- Meredith Evans
Re: Sala Zaklęć
Sro Kwi 29, 2015 11:07 pm
I kolejne punkty trafiły do domu Godryka Gryffindora. Nic dziwnego, zwłaszcza po wyczerpującej odpowiedzi Prefekta. Mere poprawiła postawiona na końcu zdania kropkę, niespecjalnie zainteresowana udziałem w lekcji. "Żeby tylko nie było praktyk." Niestety jej modły nie zostały wysłuchane, bo dosłownie kilka sekund po tym jak je wypowiedziała w myślach, profesor Flitwick nakazał im dobrać się w pary. "No nie..." Już miała uderzyć czołem w blat, gdy nauczyciel wypowiedział jej pełne imię, oraz nazwisko (zapewne po to by rozwiać wszelkie wątpliwości co do tego którą pannę Evans miał na myśli).
- J-j...? -"Ja?" spojrzała na niego wielkimi jak talerze oczami, czując jak zaczyna się rumienić, gdy mężczyzna wyciągnął w jej stronę dłoń, a kiedy ujęła ją w swoją, zaczął prowadzić na środek sali. Nogi momentalnie zaczęły się pod nią uginać, poczuła uderzenie gorąca i zbierające się mdłości. "Co ja zrobiłam...? Czemu ja? Dlaczego..." Już słyszała za plecami drwiny i śmiechy, wszystkie skierowane na nią. To było spełnienie jej największych koszmarów, tylko, że tym razem nie mogła się obudzić i o wszystkim zapomnieć. To działo się naprawdę, była niczym wyjęte ze swojej klatki dzikie zwierzę, pokazywane na arenie w cyrku. Zmniejszonymi do wielkości główki od szpilki źrenicami błądziła po pomieszczeniu szukając najszybszej drogi ucieczki. Drzwi? Mogą być zamknięte. Okno? Jest za wysoko. Ale to akurat najmniejszy z jej problemów, przecież czarodzieje potrafili w mgnieniu oka leczyć złamane kończyny czy uszkodzenia mózgu...prawda? Z natłoku myśli wyrwały ją błękitne języki światła oplatające ją niczym chmara węży. On jej coś zrobił. Rzucił na nią urok. On, człowiek (czy może krasnoludek?), który miał ją chronić i przekazywać jej swą obszerną wiedzę. Poważany profesor. Zaklął ją, a ona, biedna, w tym krótkim momencie paniki zupełnie postradała zmysły. Zapomniała gdzie jest, zapomniała o temacie lekcji i wywodzie Lupina. Czuła się atakowana, niezdolna do obrony ani ucieczki, schwytana w szpony prześladowcy i wystawiona na pośmiewisko, tak! Na pewno taki był cel - by upokorzyć ją po raz kolejny, bo była nieczysta, była gorsza. Bo była szlamą.
Odpłynęła. Nawet się nie zorientowała, gdy pochłonęła ją ciemność, mięśnie z ulgą się rozluźniły i dziewczyna opadła na ziemię w chwili, gdy czar belfra zakończył swe działanie. Nie miała łez w oczach i zdawała się po prostu spać, więc wiele osób mogło z góry posądzić ją o zwykłe wyczerpanie fizyczne, czy to z zarwanej nocy, czy też stresu od plotek krążących po zamku. Wszystkie jej rzeczy dalej schludnie leżały na biurku, również różdżka, po którą nie miała nawet okazji sięgnąć.
- J-j...? -"Ja?" spojrzała na niego wielkimi jak talerze oczami, czując jak zaczyna się rumienić, gdy mężczyzna wyciągnął w jej stronę dłoń, a kiedy ujęła ją w swoją, zaczął prowadzić na środek sali. Nogi momentalnie zaczęły się pod nią uginać, poczuła uderzenie gorąca i zbierające się mdłości. "Co ja zrobiłam...? Czemu ja? Dlaczego..." Już słyszała za plecami drwiny i śmiechy, wszystkie skierowane na nią. To było spełnienie jej największych koszmarów, tylko, że tym razem nie mogła się obudzić i o wszystkim zapomnieć. To działo się naprawdę, była niczym wyjęte ze swojej klatki dzikie zwierzę, pokazywane na arenie w cyrku. Zmniejszonymi do wielkości główki od szpilki źrenicami błądziła po pomieszczeniu szukając najszybszej drogi ucieczki. Drzwi? Mogą być zamknięte. Okno? Jest za wysoko. Ale to akurat najmniejszy z jej problemów, przecież czarodzieje potrafili w mgnieniu oka leczyć złamane kończyny czy uszkodzenia mózgu...prawda? Z natłoku myśli wyrwały ją błękitne języki światła oplatające ją niczym chmara węży. On jej coś zrobił. Rzucił na nią urok. On, człowiek (czy może krasnoludek?), który miał ją chronić i przekazywać jej swą obszerną wiedzę. Poważany profesor. Zaklął ją, a ona, biedna, w tym krótkim momencie paniki zupełnie postradała zmysły. Zapomniała gdzie jest, zapomniała o temacie lekcji i wywodzie Lupina. Czuła się atakowana, niezdolna do obrony ani ucieczki, schwytana w szpony prześladowcy i wystawiona na pośmiewisko, tak! Na pewno taki był cel - by upokorzyć ją po raz kolejny, bo była nieczysta, była gorsza. Bo była szlamą.
Odpłynęła. Nawet się nie zorientowała, gdy pochłonęła ją ciemność, mięśnie z ulgą się rozluźniły i dziewczyna opadła na ziemię w chwili, gdy czar belfra zakończył swe działanie. Nie miała łez w oczach i zdawała się po prostu spać, więc wiele osób mogło z góry posądzić ją o zwykłe wyczerpanie fizyczne, czy to z zarwanej nocy, czy też stresu od plotek krążących po zamku. Wszystkie jej rzeczy dalej schludnie leżały na biurku, również różdżka, po którą nie miała nawet okazji sięgnąć.
- Nolan Fawley
Re: Sala Zaklęć
Sro Kwi 29, 2015 11:42 pm
Niewygodne krzesło upijało części jego ciała, które wolałby mieć w zdecydowanie lepszej formie niż całe posiniaczone od twardego, drewnianego mebla, ale wiercenie się na krześle tylko pogarszało sprawę. Westchnął w duchu kilka razy, ledwie co rejestrując wszystko, co się działo na zajęciach. Wypowiedzi dwójki Gryfonów przepuścił koło uszu, doskonale wiedząc, o czym mówili, bo sam całkiem niedawno czytał o tym zaklęciu w bibliotece, ale nie wydawało mu się ono zbyt interesujące. Jak właściwie żadne, które nie miało jakiegoś naprawdę praktycznego przeznaczenia. Czasami magia była po prostu śmieszna, dublując zaklęcia tam, gdzie z powodzeniem można byłoby użyć innego czaru.
Zdołał jednak zarejestrować słowa profesora zapraszające na środek sali jedną z dziewczyn i w duchu podziękował Merlinowi, że tym razem to nie on musi występować przed całą klasą i poddawać się zaklęciu. Nie musiał czekać długo, by pierwszy skutek ćwiczenia zaklęć na uczniach zobrazował się tuż przed nim, gdy Puchonka pod wpływem czaru albo psychicznego szoku, albo jednego i drugiego postanowiła zrobić sobie z zakurzonej podłogi wygodny materac. Ścisnął mocniej różdżkę i podszedł do niej, zanim profesor zdołał zareagować i ostrożnie pomógł jej usiąść, podczas gdy dziewczyna powoli dochodziła do siebie, wpatrując się w niego lekko nieprzytomnym wzrokiem.
Przez krótką chwilę rozważał propozycję, by zapakować ją na plecy jak worek kartofli, ale przytomnie uznał, że na dzisiaj zaznała już zbyt wiele upokorzenia i wstydu, by dodatkowo jeszcze ją pogrążać. Mogła się zresztą z tego wstydu zapalić i spłonąć mu w ramionach, co w pewnych okolicznościach byłoby nawet całkiem romantyczne. Tragiczne i romantyczne i wpisywałoby się w jedne z najlepszych mugolskich sztuk. Być hogwarckim Romeo i mieć swoją Julię... Co prawda Julia właśnie osobiście sprawdzała czystość zamkowych podłóg, ale nadal mogłaby zostać jego wybranką... oczywiście gdyby nie drobny fakt, że Romeo o wiele bardziej wolałby Juliana.
- Lepiej będzie, jak zejdziemy im z widoku, to zajmą się sobą i o wszystkim zapomną - powiedział lekkim tonem, jakby przed chwilą wcale nie był świadkiem widowiskowego zemdlenia pod wpływem wcale nie tak groźnego zaklęcia. Zignorowanie tego, co się stało i przejście nad tym do porządku dziennego wydawało mu się teraz najlepszym wyjściem, by nie peszyć dziewczyny, która i tak wygląda już równie blado jak Irytek. Zaczął nawet dostrzegać między nimi pewne podobieństwo. Podniósł ją mocnym i pewnym ruchem, prowadząc do swojej ławki.
Zdołał jednak zarejestrować słowa profesora zapraszające na środek sali jedną z dziewczyn i w duchu podziękował Merlinowi, że tym razem to nie on musi występować przed całą klasą i poddawać się zaklęciu. Nie musiał czekać długo, by pierwszy skutek ćwiczenia zaklęć na uczniach zobrazował się tuż przed nim, gdy Puchonka pod wpływem czaru albo psychicznego szoku, albo jednego i drugiego postanowiła zrobić sobie z zakurzonej podłogi wygodny materac. Ścisnął mocniej różdżkę i podszedł do niej, zanim profesor zdołał zareagować i ostrożnie pomógł jej usiąść, podczas gdy dziewczyna powoli dochodziła do siebie, wpatrując się w niego lekko nieprzytomnym wzrokiem.
Przez krótką chwilę rozważał propozycję, by zapakować ją na plecy jak worek kartofli, ale przytomnie uznał, że na dzisiaj zaznała już zbyt wiele upokorzenia i wstydu, by dodatkowo jeszcze ją pogrążać. Mogła się zresztą z tego wstydu zapalić i spłonąć mu w ramionach, co w pewnych okolicznościach byłoby nawet całkiem romantyczne. Tragiczne i romantyczne i wpisywałoby się w jedne z najlepszych mugolskich sztuk. Być hogwarckim Romeo i mieć swoją Julię... Co prawda Julia właśnie osobiście sprawdzała czystość zamkowych podłóg, ale nadal mogłaby zostać jego wybranką... oczywiście gdyby nie drobny fakt, że Romeo o wiele bardziej wolałby Juliana.
- Lepiej będzie, jak zejdziemy im z widoku, to zajmą się sobą i o wszystkim zapomną - powiedział lekkim tonem, jakby przed chwilą wcale nie był świadkiem widowiskowego zemdlenia pod wpływem wcale nie tak groźnego zaklęcia. Zignorowanie tego, co się stało i przejście nad tym do porządku dziennego wydawało mu się teraz najlepszym wyjściem, by nie peszyć dziewczyny, która i tak wygląda już równie blado jak Irytek. Zaczął nawet dostrzegać między nimi pewne podobieństwo. Podniósł ją mocnym i pewnym ruchem, prowadząc do swojej ławki.
- Meredith Evans
Re: Sala Zaklęć
Czw Kwi 30, 2015 12:24 am
Nie poczuła upadku, który na szczęście złagodziło powoli ustępujące zaklęcie. Zamkowe skrzaty wykonały kawał dobrej roboty i choć posadzka do wygodnych nie należała, to przynajmniej była czysta i krótkie spotkanie pierwszego stopnia z twarzą oraz włosami uczennicy nie groziło wtuleniem się w kurz, roztocza czy resztki martwego naskórka wielu rezydujących tu istot. Reset mózgu potrwał tylko parę minut. Podczas gdy ona przytomniała, rozkojarzona i niepewna sytuacji w której się znalazła, u jej boku zdążył zjawić się jakiś chłopak, którego kojarzyła tylko z widzenia. Chyba był z Ravenclawu... Ale nie dałaby za to głowy. Z pewnością nie był ślizgonem, skoro zamiast wytykać ją palcem i strzelać błyskotliwymi pojazdami, pomógł jej usiąść i spokojnym tonem zaproponował oddalenie się z 'miejsca wypadku'.
- ... - pytająco przechyliła na bok głowę, choć z jej ruszających się ust nie wydobył się żaden dźwięk. Łatwo jednak było się domyślić iż chciała dowiedzieć się co się właściwie stało, albo gdzie jest. Z drugiej strony człowiek w takim szoku mógłby równie dobrze pytać o ślub ze swym wybawicielem, lub godzinę serwowania kolacji. I gdy tak siedzieli na podłodze, wpatrzeni w siebie i ignorujący biednego profesora (który i bez takich pokazów miał dość stresu i problemów). Gdy wydawało się, że kryzys zażegnany i można przejść po nim do porządku dziennego... Wtedy właśnie Nolan popełnił błąd. "Mocnym i pewnym ruchem" chciał podnieść dziewczę i odprowadzić do ławki, pokazać się z tej rycerskiej, pomocnej strony i zyskać punkty dobroci u Pana Boga... Jednak dla Meredith mocny uścisk i szybkie poderwanie na równe nogi nie tylko wybudziło puchonkę z marazmu, ale wręcz dało jej kopa adrenaliny. Kopa, którym odwzajemniła się uczynnemu krukonowi prosto w kieszonkę przyjemności, zwaną anatomicznie penisem z jądrami. I nie, że jakoś lekko i ospale, co to, to nie! Zamach jaki wykonała i pisk jaki z siebie wydała, biły rekordy jej całego, krótkiego żywota. "Nie dotykaj mnie!" Krzyczała wewnętrznie, nie potrafiąc zdobyć się na nic więcej jak tylko reakcję obronną i nie tak znowu głośny (choć w jej przypadku zastraszająco odważny) alarm strun głosowych. Wyrwawszy się z rąk młodzieńca, puchonka odskoczyła od niego jak oparzona, skulona i przerażona. Dzień się dopiero zaczął, a ona już pragnęła by się skończył.
- ... - pytająco przechyliła na bok głowę, choć z jej ruszających się ust nie wydobył się żaden dźwięk. Łatwo jednak było się domyślić iż chciała dowiedzieć się co się właściwie stało, albo gdzie jest. Z drugiej strony człowiek w takim szoku mógłby równie dobrze pytać o ślub ze swym wybawicielem, lub godzinę serwowania kolacji. I gdy tak siedzieli na podłodze, wpatrzeni w siebie i ignorujący biednego profesora (który i bez takich pokazów miał dość stresu i problemów). Gdy wydawało się, że kryzys zażegnany i można przejść po nim do porządku dziennego... Wtedy właśnie Nolan popełnił błąd. "Mocnym i pewnym ruchem" chciał podnieść dziewczę i odprowadzić do ławki, pokazać się z tej rycerskiej, pomocnej strony i zyskać punkty dobroci u Pana Boga... Jednak dla Meredith mocny uścisk i szybkie poderwanie na równe nogi nie tylko wybudziło puchonkę z marazmu, ale wręcz dało jej kopa adrenaliny. Kopa, którym odwzajemniła się uczynnemu krukonowi prosto w kieszonkę przyjemności, zwaną anatomicznie penisem z jądrami. I nie, że jakoś lekko i ospale, co to, to nie! Zamach jaki wykonała i pisk jaki z siebie wydała, biły rekordy jej całego, krótkiego żywota. "Nie dotykaj mnie!" Krzyczała wewnętrznie, nie potrafiąc zdobyć się na nic więcej jak tylko reakcję obronną i nie tak znowu głośny (choć w jej przypadku zastraszająco odważny) alarm strun głosowych. Wyrwawszy się z rąk młodzieńca, puchonka odskoczyła od niego jak oparzona, skulona i przerażona. Dzień się dopiero zaczął, a ona już pragnęła by się skończył.
- Nolan Fawley
Re: Sala Zaklęć
Czw Kwi 30, 2015 12:52 am
To nie tak, że nagle cały świat stanął w miejscu, a przed oczami Nolana przeleciało całe życie, łącznie z tymi mniej i bardziej przyjemnymi momentami jego prawie osiemnastoletniego żywota. To nie tak, że w jednej chwili z płaczem myślał o tym, że mógł mieć jeszcze dzieci, rodzinę i kochającą żonę (a gówno prawda, ale w takich momentach nawet Nolan mógł myśleć w kategoriach hetero), a stracił to wszystko z powodu swojej idiotycznej rycerskiej postawy. Świat nie stanął w miejscu, życie nie przeleciało mu przed oczami i wcale nie myślał nad tym, ile mógł w nim jeszcze osiągnąć. W tym szczególnym momencie umysł Nolana świdrowało tylko jedno, ale jakże soczyste "azaliż nadobna niewiasta musnęła skarb mój zamaszyście, kołatanie w mym sercu wywołując, krwi gwałtowne pulsowanie i cisnący się na usta okrzyk wdzięczności za jej niewieście delikatne zachowanie", w wolnym tłumaczeniu dostępne jako kurwa mać.
Właśnie dlatego wolał facetów. Żaden przedstawiciel samczego rodu nie kopnąłby drugiego w rodzinne klejnoty, bo już na samą myśl o tym występku przeciw ludzkości czułby sam niewyobrażalny ból.
Różdżka wypadła mu z ręki i potoczyła się po podłodze, a po chwili dołączył do niej również i Nolan, kuląc się pod wpływem niespodziewanego i brutalnego ciosu. Nawet nie zdążył jęknąć w geście protestu i sprzeciwu wobec takiego zachowania, wpełzając prawie że pod ławkę i chroniąc się przed kolejnymi ciosami. To nie dziewczyna, tylko jakaś wariatka, a Nolan za wszelką cenę chciał chronić przyszłe pokolenia Fawleyów, którym będzie mógł przy kominku opowiadać, aby nigdy, ale to nigdy przenigdy nie podchodziły do żadnych dziewczyn na lekcjach zaklęć i nie pomagały im wstawać. Wręcz przeciwnie, w tej krótkiej chwili w myślach Nolana pojawiła się krótka wizja, w której uczy swoje wnuki i prawnuki skutecznego zaklęcia, którymi będą mogły taką dziewczynę dobić.
- Za co to - zajęczał w końcu piskliwym głosem. Nieprawdopodobne, tylu przedstawicieli męskiej rasy, a żaden, ŻADEN nie poczuł sie w obowiązku, by ratować brata w potrzebie. W myślach zapamiętał sobie ich nazwiska, będzie miał niezłą frajdę, gdy zacznie się na nich powoli mścić za zostawienie go w olbrzymim niebezpieczeństwie sam na sam z puchońską maszyną kastracyjną.
Właśnie dlatego wolał facetów. Żaden przedstawiciel samczego rodu nie kopnąłby drugiego w rodzinne klejnoty, bo już na samą myśl o tym występku przeciw ludzkości czułby sam niewyobrażalny ból.
Różdżka wypadła mu z ręki i potoczyła się po podłodze, a po chwili dołączył do niej również i Nolan, kuląc się pod wpływem niespodziewanego i brutalnego ciosu. Nawet nie zdążył jęknąć w geście protestu i sprzeciwu wobec takiego zachowania, wpełzając prawie że pod ławkę i chroniąc się przed kolejnymi ciosami. To nie dziewczyna, tylko jakaś wariatka, a Nolan za wszelką cenę chciał chronić przyszłe pokolenia Fawleyów, którym będzie mógł przy kominku opowiadać, aby nigdy, ale to nigdy przenigdy nie podchodziły do żadnych dziewczyn na lekcjach zaklęć i nie pomagały im wstawać. Wręcz przeciwnie, w tej krótkiej chwili w myślach Nolana pojawiła się krótka wizja, w której uczy swoje wnuki i prawnuki skutecznego zaklęcia, którymi będą mogły taką dziewczynę dobić.
- Za co to - zajęczał w końcu piskliwym głosem. Nieprawdopodobne, tylu przedstawicieli męskiej rasy, a żaden, ŻADEN nie poczuł sie w obowiązku, by ratować brata w potrzebie. W myślach zapamiętał sobie ich nazwiska, będzie miał niezłą frajdę, gdy zacznie się na nich powoli mścić za zostawienie go w olbrzymim niebezpieczeństwie sam na sam z puchońską maszyną kastracyjną.
- Meredith Evans
Re: Sala Zaklęć
Czw Kwi 30, 2015 1:17 am
O nie, o nie, o nie, o nieonieonieonieonie... Co ona zrobiła? Co ja teraz czeka? To nie tak, że planowała zaatakować krukona na oczach tych wszystkich uczniów i jeszcze nauczyciela! To jakoś samo wyszło, gdy nagle ją pociągnął i ona się wystraszyła i, i... "Oni mnie zabiją." Prawda się rzekła, klamka zapadła, kości zostały rzucone. Nie było dla niej odwrotu, nie dadzą jej nawet procesu, tylko spalą jak mugole i będą tańczyć na jej szczątkach. Ale przedtem wyrzucą ze szkoły, pozbawią przyszłości, marzeń (nie żeby jakieś miała) i złudzeń. Z każdą następną straszną wizją jej oczy coraz bardziej szkliły się od łez, aż w końcu rzuciła się na wpół ślepo po swoje rzeczy, zamaszystym ruchem ręki zgarnęła je do torby i nie czekając na pozwolenie, a tym bardziej reakcje profesora oraz rówieśników, wybiegła z sali. "Już po mnie. Jego koledzy nie dadzą mi żyć. Wszyscy krukoni się na mnie uwezmą. Nie chcę... Nie mam już siły tego znosić!" Biegła przed siebie wyrzucając sobie jak blisko była ukończenia edukacji w tym piekle, a zamiast na dobrą ocenę z eliksirów zapracowała sobie na lincz. I co teraz ją czekało? W najlepszym wypadku mogła uciec gdzieś daleko i żyć na wygnaniu, do czego praktycznie właśnie dążyła mijając kolejne korytarze, zmierzając jak najdalej od punktu wyjścia, choć bez konkretnego celu.
[zt]
[zt]
- Nolan Fawley
Re: Sala Zaklęć
Czw Kwi 30, 2015 1:31 am
Zwinął się w kłębek, wpełzając głębiej pod ławkę, byle dalej od wariatki i byle bezpieczniej zakamuflować się pod drewnianą powierzchnią. Widział tylko nogi dziewczyny, ale w tym momencie wydawały mu się one najgroźniejszym na świecie narzędziem tortur - toż przecież jedna z nich uroczo przywaliła mu w rodzinne klejnoty, wywołując nagły napływ łez do oczu i sprawiając, że zgiął się wpół, upadając na podłogę. A teraz stała niepokojąco blisko i pewnie zastanawiała się, w jaki sposób jeszcze mu dodatkowo przyłożyć.
Przetoczył się na brzuch, szukając ręką różdżki i odetchnął z ulgą dopiero wtedy, gdy natrafił na nią palcami. W końcu nie był już całkowicie bezbronny, gotowy rzucić najbardziej paskudne znane sobie zaklęcie na każdą nogę, która choć odrobinę zbliżyłaby się do jego ciała. Przejmujący ból powoli przechodził w równie przejmujące pulsowanie, ale rosnąca wściekłość i adrenalina pulsujące w żyłach Nolana zaczęły robić swoje. Jakaś Puchonka znokautowała go na środku sali, na oczach profesora i kolegów, a on musi się teraz kulić pod ławką w panicznym geście obrony? Jesteś facetem czy nie, Nolanie Fawley?
Tłumiąc napływające z gardła jęki bólu podniósł się nieco, prawie uderzając głową o spód ławki dokładnie w tej chwili, gdy Puchonka sama ruszyła się z miejsca. Chwilę później jej buty mignęły mu przed oczami ostatni raz, usłyszał głuche trzaśnięcie drzwiami i wygramolił się spod ławki jak ostatnia kaleka (i w tym momencie był pod tym względem o wiele bardziej poszkodowany od Pottera).
- Ja... wypadek... skrzydło szpitalne... - jęknął w stronę oniemiałego profesora i wręcz wypełznął z sali, kurczowo ściskając w dłoni różdżkę.
z/t
Przetoczył się na brzuch, szukając ręką różdżki i odetchnął z ulgą dopiero wtedy, gdy natrafił na nią palcami. W końcu nie był już całkowicie bezbronny, gotowy rzucić najbardziej paskudne znane sobie zaklęcie na każdą nogę, która choć odrobinę zbliżyłaby się do jego ciała. Przejmujący ból powoli przechodził w równie przejmujące pulsowanie, ale rosnąca wściekłość i adrenalina pulsujące w żyłach Nolana zaczęły robić swoje. Jakaś Puchonka znokautowała go na środku sali, na oczach profesora i kolegów, a on musi się teraz kulić pod ławką w panicznym geście obrony? Jesteś facetem czy nie, Nolanie Fawley?
Tłumiąc napływające z gardła jęki bólu podniósł się nieco, prawie uderzając głową o spód ławki dokładnie w tej chwili, gdy Puchonka sama ruszyła się z miejsca. Chwilę później jej buty mignęły mu przed oczami ostatni raz, usłyszał głuche trzaśnięcie drzwiami i wygramolił się spod ławki jak ostatnia kaleka (i w tym momencie był pod tym względem o wiele bardziej poszkodowany od Pottera).
- Ja... wypadek... skrzydło szpitalne... - jęknął w stronę oniemiałego profesora i wręcz wypełznął z sali, kurczowo ściskając w dłoni różdżkę.
z/t
- James Potter
Re: Sala Zaklęć
Czw Kwi 30, 2015 3:57 am
Kim i Neve weszły tak cicho do Sali zaklęć, że Potter w pierwszej chwili nie zwrócił na nie uwagi, a kiedy już usiadły, to już nie było sposobności, by posłać im powalający uśmiech numer 74, swoistą wizytówkę wśród uśmiechów Jamesa „Rogacza” Pottera. Następni do Sali weszli Ślizgoni, Archibald Gamp oraz Caroline Rockers, tym osobom z pewnością nie posłałby uśmiechu numer 74, a raczej ten o numerze 666, zarezerwowany głównie dla Severusa Snape’a. Odwrócił wzrok od Syriusza, z którym nieustannie dyskutował o Qudditchu, kiedy tym razem do Sali kolejno weszło dwoje Puchonów. Rogacz sam się zastanawiał nad faktem, dlaczego jego wzrok ciągle odwraca się w stronę nieustannie otwierających się i zamykających drzwi, jakby miał nadzieję zobaczyć w nich kogoś konkretnego. Jednak Joshua nie należał do tych osób. W zasadzie był mu neutralny, ale na dźwięk jego przeprosin, kiedy w Sali było jeszcze tak mało osób, tylko wywrócił oczami, nadstawiając ucha i czekając czy Puchon nie przeprosi jeszcze, że w ogóle przyszedł na zajęcia, albo za to że żyje. Kolejna do Sali wkroczyła Alice i na twarzy Pottera pojawił się szeroki uśmiech. Mimo, że niezbyt dobrze znał Puchonkę, to na boisku dogadywał się z nią świetnie, jakby byli najlepszymi kumplami i wcale nie zważał na jej niepewne, łagodnie mówiąc, umiejętności do gry. Ale koniec, końców, to ona wyszła z tego treningu z tarczą, a on na tarczy. Jeszcze nie wiedział jak to zrobi, ale miał zamiar jej podziękować za to, że przetransportowała go do skrzydła, a nie miał ku temu okazji, bo zniknęła zanim ten się ocknął. Ale podziękowania będzie wymyślać później, ponieważ gdy tylko próg klasy przekroczyła kolejna dziewczyna, z głowy Jamesa Pottera uleciały wszystkie myśli i jakiekolwiek skojarzenia z rzeczywistością. Obraz Lily widział jak w zwolnionym filmie i pomimo wszystkich dźwięków w Sali i poszturchiwań Syriusza, James nie mógł oderwać od niej wzroku. Zwłaszcza, że kiedy już przywitała się z profesorem, skierowała swe kroki właśnie w jego stronę. Machinalnie zrobił wolne miejsca obok siebie, odsuwając krzesło, szczęśliwy, że wreszcie, po tylu latach wspólnej nauki, odważyła się obok niego usiąść. Jednak Evans miała inne plany, które nie mniej mu się podobały. Pociągnęła go za krawat, a on gwałtownie podniósł się z miejsca, szczerząc zęby w uśmiechu, by miała do niego lepszy dostęp. Przed oczami stanęły mu wydarzenia z Pokoju Życzeń i przypatrywał się bezczelnie skupionej minie Lily, zastanawiając się, czy ona również o tym myśli.
- Teraz wyglądam jak ósmy cud świata i to tylko Twoja zasługa! – Odparł z błyskiem w oku, na jej przerażone słowa. Uśmiech na moment zszedł mu z twarzy, kiedy zobaczył, że Lily wcale nie zamierzała koło niego usiąść. Jednak przyjął za dobrą monetę fakt, że usiadła z Alice. Puchonka była bardzo pozytywną postacią i żywił nadzieję, że dziewczyny się zaprzyjaźnią. Potter więc siłą rzeczy usiadł, przeoczając wejście do Sali Lyrae, ponieważ Flitwick zaczął lekcję, a on wciąż wpatrywał się w plecy Lily. Właśnie zaczęła się lekcja i Potter jak na zawołanie przestał słuchać. Zaklęcie było omawiane aktualnie przez najpilniejszego z pilnych Remusa, który siedział notabene z przodu Sali, ignorując swoich dwóch najlepszych kumpli, których obudził bez krztyny sumienia. Tak więc lekcja zaczynała się standardowo. Potter wyciągnął pergamin ze swojej torby i zaczął na nim coś pospiesznie szkicować. Żaden był z niego artysta, miał zamiar wysłać komuś liścik samolocik, kątem ucha przysłuchując się słowom Lunatyka. Kiedy przyjaciel zarobił dla nich 10 punktów, Rogacz zaklaskał w dłonie, wiwatując i wprawiając Remusa w zakłopotanie pomieszane z zażenowaniem. Ani on ani Syriusz nie zwrócili uwagi, kiedy profesor kazał podobierać się w pary, a na środek została wywołana Meredith. Potter spieszył się, by skończyć przed ćwiczeniami swój liścik i nie zwracał więcej uwagi na to, co działo się akurat na lekcji. Uśmiechnął się jednak pod nosem, kiedy głos zabrała Lily, by dodać od siebie swoje trzy knuty, a raczej pięć galeonów do tematu lekcji. Pierwszy z liścików był kierowany do Lily Evans, a we wnętrzu złożonego samolociku znajdował się poruszający się wijącymi ruchami krawat, przypominający do złudzenia w tym co wyczyniał na kartce – ludzki język, natomiast pod obrazkiem pojawiły się, podobnie wijące się słowa skierowane do do dziewczyny – ”Nie powinnaś była robić tego co przed chwilą, zwłaszcza, że wywołałaś u mnie wspomnienie tamtego dnia. I jak ja mam się teraz skupić na lekcji?”. Natomiast kolejna kartka pergaminu również złożona w samolocik, skierowana była do jego nowej koleżanki, która siedziała tuż obok dziewczyny. Ależ, Panie Rogaczu, czyżby Pan leciał na dwa fronty? Nie, raczej nie. Po prostu wpadł na ten pomysł w przypływie chwili i jak najprędzej postanowił go zrealizować, zanim ktokolwiek zapragnie znaleźć się z nim w parze do ćwiczeń. Na drugim pergaminie ruchomy obrazek przedstawiał szkic boiska do Quidditcha i latające w okół niego tłuczki z szyderczymi uśmieszkami, a dopisek brzmiał – „Dzięki, Hughes! Jestem Twoim dłużniekiem!” Słowa kierowały się w stronę jednego z tłuczków w formie malowniczej chmurki. Natomiast drugi tłuczek mówił coś zupełnie innego: ”Chciałbym Ci jakoś wynagrodzić tę idiotyczną sytuację, w jakiej Cię wtedy zostawiłem.” Wiedział, że nie powinien takich spraw załatwiać na lekcji, ale nie zważając na to co wypada, a czego nie, odesłał dwa samolociki w stronę dziewczyn siedzących bardziej z przodu Sali. Schylił się do torby, by schować swoje pióro, ponieważ podczas ćwiczeń nie byłoby mu już potrzebne. Już miał się podnosić, kiedy usłyszał słowa Remusa nad swoją głową. Podniósł na niego wzrok, zdziwiony faktem, że ten się do niego pofatygował aż na koniec klasy. Już otwierał usta, by mu odpowiedzieć, ale Remus postanowił go chyba zaskoczyć swoimi umiejętnościami wprawnego maga i zaatakował pierwszy. To co stało się później, przekroczyło najśmielsze oczekiwania zarówno Remusa jak i Jamesa. Rogacz przez trzy sekundy przypatrywał się głupawym wzrokiem w przyjaciela i w jego smętnie rozpływającą się w powietrzu strużkę światła, a po chwili złapał się za brzuch i ryknął tak donośnym śmiechem, że zagłuszył wszystkie dotychczasowe rozmowy prowadzone w ławkach. Łzy napłynęły mu do oczu, a Potter zgiął się w pół, trzymając się ławki, by nie zlecieć ze śmiechu z krzesła. Podniósł się po paru minutach i wyszedł w stronę Remusa, a uśmiech wciąż igrał mu na wargach, ramiona i całe ciało drgały mu w przypływie powstrzymywanego śmiechu.
- Wiedzę teoretyczną, jak słyszałem, opanowałeś do perfekcji, ale co do praktyki to chyba za bardzo lunatycznie do tego podchodzisz, Remusie. Albo los się zemścił na Tobie, za tę drastyczną pobudkę dzisiaj rano. – Rzekł z rozbawieniem, celując w przyjaciela różdżką. Zrobił kilka kroków w przód, a potem machnął różdżką w charakterystyczny dla tego zaklęcia sposób i mruknął. – ”Orbis”.
W tych krótkich chwilach między Meredith a Nolanem z Ravenclawu coś się wydarzyło, ale James nie zwrócił na to uwagi, skupiając ją całkowicie na ćwiczeniach z Remusem. Spojrzał z niedowierzaniem na nędzną strużkę świawtła wylatującą z jego różdżki, któa w żadnym wypadku nie mogła być pożądanym przez niego zaklęciem. Nie zdołał się uspokoić po wcześniejszym napadzie wesołości wywołanym niepowodzeniem Remusa i znów wybuchnął gromkim śmiechem.
- Ale z nas charłaki, Remus! Dawaj, dawaj! Spróbuj jeszcze raz, bo się pogrążamy obaj i to w dodatku przy świadkach. - Wydusił z siebie, nadal chichocząc i zdziwionym spojrzeniem odprowadzając zgiętego prawie w pół Krukona, wychodzącego z sali. - A temu co się stało? - Spojrzał pytająco na Remusa, gdy ten przestał się z niego już naigrywać. Dopiero po chwili, gdy umysł miał już wolny od nagłego rozbawienia, połączył pozycję zgiętego nienaturalnie Nolana z tym co mogło mu się przytrafić. Potter skrzywił się na samą myśl. - Biedny. - Mruknął, do zamykających się za Krukonem drzwi sali.
- Teraz wyglądam jak ósmy cud świata i to tylko Twoja zasługa! – Odparł z błyskiem w oku, na jej przerażone słowa. Uśmiech na moment zszedł mu z twarzy, kiedy zobaczył, że Lily wcale nie zamierzała koło niego usiąść. Jednak przyjął za dobrą monetę fakt, że usiadła z Alice. Puchonka była bardzo pozytywną postacią i żywił nadzieję, że dziewczyny się zaprzyjaźnią. Potter więc siłą rzeczy usiadł, przeoczając wejście do Sali Lyrae, ponieważ Flitwick zaczął lekcję, a on wciąż wpatrywał się w plecy Lily. Właśnie zaczęła się lekcja i Potter jak na zawołanie przestał słuchać. Zaklęcie było omawiane aktualnie przez najpilniejszego z pilnych Remusa, który siedział notabene z przodu Sali, ignorując swoich dwóch najlepszych kumpli, których obudził bez krztyny sumienia. Tak więc lekcja zaczynała się standardowo. Potter wyciągnął pergamin ze swojej torby i zaczął na nim coś pospiesznie szkicować. Żaden był z niego artysta, miał zamiar wysłać komuś liścik samolocik, kątem ucha przysłuchując się słowom Lunatyka. Kiedy przyjaciel zarobił dla nich 10 punktów, Rogacz zaklaskał w dłonie, wiwatując i wprawiając Remusa w zakłopotanie pomieszane z zażenowaniem. Ani on ani Syriusz nie zwrócili uwagi, kiedy profesor kazał podobierać się w pary, a na środek została wywołana Meredith. Potter spieszył się, by skończyć przed ćwiczeniami swój liścik i nie zwracał więcej uwagi na to, co działo się akurat na lekcji. Uśmiechnął się jednak pod nosem, kiedy głos zabrała Lily, by dodać od siebie swoje trzy knuty, a raczej pięć galeonów do tematu lekcji. Pierwszy z liścików był kierowany do Lily Evans, a we wnętrzu złożonego samolociku znajdował się poruszający się wijącymi ruchami krawat, przypominający do złudzenia w tym co wyczyniał na kartce – ludzki język, natomiast pod obrazkiem pojawiły się, podobnie wijące się słowa skierowane do do dziewczyny – ”Nie powinnaś była robić tego co przed chwilą, zwłaszcza, że wywołałaś u mnie wspomnienie tamtego dnia. I jak ja mam się teraz skupić na lekcji?”. Natomiast kolejna kartka pergaminu również złożona w samolocik, skierowana była do jego nowej koleżanki, która siedziała tuż obok dziewczyny. Ależ, Panie Rogaczu, czyżby Pan leciał na dwa fronty? Nie, raczej nie. Po prostu wpadł na ten pomysł w przypływie chwili i jak najprędzej postanowił go zrealizować, zanim ktokolwiek zapragnie znaleźć się z nim w parze do ćwiczeń. Na drugim pergaminie ruchomy obrazek przedstawiał szkic boiska do Quidditcha i latające w okół niego tłuczki z szyderczymi uśmieszkami, a dopisek brzmiał – „Dzięki, Hughes! Jestem Twoim dłużniekiem!” Słowa kierowały się w stronę jednego z tłuczków w formie malowniczej chmurki. Natomiast drugi tłuczek mówił coś zupełnie innego: ”Chciałbym Ci jakoś wynagrodzić tę idiotyczną sytuację, w jakiej Cię wtedy zostawiłem.” Wiedział, że nie powinien takich spraw załatwiać na lekcji, ale nie zważając na to co wypada, a czego nie, odesłał dwa samolociki w stronę dziewczyn siedzących bardziej z przodu Sali. Schylił się do torby, by schować swoje pióro, ponieważ podczas ćwiczeń nie byłoby mu już potrzebne. Już miał się podnosić, kiedy usłyszał słowa Remusa nad swoją głową. Podniósł na niego wzrok, zdziwiony faktem, że ten się do niego pofatygował aż na koniec klasy. Już otwierał usta, by mu odpowiedzieć, ale Remus postanowił go chyba zaskoczyć swoimi umiejętnościami wprawnego maga i zaatakował pierwszy. To co stało się później, przekroczyło najśmielsze oczekiwania zarówno Remusa jak i Jamesa. Rogacz przez trzy sekundy przypatrywał się głupawym wzrokiem w przyjaciela i w jego smętnie rozpływającą się w powietrzu strużkę światła, a po chwili złapał się za brzuch i ryknął tak donośnym śmiechem, że zagłuszył wszystkie dotychczasowe rozmowy prowadzone w ławkach. Łzy napłynęły mu do oczu, a Potter zgiął się w pół, trzymając się ławki, by nie zlecieć ze śmiechu z krzesła. Podniósł się po paru minutach i wyszedł w stronę Remusa, a uśmiech wciąż igrał mu na wargach, ramiona i całe ciało drgały mu w przypływie powstrzymywanego śmiechu.
- Wiedzę teoretyczną, jak słyszałem, opanowałeś do perfekcji, ale co do praktyki to chyba za bardzo lunatycznie do tego podchodzisz, Remusie. Albo los się zemścił na Tobie, za tę drastyczną pobudkę dzisiaj rano. – Rzekł z rozbawieniem, celując w przyjaciela różdżką. Zrobił kilka kroków w przód, a potem machnął różdżką w charakterystyczny dla tego zaklęcia sposób i mruknął. – ”Orbis”.
W tych krótkich chwilach między Meredith a Nolanem z Ravenclawu coś się wydarzyło, ale James nie zwrócił na to uwagi, skupiając ją całkowicie na ćwiczeniach z Remusem. Spojrzał z niedowierzaniem na nędzną strużkę świawtła wylatującą z jego różdżki, któa w żadnym wypadku nie mogła być pożądanym przez niego zaklęciem. Nie zdołał się uspokoić po wcześniejszym napadzie wesołości wywołanym niepowodzeniem Remusa i znów wybuchnął gromkim śmiechem.
- Ale z nas charłaki, Remus! Dawaj, dawaj! Spróbuj jeszcze raz, bo się pogrążamy obaj i to w dodatku przy świadkach. - Wydusił z siebie, nadal chichocząc i zdziwionym spojrzeniem odprowadzając zgiętego prawie w pół Krukona, wychodzącego z sali. - A temu co się stało? - Spojrzał pytająco na Remusa, gdy ten przestał się z niego już naigrywać. Dopiero po chwili, gdy umysł miał już wolny od nagłego rozbawienia, połączył pozycję zgiętego nienaturalnie Nolana z tym co mogło mu się przytrafić. Potter skrzywił się na samą myśl. - Biedny. - Mruknął, do zamykających się za Krukonem drzwi sali.
- Mistrz Gry
Re: Sala Zaklęć
Czw Kwi 30, 2015 3:57 am
The member 'James Potter' has done the following action : Rzuć kością
'Lekcja' :
Result :
'Lekcja' :
Result :
- Alice Hughes
Re: Sala Zaklęć
Czw Kwi 30, 2015 12:49 pm
Notując szybko wypowiedzi Remusa, nauczyciela i Lily kątem oka Alice zauważyła, że ta ostatnia się do niej uśmiecha. Obróciła więc twarz w stronę Gryfonki i odwzajemniła uśmiech w chwili gdy kawałek pergaminu spoczął na jej biurku. Spojrzała nieco zdezorientowana na samolocik unosząc jednocześnie brwi. Evans dostała dokładnie taką samą przesyłkę. Upewniając się, że uwaga profesora Flitwicka jest w pełni skierowana na Meredith - rozwinęła papier swoimi cienkimi palcami, nadal pewna, że nastąpiła jakaś pomyłka. Parsknęła widząc szkic boiska. Nie musząc dłużej zastanawiać się kto i po co wysyła jej wiadomości na lekcji obróciła się w stronę Kapitana Gryfonów i kręcąc lekko głową posłała mu ciepły uśmiech. Mówiąc bezgłośnie "Jest OK!" uniosła też w górę dwa kciuki. Dopiero po chwili orientując się, że wygląda to co najmniej dziwnie obróciła się z całej siły w stronę rudowłosej dziewczyny i unosząc ręce w obronnym geście pokręciła głową chcąc dać jej do zrozumienia, że to nic takiego. Koordynacja nigdy nie była mocną stroną Hughes... A Jednoczesne kręcenie głową i machanie rękami? Nie minęły nawet trzy sekundy kiedy z głośnym sykiem złapała się za oko. Błogosławiąc los za to, że nie miała w ręce pióra czy różdżki potarła kilka razy załzawiona powiekę i wyprostowała się mając nadzieję, że nauczyciel nie zauważył tego drobnego wypadku. Ten jednak zerkał na podłogę a podążając za jego wzrokiem Alice osłupiała. Meredith, która jeszcze przed chwilą stała przed Flitwickiem leżała teraz na ziemi. Nic z tego nie rozumiejąc - zaklęcie w końcu miało nie mieć wpływu na ludzi - odsunęła lekko krzesło chcąc pomóc koleżance z domu. Nim jednak zdążyła się podnieść ta miała już opiekę. Uśmiechnęła się więc do Nolana i skupiała wreszcie całą uwagę na Lily która skierowała się w jej stronę.
- Bardzo chętnie z tobą poćwiczę. - Uśmiechnęła się nieco niepewnie. - Ale nie będziesz mdlała, prawda? - Wstała z krzesła i stanęła w nieco luźniejszym miejscu czekając aż rudowłosa znajdzie się przed nią. Uśmiechnęła się do Evans i poczekała na znak, że dziewczyna jest gotowa.
- Orbis! - Powiedziała naśladując jednocześnie okrężny ruch ręką który zademonstrował im profesor. Intensywny, niebieski promień wystrzelił z jej różdżki i kołując w powietrzu oplótł Pannę Evans jak kolorowa wstążka. Alice przyglądała się przez chwilę swojemu dziełu.
- Nie przypuszczałam, że niebieski pasuje do rudego... Ale ładnie ci. - Uśmiechnęła się patrząc jak dziewczyna z łatwością pozbywa się lazurowej otoczki a drzwi za nią trzasnęły. Obróciła głowę spodziewając się zobaczyć kogoś spóźnionego. Może Esme? Ale w sali nie było nikogo nowego a jedyną zachowującą się dziwnie osobą był Nolan, który trzymając się za przyrodzenie kuśtykał w stronę drzwi. Pełna najgorszych przeczuć Alice rozejrzała się szybko po klasie. Nigdzie nie było widać Meredith.
Co tym razem...? Wzniosła oczy do nieba i mając nadzieję znaleźć dziewczynę zaraz po lekcji obróciła się w stronę Lily i skinęła głową, czekając na ruch Gryfonki.
- Bardzo chętnie z tobą poćwiczę. - Uśmiechnęła się nieco niepewnie. - Ale nie będziesz mdlała, prawda? - Wstała z krzesła i stanęła w nieco luźniejszym miejscu czekając aż rudowłosa znajdzie się przed nią. Uśmiechnęła się do Evans i poczekała na znak, że dziewczyna jest gotowa.
- Orbis! - Powiedziała naśladując jednocześnie okrężny ruch ręką który zademonstrował im profesor. Intensywny, niebieski promień wystrzelił z jej różdżki i kołując w powietrzu oplótł Pannę Evans jak kolorowa wstążka. Alice przyglądała się przez chwilę swojemu dziełu.
- Nie przypuszczałam, że niebieski pasuje do rudego... Ale ładnie ci. - Uśmiechnęła się patrząc jak dziewczyna z łatwością pozbywa się lazurowej otoczki a drzwi za nią trzasnęły. Obróciła głowę spodziewając się zobaczyć kogoś spóźnionego. Może Esme? Ale w sali nie było nikogo nowego a jedyną zachowującą się dziwnie osobą był Nolan, który trzymając się za przyrodzenie kuśtykał w stronę drzwi. Pełna najgorszych przeczuć Alice rozejrzała się szybko po klasie. Nigdzie nie było widać Meredith.
Co tym razem...? Wzniosła oczy do nieba i mając nadzieję znaleźć dziewczynę zaraz po lekcji obróciła się w stronę Lily i skinęła głową, czekając na ruch Gryfonki.
- Mistrz Gry
Re: Sala Zaklęć
Czw Kwi 30, 2015 12:49 pm
The member 'Alice Hughes' has done the following action : Rzuć kością
'Lekcja' :
Result :
'Lekcja' :
Result :
- Remus J. Lupin
Re: Sala Zaklęć
Czw Kwi 30, 2015 2:49 pm
Stał odwrócony tyłem do profesora, więc siłą rzeczy nie widział też, co dokładnie działo się między Nolanem a Meredith i szczerze mówiąc, w tym momencie nie bardzo go to zresztą obchodziło. Zrezygnowany patrzył w kawałek patyka, który wystrzelił żałośnie smętny płomyk w założeniu mający być porządnym zaklęciem, a nie niebieskim pierdnięciem. Był gotowy już na zgryźliwe uwagi ze strony profesora i całego otoczenia z Jamesem na czele i przynajmniej na tym ostatnim się nie zawiódł, gdy Potter prawie rozwalił mu bębenki swoim dudniącym śmiechem. Spod zmrużonych powiek obserwował, jak jego przyjaciel zwija się ze śmiechu, kurczowo trzymając się za brzuch. Gdyby się w tym momencie odwrócił, zapewne w takiej samej pozycji dostrzegłby Nolana, z tym że jeden i drugi robili to z zupełnie innych powodów, a powód Jamesa był niewątpliwie o wiele bardziej przyjemny.
Zagryzł wargi, czekając aż Rogacz przestanie się śmiać i sam zaprezentuje swoje umiejętności. Z pewnością nie odmówiłby sobie teraz małego pokazu i powodu do równie niewielkiego triumfu. W myślach Remus prawie że się modlił, by Potterowe czarowanie było tak samo nieudane jak jego - ot, chwilowa złośliwość wynikająca nie z niechęci do Jamesa, co czystej sympatii do kumpla. Dziwne? Może trochę, ale nie dla tych, którzy doskonale rozumieli ogromną siłę przyjaźni. W innych warunkach reakcja Jamesa wywołałaby w Remusie wstyd i zażenowanie pomieszane z rosnącą wściekłością na własne upokorzenie. Byli jednak najlepszymi przyjaciółmi, a to dawało obu nieprzeciętne możliwości przekraczania granic, które dla nich na zawsze miały zostać nieprzekroczone. I nawet śmiech, chociaż z zewnątrz mógł się wydawać złośliwy i drwiący, dla nich obu był dowodem przyjacielskiej sympatii.
Wykorzystał moment, gdy James wypluwał swoje płuca ze śmiechu, a jego twarz robiła się równie czerwona jak włosy Evans, by rozejrzeć się dookoła po innych uczniach i sprawdzić, jak im idzie. W tym momencie jego uwagę przykuła sylwetka jednej z Puchonek, która dramatycznym i szybkim krokiem opuszczała salę, a zaraz po niej wybiegł (a raczej wyturlał się w śmieszny sposób) Krukon. Dopiero gdy usłyszał pufnięcie, odwrócił się znów do Jamesa, który stał wpatrzony w swoją różdżkę. Wyglądało na to, że i jemu zaklęcie nie wyszło, ale Remus postanowił nie czynić więcej hałasu na lekcji kolejnym wybuchem śmiechu, dlatego tylko uśmiechnął się kpiąco.
- Powiadają, że kto nie ma szczęścia w różdżce, ten ma w miłości... - wzniósł oczy ku niebu, a raczej ku sufitowi, który w tym momencie wydał mu się nader absorbujący, ale był pewien, że James doskonale zrozumiał sens jego słów. Ponownie uniósł różdżkę, kierując jej koniec w klatkę piersiową Pottera i powtórzył: - Orbis.
Tym razem efekt był już nieco lepszy, bo mdły płomyk uformował nawet coś w rodzaju błękitnej wstążki, ale sekundę później znów rozpłynął się w powietrzu. Remus westchnął i usiadł na krześle, wpatrując się z irytacją w swoją różdżkę.
- Wygląda więc na to, że niedługo będę jednym z najbardziej obleganych chłopaków w szkole - przewrócił oczami, jakby sama myśl wydawała mu się absurdalna. - W porządku, kończ waść, wstydu oszczędź, póki nikt nie patrzy - rozłożył ręce w geście poddania się.
Zagryzł wargi, czekając aż Rogacz przestanie się śmiać i sam zaprezentuje swoje umiejętności. Z pewnością nie odmówiłby sobie teraz małego pokazu i powodu do równie niewielkiego triumfu. W myślach Remus prawie że się modlił, by Potterowe czarowanie było tak samo nieudane jak jego - ot, chwilowa złośliwość wynikająca nie z niechęci do Jamesa, co czystej sympatii do kumpla. Dziwne? Może trochę, ale nie dla tych, którzy doskonale rozumieli ogromną siłę przyjaźni. W innych warunkach reakcja Jamesa wywołałaby w Remusie wstyd i zażenowanie pomieszane z rosnącą wściekłością na własne upokorzenie. Byli jednak najlepszymi przyjaciółmi, a to dawało obu nieprzeciętne możliwości przekraczania granic, które dla nich na zawsze miały zostać nieprzekroczone. I nawet śmiech, chociaż z zewnątrz mógł się wydawać złośliwy i drwiący, dla nich obu był dowodem przyjacielskiej sympatii.
Wykorzystał moment, gdy James wypluwał swoje płuca ze śmiechu, a jego twarz robiła się równie czerwona jak włosy Evans, by rozejrzeć się dookoła po innych uczniach i sprawdzić, jak im idzie. W tym momencie jego uwagę przykuła sylwetka jednej z Puchonek, która dramatycznym i szybkim krokiem opuszczała salę, a zaraz po niej wybiegł (a raczej wyturlał się w śmieszny sposób) Krukon. Dopiero gdy usłyszał pufnięcie, odwrócił się znów do Jamesa, który stał wpatrzony w swoją różdżkę. Wyglądało na to, że i jemu zaklęcie nie wyszło, ale Remus postanowił nie czynić więcej hałasu na lekcji kolejnym wybuchem śmiechu, dlatego tylko uśmiechnął się kpiąco.
- Powiadają, że kto nie ma szczęścia w różdżce, ten ma w miłości... - wzniósł oczy ku niebu, a raczej ku sufitowi, który w tym momencie wydał mu się nader absorbujący, ale był pewien, że James doskonale zrozumiał sens jego słów. Ponownie uniósł różdżkę, kierując jej koniec w klatkę piersiową Pottera i powtórzył: - Orbis.
Tym razem efekt był już nieco lepszy, bo mdły płomyk uformował nawet coś w rodzaju błękitnej wstążki, ale sekundę później znów rozpłynął się w powietrzu. Remus westchnął i usiadł na krześle, wpatrując się z irytacją w swoją różdżkę.
- Wygląda więc na to, że niedługo będę jednym z najbardziej obleganych chłopaków w szkole - przewrócił oczami, jakby sama myśl wydawała mu się absurdalna. - W porządku, kończ waść, wstydu oszczędź, póki nikt nie patrzy - rozłożył ręce w geście poddania się.
- Mistrz Gry
Re: Sala Zaklęć
Czw Kwi 30, 2015 2:49 pm
The member 'Remus J. Lupin' has done the following action : Rzuć kością
'Lekcja' :
Result :
'Lekcja' :
Result :
- Kim Miracle
Re: Sala Zaklęć
Czw Kwi 30, 2015 4:15 pm
No to tragedia. Kim zasnęła. Jednak takie czołowe medytacje nie są dobre do wybudzenia. Nawet nie zauważyła, że profesor rozpoczął lekcję. Śniła o tym, że jest na miotle i leci wśród obłoków. Nic się nie liczy. Nie ma żadnych walk. Nie ma złych ludzi. Jest tylko ona, miotła i wiatr. Wolność. Cudowna chwila, w której mogła zatracić się na zawsze, aby być wiecznie szczęśliwą. Dopiero hałas wywołany przez Nolana i Meredith zbudził ją ze słodkiego snu. Miała tylko nadzieję, że profesor był tak zajęty tłumaczeniem, że nie zauważył jej nieuwagi, ale ona naprawdę nienawidziła wstawać rano. Czemu lekcje nie mogą odbywać się w nocy? Ona w nocy prawie w ogóle nie śpi - albo wierci się w łóżku jak mucha w smole, albo pisze jakieś historyjki w swoim zeszycie, albo uczy się - oczywiście na swoim łóżku, zasłonięta przez kotary, aby nie przeszkadzać koleżankom. Syknęła widząc, co zrobiła jej koleżanka z pokoju Nolanowi i zaczęła mu współczuć.
- Biedak - szepnęła zaspanym głosem, a potem zobaczyła Neve obok siebie. Pierwszy moment zastanwiała się skąd ta księżniczka się tu pojawiła, ale potem zaczaiła, że z Ravenclawu.
- Cześć - szepnęła.- Powiesz mi co się działo na lekcji?- w głosie można było wyczuć nutkę błagania. Popatrzyła na innych i zauważyła, że ćwiczą zaklęcie. Na tablicy zobaczyła napis i przypomniała sobie, że kilka nocy temu czytała o tym zaklęciu. Tylko co tam było? Zobaczyła jak inni je robią i uśmiechnęła się niepewnie. Gdy tylko Neve mniej więcej skróciła jej to co najważniejsze wstała i stanęła na przeciw niej.
- Będziemy razem w parze, zgoda?- zapytała z szerokim uśmiechem. Przetarła śpiące, niebieskie oczęta i ziewnęła zasłaniając usta.- Wybacz. Ranek to nie mój żywioł.
Zastanawiające było to, że ta dziewczyna, która zawsze się uśmiecha jak poranne słoneczko, wolała ciemne noce. Może właśnie tak miało być? Miała dawać nikłe światełko zimnemu mroku?
- Orbis - szepnęła i zamachała różdżką tak jak trzeba, gdy tylko Krukonka ogarnęła, co mówiła Kim.
No i się nie udało. Wzruszyła ramionami, ale to była jej wina. Mogła nie zasypiać.
- Eh... - schowała różdżkę w glana.- Teraz ty - mrugnęła do niej, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.- Ale chcę jeszcze raz spróbować, aby się nauczyć - wystawiła do niej kciuka w górę.
- Biedak - szepnęła zaspanym głosem, a potem zobaczyła Neve obok siebie. Pierwszy moment zastanwiała się skąd ta księżniczka się tu pojawiła, ale potem zaczaiła, że z Ravenclawu.
- Cześć - szepnęła.- Powiesz mi co się działo na lekcji?- w głosie można było wyczuć nutkę błagania. Popatrzyła na innych i zauważyła, że ćwiczą zaklęcie. Na tablicy zobaczyła napis i przypomniała sobie, że kilka nocy temu czytała o tym zaklęciu. Tylko co tam było? Zobaczyła jak inni je robią i uśmiechnęła się niepewnie. Gdy tylko Neve mniej więcej skróciła jej to co najważniejsze wstała i stanęła na przeciw niej.
- Będziemy razem w parze, zgoda?- zapytała z szerokim uśmiechem. Przetarła śpiące, niebieskie oczęta i ziewnęła zasłaniając usta.- Wybacz. Ranek to nie mój żywioł.
Zastanawiające było to, że ta dziewczyna, która zawsze się uśmiecha jak poranne słoneczko, wolała ciemne noce. Może właśnie tak miało być? Miała dawać nikłe światełko zimnemu mroku?
- Orbis - szepnęła i zamachała różdżką tak jak trzeba, gdy tylko Krukonka ogarnęła, co mówiła Kim.
No i się nie udało. Wzruszyła ramionami, ale to była jej wina. Mogła nie zasypiać.
- Eh... - schowała różdżkę w glana.- Teraz ty - mrugnęła do niej, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.- Ale chcę jeszcze raz spróbować, aby się nauczyć - wystawiła do niej kciuka w górę.
- Mistrz Gry
Re: Sala Zaklęć
Czw Kwi 30, 2015 4:15 pm
The member 'Kim Miracle' has done the following action : Rzuć kością
'Lekcja' :
Result :
'Lekcja' :
Result :
- Joshua Hope
Re: Sala Zaklęć
Czw Kwi 30, 2015 5:14 pm
Na bogów wszystkich którzy nie grzmią w tym momencie. Większość uczniów albo nie słuchała, albo nie miała wystarczającej ilości podręcznej pamięci w czaszce żeby zapamiętać inkantacje, a jednak poderwali się jak jeden mąż żeby zacząć rzucać zaklęcie. Oczywiście, czemu by nie. W końcu nie ma nic fajniejszego w przekręcaniu rzucanego czaru, a nuż widelec jebnie się w kogoś expeliarmusem? Trup na miejscu, moi mili.
Joshua jednak nie miał dzisiaj humoru na podobną zabawę. Wyciągnął swój drzewiec z przejrzystą i klarowną myślą, która jak wspomniany wcześniej grom z jasnego nieba trafiła rozchwiany umysł - ja pierdole jak mnie się nie chce, że o jej.
Machnął różdżką od niechcenia w kierunku Rockers.
-Orbis!
I miał nadzieję, że przez sale potoczą się wybuchy. Śmiesznie by było. Wiecie, nieszkodliwe na dobrą sprawę zaklęcie, a tu avada. Psikus losu, sik prosty przeznaczenia, loża szydery życia.
Joshua jednak nie miał dzisiaj humoru na podobną zabawę. Wyciągnął swój drzewiec z przejrzystą i klarowną myślą, która jak wspomniany wcześniej grom z jasnego nieba trafiła rozchwiany umysł - ja pierdole jak mnie się nie chce, że o jej.
Machnął różdżką od niechcenia w kierunku Rockers.
-Orbis!
I miał nadzieję, że przez sale potoczą się wybuchy. Śmiesznie by było. Wiecie, nieszkodliwe na dobrą sprawę zaklęcie, a tu avada. Psikus losu, sik prosty przeznaczenia, loża szydery życia.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach