- Felice Felicis
Re: Korytarze
Pią Maj 27, 2016 12:01 pm
Oh. Felice urwała, w pół słowa, jak zaczarowana. Cóż za biedne, smutne i nieszczęśliwe stworzenie! Głowa ją bolała? Pewnie migreny, tak jak u mamy. Mama często chorowała na migreny, a wtedy wokół niej musiała panować cisza i spokój. Prawdopodobnie Cyganka zmagała się z bólem jeszcze zanim rozpoczęły tę pasjonującą rozmowę.
Dziewczyna pokiwała ze zrozumieniem głową i pogrzebała w torbie, wyraźnie czegoś szukając. Nie ma, nie ma... Jest! Lek na wszystko.
- Czekolady? - w rękach trzymała nowiutką tabliczkę, przysłaną niedawno od rodziców. Otworzyła ją i podała Romce. - Mamie pomaga na migreny. Czekolada i świeże powietrze. Może wyjdziemy na błonia? Jest tak pięknie i słonecznie, na pewno ci się od razu poprawi.
W jej słowach pobrzmiewało współczucie i chęć pomocy. Starała się też ograniczyć długość wypowiedzi, żeby nie przysparzać dziewczynie dodatkowego cierpienia. Cóż za biedne stworzenie, migreny są straszne, coś o tym wiedziała. Szkoda, że musiała na nią wpaść akurat w takim momencie! A może właśnie to zrządzenie losu? Czekolada i spacer po błoniach to rozwiązanie, na które dziewczyna mogła nie wpaść, doświadczając takiego bólu...
Dziewczyna pokiwała ze zrozumieniem głową i pogrzebała w torbie, wyraźnie czegoś szukając. Nie ma, nie ma... Jest! Lek na wszystko.
- Czekolady? - w rękach trzymała nowiutką tabliczkę, przysłaną niedawno od rodziców. Otworzyła ją i podała Romce. - Mamie pomaga na migreny. Czekolada i świeże powietrze. Może wyjdziemy na błonia? Jest tak pięknie i słonecznie, na pewno ci się od razu poprawi.
W jej słowach pobrzmiewało współczucie i chęć pomocy. Starała się też ograniczyć długość wypowiedzi, żeby nie przysparzać dziewczynie dodatkowego cierpienia. Cóż za biedne stworzenie, migreny są straszne, coś o tym wiedziała. Szkoda, że musiała na nią wpaść akurat w takim momencie! A może właśnie to zrządzenie losu? Czekolada i spacer po błoniach to rozwiązanie, na które dziewczyna mogła nie wpaść, doświadczając takiego bólu...
- Esmeralda Moore
Re: Korytarze
Nie Maj 29, 2016 3:48 pm
Cyganka wzięła w końcu głęboki wdech. W końcu jej myśli zaczęły powali wracać na swoje miejsce, a jej emocje powoli zaczęły się uspokajać, tak samo jak przechodziła jej chęć wbicia swoich kłów w tętnice dziewczyny. Cóż nie wiedzieć dlaczego akurat ta metoda przyszła jej do głowy... cóż uciszyła by ja zaiste skutecznie. Kto by pomyślał, że ta z pozoru niewinna istotka może skrywać w sobie tak bardzo krwawe rządzę. I ona sądziła, że uda się jej to przezwyciężyć, że będzie siebie okłamywać przez całe życie. Niestety nie, była wampirem i nic tego nie zmieni. Jej pożywieniem aktualnym była krew, i chciała czy nie musiała się z tym pogodzić.
Szmaragdowe oczy cyganki zostały skierowane na wyciągniętą rękę dziewczyny w której to dzierżyła tabliczkę czekolady. Kiedyś najpewniej by bardzo chętnie z tego skorzystała, ale nie dzisiaj, i nie teraz. Już od jakiegoś czasu nie potrzebowała ludzkiego jedzenia, a nawet jeżeli mogła je zjeść to co z tego jak i tak nie czuła tego samego smaku co kiedyś. W tej chwili pozostały jej tylko wspomnienia. Każdego dnia odkrywała coraz to nowsze kary za popełniony błąd, ale w tym całym mroku było również trochę światła.
-Nie dzięki... jakoś nie mam ochoty wychodzić na zewnątrz...inaczej bym nie siedziała tutaj- Mruknęła cicho. Może i naszyjnik od Sahira ją chronił przed promieniami słonecznymi, ale nie usuwał tego uczucia przypiekania żywym ogniem. Cyganka naprawdę męczyła się w chwilach kiedy słońce dawało mocno o sobie znać.
-Przepraszam, że tak naskoczyłam... ostatnio jestem trochę rozdrażniona- Cóż... był to fakt dopadały ją myśli których kompletnie nie chciała. wspomnienia przed jej oczami były żywsze niż kiedy kolwiek. A i też doskonale wiedziała, że musi zmienić zasady gry, bo wszystko się zmieniło. Musiała zmienić swoją pozycję, oraz maskę. A to nie było wcale takie łatwe.
Szmaragdowe oczy cyganki zostały skierowane na wyciągniętą rękę dziewczyny w której to dzierżyła tabliczkę czekolady. Kiedyś najpewniej by bardzo chętnie z tego skorzystała, ale nie dzisiaj, i nie teraz. Już od jakiegoś czasu nie potrzebowała ludzkiego jedzenia, a nawet jeżeli mogła je zjeść to co z tego jak i tak nie czuła tego samego smaku co kiedyś. W tej chwili pozostały jej tylko wspomnienia. Każdego dnia odkrywała coraz to nowsze kary za popełniony błąd, ale w tym całym mroku było również trochę światła.
-Nie dzięki... jakoś nie mam ochoty wychodzić na zewnątrz...inaczej bym nie siedziała tutaj- Mruknęła cicho. Może i naszyjnik od Sahira ją chronił przed promieniami słonecznymi, ale nie usuwał tego uczucia przypiekania żywym ogniem. Cyganka naprawdę męczyła się w chwilach kiedy słońce dawało mocno o sobie znać.
-Przepraszam, że tak naskoczyłam... ostatnio jestem trochę rozdrażniona- Cóż... był to fakt dopadały ją myśli których kompletnie nie chciała. wspomnienia przed jej oczami były żywsze niż kiedy kolwiek. A i też doskonale wiedziała, że musi zmienić zasady gry, bo wszystko się zmieniło. Musiała zmienić swoją pozycję, oraz maskę. A to nie było wcale takie łatwe.
- Jeffrey Woods
Re: Korytarze
Czw Sie 18, 2016 2:06 pm
Postanowił dać upust swojej wewnętrznej, ślizgońskiej naturze i pokrzątać się po lochach i katakumbach nieco dłużej niż było to absolutnie konieczne. Z tym, że bez peta i bez planów na bezowocną samotność. Wręcz przeciwnie: całym sobą czekał na kogoś. Mijali go koledzy wychodzących z niedawno zakończonych zajęć Eliksirów, a on uprzejmie i spokojnie wodził po nich wzrokiem. Wyjątkowo nikomu nie podstawił nogi, nikomu nie wwiercił spojrzenia w kark na wylot przez gardło, nikogo nie zaczepił... Jak nie on normalnie. Przykładny uczeń, oparty o ścianę, by nie zagradzać drogi innym przykładnym uczniom udającym się na odpoczynek po ciężkich zajęciach. Albo na inne zajęcia, które Jeffrey miał gdzieś, who knows?
Stał swobodnie jak cawboy z westernu. Brakowało mu tylko jakiejś trawki w ustach. którą mendliłby beznamiętnie, czując jak chłód ścian powoli i sukcesywnie wsiąka w jego szatę, przechodzi przez barierę koszulki i zaczyna kąsać skórę. Nikły dreszcz przebiegł mu po olimpijskiej długości pleców i zdechł w okolicach karku.
Zaczynał bardzo mocno żałować, że się wtedy na wieży nie obejrzał. Gdyby był w innej formie pewnie miałby na ewentualnych gapiów zdecydowanie mocniej wylane, ale tak musiał zmniejszyć ryzyko podejrzeń do minimum. Z tym, że nie było żadnych podejrzeń, bo nie było ciała. Znaczy było, ale zdecydowanie zbyt ruchable... Znaczy: ruchawe. Żywe. Nikt nie zamierzał mieć chyba do O'Connella pretensji o to, że żyje.
NO ALE NIC. Jak to się mówi? Do trzech razy sztuka?
Jedno było tylko na początek całkiem nieźle podejrzane: Człowiek Wpierdol nikomu nie nakapował.
Widać ukończenie eliksiru ważniejsze.
On na prawdę powinien siedzieć w Ravenclawie.
Stał swobodnie jak cawboy z westernu. Brakowało mu tylko jakiejś trawki w ustach. którą mendliłby beznamiętnie, czując jak chłód ścian powoli i sukcesywnie wsiąka w jego szatę, przechodzi przez barierę koszulki i zaczyna kąsać skórę. Nikły dreszcz przebiegł mu po olimpijskiej długości pleców i zdechł w okolicach karku.
Zaczynał bardzo mocno żałować, że się wtedy na wieży nie obejrzał. Gdyby był w innej formie pewnie miałby na ewentualnych gapiów zdecydowanie mocniej wylane, ale tak musiał zmniejszyć ryzyko podejrzeń do minimum. Z tym, że nie było żadnych podejrzeń, bo nie było ciała. Znaczy było, ale zdecydowanie zbyt ruchable... Znaczy: ruchawe. Żywe. Nikt nie zamierzał mieć chyba do O'Connella pretensji o to, że żyje.
NO ALE NIC. Jak to się mówi? Do trzech razy sztuka?
Jedno było tylko na początek całkiem nieźle podejrzane: Człowiek Wpierdol nikomu nie nakapował.
Widać ukończenie eliksiru ważniejsze.
On na prawdę powinien siedzieć w Ravenclawie.
- David o'Connell
Re: Korytarze
Pią Sie 19, 2016 12:09 am
Sprawnie zebrał swoje rzeczy, pożegnał nauczyciela i koleżankę z ławki. Myśli płynęły mu swobodnie i lekko, nie przypominając co chwilę o potrzebie szukania ulubionych rozrywek. Carney był trzeźwy i rześki, zupełnie, jakby ktoś wrzucił jego mózg do lodowatej wody. Widział, że Woods opuścił salę wcześniej - chciał zamienić z nim kilka słów, ale nie miał zamiaru go gonić. Uznał, że okazja do rozmowy prędzej czy później się znajdzie.
Jak widać, znalazła się prędzej. Kiedy zobaczył niezbyt postawną postać nie mógł powstrzymać tego dziwnego uśmiechu, który od powrotu do klasy wpraszał się bez przerwy na jego twarz. Taki zamyślony. Taki niski. Taki oparty o ścianę. Pewnie zdziwiony. Według Davida do dopełnienia obrazka brakowało mu tylko skręta. Podszedł do Ślizgona sprężystym krokiem, w międzyczasie wycierając ręce o szatę i wciskając je zaraz do kieszeni. Kiedy się zatrzymał, minęli ich ostatni wychodzący z zajęć uczniowie.
- Ciekawy dzień, prawda? - Zapytał wesoło, po czym wcisnął papierosa w zęby. Wyciągnął paczkę w stronę Jeffa. - Co tak długo wracałeś?
Uwielbiał skoki adrenaliny, uwielbiał ryzyko. Mordobicie. Brawurę. Robił mnóstwo głupich rzeczy. Mimo to - i mimo zadowolenia ze stanu, w jakim się znajdował - musiał przyznać, że bezpośrednia próba morderstwa go zaniepokoiła. Nie wystraszyła, bo z odczuwaniem strachu miał już coś bezpowrotnie zepsute, ale kiedy o tym myślał w całej sprawie było coś mocno nie tak. W związku z tym zastanawiał się nad jedną czy dwoma rzeczami.
Sam był zaintrygowany, jak bardzo chciał rozmawiać.
Jak widać, znalazła się prędzej. Kiedy zobaczył niezbyt postawną postać nie mógł powstrzymać tego dziwnego uśmiechu, który od powrotu do klasy wpraszał się bez przerwy na jego twarz. Taki zamyślony. Taki niski. Taki oparty o ścianę. Pewnie zdziwiony. Według Davida do dopełnienia obrazka brakowało mu tylko skręta. Podszedł do Ślizgona sprężystym krokiem, w międzyczasie wycierając ręce o szatę i wciskając je zaraz do kieszeni. Kiedy się zatrzymał, minęli ich ostatni wychodzący z zajęć uczniowie.
- Ciekawy dzień, prawda? - Zapytał wesoło, po czym wcisnął papierosa w zęby. Wyciągnął paczkę w stronę Jeffa. - Co tak długo wracałeś?
Uwielbiał skoki adrenaliny, uwielbiał ryzyko. Mordobicie. Brawurę. Robił mnóstwo głupich rzeczy. Mimo to - i mimo zadowolenia ze stanu, w jakim się znajdował - musiał przyznać, że bezpośrednia próba morderstwa go zaniepokoiła. Nie wystraszyła, bo z odczuwaniem strachu miał już coś bezpowrotnie zepsute, ale kiedy o tym myślał w całej sprawie było coś mocno nie tak. W związku z tym zastanawiał się nad jedną czy dwoma rzeczami.
Sam był zaintrygowany, jak bardzo chciał rozmawiać.
- Jeffrey Woods
Re: Korytarze
Pią Sie 19, 2016 9:23 am
Na moment jego wzrok zamglił się, jakby podczas wpatrywania w równiutki kamień ścian zamczyska jego myśli pochłonął odkurzacz głębokiej refleksji nad jakimiś ważnymi sprawami, jak na przykład wymyśleniem leku na raka. Albo jak zdać Eliksiry i się nie narobić, bo jego praca lekcyjna wypadła chyba najgorzej ze wszystkich - pewnie dla tego, że składała się głównie z węgla i nawet nie próbowała być płynna. Ale hej, przecież mógł sprzedawać eliksiry w formie ciasteczek! Spalonych ciasteczek. Tak się robi biznes.
O czym to on?
Ocknął się i spojrzenie, jakie skierował w stronę kolegi z Domu Lwa było już dużo bardziej trzeźwe i sprytniejsze. Musiał przy okazji zadrzeć głowę nieco wyżej, bo kiedy on stał w kolejce po sekszajebistość O'Connell podpierdolił mu jego babeczkę wzrostu.
- Ano. - kiwnął głową niespiesznie, ale wyraźnie, wyginając wąskie i blade wargi w uśmiechu. - Lekcja tak poruszyła zastałe szare komórki, że myślałem, iż spacerek trochę mi pomoże zebrać pomysły do kupy, ale nie wyszło. Ostatnio jakoś mało rzeczy dociągam do końca. - rzucił swobodnie z lekkim, niedbałym i wciąż zadowolonym wzruszeniem ramion.
Chętnie sięgnął po papierosa i wsunął go między zęby, czekając na propozycje ognia. Jak już wykorzystywać, to na całego i ze stylem!
- Musiałem dopalić poprzedniego skręta. Zaczynał się przy filtrze nieco rozwalać przez rzucanie nim po podłodze, ale dałem radę. Zdolna ze mnie bestia. - syczał przez tę papierową zaporę między wargami, uśmiechając się szeroko i chwaląc garniturem równych zębów, choć można by przysiąc, że wszystkie powinny być zakończone ostrością właściwą tylko dla żyletek. - A zdaje się, że ty miałeś po drodze nieco mniejsze problemy. Jak ręka? - kiwnął głową w stronę dłoni, w którą jeszcze kilka dni temu na sztywno wbity był widelec.
O czym to on?
Ocknął się i spojrzenie, jakie skierował w stronę kolegi z Domu Lwa było już dużo bardziej trzeźwe i sprytniejsze. Musiał przy okazji zadrzeć głowę nieco wyżej, bo kiedy on stał w kolejce po sekszajebistość O'Connell podpierdolił mu jego babeczkę wzrostu.
- Ano. - kiwnął głową niespiesznie, ale wyraźnie, wyginając wąskie i blade wargi w uśmiechu. - Lekcja tak poruszyła zastałe szare komórki, że myślałem, iż spacerek trochę mi pomoże zebrać pomysły do kupy, ale nie wyszło. Ostatnio jakoś mało rzeczy dociągam do końca. - rzucił swobodnie z lekkim, niedbałym i wciąż zadowolonym wzruszeniem ramion.
Chętnie sięgnął po papierosa i wsunął go między zęby, czekając na propozycje ognia. Jak już wykorzystywać, to na całego i ze stylem!
- Musiałem dopalić poprzedniego skręta. Zaczynał się przy filtrze nieco rozwalać przez rzucanie nim po podłodze, ale dałem radę. Zdolna ze mnie bestia. - syczał przez tę papierową zaporę między wargami, uśmiechając się szeroko i chwaląc garniturem równych zębów, choć można by przysiąc, że wszystkie powinny być zakończone ostrością właściwą tylko dla żyletek. - A zdaje się, że ty miałeś po drodze nieco mniejsze problemy. Jak ręka? - kiwnął głową w stronę dłoni, w którą jeszcze kilka dni temu na sztywno wbity był widelec.
- David o'Connell
Re: Korytarze
Pią Sie 19, 2016 2:37 pm
Bezdźwięcznie parsknął śmiechem, wydychając powietrze przez nos. Wymamrotał zaklęcie i podpalił swojego papierosa.
- Faktycznie, zdolna. Incendio. - Potwierdził zdanie Jeffa i podstawił koniec różdżki również pod jego szluga. Nie skomentował faktu, że sam widział, jak jego własność ulatuje z dymem wypalana przez Ślizgona. Mogłoby to zasugerować mu, że w jakiś sposób wrócił na wieżę... Czy przynajmniej na wysokość balkonu. - Przyznam, że mnie zaskoczyłeś.
Popatrzył na stojącego obok chłopaka. Musiał być przynajmniej o połowę lżejszy od niego, a nie wyglądało na to, żeby widowiskowy rzut Carneyem przez barierkę był dla niego wielkim wysiłkiem. No i ten ostatni moment, w którym przez chwilę trzymał go zwisającego głową w dół. To było praktycznie niemożliwe. Zresztą, David miał przecież okazję podnosić chłopaka z ziemi. On naprawdę nie ważył za dużo. Czym w takim razie nadrabiał? Techniką? Od początku zachowywał się w walce jak małpa.
Zdolna bestia.
- No... Wiesz, miałem trochę bliżej. - Niby od niechcenia, ale bardzo uważnie obserwował Jeffa. Wbił sobie do głowy, że już tak musi zostać - niezależnie od sytuacji miał zamiar być bardzo uważny. Nie miał z tym problemów. Z jego orlim (he he) wzrokiem nie powinno być ciężko. - Ręka? Dziękuję, w porządku. Goi się. - Wciąż utrzymywał lekki ton. Wypuścił z płuc gęsty dym, prawie czując, jak wraz z nim ucieka mu kilka minut życia. Na potwierdzenie swoich słów pokazał Woodsowi dłoń - od spodu zdartą, z wierzchu dźgniętą czymś, co najwyraźniej miało cztery ząbki. Wokół śladu widać było rozległego siniaka. Carney widocznie nie dał się tym zająć pielęgniarce. - A jak tam twarz? - Uśmiechnął się, nie kryjąc wyrazu obłąkańczej satysfakcji, która naszła go na myśl o zmasakrowanej mordzie Ślizgona. - Bolało?
- Faktycznie, zdolna. Incendio. - Potwierdził zdanie Jeffa i podstawił koniec różdżki również pod jego szluga. Nie skomentował faktu, że sam widział, jak jego własność ulatuje z dymem wypalana przez Ślizgona. Mogłoby to zasugerować mu, że w jakiś sposób wrócił na wieżę... Czy przynajmniej na wysokość balkonu. - Przyznam, że mnie zaskoczyłeś.
Popatrzył na stojącego obok chłopaka. Musiał być przynajmniej o połowę lżejszy od niego, a nie wyglądało na to, żeby widowiskowy rzut Carneyem przez barierkę był dla niego wielkim wysiłkiem. No i ten ostatni moment, w którym przez chwilę trzymał go zwisającego głową w dół. To było praktycznie niemożliwe. Zresztą, David miał przecież okazję podnosić chłopaka z ziemi. On naprawdę nie ważył za dużo. Czym w takim razie nadrabiał? Techniką? Od początku zachowywał się w walce jak małpa.
Zdolna bestia.
- No... Wiesz, miałem trochę bliżej. - Niby od niechcenia, ale bardzo uważnie obserwował Jeffa. Wbił sobie do głowy, że już tak musi zostać - niezależnie od sytuacji miał zamiar być bardzo uważny. Nie miał z tym problemów. Z jego orlim (he he) wzrokiem nie powinno być ciężko. - Ręka? Dziękuję, w porządku. Goi się. - Wciąż utrzymywał lekki ton. Wypuścił z płuc gęsty dym, prawie czując, jak wraz z nim ucieka mu kilka minut życia. Na potwierdzenie swoich słów pokazał Woodsowi dłoń - od spodu zdartą, z wierzchu dźgniętą czymś, co najwyraźniej miało cztery ząbki. Wokół śladu widać było rozległego siniaka. Carney widocznie nie dał się tym zająć pielęgniarce. - A jak tam twarz? - Uśmiechnął się, nie kryjąc wyrazu obłąkańczej satysfakcji, która naszła go na myśl o zmasakrowanej mordzie Ślizgona. - Bolało?
- Mistrz Gry
Re: Korytarze
Nie Paź 23, 2016 7:59 pm
[z/t x2 z powodu zbyt długiego zwlekania z odpisami]
- Isaac Fawler
Re: Korytarze
Pon Lis 21, 2016 4:14 pm
- A więc chciałbyś stworzyć państwo policyjne? - Isaac sobie żartował, w końcu wiadomym było, że prawo to dotyczyłoby wyłącznie pracowników publicznych i miało służyć poprawie bezpieczeństwa pozostałych obywateli. Mógł się z tym nawet zgodzić, w końcu osoby te miały realny wpływ na życia wielu ludzi. Wydawało mu się jednak, że kontrola różdżek to lekka przesada. - Ale masz rację co do Mrocznego Znaku. Nie zaszkodziłoby, aby każdy dorosły czarodziej miał profilaktycznie sprawdzone przedramię. To w końcu nie narusza niczyjego prawa do prywatności tak jak skanowanie różdżki. Myślę też, że jeśli takie kontrole byłyby codziennością to nie trudno byłoby Śmierciożercom zaopatrzyć się w dodatkową różdżkę. - O ile wiedział, głównym kontrargumentem do posiadania większej ilości różdżek był ich koszt, jednak podejrzewał, że ten akurat nie stanowiłby problemu dla pracowników Ministerstwa. Krukon urodził się i wychował na wsi, gdzie ingerencja rządu w życie ludzi jest możliwie jak najmniejsza i z tego powodu podchodził sceptycznie do wszelkich kontroli i ograniczeń narzucanych obywatelom. Po prostu dla znakomitej większości polityków strefy wpływu kończyły się w miastach i miasteczkach podczas gdy na wsie mało kto się zapuszczał. Chłopak uśmiechnął się mimowolnie na wyobrażenie ubranego w garnitur przedstawiciela parlamentu uciekającego przed widłami jego ojca po tym, jak zasugerował mu sprawdzenie jego przedramienia w celu upewnienia się, że ten nie jest seryjnym mordercą. Na temat dementorów nie miał zdania, gdyż nigdy żadnego nie spotkał. Wiedział o nich głównie tyle, że mają powiązania z czarną magią, a przebywanie w ich towarzystwie jest wyjątkowo nieprzyjemne... stąd wydawało mi się, że stanowi idealną karę dla przestępców jednak za mało o tym wiedział, by się wypowiadać. Miał na to tylko jeden argument. - Ponoć z Azkabanu jeszcze nigdy nikt nie uciekł. To więcej niż można powiedzieć o mugolskich więzieniach strzeżonych przez ludzi, a oni nie mają nawet magii. Nie sądzisz, że zastąpienie dementorów ludźmi może przyczynić się do zmniejszenia szczelności Azkabanu? - Poza tym zwolnienie dementorów ze służby Ministersta w cale nie sprawi, że będzie ich mniej. Po prostu będą... gdzie indziej. Isaac zdawał sobie sprawę, że być może przemawia przez niego wygodnictwo jednak był zdania, że lepszych sto dementorów w Azkabanie niż jeden w pobliżu niego. Słysząc opinię Simona na temat jego różdżki, Isaac zaśmiał się głośno. - Cóż, to by tłumaczyło dlaczego nadal jestem w tej klasie. - Faktycznie, ćwiczenia praktyczne wchodziły mu znacznie lepiej niż teoria gdyż wyjątkowo nie lubił czarnej magii. Nie potrafił zrozumieć użycia siły w celu ranienia innych osób ale fakt pozostawał, że i tacy czarodzieje istnieli więc lepiej być gotowym. Powrót do Hogartu zajął im kilka minut, temperatra panująca w zamku była zdecydowanie niższa niż na zewnątrz ale do godziny policyjnej pozostało jeszcze mnóstwo czasu i po korytarzach plątało się kilka osób. Isaac wiedział dokładnie gdzie szukać obrazu z gruszką, więc poszedł w jego kierunku nie czekając, aż Simon wskaże drogę. Obejrzał się też, by zobaczyć czy kot woźnego nagal z nimi podąża, w końcu wybrali się tu w dużej mierze po to, aby znaleźć mu coś do jedzenia. - To tutaj? - Zapytał gdy byli już pod obrazem, chciał jednak poczekać chwilę aż korytarz się wyludni, gdyż nie czuł się do końca komfortowo łaskocząc obraz na oczach widowni.
- Simon Jordan
Re: Korytarze
Sro Lis 23, 2016 11:51 pm
Simon spochmurniał, gdy Isaac się zaśmiał. Wiedział, że tak będzie jak powie mu o co mu chodzi. Nikt tego nie rozumiał. Nie chciał kontrolować wszystkich, tylko Ministerstwo, serce magii.
- Dlatego właśnie nie lubię odpowiadać na pytania odnośnie mojej przyszłości. Nikt mnie nie rozumie - powiedział może trochę zbyt agresywnie. Wkurzała go taka ignorancja, a może to, że ktoś wyśmiewał jego plany? Sam nie wiedział dokładnie. - Jasne. Nie narusza, ale nie każdy Śmierciożerca ma Znak, prawda? Są przecież zarówno oni jak i żarliwi poplecznicy, którzy chcą się wkupić w łaski Sam-Wiesz-Kogo i szpiegują. Jak wtedy ich rozpoznasz? Poza tym każda różdżka przypisana jest do odpowiedniego czarodzieja. Jeśli dane się nie zgadzają, obiekt jest podejrzany o kradzież bądź zabranie mu jej siłą. Zresztą... pomińmy ten temat. Zanim do tego dojdzie, o ile dojdzie i o ile mi się uda, jeszcze długa droga przede mną - skomentował na koniec. Już dość opowiedział o swoich planach na przyszłość. Lubił był w centrum zainteresowania, ale być wystawionym na takie pytania to jednak trochę za osobiste. A nie znał przecież Isaaca zbyt dobrze. W ogóle go nie znał, bo dopiero co go spotkał. Miał nadzieję, że ta znajomość okażę się całkiem w porządku.
- Wiem, że nie, ale jakoś. Poza tym, przecież tamci czarodzieje siedzą tam bez różdżek, jak mieliby uciec? - zerknął na niego wciąż lekko obrażony wcześniejszą reakcją Krukona na jego politykę.
- A dlaczego miałbyś nie być? - zdziwił się Simon. Krukoni przecież słynęli z wiedzy i bycia inteligentnymi. Nie widział powodu, by chłopak miałby nie zdawać z klasy do klasy. Przecież Transmutacja nie może być aż tak trudna. Zresztą... mówią, że OPCM też jest łatwe, a to wcale nie prawda. Przynajmniej w odczuciu pana Jordana.
Gdy znaleźli się w zamku, powietrze od razu się zmieniło. Przede wszystkim przestało być takie parne i nagrzane. Mury skutecznie chłodziły wnętrze zamku, zimą natomiast chroniły od chłodu. Jordan zapomniał, że idzie za nimi kot i omal nie zmiażdżył go drzwiami od głównych drzwi. W ostatniej chwili dopiero je uchylił, gdy usłyszał żałosny miauk zwierzęcia. Zrobił smutną minę i chciał przeprosić kociaka, ale ten tylko się zjeżył, więc chłopak dał sobie spokój. Potem skierowali się do prosto do lochów, zmierzając do obrazu. Simon uśmiechnął się na widok znajomej, pękatej beczki strzegącej wejście do Pokoju Wspólnego Hufflepuff i poszedł dalej prostu ku obrazowi z martwą naturą. Nigdy by na to nie wpadł, że kuchnia znajduje się tak blisko niego. Przypadkowo usłyszał to od dwójki uczniów i potem wykorzystywał. Skinął głową, gdy Krukon zapytał czy to tutaj.
- Tak, ale może zaczekajmy, aż będziemy sami? Nie wszyscy o tym wiedzą, wiesz... Poza tym wyobraź sobie widok dwóch chłopaków macających namalowaną gruszkę... - zachichotał na samą myśl o tym.
- Dlatego właśnie nie lubię odpowiadać na pytania odnośnie mojej przyszłości. Nikt mnie nie rozumie - powiedział może trochę zbyt agresywnie. Wkurzała go taka ignorancja, a może to, że ktoś wyśmiewał jego plany? Sam nie wiedział dokładnie. - Jasne. Nie narusza, ale nie każdy Śmierciożerca ma Znak, prawda? Są przecież zarówno oni jak i żarliwi poplecznicy, którzy chcą się wkupić w łaski Sam-Wiesz-Kogo i szpiegują. Jak wtedy ich rozpoznasz? Poza tym każda różdżka przypisana jest do odpowiedniego czarodzieja. Jeśli dane się nie zgadzają, obiekt jest podejrzany o kradzież bądź zabranie mu jej siłą. Zresztą... pomińmy ten temat. Zanim do tego dojdzie, o ile dojdzie i o ile mi się uda, jeszcze długa droga przede mną - skomentował na koniec. Już dość opowiedział o swoich planach na przyszłość. Lubił był w centrum zainteresowania, ale być wystawionym na takie pytania to jednak trochę za osobiste. A nie znał przecież Isaaca zbyt dobrze. W ogóle go nie znał, bo dopiero co go spotkał. Miał nadzieję, że ta znajomość okażę się całkiem w porządku.
- Wiem, że nie, ale jakoś. Poza tym, przecież tamci czarodzieje siedzą tam bez różdżek, jak mieliby uciec? - zerknął na niego wciąż lekko obrażony wcześniejszą reakcją Krukona na jego politykę.
- A dlaczego miałbyś nie być? - zdziwił się Simon. Krukoni przecież słynęli z wiedzy i bycia inteligentnymi. Nie widział powodu, by chłopak miałby nie zdawać z klasy do klasy. Przecież Transmutacja nie może być aż tak trudna. Zresztą... mówią, że OPCM też jest łatwe, a to wcale nie prawda. Przynajmniej w odczuciu pana Jordana.
Gdy znaleźli się w zamku, powietrze od razu się zmieniło. Przede wszystkim przestało być takie parne i nagrzane. Mury skutecznie chłodziły wnętrze zamku, zimą natomiast chroniły od chłodu. Jordan zapomniał, że idzie za nimi kot i omal nie zmiażdżył go drzwiami od głównych drzwi. W ostatniej chwili dopiero je uchylił, gdy usłyszał żałosny miauk zwierzęcia. Zrobił smutną minę i chciał przeprosić kociaka, ale ten tylko się zjeżył, więc chłopak dał sobie spokój. Potem skierowali się do prosto do lochów, zmierzając do obrazu. Simon uśmiechnął się na widok znajomej, pękatej beczki strzegącej wejście do Pokoju Wspólnego Hufflepuff i poszedł dalej prostu ku obrazowi z martwą naturą. Nigdy by na to nie wpadł, że kuchnia znajduje się tak blisko niego. Przypadkowo usłyszał to od dwójki uczniów i potem wykorzystywał. Skinął głową, gdy Krukon zapytał czy to tutaj.
- Tak, ale może zaczekajmy, aż będziemy sami? Nie wszyscy o tym wiedzą, wiesz... Poza tym wyobraź sobie widok dwóch chłopaków macających namalowaną gruszkę... - zachichotał na samą myśl o tym.
- Pani Norris
Re: Korytarze
Czw Lis 24, 2016 2:38 am
Pani Norris szła za chłopcami. Wlepiała w nich swoje mętne spojrzenie, dopóki nie została barbarzyńsko zaatakowana! Ten, ten... Puchon... chciał użyć drzwi, by ją zmiażdżyć i prawie by mu się udało, gdyby ta nie odskoczyła w ostatnim momencie! Miauknęła więc wściekle w odpowiedzi, a gdy chłopak ponownie uchylił to okropne narzędzie zbrodni, kotka zjeżyła się i zasyczała. Zaraz też podskoczyła i zadrapała Simona, rozdzierając przy okazji materiał spodni na dole jednej z jego nogawek.
A to bezczelny, niegodziwy typ... niech się wykrwawi...
Fuknęła jeszcze i pokręciła głową. Po tym zaś zwróciła pyszczek w inną stronę – co złego to nie ona. Usiadła na chwilę, oblizała sierść na łapce i już była gotowa do dalszej drogi. Niech i tak będzie – kuchnia, ciekawe cóż tam zastanie.
Co by to nie było, musiała działać.
Przyszły Minister Magii... dobre sobie. A te jego plany? Śmieszne. Niech lepiej skupią się na tym, jak porozumiewać się z kotami i czerpać z naszych doświadczeń. Te niższe istoty z niczego nie zdają sobie sprawy.
Znowu zatrzymali się i na coś czekali. Kotce się to nie spodobało, dlatego przyjrzała się im... a następnie naprężyła się, odpowiednio przygotowała i skoczyła, starając się delikatnie pacnąć obraz pazurkami. Był to wielce zaszczytny lot, choć niewiele znaczący w swych skutkach - jedynie okazał należycie jej zniecierpliwienie.
A to bezczelny, niegodziwy typ... niech się wykrwawi...
Fuknęła jeszcze i pokręciła głową. Po tym zaś zwróciła pyszczek w inną stronę – co złego to nie ona. Usiadła na chwilę, oblizała sierść na łapce i już była gotowa do dalszej drogi. Niech i tak będzie – kuchnia, ciekawe cóż tam zastanie.
Co by to nie było, musiała działać.
Przyszły Minister Magii... dobre sobie. A te jego plany? Śmieszne. Niech lepiej skupią się na tym, jak porozumiewać się z kotami i czerpać z naszych doświadczeń. Te niższe istoty z niczego nie zdają sobie sprawy.
Znowu zatrzymali się i na coś czekali. Kotce się to nie spodobało, dlatego przyjrzała się im... a następnie naprężyła się, odpowiednio przygotowała i skoczyła, starając się delikatnie pacnąć obraz pazurkami. Był to wielce zaszczytny lot, choć niewiele znaczący w swych skutkach - jedynie okazał należycie jej zniecierpliwienie.
- Isaac Fawler
Re: Korytarze
Czw Lis 24, 2016 5:23 pm
Wybuch Puchona mocno zaskoczył Isaaca, przede wszystkim dlatego, że taka postawa nie kojarzyła mu się zbytnio z polityką. Wrócił pamięcią do mugolskich programów telewizyjnych, w których przedstawiciele parlamentu dyskutowali ze sobą zażarcie, odpowiadali na podchwytliwe pytania dziennikarzy i starali się przekonać do swoich racji potencjalnych wyborców. Ale mugolska Wielka Brytania była demokratyczna, natomiast Krukon nigdy jeszcze nie słyszał o jakichś wyborach w świecie czarodziejskim i był prawie pewny, że elekcja polega na czyś innym. Wątpił jednak, by Simonowi udało się w polityce jeśli nie był chętny udzielać udpowiedzi na pytania. - Myślę, że jeśli rzeczywiście interesuje cie kariera polityczna, to będziesz musiał przygotować się na tysiące pytań od społeczeństwa, dziennikarzy i konkurencji. Nie sądzisz, że ludzie mają prawo wiedzieć kto i na jakich zasadach będzie nimi rządził? - Chciał również dodać, że to w jego interesie leży przekonanie ludzi o słuszności jego poglądów i że obrażanie się, jeśli ktoś ich nie akceptuje do niczego go nie doprowadzi ale nie miał tej pewności, gdyż nie wiedział dokładnie jak działa Ministerstwo. Słyszał, że niektórzy ministrowie w przeszłości zwyczajnie wykupili sobie to stanowisko. Zdecydował się nie wypytywać dalej o szczegóły programu Simona, gdyż nie chciał go bardziej irytować. - Mugole też nie mają różdżek, a uciekają ze strzeżonych więzień - dodał na koniec i aż podskorzył przestraszony plącząc się o własne nogi kiedy usłyszał żałosne miałknięcie kota Filcha. Po ziemi poruszał sie nieco mniej zgrabnie niż na miotle jednak udało mu się zachować równowagę i rozejrzeć po korytarzu za jego właścicielem. Chyba byli bezpieczni. - No wiesz, niektórzy nauczyciele przyjmują na szósty rok tylko uczniów spełniających konkretne wymagania jak uzyskanie wystarczającej oceny na SUMach. Ja miałem szczęście, bo choć nie przepadam za OPCM to jakoś sobie z tym radzę. - Odpowiedział, kiedy już upewnił się, że zwierzęciu nic poważnego się nie stało. Znajomość tej dwójki nie miała najlepszego początku jednak kot nadal za nimi szedł, co oznaczało, że nie wszystko było jeszcze stracone. Lub też wizja zjedzenia czegoś dobrego była zbyt pociągająca. - To może potrwać kilka minut... - Było już po lekcjach więc nie mogli liczyć, że korytarz się wyludni, gdy wybije pełna godzina. Należało poczekać na dogodny moment. Kot Filcha wydawał się dość zniecierpliwiony, widocznie nie lubił czekać na jedzenie. Na szczęście po jakiejś minucie albo dwóch znaleźli się sami na korytarzu i Isaac podszedł do gruszki i połaskotał ją czując się przy tym dość głupio. Co jeśli okaże się, że z Simona jest taki śmieszek i zabawił się jego kosztem? Krukon średnio to znosił kiedy się z niego śmiano... wydawało się jednak, że gruszka faktycznie odpowiedziała na jego działania chichotem po czym przemieniła się w klamkę. Oglądając się po raz ostatni po korytarzu chłopak nacisną ją i pchną do przodu.
zt// możecie pisać już w kuchni jeśli chcecie, by nie przedłużać
zt// możecie pisać już w kuchni jeśli chcecie, by nie przedłużać
- Marlene McKinnon
Re: Korytarze
Sro Cze 07, 2017 2:36 am
Po opuszczeniu Charlie, Marlene długo nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Ręka wciąż ją bolała, właściwie to miała nawet wrażenie, że ból, który towarzyszył jej od momentu potrącenia przez dwurożce, z minuty na minutę stawał się coraz większy. Prawdopodobnie blondynka powinna była udać się do szkolnej pielęgniarki bo to przecież tam wysłała Charlotte, zresztą, obiecała kuzynce, że po zrobieniu jednej, ważnej rzeczy, sama się tam pojawi, a jednak...Nie pojawiła się. A ręka bolała i bolała.
Sama nie wiedziała, kiedy znalazła się w lochach. Co prawda nie sądziła, że mógłby tu być - kto? - a jednak, kiedy okazało się, że korytarz świeci pustkami, dziewczyna poczuła się nieco rozczarowana.
Chciała się pożegnać - z kim? - Wiedziała, że po uczcie nie będzie na to czasu, miała przecież jeszcze w planach odwiedzić dąb więc...Teraz, albo nigdy. A jednak, nie nadawali na tych samych falach, nie wyczuł, że powinien tu teraz być, z nią.
A ręka dalej bolała. Właściwie to chyba zaczynało jej się kręcić w głowie.
Sama nie wiedziała, kiedy znalazła się w lochach. Co prawda nie sądziła, że mógłby tu być - kto? - a jednak, kiedy okazało się, że korytarz świeci pustkami, dziewczyna poczuła się nieco rozczarowana.
Chciała się pożegnać - z kim? - Wiedziała, że po uczcie nie będzie na to czasu, miała przecież jeszcze w planach odwiedzić dąb więc...Teraz, albo nigdy. A jednak, nie nadawali na tych samych falach, nie wyczuł, że powinien tu teraz być, z nią.
A ręka dalej bolała. Właściwie to chyba zaczynało jej się kręcić w głowie.
- Enzo Nero
Re: Korytarze
Sro Cze 07, 2017 2:46 am
Enzo wracał właśnie z treningu który odbywał ze swoim starszym bratem. Zszedł po schodach do lochów i dostrzegł znajomą mu sylwetkę. Zakradł się do niej od tyłu i uśmiechnął lekko.
- Kogo tutaj wypatrujesz? - Zapytał starając się jej za mocno nie wystraszyć.
Nie sądził że ją tutaj spotka, nie po tym co ostatnio się między nimi wydarzyło. Obstawiał że będzie starała się go unikać, i nawet jeśli chciała on nie miał zamiaru przejść obok niej obojętnie. Po chwili dostrzegł jej rękę. Widział że coś jest z nią nie tak po samym spojrzeniu w jej oczy. Takie rzeczy człowiek zauważa.
- Co się stało? - Zapytał zerkając na rękę dziewczyny nie widząc kości.
Wolał na razie nie dotykać tego miejsca i nie bawić się w lekarza szczególnie że nie on w tej szkole jest od tego by składać połamane uczennice.
- Kogo tutaj wypatrujesz? - Zapytał starając się jej za mocno nie wystraszyć.
Nie sądził że ją tutaj spotka, nie po tym co ostatnio się między nimi wydarzyło. Obstawiał że będzie starała się go unikać, i nawet jeśli chciała on nie miał zamiaru przejść obok niej obojętnie. Po chwili dostrzegł jej rękę. Widział że coś jest z nią nie tak po samym spojrzeniu w jej oczy. Takie rzeczy człowiek zauważa.
- Co się stało? - Zapytał zerkając na rękę dziewczyny nie widząc kości.
Wolał na razie nie dotykać tego miejsca i nie bawić się w lekarza szczególnie że nie on w tej szkole jest od tego by składać połamane uczennice.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach