Go down
Blaise Rain
Oczekujący
Blaise Rain

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Sro Lip 22, 2015 11:23 am
Spoglądał na nią i wiedział, że nie ma za co być przepraszanym. Spoglądał na nią i zastanawiał się, dlaczego milczy. Chociaż nie, w sumie nie do końca zastanawiał - to pytanie przemknęło pomiędzy neuronami i rozpłynęło się, po prostu przyjmując to milczenie do świadomości - bo tak naprawdę mogła milczeć, mogła gadać od rzeczy, mogła mówić rzeczy mądre i spowiadać się z historii swojego życia, albo tego, co sprawiło, że jej nogi ledwo miały siłę utrzymać te drobne ciałko. Chyba ledwo szła, ledwo była w stanie uchować samą siebie od niewyobrażalnego cierpienia, które przenikało przez jej skórę i już atakowało punkty witalne - w zasadzie to dawno je zaatakowało i przetruło...Wyciągnąłeś do niej dłoń, kiedy złapała za ciastka, żeby zaoferować jej pomóc w podniesieniu się, po czym puściłeś, nie mogąc oderwać od niej spojrzenia - nie było nawet sensu zastanawiać się, co krąży jej po głowie, bo przyjąłeś za fakt, że krąży po niej mnóstwo rzeczy, które z większą lub mniejszą skutecznością stara się układać - dotknięty skazą pewnej cechy charakteru, którą nazywano empatią, wyczuwałeś nieprawidłowości jej aury przez wszystkie pory na ciele, chociaż nie potrafiłeś tego dokładnie nazwać smutkiem, melancholią... Ponura Mojra musiała sobie bardzo niefajnie zagrać na strunach losu i poszarpać linię życia Melanii Moore, wprawiając ją w niepokojące drżenie, które jawiło ci się przed oczami drżeniem małego jagnięcia, które trzeba zamknąć w ramionach, okryć kocem... ale jakby to wyglądało? Wydawało ci się, że ona teraz potrzebuje dotyku - ale wyszliście na korytarze, gdzie było więcej ludzi, co sprowokowało cię do oderwania z niej jasnych tęczówek, by nie wpaść na kogoś i wodzeniem po mijających was tłumem - byliście całkowicie anonimowi, nikt na was w zasadzie nie spoglądał - ty i ona, tło, kompletnie inna rzeczywistość, w której, dla innych będąc tym tłem, dla siebie samych stanowiliście pępek świata, wokół których na pewno obraca się słońce i Mars z Wenus, w wiecznej niezgodzie, kochankowie (nie)doskonali. Milczałeś, chłonąc otoczenie, czując jakąś dozę niepewności w sercu co do tego, czy szum rozmów i kroków powinien być przerywany przez twój głos i czy powinieneś rzucać znowu jakimiś idiotyzmami - czy może powinieneś ją zostawić, czy jednak zostać... ale szedłeś przy jej boku, pozwalając jej prowadzić, dokądkolwiek by tylko zechciała się udać, nawet nie zastanawiając się nad tym, że podświadomie za nią podążasz, nie zastanawiając się nad tym, dokąd poprowadzi was ta ślepa wędrówka - chyba nazwę to naiwnością... Ale przynajmniej, gdy naiwność się okazywała, to znaczyło, że strach względem zakamarków Hogwartu się zmniejszył - jakoś uspokojenie atmosfery wpłynęło bardzo pozytywnie na twoje samopoczucie - wreszcie przestałeś się bać własnego cienia, widząc go jako zakradającego się Śmierciożercę. I ta podróż nie zaprowadziła was też do żadnego z ich kryjówek - wyszliście na dziedziniec i przeszliście do wieży - po schodach, w górę - jej uśmiech, delikatny, niemal zawstydzony, robił piorunujące wrażenie - łagodność i niepewność każdego jej ruchu, których jakby uczyła się na nowo i nie wiedziała dokładnie, jak może się zakończyć reakcja na każde z nich - naprawdę za dużo myślała... Bez żadnych oporów skierowałeś się w górę, do wieży, aż wyszliście na górę, do wahadła, które w mamiącym rytmie bujało się leniwie na boki, odmierzając czas, chociaż nie zdradzało, która jest godzina czy sekunda - szeptało jedynie do ucha: minęła sekunda... minęła druga sekunda... Można było liczyć tak długo, jak się tutaj siedziało, nie musząc martwić się o to, że wahadło kiedykolwiek zamrze.
- Jakby się udało zamienić je w huśtawkę... sądzisz, że jest jakiś czar zamieniający wahadła w huśtawki? - Oderwałeś w końcu oczy od bujającego się przedmiotu, którego hipnotyzująca moc podnosiła ci gulę w gardle, wprawiając w dziwną niepewność - te mijające sekundy... I pewnie znowu mógłbyś coś powiedzieć, ale zawiązany niepisanym paktem, zatopiony w jej oczach, jakoś straciłeś parę w gębie, myśli się gładko rozsypały w całkiem przyjemny sposób - dziwny był to wpływ, którego nie rozumiałeś, ale który akceptowałeś - przecież nie był zły - a skoro coś nie było złe, to nie było sensu przy tym uciekać. - Masz ładne oczy.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Czw Lip 23, 2015 2:06 am
Coś się zmieniło, prawda? Coś pękło i obydwoje czujecie - czysto podświadomie - tę cienką, wydobywającą się nieśmiało z pęknięcia nic porozumienia, która opatula Was w chroniącej przed światem bańce. Tej bańce, która kompletnie odcinając się od rzeczywistości stworzyła własny mikroklimat, pozwalający symbiozie wejść na kolejny poziom wtajemniczenia i wpycha Was w swoje objęcia, choć wcale nie musicie się dotykać by czuć nawzajem swoją obecność. Z resztą masz całkowitą rację... Jakby to wyglądało? I co by się stało, gdybyś się odezwał? Może jest na tyle delikatna i ulotna, że rozmyła by się w powietrzu a wraz z nią zniknęła by ta cienka niteczka? Widzisz? Zaczynasz się wahać co wypada a co nie...  Nie wiesz czy chcesz wejść do tego świata, który - im więcej naokoło Was dźwięków - staje się spokojniejszy. To Wy stajecie się spokojniejsi... Dlatego odrzuciłeś lęk i pozwoliłeś się prowadzić, choć Twoja towarzyszka sama nie wiedziała dokąd zmierza. Może wprost do zguby? Ale w jakiś sposób chyba jej zaufałeś... Tak jak ona Tobie, kiedy opadła ostatnia maska. Mogła nazywać kopnięcie potknięciem a cierpienie zmęczeniem, ale jak przekształcić coś, czemu sama nie potrafiła nadać pierwotnej nazwy? Ta cała burza naprawdę ją wyczerpała... Nie miała już siły walczyć, wieszać kolejnych zasłon. Z resztą - jakby się wytłumaczyła? Teraz nie musiała się tłumaczyć... I może właśnie dlatego - przestała się bać. Choć gesty były niepewne i pełne pytań, spojrzenia ulotne i przepełnione swojego rodzaju wstydem - potrafiła się na nie zdobyć. Tylko co dalej? Chmury nie odpuszczały... Nadal czaiły się gdzieś w środku, a wydawać by się mogło, że póki nie znikną nie będziecie w stanie wykonać żadnego prowadzącego na przód kroku... A jednak się udało. Pogrążeni we własnej - intymnej na swój sposób - rzeczywistości pokonaliście drzwi, schody, dziedziniec i doszliście aż tutaj. Słyszysz ten rytm Blaise? To czas... Płynie, ale tak jak Wy nie jesteście w stanie dojrzeć odliczających go wskazówek, tak on nie jest w stanie Was sięgnąć... Nie kiedy trwacie razem we własnym świecie. Świecie, w którym nie ma miejsca na bariery i wszystko staje się możliwe. Świecie, który sami stworzyliście... Skąd więc ten cień, który przemknął przez Twoją twarz i który Panna Hughes dostrzegła, przechylając jednocześnie głowę na ramię? Albo tylko jej się wydawało, że coś dostrzegła... W końcu mogło to być zwykłą grą świateł... Widzisz to? Nie musisz się bać...
Nie bój się Blaise...
- Nie mam pojęcia... - Alice pokręciła wolno głową śledząc wzrokiem metalową kule a cień uśmiechu znów zatańczył na jej ustach. - Ale w sumie ono już się huśta. - Obróciła twarz w stronę Rain'a a ich oczy po raz kolejny zetknęły się na wspólnym torze. Chmury jednak wystarczająco dobitnie zaznaczyły swoją obecność ostatnim razem, by nie musieć po raz kolejny walczyć z tym rażącym światłem. Pewne swojej pozycji czaiły się gdzieś z tylu, wypuszczając w stronę zielonych tęczówek ledwie kilka iskier a Hughes, porażona tym uczuciem w którym dostała nagle trochę wolności obróciła ciało w stronę Blaise'a. Zszokowana nagłą swobodą, z rękami splecionymi na piersi zrobiła krok do przodu. Kolejne iskry sypały się w powietrze a Alice nie mrugając, pełna determinacji stawiała wolno stopę za stopą, stając w końcu na tyle blisko, że zmuszona była unieść nieco głowę. Spojrzenia walczyły ze sobą na niewidzialnej linii, kiedy serce Puchonki nieznośnie mocno obijało się o żebra a powietrze paliło płuca. I tak mijały kolejne - niepoliczalne w tym dwuosobowym świecie - sekundy... Zamknęła oczy spuszczając jednocześnie głowę i wypuszczając głośne westchnienie. Słowa Rain'a docierały do niej jak z oddali i wwiercały się w otumaniony umysł. Blade, nieprzyzwyczajone do komplementów poliki - darując kolejne upokorzenie - zarumieniły się nieomal niedostrzegalnie a łopatki - jeszcze do niedawna wyprostowane - nagle opadły... Myślisz się Blaise... W tych oczach są chmury... Nie chcesz ich oglądać... Nie chciej ich oglądać... W końcu uniosła nieco głowę i błądząc zmartwionym spojrzeniem gdzieś na wysokości jego czoła zmusiła się do wątłego uśmiechu. Nie odpowiadając - bo i nie wiedząc co takiego mogła by powiedzieć - odwróciła się powoli, stając do niego plecami i skupiając się na wahadle. - Wejdźmy na nie..? - Szepnęła, rozglądając się jednocześnie w poszukiwaniu drogi lub pomocnego przedmiotu. W poszukiwaniu czegokolwiek...
Blaise Rain
Oczekujący
Blaise Rain

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Czw Lip 23, 2015 9:36 pm
Nie wiem, czy można tak po prostu pozbyć się strachu - raczej nie, wiesz? Bo to, co czeka nas w niedalekiej przyszłości - zastanawiałaś się, jakby to było, gdybyśmy wiedzieli, że jutro umrzemy? Gdyby miało nie być jutra - co byś zrobiła? Jak postąpiła? Jakiej muzyki chciałabyś słuchać, z kim się spotkać, kogo przeprosić, komu powiedzieć "kocham cię", kogo przytulić, a kogo uderzyć w twarz? Cała ta lista zostałaby spisana w twojej głowie, potem zaczęłoby się odliczanie - 24 godziny, 24 wątki z twojego życia, ale tak naprawdę co by się zmieniło? Doznałabyś jakiegoś olśnienia i dostała nagłego kopa, żeby coś zrobić, czy może załamała się i tworzyła tylko różne bajki tego, co mogłaś zrobić, ale nigdy nie będziesz miała już ku temu okazji? Widzisz - to wahadło jest jak ta zapowiedź 24 godzin - nie zatrzyma się, choćbym je złapał, uwiesił się na nim całym swoim ciałem - zresztą, kurde, w porównaniu do większości chłopaków w tej szkole nawet nie miałem jak pocieszyć się silnymi mięśniami - nic by z tego nie wyszło, mógłbym tylko wznosić nieme modły do niebios, a niebiosa by milczały - tylko ten zegar wciąż by tykał... Irytujący dźwięk... Nie, w  tym nie było nic pięknego - to było przerażające i wytrącało z równowagi - sprawiało, że zaczynałem myśleć - a nie lubiłem przystawać i myśleć - już jednak trochę za późno, bo, jak wspomniałaś, kiedy powiedziało się "A", to trzeba dopowiedzieć "B". Muszę teraz poddać się temu prawu. W mojej gonitwie zostałem zatrzymany - pociągnęłaś mnie za rękaw, więc się odwróciłem i spojrzałem ci w oczy - to był czar, bo nie użyłaś żadnej przemocy fizycznej. Zaczarowałaś mnie i wsadziłaś do swojego pudełeczka, chociaż nie, to też nie to - oboje byliśmy w takim pudełeczku... No i tak - zaczynam się zastanawiać, co jest dobre, a co "złe", jakkolwiek by na "zło" nie spojrzeć... To nie jest strach w najczystszej postaci, wiesz? To bardziej stres, taki delikatny, ale wciąż stres, który zawiązuje jelita w supły i przywiązuje do żołądka głazy, które ciągną w dół - to jest jedna strona mojego medalu - drugą jest niezrozumienie tego, co się działo z tobą i czy to dobrze, czy właściwie źle - no właśnie, myślenie - mówiłem ci, że za dużo analizujesz, a teraz ja muszę się starać, by odsuwać te analizy od siebie. 
Jakiegokolwiek czaru użyłaś - był naprawdę dobry.
W sumie podobał mi się.
- Jasne, właźmy, zobaczymy, który z nas pierwszy spadnie i rozbije sobie czaszkę. - Jak zwykle żarty się Rain'a trzymały, ot co - wyciągnął łapę, by wszechwładnie położyć ją na czubku głowy Alice i jakoś tak bardzo nieudolnie ją głaszcząc - i to bardzo celowo osiągał poziom "nieudolnego głaskania" -  bo to pozwalało rozburzyć jej włosy, kiedy się odwróciła, kiedy zerwała kontakt wzrokowy - łał, ŁAŁ po prostu! Chyba jeszcze nikt... Tak... na ciebie nie spoglądał... Czyli jak w zasadzie? Czułeś się tak, jakby cię znała, jakby idealnie pasowała do tego miejsca, do tego czasu, a jej brak równałby się z jakąś wielką nieprawidłowością wszechświata - cokolwiek to było, nie zamierzałeś się nad tym zastanawiać - wystarczyła ta pierwsza chwila wątpliwości - o jedna chwila dziwnego doła opadającego na ramiona za dużo - trzeba je znowu wyprostować i cieszyć się faktem, że można odpierdalać jakieś szajsy. I ty również się rozglądnąłeś, w poszukiwaniu tego "czegoś", co by ci pozwoliło tam wleźć. - Proponuję nie używać różdżki. - Wystrzeliłeś ostrzegawczy palec tuż przed nosem Alice, zaglądając jej w oczy, żeby mieć pewność, że nie pokusi się na ten gest. - Ja chcę jeszcze żyć! - Podszedłeś do wahadła i położyłeś na nim palce, pozwalając, by przesuwało się pod nimi gładko. - Dobra, chodź tu, wsadzę cię... Tylko mnie nie pokop przy okazji... Przyznaj się, że celowo kazałaś sowie zadziobać moje jabłko.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Pią Lip 24, 2015 1:35 am
Dwadzieścia cztery godziny to bardzo dużo czasu, nie sądzisz? Wystarczająco dużo by pogubić się w tym co istotne a co nie i pod koniec - kiedy zamiast pogodnej kukułki z zegara wyskoczy Wróbel Mroku - złapać się za głowę i przekląć nad zmarnowanym czasem... Czy nie lepiej więc skrócić go do godziny? Jedna - i tylko jedna - godzina, dająca szansę na to, że w nagłym przypływie adrenaliny rzucimy się na to co naprawdę dla nas ważne. Albo i nie... Ale wtedy przynajmniej to oczekiwanie będzie o wiele krótsze. Może łatwiejsze? Oczekujesz tego Blaise? Przeraża Cię czas? Nie musisz mówić... Nic nie musisz... Ale wiesz, to wahadło, jak sam z resztą zauważyłeś - nie zamrze... Nawet kiedy minie nasza ostatnia godzina - nad którą możemy jedynie gdybać - nadal będzie wybijało ten sam rytm. A po nim kolejne... I kolejne... Zdawać by się mogło, że kogoś, kto czerpie taką radość z bycia jedynie pyłkiem na wietrze powinno to pocieszać. No właśnie - mogło by się zdawać... To Ty tu zamierasz... Kiedy jedna maska runęła z hukiem na ziemię, druga stała się nagle wyraźniejsza... Wnętrze tej banki, które tak łagodnie otuliło Hughes zaczęło Cię jednocześnie podduszać... Czemu nic nie powiesz? Czemu nic z tym nie zrobisz? Wiesz, ta mała naprawdę nie jest złą dziewczynką... Wystarczyłoby jedno słowo - nawet nie słowo a gest - a już by Was tu nie było... Pociągnij ją za rękaw. Machnij głową w stronę wyjścia. Ona już to zrobiła, pamiętasz? I świat wcale się nie zawalił... Po A i B jest jeszcze całe stado literek, które możecie wypróbować... Ale nie musisz tego robić... Nic nie musisz robić... A ona cię do niczego nie zmusi... Na szczęście, albo raczej - na nieszczęście... 
Gdy tylko Hughes wyrównała oddech i otworzyła w końcu oczy - od razu wzniosła je ku górze marszcząc jednocześnie nos. Cała jej mimika wyrażała - jakże dosadne - "Oh God, why..?", kiedy Padalcowata Menda postanowiła znowu zabawić się we fryzjera. Daleko jednak było jej do wybuchów czy chociażby minimalnej złości. Zupełnie jakby całe to czochranie stało się już jakimś normalnym, nieodzownym elementem kontaktu. Elementem bez którego runąć miała cała naturalność a Blaise nie był by Blaise'm. Najwyraźniej ktoś tu wyjątkowo konsekwentnie przysposabiał sobie różnego rodzaju wariatów... I nie, nie. Nie mówię tu o niegrzecznych chłopcach, ubranych w skórzane kurtki i zapuszczających włosy po to, by Filch mógł w ramach szlabanu użyć tych kosmyków do wycierania podłogi. Raczej o niegroźnych świrach, którzy całym swoim jestestwem, z uśmiechem na ustach oznajmiali światu: JESTEM NIENORMALNY! Tak więc? Czochraj czochraj Panie Rain, kto wie, może nawet doczochrasz się do mózgu? Bo ten coś ostatnio usypia... A na pewno teraz postanowił wziąć sobie wolne, zdając sobie chyba sprawę z tego, że jeśli na chwilę nie opuści tego drobnego ciała to po prostu je zmiażdży... Przeżerany przez żółć organizm wyjątkowo wytrwale bronił sam siebie. A może maltretował, pozwalając na chwilę swobodnego oddechu tylko po to, by potem uderzyć ogniem ze zdwojoną siłą? To drugie było niestety bardziej prawdopodobne, ale - czegokolwiek właśnie nie wyczyniał - Alice była mu wdzięczna. 
- Nie martw się, mam w torbie chusteczki. Posprzątam jeśli rozbijesz ten zakuty łeb. - Proszę, proszę. Czarny humor: Mode on. Wredota: Mode on. Ktoś tu chyba sprawiał, że Panna Hughes czuła się wyjątkowo swobodnie... Zrobiła krok do przodu wymykając się spod tego żywotnego łapska i obróciła się w stronę Blaise'a pokazując mu jednocześnie język. Nie ma to jak dojrzałość Prefekta moi kochani! Wróciła wzrokiem do wahadła starając się choć minimalnie poruszyć uśpione, szare komórki i mimowolnie wsuwając rękę do kieszeni szaty, kiedy przed twarzą zamajaczył jej ten ostrzegawczo wyciągnięty paluch. Z cichym prychnięciem wyciągnęła dłoń, która musnęła już różdżkę i zignorowała ledwie wyczuwalne iskry. Choć działanie Puchonki nie było celowe, poczuła nagłą wdzięczność do Cecila. 
- Sugerujesz, że jestem walnięta i gadam z ptakami? - Uniosła brew podchodząc do chłopaka i położyła stopę na jego splecionych dłoniach. Fragment nagiej skóry pokazał się między podkolanówką a szkolną spódniczką, kiedy ta ostatnia nieco się podwinęła. Dzień był w końcu ciepły i Alice nawet przez myśl nie przeszło, żeby założyć rano rajstopy... Wytrzeszczając oczy na to nagie kolano, jakby było znakiem zwiastującym koniec świata poczuła, jak jej twarz po raz kolejny przybiera buraczany odcień... Przełknęła głośno ślinę podnosząc powoli wzrok na Blaise'a.
- Patrz. Się. W ścianę. - Wyartykułowała powoli, wyciągając jednocześnie rękę i wskazując na mur przed nimi. Nie chcąc nawet zastanawiać się nad tym co robi odbiła się w górę i postarała wdrapać na to metalowe ustrojstwo. No właśnie... Wchodziliście kiedyś na coś co się rusza? Gibała się to w jedną, to w drugą stronę, nieudolnie usiłując utrzymać nogi razem i nie sięgając do metalowego drążka. Złapała za bladoróżową apaszkę, którą nosiła już wyłącznie z przyzwyczajenia i zdjęła ją z szyi. - Gapisz się w ścianę?! - Spytała kontrolnie, zarzucając jednocześnie materiał tak by opatulił wyrastającego z okręgu kikuta i owijając nim dłonie podciągnęła się w końcu do góry. Przez dłuższą chwilę starała się zająć w miarę stabilną pozycję. W końcu spuściła nogi w dół i wyszczerzyła się do Pana Padalca. 
- Umiesz latać? - Spytała klaszcząc zawadiacko butami i pokręciła głową. Przywiązała jeden koniec materiału do wahadła, szarpnęła chcąc sprawdzić czy się trzyma i spuściła apaszkę w dół.
- Zna pan bajkę o Roszpunce, panie Rain?
Blaise Rain
Oczekujący
Blaise Rain

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Pią Lip 24, 2015 8:40 pm
Wypraszam sobie, w swych własnych normach Blaise widział samego siebie jako całkowicie... normalnego, znaczy - tak przyrównując się do innych dzieciaczków biegających po korytarzach - gdyby był taki nienormalny, spaczony i demoralizujący, jak to Alice ujmowała (demoralizująco budujący), to chyba tak dobrze nie szłoby mu się wtopić w tło, nawet mając tak toksyczne oczyska, prawda? ALE (to ALE jest bardzo istotne) tutaj, w tym połączeniu się światów, które miast ze sobą kolidować, płynnie się złączały i przenikały, wszystko było inne - bardzo... realne - zarówno dla jednej jak i drugiej strony, przez co przedziwnie oczyszczające i dające poczucie bezpieczeństwa. Nawet jeśli ten odgłos leniwego przesuwania się wahadła przeszkadzał... Pamiętasz jeszcze tamto faux pas, które Rain popełnił, kiedy siedzieliście w tamtym korytarzu? To odnośnie twoich rodziców? Więc, wyobraź sobie, że ty również zupełnie inaczej rozważałabyś pojęcie czasu, gdybyś wiedziała parę rzeczy, bo chociaż wydaje ci się, że aktualnie dwa dodać dwa równało się cztery, to zapewniam cię, że jak na razie wychodzi ci zero. Jest jeszcze bardzo wiele sekretów, które muszą między wami przepłynąć, zanim nauczycie się dodawać i odejmować na nowo, według prawideł obiektywizmu, nie subiektywnej oceny rzeczywistości.
- Lebiody po prawej proszone są o zwracanie większej uwagi na własny nos! - Powiedział głośniej, odwracając głowę, jakby przemawiał do jakiejś publiki - publiki, której oczywiście tutaj nie było - tylko Bóg, gdzieś tam z góry, obserwował ich durne poczynania i dziwaczne rozmowy, by potem, kiedy przyjdzie ten... CZAS... rozliczyć ich z każdego kroku, jaki postawili na swojej drodze i każdego słowa, jakie wypowiedzieli - nie będzie to dziś, nie będzie to jutro - te 24 godziny nas wcale dzisiaj nie ograniczały - mimo wszystko kiedyś nadejdzie ten moment i sąd ostateczny spłynie na nasze głowy w postaci aureol... lub rogów. - Nie, no skądże, pewnie, że tego nie sugerowałem, co złego to nie ja. - I ta jego grobowa mina, bez najmniejszego drgnięcia kącików warg, bez najmniejszego sygnału rozbawienia, a przecież cynizm i tak był wyczuwalny - pojawił się w powietrzu i tylko ktoś wyjątkowo ułomny społecznie by go nie wyczuł. - A co, nie gadasz z nimi? - Pochylił się, by przygotować koszyczek dłoni, żeby podsadzić dziewczynę, kiedy podejdzie i uniósł głowę, żeby ciągle mieć ją na widoku... No i automatyczny gwizd wyrwał mu się, tak sam od siebie, naprawdę kompletnie nieplanowany - przejechał oczami wyżej, by się do niej wyszczerzyć, z psotnymi iskrami w źrenicach, które mówiły wystarczająco wiele za siebie, by nie trzeba było wiele dopowiadać... i miał patrzeć w ścianę? Serio? Naiwna. Gapił się bezczelnie na jej udo i na jej tyłek, który był w zasięgu ręki - no co za pech, że akurat musiał ją podtrzymywać, no! Taka okazja, taka życiowa okazja..! - Na trzy.... Raz, dwa... trzy. - Podciągnął się w górę, a wraz ze sobą podciągnął i ją, umożliwiając jej wlezienie na pseudo huśtawkę - tak jakby nie mogli po prostu pójść na błonia, gdzie była jedna huśtawka zamontowana, nie, no bo po co, lepiej zrobić coś zjebanego, wtedy jest śmieszniej i będzie o czym opowiadać wnukom... - TY po prostu za dobrze skrywasz swoje wdzięki. - Zawyrokował rozbawiony, zaplatając ręce na klatce piersiowej i odsuwając się w razie czego na bezpieczną odległość, z której nie mogła go sięgnąć nogą, coby mu porządnie przywalić - przezorny zawsze ubezpieczony! - A co, zostanie księżniczką ci się marzy? Już podjeżdżam do zacnej niewiasty na mym bojowym, białym chomiku, by wybawić ją z samotności z ponurej wierzy! - Złapał za chustkę jedną ręką, drugą sięgając do brzegu wahadła - zrobił parę kroków zgodnie z jego ruchem, by w końcu odbić się od ziemi i z jękiem, opornie, wciągnąć na górę, przewieszając się w pół przez zdobywczą huśtawkę, z tyłkiem na wierzchu. - KHEEEE, duszę sięęę... - Wycharczał, chwilowo zamierając w tej karykaturalnej pozycji, zanim zdobył się na część dalszą - czyli obrócenie się i klapnięcie w końcu tymi wystawionymi wcześniej pośladami na wahadle. - No więc... Może i ratunek nie był w najlepszym stylu... - Zarzucił ramionami, żeby podciągnąć bluzę i złapał się panicznie wahadła, przytulając do niego, kiedy przez sekundę poczuł, że się zsuwa. - Aaaale misja wykonana.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Nie Lip 26, 2015 7:52 pm
Masz rację, wiesz? Te dwa światy, które zdają się współistnieć w tym szczególnym rodzaju harmonii, są jednocześnie pozamykane. Bardzo szczelnie pozamykane a ci, którzy dzierżą mogące je otworzyć klucze sami już chyba zapomnieli, gdzie te klucze ukryli. Phi! Nawet gdyby nosili je na własnych szyjach, nigdy by się do tego nie przyznali. Ale udało Wam się znaleźć wspólne drzwi... Uchyliły się delikatnie, z lekkim skrzypnięciem i wystarczy położyć na nich dłoń by otworzyły się szerzej i ukazały cały ten labirynt korytarzy. Labirynt, w którym poznając poszczególne literki alfabetu niejednokrotnie się jeszcze zgubicie. Będziecie uczyli się liczyć na nowo a burze i cienie będą przemykały nad Waszymi głowami. Pokonacie je i nauczycie się widzieć a nie tylko patrzeć? A może przegracie i jedyną wyniesioną z tej znajomości nauką będzie wiedza dotyczącą życia seksualnego różnych zwierząt? W końcu nie tylko świnie i leniwce robią to w ciekawy sposób... Czegokolwiek nie zrobicie - macie czas. Nic Was nie ogranicza. Księgi Życia nie zostały jeszcze ukończone i nie ma nawet Boga gotowego na to by postawić ostatnią kropkę. Przynajmniej dla niej ten Wielki Sędzia nie istnieje i przywołuje go jedynie w sarkastycznych komentarzach. Bo nigdy nie uwierzy, że wszystko to jest częścią planu. Bo nie chce wierzyć, że wszystko jest już przesądzone... Okłam mnie jeśli musisz, ale nie mów, że jest inaczej ty... 
- Ty zidiociały gumochłonie! - Warknęła Hughes, kiedy jej niewinność była bezczeszczona w tak obrazoburczy sposób. I to przez kogo! Przez jakiegoś kompletnie, ale to kompletnie przypadkowego Ślizgona z roku niżej. No nie żeby zdarzało jej się wybuchać czy wchodzić na wahadła w towarzystwie innych Gadzinek, ale... No waśnie. Ale co? Nawet jeśli czuła się w towarzystwie Pana Rain'a nieco swobodniej niż w towarzystwie innych uczniów - co nadal gdzieś tam w środku mocno ją niepokoiło i nakazywało powrót do pozycji na baczność - nie oznaczało to jeszcze, że totalnie zwariowała, prawda? Machnęła więc nogą w stronę tego oddalającego się Padalca, zanim uświadomiła sobie, że raczej nie jest to najlepsza taktyka pozwalająca jej te... wdzięki... nadal skrywać. Marszcząc nos wygładziła szkolną spódniczkę i na szczęście Pana Blaise'a - albo i szczęście całego zamku - nawet nie przyszło jej do głowy, żeby wyciągnąć różdżkę. - Wstrętna mendna. Erotoman z przypadku... Cecil cię zadziobie... - Mamrotała pod nosem, kiedy chłopak z wprawą kaleki zdobywał wahadło. Uczepiona drążka jedna ręką poczuła całkowicie szczerą i wredną ochotę, żeby go pacnąć i patrzeć jak leci. A raczej zlatuje, bo nie przypuszczała, żeby z granatowej bluzy miały nagle wyrosnąć ratujące mu ten - wypięty teraz - tyłek skrzydełka. No ale naprawdę nie była wredna... A już z całą pewnością daleko jej było do morderczych instynktów. Nawet jeśli Blaise musiał by mieć naprawdę wielkiego pecha, żeby zlecieć na ten swój - zakuty, wstrętny, durny... - łeb, mógł się nieźle posiniaczyć... I NIE. Wcale mu tego nie życzyła, gdyby ktoś miał wątpliwości. Ograniczyła się więc do lekkiego kręcenia głową i zmarszczenia nieco zadartego nosa, kiedy tej pokrace udało się w końcu usiąść.
- Gdyby książę miał świadczyć o księżniczce to miała bym już przechlapane... Ale ty jesteś pokraczny Rain. - Wyszczerzyła się nie kryjąc rozbawienia na widok jego niepewnej miny i tego kurczowego przytulenia się do wahadła. Parsknęła nawet cicho, rozpogodzoną nieco twarzą lustrując otoczenie i chwytając w palce nadal przywiązaną do drążka apaszkę. 
- Chodź tu melepeto. - Określenie samo wyrwało jej się z ust a ona podsunęła się nieco bliżej. O dziwo całkiem sprawnie wymieniając ręce przełożyła w końcu chustę za plecami Pana Deszczu i przywiązała drugi jej koniec do wahadła. - Teoretycznie mogła bym cię nią zakneblować, ale teraz przynajmniej nie spadniesz i oszczędzisz mi sprzątania. - Szarpnęła za węzeł sprawdzając czy się trzyma i posłała w jego stronę niepewny uśmiech. - Lepiej? 
Zamknęła oczy opierając czoło na oddzielającym ich drążku i ze spokojnym uśmiechem poddawała się łagodnemu kołysaniu, podczas którego na zmianę wznosili się ku górze i opadali.
Blaise Rain
Oczekujący
Blaise Rain

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Pią Lip 31, 2015 10:29 am
Pozwoliłbym ci się zbliżyć... Pozwoliłbym ci podejść. Jak blisko zdołałabyś dotrzeć? Czy ty widzisz drogę przed sobą czy jednak zostałaś wepchnięta w skomplikowane drzewo urojeń, w którym nic nie jest takim, jakim się wydaje? Jesteś niebezpieczna, za wiele widzisz, chociaż nie... za wiele MOGŁABYŚ widzieć, gdybyś skupiła swoje nabiegłe chmurami oczy. Wzbudzasz mnóstwo podejrzeń, przez co znamię wroga nie może opuścić twojego czoła, ilekroć spojrzę na twoją delikatną twarz, stworzoną do tego, by dbający o ciebie mąż ujmował ją dłonie i składał delikatne pocałunki na wargach, byś się nie rozpadła, podczas gdy udawałabyś strasznie twardą i zawziętą, pewnie byś się z nim drażniła, a on odpowiadałby śmiechem. Jak ćma nocą, bo nie motyl - delikatna i nadal piękna, jednak panicznie trzepocząca skrzydłami w szybszych ruchach, niż ludzkie oko mogłoby je wyłapać, szukająca płomienia, w którym mogłaby się spalić i odnowić z popiołów niczym feniks, tylko że bardziej zniszczona, z bliznami życia wcześniejszego - nie prowadziłaś tego trybu cyklicznie było w nim wiele chaosu, nad którym chciałaś zapanować - tylko dlaczego aż tak głęboko muszę to brnąć, widząc niemal, jak z lekkością unosisz się w powietrzu, kiedy oplatasz mnie chustką... Teraz otrzymałaś pocałunek dobrej Matki Powietrza na skroni, więc z wdzięcznością przyjmujesz je w złożone dłonie i nie zaciskasz - pozwoliłabyś tej Pani odejść, gdyby tylko zechciała - na razie zajmuje się wplataniem niewidzialnych koralików w twe włosy i wplataniem barwnych nici w twoją ciemną spódnicę mundurka. Erotoman? Gumochłon? Zawsze to niemal dobre porównania jak każde inne z poziomem wredoty, którą potrafię zabłysnąć, no nie? W sumie sam nie wiem, co ci przeszkadza, a co nie i nie jestem pewien czy chce się dowiedzieć - to by się równało z bardzo zobowiązującym "poznaniem" - a gdybym ja poznawał ciebie, ty poznawałabyś mnie...
- Lepiej. - Wpatrywał się w nią, obejmując ramionami pręt, na którym przyczepiono wahadło do sufitu, w którym zamontowany był mechanizm wprawiający je w ruch, rozluźniając mięśnie podświadomie, zapominając o strachu, który schodził z jego barków i oddawał możliwość nabierania głębokich oddechów, pozwalając nawet zintegrować się z ciągłym szelestem przemijających sekund, które przelatywały między palcami i przestać nimi przejmować - jest dobrze, więc dlaczego miałbyś cokolwiek tutaj komplikować? Zasada jest prosta: skoro jest dobrze i przyjemnie, to można tak zostać i do końca tych przeklętych 24 godzin, po których COŚ miało się stać - nie jesteśmy pewni, co, dlatego umownie nazwaliśmy to Śmiercią, chociaż równie dobrze pakunek owinięty czerwonym papierem mógł być jej przeciwieństwem. - Cecil to twoja sowa? - Zapytał z opóźnieniem, niezbyt bystrze, ale przecież nikt nigdy go nie posądzał o nadmierną inteligencję - błazen klasowy, ot co, co woli ciągnąć panienki za warkocz, zamiast skupiać się na lekcjach i "baczyć na swoją przyszłość". Biorąc pod uwagę wszystko to, co działo się w szkole i to, co dzieje się na świecie, ta przyszłość, do której tak nawołują nauczyciele, jest bardzo niepewna... Tym nie mniej ludzie się starają - starają od wieków, chociaż wiedzą, że przeżyją tylko 100 lat, może dłużej, jeśli będą wybornymi czarodziejami - i na co to komu..? To tylko 100 lat, a te lata tak szybko mijają, jak te uderzanie wahadła na boki...
- Myślę, że trochę źle wszystko odbierasz. - Odezwał się nagle ni z gruchy ni z pietruchy, głosem lekko przyciszonym, który gładko wtapiał się swoją miękkością w ciszę otoczenia, przerywaną delikatnymi podmuchami zimnego wiatru i odgłosem wahadła, ciszą uświęconą, której zapewne nie powinien był przerywać - stało się, za późno, kości zostały rzucone na stół, a Cezar nie zwykł ich zbierać, nim nie pokazały swego wyniku. - Starasz się wszystko posegregować w swojej głowie i trzymać lejce własnej osobowości z całych sił... - Odwrócił głowę, w końcu przestając się w nią wgapiać, by zanurzyć spokojne spojrzenie w niebie przed sobą, częściowo przysłonięte przez dach. - Życie jest za krótkie, żeby starać się udawać doskonałą madame wpasowaną w ramy naszego społeczeństwa.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Pon Sie 03, 2015 3:05 am
To zabawne, wiesz? Niestety zabawne w ten mało śmieszny sposób... Tak jak bardzo ciekawskie ze mnie stworzenie i zazwyczaj chwytam się wszystkiego co mam na wyciągnięcie ręki - często naiwnie, jak dziecko, które uprzedzili o tym, że może się poparzyć ale uparło się, że samo musi sprawdzić co to oznacza - i otaczam się nowymi zagadkami, chyba tylko po to żeby odsunąć konieczność odpowiedzi na kilka pytań przed samą sobą, tak Ty jesteś zagadką, którą nie wiem czy chcę rozwiązać... Mówisz, że jestem niebezpieczna a to Ty przerażasz mnie... I to też nie jest strach w najczystszej postaci. Ale nie jest to też zwykły stres... Nie wiem czym tak mocno uderza mnie Twoja aura, co takiego jest w Twoich przenikliwych oczach i czym naznaczone są Twoje gesty, ale sprawiają, że zamieram w pół kroku... A raczej staram się ruszyć i odwalić cokolwiek, byle by tylko od tego uciec. Odwracam głowę starając się skupić myśli na czymkolwiek innym, zupełnie jakby zbliżenie się do Ciebie równało się z wielką eksplozją, która doszczętnie zrujnuje świat, który sama stworzyłam. A jeszcze bardziej przerażające jest to, że nie potrafię, albo nawet nie chcę niczego z tym zrobić. Nie uciekam. Nie krzyczę. Nie bronię się... Ten cholerny chochlik najwidoczniej wcale mnie nie opuścił. Ma po prostu kompletnie inny pomysł na to jak otworzyć mi oczy i nie pytając o zgodę, całym sobą - a kiedy chce potrafi być bardzo silny - przytrzymuje mnie na miejscu, zmuszając do kontaktu, który w całej swojej naturalności nie jest pozbawiony też nutki masochizmu. A przecież nie jestem istotą, która odnajduje ukojenie w bólu. Dlatego tego nie rozumiem. Tak, jak nie rozumiem Ciebie... Odpychałam Cię, po części nawet nie do końca świadomie. Prychałam i fukałam, naraziłam Cie na błyskawice, które nigdy nie miały dotknąć nikogo poza mną a nawet zdarzyło mi się Ciebie szarpnąć. A Ty? Wciąż tu siedzisz. Nie tylko obok mnie. Siedzisz na wahadle, które swoim spokojnym bujaniem przynosi mi ulgę a Ciebie zmusza do napięcia mięśni i kurczowego trzymania się drążka. Nie wiem czemu to robisz. A lubię wiedzieć... Naprawdę lubię wiedzieć, dlatego tak jak się boje - tak nie mogę oprzeć się ciekawości. Nawet jeśli próbuję...
- To hipogryf. - Palnęła Hughes, podsuwając się jednocześnie do pręta by móc wyprostować nieco ręce. - Z taaakim dziobem. - Rozłożyła łapy na szerokość metra i zawstydzona faktem, że została przyłapana na całym tym mamrotaniu pokazała Blaise'owi język. Nieco zaskoczona nie spuszczała wzroku z jego ramion, które zdawały się trzymać teraz wahadło z o wiele większa swobodą. Przywiązując go do tego metalowego kikuta spodziewała się raczej wrednych komentarzy, nie widocznej ulgi... Mrugnęła kilka razy zastanawiając się co to właściwie oznacza i czy Pan Deszcz nie został przypadkiem spaczony lękiem wysokości. Tylko czemu w takim razie wlazł na górę, zamiast po prostu tupnąć nogą? Odgoniła od siebie wszystkie myśli, przykładając czoło do chłodnego metalu i usiłowała skupić się na kołysaniu. Ciało powoli rozluźniało się pod delikatnymi muśnięciami powietrza a z ust dziewczyny prawie padło westchnienie ulgi. Prawie, bo kiedy tylko wargi nieznacznie się uchyliły - ciało znów się spięło a ukryta za brązowymi włosami twarz uniosła ku górze, by posłać zaskoczone spojrzenie w stronę Rain'a.
- Nie rozumiem..? - Mruknęła cicho, idealnie wpasowując się w ton wypowiedzi chłopaka i przytulając się do wahadła. Wnętrzności zacisnęły się boleśnie a gdzieś na krańcu świadomości pojawiła się myśl, że wcale nie chce słyszeć jego kolejnych słów. Mimo tego pozostała na miejscu, praktycznie wrastając w tę dziwaczną huśtawkę i czując się tak, jakby świat właśnie się zatrzymał. Myśl, podstawiona jak na tacy pod sam nos powoli wwiercała się w środek małej głowy, która bardzo powoli zaczęła obracać się na boki, kiedy Blaise w końcu przenios spojrzenie na otoczenie. Ten jego spokój... Był dziwaczny i drażniący. Wychwytując dawane przez ciało sygnały mózg zmusił się w końcu do strzyknięcia adrenaliną, a przez kręgosłup przeszedł dreszcz. - Niezła dedukcja jak na to, że nie pozwoliłam ci gapić się na moje majtki. Wujek Freud był by dumny. - Warknęła, zaciskając powieki i oddychając szybciej niż dotychczas. - I lepiej nikomu o tym nie mów. Wolała bym uniknąć plotek na temat prefektowskiej burleski. - Parsknęła, tłumiąc jednak śmiech w zarodku i nabierając głośno powietrza,kiedy tylko dotarło do niej jak bardzo potwierdziła właśnie to z czego starała się szydzić. Odwróciła głowę a mięśnie spięły się jeszcze mocniej. - Ono wcale nie jest krótkie... Nie musi być krótkie... - Wyszeptała przez zaciśnięte gardło. Lewa ręka sama z siebie wypuściła metalowy pręt i zacisnęła się na włosach tuż nad czołem, szarpiąc je w dół i wykrzywiając twarz w grymasie. - Jak robią to pingwiny? Myślisz, że potrafią się schylać? Są takie...sztywne... Może się kładą? Ale przecież przypominają beczki... - Histeryczny słowotok wstrząsał ciałem, kiedy nadal zaciskając powieki starała się opanować i nie zeskoczyć.
Spokój... Spokój... Gdzie podział się ten cholerny spokój?!
Blaise Rain
Oczekujący
Blaise Rain

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Pon Wrz 14, 2015 10:26 am
Jesteś dobrą dziewczyną, wiedziałaś o tym? Nie promieniejesz wielkim, wewnętrznym blaskiem, który przyciągałby tłumy – jesteś jednak jedną z tych szarych myszek, które wolą nie być oślepiane przez ewentualny blask reflektorów, jaki mógłby się na nich pojawić – dlatego mam nadzieję, że ten mój cię nie przeraża – tutaj nie można być tłem samym w sobie – oboje zlewamy się w jeden kształt, chociaż nie mam pojęcia, co w jego wyniku powstaje, to przyjemnie tak siedzi się na tym wahadle, kiedy jest się podtrzymywanym przez miękki materiał twojej chusty – mogłaby się zerwać, nie obawiasz się tego? Jesteście takim przeciętnym obrazkiem, co wisi na murze szkoły i na którego nikt nie zwróci uwagi – bo jest przeciętny – niewielu wpadnie na to, że w tej przeciętności jest o wiele, wiele więcej, a kiedy się stykacie ze sobą, zaklęci w regularnym bujaniu, dochodzi do delikatnych rozblasków, których sami z siebie nie jesteście w stanie wyciągnąć – nie potrzebujecie ich na co dzień, bo stanowienie tego tła nawet wam pasuje – ale czemu mówię tak ogólnikowo, kiedy każdy z was wymaga delikatnych dłoni zainteresowania? Wasza ciekawskość się różni i ma skrajnie różne granice – Rain nie był ciekawski jako tako, miał jedną taką bardzo ładną zasadę: zero smutku, zero złości, wyjebane po całości, która, wbrew pozorom, nie była jakoś szczególnie rygorystyczna i wcale nie sprawiała, że Ślizgon nie miał uczuć – proszę was, chyba trzeba być chorym psychicznie, żeby kompletnie niczego nie czuć, a nawet psychopaci są w stanie odczuwać złość – nie da się... Dlatego poopowiadajmy sobie trochę kłamstw, którymi ten chłopak tak potrafił sycić uszy wszystkich wokół siebie, tworząc wokół siebie fałsz, ułudę, nie trzymając przy sobie nikogo, kto śmiałby choć minimalnie naruszyć wierzchnią stronę ukazywaną światu – dlatego posiedźmy tutaj i spróbujmy nasycić się twym strachem, miła Alice, który pożera, lecz nie w tym bardzo negatywnym sensie, który nazwać można dalej stresem – podtrzymujemy ułudy, podtrzymujemy na wieczność emocje – chowasz ich w sobie tyle, że w końcu muszą wybuchnąć... Tak, więc tak – jesteś naprawdę dobrą dziewczyną, myślę, że o tym wiesz – trzymaj się, maleńka, może uda nam się wrócić do domu, który będzie domem o wiele wspanialszym, niż ten pusty, w którym nie ma matki ani ojca, nie ma miłości i ciepła, które pozwoliłyby wyrosnąć tak, jakbyśmy sobie tego zamarzyli...
- Kit to my, ale nie nam. - Oznajmił chłopak, starając się złapać równowagę na tym poruszającym się siedzisku, który nie pozwalał zamrzeć w miejscu – na szczęście również nie bujał się zbyt szybko, w wyniku czego. - Inteligencja czystokrwistych, jak wiesz, sięga wiele wyżej niż przeciętnego plebsu. - Nieco się wyprostował, nieco uniósł głowę – rzeczywiście prezentował się dumnie – może to też dzięki tej aurze stoicyzmu, która go otaczała, a który to wydawał się niezachwiany, tak dziwacznie wkomponowując się w to, że przecież zazwyczaj pieprzył głupoty i był tym chłopakiem, co to składał z kartek kutasy na lekcjach i ciągał dziewczyny za warkocze, byle tylko kogoś pozaczepiać, nigdy jednak nie były to zaczepki, które komukolwiek mogłyby przynieść jakąkolwiek szkodę. Ładnie prezentowała się jego linia szczęki, prosty, niezadarty nos, wąskie, równo wycięte wargi i wysoko zarysowana kość policzkowa – wszystko to osadzone na smukłej, długiej szyi – nic, tylko przyozdabiać jego skroń koroną i okryć smukłe ramiona szkarłatnym płaszczem, by czekać, aż zasiądzie na tronie – nawet jeśli miałby być to tron tylko wyimaginowany.
- Myślę, że pingwiny nie mają kolan, więc im o to trudno. - Tak gładko podjął temat, jakby tamtego poprzedniego w ogóle nie było, nieco się rozluźniając – najwyraźniej ufając tej marnej ochronie chusty, którą został zapieczętowany, a która nie pozwalała mu tak łatwo na zsunięcie – albo i może nieco się przyzwyczaił do obecnego stanu rzeczy – trudno mi powiedzieć... Skierował ku niej swoje toksyczne oczy i wyciągnął palec, by lekko tknąć ją w ramię. - Jesteś zboczona. - Ot i kolejny wytyk, kolejne oznajmienie totalnie z dupy – oto i Król w Glinianej Koronie wydał swój wyrok, proszę państwa! - Zawsze się zastanawiasz jak to robią kolejne zwierzęta? A na przykład takie patyczaki, słyszałaś o nich? - Jego mina? Jego oczy? Zupełnie normalne, tak jak zawsze, bez żadnych zmian – celowa zmiana tematu, wiedział, jak się poczuła, zauważył, czy zrobił to machinalnie, podłapując od razu wątek?
Nie wiem, nie wiem...
To wszystko było tak dziwnie naturalne.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Wto Wrz 15, 2015 5:30 am
Nie wiem czy jestem taka dobra, wiesz? Nie widzę tego... Samo moje pojawienie się nie sprawia, że ludzie uśmiechają się rozpogodzeni, tak jak dzieje się w przypadku Kim Miracle. Nie mam w sobie rycerskiego ducha Sorensen'a, który pozwoliłby mi stawiać czoła niebezpieczeństwu z dumnie uniesioną głową i daleko - cholernie daleko - mi do otwartości i tolerancji, jakimi to już na wstępie obdarza innych Jasper Larson. Bywam za to potwornie zołzowata i uparta jak osioł, ale... Nie jestem zła. Chyba - po prostu - nie jestem zła, bo nie mogłabym patrzeć na to jak komuś dzieje się krzywda. Pfff... Ostatecznie - nie wiem jeszcze nawet co to znaczy nienawidzić. Tak porządnie, z głębi serca... Dopiero za kilkanaście godzin nabiorę ochoty na to by ukręcić komuś łeb przy samym tyłku i rozerwać go na kawałki, upewniając się, że tym razem umrze do końca. Na śmierć. Choć nie oszukujmy się - tak jak zawsze, choć może w tym wypadku jednocześnie na całe szczęście - skończy się na pragnieniu... Ale Ty możesz odetchnąć. Nie wiem czy ojciec Kim ma zbyt dużo pieniędzy czy najzwyczajniej w świecie tak kocha swoją córkę, ale ta chusta to naprawdę porządny kawał materiału. Nie zerwała by się nawet wtedy, gdybyśmy obydwoje się na niej uwiesili. Jedynym problemem może być ten węzeł, przy którym naprawdę się postarałam, chcąc uczynić z wahadła bezpieczne miejsce, ale... Chyba nie muszę Ci mówić, że siły - tej fizycznej - nie mam zbyt dużo, prawda? A co powiesz na to, że moje zdolności manualne ograniczają się do wiązania butów? Choć nawet te - skubane - potrafią się rozwiązać...
- Ty weź się trzymaj! - Sapnęła Hughes, kiedy Blaise zaczął zachowywać się jak Blaise (czyt. pajacować) i wyginać te łabędzią szyję na boki. No naprawdę, brakowało jej jeszcze Ślizgona w kolekcji zbieranych z ziemi i składanych do kupy, nierozważnych gamoni. Chwyciła nawet rękaw jego bluzy i przyciągnęła ją bliżej drążka, wywracając oczami na te arystokratyczne przechwałki. Rain musiał mieć naprawdę tolerancyjnych rodziców, skoro pozwalali swojemu czystokrwistemu synkowi paradować w mugolskich ciuchach. I pewnie nawet by go o to zapytała. Pewnie wygarnęła by tą całą hipokryzję, gdyby tylko tak skutecznie nie wytraciła się z równowagi. To zabolało. Nie jego słowa, nie było w nich w końcu nic złego, ale dziwne uczucie zachwiania światem, towarzyszące chwili w której klapki powoli opadały z oczu nie było niczym przyjemnym... Wtuliła się mocniej w chłodny metal, usiłując jednocześnie zmienić temat, nawet jeśli nieco nieporadnie - skutecznie. Zaciśnięta na włosach dłoń rozluźniła się nieco i opadła na kolana, kiedy wyrównując oddech uniosła w jego stronę - ukrytą do połowy za kurtyną brązowych włosów - twarz. Zgadza się. Pingwiny nie mają kolan - ot, kolejna z tajemnic świata została właśnie wyciągniętą na światło dzienne. I choć samo to stwierdzenie - zamiast wytłumaczyć w jaki sposób kopulują - dowodziło jedynie tego, że nigdy będą w stanie zatańczyć kankana - na chwilę obecną było wystarczającą odpowiedzią. Dało szansę na to, by nieco się rozluźniła i mogła w spokoju przyjrzeć się - widocznej teraz z profilu - twarzy Pana Rain'a, choć zamiast skupiać się na linii szczęki czy tych wysokich kościach policzkowych - zaczęła zastanawiać się kogo właściwie ma przed sobą. Jak to jest z tą dobrocią, co Blaise? Ilu Twoich kolegów przyglądało by się spadającej z parapetu szlamie ze strachem w oczach? I ilu z nich by się nad nią pochyliło, oferując pomoc? Już nawet nie pytam o zbieranie notatek... Tym rycerskim gestem rozłożyłeś na łopatki nawet Chris'a... Wybacz, że powoływałam się na innych, kiedy cały obrazek można zamknąć w wąskich ramach, opatulających tylko dwie postacie. I wiesz co? Kiedy tak patrzę na Twój prosty nos, jednocześnie kompletnie nie zwracając na niego uwagi widzę, jak bardzo marnie na tym obrazie wyglądam. Jesteś wyrazisty. Może i faktycznie warstwa farby, którą zostałeś namalowany jest zbyt gruba i kiedyś odpadnie, ale teraz? Całym swoim nasyceniem przyciąga mój wzrok, kompletnie przysłaniając tę niepodobną do niczego, rozwodnioną plamę, która przelewa się z jednej strony na drugą, tak jak ja się majtam, kiedy nie będąc w stanie niczego z siebie wypluć nie umiem też nad tym zapanować. Choć świecisz na tyle mocnym światłem, że nawet będąc plamą - zaczynam nabierać kolorów. I chyba to lubię... A może to Ciebie lubię?
Pochyliła głowę nieco mocniej do przodu, w całości opierając już czoło na drążku, kiedy twarz Rain'a zaczęła obracać się w jej stronę. Litości, siedziała na wahadle, co chwilę mając ochotę uciec a jednocześnie nie będąc w stanie się ruszyć... Kompletnie ogłupiona absurdem całej sytuacji a jednocześnie dziwacznym, towarzyszącym mu i nie dającym się nazwać odczuciem westchnęła głośno czując kolejne - naturalne już jak samo oddychanie - tyknięcie i przewracając oczami na werdykt samego mistrza. Przez lata mając u boku prawdziwą Zboczoną Świnię - nie przejęła się zbytnio tą uwagą, a nawet odważyła się unieść nieco głowę, by znów ukrywając twarz za brązowymi włosami spojrzeć na chwilę w jego stronę.
- Staram się jak mogę. - Oznajmiła prawie dumnym tonem i uśmiechnęła się, choć był to uśmiech pozbawiony wesołości. Nie obejmujący oczu i ledwie zarysowujący drobne zmarszczki w kącikach ust. - Podstępne robale. - Wzdrygnęła się lekko znowu odwracając głowę. - Nie wiem jak to robią, ale mam nadzieję, że rzadko... Udaje to patyka a jak podniesiesz z ziemi to ożywa i zaczyna łazić. Brrr... Mali oszuści. - Pokręciła głową chcąc wyrzucić z głowy obraz patyczaka i zatrzymała się nagle w połowie ruchu, przygryzając wargę i chwytając wahadło nico mocniej. - I mam na imię Alice... - Zaczęła cicho. - Nie Melania... Alice Hughes... - Odwróciła od niego głowę, już nie tyle bokiem co bezczelnie spojrzała w kompletnie inną stronę, zawstydzona zamykając oczy. - Przepraszam, że cię okłamałam... Paskudny ze mnie patyczak... - Zamknęła się w końcu, ograniczając kompromitujący słowotok do minimum.
Blaise Rain
Oczekujący
Blaise Rain

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Wto Wrz 15, 2015 4:32 pm
Ach, ależ moja Droga! Imienia Chrisa nie przywołujmy tutaj, nie wykładajmy tak ciężkiej broni od razu na stół – z nim to się nawet pizda Nailah równać nie może, żadna Rockers'ówna i żadna Grace! - to jest doskonały obrazek, wręcz wycięty z gazety, prawdziwego mężczyzny, któremu ktoś taki jak ty czy Blaise może oddawać pokłony i zachwycać się bijącym zeń na miliardy kilometrów testosteronem – wszystkie loszki padają mu do stóp, a my, głupi, mamy nadzieję, że zwróci na nas swoją uwagę... A tak serio to Blaise nie uważał siebie za męskiego, wręcz przeciwnie – zdawał sobie sprawę, jak daleko mu do maczo, za którym niewiasty się uganiają i nawet nie starał się takiego strugać, tym nie mniej jak patrzył na Chrisa to automatycznie wzrastała mu samoocena – nie żebym teraz popisywał się tym, jaki jestem miły i jaki miły jest Blasie (na pewno milszy niż ja), aczkolwiek tak to wyglądało, stety czy niestety – są po prostu równi i równiejsi, jeśli już znowu będziemy robić nawrót, a raczej Rain będzie robić, apropo czystokrwistych i szlam – a ten nawrót pojawiał się przy nim bardzo często i machinalnie, aż w końcu trudno było się nawet takimi słowami przejmować – był niereformowalny i tyle! - a jego bogaci rodzice szlacheckiego iście pochodzenia, co hołdują swe drzewo genealogiczne na obrazie nad kominkiem, mają synka tak rozpieszczanego, że pozwalają mu chodzić, w czym tylko zapragnie, sypiąc galeonami i banknotami z rękawów na wszystkie strony świata – no, może oprócz akcji charytatywnych – bo jakoś o rodzinie Rain'ów nie było za bardzo słychać. A o czym to my... a! No tak – jeszcze pozostała kwestia dobroci Kim Miracle – kolejna gwiazdeczka, co lśni wyjątkowo jasno – i właśnie dla takich ja, czy ty, jesteśmy tłem – jakoś mi to jednak wcale nie przeszkadza – oni niech sobie lśnią, niech będą nadmiernie dobrzy i nadmiernie źli, niech Bazyliszek szaleje sobie w rurach a Śmierciożercy grasują za murami – byle wszystko z dala od nas, byle nie naruszali naszego snu, który ma niewiele wspólnego z rzeczywistością – inaczej się rozsypujesz, Alice, inaczej zaczynasz myśleć, zastanawiać się, analizować, inaczej jesteś lustrem, w które Los uderza pięścią – a z rozbitym szkłem jest taka zabawa, że obojętnie, na jak duże kawałki się nie rozbije, zawsze pozostaje pyłek, którego nie da się pozbierać, więc nawet jeśli świecidełko naprawimy – pozostaną widoczne skazy. Lustro nigdy nie będzie takie samo. Potem przyjdzie nam spojrzeć na własne dłoni, którymi łupiny zbieraliśmy i odkryć, że są poranione – rozbite tafle są bardzo ostre...
- Co za panikara! - Powiedział ten, co jeszcze przed chwilą wyglądał jak śmierć na chorągwi, kiedy przyszło mu wleźć na to wahadło – a patrzcie go, jak niewiele było trzeba, żeby odzyskał animusz! Nie dał się jednak namawiać, ta jego pewność siebie wcale nie wyrastała zbyt wysoko ponad jego normalne normy, więc chętnie skorzystał z tego... polecenia, że tak ośmielę się to nazwać, więc przyciągnięty objął znowu rękoma drążek... a jednym sięgnął i do Alice, przysuwając się by ułożyć palce na jej ramieniu z iście diabelsko zadowolonym wyrazem twarzy, uśmiechem wręcz triumfatora – a jakby na to nie patrzeć dość rzadko się uśmiechał pomimo tych wielu gadanin i monologów, które potrafił prowadzić. - Lepiej przytrzymam się jeszcze ciebie, jeśli zlecę i skręcę kark, to razem z tobą – będziemy jak Romeo i Julia, innymi słowy: martwi. - Kwestia śmierci, życia, wszystko chyba mógł wziąć bardzo luźno, albo też nie zdawał sobie sprawy z wagi tego wszystkiego – nie ma to jak obracać życie w jeden wielki żart, prawda?
- Patyczaki chyba nie żyją w Anglii. - Uspokoił jej wątpliwości co do tego, że kiedyś może pomylić patyczaka z faktycznym patykiem. - Ale lepiej zachować ostrożność, jak taki rzuci ci się do gardła to po tętnicy. - Poklepał ją lekko po tym ramieniu i cofnął w końcu rękę, żeby nie zajmować jej przestrzeni osobistej, którą tak brutalnie zgwałcił, za nic mając zasady dobrego wychowania, no naprawdę za nic.
- Hmm..? - Spojrzał na nią z nowym zaciekawieniem, jeśli w ogóle mogę to tak opisać – po prostu jakoś inaczej, przymrużył nieco powieki, przekręcił głowę, przysuwając ją do ramienia, by mieć na nią lepszy wgląd, kiedy tak chowała się za tymi kosmykami, by wreszcie sięgnąć do jej twarzy palcami i porozgarniać te kołtuny, które przeszkadzały mu w patrzeniu w jej oczy, a jej ułatwiały ukrywanie się – nie, nie, nie, bez przesady! - tutaj zostajemy, tutaj błyszczymy, panno Hughes! Nigdzie pani nie ucieknie! - Brzmi zdecydowanie lepiej niż menelnia. - Oznajmił końcowo. - Alice, osoba o szlachetnym usposobieniu, imię z greckiego oznaczające prawdę. - Uniósł dwa palce, resztę pozostawiając zamkniętych w swoistym znaczku "peace". - Zdecydowanie bardziej pasuje.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Pon Wrz 21, 2015 11:04 pm
Myślisz, że da się od wszystkiego po prostu odciąć? Postawić grubą linię i krzyknąć: "Tu jest moje, tu jest wasze. Nie przekraczać!"? Bo wiesz... Jesteśmy właśnie tym tłem na które padają odłamki lustra, kiedy Ci z pierwszego rzędu postanawiają uderzyć w nie pięścią... Nie mamy siły przebicia potrzebnej do tego by ich powstrzymać zanim to zrobią i możemy jedynie patrzeć jak przysypują nas ostre krawędzie. Pozostaje nam tylko wstać i otrzepać się z drapiącego pyłu, gdy kręcąc głową nad ich głupotą będziemy oceniać straty. A przynajmniej ja będę... Obojętnie na jak długo nie zamknęła bym oczu i jak często nie odwracała bym głowy - to co się dzieje i tak mnie sięgnie... Nawet jeśli uda mi się wrócić do dormitorium i schronić w opieczętowanym zaklęciami łóżku - phi! we własnej sypialni nie czuję się bezpiecznie... -następnego dnia usłyszę co i gdzie, kompletnie nie rozumiejąc dlaczego. I co potem? Pewnie spuszczę głowę. Pewnie przygryzę wargę i głośno westchnę, tylko po to by - po ewentualnej minucie ciszy - pójść do biblioteki czy na lekcje, przekonując samą siebie, że - obojętnie co się właśnie stało - świat toczy się dalej. Nawet, jeśli z każdym kolejnym wypadkiem to "dalej" skrywa się w coraz większym mroku a ja mam coraz mniej siły. Może to dlatego tak lubię się Wami otaczać. Wami, czyli nieszkodliwymi i w gruncie rzeczy dobrymi rozrabiakami, których cała postawa zmusza do uśmiechu. Vladimir, Aberacius, Colette, Ty i reszta anonimowych nadal nicponi... Zazdroszczę Wam. Macie wiarę, a jeśli nie wiarę to siłę, by świat wciąż malował się w Waszych oczach tak, jak tego zechcecie. A przynajmniej sprawiacie takie wrażenie, zarażając przy okazji innych pogodą ducha i promieniejąc. Choć nie oszukujmy się... Galeony mogły by wysypywać się z moich kieszeni a Sorrensen bić o moją rękę z Arabskimi Książętami, ale... Nie potrafiłabym uciec. Nie teraz, gdy to co postawiło mnie na nogi zaczyna się załamywać. A fakt, że jednocześnie nadal ni jak nie umiem o to zawalczyć? Trzymajcie bo mnie bo się zajebie - mogła bym powiedzieć, gdybym była wulgarna. Niestety nie jestem i jedyne co mi pozostaje to pełne skruchy i pozbawione wyjaśnień spojrzenia...
Obróciła głowę, zerkając na te zaciśnięte na jej ramieniu palce. To nie było złe. To było namacalne i zmuszało do tego by - z ulgą - skupić się na tym co działo się tu i teraz. Nawet jeśli było to absurdalne i idiotyczne. Tak samo jak teksty Pana Rain'a.
- Nie chcesz dzielić ze mną grobu. Strasznie się rozpycham przez sen. - Mruknęła, machinalnie odwzajemniając jego uśmiech. Był dziwny... Nie dlatego, że wykrzywiał jakoś specjalnie twarz Ślizgona, ale... Alice miała wrażenie, że ten cały czas się uśmiecha. Pokręciła głową czując w niej pustkę. Zwłaszcza, że wszystkie myśli wyparowały, kiedy mózg ogarnęła wizja krwiożerczego patyczaka. Życie i śmierć? Spróbujcie się nad tym skupić, kiedy przejmuje nad wami kontrolę ten wstrętny i podstępny robal... A jeśli dodatkowo dostrzeżecie, że jesteście jak on - wtapiacie się w tło, udajecie mini badyla byleby tylko nikt nie zmusił Was do ruchu - fałszywi... Mentalny klopsss.
- Żartu... Śmiejesz się ze mnie! - Wytarty but uderzył w wahadło a dłoń - ta sama, która na wzmiankę o tętnicy skupiła się na szyi - pacnęła Blaise'a w obojczyk. Nie mocno, nie chciała w końcu zrobić mu krzywdy czy sprawić, żeby stracił równowagę i spadł, nawet jeśli podła Gadzina kpiła z niej w najlepsze. - Jesteś głupi. - Puf. Kolejny wyrok, kolejna próba oceny w tym dwuosobowym świadku, który tak skutecznie ocenie się wymykał.
Śledziła wzrokiem to cofające się łapsko i przygotowywała się na cios. Kolejne kpiny? Następne wierszyki? A może zwyczajny foch? Spodziewała się chyba wszystkiego, poza tą cisza... Cyk... Cyk... Cyk... Prawa dłoń sama wystartowała jej w górę i chwyciła nadgarstek Rain'a. Splatając na nim palce odciągnęła go delikatnie od twarzy i podniosła głowę zerkając w te dwa neonowe punkciki, przed którymi tak skutecznie umykała. Dlaczego właściwie? Co takiego było w tych oczach, że raziły i zmuszały do ucieczki? Przecież nie były złe... Tak jasne światło nie mogło być złe... Mogło za to obnażać. Nieświadomie, tak jak robiło to z Hughes. Tą Prawdą, która z prawdą miała tyle wspólnego co ze szlachetnym usposobieniem, albo nawet jeszcze mniej, jeśli hołdować porzekadłu, że szlachta chodzi blada a plebs opalony. A Ty Blaise? Z łaciny blatio... Gadasz i paplasz, czerpiesz z życia garściami, kiedy inni nie widzą w nim nawet okruszka... Nauczysz mnie tego kiedyś?
- Sorry... - Skołowana puściła jego nadgarstek i znowu odwróciła głowę, choć tym razem kłaki nie przysłoniły jej twarzy. Mrugnęła kilka razy starając się zebrać myśli do kupy i otrząsnąć po tym dziwacznym kontakcie. Objawienie znowu przyszło w postaci ciastek, tym razem wyciągniętych z wewnętrznej kieszeni szaty. Podsunęła je w jego stronę.
- Czyli nie jesteś zły? No wiesz... Kit to my a nie nam, czy jak to tam było... - Nieco chaotycznie wpakowała sobie czekoladowy przysmak w usta aż do połowy, rozciągając je w żabim uśmiechu i z trudem przegryzając. - Masz imię po ojcu czy dziadku? A jak dziadku to z której strony? Nigdy nie mogłam się połapać w tej czystokrwistej szaj... W tych waszych zależnościach. - Poprawiła się szybko, w całości skupiona na słodkim przysmaku.
Blaise Rain
Oczekujący
Blaise Rain

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Pon Wrz 28, 2015 11:26 pm
Wiesz, myślę, że rzeczy są zazwyczaj naprawdę o wiele prostsze, niż sami sobie to malujemy – przynajmniej, o zgrozo, kobiety miały takie wielkie skłonności do dramatyzowania..! Za dużo myślicie – brałaś to pod uwagę, Alice? Jesteś jak Śmierć – taka, która nie ma w sobie bezinteresowności – wynoszenie cię ponad piedestały, co? Tak odpowiedzialna rola – nic bardziej mylnego – możesz być tylko i wyłącznie moją prywatną Śmiercią – a twa kosa nie będzie się wznosić do mojej grdyki i nie weźmiesz nigdy w palce nici mego życia, które trzymały Mojry na spółkę z eryniami, co szeptały im złośliwe podpowiedzi na ucho, jak tu jeszcze uprzykrzyć życie, na które sam zapracowałem (sam? Fortuna nie była po mojej stronie) – na razie pozwól, że będę takim wiatrem – wab mnie do słoika, zamieszkam w twojej kieszeni – jak ci się podoba ten pomysł? Ta reszta nicponi – my wszyscy, mężczyźni co się zowią!, mamy łatwiej – i pytasz, jak to robimy? To banalnie proste. Dla nas. Po prostu nie myślimy. Nie to, że od nas to szczególnie zależy – tak zostaliśmy skonstruowani – żebro wyciągnięte od Adama, z którego została zlepiona kobieta – bardzo piękna, Pierwsza Matka, która pozwoliła się skusić wężowi ściskającego gałąź Zakazanego Drzewa – to musiała być mentalność, tam musiała kryć się siła ducha – widzisz, słyszałem kiedyś, że mężczyźni są strażnikami ciała kobiety, niewiasta zaś – strażniczkami duszy mężczyzny. Wiem – ty co noc zasypiasz w bliznach, brak ci wytchnienia – ja naprawdę wiem – widzę to w twych jasnych oczach, w których odbija się szarawe niebo i wszystkie kontury tego miejsca, które staje się przez to piękniejsze, widziane z innej perspektywy – bo gdybym tak mógł wejść do twojej głowy? Pewnie to niemożliwe, pewnie przeżyłbym zawał na miejscu, gdybym napotkał te burzowe chmury, które trzasnęłyby złotem błyskawic tuż przed moim nosem – mimo to warto zaryzykować – zawsze warto, gdy przy sobie czuje się oddech Śmierci, który nie jest trupem, widzi się Śmierć, która nie trzyma w dłoniach kosy, a jej palce nie są kościste – posłuchaj, ta opowieść naprawdę ma swój sens – potrafisz słuchać... A czy lubisz legendy i baśnie, droga Alice? Jestem w nich naprawdę niezły.
W opowiadaniu kłamstw, które chce się słyszeć.
Me imię? - Jeden z wielu – Odtrącony!
- W to nie wątpię, patrząc na twoje szerokie łydki i brzuch, to pewnie ledwo byśmy się tam zmieścili. - Ach, śmiertelna powaga, więc uśmiech? Rzeczywiście, to było dziwne – bo takie sprawiał wrażenie – jakby cały czas się uśmiechał, a mimo to ten uśmiech niemal w ogóle na jego twarzy nie gościł – i ty dajesz się wciągnąć w ułudę kłamstw? Ty, która tak walczy z pozorami – hipokrytka – a która jednocześnie tak łatwo im ulega, sama będąc rozbrajaną na kawałki? Uważaj, Alice – ta gra, taka niepozorna, pomiędzy dwójką niepozornych istot chodzacych poboczem – i nawet nie wyciągnę z szuflady określenia "szara eminencja" – nie było tutaj kogo podkopywać i kim władać. Nie wiem, trochę dziwnie – i kurwa jednak tak pierdolenie normalnie!
Więc? Lubisz te bajki, Alice?
Chłopak niemal podskoczył – niemal jest tutaj bardzo ważnym, strategicznym słowem, który chronił go przed rychłym upadkiem z brutalnej machiny, którą była ta huśtawka – to wahadło! - gdy Alice go pacnęła – tym nie mniej jedynie drgnął i mocniej złapał się metalowego pręta, naprężając na krótki moment mięśnie i rozszerzając mocniej powieki, z iście owczym spojrzeniem, które wbił w dziewczynę – biedna, zbita owieczka, taka niewinna, taka nie rozumiejąca, co się właściwie stało, o co chodzi, dlaczego ktokolwiek ją bije – och, no nie, jednak to napiszę – czy te oczyska mogą kłamać, rodem ze Shreka, kocie ślepia wyjęte! Nie bądź taka, Alicee... Czy też: Melino. Jak zwał, tak zwał, zgadza się? Czy może jednak zrobi ci to jakąś różnicę?
- Ja, głupi?! - No i koniec z tą niewinnością, lecz jako autor, przyznajcie mi to, dałem z siebie wszystko, by stworzyć jakże niewinny image tego nieszczęsnego, głupiutkiego bohatera ciągnącego niewiasty za warkocze i szlajającego się jak jakiś obdartus w dresach po szkole i powycieranych trampkach! - Czy ty masz godność i rozum człowieka? Do kogo ty się tak zwracasz? Bezczelna...- Prychnął i odwrócił w końcu od niej ślepia – jeśli to było twym zamierzeniem, to muszę oddać wszelakie honory, bo ci się udało! Przestał przewiercać twe jestestwo tą trucizną nazywaną "Zwierciadłami Duszy" – dusza, dobre sobie! Jad, kwas, nie dusza!
- Bardziej kretyńskiego imienia nie mogłaś wymyślić. - Wzruszył ramionami na tyle, na ile pozwalała mu na to pozycja, którą aktualnie zajmował na wahadle, przywiązany chustą, zerkając znowu na swoją rozmówczynię. - W kwestii kreatywności również mogę zostać twoim sensei. Jestem wielofunkcyjnym nauczycielem, Menelnio. Mogłaś się nazwać Truteń. Pasowałoby! Albo Lebioda. O. Przynajmniej byłoby realistycznie. - Skierował źrenice przed siebie, jakby w ogóle na nią nie zerkał ani przez sekundę od momentu, w którym zerwał kontakt wzrokowy – no, kit to my, ale nie nam, owszem, bardzo dobrze powiedziane – motto pana Rain'a!
- Po... co? - W pierwszym momencie to pytanie zbiło cię z pantałyku. - A nie wiem, może, moja rodzina... nie jest zbyt rodzinna jeśli o babcie i dziadków chodzi, więc w sumie nawet nie wiem... A co? - Odwróciłeś ku niej twarz. - W każdej rodzinie inaczej się nadaje imiona – na przykład u Blacków zawsze nazywa się dzieci imionami gwiazd lub gwiazdozbiorów. W mojej to bardziej... - To bardziej co, no? Kit to my, ale nie nam, co, Blaise? - ... dobieranie imion mistrzowskich. No wiesz, ennagramy, numerologia, takie tam sprawy.
Blaise – numerologiczna jedynastka – cyfra mistrzowska – doskonałość, odkrywczość i nowatorskość. I co?
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Czw Paź 01, 2015 10:13 pm
*:

Pytasz mnie i co..? Bo wiesz, nie powiem Ci niczego sensownego. W końcu to tylko liczby... Zbitka cyferek, w które i tak nie wierzę... Z resztą - jak miała bym uwierzyć, skoro jestem ósemką? Praktyczną, owładniętą ambicją realistką? Nie dla mnie te wszystkie szumne metafory i podszepty losu. Nie dla mnie rytm ziemi i gra świateł, Mistrzowska Jedenastko. Tylko dlaczego w takim razie dostrzegam, jak resztki słonecznych promieni wędrują po Twoich włosach w tą i z powrotem, kiedy tak się bujamy? I dlaczego powietrze, które muska moją twarz zdaje się być wręcz namacalne? Jesteś silnym wiatrem. Poruszasz strunami, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Nie wygrywają jeszcze niczego konkretnego, zbyt długo były nieużywane, wyraznie jednak czuję, jak naprężają się i próbują dostroić. Zostań. Proszę zostań i pozwól mi przekonać się, co takiego zagrają... Usłyszę tę melodię? Zacznę ją nucić czy może ucieknę?
Pośród wielu jej wad jedna okazała się nie do przeskoczenia: ona ciągle coś czuła, analizowała, co czuje, dlaczego tak czuje, co oznaczają jej uczucia, dlaczego analizuje, co zanalizowała, że czuje, i czy na pewno to czuła, co zanalizowała? Zygmunt Freud przy niej nie wymyśliłby psychoanalizy, tylko odleciałby w opium albo faszyzm, obydwa antydepresanty były chyba ówcześnie legalne.* Mimo to zapraszam. Czym w końcu byłaby burza bez Deszczu? I bez Wiatru, którego kontroli ostatecznie poddawały się nawet te najcięższe chmury? Te tutaj walczyły wyjątkowo dzielnie. W tych krótkich momentach, gdy ostre, zielone światło spotykało się z miękkim brązem trzaskały piorunami, wprawiającymi niewielkie ciało w drżenie. Jesteś na tyle silny by się im przeciwstawić? Nie wiem... Nie chcę zrobić Ci krzywdy Blaise... A ta bańka? Naiwna iluzja ukojenia... Będzie się kurczyć z każdym krokiem. Z każdą błyskawicą i z każdym powiewem, aż w końcu nie będziemy potrzebowali tej ostrości miecza, by móc ranić. Ciągle jednak jest kusząca... Jak każdy zakazany owoc, którego poznanie zwiastuje zazwyczaj nieszczęście. Tylko ja naprawdę - wbrew wszystkiemu - wciąż nie wierzę, że wszystko jest już przesądzone a historia zatacza koło... Pytałeś o bajki... Napiszmy więc nową, w której to Deszcz opada na żyzną, lecz bardzo zaschniętą Ziemię (jak to kiedyś ktoś wspomniał) a dwa popękane łańcuszki - złączone w jeden - wypełniają swoje luki i tworzą arcydzieło. Wiem. Naiwne to jak lot Ikara, ale czy ktokolwiek miałby czelność zatrzymać go na ziemi?
Marny ze mnie filozof i jeszcze gorsza pogodynka, a zbyt wiele tu myśli i meteorologii... Zwłaszcza, kiedy widzi się przed sobą tak uroczą japkę... Ok, przepraszam...Tę królewską twarz, o łabędziej szyi i - sarnim teraz - spojrzeniu. Buźkę, która wręcz prosi się o to, by zamknąć ją w dłoniach i złożyć na jej czole miękki pocałunek. Albo złapać ją za policzki i wytargać... Rain miał chyba sporo szczęścia, że Hughes nadal bała się (?) spoglądać w jego stronę... Albo to ona miała farta, bo spojrzenie to rozbawiło by ją do tego stopnia, że znowu całowała by ziemię. Na całe szczęście tak jak on udawał, że na nią nie patrzy, tak ona - z nieznanych sobie przyczyn - wciąż starała się tego uniknąć. A już na pewno unikała jego spojrzenia, kiedy podkuliła nogi by spódniczka przysłoniła jej łydki. Podła gadzina... Niech sam założy wełniane podkolanówki... APF!
- Do kogo, do kogo?! - Zaskrzeczała, wyginając twarz chyba we wszystkie możliwe strony, chcąc tę mendę sparodiować. - Mów mi Panno Prefekt, nikczemniku. - Parsknęła, pstrykając odznakę, o której sama już dzisiaj zapomniała.
- Truteń? To to w paski? - Potrząsnęła głową. Ktoś jej właśnie wrzucał a Lebioda wciąż skupiała się nie na tym na czym trzeba. - Jesteś jak wszy! Chyba... - Odruchowo podrapała się po nosie. Nigdy w końcu nie była dobra w porównaniach, choć to jedno wybitnie jej teraz pasowało. Blaise był chłoptasiem, który zaraził ją sobą już przy pierwszym kontakcie i swędział, nawet kiedy się ulotnił.
- O. Myślałam, że to normalne... - Obróciła na chwilę głowę w jego stronę, czysto zaciekawiona i tak samo szybko ją cofnęła. - To znaczy...Wybacz, ale myślałam, że genealogia to pierwsze co wam wpajają. Nie ważne z resztą... - Oczywiście, że ważne... Zmarszczyła czoło i oparła je na drążku. - Wierzysz w te pierdoły? O numerologii i całym tym zapisie przyszłości? - Zapytała prawie szeptem, wtulając się w metalowy kikut i zamykając oczy.


* Ignacy Karpowicz
Blaise Rain
Oczekujący
Blaise Rain

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Sro Paź 07, 2015 5:14 pm
- Nie umiesz! - Tyknął ją w ramię – rzecz wymagająca istnych akrobacji i innych kombinacji najróżniejszego typu, ale też rzecz jak najbardziej udana, kiedy w końcu cofnął tą swoją rękę, zgiął ją w łokciu i sięgnął do niej – lekkie tyknięcie jednym palcem, które miało być swoistą karą – ha! - cierp teraz zła niewiasto, że odważasz się na takie ruchy, gesty i słowa! - Niech Cię gumochłon pochłonie! Żadnych pani prefekt, panno Melino! Jak ty jesteś prefektem, to ja jestem księciem Anglii. - Uniósł dumnie podbródek, by nie było wątpliwości co do jego iście szlacheckiego pochodzenia (co z tego, że kasta taka jak szlachta w swej pełni nazwy nie istniała jako tako w Anglii, któż niby o to dbał? Na pewno nie ja! Chociaż Rain już bardziej, będący wielbicielem historii – nie tylko tej mugolskiej, rzecz jasna) – i rzeczywiście, mógłby być – te ściągnięte ramiona, ta postawa – szkoda tylko, że te szmaty na nim, co sobie tak wisiały, zdecydowanie nieco znoszone i przyduże, prezentowały się, suma sumarum, kompletnie NIE książęco – ale tytuł króla w glinianej koronie moim zdaniem obowiązywał, więc jak na dziwaka, klauna, czy jak go inaczej nazwać, przystało, tak i parodiował – końcowo samego siebie, dając wręcz Alice pożywkę dla udowodnienia, z jakim to pysznym paniczyskiem przyszło jej obcować, a co! - a sobie też to udowadniając – bo widzicie, ja naprawdę kocham kłamstwa – te ozdobione czernią w naszym pięknym świecie, na naszym cudownym kontynencie Europejskim – a Blaise kochał je jeszcze bardziej – och, mówcie mi "Samael" – ponury Anioł Upadku przybrany w jakieś dziwaczne szaty i z wrażeniem, że ciągle na jego facjacie maluje się uśmiech, choć nie uśmiechał się prawie wcale, mylił oczy, a sam zamydlonego spojrzenia nie miał – gdzie tu zaczynała się przyjemność i czysta frajda ułud, a gdzie tragizm braku własnego "ja", które kształcone było tylko wrażeniami, nieskończonymi warstwami nakładanymi na prawdziwy obraz, zakuty pod zamarzniętymi już farbami, nakryty kolejnymi obrazami, ramami i płótnami – gdzież tu szukać, w tym bajzlu, w tym istnym burdelu, gdzie pochód dusz nie kończył się od Sonory do Gomory! Bóg tak chciał – strącił Aniołów z nieba, jedyny Absolut, które muśmy posłuszni i wygnał ich tam, gdzie świat miał swój kraniec, by odnalazły swe przeznaczenie wśród ludzi – a on – on był wyjątkowo ułomnym Aniołem, który nawet nie posiadał skrzydeł – taki diablik z rodzaju tych, co drążą twe wnętrze i ciągle podrażniają, moja Alice – niewiasto o wyjątkowo jasnych i bystrych oczach.
Spojrzał na nią tylko po to, by zjechać ją od góry do dołu, kiedy zadała to pytanie.
- Nie. Ty nie jesteś w paski. - Idiotyczna odpowiedź, brawo, po prostu odbicie piłeczki godne poziomu gimbazjady – no i dobrze! Głupiemu łatwiej iść przez ten świat, to i nie ma co udawać alfy i omegi, gdy flow wątków płynie w dziwacznych sferach tego, jak seks uprawiają leniwce i inne patyczaki – świetnie się dobraliście, jeśli chodzi o poziom prowadzonych dyskusji i sposób ich prowadzenia, oboje wiecznie zdziwieni! Oboje wiecznie niepołapani w tym, co się właściwie dzieje! Opóźniony zapłon – o, w tym byliście naprawdę dobrzy. Czy w czymś jeszcze? Pomyślmy... Mimo wszystko nieźle wam poszło to przekształcenie wahadła w huśtawkę – a nie, to pannie Hughes – w końcu ty tu ledwo się wdrapałeś i jeszcze bliski byłeś do rozbicia sobie głowy o kamień w całej swej kociej wręcz gracji ruchów.
- Czy ja wiem. - Tak jak i ona przed chwilą, tak i ty teraz wzruszyłeś lekko ramionami – co było tak naprawdę ważne, a co nie ważne – dostrzegałeś więcej tych błahych, marnych rzeczy, niż tych, którymi warto się było przejmować i zawracać sobie nimi głowę – ile w tym było niepoprawnego rozumowania sam nie wiem, ale przynajmniej, w przeciwieństwie do Alice, byłeś Wolny – wolny od ciężaru egzystencji opadającej na ramiona i spalającej wszystko wokół, nie pozwalającej zaznać spokoju – ty ten spokój miałeś w rękach – zobacz, Alice, pokarzę ci, jak nosił go w kieszeni – patrz... widzisz? Czujesz, może nie widzisz, ale ciągle wyczuwasz, gdy serce miast być zgniatanym, dopasowywało się do jednostajnego bujania i wyciszało, kiedy myśli przestawały analizować, galopować, a nagle osiadały na tu i teraz... Czujesz? - Byłoby smutno, gdyby się okazało, że nasza wolna wola jest tylko mrzonką. - Nie za mądre słowa jak na klasowego błazna? Zwróciłeś na nią swe spojrzenie, ale ona swoim już zdążyła uciec. - Wolę wierzyć, że nie da się odczytać naszej przyszłości, bo nie jest zapisana. Bo nie istnieje. Ale jak najbardziej wierzę w siłę nadawanych nam przez rodziców imion.
Sponsored content

Wahadło                - Page 9 Empty Re: Wahadło

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach