- David o'Connell
Re: Korytarze
Nie Cze 14, 2015 6:09 pm
Zignorował przechodzących ludzi, nie obdarzając ich nawet spojrzeniem. Może i nie pamiętał, co dokładnie obiecywał, ale dziewczyna zdążyła mu już mimochodem nakreślić przebieg poprzedniej rozmowy. Nie musiała wiedzieć, że była ona dla niego zdarzeniem, które przytrafiło się kiedy indziej i komuś innemu.
- Miałem w czymś pomóc, a nie dla ciebie pracować. – Rzucił. Mimo to nie mógł nie poczuć dla siebie pewnej szansy. Ciężko było zapomnieć, że narkotyki są drogie. Perspektywa darmowego towaru była już drugim czynnikiem, zaraz po różdżce, który trzymał Carneya w tym miejscu. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że został złapany w jakąś pułapkę – a co gorsza, w jej środku można przebywać całkiem komfortowo. Początkowo porównywał to do bagna, teraz zmienił zdanie. Bagno działa na o wiele prostszych zasadach. To była przynajmniej pułapka na szczury.
Na jego twarz wstąpiło umiarkowane zainteresowanie, kiedy słuchał o wpływach Gwen. Szczerze mówiąc znaczna część tego, co zażywał, była gówniana. Miał szczerą nadzieję, że przechodząc przez wiele rąk zdążyła stracić na jakości. Ta nadzieja miała wiele wspólnego z wciąż obijającym się po jego głowie zdaniu „narkotyki są drogie”.
„Ciekawy i spory zarobek” brzmiał dla Davida naprawdę kusząco. „Cholerna Jaszczurka”, jak nazwał Gwendoline w swoich myślach, miała jego zdaniem naprawdę duży dar do prowadzenia rozmów tego typu. Zastanawiał się jedynie, na ile jej słowa są prawdziwe. Do tego musiał postawić pewną sprawę jasno.
- Nie rozprowadzam. – Powiedział krótko. I szybko, żeby przypadkiem chęć zarobku/otrzymania darmowych narkotyków nie wygrała z jedną z jego życiowych zasad.
- Miałem w czymś pomóc, a nie dla ciebie pracować. – Rzucił. Mimo to nie mógł nie poczuć dla siebie pewnej szansy. Ciężko było zapomnieć, że narkotyki są drogie. Perspektywa darmowego towaru była już drugim czynnikiem, zaraz po różdżce, który trzymał Carneya w tym miejscu. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że został złapany w jakąś pułapkę – a co gorsza, w jej środku można przebywać całkiem komfortowo. Początkowo porównywał to do bagna, teraz zmienił zdanie. Bagno działa na o wiele prostszych zasadach. To była przynajmniej pułapka na szczury.
Na jego twarz wstąpiło umiarkowane zainteresowanie, kiedy słuchał o wpływach Gwen. Szczerze mówiąc znaczna część tego, co zażywał, była gówniana. Miał szczerą nadzieję, że przechodząc przez wiele rąk zdążyła stracić na jakości. Ta nadzieja miała wiele wspólnego z wciąż obijającym się po jego głowie zdaniu „narkotyki są drogie”.
„Ciekawy i spory zarobek” brzmiał dla Davida naprawdę kusząco. „Cholerna Jaszczurka”, jak nazwał Gwendoline w swoich myślach, miała jego zdaniem naprawdę duży dar do prowadzenia rozmów tego typu. Zastanawiał się jedynie, na ile jej słowa są prawdziwe. Do tego musiał postawić pewną sprawę jasno.
- Nie rozprowadzam. – Powiedział krótko. I szybko, żeby przypadkiem chęć zarobku/otrzymania darmowych narkotyków nie wygrała z jedną z jego życiowych zasad.
- Gwendoline Tichý
Re: Korytarze
Pon Cze 15, 2015 1:49 pm
Gwendoline za to nie ignorowała nikogo, miała w tej sytuacji podzielność tak dużą, że każdy szmer automatycznie zwracał jej uwagę i sprawiał, że kierowała ku niemu wzrok chociażby na ułamek sekundy.
- A więc upieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu: pomożesz i mi, i sobie. - odparła kusząco, wciąż niezrażona jego małomównością. Lubiła wyzwania, nawet te, które nie wymagały od niej umiejętnego machania różdżką, ale językiem. Bez skojarzeń. W końcu w przypadku Gwendoline pozyskiwanie 'przyjaciół' szło tak gładko jak wrogów, z czym to pierwsze było dużo bardziej opłacalne, a drugie – przyjemniejsze. A obecny bilans zysków i strat od czasu dotarcia do tej szkoły był bardzo mocno na plusie: najpierw pojawia jej się przed nosem człowiek wydający się być do pracy idealny, a na dniach wyrasta szansa naprawdę niezłego zarobku, za jaki zamierzała się zabrać już dzisiaj wieczorem.
- Oh, nie. Od rozprowadzania mam tu innych ludzi; dla ciebie mam coś specjalnego. - hoho, pułapka na szczury robiła się jakby ciaśniejsza. - Pozwolisz, że spytam tylko o dwie główne sprawy, jakie wymagane są bezwzględnie do tego typu... zawodu: Bezwzględna odwaga i znajomość run. - oparła się mocniej o ścianę zarówno plecami jak i obcasikiem jednego z czarnych, wypolerowanych lakierków. - Jak one u Pana stoją, Panie Carney?
Czas aby kot w worku wysunął łeb i pazury, ale nie do drapania ręki mogącej przynieść mu pokarm, ale do sprawdzenia i oceniania. Podczas gdy reszta już pracujących tu mróweczek kasała rękawy i miała pełne łapki roboty z „rozprowadzaniem”, dla tego tutaj Gwendoline przygotowała jazdę bez trzymanki. I przy okazji właśnie modelowała sobie z niego swoje 'tyły'. W końcu... nikt na poważnie nie powinie zapuszczać się do niezbadanego Lasu obok szkoły całkowicie sam...
- A więc upieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu: pomożesz i mi, i sobie. - odparła kusząco, wciąż niezrażona jego małomównością. Lubiła wyzwania, nawet te, które nie wymagały od niej umiejętnego machania różdżką, ale językiem. Bez skojarzeń. W końcu w przypadku Gwendoline pozyskiwanie 'przyjaciół' szło tak gładko jak wrogów, z czym to pierwsze było dużo bardziej opłacalne, a drugie – przyjemniejsze. A obecny bilans zysków i strat od czasu dotarcia do tej szkoły był bardzo mocno na plusie: najpierw pojawia jej się przed nosem człowiek wydający się być do pracy idealny, a na dniach wyrasta szansa naprawdę niezłego zarobku, za jaki zamierzała się zabrać już dzisiaj wieczorem.
- Oh, nie. Od rozprowadzania mam tu innych ludzi; dla ciebie mam coś specjalnego. - hoho, pułapka na szczury robiła się jakby ciaśniejsza. - Pozwolisz, że spytam tylko o dwie główne sprawy, jakie wymagane są bezwzględnie do tego typu... zawodu: Bezwzględna odwaga i znajomość run. - oparła się mocniej o ścianę zarówno plecami jak i obcasikiem jednego z czarnych, wypolerowanych lakierków. - Jak one u Pana stoją, Panie Carney?
Czas aby kot w worku wysunął łeb i pazury, ale nie do drapania ręki mogącej przynieść mu pokarm, ale do sprawdzenia i oceniania. Podczas gdy reszta już pracujących tu mróweczek kasała rękawy i miała pełne łapki roboty z „rozprowadzaniem”, dla tego tutaj Gwendoline przygotowała jazdę bez trzymanki. I przy okazji właśnie modelowała sobie z niego swoje 'tyły'. W końcu... nikt na poważnie nie powinie zapuszczać się do niezbadanego Lasu obok szkoły całkowicie sam...
- David o'Connell
Re: Korytarze
Sro Cze 17, 2015 1:55 am
Westchnął i przeczesał ręką włosy. Męczył się wstrzymywaniem dawno niewyładowywanego gniewu. Na co dzień radził sobie z nim całkiem nieźle - na co dzień jednak nie zdarzało mu się prowadzić rozmów. Przynajmniej nie tak długich (jak na jego standardy) i nie wymagających podejmowania jakichś zobowiązujących decyzji. Z reguły raczej uciekał od jakiejkolwiek odpowiedzialności i dodatkowych obowiązków. Od kontaktów z ludźmi zresztą też uciekał.
Kiedy Gwendoline postawiła swoje wymagania Carney uśmiechnął się. Nie był to zwykły, sympatyczny wyraz twarzy – może i kąciki ust miał rozciągnięte na boki, ale coś zdecydowanie było nie tak. Po uśmiechnięciu się powinien zacząć sprawiać pozory milszego, może łagodniejszego, w rzeczywistości jednak jego wygląd wzbudziłby w większości ludzi nieuzasadniony niepokój. Chłopak na krótką chwilę odbiegł myślami bardzo daleko - był to uśmiech zarezerwowany dla przeciwników w bójce. Co jak co, ale z odwagą nie będzie problemu. Jeśli z Davidem było coś nie tak, zdecydowanie był to jego beznadziejny przypadek braku strachu. Co nie znaczyło, że był głupi – nie pakował się w sytuacje, w których mógłby stracić życie.
Paskudny uśmiech zniknął równie szybko, jak się pojawił.
- Trafiłaś na właściwą osobę. – Powiedział Carney. Wciąż utrzymywał mrukliwy ton rozmowy, jednak o wiele chętniej odpowiadał swojej rozmówczyni. Dla wprawnego słuchacza stałoby się jasne, że jego nastrój diametralnie się zmienił.
- To pierwsze nie stanowi żadnego problemu. Runy… - Zrobił małą pauzę. – Oblałem w zeszłym roku, ale w tym już zaliczę. Poza tym szybko się uczę.
Czekał na dalszy ciąg rozmowy, bardzo ciekawy, czy oferta jego nowej znajomej będzie w stanie choć odrobinę pokryć jego stałe zapotrzebowanie na skoki adrenaliny i bójki.
Bezsprzecznie wpadł w pułapkę. Ponadto chyba właśnie zamknęła się za nim droga ucieczki.
Kiedy Gwendoline postawiła swoje wymagania Carney uśmiechnął się. Nie był to zwykły, sympatyczny wyraz twarzy – może i kąciki ust miał rozciągnięte na boki, ale coś zdecydowanie było nie tak. Po uśmiechnięciu się powinien zacząć sprawiać pozory milszego, może łagodniejszego, w rzeczywistości jednak jego wygląd wzbudziłby w większości ludzi nieuzasadniony niepokój. Chłopak na krótką chwilę odbiegł myślami bardzo daleko - był to uśmiech zarezerwowany dla przeciwników w bójce. Co jak co, ale z odwagą nie będzie problemu. Jeśli z Davidem było coś nie tak, zdecydowanie był to jego beznadziejny przypadek braku strachu. Co nie znaczyło, że był głupi – nie pakował się w sytuacje, w których mógłby stracić życie.
Paskudny uśmiech zniknął równie szybko, jak się pojawił.
- Trafiłaś na właściwą osobę. – Powiedział Carney. Wciąż utrzymywał mrukliwy ton rozmowy, jednak o wiele chętniej odpowiadał swojej rozmówczyni. Dla wprawnego słuchacza stałoby się jasne, że jego nastrój diametralnie się zmienił.
- To pierwsze nie stanowi żadnego problemu. Runy… - Zrobił małą pauzę. – Oblałem w zeszłym roku, ale w tym już zaliczę. Poza tym szybko się uczę.
Czekał na dalszy ciąg rozmowy, bardzo ciekawy, czy oferta jego nowej znajomej będzie w stanie choć odrobinę pokryć jego stałe zapotrzebowanie na skoki adrenaliny i bójki.
Bezsprzecznie wpadł w pułapkę. Ponadto chyba właśnie zamknęła się za nim droga ucieczki.
- Gwendoline Tichý
Re: Korytarze
Pią Cze 19, 2015 9:11 pm
Można było zarzucić bardzo wiele niedociągnięć w charakterze Gwendoline, ale cierpliwości miała aż nadto, zwłaszcza do ludzi z którymi rozmowa przypominała pchanie żelbetonowego kloca. W końcu dziewczyna zdawała sobie jasno sprawę, że różdżka Carneya to teraz w jej rękach jak subtelne berełko władzy, które to trzyma go jeszcze na miejscu w tym zaułku. Dlatego ciągała Gryfona za jęzor jak za okienną żaluzję i kusiła, machając przed nosem solidnym i jeszcze ciepłym kawałkiem mięcha. ...albo mieszkiem dzwoniących Galeonów. Bo w końcu nie kłamała; praca w takim biznesie może i nie będzie mu zapewniać świadczeń socjalnych ani liczyć do emerytury – o ile w tym zawodzie takową doczeka – ale zapewni całkiem satysfakcjonującą, jak na poziom szkolny, stabilność finansową. Przy okazji diametralnie obniży poczucie bezpieczeństwa, ale spoglądając na powoli zmieniającą mimikę twarzy bruneta – to chyba też wpisywało się na listę zalet. Bo uśmiechnął się.
...a raczej próbował, bo kąciki ust drżały mu przy tym tak mocno, jak rzadko trenowane mięśnie. Ale ten grymas przyniósł po sobie przynajmniej jakąś nikłą poprawę w stopniu wciągnięcia chłopaka w rozmowę.
- Wspaniale. Ale zdajesz sobie pewnie sprawę, że skoro mam na początek tylko te dwa wymagania, to znaczy, że obie będą musiały być wywindowane na wysoki poziom. - upewniła się odnośnie run i faktu ich oblewania. Postanowiła na tym poziomie ich współpracy ominąć fakt, że jeśli nie nauczy się wystarczająco szybko, to najpewniej zginie. Jak nie przez efekt run, to przez samą Gwendoline, która nie trzymała przy sobie za mało kompetentnych współpracowników.
- Mam więc nadzieje, że nie boisz się Zakazanego Lasu, wampirów, wilkołaków, i niebezpiecznych rytuałów, bo od chwili, kiedy się zdecydujesz, będziesz miał na pęczki sytuacji, w których udowodnisz ile w tobie sprytu i męstwa. - wyciągnęła pudełeczko z różdżką i jego kocówką puknęła go delikatnie w brzuch, sygnalizując, że jest już gotowa oddać mu własność. - Nauczę cie robić pewne rzeczy, które później przyniosą ci zysk i utworzą w tej szkole kolejną, zupełnie nową gałąź handlu. Ale póki nie będę miała stu procent twojej lojalności, nie jestem w stanie powiedzieć wiele więcej, poza tym, że to niebezpieczne, kompletnie zakazane i niesamowicie opłacalne. Więc teraz wystarczy ci jedynie podjąć ryzyko. - mruczała i puściła mu delikatne oczko. - No i tusze, że nikt nie dowie się niczego z naszej teraźniejszej rozmowy. Ani z jakiejkolwiek późniejszej.
...a raczej próbował, bo kąciki ust drżały mu przy tym tak mocno, jak rzadko trenowane mięśnie. Ale ten grymas przyniósł po sobie przynajmniej jakąś nikłą poprawę w stopniu wciągnięcia chłopaka w rozmowę.
- Wspaniale. Ale zdajesz sobie pewnie sprawę, że skoro mam na początek tylko te dwa wymagania, to znaczy, że obie będą musiały być wywindowane na wysoki poziom. - upewniła się odnośnie run i faktu ich oblewania. Postanowiła na tym poziomie ich współpracy ominąć fakt, że jeśli nie nauczy się wystarczająco szybko, to najpewniej zginie. Jak nie przez efekt run, to przez samą Gwendoline, która nie trzymała przy sobie za mało kompetentnych współpracowników.
- Mam więc nadzieje, że nie boisz się Zakazanego Lasu, wampirów, wilkołaków, i niebezpiecznych rytuałów, bo od chwili, kiedy się zdecydujesz, będziesz miał na pęczki sytuacji, w których udowodnisz ile w tobie sprytu i męstwa. - wyciągnęła pudełeczko z różdżką i jego kocówką puknęła go delikatnie w brzuch, sygnalizując, że jest już gotowa oddać mu własność. - Nauczę cie robić pewne rzeczy, które później przyniosą ci zysk i utworzą w tej szkole kolejną, zupełnie nową gałąź handlu. Ale póki nie będę miała stu procent twojej lojalności, nie jestem w stanie powiedzieć wiele więcej, poza tym, że to niebezpieczne, kompletnie zakazane i niesamowicie opłacalne. Więc teraz wystarczy ci jedynie podjąć ryzyko. - mruczała i puściła mu delikatne oczko. - No i tusze, że nikt nie dowie się niczego z naszej teraźniejszej rozmowy. Ani z jakiejkolwiek późniejszej.
- David o'Connell
Re: Korytarze
Czw Cze 25, 2015 9:17 pm
Wolał pominąć kwestię użytego zwrotu „na początek”. Nie było trudno wyłapać, że Gwendoline miała dalekosiężne plany wobec Carneya, postanowił tego jednak na razie nie komentować.
- Oczywiście, że zdaję sobie z tego sprawę. – Powiedział. Przez chwilę chciał dodać „czy ja ci wyglądam na ignoranta?”, ale się rozmyślił. Zdecydowanie tak właśnie mógł wyglądać, zwłaszcza mając na uwadze okoliczności ich pierwszego spotkania.
Po następnych słowach Jaszczurki uśmiechnął się ponownie, tym samym co chwilę wcześniej uśmiechem. Trwał on trochę dłużej, niż poprzednio, dało się w nim też dostrzec coś, co wcześniej nie było tak wyraźne: pewien rodzaj niezdrowego głodu, który nie pojawiłby się w nich na wspomnienie żadnego narkotyku. Jeśli David był od czegoś uzależniony, to była to adrenalina. No i papierosy, jednak z tych potrafiłby zrezygnować, gdyby bardzo mocno chciał. Chociaż nie zapowiadało się na to. Również tym razem twarz Carneya wróciła do wypranego z emocji wyrazu i nic na niej nie wskazywało na to, że chwilę temu wdarło się na nią coś innego niż zmarszczenie brwi.
- Nie czuję strachu. – Wypowiedział cicho słowa. Mimo wciąż utrzymanego tonu rozmowy zdanie zabrzmiało dość pusto. Było jak najbardziej prawdziwe, może nawet zbyt prawdziwe jak na rozmowę z kimś, komu tak naprawdę nie powinien ufać. Nie miał w zwyczaju wychwalać swoich pozytywnych cech, więc nie powiedział nic na temat sprytu i męstwa. Zresztą, nie jemu było oceniać. – Niebezpieczne, zakazane i opłacalne brzmi dla mnie dostatecznie dobrze, żeby podjąć ryzyko, Jaszczurko. – Wyjął z jej dłoni pudełko z różdżką, mając w zamiarze pozbyć się opakowania tak prędko, jak tylko będzie to możliwe. – O to, że komuś coś powiem, nie musisz się martwić. A teraz wybacz, ale muszę iść. Jakbyś nie mogła mnie znaleźć, wyślij sowę. – Odwrócił się i odszedł w stronę wyjścia z lochów, unosząc rękę w geście pożegnania. Nie oglądał się za siebie.
z/t x2
- Oczywiście, że zdaję sobie z tego sprawę. – Powiedział. Przez chwilę chciał dodać „czy ja ci wyglądam na ignoranta?”, ale się rozmyślił. Zdecydowanie tak właśnie mógł wyglądać, zwłaszcza mając na uwadze okoliczności ich pierwszego spotkania.
Po następnych słowach Jaszczurki uśmiechnął się ponownie, tym samym co chwilę wcześniej uśmiechem. Trwał on trochę dłużej, niż poprzednio, dało się w nim też dostrzec coś, co wcześniej nie było tak wyraźne: pewien rodzaj niezdrowego głodu, który nie pojawiłby się w nich na wspomnienie żadnego narkotyku. Jeśli David był od czegoś uzależniony, to była to adrenalina. No i papierosy, jednak z tych potrafiłby zrezygnować, gdyby bardzo mocno chciał. Chociaż nie zapowiadało się na to. Również tym razem twarz Carneya wróciła do wypranego z emocji wyrazu i nic na niej nie wskazywało na to, że chwilę temu wdarło się na nią coś innego niż zmarszczenie brwi.
- Nie czuję strachu. – Wypowiedział cicho słowa. Mimo wciąż utrzymanego tonu rozmowy zdanie zabrzmiało dość pusto. Było jak najbardziej prawdziwe, może nawet zbyt prawdziwe jak na rozmowę z kimś, komu tak naprawdę nie powinien ufać. Nie miał w zwyczaju wychwalać swoich pozytywnych cech, więc nie powiedział nic na temat sprytu i męstwa. Zresztą, nie jemu było oceniać. – Niebezpieczne, zakazane i opłacalne brzmi dla mnie dostatecznie dobrze, żeby podjąć ryzyko, Jaszczurko. – Wyjął z jej dłoni pudełko z różdżką, mając w zamiarze pozbyć się opakowania tak prędko, jak tylko będzie to możliwe. – O to, że komuś coś powiem, nie musisz się martwić. A teraz wybacz, ale muszę iść. Jakbyś nie mogła mnie znaleźć, wyślij sowę. – Odwrócił się i odszedł w stronę wyjścia z lochów, unosząc rękę w geście pożegnania. Nie oglądał się za siebie.
z/t x2
- David o'Connell
Re: Korytarze
Nie Sie 30, 2015 8:10 pm
Szedł podziemnym korytarzem, a echo jego kroków odbijało się od kamiennych ścian. Wyglądał blado, trochę jak ćpun na głodzie, ale to nie narkotyki były tym, czego potrzebował. Może i dawały pewien efekt, ale wiedział, że nie tym razem. Za dobrze się znał. Wstrzymywały go przed rzucaniem się w bójki, ale tylko do pewnego czasu. W poprzednim roku nie dopuściłby do tego, żeby znaleźć się w takim stanie, o wiele częściej wybierał się na poszukiwania przeciwników. W poprzednim roku oblał też egzaminy, do czego w tym wypadałoby nie dopuścić. Pilne chodzenie na lekcje trochę przeszkadzało w... Innych rozrywkach.
Znalazł się tu, żeby w spokoju zapalić papierosa – a przynajmniej tak to sobie tłumaczył, kiedy krążył, szukając mniej uczęszczanej odnogi lochów. Prawda była taka, że w tej okolicy najwięcej było Ślizgonów, do tego był to ich teren, a te dwa fakty znacząco podnosiły ryzyko, że komuś nie spodoba się obecność Gryfona w tym miejscu. Jak na złość ludzi było na tyle mało, że nikt nim się nie interesował i na tyle dużo, że nie mógł wyjąć paczki i zapalić. To wprawiało go w jeszcze większe zdenerwowanie. Zresztą teraz denerwowało go absolutnie wszystko. Gdyby zza załomu korytarza wyskoczył jakiś czarodziej i oznajmiłby mu, że właśnie wygrał tysiąc galeonów, pewnie warknąłby tylko na niego „spierdalaj” i poszedł dalej, po cichu licząc, że ten odpowie wyzwiskiem.
Coraz mniej przyglądał się mijanym osobom, nie licząc już na wiele. Chciał zapalić. No, za następnym zakrętem na pewno znajdzie odpowiednią, cichą wnękę… A jak nie, będzie palił na środku tego jebanego korytarza, choćby stał tam sam Dumbledore.
Znalazł się tu, żeby w spokoju zapalić papierosa – a przynajmniej tak to sobie tłumaczył, kiedy krążył, szukając mniej uczęszczanej odnogi lochów. Prawda była taka, że w tej okolicy najwięcej było Ślizgonów, do tego był to ich teren, a te dwa fakty znacząco podnosiły ryzyko, że komuś nie spodoba się obecność Gryfona w tym miejscu. Jak na złość ludzi było na tyle mało, że nikt nim się nie interesował i na tyle dużo, że nie mógł wyjąć paczki i zapalić. To wprawiało go w jeszcze większe zdenerwowanie. Zresztą teraz denerwowało go absolutnie wszystko. Gdyby zza załomu korytarza wyskoczył jakiś czarodziej i oznajmiłby mu, że właśnie wygrał tysiąc galeonów, pewnie warknąłby tylko na niego „spierdalaj” i poszedł dalej, po cichu licząc, że ten odpowie wyzwiskiem.
Coraz mniej przyglądał się mijanym osobom, nie licząc już na wiele. Chciał zapalić. No, za następnym zakrętem na pewno znajdzie odpowiednią, cichą wnękę… A jak nie, będzie palił na środku tego jebanego korytarza, choćby stał tam sam Dumbledore.
- Kyohei Takano
Re: Korytarze
Nie Sie 30, 2015 11:08 pm
Na całym świecie zdarzają się temperamentni ludzie. Tacy którym ciężko zapanować nad swoim językiem w chwili kiedy coś ich denerwuje. W wypadku kobiet jest to znacznie delikatniejsze, ale nie daj Boże aby tym z charakterkiem okazał się być facet. Wtedy cóż... lepiej nie wchodzić mu w drogę kiedy jest zdenerwowany. Problem tkwił, jednak w zupełnie innej rzeczy. Zawsze wtedy kiedy jesteśmy źli, kiedy potrzebujemy samotności, jak by na złość życie popycha w naszym kierunku inną osobę i obserwuje co z takiego połączenia wyjdzie. A wiadomo, że nigdy nie wychodzi nic dobrego.
Tak samo było i w tym wypadku. Kyo od chwili kiedy nad nim zawisła groźba wydalenia ze szkoły blokował w sobie wszystkie te negatywne emocje. Brak kogoś komu mógł by je bez strachu wyrzucić sprawiało, że te emocje się w nim kumulowały i któregoś dnia w końcu wybuchnął, a chłopak pewnie rozniesie tego kto się do tego przyczyni. Nie ważny będzie wtedy powód, nieważne kto zawinił a kto nie. Po prostu trzeba będzie wyładować tą negatywną energię która się zebrała w ciele. Na nieszczęście padło tym razem na ciebie. Los troszeczkę się zabawił. Bo nie tylko Kyo był w złym nastroju, ty również. Ciekawe co z takiej mieszanki wybuchowej może wyjść?
Azjata szedł korytarzem. Gdzie, i po co tego nawet on sam nie wiedział. Po prostu miał zamiar iść tak długo aż skończy mu się droga. Lochy były w miarę puste jak zawsze w czasie takiej pogody. Ludzie wtedy lgnęli wręcz do tych zielonych terenów, a dla puchona oznaczało to więcej pustych miejsc. To miejsce nie było, jednak do końca tak puste. Poczuł jak w końcu ociera się o coś twardego, dużego, oraz o dziwo ruchomego. Odwrócił się i dostrzegł sylwetkę chłopaka.
-Uważaj jak łazisz ślepaku- Warknął tylko. Nie wnikał w to czy to jego wina czy też nie. Nie było to w tej chwili istotne. Po prostu odwrócił się i zaczął powoli iść znowu w tym kierunku który sobie obrał za cel... czyli nicość.
Tak samo było i w tym wypadku. Kyo od chwili kiedy nad nim zawisła groźba wydalenia ze szkoły blokował w sobie wszystkie te negatywne emocje. Brak kogoś komu mógł by je bez strachu wyrzucić sprawiało, że te emocje się w nim kumulowały i któregoś dnia w końcu wybuchnął, a chłopak pewnie rozniesie tego kto się do tego przyczyni. Nie ważny będzie wtedy powód, nieważne kto zawinił a kto nie. Po prostu trzeba będzie wyładować tą negatywną energię która się zebrała w ciele. Na nieszczęście padło tym razem na ciebie. Los troszeczkę się zabawił. Bo nie tylko Kyo był w złym nastroju, ty również. Ciekawe co z takiej mieszanki wybuchowej może wyjść?
Azjata szedł korytarzem. Gdzie, i po co tego nawet on sam nie wiedział. Po prostu miał zamiar iść tak długo aż skończy mu się droga. Lochy były w miarę puste jak zawsze w czasie takiej pogody. Ludzie wtedy lgnęli wręcz do tych zielonych terenów, a dla puchona oznaczało to więcej pustych miejsc. To miejsce nie było, jednak do końca tak puste. Poczuł jak w końcu ociera się o coś twardego, dużego, oraz o dziwo ruchomego. Odwrócił się i dostrzegł sylwetkę chłopaka.
-Uważaj jak łazisz ślepaku- Warknął tylko. Nie wnikał w to czy to jego wina czy też nie. Nie było to w tej chwili istotne. Po prostu odwrócił się i zaczął powoli iść znowu w tym kierunku który sobie obrał za cel... czyli nicość.
- David o'Connell
Re: Korytarze
Pon Sie 31, 2015 12:40 pm
Już zdążył wyjąć z kieszeni paczkę, kiedy ktoś na niego wpadł. Papierosy upadły na podłogę z cichym pacnięciem, na szczęście nie rozsypały się, skutecznie przytrzymywane przez opakowanie. Carney od razu sięgnął drugą ręką po różdżkę i zastygł w tej pozycji na chwilę, czując, że niewiele trzyma go przy trzeźwym myśleniu. Nie wierzył we własne szczęście. Wyszczerzył się do pustego korytarza przed sobą, kiedy usłyszał – lekką co prawda – obelgę rzuconą w swoim kierunku. Palenie nagle zupełnie przestało go obchodzić, a w oczach zagościł błysk, nie kojarzący się z niczym ludzkim. Przełknął ślinę, powstrzymał chęć rzucenia się na mijanego chłopaka bez ostrzeżenia i odwrócił się, dopiero teraz widząc, z kim ma do czynienia. Nie miało to większego znaczenia – przynajmniej nie w tym momencie. Jedyne, co się liczyło to to, że Puchon nie wyglądał na ofiarę, co ostatecznie zniosło wszelkie bariery, jakie stawiał sobie Carney resztkami rozsądku.
- Jak się na kogoś wpada – powiedział wyraźnie za oddalającym się – to mówi się „przepraszam”.
Tak naprawdę go to nie obchodziło. Jeśli zamiast swojego tekstu chłopak faktycznie by przeprosił, nie zmieniłoby to sytuacji ani trochę, David już by się o to postarał. Nie miał zamiaru czekać długo na reakcję z jego strony, na razie jednak postanowił raczej sprowokować go do jakiejś wymiany zdań niż rzucać mu zaklęcia w plecy… Przynajmniej dopóki liczył na to, że tamten odwróci się, słysząc jego głos, w przeciwnym wypadku będzie musiał zrezygnować z kilku swoich zasad.
- Jak się na kogoś wpada – powiedział wyraźnie za oddalającym się – to mówi się „przepraszam”.
Tak naprawdę go to nie obchodziło. Jeśli zamiast swojego tekstu chłopak faktycznie by przeprosił, nie zmieniłoby to sytuacji ani trochę, David już by się o to postarał. Nie miał zamiaru czekać długo na reakcję z jego strony, na razie jednak postanowił raczej sprowokować go do jakiejś wymiany zdań niż rzucać mu zaklęcia w plecy… Przynajmniej dopóki liczył na to, że tamten odwróci się, słysząc jego głos, w przeciwnym wypadku będzie musiał zrezygnować z kilku swoich zasad.
- Kyohei Takano
Re: Korytarze
Pon Sie 31, 2015 7:29 pm
Cóż aby usłyszeć z ust puchona naprawdę obrzydliwą obelgę to trzeba było go wkurzyć do granic możliwości. To był zdecydowanie plus w jego osobie. Pomimo tego, że w oczach wielu ludzi był marginesem, to nie posługiwał się łaciną podwórkową. Która w końcu w dzisiejszych czasach była tak bardzo popularna.
-Cóż... biorąc pod uwagę, że wiesz co należy powiedzieć w takiej sytuacji wybaczę ci- Mruknął cicho odwracając się twarzą do chłopaka wsadzając sobie spokojnie ręce do tylnych kieszeń.
-Ale tylko ten jeden raz. Następnym razem liczę, że powiesz samo "przepraszam" bez tego całego wykładu. Naprawdę nie musisz popisywać się wiedzą dobrego wychowania przy mnie- Złośliwość, ironia... wybuchowość... cały Kyo. Jeżeli do tego dołożymy jeszcze zły dzień... oj... ciekawe czy ten zamek przetrwa. Wiedział, że nie może sobie w tej chwili pozwolić na żadne wielkie akcje, ani na niepotrzebne bójki... ale kto powiedział, że ta która w tej chwili wisi w powietrzu będzie niepotrzebna. Punkt widzenia tak naprawdę zależy od punktu siedzenia. A biorąc pod uwagę, że są w lochach raczej nauczyciele nie szybko dotrą do tego miejsca. Z resztą aktualnie jakoś nie bardzo o tym myślał. W chwili kiedy emocje biorą nad nim górę, zdrowy rozsądek idzie gdzieś w odstawkę.
-Cóż... biorąc pod uwagę, że wiesz co należy powiedzieć w takiej sytuacji wybaczę ci- Mruknął cicho odwracając się twarzą do chłopaka wsadzając sobie spokojnie ręce do tylnych kieszeń.
-Ale tylko ten jeden raz. Następnym razem liczę, że powiesz samo "przepraszam" bez tego całego wykładu. Naprawdę nie musisz popisywać się wiedzą dobrego wychowania przy mnie- Złośliwość, ironia... wybuchowość... cały Kyo. Jeżeli do tego dołożymy jeszcze zły dzień... oj... ciekawe czy ten zamek przetrwa. Wiedział, że nie może sobie w tej chwili pozwolić na żadne wielkie akcje, ani na niepotrzebne bójki... ale kto powiedział, że ta która w tej chwili wisi w powietrzu będzie niepotrzebna. Punkt widzenia tak naprawdę zależy od punktu siedzenia. A biorąc pod uwagę, że są w lochach raczej nauczyciele nie szybko dotrą do tego miejsca. Z resztą aktualnie jakoś nie bardzo o tym myślał. W chwili kiedy emocje biorą nad nim górę, zdrowy rozsądek idzie gdzieś w odstawkę.
- David o'Connell
Re: Korytarze
Pon Sie 31, 2015 8:30 pm
Zachowanie Carneya momentalnie się zmieniło, zupełnie, jakby przed chwilą w lochach znajdowała się inna osoba. Kiedy rzucone za odchodzącym chłopakiem słowa wywarły oczekiwany skutek wyprostował się – chwilę wcześniej, kiedy szedł zgarbiony, nie było po nim widać, jak jest wysoki. Z pewnością nie wyglądał na kogoś z piątego roku – co, biorąc pod uwagę fakt, że powinien być na szóstym, było dość logiczne. Do tego wyraźnie się rozluźnił, a bladość na jego twarzy zaczęła ustępować. Wyglądało to na zupełną odwrotność reakcji, jakiej możnaby się spodziewać po kimś, kto chce wszcząć bójkę. Wysłuchał odpowiedzi na swoją zaczepkę (nie należał do ludzi złotoustych i zdawał sobie sprawę z tego, że była raczej biedna, ale miał to gdzieś), wzrok zimny jak stal wbijając w stojącego naprzeciw. Potem zrobił krok do przodu i… Zaczął się śmiać, szczerze rozbawiony. Nie wyglądał w tym momencie na zdrowego na umyśle. Przez cały czas nie odrywał wzroku od Kyo.
Było mu naprawdę wszystko jedno, kiedy zacisnął palce mocniej na różdżce. Wszystko jedno, czy oberwie on, czy tamten chłopak. W końcu nie to było sednem sprawy, a sposób, w jaki do tego dojdzie. Carney nie lubił rozczarowań, a teraz liczył na trochę zabawy. Wyjął w końcu różdżkę z kieszeni, nie kryjąc się z tym, że ma zamiar jej użyć, chociaż tak naprawdę chciałby obyć się bez niej. Zresztą nie znał zbyt wielu zaklęć nadających się do ataku, raczej takie, które miały pomóc w pozbawieniu przeciwnika tego denerwującego kawałka drewna… No i oczywiście kilka ciekawych zaklęć transmutacyjnych, teraz jednak wolał mierzyć się z człowiekiem, a nie z gęsią. Na razie stał dość daleko i spokojnie zastanawiał się, czy od razu rzucać Expelliarmus, czy może spróbować czegoś innego. Miał czas. Poza tym najwygodniej dla niego byłoby, gdyby to ten drugi zaczął, a skoro już udało mu się skłonić go do odwrócenia się przodem, żeby uniknąć atakowania w plecy, miał nadzieję, że i tym razem mu się poszczęści.
Było mu naprawdę wszystko jedno, kiedy zacisnął palce mocniej na różdżce. Wszystko jedno, czy oberwie on, czy tamten chłopak. W końcu nie to było sednem sprawy, a sposób, w jaki do tego dojdzie. Carney nie lubił rozczarowań, a teraz liczył na trochę zabawy. Wyjął w końcu różdżkę z kieszeni, nie kryjąc się z tym, że ma zamiar jej użyć, chociaż tak naprawdę chciałby obyć się bez niej. Zresztą nie znał zbyt wielu zaklęć nadających się do ataku, raczej takie, które miały pomóc w pozbawieniu przeciwnika tego denerwującego kawałka drewna… No i oczywiście kilka ciekawych zaklęć transmutacyjnych, teraz jednak wolał mierzyć się z człowiekiem, a nie z gęsią. Na razie stał dość daleko i spokojnie zastanawiał się, czy od razu rzucać Expelliarmus, czy może spróbować czegoś innego. Miał czas. Poza tym najwygodniej dla niego byłoby, gdyby to ten drugi zaczął, a skoro już udało mu się skłonić go do odwrócenia się przodem, żeby uniknąć atakowania w plecy, miał nadzieję, że i tym razem mu się poszczęści.
- Kyohei Takano
Re: Korytarze
Pon Sie 31, 2015 8:39 pm
Dlaczego to on zawsze musiał trafiać na jakichś psycholi. Fakt może i nie umiał odpuścić, ale bardzo często zdarzało się tak, że sprawy toczyły się zupełnie tak jak nie chciał aby się potoczyły. W tym wypadku też tak miało być. Kompletnie nie wziął pod uwagę tego, że ten wyciągnie różdżkę. Dlatego też reakcja puchona nie była wcale niczym dziwnym. W końcu nauczony już doświadczeniem, bo jak by na to nie patrzeć przez całe swoje życie wpakował się już w parę sporych kłopotów, dlatego też znał tą podstawową zasadę. Jeżeli ktoś celuje w ciebie czymś, nie czekaj na jego atak. Po prostu spróbuj wytrącić mu broń z ręki. Przez te wszystkie lata udało mu się opanować kilka zaklęć, i było to zaklęcia naprawdę różnej maści. Dlatego też szybko i w jego dłoni znalazła się różdżka. Zaczął bardzo szybko przerzucać w głowie zaklęcia jakie zna, i usiłował wybrać jedno które w tej chwili najbardziej się przyda
-Expelliarmus!- Krzyknął celując w przeciwnika. Wedle chłopaka zaklęcie to powinno było padać zawsze na samym początku jakiegoś konfliktu. Mogło się wtedy okazać, że pojedynek skończy się szybciej niż się zaczął. Oczywiście warunek był bardzo prosty. Zaklęcie musi się udać, albo trafić prosto w cel.
-Expelliarmus!- Krzyknął celując w przeciwnika. Wedle chłopaka zaklęcie to powinno było padać zawsze na samym początku jakiegoś konfliktu. Mogło się wtedy okazać, że pojedynek skończy się szybciej niż się zaczął. Oczywiście warunek był bardzo prosty. Zaklęcie musi się udać, albo trafić prosto w cel.
- Mistrz Gry
Re: Korytarze
Pon Sie 31, 2015 8:39 pm
The member 'Kyohei Takano' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 2, 5
'Pojedynek' :
Result : 2, 5
- David o'Connell
Re: Korytarze
Pon Sie 31, 2015 11:04 pm
Nawet nie drgnął, kiedy silne zaklęcie przeleciało obok. Wyglądało na to, że w ogóle nie planował robić żadnego uniku, chociaż nie mógł przecież z wyprzedzeniem spodziewać się, że rzucony czar będzie miał na celu jedynie rozbrojenie. Niezdrowy blask w jego oczach pogłębiał się z chwili na chwilę, kiedy zamachnął się różdżką. Wszystko szło jak na razie tak cudownie po jego myśli: napotkany osobnik nie dość, że na niego wpadł, zareagował na zaczepkę, to jeszcze dał sprowokować się do zaatakowania. Bajka. Ale Carney lubił krwawe bajki, a ta na razie była trochę cukierkowa.
Zrobił kolejny krok do przodu, próbując możliwie zmniejszyć dystans. Zapomniana paczka papierosów znaczyła miejsce, w którym David stał na początku tego spotkania, pokazując jak dużą odległość już zdążył pokonać: jeszcze ze dwa kroki i będzie w stanie doskoczyć do przeciwnika. Zakładając, że ten nie będzie miał różdżki. Zrezygnował z odpowiedzenia tym samym zaklęciem, które przed chwilą go minęło, na rzecz innego, które pozwoli mu pokonać najpierw te kilka metrów.
- Drętwota. - Powiedział spokojnie. Głos mu nie zadrżał, podobnie jak ręka trzymająca długi kawałek drewna. Kiedy rozpoczęła się potyczka ustąpiły wszystkie niezdrowe symptomy, które trzymały się go od przedwczoraj. Oddychał spokojnie i swobodnie, zupełnie jakby prowadził przyjacielską pogawędkę, a nie miotał w przypadkowych uczniów czarami. Widać było, że jest w swoim żywiole.
Zrobił kolejny krok do przodu, próbując możliwie zmniejszyć dystans. Zapomniana paczka papierosów znaczyła miejsce, w którym David stał na początku tego spotkania, pokazując jak dużą odległość już zdążył pokonać: jeszcze ze dwa kroki i będzie w stanie doskoczyć do przeciwnika. Zakładając, że ten nie będzie miał różdżki. Zrezygnował z odpowiedzenia tym samym zaklęciem, które przed chwilą go minęło, na rzecz innego, które pozwoli mu pokonać najpierw te kilka metrów.
- Drętwota. - Powiedział spokojnie. Głos mu nie zadrżał, podobnie jak ręka trzymająca długi kawałek drewna. Kiedy rozpoczęła się potyczka ustąpiły wszystkie niezdrowe symptomy, które trzymały się go od przedwczoraj. Oddychał spokojnie i swobodnie, zupełnie jakby prowadził przyjacielską pogawędkę, a nie miotał w przypadkowych uczniów czarami. Widać było, że jest w swoim żywiole.
- Mistrz Gry
Re: Korytarze
Pon Sie 31, 2015 11:04 pm
The member 'David o'Connell' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 3, 5
'Pojedynek' :
Result : 3, 5
- Kyohei Takano
Re: Korytarze
Sob Wrz 05, 2015 2:30 pm
No i jak widać tym razem jego zaklęcie się nie udało. W sumie zdziwiłby się gdyby się powiodło. Jak już wspominałam nie raz Kyo był naprawdę beznadziejny jeżeli chodzi o zaklęcia. Czasami zdarzało mu się rzucić jakieś naprawdę udane zaklęcie, ale takich chwil było naprawdę mało. Już pomijam fakt, że chłopak jeżeli chodzi o pojedynki magiczne to nie brał w nich za często udziału. Był zdecydowanie lepszy w walce na pięści, ale ostatnio tak naprawdę było mu już wszystko jedno. Musiał się jakoś wyładować, bo w przeciwnym razie mogło być naprawdę źle. I nawet dobrze się złożyło, że trafili do tego miejsca w którym szybko nauczyciele się nie zjawią. Jeszcze tego mu teraz brakowało dodatkowych problemów.
-Protego- Rzucił szybko tarczę ochronną która może i nie należała do nie wiadomo jak potężnych ale zdecydowanie spowodowała to, że zaklęcie nie uderzyło w niego z pełną siłą. Drętwota świsnęła mu koło ucha i rozbiła się gdzieś o ścianę. Puchon przymrużył tylko swoje oczy nie spuszczając wzroku ze swojego celu.
-Baubillious- Rzucił kolejne zaklęcie które przyszło mu do głowy, ale i tym razem efekt nie był taki jakiego Kyo chciałby się spodziewać. Zaklęcie śmignęło gdzieś nad głową gryfona, i co z tego, że było jak najbardziej udane skoro nie drasnęło nawet celu.
-Protego- Rzucił szybko tarczę ochronną która może i nie należała do nie wiadomo jak potężnych ale zdecydowanie spowodowała to, że zaklęcie nie uderzyło w niego z pełną siłą. Drętwota świsnęła mu koło ucha i rozbiła się gdzieś o ścianę. Puchon przymrużył tylko swoje oczy nie spuszczając wzroku ze swojego celu.
-Baubillious- Rzucił kolejne zaklęcie które przyszło mu do głowy, ale i tym razem efekt nie był taki jakiego Kyo chciałby się spodziewać. Zaklęcie śmignęło gdzieś nad głową gryfona, i co z tego, że było jak najbardziej udane skoro nie drasnęło nawet celu.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach