- Aberacius Lovegood
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Pią Gru 26, 2014 8:01 pm
Aberacius E. Lovegood czasem lubił powłóczyć się po zamku i pooglądać różne miejsca. Czasami zahaczał ciekawsko o puste sale, ale nigdy nie wchodził tam, gdzie był oto zabronione, czy komnata została po prostu zamknięta. Zwykle wszystkie dozwolone pomieszczenia nieużytkowe były zwyczajnie puste.
Teraz też wszedł do jednego takiego, na pierwszym piętrze i w pewnym momencie przykleił twarz do szyby, gdy krople deszczu zaczęły w nią uderzać i poczuł jak uśmiech wstępuje na jego twarz. Zauważył tańczącą między strugami deszczu dziewczynę. Tańczącą!
Wybiegł od razu na błonia, nie zwracając uwagi na to, że potrącił kilku Krukonów, którzy syknęli głośno jego nazwisko. Pójdzie na Lutha, a co. Biegnąc przez błonia czuł jak woda zaczyna spływać po jego karku, włosach, ubraniu, ale jakoś się nie przejął. Podbiegł do dziewczyny i wtedy też zaczął wić się na trawie, która była tak śliska i mokra, że niemal się wywalił i zaczął śmiać. Pozwolił sobie złapać ciemnowłosą dziewczynę za ręce i zakręcić się, nie ważne jak zdezorientowana teraz była, a na koniec przyciągnął ją do siebie za rękę i niczym zawodowy tancerz złapał ją w idealnej pozycji do tańca towarzyskiego, kładąc dłoń na jej biodrze. Zza jasnej grzywki obserwowały ją szaroniebieskie, wesołe oczy.
- Shall we dance, madame? - szepnął, udając bardzo niski głos.
Teraz też wszedł do jednego takiego, na pierwszym piętrze i w pewnym momencie przykleił twarz do szyby, gdy krople deszczu zaczęły w nią uderzać i poczuł jak uśmiech wstępuje na jego twarz. Zauważył tańczącą między strugami deszczu dziewczynę. Tańczącą!
Wybiegł od razu na błonia, nie zwracając uwagi na to, że potrącił kilku Krukonów, którzy syknęli głośno jego nazwisko. Pójdzie na Lutha, a co. Biegnąc przez błonia czuł jak woda zaczyna spływać po jego karku, włosach, ubraniu, ale jakoś się nie przejął. Podbiegł do dziewczyny i wtedy też zaczął wić się na trawie, która była tak śliska i mokra, że niemal się wywalił i zaczął śmiać. Pozwolił sobie złapać ciemnowłosą dziewczynę za ręce i zakręcić się, nie ważne jak zdezorientowana teraz była, a na koniec przyciągnął ją do siebie za rękę i niczym zawodowy tancerz złapał ją w idealnej pozycji do tańca towarzyskiego, kładąc dłoń na jej biodrze. Zza jasnej grzywki obserwowały ją szaroniebieskie, wesołe oczy.
- Shall we dance, madame? - szepnął, udając bardzo niski głos.
- Esmeralda Moore
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Pią Gru 26, 2014 8:20 pm
Zdziwienie dziewczyny kiedy ktoś ją tak po prostu chwycił było wielkie. Wszyscy przeważnie patrzyli się na nią jak na wariatkę i pukali się w czoło. Cóż tylko ona potrafiła z miejsca rzucić wszystko i po prostu zacząć tańczyć jak oszalała. Nic nie mogła poradzić na to, że tak bardzo kochała życie. Można powiedzieć, że to była miłość od pierwszego wejrzenia... czy odwzajemniona? cóż o tym dopiero dziewczyna miała się przekonać.
-Naturalnie...- Odpowiedziała a na jej usteczka wpełzł szeroki i wesoły uśmiech. Oczy świecił się niczym gwiazdy na niebie. Ten widok był niezapomniany. No i jeszcze jej kruczoczarne włosy które wylądowały na jego ramieniu kiedy ją okręcił. Jedna jej ręka powędrowała na jego ramię, ale wcześniej chwyciła kraniec swojej kolorowej spódnicy która z resztą teraz i tak była cała mokra. Biała bluzeczka którą miała na sobie zaczęła dyskretnie odkrywać to co dziewczyna miała pod nią. A tym bardziej, że miała ciemny biustonosz, to tym bardziej można było podziwiać jej walory. Pewnie wiele osób uważało, że nie miała wstydu, ale jeżeli była młoda i miała czym się pochwalić to niby dlaczego miała to ukrywać. Zasłaniać się będzie jak dobije do osiemdziesiątki.
-Pierwszy raz coś takiego mi się wydarzyło. Każdy normalny człowiek raczej stał z boku, albo usiłował mnie przekonać, że się przeziębię- Czy on również tak kochał życie, że chciał je przeżyć jak najlepiej, może znalazła w końcu bratnią duszę.
-Jestem Esmeralda- Przedstawiła się i zatrzepotała czarnymi rzęsami przykrywając na chwilę swoje zielone oczęta które wydawały się świdrować duszę tego chłopaka którego miała przed sobą.
-Naturalnie...- Odpowiedziała a na jej usteczka wpełzł szeroki i wesoły uśmiech. Oczy świecił się niczym gwiazdy na niebie. Ten widok był niezapomniany. No i jeszcze jej kruczoczarne włosy które wylądowały na jego ramieniu kiedy ją okręcił. Jedna jej ręka powędrowała na jego ramię, ale wcześniej chwyciła kraniec swojej kolorowej spódnicy która z resztą teraz i tak była cała mokra. Biała bluzeczka którą miała na sobie zaczęła dyskretnie odkrywać to co dziewczyna miała pod nią. A tym bardziej, że miała ciemny biustonosz, to tym bardziej można było podziwiać jej walory. Pewnie wiele osób uważało, że nie miała wstydu, ale jeżeli była młoda i miała czym się pochwalić to niby dlaczego miała to ukrywać. Zasłaniać się będzie jak dobije do osiemdziesiątki.
-Pierwszy raz coś takiego mi się wydarzyło. Każdy normalny człowiek raczej stał z boku, albo usiłował mnie przekonać, że się przeziębię- Czy on również tak kochał życie, że chciał je przeżyć jak najlepiej, może znalazła w końcu bratnią duszę.
-Jestem Esmeralda- Przedstawiła się i zatrzepotała czarnymi rzęsami przykrywając na chwilę swoje zielone oczęta które wydawały się świdrować duszę tego chłopaka którego miała przed sobą.
- Aberacius Lovegood
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Pią Gru 26, 2014 8:48 pm
Taniec był niemal jego żywiołem, a muzyka od dziecka płynęła w jego żyłach. Jego dziadek ze strony matki, mugol, grał na pięciu instrumentach i ciągle zdobywał starał się uczyć kolejnych. Jednak w tworzeniu muzyki lepiej radził sobie jego brat, chociaż Aberacius też przygrywał. On wolał czuć muzykę, poddać się jej delikatnym wibracjom lub ognistym rytmom. Jakże mógłby się oprzeć, gdy dostrzegł tak cudowną okazję.
Prowadził ją w tańcu, czując jak każdy krok jest idealnie spójny... Nawet muzyki im nie było trzeba! Kilka razy nawet pozwolił sobie okręcić dziewczynę w ramionach i na koniec posłał jej wielki, ciepły uśmiech. Jego oczy miały kolor nieba odbitego w tafli lodu, a mimo to były ciepłe jak kominek w mroźny, zimowy dzień. Kiedy był radosny, wydawało się, że tańczą w nich ogniki.
- Bo zapewne tak będzie! Ale po co się przejmować? Ja się w ogóle nie przejmuję tym, że woda z karku spływa mi tam, gdzie nie powinna. - przyznał, śmiejąc się pod nosem ciepło. Ciągle poruszał się w jakimś nieokreślonym rytmie.
- Aberacius Lovegood. Esmeralda Moore? Gdzieś mi śmignęło to nazwisko! Jesteś w Puchonką, prawda?
Prowadził ją w tańcu, czując jak każdy krok jest idealnie spójny... Nawet muzyki im nie było trzeba! Kilka razy nawet pozwolił sobie okręcić dziewczynę w ramionach i na koniec posłał jej wielki, ciepły uśmiech. Jego oczy miały kolor nieba odbitego w tafli lodu, a mimo to były ciepłe jak kominek w mroźny, zimowy dzień. Kiedy był radosny, wydawało się, że tańczą w nich ogniki.
- Bo zapewne tak będzie! Ale po co się przejmować? Ja się w ogóle nie przejmuję tym, że woda z karku spływa mi tam, gdzie nie powinna. - przyznał, śmiejąc się pod nosem ciepło. Ciągle poruszał się w jakimś nieokreślonym rytmie.
- Aberacius Lovegood. Esmeralda Moore? Gdzieś mi śmignęło to nazwisko! Jesteś w Puchonką, prawda?
- Esmeralda Moore
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Pią Gru 26, 2014 11:49 pm
Romka posłała mu uroczy uśmiech. Jak dobrze spotkać osobę która nie przejmuje się takimi błahostkami. Życie było za piękne aby przestać je pod ścianą. Na to jeszcze przyjdzie czas kiedy będą starzy, ale cyganka miała nadzieję, że nie będzie zgęziałą staruszką, że pomimo łupania w kościach cały czas będzie w stanie poderwać spódnice do góry i zatańczyć wychwalając piękno tego świata.
-Nie wątpię, że o mnie słyszałeś. Stosunkowo często się o mnie mówi- Chociaż by z tego powodu, że była wilą i każdy się zastanawiał dlaczego każdy pada do jej stóp kiedy ona sobie tylko tego zażyczyła.
-Mogłeś jeszcze słyszeć inne moje imię. Niektórzy mówią na mnie "ty żmijo jadowita".- Zaśmiała się cicho. Oczywiście tak nazywała ją damska część szkoły. Najprawdopodobniej z zazdrości. Nie dość, że była cyganką, a już sam ten fakt sprawiał, że bardzo dużo osób chciało ją poznać to jeszcze wilą. Ona sama nie raz się zastanawiała czy gdyby była kimś innym to czy by ludzie cały czas tak do niej lgnęli. Czy potrafili by się zachwycić jej radością a nie ładną buźką. Przez to wszystko nie potrafiła rozpoznać kto obdarza ją prawdziwym uczuciem a kto uległ jej czarowi. Używała go bardzo często nieświadomie przez co wszystko się komplikowało. Cóż mogła zdradzać ten sekret wszystkim... ale była cyganką... kim by była cyganka bez swoich sekretów które ukrywała pod spódnicą i we włosach w których mieszkał wiatr.
-Nie wątpię, że o mnie słyszałeś. Stosunkowo często się o mnie mówi- Chociaż by z tego powodu, że była wilą i każdy się zastanawiał dlaczego każdy pada do jej stóp kiedy ona sobie tylko tego zażyczyła.
-Mogłeś jeszcze słyszeć inne moje imię. Niektórzy mówią na mnie "ty żmijo jadowita".- Zaśmiała się cicho. Oczywiście tak nazywała ją damska część szkoły. Najprawdopodobniej z zazdrości. Nie dość, że była cyganką, a już sam ten fakt sprawiał, że bardzo dużo osób chciało ją poznać to jeszcze wilą. Ona sama nie raz się zastanawiała czy gdyby była kimś innym to czy by ludzie cały czas tak do niej lgnęli. Czy potrafili by się zachwycić jej radością a nie ładną buźką. Przez to wszystko nie potrafiła rozpoznać kto obdarza ją prawdziwym uczuciem a kto uległ jej czarowi. Używała go bardzo często nieświadomie przez co wszystko się komplikowało. Cóż mogła zdradzać ten sekret wszystkim... ale była cyganką... kim by była cyganka bez swoich sekretów które ukrywała pod spódnicą i we włosach w których mieszkał wiatr.
- Aberacius Lovegood
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Sob Gru 27, 2014 12:07 am
- Rzadko słucham tych, którzy mówią o innych, a nigdy nie ciśnie im się na usta ich imię. - powiedział Puchon z cieplutkim uśmiechem na twarzy. Był niemal jak słoneczko w ten deszczowy dzień - promieniał ciepłem i radością z życia. Był też niestety zmienny, więc ta radość zaraz mogła przerodzić się w deszcz, kiedy tylko pojawi się jakiś ogień zapalny do tego.
Musiał przyznać, śliczną była dziewczyną, jednak jakoś w wiru tańca zapominał przyjrzeć się jej atutom. To było coś przez co zapominał o całym świecie. Na pewno wielu chłopaków do niej lgnie, on zaś przyległ do jej radości z życia...
Lubił podrywać dziewczyny, za co często obrywał po głowie od swojego lustrzanego odbicia. Lubił rzucać do nich zabawne teksty i patrzeć jak słodko chichoczą pod nosem. Jednak dziewczynę, którą naprawdę by się zainteresował traktowałby zupełnie inaczej. Na Esmeraldę zaś patrzył bardziej przez pryzmat partnerki do tańca, dlatego na jego usta nie cisnęły się durne teksty typu: "Czy bolało jak spadłaś mi z nieba?"
- Słodki przydomek, nie powiem. - pokazał białe ząbki rozbawiony. Obrócił ją raz, później drugi i zaczął pomrukiwać jakiś rytm pod nosem. - Musimy kiedyś jeszcze razem zatańczyć!
Musiał przyznać, śliczną była dziewczyną, jednak jakoś w wiru tańca zapominał przyjrzeć się jej atutom. To było coś przez co zapominał o całym świecie. Na pewno wielu chłopaków do niej lgnie, on zaś przyległ do jej radości z życia...
Lubił podrywać dziewczyny, za co często obrywał po głowie od swojego lustrzanego odbicia. Lubił rzucać do nich zabawne teksty i patrzeć jak słodko chichoczą pod nosem. Jednak dziewczynę, którą naprawdę by się zainteresował traktowałby zupełnie inaczej. Na Esmeraldę zaś patrzył bardziej przez pryzmat partnerki do tańca, dlatego na jego usta nie cisnęły się durne teksty typu: "Czy bolało jak spadłaś mi z nieba?"
- Słodki przydomek, nie powiem. - pokazał białe ząbki rozbawiony. Obrócił ją raz, później drugi i zaczął pomrukiwać jakiś rytm pod nosem. - Musimy kiedyś jeszcze razem zatańczyć!
- Esmeralda Moore
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Sob Gru 27, 2014 12:12 pm
-Tak przydomek idealnie pasujący do cyganki- Zaśmiała się wesoło odgarniając z oczu mokre włosy. Esmeralda nie przejmowała się za bardzo tym co o niej mówili. Gdyby tak było już dawno zostawiła by tą szkołę i poszła przed siebie. Z resztą nie tylko ona. W świecie istniało tyle plotek na temat cyganów, tyle niepotwierdzonych niczym, a ludzie cały czas uparcie wierzyli w to, że to była prawda, ale sami nie dal z siebie nawet odrobiny wysiłku aby na własną rękę się przekonać jaka jest prawda. Cyganie może i byli zamkniętą grupą i nie wiele osób było dopuszczanych do ich tajemnic, ale przede wszystkim byli ludźmi gdyby ktoś chciał na pewno by się dowiedział. Z resztą musieli się zamknąć, historia niestety jest naznaczona krwią cyganów. Gdyby każdego wpuszczali do swojego kręgu już dawno przestali by istnieć... chociaż kto to wie. Mówi się, że Romowie nigdy nie zniknął z tej ziemi, że tak długo jak ona będzie istnieć, tak długo cyganie będą po niej chodzić. Esmeralda cyganki aż tak nie przypominała, miała znacznie jaśniejszą karnację, ale za to czarne włosy nasuwały człowiekowi myśl o jej egzotycznych korzeniach, za to zielone oczy wprowadzały niepewność. Cóż tak naprawdę sama nie wiedziała czy była cyganką z krwi i kości, czy może jakąś mieszanką. A może nie miała z nimi nic wspólnego. Nie znała siebie, jedyne co wiedziała to to, że ma na imię Esmeralda i, że jest człowiekiem.
-Być może zdarzy się to w bardziej suchych okolicznościach- Powiedziała i popatrzyła w niebo a krople deszczu objęły jej twarz spływając po szyi aby zniknąć w nitkach bluzeczki którą miała na sobie.
-Być może zdarzy się to w bardziej suchych okolicznościach- Powiedziała i popatrzyła w niebo a krople deszczu objęły jej twarz spływając po szyi aby zniknąć w nitkach bluzeczki którą miała na sobie.
- Aberacius Lovegood
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Sob Gru 27, 2014 12:44 pm
- Cyganka? - wyglądał na zaskoczonego. Nie przypominała przedstawicielki tej kultury, chociaż pasowałaby do tego ta jedność z naturą, którą wyczuć dało się w jej tańcu.- Łoł, super!
Szaroniebieskie oczy chłopaka zaświeciły w podziwie. Ujął przy tym jej dłonie lekko i uniósł w górę, przed swoją twarz. On nie był przedstawicielem żadnej ciekawej kultury, był po prostu jasnowłosnym Brytyjczykiem, bladym i zachodnioeuropejskim. Mimo to gdyby miał przejmować się słowami ludzi wokół nich zapewne popadłby w straszną, niepasującą do niego depresję. Ród Lovegoodów nazywano wariatami ze względu na ich dziwaczne poglądy. Wprawdzie akurat on i jego brat nie podzielali aż tak bardzo ich... dziwactwa to mieli swoje nietypowe nawyki, nietypowe gusta i różne dziwne rzeczy uważali za normalne. Dlatego nie dziwił się kiedy tuż przy jego imieniu występowało słowo "dziwak".
- Mam nadzieję, woda to chyba nie mój żywioł.
Odsunął się trochę, aby zabrać z twarzy jasne, mokre włosy i spojrzeć znów na dziewczynę... Jako że był niezaprzeczalnie mężczyzną z krwi i kości, od razu jego wzrok zjechał na ciemny materiał który prześwitywał przez białą, mokrą bluzkę. Przez chwilę uroczo oniemiał, aby zaraz jego policzki mogły stać się czerwone jakby muśnięte sokiem z dzikich buraczków.
Ułożył dłoń na karku i podrapał się po nim speszony nieco.
- To może wrócimy do pokoju Puchonów...?
Szaroniebieskie oczy chłopaka zaświeciły w podziwie. Ujął przy tym jej dłonie lekko i uniósł w górę, przed swoją twarz. On nie był przedstawicielem żadnej ciekawej kultury, był po prostu jasnowłosnym Brytyjczykiem, bladym i zachodnioeuropejskim. Mimo to gdyby miał przejmować się słowami ludzi wokół nich zapewne popadłby w straszną, niepasującą do niego depresję. Ród Lovegoodów nazywano wariatami ze względu na ich dziwaczne poglądy. Wprawdzie akurat on i jego brat nie podzielali aż tak bardzo ich... dziwactwa to mieli swoje nietypowe nawyki, nietypowe gusta i różne dziwne rzeczy uważali za normalne. Dlatego nie dziwił się kiedy tuż przy jego imieniu występowało słowo "dziwak".
- Mam nadzieję, woda to chyba nie mój żywioł.
Odsunął się trochę, aby zabrać z twarzy jasne, mokre włosy i spojrzeć znów na dziewczynę... Jako że był niezaprzeczalnie mężczyzną z krwi i kości, od razu jego wzrok zjechał na ciemny materiał który prześwitywał przez białą, mokrą bluzkę. Przez chwilę uroczo oniemiał, aby zaraz jego policzki mogły stać się czerwone jakby muśnięte sokiem z dzikich buraczków.
Ułożył dłoń na karku i podrapał się po nim speszony nieco.
- To może wrócimy do pokoju Puchonów...?
- Esmeralda Moore
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Sob Gru 27, 2014 3:58 pm
Esmeralda szczerze się zdziwiła kiedy ten tak żywiołowo zareagował. Sądziła, że w tym zamku wszyscy już wiedzą o jej pochodzeniu. W końcu nie słyszała aby w szkole po za nią była jeszcze jakaś cyganka, albo cygan. Chwilami zastanawiała się czy nie była przypadkiem pierwszą czarownicą która przedstawiała tą grupę. Nie, to nie możliwe. Przecież ta szkoła istniała tyle lat na pewno jakiś Rom musiał się kiedyś trafić, z drugiej jednak strony dziewczyna nigdy nie znalazła nawet jednej wzmianki o kimś takim. A może po prostu imię i nazwisko zatarło się z biegiem lat... cóż kto to może wiedzieć. Tak czy inaczej nie ma sensu rozpamiętywać przeszłości. Najlepiej się żyje tym co jest tu i teraz, nie wybiegając myślami za bardzo w przyszłość.
Dziewczyna zamrugała kilka razy powiekami na których znajdowały się długie i gęste czarne rzęsy przykrywając tym samym piękne zielone oczy.
-Woda jest przyjemna, ale taka może raczej zaszkodzić- Chociaż ona była raczej zahartowana. W końcu jej "dom" nie był wcale jakiś taki piękny. Brakowało w nim podstawowych rzeczy, takich jak ogrzewanie, ale mimo to zimą nikt nie narzekał. Bo cyganie doskonale wiedzieli, że sami sobie wybrali taki los, i byli z tego szczęśliwi. Popatrzyła zaciekawiona na chłopaka kiedy ten tak się zakłopotał. Powędrowała swoimi oczami za jego spojrzeniem i bardzo szybko odkryła na co się patrzy. Ona, jednak kompletnie tym się nie przejęła. Przywykła już do tego, że mężczyźni zatrzymują się spojrzeniem na różnych częściach jej ciała. Cóż taka była cena za bycie wilą.
-Taaak... jestem za, bardzo chętnie się wysuszę- Uśmiechnęła się i ujęła delikatne jego dłoń ciągnąc za sobą. Esmeralda nie miała żadnych blokad które dotyczyły bliskości z drugą osobą. Bardzo chętnie się przytulała, trzymała za rękę i robiła wiele innych rzeczy (oczywiście te które nie wykraczały po za granice przyzwoitości). Nie rozumiała dlaczego ludzie stronili od siebie, przecież razem zawsze lepiej się żyło. Ona o tym wiedziała najlepiej. Przecież gdyby nie jej "rodzina" w postaci innych cyganów, nie wiadomo jak by skończyła.
z/t x2
Dziewczyna zamrugała kilka razy powiekami na których znajdowały się długie i gęste czarne rzęsy przykrywając tym samym piękne zielone oczy.
-Woda jest przyjemna, ale taka może raczej zaszkodzić- Chociaż ona była raczej zahartowana. W końcu jej "dom" nie był wcale jakiś taki piękny. Brakowało w nim podstawowych rzeczy, takich jak ogrzewanie, ale mimo to zimą nikt nie narzekał. Bo cyganie doskonale wiedzieli, że sami sobie wybrali taki los, i byli z tego szczęśliwi. Popatrzyła zaciekawiona na chłopaka kiedy ten tak się zakłopotał. Powędrowała swoimi oczami za jego spojrzeniem i bardzo szybko odkryła na co się patrzy. Ona, jednak kompletnie tym się nie przejęła. Przywykła już do tego, że mężczyźni zatrzymują się spojrzeniem na różnych częściach jej ciała. Cóż taka była cena za bycie wilą.
-Taaak... jestem za, bardzo chętnie się wysuszę- Uśmiechnęła się i ujęła delikatne jego dłoń ciągnąc za sobą. Esmeralda nie miała żadnych blokad które dotyczyły bliskości z drugą osobą. Bardzo chętnie się przytulała, trzymała za rękę i robiła wiele innych rzeczy (oczywiście te które nie wykraczały po za granice przyzwoitości). Nie rozumiała dlaczego ludzie stronili od siebie, przecież razem zawsze lepiej się żyło. Ona o tym wiedziała najlepiej. Przecież gdyby nie jej "rodzina" w postaci innych cyganów, nie wiadomo jak by skończyła.
z/t x2
- Neve Collins
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Nie Sty 04, 2015 12:54 am
Biała trucizna toczy się w żyłach, serce bije - jak to możliwe, skoro ono skute lodem, skoro Jasność nie winna być uzależnioną od tych sztucznych narządów, co upodabniają Ją do człowieka - przybrała ludzki kształt, ma skórę, pod nią zapewne ścięgna przylegające do kości - bardzo drobnych kości, które budują filigranową sylwetkę w lalkową formę porcelany, którą złamiesz, kiedy tylko ją pochwycisz... o ile ją pochwycisz. To realia? Pojęcie snu i jawy rozmywa się w myślach, Ona nie stąpa po ziemi i nad jej głową nie ma chmur, wszak przechadza się w krainie Aniołów, rzuca swój cień, chociaż powinna rozjaśniać życie samą swą obecnością. Osoba, której nie da się nie znać. Osoba, która przybyła ponad miesiąc temu do Hogwartu, nawet nie minęło pełnych sześćdziesiąt dni, by można było mówić o dwóch, a Ona wciąż wędrowała przy murach,a może była w nich..? Oczy ją napotykały nawet gdy nie chciały, oczy wyłapywały blask z szarości i wszystkich innych barw, umysł wiedział. Wiedział, że nikt Jej nie dotknie, Znikała, zanim dobrze zdążyło się przejechać oczyma po jej kształtach, nim zdążyło się obudzić z zaćmy i zamyślenia - odpowiedź mózgu była natychmiastowa - to duch, czysta esencja wyobraźni postaci prowadzonych przez wyklepujących następne literki pisarzy pragnących tchnąć w te ciała nowe dusze i pozwalając im rządzić się własnymi prawami, gdyż myśmy tylko marnymi przekaźnikami światów toczących się poza naszymi możliwościami poń sięgnięcia. Przenieście się tam, wkroczcie pod czaszkę migających neuronów i zobaczcie jak słońce tańczy na niebie, na którym bezcielesne anioły rozłożyły skrzydła miękkiego, białego puchu, połowicznie ognistą gwiazdę przysłaniając - nie jest zbyt zimno, wiosna, choć jeszcze nie nadeszła, wisiała w powietrzu, czyhała za rogiem, aby pokonać Zimę, a wraz z nią zasiać pierwiastek zieleni w jej emancypacji, którą właśnie ta dusza była... Ta Jasność, co właśnie przystanęła i przechyliła swą główkę, niewidzące, tak intensywne oczęta wbijając w punkt przed sobą - nieokreślony tak samo, jak nie dało się określić realności doznań zjawiska, na które łatwo było wpaść i podążyć niewidzialną drogą do magicznego ogrodu stworzonego z lodowych drzew, kwiatów i trwa - na środku tego ogrodu jest studnia, widzisz ją? Śnieżna Wiedźma rozwarła przed tobą bramy swego królestwa i zaprasza, byś zwiedził ostoję spokoju, byś wypoczął przed dalszą wędrówką i pomógł jej podlać te piękne rośliny. Jeśli tylko wejdziesz zobaczysz, że część z nich już zielenieje, kołysze się na wietrze i nie wydaje misternego dźwięku tak, jak te bratnie, wykute jakby z kryształu. Nie martw się. Nie zmarzniesz. Śnieg nie pokąsa Cię, póki w tych fijołkowych zwierciadłach duszy wsuwających się w otchłanie duszy tego, kto odważy się nawiązać kontakt wzrokowy gościć będzie utopia jej własnej ostoi. Jesteś gościem, a Ona pochodzi ze szlachetnego rodu - tam uczono, by gości traktować należycie, wiesz?
Przystanęła w swej wędrówce Biała Anielica, unosząc dłonie, by zawinąć pół-przejrzysty, aksamitny szal wokół swej szyi, przygniatając równie miękkie, śnieżne włosy, lekko falowane, opadające na jej łopatki okryte białym płaszczem sięgającym kostek - doskonały moment na przewietrzenie się, nim słońce zajdzie i księżyc ostanie się jako jedyny na granacie w towarzystwie orszaku tańczących gwiazd - przystanęła na samym skraju, na uboczu, zamyślona...
Duch?
Czy Ona dotyka ziemi?
Przystanęła w swej wędrówce Biała Anielica, unosząc dłonie, by zawinąć pół-przejrzysty, aksamitny szal wokół swej szyi, przygniatając równie miękkie, śnieżne włosy, lekko falowane, opadające na jej łopatki okryte białym płaszczem sięgającym kostek - doskonały moment na przewietrzenie się, nim słońce zajdzie i księżyc ostanie się jako jedyny na granacie w towarzystwie orszaku tańczących gwiazd - przystanęła na samym skraju, na uboczu, zamyślona...
Duch?
Czy Ona dotyka ziemi?
- Ciril Hootcher
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Nie Sty 04, 2015 12:19 pm
Zima to zjawisko pogodowe, które najbardziej daje po kości, jeśli zwraca się uwagę na komfort odczuwania przyrody. Gdy nie zaszyjesz się w zaciszu domowego ogniska, albo nie siedzisz przy kominku w swoim dormitorium z kubkiem jakiegoś ciepłego napoju, nici z komfortu i zadowolenia. Tak właśnie było teraz, kiedy to przemierzał drogę, aby w końcu dotrzeć do ciepłego hallu, z którego już tylko chwilka, aby znaleźć się w domu Gryffonów. Czemu wszystko idzie nie po jego myśli? Dlaczego to właśnie jemu przytrafia się tak wiele wspaniałych rzeczy, mimo, iż sobie tego nie życzy. To pewnie sprawiło, że wielu nauczycieli zaczęło mówić o nim, jako dziedzicu szczęścia… Tylko czy to wszystko było prawdą? A może tak? Już wkrótce zima pożegna się z magicznym światem i nastanie wiosna, która zapewne tchnie nieco życia w opustoszały dziedziniec i okolice Hogwartu, który jak na razie wyglądał, jakoby de mentorzy zadali mu swój pocałunek, wysysając z niego całe życie i energię.
Powrót do świata oznaczał ból. Kiedy wszedł na zewnątrz, zdążył dostrzec jedynie piękno nocnego nieba i retrospekcje z lat dziecięcych, której jeszcze bardziej pogrążały dziedzica w nicości zwanej smutkiem. Zaraz potem odwrócił się w stronę, gdzie lekki powiew wiatru, przyniósł ze sobą zadziwiająco ciekawe widoki. Jego oczom ukazały się piękne kształty i twarz, których wrażenie podniósł blask księżycowego światła. Wtedy właśnie zbudził się z letargu, zaciekawiony nieznanym, chciał dowiedzieć się więcej o tajemniczej osobie, która w tak subtelny sposób beztrosko stąpała po zmarzniętej posadzce. W następnej chwili zrozumiał też z przerażeniem, że nie może uciec od tego uczucia. Pierwszy raz od dawna miał ochotę na rozmowę. Widownia była pusta, a ich scena cicha i spokojna. Czyżby zaraz miał się rozegrać najlepszy teatr w pokazowej historii szkoły magii?
Czy duchom można tak bezkarnie zaciekawiać wszystkich, których napotkają?- zapytał z pewnością siebie. W jego oczach w dalszym ciągu gościł smutek. Pochylił się i spojrzał na roślinność, która starała się ze wszelkich sił przekabacić wiosnę na swoją stronę.
Widział ciekawość i pewność siebie. Dziewczyna najwidoczniej nie była byle kim. Któż to inny mógłby przechadzać się wieczorem po alejkach, które swoją tajemniczością ustępują jedynie komnacie stworzonej przez samego Slytherina. Do tego trzeba zarzucić tu fakt, iż onieśmiela i przyciąga do siebie każdą osobę znajdującą się w polu widzenia.
- Jestem Ciril Hootcher. Miło mi cię poznać nieznajoma…- rzucił po chwili w dalszym ciągu spoglądając w dół. Wiedział, że mężczyźnie przystoi jako pierwszemu wyjawić swoją tożsamość, to też zrobił bez chwili zawahania. Dziewczyna zapewne i tak wiedziała z kim ma do czynienia, ale wolał, aby nie musiała wyciągać z niego tej informacji.
Teraz pozostało jedynie oczekiwanie na odpowiedź. Był ciekawy nowo poznane, osobliwej kobiety, zwłaszcza, iż mniemał, że ma do powiedzenia o wiele więcej interesujących rzeczy, niźli by się to wydawało. Czas przyniesie odpowiedź na tę zagwozdkę…
Powrót do świata oznaczał ból. Kiedy wszedł na zewnątrz, zdążył dostrzec jedynie piękno nocnego nieba i retrospekcje z lat dziecięcych, której jeszcze bardziej pogrążały dziedzica w nicości zwanej smutkiem. Zaraz potem odwrócił się w stronę, gdzie lekki powiew wiatru, przyniósł ze sobą zadziwiająco ciekawe widoki. Jego oczom ukazały się piękne kształty i twarz, których wrażenie podniósł blask księżycowego światła. Wtedy właśnie zbudził się z letargu, zaciekawiony nieznanym, chciał dowiedzieć się więcej o tajemniczej osobie, która w tak subtelny sposób beztrosko stąpała po zmarzniętej posadzce. W następnej chwili zrozumiał też z przerażeniem, że nie może uciec od tego uczucia. Pierwszy raz od dawna miał ochotę na rozmowę. Widownia była pusta, a ich scena cicha i spokojna. Czyżby zaraz miał się rozegrać najlepszy teatr w pokazowej historii szkoły magii?
Czy duchom można tak bezkarnie zaciekawiać wszystkich, których napotkają?- zapytał z pewnością siebie. W jego oczach w dalszym ciągu gościł smutek. Pochylił się i spojrzał na roślinność, która starała się ze wszelkich sił przekabacić wiosnę na swoją stronę.
Widział ciekawość i pewność siebie. Dziewczyna najwidoczniej nie była byle kim. Któż to inny mógłby przechadzać się wieczorem po alejkach, które swoją tajemniczością ustępują jedynie komnacie stworzonej przez samego Slytherina. Do tego trzeba zarzucić tu fakt, iż onieśmiela i przyciąga do siebie każdą osobę znajdującą się w polu widzenia.
- Jestem Ciril Hootcher. Miło mi cię poznać nieznajoma…- rzucił po chwili w dalszym ciągu spoglądając w dół. Wiedział, że mężczyźnie przystoi jako pierwszemu wyjawić swoją tożsamość, to też zrobił bez chwili zawahania. Dziewczyna zapewne i tak wiedziała z kim ma do czynienia, ale wolał, aby nie musiała wyciągać z niego tej informacji.
Teraz pozostało jedynie oczekiwanie na odpowiedź. Był ciekawy nowo poznane, osobliwej kobiety, zwłaszcza, iż mniemał, że ma do powiedzenia o wiele więcej interesujących rzeczy, niźli by się to wydawało. Czas przyniesie odpowiedź na tę zagwozdkę…
- Neve Collins
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Nie Sty 04, 2015 3:59 pm
Zjawisko... pogodowe... słyszysz podmuch tych myśli, Zimowa Pani..? Oczywiście, że nie, po co Ja się pytam, są dla Ciebie niedostępne, przesuwają się obok Ciebie, a Ty nie poświęcasz im nawet swojej chwili - czy jest tutaj ktokolwiek, kto byłby godny choć wymyć ci trzewiki, godny na tyle, by dotknąć twych dłoni, godny na tyle, by... spojrzeć w twe oczy... i pozwolić Ci zaglądnąć w swe zwierciadła duszy, wchodząc do twego Pałacu wiecznej Zimy, do którego, daję słowo, chyba naprawdę zaglądnęła wiosna, tak, jak Mały Czarny Książę, strategiczna, Czarna Figura na twojej szachownicy, która niewidzialna zawsze trwała przy twoim boku, podejrzewała. Śniegi nigdy tutaj nie stopnieją, lód się nie rozpłynie, udowadniając, że wszystko co piękne i dobre ma swój koniec, nie stanie się to dopóki to właśnie Ty będziesz dźwigać koronę wydającą się lekką - dla Ciebie taka była, przecież urodziłaś się razem z nią, już w łonie matki wrastała w twe skronie, dla wszystkich innych stałaby się ciężką i przytłaczała do podłogi, nie pozwalając się nawet wyprostować - a cóż to za król, czy królowa, która z dumą nie wita poddanych, gości i posłańców w swych włościach?
Echo twoich myśli, które przesuwa się w przestrzeni, jak echo jej aury - zakrada się wszędzie, gdy pustoszeją pola - Ty, figura, odważyłeś się podejść do Białej Królowej, przyciągany przez blask, który wokół siebie roztacza - paradoksalnie, choć Zimą się zwała, blask ten wcale nie mroził, choć wpełzał pod skórę niczym trucizna tym, co za bardzo się zafascynują - czy zatruwa więc? Czy jedno zwykłe spotkanie może być wyrokiem śmierci rozkładającym kosę Kostuchny nad karkiem, już ocierającą się o skórę, co odczuwamy tylko dreszczami - strachu, podniecenia, lub zaciekawienia - kim jesteś Ty i jakie emocje skrywasz głęboko na dnie serca, które uderzyło mocniej i poddało się zachciance, aby do cudu bieli podejść?
Powoli odwracasz głowę w kierunku tego, który się zbliżył, w kierunku przyjemnego głosu, który zatańczył w twych bębenkach, wsuwając się do umysłu i pozwalając mu tam zagościć na dłużej - oczy duże, jasno-fioletowe, wielu tego spojrzenia nie wytrzymywało, porażonych nienaturalną, jaskrawą barwą, odcinającą się na tle porcelanowej skóry i śnieżnej bieli włosów albinoski; różane wargi rozciągają się w ciepłym, łagodnym uśmiechu, zupełnie niewinnym, gdy schodzi ze swych niebios, w którym chmury ścieliły się u jej stóp, a ludzkość była zapomnianym elementem wiecznego kręgu życia - teraz znowu musnęła palcami powierzchowność, boś skłonił Śnieżną Wiedźmę do zwrócenia swego zainteresowania na ten padół, po którym ciężko kroczyłeś, Ty, Dziecko Szczęścia, które tego szczęścia nie potrafiło znaleźć i którego serce zaciskało się w mocnym suple, ciągnięte w dół, miast tak lekko, jak Ona, unosić się wyżej... Teraz się nie martw, odpocznij.
Teraz nie ma wokół was nikogo - tylko ta cisza, szum szklanych kwiatów i muskające skórę słońce, wolno chowające się za horyzont i pozwalające nadejść nocy.
- Witam. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, odwracając do Ciebie przodem, by ująć rąbki swego płaszcza i sukienki pod nim skrytej i dygnąć z wrodzoną gracją, która wpisana musiała zostać w listę jej przymiotów przy narodzinach. - To nie wiosenny, a jeszcze jeszcze jesienny wiatr Ciebie do mnie przygnał... - Jedno spojrzenie... Widziała w twoich zwierciadłach duszy to, co tak oczywiste. To, co tak starałeś się skryć... A może to tylko złudzenie? Może nie dostrzegała niczego? - Jestem Neve z rodu Collinsów, mi również miło, Jesienny Chłopcze. - Pochyliła się lekko w twoim kierunku, spoglądając na ciebie z dołu - czy była piękna..? To pojęcie względne - niewielu by ją za taką uznało - należała do chudych niewiast, których kobiece kształty nie wyróżniały się niczym specjalnym, jednak... na tle tych wszystkich dziewcząt była jak biała róża pośród pola szkarłatnych.
Nie dało się nie dostrzec jej z daleka.
Echo twoich myśli, które przesuwa się w przestrzeni, jak echo jej aury - zakrada się wszędzie, gdy pustoszeją pola - Ty, figura, odważyłeś się podejść do Białej Królowej, przyciągany przez blask, który wokół siebie roztacza - paradoksalnie, choć Zimą się zwała, blask ten wcale nie mroził, choć wpełzał pod skórę niczym trucizna tym, co za bardzo się zafascynują - czy zatruwa więc? Czy jedno zwykłe spotkanie może być wyrokiem śmierci rozkładającym kosę Kostuchny nad karkiem, już ocierającą się o skórę, co odczuwamy tylko dreszczami - strachu, podniecenia, lub zaciekawienia - kim jesteś Ty i jakie emocje skrywasz głęboko na dnie serca, które uderzyło mocniej i poddało się zachciance, aby do cudu bieli podejść?
Powoli odwracasz głowę w kierunku tego, który się zbliżył, w kierunku przyjemnego głosu, który zatańczył w twych bębenkach, wsuwając się do umysłu i pozwalając mu tam zagościć na dłużej - oczy duże, jasno-fioletowe, wielu tego spojrzenia nie wytrzymywało, porażonych nienaturalną, jaskrawą barwą, odcinającą się na tle porcelanowej skóry i śnieżnej bieli włosów albinoski; różane wargi rozciągają się w ciepłym, łagodnym uśmiechu, zupełnie niewinnym, gdy schodzi ze swych niebios, w którym chmury ścieliły się u jej stóp, a ludzkość była zapomnianym elementem wiecznego kręgu życia - teraz znowu musnęła palcami powierzchowność, boś skłonił Śnieżną Wiedźmę do zwrócenia swego zainteresowania na ten padół, po którym ciężko kroczyłeś, Ty, Dziecko Szczęścia, które tego szczęścia nie potrafiło znaleźć i którego serce zaciskało się w mocnym suple, ciągnięte w dół, miast tak lekko, jak Ona, unosić się wyżej... Teraz się nie martw, odpocznij.
Teraz nie ma wokół was nikogo - tylko ta cisza, szum szklanych kwiatów i muskające skórę słońce, wolno chowające się za horyzont i pozwalające nadejść nocy.
- Witam. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, odwracając do Ciebie przodem, by ująć rąbki swego płaszcza i sukienki pod nim skrytej i dygnąć z wrodzoną gracją, która wpisana musiała zostać w listę jej przymiotów przy narodzinach. - To nie wiosenny, a jeszcze jeszcze jesienny wiatr Ciebie do mnie przygnał... - Jedno spojrzenie... Widziała w twoich zwierciadłach duszy to, co tak oczywiste. To, co tak starałeś się skryć... A może to tylko złudzenie? Może nie dostrzegała niczego? - Jestem Neve z rodu Collinsów, mi również miło, Jesienny Chłopcze. - Pochyliła się lekko w twoim kierunku, spoglądając na ciebie z dołu - czy była piękna..? To pojęcie względne - niewielu by ją za taką uznało - należała do chudych niewiast, których kobiece kształty nie wyróżniały się niczym specjalnym, jednak... na tle tych wszystkich dziewcząt była jak biała róża pośród pola szkarłatnych.
Nie dało się nie dostrzec jej z daleka.
- Ciril Hootcher
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Nie Sty 04, 2015 4:42 pm
Emocje? Tak, to słowo opisujące w pełni pełen arsenał postępowania młodego maga. Od najmłodszych lat umiał postawić na swoim, mimo, iż nie miał racji. Potrafił wyjść obronną ręką z najgorszych sytuacji, ale na początku trzeba zdefiniować, co ta „najgorsza sytuacja” w ogóle znaczy. W rozumieniu 5-cio latka znaczy to nie wiele więcej, jak przyłapanie na zabawie zapałkami. W wieku 10-cui lat to spoglądanie na zawiedzionych rodziców, gdy ponownie utarłeś komuś nosa, a ten ktoś poskarżył się do swoich starszych. W wieku 15-lat i po dość sporym okresie przebywania w Hogwarcie, będzie to raczej przyłapanie na próbach mieszania się w sprawy, które nie powinny w ogóle być interesującymi. Mogą to być także nocne przechadzki po krętych korytarzach zamczyska, czy rozmowa z nieznajomymi, którzy robią to samo. Czasami jest to nieuzasadnione używanie magii. Każdy miał swoje wytłumaczenie, Dziedzic Szczęścia nie musi w ogóle takiego posiadać, bo jeszcze ani razu nie został ukarany za przewinienie. Nikt tego nie dostrzegał.
Spojrzał prosto w nadzwyczajne oczy Neve Collins. Przez jej ciało przepływała w pełni magiczna krew, bez żadnych ograniczeń i problemów. To właśnie takie osoby zostawały gwiazdami Hogwartu to oni najlepiej praktykowali techniki magiczne. Ale czy dziewczyna była jedną z nich? Nigdy nie słyszał o tejże osobie, nie żeby zwracał uwagę na szkolną hierarchię, ale niektóre osoby po prostu się kojarzy. O czym tu mowa?! Przecież to nie jest wcale ważne, z całą pewnością jest to warta uwagi, wartościowa dziewczyna, z wieloma historiami do opowiedzenia. Może to właśnie przeznaczenie przyprowadziło go właśnie w to miejsce, o tej porze? Może to spotkanie będzie ważnym elementem, który odegra znaczącą rolę w jego dalszych losach? Niezależnie kim była świecąca białą poświatą dziewczyna i czym się zajmowała, to spotkanie było im przeznaczone od chwili narodzin. Taki właśnie tok myślenia wyznaje młody Hootcher. Nic nie dzieje się bez przyczyny, przeznaczenie już dawno zapisało nasze karty historii, teraz tylko musimy je odkryć.
Przez chwilę, przez pół uderzenia serca doznał zakłopotania. Nie wiedział, czy Neve przeczytała jego myśli, czy po prostu odpowiedziała mu na pytanie, którego w żadnym wypadku nie wypowiedział? W każdym bądź razie dokładnie wiedziała co powiedzieć. Przeznaczenie nie igra, ono wie i czyni.
- Bardzo miło mi cię poznać Neve… Co robisz tutaj o tak późnej godzinie?- zapytał, mimo, iż znał odpowiedź. Inaczej. Nie znał, a domyślał się.
On maszerował aleją, ponieważ ciekawiły go wydarzenia, które toczą się w zamku po zmroku. Chciał wiedzieć, czy przypadkiem nie maszerują tędy jakieś ciemne istoty, chciał sprawdzić czy w pobliżu nie ma żadnego trolla. Może ktoś praktykuje czarną magię? Wszystko jest możliwe. W każdym bądź razie chciał sprawdzić siebie i swoje umiejętności. Miał nadzieję, że przyjdzie mu użyć magii w obronie, aby przydała się do czegoś praktycznie, a nie jedynie teoretycznie. Co mu z tego? Po co poświęca czas, kiedy nie może nic z tym zrobić? Mówi się, że powinni się cieszyć z czasów pokoju. On uważa, że ktoś ten pokój wkrótce obróci w pył i pozostawi po nim jedynie smutne widmo, obraz poległych, którzy nie byli gotowi.
Gdy o tym myśli, ekscytacja narasta.
- Czyżby coś było ze mną nie tak?
Spojrzał prosto w nadzwyczajne oczy Neve Collins. Przez jej ciało przepływała w pełni magiczna krew, bez żadnych ograniczeń i problemów. To właśnie takie osoby zostawały gwiazdami Hogwartu to oni najlepiej praktykowali techniki magiczne. Ale czy dziewczyna była jedną z nich? Nigdy nie słyszał o tejże osobie, nie żeby zwracał uwagę na szkolną hierarchię, ale niektóre osoby po prostu się kojarzy. O czym tu mowa?! Przecież to nie jest wcale ważne, z całą pewnością jest to warta uwagi, wartościowa dziewczyna, z wieloma historiami do opowiedzenia. Może to właśnie przeznaczenie przyprowadziło go właśnie w to miejsce, o tej porze? Może to spotkanie będzie ważnym elementem, który odegra znaczącą rolę w jego dalszych losach? Niezależnie kim była świecąca białą poświatą dziewczyna i czym się zajmowała, to spotkanie było im przeznaczone od chwili narodzin. Taki właśnie tok myślenia wyznaje młody Hootcher. Nic nie dzieje się bez przyczyny, przeznaczenie już dawno zapisało nasze karty historii, teraz tylko musimy je odkryć.
Przez chwilę, przez pół uderzenia serca doznał zakłopotania. Nie wiedział, czy Neve przeczytała jego myśli, czy po prostu odpowiedziała mu na pytanie, którego w żadnym wypadku nie wypowiedział? W każdym bądź razie dokładnie wiedziała co powiedzieć. Przeznaczenie nie igra, ono wie i czyni.
- Bardzo miło mi cię poznać Neve… Co robisz tutaj o tak późnej godzinie?- zapytał, mimo, iż znał odpowiedź. Inaczej. Nie znał, a domyślał się.
On maszerował aleją, ponieważ ciekawiły go wydarzenia, które toczą się w zamku po zmroku. Chciał wiedzieć, czy przypadkiem nie maszerują tędy jakieś ciemne istoty, chciał sprawdzić czy w pobliżu nie ma żadnego trolla. Może ktoś praktykuje czarną magię? Wszystko jest możliwe. W każdym bądź razie chciał sprawdzić siebie i swoje umiejętności. Miał nadzieję, że przyjdzie mu użyć magii w obronie, aby przydała się do czegoś praktycznie, a nie jedynie teoretycznie. Co mu z tego? Po co poświęca czas, kiedy nie może nic z tym zrobić? Mówi się, że powinni się cieszyć z czasów pokoju. On uważa, że ktoś ten pokój wkrótce obróci w pył i pozostawi po nim jedynie smutne widmo, obraz poległych, którzy nie byli gotowi.
Gdy o tym myśli, ekscytacja narasta.
- Czyżby coś było ze mną nie tak?
- Neve Collins
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Nie Sty 04, 2015 7:08 pm
Czyżby dumny, uparty Gryfon? Uparty taak, kiedy widzisz coś w zasięgu swych dłoni, czego pragniesz, sięgasz po to bez zastanowienia, nawet jeśli grozi to poparzeniem się - byle tylko to dostać, byle tylko dosięgnąć - w takim rytmie zaczyna bić twoje serce, które teraz zabiło tak na widok fijołków - dwóch magicznych szkiełek, które się do Ciebie uśmiechały z łagodnością wiedzy zbieranej mileniami. Dwójka tych, którzy dostawali zawsze to, czego pragnęli - czyżbyś uważał się za kogoś, kto rzuci Królowej Śniegu wyzwanie na tym pustym polu? Masz jakiekolwiek pionki za sobą, czy może jesteś całkiem sam w Jej królestwie, do którego przyciągnęła Cię siła niewidzialna, nad którą sama Neve nie dumała, tak jak i Ty nie wsadzałeś głowy do worka powodów - zerknąłeś na niego jedynie i uznałeś to, co się z niego wysypywało, za pewnik. Powiedziałeś samemu sobie: to przeznaczenie. Czy Ona mówiła cokolwiek do samej siebie? Twoje myśli krzyczą, płynąc swoim wolnym nurtem, twoje jestestwo śpiewa, roztoczone w chęci poznania i wypełnione stłamszonymi emocjami samotności i pozornym szczęściem - szkoda, jaka szkoda, że nie była w stanie ich wszystkich przeczytać, by potem ofiarować ci nieco swojego spokoju z odrobinką uśmiechu - winieneś się uśmiechnąć, wiesz?
Nie przejmuj się, ona się uśmiechnie za Ciebie uśmiechem, które chyba nawet zbytnio nie potrzebowałeś, bo nie próbujesz nawet po niego sięgać, woląc szukać emocji zgoła innych. Ciebie ciągnęło w mrok. Ciebie ciągnęła ciemna noc, która wpełzała pod skórę i wywoływała na niej dreszcze tajemnic.
Przypatrujesz się, przypatrujesz bardzo uważnie i lekko zarazem, gdy już ziemia znalazła się blisko i gdyś na nią opadła, składając skrzydła, by jako Jasność nie rzucać cieni na tego, który przed Tobą się zatrzymał, tego, którego obchodziłaś w mentalny, fizycznie niedostrzegalnym, tańcu, dotykając murów jego świadomości, rozglądając się za tym wszystkim, co tak ciekawe i co mieszało w jego sercu na tyle mocno, by nie rozpływał się w szarości kończącego się dnia - padały na niego ostatnie promienie słońca zbliżającej się wiosny, wygrywając miękkie tony w jego roztrzepanych włosach i w zwierciadłach duszy - w nich jednak tonęły, jego postrzeganie rzeczywistości nie było twarde, uniósł się razem z tobą i czuł bezpiecznie w Lodowym Królestwie, mając za plecami otwarte wrota, by w każdej chwili się wycofać - tylko po co zawracać, gdy tu tak spokojnie i można zaznać ukojenia przy studni, a której woda jakimś cudem nie zamarzała?
- Hmmm... - Wzniosła dłoń, by jeden palec bladej, drobnej dłoni położyć na dolnej wardze w zastanowieniu - zerwała kontakt wzrokowy, by odwrócić go spowrotem na zachodzące słońce i ten sam palec, którym tknęła własne ciało, wymierzyła prosto w ognistą tarczę - ten sam ogień, który był podobno największym wrogiem lodu... - Patrzę, jak w kolejnym dniu przegrywa ognista tarcza, podczas gdy Ja lśnić będę zawsze. - Opuściła rękę i znowu na Ciebie spojrzała z tym samym, ciepłym, beztroskim uśmiechem - przypominała dziecko, w dodatku była taka drobna, można było powiedzieć, że chodzi do IV klasy... podczas gdy ona przybyła tutaj niecałe dwa miesiące temu z Transylwanii po to, aby zdać ostatnie egzaminy.
- Tańczę na granicy dnia niosąc wspomnienie Zimy... A Ty co tutaj robisz, Jesienny Chłopcze? Pragniesz zabić Wiosnę i zakręcić tory sprawiedliwej egzystencji przyrody na ponowne tory umierania, spokoju i barwnych alej zalanych złotymi liśćmi..?
Nie przejmuj się, ona się uśmiechnie za Ciebie uśmiechem, które chyba nawet zbytnio nie potrzebowałeś, bo nie próbujesz nawet po niego sięgać, woląc szukać emocji zgoła innych. Ciebie ciągnęło w mrok. Ciebie ciągnęła ciemna noc, która wpełzała pod skórę i wywoływała na niej dreszcze tajemnic.
Przypatrujesz się, przypatrujesz bardzo uważnie i lekko zarazem, gdy już ziemia znalazła się blisko i gdyś na nią opadła, składając skrzydła, by jako Jasność nie rzucać cieni na tego, który przed Tobą się zatrzymał, tego, którego obchodziłaś w mentalny, fizycznie niedostrzegalnym, tańcu, dotykając murów jego świadomości, rozglądając się za tym wszystkim, co tak ciekawe i co mieszało w jego sercu na tyle mocno, by nie rozpływał się w szarości kończącego się dnia - padały na niego ostatnie promienie słońca zbliżającej się wiosny, wygrywając miękkie tony w jego roztrzepanych włosach i w zwierciadłach duszy - w nich jednak tonęły, jego postrzeganie rzeczywistości nie było twarde, uniósł się razem z tobą i czuł bezpiecznie w Lodowym Królestwie, mając za plecami otwarte wrota, by w każdej chwili się wycofać - tylko po co zawracać, gdy tu tak spokojnie i można zaznać ukojenia przy studni, a której woda jakimś cudem nie zamarzała?
- Hmmm... - Wzniosła dłoń, by jeden palec bladej, drobnej dłoni położyć na dolnej wardze w zastanowieniu - zerwała kontakt wzrokowy, by odwrócić go spowrotem na zachodzące słońce i ten sam palec, którym tknęła własne ciało, wymierzyła prosto w ognistą tarczę - ten sam ogień, który był podobno największym wrogiem lodu... - Patrzę, jak w kolejnym dniu przegrywa ognista tarcza, podczas gdy Ja lśnić będę zawsze. - Opuściła rękę i znowu na Ciebie spojrzała z tym samym, ciepłym, beztroskim uśmiechem - przypominała dziecko, w dodatku była taka drobna, można było powiedzieć, że chodzi do IV klasy... podczas gdy ona przybyła tutaj niecałe dwa miesiące temu z Transylwanii po to, aby zdać ostatnie egzaminy.
- Tańczę na granicy dnia niosąc wspomnienie Zimy... A Ty co tutaj robisz, Jesienny Chłopcze? Pragniesz zabić Wiosnę i zakręcić tory sprawiedliwej egzystencji przyrody na ponowne tory umierania, spokoju i barwnych alej zalanych złotymi liśćmi..?
- Ciril Hootcher
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Nie Sty 04, 2015 8:47 pm
Ostatnie światła wieczoru zaczynały już gasnąć, gdy Ciril spoglądał na fantasmagoryczną postać sięgającą w stronę zachodzącego słońca. Spoglądał na zamek ginący w ciemności, jakoby zataczającej krąg nad całą okolicą. Przez krótką chwilę chłopak wstrzymał oddech i stanął nieruchomo, próbując przysłuchać się wypowiadanym przez Neve słowom. Zdawały się być nieco mroczne, trochę posępne, a może nawet i złowrogie. Wspominała coś o przegrywaniu, czuć było w tym nutę samozadowolenia. Czyżby planowała coś, po czym może nastąpić jego upragnione zburzenie pokoju? A może to tylko czcza gadanina, aby podtrzymać nutkę tajemniczości w rozmowie? Wszystkie wątpliwości i niepewności, być może, rozwieją dalsze wypowiedzi.
Nazwała go jesiennym chłopcem… Zważywszy na fakt, iż urodził się w listopadzie, miała by rację. Skąd jednak mogłaby posiąść wiedzę, o dacie jego przyjścia na świat? Przecież nie zna go od lat, a kilku chwil. Zachowuje się, jakby znała jego pragnienia, jakby wiedziała co siedzi w jego głowie i czego tak bardzo pożąda.
Hootcher nie ma przyjaciół w Hogwarcie. Nie wszyscy rozumieją, co się z nim dzieje, nie ma komu o tym opowiadać. Nikt też nie zwraca na niego uwagi, nie widzi jego problemów… Bo przecież same się rozwiązują, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Pozostaje więc tajemnicą dla każdego, nikt nie może zobaczyć gromadzących się nad jego głową ciemnych chmur, zwiastunów czegoś większego. Coraz bardziej kierował się w stronę rzeczy, które we wszystkich budziły strach. To on lubił łamać zasady, patrzeć, jak inni boją się, że mogą zostać przez niego wpędzeni w tarapaty. Nie mieli pojęcia o tym, że nie będzie żadnych problemów, że jakimś cudem młody czarodziej wykaraska się i będzie dalej żył swoim żałosnym, smutnym i samotnym życiem, gdzieś w zamku, znajdującym się mile od peronu 9 i ¾.
- Pragnę być i doświadczać. Pragnę nie bać się łamania zasad, chcę odczuć to, czego nikt inny nie odczuwa. Chcę przeżywać to, czego nikt jeszcze nie przeżył. Żądam przygód, chcę skończyć z monotonią.- odpowiedział nieco obszernie. Zapewne i tak już przeczytała w jego myślach wszystko, czego chciała. Na pewno wiedziała już jaka różdżka go wybrała… Wyprostowany spoglądał prosto w jej oczy. Chyba powoli zaczynał przyzwyczajać się do jej mrocznej osobowości, trochę nienormalnej, niebanalnie ciekawej, zatrważająco dziwnej.
Nazwała go jesiennym chłopcem… Zważywszy na fakt, iż urodził się w listopadzie, miała by rację. Skąd jednak mogłaby posiąść wiedzę, o dacie jego przyjścia na świat? Przecież nie zna go od lat, a kilku chwil. Zachowuje się, jakby znała jego pragnienia, jakby wiedziała co siedzi w jego głowie i czego tak bardzo pożąda.
Hootcher nie ma przyjaciół w Hogwarcie. Nie wszyscy rozumieją, co się z nim dzieje, nie ma komu o tym opowiadać. Nikt też nie zwraca na niego uwagi, nie widzi jego problemów… Bo przecież same się rozwiązują, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Pozostaje więc tajemnicą dla każdego, nikt nie może zobaczyć gromadzących się nad jego głową ciemnych chmur, zwiastunów czegoś większego. Coraz bardziej kierował się w stronę rzeczy, które we wszystkich budziły strach. To on lubił łamać zasady, patrzeć, jak inni boją się, że mogą zostać przez niego wpędzeni w tarapaty. Nie mieli pojęcia o tym, że nie będzie żadnych problemów, że jakimś cudem młody czarodziej wykaraska się i będzie dalej żył swoim żałosnym, smutnym i samotnym życiem, gdzieś w zamku, znajdującym się mile od peronu 9 i ¾.
- Pragnę być i doświadczać. Pragnę nie bać się łamania zasad, chcę odczuć to, czego nikt inny nie odczuwa. Chcę przeżywać to, czego nikt jeszcze nie przeżył. Żądam przygód, chcę skończyć z monotonią.- odpowiedział nieco obszernie. Zapewne i tak już przeczytała w jego myślach wszystko, czego chciała. Na pewno wiedziała już jaka różdżka go wybrała… Wyprostowany spoglądał prosto w jej oczy. Chyba powoli zaczynał przyzwyczajać się do jej mrocznej osobowości, trochę nienormalnej, niebanalnie ciekawej, zatrważająco dziwnej.
- Neve Collins
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Nie Sty 04, 2015 9:18 pm
Podążaj za powolnie unoszoną ręką, niech twój wzrok się skupi... Patrzysz? Wskazuje Ci kierunek, w którym czaiły się obietnice, w którym zaczynały rodzić się sny, gdy tylko zamknęło się oczy i przyłożyło głowę do poduszki - tym są ludzkie stworzenia - Dziećmi Słońca, które ich ukochało i pod którego blaskiem podróżowali, kroczek za kroczkiem, jedni szybciej, drudzy wolniej, odmierzając czas na wskazówkach zegara, a który wyznaczała im właśnie ta Ognista Kula. Kula, która właśnie zanikała. Symbol zbliżającej się Nocy, gdzie na żer wychodziły stworzenia z horrorów, rojone przez umysły zagubionych i strachliwych, tych, co zamykają swoje domy na cztery spusty i nie wpuszczają już nikogo, sparaliżowani strachem przed złodziejami, psychopatami i całą śmietanką, dla których życiem nie była Jasność, a Mrok owijający ich sylwetki czułymi ramionami kochanki... Czy to właśnie nie za tym mrokiem tęsknisz, Jesiennych Chłopcze? Za tym, co Ona Ci wskazuje, obiecując, że twój czas się zbliża, w którym będziesz miał okazję zanurzyć się po uszy, jak w oceanie bez dna, nadal marząc o użyciu różdżki przeciwko powszechnemu "złu" - tylko czym to "zło" dla Ciebie było? Może właśnie Nią - tą, która zwiastowała wygraną nad Dniem i szeptała o górowaniu Księżyca, który zaleje świat zimną, stalową łuną, miast ułatwiać poruszanie się po dziedzińcach, tylko wzmagającego dreszcze rodzone na skórze przez świadomość wszechobecnego niebezpieczeństwa skrytego w każdym podejrzanie wyglądającym krzewie, w każdym drzewie, które zachwiało się od muśnięcia leniwej bryzy, już nie zimowej, jeszcze nie wiosennej...
Widziałeś?
Rozumiesz?
Rozszerzyła mocniej powieki swych dużych ocząt, by zaraz zaśmiać słodko śmiechem delikatnym i błąkających się na granicach możliwości uchwycenia go ułomnym, ludzkim zmysłem słuchu, brzmiącym kojąco jak szum strumienia w górskich włościach uśpionych, zapomnianych przez współczesność bożków, gdzie ludzka noga nieczęsto postawała.
- Fantastycznie! - Klasnęła w dłonie, wyraźnie zachwycona, ożywiona fantazjami snutymi przez umysł będący na wyciągnięcie jej dłoni i duszy, która nie obawiała się przed nią obnażyć, tak wprost wyrażając swe zachcianki ujęte w ogólnych słowach - zachcianki kierujące każdym jego zachowaniem, każdym uderzeniem serca, które teraz wyrażało pewność siebie, brak jakiegokolwiek skrępowania - duma, ach, ta cudna duma..! Widzisz, jak opływa jego sylwetkę, jak dekoruje oczy i lica, nadając pięknego poblasku zwierciadłom duszy, w których zaczęłaś się przeglądać. Zatoczyła ręką półkole, ukazując ci świat leżący u jej i twoich stóp, stając do ciebie profilem.
- Widzisz, Pani Wiosna się zbliża, topiąc cały nieskazitelny śnieg i zamienia go w nieczystą breję... - Rozmraża ludzie serca i wpaja w nich życie, a ich dusze? Ludzie, jak ludzie - zepsuci i tak samo brudni, jak ta właśnie breja leżąca na obrzeżach, jeszcze się ostatkami sił podtrzymująca, bo noc często jeszcze przynosiła przymrozki. - Jak więc przetrwać Wiosnę i Lato..? Cudownie spotkać silną Jesień, która jest w stanie zniszczyć dwie zupełnie zbędne Panienki. - Ciągle ciepło się uśmiechała, wirując nieco ponad zdolnością objęcia jej umysłem - chyba jest człowiekiem... jest? Nie jest duchem, przecież fizycznie nie lewituje, przecież nie da się przez nią (naprawdę?) przeniknąć spojrzeniem, a dłoń napotykała chłodne ciało, gdy tylko spróbowało się ją dotknąć.
- Czy Ty jednak masz swoją planszę, czy wkroczyłeś do mego królestwa, pragnąc zostać jednym z pionów Białej Królowej..? - Przechyliła głowę na ramię, a jedwabnie białe włosy posypały się na bok, delikatne, jakby utkane z pajęczej sieci. - Pragniesz czuć nawet za cenę swego życia, Samotny Jeźdźcu? W której skrzyni swych skarbów ukryłeś Strach? - Masz ją przy sobie, prawda? Tą, która ciągnie cię w mrok i sprawia, że czujesz adrenalinę i niepokój tego, co się stanie.
Widziałeś?
Rozumiesz?
Rozszerzyła mocniej powieki swych dużych ocząt, by zaraz zaśmiać słodko śmiechem delikatnym i błąkających się na granicach możliwości uchwycenia go ułomnym, ludzkim zmysłem słuchu, brzmiącym kojąco jak szum strumienia w górskich włościach uśpionych, zapomnianych przez współczesność bożków, gdzie ludzka noga nieczęsto postawała.
- Fantastycznie! - Klasnęła w dłonie, wyraźnie zachwycona, ożywiona fantazjami snutymi przez umysł będący na wyciągnięcie jej dłoni i duszy, która nie obawiała się przed nią obnażyć, tak wprost wyrażając swe zachcianki ujęte w ogólnych słowach - zachcianki kierujące każdym jego zachowaniem, każdym uderzeniem serca, które teraz wyrażało pewność siebie, brak jakiegokolwiek skrępowania - duma, ach, ta cudna duma..! Widzisz, jak opływa jego sylwetkę, jak dekoruje oczy i lica, nadając pięknego poblasku zwierciadłom duszy, w których zaczęłaś się przeglądać. Zatoczyła ręką półkole, ukazując ci świat leżący u jej i twoich stóp, stając do ciebie profilem.
- Widzisz, Pani Wiosna się zbliża, topiąc cały nieskazitelny śnieg i zamienia go w nieczystą breję... - Rozmraża ludzie serca i wpaja w nich życie, a ich dusze? Ludzie, jak ludzie - zepsuci i tak samo brudni, jak ta właśnie breja leżąca na obrzeżach, jeszcze się ostatkami sił podtrzymująca, bo noc często jeszcze przynosiła przymrozki. - Jak więc przetrwać Wiosnę i Lato..? Cudownie spotkać silną Jesień, która jest w stanie zniszczyć dwie zupełnie zbędne Panienki. - Ciągle ciepło się uśmiechała, wirując nieco ponad zdolnością objęcia jej umysłem - chyba jest człowiekiem... jest? Nie jest duchem, przecież fizycznie nie lewituje, przecież nie da się przez nią (naprawdę?) przeniknąć spojrzeniem, a dłoń napotykała chłodne ciało, gdy tylko spróbowało się ją dotknąć.
- Czy Ty jednak masz swoją planszę, czy wkroczyłeś do mego królestwa, pragnąc zostać jednym z pionów Białej Królowej..? - Przechyliła głowę na ramię, a jedwabnie białe włosy posypały się na bok, delikatne, jakby utkane z pajęczej sieci. - Pragniesz czuć nawet za cenę swego życia, Samotny Jeźdźcu? W której skrzyni swych skarbów ukryłeś Strach? - Masz ją przy sobie, prawda? Tą, która ciągnie cię w mrok i sprawia, że czujesz adrenalinę i niepokój tego, co się stanie.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach