- Caroline Rockers
Lodowy Pałac
Pon Sty 06, 2014 10:51 pm
Magicznie wyczarowany i pomniejszony pałac cały zbudowany z lodu - w środku również. Jest to idealne ustronne miejsce dla zakochanych, pełne różnych niespodzianek, takich jak pojawianie się i znikanie pingwinków śpiewających romantyczne utwory.
- Jonathan Avery
Re: Lodowy Pałac
Sro Sty 22, 2014 12:52 pm
Gdy tylko wybrzmiały ostatnie takty walca, Avery wypuścił ze swoich ramion ciemnowłosą Krukonkę i skłonił przed nią delikatnie głowę. Pomimo rozbieżności w umiejętnościach i doświadczeniu prowadzenie dziewczyny w tańcu było dla niego czystą przyjemnością, którą w przyszłości mógłby powtórzyć bez zbędnych wymówek. Ale czy takowa okazja się nadarzy? Szczerze w to wątpił.
Uśmiechnął się do panny White, krótkim ruchem głowy wskazując w stronę Arsena. Leć, ptaszku. Droga wolna. Twój amant czeka.
- Dziękuję za poświęconą mi chwilę, nie śmiałbym Cię dłużej zatrzymywać - uśmiech powoli wygasł na jego wargach. Co za dużo to niezdrowo, prawda?
Odwrócił się od Alex i zręcznie lawirując pomiędzy uczniami, opuścił parkiet. Miał nadzieję jeszcze tego wieczora na niego powrócić, jednak obecnie marzyła mu się tylko i wyłącznie chwila samotności. Lodowy pałac wydał mu się do tego idealny; pełen ustronnych miejsc i ludzie tak pochłoniętych sobą nawzajem, że jego obecność na pewno nie zostanie zauważona. Na Merlina, gdyby jeszcze tylko udało się wyciszyć te cholerne pingwiny. Ciekawe kogóż to pomysł, czyżby to w dyrektorze tkwiła tak romantyczna, a zarazem kiczowata dusza? Nie wiedział, mógł się wyłącznie domyślać. Nic to, Avery, przeżyjesz. Poza tym nikt nie każe spędzać spędzać ci tu więcej czasu niż chcesz, wolny wybór, mój panie.
Ominął szerokim łukiem jedną jedyną parę w pomieszczeniu i skierował się na jego drugi koniec. Oparł się o lodową ścianę, lustrując bladymi oczami okolicę. Widzisz, mój chłopcze, co za dobry wybór. Żadnych nauczycieli, żadnych przyzwoitek. Przynajmniej przez krótką chwilę, której ci potrzeba. Jak za sprawą magicznej sztuczki w jego dłoni pojawiła się srebrna papierośnica, z której wyciągnął jednego wonnego papierosa. Odpalił go za pomocą różdżki i zaciągnął się mocno dymem, skupiając spojrzenie na swojej bladej dłoni.
Brylujesz w towarzystwie, Jon. Nie poznaję cię. Czyżby ostatnie wydarzenia aż tak bardzo cię wyciszyły? Czy może dość masz zainteresowania swoją osobą? Niemożliwa sprawa, wszyscy przecież wiedzą jak kochasz bycie w centrum uwagi. A jednak, teraz uciekasz, kryjesz się w miejscu, w którym nikt by się ciebie nie spodziewał. Zaprzeczasz? Oczywiście, że tak. Nigdy byś się do tego nie przyznał.
Jeszcze jeden łyk z piersiówki i buch papierosa, jeszcze chwila i ponownie będziesz w stanie przywdziać na twarz maskę uśmiechniętego szelmowskiego paniczyka.
Jasno świecąca gwiazdka Slytehrinu.
Uśmiechnął się do panny White, krótkim ruchem głowy wskazując w stronę Arsena. Leć, ptaszku. Droga wolna. Twój amant czeka.
- Dziękuję za poświęconą mi chwilę, nie śmiałbym Cię dłużej zatrzymywać - uśmiech powoli wygasł na jego wargach. Co za dużo to niezdrowo, prawda?
Odwrócił się od Alex i zręcznie lawirując pomiędzy uczniami, opuścił parkiet. Miał nadzieję jeszcze tego wieczora na niego powrócić, jednak obecnie marzyła mu się tylko i wyłącznie chwila samotności. Lodowy pałac wydał mu się do tego idealny; pełen ustronnych miejsc i ludzie tak pochłoniętych sobą nawzajem, że jego obecność na pewno nie zostanie zauważona. Na Merlina, gdyby jeszcze tylko udało się wyciszyć te cholerne pingwiny. Ciekawe kogóż to pomysł, czyżby to w dyrektorze tkwiła tak romantyczna, a zarazem kiczowata dusza? Nie wiedział, mógł się wyłącznie domyślać. Nic to, Avery, przeżyjesz. Poza tym nikt nie każe spędzać spędzać ci tu więcej czasu niż chcesz, wolny wybór, mój panie.
Ominął szerokim łukiem jedną jedyną parę w pomieszczeniu i skierował się na jego drugi koniec. Oparł się o lodową ścianę, lustrując bladymi oczami okolicę. Widzisz, mój chłopcze, co za dobry wybór. Żadnych nauczycieli, żadnych przyzwoitek. Przynajmniej przez krótką chwilę, której ci potrzeba. Jak za sprawą magicznej sztuczki w jego dłoni pojawiła się srebrna papierośnica, z której wyciągnął jednego wonnego papierosa. Odpalił go za pomocą różdżki i zaciągnął się mocno dymem, skupiając spojrzenie na swojej bladej dłoni.
Brylujesz w towarzystwie, Jon. Nie poznaję cię. Czyżby ostatnie wydarzenia aż tak bardzo cię wyciszyły? Czy może dość masz zainteresowania swoją osobą? Niemożliwa sprawa, wszyscy przecież wiedzą jak kochasz bycie w centrum uwagi. A jednak, teraz uciekasz, kryjesz się w miejscu, w którym nikt by się ciebie nie spodziewał. Zaprzeczasz? Oczywiście, że tak. Nigdy byś się do tego nie przyznał.
Jeszcze jeden łyk z piersiówki i buch papierosa, jeszcze chwila i ponownie będziesz w stanie przywdziać na twarz maskę uśmiechniętego szelmowskiego paniczyka.
Jasno świecąca gwiazdka Slytehrinu.
- Vincent Nightray
Re: Lodowy Pałac
Sro Sty 22, 2014 1:18 pm
Nie ma tu żadnych nauczycieli..? Och, jakie to dziwne... Sala już błądzi w szaleństwie popłochu, uczniowie pierzchają na boki, słodka melodia dla twego wrażliwego słuchu, od której aż przymykasz oczy, sycąc się chwilową ciemnością - jedynie słuchając, gładko sunąc (czyż można nazwać to chodem?) ponad codziennością, gładki krok za krokiem w tańcu, którego nie zrozumie się, dopóki się go nie poczuje... Dopóki nie pozwolisz czarze się napełnić, wylewając z niej całą gorycz, by móc się po prostu uśmiechać, tak jak Ty - dzieci kochane, winnyście brać przykład z pana waszego, który ofiarował wam tak wiele - Wam, marnym śmiertelnikom..! Ten, którego możecie przyrównać do Boga, przed którym chylić głowę może mInister Magii, Dumbeldor i Voldemort razem wzięci... Ten, który widział, rozumiał i akceptował, a to, czego zaakceptować nie mógł, usuwał...
I tak właśnie kreowana była rzeczywistość - według widzimisię jednej istoty....
Nikt Cię nie zauważał - nie mogli cię widzieć, byłeś samą nocą, która na zewnątrz rozpostarła nad światem na dobre swoje fałszywie opiekuńcze skrzydła, oferując jedynie mdły blask księżyca - byłeś tym cieniem, który sunął po ścianach i przy którym gasły pojedyncze świece - ten, kto był mądry wyczuł ostrzeżenie, czmychnął z parkietu, z samej sali balowej, póki była pora - ale umówmy się, kto by tam przejmował się chwilowym poczuciem zimna, jakby sama Śmierć łapała go za szyję..? Gdyby tak za każdym razem uciekać z miejsc, gdzie do umysłu napływa intuicyjny szept "tutaj stanie się coś, co mi się nie spodoba..." to każdy by zwariował i bylibyśmy paranoikami - więc nie... Zostali wszyscy i gdy skończył się taniec, pozwoliłeś Mu wyjść... Twój słodki pupilek, którego początek znałeś jedynie Ty - wszak był zwykłym wężem, takim, jak każdy inny - dałeś mu moc, ofiarowałeś potęgę, wpoiłeś w niego swój jad i nienawiść istnienia i proszę - wyszło szydło z worka, delikatne zwierzątko...
Król Węży posłuszny tylko Tobie.
Pierwsze wrzaski więc popłynęły w tej pielęgnowanej jeszcze przed chwilą przez skrzypce ciszy - a Ty..? Ty wsunąłeś się do lodowego zamku, wchodząc do jego serca i ciesząc już i tak rozradowane serce miłą muzyką śpiewaną przez dziwne, czarno-białe stworzenia, które zdaje się, że mugole nazywali "pingwinami" - i tam, w samym środku, wzrósł Twój tron - nie mógłbyś opuścić cudownej zabawy, miałeś być Królem tego balu... Nawet jeśli kroczącym pod prozą nieistnienia, pozornego spokoju duszy i otwartości emocjonalnej...
Nie mogłeś odpuścić sobie obecności na balu, który, zapewne według większości, zniszczyłeś.
Przejechałeś dłonią przed twarzą, by maska, którą nań założyłeś, rozpłynęła się w powietrzu - ruszyłeś - módlcie się, by żaden z was go w tej wędrówce nie napotkał...
- Zgaś to, drogie dziecko... - Uniosłeś lekko gałązkę, średniej wielkości różdżki, ale nazwać to różdżką..? Przecież widać było, że jest to najzwyklejszy w świecie patyk zerwany z drzewa...
Kiedy się zbliżył, jakim cudem się tutaj znalazł..? Wszystkie hałasy były tu wygłuszone, nawet nie byłeś świadom tego, jaki koszmar się rozpoczął tam, na zewnątrz, drogi Avery...
Złote ślepia, oczy wilka, oczy kogoś, kto nie należał do tego świata, w którego spojrzeniu zagościł ogrom przestrzeni kosmicznej kryjącej niezmierzone skarby i niezmierzone zagrożenia czające się zaraz obok nich - ono zawędrowało do dłoni chłopaka, dumnego i ambitnego, jak to mówią, członka domu Slytherinu...
I uśmiechnął się, delikatnie i łagodnie, nawiązując zaraz z nim kontakt wzrokowy, by po paru sekundach odwrócić się i zniknąć jak cień za jednym z rogów lodowego pałacu.
I tak właśnie kreowana była rzeczywistość - według widzimisię jednej istoty....
Nikt Cię nie zauważał - nie mogli cię widzieć, byłeś samą nocą, która na zewnątrz rozpostarła nad światem na dobre swoje fałszywie opiekuńcze skrzydła, oferując jedynie mdły blask księżyca - byłeś tym cieniem, który sunął po ścianach i przy którym gasły pojedyncze świece - ten, kto był mądry wyczuł ostrzeżenie, czmychnął z parkietu, z samej sali balowej, póki była pora - ale umówmy się, kto by tam przejmował się chwilowym poczuciem zimna, jakby sama Śmierć łapała go za szyję..? Gdyby tak za każdym razem uciekać z miejsc, gdzie do umysłu napływa intuicyjny szept "tutaj stanie się coś, co mi się nie spodoba..." to każdy by zwariował i bylibyśmy paranoikami - więc nie... Zostali wszyscy i gdy skończył się taniec, pozwoliłeś Mu wyjść... Twój słodki pupilek, którego początek znałeś jedynie Ty - wszak był zwykłym wężem, takim, jak każdy inny - dałeś mu moc, ofiarowałeś potęgę, wpoiłeś w niego swój jad i nienawiść istnienia i proszę - wyszło szydło z worka, delikatne zwierzątko...
Król Węży posłuszny tylko Tobie.
Pierwsze wrzaski więc popłynęły w tej pielęgnowanej jeszcze przed chwilą przez skrzypce ciszy - a Ty..? Ty wsunąłeś się do lodowego zamku, wchodząc do jego serca i ciesząc już i tak rozradowane serce miłą muzyką śpiewaną przez dziwne, czarno-białe stworzenia, które zdaje się, że mugole nazywali "pingwinami" - i tam, w samym środku, wzrósł Twój tron - nie mógłbyś opuścić cudownej zabawy, miałeś być Królem tego balu... Nawet jeśli kroczącym pod prozą nieistnienia, pozornego spokoju duszy i otwartości emocjonalnej...
Nie mogłeś odpuścić sobie obecności na balu, który, zapewne według większości, zniszczyłeś.
Przejechałeś dłonią przed twarzą, by maska, którą nań założyłeś, rozpłynęła się w powietrzu - ruszyłeś - módlcie się, by żaden z was go w tej wędrówce nie napotkał...
- Zgaś to, drogie dziecko... - Uniosłeś lekko gałązkę, średniej wielkości różdżki, ale nazwać to różdżką..? Przecież widać było, że jest to najzwyklejszy w świecie patyk zerwany z drzewa...
Kiedy się zbliżył, jakim cudem się tutaj znalazł..? Wszystkie hałasy były tu wygłuszone, nawet nie byłeś świadom tego, jaki koszmar się rozpoczął tam, na zewnątrz, drogi Avery...
Złote ślepia, oczy wilka, oczy kogoś, kto nie należał do tego świata, w którego spojrzeniu zagościł ogrom przestrzeni kosmicznej kryjącej niezmierzone skarby i niezmierzone zagrożenia czające się zaraz obok nich - ono zawędrowało do dłoni chłopaka, dumnego i ambitnego, jak to mówią, członka domu Slytherinu...
I uśmiechnął się, delikatnie i łagodnie, nawiązując zaraz z nim kontakt wzrokowy, by po paru sekundach odwrócić się i zniknąć jak cień za jednym z rogów lodowego pałacu.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach