Go down
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Sro Sty 28, 2015 1:42 am
Była 11:00 rano?! Serio?! Na Boga, zupełnie nie kojarzył faktów i rozsadzało mu głowę, to cud, że krew jeszcze nie poszła mu nosem – bo to też mu się zdarzało. Choć nie w takich przypadkach, ale w nieco innych, bardziej... intymnych. W każdym razie tym razem na szczęście skończyło się tylko na rdzawym posmaku na języku i skończył bezpiecznie w ciepłym pomieszczeniu wewnątrz zamku. Czyli zlitowano się nad nim, nie zostawiono na pastwę losu w niebezpiecznej okolicy i na kompletnym zimnie. Szkolny potwór okazał mu więcej uczuć niż niejeden uczeń – a to ci... niespodzianka. Ale tak pozytywna, że Puchonowi zrobiło się cieplej nie tylko na zewnątrz przez temperaturę. Aż mimo wszystko uśmiechnął się pod nosem niemrawo.
Nie pamiętał drogi tutaj. Nie pamiętał, kiedy Sahir zgarnął go z ziemi, kiedy weszli do szkoły, kiedy zaczęli wspinać się na wieżę. Nie pamiętał oskażycielskiego szeptu uczniów na pietrach, dopiero tu się choć trochę ocucił. No i czuł i widział po swoich palcach, że są ochłodzone, usta spierzchły mu z pragnienia, a głowa pulsowała od ciągłego wiszenia czubkiem w dół. No i jeszcze jakieś obce głosy...? Męskie. A przynajmniej jeden męski.
Colette poddał się ruchom wampira i dał pacnąć sobą delikatnie o jakąś obitą kobaltowym materiałem sofę. Rozlał się na niej urzeczony i zadowolony z miękkiej, ciepłej nawierzchni i na nowo przymknął oczy.
- Milczę... - mruknął posłusznie i dopiero, jak Krukon się oddalił, spojrzał nieprzytomnie na resztę osób, jaka towarzyszyła im w pokoju. A oni zawiśli nad brunetem rozbawieni, jak wrony.
- No proszę... kolejny popierdolony Puchon, który łamie regulamin. - chłopak wyciągnął łapę w stronę wymęczonego Smoczydła i odsunął szalik i kołnierz jego mundurka oglądając szyję z każdej strony. - Nic nie ma... dziwne.
- Może mu nie posmakował.
Ich krótki śmiech ranił uszy i irytował.
- Ej, co jest, Puchonku, nie masz własnego domu? Co? - Krukon miał zabawę z majtania żółtym krawatem tuż przy nosie Warpa. - Tacy jak ty nie mają tutaj wstępu. A już tym bardziej nie w takim stanie.
Colette posłał mu zielono-brązowe, zdenerwowane spojrzenie i chwycił chłopaka za przegub.
- Pójdę, jak tylko będę w stanie, a na razie musisz moją obecność jakoś znieść. - puścił go szybko, a siedmioroczny odsunął się urażony.
- Nie muszę. Filch z przyjemnością przyjmie wiadomość o tym, co odpierdalacie tutaj już od samego rana. Kto wie, może wreszcie kartoteka Nailaha wydłuży się do takiego stopnia, że wreszcie go stąd wywalą.
Chłopak wydawałby się być bardzo zadowolony, gdyby sprawy przyjęły taki obrót, a Colette z początku przemilczał to i przyłożył sobie tylko własną, chłodną dłoń do czoła.
- To byłaby bardzo duża strata. Idioto. - skomentował tylko Puchon i obrócił się do nich plecami, skulając na sofie.
Nie chciał, żeby Sahira wywalili... nie, kiedy udało mu się choć trochę z nim poznać. I spędzić miło czas. Poza tym Filch ich nie widział, a jeśli ten nadęty dupek za jego plecami pójdzie nakapować, to osobiście go oskalpuje albo postara się, żeby skończył dokładnie tak samo. Brać Puchońska nie lubiła kapusiów. I potrafiła mścić się z zawrotną szybkością i częstotliwością. Jak mała, absolutnie poj*bana armia.
Chciał, żeby Nailah wrócił... żeby przepłoszył te męczące wrony i chociaż usiadł obok i pomilczał. Teraz i Smok Katedralny kochał ciszę i spokój. I sen. I brak głupich przytyków ze strony Krukonów.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Sro Sty 28, 2015 2:03 am
Po co tam iść, no po co..? Po co znowu spoglądać na chłopaka, którego chciałeś pożreć - dosłownie pożreć... i co wtedy, zostawiłbyś go tam? W stanie, w jakim się znalazłeś, pewnie tak byś zrobił - tak samo, jak wtedy zostawiłeś Esmeraldę... Dokładnie w tym samym miejscu, tylko sytuacja była zupełnie inna... Tyle pieprzenia o tym, jaki to nie jest problem - to zawsze był problem, zresztą nawet krowy gdyby wiedziały, że ciągną je na rzeź, to próbowałyby uciekać - to normalne, to czysty instynkt - tylko że jak porównywać te zwierzęta do ludzi? Teraz byłeś w stanie przebudzić jaźń na tyle, by powiedzieć, że tak nie wypada, że nie można, że przecież wszyscy tutaj mają myśli, chciało się wierzyć, że jednak różnią się od zwierząt choćby pod minimalnymi względami - nie powiem, że pod tym, że my, ta dumna rasa, potrafimy mówić - takie psy też mówią, tylko swoim znanym językiem, którego jeszcze nikt nie rozszyfrował - czy więc nie są mądrzejsze od nas, skoro one potrafią nas zrozumieć, a my ich języka nie? Dobrze, mowa ciała, ale pod tym kontekstem obcokrajowiec obcokrajowca również pojmie - to wszystko robiło się tym bardziej skomplikowane, im dalej stałeś na tych schodach z butelką wody w ręce, opierając się ramieniem o ścianę i zamiast tam podejść, to pozwalałeś swemu mózgowi biegać w swe strony - zawsze lubił Ci to robić, przywykłeś...
I tak wszyscy niemal chcą, żebyś wyleciał... Przecież to nic dziwnego, jesteś tylko zagrożeniem, przecież zagrażasz każdemu i na dodatek bardzo Cię to kręci- stałeś się jak Vincent, którym pogardzałeś - czym się niby od niego różnisz..? Tym, że jeszcze nie wpadłeś na pomysł, by wszystkich zamienić w wampiry i zabijać dla czystej uciechy..? Jeszcze istniała jedna granica kompletnego szaleństwa, której nie przekroczyłeś, ale była bardzo cienka, a Ty mocno przy niej lawirowałeś... nawet teraz wydawał Ci się ten pomysł kuszący. Ciemność ciągnęła Cię w swoją stronę, w zamian obiecywała zniszczenie uczuć i serca - czyż to nie była kusząca oferta? Jeszcze raz podpisać pakt z diabłem i sprzedać się całego...
Wreszcie się poruszyłeś - pewnie i tak byś to zrobił - ale nie ma to jak sobie posłuchać miłych rzeczy - ruszyłeś i pierwsze co zrobiłeś to z całej siły przypieprzyłeś siódmoklasiście w pysk z pięści, aż ten poleciał na podłogę, by zaraz rzucić butelkę wody na Coletta, która uderzyła go w ramię i wsunęła się między jego klatkę piersiową i oparcie sofy, by zaraz odwrócić się do zebranej grupki i obnażyć kły.
- Tak, wypiłem mu niemal całą krew i co z tego? Pójdziesz powiedzieć Filchowi? Śmiało, idź. - Odezwałeś się z kpiną, pozwalając sobie na szyderczy uśmieszek, gdy tak spoglądałeś na zszokowanego ucznia na podłodze, który już wyciągnął różdżkę, gotów się bronić. - Będziesz następny w kolejce... Wypatroszę Cię jak ostatnie ścierwo... - Nie powinieneś tego mówić, ale gdyby zrobić listę rzeczy, które robić powinieneś, a których nie...
- Proszę, chłopaki, uspokójcie się... - Jakieś wystrasozne dziewczę wsunęło się między Ciebie a Twoją ofiarę, spoglądając na Ciebie tak, jakby już się zastanawiała, czy sięgać po osinowy kołek podczas rzucenia się do ucieczki, czy może najpierw uciekać, a potem próbować go znaleźć w torbie.
Te ich spojrzenia... nienawidziłeś tych spojrzeń.
Nienawidziłeś ich, a jednocześnie syciłeś się nimi jak dobrym posiłkiem - przesuwały się pod twoją skórą przyjemną falą akceptacji...
- Edward, chodźmy już na podwieczorek... - Nerwowo mruknęła ta sama dziewczyna,która pozbierała swojego kolegę - chyba większość uznała, że udanie się do Wielkiej Sali przedwcześnie jest genialnym pomysłem...
Czułeś się męczony.
Tak cholernie zmęczony...
Obszedłeś kanapę i usiadłeś na podłodze przed kominkiem.
- To nie byłaby żadna strata. - Odezwałeś się cicho.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Sro Sty 28, 2015 2:41 am
Colette zwykle miał w nosie, traktował takich buków jak dzieciaki i był opanowany. Ale nie, kiedy czaszkę rozsadzał mu najmniejszy szmer, a ich cholerne przytyki, wyniosły, pewny siebie ton i nietolerancyjna postawa, działały mu na nerwy maksymalnie. Naprawdę, co za ludzie... a mówiło się, że to Ślizgoni byli najgorsi pod względem swoich arystokratycznych manier pomimo słomy wystającej im z gaci. Oczywiście, nie da się mierzyć innych tą samą miara, ale jeśli tak wyglądała codzienność Nailah'a, to nie ma czemu się dziwić, ze po nocach wolał snuć się po szkole i gawędzić z Filchem, niż dzielić z nimi to samo powietrze. Powoli naprawdę pod względem relacji z innymi zaczynał rozumieć tego zamkniętego człowieka. Do całkowitego zrozumienia jeszcze daleka (i zapewne nieosiągalna) droga, ale przynajmniej na pierwszy stopień udało mu się wskoczyć. A teraz męczył się z tymi 'dowciapnymi' upiorami przez chwilę, jaka dla niego była kilkoma godzinami tortur, wwiercania mu śrub w skronie.
Zamknijcie się, na Boga, powtarzał, błagam, zrobię wszystko tylko przymknijcie te przebrzydłe japy wy, cholerni, niewdzięczni...!
Kolejne kroki przemknęły spokojnie obok sofy i usłyszał za plecami odgłos starcia się kości z kością. A konkretnie kostek palców z kością jarzmową. I odgłos worka zbitych ciasno kartofli upadającego na podłogę. Albo ciała. Colette jeszcze zanim zdążył się obrócić dostał butelką w ramię i zbity z tropu obejrzał za siebie nieco przytomniej. Sytuacja przestawiała się całkiem łatwo do ogarnięcia. Gość o wdzięcznym imieniu: Edward (jak się szybko okazało) leżał na podłodze i trzymał za policzek, na którym z sekundy na sekundę rosła czerwona plama. Nie miał czasu, chęci albo odwagi na to, żeby stanąć na równe nogi i bronić się, ale zdążył już dobyć różdżki i grozić jej krótką długością i kocem wycelowanym prosto w Sahira. Tak, Sahir wrócił i to w stylu, który pasował do niego najbardziej: wielkim, z głośnym pieprznięciem. Ciężko określić jak ta bójka by się skończyła, ale gdyby nie wstąpiła między nich ruda, nieco piegowata dziewczynka, z niewielką blizną przecinająca jej dolną wargę, pewnie nie byłoby za wesoło. Zwłaszcza z wampirem w stanie (na pewno!) zmęczenia, już wcześniej mocno podkurwionym. Nie... nie, moi drodzy, ta małą ma racje, lepiej idźcie stąd, przemknęło Smoczydłu przez głowę. Nie macie tu śniegu... spieprzajcie lepiej.
Poruszył się i ospale podniósł do siadu, zgarniając butelkę spod oparcia siedziska.
- Dziękuję. - mruknął i podłączył się do darowanego dyspozytora tak mocno, że dosłownie dwoma i pół łykami prawie opróżnił butelkę, nieomal wylizując jej dno. No właśnie: nieomal. Oderwał się oblizując usta i spojrzał pytająco na czarnowłosego. - A ty nie chcesz?
Naprawdę. Serio. W pierwszej chwili w ogóle nie wyczuł, że powiedział coś nie tak. Myślał we własnych kategoriach, tamten tez pił więc może...
- A. - oho, dogoniła go myśl, która leciała aż z błoń. - No tak. Głupi ja.
Upił więc wodę do końca i odstawił ją w nogach sofy samemu nieporadnie zrzucając z siebie buty i mecząc dłuższą chwilę z płaszczem i padając z powrotem w pełni na element wypoczynku. Nie miał w tej chwili siły na zajęcie się szalikiem. Leżał więc i wpatrywał się bezmyślnie w sufit i w końcu obrócił głowę do Nailaha.
- Nie rozumiem Cię. Skoro... po prostu bije od ciebie pewność siebie i potrafisz naprawdę... zrobić czasem coś niesamowitego, to dlaczego tak nisko się cenisz? - nie wpatrywał się w niego tak gorączkowo i znowu przesłonił sobie część twarz i czoła chłodną dłonią. - Ta szkoła potrzebuje Czuwającego. I ja też.
Parsknął pod nosem.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Sro Sty 28, 2015 2:57 am
Naprawdę nie lubiłeś, jak zwracano na Ciebie uwagę - lubiłeś być cieniem, lubiłeś, kiedy nikt Cię nie zauważał - zresztą, na Boga, czy kiedykolwiek skrzywdziłeś kogoś, kto sam na Ciebie pierwszy ręki nie uniósł? Nie, oczywiście, że nie - ale doszło do zdarzenia, w którym pragnienie było o wiele za silne, a Ty nie byłeś w stanie go powstrzymać - zaatakowałeś tamtego biednego chłopaka i bam! - ktoś oczywiście musiał to zauważyć, bo jakżeby inaczej - nie byłbyś Czarnym Kotem z nieszczęściem wypisanym w czarnej chmurze ciągnącej się za Tobą. Tak, to Twoja wina, ale czasami bardzo chciałeś powiedzieć, że to wszystko nie twoja wina, chciałeś im wszystkim wykrzyczeć w twarz, że nie wybrałeś takiego życia, że gdybyś mógł, byłbyś taki sam, jak oni wszyscy..!
Chcieć, a potrafić, to kompletnie dwie różne rzeczy. Nie można w tym świecie okazywać słabości, nie można krzyczeć, nie można się na nic skarżyć, każdy potępi, jeśli stłuczesz garnek w Sali Wspólnej i każdy będzie się krzywo patrzeć, gdy wydrzesz mordę na korytarzu - taki jest ten świat - doskonale hermetyczny i bardzo dbający o to, żeby wszystko było doskonałe, ale w takich chwilach jak te wszystko było za ciężkie, przerastało Cię, a mimo to nadal miałeś na twarz ten sam, paskudny uśmieszek, nadal unosiłeś głowę i nadal potrafiłeś krzywo spojrzeć na Puchona, kiedy ten wypowiedział te krótkie, nic nie znaczące dla Ciebie słowa - może sobie dziękować, wiele słów można pieprzyć, nic dla Ciebie nie znaczyły, równie dobrze mógłby powiedzieć, że masz się walić - przecież w sumie ciągle na to czekałeś... Ale nie, jeszcze tego nie powie, a szkoda, bo miałeś ochotę mu wręcz rozkazać, by wreszcie kazał Ci się od siebie odpierdolić.
Dobrze żyć można tylko ze zmarłymi.
- Niesamowitego? - Zapytałeś, niee, ten cyniczny uśmiech nie znikał z twej twarzy, teraz zabarwił się nawet rozbawieniem z posłyszanych słów. - Nisko się cenie? Skąd taki idiotyczny pomysł? - Potrząsnąłeś głową, bo nadal ci się w niej kręciło od alkoholu - włożyłeś dłonie do kieszeni spodni, by poszukać, czy masz w nich jeszcze jakieś fajki, może, daj Boże, masz jeszcze trochę marihuany?
- Nie gadaj takich ckliwych rzeczy, bo zaraz się porzygam... - Tak, nie ma to jak bezczelnie palić w Pokoju Wspólnym, żeby ktoś naprawdę pobiegł po Filcha - na szczęście (w nieszczęściu dla personalnego odbioru wampira) niczego w kieszeniach nie znalazłeś, a ni chuja nie chciało Ci się ruszyć do domitorium. Odetchnąłeś głęboko i wsunąłeś lekko drżące palce w czarne kosmyki, by oprzeć się plecami o sofę i zamknąć oczy.
- Nic mnie nie obchodzi, czego potrzebujesz, ani czego potrzebuje ta szkoła... Chcę tylko, żeby wszyscy mi dali święty spokój...
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Sro Sty 28, 2015 3:28 am
Zatem Colette musiał być dla Sahira emancypacją prawdziwego atencyjnego piekła. Non-stop zwracał na niego uwagę, patrzył się, zadawał pytania, interesował, upijał go, rozśmieszał, próbował otulić jakąś woalką bezpieczeństwa, która jednak mimo wszystko mało wnosiła. A tutaj i teraz, patrząc na zachowanie czarnowłosego, wrócili do pozycji wyjściowej, w której był podirytowany i łatwy do rozjuszenia, jakby alkohol tym razem z melancholii przepłynął w siłę i jednocześnie mocno osłabił cierpliwość. I o ile jego gorący temperament objawiał się w tłuczeniu po pyskach nadętych bufonów, to kolejne wredne odzywki w stronę skołowanego Colette, obijały się tym razem o niego jak głazy, a nie ziarna grochu.
Był wdzięczny, do cholery! Nawet tego nie mógł robić? Czy mógł?! A swoje zdanie mógł chociaż posiadać? Prawić swoje przemyślenia? A oddychać, psia mać?! Było tak dobrze, czemu nagle... borze zielony. Szkoda, że Cola nikt nie miał tu potrzymać, bo prawie wyszedł z siebie, stanął obok i zaklaskał uszami. Gburowaty, wiecznie niezadowolony wampir...
Ale nie powiedział a ni słowa, tylko spoglądał na mężczyznę bez słowa i odprowadził go wzrokiem pod sofę. I dopadło go jedno z tych śmiesznych uczuć odnośnie nagłej myśli, przeraźliwej chęci zrobienia czegoś. Czego nie można było lub czego zdroworozsądkowo nie powinien; takie chwile trafiały go, kiedy patrzył na ogień i wydawał mu się on tak piękny i ciepły, że chciał włożyć w niego dłonie. Każdy znał konsekwencje, nawet on, więc nigdy się do tego nie posunął, ale ten słodki smak zachęty zawsze się gdzieś tlił. Tutaj natomiast spojrzał na ciemną czuprynę Sahira i miał chęć zanurzyć w niej palce i przeczesać ją, od poziomu ucha, aż po same, lśniące końce. Raptem kilka centymetrów. Kilka morderczych centymetrów, należy dodać. Dlatego, nawet, kiedy wyciągnął już niemrawo rękę w stronę mężczyzny, to zawiesił ją w powietrzu i pozwolił opaść na obicie siedziska.
- Tak. Niesamowitego. Nie będę ci wyjaśniał oczywistości. - skwitował i poruszył się wreszcie, jednak dając sobie spokój z szalikiem. Był wymęczony, miał podkrążone, zakryte cieniem oczy i wiecznie wyschnięte usta. Tej części picia nie lubił najbardziej. Obrócił się przodem do oparcia wypoczynku i ułożył na nim wygodniej, obejmując się rękami w pasie, żeby kumulować i zatrzymać przy sobie jak największą ilość ciepła. Nie chciał już nic więcej od Sahira; teraz było idealnie. Jego 'piżama' była w sam raz, podłokietnik sofy okazał się najwdzięczniejszą poduszką w jego życiu, a obicie miało miękkość niebiańskiej chmurki. Pozostała tylko jedna sprawa:
- Odeśpię trochę i pójdę sobie, okej? Daj mi tylko jeszcze chwilę... - zasunął na nowo kotary, odcinając dopływ światła już nawet do swojej wyobraźni, jakby każda komórka jego ciała i każdy nerw mózgu miał już oficjalnie dość wszystkiego.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Sro Sty 28, 2015 3:40 am
Powinien być, ale, no właśnie - Sahir bardzo wiele mówił... ale to, co naprawdę odczuwał, było zazwyczaj całkowicie inne od całej peplaniny, całego tego gburowatego i odrzucającego wszystkich obycia - masochista pełną gębą - dosłownie. Wkręcił sobie parę dziwnych rzeczy i tylko we własnym świecie pogrążał - może ktoś po takich przeżyciach potrafiłby nadal stać prosto na nogach, uśmiechać się i bawić na całego..? Cóż, czarnowłosy nie potrafił. Zamieszkał na bagnie - tam powstał dom, którego nawet nie pilnował - ludzie wchodzili tam, robili burdel i uważali, że wszystko będzie w porządku - brali, co chcieli, roznosili wszystko i mówili: "wszystko będzie dobrze, wszystko się ułoży, zawsze przecież będziemy z tobą!", po czym widać było ich plecy i nic więcej - znikali, by więcej już się w tym miejscu nie pojawić i dokonali wszelkich starań, aby ich drogi z Nailahowymi się nie skrzyżowały. o mieszkanie pozostało całkowicie puste. Zapuszczone miejsce, w którym tylko pająki wiły sieci między nogami łóżka, jednym stolikiem i jednym krzesłem, a On siedział w bezruchu, trwał i czekał... nie, na nic nie czekał. Czas mijał, a on nadal tkwił w tym samym miejscu, bo niby po co miałby się ruszać? Niech przychodzą idioci, jeśli chcą, odwiedzić go, niech się powkurzają, a potem odejdą, jak wszyscy - teraz już tylko o to zaczynało chodzić. O to, żeby wszyscy zniknęli - rozmyli się nie tylko fizycznie, ale również niech nie pozostawiają w pamięci nawet najmniejszego ziarnka, które by spowodowało, że zaczniesz o nich wspominać.
- Zapomnij o tym, że się spotkaliśmy i nie wchodź mi więcej w drogę. - Odezwał się cicho, podnosząc ze zmęczeniem z podłogi - wszyscy teraz powinni pójść na podwieczorek, pewnie go obudzą, kiedy będą wracać, ale to już Cię nie obchodziło - prędzej czy później musiał się stąd ruszyć - ty powędrowałeś do wyjścia i połączyłeś się z cieniami tworzonymi przez ściany, tam, gdzie pochodni nikt nie zapalał, ponieważ żaden normalny uczeń nie stawiał tam swoich kroków - pustka, cisza...
Czegóż więcej do szczęścia trzeba?
Ten chłopak..? Zapomnij o nim, nie było tego spotkania, a bardzo łatwo Ci zapomnienie przyjdzie - wystarczy tylko znowu zamknąć w sobie to wszystko, co zostało zburzone i znowu powiększyć przepaść, jaką oddzielałeś się od każdej żywej istoty, która chciała Cię dosięgnąć - doprawdy, co z nimi wszystkimi było nie tak? Wkurzało Cię wieczne powtarzanie, żeby się odpieprzyli... Miałbyś... ten upragniony... spokój... Może potrzebujesz jeszcze paru lat, żeby osiągnąć doskonałość Vincenta? Tylko parę lat, by nie odczuwać już niczego, tylko przyjemność z niszczenia, z zadawania bólu i łamania wszystkich wokół - musisz nad sobą popracować, ale to na pewno przyjdzie, wszak twój Mistrz zdążył ci przekazać wystarczająco wiele... sekretów... Na samo jego wspomnienie robiło Ci się nie dobrze... Więc czemu miałbyś go naśladować? Masz teraz w dłoniach moc, by zniszczyć gatunek wampirzy... ale ta zmora, która nie opuszczała Cię nawet po śmierci, ten koszmar, wiedział, że tego nie zrobisz - co chciał osiągnąć przekazując Ci dziedzictwo swej krwi? Zakpić z Ciebie? Upodlić jeszcze bardziej? I czemu takie istoty jak Colette mieszały się w nie swoje sprawy, co go tak interesowało, po co zadawał tyle pytań? Może naprawdę chciał wyciągnąć z Ciebie wszystkie słabości tego, kim jesteś, żeby potem Cię zabić? Wydawał się taki ciepły, miły, wesoły... ale okazał się również zaradny i przebiegły... Więc dlaczego nie mógłby nosić jedynie maski? Każdy mógł być wrogiem, a Ty nigdy nie zgadniesz, kto nim jest naprawdę, lepiej było mieć się na baczności... Tak, wpadaj dalej w swe paranoje, pogłębiaj je, pozwalaj swemu choremu umysłowi działać przeciwko Tobie - zbyt wiele było trybików w tej maszynie, które wymagały kompletnego wymiany części.
[z/t]
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Sro Sty 28, 2015 1:38 pm
Słyszał go.
Oczywiście, że go słyszał; Col unosił się jeszcze dłuższą chwilę na powierzchni świadomości, bo myśli nie dawały mu spokoju. Zapomnieć i nie wchodzić w drogę? Bez sensu i nie do zrobienia – nie tyle z jakichkolwiek słodkich albo romantycznych pobudek, po prostu... chyba różnili się kompletnie we wszystkim. Może wampir z racji tego, że żyć będzie dłużej, prościej było mu wycinać z pamięci nic nie wnoszące do jego życia fragmenty wspomnieć; w końcu to istotne, mózg może mieć pojemność tą samą, ale należy chować w nim i pielęgnować te ważniejsze. Colette za to (jak pewnie reszta śmiertelników) w porównaniu z Sahirem żył na speedzie i pamiętał wszystko, bez umiejętności selekcjonowania sobie wybranych odcinków. I niektóre znikały, a piętrzyły się tylko te patologiczne. Tych na szczęście było mało.
Śmieszne były te ich spotkania; niezależnie do tego jak niepewny i nieśmiały był początek, i jak fantastyczny i zaskakujący mógł być przebieg... wszystkie kończyły się dokładnie tak samo. Wampir zawsze kazał mu zmiatać sobie z drogi, bez możliwości dyskusji i odniesienia, i nawet nie silił się żeby cedzone na wylocie: spie*dalaj, było chociaż trochę okraszone niezdecydowaniem. To był już drugi raz, mówią, że do trzech sztuka, ale coś musiało być na rzeczy.
Może Sahir był właśnie „tym typem”? Podobnym charakterem np. do brata Aberaciusa, którego Col poznał kilka razy. Kochającego spokój, ciszę, opanowanie i inteligencję – czyli wszystko to, czego Warp nie posiadał i nie potrafił na długo utrzymać. I dlatego na dłuższą metę potrafił być dlań bardzo irytujący – po prostu, wieczna wojna pomiędzy ekstrawertyzmem i introwertyzmem. Z tym, że Smoka Katedralnego nie obchodziła niechęć starszego z Lovegoodów, z Nailahem sprawa przedstawiała się za to zupełnie inaczej. I owszem: zabolało.

Puchon odpłynął niedługo po tym, z maleńkimi tąpnięciami w stronę rzeczywistości, kiedy ktoś wchodził do pokoju. Niektórzy go nie zauważali, a inni sprawdzali, co się stało, trącali go, a on zwijał się w jeszcze mniejszy i ciaśniejszy kłębek. Spał niespokojnie, jak zawsze po alkoholu, i ostatecznie nie za długo. Dwie godziny może... akurat na obiad. A raczej: akurat na to, żebyś wrócił do siebie, Col, nikt cię tu nie chce. Twoje dormitorium, ciepłe łóżko i brak zaczepek tylko czekają.
Tak, dziś zdecydowanie nigdzie się stamtąd nie ruszy...

z/t
Neve Collins
Oczekujący
Neve Collins

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Nie Kwi 12, 2015 12:17 pm
Neve ostatnimi czasy mało wychodziła ze swojego dormitorium, ograniczając to niemal do niezbędnego minimum – nie było z tym większych problemów zresztą, szczęście w nieszczęściu, że na czas jej głównego załamania nerwowego udało jej się wcielić w kogoś, kim na co dzień nie była i pewnie przeżywałaby to o wiele mocniej... gdyby nie fakt, że jej myśli ciągle zajęłyby były podszeptami niedowierzania i nieprzyjemnego obciążenia. Była już wiele razy w przeciągu ostatnich tygodni w skrzydle szpitalnym, najmniejszego wrażenia nie robiły na niej bajki (o zgrozo, wszak wcieliła się tam w postać męską!) i jedynie przez krótki czas zastanawiała się, czy aby na pewno tym torem powinno się wszystko potoczyć – nie znała tych opowieści, nie miała niczego wspólnego ze światem mugoli (och, czyżby?), a teraz jeszcze, na domiar złego, przyszło jej opłakiwać kuzynostwo, a ojciec miał już jutro lecieć do Londynu, nie było mowy o pomyłce, list, który od niego otrzymał, był jasny, wyraźny i niemożliwy do opacznego odczytania.
Tak właśnie sunęło nieżycie topniejącej, Śnieżnej Wiedźmy.
Ciepłe podmuchy świeżego, wiosennego powietrza, które wpadało do wnętrza (na zewnątrz wciąż było jasno mimo wieczornej pory) muskały jej sylwetkę, wyłapując pojedyncze, nie związane w warkocz kosmyki białych włosów – siedziała w czarnej sukni, z czarnym, sztucznym kwiatem wpiętym w te jej, tkane niby siłą pajęczycy, włosy i wpatrywała się w ogień w kominku, który tańczył w jej porażająco jasnych, fijołkowych oczach, na ramionach trzymając zarzucony koc – ciepło wspomnianego wiatru była bardzo względna, ograniczała się do możności powiedzenia, iż jest zdecydowanie cieplej, niż jeszcze tydzień temu, kiedy zima, tak na dobrą sprawę, przemijała... a kiedy przeminęła, to Panienka Wiosna z wielkim przytupem postanowiła owinąć wszelakie stworzenie swą spódnicą. Wszystko zaczynało kwitnąć, a mimo swej chęci zobaczenia tego zjawiska, Neve nie potrafiła się tym aktualnie cieszyć. Przybrała postać prawdziwej lalki o szklanych oczach, która nie poruszy się, dopóki ktoś nie pociągnie za jej sznureczki, choć jak widać – jak dotąd żadnego chętnego nie było... Przepadł Kyohei – jego już nie będzie, przepadła jej drogocenna Ciemność – gdzie wędrowała, jaki los dzieliła z innymi pionami tego świata? - i czekać musiała więc na swego rodziciela, bez nadziei.
Och, brzmi bardzo smutno, prawda?
Minabi Izumi
Martwy †
Minabi Izumi

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Nie Kwi 12, 2015 10:41 pm
Minabi jaki był, to każdy widział. Raz chodził w prawo, raz w lewo, czasem też parł do przodu, albo wycofywał się z uniesionymi do góry rękoma, jednakże praktycznie zawsze, ale to zawsze z typowym dla siebie uśmiechem na twarzy. Nie potrafił do siebie dopuścić takich emocji, jak smutek, czy złość, bo jego zdaniem to za dużo energii kosztowało i po takich wybuchach wcale nie było lepiej – wręcz przeciwnie. Dlatego chciał korzystać z życia, jak najlepiej potrafił i sprawiać by też inni się z niego cieszyli, pomimo tak okropnych czasów i całego zamieszania. Pozornie był oderwany od rzeczywistości, ale o dziwo zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Nie bez powodu tiara przydzieliła go do Ravenclawu, choć spora część jego mieszkańców, która znała Minabiego dziwiła się niesamowicie. No ale co tam! Życie sobie płynie dalej, nie można się przejmować, ani stresować.
Pokój wszystkim. Pokój!
Miał na dodatek niesamowity talent na wpadanie w różne dziwne miejsca w momentach, kiedy czyjąś twarz zdobił smutek, albo niepokój. I wtedy starał się by to zmienić. Za wszelką cenę. Taki to właśnie cel życia był Izumi’ego. Nikt nie potrafił tego ogarnąć, zwłaszcza Sahir, dla którego każdy dzień zdawał się być cierpieniem, a przecież lekarstwo było na wyciągnięcie ręki..! No ale cóż, tak to właśnie bywa. Na szczęście w głowie chłopaka powstało wiele wspaniałych planów by to zmienić. Z takim oto pozytywnym nastawieniem wkroczył do Pokoju Wspólnego, gwiżdżąc sobie jakąś wiosenną melodyjkę i co chwila zarzucając swoimi dłuższymi kręconymi włosami, które muskały kołnierz jego białej koszuli. Co jakiś czas był też widoczny papieros, który tkwił za jego uchem, a w ustach zaś znajdował się patyczek, który bardzo chętnie sobie przygryzał. Na dodatek – co było raczej dość oczywiste – uśmiechał się! Dopiero po chwili jego ciemne oczy spoczęły na dziewczynie, która miała na sobie bardzo ładne – ale nie zmieniało to faktu, że przy tym ponure, ubranie. Minabi wyraźnie zaintrygowany przyglądał się jej kosmykom, by następnie i to całkiem intuicyjnie, usiąść obok niej i posłać jej niezwykle łagodny uśmiech.
- Uśmiechnij się, belle. Szkoda życia, ani dnia. A z uśmiechem z pewnością do twarzy takiej ładnej dziewczynie.
Neve Collins
Oczekujący
Neve Collins

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Pon Kwi 13, 2015 12:55 am
Rzeczywiście Minabi był... specyficzny i nie dało się go nie zauważyć, nawet ktoś, kto nie miał pamięci do twarzy, czy imion - Minabiego znał. To był ten sam ewenement co z Zordonem Reidem (o ile panienka Collins dobrze zapamiętała nazwisko) - chociaż nigdy białowłosa go nie widziała, chociaż ciągle lawirowała ponad myślami własnymi, cóż więc mówić o mentalności innych, to parę razy przemknęło się to imię przez wszelakie rozmowy, jakie zdążyła przeprowadzić i był znany... z samych dobrych rzeczy! Zdecydowanie ta dwójka pasowała na bycie słońcami tego miejsca, zwłaszcza... kiedy czasy były, jakie były, a śmierć prześladowała każdego za każdym rogiem - właściwie to Neve odkryła, że szkoła zrobiła się jedną, wielką wyliczanką - raz, dwa, trzy: dziś umierasz Ty! - i nie wiesz, czy kościsty palec nie wyląduje między twymi łopatkami, i nie dowiesz się tego, dopóki wszystko nie mignie ci przed oczyma i nie pojmiesz, że wszystko, czego chciałeś dokonać, rozmyje się w nicość... Czy to jednak sprawiało, że Śnieżna Wiedźma była smutna?
Nie.
Nie było żadnej rzeczy, która wtapiałaby jej jaźń w doliny, gdzie zalegały same cienie - potrafiła skryć się w swojej mydlanej bańce, gdzie nie tykały ją żadne bodźce codzienności, zwłaszcza te wewnętrzne - radziła sobie tam... dość dobrze. Tak, tak - jej zwykła równowaga została mimo wszystko zachwiana, sądzę, że to wszystko przez tą cholerną wiosnę, która nie pozwalała Księżnej utrzymać jej lodowej, lśniącej zbroi, a doskonały ogród, w którym kochała spędzać czas, rozmywał się pod dotykiem ciepłego słońca... dobrze, niech świeci, tylko czemu musi świecić tak jasno, czemu musi pozostawiać na skórze tyle wspomnień swych miłych muśnięć..? Dla niej nie były one miłe. Dla niej były karą, z którą musiała się godzić i przez którą przechodziła bez żadnego zająknięcia, bez narzekania... Przynajmniej przestała spędzać tyle czasu w Skrzydle Szpitalnym. Główne załamanie już minęło, naprawdę.
Pozostało tylko poustawiać na nowo priorytety i zapytać samej siebie, czego tak konkretnie się chce od życia... i wbrew pozorom nie było to łatwe pytanie, zwłaszcza, gdy po myślach przemykało zdanie, w którym mówiła samej sobie, iż wolałaby nigdy nie wyjść ze swego zimnego, baśniowego pałacu...
Lepiej jej było pozostać w Transylwanii.
Duże, przenikliwe, fijołkowe oczęta przeniosły się z kominka, uprzednio przysłonięte na moment powiekami i obramowaniem z ciemnych rzęs, by przesunęły się na Krukona, który dosiadł się do niej i którego, jak już wspomniałem (poniekąd) - kojarzyła... i to właśnie z tej dobrej strony. Tym nie mniej... uśmiechnąć się?
Ach, on był, zdaje się, nieczystej krwi... Chyba jednak powinnaś wzgardzić tymi nieczystej krwi... Ojciec miał rację, że zbyt się oni różnią od takich jak ty.
- Nie ma powodów przywdziewać uśmiechu, co nie pasuje do żałoby, którą przyszło mi nosić. - Dziewczyna, wydawało się, iż ledwo porusza wargami, iż ledwo co głosik wydobywa się z jej gardła, a mimo to słychać ją było wyraźnie - jej ton łączył się z pulsującą w eterze memebraną, wpisując rozgrzanym żelazem w myśli słuchacza... Choć czy czasem nie było w tym łagodności? - Aczkolwiek dziękuję za komplement. - Skinęła głową.
Minabi Izumi
Martwy †
Minabi Izumi

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Sro Kwi 15, 2015 2:05 pm
Nie uważał by bycie takim, a nie innym typem osoby było czymś złym. Nie interesowało go to, czy ktoś go lubi, czy też nie. Robił swoje i szedł swoją dziwną ścieżką, która prowadziła przez różne nietypowe miejsca. A jako, że zawsze miał w sobie coś z takiego wędrownicza, był z tego zadowolony! Nie miał powodu by czuć coś innego, bo choć zabrzmi to, jakby był szalony, życie było piękne! Takie piękne, że to się w jego rozczochranej głowie nie mieściło! I zamierzał korzystać z niego pełnymi garściami i sprawiać by i wszyscy wokół niego zaczęli choć trochę czuć się lepiej. Dzięki niemu. Minabi więc potrafił zapadać w pamięć, choć sam nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, unosząc się na fantastycznym, spokojnym morzu wolności i szczęścia. Z Zordonem czasem miał styczność, mimo że Puchon był starszy od niego o rok i jakoś tak wyszło, że co jakiś czas dogadywali się i robili małe pokazy na błoniach ku radości uczniów; chociaż niektórzy zdawali się być nimi zażenowani, ale kto by się tam przejmował! Dla chłopaka temat śmierci był o dziwo...zabawny. Nie potrafił traktować tego do końca poważnie, uważając że ona sobie tam siedzi z dala od nich wszystkich i że wcześniej, czy później całkowicie się od nich odczepi.
Pomyleniec, prawda?
Może była smutna, może nie była smutna...Izumi jednak dostrzegał w niej coś takiego, co mu się kojarzyło z przygnębieniem, co od razu przypinał pod smutek. Nie wiedział kim tak na dobrą sprawę jest Neve Collins, jedna z wychowanek domu Roweny. Że nie przepada za promieniami tego wspaniałego słońca, jak sam Minabi, który uwielbiał do niego wystawiać twarz. Teraz jednak pogoda ulegała pogorszeniu, ale to nie sprawiło, że stracił choć trochę swojej typowej energii – o nie! – jeszcze mocniej promieniował złocistą poświatą chorego szczęścia, chcąc rozjaśnić tą ponurą twarzyczkę. To przecież musi na nią jakoś wpłynąć!
Przesunął dłonią po swoich włosach, posyłając jej kolejny uśmiech; tym razem cieplejszy, jakby był nim w stanie roztopić choć trochę jej lodu. Ciemne, czekoladowe tęczówki zderzyły się z fiołkowymi, które były takie rzadkie! Minabi chyba po raz pierwszy w życiu widział takie nietypowe oczy, co go strasznie zaintrygowało. Krukon był półkrwi, ale możliwe, że dla kogoś takiego, jak ona, każda krew która nie jest w stu procentach czysta, jest brudna...skażona. No ale nawet jeśli usłyszałby to wprost od niej, jakoś by się tym nie przejął. Nie łatwo go było przegonić.
- Przykro mi z tego powodu, ale nie zamierzam Ci współczuć, bo współczucie w takich chwilach jest zbyt wymuszone i nieszczere, nie uważasz? Myślę, że Twoje kuzynostwo też nie chciałoby, żebyś przestała się uśmiechać. Myślę, że gdziekolwiek są, byliby szczęśliwi, gdybyś myślała o nich ciepło i choć raz się uśmiechnęła – odparł pewnie, jednak nie mając zamiaru na nią naciskać. Wiedział o tym, co się stało. Nie jedna wiadomość do niego dotarła. Nie jedna plotka. I mimo, że Collinsowie byli znani ze swej nieciekawej reputacji, to Minabi jakoś się tym nie przejmował. Ani też się nie bał. Nienawiść i strach poniekąd były mu obce, a jednak był na tyle bystry by nie pchać się od razu w paszczę lwa. Wolał działać pomalutku, pozwalając by etykietka pokręconego klowna się do niego przykleiła. Bardzo ostrożnie, nawet się nad tym nie zastanawiając, odgarnął pojedynczy kosmyk jej śnieżnych włosów z policzka. – Możesz na mnie liczyć, belle. Nie przejmuj się całą resztą świata i pozwól by uśmiech choć na chwilę rozjaśnił Twe oblicze.
Neve Collins
Oczekujący
Neve Collins

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Sob Kwi 18, 2015 1:22 pm
Och, zdecydowanie zabrzmiało jak szaleństwo – to słodkie, kochane szaleństwo, które tulimy do swojej piersi i za nic nie chcemy go oddać – jest nam bliskie, jest naszym dzieckiem, łączy się z nami wraz ze wszystkimi walorami i nie możemy go wyrzucić ze swojej głowy, tak mocno wżera się nam w umysł i przenika duszę, która dla nas samych zda się czystą i klarowną... Więc, Biała Wiedźmo, cóż widzisz, kiedy patrzysz w te ciemne oczy, tak do Kyoheia podobne? Ogień w ich igra, lecz nie jest to ogień demoniczny, który czaiłby się na połknięcie twego słabego w tym momencie jestestwa – to ten, w którego stronę chce się wyciągnąć dłonie i go pochwycić, ponieważ ma się pewność, iż ogrzeje, rozjaśni mrok, kiedy najbardziej będziemy tego potrzebować. Niebezpieczeństwo więc drzemiące w tej smukłej sylwetce Krukona było tak samo minimalne, jak zarzut wobec Pufków, iż są krwiożerczymi stworzeniami – problem był taki, że stworzenia magiczne nie były aktorzynami na deskach naszego teatrzyku i nie groziła nam nagła zdrada, albo obrócenie aktualnego scenariusza o 180 stopni, ponieważ nie jesteśmy jedynymi, co ten scenariusz piszą – czy jednak właśnie w tych kategoriach myślała Neve Collins, kiedy odpowiadała z uwagą na łagodne spojrzenie Minabi'ego? Nie było w jej fijołkowych oczętach nachalności, nie było smutku, nie było rozpaczy, ani wesołości – czaiła się w nich kraina zapomniana przez bogów, usłana tysiącem gwiazd, które tylko czekały, by przenieść się na nocne niebo i czuwać nad głowami wędrowców. Obietnica? Czujność? Jedno wiem na pewno – od Minabi'ego płynęło ciepło, a Śnieżna Wiedźma nie zamierzała się opierać. Nie potrafiła się opierać... i nie chciała. Przecież – dlaczego walczyć z pozytywnymi falami, do których wprost chce się przylgnąć? Dlatego też w końcu jej różane wargi wygięły się leciutko, delikatnie, nie przecząc idyllicznej naturze tej porcelanowej laleczki o szklanych oczętach i na jej lico wpłynęły żywsze rumieńce, przecząc jakoby jej wampirzemu niemal wyglądowi w całej bladości, jaką sobą prezentowała. Więc – ojciec na pewno miał rację, jeśli chodzi o czarodziei nieczystej krwi... ale ktoś kiedyś przekazał ci cudowną myśl Nietschego: ludzi ceni się jako narzędzia, albo nie ceni wcale... Cóż więc za różnica, skoro wszyscy jesteśmy ludźmi, czy powiemy, że ten ma szlachetną, królewską krew, a ten mugolską?
- Nie bardzo miałam okazję poznać swych kuzynów, miłe Dziecię Płomienia... - Jej głos, który tonął w pomieszczeniu, gdy zdawało się, że ledwo rozchyla wargi i ledwo szepcze, zawsze bardzo wyraźnie trafiał do powołanych uszu. Opuściła spojrzenie z oczu rozmówcy, by zatopić je w tańczącym ogniu na kominku. Liczyć na kogoś? Ktoś poznany dopiero parę minut temu, kto się przysiadł, z kim na dobrą sprawę nawet nie wymieniłaś uprzejmości – ktoś, kto wsiąkał w czystą aurę, którą roztaczałaś wokół siebie i dodawał jej ciepła nie tego wiosennego, co wyniszczał i topił twój Lodowy Pałac, a takiego, które chroni i zapewnia opiekę. Poddajesz się. Twa mydlańa bańka stawała się cudowną ostoją przy takich osobach.
- Me imię – Neve Collins. Jestem niezmiernie wdzięczna, iż w godzinie lepkiej czerni pojawiła się choć jedna osoba ze świecą w dłoniach. - Uśmiechnęła się szerzej, z lekkością – śmierć była bardzo naturalnym stanem rzeczy... i bardzo dużym nieporozumieniem byłoby oskarżać Neve, iż jest przygnębiona dlatego, że ktoś umarł. To jedynie powinnaś nakazywała żegnać żałobą członków rodziny. - Twój świat jest tam, gdzie powiodą cię nogi i serce, myślę, że nie różnimy się tak bardzo, prawda? - Zamknęła oczy w promienistym uśmiechu.
Minabi Izumi
Martwy †
Minabi Izumi

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Nie Kwi 19, 2015 9:57 pm
Zostało więc nazwane szaleństwem, lecz nie tym groźnym, o nie! Wbrew pozorom szaleństwo miało dużo różnych form i to niekoniecznie tylko w tych negatywnych kolorach - zresztą wystarczyło tylko na niego spojrzeć! Emanował nim, lecz w nie sposób przerażający - choć zależało to od tego, kto i jak na to patrzył - ale w taki, że aż chciało się uśmiechnąć i można było zapomnieć o wszelkich zmartwieniach. Prawda? To nie było kłamstwem przecież! Był tak blisko niej, praktycznie na wyciągnięcie tej drobnej rączki, którą mogłaby go złapać i przybliżyć do siebie. Choć może bała się, że roztopi jej śnieg, którym tak lubiła się otaczać? Wbrew pozornemu podobieństwu, wcale nie przypominał w żaden możliwy sposób Kyohei'a Takano. Czy go znał? Taaak...to znaczy właściwie bardziej kojarzył! Trudno nie kojarzyć kogoś, kto ma "podobny" typ urody; zresztą była zaledwie garstka takich osób, a jednak wyróżniali się na tle innych uczniów. Ale..! Czyż Izumi i Takano nie mieli zupełnie innych charakterów? Czy przy bliższym poznaniu nie wychodziło, że tak na dobrą sprawę są swoimi przeciwieństwami? Tylko chyba jej było dane oceniać takie rzeczy.
Gdyby mu tylko pozwoliła, byłby w stanie ochronić ją i ogrzać przed zimnem, które czaiło się w innych ludziach, pokazać świat z zupełnie innej perspektywy i sprawić by wszelkie troski poszły na bok. Dopóki tutaj była, zawsze miała szansę by skorzystać z jego światła. Miał go zresztą sporo! Minabi nie był typem skomplikowanego człowieka, który składa się z nie wiadomo ilu warstw. Starał się dawać z siebie, jak najwięcej, a resztę chował gdzieś tam głęboko, gdzie spoczywała cała jego "prywatność". Nie uważał się za żadnego aktora, marionetkę, mistrza ceremonii, ani nic w tym stylu. Był zwykłym Minabim; uczniem, który zapomina czasem zawiązać dobrze krawata, otwiera szeroko okno i się przez nie wychyla, krzycząc zupełnie niezrozumiałe przez inne rzeczy. Czasem zdarza się mu też robić dziwne spektakle na korytarzach, śpiewając do pustej butelki po piwie kremowym. Intrygowało go ta dziwna głębia jej fiołkowych oczu; zapewne nawet zbliżyłby się jeszcze bardziej by lepiej się jej przyjrzeć, gdyby nie byłoby to już przesadą. Z chęcią jednakże zajrzałby do tej krainy, gdyby mu tylko na to pozwoliła. I przecież nic się nie stanie, gdy nie będzie mu się opierać. Cóż złego mogłoby z tego wyniknąć? Izumi nie widział w tym żadnych przeciwwskazań. Uśmiechnął się szeroko, kiedy zauważył jak delikatnie rozciąga usta w uśmiechu, a policzki pokrywają się żywym rumieńcem. Naprawdę się z tego powodu ucieszył! Jak już wcześniej wspominał, nie przejmował się czystością krwi. Naprawdę było mało rzeczy, które potrafiły go jakoś bardziej poruszyć. Przez tyle lat nauczył się, że: "Jedna radość przepędza tysiące trosk." I właśnie tak żył. Te zdanie mówiło wszystko. Na jej słowa, aż się wyprostował, a oczy rozbłysły mu radośnie. Zapewne nikt nie potrafił zrozumieć tego, jak wspaniale się poczuł, gdy przemówiła do niego w taki sposób. Jeszcze nikt do niego tak pięknie nie mówił! Aż sam zapragnął móc posługiwać się tak śpiewnym językiem, jak ona.
- Może kiedyś dane Wam będzie ponowne spotkanie i wtedy poznacie się lepiej, belle. Niewiasto z kwiatami, zamiast oczu - odparł niskim głosem, przekrzywiając głowę. Był zarówno ciepły, jak ten wiosenny dzień, a jednak nie działał na nią destrukcyjnie i w sumie to było najbardziej ciekawe w tym wszystkim. Minabi czekał teraz na więcej, skoro Krukonka jednak nie odepchnęła go i ze śmiechem nie kazała mu iść precz. I takie osoby zdarzało się mu spotykać na swej drodze. Nagle zwrócił swe oczy w stronę okna i wyprostował swoje długie nogi, które nieco ścierpły. Na jego twarz błąkał się zaś rozmarzony uśmiech, jakby unosił się wysoko wśród białych obłoczków.
- Niezwykłe imię. Pasuje do Ciebie. Zapewne brzmi to bardzo banalnie w ustach takiego przeciętnego śmiertelnika, belle. Czuję się, jak Akteon, który podejrzał Artemidę w kąpieli. Mam jednak tę przewagę, że mogę spokojnie nacieszyć oczy Twym widokiem - odparł nagle, jakby zamyślony, po czym wybuchnął ciepłym śmiechem. - Wybacz mi za tę śmiałość, belle.
Czasami miał tak, że znikąd pojawiały mu się różne dziwaczne porównania i nie znikały dopóki nie powiedział o nich na głos. To było bardzo dziwne, ale przyzwyczaił się do tego. I Ci, którzy go znali też. Minabi sam nie myślał o śmierci, choć przecież otaczała go z kilku stron, to jednak po prostu...płynął. Wciąż płynął przed siebie, chwytając każdy dzień z uśmiechem na ustach. Po chwili ponownie zwrócił swój wzrok na nią, a kąciki jego warg zadrgały. Niezauważalne wręcz zmarszczki pojawiły się w pobliżu roześmianych oczu.
- Cały ten świat... - i wykonał delikatny ruch w powietrzu, nakreślając jakiś tam znak. - Jest mój. Każdy duży i mały zakątek. I to również należy do Ciebie. Do Nas wszystkich. Myślę, że nie. Przypominasz piękną rzeźbę, ale jesteś czymś więcej. Czuję to. I czuję, że masz piękne serce.


Neve Collins
Oczekujący
Neve Collins

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Pon Kwi 20, 2015 11:30 pm
Różnili się.
Różnili się wszystkim – rysami twarzy, sposobem patrzenia na nią, Białą Królową, charakterem, chociaż jeszcze nic nie wiedziała o Minabim, przynajmniej teoretycznie – jednak, sam fakt tego, jakiego koloru były jego oczy, jak były spokojne – dziewczyna potrafiła w nich tonąć, a tonąć uwielbiała – mrok ją przyciągał, a w tym roku była światłem, które niosła ze sobą zawsze, obojętnie, gdzie podążyła – jednak tego wieczoru światło to było maleńkie, zgasło całkowicie na parę chwil gdy w mroku wyciągała dłonie, zastanawiając się, kim jest i co tutaj robi... zaś odpowiedź? Żadnej odpowiedzi nie było i nigdy by jej nie dostała, gdyby pozostawiono ją tutaj samą sobie – pogrążałaby się bardziej, i bardziej...
Tak więc, zacznijmy od nowa całą tą szopkę z przedstawianiem się, z prezentacją... nie, to nie była szopka – to były realne doznania, które splatały ich ze sobą wzajem i budowały schody do Nieba, po których bardzo gładko i lekko wchodzili tam, gdzie, 3 metry ponad chmurami, chwiały się białe chorągwie i zapraszano do spoglądania na świat z innej perspektywy – świeciło tutaj słońce, mimo tego nie było gorąco – widniał tu śnieg,mimo tego nie było zimno – balkon Lodowego Pałacu umoszczony tam, gdzie nie każdy mógł dotrzeć – nie ci, którym nie dane było zwabić swym głosem Małego Aniołka do siebie, którego duże oczy skierowane były teraz na chłopaka, który na nowo rozbudził w niej zgaszone światło – jak żarówka, która powoli się rozgrzewa, by jaśnieć, lecz nigdy nie będzie tak mocna, by oślepiać, lub parzyć – odgania jedynie (lub aż) ułudę i kłamstwa, bo przecież w blasku cienie nie mogą się ze sobą zlewać i skrywać, a jednocześnie zbliża bardzo powoli, miarowym krokiem – zawsze można uciec, zrezygnować z pieszczoty chłodu i spokoju, który mieszkał w mydlanej bańce świata Neve Collins.
Jej twarz rozjaśnił jeszcze cieplejszy uśmiech, rumieńce wzmocniły się, kiedy usłyszała pochwałę, taki niecodzienny, ale jakże piękny komplement, przez który skromnie opuściła głowę.
- Dziękuję za piękny komplement... - Co innego pozostawało powiedzieć, gdy naprawdę było się wdzięcznym, zwłaszcza za to, że samą swą bytnością ściągało się z wyżyn, które dziś rządziły się wyjątkowo paskudnie ciemnymi chmurami i burzą, wśród której nie było ani jednego pioruna rozjaśniającego niebo – grzmoty były głośne, jednak niewidoczne, jednak teraz..? Powoli się wszystko rozpogadzało – pozostawała ciężka atmosfera, lecz niedługo znów wzejdzie słońce i powietrze oczyści się, wpadając świeżością wiatru do płuc i rozdmuchując włosy. Uniosła dłonie i przysłoniła nimi policzki, z twarzą skierowaną na kominek – nie przywykła do komplementów, nie przywykła do takiej ilości komplementów... do TAKICH komplementów, które sprawiały, że wręcz ciężko się oddychało, nie mając pojęcia, jak winno się na nie zareagować – a raczej, wiedziała: podziękowaniami, ale one tak niewiele znaczyły...
- Proszę, Artemida zawistna, gotowa zabrać Eris jabłko niezgody i rzucić między nas. - Wyszeptała, by nawiązać spowrotem kontakt wzrokowy z rozmówcą i sięgnąć do jego dłoni, przybliżając się na kanapie. - Ale jesteś głuptaskiem, nie mam ci przecież czego wybaczać. - Zachichotała cicho, ujmując jedną z jego dłoni w swoje, maleńkie, drobniutkie i bardzo chłodne – można było ją oskarżać o to, że marznie, a przecież w pokoju było dość ciepło. - Mówisz piękne rzeczy w bardzo piękny sposób, Dziecię Płomienia. - Zamknęła oczy w promiennym uśmiechu, który zdawał się być właśnie jednym z promieni słońca wyrwanym prosto od ognistej gwiazdy, a jednak nie palił, gdy przybierał kształt jej drobnej twarzy, takiej naiwnej i łagodnej... - Może jesteś jedną z zagubionych, spadających gwiazd, które wędrowały kiedyś po niebie?
Mógłbyś nią być? Przecież też prezentowałeś jasność w tej niebanalnej formie, w swej prostocie, które nie niszczyło, a dodawało sił i zapraszało, by razem z tobą wstać i zwiedzać dalsze zakamarki Ziemi, które tylko na odkrycie czekały.
- Tak! - Odparła radośnie, puszczając jego dłonie, by powoli się podnieść, zsuwając z ramion koc, którym była nakryta i wyminąwszy stolik stanęła przed kominkiem, przodem do rozmówcy, dygając z wyuczoną gracją. - Ty natomiast przypominasz Ognik, który nie potrzebuje knota świecy, by płonąć. Jednak nadal się mi nie przedstawiłeś, Ogniku!
Minabi Izumi
Martwy †
Minabi Izumi

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Sro Kwi 22, 2015 5:38 pm
Im więcej odnajdywała różnic, tym bardziej widziała w nim nowy powiew, który przybył wraz z wiosną. Czy nie było to właśnie tak? Tak zupełnie różnił się od tego, co dotychczas było jej znane. Mogła więc śmiało dać się porwać tej spokojnej otchłani, która nie chciała jej pożreć; wręcz przeciwnie! Wokół jest przecież wystarczająco dużo mroku, do którego mogła powędrować, ale światła? Ile tak na dobrą sprawę jest światła w tych ciemnościach, które niczym peleryna nakryły cały świat? Nic więc dziwnego, że czyste ciepło dobra było poszukiwane...
Wyciągał więc w jej stronę dłonie, chcąc ją złapać i wskazać drogę i powiedzieć: „Nie bój się, nie jesteś tutaj sama”. Ale czy to było to, czego pragnęła ona? Nie znał przecież żadnych odpowiedzi, które by ją zadowoliły w pełni. Nie był buntownikiem walczącym o siebie przeciwko całemu światu, nie był dostojnym małym paniczem, który traktował ją, niczym Biały Płatek Śniegu zamknięty w szklanej kuli...
Był zwyczajnym Minabim Izumi, który mógłby jej pokazać świat z zupełnie innej perspektywy. Pokazać miejsca na które niewielu ludzi zwracało uwagę. Choć mijali się wcześniej i raz, czy dwa może udało się im zwrócić na siebie swoje spojrzenia, to jednak ta właściwa prezentacja, te właściwie spotkanie odbywało się właśnie teraz. Chmury schodziły coraz niżej, dotykając swą puchatą strukturą Ziemi, choć przecież w rzeczywistości nikt nie mógł ich dotknąć. Oni jednak mogli. Załóżmy, że właśnie tak było. Nie trzeba nigdzie się ruszać, wystarczyło tylko pozwolić by to wszystko szło swoim tempem. Bez przyspieszania...efekty były o wiele lepsze. Lodowy Pałac mógłby być właśnie tutaj. Mogłaby go postawić z dala od ciekawszych spojrzeń; niedostępna forteca tylko dla niej. Jej osobiste niebo.
Nie musisz się wspinać wysoko gdzieś by to osiągnąć.
Pozwól więc, żeby Twoje światło działało za Ciebie. Daj mi się poprowadzić, a...wyjdziesz z ciemności.  I utoniesz w swej bańce spokoju i ciepłego chłodu, który przenikałby spragnione tego dusze. Dusze wybranych.
Zareagował zupełnie naturalnie; wyszczerzył swoje zęby w uśmiechu, niemalże wybuchając radosnym śmiechem, nie mogąc się napatrzeć na to, jak niesamowicie szczere słowa na nią oddziałują. Od razu poczuł, jak jego serce zaczyna gdzieś tam rosnąć, a głowa odsyła smutne wiadomości z dzisiejszego dnia gdzieś daleko.  Skupił się obecnie tylko na niej, co jakiś czas podnosząc rękę w geście powitania z innymi Krukonami, którzy pojawiali się co jakiś czas w Pokoju Wspólnym.
- Nie masz za co dziękować...Neve – odparł, miękko podkreślając jej imię, które było dość nietypowe. Zupełnie jak jego. Ciemna burzowa chmura zawisła nad Hogwartem w ciągu ostatnich dni, ale Minabi zdawał się być w innym świecie. W powietrzu można było już wyczuć tę wiosnę, która napawała ludzi nadzieją – tego zresztą najbardziej potrzebowali ostatnimi czasy. Krukon był dobrej myśli.  Lubił przyglądać się czyjeś twarzy i próbować zgadnąć, jak zareaguje w danym momencie. Szczególnie interesująca wydawała się reakcja Neve, zwłaszcza że nie zamilkła speszona, a odezwała się po raz kolejny głosem tak delikatnym, że poruszała nim wszystkie struny w jego wnętrzu, niczym wędrowna bardka. Swobodnie oparł ręce o oparcie kanapy i przymknął oczy z szerokim uśmiechem, jakby dał się ponieść jej melodii.
- Nawet gdybym zjadł te jabłko, to niczego by nie zmieniło. Sam Apollo mi sprzyja i jego łuk, oraz lira są na moje słowo – odparł cicho śmiało, ale jednak chwilę później roześmiał się wesoło.  Uniósł dwie powieki do góry i spojrzał ponownie w jej stronę, kiedy chwyciła go za dłoń. W jego oczach zamajaczyło zaskoczenie, by po chwili zniknąć, ustępując ciepłemu odblaskowi. Sam pozwolił sobie na chichot, który nagle opuścił jego usta. Zadrżał pod wpływem przyjemnego chłodu, które biło od jej drobnych dłoni. To było naprawdę cudowne uczucie – aż miało się ochotę przymknąć oczy po raz kolejny! Jednak postanowił tego nie robić i bez przeszkód nadal wpatrywać się w te dwa urzekające fiołki.
- Piękniej niż Ty, nie da się mówić, belle. Ujmujesz to wszystko w fale cudownego uniesienia! Nigdy jeszcze nie spotkałem się z czymś takim. Z czymś tak...niezwykłym.  
Jej uśmiech działał, jak dawka roztopionej czekolady dla jego serca. Jak łyk orzeźwiającego wina w gorący dzień. Ciężko było to porównać do czegokolwiek innego, co oddałoby te promienie słońca w twarzy Białego Płatka.
- Może i byłem gwiazdą, ale sądzę, że prędzej latałem wśród nich. Może byłem latawcem unoszącym się dzięki silniejszym powiewom wiatru..?
Mógł też podróżować między nimi, przez co upodabniał się do gwiazd, a jednak...był możliwy do złapania.  A Ty aniołku mogłaś wstać, chwycić za sznurek od latawca i wraz z nim zwiedzać i dawać się mu poprowadzić.  
Nagle wstała, a Minabi uważnie śledził ją spojrzeniem, aż nagle stanęła przed nim prawdziwa arystokratyczna piękność. Przejechał po swoich przydługich włosach, po czym uśmiechnął się półgębkiem do niej.
- Moje imię i nazwisko nie jest wcale takie ważne, belle. Jestem tylko zwyczajnym Minabim Izumi. I płonę sobie na tej kanapie, ale o dziwo jest to całkiem przyjemne – roześmiał się i podniósł, przez co mogli porównać swój wzrost. Aniołek był przy nim naprawdę niewielki, że aż miał ochotę zamknąć go w swych ramionach. I tak też uczynił! Przygarnął ją do siebie i ostrożnie, acz pewnie przytulił do siebie by ochronić przed chłodem bijącym z okna. Przymknął powieki i zgarbił się nieco, by przyłożyć swój policzek do jej.
- Chciałabyś ze mną poznać trochę świata...Neve? – Wyszeptał to cicho, uśmiechając się do siebie, jakby to zupełnie mu wystarczało do osiągnięcia błogiego stanu szczęścia.


Ostatnio zmieniony przez Minabi Izumi dnia Nie Kwi 26, 2015 9:55 pm, w całości zmieniany 1 raz
Sponsored content

Pokój Wspólny - Page 8 Empty Re: Pokój Wspólny

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach