- Sherisse Rhian
Re: Wahadło
Sob Kwi 18, 2015 11:58 pm
Sherisse traciła kontrolę nad sowią pocztą, która nadchodziła do niej co kilka dni, zbierając się na biurku w dormitorium w bardzo okazały stosik. Mimo iż pochodziła z rodziny mugolskiej, to jednak jakieś szczątkowe informacje docierały do Irlandii, najprawdopodobniej od jej dalekiego wuja, który podobnie jak ona, wyróżnił się w rodzinie tym, że był czarodziejem i dzięki swym umiejętnościom został również zastępcą samego Ministra Magii. Sherisse nie chciała martwić rodziców ani sióstr sytuacją jaka działa się w świecie magii. W każdym z listów starała się również ukryć rosnące przerażenie. Ale widocznie jej matka nawiązywała częstszy kontakt z wujem Rackhamem niż Rhian się się spodziewała, bo coraz ciężej było jej omijać ten temat szerokim łukiem.
Nastał również ten dzień, kiedy ojciec dziewczyny postanowił, że nie pozwoli, by jego najstarsza córka przebywała w tym niebezpiecznym zamku z dala od domu, gdy wojna czarodziejów czyhała już od progu. W dodatku na obcej wyspie. Sherisse pochodziła z Irlandii i sam fakt, że jej rodzinę dzieliła tak duża odległość, dodatkowo napawał wszystkich przerażeniem. W dodatku wiadome było, że w najtragiczniejszej sytuacji znajdowali się czarodzieje tacy jak ona – z niemagicznych rodzin. Sherisse nie była zbyt popularna w kręgach szkolnych, dlatego gdy poruszała się korytarzami Hogwartu, nie zwracała na siebie większej uwagi. Ale nie była szarą myszką. Po prostu wolała nie wchodzić w paradę tym dziwnym jednostkom, które trzęsły i potrafiły sterroryzować taką dużą rzeszę uczniów. Sherisse przerażały te jednostki, ukrywała to jednak pod pozornie obojętnym spojrzeniem niebieskich tęczówek, starając się żyć z dnia na dzień. Jakby każdy kolejny poranek był swoistą szkołą przetrwania.
Właśnie wychodziła z biblioteki z zamiarem udania się do Pokoju Wspólnego Ravenclawu, ale z drugiej strony nie miała ochoty jeszcze, by zamykać się w pokoju. Zwłaszcza, że do godziny policyjnej zostało jeszcze parę godzin. Dopiero gdy wygramoliła się zza regałów z ciężkimi tomiszczami, zdała sobie sprawę, że jeszcze nawet nie wybiła godzina osiemnasta. Zwłaszcza, że od wydarzeń na błoniach w Pokojach Wspólnych bywało tłoczniej niż zazwyczaj, a każdy obawiał się własnego cienia, ani nie miał ochoty wyścibiać nosa poza wieżę Krukonów. Oczywiście mowa tu o zwyczajnych, żeby nie powiedzieć randomowych uczniach, którzy nie brali czynnego udziału w masakrze. Sherisse mogła się jedynie domyślać kto tam uczestniczył, pierwsze ciała ofiar powoli były identyfikowane. Można było spodziewać się niedługo ścisłego nadzoru Ministerstwa Magii i grupy wyszkolonych aurorów.
Poprawiła torbę na ramieniu i zwolniła kroku. Długie włosy związała w niedbałego koka, by nie przeszkadzały jej w pracy i teraz, gdy przemierzała szkolny korytarz, poczuła jak jej ciążą. Sięgnęła ręką do mocnej gumki, specjalnej, która mogła utrzymać jej włosy w ryzach i rozpuściła. Opadły kaskadą na plecy, a palce machinalnie rozczesały lekko skłębione fragmenty. Poczuła powiew świeżego, chłodnego marcowego powietrza na policzkach i zdała sobie sprawę, że znajduje się blisko Wahadła, przy którym czasem chętnie zatrzymywała się, by spojrzeć na okolicę. Przyspieszyła kroku i zatrzymała się w pół drogi. Jakież było jej rozczarowanie, kiedy zobaczyła, że jej miejsce jest zajęte. Dopiero kilka sekund później rozpoznała w odwróconej sylwetce chłopaka z rocznika wyżej, znajomego jej Ślizgona. Oczywiście on nawet nie miał pojęcia o jej istnieniu. Zastanawiała się czy nie postępuje niewłaściwie, gdy ruszyła śmiałym krokiem w jego kierunku. A co tam! Tak właściwie to nie znała go, mógł być podobny do innych zwyrodnialców uczęszczających do Domu Węża. Pokładała jednak nadzieję w swojej różdżce i umiejętnościach, gdyby miało wydarzyć się coś niebezpiecznego z jego strony. Dopiero gdy znalazła się tuż obok, po jego prawej stronie, zauważyła, że dłonie nienaturalnie zacisnął na balustradzie, jakby nie mógł zapanować nad ich drżeniem. Przeniosła spojrzenie swoich błękitnoniebieskich tęczówek na jego twarz i uniosła brwi do góry. U nikogo dotąd nie widziała podobnego spojrzenia i nie bardzo jej się ono podobało. Nie chciała jednak wyjść na tchórza w chwili, gdy weszła na jego terytorium i ujawniła swoją obecność. No cóż Rhian, jak zachciało Ci się powiedzieć, a to musisz powiedzieć teraz B.
- Źle się czujesz? – Wypaliła, właściwie te słowa same wypłynęły jej z ust. Odwróciła twarz w kierunku, w którym do tej pory patrzył, by ukryć irytację na samą siebie, że rozpoczęła rozmowę w tak idiotyczny sposób. Oparła dłonie na balustradzie i starała się wypatrzyć coś interesującego, co mogło pochłonąć tak mocno jego uwagę, ale niczego takiego nie dostrzegła. Wszystko jednak było lepsze od odwracania wzroku z powrotem na niego.
Nastał również ten dzień, kiedy ojciec dziewczyny postanowił, że nie pozwoli, by jego najstarsza córka przebywała w tym niebezpiecznym zamku z dala od domu, gdy wojna czarodziejów czyhała już od progu. W dodatku na obcej wyspie. Sherisse pochodziła z Irlandii i sam fakt, że jej rodzinę dzieliła tak duża odległość, dodatkowo napawał wszystkich przerażeniem. W dodatku wiadome było, że w najtragiczniejszej sytuacji znajdowali się czarodzieje tacy jak ona – z niemagicznych rodzin. Sherisse nie była zbyt popularna w kręgach szkolnych, dlatego gdy poruszała się korytarzami Hogwartu, nie zwracała na siebie większej uwagi. Ale nie była szarą myszką. Po prostu wolała nie wchodzić w paradę tym dziwnym jednostkom, które trzęsły i potrafiły sterroryzować taką dużą rzeszę uczniów. Sherisse przerażały te jednostki, ukrywała to jednak pod pozornie obojętnym spojrzeniem niebieskich tęczówek, starając się żyć z dnia na dzień. Jakby każdy kolejny poranek był swoistą szkołą przetrwania.
Właśnie wychodziła z biblioteki z zamiarem udania się do Pokoju Wspólnego Ravenclawu, ale z drugiej strony nie miała ochoty jeszcze, by zamykać się w pokoju. Zwłaszcza, że do godziny policyjnej zostało jeszcze parę godzin. Dopiero gdy wygramoliła się zza regałów z ciężkimi tomiszczami, zdała sobie sprawę, że jeszcze nawet nie wybiła godzina osiemnasta. Zwłaszcza, że od wydarzeń na błoniach w Pokojach Wspólnych bywało tłoczniej niż zazwyczaj, a każdy obawiał się własnego cienia, ani nie miał ochoty wyścibiać nosa poza wieżę Krukonów. Oczywiście mowa tu o zwyczajnych, żeby nie powiedzieć randomowych uczniach, którzy nie brali czynnego udziału w masakrze. Sherisse mogła się jedynie domyślać kto tam uczestniczył, pierwsze ciała ofiar powoli były identyfikowane. Można było spodziewać się niedługo ścisłego nadzoru Ministerstwa Magii i grupy wyszkolonych aurorów.
Poprawiła torbę na ramieniu i zwolniła kroku. Długie włosy związała w niedbałego koka, by nie przeszkadzały jej w pracy i teraz, gdy przemierzała szkolny korytarz, poczuła jak jej ciążą. Sięgnęła ręką do mocnej gumki, specjalnej, która mogła utrzymać jej włosy w ryzach i rozpuściła. Opadły kaskadą na plecy, a palce machinalnie rozczesały lekko skłębione fragmenty. Poczuła powiew świeżego, chłodnego marcowego powietrza na policzkach i zdała sobie sprawę, że znajduje się blisko Wahadła, przy którym czasem chętnie zatrzymywała się, by spojrzeć na okolicę. Przyspieszyła kroku i zatrzymała się w pół drogi. Jakież było jej rozczarowanie, kiedy zobaczyła, że jej miejsce jest zajęte. Dopiero kilka sekund później rozpoznała w odwróconej sylwetce chłopaka z rocznika wyżej, znajomego jej Ślizgona. Oczywiście on nawet nie miał pojęcia o jej istnieniu. Zastanawiała się czy nie postępuje niewłaściwie, gdy ruszyła śmiałym krokiem w jego kierunku. A co tam! Tak właściwie to nie znała go, mógł być podobny do innych zwyrodnialców uczęszczających do Domu Węża. Pokładała jednak nadzieję w swojej różdżce i umiejętnościach, gdyby miało wydarzyć się coś niebezpiecznego z jego strony. Dopiero gdy znalazła się tuż obok, po jego prawej stronie, zauważyła, że dłonie nienaturalnie zacisnął na balustradzie, jakby nie mógł zapanować nad ich drżeniem. Przeniosła spojrzenie swoich błękitnoniebieskich tęczówek na jego twarz i uniosła brwi do góry. U nikogo dotąd nie widziała podobnego spojrzenia i nie bardzo jej się ono podobało. Nie chciała jednak wyjść na tchórza w chwili, gdy weszła na jego terytorium i ujawniła swoją obecność. No cóż Rhian, jak zachciało Ci się powiedzieć, a to musisz powiedzieć teraz B.
- Źle się czujesz? – Wypaliła, właściwie te słowa same wypłynęły jej z ust. Odwróciła twarz w kierunku, w którym do tej pory patrzył, by ukryć irytację na samą siebie, że rozpoczęła rozmowę w tak idiotyczny sposób. Oparła dłonie na balustradzie i starała się wypatrzyć coś interesującego, co mogło pochłonąć tak mocno jego uwagę, ale niczego takiego nie dostrzegła. Wszystko jednak było lepsze od odwracania wzroku z powrotem na niego.
- Jonathan Avery
Re: Wahadło
Nie Kwi 19, 2015 12:43 am
Nieruchome spojrzenie nienaturalnie jasnych oczu osadziło się na dziedzińcu, mięsień na policzku chłopaka zadrgał ledwo zauważalnie. Zdawać by się mogło, iż pilnie czegoś wypatruje za balkonowej balustrady - błąd, równie dobrze w chwili obecnej mógłby zostać pozbawionym zmysłu wzroku, a niewielką zrobiłoby mu to różnicę. Niby doskonale widział postacie czarodziejów niecierpliwie przemierzających dziedziniec, gorączkowo ze sobą rozmawiających i próbujących ustalić decyzje, które winny zapaść, aby zapewnić choćby pozory ładu i powrotu bezpieczeństwa. Widział je, ale nie dostrzegał. Rozumiecie? Równie dobrze mogłoby ich tam nie być, tak daleko jego myśli pozostawały poza tym co się tam działo w chwili obecnej. Skupiał się na sobie, żadne to zaskoczenie. Rozmyślał, analizował, planował. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż znajdzie się niedługo na tapecie. Będzie jednym z pierwszych, do których dobiorą się śledczy i było mu to cholernie nie na rękę.
Zaciągnął się mocno papierosem, gniewnie zaciskając palce na barierkach. Nieruchome dotąd spojrzenie drgnęło, przeskoczyło na pobielałe knykcie. Rozluźnił je, tym samym skazując się na powrót nieprzyjemnego drżenia. Odetchnął powoli i głośno, jakby próbując uspokoić nadszarpnięte nerwy. Nic z tego, nie pójdzie ci z tym tak łatwo, Avery. Czuł jak cienki strumyczek potu znaczy powoli ścieżkę wzdłuż jego karku. Szczęście w nieszczęściu doszły go plotki o pojawieniu się w Hogwarcie nowej uczennicy, której wszak osobiście nie miał jeszcze okazji spotkać w zamku. Panny Tichy przybyłej z Francji - swoją drogą niesamowicie dogodny czas obrała sobie do wizyty. Ona najprawdopodobniej była kluczem do rozwiązania jego problemu. Jednego z licznych, jednego z ważniejszych. Musiał ją znaleźć i uzyskać potrzebne mu informacje i nie tylko. Ach, słodka Gwen, jakże w porę i nie w porę przybyłaś, jeśli wiesz o czym mówię.
"Źle się czujesz?". Drgnął mocno, niespodziewanie słysząc obok siebie dziewczęcy głos. Jakże mógł niedosłyszeć kroków? Czyżby aż tak skupił się na wnętrzu, że pozostał głuchy na to co działo się wokół niego? Toż to zdecydowanie niepodobne do niego zachowanie. Odwrócił głowę w bok, obdarzając przeciągłym spojrzeniem drobną postać natręta. Oczywiście, że ją kojarzył - zresztą jak większość uczniów w Hogwarcie. Była od niego młodsza; nie do końca był pewien czy należała do piątego czy szóstego rocznika. Na pewno była Krukonką, nie trzeba było być specjalnie bystrym by domyślić się tego. Wystarczyło spojrzeć na emblemat domu naszyty na odzież. Była ładna, miła i niespecjalnie przez niego w chwili obecnej pożądana.
Znaczy się jej obecność, oczywiście.
- A kto z nas w chwili obecnej dobrze się czuje? - sarknął niecierpliwe, mocniej zaciskając przy tym palce na balustradzie, coby powstrzymać chociaż na chwilę drżenie rąk.
Nieprzywykły do nieprzyjemnych odzywek względem przedstawicielek płci pięknej będących na dodatek młodszymi i zapewne bardziej zagubionymi od niego po ostatnich wydarzeniach, zreflektował się szybko. Na usta przywołał uprzejmy zachęcający uśmiech, a głowę przechylił nieco na bok, najwidoczniej chcąc swą postawą zaprezentować większą otwartość oraz gotowość wysłuchania niespodziewanej towarzyszki. Miał cichą nadzieję odwrócenia swojej uwagi od bieżących problemów, a cóż lepiej się do tego nadawało niż towarzystwo urodziwej Krukonki? Nawet jeśli ta, z tego co pamiętał, wywodziła się z rodziny, w której żyłach było tyle samo magicznej krwi co w jego mugolskiej.
- Wybacz, to nerwy. Nie, nie czuję się źle - poprawił się szybko, wyrzucając przy tym niedopałek za balustradę. Przez chwilę milczał, jakby szukając w głowie odpowiednich słów. Znalazł je nadzwyczaj szybko, aczkolwiek niekoniecznie można było je podpiąć pod te, które wypadałoby w tej chwili wypowiedzieć osobie piastującej stanowisko prefekta naczelnego. - Czemu nie jesteś w Pokoju Wspólnym? Większość osób właśnie w nich się w tej chwili znajduje. A nie wałęsa się w okolicach miejsc, w których jeszcze nie dawno można było utopić kota w kałuży krwi.
Ostatnie słowa oczywiście nawiązywały do śmierci pewnej bodajże Puchonki, której duch niespokojnie unosił się w chwili obecnej pomiędzy murami zamku. Tylko tyle z niej zostało, a okoliczności jej śmierci oczywiście wyjaśnione nie zostały. Jak większość rzeczy, które ostatnio działy się w Hogwarcie.
Zaciągnął się mocno papierosem, gniewnie zaciskając palce na barierkach. Nieruchome dotąd spojrzenie drgnęło, przeskoczyło na pobielałe knykcie. Rozluźnił je, tym samym skazując się na powrót nieprzyjemnego drżenia. Odetchnął powoli i głośno, jakby próbując uspokoić nadszarpnięte nerwy. Nic z tego, nie pójdzie ci z tym tak łatwo, Avery. Czuł jak cienki strumyczek potu znaczy powoli ścieżkę wzdłuż jego karku. Szczęście w nieszczęściu doszły go plotki o pojawieniu się w Hogwarcie nowej uczennicy, której wszak osobiście nie miał jeszcze okazji spotkać w zamku. Panny Tichy przybyłej z Francji - swoją drogą niesamowicie dogodny czas obrała sobie do wizyty. Ona najprawdopodobniej była kluczem do rozwiązania jego problemu. Jednego z licznych, jednego z ważniejszych. Musiał ją znaleźć i uzyskać potrzebne mu informacje i nie tylko. Ach, słodka Gwen, jakże w porę i nie w porę przybyłaś, jeśli wiesz o czym mówię.
"Źle się czujesz?". Drgnął mocno, niespodziewanie słysząc obok siebie dziewczęcy głos. Jakże mógł niedosłyszeć kroków? Czyżby aż tak skupił się na wnętrzu, że pozostał głuchy na to co działo się wokół niego? Toż to zdecydowanie niepodobne do niego zachowanie. Odwrócił głowę w bok, obdarzając przeciągłym spojrzeniem drobną postać natręta. Oczywiście, że ją kojarzył - zresztą jak większość uczniów w Hogwarcie. Była od niego młodsza; nie do końca był pewien czy należała do piątego czy szóstego rocznika. Na pewno była Krukonką, nie trzeba było być specjalnie bystrym by domyślić się tego. Wystarczyło spojrzeć na emblemat domu naszyty na odzież. Była ładna, miła i niespecjalnie przez niego w chwili obecnej pożądana.
Znaczy się jej obecność, oczywiście.
- A kto z nas w chwili obecnej dobrze się czuje? - sarknął niecierpliwe, mocniej zaciskając przy tym palce na balustradzie, coby powstrzymać chociaż na chwilę drżenie rąk.
Nieprzywykły do nieprzyjemnych odzywek względem przedstawicielek płci pięknej będących na dodatek młodszymi i zapewne bardziej zagubionymi od niego po ostatnich wydarzeniach, zreflektował się szybko. Na usta przywołał uprzejmy zachęcający uśmiech, a głowę przechylił nieco na bok, najwidoczniej chcąc swą postawą zaprezentować większą otwartość oraz gotowość wysłuchania niespodziewanej towarzyszki. Miał cichą nadzieję odwrócenia swojej uwagi od bieżących problemów, a cóż lepiej się do tego nadawało niż towarzystwo urodziwej Krukonki? Nawet jeśli ta, z tego co pamiętał, wywodziła się z rodziny, w której żyłach było tyle samo magicznej krwi co w jego mugolskiej.
- Wybacz, to nerwy. Nie, nie czuję się źle - poprawił się szybko, wyrzucając przy tym niedopałek za balustradę. Przez chwilę milczał, jakby szukając w głowie odpowiednich słów. Znalazł je nadzwyczaj szybko, aczkolwiek niekoniecznie można było je podpiąć pod te, które wypadałoby w tej chwili wypowiedzieć osobie piastującej stanowisko prefekta naczelnego. - Czemu nie jesteś w Pokoju Wspólnym? Większość osób właśnie w nich się w tej chwili znajduje. A nie wałęsa się w okolicach miejsc, w których jeszcze nie dawno można było utopić kota w kałuży krwi.
Ostatnie słowa oczywiście nawiązywały do śmierci pewnej bodajże Puchonki, której duch niespokojnie unosił się w chwili obecnej pomiędzy murami zamku. Tylko tyle z niej zostało, a okoliczności jej śmierci oczywiście wyjaśnione nie zostały. Jak większość rzeczy, które ostatnio działy się w Hogwarcie.
- Sherisse Rhian
Re: Wahadło
Nie Kwi 19, 2015 1:25 am
Skupiła swoją uwagę na grupce czarodziejów, poruszających się dziedzińcem jak stado kurcząt z odciętymi łbami. Wydarzenia, które ostatnio nawiedziły Hogwart na trwałe zapiszą się w jego kronikach, a tytuł rozdziałów o nich z pewnością będzie zawierał w sobie zwrot „czarny okres w dziejach zamku”, albo coś jeszcze bardziej mrocznego i powodującego ciarki na plecach. Oparła się łokciami o balustradę, rozprostowując nogi. To była zadziwiająca pozycja, wręcz niedopuszczalna w towarzystwie obcego Ślizgona. Ale widząc jego reakcję na własne słowa, tak jakby strach z niej odrobinę uleciał. A może powoli zaczynała się na niego uodparniać, w końcu od kilku tygodni ani na chwilę jej nie opuszczał. Nie mogła się powstrzymać by nie obserwować go kątem oka, ale ani razu nie rzuciła mu spojrzenia wprost. Poczuła na sobie świdrujące spojrzenie zadziwiająco niebieskich jak na Ślizgona – jak na Ślizgona?! – oczu i prosiła samą siebie w duchu, by wytrzymać tę „lustrację” jak najdłużej, bez mrugnięcia okiem. Zadziwiający był dla niej fakt, że zdawał się ją chociaż odrobinę rozpoznawać. A może tak jej się tylko wydawało. Najprawdopodobniej chciałaby, żeby tak właśnie było, ale równie dobrze mogła się mylić. Wreszcie, gdy siła jego spojrzenia zelżała, odważyła się na niego spojrzeć, a na jej twarzy odmalował się pewny siebie uśmiech. Wyprostowała się, pozostawiając jedynie lewą dłoń na balustradzie, natomiast prawą musiała niezwłocznie podciągnąć pasek torby, który od tych jej wygibasów, postanowił zrobić sobie twarde lądowanie na podłodze. Chrząknęła, jakby chciała powstrzymać uśmiech, który nie wiedzieć czemu pchał jej się na usta. Zadziwiające jak w najmniej odpowiednich sytuacjach życiowych wracał jej humor i musiała całą siłą woli powstrzymywać się, by nie wyjść na głupiutką chichotkę.
- Trafne spostrzeżenie. Punkt dla Ciebie. – Odparła, gdy była już pewna, że głos jej nie zawiedzie i nie zadrży w najmniej odpowiednim momencie. Ku swojej radości stwierdziła, że nic podobnego się nie wydarzyło. Całe szczęście. A może szczęście w nieszczęściu, bo temu chłopakowi jednak przydałaby się odrobina humoru, by kolec w tyłku, który miał zasadzony po same gardło, trochę się poluzował. Wolała jednak nie igrać z ogniem przy pierwszym spotkaniu. Zapewne pierwszym i ostatnim, bo po tej rozmowie pewnie nigdy więcej już na nią nie spojrzy. Tacy jak on nigdy nie zwracali uwagi na takie jak ona. Obserwowała z podziwem, jak nagle wyraz twarzy może zmienić się w przeciągu jednej sekundy. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że coś takiego jest w ogóle możliwe, ale widocznie mało jeszcze w życiu przeżyła i niewielu ludzi poznała. A ten wyjątek zdawał się jeszcze dodatkowo odbiegać od reguły. Tak jakby z poprzedniego komunikatu „Nie chce mi się z Tobą gadać, odejdź stąd, zanim sięgnę po różdżkę” przeszedł do informacji „Czy uczyniłabyś mi ten zaszczyt i uraczyła krótką pogawędką?” Zdumiewające i… interesujące. Splotła ramiona na piersiach i oparła się biodrem o balustradę. Wyciągnęła dłoń z palcem wskazującym skierowanym u góry, jakby dostrzegła w jego słowach pewną prawidłowość. Drugie ramię, oplatając się w pasie, podpierała zgiętą w łokciu rękę z palcem wskazującym. Nie celowała w niego, ale w jakiś mało ważny punkt.
- To ja zakłócam Twój spokój, a Ty prosisz mnie o wybaczenie? – Spytała, nie oczekując jednak od niego odpowiedzi. – Dziwny z Ciebie Ślizgon. – Mruknęła, chowając zgiętą rękę, na powrót splatając ramiona.
- A dlaczego miałabym być, skoro nie wybiła jeszcze godzina policyjna? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie, unosząc brwi do góry. Wolała jednak nie rozdrażniać chłopaka i spojrzała ponownie na dziedziniec, kiedy znów się odezwała. – Dopiero skończyłam odrabiać prace pisemne i miałam iść do Pokoju Wspólnego, ale nie mogę już znieść tego ścisku i tej wszechogarniającej paniki. Wychodzenie na błonia też nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem, a mózg trzeba czasem przewietrzyć, więc przychodzę tutaj. W zasadzie tak jak i Ty. – Wzruszyła ramionami, mówiąc szczerze. Dreszcz przeszedł ją po plecach na dźwięk tych przerażających słów, wspominających równie tragiczne wydarzenie jak to co stało się na błoniach. Rozejrzała się po korytarzu i mimowolnie wzdrygnęła. - Tak, to przerażające, ale jak tak dalej pójdzie to strach zapędzi nas w kozi róg do tego stopnia, że nikt nie wyścibi nosa poza swoją przysłowiową kołdrę, która chroniłaby nas przed sennymi koszmarami. Niestety to nie są koszmary, to rzeczywistość. Prędzej czy później i tak trzeba będzie się z nią zmierzyć. – Obrzuciła go długim spojrzeniem. – A Ty zdaje się jesteś prefektem naczelnym Slytherinu, paniczu Avery. Czy do obowiązków pana pre – fe - kta na – czel – ne - go należy też odprowadzanie zbłąkanych uczennic do ich wieży? – Spytała na jednym wydechu, właściwie to początkowo jedynie o tym pomyślała, a usłyszawszy swoje myśli miała ochotę odgryźć sobie język.
- Trafne spostrzeżenie. Punkt dla Ciebie. – Odparła, gdy była już pewna, że głos jej nie zawiedzie i nie zadrży w najmniej odpowiednim momencie. Ku swojej radości stwierdziła, że nic podobnego się nie wydarzyło. Całe szczęście. A może szczęście w nieszczęściu, bo temu chłopakowi jednak przydałaby się odrobina humoru, by kolec w tyłku, który miał zasadzony po same gardło, trochę się poluzował. Wolała jednak nie igrać z ogniem przy pierwszym spotkaniu. Zapewne pierwszym i ostatnim, bo po tej rozmowie pewnie nigdy więcej już na nią nie spojrzy. Tacy jak on nigdy nie zwracali uwagi na takie jak ona. Obserwowała z podziwem, jak nagle wyraz twarzy może zmienić się w przeciągu jednej sekundy. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że coś takiego jest w ogóle możliwe, ale widocznie mało jeszcze w życiu przeżyła i niewielu ludzi poznała. A ten wyjątek zdawał się jeszcze dodatkowo odbiegać od reguły. Tak jakby z poprzedniego komunikatu „Nie chce mi się z Tobą gadać, odejdź stąd, zanim sięgnę po różdżkę” przeszedł do informacji „Czy uczyniłabyś mi ten zaszczyt i uraczyła krótką pogawędką?” Zdumiewające i… interesujące. Splotła ramiona na piersiach i oparła się biodrem o balustradę. Wyciągnęła dłoń z palcem wskazującym skierowanym u góry, jakby dostrzegła w jego słowach pewną prawidłowość. Drugie ramię, oplatając się w pasie, podpierała zgiętą w łokciu rękę z palcem wskazującym. Nie celowała w niego, ale w jakiś mało ważny punkt.
- To ja zakłócam Twój spokój, a Ty prosisz mnie o wybaczenie? – Spytała, nie oczekując jednak od niego odpowiedzi. – Dziwny z Ciebie Ślizgon. – Mruknęła, chowając zgiętą rękę, na powrót splatając ramiona.
- A dlaczego miałabym być, skoro nie wybiła jeszcze godzina policyjna? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie, unosząc brwi do góry. Wolała jednak nie rozdrażniać chłopaka i spojrzała ponownie na dziedziniec, kiedy znów się odezwała. – Dopiero skończyłam odrabiać prace pisemne i miałam iść do Pokoju Wspólnego, ale nie mogę już znieść tego ścisku i tej wszechogarniającej paniki. Wychodzenie na błonia też nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem, a mózg trzeba czasem przewietrzyć, więc przychodzę tutaj. W zasadzie tak jak i Ty. – Wzruszyła ramionami, mówiąc szczerze. Dreszcz przeszedł ją po plecach na dźwięk tych przerażających słów, wspominających równie tragiczne wydarzenie jak to co stało się na błoniach. Rozejrzała się po korytarzu i mimowolnie wzdrygnęła. - Tak, to przerażające, ale jak tak dalej pójdzie to strach zapędzi nas w kozi róg do tego stopnia, że nikt nie wyścibi nosa poza swoją przysłowiową kołdrę, która chroniłaby nas przed sennymi koszmarami. Niestety to nie są koszmary, to rzeczywistość. Prędzej czy później i tak trzeba będzie się z nią zmierzyć. – Obrzuciła go długim spojrzeniem. – A Ty zdaje się jesteś prefektem naczelnym Slytherinu, paniczu Avery. Czy do obowiązków pana pre – fe - kta na – czel – ne - go należy też odprowadzanie zbłąkanych uczennic do ich wieży? – Spytała na jednym wydechu, właściwie to początkowo jedynie o tym pomyślała, a usłyszawszy swoje myśli miała ochotę odgryźć sobie język.
- Jonathan Avery
Re: Wahadło
Nie Kwi 19, 2015 11:22 am
Zabawne jak emblematy wszyte w czarne szkolne szaty oddziaływały na ludzi; założymy, iż zamiast srebra i zieleni na piersi Avery'ego malowałby się złocisty lew Gryffindoru, jakże inne podejście mieliby do niego postronni ludzie, którzy wiedzieli o nim wyłączne to do jakiego Domu w Hogwarcie przynależy. Tak jakby wąż prężący się na jego ubraniach miał być niemym ostrzeżeniem przed osobnikiem groźnym i nieprzyjemnym, którego towarzystwa należałoby unikać nie chcąc narażać się na złośliwości czy klątwy. Powiecie, że żaden stereotyp nigdy sam się nie stworzył - oczywiście będziecie mieli rację. Ślizgoni przez lata pracowali na miano czarnych owiec Hogwartu, zapominając iż swoim zachowaniem reprezentują nie tylko siebie, ale i rody, z których się wywodzili, a te w większości były znaczące w czarodziejskim świecie. Nie wszyscy jednak pogrążali się w swobodnej galopadzie po równi pochyłej, nie wykorzystywali faktu, iż na te kilka miesięcy w roku znajdowali się poza rodzicielskim batem. Nie tracili klasy, godności ani rozumu. Nie ciągnął się za nimi odór szaleństwa i zepsucia. Przeznaczeni byli do celów wyższych niż szykanowanie na szkolnym korytarzu czarodzieja pochodzenia mugolskiego czy też zastraszania słabszych od siebie uczniaków.
Pamiętali kto jest arystokracją tego świata i zachowywali się w sposób nie pozwalający zapomnieć o tym także innym. Cisi, kulturalni i czarujący - idealni przedstawiciele na pozór idealnych rodzin. Kryjący w sercach więcej mrocznych sekretów niż mogło się to wydawać za kaskady uprzejmych uśmiechów. Ale czy to właśnie nie o to w tym wszystkim chodziło? Doskonali aktorzy odgrywający swe role na scenie życia.
Mylnie postrzegani jako baranki wśród slytherińskich jadowitych węży.
Właśnie z jednym z nich przyszło dziś rozmawiać pannie Rhian, natrafiła na zawsze uprzejmego i chłodnego Avery'ego, z którego strony ludziom nie groziły warknięcia czy też groźby rzucane zza mocno zaciśniętych zębów. Nie był jednym z wściekłych kundli, których obecność plamiła srebrno-zielone barwy. Uśmiechał się, patrząc na dziewczynę spod delikatnie opuszczonych powiek i wydawał się całkiem usatysfakcjonowany jej towarzystwem. Pierwsze sekundy spotkania, jakby odeszły w niepamięć i nie pozostał przy tym nad nimi chociażby ich cień.
- Dziwny ze mnie Ślizgon? - uniósł brew, powtarzając za dziewczyną. Nie, nie prosił o rozwinięcie tematu, nie interesowało go ono specjalnie. Zamiast tego skupił się na jej kolejnych słowach, odwracając się przy tym i opierając plecami o chłodną balustradę. Dłonie wsunął z powrotem w odmęty szaty wykonanej z grubego czarnego materiału, palce odruchowo zacisnął na wiązowej różdżce, której koniec wysuwał się na zewnątrz, jakby chcąc złapać jedne z ostatnich promieni światła dziennego.
- Dlaczego byś miała być? Nie wiem, większość uczniów właśnie tam się teraz znajduje. Niewiele osób przemierza korytarze, pomijając prefektów i nauczycieli, którzy starają się jakoś ogarnąć ten chaos. Gorzej niż w burdelu ogarniętym pożarem - odpowiedział, przystępując z nogami na nogę. Spojrzenie utkwił w murze na przeciwko siebie. Zmarszczył nieco pobladłe czoło, na które opadały kosmyki ciemnych włosów. - Poza tym to bezpieczniejsze, naprawdę.
On także powinien znajdować się w chwili obecnej w lochach, dopilnowywać porządku w pomieszczeniach Slytherinu. Zamiast tego tkwił na balkonie niczym pieprzona Julia oczekująca swego Romea-wybawiciela. Prawdą było to, iż podobnie jak Rhian męczył się w ścisku i smrodzie paniki pomieszanej z żałobą, żadna siła nie byłaby w stanie w chwili obecnej zmusić go do ruszenia się z miejsca przezeń zajmowanego. Świeże powietrze i spokój były dobrem, na które mało kto w zamku mógł sobie pozwolić. A on nie zamierzał z nich rezygnować zbyt prędko.
Słysząc kolejne słowa Krukonki, odwrócił na nią spojrzenie i parsknął cicho, co równie dobrze można było wziąć za coś bardzo zbliżonego do śmiechu. Pokręcił nieznacznie głową, nie przestając się przy tym uśmiechać.
- Wyłącznie wtedy kiedy zabłąkane uczennice nie mogą trafić same do łóżek, panno..? - odpowiedział, wyciągając przy tym ręce z kieszeni i splatając je na piersi.
Pamiętali kto jest arystokracją tego świata i zachowywali się w sposób nie pozwalający zapomnieć o tym także innym. Cisi, kulturalni i czarujący - idealni przedstawiciele na pozór idealnych rodzin. Kryjący w sercach więcej mrocznych sekretów niż mogło się to wydawać za kaskady uprzejmych uśmiechów. Ale czy to właśnie nie o to w tym wszystkim chodziło? Doskonali aktorzy odgrywający swe role na scenie życia.
Mylnie postrzegani jako baranki wśród slytherińskich jadowitych węży.
Właśnie z jednym z nich przyszło dziś rozmawiać pannie Rhian, natrafiła na zawsze uprzejmego i chłodnego Avery'ego, z którego strony ludziom nie groziły warknięcia czy też groźby rzucane zza mocno zaciśniętych zębów. Nie był jednym z wściekłych kundli, których obecność plamiła srebrno-zielone barwy. Uśmiechał się, patrząc na dziewczynę spod delikatnie opuszczonych powiek i wydawał się całkiem usatysfakcjonowany jej towarzystwem. Pierwsze sekundy spotkania, jakby odeszły w niepamięć i nie pozostał przy tym nad nimi chociażby ich cień.
- Dziwny ze mnie Ślizgon? - uniósł brew, powtarzając za dziewczyną. Nie, nie prosił o rozwinięcie tematu, nie interesowało go ono specjalnie. Zamiast tego skupił się na jej kolejnych słowach, odwracając się przy tym i opierając plecami o chłodną balustradę. Dłonie wsunął z powrotem w odmęty szaty wykonanej z grubego czarnego materiału, palce odruchowo zacisnął na wiązowej różdżce, której koniec wysuwał się na zewnątrz, jakby chcąc złapać jedne z ostatnich promieni światła dziennego.
- Dlaczego byś miała być? Nie wiem, większość uczniów właśnie tam się teraz znajduje. Niewiele osób przemierza korytarze, pomijając prefektów i nauczycieli, którzy starają się jakoś ogarnąć ten chaos. Gorzej niż w burdelu ogarniętym pożarem - odpowiedział, przystępując z nogami na nogę. Spojrzenie utkwił w murze na przeciwko siebie. Zmarszczył nieco pobladłe czoło, na które opadały kosmyki ciemnych włosów. - Poza tym to bezpieczniejsze, naprawdę.
On także powinien znajdować się w chwili obecnej w lochach, dopilnowywać porządku w pomieszczeniach Slytherinu. Zamiast tego tkwił na balkonie niczym pieprzona Julia oczekująca swego Romea-wybawiciela. Prawdą było to, iż podobnie jak Rhian męczył się w ścisku i smrodzie paniki pomieszanej z żałobą, żadna siła nie byłaby w stanie w chwili obecnej zmusić go do ruszenia się z miejsca przezeń zajmowanego. Świeże powietrze i spokój były dobrem, na które mało kto w zamku mógł sobie pozwolić. A on nie zamierzał z nich rezygnować zbyt prędko.
Słysząc kolejne słowa Krukonki, odwrócił na nią spojrzenie i parsknął cicho, co równie dobrze można było wziąć za coś bardzo zbliżonego do śmiechu. Pokręcił nieznacznie głową, nie przestając się przy tym uśmiechać.
- Wyłącznie wtedy kiedy zabłąkane uczennice nie mogą trafić same do łóżek, panno..? - odpowiedział, wyciągając przy tym ręce z kieszeni i splatając je na piersi.
- Sherisse Rhian
Re: Wahadło
Wto Kwi 21, 2015 3:33 am
Zdumiewające, jak łatwo, podczas chwil pewnych strachu o nadchodzącą przyszłość, można było ulec zupełnemu zaślepieniu jeśli chodzi o stereotypy. A może najlepiej byłoby dmuchać na zimne i traktować z dystansem każdego, kogo napotkało się w samotności na korytarzach zamu? Tym bardziej, że nie tylko Ślizgoni brali udział w masakrze, która przed kilkoma dniami zatrzęsła Hogwartem. Zwłaszcza, że Sher nigdy nie kategoryzowała nikogo ze względu na naszywkę przy ubraniu. Pamiętała, jak z zapartym tchem czytała historię Hogwartu, zastanawiając się do jakiego domu trafi. Podejrzewała, że będzie to Hufflepuff, bo od dzieciństwa ponad naukę w szkole – oraz koszmarne ułamki, z których nie była najlepsza – stawiała przyjaźń i rodzinę. Ale widocznie Tiara Przydziału znała ją lepiej niż ona sama. Nigdy nie czuła się pokrzywdzona tym, że znalazła się w Ravenclawie. Tym bardziej, że z postawy niektórych radykałów czystej krwi, wynikało, że w ogóle powinna dziękować losowi, albo co gorsza, przepraszać, że znalazła się w Hogwarcie. Może z początku, jak jeszcze była naiwna i młodsza, była skłonna wypłakiwać sobie z tego powodu oczy. Oczywistym faktem było to, że głównie takie komunikaty słyszała od Ślizgonów. Od tego czasu upłynęło jednak zbyt wiele wód w rzekach i jeziorze przy błoniach, by wciąż przywiązywała do tego wagę. Owszem, była szlamą, a raczej jakimś dziwnym wybrykiem natury, bo mimo, że wywodziła się z rodziny mugolskiej, miała w swych korzeniach czarodzieja. Niewiele osób jednak o tym wiedziało, a ona nie obnosiła się z tym, zachowując tę wiedzę jedynie dla najbliższych przyjaciół.
Sherisse miała na tyle rozumu jednak, by nie wrzucać wszystkich do jednego wora. Jednak jej słowa czasem mylnie mogły zostać odebrane. Zwłaszcza, że czasem prędzej coś powiedziała, niż pomyślała, a jej język był głównym poszkodowanym w takich sytuacjach, kiedy najzwyczajniej w świecie miała ochotę go sobie po prostu odgryźć. Teraz, gdy to nieprzyjemne odczucie zelżało, obserwowała z zainteresowaniem obiektswoich westchnień swojej rozmowy. Nigdy jeszcze nie widziała go z takiego bliska i gdy odwracał wzrok, bardzo uważnie studiowała jego twarz. Może i nie był mistrzem pierwszego dobrego wrażenia, ale trzeba było przyznać, że potrafił się zreflektować. Powtórzył jej słowa w formie pytania, a Risse po raz drugi miała ochotę zapaść się pod ziemię, albo przynajmniej piętro niżej. Całe szczęście, że nie należała do dziewczyn, które szybko się rumienią. To byłoby dodatkowym gwoździem do jej trumny. Wytrzymała jego spojrzenie, unosząc brwi, ale nie pociągnęła tematu, ponieważ wyczytała w jego oczach, że wcale tego nie oczekiwał. No i całe szczęście. Zmarszczyła brwi, słysząc podobne słowa, które wypowiedział kilka sekund wcześniej tylko inaczej je formułując. Oczywiście, nie miała zamiaru wytykać mu powtórzenia.
- W takim razie mogę z powodzeniem zakwalifikować się do tej niewielkiej grupy. – Odparła, skupiając spojrzenie na wahadle. Właściwie nie po drodze jej było do Wieży Ravenclawu, ale po tylu godzinach spędzonych w bibliotece, nogi same ją zaprowadziły właśnie w to miejsce. Drgnęła, gdy Ślizgon znów się odezwał. Wtedy przez myśl przeszło jej, że on nawet nie ma pojęcia jak ma na imię. Ale w życiu by teraz nie przerwała rozmowy, by tę sytuację zmienić. – Stoję na balkonie w towarzystwie prefekta naczelnego, to też jest w mniejszym bądź w większym stopniu bezpieczne. – Odparła, szczerząc w uśmiechu białe zęby, których w dzieciństwie nie znosiła, a w wieku 10 lat zostały dodatkowo potraktowane aparatem ortodontycznym. Teraz jednak bez skrupułów mogła je pokazywać, w przeciwieństwie do przeszłości, kiedy uśmiechała się półgębkiem.
Słysząc ostatnie zdanie wypowiedziane przez Jonathana, pokręciła głową z niedowierzaniem, a uśmiech się tylko nasilił, jakby sam cisnął jej się na usta. Nie mogła się powstrzymać, by nie odpowiedzieć nieco zgryźliwie, jednak obca była w jej głosie jakakolwiek zgryźliwość.
- A czy pan, panie prefekcie nadę-naczelny, byłby w stanie odprowadzić i to – zaznaczmy – do łóżka! – wcześniej wspomniane zbłąkane uczennice kiedy ręce pana prefekta i pewnie cała reszta ciała – Tu Sherisse nie mogła powstrzymać się od wzruszenia brwiami w górę i w dół. – drżą jak w febrze? Być może to pan powinien zostać odprowadzony do swych komnat w lochach, bo z gorączką nie ma żartów. Jeszcze mi pan tu zemdleje i co ja pocznę bez ochrony na pustym dziedzińcu? – Wywróciła teatralnie oczami, ale na moment zaprzestała słownych gierek, ponieważ kultura wymagała jej się przedstawić.
- Rhian, Sherisse Rhian. Możesz mówić Sher, albo Risse, albo Rhian, bo to też jest w zasadzie imię. Słyszałam już tyle kombinacji, że nic mnie nie zaskoczy. – Wzruszyła ramionami i automatycznie wyciągnęła do niego dłoń, tak jak to robi się przy przywitaniach lub zapoznawaniu. Gdy ich dłonie się ze sobą poczuła jak po jej ciele przeszło jakieś dziwne, niepokojące uczucie, jakby kopnął ją prądem. Ciarki przeszły jej po plecach i zabrała rękę, odrobinę za szybko.
- Dobrze, w takim razie ja już pójdę, żeby nie narażać Ravenclawu na minusowe punkty. Więc do widzenia, albo, co bardziej prawdopodobne - do zobaczenia. - Mruknęła z tajemniczym uśmiechem na ustach, po czym oddaliła się, nie oglądając się ani razu za siebie, by nie zauważył tego, jak bardzo jego osoba ją zainteresowała. Nie wiedziała, czy Jonathan nadal tam stał, czy może również oddalił się do lochów. Musiała jednak stwierdzić, że to było całkiem interesujące zakończenie niedzielnego wieczora.
[z/t x2]
Sherisse miała na tyle rozumu jednak, by nie wrzucać wszystkich do jednego wora. Jednak jej słowa czasem mylnie mogły zostać odebrane. Zwłaszcza, że czasem prędzej coś powiedziała, niż pomyślała, a jej język był głównym poszkodowanym w takich sytuacjach, kiedy najzwyczajniej w świecie miała ochotę go sobie po prostu odgryźć. Teraz, gdy to nieprzyjemne odczucie zelżało, obserwowała z zainteresowaniem obiekt
- W takim razie mogę z powodzeniem zakwalifikować się do tej niewielkiej grupy. – Odparła, skupiając spojrzenie na wahadle. Właściwie nie po drodze jej było do Wieży Ravenclawu, ale po tylu godzinach spędzonych w bibliotece, nogi same ją zaprowadziły właśnie w to miejsce. Drgnęła, gdy Ślizgon znów się odezwał. Wtedy przez myśl przeszło jej, że on nawet nie ma pojęcia jak ma na imię. Ale w życiu by teraz nie przerwała rozmowy, by tę sytuację zmienić. – Stoję na balkonie w towarzystwie prefekta naczelnego, to też jest w mniejszym bądź w większym stopniu bezpieczne. – Odparła, szczerząc w uśmiechu białe zęby, których w dzieciństwie nie znosiła, a w wieku 10 lat zostały dodatkowo potraktowane aparatem ortodontycznym. Teraz jednak bez skrupułów mogła je pokazywać, w przeciwieństwie do przeszłości, kiedy uśmiechała się półgębkiem.
Słysząc ostatnie zdanie wypowiedziane przez Jonathana, pokręciła głową z niedowierzaniem, a uśmiech się tylko nasilił, jakby sam cisnął jej się na usta. Nie mogła się powstrzymać, by nie odpowiedzieć nieco zgryźliwie, jednak obca była w jej głosie jakakolwiek zgryźliwość.
- A czy pan, panie prefekcie nadę-naczelny, byłby w stanie odprowadzić i to – zaznaczmy – do łóżka! – wcześniej wspomniane zbłąkane uczennice kiedy ręce pana prefekta i pewnie cała reszta ciała – Tu Sherisse nie mogła powstrzymać się od wzruszenia brwiami w górę i w dół. – drżą jak w febrze? Być może to pan powinien zostać odprowadzony do swych komnat w lochach, bo z gorączką nie ma żartów. Jeszcze mi pan tu zemdleje i co ja pocznę bez ochrony na pustym dziedzińcu? – Wywróciła teatralnie oczami, ale na moment zaprzestała słownych gierek, ponieważ kultura wymagała jej się przedstawić.
- Rhian, Sherisse Rhian. Możesz mówić Sher, albo Risse, albo Rhian, bo to też jest w zasadzie imię. Słyszałam już tyle kombinacji, że nic mnie nie zaskoczy. – Wzruszyła ramionami i automatycznie wyciągnęła do niego dłoń, tak jak to robi się przy przywitaniach lub zapoznawaniu. Gdy ich dłonie się ze sobą poczuła jak po jej ciele przeszło jakieś dziwne, niepokojące uczucie, jakby kopnął ją prądem. Ciarki przeszły jej po plecach i zabrała rękę, odrobinę za szybko.
- Dobrze, w takim razie ja już pójdę, żeby nie narażać Ravenclawu na minusowe punkty. Więc do widzenia, albo, co bardziej prawdopodobne - do zobaczenia. - Mruknęła z tajemniczym uśmiechem na ustach, po czym oddaliła się, nie oglądając się ani razu za siebie, by nie zauważył tego, jak bardzo jego osoba ją zainteresowała. Nie wiedziała, czy Jonathan nadal tam stał, czy może również oddalił się do lochów. Musiała jednak stwierdzić, że to było całkiem interesujące zakończenie niedzielnego wieczora.
[z/t x2]
- Luthias Lovegood
Re: Wahadło
Pią Cze 12, 2015 9:14 pm
// Zaraz po pogrzebie. //
Ceremonia się zakończyła. Nie puścił dłoni dziewczyny ani na chwile, jakby się bał, że rozpłynie się, uleci, schowa się gdzieś i już nigdy jej nie zobaczy. Chciał dodać jej otuchy. Chciał być przy niej. Chciał. Dopiero gdy podnieśli się z miejsc, uwolnił ją z tego uścisku. Razem ruszyli w stronę zamku. Oplatała ich cisza. Cisza, która nie była niezręczna. Cisza, która była bolesna. Jednak ten ból, dało się wytrzymać. Ten ból, był chyba konieczny przez to co się stało. Ciągle szli ramie w ramie, jakby żadne z nich nie chciało być same. Luthias co chwile zerkał na dziewczynę, aczkolwiek nie wypowiedział ani jednego słowa. Nogi same poprowadziły ich w to miejsce. Chłopak podszedł do barierki i spojrzał na błonia, na których jeszcze przed chwilą się znajdował.
Jakie to uczucie stracić przyjaciela?
Miał to szczęście, że nie znał tego uczucia. Nie musiał się z tym zmagać. Jednak ONA musiała. Tak bardzo pragnął wiedzieć co kryje się w jej głowie. Tak bardzo chciał zachować się odpowiednio. Uważał na każdy swój czyn. Zaczął obchodzić się z nią jak z jajkiem. Jeden zły ruch i upadnie na ziemie, rozleci się na tysiące kawałeczków, które nie będzie można poskładać. W głowie wciąż układał sobie nowe zdania, które mógłby wypowiedzieć. Każde z nich brzmiało banalnie i tak przyziemnie.
A może… Może ona potrzebowała normalności? Może potrzebowała by zachowywano się zwyczajnie, a nie obchodzono się z nią jak nowo narodzonym dzieckiem? Może…? Skąd mógł wiedzieć. Nie wiedział, więc wciąż milczał. Mijały minuty, a on milczał…
Otworzył usta jakby chciał już wydusić z siebie słowa, ale po chwili je zamknął. Zrobił tak kilka razy. Wyglądał jak rybka wyłowiona, która próbuje oddychać na powietrzu. Oparł łokcie na barierce i delikatnie się pochylił. Zamknął oczy i policzył do dziesięciu. Wziął głęboki oddech i spróbował jeszcze raz.
- Kim – powiedział cicho, przeniósł spojrzenie na jej osobę – chcesz o tym porozmawiać? Chcesz żebyśmy pomilczeli? Czy może chcesz porozmawiać o czymś zupełnie innym? – wydusił z siebie. Mimowolnie przeczesał włosy. To był jego dziwny nawyk, robił tak zawsze, gdy się stresował.
- Przepraszam, ale… Nie mam pojęcia jak powinienem się zachować – westchnął i wzruszył delikatnie ramionami. Postawił na szczerość. To chyba było najlepsze wyjście. Wsunął dłonie w kieszenie spodni i posłał dziewczynie delikatny uśmiech. Jednak jego oczy się nie uśmiechały, wciąż gościł w nich jakaś smutek i troska. Martwił się o nią…
Ceremonia się zakończyła. Nie puścił dłoni dziewczyny ani na chwile, jakby się bał, że rozpłynie się, uleci, schowa się gdzieś i już nigdy jej nie zobaczy. Chciał dodać jej otuchy. Chciał być przy niej. Chciał. Dopiero gdy podnieśli się z miejsc, uwolnił ją z tego uścisku. Razem ruszyli w stronę zamku. Oplatała ich cisza. Cisza, która nie była niezręczna. Cisza, która była bolesna. Jednak ten ból, dało się wytrzymać. Ten ból, był chyba konieczny przez to co się stało. Ciągle szli ramie w ramie, jakby żadne z nich nie chciało być same. Luthias co chwile zerkał na dziewczynę, aczkolwiek nie wypowiedział ani jednego słowa. Nogi same poprowadziły ich w to miejsce. Chłopak podszedł do barierki i spojrzał na błonia, na których jeszcze przed chwilą się znajdował.
Jakie to uczucie stracić przyjaciela?
Miał to szczęście, że nie znał tego uczucia. Nie musiał się z tym zmagać. Jednak ONA musiała. Tak bardzo pragnął wiedzieć co kryje się w jej głowie. Tak bardzo chciał zachować się odpowiednio. Uważał na każdy swój czyn. Zaczął obchodzić się z nią jak z jajkiem. Jeden zły ruch i upadnie na ziemie, rozleci się na tysiące kawałeczków, które nie będzie można poskładać. W głowie wciąż układał sobie nowe zdania, które mógłby wypowiedzieć. Każde z nich brzmiało banalnie i tak przyziemnie.
A może… Może ona potrzebowała normalności? Może potrzebowała by zachowywano się zwyczajnie, a nie obchodzono się z nią jak nowo narodzonym dzieckiem? Może…? Skąd mógł wiedzieć. Nie wiedział, więc wciąż milczał. Mijały minuty, a on milczał…
Otworzył usta jakby chciał już wydusić z siebie słowa, ale po chwili je zamknął. Zrobił tak kilka razy. Wyglądał jak rybka wyłowiona, która próbuje oddychać na powietrzu. Oparł łokcie na barierce i delikatnie się pochylił. Zamknął oczy i policzył do dziesięciu. Wziął głęboki oddech i spróbował jeszcze raz.
- Kim – powiedział cicho, przeniósł spojrzenie na jej osobę – chcesz o tym porozmawiać? Chcesz żebyśmy pomilczeli? Czy może chcesz porozmawiać o czymś zupełnie innym? – wydusił z siebie. Mimowolnie przeczesał włosy. To był jego dziwny nawyk, robił tak zawsze, gdy się stresował.
- Przepraszam, ale… Nie mam pojęcia jak powinienem się zachować – westchnął i wzruszył delikatnie ramionami. Postawił na szczerość. To chyba było najlepsze wyjście. Wsunął dłonie w kieszenie spodni i posłał dziewczynie delikatny uśmiech. Jednak jego oczy się nie uśmiechały, wciąż gościł w nich jakaś smutek i troska. Martwił się o nią…
- Kim Miracle
Re: Wahadło
Nie Cze 14, 2015 2:23 pm
Koniec. Koniec życia Greya. Koniec Ceremonii. Zostały tylko białe margaretki w jednej dłoni, a w drugiej dłoń chłopaka, który cały czas ją wspierał – mimo że nie musiał. Westchnęła cicho. Siedziała tak krótką chwilę. Uśmiechnęła się blado do Luthiasa i poszła tylko dać Greyowi bukiecik, a w następnej chwili wróciła do swojego kolegi. Szła obok niego, ale była strasznie nieobecna. Dziwnie się czuła. Jak pomyślała, że ostatnie uczucia jakie kierowała do Greya to była wściekłość i smutek z powodu tego, że ją olał na wypadzie, a potem niewiele się odzywał to zaczynała być jeszcze bardziej zła na siebie, że teraz jest jej źle z powodu jego śmierci. No bo jak tak można? Teraz widziała wszystkie jego błędy, nie był jakiś wyjątkowy. Myślał tylko o jednym – przynajmniej ona tak to odbierała. Jej głowa była spuszczona w dół, a wzrok taki odległy i nieobecny. Nadal nie wiedziała co miała myśleć?! Co czuć!? Grey Leviathan! On ciągle… na jej policzkach pojawiły się lekkie rumieńce, gdy przypomniała sobie, że on ją tyle razy całował, ale zaraz znowu robiło się jej pusto, gdy zrozumiała, że jest martwy. Westchnęła ciężko i też oparła się o barierkę. Dopiero teraz uświadomiła sobie o obecności Luthiasa. Spojrzała na niego, ale nadal milczała i skierowała wzrok na błonia.
Zawsze ukrywała swoje prawdziwe uczucia pod maską szczęścia, ale teraz nie powinna tego robić. Uznaliby ją za potwora bez uczuć, a przecież ona ma dużo uczuć. Kim jest tak wrażliwa, że jest jedną wielką emocją.
Gdy usłyszała swoje imię z ust przyjaciela spojrzała na niego z słabym uśmiechem i smutkiem w oczach. Chciała mu powiedzieć, aby się nie przejmował, aby nie zwracał na nią uwagę, bo ona sama nie wie czego chce, co ma czuć i jak się zachować.
Pokręciła tylko głową, wyciągnęła swoje krótkie ręce przed siebie i przyległa do jego ciała wtulając się w niego miękko.
- Daj mi chwilę – szepnęła słabo i zamknęła oczy. Próbowała opanować swój głos.- Luthias nie musisz się martwić – nadal mówiła cicho.- Porady sobie, zawsze sobie rady. Po prostu śmierć tej osoby jest świeża, ale ludzie zawsze umierają, więc… poradzę sobie – mruknęła cichutko starając się nie płakać.
- Porozmawiajmy o czymś innym, chcę na chwilę od tego odpocząć…
Zawsze ukrywała swoje prawdziwe uczucia pod maską szczęścia, ale teraz nie powinna tego robić. Uznaliby ją za potwora bez uczuć, a przecież ona ma dużo uczuć. Kim jest tak wrażliwa, że jest jedną wielką emocją.
Gdy usłyszała swoje imię z ust przyjaciela spojrzała na niego z słabym uśmiechem i smutkiem w oczach. Chciała mu powiedzieć, aby się nie przejmował, aby nie zwracał na nią uwagę, bo ona sama nie wie czego chce, co ma czuć i jak się zachować.
Pokręciła tylko głową, wyciągnęła swoje krótkie ręce przed siebie i przyległa do jego ciała wtulając się w niego miękko.
- Daj mi chwilę – szepnęła słabo i zamknęła oczy. Próbowała opanować swój głos.- Luthias nie musisz się martwić – nadal mówiła cicho.- Porady sobie, zawsze sobie rady. Po prostu śmierć tej osoby jest świeża, ale ludzie zawsze umierają, więc… poradzę sobie – mruknęła cichutko starając się nie płakać.
- Porozmawiajmy o czymś innym, chcę na chwilę od tego odpocząć…
- Luthias Lovegood
Re: Wahadło
Nie Cze 14, 2015 7:56 pm
Każdy z nas kiedyś umrze. Jednak do śmierci bliskich ludzi, nigdy nie da się przyzwyczaić. Przynajmniej Luthias Persifal Lovegood tak uważał. To zawsze boli. Wypala dziurę w sercu, która nie chce się zagoić, z której ciągle kapie krew. Wraz ze śmiercią ukochanej osoby, umiera również kawałek naszej duszy. Naszej duszy, którą ofiarowaliśmy podczas owej znajomości. To działa w drugą stronę. Kawałek duszy osoby, która opuściła ten popierdolony świat, również zostaje w nas. Istnieje. To dzięki niemu, niezapominany o ludziach dla nas ważnych. To przez ten kawałek, wciąż ich wspominamy, tęsknimy za nimi. Dlatego też, to tak cholernie boli. Nie próbował nawet wyobrażać sobie co czuje dziewczyna, bo to było zupełnie bezsensu. Żeby to zrozumieć musiałby sam to przeżyć. Jak już wcześniej wspomniano, miał to szczęście i nigdy przedtem nie znalazł się w takiej sytuacji. Dlatego też, uszanował zdanie Puchonki. Teraz chciał jedynie, aby czuła się komfortowo. Nie chciał niczego na niej wymuszać. Nie musiała mu nic mówić. Mogli siedzieć i milczeć. Nie przeszkadzałby mu tak bieg spraw.
Znieruchomiał na krótką chwilę, gdy ciało dziewczyny przylgnęło do jego ciała. O tak, proszę państwa, żadna inna kobieta, za wyjątkiem jego matki, wcześniej nie przytulała Lutha. Czuł się nieswojo, ale również objął drobniutkie ciało Puchonki. Jak dobrze, że nie widziała jego twarzy, która przybrała barwę dojrzałego buraka. Jednak po chwili wszystko wróciło do normy. Kim po prostu tego potrzebowała. Potrzebowała trochę ciepła. Odchrząknął, gdyż nagle zrobiło mu się sucho w ustach.
- Zawsze możesz na mnie liczyć. Pamiętaj – wyszeptał w jej włosy i odsunął się od niej. – Muszę – spuścił głowę i wbił wzrok w swoje czarne buty. – Muszę bo zależy mi na tobie.
Wiedział, że dziewczyna zrozumie jego słowa. Uważał ją za przyjaciółkę. Czuł się przy niej nad wyraz swobodnie, dlatego chciał dla niej jak najlepiej. Tylko tyle.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – ukłonił się delikatnie w jej stronę. Odczekał chwilę i ponownie spojrzał w jej oczy. Chciał się upewnić, czy aby na pewno to jest to czego w tym momencie potrzebuje. – Wyczuwam gnębiwtryski – pokiwał delikatnie głową, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Wybierasz się na kurs teleportacji? Ja złożyłem podanie – uśmiechnął się delikatnie, wciąż czujnie się jej przyglądając, aby znaleźć jakiekolwiek oznaki na jej twarzy, że idzie w dobrym kierunku albo powinien rozpocząć zupełnie inny temat.
Znieruchomiał na krótką chwilę, gdy ciało dziewczyny przylgnęło do jego ciała. O tak, proszę państwa, żadna inna kobieta, za wyjątkiem jego matki, wcześniej nie przytulała Lutha. Czuł się nieswojo, ale również objął drobniutkie ciało Puchonki. Jak dobrze, że nie widziała jego twarzy, która przybrała barwę dojrzałego buraka. Jednak po chwili wszystko wróciło do normy. Kim po prostu tego potrzebowała. Potrzebowała trochę ciepła. Odchrząknął, gdyż nagle zrobiło mu się sucho w ustach.
- Zawsze możesz na mnie liczyć. Pamiętaj – wyszeptał w jej włosy i odsunął się od niej. – Muszę – spuścił głowę i wbił wzrok w swoje czarne buty. – Muszę bo zależy mi na tobie.
Wiedział, że dziewczyna zrozumie jego słowa. Uważał ją za przyjaciółkę. Czuł się przy niej nad wyraz swobodnie, dlatego chciał dla niej jak najlepiej. Tylko tyle.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – ukłonił się delikatnie w jej stronę. Odczekał chwilę i ponownie spojrzał w jej oczy. Chciał się upewnić, czy aby na pewno to jest to czego w tym momencie potrzebuje. – Wyczuwam gnębiwtryski – pokiwał delikatnie głową, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Wybierasz się na kurs teleportacji? Ja złożyłem podanie – uśmiechnął się delikatnie, wciąż czujnie się jej przyglądając, aby znaleźć jakiekolwiek oznaki na jej twarzy, że idzie w dobrym kierunku albo powinien rozpocząć zupełnie inny temat.
- Kim Miracle
Re: Wahadło
Wto Cze 23, 2015 4:54 pm
Gdy czuła ciepłe ciało chłopaka zrobiło się jej ciepło. Lubiła się przytulać do innych. To było takie miłe i przyjemne. Mogłaby tak spędzić całe życie. Nigdy tego nie rozumiała. Mogła być cholernie wściekła, ale jak ktoś ją przytulił nagle wszystko mijało. Jednak nie przeszkadzało jej to.
Co do oddanej duszy – Kimi oddała swoją miłość tacie. Tylko on był przy niej. Może i nie rozumiał jej kobiecego świata, może czasami był grubiański i myślał, że ona jest nadal dzieckiem Kimi go bardzo kochała, a on ją. To przy nim czuła się bezpiecznie. Nie potrafiła tego poczuć nigdzie indziej jak tylko w domu, obok swojego taty.
Popatrzyła na niego uważnie i zauważyła, że jest zawstydzony. Zaśmiała się cicho i odetchnęła ciężko. W jej oczach jednak nie było wesołości, a zmęczenie. To samo działo się z jej uśmiechem. Kolejna fala ciepełka oblała jej ciało. Słowa chłopaka sprawiły, że zrozumiała jedno – w tym świecie miała także przyjaciół, którzy ją wesprą w trudnych chwilach. Przez cały czas myślała, że jest sama, ale tak nagle to wszystko w nią uderzyło. W jej głowie byli ciągle chłopcy z mugolskiego świata. Ich traktowała jako jedynych przyjaciół. Odetchnęła lekko.
- Rozumiem i dziękuję Luthias –zaczesała kosmyk włosów za ucho.- Ty na mnie też.
Zaśmiała się lekko, gdy zobaczyła jego ukłon. Przekrzywiła głowę na bok patrząc na niego. Luthias Lovegood był według niej bardzo słodki.
- Gnębiwtryski?- zapytała nie bardzo wiedząc o czym on mówi. Kimi wiedziała dużo, ale nie tyle co Krukoni. To było ciekawe słowo.
- Tak – odpowiedziała i oparła się bokiem o barierkę.- Nie mogę się już doczekać. Zawsze chciała się teleportować. Cieszę się, że też tam będziesz – westchnęła i wsunęła dłoń do kieszeni.
- A jeszcze niedawno byliśmy dla siebie obcy – powiedziała cicho patrząc w stronę błoń.
Co do oddanej duszy – Kimi oddała swoją miłość tacie. Tylko on był przy niej. Może i nie rozumiał jej kobiecego świata, może czasami był grubiański i myślał, że ona jest nadal dzieckiem Kimi go bardzo kochała, a on ją. To przy nim czuła się bezpiecznie. Nie potrafiła tego poczuć nigdzie indziej jak tylko w domu, obok swojego taty.
Popatrzyła na niego uważnie i zauważyła, że jest zawstydzony. Zaśmiała się cicho i odetchnęła ciężko. W jej oczach jednak nie było wesołości, a zmęczenie. To samo działo się z jej uśmiechem. Kolejna fala ciepełka oblała jej ciało. Słowa chłopaka sprawiły, że zrozumiała jedno – w tym świecie miała także przyjaciół, którzy ją wesprą w trudnych chwilach. Przez cały czas myślała, że jest sama, ale tak nagle to wszystko w nią uderzyło. W jej głowie byli ciągle chłopcy z mugolskiego świata. Ich traktowała jako jedynych przyjaciół. Odetchnęła lekko.
- Rozumiem i dziękuję Luthias –zaczesała kosmyk włosów za ucho.- Ty na mnie też.
Zaśmiała się lekko, gdy zobaczyła jego ukłon. Przekrzywiła głowę na bok patrząc na niego. Luthias Lovegood był według niej bardzo słodki.
- Gnębiwtryski?- zapytała nie bardzo wiedząc o czym on mówi. Kimi wiedziała dużo, ale nie tyle co Krukoni. To było ciekawe słowo.
- Tak – odpowiedziała i oparła się bokiem o barierkę.- Nie mogę się już doczekać. Zawsze chciała się teleportować. Cieszę się, że też tam będziesz – westchnęła i wsunęła dłoń do kieszeni.
- A jeszcze niedawno byliśmy dla siebie obcy – powiedziała cicho patrząc w stronę błoń.
- Luthias Lovegood
Re: Wahadło
Wto Cze 23, 2015 5:57 pm
Przyjaźń to bardzo ciężkie zagadnienie. Trudno ją stworzyć, potrzeba dużo czasu na wytworzenie tej niewidzialnej nici, która splata dwa istnienia i łączy ich drogi, na dłuższy bądź krótszy czas. Tak jak trudno ją stworzyć, tak bardzo łatwo ją zniszczyć. Wystarczy parę sekund, a nić, która wyglądała na solidną i mocną, przerwie się w tysiącach miejsc i nie będzie już możliwości związania urwanych końców, czy też posklejania ich. Przyjaźń to wiele wyrzeczeń, to szczerość do bólu, to akceptacja i wiele wiele innych. Obydwoje postanowiliście spróbować, postanowiliście stworzyć wspólną ścieżkę. Mam nadzieje, że wam się uda. Liczę na to. Przyjaźń to piękny dar. Luthias nie posiada zbyt wielu przyjaciół. Największym był oczywiście jego brat, Aberacius. To chyba nic dziwnego. Mimo różnic wiedział, że miał w nim bezwarunkowe wsparcie w każdej sytuacji. Tak też chciał, żebyś i Ty czuła, że masz w nim wsparcie, że możesz bez względu na porę przybiec do niego i wyrzucić wszystko co leży Ci na sercu. Możesz, dlatego właśnie stoi przed Tobą, ze spokojem wpatrując się w Twoje oczy. Jest tutaj. Nigdzie się nie wybiera.
Jak mogłabyś wiedzieć o gnębiwtryskach. Nie mogłaś, moja droga Kim. O ich istnieniu Luthias, sam się niedawno dowiedział od wuja Ksenofiliusa. A to zabawny człowiek, ale jakże mądry. Tak, tak. Nie mógł zaprzeczyć. Lubił słuchać jego opowiadań. Uwielbiał gdy przychodził do nich na obiad i pokazywał ciekawe wynalazki. Mogłabyś go kiedyś poznać. Na pewno byście się polubili.
- Gnębiwtryski to bardzo małe tworzenia. Niewidzialne. Wlatują przez uszy i mieszają w mózgu. Wiesz.. Złe samopoczucie i te sprawy. Należy na nie uważać. Jak kładziesz się spać, powinnaś zakładać zatyczki. Tak dla bezpieczeństwa – pokiwał głowa. Przeważnie jak opowiadał komuś o tych istota, słyszał salwę śmiechu albo widział jak ludzie patrzą na niego jak na idiotę. A przecież on mówił prawdę. Zastanawiał się jak Puchonka zareaguje na te informacje.
- Też się cieszę, ale i obawiam. No wiesz… Rozczłonkowanie – zamilkł na chwile. A co jeśli nigdy nie odnajdzie np. swojej brwi. No jak on będzie wyglądał bez brwi… Nie… Aberacius miałby zbyt duży ubaw z niego. – Podobno nie jest to takie łatwe – A co w życiu jest łatwe? Non stop spotykamy się z trudnościami i przeszkodami. Trzeba się spiąć i wziąć do pracy. Trening czyni mistrza. – Dobrze będzie zobaczyć znajomą duszyczkę na zajęciach – posłał w jej kierunku delikatny uśmiech.
Wszystko się zmienia. Podejmujemy takie a nie inne decyzje, które wpływają na nasze życie. Tak jak wtedy… Mogliście wybrać inne trasy i nie spotkać się przy posągu. Jednak Los postawił was na swojej drodze, skrzyżował spojrzenia i pozwolił stworzyć nowy rozdział w księdze waszego życia.
- To było kiedyś. Nie skupiajmy się na przeszłości. Ważne jest tu i teraz.
Jak mogłabyś wiedzieć o gnębiwtryskach. Nie mogłaś, moja droga Kim. O ich istnieniu Luthias, sam się niedawno dowiedział od wuja Ksenofiliusa. A to zabawny człowiek, ale jakże mądry. Tak, tak. Nie mógł zaprzeczyć. Lubił słuchać jego opowiadań. Uwielbiał gdy przychodził do nich na obiad i pokazywał ciekawe wynalazki. Mogłabyś go kiedyś poznać. Na pewno byście się polubili.
- Gnębiwtryski to bardzo małe tworzenia. Niewidzialne. Wlatują przez uszy i mieszają w mózgu. Wiesz.. Złe samopoczucie i te sprawy. Należy na nie uważać. Jak kładziesz się spać, powinnaś zakładać zatyczki. Tak dla bezpieczeństwa – pokiwał głowa. Przeważnie jak opowiadał komuś o tych istota, słyszał salwę śmiechu albo widział jak ludzie patrzą na niego jak na idiotę. A przecież on mówił prawdę. Zastanawiał się jak Puchonka zareaguje na te informacje.
- Też się cieszę, ale i obawiam. No wiesz… Rozczłonkowanie – zamilkł na chwile. A co jeśli nigdy nie odnajdzie np. swojej brwi. No jak on będzie wyglądał bez brwi… Nie… Aberacius miałby zbyt duży ubaw z niego. – Podobno nie jest to takie łatwe – A co w życiu jest łatwe? Non stop spotykamy się z trudnościami i przeszkodami. Trzeba się spiąć i wziąć do pracy. Trening czyni mistrza. – Dobrze będzie zobaczyć znajomą duszyczkę na zajęciach – posłał w jej kierunku delikatny uśmiech.
Wszystko się zmienia. Podejmujemy takie a nie inne decyzje, które wpływają na nasze życie. Tak jak wtedy… Mogliście wybrać inne trasy i nie spotkać się przy posągu. Jednak Los postawił was na swojej drodze, skrzyżował spojrzenia i pozwolił stworzyć nowy rozdział w księdze waszego życia.
- To było kiedyś. Nie skupiajmy się na przeszłości. Ważne jest tu i teraz.
- Kim Miracle
Re: Wahadło
Wto Cze 23, 2015 6:50 pm
Dla niej przyjacielem był tata i trójka chłopaków z Londynu…
A ludzie tutaj? Niewiele o niej wiedzieli. Widzieli to co na zewnątrz wielki uśmiech na twarzy, duże, ciepłe i pełne miłości serce oraz chęć puchońskiej pomocy. Nie chciała być w oczach innych smutna. Lubiła się uśmiechać i tak zostało, ale zawsze czuła tą dziwną pustkę w sercu, jakby jej czegoś brakowało, ale nadal nie wiedziała czego, dlatego z tym żyła. Przynajmniej się starała. Jednak wiecznie wpadała w jakieś kłopoty, czy też tarapaty. Często gubiła się w zamku, zapominała o fałszywych schodkach, ale jednak miała uśmiech. Automatycznie zasłoniła palcami swoje uszy, gdy usłyszała wytłumaczenie Luthiasa. Stworki wlatujące przez uszy!? To straszne, ale także zabawne. Zabrała dłonie i zaśmiała się cicho.
- Dzięki za informacje, ale to – pomacała powietrze wokół uszu Lutha jakby chciała złapać coś.- Idzie to złapać? – zapytała zaciekawiona.- Ale jeśli ich nie widać, to skąd o nich wiesz? Albo inaczej. Skąd ludzie o nich wiedzą?- przestała zakłócać jego uszatą przestrzeń i nachyliła się do niego.- Chciałabym to zobaczyć, tylko szkoda, że dają złe samopoczucie zamiast wesołego uśmiechu. No wiesz, wtedy by było wiadomo czemu ciągle się uśmiecham – jednak teraz jej uśmiech nie był zbyt wesoły.
Była zmęczona. Tyle czasu spędziła na myśleniu o pogrzebie, nawet w nocy nie spała, bo nie potrafiła zasnąć. To było dziwne.
- Tak, rozczłonkowanie. Ciekawe co to za uczucie, ale nie chciałabym stracić dłoni. Jakbym wtedy miała pokonać Pottera na boisku? Wyobrażasz sobie szukającego bez palców? Ani trzymać miotły, ani złapać znicza – westchnęła. Była to przerażająca wizja stracenia jakiejkolwiek części ciała. Brrr…- Bardzo dobrze jest spotykać znajomych, a zwłaszcza na takich zajęciach. No cóż, trudne na pewno będzie, ale warto się tego nauczyć, wiele w życiu ułatwia, a zwłaszcza pomaga.
Czas mija, ale warto wspominać ciekawe chwile i momenty z życia.
- Skoro uważasz, że nie powinniśmy skupiać się na przeszłości to dlaczego w szkole uczą historii? Rozgrzebują coś co już dawno minęło – uśmiechnęła się do niego lekko. Wiedziała, że dla Luthiasa nauka i wiedza jest ważna.- Dla mnie tamto spotkanie z tobą jest bardzo ważne, ponieważ jesteś naprawdę wspaniałym człowiekiem i cię lubię – kiwnęła z uwagą głową.
A ludzie tutaj? Niewiele o niej wiedzieli. Widzieli to co na zewnątrz wielki uśmiech na twarzy, duże, ciepłe i pełne miłości serce oraz chęć puchońskiej pomocy. Nie chciała być w oczach innych smutna. Lubiła się uśmiechać i tak zostało, ale zawsze czuła tą dziwną pustkę w sercu, jakby jej czegoś brakowało, ale nadal nie wiedziała czego, dlatego z tym żyła. Przynajmniej się starała. Jednak wiecznie wpadała w jakieś kłopoty, czy też tarapaty. Często gubiła się w zamku, zapominała o fałszywych schodkach, ale jednak miała uśmiech. Automatycznie zasłoniła palcami swoje uszy, gdy usłyszała wytłumaczenie Luthiasa. Stworki wlatujące przez uszy!? To straszne, ale także zabawne. Zabrała dłonie i zaśmiała się cicho.
- Dzięki za informacje, ale to – pomacała powietrze wokół uszu Lutha jakby chciała złapać coś.- Idzie to złapać? – zapytała zaciekawiona.- Ale jeśli ich nie widać, to skąd o nich wiesz? Albo inaczej. Skąd ludzie o nich wiedzą?- przestała zakłócać jego uszatą przestrzeń i nachyliła się do niego.- Chciałabym to zobaczyć, tylko szkoda, że dają złe samopoczucie zamiast wesołego uśmiechu. No wiesz, wtedy by było wiadomo czemu ciągle się uśmiecham – jednak teraz jej uśmiech nie był zbyt wesoły.
Była zmęczona. Tyle czasu spędziła na myśleniu o pogrzebie, nawet w nocy nie spała, bo nie potrafiła zasnąć. To było dziwne.
- Tak, rozczłonkowanie. Ciekawe co to za uczucie, ale nie chciałabym stracić dłoni. Jakbym wtedy miała pokonać Pottera na boisku? Wyobrażasz sobie szukającego bez palców? Ani trzymać miotły, ani złapać znicza – westchnęła. Była to przerażająca wizja stracenia jakiejkolwiek części ciała. Brrr…- Bardzo dobrze jest spotykać znajomych, a zwłaszcza na takich zajęciach. No cóż, trudne na pewno będzie, ale warto się tego nauczyć, wiele w życiu ułatwia, a zwłaszcza pomaga.
Czas mija, ale warto wspominać ciekawe chwile i momenty z życia.
- Skoro uważasz, że nie powinniśmy skupiać się na przeszłości to dlaczego w szkole uczą historii? Rozgrzebują coś co już dawno minęło – uśmiechnęła się do niego lekko. Wiedziała, że dla Luthiasa nauka i wiedza jest ważna.- Dla mnie tamto spotkanie z tobą jest bardzo ważne, ponieważ jesteś naprawdę wspaniałym człowiekiem i cię lubię – kiwnęła z uwagą głową.
- Luthias Lovegood
Re: Wahadło
Wto Cze 23, 2015 7:48 pm
Bardzo dobrze, że ich posiadasz. Przyjaciele są potrzebni. Mam nadzieję, że i Luthias kiedyś dołączy do tego grona. Chciał tego. Bardzo.
Dlaczego odczuwasz pustkę? Co sprawiło, że twe serce posiada dziurę, którą nijak nie da się zakleić? Chciałbym poznać odpowiedzi na te pytania. Ah… Sama nie wiesz… Może udałoby nam się razem odkryć tą kartę. Odnaleźć ją wśród całej tali i odczytać co jest na niej wypisane. A później powolutku wyleczyć Twoje serce, aby coraz mocniej biło w Twojej piersi. Spróbujm? Nie musisz zawsze się uśmiechać. To normalne, że czasem przychodzą gorsze dni. Tak jak ten. Nie musisz wysilać się na uśmiech, skoro nie czujesz się szczęśliwa. Bądź szczera. To prawda, Twój optymizm, Twoja radość rozprowadza wokół Twojej osoby przedziwną aurę, która przyciąga do siebie ludzi, która sprawia, że inni również zarażają się tym pozytywnym nastawieniem do życia. Jednak czasami trzeba pomyśleć o sobie. Skupić się na tym co TY chcesz, czego TY potrzebujesz. Więc tutaj, obok mnie, nie musisz się uśmiechać jeśli nie masz na to ochoty. Nie trać sił na udawanie. Nie marnuj ich. Czasami trzeba odpuścić by móc naładować baterię.
Uśmiechnął się delikatnie kiedy usłyszał ten przyjemny dla ucha dźwięk. Śmiech. Czy udało mu się choć na chwilę odciągnąć Twoje myśli od tych tragicznych wydarzeń, tak jak chciałaś?
- Nie da się ich schwytać – wzruszył ramionami. – Mój wuj Ksenofilus je odkrył. Było bardzo ciężko. Nigdy nie chciał zdradzić jak, ale stworzył takie specjalne okulary, dzięki, którym widać je – mimowolnie przeczesał włosy – Pokazałbym Ci, ale nie mam ich w Hogwardzie. Może… – zawahał się na chwilę, jednak dokończył zdanie – … udałoby nam się spotkać w wakacje. Wtedy bym Ci udowodnił ich istnienie – od razu spuścił wzrok i wbił go w swoje czarne buty.
Uśmiechaj się częściej. Chce widzieć te ogniki radości w Twoich oczach. Przy tobie wszystkie kwiaty na nowo rozkwitają, a burzowe chmury rozwiewają się, pozostawiając przejrzyste niebo.
- Oh… - quidditch, lubił tą grę, ale tylko jako obserwator. Czasami w domu grywał z Aberaciusem, ale nie szło mu najlepiej – Musisz go pokonać. Puchoni góra – uniósł dłoń do góry i zawołał, by po chwili dodać – Oczywiście zaraz za Krukonami[ – puścił w jej kierunku perskie oko. A może mi się wydawało? Widzisz jak swobodnie się przy tobie czuje. – Tak… Pomaga i to bardzo. BUCH i już jesteś w miejscu oddalonym o setki, jak nie tysiące kilometrów, a zajęło to dosłownie kilka sekund. Bardzo pomocne w zagrożeniach i nie tylko – pokiwał głową. Miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał używać teleportacji, aby uciec przed niebezpieczeństwem.
- No taaak – przyznał rację – Ważne jest żebyśmy pamiętali o historii, o ważnych wydarzeniach. Jednak co się stało, to się stało. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – usiadł na podłodze i poklepał miejsce obok, dając znak Kim, by usiadła obok niego. – Ja też się cieszę, że spotkaliśmy się przy tamtym pomniku – cóż mógł więcej powiedzieć. Taka była prawda. – Chodzi mi o to, że trzeba brać sprawy we własne ręce i tworzyć nowe wspomnienia, a nie skupiać się jedynie na starych.
Dlaczego odczuwasz pustkę? Co sprawiło, że twe serce posiada dziurę, którą nijak nie da się zakleić? Chciałbym poznać odpowiedzi na te pytania. Ah… Sama nie wiesz… Może udałoby nam się razem odkryć tą kartę. Odnaleźć ją wśród całej tali i odczytać co jest na niej wypisane. A później powolutku wyleczyć Twoje serce, aby coraz mocniej biło w Twojej piersi. Spróbujm? Nie musisz zawsze się uśmiechać. To normalne, że czasem przychodzą gorsze dni. Tak jak ten. Nie musisz wysilać się na uśmiech, skoro nie czujesz się szczęśliwa. Bądź szczera. To prawda, Twój optymizm, Twoja radość rozprowadza wokół Twojej osoby przedziwną aurę, która przyciąga do siebie ludzi, która sprawia, że inni również zarażają się tym pozytywnym nastawieniem do życia. Jednak czasami trzeba pomyśleć o sobie. Skupić się na tym co TY chcesz, czego TY potrzebujesz. Więc tutaj, obok mnie, nie musisz się uśmiechać jeśli nie masz na to ochoty. Nie trać sił na udawanie. Nie marnuj ich. Czasami trzeba odpuścić by móc naładować baterię.
Uśmiechnął się delikatnie kiedy usłyszał ten przyjemny dla ucha dźwięk. Śmiech. Czy udało mu się choć na chwilę odciągnąć Twoje myśli od tych tragicznych wydarzeń, tak jak chciałaś?
- Nie da się ich schwytać – wzruszył ramionami. – Mój wuj Ksenofilus je odkrył. Było bardzo ciężko. Nigdy nie chciał zdradzić jak, ale stworzył takie specjalne okulary, dzięki, którym widać je – mimowolnie przeczesał włosy – Pokazałbym Ci, ale nie mam ich w Hogwardzie. Może… – zawahał się na chwilę, jednak dokończył zdanie – … udałoby nam się spotkać w wakacje. Wtedy bym Ci udowodnił ich istnienie – od razu spuścił wzrok i wbił go w swoje czarne buty.
Uśmiechaj się częściej. Chce widzieć te ogniki radości w Twoich oczach. Przy tobie wszystkie kwiaty na nowo rozkwitają, a burzowe chmury rozwiewają się, pozostawiając przejrzyste niebo.
- Oh… - quidditch, lubił tą grę, ale tylko jako obserwator. Czasami w domu grywał z Aberaciusem, ale nie szło mu najlepiej – Musisz go pokonać. Puchoni góra – uniósł dłoń do góry i zawołał, by po chwili dodać – Oczywiście zaraz za Krukonami[ – puścił w jej kierunku perskie oko. A może mi się wydawało? Widzisz jak swobodnie się przy tobie czuje. – Tak… Pomaga i to bardzo. BUCH i już jesteś w miejscu oddalonym o setki, jak nie tysiące kilometrów, a zajęło to dosłownie kilka sekund. Bardzo pomocne w zagrożeniach i nie tylko – pokiwał głową. Miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał używać teleportacji, aby uciec przed niebezpieczeństwem.
- No taaak – przyznał rację – Ważne jest żebyśmy pamiętali o historii, o ważnych wydarzeniach. Jednak co się stało, to się stało. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – usiadł na podłodze i poklepał miejsce obok, dając znak Kim, by usiadła obok niego. – Ja też się cieszę, że spotkaliśmy się przy tamtym pomniku – cóż mógł więcej powiedzieć. Taka była prawda. – Chodzi mi o to, że trzeba brać sprawy we własne ręce i tworzyć nowe wspomnienia, a nie skupiać się jedynie na starych.
- Kim Miracle
Re: Wahadło
Sro Lip 01, 2015 7:12 pm
Luthias był dla niej osobą godną zaufania i powoli stawał się także przyjacielem. Od tamtej rozmowy minęło wiele czasu, ale jednak ma cię w serduszku i wie, że zawsze będzie mogła na ciebie liczyć. Chce mieć pewność, że zawsze będzie mogła napisać do ciebie sowę, aby się z czegoś wyżalić. Jednak zanim dostanie tą pewność musi minąć jeszcze parę wspólnie spędzonych chwil. Ten dzień kiedyś zostanie zapomniany. Grey nie był, aż tak ważny, ale jednak coś w niej pękło. Wiele zrozumiała z tego co było między nią, a tamtym chłopakiem. Pragnęła zapomnieć to uczucie lęku i smutku w sercu. To za bardzo bolało. Starała się dawać zawsze szczęście i słońce innym oraz sobie, ale teraz poczuła wielki smutek. Te wszystkie osoby, które płakały i cierpiały, bo ich bliscy umarli. Czy śmierć jest komuś potrzebna? Czemu ludzie nie mogą odejść po prostu ze starości?
Jednak to szczęście, które dawała innym nie docierało do niej. Dawało jej poczucie melancholii. Budziła się z uśmiechem, żyła z uśmiechem, zasypiała… bez uśmiechu. Wtedy nikt jej nie widział. Nie starał się jej nigdy zrozumieć. Za bardzo wkręciła się w dawanie szczęścia innym ludziom. To było coś czego nie rozumiała. Ona nie potrafiła myśleć o sobie. Uważała to za egoistyczne. Nie chciała być egoistką. Czasami zastanawiała się jakby to było, gdyby pewnego dnia nie obudziła się z uśmiechem. Jakby ludzie na to zareagowali? Co by pomyśleli? Czy by się martwili? Czy jednak zignorowali?
Uśmiechnęła się lekko do chłopaka, gdy usłyszała jego propozycję. Czy się ucieszyła? Bardzo. W ten sposób nie straci kontaktu z osobą, którą tak dobrze się dogaduje, z którą chciałaby się przyjaźnić.
- Bardzo chętnie się z tobą spotkam, Luthias – powiedziała przeczesując swoje włosy.- Gdzie właściwie mieszkasz? Ja na przedmieściach Londynu.
Dla ciebie ona mogłaby się cały czas uśmiechać, to nie jest nic złego, a wręcz przeciwnie. Dla osób, które ona lubi, kocha mogłaby się uśmiechać wieczność, byle tylko dać im szczęście. Zaśmiała się unosząc przy tym ramiona i tak zabawnie marszcząc nosek.
- Tak, puff i mnie nie ma – mruknęła rozmarzonym tonem spoglądając w dal. Usiadła obok niego i oparła głowę na jego ramieniu słuchając jego słów.
- Ale i tak nie zapomnę. Nie chcę skupiać się tylko na tym co było. Tamto wspomnienie jest dla mnie bardzo ważne i także miłe, dlatego nie zapomnę. Czekam na inne wspomnienia – uśmiechnęła się lekko.- Czekam na wakacje z tobą – westchnęła lekko zamykając oczy, ziewnęła zasłaniając usta.
- Chodźmy już – szepnęła i spojrzała na ciebie.- Chcę się położyć. Może spotkamy się innym razem. Napisz do mnie to się gdzieś umówimy – wstała i wyciągnęła do niego dłoń. Złapała go i pociągnęła w stronę zamku. Nie puszczała jej. Było przynajmniej jej ciepło w rączkę, a miała naprawdę zimne. Przy schodach na piętro zatrzymała się.
- Do zobaczenia – uśmiechnęła się i przytuliła go, a potem oddaliła się w stronę chłodnych lochów.
[z/t] (wybacz, że już kończę, ale już dawno po pogrzebie, więc wiesz. Możemy gdzieś indziej się spotkać.
Jednak to szczęście, które dawała innym nie docierało do niej. Dawało jej poczucie melancholii. Budziła się z uśmiechem, żyła z uśmiechem, zasypiała… bez uśmiechu. Wtedy nikt jej nie widział. Nie starał się jej nigdy zrozumieć. Za bardzo wkręciła się w dawanie szczęścia innym ludziom. To było coś czego nie rozumiała. Ona nie potrafiła myśleć o sobie. Uważała to za egoistyczne. Nie chciała być egoistką. Czasami zastanawiała się jakby to było, gdyby pewnego dnia nie obudziła się z uśmiechem. Jakby ludzie na to zareagowali? Co by pomyśleli? Czy by się martwili? Czy jednak zignorowali?
Uśmiechnęła się lekko do chłopaka, gdy usłyszała jego propozycję. Czy się ucieszyła? Bardzo. W ten sposób nie straci kontaktu z osobą, którą tak dobrze się dogaduje, z którą chciałaby się przyjaźnić.
- Bardzo chętnie się z tobą spotkam, Luthias – powiedziała przeczesując swoje włosy.- Gdzie właściwie mieszkasz? Ja na przedmieściach Londynu.
Dla ciebie ona mogłaby się cały czas uśmiechać, to nie jest nic złego, a wręcz przeciwnie. Dla osób, które ona lubi, kocha mogłaby się uśmiechać wieczność, byle tylko dać im szczęście. Zaśmiała się unosząc przy tym ramiona i tak zabawnie marszcząc nosek.
- Tak, puff i mnie nie ma – mruknęła rozmarzonym tonem spoglądając w dal. Usiadła obok niego i oparła głowę na jego ramieniu słuchając jego słów.
- Ale i tak nie zapomnę. Nie chcę skupiać się tylko na tym co było. Tamto wspomnienie jest dla mnie bardzo ważne i także miłe, dlatego nie zapomnę. Czekam na inne wspomnienia – uśmiechnęła się lekko.- Czekam na wakacje z tobą – westchnęła lekko zamykając oczy, ziewnęła zasłaniając usta.
- Chodźmy już – szepnęła i spojrzała na ciebie.- Chcę się położyć. Może spotkamy się innym razem. Napisz do mnie to się gdzieś umówimy – wstała i wyciągnęła do niego dłoń. Złapała go i pociągnęła w stronę zamku. Nie puszczała jej. Było przynajmniej jej ciepło w rączkę, a miała naprawdę zimne. Przy schodach na piętro zatrzymała się.
- Do zobaczenia – uśmiechnęła się i przytuliła go, a potem oddaliła się w stronę chłodnych lochów.
[z/t] (wybacz, że już kończę, ale już dawno po pogrzebie, więc wiesz. Możemy gdzieś indziej się spotkać.
- Luthias Lovegood
Re: Wahadło
Wto Lip 07, 2015 11:20 am
Ze starości, czy przez wypadek, czy przez chorobę śmierć zawsze tak samo boli. Co prawda, jest bardziej szokująca, gdy ktoś odchodzi w taki sposób, jak te jedenaście młodych osób, ale sądzę, że Luthias tak samo cierpiałby gdyby na przykład Aberacius zginął w wypadku, czy umarł ze starości. Jeśli ktoś jest bliski naszemu sercu, to jego odejście jest zawsze bolesne. Nie ta się przejść obojętnie obok tego, ale może wystarczy rozmyślania nad tym przykrym tematem.
Jeśli ciągle myśli się tylko o sobie, to tak, jest to egoistyczne, ale od czasu do czasu należy to zrobić. Dla naszego dobra, jak i dobra naszych bliskich. Inaczej źle będzie się to odbijać na otoczeniu, bo ile można udawać..? Ile można przybierać uśmiech na twarz, chociaż w środku to nie działa..? Jak długo można być promyczkiem słońca, jeśli wewnątrz nie ma tej ognistej kuli, która dawała by ciągłą energię..? Jak długo..? To bardzo dobrze, że chciała obdarzać innych radością, ale nie mogła zapominać o swoim własnym szczęściu. Życie nie opiera się jedynie na tym by uszczęśliwiać innych. Chociaż jest to ważne, nie da się ukryć. Jednak trzeba myśleć też o własnym, aby móc zarażać innych.
Ucieszył się na słowa dziewczyny. W końcu to jej ostatni rok. W następnym, już nie spotkają się w murach zamku, dlatego też fajnie byłoby utrzymać znajomość, szczególnie teraz, gdy powoli zaczynali się zbliżać do siebie.
- Cieszy mnie to. Zatem będziemy w kontakcie – pokiwał delikatnie głową. – Mieszkam niedaleko wioski Ottery St. Catchpole. Mamy bardzo ładne widoki. Musisz do nas zajrzeć – powiedział z uśmiechem na twarzy. – Ja też nie zapomnę naszego pierwszego spotkania. Jak bym mógł – zawołał radośnie. Miała rację. Powinni już wracać. Zrobiło się późno, a jutro czekał na nich kolejny dzień. Ujął jej dłoń i ruszyli razem przez korytarz. Zatrzymali się przy schodach. Spojrzał na nią i się uśmiechnął.
- Oczywiście. Do następnego razu, Kim – znieruchomiał na chwilę, gdy dziewczyna go przytuliła. Chyba potrzebuje trochę czasu, zanim się do tego przyzwyczai. Odprowadził ją wzrokiem i czekał aż znikła w ciemności lochów. Westchnął delikatnie i wsadził ręce do kieszeni płaszcza, ruszając w stronę Wieży Ravenclawu.
[z/t]
Jeśli ciągle myśli się tylko o sobie, to tak, jest to egoistyczne, ale od czasu do czasu należy to zrobić. Dla naszego dobra, jak i dobra naszych bliskich. Inaczej źle będzie się to odbijać na otoczeniu, bo ile można udawać..? Ile można przybierać uśmiech na twarz, chociaż w środku to nie działa..? Jak długo można być promyczkiem słońca, jeśli wewnątrz nie ma tej ognistej kuli, która dawała by ciągłą energię..? Jak długo..? To bardzo dobrze, że chciała obdarzać innych radością, ale nie mogła zapominać o swoim własnym szczęściu. Życie nie opiera się jedynie na tym by uszczęśliwiać innych. Chociaż jest to ważne, nie da się ukryć. Jednak trzeba myśleć też o własnym, aby móc zarażać innych.
Ucieszył się na słowa dziewczyny. W końcu to jej ostatni rok. W następnym, już nie spotkają się w murach zamku, dlatego też fajnie byłoby utrzymać znajomość, szczególnie teraz, gdy powoli zaczynali się zbliżać do siebie.
- Cieszy mnie to. Zatem będziemy w kontakcie – pokiwał delikatnie głową. – Mieszkam niedaleko wioski Ottery St. Catchpole. Mamy bardzo ładne widoki. Musisz do nas zajrzeć – powiedział z uśmiechem na twarzy. – Ja też nie zapomnę naszego pierwszego spotkania. Jak bym mógł – zawołał radośnie. Miała rację. Powinni już wracać. Zrobiło się późno, a jutro czekał na nich kolejny dzień. Ujął jej dłoń i ruszyli razem przez korytarz. Zatrzymali się przy schodach. Spojrzał na nią i się uśmiechnął.
- Oczywiście. Do następnego razu, Kim – znieruchomiał na chwilę, gdy dziewczyna go przytuliła. Chyba potrzebuje trochę czasu, zanim się do tego przyzwyczai. Odprowadził ją wzrokiem i czekał aż znikła w ciemności lochów. Westchnął delikatnie i wsadził ręce do kieszeni płaszcza, ruszając w stronę Wieży Ravenclawu.
[z/t]
- Alice Hughes
Re: Wahadło
Sro Lip 22, 2015 12:51 am
Nie ma o czym mówić. Absolutnie nie było o czym mówić. Trzeba było się ruszyć i to jak najszybciej. Jak najdalej od tej ciszy, jak najdalej od tej naelektryzowanej jeszcze aury, jak najdalej od... Od samej siebie? Przykro mi Alice, ale nie ważne jak szybko stawiała byś kroki, praktycznie nie pozwalając na to by stopy w całości dotykały podłoża, praktycznie lecąc - chociaż lecąc nieco ociężale - to ostatnie ci się nie uda...
Usta, już nie tak mocno zaciśnięte ale nadal ułożone w poziomą, prawie idealnie prostą kreskę nie otworzyły się a oczy, które dopiero co strzelały błyskawicami tępo wpatrywały się w przestrzeń przed nimi. Jedyna oznaką tego, że w ogóle usłyszała to pytanie było powolne, choć bardzo stanowcze pokręcenie głową. Nie odzywała się. Nie powiedziała ani słowa, kiedy Blaise chwycił jej torbę, ani jeden dźwięk nie wydobył się z zaciśniętego gardła, kiedy lekko drżącymi rękami chwyciła tą żółta serwetkę i - po uprzednim zawinięciu - schowała do wewnętrznej kieszeni szaty. Ruszyła przed siebie, zupełnie bez celu, bez żadnego wyjaśnienia w samym ruchu odnajdując więcej radości niż w całej kontemplacji ciszy, której tak często się ostatnio oddawała. Co jakiś czas blada twarz odwracała się w kierunku Rain'a a to co się na niej malowało... Nie był to ogień. Nie był to też smutek. Raczej jakaś dziwna mina, mająca chyba wyrażać przeprosiny za całą te wcześniejszą burzę. Burzę, której ni jak nie potrafiła ubrać w słowa, wyjaśnić i wytłumaczyć. Burzę, która jednocześnie ukoiła się nieco, kiedy jej uszu dobiegł ten zmieniony ton a ciepła dłoń powoli rozluźniała mięśnie... Alice - choć ciężko było jej się do tego przyznać przed samą sobą - patrzyła więc na Gadzinkę też z pewna dozą... Wdzięczności? Zdecydowanie. Ta cała postawa Blaise'a - nienaturalna wręcz w swojej normalności - pełna była akceptacji. Akceptacji, o która przywykła walczyć i chyba nigdy właściwie nie spodziewała jej się otrzymać w chwili utraty kontroli. To wszystko było dziwne. Pan Deszcz był dziwny. Zdecydowanie był jedną z najbardziej zaskakujących i złożonych osób jakie spotkała. Król Korytarzy i beztroskiego życia, którego neonowe oczy zdawały się obnażać wszystko co ukryte, świecąc naprawdę ostrym światłem... I tylko te przeklęte chmury, reagujące na niego bardzo agresywnie, walczące o utrzymanie miejsca uniemożliwiały zielonym promieniom wniknięcie w jasnobrązowe tęczówki. Tęczówki, które naturalnie chłonąc wszystko z zewnątrz zdolne były do tego, by przechwycić te wymierzone w ich stronę rażące światło, otulić je swoim herbacianym odcieniem i odbić z powrotem o wiele cieplejsze. Szkoda, że los postanowił sobie z Was zakpić i postawić przed sobą w tak wrednym, naprawdę wrednym momencie. Bo choć bez wątpienia wydarzyło się tu coś dobrego (!) a waleczna strona - o dziwo nie będąca uczennicą Domu Węża - opuściła gardę, minie pewnie sporo czasu zanim jedno z Was - phi! niby to bardziej pilne... - znajdzie w sobie odwagę i pójdzie po rozum do głowy. Albo drugie..? Do tego czasu możecie chyba tylko przemieszczać się randomowo po zamku, na zmianę stykając się z sobą i mijając w jakimś dziwacznym układzie, którego nie sposób nazwać tańcem. Prędzej zwiadem. Albo pokraczną formą oswajania, na którą składały się te wcześniejsze pacnięcia i dzisiejsze o wiele spokojniejsze - w ostatecznej formie - ruchy.
Ruchy Puchonki były szybkie. W chwilach w których nie starała się bez słów przeprosić Rain'a rozglądała się na boki szukając jakiegokolwiek miejsca, które odbiegało by klimatem od tej - podburzającej swoim spokojem - sali. Jakiegokolwiek miejsca pełnego... dźwięków? Zatrzylama się gwałtownie a czarna szata zafalowała za nią, kiedy do uszu dobiegł rytm wahadła. Odwróciła się do Blaise'a i przemykając gładko wzrokiem po jego twarzy... Uśmiechnęła się. Blado. Niepewnie. Szczerze. Powoli wyciągnęła przed siebie rękę i chwyciła chłopaka za łokieć podciągając go w stronę wejścia. Puściła go kiedy tylko drewniane drzwi zatrzasnęły się za nimi ze skrzypnięciem i podeszła do przesuwającego się wolno to w jedną, to w drugą stronę wielkiego, metalowego kikuta zakończonego kulistą końcówką. Jak zahipnotyzowana śledziła go wzrokiem a serce - nadal bijące, gdyby ktoś miał wątpliwości - zdawało się idealnie współgrać z jego rytmem.
- Piękne, prawda? - Zapytała cicho robiąc jeszcze jeden krok do przodu. Obróciła głowę w stronę Blaise'a. - Myślisz, że dałoby się na nie jakoś wejść? - Niepewny uśmiech znów zamajaczył na jej ustach.
Unikanie tematu i cofanie się do tylu? A może krok do przodu?
Usta, już nie tak mocno zaciśnięte ale nadal ułożone w poziomą, prawie idealnie prostą kreskę nie otworzyły się a oczy, które dopiero co strzelały błyskawicami tępo wpatrywały się w przestrzeń przed nimi. Jedyna oznaką tego, że w ogóle usłyszała to pytanie było powolne, choć bardzo stanowcze pokręcenie głową. Nie odzywała się. Nie powiedziała ani słowa, kiedy Blaise chwycił jej torbę, ani jeden dźwięk nie wydobył się z zaciśniętego gardła, kiedy lekko drżącymi rękami chwyciła tą żółta serwetkę i - po uprzednim zawinięciu - schowała do wewnętrznej kieszeni szaty. Ruszyła przed siebie, zupełnie bez celu, bez żadnego wyjaśnienia w samym ruchu odnajdując więcej radości niż w całej kontemplacji ciszy, której tak często się ostatnio oddawała. Co jakiś czas blada twarz odwracała się w kierunku Rain'a a to co się na niej malowało... Nie był to ogień. Nie był to też smutek. Raczej jakaś dziwna mina, mająca chyba wyrażać przeprosiny za całą te wcześniejszą burzę. Burzę, której ni jak nie potrafiła ubrać w słowa, wyjaśnić i wytłumaczyć. Burzę, która jednocześnie ukoiła się nieco, kiedy jej uszu dobiegł ten zmieniony ton a ciepła dłoń powoli rozluźniała mięśnie... Alice - choć ciężko było jej się do tego przyznać przed samą sobą - patrzyła więc na Gadzinkę też z pewna dozą... Wdzięczności? Zdecydowanie. Ta cała postawa Blaise'a - nienaturalna wręcz w swojej normalności - pełna była akceptacji. Akceptacji, o która przywykła walczyć i chyba nigdy właściwie nie spodziewała jej się otrzymać w chwili utraty kontroli. To wszystko było dziwne. Pan Deszcz był dziwny. Zdecydowanie był jedną z najbardziej zaskakujących i złożonych osób jakie spotkała. Król Korytarzy i beztroskiego życia, którego neonowe oczy zdawały się obnażać wszystko co ukryte, świecąc naprawdę ostrym światłem... I tylko te przeklęte chmury, reagujące na niego bardzo agresywnie, walczące o utrzymanie miejsca uniemożliwiały zielonym promieniom wniknięcie w jasnobrązowe tęczówki. Tęczówki, które naturalnie chłonąc wszystko z zewnątrz zdolne były do tego, by przechwycić te wymierzone w ich stronę rażące światło, otulić je swoim herbacianym odcieniem i odbić z powrotem o wiele cieplejsze. Szkoda, że los postanowił sobie z Was zakpić i postawić przed sobą w tak wrednym, naprawdę wrednym momencie. Bo choć bez wątpienia wydarzyło się tu coś dobrego (!) a waleczna strona - o dziwo nie będąca uczennicą Domu Węża - opuściła gardę, minie pewnie sporo czasu zanim jedno z Was - phi! niby to bardziej pilne... - znajdzie w sobie odwagę i pójdzie po rozum do głowy. Albo drugie..? Do tego czasu możecie chyba tylko przemieszczać się randomowo po zamku, na zmianę stykając się z sobą i mijając w jakimś dziwacznym układzie, którego nie sposób nazwać tańcem. Prędzej zwiadem. Albo pokraczną formą oswajania, na którą składały się te wcześniejsze pacnięcia i dzisiejsze o wiele spokojniejsze - w ostatecznej formie - ruchy.
Ruchy Puchonki były szybkie. W chwilach w których nie starała się bez słów przeprosić Rain'a rozglądała się na boki szukając jakiegokolwiek miejsca, które odbiegało by klimatem od tej - podburzającej swoim spokojem - sali. Jakiegokolwiek miejsca pełnego... dźwięków? Zatrzylama się gwałtownie a czarna szata zafalowała za nią, kiedy do uszu dobiegł rytm wahadła. Odwróciła się do Blaise'a i przemykając gładko wzrokiem po jego twarzy... Uśmiechnęła się. Blado. Niepewnie. Szczerze. Powoli wyciągnęła przed siebie rękę i chwyciła chłopaka za łokieć podciągając go w stronę wejścia. Puściła go kiedy tylko drewniane drzwi zatrzasnęły się za nimi ze skrzypnięciem i podeszła do przesuwającego się wolno to w jedną, to w drugą stronę wielkiego, metalowego kikuta zakończonego kulistą końcówką. Jak zahipnotyzowana śledziła go wzrokiem a serce - nadal bijące, gdyby ktoś miał wątpliwości - zdawało się idealnie współgrać z jego rytmem.
- Piękne, prawda? - Zapytała cicho robiąc jeszcze jeden krok do przodu. Obróciła głowę w stronę Blaise'a. - Myślisz, że dałoby się na nie jakoś wejść? - Niepewny uśmiech znów zamajaczył na jej ustach.
Unikanie tematu i cofanie się do tylu? A może krok do przodu?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach