- Gilderoy Lockhart
Re: Wahadło
Pon Sie 29, 2016 9:23 pm
Puściłem mimo uszu jego uwagę o braku dowodów. Udałem bezceremonialnie, że jej nie usłyszałem. Kto bowiem by się nią przejął w tym obliczu. Chłopak łapał się ostatniej deski ratunku - było tak wyraźne, iż starał się podburzyć mój autorytet. Nie mogło to być jednak tak proste, ponieważ budowany on był latami, jeszcze zanim stałem się prefektem. Toż to zaledwie jeden z licznych szlachetnych tytułów, którymi można mnie obdarzyć. Ofiarowano mi go w podzięce za moje ułożone zachowanie, nieskazitelne stopnie i pomoc, jaką byłem w stanie zapewnić szkole i jej uczniom. To wszystko z olśniewającym uśmiechem i nienaganną fryzurą, czego nie dało się powiedzieć o każdym. A wręcz o nikim. Czasami czułem się bardzo nie na miejscu wśród innych młodych czarodziejów, którzy mogli służyć mi wyłącznie jako zwierciadła, gdy przeglądałem się w ich oczach, w trakcie wymijania kolejnych nieciekawych ciał.
W oczach Gryfona natomiast, poza swym odbiciem, dostrzegłem głębokie niezrozumienie. Nie chcąc nikogo obrażać, nie powiem wprost, iż wyglądał jak przykładowy „przygłup”, bo zdaję sobie sprawę, że była to raptem chwila słabości. Niedługo potem otrząsnął się z tego stanu, choć z żalem przyznaję, że najprawdopodobniej niewiele wyniósł z mych drogocennych i mądrych słów. Na szczęście mój głos miał dwa zastosowania, a kiedy jedno z nich, czyli przekazywanie treści, było tak brutalnie blokowane, pozostawało mi nadal kojenie otoczenia perfekcyjną melodią. Niekiedy sam wprost nie dowierzałem w to, jak wielkim talentem jestem obdarzony, że w zwykłej rozmowie ukazuję tak wiele darów, którymi obdarzyła mnie natura.
- Oczywiście, że jestem. W pełni zachowuję powagę i ty także powinieneś – odpowiedziałem na wypowiedź Syriusza z lekkim oburzeniem. Im dalej zaś go słuchałem, tym bardziej zaniepokojony się czułem. Dlaczegóż ci z domu lwa zawsze byli tak uparci i głupi... - Idziesz do Filcha? - zapytałem (wcale nie pobladłem i nie zawiesiłem głosu, znowu te brednie!). - Tak. Właśnie tak. - Zacząłem odzyskiwać rezon (co nie znaczy, że go wcześniej straciłem!). - Skoro już cię upomniałem, to jeżeli pójdziesz tam teraz sam, musisz być w pełni świadom, że zgłoszę to. Dostaniesz nie tylko ujemne punkty dla swojego domu, który i tak nie radzi sobie najlepiej, a dorobisz się także szlabanu. Musisz wiedzieć, że za pewne postępki, ponosi się konsekwencje – zakończyłem stanowczo. Ten brak szacunku był już nie do pomyślenia. A ta jego postawa? Na zbyt wiele sobie pozwalał.
Przysunąłem się do Blacka. Jeśli on szedł, ja również. Miałem idealną okazję, by przyłapać kogoś na gorącym uczynku. Niewątpliwie będą mi za to dziękować. Najlepszy z prefektów, stróżujący w murach zamku i broniący porządku. Istotnie, to nie najgorszy początek dla czegoś większego. Jako że przeznaczone mi są wielkie rzeczy, nie uchylę się od tego zadania i sprostam oczekiwaniom. Postanowiłem. On postanowił. Na cóż więc było czekać?
Zastanawiacie się może jeszcze, dlaczego nie próbowałem go powstrzymywać? Niewykluczone, że znowu chcieliście mnie zarzucić jakimiś niepasującymi określeniami, kłamstwami wyssanymi z palca. Doprawdy, miejcie trochę wiary we mnie. Ja się nie bałem, nie tchórzyłem, nie poddawałem się. Jedynie dawałem mu wolną wolę. Nie powinien tego robić? Nie powinien. Niemniej gdy bodaj zacznie swe niegodne czyny, zwrócę się z tym do któregoś z nauczycieli, wpierw nauczając go, poprzez obdarzenie karą. Wiem, ma wspaniałomyślność nie ma końca, a me metody są dość niekonwencjonalne, lecz to wszystko dzięki memu niezmierzonemu geniuszowi, który nie do każdego z was przemówi z pełną mocą. Z tego też względu zaufajcie mi na słowo i przyglądajcie się pełnym rezultatom, jak cudowna widownia, nie mogąca odwrócić ode mnie wzroku.
[z/t]
W oczach Gryfona natomiast, poza swym odbiciem, dostrzegłem głębokie niezrozumienie. Nie chcąc nikogo obrażać, nie powiem wprost, iż wyglądał jak przykładowy „przygłup”, bo zdaję sobie sprawę, że była to raptem chwila słabości. Niedługo potem otrząsnął się z tego stanu, choć z żalem przyznaję, że najprawdopodobniej niewiele wyniósł z mych drogocennych i mądrych słów. Na szczęście mój głos miał dwa zastosowania, a kiedy jedno z nich, czyli przekazywanie treści, było tak brutalnie blokowane, pozostawało mi nadal kojenie otoczenia perfekcyjną melodią. Niekiedy sam wprost nie dowierzałem w to, jak wielkim talentem jestem obdarzony, że w zwykłej rozmowie ukazuję tak wiele darów, którymi obdarzyła mnie natura.
- Oczywiście, że jestem. W pełni zachowuję powagę i ty także powinieneś – odpowiedziałem na wypowiedź Syriusza z lekkim oburzeniem. Im dalej zaś go słuchałem, tym bardziej zaniepokojony się czułem. Dlaczegóż ci z domu lwa zawsze byli tak uparci i głupi... - Idziesz do Filcha? - zapytałem (wcale nie pobladłem i nie zawiesiłem głosu, znowu te brednie!). - Tak. Właśnie tak. - Zacząłem odzyskiwać rezon (co nie znaczy, że go wcześniej straciłem!). - Skoro już cię upomniałem, to jeżeli pójdziesz tam teraz sam, musisz być w pełni świadom, że zgłoszę to. Dostaniesz nie tylko ujemne punkty dla swojego domu, który i tak nie radzi sobie najlepiej, a dorobisz się także szlabanu. Musisz wiedzieć, że za pewne postępki, ponosi się konsekwencje – zakończyłem stanowczo. Ten brak szacunku był już nie do pomyślenia. A ta jego postawa? Na zbyt wiele sobie pozwalał.
Przysunąłem się do Blacka. Jeśli on szedł, ja również. Miałem idealną okazję, by przyłapać kogoś na gorącym uczynku. Niewątpliwie będą mi za to dziękować. Najlepszy z prefektów, stróżujący w murach zamku i broniący porządku. Istotnie, to nie najgorszy początek dla czegoś większego. Jako że przeznaczone mi są wielkie rzeczy, nie uchylę się od tego zadania i sprostam oczekiwaniom. Postanowiłem. On postanowił. Na cóż więc było czekać?
Zastanawiacie się może jeszcze, dlaczego nie próbowałem go powstrzymywać? Niewykluczone, że znowu chcieliście mnie zarzucić jakimiś niepasującymi określeniami, kłamstwami wyssanymi z palca. Doprawdy, miejcie trochę wiary we mnie. Ja się nie bałem, nie tchórzyłem, nie poddawałem się. Jedynie dawałem mu wolną wolę. Nie powinien tego robić? Nie powinien. Niemniej gdy bodaj zacznie swe niegodne czyny, zwrócę się z tym do któregoś z nauczycieli, wpierw nauczając go, poprzez obdarzenie karą. Wiem, ma wspaniałomyślność nie ma końca, a me metody są dość niekonwencjonalne, lecz to wszystko dzięki memu niezmierzonemu geniuszowi, który nie do każdego z was przemówi z pełną mocą. Z tego też względu zaufajcie mi na słowo i przyglądajcie się pełnym rezultatom, jak cudowna widownia, nie mogąca odwrócić ode mnie wzroku.
[z/t]
- Syriusz Black
Re: Wahadło
Pon Sie 29, 2016 10:20 pm
Mógł się domyślić, że Krukonowi w żaden sposób nie będzie się spieszyć do tego, by udowodnić, że z czymkolwiek miałby sobie radzić lepiej. Właściwie chyba nie powinien się po nim spodziewać niczego innego, choć z początku zapowiadało się całkiem obiecująco. Teraz jednak, kiedy w tak subtelny sposób Gilderoy zignorował jego słowa, chwilowo postanowił odpuścić. Nie chciało mu się uparcie wracać do tematu, zwłaszcza, że chwilowo i tak miał nieodparte wrażenie, że równie dobrze mógłby mówić do ściany. Tyle, że ze ścianą byłoby przynajmniej o tyle łatwiej, że ta nie dorzucałaby do dyskusji swoich drogocennych i mądrych słów.
Za to nijak nawet nie próbował ukryć usatysfakcjonowanego uśmieszku, który na moment pojawił się na jego twarzy, kiedy zauważył reakcję Krukona na wieść, że rzeczywiście wybierał się do Filcha. Chciał go powstrzymywać? Proszę bardzo. Choć przecież póki co idealnie potwierdzały się przypuszczenia Blacka - nie sądził, by Lockhart faktycznie miał w tej kwestii cokolwiek zdziałać.
- Czemu ci się wydaje, że miałoby mi jakoś szczególnie zależeć na tych punktach? - rzucił ze szczerym rozbawieniem. Bo przecież i tak oczywistym było, że Gryffindor nie miał najmniejszych szans na Puchar Domów. Mieli już praktycznie koniec roku, a ich punktacja... faktycznie prezentowała się dość kiepsko. Oczywiście czwórka Huncwotów miała w tym swój niewątpliwy udział i to nie ulegało najmniejszym wątpliwościom. Podobnie jednak oczywistym był chyba fakt, że łamiąc kolejne punkty regulaminu, nigdy zbytnio nie przejmowali się traconymi punktami. Szlabany też niezbyt się sprawdzały, choć te potrafiły już być nieco bardziej upierdliwe.
- Chociaż fakt, możesz mieć trochę racji co do tych konsekwencji. Więc w takim razie powinieneś chyba pamiętać o tym, że może i kończę szkołę, ale do wakacji zostaje jeszcze trochę czasu. Wystarczająco, żeby na przykład odpowiednio odwdzięczyć się za jakieś idiotyczne pomysły ze szlabanami - owszem, całość jego wypowiedzi wciąż utrzymana była w dość pogodnym tonie, jednak nawet mimo to nie powinno się mieć chyba zbytnich wątpliwości co do tego, że Black mówił całkiem poważnie. I tu już nawet nie chodziło o to, żeby Krukonowi jakkolwiek grozić. Jasne, że nie. To po prostu było przypomnienie o czymś tak oczywistym jak fakt, że za ewentualny szlaban z całą pewnością Syriusz należycie by się odwdzięczył. A skoro tajemnicą nie był fakt, że nie zawsze huncwockie żarty musiały być nieszkodliwe i zabawne, czasami będąc po prostu wrednymi... może rzeczywiście Gilderoy powinien się nad tym jeszcze zastanowić?
W każdym razie póki co wcale nie przejmował się tym, że Krukon ruszył za nim. Po prostu szedł w swoją stronę, kierując się oczywiście do gabinetu woźnego. Bo gdzieżby indziej? Co prawda nie zamierzał zbytnio dawać Lockhartowi pola do popisu w kwestii przyłapywania go i pozwolić mu lecieć komuś naskarżyć... Nikt jednak nie mógł mu przecież zabronić przechadzania się pod gabinetem Filcha, prawda? Zwłaszcza, że i tak na początek musiał upewnić się, że w okolicy nie było ani woźnego, ani jego parszywej kotki.
/ zt.
Bo chyba można się już przenieść gdzieś w okolice gabinetu Filcha ;)
Za to nijak nawet nie próbował ukryć usatysfakcjonowanego uśmieszku, który na moment pojawił się na jego twarzy, kiedy zauważył reakcję Krukona na wieść, że rzeczywiście wybierał się do Filcha. Chciał go powstrzymywać? Proszę bardzo. Choć przecież póki co idealnie potwierdzały się przypuszczenia Blacka - nie sądził, by Lockhart faktycznie miał w tej kwestii cokolwiek zdziałać.
- Czemu ci się wydaje, że miałoby mi jakoś szczególnie zależeć na tych punktach? - rzucił ze szczerym rozbawieniem. Bo przecież i tak oczywistym było, że Gryffindor nie miał najmniejszych szans na Puchar Domów. Mieli już praktycznie koniec roku, a ich punktacja... faktycznie prezentowała się dość kiepsko. Oczywiście czwórka Huncwotów miała w tym swój niewątpliwy udział i to nie ulegało najmniejszym wątpliwościom. Podobnie jednak oczywistym był chyba fakt, że łamiąc kolejne punkty regulaminu, nigdy zbytnio nie przejmowali się traconymi punktami. Szlabany też niezbyt się sprawdzały, choć te potrafiły już być nieco bardziej upierdliwe.
- Chociaż fakt, możesz mieć trochę racji co do tych konsekwencji. Więc w takim razie powinieneś chyba pamiętać o tym, że może i kończę szkołę, ale do wakacji zostaje jeszcze trochę czasu. Wystarczająco, żeby na przykład odpowiednio odwdzięczyć się za jakieś idiotyczne pomysły ze szlabanami - owszem, całość jego wypowiedzi wciąż utrzymana była w dość pogodnym tonie, jednak nawet mimo to nie powinno się mieć chyba zbytnich wątpliwości co do tego, że Black mówił całkiem poważnie. I tu już nawet nie chodziło o to, żeby Krukonowi jakkolwiek grozić. Jasne, że nie. To po prostu było przypomnienie o czymś tak oczywistym jak fakt, że za ewentualny szlaban z całą pewnością Syriusz należycie by się odwdzięczył. A skoro tajemnicą nie był fakt, że nie zawsze huncwockie żarty musiały być nieszkodliwe i zabawne, czasami będąc po prostu wrednymi... może rzeczywiście Gilderoy powinien się nad tym jeszcze zastanowić?
W każdym razie póki co wcale nie przejmował się tym, że Krukon ruszył za nim. Po prostu szedł w swoją stronę, kierując się oczywiście do gabinetu woźnego. Bo gdzieżby indziej? Co prawda nie zamierzał zbytnio dawać Lockhartowi pola do popisu w kwestii przyłapywania go i pozwolić mu lecieć komuś naskarżyć... Nikt jednak nie mógł mu przecież zabronić przechadzania się pod gabinetem Filcha, prawda? Zwłaszcza, że i tak na początek musiał upewnić się, że w okolicy nie było ani woźnego, ani jego parszywej kotki.
/ zt.
Bo chyba można się już przenieść gdzieś w okolice gabinetu Filcha ;)
- Julie Blishwick
Re: Wahadło
Czw Paź 06, 2016 8:47 pm
Lubiła to miejsce. Wahadło bujało się na boki, a tykanie wielkiego zegara uspokajało. Choć kiedy wybijał kolejną godzinę, to na chwilę wracała do świata żywych ze swojej krainy. Tworzyła ją w swojej głowie i nie potrzebowała do tego ołówka, kredek czy farb. Jej myśli kładły plamę za plamą. Wyobraźnia była autorem malowidła. Fantazyjne kształty, bajeczne kolory... Rzadko układała konkretną historię, którą mogłoby jej podyktować tykanie zegara. Zwykle widziała inne warianty zdarzeń, które miały miejsce, jakieś urywki wypowiedzi. Rozpamiętywała przeszłość, zamiast żyć beztrosko. Najczęściej chciała wszystko zmienić, a jej własna główka podsuwała możliwe pomysły. Pielęgnowała je czulej, niż faktyczne wspomnienia na temat wydarzenia, które miało miejsce.
Zamykała oczy i widziała siebie, jak mówi zupełnie, co innego. Jednak wcale nie była sobą. Patrzyła na całą scenę, jak fotograf lub kamera z mugolskiego filmu, na którego seanse czasami zabierała ją matka. Tej technologii czarodzieje nie przenieśli do swojego świata, a zwykli ludzie zachwycali się historią, jaką mogli zobaczyć na białym ekranie. Całe miasteczka gromadziły się w prowizorycznych kinach i oglądały jakiś stary film, nierzadko niemy. Niczym nie różniło się to od czarodziejskich fotografii, lecz fabuła wciągała równie mocno, co dobra książka. Chodziła na seanse, bo chciała doświadczyć coś nowego. Do tego kinematografia była czymś... czarodziejskim, jeśli ponad 10 miesięcy spędzało się w towarzystwie czarodziejów. A może było to coś po prostu zwykłego. Mugole zauroczyli jej matkę prostotą, więc może Julie ciągnie do nich z tego samego powodu? Kiedy co chwile dowiadujesz się czegoś niesamowitego, uczysz się bardziej skomplikowanych zaklęć, hodowli niebezpiecznych roślin, a twoje życie staje się prostsze, dzięki samozmywających się naczyń... to tęsknisz za zwyczajnością. Julie pamiętała jeszcze, jak pomagała mamie wycierać świeżo umyte talerze. Nikt nie używał w domu zaklęć z obawy, że jakiś niby sympatyczny mugolski gość, nieco zbyt nachalny, zaspokoi swoją ciekawość i zobaczy lewitujące kubki. Dziewczynka długo nie wiedziała o czarodziejach. Tak przynajmniej pamiętała.
W jej wizji świata jej ojciec ciągle żył. Całą rodzina zaszyła się na włoskiej prowincji i uprawiała winorośl. Julie wcale nie potrafiła czarować - dla czarodziejów byłaby charłakiem, a dla mugoli kimś normalnym; matka dalej piekła najsmaczniejsze placki owocowe pod słońcem, które nastolatka mogłaby zajadać w każdą niedzielę. Następnego dnia o poranku szłaby polną ścieżką do szkoły i tam uczyła się pisać, liczyć, historii Włoch, pewnie grałaby na flecie, jak inne dzieci, kąpałaby się latem w pobliskiej rzece i przyglądała się wędkarzom, podkradałaby pomarańcze z ogródka sąsiadki i...
Mechanizm się poruszył, zegar zabił, Julie otworzyła oczy. Siedziała w Hogwarcie. Wcale nie żałowała, że jest czarownicą. Jednak uważała, że to przez świat czarodziejów nie ma szczęśliwej rodziny. Ten fakt nie wzmagał w niej dumy, a jedynie poczucie winy. Jest czarownicą. I to przez nią ojciec pewnie nie żyje...
Zamknęła oczy. Słońce właśnie zaszło, a ona biegała między winoroślami. Ojciec wyszedł chwilę temu, gdy powiedziała, że jakiś dziwny pan kręcił się na polu. Był zaniepokojony, matka także. Dziewczynka nie chciała słuchać i pobiegła szukać ojca... To prawda, czy tylko wymyślony koszmar?
Cyk. Otworzyła oczy. Przebłysk wspomnienia zniknął, tak szybko jak się pojawił.
Nigdy sobie nie przypomnisz. Zadbam o to.
Cyk. Zamknęła oczy i już była w innym świecie - tam gdzie nie siedziała tutaj sama, a z kimś bliskim. Kimś niezwykłym, tajemniczym i przez to pociągającym nawet dla piętnastolatki. Ale wiedziała, że to tylko marzenie. Trudniej było jej zdecydować, czy dobre, czy raczej złe. Z jednej strony coś kazało uciekać z tej wizji, a z drugiej coś trzymało kurczowo.
Nieświadomie odchyliła głowę i oparła o ścianę. Nieco ściągnięte brwi, a w kontraście spokój na buzi, dawały sprzeczne sygnały, co do obecnie wymyślonej historii.
Cyk.
Zamykała oczy i widziała siebie, jak mówi zupełnie, co innego. Jednak wcale nie była sobą. Patrzyła na całą scenę, jak fotograf lub kamera z mugolskiego filmu, na którego seanse czasami zabierała ją matka. Tej technologii czarodzieje nie przenieśli do swojego świata, a zwykli ludzie zachwycali się historią, jaką mogli zobaczyć na białym ekranie. Całe miasteczka gromadziły się w prowizorycznych kinach i oglądały jakiś stary film, nierzadko niemy. Niczym nie różniło się to od czarodziejskich fotografii, lecz fabuła wciągała równie mocno, co dobra książka. Chodziła na seanse, bo chciała doświadczyć coś nowego. Do tego kinematografia była czymś... czarodziejskim, jeśli ponad 10 miesięcy spędzało się w towarzystwie czarodziejów. A może było to coś po prostu zwykłego. Mugole zauroczyli jej matkę prostotą, więc może Julie ciągnie do nich z tego samego powodu? Kiedy co chwile dowiadujesz się czegoś niesamowitego, uczysz się bardziej skomplikowanych zaklęć, hodowli niebezpiecznych roślin, a twoje życie staje się prostsze, dzięki samozmywających się naczyń... to tęsknisz za zwyczajnością. Julie pamiętała jeszcze, jak pomagała mamie wycierać świeżo umyte talerze. Nikt nie używał w domu zaklęć z obawy, że jakiś niby sympatyczny mugolski gość, nieco zbyt nachalny, zaspokoi swoją ciekawość i zobaczy lewitujące kubki. Dziewczynka długo nie wiedziała o czarodziejach. Tak przynajmniej pamiętała.
W jej wizji świata jej ojciec ciągle żył. Całą rodzina zaszyła się na włoskiej prowincji i uprawiała winorośl. Julie wcale nie potrafiła czarować - dla czarodziejów byłaby charłakiem, a dla mugoli kimś normalnym; matka dalej piekła najsmaczniejsze placki owocowe pod słońcem, które nastolatka mogłaby zajadać w każdą niedzielę. Następnego dnia o poranku szłaby polną ścieżką do szkoły i tam uczyła się pisać, liczyć, historii Włoch, pewnie grałaby na flecie, jak inne dzieci, kąpałaby się latem w pobliskiej rzece i przyglądała się wędkarzom, podkradałaby pomarańcze z ogródka sąsiadki i...
Mechanizm się poruszył, zegar zabił, Julie otworzyła oczy. Siedziała w Hogwarcie. Wcale nie żałowała, że jest czarownicą. Jednak uważała, że to przez świat czarodziejów nie ma szczęśliwej rodziny. Ten fakt nie wzmagał w niej dumy, a jedynie poczucie winy. Jest czarownicą. I to przez nią ojciec pewnie nie żyje...
Zamknęła oczy. Słońce właśnie zaszło, a ona biegała między winoroślami. Ojciec wyszedł chwilę temu, gdy powiedziała, że jakiś dziwny pan kręcił się na polu. Był zaniepokojony, matka także. Dziewczynka nie chciała słuchać i pobiegła szukać ojca... To prawda, czy tylko wymyślony koszmar?
Cyk. Otworzyła oczy. Przebłysk wspomnienia zniknął, tak szybko jak się pojawił.
Nigdy sobie nie przypomnisz. Zadbam o to.
Cyk. Zamknęła oczy i już była w innym świecie - tam gdzie nie siedziała tutaj sama, a z kimś bliskim. Kimś niezwykłym, tajemniczym i przez to pociągającym nawet dla piętnastolatki. Ale wiedziała, że to tylko marzenie. Trudniej było jej zdecydować, czy dobre, czy raczej złe. Z jednej strony coś kazało uciekać z tej wizji, a z drugiej coś trzymało kurczowo.
Nieświadomie odchyliła głowę i oparła o ścianę. Nieco ściągnięte brwi, a w kontraście spokój na buzi, dawały sprzeczne sygnały, co do obecnie wymyślonej historii.
Cyk.
- Caroline Rockers
Re: Wahadło
Nie Paź 09, 2016 12:08 am
Cyk. Cyk. Kwiatuszku.
Odliczanie zegara i wahadła, które przemieszczało się z jednego miejsca do drugiego i wracało. I tak ciągle i ciągle, nieprzerwany taniec długiego kawałka drewna. Rockers zapamiętała ten widok i bez większego problemu mogła w głowie odtworzyć jak to działa. Najpierw jedna strona miała przewagę by chwilę później ją stracić. I odzyskać. I ponownie stracić. I ponownie odzyskać.
Cyk. Cyk. Śpiąca Śnieżko, obudź się, czas na codzienne koszmary, pochłonięcie przez demony z którymi tak bardzo nie chciałaś mieć styczności.
Obecny rok szkolny stawał się coraz krótszy i jak nigdy większą uwagę poświęciła podręcznikom, myśleniu o tym jak będzie wyglądać ta, jakże przerażająca, przyszłość. Czasami była znudzona, czasami też chciało jej się śmiać, gdy natłok głupich myśli przekraczał linię neutralnej egzystencji czy też wewnętrznego uśpienia, przygotowania ciała na dryfowanie wśród brudu i odpadów. Kiwanie głową, zaciskanie warg, w odpowiedni sposób udzielanie odpowiedzi, których tak pragnęli nauczyciele. Przed pożegnaniem z zamkiem należało jednak załatwić kilka nierozwiązanych spraw by później nie zawracać sobie głowy takimi głupotami. Tam, na innej ziemi nie będzie przecież aż tyle czasu. Na obcym terytorium.
Wbrew pozorom nie interesowała się Julie Blishwick, odkąd obiecała sobie, że zemści się za to, co zostało jej uczynione. Za upokorzenie, które sprawił jej Sahir a któremu przyglądało się to naiwne dziewczę. Krukonka miała to szczęście, że uciekła na swoich małych nóżkach, powędrowała gdzieś daleko, znikając z zasięgu wzroku. Mogła nawet w ogóle nie wracać, bo z pewnością to, że pojawiła się ponownie w zamku nie zrobiło na nikim żadnego wrażenia.
Co? Myślisz, że twój królewicz tęsknił, Śnieżko? Łyknęłaś jak gąska jego gorące zapewnienia o lojalności? Głupia.
C. jednak ruszyła w stronę wahadła. Jednak pokonała te schody, czując jak ostatni papieros z jej paczki domaga się oficjalnego spalenia. Przez Louvela ciężko było jej ostatnimi czasy palić, nawet ten skręt na błoniach miał gorzkawy posmak. Zobaczyła ciało nieznacznie oparte o ścianę i zrobiła jeden krok do przodu. Wyciągnęła papierosa, odpaliła za pomocą różdżki i wykonała drugi krok. Teraz znajdowała się jakiś metr od dziewczyny. Ślizgonka zaciągnęła się i szyderczo uśmiechnęła.
- Hop, hop, dziewczynko. Zmykaj do dormitorium, bo zaraz zrobi się ciemno.
Cyk. Cyk.
Witamy ponownie w naszych skromnych lodowatych progach.
- A małe dziewczynki bez swoich królewiczów w lśniących zbrojach boją się ciemności, prawda?
Chmurne oczy zatrzymały się na jej twarzy i czekały.
Cyk. Cyk.
Wąż ostrzy swoje kły.
Odliczanie zegara i wahadła, które przemieszczało się z jednego miejsca do drugiego i wracało. I tak ciągle i ciągle, nieprzerwany taniec długiego kawałka drewna. Rockers zapamiętała ten widok i bez większego problemu mogła w głowie odtworzyć jak to działa. Najpierw jedna strona miała przewagę by chwilę później ją stracić. I odzyskać. I ponownie stracić. I ponownie odzyskać.
Cyk. Cyk. Śpiąca Śnieżko, obudź się, czas na codzienne koszmary, pochłonięcie przez demony z którymi tak bardzo nie chciałaś mieć styczności.
Obecny rok szkolny stawał się coraz krótszy i jak nigdy większą uwagę poświęciła podręcznikom, myśleniu o tym jak będzie wyglądać ta, jakże przerażająca, przyszłość. Czasami była znudzona, czasami też chciało jej się śmiać, gdy natłok głupich myśli przekraczał linię neutralnej egzystencji czy też wewnętrznego uśpienia, przygotowania ciała na dryfowanie wśród brudu i odpadów. Kiwanie głową, zaciskanie warg, w odpowiedni sposób udzielanie odpowiedzi, których tak pragnęli nauczyciele. Przed pożegnaniem z zamkiem należało jednak załatwić kilka nierozwiązanych spraw by później nie zawracać sobie głowy takimi głupotami. Tam, na innej ziemi nie będzie przecież aż tyle czasu. Na obcym terytorium.
Wbrew pozorom nie interesowała się Julie Blishwick, odkąd obiecała sobie, że zemści się za to, co zostało jej uczynione. Za upokorzenie, które sprawił jej Sahir a któremu przyglądało się to naiwne dziewczę. Krukonka miała to szczęście, że uciekła na swoich małych nóżkach, powędrowała gdzieś daleko, znikając z zasięgu wzroku. Mogła nawet w ogóle nie wracać, bo z pewnością to, że pojawiła się ponownie w zamku nie zrobiło na nikim żadnego wrażenia.
Co? Myślisz, że twój królewicz tęsknił, Śnieżko? Łyknęłaś jak gąska jego gorące zapewnienia o lojalności? Głupia.
C. jednak ruszyła w stronę wahadła. Jednak pokonała te schody, czując jak ostatni papieros z jej paczki domaga się oficjalnego spalenia. Przez Louvela ciężko było jej ostatnimi czasy palić, nawet ten skręt na błoniach miał gorzkawy posmak. Zobaczyła ciało nieznacznie oparte o ścianę i zrobiła jeden krok do przodu. Wyciągnęła papierosa, odpaliła za pomocą różdżki i wykonała drugi krok. Teraz znajdowała się jakiś metr od dziewczyny. Ślizgonka zaciągnęła się i szyderczo uśmiechnęła.
- Hop, hop, dziewczynko. Zmykaj do dormitorium, bo zaraz zrobi się ciemno.
Cyk. Cyk.
Witamy ponownie w naszych skromnych lodowatych progach.
- A małe dziewczynki bez swoich królewiczów w lśniących zbrojach boją się ciemności, prawda?
Chmurne oczy zatrzymały się na jej twarzy i czekały.
Cyk. Cyk.
Wąż ostrzy swoje kły.
- Julie Blishwick
Re: Wahadło
Nie Paź 09, 2016 9:00 pm
Błądziła w labiryncie swoich snów na jawie. Uciekała ze ślepego zaułka, aby zaraz wpaść w drugi. Wciąż nie mogła znaleźć wyjścia, choć wcale nie była pewna, czy w ogóle tego chce. Jedno marzenie zmieniało się w koszmar, aby potem pojawiło się inne... Tak cudowne, że zupełnie niemożliwe. Później znikało szybko, jak przebita bańka. Pach, i nie ma mieniącej się tęczy na bajecznych mydlinach. Tak trudno w to uwierzyć, a jednak tak delikatne to cudo, jak ona sama. Wystarczy byle podmuch wiatru - zmienia tor lotu, wystarczy ścisnąć i nie ma. Chwila moment i jej samej już w ogóle nie będzie, gdy do jej zamkniętych drzwi puka Śmierć. Gotowa już do pochwycenia tej bańki nim jeszcze zamigocze w świetle słońca wszystkimi barwami tęczy.
Chodź, zatańczymy walczyk,
Cyk, cyk na tarczy, niech tyka niech patrzy.
Z jednego koszmaru wpadła w drugi. Przecież nie mogła mieć ani chwili spokoju. Zawsze ktoś, zawsze coś... Była zwierzyną. Raz w starej chacie, raz w lesie kamiennych murów. Echo odbijało się od ścian, kiedy próbowała się wysmyknąć. Nigdy nie mogła o tym zapomnieć, a jednak traciła czujność, gdy była za spokojnie. Dała zapędzić się w ślepy zaułek labiryntu koszmaru, bo z niego nigdy nie było wyjścia. Chciała uciec, jak od każdej trudnej sytuacji, ale nie tym razem. Ileż można wciąż robić za przestraszoną łanię. Śnieżka też musiała w końcu pochwycić za broń, bo nie ma we współczesnym świecie miejsca dla kruchych księżniczek, czekających na swoich królewiczów. Tutaj nikt nie przybędzie na białym koniu, aby wybudzić ją z koszmaru śnionego w szklanej trumnie - swoim więzieniu.
Gwałtownie otworzyła oczy i zmieniła pozycję. Przysiadła spięta na końcu kamiennej ławy. Serce łopotało jej, jak u łani, która wyczuwa zagrożenie i gotowa jest do szybkiej ucieczki. Lecz Julie nie miała jak uciec, bo jedyną drogę zagrodziła jej Ślizgonka.
Od razu rozpoznała tą twarz, na której widok zaschło jej w gardle. Słowa nie mogła wypowiedzieć, gdy od razu wspomniała, czego była świadkiem. Znalazła się wtedy w nieodpowiednim miejscu o niewłaściwej porze. Gdyby nie jej osoba pewnie wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej, lecz była tam i wszystko widziała. Jak Sahir dał się łatwo obezwładnić czarnowłosej dziewczynie. Nie znała wówczas imienia Ślizgonki, lecz już poznała. Ta wiedza nie przyniosła jej ukojenia. W końcu czystokrwista czarownica nie mogła być przyjaciółką panny Blishwick. Tej panny, która była zepsutym owocem znakomitego (niegdyś) rodu. Zgniłe jabłka się wyrzuca... Ale przedtem można je rozgnieść butem...
- Nie - odpowiedziała krótko, lecz jej głos drżał. Widziała wyciągniętą różdżkę w dłoni Rockers i dymiący papieros w jej ustach. W całym zaułku była już czuć intensywną woń tytoniu. Chorowita Krukonka zakasłała, gdyż nie mogła swobodnie oddychać wśród dymu.
- Nie boję się ciemności - dodała, gdy uspokoiła oddech. Nie patrzyła w oczy dziewczyny, próbowała wymacać różdżkę pod swoją szatą. Nie miała jej. Przygryzła dolną wargę, a w oczach od drażniącego domu zabłysły łzy.
Koszmar, do którego trafiła był po stokroć gorszy, od tego, którego jeszcze chwile temu miała przed oczyma.
Cyk, cyk. Chodź, zatańczymy tango,
dziś danse macabre naszą ostatnią randką.
Chodź, zatańczymy walczyk,
Cyk, cyk na tarczy, niech tyka niech patrzy.
Z jednego koszmaru wpadła w drugi. Przecież nie mogła mieć ani chwili spokoju. Zawsze ktoś, zawsze coś... Była zwierzyną. Raz w starej chacie, raz w lesie kamiennych murów. Echo odbijało się od ścian, kiedy próbowała się wysmyknąć. Nigdy nie mogła o tym zapomnieć, a jednak traciła czujność, gdy była za spokojnie. Dała zapędzić się w ślepy zaułek labiryntu koszmaru, bo z niego nigdy nie było wyjścia. Chciała uciec, jak od każdej trudnej sytuacji, ale nie tym razem. Ileż można wciąż robić za przestraszoną łanię. Śnieżka też musiała w końcu pochwycić za broń, bo nie ma we współczesnym świecie miejsca dla kruchych księżniczek, czekających na swoich królewiczów. Tutaj nikt nie przybędzie na białym koniu, aby wybudzić ją z koszmaru śnionego w szklanej trumnie - swoim więzieniu.
Gwałtownie otworzyła oczy i zmieniła pozycję. Przysiadła spięta na końcu kamiennej ławy. Serce łopotało jej, jak u łani, która wyczuwa zagrożenie i gotowa jest do szybkiej ucieczki. Lecz Julie nie miała jak uciec, bo jedyną drogę zagrodziła jej Ślizgonka.
Od razu rozpoznała tą twarz, na której widok zaschło jej w gardle. Słowa nie mogła wypowiedzieć, gdy od razu wspomniała, czego była świadkiem. Znalazła się wtedy w nieodpowiednim miejscu o niewłaściwej porze. Gdyby nie jej osoba pewnie wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej, lecz była tam i wszystko widziała. Jak Sahir dał się łatwo obezwładnić czarnowłosej dziewczynie. Nie znała wówczas imienia Ślizgonki, lecz już poznała. Ta wiedza nie przyniosła jej ukojenia. W końcu czystokrwista czarownica nie mogła być przyjaciółką panny Blishwick. Tej panny, która była zepsutym owocem znakomitego (niegdyś) rodu. Zgniłe jabłka się wyrzuca... Ale przedtem można je rozgnieść butem...
- Nie - odpowiedziała krótko, lecz jej głos drżał. Widziała wyciągniętą różdżkę w dłoni Rockers i dymiący papieros w jej ustach. W całym zaułku była już czuć intensywną woń tytoniu. Chorowita Krukonka zakasłała, gdyż nie mogła swobodnie oddychać wśród dymu.
- Nie boję się ciemności - dodała, gdy uspokoiła oddech. Nie patrzyła w oczy dziewczyny, próbowała wymacać różdżkę pod swoją szatą. Nie miała jej. Przygryzła dolną wargę, a w oczach od drażniącego domu zabłysły łzy.
Koszmar, do którego trafiła był po stokroć gorszy, od tego, którego jeszcze chwile temu miała przed oczyma.
Cyk, cyk. Chodź, zatańczymy tango,
dziś danse macabre naszą ostatnią randką.
- Caroline Rockers
Re: Wahadło
Pią Paź 21, 2016 1:35 am
Pojęcie sennych marzeń czy też wizji nie było jej obce. Towarzyszyło jej to od dziecka, zresztą przecież nie tylko i jej, bo i nawet cała żałosna ludzka rasa czerpała z tego przywileju jak tylko mogła. Oczywiście w przypadku koszmarów miała odmienne zdanie, uważała, że ludzie zasłużyli na nie, skoro tak rzadko doświadczali ich podczas przeżywania swojego życia; wypełniania obowiązków, zwykłej codziennej i pozbawionej celu egzystencji. Chociaż i jej one towarzyszyły, przypominały o tym o czym nie chciała pamiętać, wyciskały mimowolnie pojedyncze łzy z oczu, karmiły się tym, co było schowane bardzo głęboko. Jak dobrze więc, że szybko o nich zapominała, że znikały wraz z dymem opuszczającym jej płuca.
Pach. Bum. Ciach! I umierasz, bańko!
I umierasz ty, Śnieżko.
Od środka.
Ścisnąć, roztrzaskać, rozerwać, popchnąć, zmiażdżyć. Jakże nędznym puchem byłaś. Jakże nic nie znaczącym, pragnącym litości i ciepła, zrozumienia osób, które otaczały się z każdej strony. Liczyłaś, że ktoś cię złapie w porę przed pofrunięciem niczym nieszczęsna mała miotełka dziecka, które nie umiało w porę jej chwycić swoimi małymi, pulchnymi paluszkami?
Żałosny twór, jedna z wielu twarzy zagubionych dziewczynek w książkach, marząca o dalekich krainach gdzie witały i żegnały śmiechy.
Och chciałabyś, żeby śmierć tak szybko przyszła do ciebie, zabrała cię bez większego bólu, bez zbędnego przedłużania. Ta druga Śmierć, ta fałszywa o obliczu wiecznie młodego wybryku natury zaś przecież nigdy cię tak nie ukarze.
Każde Danse Macabre kiedyś się kończy, a dziś nie mam ochoty wybijać rytmu do cykającego zegara.
Ależ oczywiście! WIECZNIE POSZKODOWANA, PRAWDA? Jakie to uczucie, podziel się z nami, zwierzyno. Wciąż i wciąż ktoś polował na wyjątkowe niewinne dziewczę. Sprawiasz, że mój śmiech rozpoczyna się o wiele wcześniej niż w innych przypadkach.
Nigdy nie było wyjścia, to był utarty schemat, który powinien wisieć obok obrazów na piętrze trzecim. Ku pocieszeniu tych, którzy chcieli mieć pewność, że ich pesymizm jest jednak uzasadniony. Gdy ofiara ucieka na samym początku to przecież nie ma z tego żadnej zabawy, choć, przecież C. jeszcze nie zrobiła z niej swojego celu. To dziecko było takie naiwne, sądzące, że jest w stanie na tych swoich krótkich nogach uczynić wielkie kroki. To było takie absurdalnie zabawne móc obserwować stworzenie, które reagowało strachem już na samym starcie. A przecież nawet nie wycelowała różdżki! Szyderczy uśmiech zszedł z jej twarzy i pozostała jedynie chłodna obojętność, kiedy postanowiła nieco pójść w bok i oprzeć się o ścianę po drugiej stronie. Tu nawet nie chodziło o potyczki rodowe, zwyczajnie Rockers od praktycznie zawsze najlepiej radziła sobie sama. Dzięki temu mogła uniknąć potencjalnych zagrożeń z najbliższego otoczenia. Przyjaźń tym bardziej nie wchodziła w grę.
- N-n-nieeeee - przedrzeźniła ją i zaciągnęła się mocniej, wypuszczając dym i ogień nosem. Jak przystało na Smoczy Język.
- A powinnaś, w ciemnościach czai się najwięcej potworów - odparła tym razem beznamiętnie nadal nie zamierzając używać zaklęć. Jeszcze nie. - Ale może ty właśnie na niego czekasz. Na potwora, który rozszarpie ci gardło. Będziesz mogła udawać, że robisz to w imię
czegoś szlachetnego. Niczym bohaterka tandetnej romantycznej opowieści.
Zaciągnęła się ponownie, pokręciła głową i roześmiała się pod nosem, zerkając w stronę poruszającego się wahadła.
- Że też takie osoby jeszcze żyją.
Pach. Bum. Ciach! I umierasz, bańko!
I umierasz ty, Śnieżko.
Od środka.
Ścisnąć, roztrzaskać, rozerwać, popchnąć, zmiażdżyć. Jakże nędznym puchem byłaś. Jakże nic nie znaczącym, pragnącym litości i ciepła, zrozumienia osób, które otaczały się z każdej strony. Liczyłaś, że ktoś cię złapie w porę przed pofrunięciem niczym nieszczęsna mała miotełka dziecka, które nie umiało w porę jej chwycić swoimi małymi, pulchnymi paluszkami?
Żałosny twór, jedna z wielu twarzy zagubionych dziewczynek w książkach, marząca o dalekich krainach gdzie witały i żegnały śmiechy.
Och chciałabyś, żeby śmierć tak szybko przyszła do ciebie, zabrała cię bez większego bólu, bez zbędnego przedłużania. Ta druga Śmierć, ta fałszywa o obliczu wiecznie młodego wybryku natury zaś przecież nigdy cię tak nie ukarze.
Każde Danse Macabre kiedyś się kończy, a dziś nie mam ochoty wybijać rytmu do cykającego zegara.
Ależ oczywiście! WIECZNIE POSZKODOWANA, PRAWDA? Jakie to uczucie, podziel się z nami, zwierzyno. Wciąż i wciąż ktoś polował na wyjątkowe niewinne dziewczę. Sprawiasz, że mój śmiech rozpoczyna się o wiele wcześniej niż w innych przypadkach.
Nigdy nie było wyjścia, to był utarty schemat, który powinien wisieć obok obrazów na piętrze trzecim. Ku pocieszeniu tych, którzy chcieli mieć pewność, że ich pesymizm jest jednak uzasadniony. Gdy ofiara ucieka na samym początku to przecież nie ma z tego żadnej zabawy, choć, przecież C. jeszcze nie zrobiła z niej swojego celu. To dziecko było takie naiwne, sądzące, że jest w stanie na tych swoich krótkich nogach uczynić wielkie kroki. To było takie absurdalnie zabawne móc obserwować stworzenie, które reagowało strachem już na samym starcie. A przecież nawet nie wycelowała różdżki! Szyderczy uśmiech zszedł z jej twarzy i pozostała jedynie chłodna obojętność, kiedy postanowiła nieco pójść w bok i oprzeć się o ścianę po drugiej stronie. Tu nawet nie chodziło o potyczki rodowe, zwyczajnie Rockers od praktycznie zawsze najlepiej radziła sobie sama. Dzięki temu mogła uniknąć potencjalnych zagrożeń z najbliższego otoczenia. Przyjaźń tym bardziej nie wchodziła w grę.
- N-n-nieeeee - przedrzeźniła ją i zaciągnęła się mocniej, wypuszczając dym i ogień nosem. Jak przystało na Smoczy Język.
- A powinnaś, w ciemnościach czai się najwięcej potworów - odparła tym razem beznamiętnie nadal nie zamierzając używać zaklęć. Jeszcze nie. - Ale może ty właśnie na niego czekasz. Na potwora, który rozszarpie ci gardło. Będziesz mogła udawać, że robisz to w imię
czegoś szlachetnego. Niczym bohaterka tandetnej romantycznej opowieści.
Zaciągnęła się ponownie, pokręciła głową i roześmiała się pod nosem, zerkając w stronę poruszającego się wahadła.
- Że też takie osoby jeszcze żyją.
- Julie Blishwick
Re: Wahadło
Nie Paź 23, 2016 10:42 pm
Umierasz. A skąd wiesz, czy już nie jest martwa? Od środka. Choć koszmary ją nękały, a krew żwawo płynęła w żyłach, to coś w jej duszy nie żyło, jak u normalnego człowieka. Mogłaby czuć wszystko intensywniej, a jednak muskała wszystkie przyjemności życia. Nawet sen, jeśli ją nawiedzał, to rzadko był rozkoszny. O wiele częściej coś lub ktoś próbował ją dopaść, zmiażdżyć i zniszczyć. Nie chciała spojrzeć prawdzie w oczy, a jednak niewiele osób jej sprzyjało. Lepiej już było, gdy przez trzy lata przemykała się jak szara myszka, niezauważona w tłumie. Coś się zmieniło i nie potrafiła odnaleźć się w nowej sytuacji. Co uczyniła, że Zło spogląda na nią jak na łakomy kąsek? Urodziła się.
Lepszym wyborem, niż dalej uparcie się opierać, było oddanie w końcu swego serca Złej Królowej. Przyniesie okrutną ulgę i odpoczynek od ciągłej ucieczki. Serce łani już sobie odpocznie... Na zawsze. Jednak wciąż się nie poddała ciemności i kurczowo trzymała się swojego snu, chociaż bliżej mu było do koszmaru. Był wszystkim, co posiadała. Nie odda tego w ręce osoby, która straszy ją ciemnością. Nie pozornie, lecz jednak w niej żyła. Więcej było w niej mroku, niż w przeciętnej osóbce, którą można spotkać na korytarzach. Tak łatwo jako on się w niej zalągł, tak łatwo można zmusić go do wyprowadzki. Niestety nie dokona tego sama, a raczej na pomoc Caroline Rockers nie ma co liczyć.
Nie chciała być ofiarą. Jednak los bawi się najsłabszymi i póki nie zaprze się porządnie, to wciąż ktoś będzie ją smagać batem. Czasami zamiast stawać dęba, dobrze jest popędzić na oślep przed siebie. Spłoszona i zdenerwowana. Wyżyć się za nie udane kopnięcie. Poczuć wiatr i odebraną wolność. Jeśli Julie była wiecznie poszkodowana, to kto był wiecznym oprawcą? Kto popędzał ją w stronę gilotyny, bo chciał zobaczyć, jak delikatna główka odpada od łabędziej szyi. Raz, dwa, trzy... Katem jesteś ty.
To Danse Macabre nigdy się nie skończy, bowiem ma zbyt dużo partnerów, którzy w kolejce czekają do tańca. Panny już trzymają w rękach swe bileciki, aż kawaler z kosą i kapturem na czaszce weźmie ostatni raz na parkiet. Kto pierwszy straci głowę?
- Jedynym potworem tutaj jesteś ty. Chcesz ze mnie robić bohaterkę romansidła i ofiarę nikczemnego czynu? - Siedziała wyprostowana przemawiała dość cicho, lecz jej głos odbijał się od kamiennych ścian i nabrał wyrazu ekspresyjnego. Ręce jej drgały, krew pulsowała szybciej, a jednak była pewna siebie. Nietypowe. Wyjątkowe. Czy przez te oczka patrzyła jeszcze ta sama Julie? Teraz zamiast kroczku do przodu wykonała stumilowy skok. - Nie sądzę - podsumowała własne pytanie. Zaszumiało w jej małych uszach. Sprowokujesz i tyle będziesz miała ze spokojnego dnia.
- Żyję, bo takie osoby jak ty jeszcze żyją. - Jej śmiech lekko wytrącił ją z równowagi. Taką spokojną osóbkę ktoś był w stanie zdenerwować. Brawo. Zagryzła mocno zęby, całą szczękę miała sztywną. Bez oporu patrzyła prosto w oczy Ślizgonki. Nie była pewna, co widzi. Jeśli gardziła ludźmi na świecie, czy nie gardziła również sobą? Chyba, że nie była człowiekiem. Potwór - przemknęło gdzieś. Dużo ich na swej drodze spotyka ta mała osóbka - Julie. Jakby świat tylko czekał, aż w końcu zginie rozszarpana, a silniejsza istota pożywi się jej truchłem.
Lepszym wyborem, niż dalej uparcie się opierać, było oddanie w końcu swego serca Złej Królowej. Przyniesie okrutną ulgę i odpoczynek od ciągłej ucieczki. Serce łani już sobie odpocznie... Na zawsze. Jednak wciąż się nie poddała ciemności i kurczowo trzymała się swojego snu, chociaż bliżej mu było do koszmaru. Był wszystkim, co posiadała. Nie odda tego w ręce osoby, która straszy ją ciemnością. Nie pozornie, lecz jednak w niej żyła. Więcej było w niej mroku, niż w przeciętnej osóbce, którą można spotkać na korytarzach. Tak łatwo jako on się w niej zalągł, tak łatwo można zmusić go do wyprowadzki. Niestety nie dokona tego sama, a raczej na pomoc Caroline Rockers nie ma co liczyć.
Nie chciała być ofiarą. Jednak los bawi się najsłabszymi i póki nie zaprze się porządnie, to wciąż ktoś będzie ją smagać batem. Czasami zamiast stawać dęba, dobrze jest popędzić na oślep przed siebie. Spłoszona i zdenerwowana. Wyżyć się za nie udane kopnięcie. Poczuć wiatr i odebraną wolność. Jeśli Julie była wiecznie poszkodowana, to kto był wiecznym oprawcą? Kto popędzał ją w stronę gilotyny, bo chciał zobaczyć, jak delikatna główka odpada od łabędziej szyi. Raz, dwa, trzy... Katem jesteś ty.
To Danse Macabre nigdy się nie skończy, bowiem ma zbyt dużo partnerów, którzy w kolejce czekają do tańca. Panny już trzymają w rękach swe bileciki, aż kawaler z kosą i kapturem na czaszce weźmie ostatni raz na parkiet. Kto pierwszy straci głowę?
- Jedynym potworem tutaj jesteś ty. Chcesz ze mnie robić bohaterkę romansidła i ofiarę nikczemnego czynu? - Siedziała wyprostowana przemawiała dość cicho, lecz jej głos odbijał się od kamiennych ścian i nabrał wyrazu ekspresyjnego. Ręce jej drgały, krew pulsowała szybciej, a jednak była pewna siebie. Nietypowe. Wyjątkowe. Czy przez te oczka patrzyła jeszcze ta sama Julie? Teraz zamiast kroczku do przodu wykonała stumilowy skok. - Nie sądzę - podsumowała własne pytanie. Zaszumiało w jej małych uszach. Sprowokujesz i tyle będziesz miała ze spokojnego dnia.
- Żyję, bo takie osoby jak ty jeszcze żyją. - Jej śmiech lekko wytrącił ją z równowagi. Taką spokojną osóbkę ktoś był w stanie zdenerwować. Brawo. Zagryzła mocno zęby, całą szczękę miała sztywną. Bez oporu patrzyła prosto w oczy Ślizgonki. Nie była pewna, co widzi. Jeśli gardziła ludźmi na świecie, czy nie gardziła również sobą? Chyba, że nie była człowiekiem. Potwór - przemknęło gdzieś. Dużo ich na swej drodze spotyka ta mała osóbka - Julie. Jakby świat tylko czekał, aż w końcu zginie rozszarpana, a silniejsza istota pożywi się jej truchłem.
- Caroline Rockers
Re: Wahadło
Nie Paź 30, 2016 2:06 am
Hej duszy podpalacze.
Róbmy dym.
Byłoby zabawnie, gdyby więcej osób przyłączyło się teraz do zabawy, nie sądzisz? Wszyscy ci twoi oprawcy o których tak wspominasz, więc... gdzie oni są? Te potwory, które tak bardzo chcą ci zaszkodzić? Widzę tylko siebie, a przecież jestem czymś więcej niż podrzędnym stworzeniem, które jest zaledwie narzędziem wymierzającym kary. Powinnaś się ukłonić Śnieżko przed Królową. Nie uczyli cię manier? Nie wiesz jak się ugina nóżki, jak się zgina kark przed kimś z kim nigdy nie będzie równać się ktoś tak bezwartościowy jak ty? Może powinnam cię tego nauczyć, skoro twoja ciotka nie wywiązała się z tego zadania?
Przerażająco jest żyć, nawet choćby oddychać, bo każdy oddech może wiele kosztować, a ktoś na końcu twej drogi będzie cię z tego rozliczać.
Skąd wiem? Ależ Śnieżko! Wystarczy tylko na ciebie spojrzeć, patrz ile uczucia masz w tych sarnich oczach, patrz jak ta twoja wewnętrzna wrażliwość wręcz do mnie krzyczy. Tak bardzo nie chce bym cię krzywdziła. Samymi przyjemnościami przecież człowiek nie żyje! I nawet twe cudowne wspomnienia o ludzkiej dobroci kiedyś się skończą. Jakże chciałabym zobaczyć ten moment, kiedy zupełnie nikt życzliwy nie przyjdzie ci do głowy! To będzie zupełna klęska królewny.
A widzisz! Mogłaś dalej przemykać, mogłaś zostać w tym tłumie, nie rzucać się w oczy, być bezpieczna. Ale nie... to również sobie widowiskowo spieprzyłaś!
Teraz płać.
Serce zdawało się być na wyciągnięcie ręki, ale to byłoby zbyt ryzykowne nawet dla niej. Ściany miały przecież oczy i uszy, a tworzenie nowych sytuacji, które mogłyby doprowadzić nauczycieli do niepokojących wniosków było niewskazane. Z pewnością jednak kara byłaby dotkliwsza niż sama śmierć, Rockers lubowała się w nieszablonowych rozwiązaniach, w karach, które pozornie nie zostawiały po sobie śladu. Jakże cudownym widokiem był upadek! Wykrzywiona twarz, spojrzenie pełne nienawiści i wewnętrznego załamania. Mogłaby na to patrzeć bez przerwy, nawet jeśli na takie chwile musiała czekać niekiedy bardzo długo. Julie była dla niej słaba, łatwowierna, idiotycznie oczywista, zaplątana w sieci muszka owocówka, czekająca na swój wyrok. Nie chciała być ofiarą, ale przy tym doskonale wpisywała się w tą rolę! Czyż to nie było zabawne? Musiała jednak się nauczyć, że coś takiego jak wolność nie istnieje. Może na tę lekcję przyjdzie kiedyś czas. Poruszyła nieznacznie głową i rozległ się odgłos strzelającego karku. Ponownie się zaciągnęła papierosem i przyglądała prze chwilę temu nieszczęsnemu wahadłu, jakby mogła w nim znaleźć coś interesującego. Nie było tam jednak nic. Pierwsza odpowiedź Julie sprawiła, że Ślizgonce zadrgały kąciki warg z rozbawienia.
- Ależ ty jesteś ofiarą. Nie rozumiesz? Na Salazara, nie wierzę, że jeszcze tego nie odkryłaś! - Pokręciła głową, nie mogąc powstrzymać chichotu i puszczając dym z ogniem przez nos przy kolejnym zaciągnięciu. Przy kolejnej otrzymanej odpowiedzi, powoli zwróciła głowę w stronę młodszej dziewczyny.
- Och! Cóż to za wyzywająca odpowiedź?! - Spytała kpiącym, niemalże znudzonym tonem. - Wieeesz coooo...?
Zatrzymała się, przedłużając nieznacznie to pytanie i przekrzywiając głowę na bok, pozwalając by kilka kosmyków opadło jej na twarz.
- Mam świetny pomysł! Co powiesz na to by sobie skoczyć i sprawdzić która nas będzie nadal żyć? Młodsze panienki mają pierwszeństwo - machnęła zachęcająco ręką w stronę dziedzińca, po czym z prawdziwie dziecinną beztroską wyciągnęła różdżkę by z udawanym zainteresowaniem jej się przyjrzeć a po chwili z powrotem schować ją do kieszeni. Zupełnie bez powodu.
Doprawdy nie spodziewała się, że będzie ją czekać tak świetna zabawa!
- Myślę, że twój książę prędzej przeżyłby moją śmierć niż twoją. Mimo, że jestem ze Slytherinu to ty zachowałaś się jak tchórz i zwiałaś z zamku. Bardzo wygodne, prawda?
I ponownie chmurne spojrzenie skierowało się w stronę wahadła jakby nic się nie stało.
Absolutnie nic.
Róbmy dym.
Byłoby zabawnie, gdyby więcej osób przyłączyło się teraz do zabawy, nie sądzisz? Wszyscy ci twoi oprawcy o których tak wspominasz, więc... gdzie oni są? Te potwory, które tak bardzo chcą ci zaszkodzić? Widzę tylko siebie, a przecież jestem czymś więcej niż podrzędnym stworzeniem, które jest zaledwie narzędziem wymierzającym kary. Powinnaś się ukłonić Śnieżko przed Królową. Nie uczyli cię manier? Nie wiesz jak się ugina nóżki, jak się zgina kark przed kimś z kim nigdy nie będzie równać się ktoś tak bezwartościowy jak ty? Może powinnam cię tego nauczyć, skoro twoja ciotka nie wywiązała się z tego zadania?
Przerażająco jest żyć, nawet choćby oddychać, bo każdy oddech może wiele kosztować, a ktoś na końcu twej drogi będzie cię z tego rozliczać.
Skąd wiem? Ależ Śnieżko! Wystarczy tylko na ciebie spojrzeć, patrz ile uczucia masz w tych sarnich oczach, patrz jak ta twoja wewnętrzna wrażliwość wręcz do mnie krzyczy. Tak bardzo nie chce bym cię krzywdziła. Samymi przyjemnościami przecież człowiek nie żyje! I nawet twe cudowne wspomnienia o ludzkiej dobroci kiedyś się skończą. Jakże chciałabym zobaczyć ten moment, kiedy zupełnie nikt życzliwy nie przyjdzie ci do głowy! To będzie zupełna klęska królewny.
A widzisz! Mogłaś dalej przemykać, mogłaś zostać w tym tłumie, nie rzucać się w oczy, być bezpieczna. Ale nie... to również sobie widowiskowo spieprzyłaś!
Teraz płać.
Serce zdawało się być na wyciągnięcie ręki, ale to byłoby zbyt ryzykowne nawet dla niej. Ściany miały przecież oczy i uszy, a tworzenie nowych sytuacji, które mogłyby doprowadzić nauczycieli do niepokojących wniosków było niewskazane. Z pewnością jednak kara byłaby dotkliwsza niż sama śmierć, Rockers lubowała się w nieszablonowych rozwiązaniach, w karach, które pozornie nie zostawiały po sobie śladu. Jakże cudownym widokiem był upadek! Wykrzywiona twarz, spojrzenie pełne nienawiści i wewnętrznego załamania. Mogłaby na to patrzeć bez przerwy, nawet jeśli na takie chwile musiała czekać niekiedy bardzo długo. Julie była dla niej słaba, łatwowierna, idiotycznie oczywista, zaplątana w sieci muszka owocówka, czekająca na swój wyrok. Nie chciała być ofiarą, ale przy tym doskonale wpisywała się w tą rolę! Czyż to nie było zabawne? Musiała jednak się nauczyć, że coś takiego jak wolność nie istnieje. Może na tę lekcję przyjdzie kiedyś czas. Poruszyła nieznacznie głową i rozległ się odgłos strzelającego karku. Ponownie się zaciągnęła papierosem i przyglądała prze chwilę temu nieszczęsnemu wahadłu, jakby mogła w nim znaleźć coś interesującego. Nie było tam jednak nic. Pierwsza odpowiedź Julie sprawiła, że Ślizgonce zadrgały kąciki warg z rozbawienia.
- Ależ ty jesteś ofiarą. Nie rozumiesz? Na Salazara, nie wierzę, że jeszcze tego nie odkryłaś! - Pokręciła głową, nie mogąc powstrzymać chichotu i puszczając dym z ogniem przez nos przy kolejnym zaciągnięciu. Przy kolejnej otrzymanej odpowiedzi, powoli zwróciła głowę w stronę młodszej dziewczyny.
- Och! Cóż to za wyzywająca odpowiedź?! - Spytała kpiącym, niemalże znudzonym tonem. - Wieeesz coooo...?
Zatrzymała się, przedłużając nieznacznie to pytanie i przekrzywiając głowę na bok, pozwalając by kilka kosmyków opadło jej na twarz.
- Mam świetny pomysł! Co powiesz na to by sobie skoczyć i sprawdzić która nas będzie nadal żyć? Młodsze panienki mają pierwszeństwo - machnęła zachęcająco ręką w stronę dziedzińca, po czym z prawdziwie dziecinną beztroską wyciągnęła różdżkę by z udawanym zainteresowaniem jej się przyjrzeć a po chwili z powrotem schować ją do kieszeni. Zupełnie bez powodu.
Doprawdy nie spodziewała się, że będzie ją czekać tak świetna zabawa!
- Myślę, że twój książę prędzej przeżyłby moją śmierć niż twoją. Mimo, że jestem ze Slytherinu to ty zachowałaś się jak tchórz i zwiałaś z zamku. Bardzo wygodne, prawda?
I ponownie chmurne spojrzenie skierowało się w stronę wahadła jakby nic się nie stało.
Absolutnie nic.
- Julie Blishwick
Re: Wahadło
Nie Paź 30, 2016 11:12 pm
Na co czekasz, gdy puszczasz groźby na wiatr? Pięknie brzmią w twoich ustach, lecz to wciąż paplanina, a nie prawdziwa obietnica. Tyle pola do popisu, a tylko przyglądasz się swojej różdżce, gdy tuż obok siedzi bezbronna dziewczyna. Możesz wyżyć się za wszystkie niepowodzenia w życiu, w końcu ona idealnie pasuje na ofiarę. Nawet bez powodu można zadać jej ból. Krzyk dziewczynki będzie piękną muzyką, a jednak tylko się gapisz na wahadło.
W lewo.
W prawo.
Buja się i odmierza czas tej konfrontacji.
Wymierzysz królewnie karę za jej niegodne zachowanie i nawet nie zorientujesz się, kiedy wychowasz sobie pod bokiem waleczną kobietkę. Zagarnie ci szczerozłotą koronę i rozkaże tańczyć ci w żelaznych butach - gorących jak dwa węgle. Będzie kiedyś patrzeć, jak umierasz. Do tego czasu podasz jej zatrute jabłko, lecz ostatecznie nie wyrwiesz jej serca z piersi. Ten los zapisano. Zmień go, a pożałujesz.
Kruche tworzyło łatwo było utrwalić. Jeden błąd i porcelanowa laleczka zmieni się w żelazną damę. To drzemie w Śnieżce. Prawdziwy potencjał. Dlatego nie uciekła sprzed twojego oblicza i od woni dymiącego papierosa. Chociaż śle ci spojrzenie łani, to za nimi schowana jest butna osóbka. Przeszła już dużo - wymyślisz nową torturę? Boleśniejszą? Czy to w ogóle możliwe...
- Nie za twoją sprawą -odparła i wiedziała, że wszystko się zmieni. Kiedy wahadło wybije odpowiednią godzinę serce zabije w odpowiedni sposób. To jeszcze nie ta chwila. Trzeba zagryźć mocno zęby i znieść ból. Jest gotowa czekać całe życie, a do tego czasu jej publiczność się wykruszy. Nikt nie będzie pamiętać tchórzliwej Julie Blishwick. Do tego czasu należy grać zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Wszyscy tutaj jesteśmy aktorami na scenie życia. Jednak to my piszemy sobie scenariusz i w każdej chwili możemy zerwać łańcuchy zasad, które wyznaczył reżyser - los. Julie ciągle z nim walczy o tak zwaną "wolność". Twierdzisz, że jej nie ma. Dla ciebie nie. Lecz dla takiej duszyczki, jak Julie - jak najbardziej.
- Kto wymyślił grę, ten ma pierwszeństwo w zademonstrowaniu jej zasad - odpowiedziała i spojrzała na lukę, która prowadziła kilka pięter w dół. Przyglądała się ze swojego miejsca, jak bawiła się różdżką. Spięła się i zacisnęła mocno szczękę, czekając, aż zmusi ją do skoku.
- Nie uciekłam z Hogwartu! - Jej głos odbił się echem od kamiennych murów małego pomieszczenia, gdy donośnym głosem odpowiedziała Ślizgonce. Nic nie wiedziała. Wolałaby codziennie walczyć z tak beznadziejnym potworem jak ona, niż z własną krewną. Tutaj mogła przynajmniej wyciągnąć różdżkę i się bronić. Chociaż wykazała się niesamowitą głupotą nie zabierając jej ze sobą. Czuła się tutaj nader bezpieczna. W końcu zapomniała, że nie tylko poza murami zamku są potwory, ale również w jego wnętrzu. Najgroźniejsze spośród wszystkich. Zignorowała wzmiankę o księciu, bowiem nie był to dobry moment na roztrząsanie nad poprawnym nazewnictwem.
W lewo, w prawo.
Może już pożegnać się z życiem, którego nienawidzi, a mimo to kurczowo się jego trzyma. Serca Złej Królowej nie odda. Głupota, lecz to na błędach uczą się małe księżniczki. Nie ma księcia, który wybawi ich z opresji. Same muszą nauczyć się bronić.
W lewo, w prawo - wymierza czas koniec.
W lewo.
W prawo.
Buja się i odmierza czas tej konfrontacji.
Wymierzysz królewnie karę za jej niegodne zachowanie i nawet nie zorientujesz się, kiedy wychowasz sobie pod bokiem waleczną kobietkę. Zagarnie ci szczerozłotą koronę i rozkaże tańczyć ci w żelaznych butach - gorących jak dwa węgle. Będzie kiedyś patrzeć, jak umierasz. Do tego czasu podasz jej zatrute jabłko, lecz ostatecznie nie wyrwiesz jej serca z piersi. Ten los zapisano. Zmień go, a pożałujesz.
Kruche tworzyło łatwo było utrwalić. Jeden błąd i porcelanowa laleczka zmieni się w żelazną damę. To drzemie w Śnieżce. Prawdziwy potencjał. Dlatego nie uciekła sprzed twojego oblicza i od woni dymiącego papierosa. Chociaż śle ci spojrzenie łani, to za nimi schowana jest butna osóbka. Przeszła już dużo - wymyślisz nową torturę? Boleśniejszą? Czy to w ogóle możliwe...
- Nie za twoją sprawą -odparła i wiedziała, że wszystko się zmieni. Kiedy wahadło wybije odpowiednią godzinę serce zabije w odpowiedni sposób. To jeszcze nie ta chwila. Trzeba zagryźć mocno zęby i znieść ból. Jest gotowa czekać całe życie, a do tego czasu jej publiczność się wykruszy. Nikt nie będzie pamiętać tchórzliwej Julie Blishwick. Do tego czasu należy grać zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Wszyscy tutaj jesteśmy aktorami na scenie życia. Jednak to my piszemy sobie scenariusz i w każdej chwili możemy zerwać łańcuchy zasad, które wyznaczył reżyser - los. Julie ciągle z nim walczy o tak zwaną "wolność". Twierdzisz, że jej nie ma. Dla ciebie nie. Lecz dla takiej duszyczki, jak Julie - jak najbardziej.
- Kto wymyślił grę, ten ma pierwszeństwo w zademonstrowaniu jej zasad - odpowiedziała i spojrzała na lukę, która prowadziła kilka pięter w dół. Przyglądała się ze swojego miejsca, jak bawiła się różdżką. Spięła się i zacisnęła mocno szczękę, czekając, aż zmusi ją do skoku.
- Nie uciekłam z Hogwartu! - Jej głos odbił się echem od kamiennych murów małego pomieszczenia, gdy donośnym głosem odpowiedziała Ślizgonce. Nic nie wiedziała. Wolałaby codziennie walczyć z tak beznadziejnym potworem jak ona, niż z własną krewną. Tutaj mogła przynajmniej wyciągnąć różdżkę i się bronić. Chociaż wykazała się niesamowitą głupotą nie zabierając jej ze sobą. Czuła się tutaj nader bezpieczna. W końcu zapomniała, że nie tylko poza murami zamku są potwory, ale również w jego wnętrzu. Najgroźniejsze spośród wszystkich. Zignorowała wzmiankę o księciu, bowiem nie był to dobry moment na roztrząsanie nad poprawnym nazewnictwem.
W lewo, w prawo.
Może już pożegnać się z życiem, którego nienawidzi, a mimo to kurczowo się jego trzyma. Serca Złej Królowej nie odda. Głupota, lecz to na błędach uczą się małe księżniczki. Nie ma księcia, który wybawi ich z opresji. Same muszą nauczyć się bronić.
W lewo, w prawo - wymierza czas koniec.
- Caroline Rockers
Re: Wahadło
Wto Lis 08, 2016 3:27 am
Blablablabla, co? To słyszysz? Blablablablala, nieważne czy to się powtarza, w końcu wszystkie paplaniny są takie do siebie zbliżone! Nie uważasz, Śnieżynko? W groźbach najpiękniejsze jest to, że najpierw rozpoczyna się gra psychologiczna, a potem kiedy twój przeciwnik się tego nie spodziewa, ty przystępujesz do ataku. A, przepraszam.
Być może mam tak tylko ja.
Uwielbiam stać w centrum wydawanych przeze mnie wyroków i orzeczeń!
Może powinnam ci podarować jabłko, żebyś uwierzyła, naiwna dziewczyno? Oczywiście nie bezpośrednio z moich rąk, bo przecież, uwaga, nie przyjęłabyś tego pięknego prezentu. Ciężko się dziwić, gdy ma się do czynienia z ignorantką. Podjudza węża cherlawy orzeł, choć wie, że nie uniesie się w powietrze na czas - o ile w ogóle. Bez powodów to takie nuudne, no weź! Nie psuj tego napięcia.
W lewo, w prawo, w lewo, w prawo.
Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy, kiwa się wahadło niczym zaczarowany grzechotnik, prosta sekwencja. Ból zadawany z powodu celu znaczył zawsze więcej, wystarczyło tylko znaleźć odpowiedni, to mogłoby być wszystko. Wychować? Waleczną kobietkę! A to dobre! Świetny żart, na tej płaszczyźnie brzmi jeszcze zabawniej. Popatrz na siebie, to tak jakby mugolka w łachmanach nagle stała się księżniczką i żoną czystokrwistego dziedzica. Jakże ckliwe są bajki, kiedy zmienia się ich zakończenie. I żyli długo i szczęśliwie. Tego się spodziewasz, prawda? Ktoś zanurza pióro w atramencie, które następnie przykłada do pergaminu i zaczyna się cała ta niezręczna opowieść. Nie powinnaś niemniej zapominać, że prawdziwi antybohaterowie są bardziej zaciekli i nie podkładają się na samym końcu w imię bzdurnych, naciąganych wartości. Nie powinnaś zapominać, że to oni do samego końca będą walczyć o coś, co tyle razy było im zabierane.
Nie odpuszczę.
Moja korona jest stworzona z grzechów, jest błyszcząca od klejnotu lodu, zamrożona, biała. Zniszczę buty bez specjalnego wysiłku, wystarczy że jedynie musną moich stóp. Czyż nie wiedziałaś, że najzimniejsza z Królowych, nie reaguje na taki ogień? Wieśniaczko, zaśmieję ci się w twarz, nie ujrzysz mojej śmierci, nie zasługujesz na to. Jeśli kiedyś przyjdzie mi odrzucić człowieczą powłokę tylko jedna para oczu będzie mogła się temu przyglądać wśród mroźnej wiecznej zimy. Będziesz już wtedy tylko pyłem, nawet nie wspomnieniem, bo nie będzie nikogo, kto by cię wspominał, na martwym pustkowiu ciężko o jakieś głębsze refleksje. Ależ kochaniutka, OCZYWIŚCIE, że wyrwę ci serce, które umieszczę w szkatułce. Pożałuję? Ja? Śmieszna jesteś z tymi twoimi groźbami, nie masz czego mi zabrać, nie masz żadnej karty przetargowej, której mogłabyś użyć, nie znasz żadnych słabych punktów.
Jesteś żałosna, Śnieżko.
Mało wiesz o torturach.
- A jednak! Doskonale - powiedziała fałszywie podekscytowanym głosem, choć jej oczy pozostawały tak samo zimne. Udawała, że otrzepuje swoją szatę z niewidzialnego pyłu, myślami jednak będąc w zupełnie innym miejscu. Ciężko było to nazwać, w jej głowie od dawna przecież szalał chaos i choć czasem przypominało to leniwie poruszającą się istotę po rozwalonej układance, nie była w stanie połączyć ze sobą wszystkich elementów. Od czasu spotkań z Louvelem stało się to szczególnie uciążliwe. Granie czy choćby obserwowanie z widowni wymagało sporych pokładów cierpliwości, dzisiaj Rockers jednak atakowała zza czerwonej zasłony, gdzie zazwyczaj przebywali aktorzy, którzy dopiero mają się pojawić na scenie. Przed wejściem należało przecież zrobić odpowiednie wrażenie.
Jeszcze się przekonasz, że wolności nie ma.
Poczekaj.
To będzie zabawna oczywistość, która uderzy cię prosto w oczy.
Krukonka nie mogła się spodziewać, że słowa, które obecnie skierowała w jej stronę tak ucieszą Ślizgonkę. Szatę nieznacznie rozwiewał wiatr, który przyszedł od strony wahadła. Jeden z ciężkich butów zaczął wybijać rytm, kiedy z nieco szalonym uśmiechem C. wyciągnęła ponownie różdżkę. Tym razem szybciej.
- Uciekłaś, uciekłaś, uciekłaś! - Zawołała i w myślach wypowiedziała zaklęcie, kierując magiczną broń w stronę Julie. Flipendo. Dla niej Blishwick nie była niczym więcej niż przedmiotem. - Korzystam więc ze swojego prawa. Za twoim pozwoleniem.
Proste zaklęcia potrafiły być takie zabawne, nawet jeśli tacy poważni dorośli jak Louvel tego nie potrafili zrozumieć. I nie musiała się tłumaczyć, gdyby ktoś ponownie zrobił jej przegląd! Elegancka koszula, jedna z wielu, które zostały jej wciśnięte siłą, zmarszczyła się nieznacznie jakby reagowała wraz ze swoją właścicielką. Ciemnoniebieski odcień dobrze komponował się z chmurnymi oczami, przez które nie przebijał się lodowiec.
Nie dzisiaj.
W Lewo czy w prawo? Gdzie polecisz jak sądzisz? Czy zawiśniesz nad przepaścią?
Czekam.
~
Lubię rzucać kośćmi.
Flipendo: 2,6 ~ 5,6
Być może mam tak tylko ja.
Uwielbiam stać w centrum wydawanych przeze mnie wyroków i orzeczeń!
Może powinnam ci podarować jabłko, żebyś uwierzyła, naiwna dziewczyno? Oczywiście nie bezpośrednio z moich rąk, bo przecież, uwaga, nie przyjęłabyś tego pięknego prezentu. Ciężko się dziwić, gdy ma się do czynienia z ignorantką. Podjudza węża cherlawy orzeł, choć wie, że nie uniesie się w powietrze na czas - o ile w ogóle. Bez powodów to takie nuudne, no weź! Nie psuj tego napięcia.
W lewo, w prawo, w lewo, w prawo.
Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy, kiwa się wahadło niczym zaczarowany grzechotnik, prosta sekwencja. Ból zadawany z powodu celu znaczył zawsze więcej, wystarczyło tylko znaleźć odpowiedni, to mogłoby być wszystko. Wychować? Waleczną kobietkę! A to dobre! Świetny żart, na tej płaszczyźnie brzmi jeszcze zabawniej. Popatrz na siebie, to tak jakby mugolka w łachmanach nagle stała się księżniczką i żoną czystokrwistego dziedzica. Jakże ckliwe są bajki, kiedy zmienia się ich zakończenie. I żyli długo i szczęśliwie. Tego się spodziewasz, prawda? Ktoś zanurza pióro w atramencie, które następnie przykłada do pergaminu i zaczyna się cała ta niezręczna opowieść. Nie powinnaś niemniej zapominać, że prawdziwi antybohaterowie są bardziej zaciekli i nie podkładają się na samym końcu w imię bzdurnych, naciąganych wartości. Nie powinnaś zapominać, że to oni do samego końca będą walczyć o coś, co tyle razy było im zabierane.
Nie odpuszczę.
Moja korona jest stworzona z grzechów, jest błyszcząca od klejnotu lodu, zamrożona, biała. Zniszczę buty bez specjalnego wysiłku, wystarczy że jedynie musną moich stóp. Czyż nie wiedziałaś, że najzimniejsza z Królowych, nie reaguje na taki ogień? Wieśniaczko, zaśmieję ci się w twarz, nie ujrzysz mojej śmierci, nie zasługujesz na to. Jeśli kiedyś przyjdzie mi odrzucić człowieczą powłokę tylko jedna para oczu będzie mogła się temu przyglądać wśród mroźnej wiecznej zimy. Będziesz już wtedy tylko pyłem, nawet nie wspomnieniem, bo nie będzie nikogo, kto by cię wspominał, na martwym pustkowiu ciężko o jakieś głębsze refleksje. Ależ kochaniutka, OCZYWIŚCIE, że wyrwę ci serce, które umieszczę w szkatułce. Pożałuję? Ja? Śmieszna jesteś z tymi twoimi groźbami, nie masz czego mi zabrać, nie masz żadnej karty przetargowej, której mogłabyś użyć, nie znasz żadnych słabych punktów.
Jesteś żałosna, Śnieżko.
Mało wiesz o torturach.
- A jednak! Doskonale - powiedziała fałszywie podekscytowanym głosem, choć jej oczy pozostawały tak samo zimne. Udawała, że otrzepuje swoją szatę z niewidzialnego pyłu, myślami jednak będąc w zupełnie innym miejscu. Ciężko było to nazwać, w jej głowie od dawna przecież szalał chaos i choć czasem przypominało to leniwie poruszającą się istotę po rozwalonej układance, nie była w stanie połączyć ze sobą wszystkich elementów. Od czasu spotkań z Louvelem stało się to szczególnie uciążliwe. Granie czy choćby obserwowanie z widowni wymagało sporych pokładów cierpliwości, dzisiaj Rockers jednak atakowała zza czerwonej zasłony, gdzie zazwyczaj przebywali aktorzy, którzy dopiero mają się pojawić na scenie. Przed wejściem należało przecież zrobić odpowiednie wrażenie.
Jeszcze się przekonasz, że wolności nie ma.
Poczekaj.
To będzie zabawna oczywistość, która uderzy cię prosto w oczy.
Krukonka nie mogła się spodziewać, że słowa, które obecnie skierowała w jej stronę tak ucieszą Ślizgonkę. Szatę nieznacznie rozwiewał wiatr, który przyszedł od strony wahadła. Jeden z ciężkich butów zaczął wybijać rytm, kiedy z nieco szalonym uśmiechem C. wyciągnęła ponownie różdżkę. Tym razem szybciej.
- Uciekłaś, uciekłaś, uciekłaś! - Zawołała i w myślach wypowiedziała zaklęcie, kierując magiczną broń w stronę Julie. Flipendo. Dla niej Blishwick nie była niczym więcej niż przedmiotem. - Korzystam więc ze swojego prawa. Za twoim pozwoleniem.
Proste zaklęcia potrafiły być takie zabawne, nawet jeśli tacy poważni dorośli jak Louvel tego nie potrafili zrozumieć. I nie musiała się tłumaczyć, gdyby ktoś ponownie zrobił jej przegląd! Elegancka koszula, jedna z wielu, które zostały jej wciśnięte siłą, zmarszczyła się nieznacznie jakby reagowała wraz ze swoją właścicielką. Ciemnoniebieski odcień dobrze komponował się z chmurnymi oczami, przez które nie przebijał się lodowiec.
Nie dzisiaj.
W Lewo czy w prawo? Gdzie polecisz jak sądzisz? Czy zawiśniesz nad przepaścią?
Czekam.
~
Lubię rzucać kośćmi.
Flipendo: 2,6 ~ 5,6
- Mistrz Gry
Re: Wahadło
Wto Lis 08, 2016 3:27 am
The member 'Caroline Rockers' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 2, 6
'Pojedynek' :
Result : 2, 6
- Julie Blishwick
Re: Wahadło
Wto Lis 22, 2016 11:12 pm
Możesz być tylko królową łez - jak wyciskarka do łez. W środku rana na ranie, więc powielasz je na zewnątrz, tworząc dzieło z ludzkiej bryły. Zadajesz cierpienie, z którym sobie nie radzisz. Niech inni czują, to co ty. Straciłaś zdolność do płaczu, więc patrzysz, jak inni je ronią, gdy czują ból - taki sam ból, jaki czujesz wewnątrz siebie. Rozdziera ci duszę. Kawałeczek po kawałeczku. Nie, nie masz już nic, więc intensywniej odczuwasz strach przed samą sobą. Niech inni poczują to samo.
Bla, bla. Nie myśl za dużo.
Nie będzie królewny, która przyjmie zatrute jabłko od Złej Królowej. Takie podarki wpycha się w usta darczyńcy, aby przekonał się na własnej skórze o potędze swojego prezentu. W końcu dajemy innym, to co sami chcielibyśmy otrzymać... Śmierć - tak upragnioną przez wszystkich wariatów, a jednak nie wiedzą, że to dla nich jedyne wybawienie, więc męczą się ze swoimi ciężkimi koronami na głowach. Czas się pozbyć tych grzechów i cieszyć się swoim niedoszłym prezentem. Przełknąć jego wielki kawał i powoli gnić, jak ogryzek, który się zostawiło po swoim posiłku. Ostatnim.
Gnij, gnij - zasłużyłaś.
Śnieżka powinna porzucić piękną suknie i przywdziać zbroję. Skoro książę się nie zjawa, to należy się w niego zmienić. Czas na pożegnanie pięknej damy, wyrzucenie białej chusteczki. Na głowie nie będzie miejsca na złoty diadem, gdy przywdzieje hełm - bezpieczeństwo przede wszystkim, jak mówiła mama.
Nie uciekła wtedy. Wiedziała o tym. Teraz jednak miała wybór. Mogła pędzić przed siebie, jak wariatka i nie oglądać się na zaklęcia ciskane w jej stronę. Ta różdżka w palcach ślizgonki zdawała się szeptać groźby w stronę krukonki. Niepotrzebne były głośne słowa, aby czuć je w kościach. Dreszcz przebiegał po plecach, a zbroi do założenia wciąż nie było.
Cyk, cyk - to danse macabre.
Rozbrzmiewał w głowie Julie takt do ostatniego tańca. Ochoczo zapraszał do poderwania się z miejsca i wirowania wkoło. Jednak zamiast wstać ze swojego kąta i wyjść na parkiet, przesuwała się wzdłuż ściany. Z Hogwartu nie zamierzała uciekać, lecz z tego miejsca z chęcią. Przeszukała swoje kieszenie i upewniła się w przekonaniu, że nie wzięła ze sobą różdżki. Planowała tylko posiedzieć w spokoju. Sama.
A skończysz jako kolejne trofeum do kolekcji jakiejś wariatki.
Nikt, kto by tutaj zajrzał nawet nie pomógłby wystraszonej dziewczynie. Po co...?
Sama. Jesteś tutaj sama.
Bez broni mogła czekać tylko na uderzenie lub uciekać, co sił w nogach. Wiedziała, co nadejdzie. W takiej sytuacji nie brakowało jej rytmicznie uderzającego serca i drżących kończyn, które mogłyby zawieść, gdy zacznie biec. Wraz z gestem podniesionej różdżki zamarła. Czas zwolnił. Wahadło porzuciło swój rytm. Czekało na to, co się wydarzy.
W ostatniej chwili przewróciła się na bok. Zaklęcie lekko ją drasnęło w ramię. Odbiła się siłą rozpędu o ścianę, wzdłuż której przesuwała się gotowa do ucieczki. Obok niej oprószyła się ściana i jej odłamki spadały na nogi krukonki.
- Ja przeżyłam. - Głos wyraźnie jej drżał, gdy próbowała otrzepać się z odłamków kamienia. Skrzywiła się, gdy zabolało ją ramię, którym uderzyła o ścianę. Miała łzy w oczach. Walczyła ze sobą, aby nie pokazać tej słabości. - Teraz ty skacz.
Skacz, skacz.
Bla, bla. Nie myśl za dużo.
Nie będzie królewny, która przyjmie zatrute jabłko od Złej Królowej. Takie podarki wpycha się w usta darczyńcy, aby przekonał się na własnej skórze o potędze swojego prezentu. W końcu dajemy innym, to co sami chcielibyśmy otrzymać... Śmierć - tak upragnioną przez wszystkich wariatów, a jednak nie wiedzą, że to dla nich jedyne wybawienie, więc męczą się ze swoimi ciężkimi koronami na głowach. Czas się pozbyć tych grzechów i cieszyć się swoim niedoszłym prezentem. Przełknąć jego wielki kawał i powoli gnić, jak ogryzek, który się zostawiło po swoim posiłku. Ostatnim.
Gnij, gnij - zasłużyłaś.
Śnieżka powinna porzucić piękną suknie i przywdziać zbroję. Skoro książę się nie zjawa, to należy się w niego zmienić. Czas na pożegnanie pięknej damy, wyrzucenie białej chusteczki. Na głowie nie będzie miejsca na złoty diadem, gdy przywdzieje hełm - bezpieczeństwo przede wszystkim, jak mówiła mama.
Nie uciekła wtedy. Wiedziała o tym. Teraz jednak miała wybór. Mogła pędzić przed siebie, jak wariatka i nie oglądać się na zaklęcia ciskane w jej stronę. Ta różdżka w palcach ślizgonki zdawała się szeptać groźby w stronę krukonki. Niepotrzebne były głośne słowa, aby czuć je w kościach. Dreszcz przebiegał po plecach, a zbroi do założenia wciąż nie było.
Cyk, cyk - to danse macabre.
Rozbrzmiewał w głowie Julie takt do ostatniego tańca. Ochoczo zapraszał do poderwania się z miejsca i wirowania wkoło. Jednak zamiast wstać ze swojego kąta i wyjść na parkiet, przesuwała się wzdłuż ściany. Z Hogwartu nie zamierzała uciekać, lecz z tego miejsca z chęcią. Przeszukała swoje kieszenie i upewniła się w przekonaniu, że nie wzięła ze sobą różdżki. Planowała tylko posiedzieć w spokoju. Sama.
A skończysz jako kolejne trofeum do kolekcji jakiejś wariatki.
Nikt, kto by tutaj zajrzał nawet nie pomógłby wystraszonej dziewczynie. Po co...?
Sama. Jesteś tutaj sama.
Bez broni mogła czekać tylko na uderzenie lub uciekać, co sił w nogach. Wiedziała, co nadejdzie. W takiej sytuacji nie brakowało jej rytmicznie uderzającego serca i drżących kończyn, które mogłyby zawieść, gdy zacznie biec. Wraz z gestem podniesionej różdżki zamarła. Czas zwolnił. Wahadło porzuciło swój rytm. Czekało na to, co się wydarzy.
W ostatniej chwili przewróciła się na bok. Zaklęcie lekko ją drasnęło w ramię. Odbiła się siłą rozpędu o ścianę, wzdłuż której przesuwała się gotowa do ucieczki. Obok niej oprószyła się ściana i jej odłamki spadały na nogi krukonki.
- Ja przeżyłam. - Głos wyraźnie jej drżał, gdy próbowała otrzepać się z odłamków kamienia. Skrzywiła się, gdy zabolało ją ramię, którym uderzyła o ścianę. Miała łzy w oczach. Walczyła ze sobą, aby nie pokazać tej słabości. - Teraz ty skacz.
Skacz, skacz.
- Caroline Rockers
Re: Wahadło
Nie Gru 18, 2016 1:37 am
O proszę jaka śmiała Julia samotna na balkonie czy też raczej przy wahadle, używa nie do końca znanych sobie określeń. Niech tak będzie, w twej biednej główce mogę zacząć już wylewać morze łez, czy wtedy będziesz czuć wystarczającą satysfakcję? Nie popadniesz od tego w obłęd? Nie masz w sobie takiej mocy by sprowadzić na mnie nieszczęście. Nawet jeśli cholernie mocno byś tego pragnęła.
Patrz, piekło nadciąga. Dostrzegasz pierwsze zimne ogniki wokół twojego słabiutkiego ciałka? Ich chłód jest zdolny sparaliżować cię zapewne na zawsze. Jedna z lodowych rzeźb, nieruchoma, nieczująca, niecierpiąca. Czyż nie jest coś pociągającego w tej wizji, Śnieżko? Krucha skorupka. Dokładnie! NIECH PŁACZĄ I CIERPIĄ! O to, to właśnie. Piękny, wypełniający me serce widok, godny wszystkich przeszkód jakie musiałabym pokonać i pomimo poniesionych strat.
Cofnij się.
Szybko.
Patrz na moją duszę! Patrz! Obraz już dawno ma pęknięcia i pełny jest tego paskudztwa, dlatego trzymam go w innym pokoju. Och ty biedne, naiwne kochanie! Nie czuję strachu, nie mam jak się bać.
Coraz bardziej nie mam jak czuć.
Skończ.
Nie znasz ani dnia ani godziny, ani nawet postaci w jakiej pojawi się podarek, to symboliczne zatrute jabłko, którego trucizna sparaliżuje cię na zawsze i będziesz z niezrozumieniem obserwować tego kogoś, kto ci je ofiarował. Po kim w życiu byś się nie spodziewała. Podarowanie ci tak ważnego prezentu we własnej osobie byłoby za proste i za banalne. Zdecydowanie wolę sobie utrudniać takie zadania. Niech więc będzie. Będę tą wariatką. Patrz! Śmieję się jak opętana, rwąc ubranie na własnym ciele, niewerbalnie rzucając przekleństwa, nawet jeśli przez to korona wbija mi się mocniej w skórę i po policzkach zaczynają lecieć krwawe łzy. To jest godne swojej ceny.
Skoro ja nie otrzymam swojego szczęśliwego zakończenia, nikt go nie otrzyma.
Zdychaj więc Śnieżko. Zasłużyłaś.
Czy twoja zbroja obroni cię przed demonami, które otoczyły twój mały świat? Co zrobisz kiedy złudzenia opadną, kiedy świat przytłoczy cię swoją wagą? Nadal będziesz starała się przekonać, że jesteś wystarczająco silna?
Poddaj się zanim jeszcze masz okazję uniknąć zbyt dużych rozczarowań.
Nie musiała przecież jej przekonywać. Caroline miała już swoje zdanie na ten temat i z lubością je umacniała, patrząc na reakcje Julie, które były takie jak właśnie sobie Ślizgonka wyobrażała. Pewne rzeczy po prostu nie miały jak się zmienić. Jej różdżka była jej oddana, wiedziała, że te kilka lat temu to przeznaczenie zadecydowało. Sama Rockers to przyznała, choć tak często lubiła podważać działanie tego zjawiska, zwłaszcza w przypadku relacji międzyludzkich. Zresztą, to brzmiało już wystarczająco niedorzecznie w jej myślach.
Dzisiaj jednak nie przyjdzie czas rozstania. Być może nastąpi ono na koniec roku szkolnego, być może któregoś dnia, kiedy przyjdzie nam się spotkać w jakichś absurdalnych okolicznościach.
To nie jest ostatnia scena.
Nie była w stanie uciec.
Caroline patrzyła z pogardą wymieszaną z pobłażaniem na ruchy tak nędznego stworzenia, które zdawało się przepraszać każdą komórką z której było stworzone za to, że w ogóle oddycha. Bez Nailaha nie było już tak zabawnie jak mogła się tego spodziewać. Niezadowolenie wykrzywiło jej rysy, gubiąc po drodze wcześniejsze odczucia. Jedynie, co ją powstrzymywało to świadomość, że mogłaby całkowicie stracić możliwości na nieliczne chwile ukojenia - w końcu w Azkabanie nie trudno o prawdziwe szaleństwo. Nie chciała zanurzyć się jeszcze bardziej w tej ciemności, stracić wolę, którą tak drobiazgowo w sobie pielęgnowała. Krukonka nie uciekała. Oczywiście, że nie. Stała jak ostatnia osika i czekała jak na potulną owieczkę przystało. Parsknęła, kręcąc niedowierzająco głową, którą następnie odchyliła do tyłu, ledwo tłumiąc kolejny napad chichotu. W końcu wróciła istotna część ciała na swoje miejsce, a ona posłała drwiące spojrzenie Julie. Po jej ostatnich słowach zaczęła klaskać.
- No, no... pogratulować – w końcu jej dłonie się uspokoiły, a ona zrobiła kilka kroków do przodu. – Naprawdę jesteś taka głupia, że uwierzyłaś, że skoczę? Wszystko w porządku z twoją głową? Może za mocno się uderzyłaś, co?
Palcami przejechała po swojej różdżce, zastanawiając się, co powinna teraz zrobić.
- Czy będę mieć z tego jakiś ubaw, skoro nawet się nie bronisz? Aż tak mało jest warte twe nędzne życie? Nawet dla ciebie?
Zastanowiła się na głos, po czym skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, swoją broń ustawiając tak, żeby jej koniec był nadal wymierzony w dziewczynę.
- Bez niego już nie jesteś taka odważna.
Pchnęła ją jeszcze mocniej na ścianę za pomocą Flipendo, po czym posyłając jej ostatnie lekceważące spojrzenie, odeszła.
Julie zapewne również poszła po jakimś czasie. Nie interesowała się tym jednak.
[z/t x2]
Patrz, piekło nadciąga. Dostrzegasz pierwsze zimne ogniki wokół twojego słabiutkiego ciałka? Ich chłód jest zdolny sparaliżować cię zapewne na zawsze. Jedna z lodowych rzeźb, nieruchoma, nieczująca, niecierpiąca. Czyż nie jest coś pociągającego w tej wizji, Śnieżko? Krucha skorupka. Dokładnie! NIECH PŁACZĄ I CIERPIĄ! O to, to właśnie. Piękny, wypełniający me serce widok, godny wszystkich przeszkód jakie musiałabym pokonać i pomimo poniesionych strat.
Cofnij się.
Szybko.
Patrz na moją duszę! Patrz! Obraz już dawno ma pęknięcia i pełny jest tego paskudztwa, dlatego trzymam go w innym pokoju. Och ty biedne, naiwne kochanie! Nie czuję strachu, nie mam jak się bać.
Coraz bardziej nie mam jak czuć.
Skończ.
Nie znasz ani dnia ani godziny, ani nawet postaci w jakiej pojawi się podarek, to symboliczne zatrute jabłko, którego trucizna sparaliżuje cię na zawsze i będziesz z niezrozumieniem obserwować tego kogoś, kto ci je ofiarował. Po kim w życiu byś się nie spodziewała. Podarowanie ci tak ważnego prezentu we własnej osobie byłoby za proste i za banalne. Zdecydowanie wolę sobie utrudniać takie zadania. Niech więc będzie. Będę tą wariatką. Patrz! Śmieję się jak opętana, rwąc ubranie na własnym ciele, niewerbalnie rzucając przekleństwa, nawet jeśli przez to korona wbija mi się mocniej w skórę i po policzkach zaczynają lecieć krwawe łzy. To jest godne swojej ceny.
Skoro ja nie otrzymam swojego szczęśliwego zakończenia, nikt go nie otrzyma.
Zdychaj więc Śnieżko. Zasłużyłaś.
Czy twoja zbroja obroni cię przed demonami, które otoczyły twój mały świat? Co zrobisz kiedy złudzenia opadną, kiedy świat przytłoczy cię swoją wagą? Nadal będziesz starała się przekonać, że jesteś wystarczająco silna?
Poddaj się zanim jeszcze masz okazję uniknąć zbyt dużych rozczarowań.
Nie musiała przecież jej przekonywać. Caroline miała już swoje zdanie na ten temat i z lubością je umacniała, patrząc na reakcje Julie, które były takie jak właśnie sobie Ślizgonka wyobrażała. Pewne rzeczy po prostu nie miały jak się zmienić. Jej różdżka była jej oddana, wiedziała, że te kilka lat temu to przeznaczenie zadecydowało. Sama Rockers to przyznała, choć tak często lubiła podważać działanie tego zjawiska, zwłaszcza w przypadku relacji międzyludzkich. Zresztą, to brzmiało już wystarczająco niedorzecznie w jej myślach.
Dzisiaj jednak nie przyjdzie czas rozstania. Być może nastąpi ono na koniec roku szkolnego, być może któregoś dnia, kiedy przyjdzie nam się spotkać w jakichś absurdalnych okolicznościach.
To nie jest ostatnia scena.
Nie była w stanie uciec.
Caroline patrzyła z pogardą wymieszaną z pobłażaniem na ruchy tak nędznego stworzenia, które zdawało się przepraszać każdą komórką z której było stworzone za to, że w ogóle oddycha. Bez Nailaha nie było już tak zabawnie jak mogła się tego spodziewać. Niezadowolenie wykrzywiło jej rysy, gubiąc po drodze wcześniejsze odczucia. Jedynie, co ją powstrzymywało to świadomość, że mogłaby całkowicie stracić możliwości na nieliczne chwile ukojenia - w końcu w Azkabanie nie trudno o prawdziwe szaleństwo. Nie chciała zanurzyć się jeszcze bardziej w tej ciemności, stracić wolę, którą tak drobiazgowo w sobie pielęgnowała. Krukonka nie uciekała. Oczywiście, że nie. Stała jak ostatnia osika i czekała jak na potulną owieczkę przystało. Parsknęła, kręcąc niedowierzająco głową, którą następnie odchyliła do tyłu, ledwo tłumiąc kolejny napad chichotu. W końcu wróciła istotna część ciała na swoje miejsce, a ona posłała drwiące spojrzenie Julie. Po jej ostatnich słowach zaczęła klaskać.
- No, no... pogratulować – w końcu jej dłonie się uspokoiły, a ona zrobiła kilka kroków do przodu. – Naprawdę jesteś taka głupia, że uwierzyłaś, że skoczę? Wszystko w porządku z twoją głową? Może za mocno się uderzyłaś, co?
Palcami przejechała po swojej różdżce, zastanawiając się, co powinna teraz zrobić.
- Czy będę mieć z tego jakiś ubaw, skoro nawet się nie bronisz? Aż tak mało jest warte twe nędzne życie? Nawet dla ciebie?
Zastanowiła się na głos, po czym skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, swoją broń ustawiając tak, żeby jej koniec był nadal wymierzony w dziewczynę.
- Bez niego już nie jesteś taka odważna.
Pchnęła ją jeszcze mocniej na ścianę za pomocą Flipendo, po czym posyłając jej ostatnie lekceważące spojrzenie, odeszła.
Julie zapewne również poszła po jakimś czasie. Nie interesowała się tym jednak.
[z/t x2]
- Mistrz Gry
Re: Wahadło
Nie Lut 26, 2017 8:06 pm
Podsumowanie:
Julie Blishwick: -10 PŻ, siniaki na ramionach i plecach.
Julie Blishwick: -10 PŻ, siniaki na ramionach i plecach.
- Annie Arias
Re: Wahadło
Sro Maj 02, 2018 9:07 pm
Szła wolnym krokiem przed siebie aż doszła do wahadła. Może tu chwilę potrenuje to moje nieszczęsne Tergeo przeszło jej przez myśl. Weszła na prowizoryczny balkon, oparła łokcie o płotek/murek czy co to tam było. Stała tak w milczeniu odchamiając przez dłuższą chwolę by się uspokoić. Jak się nie uda to trudno...
-Tergeo - I znowu za pierwszym razem nic. Westchnienia pod nosem zrezygnowana.
-Tergeo - Udało się! Miała nadzieja, że tym razem dopisz jej szczęście bardziej niż poprzednio. Obawiała się, że nigdy się go nie nauczy. Jakim cudem można mieć aż takie nieszczęście by nie móc się nauczyć jednego zaklęcia? To było ęczące i demotywujące coraz bardziej.
-Tergeo - I znowu za pierwszym razem nic. Westchnienia pod nosem zrezygnowana.
-Tergeo - Udało się! Miała nadzieja, że tym razem dopisz jej szczęście bardziej niż poprzednio. Obawiała się, że nigdy się go nie nauczy. Jakim cudem można mieć aż takie nieszczęście by nie móc się nauczyć jednego zaklęcia? To było ęczące i demotywujące coraz bardziej.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach