Strona 1 z 2 • 1, 2
- Caroline Rockers
Lodowy parkiet
Pon Sty 06, 2014 10:38 pm
Wielki parkiet cały pokrytym lodem, wręcz przypominający lodowisko. Jednakże profesor Dumbledore tak zaczarował powierzchnię, żeby można było spokojnie na niej tańczyć. Z sufitu natomiast pada najprawdziwszy śnieg.
- Nauczyciele
Re: Lodowy parkiet
Wto Sty 07, 2014 9:07 pm
Skoro próby już się skończyły i każdy uczeń powinien już potrafić zatańczyć walca angielskiego (teoretycznie) nadszedł czas by rozpocząć Bal Zimowy w Hogwarcie! Wielka Sala już została na tę okazję starannie przygotowana i wręcz jej odmieniony wygląd zapierał wdech w piersiach. Ale zanim uczniowie oddadzą się całkowicie szałowi nocy; wierzcie lub nie ale to jest bardzo dosłowne, przyjdzie im się zmierzyć z walcem. Krok po kroczku i do przodu nie? Trochę zamieszania może się zrobić, ale wszystko zostanie zapięte na ostatni guzik (choćby przez uroczego Mistrza Gry). Więc jak, Hogwart? Jesteście gotowi?! Nauczyciele bowiem już stali i czekali w swych strojach na to, kiedy się pojawią pary.
Jednakże był ktoś, kto nie był zadowolony ani z tego balu, ani z życia. Zapytacie kto? Otóż Argus Filch we własnej osobie! Co się dziwić, miał zatańczyć ze Ślizgonką, która spokoju mu nie dawała. Biedaczek niejednokrotnie odwiedzał Skrzydło Szpitalne, prosząc o jakieś proszki, eliksiry czy cokolwiek na uspokojenie. Niestety, to wszystko na nic! Próżny trud!
Jednakże był ktoś, kto nie był zadowolony ani z tego balu, ani z życia. Zapytacie kto? Otóż Argus Filch we własnej osobie! Co się dziwić, miał zatańczyć ze Ślizgonką, która spokoju mu nie dawała. Biedaczek niejednokrotnie odwiedzał Skrzydło Szpitalne, prosząc o jakieś proszki, eliksiry czy cokolwiek na uspokojenie. Niestety, to wszystko na nic! Próżny trud!
- Alex White
Re: Lodowy parkiet
Wto Sty 07, 2014 10:14 pm
Kto by przypuszczał, że nawet po śmierci ojca będzie zmuszona do przybycia na jakikolwiek bal? To przecież on zawsze wciskał ją w ciasne gorsety, przez które nie mogła złapać tchu i ciągał na przyjęcia. Nie lubiła tego, ale też go nie winiła. Bo co niby miał innego robić z małą dziewczynką. Wolał nie zostawiać ją ze skrzatami domowymi, a oddać pod opiekę ciotki po prostu się obawiał.
Może wyszło to dla Alex na dobre? Nabrała wprawy w przygotowaniu do przyjęć. Dlatego właśnie nawet znalezienie sukienki na ostatnią chwilę nie sprawiło jej większego problemu. Po dwóch godzinach ciężkiej pracy nad włosami, makijażem i strojem, wreszcie mogła zaprezentować światu oblicze, jakiego nigdy wcześniej nie widzieli. Bo przecież White nigdy nie chodziła w sukienkach, ani tym bardziej w szpilkach.
Wkroczyła do Wielkiej Sali z delikatnie uniesionym podbródkiem. Była półkrwi, ale wciąż pochodziła z szanowanego rodu. Poruszanie się, kiedy gorset uniemożliwia ci oddychanie, miała we krwi. Więc może zacznijmy od opisania jej wyglądu. Och... Jej suknia nie była ani odrobinę w stylu grzecznej krukonki! Wręcz przeciwnie!
Czarny gorset zdobiony motywami roślinnymi w kolorze butelkowej zieleni, podkreślał jej zgrabną talię. W miejscu, gdzie się kończył, czarny materiał spływał łagodnie kaskadą, tworząc rozkloszowanie nadające sukni wygląd z epoki. Jednak wzrok najbardziej przyciągało wyjątkowe zdobienie prawego rękawa. I właściwie jedynego... Ciemna zieleń, niemal wchodząca w czerń, a jednak połyskująca w świetle jak skóra węża, takiego koloru był pasek materiału, owinięty wokół jej ramienia, jak gad i kończący delikatnym pierścionkiem ze szmaragdowym, małym oczkiem. Lewą rękę zdobiła jedynie masywna, srebrna bransoleta w kształcie szponów ptaka, zaciskających się na jej nadgarstku. Musiała w końcu czymś zatuszować te sińce po feralnym spotkaniu w cieplarni. Zresztą to był akcent jej domu. Małe przypomnienie, że pomimo iż dziś wyjątkowo wyglądem bardziej przypomina ślizgonkę, to na zawsze pozostanie krukonką. A jej fryzura, zapytacie? Cóż... Gęste, kasztanowe loki upięte były na lewą stronę, odsłaniając ucho przyozdobione pięknym kolczykiem pod postacią oka z pawiego pióra. No i oczywiście maska! Nie możemy zapomnieć o masce! Coś delikatnego... Czarna, koronkowa, ledwie zakrywająca jej twarz, a podkreślająca za to makijaż, którego motywem przewodnim był kolor szmaragdowy.
I cóż z tego, że wyglądała tak, jak wyglądała? Jedni powiedzą, że pięknie, inni, że beznadziejnie. Dla niej było to bez różnicy. Przyszła tu tylko dlatego, że nie chciała wystawić Jonathana, o ile to on nie wystawi jej. Idąc tu, wiedziała, że wszyscy będą się świetnie bawić. Wszyscy, z wyjątkiem jej samej. Ponieważ ona chciała uciec od ludzi jak najdalej. Łzy wciąż chciały spływać po jej policzkach, niszczyć owoce jej pracy, rozmazywać makijaż. A ona miałaby to w nosie.
Jednak musiała wziąć się w garść. Powinna odetchnąć głęboko (ta w gorsecie to naprawdę możliwe?) i stawić czoła tym wszystkim zgromadzonym na balu. Zrobiła parę kroków na przód i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu Jonathana. Pierwszy taniec miała zatańczyć z nim. Dopiero teraz poczuła jak okropnie się stresuje. A jeśli pomyli kroki?
Może wyszło to dla Alex na dobre? Nabrała wprawy w przygotowaniu do przyjęć. Dlatego właśnie nawet znalezienie sukienki na ostatnią chwilę nie sprawiło jej większego problemu. Po dwóch godzinach ciężkiej pracy nad włosami, makijażem i strojem, wreszcie mogła zaprezentować światu oblicze, jakiego nigdy wcześniej nie widzieli. Bo przecież White nigdy nie chodziła w sukienkach, ani tym bardziej w szpilkach.
Wkroczyła do Wielkiej Sali z delikatnie uniesionym podbródkiem. Była półkrwi, ale wciąż pochodziła z szanowanego rodu. Poruszanie się, kiedy gorset uniemożliwia ci oddychanie, miała we krwi. Więc może zacznijmy od opisania jej wyglądu. Och... Jej suknia nie była ani odrobinę w stylu grzecznej krukonki! Wręcz przeciwnie!
Czarny gorset zdobiony motywami roślinnymi w kolorze butelkowej zieleni, podkreślał jej zgrabną talię. W miejscu, gdzie się kończył, czarny materiał spływał łagodnie kaskadą, tworząc rozkloszowanie nadające sukni wygląd z epoki. Jednak wzrok najbardziej przyciągało wyjątkowe zdobienie prawego rękawa. I właściwie jedynego... Ciemna zieleń, niemal wchodząca w czerń, a jednak połyskująca w świetle jak skóra węża, takiego koloru był pasek materiału, owinięty wokół jej ramienia, jak gad i kończący delikatnym pierścionkiem ze szmaragdowym, małym oczkiem. Lewą rękę zdobiła jedynie masywna, srebrna bransoleta w kształcie szponów ptaka, zaciskających się na jej nadgarstku. Musiała w końcu czymś zatuszować te sińce po feralnym spotkaniu w cieplarni. Zresztą to był akcent jej domu. Małe przypomnienie, że pomimo iż dziś wyjątkowo wyglądem bardziej przypomina ślizgonkę, to na zawsze pozostanie krukonką. A jej fryzura, zapytacie? Cóż... Gęste, kasztanowe loki upięte były na lewą stronę, odsłaniając ucho przyozdobione pięknym kolczykiem pod postacią oka z pawiego pióra. No i oczywiście maska! Nie możemy zapomnieć o masce! Coś delikatnego... Czarna, koronkowa, ledwie zakrywająca jej twarz, a podkreślająca za to makijaż, którego motywem przewodnim był kolor szmaragdowy.
I cóż z tego, że wyglądała tak, jak wyglądała? Jedni powiedzą, że pięknie, inni, że beznadziejnie. Dla niej było to bez różnicy. Przyszła tu tylko dlatego, że nie chciała wystawić Jonathana, o ile to on nie wystawi jej. Idąc tu, wiedziała, że wszyscy będą się świetnie bawić. Wszyscy, z wyjątkiem jej samej. Ponieważ ona chciała uciec od ludzi jak najdalej. Łzy wciąż chciały spływać po jej policzkach, niszczyć owoce jej pracy, rozmazywać makijaż. A ona miałaby to w nosie.
Jednak musiała wziąć się w garść. Powinna odetchnąć głęboko (ta w gorsecie to naprawdę możliwe?) i stawić czoła tym wszystkim zgromadzonym na balu. Zrobiła parę kroków na przód i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu Jonathana. Pierwszy taniec miała zatańczyć z nim. Dopiero teraz poczuła jak okropnie się stresuje. A jeśli pomyli kroki?
- Caroline Rockers
Re: Lodowy parkiet
Sro Sty 08, 2014 10:11 am
Po próbie od razu wróciła do dormitorium by się przebrać. Musiała to zrobić, matka by jej nie odpuściła - znała ją wystarczająco dobrze, żeby to wiedzieć.
Zresztą... czy bal nie był idealną okazją, żeby sobie ulżyć?
Żeby zepsuć komuś wieczór?
Miała już zresztą kilka osób na oku - były na wyciągnięcie jej ręki.
Poprawiła maskę i z lochów udała się do Wielkiej Sali by zacząć przedstawienie. Jakże zabawnie, że tańczyła akurat z Collinsem! Jakże niespotykany znak od losu, by wykorzystać to do zemsty na nim.
Nie zapomniała o tym co jej zrobił, zresztą na szczęście większość blizn chowała się za sukienką.
Lód.
Wszędzie lód.
Taki jaki w jej oczach wręcz, a ona idealnie wpisywała się w rolę Królowej Śniegu.
Zmrużyła oczy na widok White, ale nie powiedziała nic, bo przecież... tu słowa nie były w ogóle potrzebne!
Czysta piękna igraszka życia i śmierci! Różdżkę też miała przy sobie dobrze schowaną. Buty na obcasie jedynie sprawiały, że była jeszcze wyższa.
Krok pierwszy.
Krok drugi.
I... wejście na parkiet.
Witamy Cię Królowo Śniegu wśród lodu, który sobie tak upodobałaś. I jak się czujesz? Lepiej?
Wszak nikt i nic Cię nie powstrzyma, czyż nie, hm?
Zabawne.
Zresztą... czy bal nie był idealną okazją, żeby sobie ulżyć?
Żeby zepsuć komuś wieczór?
Miała już zresztą kilka osób na oku - były na wyciągnięcie jej ręki.
Poprawiła maskę i z lochów udała się do Wielkiej Sali by zacząć przedstawienie. Jakże zabawnie, że tańczyła akurat z Collinsem! Jakże niespotykany znak od losu, by wykorzystać to do zemsty na nim.
Nie zapomniała o tym co jej zrobił, zresztą na szczęście większość blizn chowała się za sukienką.
Lód.
Wszędzie lód.
Taki jaki w jej oczach wręcz, a ona idealnie wpisywała się w rolę Królowej Śniegu.
Zmrużyła oczy na widok White, ale nie powiedziała nic, bo przecież... tu słowa nie były w ogóle potrzebne!
Czysta piękna igraszka życia i śmierci! Różdżkę też miała przy sobie dobrze schowaną. Buty na obcasie jedynie sprawiały, że była jeszcze wyższa.
Krok pierwszy.
Krok drugi.
I... wejście na parkiet.
Witamy Cię Królowo Śniegu wśród lodu, który sobie tak upodobałaś. I jak się czujesz? Lepiej?
Wszak nikt i nic Cię nie powstrzyma, czyż nie, hm?
Zabawne.
- Jonathan Avery
Re: Lodowy parkiet
Sro Sty 08, 2014 11:54 am
Lubił bale. Oczywiście nie zawsze tak było, zaczął je doceniać w stosunkowo niedawnym czasie. Wraz z rozwojem umiejętności tanecznych oraz charyzmy pojawiło się pewne zamiłowanie do tego typu imprez, na których przez wzgląd na koligacje rodzinne zdarzało mu się pojawiać całkiem często. To co kiedyś było męczącym obowiązkiem teraz stało się w pewnym sensie przyjemnością, szczególnie gdy nie czuło się na plecach zimnego spojrzenia rodziciela pilnującego czy aby nie popełnia się jakiegoś mniej lub bardziej znaczącego faux pas.
Wchodząc na parkiet machinalnie wyprostował plecy, nieznacznie unosząc przy tym podbródek. Chmurne spojrzenie przesunęło się po kilku najbliżej znajdujących się osobach, ewidentnie szukając kogoś konkretnego. Część oficjalna balu nie napawała go zbytnim optymizmem, zdawać by się mogło, iż ktoś postanowił zażartować sobie z niego doborem partnerki. Owszem, mimo iż na głos raczej by tego nie przyznał, nie miał najmniejszej ochoty na kontakt z panną White. Miał wystarczająco dużo własnych problemów i zmartwień, by jeszcze być świadkiem nieszczęścia innych osób.
Zamiast Alex dostrzegł kogoś zupełnie innego, kogoś kto samym swoim widokiem wywołał na jego ustach uśmiech, w którym można było zauważyć coś na kształt rozbawienia. Mały kociak Rabastana, czemuż jednak bez właściciela? Ach, tak. Nie dane im było tańczyć razem, niestety. Pokazałaby wtedy zapewne pazurki, ożywiając nieco klasycznego angielskiego walca. Doprawdy wielka to szkoda, mogłoby być ciekawie. Ale, ale. Cała noc przed nami! Znając Rockers mógł się spodziewać, iż ta postanowi nieco ożywić bal, dając mu przy tym mnóstwo uciechy ze swoich figli, które jej samej zdawały się czystym złem.
Niechętnie odwrócił spojrzenie od bladej osobistości Slytherinu, by w końcu zlokalizować swoją partnerkę. Niech to szlag, mimo iż górował wzrostem nad większością zgromadzonych w sali osób i tak ciężko było mu cokolwiek konkretnego dostrzec. Morze sukienek, wymyślnych fryzur i masek. Jest. Stała sama, rozglądając się wokół. Ruszył w jej stronę, zwinnie wymijając uczniów stojących mu na drodze. Przywołał na twarz uprzejmy uśmiech, jeden z tych które zwykło się serwować przy takich okazjach. Pomimo braku entuzjazmu w stosunku do swojej partnerki będącej w żałobie, musiał przyznać, że ta prezentowała się naprawdę dobrze. Lepiej niż się spodziewał, jeśli miałby być szczery.
- Moja droga, jak miło Cię widzieć. Wyglądasz naprawdę zjawiskowo - uśmiechnął się szerzej, stając naprzeciwko dziewczyny i udając, że nie dostrzega w jej oczach śladów napływających łez.
Możliwe, że nie miał w sobie tak wiele czaru i wdzięku co Rabastan, jednak niedaleko mu było do rudowłosego kuzyna. Nie wychodziło mu to jednak tak naturalnie i swobodnie, wprawne ucho wciąż mogło wychwycić w tonie Avery'ego fałszywą nutę, która pobrzmiewała w nim gdy tylko coś wystarczająco go rozproszyło - jednak nie tym razem.
Niecierpliwym gestem poprawił i tak już idealnie leżącą prostą czarną maskę zakrywająca powierzchnię wokół oczu. Stresował się? Bynajmniej.
Wchodząc na parkiet machinalnie wyprostował plecy, nieznacznie unosząc przy tym podbródek. Chmurne spojrzenie przesunęło się po kilku najbliżej znajdujących się osobach, ewidentnie szukając kogoś konkretnego. Część oficjalna balu nie napawała go zbytnim optymizmem, zdawać by się mogło, iż ktoś postanowił zażartować sobie z niego doborem partnerki. Owszem, mimo iż na głos raczej by tego nie przyznał, nie miał najmniejszej ochoty na kontakt z panną White. Miał wystarczająco dużo własnych problemów i zmartwień, by jeszcze być świadkiem nieszczęścia innych osób.
Zamiast Alex dostrzegł kogoś zupełnie innego, kogoś kto samym swoim widokiem wywołał na jego ustach uśmiech, w którym można było zauważyć coś na kształt rozbawienia. Mały kociak Rabastana, czemuż jednak bez właściciela? Ach, tak. Nie dane im było tańczyć razem, niestety. Pokazałaby wtedy zapewne pazurki, ożywiając nieco klasycznego angielskiego walca. Doprawdy wielka to szkoda, mogłoby być ciekawie. Ale, ale. Cała noc przed nami! Znając Rockers mógł się spodziewać, iż ta postanowi nieco ożywić bal, dając mu przy tym mnóstwo uciechy ze swoich figli, które jej samej zdawały się czystym złem.
Niechętnie odwrócił spojrzenie od bladej osobistości Slytherinu, by w końcu zlokalizować swoją partnerkę. Niech to szlag, mimo iż górował wzrostem nad większością zgromadzonych w sali osób i tak ciężko było mu cokolwiek konkretnego dostrzec. Morze sukienek, wymyślnych fryzur i masek. Jest. Stała sama, rozglądając się wokół. Ruszył w jej stronę, zwinnie wymijając uczniów stojących mu na drodze. Przywołał na twarz uprzejmy uśmiech, jeden z tych które zwykło się serwować przy takich okazjach. Pomimo braku entuzjazmu w stosunku do swojej partnerki będącej w żałobie, musiał przyznać, że ta prezentowała się naprawdę dobrze. Lepiej niż się spodziewał, jeśli miałby być szczery.
- Moja droga, jak miło Cię widzieć. Wyglądasz naprawdę zjawiskowo - uśmiechnął się szerzej, stając naprzeciwko dziewczyny i udając, że nie dostrzega w jej oczach śladów napływających łez.
Możliwe, że nie miał w sobie tak wiele czaru i wdzięku co Rabastan, jednak niedaleko mu było do rudowłosego kuzyna. Nie wychodziło mu to jednak tak naturalnie i swobodnie, wprawne ucho wciąż mogło wychwycić w tonie Avery'ego fałszywą nutę, która pobrzmiewała w nim gdy tylko coś wystarczająco go rozproszyło - jednak nie tym razem.
Niecierpliwym gestem poprawił i tak już idealnie leżącą prostą czarną maskę zakrywająca powierzchnię wokół oczu. Stresował się? Bynajmniej.
- Erin Potter
Re: Lodowy parkiet
Sro Sty 08, 2014 2:44 pm
Mimo, że jej przyjaciółki, z którymi przed chwilą spędzała czas szykując się do balu, najwyraźniej bardzo cieszyły się z imprezy, młoda Potter nie podzielała ich entuzjazmu.
Uśmiechaj się częściej.
Nigdy nie wiesz, kto może się zakochać w Twym uśmiechu.
List, który otrzymała tuż przed wyjściem, skrzętnie ukryła przed dziewczynami. Nie chciała się nim z nikim dzielić - wiedziała, że im mocniej zagłębiłaby się w namyślanie na temat tego, kto mógłby być autorem wiadomości, tym bardziej podsycałaby swoją ciekawość i - być może - niedługo potem kolejny raz zawiodłaby się. A zawodów serca jak na ten moment zdecydowanie miała dość.
Oczywiście pierwszą myślą Erin był On, jednakże doskonale znała Jego charakter pisma, a te, które miała okazję teraz przeczytać, było właściwie całkowitą odwrotnością pisma Lupina. Dlatego też niemal od razu wykreśliła go z listy podejrzanych.
W końcu, nie chcąc tracić czasu na zajmowanie się głupim skrawkiem papieru, wyrzuciła go do kominka w Pokoju Wspólnym Gryfonów, uznając, że ktoś najzwyczajniej w świecie robi sobie z niej żarty. A Potter NAPRAWDĘ nie miała do tego nastroju. Wspaniałe rozpoczęcie balu, po prostu cudne!
Trzeba było jednak przyznać, że nauczyciele naprawdę postarali się przy dekorowaniu wnętrza - sala już niemal od samego wejścia zaskakiwała swoim pięknem i dbałością o szczegóły. Czarnowłosa mimowolnie uśmiechnęła się, spoglądając na śnieżne widowisko spod swej błękitnej, dobranej do sukienki, maski. Wyciągnęła dłoń by złapać w nią jeden, pojedynczy płatek śniegu, który, jak się zaraz okazało, był prawdziwy! O tak, śnieg zdecydowanie poprawił jej humor - zawsze kojarzył jej się z dzieciństwem, spędzaniem czasu na zewnątrz, beztroskich zabawach do późna... niestety, wszystko zdołało już dawno przeminąć. Wciąż jednak czasami przyłapywała siebie na stawaniu przy oknach i gapieniu się w spadające mroźne płatki z bliżej nieodgadniętym uśmiechem.
Tak czy siak, z nieco lepszym samopoczuciem, udała się w stronę parkietu i stanęła gdzieś z boku, nie widząc nigdzie swojego partnera od siedmiu boleści. Zerknęła na swe dłonie, obiecując sobie, że zaraz po walcu uda się do łazienki.
Zauważyła, że parę osób stanowczo jej się przygląda. Lekko uniosła swe brwi (czego i tak nie było widać, miała na sobie przecież maskę), lecz zaraz potem zorientowała się, o co mogło tak naprawdę chodzić. Wbiła wzrok w młodszą Puchonkę, która szeptała coś do swojej koleżanki. Stały zaraz obok niej, nawet nie kryjąc się z plotkowaniem na temat Rin.
- Potter w sukience?! To ona wie, że istnieje coś takiego jak sukienka?!
Nie chciała się kłócić, nie teraz, choć zaczynała się lekko irytować, dlatego też skrzyżowała ręce i, naburmuszona, stanęła w rogu sali, piorunując obie dziewczyny wzrokiem. Te musiały to zauważyć; lekko się speszyły i odwróciły się, dając jej spokój na - jak się spodziewała - przynajmniej jakiś czas.
Ugh... zapowiada się wspaniały wieczór...
Wyglądała ładnie, zupełnie nie jak Erin (ha, może dlatego właśnie ładnie?). Rzeczywiście lekko wyróżniała się z tłumu, zwracała na siebie uwagę. Było jej z tym trochę dziwnie, ale i jednocześnie udało jej się osiągnąć to, co w sumie planowała zrobić - udowodnić całej szkole, że naprawdę JEST dziewczyną. No, przynajmniej czasami. Ale jest. Naprawdę. Mimo setki zdziwionych spojrzeń kierowanych w jej stronę.
No.
Uśmiechaj się częściej.
Nigdy nie wiesz, kto może się zakochać w Twym uśmiechu.
List, który otrzymała tuż przed wyjściem, skrzętnie ukryła przed dziewczynami. Nie chciała się nim z nikim dzielić - wiedziała, że im mocniej zagłębiłaby się w namyślanie na temat tego, kto mógłby być autorem wiadomości, tym bardziej podsycałaby swoją ciekawość i - być może - niedługo potem kolejny raz zawiodłaby się. A zawodów serca jak na ten moment zdecydowanie miała dość.
Oczywiście pierwszą myślą Erin był On, jednakże doskonale znała Jego charakter pisma, a te, które miała okazję teraz przeczytać, było właściwie całkowitą odwrotnością pisma Lupina. Dlatego też niemal od razu wykreśliła go z listy podejrzanych.
W końcu, nie chcąc tracić czasu na zajmowanie się głupim skrawkiem papieru, wyrzuciła go do kominka w Pokoju Wspólnym Gryfonów, uznając, że ktoś najzwyczajniej w świecie robi sobie z niej żarty. A Potter NAPRAWDĘ nie miała do tego nastroju. Wspaniałe rozpoczęcie balu, po prostu cudne!
Trzeba było jednak przyznać, że nauczyciele naprawdę postarali się przy dekorowaniu wnętrza - sala już niemal od samego wejścia zaskakiwała swoim pięknem i dbałością o szczegóły. Czarnowłosa mimowolnie uśmiechnęła się, spoglądając na śnieżne widowisko spod swej błękitnej, dobranej do sukienki, maski. Wyciągnęła dłoń by złapać w nią jeden, pojedynczy płatek śniegu, który, jak się zaraz okazało, był prawdziwy! O tak, śnieg zdecydowanie poprawił jej humor - zawsze kojarzył jej się z dzieciństwem, spędzaniem czasu na zewnątrz, beztroskich zabawach do późna... niestety, wszystko zdołało już dawno przeminąć. Wciąż jednak czasami przyłapywała siebie na stawaniu przy oknach i gapieniu się w spadające mroźne płatki z bliżej nieodgadniętym uśmiechem.
Tak czy siak, z nieco lepszym samopoczuciem, udała się w stronę parkietu i stanęła gdzieś z boku, nie widząc nigdzie swojego partnera od siedmiu boleści. Zerknęła na swe dłonie, obiecując sobie, że zaraz po walcu uda się do łazienki.
Zauważyła, że parę osób stanowczo jej się przygląda. Lekko uniosła swe brwi (czego i tak nie było widać, miała na sobie przecież maskę), lecz zaraz potem zorientowała się, o co mogło tak naprawdę chodzić. Wbiła wzrok w młodszą Puchonkę, która szeptała coś do swojej koleżanki. Stały zaraz obok niej, nawet nie kryjąc się z plotkowaniem na temat Rin.
- Potter w sukience?! To ona wie, że istnieje coś takiego jak sukienka?!
Nie chciała się kłócić, nie teraz, choć zaczynała się lekko irytować, dlatego też skrzyżowała ręce i, naburmuszona, stanęła w rogu sali, piorunując obie dziewczyny wzrokiem. Te musiały to zauważyć; lekko się speszyły i odwróciły się, dając jej spokój na - jak się spodziewała - przynajmniej jakiś czas.
Ugh... zapowiada się wspaniały wieczór...
Wyglądała ładnie, zupełnie nie jak Erin (ha, może dlatego właśnie ładnie?). Rzeczywiście lekko wyróżniała się z tłumu, zwracała na siebie uwagę. Było jej z tym trochę dziwnie, ale i jednocześnie udało jej się osiągnąć to, co w sumie planowała zrobić - udowodnić całej szkole, że naprawdę JEST dziewczyną. No, przynajmniej czasami. Ale jest. Naprawdę. Mimo setki zdziwionych spojrzeń kierowanych w jej stronę.
No.
- Alex White
Re: Lodowy parkiet
Sro Sty 08, 2014 4:28 pm
Mieliście kiedyś kłopot z szafą? No wiecie, kiedy jest tak zapchana ubraniami, że nic się już w niej nie mieści. Staracie się ją za wszelką cenę zamknąć, ale na próżno. W końcu część ciuchów ląduje na waszym krześle lub łóżku.
No więc, coś podobnego działo się w umyśle Alex. Wciąż próbowała upchnąć wszystkie niepożądane myśli, gdzieś w czeluściach swojej głowy. Niestety to nie było takie proste. Jakaś zawsze wypływała na powierzchnię. Zwłaszcza ta najbardziej bolesna. Alex nie do końca pojmowała na jakiej zasadzie to działa i czy ma na to jakiś większy wpływ. Wiedziała jedynie, że nie potrafi wyrzucić swoich myśli z głowy. Naprawdę uciążliwe...
Jednak jej żałoba nie mogła przecież psuć zabawy innym. O nie, nie! White nie zamierzała robić nic w tym kierunku. Życzyła jak najlepiej wszystkim zgromadzonym w tej sali. Obojętnie z jakiego domu byli. Nawet Rockers, która patrzyła na wszystkich wilkiem. Nawet jej.
Właśnie dlatego, kiedy tylko Avery znalazł się obok niej, dziewczyna dygnęła teatralnie wymawiając krótkie:
- Dziękuję.- i uśmiechając się najpiękniej jak potrafiła.
Wy znacie prawdę. Ona znała prawdę. A i tak wszyscy musicie dziś odegrać swoje role. Każdy z was pisał swój scenariusz. Tyle wątków, ile postaci. Poruszające widowisko... Wszyscy są urodzonymi aktorami! W końcu muszą skrywać przed światem swoje małe sekrety...
Tutaj plusz, a tam róż. Tutaj tiul, tam znów król. Chłop i pop, czerń i biel. Tutaj pik, a tam kier. Maski!
- Ciebie również miło widzieć Jonathan.- a w myślach- "Cieszę się, że mnie nie wystawiłeś.". Kolejną grzeczność miała za sobą. Co teraz mój drogi?
Rozejrzała się, chłonąc niesamowity widok, jakim była zupełnie odmieniona Wielka Sala. Czerń jej sukni wyraźnie odznaczała się na tle parkietu. Wszędzie biel! Cudowna zimowa kraina! No i oczywiście uczniowie! Przeróżne suknie i maski. Klasycznie i oryginalnie. Każdy z uśmiechem na twarzy.
Idą w ruch - idą w tan. Z korowodem dam! I niech szaleństwo trwa!
Czyj to wzrok?
Czyja twarz?
Kto jest kim?
Fakt czy fałsz?
Stary koń, młody lew. Tutaj pik, a tam trefl. Maski!
Ponownie skierowała spojrzenie błękitnych oczu na swojego partnera. Nienawidziła losu! Los i życie mieli jakąś zmowę, żeby ją zniszczyć! Ona to wiedziała. Teraz, kiedy niektóre z jej przykrych myśli zostały wyrzucone z głowy, mogła skupić się bardziej na innych rzeczach.
Przykładowo mogła przyjrzeć się ślizgonowi. Klasyczna elegancja z idealnie zachowanym umiarem. Do tego profil, który można by było tłoczyć na rzymskich monetach, skryty pod prostą, czarną maską.
Zawsze mogła trafić gorzej. Przynajmniej była pewna, że umie tańczyć. Nawet ślepy by jednak zauważył, że pomimo dobranych stroi, wyglądali jak z zupełnie innej bajki. A przecież maski były poniekąd czymś, dzięki czemu wszyscy mogli się bawić. Niezależnie skąd pochodzili, prawda? Gdzieś tak czytała... Ale nie oszukujmy się. Alex, pomimo dobrego pochodzenia, zawsze będzie się odróżniać od Jonathana, albo Rabastana. I tak między nami, a śpiewającymi pingwinkami, to chyba się z tego cieszyła. Różnica była ogromna, ale nie miała pojęcia w czym tkwi. A przecież to musiało być coś oczywistego.
Co za bal! Maskarada samych kłamstw. Śmiało tańcz, nawet partner cię nie pozna.
Bije z maski oczu blask - co za bal!
Własna twarz - chcesz czy nie,
jest zawsze groźna.
No więc, coś podobnego działo się w umyśle Alex. Wciąż próbowała upchnąć wszystkie niepożądane myśli, gdzieś w czeluściach swojej głowy. Niestety to nie było takie proste. Jakaś zawsze wypływała na powierzchnię. Zwłaszcza ta najbardziej bolesna. Alex nie do końca pojmowała na jakiej zasadzie to działa i czy ma na to jakiś większy wpływ. Wiedziała jedynie, że nie potrafi wyrzucić swoich myśli z głowy. Naprawdę uciążliwe...
Jednak jej żałoba nie mogła przecież psuć zabawy innym. O nie, nie! White nie zamierzała robić nic w tym kierunku. Życzyła jak najlepiej wszystkim zgromadzonym w tej sali. Obojętnie z jakiego domu byli. Nawet Rockers, która patrzyła na wszystkich wilkiem. Nawet jej.
Właśnie dlatego, kiedy tylko Avery znalazł się obok niej, dziewczyna dygnęła teatralnie wymawiając krótkie:
- Dziękuję.- i uśmiechając się najpiękniej jak potrafiła.
Wy znacie prawdę. Ona znała prawdę. A i tak wszyscy musicie dziś odegrać swoje role. Każdy z was pisał swój scenariusz. Tyle wątków, ile postaci. Poruszające widowisko... Wszyscy są urodzonymi aktorami! W końcu muszą skrywać przed światem swoje małe sekrety...
Tutaj plusz, a tam róż. Tutaj tiul, tam znów król. Chłop i pop, czerń i biel. Tutaj pik, a tam kier. Maski!
- Ciebie również miło widzieć Jonathan.- a w myślach- "Cieszę się, że mnie nie wystawiłeś.". Kolejną grzeczność miała za sobą. Co teraz mój drogi?
Rozejrzała się, chłonąc niesamowity widok, jakim była zupełnie odmieniona Wielka Sala. Czerń jej sukni wyraźnie odznaczała się na tle parkietu. Wszędzie biel! Cudowna zimowa kraina! No i oczywiście uczniowie! Przeróżne suknie i maski. Klasycznie i oryginalnie. Każdy z uśmiechem na twarzy.
Idą w ruch - idą w tan. Z korowodem dam! I niech szaleństwo trwa!
Czyj to wzrok?
Czyja twarz?
Kto jest kim?
Fakt czy fałsz?
Stary koń, młody lew. Tutaj pik, a tam trefl. Maski!
Ponownie skierowała spojrzenie błękitnych oczu na swojego partnera. Nienawidziła losu! Los i życie mieli jakąś zmowę, żeby ją zniszczyć! Ona to wiedziała. Teraz, kiedy niektóre z jej przykrych myśli zostały wyrzucone z głowy, mogła skupić się bardziej na innych rzeczach.
Przykładowo mogła przyjrzeć się ślizgonowi. Klasyczna elegancja z idealnie zachowanym umiarem. Do tego profil, który można by było tłoczyć na rzymskich monetach, skryty pod prostą, czarną maską.
Zawsze mogła trafić gorzej. Przynajmniej była pewna, że umie tańczyć. Nawet ślepy by jednak zauważył, że pomimo dobranych stroi, wyglądali jak z zupełnie innej bajki. A przecież maski były poniekąd czymś, dzięki czemu wszyscy mogli się bawić. Niezależnie skąd pochodzili, prawda? Gdzieś tak czytała... Ale nie oszukujmy się. Alex, pomimo dobrego pochodzenia, zawsze będzie się odróżniać od Jonathana, albo Rabastana. I tak między nami, a śpiewającymi pingwinkami, to chyba się z tego cieszyła. Różnica była ogromna, ale nie miała pojęcia w czym tkwi. A przecież to musiało być coś oczywistego.
Co za bal! Maskarada samych kłamstw. Śmiało tańcz, nawet partner cię nie pozna.
Bije z maski oczu blask - co za bal!
Własna twarz - chcesz czy nie,
jest zawsze groźna.
- Rabastan Lestrange
Re: Lodowy parkiet
Sro Sty 08, 2014 5:31 pm
Czy miał ochotę uczestniczyć w tej farsie? Nieszczególnie. Bale urządzane w szkole nie miały w sobie elegancji, do której przyzwyczaiła go matka. Wszędzie kręciły się szlamy i czarodzieje wątpliwego pochodzenia. I nie chodziło w tym przypadku o ich krew, ale raczej o zupełny brak niezbędnego obycia. Banda niewychowanych obdartusów, którym wydaje się, że eleganckie szaty czynią ową zabawę wydarzeniem kulturalnym. Doprawdy, żenujące.
Tak więc, nie. Nie miał najmniejszej ochoty tutaj być. Jednocześnie nie mógł odpuścić sobie przybycia na bal. Wydarzenie było nie tylko żenujące, ale i wybitnie zabawne. Prawdziwy gabinet osobliwości. Wszyscy jego ulubieni wariaci, wystrojeni jakby przyszli na jego pogrzeb, zebrani w jednym miejscu pod sklepieniem Wielkiej Sali. Takie okazje zdarzają się rzadko. Nawet jeśli jego poczucie dobrego smaku cierpi, warto się chyba poświęcić.
Wybierając strój postawił na prostotę. Szarości i czernie, które podkreślały kolor jego oczu i iście arystokratyczność bladość cery. Włosy związał w warkocz (doświadczenie nauczyło go, że w tłumie długie, rozpuszczone włosy nie są najlepszym pomysłem), pozwalając by kilka krótszych pasm opadało mu na twarz. Ową twarz skrywała prosta maska, podobna do tej, którą nosił Jon. Nic nadzwyczajnego, ale i tak trudno było przeoczyć jego przybycie. To była chyba kwestia tego jak się poruszał. Z leniwym wdziękiem polującego kota, zupełnie tak jakby spodziewał się, że wszyscy będą patrzeć. Jego usta zdobił drwiący uśmieszek, a oczy patrzyły na wszystko z mieszaniną rozbawienia i pogardy. Jak rzadko nie krył się z tym co czuje.
Złowił spojrzenie kuzyna i pozdrowił go lekkim skinieniem głowy. Z pewnością odnajdą się po tym pierwszym tańcu i przyjdzie czas na chwilę rozmowy. I może na drinka czy dwa? Alkohol z pewnością szybko się znajdzie. Avery nie wystawił Alex co zwalniało Rabastana ze złożonej wcześniej obietnicy. Powinien chyba poszukać tej swojej partnerki...
Wtedy odnalazł w tłumie postać Caroline. Uśmiechnął się z radością kota, który schwytał mysz i ruszył w jej stronę. Nie wiedzieć kiedy jego ręce owinęły się wokół jej tali, a usta musnęły lekko jej obojczyk.
- Wyglądasz uroczo, moja słodka. Niemal żałuję, że pierwszy taniec z Tobą nie będzie mój. - zamruczał jej do ucha nie kryjąc nuty drwiny, która niczym jad wypełniała jego słowa. Przytulił ją do siebie nieco mocniej.
- Tęskniłaś za mną? Dawno się nie widzieliśmy się.
Tak więc, nie. Nie miał najmniejszej ochoty tutaj być. Jednocześnie nie mógł odpuścić sobie przybycia na bal. Wydarzenie było nie tylko żenujące, ale i wybitnie zabawne. Prawdziwy gabinet osobliwości. Wszyscy jego ulubieni wariaci, wystrojeni jakby przyszli na jego pogrzeb, zebrani w jednym miejscu pod sklepieniem Wielkiej Sali. Takie okazje zdarzają się rzadko. Nawet jeśli jego poczucie dobrego smaku cierpi, warto się chyba poświęcić.
Wybierając strój postawił na prostotę. Szarości i czernie, które podkreślały kolor jego oczu i iście arystokratyczność bladość cery. Włosy związał w warkocz (doświadczenie nauczyło go, że w tłumie długie, rozpuszczone włosy nie są najlepszym pomysłem), pozwalając by kilka krótszych pasm opadało mu na twarz. Ową twarz skrywała prosta maska, podobna do tej, którą nosił Jon. Nic nadzwyczajnego, ale i tak trudno było przeoczyć jego przybycie. To była chyba kwestia tego jak się poruszał. Z leniwym wdziękiem polującego kota, zupełnie tak jakby spodziewał się, że wszyscy będą patrzeć. Jego usta zdobił drwiący uśmieszek, a oczy patrzyły na wszystko z mieszaniną rozbawienia i pogardy. Jak rzadko nie krył się z tym co czuje.
Złowił spojrzenie kuzyna i pozdrowił go lekkim skinieniem głowy. Z pewnością odnajdą się po tym pierwszym tańcu i przyjdzie czas na chwilę rozmowy. I może na drinka czy dwa? Alkohol z pewnością szybko się znajdzie. Avery nie wystawił Alex co zwalniało Rabastana ze złożonej wcześniej obietnicy. Powinien chyba poszukać tej swojej partnerki...
Wtedy odnalazł w tłumie postać Caroline. Uśmiechnął się z radością kota, który schwytał mysz i ruszył w jej stronę. Nie wiedzieć kiedy jego ręce owinęły się wokół jej tali, a usta musnęły lekko jej obojczyk.
- Wyglądasz uroczo, moja słodka. Niemal żałuję, że pierwszy taniec z Tobą nie będzie mój. - zamruczał jej do ucha nie kryjąc nuty drwiny, która niczym jad wypełniała jego słowa. Przytulił ją do siebie nieco mocniej.
- Tęskniłaś za mną? Dawno się nie widzieliśmy się.
- Jonathan Avery
Re: Lodowy parkiet
Sro Sty 08, 2014 7:40 pm
Oderwał wzrok od swojej partnerki, dostrzegając w tłumie znajomą postać. Przez chwilę wpatrywał się w nią, uśmiechając się bezwiednie pod nosem. Zastanawiające, doprawdy. W momencie, gdy udało mu się pochwycić spojrzenie kuzyna, skinął głową po czym ponownie skupił uwagę na pannie White. Obdarzył ją długim spojrzeniem, w którym można było dostrzec ślady roztargnienia. Czy każdy wychowanek czarodziejskiej elity mógł pochwalić się wdziękiem podobnym do tego, który reprezentował młodszy panicz Lestrange? Wydawało mu się, że owszem. Na pewno nie w takim samym stopniu, aczkolwiek doświadczone oko bez trudu mogło wyłowić z tłumu uczniów pochodzących ze starych rodów. Pomieszanie klas, jakie to urocze i nowoczesne. Pomyśleć, że zamiast ciemnowłosej krukonki mógł za parę minut trzymać w ramionach czarownicę niewiadomego brudnego pochodzenia. Półkrewka w żałobie lubująca się w umoralniających przemowach wydała mu się w tym momencie całkiem niezłym trafem. Jakże punkt widzenia zmienia się wraz punktem siedzenia, prawda, moi mili państwo?
- Mam nadzieję, że wybaczysz mi nieobecność na próbach. Na pewno znalazłaś godne zastępstwo, a ja chwilę wolnego, tak bardzo potrzebnego mi ostatnio, czasu - uśmiechnął się ponownie.
Pomimo tego, iż nauka walca pod okiem profesor McGonagall należała do obowiązkowych Avery nie pojawił się na ani jednych zajęciach. Nie widział najmniejszego powodu by to uczynić; umiejętność tańczenia była dla niego równie naturalna jak znajomość zasad dobrego wychowania. A narażanie się na podeptania i poszturchiwania zdecydowanie wykraczało poza wątłe granice jego tolerancji. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że Alex okaże się partnerką zdolną i przyjemną w prowadzeniu, od którego wszak zależał sukces praktycznie każdego tańca.
Strzepnął z rękawa nieistniejący pyłek, po czym sięgnął w okolice swojej piersi. W bladej dłoni natychmiastowo pojawiła się srebrna piersiówka. Avery bez Ognistej? Niedoczekanie. Pozostawało mieć jedynie nadzieję, iż oficjalna część zimowego balu rozpocznie się już niedługo - a przynajmniej panna White takową powinna żywić.
- Na Merlina, co roku organizują ten sam cyrk i co roku mają taką samą obsuwę - westchnął ciężko, obrzucając salę niecierpliwym spojrzeniem.
Odkręcił piersiówkę i pociągnął z niej głęboki haust. Przez chwilę zastanawiał się czy poczęstować również Alex. Widocznie jednak się rozmyślił, gdyż upił jeszcze jeden łyk i schował swój niezbędnik z powrotem do kieszeni szaty.
Stajesz się coraz bardziej uroczym towarzystwem, Avery.
- Mam nadzieję, że wybaczysz mi nieobecność na próbach. Na pewno znalazłaś godne zastępstwo, a ja chwilę wolnego, tak bardzo potrzebnego mi ostatnio, czasu - uśmiechnął się ponownie.
Pomimo tego, iż nauka walca pod okiem profesor McGonagall należała do obowiązkowych Avery nie pojawił się na ani jednych zajęciach. Nie widział najmniejszego powodu by to uczynić; umiejętność tańczenia była dla niego równie naturalna jak znajomość zasad dobrego wychowania. A narażanie się na podeptania i poszturchiwania zdecydowanie wykraczało poza wątłe granice jego tolerancji. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że Alex okaże się partnerką zdolną i przyjemną w prowadzeniu, od którego wszak zależał sukces praktycznie każdego tańca.
Strzepnął z rękawa nieistniejący pyłek, po czym sięgnął w okolice swojej piersi. W bladej dłoni natychmiastowo pojawiła się srebrna piersiówka. Avery bez Ognistej? Niedoczekanie. Pozostawało mieć jedynie nadzieję, iż oficjalna część zimowego balu rozpocznie się już niedługo - a przynajmniej panna White takową powinna żywić.
- Na Merlina, co roku organizują ten sam cyrk i co roku mają taką samą obsuwę - westchnął ciężko, obrzucając salę niecierpliwym spojrzeniem.
Odkręcił piersiówkę i pociągnął z niej głęboki haust. Przez chwilę zastanawiał się czy poczęstować również Alex. Widocznie jednak się rozmyślił, gdyż upił jeszcze jeden łyk i schował swój niezbędnik z powrotem do kieszeni szaty.
Stajesz się coraz bardziej uroczym towarzystwem, Avery.
- Riley Acquart
Re: Lodowy parkiet
Sro Sty 08, 2014 8:07 pm
Stylizacja jaką wybrała Riley na Zimowy Bal była na pierwszy rzut oka prosta. Zestawienie dwóch kolorów, może w przekroju kilku ich odcieni, o dość mrocznym charakterze. Elegancko i bez przepychu. Żadnych dodatków, żadnej biżuterii, czyli bardzo powściągliwie. Był to celowy zabieg, z racji tego, że z dodatkami łatwo przecież przesadzić. I mimo że suknia była prosta, to wcale nie znaczyło że była brzydka. Wręcz przeciwnie. Było w niej to coś. Coś co można określić sztuką. No może „sztuka”, to zbyt mocne słowo, ale tak czy siak, suknia wyglądała zjawiskowo. Jedynym dodatkiem jaki musiała dodać Gryfonka do swojej stylizacji, to maska. Musiała, gdyż był to wymóg postawiony z góry. Dress Code uczestnictwa w balu. Maska, którą i tak w późniejszym czasie postanowiła gdzieś porzucić.
Na lodowy parkiet Riley wstąpiła dość niepewnie. Była bowiem zestawiona w parze z Regulusem Black. Dziewczyna dobrze wiedziała, że Ślizgon nie pojawi się dziś na balu. Może nie to że wiedziała, po prostu tak przeczuwała. Miała jednak podstawy by tak uważać. Panicza rodu Black nie było przecież na tanecznych próbach, również w szkole ostatnio nie był zbyt często widziany. Mówi się trudno. W takim razie taneczny teatrzyk miała z głowy. Mogła przynajmniej lekko wyluzować i z bezpiecznej odległości obserwować inne pary w stresującej chwili.
Na lodowy parkiet Riley wstąpiła dość niepewnie. Była bowiem zestawiona w parze z Regulusem Black. Dziewczyna dobrze wiedziała, że Ślizgon nie pojawi się dziś na balu. Może nie to że wiedziała, po prostu tak przeczuwała. Miała jednak podstawy by tak uważać. Panicza rodu Black nie było przecież na tanecznych próbach, również w szkole ostatnio nie był zbyt często widziany. Mówi się trudno. W takim razie taneczny teatrzyk miała z głowy. Mogła przynajmniej lekko wyluzować i z bezpiecznej odległości obserwować inne pary w stresującej chwili.
- Lily Evans
Re: Lodowy parkiet
Sro Sty 08, 2014 9:34 pm
Ognista zaczęła działać, więc Lily czuła się coraz lepiej, zapominając na chwilę o kłopotach i zmartwieniach. Co rusz dotykała swoich prostych włosów, nie mogąc się zadziwić ich gładkością, a maska idealnie dodawała jej tajemniczości, gdyż jakiegokolwiek rozmówcę siłą rzeczy przyciągały jej intensywnie zielone oczy. Weszła więc do Wielkiej Sali wraz z Dorcas i Erin i czekała na walca angielskiego. Rozglądała się z wyraźnym zainteresowaniem po zupełnie odmienionym pomieszczeniu, nie mogąc wyjść z podziwu. Wygląd tego miejsca wręcz zapierał jej wdech w piersiach, a to w połączeniu z sukienką z gorsetem dawało dość intensywny...efekt. Była ciekawa, czy jej partner do walca się pojawi i czy ujrzy Huncwotów - a zwłaszcza jednego, który ją nienawidził i nie chciał odejść z jej głowy, ani serca.
Ale to nieważne! Dziś będzie się świetnie bawić! I da się ponieść i muzyce i magii chwili! Miała przecież przyjaciółki, czyż nie? No i kilka butelek Ognistej, które zostały podwędzone z dormitorium chłopców VII roku i schowane w różnych miejscach u dziewczyn.
Ale to nieważne! Dziś będzie się świetnie bawić! I da się ponieść i muzyce i magii chwili! Miała przecież przyjaciółki, czyż nie? No i kilka butelek Ognistej, które zostały podwędzone z dormitorium chłopców VII roku i schowane w różnych miejscach u dziewczyn.
- Dorcas Meadowes
Re: Lodowy parkiet
Sro Sty 08, 2014 10:04 pm
Dorcas wypiła najwięcej z nich trzech, ale daleko jej jeszcze było do jakiegoś konkretnego stanu upojenia. Nie była specjalnie ekonomiczna pod tym względem - praktyka i mocny organizm sprawiały, że zaskakująco ciężko było ją upić. Nie żeby było to niemożliwe... już kilka razy jej przyjaciele mogli się o tym przekonać. Ale to inna historia, na inny wieczór.
Póki co panna Meadowes była tylko cudownie rozluźniona. Radosna jak skowronek była przecież na co dzień, a wybuchy niekontrolowanego śmiechu też były u niej sprawą całkiem normalną - nikogo nie powinny więc dziwić. Razem z przyjaciółkami stała na parkiecie i podobnie jak one z zachwytem obserwowała to czym na czas balu stała się Wielka Sala. Śnieg! Najprawdziwszy, zimny i delikatny. Sypał się na ich głowy, jakby ktoś zamknął ich w szklanej kuli. Dorcas złapała jeden ze spadających płatków na język i zachichotała pod nosem niczym mała dziewczynka. Nie rozglądała się za swoim partnerem ze szczególnym zapałem, bo im dłużej przebywała z dala od Rosiera tym lepiej dla nich obojga. Zatańczą walca, spełnią swój obowiązek i będzie po sprawie. Nie miała zamiaru szukać zwady ze ślizgonem, bo o wiele bardziej interesowała ją dobra zabawa z przyjaciółmi, która miała nadejść jak tylko ucichną ostatnie takty walca. Choć oczywiście wystarczy najmniejsza nawet zaczepka, by zmieniła swoje zamiary. Jej niechęć do zielonych nie była wszak niczym nowym.
Z pewnością jej sukienka mocno odstawała od tych, które nosiły wszystkie inne dziewczęta. Była krótka, bardziej dziewczęca niż kobieca i nadzwyczaj... mugolska. Doskonale pasowała do Dorcas, do samego balu już trochę mniej. Jednak liczyło się tylko to, że Gryfonka czuła się w niej wręcz doskonale. Dzięki temu ani trochę nie przeszkadzały jej krzywe spojrzenia i nieprzychylne komentarze. Gdyby miała się przejmować wszystkim tym co o niej mówią, brakłoby jej życia! Strój był w jej odczuciu doskonałym sposobem na wyrażenie siebie, a przed tym nikt nie zdołałby jej powstrzymać.
Póki co panna Meadowes była tylko cudownie rozluźniona. Radosna jak skowronek była przecież na co dzień, a wybuchy niekontrolowanego śmiechu też były u niej sprawą całkiem normalną - nikogo nie powinny więc dziwić. Razem z przyjaciółkami stała na parkiecie i podobnie jak one z zachwytem obserwowała to czym na czas balu stała się Wielka Sala. Śnieg! Najprawdziwszy, zimny i delikatny. Sypał się na ich głowy, jakby ktoś zamknął ich w szklanej kuli. Dorcas złapała jeden ze spadających płatków na język i zachichotała pod nosem niczym mała dziewczynka. Nie rozglądała się za swoim partnerem ze szczególnym zapałem, bo im dłużej przebywała z dala od Rosiera tym lepiej dla nich obojga. Zatańczą walca, spełnią swój obowiązek i będzie po sprawie. Nie miała zamiaru szukać zwady ze ślizgonem, bo o wiele bardziej interesowała ją dobra zabawa z przyjaciółmi, która miała nadejść jak tylko ucichną ostatnie takty walca. Choć oczywiście wystarczy najmniejsza nawet zaczepka, by zmieniła swoje zamiary. Jej niechęć do zielonych nie była wszak niczym nowym.
Z pewnością jej sukienka mocno odstawała od tych, które nosiły wszystkie inne dziewczęta. Była krótka, bardziej dziewczęca niż kobieca i nadzwyczaj... mugolska. Doskonale pasowała do Dorcas, do samego balu już trochę mniej. Jednak liczyło się tylko to, że Gryfonka czuła się w niej wręcz doskonale. Dzięki temu ani trochę nie przeszkadzały jej krzywe spojrzenia i nieprzychylne komentarze. Gdyby miała się przejmować wszystkim tym co o niej mówią, brakłoby jej życia! Strój był w jej odczuciu doskonałym sposobem na wyrażenie siebie, a przed tym nikt nie zdołałby jej powstrzymać.
- Caroline Rockers
Re: Lodowy parkiet
Czw Sty 09, 2014 6:24 pm
Zabawni byli Ci wszyscy ludzie, podnieceni całym tym cyrkiem, albo udający, że tak nie jest, choć przecież w środku cali drżeli od emocji.
Ale czy ona była lepsza?
Wszak zamiast kompletnie olać te przedsięwzięcie, wolała się pojawić i choć trochę się pobawić. Lecz... dla niej zabawa była czymś zupełnie różnym od tego, co rozumieli przez to inni.
Hah, więc to Cię bawi, Avery?
Czekasz na wrażenia?
Ale któż powiedział, że ona Ci ich dostarczy? Zajmij się swoją smutną Śnieżką, bo czas biegnie, biegnie i pędzi.
Nie będziemy przecież wiecznie stali na tym doskonałym lodzie.
Ślizgonka rozejrzała się, próbując wychwycić twarze winnych, jednakże maski nie pozwały jej rozpoznać potępieńców z jej osobistej listy.
Najwyraźniej jeszcze była nie pora na swoistego rodzaju sztuczki przy użyciu jej dobrej chęci i wszechobecnego lodu.
Odgarnęła zbłąkane kosmyki z karku i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
Trwaj.
Chwilo.
Trwaj.
Czekała na Collinsa - jej obłąkanego błazna, który nie zapłacił jeszcze za swoje grzechy. Była tak zamyślona nad planami jego upokorzenia, że nie zauważyła nawet kiedy przybyło więcej ludzi, a wśród nich był Lestrange.
Naiwny idioto, nic niewarty padalcu.
Chcesz?
Więc niech przedstawienie trwa! Niech patrzą!
Niech szczerzą zęby, szepczą, wytykają palcami, skoro tego pragniesz!
A wszak każde Twe pragnienie, powinno być dla mnie... rozkazem.
Znieruchomiała niczym jedna z tych lodowych rzeźb.
- Jeszcze raz podejdź mnie od tyłu, a wyrwę Ci język i nakarmię nim Twoją kotkę - odparła spokojnie, niemalże się uśmiechając, lecz w jej zimnych błysnęła złowroga iskierka.
Po chwili obróciła się od niego, tak, że mogła spoglądać w jego oczy ukryte za maską.
W swoich butach na obcasie była od niego zdecydowanie wyższa. Przejechała dłonią po jego plecach, by zanurzyć ją w jego warkoczu i zbliżyć swoje wargi do jego ucha.
- Oczywiście. Nie ma chwili, żebym o Tobie nie myślała... - wyszeptała złowieszczo. - Wszak jesteś Mój, a ja jestem Twoja. Czyż nie tak miało być? Ale tej nocy, choć przez moment będę należeć do Collinsa. Ale nie martw się nadal będę o Tobie myśleć, będę się zastanawiała, jak Cię zmusić, byś zrzucił maskę.
Po chwili ugryzła go w ucho i odsunęła się od Rabastana. Musnęła też jego policzek, zostawiając na nim ślad swojej szminki.
Czy coś czuła? Czy choć przez moment towarzyszyły jej jakieś uczucia? Otóż nie.
To była kolejna z zagrywek, kolejny akt w ich sztuce. A teraz chciała by odszedł od niej.
Odwróciła się od niego i zaczęła się rozglądać za Collinsem.
Różdżka była bezpiecznie schowana i gotowa by jej użyć.
Chodź, zatańczymy czymy czymy walczyk, błaźnie. Gdzie jesteś?
Czekam.
Czekam na nasze Danse Macabre.
Ale czy ona była lepsza?
Wszak zamiast kompletnie olać te przedsięwzięcie, wolała się pojawić i choć trochę się pobawić. Lecz... dla niej zabawa była czymś zupełnie różnym od tego, co rozumieli przez to inni.
Hah, więc to Cię bawi, Avery?
Czekasz na wrażenia?
Ale któż powiedział, że ona Ci ich dostarczy? Zajmij się swoją smutną Śnieżką, bo czas biegnie, biegnie i pędzi.
Nie będziemy przecież wiecznie stali na tym doskonałym lodzie.
Ślizgonka rozejrzała się, próbując wychwycić twarze winnych, jednakże maski nie pozwały jej rozpoznać potępieńców z jej osobistej listy.
Najwyraźniej jeszcze była nie pora na swoistego rodzaju sztuczki przy użyciu jej dobrej chęci i wszechobecnego lodu.
Odgarnęła zbłąkane kosmyki z karku i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
Trwaj.
Chwilo.
Trwaj.
Czekała na Collinsa - jej obłąkanego błazna, który nie zapłacił jeszcze za swoje grzechy. Była tak zamyślona nad planami jego upokorzenia, że nie zauważyła nawet kiedy przybyło więcej ludzi, a wśród nich był Lestrange.
Naiwny idioto, nic niewarty padalcu.
Chcesz?
Więc niech przedstawienie trwa! Niech patrzą!
Niech szczerzą zęby, szepczą, wytykają palcami, skoro tego pragniesz!
A wszak każde Twe pragnienie, powinno być dla mnie... rozkazem.
Znieruchomiała niczym jedna z tych lodowych rzeźb.
- Jeszcze raz podejdź mnie od tyłu, a wyrwę Ci język i nakarmię nim Twoją kotkę - odparła spokojnie, niemalże się uśmiechając, lecz w jej zimnych błysnęła złowroga iskierka.
Po chwili obróciła się od niego, tak, że mogła spoglądać w jego oczy ukryte za maską.
W swoich butach na obcasie była od niego zdecydowanie wyższa. Przejechała dłonią po jego plecach, by zanurzyć ją w jego warkoczu i zbliżyć swoje wargi do jego ucha.
- Oczywiście. Nie ma chwili, żebym o Tobie nie myślała... - wyszeptała złowieszczo. - Wszak jesteś Mój, a ja jestem Twoja. Czyż nie tak miało być? Ale tej nocy, choć przez moment będę należeć do Collinsa. Ale nie martw się nadal będę o Tobie myśleć, będę się zastanawiała, jak Cię zmusić, byś zrzucił maskę.
Po chwili ugryzła go w ucho i odsunęła się od Rabastana. Musnęła też jego policzek, zostawiając na nim ślad swojej szminki.
Czy coś czuła? Czy choć przez moment towarzyszyły jej jakieś uczucia? Otóż nie.
To była kolejna z zagrywek, kolejny akt w ich sztuce. A teraz chciała by odszedł od niej.
Odwróciła się od niego i zaczęła się rozglądać za Collinsem.
Różdżka była bezpiecznie schowana i gotowa by jej użyć.
Chodź, zatańczymy czymy czymy walczyk, błaźnie. Gdzie jesteś?
Czekam.
Czekam na nasze Danse Macabre.
- Alex White
Re: Lodowy parkiet
Czw Sty 09, 2014 8:03 pm
Słowa Averego jednym uchem wlatywały, drugim wylatywały. Oparła się o ścianę za sobą, przygładzając niedbałym ruchem suknię. Była co najmniej znudzona i zobojętniała. Kiedy zatańczy walca, zakręci się gdzieś po sali i uda do dormitorium. Skryje się przed całym światem i znów będzie mogła zamknąć się w swoim świecie. Zagłębi się w lekturze swojej ulubionej książki. Może sięgnie po tomik poezji? Och! Zabawnie stawać przed tak błahymi wyborami. Przez sekundę ma się wrażenie, że życie jest takie beztroskie. Zamyślona, ledwie zrozumiała co Jonathan starał jej się przekazać. Zamrugała kilkakrotnie, kierując wzrok na chłopaka.
- Eee... Nie... Nie... Eeee... Stop! Znaczy tak wybaczam. Twój kuzyn się mną zaopiekował.- wyszczerzyła się, wiedząc jak niezgrabnie zabrzmiała jej odpowiedź.- Przepraszam, zamyśliłam się. Chyba wolę nie pytać, czym byłeś tak zajęty.- zmarszczyła delikatnie brwi.
Nie mając co zrobić z rękoma, zaczęła bawić się swoją bransoletką, obracając ją i badając opuszkami palców. No i proszę! Impreza nawet porządnie się nie zaczęła, a ten już z alkoholem w ręku. Zmierzyła go spojrzeniem mówiącym " Dobijasz mnie." i westchnęła zrezygnowana.
- Co zrobisz? Nic nie zrobisz.- prychnęła nieco rozbawiona. Patrzyła na wchodzących do sali uczniów. Wszyscy zdawali się odmienieni. Maski nie pozwalały na rozpoznanie niektórych twarzy, choć Alex wytężając wzrok dostrzegła kilka znajomych osób.
Nagle, zupełnie przez przypadek, zauważyła pewną błyskotkę, która ją zainteresowała. Pierścień, dumnie połyskujący na palcu nie kogo innego, jak Jonathana Averego. Dlaczego jak coś ją zaintryguje, to on musi być tego przyczyną?
- Ładna ozdóbka.- mruknęła, patrząc podejrzliwie na ślizgona.- O co chodzi z tymi pierścieniami?
- Eee... Nie... Nie... Eeee... Stop! Znaczy tak wybaczam. Twój kuzyn się mną zaopiekował.- wyszczerzyła się, wiedząc jak niezgrabnie zabrzmiała jej odpowiedź.- Przepraszam, zamyśliłam się. Chyba wolę nie pytać, czym byłeś tak zajęty.- zmarszczyła delikatnie brwi.
Nie mając co zrobić z rękoma, zaczęła bawić się swoją bransoletką, obracając ją i badając opuszkami palców. No i proszę! Impreza nawet porządnie się nie zaczęła, a ten już z alkoholem w ręku. Zmierzyła go spojrzeniem mówiącym " Dobijasz mnie." i westchnęła zrezygnowana.
- Co zrobisz? Nic nie zrobisz.- prychnęła nieco rozbawiona. Patrzyła na wchodzących do sali uczniów. Wszyscy zdawali się odmienieni. Maski nie pozwalały na rozpoznanie niektórych twarzy, choć Alex wytężając wzrok dostrzegła kilka znajomych osób.
Nagle, zupełnie przez przypadek, zauważyła pewną błyskotkę, która ją zainteresowała. Pierścień, dumnie połyskujący na palcu nie kogo innego, jak Jonathana Averego. Dlaczego jak coś ją zaintryguje, to on musi być tego przyczyną?
- Ładna ozdóbka.- mruknęła, patrząc podejrzliwie na ślizgona.- O co chodzi z tymi pierścieniami?
- Jonathan Avery
Re: Lodowy parkiet
Czw Sty 09, 2014 9:00 pm
Uniósł prawą brew, spoglądając na White. Ona tak naprawdę? Może jeszcze za chwilę wyciągnie z rękawa gumę i zacznie robić z niej balony? A gdy skończy wypluje mu ją pod nogi z iście dziewczęcym wdziękiem. Odwrócił wzrok od znudzonej Krukonki, przeklinając w duchu własną głupotę. Nie lepiej było przyjść modnie spóźnionym, Avery? Albo chociażby nieco dłużej powłóczyć się po sali, zahaczając o znajomych, z którymi można byłoby wypić przedwalcowego rozchodniaczka. Ano, nie. Stój więc tu teraz jak pajac, starając się zabawić swoją rozkojarzoną towarzyszkę rozmową lub zamilknij i wódź niezadowolonym spojrzeniem wokół siebie. Którą opcję wybierasz? Nie trudno zgadnąć, szczególnie gdy zaczyna być widać po tobie, że to nie pierwsze twoje spotkanie z alkoholem dnia dzisiejszego.
- Cieszę się, że stanął na wysokości zadania - uśmiechnął się krzywo.
Drugą część wypowiedzi dziewczyny przemilczał, uznając że odpowiedź sama nasunie się na myśl. Czym mógł zajmować się Avery? Oczywiście sobą. Chociaż wbrew temu co sam sądził znalazłoby się parę istotniejszych kwestii, którym powinien poświęcić jedną bądź dwie chwile. Nie miał jednak wpływu na to co siedziało w głowie Alex, mógł wyłącznie zgadywać. Od ich ostatniego spotkania mógł według niej namiętnie mordować małe kotki należące do brudnokrwistych uczniów, jak i spędzać całe popołudnia na grze w szachy z ojcem. Do czasu kiedy panna White zachowywała swoje myśli dla siebie były mu one zupełnie obojętne.
Udał, że nie zauważa jej spojrzenia i ponownie poczęstował się zawartością piersiówki, pilnie przy tym uważając by nie wpaść w oko żadnemu z nadgorliwych opiekunów. W chwili obecnej był to jego jedyny alkohol i nie zamierzał za szybko go stracić, to on gwarantował mu możliwość całkiem niezłej zabawy wśród całej szkolnej społeczności. Przykre, niestety prawdziwie. Za wiele czynników na sali działałoby na niego drażniąco, gdyby nie postanowił nieco przytępić swoich zmysłów. O, chociażby ten Gryfon, który przechodząc obok postanowił spróbować zadeptać mu buty. Litości! Wbił pochmurne spojrzenie w plecy odchodzącego, życząc mu w duchu połamania nóg i jeszcze paru innych przyjemności. Dopiero słysząc pytanie półkrewki, odwrócił głowę w jej stronę.
- Co? - nie zrozumiał pytania.
Nie, to źle dobrane słowa. Podejrzliwość w spojrzeniu dziewczyny wprawiła go w lekkie zdumienie, nie samo pytanie. Nie widział nic dziwnego w fakcie, iż posiada sygnet - był on czymś naturalnym w środowisku Avery'ego. Ciężko było mu uwierzyć, że zauważyła taką samą biżuterię na dłoniach kilku innych Ślizgonów i zaczęła zastanawiać się nad jej znaczeniem. Chociaż... ponoć dzieciaki z domu Kruka mogły popisać się spostrzegawczością. Ponoć.
Uniósł dłoń nieco wyżej, by po chwili ją opuścić.
- Nie macie w Ravenclawie czegoś takiego? - spojrzenie niebieskich oczu chłopaka wyrażało czyste zdumienie, jakby nie mieściło mu się w głowie to co właśnie powiedział.
No, jakże to tak bez błyskotek mających powiązać cię z jednym z domów? A gdzie duma i szkolny patriotyzm? Na Merlina, Avery, idźże do teatru się spełniać.
- Cieszę się, że stanął na wysokości zadania - uśmiechnął się krzywo.
Drugą część wypowiedzi dziewczyny przemilczał, uznając że odpowiedź sama nasunie się na myśl. Czym mógł zajmować się Avery? Oczywiście sobą. Chociaż wbrew temu co sam sądził znalazłoby się parę istotniejszych kwestii, którym powinien poświęcić jedną bądź dwie chwile. Nie miał jednak wpływu na to co siedziało w głowie Alex, mógł wyłącznie zgadywać. Od ich ostatniego spotkania mógł według niej namiętnie mordować małe kotki należące do brudnokrwistych uczniów, jak i spędzać całe popołudnia na grze w szachy z ojcem. Do czasu kiedy panna White zachowywała swoje myśli dla siebie były mu one zupełnie obojętne.
Udał, że nie zauważa jej spojrzenia i ponownie poczęstował się zawartością piersiówki, pilnie przy tym uważając by nie wpaść w oko żadnemu z nadgorliwych opiekunów. W chwili obecnej był to jego jedyny alkohol i nie zamierzał za szybko go stracić, to on gwarantował mu możliwość całkiem niezłej zabawy wśród całej szkolnej społeczności. Przykre, niestety prawdziwie. Za wiele czynników na sali działałoby na niego drażniąco, gdyby nie postanowił nieco przytępić swoich zmysłów. O, chociażby ten Gryfon, który przechodząc obok postanowił spróbować zadeptać mu buty. Litości! Wbił pochmurne spojrzenie w plecy odchodzącego, życząc mu w duchu połamania nóg i jeszcze paru innych przyjemności. Dopiero słysząc pytanie półkrewki, odwrócił głowę w jej stronę.
- Co? - nie zrozumiał pytania.
Nie, to źle dobrane słowa. Podejrzliwość w spojrzeniu dziewczyny wprawiła go w lekkie zdumienie, nie samo pytanie. Nie widział nic dziwnego w fakcie, iż posiada sygnet - był on czymś naturalnym w środowisku Avery'ego. Ciężko było mu uwierzyć, że zauważyła taką samą biżuterię na dłoniach kilku innych Ślizgonów i zaczęła zastanawiać się nad jej znaczeniem. Chociaż... ponoć dzieciaki z domu Kruka mogły popisać się spostrzegawczością. Ponoć.
Uniósł dłoń nieco wyżej, by po chwili ją opuścić.
- Nie macie w Ravenclawie czegoś takiego? - spojrzenie niebieskich oczu chłopaka wyrażało czyste zdumienie, jakby nie mieściło mu się w głowie to co właśnie powiedział.
No, jakże to tak bez błyskotek mających powiązać cię z jednym z domów? A gdzie duma i szkolny patriotyzm? Na Merlina, Avery, idźże do teatru się spełniać.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach