- Mistrz Gry
Re: Korytarze
Sob Wrz 05, 2015 2:30 pm
The member 'Kyohei Takano' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 3, 6
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 2, 6
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 3, 6
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 2, 6
- David o'Connell
Re: Korytarze
Nie Wrz 06, 2015 10:18 pm
Był coraz bliżej. Kolejne zaklęcie rzucone przez przeciwnika musnęło mu ubranie. Odchylił się trochę, działając automatycznie, ale nie było to potrzebne - strumień przemknął obok mimo małej odległości, jaka ich dzieliła. Rozstrzygnięcie na korzyść jednej ze stron musiało nastąpić już zaraz, Carney wiedział to i czuł się z tym wspaniale. Był pewien, że jeśli uda mu się wytrącić chłopakowi różdżkę, da radę go dosięgnąć wolną ręką. Jego źrenice rozszerzyły się jak u atakującego kota, kiedy adrenalina uderzyła mu do głowy. Wyraz niezdrowej ekscytacji nie schodził z jego twarzy, kiedy po raz kolejny machnął różdżką, ale formuła zaklęcia nie była wypowiedziana już tak spokojnie, jak za pierwszym razem.
- Expelliarmus! – Rzucone agresywnie, głośno i wyraźnie.
Możliwe, że nadmiar ekscytacji wpłynął na małą celność, z jaką rzucił czar, niewielka odległość jednak robiła swoje i strumień światła leciał tam, gdzie miał lecieć. David rejestrował wszystko jak na zwolnionym filmie. Całe to spotkanie wydawało mu się mało realne, jak zwykle zresztą, kiedy znajdował się w takiej sytuacji. Było trochę jak sen.
Ta mała odległość sprawiała, że Puchon miał mało czasu na reakcję, a co miało nastąpić za chwilę - zależało od niego.
- Expelliarmus! – Rzucone agresywnie, głośno i wyraźnie.
Możliwe, że nadmiar ekscytacji wpłynął na małą celność, z jaką rzucił czar, niewielka odległość jednak robiła swoje i strumień światła leciał tam, gdzie miał lecieć. David rejestrował wszystko jak na zwolnionym filmie. Całe to spotkanie wydawało mu się mało realne, jak zwykle zresztą, kiedy znajdował się w takiej sytuacji. Było trochę jak sen.
Ta mała odległość sprawiała, że Puchon miał mało czasu na reakcję, a co miało nastąpić za chwilę - zależało od niego.
- Mistrz Gry
Re: Korytarze
Nie Wrz 06, 2015 10:18 pm
The member 'David o'Connell' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 3, 6
'Pojedynek' :
Result : 3, 6
- Mistrz Gry
Re: Korytarze
Pią Wrz 25, 2015 9:18 pm
Na życzenie gracza David o'Connell kończę tę farsę.
z/t x2
z/t x2
- Gwendoline Tichý
Re: Korytarze
Pon Paź 19, 2015 6:24 pm
Trzymała w rękach ostatnią księgę dotyczącą run, jaką udało jej się znaleźć po legalnej stronie działów w bibliotece tej szkoły i musiała przyznać, że ogromnie się zawiodła. Tomiszcze było całkiem duże (na oko miało nie mniej niż trzydzieści centymetrów wysokości) i ciężkie przez to, że jego gruba oprawa zdobiona była kiczowatymi, wtopionymi w nią kamieniami i okalała około tysiąc stron wiedzy zapisanej niezwykle irytująco drobnym druczkiem. Słowa mieszały się ze sobą ściśnięte w paski informacji, poprzylepiane do starych rycin poznaczonych symbolami kamieni, ale to były same definicje. Wyjątkowo długie, maślane i niepotrzebnie nacechowane źle użytym fachowym słownictwem definicje, jakie czytała już w dziesiątkach podobnych książek, kiedy miesiącami przeczesywała cierpliwie biblioteki Beauxbatons a potem Hogwartu. I nadal nic, żadnej praktyki, ani nawet odnośnika gdzie można by ją znaleźć...
Od kiedy blondynka opuściła pełną cichych szmerów bibliotekę, udała się w dół do grobowca, gdzie zamierzała pogrzebać swoją zimną wściekłość. Szła przy ścianie, przerywając czytanie tylko wtedy, kiedy jej własny cień po mijanej latarni zaczął zasłaniać tekst. Przystanęła wyczerpana ciągłym odwlekaniem upuszczania nadmiaru emocji, dopiero w niejakim oddaleniu od miejsca, gdzie najprawdopodobniej mogło znajdować się wejście do dormitoriów Domów rezydujących w lochach. Idealnie pod płonącą pochodnią.
Gwendoline trzymała ciężką księgę na przedramieniu omdlewającej już lewej ręki i zaciekle wodziła wzrokiem po tekście, z niecierpliwością przerzucając kartki, aż w końcu nie zacięła na jednej ze stron opuszka palca i nie naznaczyła starej stronicy kroplą krwi. Papier wypił ją łapczywie, pozostawiając jeszcze przez chwilę rozrastającego się kleksa, a ona na moment schowała lekko piekący palec w ustach.
Czuła jak dłonie jej się trzęsą, jak krew świszczy, płynąc po żyłach z zawrotną prędkością. Oddychała głośno, wolno i niezwykle głęboko, przy wydechu wyrzucając z płuc stanowczo za dużą ilość powietrza, co sprzyjało lekkiemu pochylaniu się. Po raz kolejny przerzuciła trzy strony z taką siłą, że praktycznie wydały z siebie coś zbliżonego do trzasku i uderzyła dłonią o księgę, kiedy ostatnia próbowała się cofnąć. Zamarła w takiej pozycji myśląc gorączkowo i zaglądając głęboko w szufladki swojego życia, by wydobyć z nich remedium na tego typu sytuacje. Niepowodzenia. Stała więc oparta bokiem o ścianą, pozwalając by po jej dłoni i kiczowatych manieniach księgi przesuwała się gra światła z pochodni, podczas gdy twarz była zatopiona w cieniu, wywołanym jasną lwią nieomal grzywą złożoną w pełni z cynamonowych pukli.
Od kiedy blondynka opuściła pełną cichych szmerów bibliotekę, udała się w dół do grobowca, gdzie zamierzała pogrzebać swoją zimną wściekłość. Szła przy ścianie, przerywając czytanie tylko wtedy, kiedy jej własny cień po mijanej latarni zaczął zasłaniać tekst. Przystanęła wyczerpana ciągłym odwlekaniem upuszczania nadmiaru emocji, dopiero w niejakim oddaleniu od miejsca, gdzie najprawdopodobniej mogło znajdować się wejście do dormitoriów Domów rezydujących w lochach. Idealnie pod płonącą pochodnią.
Gwendoline trzymała ciężką księgę na przedramieniu omdlewającej już lewej ręki i zaciekle wodziła wzrokiem po tekście, z niecierpliwością przerzucając kartki, aż w końcu nie zacięła na jednej ze stron opuszka palca i nie naznaczyła starej stronicy kroplą krwi. Papier wypił ją łapczywie, pozostawiając jeszcze przez chwilę rozrastającego się kleksa, a ona na moment schowała lekko piekący palec w ustach.
Czuła jak dłonie jej się trzęsą, jak krew świszczy, płynąc po żyłach z zawrotną prędkością. Oddychała głośno, wolno i niezwykle głęboko, przy wydechu wyrzucając z płuc stanowczo za dużą ilość powietrza, co sprzyjało lekkiemu pochylaniu się. Po raz kolejny przerzuciła trzy strony z taką siłą, że praktycznie wydały z siebie coś zbliżonego do trzasku i uderzyła dłonią o księgę, kiedy ostatnia próbowała się cofnąć. Zamarła w takiej pozycji myśląc gorączkowo i zaglądając głęboko w szufladki swojego życia, by wydobyć z nich remedium na tego typu sytuacje. Niepowodzenia. Stała więc oparta bokiem o ścianą, pozwalając by po jej dłoni i kiczowatych manieniach księgi przesuwała się gra światła z pochodni, podczas gdy twarz była zatopiona w cieniu, wywołanym jasną lwią nieomal grzywą złożoną w pełni z cynamonowych pukli.
- Esmeralda Moore
Re: Korytarze
Pon Paź 19, 2015 8:36 pm
Życie kocha plątać nasze plany, a może raczej pisze ten scenariusz w zupełnie inny sposób niż byśmy tego chcieli. Dlaczego tak jest? cóż... być może ciekawiej, chociaż czasami człowiek oddał by tak naprawdę wszystko za tą jedną malutką chwilę spokoju, jakiegoś ukojenia. Wiecie jak to się mówi. Tak długo jak cierpisz, i czuje ból to oznacza, że żyjesz... więc czy Esmeralda była naprawdę dalej żywa. Serce jej biło... chociaż skóra nie wydzielała już tyle ciepła co wcześniej. Wszystkie funkcje życiowe były u niej zachowane, o ile aktualnie nawet nie rozwinięte znacznie bardziej niż mógł to zrobić przeciętny człowiek. A co z jej duszą? przecież życie to nie tylko oddech i bijące serce, to również wiele innych czynników. No i tutaj właśnie zaczynają się schody. Dusza dziewczyny co dzień, i co noc była rozrywana na malutkie kawałeczki, a ona kompletnie nic z tym nie robiła. Po prostu godziła się na to, święcie przekonana, że taki jest jej los. A co jeżeli ta ptaszyna jest stworzona do znacznie wyższych celów niż do stania z opuszczoną głową i zgadzaniem się na wszystko. Może to ona powinna być tą która dyktowała warunki innym ludziom. To ona powinna była rozdawać karty, ale przecież nigdy nie była dobrym graczem. Dlatego wybrała z pozoru bezpieczniejszą pozycję. Stała gdzieś z boku, nieznana, bez żadnego imienia. Była niczym ta służąca. Na zawołanie się pojawiała i na rozkaz odchodziła. Aż do pewnego dnia... a może raczej nocy. Kiedy to zapragnęła w końcu wziąć życie w swoje ręce, kiedy pierwszy raz wyszła po za swoje ramy, ale dalej grając zgodnie ze scenariuszem... czyli reasumując nic się kompletnie nie zmieniło w jej życiu. Co więcej, można powiedzieć, że nawet pogorszyło. Zabieg który miał coś zmienić, dać jej odrobinę szczęścia... nie to nie było to. Bardzo ciężko jest zdefiniować to czego ona tak naprawdę potrzebowała, dlatego też jak na razie zostańmy przy określeniu "coś". Tamtej nocy oddała wszystko co miała, i jak się okazała na próżno.
Romka zeszła do lochów, jej plan był prosty, iść do pokoju wspólnego i położyć się, chociaż doskonale wiedziała, że dla niej to nie będzie łatwe. Nie zaśnie... krew... zbyt dużo krwi było wokół niej, przez co większość czasu spędzała w pokoju wspólnym, walcząc ze swoją nową naturą, która z każdym kolejnym dniem coraz bardziej dawała o sobie znać. I w tym wypadku nie było inaczej. Była już tak bliska celu, jeszcze kilka kroków i by znalazła się w przyjemnym pokoju wspólnym, kiedy do jej nozdrzy doszedł ten słodki, wręcz zniewalający zapach. Znała go już dobrze, w końcu raz już piła ludzką krew... i tego smaku, oraz zapachu nie zapomina się tak łatwo. Czy się w tej chwili próbowała powstrzymać? skłamałabym gdybym powiedziała, że tak. Zdecydowanie łatwiej było to zrobić kiedy nie znało się smaku tej czerwonej posoki. Teraz ciało reagowało samo, instynkt zadziałał, a ona niczym uzdolniony drapieżca skradała się coraz bardziej do celu. Los chciał, że tym razem nie założyła chusty z monetkami, paczcie jaki to los jest przewrotny. Bo w końcu gdyby ją założyła dała by ofierze znak, że zbliża się niebezpieczeństwo... przypadek... nie sądzę. Szła powoli, każdy krok stawiała z wielką rozwagą zupełnie tak jak by zaraz ta kamienna posadzka miałaby się zawalić pod wpływem ciężaru jej ciała. Była otumaniona tym zapachem, działało na nią to zupełnie jak hipnoza. Nagle zapomniała o tym co chciała zrobić, albo nawet o tym co, i komu obiecała pewne rzeczy. To nie miało teraz znaczenia. Zapach był intensywniejszy z każdym krokiem, i w końcu dotarła do tej rannej antylopy. Trzymała swoje zranione miejsce w ustach, ale nie powstrzymało to zapachu. I chociaż dla przeciętnego człowieka ta kropla na stronicach księgi była nieznacząca, dla romki cała księga przeniknęła cudownym zapachem. Ale bynajmniej nie te kartki papieru były jej celem. Bez namysłu jej mięśnie się napięły a ona dopadła do dziewczyny, nie zastanawiając się nawet nad tym czy ją zna czy nie, nie myślała też w tej chwili o konsekwencjach jakie mogą z tego wyniknąć. Kły same się wydłużyły gotowe do przebicia cienkiej skóry i dobrania się do krwi. Esmeralda chwyciła dziewczynę za jej blond włosy i pociągnęła jej głowę bok. Przyciskała ją całym swoim ciałem w taki sposób aby nie miała zbyt wielu możliwości do ucieczki. I tak przez chwilę stały, ślizgonka mogła poczuć drżenie ciała cyganki... jeszcze chwila, jeszcze sekunda... i ostre kły wbiły się w delikatną skórę, a krew wpłynęła do ust dziewczyny. Czuła jak się rozpływała, jak ta ciepła ciecz zalewała jej gardło, a ona pozwoliła sobie na zatracenie w tej chwili, niczym w czymś najcudowniejszym co mogło mieć kiedy kolwiek miejsce.
Romka zeszła do lochów, jej plan był prosty, iść do pokoju wspólnego i położyć się, chociaż doskonale wiedziała, że dla niej to nie będzie łatwe. Nie zaśnie... krew... zbyt dużo krwi było wokół niej, przez co większość czasu spędzała w pokoju wspólnym, walcząc ze swoją nową naturą, która z każdym kolejnym dniem coraz bardziej dawała o sobie znać. I w tym wypadku nie było inaczej. Była już tak bliska celu, jeszcze kilka kroków i by znalazła się w przyjemnym pokoju wspólnym, kiedy do jej nozdrzy doszedł ten słodki, wręcz zniewalający zapach. Znała go już dobrze, w końcu raz już piła ludzką krew... i tego smaku, oraz zapachu nie zapomina się tak łatwo. Czy się w tej chwili próbowała powstrzymać? skłamałabym gdybym powiedziała, że tak. Zdecydowanie łatwiej było to zrobić kiedy nie znało się smaku tej czerwonej posoki. Teraz ciało reagowało samo, instynkt zadziałał, a ona niczym uzdolniony drapieżca skradała się coraz bardziej do celu. Los chciał, że tym razem nie założyła chusty z monetkami, paczcie jaki to los jest przewrotny. Bo w końcu gdyby ją założyła dała by ofierze znak, że zbliża się niebezpieczeństwo... przypadek... nie sądzę. Szła powoli, każdy krok stawiała z wielką rozwagą zupełnie tak jak by zaraz ta kamienna posadzka miałaby się zawalić pod wpływem ciężaru jej ciała. Była otumaniona tym zapachem, działało na nią to zupełnie jak hipnoza. Nagle zapomniała o tym co chciała zrobić, albo nawet o tym co, i komu obiecała pewne rzeczy. To nie miało teraz znaczenia. Zapach był intensywniejszy z każdym krokiem, i w końcu dotarła do tej rannej antylopy. Trzymała swoje zranione miejsce w ustach, ale nie powstrzymało to zapachu. I chociaż dla przeciętnego człowieka ta kropla na stronicach księgi była nieznacząca, dla romki cała księga przeniknęła cudownym zapachem. Ale bynajmniej nie te kartki papieru były jej celem. Bez namysłu jej mięśnie się napięły a ona dopadła do dziewczyny, nie zastanawiając się nawet nad tym czy ją zna czy nie, nie myślała też w tej chwili o konsekwencjach jakie mogą z tego wyniknąć. Kły same się wydłużyły gotowe do przebicia cienkiej skóry i dobrania się do krwi. Esmeralda chwyciła dziewczynę za jej blond włosy i pociągnęła jej głowę bok. Przyciskała ją całym swoim ciałem w taki sposób aby nie miała zbyt wielu możliwości do ucieczki. I tak przez chwilę stały, ślizgonka mogła poczuć drżenie ciała cyganki... jeszcze chwila, jeszcze sekunda... i ostre kły wbiły się w delikatną skórę, a krew wpłynęła do ust dziewczyny. Czuła jak się rozpływała, jak ta ciepła ciecz zalewała jej gardło, a ona pozwoliła sobie na zatracenie w tej chwili, niczym w czymś najcudowniejszym co mogło mieć kiedy kolwiek miejsce.
- Gwendoline Tichý
Re: Korytarze
Sro Paź 21, 2015 10:39 am
Księga zaczynała ciążyć Ślizgonce coraz bardziej, zupełnie jakby tomiszcze zdawało sobie sprawę, że jest bezużyteczne i niesamowicie je to satysfakcjonowało, ale by dopełnić dzieła musi przycisnąć nierozważnego czytelnika do zimnej posadzki. Chyba, że to wszystko było winą samej czytelniczki, której ciężki wzrok teraz już nawet nie sunął po tekście, a wbijał w niego z taką siłą, jakby chciał pozostawić wgniecenia albo dziury. Gwendoline opanowała nagle przemożna chęć spalenia tej książki – tu i teraz. A nawet całej biblioteki, która nie serwowała docierającym do niej podróżnikom nic prócz gorzkiego smaku porażki, do którego przyszła dziedziczka rodu Tichy nie była przyzwyczajona. Czuła się jak student, któremu ktoś pomachał przed twarzą byle elementarzem, który był lepszy od innych tylko dla tego, że miał część po której można było pisać i poćwiczyć kreślenie liter.
Ala dostała nowy berecik. I nowe buciki na zimę. I bajkę z rysunkami. To bajka o rybaku i rybce. A co mama dostała od Ali? Dostała ładną torebkę. Ala sama tę torebkę zrobiła.
Plus rycina i opis jak wyglądała torebka.
Blondynka zamknęła księgę z trzaskiem, który rozszedł się kawałek echem przez krótki korytarz i na nowo utonął w ciszy. Drżała od bezsilnej wściekłości, której nie mogła wyładować nawet na okrytej kiczowatymi kamieniami księdze, bo będzie zmuszona zebrać z tego tytułu konsekwencje, a zwracanie na siebie uwagi pracowników szkoły, zwłaszcza teraz, było problemem, którego wyjątkowo nie potrzebowała. W tym czasie światło pochodni zamigotało lekko, chyba pobudzone mocniej powiewem wiatru wywołanym zatrzaśnięciem ciężkiej lektury i nagle cynamonowe pukle, które gniotły właśnie czyjeś palce, szarpnęły głowę czarownicy na bok. Ciężar, którego wcześniej nie zlokalizowała, stojąc tyłem do jednej ze stron korytarza, przygniótł ją ze zdecydowaniem do ściany, a oddech gorący jak rozpalone węgle rozlał się po szyi i zbiegł z przestrachem na kark. Do tej pory było jeszcze całkiem znośnie, kłopotliwie i wielce niepożądanie, ale znośnie. Dopiero, gdy dwa ostre kły przebiły membranę jasnej skóry sytuacja zrobiła się napięta jak mięśnie Gwendoline w tej chwili, które pospinały się po kolei, zapewne utrudniając początkującemu drapieżnikowi spokojny i odprężony posiłek. Serce blondynki na moment jakby natrafiło z plaskiem na mur i skołowane próbowało wrócić z powrotem do piersi, by móc dalej pompować pędzącą po żyłach krew - ta skutecznie podnosiła poziom adrenaliny w jej ciele i dawała energii subtelnego kopniaka. Instynkt chciał natychmiast wyrwać się z uścisku jak rozszalałe zwierze, ale nim zdążył wysłać kilka cennych impulsów do rąk i nóg, zdrowy rozsądek przycisnął go kolanem do posadzki. Blondynka miała na plecach typowe zwierze z zębami już wbitymi w mięso, jeśli ona jako ofiara zacznie się wyrywać lub zaatakuje teraz, to wszystko zaowocuje tym, że szczęki zacisną się mocniej i może nawet skończyć się na odgryzieniu kawałka ciała, do czego nie mogła dopuścić – strata krwi i kolejna z rzędu blizna nie była jej potrzebna. Dla tego czekała. Po prostu czekała, aż wyczuje, że kły choć trochę się wysuwają albo ten nierozważny, cichy zabójca poczuje się na swojej pozycji zbyt pewnie.
Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy. Nie zaatakował jej Sahir, na pewno nie, gdyby to był on, nie pieściłby się z nią w taki sposób i wszystko bolałoby o wiele bardziej – ale co za tym idzie jej szanse na wyjście z tego cało byłyby zdecydowanie mniejsze. Ją gryzł ktoś delikatniejszy... czyli to prawda, w tej budzie było więcej psów i właśnie miała niepowtarzalną szanse na poznanie... wadery? Widziała kątem oka czarne włosy i cicho liczyła.
Trzeci łyk. Czwarty łyk. Bardzo drobne, czyli nie wypiła więcej niż szklankę. Niewielka strata.
Teraz.
Gwendoline ścisnęła ze sobą obie oba rzędy zębów i klockowatym obcasem lakierek, uderzyła mocno w okrytą ledwie baletką, nogę cyganki, sprawiając, że towarzyszący temu ból już po setnych sekundy zdążył rozlać się aż po kolano. Nie czekając na reakcje odbiła się od ściany, napierając na dziewczynę całym ciałem, żeby odsunąć ją od siebie i dać sobie lepsze pole do manewru, po czym obróciła się błyskawicznie i trzymając oburącz ciężkie tomiszcze, z rozmachem przywaliła nim prosto w twarz drugiej czarownicy.
Ala dostała nowy berecik. I nowe buciki na zimę. I bajkę z rysunkami. To bajka o rybaku i rybce. A co mama dostała od Ali? Dostała ładną torebkę. Ala sama tę torebkę zrobiła.
Plus rycina i opis jak wyglądała torebka.
Blondynka zamknęła księgę z trzaskiem, który rozszedł się kawałek echem przez krótki korytarz i na nowo utonął w ciszy. Drżała od bezsilnej wściekłości, której nie mogła wyładować nawet na okrytej kiczowatymi kamieniami księdze, bo będzie zmuszona zebrać z tego tytułu konsekwencje, a zwracanie na siebie uwagi pracowników szkoły, zwłaszcza teraz, było problemem, którego wyjątkowo nie potrzebowała. W tym czasie światło pochodni zamigotało lekko, chyba pobudzone mocniej powiewem wiatru wywołanym zatrzaśnięciem ciężkiej lektury i nagle cynamonowe pukle, które gniotły właśnie czyjeś palce, szarpnęły głowę czarownicy na bok. Ciężar, którego wcześniej nie zlokalizowała, stojąc tyłem do jednej ze stron korytarza, przygniótł ją ze zdecydowaniem do ściany, a oddech gorący jak rozpalone węgle rozlał się po szyi i zbiegł z przestrachem na kark. Do tej pory było jeszcze całkiem znośnie, kłopotliwie i wielce niepożądanie, ale znośnie. Dopiero, gdy dwa ostre kły przebiły membranę jasnej skóry sytuacja zrobiła się napięta jak mięśnie Gwendoline w tej chwili, które pospinały się po kolei, zapewne utrudniając początkującemu drapieżnikowi spokojny i odprężony posiłek. Serce blondynki na moment jakby natrafiło z plaskiem na mur i skołowane próbowało wrócić z powrotem do piersi, by móc dalej pompować pędzącą po żyłach krew - ta skutecznie podnosiła poziom adrenaliny w jej ciele i dawała energii subtelnego kopniaka. Instynkt chciał natychmiast wyrwać się z uścisku jak rozszalałe zwierze, ale nim zdążył wysłać kilka cennych impulsów do rąk i nóg, zdrowy rozsądek przycisnął go kolanem do posadzki. Blondynka miała na plecach typowe zwierze z zębami już wbitymi w mięso, jeśli ona jako ofiara zacznie się wyrywać lub zaatakuje teraz, to wszystko zaowocuje tym, że szczęki zacisną się mocniej i może nawet skończyć się na odgryzieniu kawałka ciała, do czego nie mogła dopuścić – strata krwi i kolejna z rzędu blizna nie była jej potrzebna. Dla tego czekała. Po prostu czekała, aż wyczuje, że kły choć trochę się wysuwają albo ten nierozważny, cichy zabójca poczuje się na swojej pozycji zbyt pewnie.
Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy. Nie zaatakował jej Sahir, na pewno nie, gdyby to był on, nie pieściłby się z nią w taki sposób i wszystko bolałoby o wiele bardziej – ale co za tym idzie jej szanse na wyjście z tego cało byłyby zdecydowanie mniejsze. Ją gryzł ktoś delikatniejszy... czyli to prawda, w tej budzie było więcej psów i właśnie miała niepowtarzalną szanse na poznanie... wadery? Widziała kątem oka czarne włosy i cicho liczyła.
Trzeci łyk. Czwarty łyk. Bardzo drobne, czyli nie wypiła więcej niż szklankę. Niewielka strata.
Teraz.
Gwendoline ścisnęła ze sobą obie oba rzędy zębów i klockowatym obcasem lakierek, uderzyła mocno w okrytą ledwie baletką, nogę cyganki, sprawiając, że towarzyszący temu ból już po setnych sekundy zdążył rozlać się aż po kolano. Nie czekając na reakcje odbiła się od ściany, napierając na dziewczynę całym ciałem, żeby odsunąć ją od siebie i dać sobie lepsze pole do manewru, po czym obróciła się błyskawicznie i trzymając oburącz ciężkie tomiszcze, z rozmachem przywaliła nim prosto w twarz drugiej czarownicy.
- Esmeralda Moore
Re: Korytarze
Sro Paź 21, 2015 5:37 pm
Romka zatracała się coraz bardziej w każdym kolejnym łyku, im więcej krwi dostawało się do jej przełyku tym bardziej jej pragnęła. Nie miała zamiaru jej puścić, przynajmniej do momentu kiedy ta nie osunie się na ziemię na tyle osłabiona, ale jak już wcześniej mówiłam życie nie zawsze toczy się tak jak byśmy tego chcieli. Dziewczyna poczuła przeszywający ból, który zaczynał się od jej stopy, i rozchodził się po całej nodze. Właśnie to sprawiło, że oderwała się od swojej ofiary i poluźniła swój uścisk. I to było błędem. W chwili kiedy to zrobiła ofiara wyrwała się z jej ramion. Cyganka poczuła na swojej twarzy coś ciężkiego i twardego, na dodatek przedmiot ten został rzucony w nią z naprawdę dużą siłą, przez co dziewczyna upadła na podłogę. Przygryzła sobie wargę z której zaczęła spływać krew, a jej twarz zaczęła pulsować bólem, czuła jak miejsce w które uderzyła książka zaczynają puchnąć, i bardzo szybko sinieć. Leżała na ziemi tak przez pewien czas bowiem ten atak ją na chwile zamroczył. Obrona, obroną, ale to był zły ruch. W końcu kto normalny próbował by rozwścieczyć drapieżnika, a tym bardziej kiedy tym drapieżnikiem okazał się być wampir. Esmeralda oddychała szybko, próbowała doprowadzić siebie do jakiegoś stanu używalności, ale ból w nodze był na tyle silny, że nie pozwalał jej zebrać się z ziemi. Na dodatek po tym uderzeniu obraz jej tak bardzo wirował. Czuła jak jej świadomość odpływa coraz to dalej i dalej, a ona kompletnie nic z tym nie mogła zrobić, jedyne co udało się jej przed utratą przytomności, to podczołganie się trochę dalej od zasięgu książki ślizgonki, i po tym jej głowa delikatnie opadła na zimny kamień, a ona sama odpłynęła. Cóż nie ma co się dziwić. Była młodym wampirem, który głupiał na sam dźwięk słów "krew". Nie ma co się dziwić, że podczas tej uczty jej zmysły które powinny były ją ostrzegać, albo zahamować w odpowiedniej chwili zawiodły. Po prostu chciała więcej, i nie dopuszczała do siebie myśli, że to może obrócić się na jej niekorzyść.
- Gwendoline Tichý
Re: Korytarze
Czw Paź 22, 2015 1:02 pm
Gwendoline oddychała głęboko i nie spuszczała pilnego spojrzenia z powalonego przeciwnika. Była nadal w gotowości do wystosowania kolejnego ciosu, jeśli zajdzie na niego potrzeba, choć dłonią odruchowo nakryła ranę na szyi. Syknęła kiedy zapiekło po kontakcie z palcami i zerknęła na przyozdobione kroplami krwi opuszki.
- No wstawaj... - syknęła przenosząc wzrok na nadal leżącą Puchonkę i zacisnęła okrwawioną dłoń w pięść. Tamta od czasu tylko większego rozciągnięcia się na podłodze wcale się nie ruszała, ale mimo to blondynka przez dłuższą chwilę stała nad leżąca ptaszyną jak kat. Nadal przez wściekłość nie dawała rady myśleć tak logicznie, jakby chciała i nie zauważając utraty przytomności u wampirzycy, wyczuwała możliwość zasadzki i wolała nie rzucać się na nią od razu.
Przerwała kiedy zaczęło jej grać na nerwach to, że czarnowłosa dziewczyna ani nie zgarniała krwi z lekkiego rozcięcia nad jej łukiem brwiowym, do którego lepiły się już czarne kosmyki, ani nijak nie stara się zmienić swojego położenia.
- Wstawaj mówię. - stuknięcie obcasów obwieściło, że łowczyni ruszyła się wreszcie z miejsca, zwłaszcza, że nie miała daleko, by przystanąć obok swojej niedoszłej oprawczyni i zasadzić jej kopniaka prosto w odkryty brzuch. I nic. Nawet odkaszlnięcia. - Żadna z ciebie wadera... - odparła z flegmą i dopiero wtedy schyliła się po książkę i nie zwracając uwagi na szczypanie starła nadmiar krwi z szyi, w pewnej chwili naruszając świeżo zalepionego strupa. Wsunęła tomiszcze pod pachę lewej ręki, zaglądając w głąb korytarza i kontrolując czy nikt się nie zbliża. Nie miała zamiaru budzić śpiącej królewny, ale jakoś trzeba było ją stąd zabrać i udzielić kilku cennych wskazówek co robić, żeby nie pakować się więcej w tak nieprzyjemne dla wszystkich sytuacje.
Nikt się nie zbliżał.
- Locomotor uczennica
z/t x2
Gwendoline Tichy: - 5% PŻ
Esmeralda Moore: - 5% PŻ
- No wstawaj... - syknęła przenosząc wzrok na nadal leżącą Puchonkę i zacisnęła okrwawioną dłoń w pięść. Tamta od czasu tylko większego rozciągnięcia się na podłodze wcale się nie ruszała, ale mimo to blondynka przez dłuższą chwilę stała nad leżąca ptaszyną jak kat. Nadal przez wściekłość nie dawała rady myśleć tak logicznie, jakby chciała i nie zauważając utraty przytomności u wampirzycy, wyczuwała możliwość zasadzki i wolała nie rzucać się na nią od razu.
Przerwała kiedy zaczęło jej grać na nerwach to, że czarnowłosa dziewczyna ani nie zgarniała krwi z lekkiego rozcięcia nad jej łukiem brwiowym, do którego lepiły się już czarne kosmyki, ani nijak nie stara się zmienić swojego położenia.
- Wstawaj mówię. - stuknięcie obcasów obwieściło, że łowczyni ruszyła się wreszcie z miejsca, zwłaszcza, że nie miała daleko, by przystanąć obok swojej niedoszłej oprawczyni i zasadzić jej kopniaka prosto w odkryty brzuch. I nic. Nawet odkaszlnięcia. - Żadna z ciebie wadera... - odparła z flegmą i dopiero wtedy schyliła się po książkę i nie zwracając uwagi na szczypanie starła nadmiar krwi z szyi, w pewnej chwili naruszając świeżo zalepionego strupa. Wsunęła tomiszcze pod pachę lewej ręki, zaglądając w głąb korytarza i kontrolując czy nikt się nie zbliża. Nie miała zamiaru budzić śpiącej królewny, ale jakoś trzeba było ją stąd zabrać i udzielić kilku cennych wskazówek co robić, żeby nie pakować się więcej w tak nieprzyjemne dla wszystkich sytuacje.
Nikt się nie zbliżał.
- Locomotor uczennica
z/t x2
Gwendoline Tichy: - 5% PŻ
Esmeralda Moore: - 5% PŻ
- Zordon Reid
Re: Korytarze
Pią Lis 20, 2015 12:13 am
Kimże jest chłopiec, ten piękny i młody? Kimże jest obok niego dziewica? Idą lochami mijając schody, błądząc przy świetle księżyca. Ona ma usta koloru maliny, on rumieńce od samego ranka. Pewnie kochankiem jest tej dziewczyny, pewnie to jego kochanka!...* A jeszcze bardziej pewne jest to Zordon Reid z całkiem nowo wyczarowanym tekturowym wizerunkiem Sharon Gallagher. Trzeba tutaj dodać, że tekturowa postać Sharon ma jej naturalne rozmiary. NATURALNE. A właściwie jeszcze bardziej naturalne, bo w końcu to Zordon wyczarował to cudo. A podobno wcale nie jest takim zdolnym czarodziejem! Ehe! Nauczyciele tak mu tylko próbują wmówić, ale Zorduś jest na tyle uparty i ich nie słuchać. Jak do tej pory całkiem dobrze na tym wychodził. Spójrzmy nawet na sztuczną!Sharon, gdyby Zordon siedział grzecznie i odrabiał zadania, a nie wlókł za sobą manekina z tektury, z dziwnie malinowymi ustami.
Ale dobra. Odpowiedzmy sobie najpierw na podstawowe pytanie? Dlaczego. Ci, którzy znają Zordona wiedzieliby o wielkiej niespełnionej miłości Puchona, wiedzieliby o jego dziwacznym zamiłowaniu do robienia nieuzasadnionych logicznie rzeczy, wiedzieliby nawet o jego fazach, w czasie których lepiej było go nie zaczepiać, jeżeli się nie chciało zostać uszkodzonym. PSYCHICZNIE. Ale nadal nie wiedzieliby dlaczego. Dlaczego Zordon sobie zrobił manekina, kiedy był już tak blisko podbicia serca Sharon! Tak blisko, że już nawet spędzali razem czas w szatni! W SZATNI! Po co mu jeszcze manekin? I to jeszcze nocą! W lochach!
Spróbuję wam pokrótce odpowiedzieć na to pytanie. Wszytko się zaczęło od tego, że Zordon siedział sam przed drzwiami do swojego dormitorium i przez przypadek podsłuchiwał pierwszoklasistki. Plotkowały sobie właśnie o tym jak chłopak siostry jednej z nich oświadczył się właśnie tej siostrze i jakie to wszystko było wspaniale zorganizowane i jakie... OCH i ACH. Normalnie dopięte na ostatni guzik. Taki wiecie... plan pięcioletni z założeniem ryzyka i odpowiedzi na to ryzyko. I DO ZORDONA DOTARŁO.
Do tej pory wszystkie kontakty z Sharon były na pełnym spontanie. W końcu Zordon zawsze sobie radził najlepiej bez przygotowania. W sensie, że nigdy nawet nie próbował się przygotowywać. A co by było gdyby jednak spróbował się przygotować? No wiecie, podszlifować trochę gadek na podryw, bo jednak trzeba przyznać, że to o stającej różdżce i byciu niewolniczym seksualnym skrzatem domowym - do najlepszych nie należały.
Także dziś w nocy Zordon postanowił potrenować. Znalazł jakiś daleki korytarz. Ustawił sobie przed sobą makietę Sharon (bo przecież do ściany nie będzie mówił! nie jest przecież szalony!) i zaczął przedstawienie. Więc jeżeli jakiś jegomość będzie akurat przechadzał się w okolicach lokacji Zordona zastanie najpewniej Puchona w dość nieciekawej pozycji, którą można określić... tekturofilią? Pudłofilią? Mniejsza.
Zapraszam do zawstydzenia Zordzia!
*łehehehe, nie wiedziałam, ze jeszcze pamiętam wierszyki z podstawówki!
Ale dobra. Odpowiedzmy sobie najpierw na podstawowe pytanie? Dlaczego. Ci, którzy znają Zordona wiedzieliby o wielkiej niespełnionej miłości Puchona, wiedzieliby o jego dziwacznym zamiłowaniu do robienia nieuzasadnionych logicznie rzeczy, wiedzieliby nawet o jego fazach, w czasie których lepiej było go nie zaczepiać, jeżeli się nie chciało zostać uszkodzonym. PSYCHICZNIE. Ale nadal nie wiedzieliby dlaczego. Dlaczego Zordon sobie zrobił manekina, kiedy był już tak blisko podbicia serca Sharon! Tak blisko, że już nawet spędzali razem czas w szatni! W SZATNI! Po co mu jeszcze manekin? I to jeszcze nocą! W lochach!
Spróbuję wam pokrótce odpowiedzieć na to pytanie. Wszytko się zaczęło od tego, że Zordon siedział sam przed drzwiami do swojego dormitorium i przez przypadek podsłuchiwał pierwszoklasistki. Plotkowały sobie właśnie o tym jak chłopak siostry jednej z nich oświadczył się właśnie tej siostrze i jakie to wszystko było wspaniale zorganizowane i jakie... OCH i ACH. Normalnie dopięte na ostatni guzik. Taki wiecie... plan pięcioletni z założeniem ryzyka i odpowiedzi na to ryzyko. I DO ZORDONA DOTARŁO.
Do tej pory wszystkie kontakty z Sharon były na pełnym spontanie. W końcu Zordon zawsze sobie radził najlepiej bez przygotowania. W sensie, że nigdy nawet nie próbował się przygotowywać. A co by było gdyby jednak spróbował się przygotować? No wiecie, podszlifować trochę gadek na podryw, bo jednak trzeba przyznać, że to o stającej różdżce i byciu niewolniczym seksualnym skrzatem domowym - do najlepszych nie należały.
Także dziś w nocy Zordon postanowił potrenować. Znalazł jakiś daleki korytarz. Ustawił sobie przed sobą makietę Sharon (bo przecież do ściany nie będzie mówił! nie jest przecież szalony!) i zaczął przedstawienie. Więc jeżeli jakiś jegomość będzie akurat przechadzał się w okolicach lokacji Zordona zastanie najpewniej Puchona w dość nieciekawej pozycji, którą można określić... tekturofilią? Pudłofilią? Mniejsza.
Zapraszam do zawstydzenia Zordzia!
*łehehehe, nie wiedziałam, ze jeszcze pamiętam wierszyki z podstawówki!
- Colette Warp
Re: Korytarze
Pią Gru 04, 2015 12:58 pm
// nie wiem czy już na kogoś czekasz, a nawet jeśli tak, to don't care – jesteś mój teraz <3 //
Nigdzie już nie można było fajczyć... Kotka Filcha wyczuwała najmniejszy aromat palonego tytoniu i zbiegała nawet z wieży do lochów, po drodze nadając jak miauczący ambulans – jej właściciel był wtedy trzy i pół kroku za nią. Nie było jak zaradzić: na dworze nocami nadal zimno, ciemno i dziwnie samotno, więc pozostawała szkoła i tam równie ciemno i samotno było też w lochach (i na dodatek wilgotno!) ale tam przynajmniej było odrobinę cieplej no i Puchon miał bliżej do zbiorowiska beczek kryjących wejście do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu, do którego mógł szybko spierdzielić w razie gdyby paliły mu się poślady i słyszał nadciągający ambulans. No i fakt snucia się po podziemnych korytarzach, które co kilka metrów oświetlone były parą pochodni, oraz szukania sobie jakiegoś osobnego kąta (jak cała reszta outsiderów w tej szkole) mogło sprzyjać obserwacji dzikich gatunków na wolności. Głównie chodzi tu o odpierdzielających jakiś szajz ludzi z Puffkolandu oraz rozwalających naokoło swoją mroczną aurę albo spiskujących Ślizgonów. Pierwsze liczyło się do rozwijania sobie doświadczenia i poszerzania horyzontów rzeczy, które widzi się w życiu tylko raz, a drugie wliczało siebie darmowy wpierdol z dostawą pod Pokój Wspólny. Chociaż tak czy siak Warpowi ta konkretna dzielnica – JEGO dzielnica! - nie była straszna, w końcu co za dziwne rzeczy ludzie mogli robić tak późno w noc....
Przystanął na zakręcie, mieląc między wargami papierosa i już miał zamiar rzucić jakieś płomienne zaklęcie, by odpalić koniec narkotyku, ale nie zabierając wraz z nim swojej czupryny, brwi i rzęs, kiedy na końcu tego ślepego zaułka zauważył jakiegoś gościa ze swojego domu, wnioskując po kolorach szaty, który kombinował coś z jakąś dziewczyną, która z kolei wyglądała całkiem znajomo... Też była z Huffa. Ale była jakby bardziej płaska. I zdecydowanie bardziej małomówna niż gimnastykujący się naokoło niej absztyfikant. Colette zrobił dwa kroczki bliżej i oparł się bokiem o ścianę, chwilę oglądając to osobliwe widowisko i słuchając kwestii zapalonego Romeo wobec jego najprawdopodobniej kartonowej Julii.
No i udało się Smokowi odpalić papieroska oraz nawet bonusowo się nim zaciągnąć, kiedy wreszcie postanowił zyskać nieco doświadczenia w roli krytyka teatralnego.
- Jeszcze chwila i będzie twoja. - mruknął z przyjemnym uśmieszkiem pakując sobie z powrotem papierosa do ust.
Nigdzie już nie można było fajczyć... Kotka Filcha wyczuwała najmniejszy aromat palonego tytoniu i zbiegała nawet z wieży do lochów, po drodze nadając jak miauczący ambulans – jej właściciel był wtedy trzy i pół kroku za nią. Nie było jak zaradzić: na dworze nocami nadal zimno, ciemno i dziwnie samotno, więc pozostawała szkoła i tam równie ciemno i samotno było też w lochach (i na dodatek wilgotno!) ale tam przynajmniej było odrobinę cieplej no i Puchon miał bliżej do zbiorowiska beczek kryjących wejście do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu, do którego mógł szybko spierdzielić w razie gdyby paliły mu się poślady i słyszał nadciągający ambulans. No i fakt snucia się po podziemnych korytarzach, które co kilka metrów oświetlone były parą pochodni, oraz szukania sobie jakiegoś osobnego kąta (jak cała reszta outsiderów w tej szkole) mogło sprzyjać obserwacji dzikich gatunków na wolności. Głównie chodzi tu o odpierdzielających jakiś szajz ludzi z Puffkolandu oraz rozwalających naokoło swoją mroczną aurę albo spiskujących Ślizgonów. Pierwsze liczyło się do rozwijania sobie doświadczenia i poszerzania horyzontów rzeczy, które widzi się w życiu tylko raz, a drugie wliczało siebie darmowy wpierdol z dostawą pod Pokój Wspólny. Chociaż tak czy siak Warpowi ta konkretna dzielnica – JEGO dzielnica! - nie była straszna, w końcu co za dziwne rzeczy ludzie mogli robić tak późno w noc....
Przystanął na zakręcie, mieląc między wargami papierosa i już miał zamiar rzucić jakieś płomienne zaklęcie, by odpalić koniec narkotyku, ale nie zabierając wraz z nim swojej czupryny, brwi i rzęs, kiedy na końcu tego ślepego zaułka zauważył jakiegoś gościa ze swojego domu, wnioskując po kolorach szaty, który kombinował coś z jakąś dziewczyną, która z kolei wyglądała całkiem znajomo... Też była z Huffa. Ale była jakby bardziej płaska. I zdecydowanie bardziej małomówna niż gimnastykujący się naokoło niej absztyfikant. Colette zrobił dwa kroczki bliżej i oparł się bokiem o ścianę, chwilę oglądając to osobliwe widowisko i słuchając kwestii zapalonego Romeo wobec jego najprawdopodobniej kartonowej Julii.
No i udało się Smokowi odpalić papieroska oraz nawet bonusowo się nim zaciągnąć, kiedy wreszcie postanowił zyskać nieco doświadczenia w roli krytyka teatralnego.
- Jeszcze chwila i będzie twoja. - mruknął z przyjemnym uśmieszkiem pakując sobie z powrotem papierosa do ust.
- Mistrz Gry
Re: Korytarze
Sob Sty 23, 2016 12:30 pm
Zakończenie sesji pomiędzy Zordonem a Colettem z powodu nieobecności Zordona.
[/zt x2]
[/zt x2]
- Irytek
Re: Korytarze
Czw Lut 04, 2016 7:45 pm
Na korytarzu, w kałuży krwi leżał martwy kot.
Salomea, pupilka Natalie Dark została kolejną ofiarą lochów Hogwartu. Ale chwila, kto by chciał skrzywdzić tak niewinne stworzenie? Czyżby znowu zło zawitało w zamku? Może lepiej będzie jak zacznę od początku...
Salomea, pupilka Natalie Dark została kolejną ofiarą lochów Hogwartu. Ale chwila, kto by chciał skrzywdzić tak niewinne stworzenie? Czyżby znowu zło zawitało w zamku? Może lepiej będzie jak zacznę od początku...
To był przebłysk geniuszu. Dorwanie zwierza i przedstawienie zielonemu koledze zamieszkującemu rury. Żeby dodać odrobinę ironii, kot musiał być z domu węża, więc padło na poznaną już wcześniej Salomeę. Znęcała się nad nim, gdy miał doła? Cóż, karma bywała suką. Sierściuch przesypiał większość swego życia, więc zgarnięcie go z łóżka Darkówny było dziecinnie łatwe. Kilka skrótów, tajnych przejść, i już byli w tym zatęchłym leżu pełnym szczurzych kostek. Irytek już nie raz widział to coś w akcji, zawsze najpierw się zakradało i przyglądało. Przez ektoplazmę jego moc nie mordowała, a jedynie paraliżowała. Efekt był jednak godny niewygody schodzenia aż tutaj. To miał być żart stulecia!
Trochę mu to zajęło. Na szczęście nikt akurat mu nie przeszkadzał, bo wszyscy siedzieli w Wielkiej Sali i jedli... obiad już teraz? Albo kolację? Scena jak z horroru, wystarczyło zaczekać na publikę. Filch miał się teraz zajmować trzecim piętrem, więc zanim skończy, spokojnie ktoś odnajdzie truchło. Tak, właśnie na trupa to wyglądało. Krew, również zwierzęca, dopełniała scenerii.
- Natalie Dark
Re: Korytarze
Czw Lut 04, 2016 8:08 pm
(po obiedzie) 09 maja 1978 roku
Posiłek dobiegł końca. Czas było wrócić do swoich spraw. Natalie czekało przejrzenie jeszcze kilku podręczników w dormitorium, więc niezwłocznie właśnie tam się udała. Nie spodziewała się napotkać na swej drodze nic szczególnego, bo co miało się niby stać? A no tak. To Hogwart. Tu zawsze mogło się coś stać.
Za kolejnym zakrętem zobaczyła coś, czego zdecydowanie nie chciała nigdy oglądać. Kupkę szarego futra upaćkanego posoką. W sumie, to nie było jeszcze takie złe. Problemem był fakt, że to była ZNAJOMA kupka futra.
Serce zabiło jej mocniej a oczy się rozszerzyły.
- Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie - powtórzyła szybko, potrząsając głową.
- Nie Salomea. - Nie mówiła głośno, ale po barwie głosu można było rozpoznać zdenerwowanie i strach.
Przyspieszyła kroku i upadła na kolana przy kocie. Przyglądała się całej scenerii rozbieganym wzrokiem. Szukała jakiejkolwiek poszlaki, że to nie jest to, na co wygląda i wcale nie straciła właśnie ukochanej przyjaciółki. Jedynej istoty, która wytrzymała z nią wszystkie lata Hogwartu.
Co tu się stało? Co Ci się stało?!
Dotknęła delikatnie futerka na boku zwierzęcia.
Posiłek dobiegł końca. Czas było wrócić do swoich spraw. Natalie czekało przejrzenie jeszcze kilku podręczników w dormitorium, więc niezwłocznie właśnie tam się udała. Nie spodziewała się napotkać na swej drodze nic szczególnego, bo co miało się niby stać? A no tak. To Hogwart. Tu zawsze mogło się coś stać.
Za kolejnym zakrętem zobaczyła coś, czego zdecydowanie nie chciała nigdy oglądać. Kupkę szarego futra upaćkanego posoką. W sumie, to nie było jeszcze takie złe. Problemem był fakt, że to była ZNAJOMA kupka futra.
Serce zabiło jej mocniej a oczy się rozszerzyły.
- Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie - powtórzyła szybko, potrząsając głową.
- Nie Salomea. - Nie mówiła głośno, ale po barwie głosu można było rozpoznać zdenerwowanie i strach.
Przyspieszyła kroku i upadła na kolana przy kocie. Przyglądała się całej scenerii rozbieganym wzrokiem. Szukała jakiejkolwiek poszlaki, że to nie jest to, na co wygląda i wcale nie straciła właśnie ukochanej przyjaciółki. Jedynej istoty, która wytrzymała z nią wszystkie lata Hogwartu.
Co tu się stało? Co Ci się stało?!
Dotknęła delikatnie futerka na boku zwierzęcia.
- Irytek
Re: Korytarze
Czw Lut 04, 2016 8:23 pm
Ruch? Nie, niemożliwe. Wydawała się zarżnięta jak świnia, leżała we krwi i nawet nie oddychała, ale na dotyk swej opiekunki, tej, która miała ją chronić i kochać, kotka odkręciła nienaturalnie łeb. Musiała mieć skręcony kark, bo szyja nie działała w ten sposób u tych zwierząt. Puste, nabiegłe krwią oczy wlepiły się w Natalie, jakby oskarżały ją o zaniedbanie.
- Mrhhhsss... - zawarczał zwierzak i pokracznie wstał na łapy, równie powyginane co kręgosłup. Darkówna była mugolką, więc pewnie widziała kiedyś jakiś głupi horror o zombie. Teraz miała okazję na żywo ujrzeć cudo nekromancji, swoją ukochaną pupilkę po niemożliwych do opisania przejściach, która powróciła się zemścić. To był ułamek sekundy... Futrzak rzucił się na ślizgonkę z wystawionymi szponami, impet powalił ich oboje na ziemię. Zmartwychwstały pupil nie wytrzymał i zaczął się zaśmiewać. Tyle mu najwidoczniej wystarczyło do szczęścia. Strach, szok i wytarzanie kogoś w truskawkowej polewie. Taki, ot. Deser.
- Mrhhhsss... - zawarczał zwierzak i pokracznie wstał na łapy, równie powyginane co kręgosłup. Darkówna była mugolką, więc pewnie widziała kiedyś jakiś głupi horror o zombie. Teraz miała okazję na żywo ujrzeć cudo nekromancji, swoją ukochaną pupilkę po niemożliwych do opisania przejściach, która powróciła się zemścić. To był ułamek sekundy... Futrzak rzucił się na ślizgonkę z wystawionymi szponami, impet powalił ich oboje na ziemię. Zmartwychwstały pupil nie wytrzymał i zaczął się zaśmiewać. Tyle mu najwidoczniej wystarczyło do szczęścia. Strach, szok i wytarzanie kogoś w truskawkowej polewie. Taki, ot. Deser.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach