- Mistrz Labiryntu
Pomnik Rozemary i Georga
Pon Wrz 02, 2013 1:10 pm
Pomnik Rozemary i Georga
Była to para słynnych czarodziei - potężnych i nieszczęśliwie zakochanych. Rozemary była z rodziny mugoli, natomiast George wywodził się z czarodziejskiego, arystokratycznego rodu, który cenił sobie czystość krwi. Nie mieli szczęśliwego zakończenia... Chyba każda czarodziejka zna ich historię.
- Neve Collins
Re: Pomnik Rozemary i Georga
Sob Kwi 18, 2015 1:55 pm
Niesiona mirażem ułud zjawisk codziennych, tak banalnych, które jawiły się rutynową mdłością w niekończącym się grafiku zajęć, sunęła w swoim tempie przed siebie – o dziwo rzeczywistość nie zwalniała, nie stawała w miejscu wraz ze wszystkimi wskazówkami i nie sprawiała, że zrujnowane wieże opadały w dół, nie mogąc oprzeć się sile grawitacji – może i nie, może i to prawda, nie ma nikogo, kto byłby w stanie przerzucić swoją własną baśń opowiadaną w umyśle na codzienność i wciągnąć w nią wszystkich wokół – może to i dobrze? Może dlatego było ciekawiej, a istnienia, zaprawdę: wielkie, nie podcinały sobie żył, nie potrafiąc znieść braku oporu ze strony kogokolwiek w ich marionetkowym śnie? Wiele koszmarów powypełzałoby z ludzkiej świadomości, gdyby tylko dać im możliwość, doskonale by się dopasowały do swych mistrzów, a swoimi mackami sięgały po wszystkich razem i każdego pojedynczo – aby przetrwać, człowiek naprawdę potrafi dokonać rzeczy wręcz niemożliwych – co jest jednak ważniejsze – przetrwanie, czy godne życie samo w sobie, które może zostać gwałtownie ucięte, ale zarazem możemy na jego końcu powiedzieć: niczego nie żałuję. Ostatnie słowa, które wydają się przepięknym zakończeniem wszystkiego... i brakiem strachu wobec przyjmowania tych cieni w swoje ramiona.
Owładnięta cudowną nicością, Śnieżna Wiedźma siedziała na podeście pięknej rzeźby, która opowiadała historię wcale nie zapomnianą, o nieszczęśliwej miłości, tej zakazanej nawet w czasach dzisiejszych... a może właśnie w czasach dzisiejszych, gdzie czysta krew była na wagę złota? O co z nią chodziło, czemu była taka ważna, czemu wszyscy na jej punkcie mieli obsesję – to pozostawało dla białowłosej wielką tajemnicą niemożliwą do rozwikłania. Wszak... krew jak krew, wszyscy mamy ją czerwoną w swych żyłach, niektórzy mają grupę A, inni grupę B... więc gdzie jest magiczna granica sprawiająca, że jednak (oprócz samej teorii) jest ona inna? Spróbujcie tylko wyrzucać to czystokrwistym rodom, to oburzenie, że jakieś śmiecie przyrównują się do nich, będzie nieprawdopodobne – białowłosa miała wrażenie, że to jak rozmowa z jaskiniowcami, naszymi praprzodkami, że mieszkanie w jaskini jest złe, a oni i tak się upierają, że dobre, bo nie znają niczego innego.
Niewiasta notowała coś na pergaminie – odrabiała ostatnie zadanie domowe z Astronomii – teraz, gdy pełno plotek rozpadło się po Hogwarcie jak zepsute mięso, przenikając przykrym zapachem do nozdrzy wszystkich, trudno było znaleźć spokojne i ustronne miejsce, by móc zająć się rzeczami bardzo istotnymi – a może instynktownie też poszukiwała swego azylum? Błędem byłoby oskarżać panienkę Collins o to, że przeżywała głęboko śmierć swojego kuzynostwa – owszem, czarna, zgrabna sukienka doskonale do niej przylegała, podkreślając tylko oślepiającą wręcz bladość skóry oraz śnieżną biel jej włosów zebranych w tył, by kosmyki nie opadały jej na oczy, świadcząc o żałobie, ale to nie było coś, co zatruwało jej serce, nawet jeśli ludzie na nią spoglądali w większości... z żalem i współczuciem. Straciła trójkę kuzynostwa – i nikt nie był w stanie jej powiedzieć, dlaczego.
Owładnięta cudowną nicością, Śnieżna Wiedźma siedziała na podeście pięknej rzeźby, która opowiadała historię wcale nie zapomnianą, o nieszczęśliwej miłości, tej zakazanej nawet w czasach dzisiejszych... a może właśnie w czasach dzisiejszych, gdzie czysta krew była na wagę złota? O co z nią chodziło, czemu była taka ważna, czemu wszyscy na jej punkcie mieli obsesję – to pozostawało dla białowłosej wielką tajemnicą niemożliwą do rozwikłania. Wszak... krew jak krew, wszyscy mamy ją czerwoną w swych żyłach, niektórzy mają grupę A, inni grupę B... więc gdzie jest magiczna granica sprawiająca, że jednak (oprócz samej teorii) jest ona inna? Spróbujcie tylko wyrzucać to czystokrwistym rodom, to oburzenie, że jakieś śmiecie przyrównują się do nich, będzie nieprawdopodobne – białowłosa miała wrażenie, że to jak rozmowa z jaskiniowcami, naszymi praprzodkami, że mieszkanie w jaskini jest złe, a oni i tak się upierają, że dobre, bo nie znają niczego innego.
Niewiasta notowała coś na pergaminie – odrabiała ostatnie zadanie domowe z Astronomii – teraz, gdy pełno plotek rozpadło się po Hogwarcie jak zepsute mięso, przenikając przykrym zapachem do nozdrzy wszystkich, trudno było znaleźć spokojne i ustronne miejsce, by móc zająć się rzeczami bardzo istotnymi – a może instynktownie też poszukiwała swego azylum? Błędem byłoby oskarżać panienkę Collins o to, że przeżywała głęboko śmierć swojego kuzynostwa – owszem, czarna, zgrabna sukienka doskonale do niej przylegała, podkreślając tylko oślepiającą wręcz bladość skóry oraz śnieżną biel jej włosów zebranych w tył, by kosmyki nie opadały jej na oczy, świadcząc o żałobie, ale to nie było coś, co zatruwało jej serce, nawet jeśli ludzie na nią spoglądali w większości... z żalem i współczuciem. Straciła trójkę kuzynostwa – i nikt nie był w stanie jej powiedzieć, dlaczego.
- Regulus Black
Re: Pomnik Rozemary i Georga
Czw Kwi 23, 2015 2:44 pm
Nie wiedział, czy cieszyć się, czy może płakać na sobą. Już do jego uszu dotarło to, co działo się po tej jakże spektakularnej ucieczce. Z jednej strony, naprawdę odetchnął z ulgą. Jemu także mogło się stać coś o wiele gorszego niż lekkie poturbowanie przez... Jakby nie patrzeć, już trupa. Ona miała ogromną rację. Są gorsze rzeczy od śmierci, a w niektórych przypadkach, nieczyste zaklęcie śmierci jest niczym błogosławieństwo. To nie ono powinno być nazywane tym najgorszym. Tylko to, które jego dotknęło.
Wtedy w jednej chwili czuł jakby każda mała komórka jego ciała zaczęła zamykać się, aby tylko tego nie czuć. Jakby czas stanął w miejscu, świat przestał obracać i każda sekunda, każda chwila tylko przeciągała uczucie tego, jak gigantyczne szpilki wbiją się w pojedynczą komórkę, rozdzierając ją na kawałki. Wizja tego, iż sam już niedługo będzie musiał wypowiedzieć to zaklęcie, przyprawiała go o mdłości. Kim on był, aby móc skazać jakąkolwiek żywą istotę na coś podobnego? Czy posiadanie znaku na ręce go do tego upoważniało?
Nie... Posiadanie go przymuszało go do łamania swoich zasad.
Collinsowie polegli. Shane Collins gnił teraz na szkolnym terenie, skazując swoje nazwisko na wymarcie. Czyż nie tak? Oczywiście, została jedna przedstawicielka rodu. Właśnie jej płeć była największym problemem, gdyż ona wyjdzie za mąż. Jej dzieci nie będą nosić tego nazwiska. Wymrze.
Ile refleksji to wydarzenie przywodziło na myśl. Sprawiało, że chłopak, który dopiero ukończyć miał lat siedemnaście, zaczynał myśleć o ożenku... Koniec końców, umrze. Warto coś po sobie zostawić.
Gdy Regulus przyszedł, zupełnym przypadkiem i zasiadł tuż obok, nie zwracając uwagi nawet na otoczenie, choć powinien, mogła w ogóle przypuszczać jak wiele wiedział o powodzie tego, iż dzisiaj włożyła tę oślepiającą czernią suknię? Dobrze jej było w czerni. Czerń tylko nadawała jej wyrazu.
Tak jak cień nadaje wyrazu światłu.
- Przykro mi z powodu Twojej rodziny, Neve. - zaczął, byle jak, aby tylko zacząć temat. Nie widywał jej często w ich towarzystwie, więc podejrzewał, że więź ich łącząca nie była jakaś... Niesamowicie silna, choć strata na pewno ją dotknęła.
Wtedy w jednej chwili czuł jakby każda mała komórka jego ciała zaczęła zamykać się, aby tylko tego nie czuć. Jakby czas stanął w miejscu, świat przestał obracać i każda sekunda, każda chwila tylko przeciągała uczucie tego, jak gigantyczne szpilki wbiją się w pojedynczą komórkę, rozdzierając ją na kawałki. Wizja tego, iż sam już niedługo będzie musiał wypowiedzieć to zaklęcie, przyprawiała go o mdłości. Kim on był, aby móc skazać jakąkolwiek żywą istotę na coś podobnego? Czy posiadanie znaku na ręce go do tego upoważniało?
Nie... Posiadanie go przymuszało go do łamania swoich zasad.
Collinsowie polegli. Shane Collins gnił teraz na szkolnym terenie, skazując swoje nazwisko na wymarcie. Czyż nie tak? Oczywiście, została jedna przedstawicielka rodu. Właśnie jej płeć była największym problemem, gdyż ona wyjdzie za mąż. Jej dzieci nie będą nosić tego nazwiska. Wymrze.
Ile refleksji to wydarzenie przywodziło na myśl. Sprawiało, że chłopak, który dopiero ukończyć miał lat siedemnaście, zaczynał myśleć o ożenku... Koniec końców, umrze. Warto coś po sobie zostawić.
Gdy Regulus przyszedł, zupełnym przypadkiem i zasiadł tuż obok, nie zwracając uwagi nawet na otoczenie, choć powinien, mogła w ogóle przypuszczać jak wiele wiedział o powodzie tego, iż dzisiaj włożyła tę oślepiającą czernią suknię? Dobrze jej było w czerni. Czerń tylko nadawała jej wyrazu.
Tak jak cień nadaje wyrazu światłu.
- Przykro mi z powodu Twojej rodziny, Neve. - zaczął, byle jak, aby tylko zacząć temat. Nie widywał jej często w ich towarzystwie, więc podejrzewał, że więź ich łącząca nie była jakaś... Niesamowicie silna, choć strata na pewno ją dotknęła.
- Neve Collins
Re: Pomnik Rozemary i Georga
Czw Kwi 23, 2015 3:56 pm
Shhh, cichutko już, ma Czerni, jedyna prawidłowa, jedyna prawdziwa – to, co teraz oplata jej ciało, to zaledwie zalążek, głębia wszystkich barw, jakie tylko można pomieścić, aby stopiły się w jedno i podkreśliły piękno i czystość bieli, która do siebie wszak niczego nie przyjmowała – ona wszystko odbijała... dlatego też istniała szarość – to ten moment, w którym światło nie miało sił się opierać i coś jednak do siebie ściągało. Taki moment właśnie nastał w życiu Neve Collins – tego dziewczęcia, które wydawało się kruche jak płatek śniegu, mogła stopnieć, jeśli tylko za bardzo się do niego przybliżyło, cóż dopiero mówić o dotknięciu tej Kryształowej Figurki, która rozpraszała świat i wciągała w swe omamy, pozwalając pojawić się w blasku, przemieniając suchą rzeczywistość w przyjemne baśnie, o tyle realne, że ich dobre zakończenia bywały bardzo wątpliwe, nawet jeśli czerpało się pełnymi garściami ze studni w jej kryształowym ogrodzie, w Białym Pałacu, który teraz topniał od powiewów wiosny, nie będąc w stanie się im przeciwstawić. Wiesz co ci powiem, panie Blacku..? Ta woda, wiesz przecież, jest czysta – może zmyć z ciebie wszysto, wystarczy, że zrzucisz z siebie ciężkie odzienie przytłoczone kurzem po długiej podróży, jaką odbyłeś, znajdując się daleko, bardzo daleko od... Domu...
Jak się czujesz? Jesteś zmęczony? Przygotowałam ci obiad...
Słowa tak banalne, tak trywialne, ale spójrz tylko – Emancypacja Zimy unosi na ciebie swe spojrzenie i posyła ci ten sam uśmiech, tylko dla Ciebie, który już widziałeś nie raz – pełen ciepła, pełen wdzięczności, pełen niczym nie skażonej radości, że się pojawiłeś, że znowu ma okazję cię ujrzeć – złącza ze sobą bardziej nogi, obraca się w twoim kierunku, prostuje, jak mała dziewczynka, która tak długo czekała na powrót swojego Czarnego Króla... Nie musiała pytać o te wszystkie rzeczy, nie musiała być twoją żoną, by za każdym razem witać cię tak samo, rozwierając bramy swego Królestwa i skacząc w miejscu, czekając tylko, aż wejdziesz...
I powiesz: "Wróciłem"...
Odkłada pergamin na bok, wsuwa pióro do kałamarza i zasiada do Regulusa półprofilem, by skierować spojrzenie na jego twarz; wyciąga dłoń, wsuwa chłodne palce gładkim ruchem na jego policzek – ten ranny,ten, na którym widnieje blizna, by pogładzić go kciukiem – wyciąga drugą dłoń, pochyla się, układa ją na drugim policzku i odwraca jego twarz w swoim kierunku – nie uciekaj spojrzeniem – nie dystansuj się, gdy już tu jesteś...
Czerni – otul swe światło, które ledwo co przetrwało, tylko dzięki serdeczności paru osób... Bo był moment, gdy zgasło całkowicie.
- Nie martw się. - Powiedziała z rozbrajającą szczerością, uśmiechając się szeroko i kiwnęła głową, by upewnić go, że w tym, co mówi, nie ma niczego niepoprawnego. - Odeszli do lepszego miejsca. Teraz przynajmniej spotkają się ze swoimi rodzicami, prawda? - Znowu ten oderwany promień słońca, który uosabiał jej uśmiech, kiedy tylko zamykała oczy podczas wyginania warg ku górze...
Cofnęła ręce i odwróciła spojrzenie do swojej pracy, upewniając się, że wiatr jej nie porwie – wsunęła pergamin w jedną z książek i schowała do torby...
- Cóż Ci się stało w policzek, Moja Czerni?
Jak się czujesz? Jesteś zmęczony? Przygotowałam ci obiad...
Słowa tak banalne, tak trywialne, ale spójrz tylko – Emancypacja Zimy unosi na ciebie swe spojrzenie i posyła ci ten sam uśmiech, tylko dla Ciebie, który już widziałeś nie raz – pełen ciepła, pełen wdzięczności, pełen niczym nie skażonej radości, że się pojawiłeś, że znowu ma okazję cię ujrzeć – złącza ze sobą bardziej nogi, obraca się w twoim kierunku, prostuje, jak mała dziewczynka, która tak długo czekała na powrót swojego Czarnego Króla... Nie musiała pytać o te wszystkie rzeczy, nie musiała być twoją żoną, by za każdym razem witać cię tak samo, rozwierając bramy swego Królestwa i skacząc w miejscu, czekając tylko, aż wejdziesz...
I powiesz: "Wróciłem"...
Odkłada pergamin na bok, wsuwa pióro do kałamarza i zasiada do Regulusa półprofilem, by skierować spojrzenie na jego twarz; wyciąga dłoń, wsuwa chłodne palce gładkim ruchem na jego policzek – ten ranny,ten, na którym widnieje blizna, by pogładzić go kciukiem – wyciąga drugą dłoń, pochyla się, układa ją na drugim policzku i odwraca jego twarz w swoim kierunku – nie uciekaj spojrzeniem – nie dystansuj się, gdy już tu jesteś...
Czerni – otul swe światło, które ledwo co przetrwało, tylko dzięki serdeczności paru osób... Bo był moment, gdy zgasło całkowicie.
- Nie martw się. - Powiedziała z rozbrajającą szczerością, uśmiechając się szeroko i kiwnęła głową, by upewnić go, że w tym, co mówi, nie ma niczego niepoprawnego. - Odeszli do lepszego miejsca. Teraz przynajmniej spotkają się ze swoimi rodzicami, prawda? - Znowu ten oderwany promień słońca, który uosabiał jej uśmiech, kiedy tylko zamykała oczy podczas wyginania warg ku górze...
Cofnęła ręce i odwróciła spojrzenie do swojej pracy, upewniając się, że wiatr jej nie porwie – wsunęła pergamin w jedną z książek i schowała do torby...
- Cóż Ci się stało w policzek, Moja Czerni?
- Regulus Black
Re: Pomnik Rozemary i Georga
Nie Kwi 26, 2015 4:55 pm
Wszystko już dobrze, wszystko dobrze. Niczego nie musiał się bać. Nikt nie uwierzy w słowa przerażonych węży kręcących się po zamku, którzy widzieli go podążającego za głosem własnej, zgubnej dumy. Mogli traktować jego różdżkę wszelkimi zaklęciami - nie znajdą na niej ni grama czarnej magii. Teraz tylko musiał dość dobrze potrafić minąć się z prawdą, ostrożnie dobierać słowa i czyny. Musiał zadbać o każdy swój krok...
Ale nie musiał się bać. Mógł utopić już każdy strach i oddać się odrobinie oddechu od tej tułaczki. A gdzież mógł ukoić myśli lepiej niż przy swojej Pani Światła. I z każdym razem ich spotkania czuł się tak, jakby zrzucał z siebie jakiś ciężar, jakąś ciężką zbroję codziennej tułaczki, a już samo fiołkowe spojrzenie mogło oczyścić go z każdego brudu tego przeklętego świata. Bo z każdym dniem oboje coraz bardziej pragnęli zasmakować prostoty życia, zapomnieć o trudnych decyzjach i rozdzierających uczuciach.
Ile by oddał, aby tylko wiedzieć, że ktoś będzie na niego czekał w drzwiach. Że kto uraczy go spojrzeniem najszczerzej ciepłym, że obejmie go czule i powie mu... Że wcale nie postępuje źle.
Do tego czasu będzie sobie to wmawiał. Tak jak stek wszystkich innych kłamstw, chroniących tę słabą część jego uczuć. Kłamstwa, mówiące, iż nie jest zły, że to wina tego świata, że wcale się nie boi, że jest godzien wszystkiego, co dał mu świat. Że byłby w stanie dać tej dziewczynie wszystko, czego by chciała.
Zielonymi oczami wpatrzył się w dziewczynę niepewnie, a kącik jego ust uniósł się lekko.
Cieszysz się, że wróciłem?
Chciałby wtedy otulić ją mocniej niż kiedykolwiek, ująć jej mały płomień i pozwolić mu wybuchnąć siłą tysiąca słońc. Zimo, Ty wiesz, że tylko on by mógł.
- Nie martwię się. Nie warto żałować zmarłych. Żywi mają o wiele gorzej. - przyznał cicho. Wyciszył się nieco, był inny niż ostatnio i nawet nie opierał się jej dotykowi, ani jej trosce. Być może odrobiny jej potrzebował.
Ach, jak ładnie jej było w czerni.
- A to... - wyglądało jakby sam zapomniał już o tym incydencie. Był bolesny, to prawda, z resztą wiązał się z pewną nieprzyjemną sytuacją w szpitalnym skrzydle. - Prawie już zapomniałem. To nic takiego. Mały wypadek.
Nie chciał martwić swojej królowej. I tak miała wiele do zmartwienia, to tylko przysporzy jej nerwów.
- Nie przejmuj się tym.
Ułożył dłoń na jej chłodnych palcach, ujmując je lekko. Cóż by pomyślał przypadkowy przechodzień... Powinno go to obchodzić.
Ale nie musiał się bać. Mógł utopić już każdy strach i oddać się odrobinie oddechu od tej tułaczki. A gdzież mógł ukoić myśli lepiej niż przy swojej Pani Światła. I z każdym razem ich spotkania czuł się tak, jakby zrzucał z siebie jakiś ciężar, jakąś ciężką zbroję codziennej tułaczki, a już samo fiołkowe spojrzenie mogło oczyścić go z każdego brudu tego przeklętego świata. Bo z każdym dniem oboje coraz bardziej pragnęli zasmakować prostoty życia, zapomnieć o trudnych decyzjach i rozdzierających uczuciach.
Ile by oddał, aby tylko wiedzieć, że ktoś będzie na niego czekał w drzwiach. Że kto uraczy go spojrzeniem najszczerzej ciepłym, że obejmie go czule i powie mu... Że wcale nie postępuje źle.
Do tego czasu będzie sobie to wmawiał. Tak jak stek wszystkich innych kłamstw, chroniących tę słabą część jego uczuć. Kłamstwa, mówiące, iż nie jest zły, że to wina tego świata, że wcale się nie boi, że jest godzien wszystkiego, co dał mu świat. Że byłby w stanie dać tej dziewczynie wszystko, czego by chciała.
Zielonymi oczami wpatrzył się w dziewczynę niepewnie, a kącik jego ust uniósł się lekko.
Cieszysz się, że wróciłem?
Chciałby wtedy otulić ją mocniej niż kiedykolwiek, ująć jej mały płomień i pozwolić mu wybuchnąć siłą tysiąca słońc. Zimo, Ty wiesz, że tylko on by mógł.
- Nie martwię się. Nie warto żałować zmarłych. Żywi mają o wiele gorzej. - przyznał cicho. Wyciszył się nieco, był inny niż ostatnio i nawet nie opierał się jej dotykowi, ani jej trosce. Być może odrobiny jej potrzebował.
Ach, jak ładnie jej było w czerni.
- A to... - wyglądało jakby sam zapomniał już o tym incydencie. Był bolesny, to prawda, z resztą wiązał się z pewną nieprzyjemną sytuacją w szpitalnym skrzydle. - Prawie już zapomniałem. To nic takiego. Mały wypadek.
Nie chciał martwić swojej królowej. I tak miała wiele do zmartwienia, to tylko przysporzy jej nerwów.
- Nie przejmuj się tym.
Ułożył dłoń na jej chłodnych palcach, ujmując je lekko. Cóż by pomyślał przypadkowy przechodzień... Powinno go to obchodzić.
- Neve Collins
Re: Pomnik Rozemary i Georga
Sro Kwi 29, 2015 2:43 am
Nikt nie musiał wierzyć w te słowa – nasz świat, Regulusie, jest bardzo malutki – ten jedyny prawdziwy, którego nie mogłeś pleść kłamstwami, do których nie przeniknąłby spokojny chłód jej dłoni dotykających twojego policzka, która muska gładką skórę, jak i tą jedną skazę – czy widzisz, że ona też ma taką bliznę? O wiele delikatniejszą, zaleczoną, ale jednak widoczną przy szczęce – a wszystko przez tą zabawę, która miała być bezpieczna – czy była? - przeżyła, wszyscy przeżyli, choć bajka pozostawiła niekomfortowe wspomnienia wpływające dreszczami pod skórę, od których się wzdragało i krzywiło – to nic, to naprawdę zupełnie nic. Ponieważ tak naprawdę nic nie jest ważne, kiedy już Gwiazda opatulała się Nocą, by móc w niej unosić się bez końca, siłą rzeczy nie oczekując nadejścia dnia – taka ulotna, niby taka lekka, a jednak podnosiła swą Ciemność, by ta nie marniała – no dalej, pozwól sobie na tych parę minut, parę godzin, które spędzisz na braniu głębokich, rześkich oddechów.
Zobacz na niebo – nadchodzi deszcz, lecz ten deszcz zbliża się, by zmyć z duszy wszystkie skazy, jakie się nań pojawiły, każdy pyłek kurzu, każdy brud – miał magiczną moc, do której nie potrzebne były ręce i mydło – radził sobie sam z zanieczyszczeniami doskonale – wystarczyło z naszej strony poddanie się – tak mało i tak wiele zarazem.
Dziewczę przytaknęło ochoczo głową na jego słowa i chyba ten entuzjazm wystarczył, pewnie niczego nie musiałaby już mówić – mam wrażenie, że oni nie potrzebowali żadnych słów – to, co ich łączyło, wysuwało się ponad ziemską zdolność komunikacji, zaplatając ich w spojrzeniach i najdrobniejszych gestach, gdy nieme słowa przekazywane były w innej rzeczywistości, bardzo odległej od planety Ziemi.
- Dlatego możemy sprawić, by żywi mieli lepiej, prawda? - Nie cofnęła swej dłoni, pozwalając, by została ona podtrzymana przez jego większą – ha, a pamiętacie jeszcze ich pierwsze spotkanie? Nikt by nie podejrzewał, że doprowadzi ono do tego momentu... Przynajmniej gwiazdy nie zdradziły tego Regulusowi, choć może próbowały – migotały do niego późnymi wieczorami próbując powiedzieć: znajdziesz jedną z nas na Ziemi, poczekaj jeszcze chwilkę... – któż by słuchał gwiazd? Nikt, zupełnie nikt – trudno zrozumieć ich pradawny, cichy język, gdy słowa nie wpływały prosto do uszu, a rodzić musiały się w sercu – ilu jest takich, co tym sercem słuchać i widzieć potrafi..?
Oczywiście, że się cieszę!
- Nie możesz powiedzieć wilczycy, by nie przejmowała się raną swego basiora. - Uśmiechnęła się radośniej – troszkę ciepła, troszkę spokoju – tego ci naprawdę potrzeba po wszystkim, co zdążyłeś zobaczyć i poznać od ostatniego waszego spotkania, prawda? A ona w twej ciemności rozkwitała i zaczynała lekko unosić – idealna równowaga znów zostawała przywrócona do swego naturalnego porządku rzeczy. - Opowiedz mi, Moja Czerni. Opowiedz o wszystkich, przeciw którym powinien zostać skierowany diamentowy sztylet z Kryształowego Ogrodu i o tych, którzy winni dostąpić zaszczytu spijania krystalicznej wody ze studni. – Niemal szeptała, a jednak nie sposób było jej głosu nie dosłyszeć, kiedy lekko muskała palcami kosmyki jego czarnych włosów.
Zobacz na niebo – nadchodzi deszcz, lecz ten deszcz zbliża się, by zmyć z duszy wszystkie skazy, jakie się nań pojawiły, każdy pyłek kurzu, każdy brud – miał magiczną moc, do której nie potrzebne były ręce i mydło – radził sobie sam z zanieczyszczeniami doskonale – wystarczyło z naszej strony poddanie się – tak mało i tak wiele zarazem.
Dziewczę przytaknęło ochoczo głową na jego słowa i chyba ten entuzjazm wystarczył, pewnie niczego nie musiałaby już mówić – mam wrażenie, że oni nie potrzebowali żadnych słów – to, co ich łączyło, wysuwało się ponad ziemską zdolność komunikacji, zaplatając ich w spojrzeniach i najdrobniejszych gestach, gdy nieme słowa przekazywane były w innej rzeczywistości, bardzo odległej od planety Ziemi.
- Dlatego możemy sprawić, by żywi mieli lepiej, prawda? - Nie cofnęła swej dłoni, pozwalając, by została ona podtrzymana przez jego większą – ha, a pamiętacie jeszcze ich pierwsze spotkanie? Nikt by nie podejrzewał, że doprowadzi ono do tego momentu... Przynajmniej gwiazdy nie zdradziły tego Regulusowi, choć może próbowały – migotały do niego późnymi wieczorami próbując powiedzieć: znajdziesz jedną z nas na Ziemi, poczekaj jeszcze chwilkę... – któż by słuchał gwiazd? Nikt, zupełnie nikt – trudno zrozumieć ich pradawny, cichy język, gdy słowa nie wpływały prosto do uszu, a rodzić musiały się w sercu – ilu jest takich, co tym sercem słuchać i widzieć potrafi..?
Oczywiście, że się cieszę!
- Nie możesz powiedzieć wilczycy, by nie przejmowała się raną swego basiora. - Uśmiechnęła się radośniej – troszkę ciepła, troszkę spokoju – tego ci naprawdę potrzeba po wszystkim, co zdążyłeś zobaczyć i poznać od ostatniego waszego spotkania, prawda? A ona w twej ciemności rozkwitała i zaczynała lekko unosić – idealna równowaga znów zostawała przywrócona do swego naturalnego porządku rzeczy. - Opowiedz mi, Moja Czerni. Opowiedz o wszystkich, przeciw którym powinien zostać skierowany diamentowy sztylet z Kryształowego Ogrodu i o tych, którzy winni dostąpić zaszczytu spijania krystalicznej wody ze studni. – Niemal szeptała, a jednak nie sposób było jej głosu nie dosłyszeć, kiedy lekko muskała palcami kosmyki jego czarnych włosów.
- Regulus Black
Re: Pomnik Rozemary i Georga
Czw Maj 21, 2015 9:07 pm
W tamtej chwili musiał dać jej działać. Ona, zamknięta w innym ciele, doskonale dała sobie radę z udźwignięciem ciężaru. Jej płomień na trochę przygasł, na chwilę stała się zwykłym człowiekiem, ale nadal znała swoją pogodną naturę. Uosobienie dobra. Jak można było czuć się tak odważnym, tak pełnym zapału, nie wątpić, jednocześnie emanować siłą i delikatnością. Ona była wyjątkowa, inna niż wszystkie dziewczyny, które uczuć pragnęły. Które sądziły, iż kiedy się pojawią, uniosą je w przestworza, pokażą najpiękniejsze, błękitne niebo i błogość rozleje im się na serca. Rzeczywistość jest smutniejsza, a ona jako jedyna umiała przyjąć uczucia do siebie, przytulić do piersi i rozpuścić wszystkie złe. Zbyt dojrzała jak na swoje lata, nie cieszyła się słodkim dzieciństwem.
Nie chciał widzieć zmartwień na jej bladej twarzy, bowiem sprawiała ona, że czuł błogi spokój. Chciałby móc to powiedzieć wprost, zapominając o tym, że nadal był sobą, ale wiedział, że nigdy nie będzie potrafił całkiem obedrzeć się z samego siebie, swojego dziedzictwa, swojego obowiązku. Jedyne co mógł, to kombinować, jak zachowując swoje dumne imię, zatrzymać cząstkę samego siebie, tego tajemniczego czegoś znaczącego się w samym środku ciemnej otchłani duszy. Tej samej, której ciemność ona umiała rozwiać, po czym spoglądała na niego swoim łagodnym, purpurą wypełnionym spojrzeniem i koiła dotykiem ciepłych dłoni.
A jedyne co on mógł dać w zamian do garść galeonów, których nie chciała. Obronić ciało, które ją zwodziło. Zamknąć twarz w dłoniach, ofiarowując bliskość, której nie było jej trzeba od niego.
Mam siedemnaście lat, dlaczego o tym myślę...
- To jedyne, co możemy zrobić w tym czasie, Neve. - powiedział, racząc ją swoim delikatnym uśmiechem. Nigdy nie słuchał gwiazd, ponieważ one przepowiadały mu marny koniec, one go skreślały, one patrzyły na niego jak na tchórzliwego węża, którym był. Bo gwiazdy znały tylko szczerość, jednak nigdy nikt ich nie słuchał. Ludzie woleli patrzeć, ponieważ szczerość jest piękna. I rani.
- A czy to ważne? - spytał w końcu. Ach, gdyby chociaż potrafił bawić się słowem tak dobrze jak ona. On umiał wyciągnąć różdżkę i stanąć przed jej obliczem, oddając siebie. - Jedynie cieszyć się mogę, że wziąłem nogi za pas nim skończyłem jako jeden z tych, których teraz zbierają z czarnej trawy. Ta, która mi to zrobiła znajdzie mnie znów. Ale tym razem... Nie spróbuje nawet mnie dosięgnąć.
Przesunął ciepłą dłoń po jej jasnych włosach. Nie musiała się bać niczym kiedy tu byli.
Chcesz go takiego? Tchórzliwego, małego węża z okropnym, czarnym znakiem na ramieniu, o którym nie mogłaś wiedzieć...?
Nie chciał widzieć zmartwień na jej bladej twarzy, bowiem sprawiała ona, że czuł błogi spokój. Chciałby móc to powiedzieć wprost, zapominając o tym, że nadal był sobą, ale wiedział, że nigdy nie będzie potrafił całkiem obedrzeć się z samego siebie, swojego dziedzictwa, swojego obowiązku. Jedyne co mógł, to kombinować, jak zachowując swoje dumne imię, zatrzymać cząstkę samego siebie, tego tajemniczego czegoś znaczącego się w samym środku ciemnej otchłani duszy. Tej samej, której ciemność ona umiała rozwiać, po czym spoglądała na niego swoim łagodnym, purpurą wypełnionym spojrzeniem i koiła dotykiem ciepłych dłoni.
A jedyne co on mógł dać w zamian do garść galeonów, których nie chciała. Obronić ciało, które ją zwodziło. Zamknąć twarz w dłoniach, ofiarowując bliskość, której nie było jej trzeba od niego.
Mam siedemnaście lat, dlaczego o tym myślę...
- To jedyne, co możemy zrobić w tym czasie, Neve. - powiedział, racząc ją swoim delikatnym uśmiechem. Nigdy nie słuchał gwiazd, ponieważ one przepowiadały mu marny koniec, one go skreślały, one patrzyły na niego jak na tchórzliwego węża, którym był. Bo gwiazdy znały tylko szczerość, jednak nigdy nikt ich nie słuchał. Ludzie woleli patrzeć, ponieważ szczerość jest piękna. I rani.
- A czy to ważne? - spytał w końcu. Ach, gdyby chociaż potrafił bawić się słowem tak dobrze jak ona. On umiał wyciągnąć różdżkę i stanąć przed jej obliczem, oddając siebie. - Jedynie cieszyć się mogę, że wziąłem nogi za pas nim skończyłem jako jeden z tych, których teraz zbierają z czarnej trawy. Ta, która mi to zrobiła znajdzie mnie znów. Ale tym razem... Nie spróbuje nawet mnie dosięgnąć.
Przesunął ciepłą dłoń po jej jasnych włosach. Nie musiała się bać niczym kiedy tu byli.
Chcesz go takiego? Tchórzliwego, małego węża z okropnym, czarnym znakiem na ramieniu, o którym nie mogłaś wiedzieć...?
- Neve Collins
Re: Pomnik Rozemary i Georga
Pią Maj 22, 2015 10:01 pm
Błąd... Wokół nich czaił się błąd - błędem tym była rzeczywistość i sekrety, które przed sobą skrywali - jedno dla dobra drugiego, cóż za błędna droga. Czy pamiętacie przypowieść o Kamizelce? Ta, którą żona co dzień zszywała od nowa, by ją zmniejszać dla swojego chorującego męża, gdy mąż mówił jej, że z nim wszystko dobrze - byli teraz jak małżeństwo, które po wiekach nie widzenia się, spotkało pod pomnikiem nieszczęśliwych kochanków, wpatrując się sobie czule w oczy, nazbyt rozemocjonowani, nazbyt melancholijni, żeby rzucić się sobie w ramiona niby szaleńcy - nigdy też nie mieli spijać pocałunków ze swych ust, darząc siebie więzią czystą, nieskarconą brzemieniem fizyczności, w której niby drzemał sens człowieczeństwa - potrzeba rozmnażania, przedłużania gatunku, przedłużania nazwiska... Neve Black. Czarny Śnieg. Czy słyszysz, kiedy czytasz to sobie w głowie, jak pięknie to brzmi? Mogłaby być taką żoną - żoną bardzo kruchą, dla której, ze względu na jej wrodzoną chorobę, urodzenie nawet jednego dziecka byłoby niebezpiecznym problemem, która często by chorowała, ale starałaby się z całego serca wnieść jak najwięcej ciepła w dom tego, który by ją pod dach zabrał, wiedząc, że może mu zaufać - był jej słabością. Regulus Black był słabością Neve Collins - nawet gdyby ją zdradził, nie potrafiłaby go zabić - tak samo nie potrafiła zabić Kyoheia Takano, choć ten przeciął ją sztyletem, sprawiając, że wszystko wokół niej się topiło, a ona nie miała sił, spędziwszy większość ostatniego czasu w skrzydle szpitalnym, próbując doprowadzić swoje zdrowie do w miarę normalnego stanu - to wszystko ten nadmiar stresu...
Zaśmiała się krótko, rozkosznie, szczerze, zamykając w tym śmiechu swe oczy - nader dojrzałe dziecko w swym dziwacznym poglądzie na świat, zbyt nierealna, wyrwana z bajki - bajki dla dorosłych, gdzie trudno było znaleźć consensus i gdzie krew zbyt często zdobiła te białe dłonie - lecz wciąż zaliczała się do tchnień baśniowych - do takiej właśnie krainy mogła zabrać Regulusa, chciała, żeby mógł tam odpocząć, chciała położyć chłodny okład na jego czole i wręczyć puchar pełen soków ze świeżo wyciśniętych owoców z jej sadu... I ten jej uśmiech nagle struchlał, nagle jej wargi zadrżały, kiedy jej jedyne oparcie, jej czerń - och, nie chciała powierzać mu ciężaru swej jasności, lecz dla jej serca nie znającego takich uczuć było to zbyt wiele.
Spod tych zamkniętych od uśmiechu powiek nagle potoczyły się kryształowe łzy, a ona sama zaniosła się szlochem, zakrywając od razu swoją twarz dłońmi - cała się aż zatrzęsła od emocji, jakie zatańczyły w jej ciele - nie była stworzona do ich ukrywania. Zbyt szczera. Zbyt naiwna, moje dziecko...
- Przeklnę każdego, kto uczyni ci krzywdę..!
Zaśmiała się krótko, rozkosznie, szczerze, zamykając w tym śmiechu swe oczy - nader dojrzałe dziecko w swym dziwacznym poglądzie na świat, zbyt nierealna, wyrwana z bajki - bajki dla dorosłych, gdzie trudno było znaleźć consensus i gdzie krew zbyt często zdobiła te białe dłonie - lecz wciąż zaliczała się do tchnień baśniowych - do takiej właśnie krainy mogła zabrać Regulusa, chciała, żeby mógł tam odpocząć, chciała położyć chłodny okład na jego czole i wręczyć puchar pełen soków ze świeżo wyciśniętych owoców z jej sadu... I ten jej uśmiech nagle struchlał, nagle jej wargi zadrżały, kiedy jej jedyne oparcie, jej czerń - och, nie chciała powierzać mu ciężaru swej jasności, lecz dla jej serca nie znającego takich uczuć było to zbyt wiele.
Spod tych zamkniętych od uśmiechu powiek nagle potoczyły się kryształowe łzy, a ona sama zaniosła się szlochem, zakrywając od razu swoją twarz dłońmi - cała się aż zatrzęsła od emocji, jakie zatańczyły w jej ciele - nie była stworzona do ich ukrywania. Zbyt szczera. Zbyt naiwna, moje dziecko...
- Przeklnę każdego, kto uczyni ci krzywdę..!
- Regulus Black
Re: Pomnik Rozemary i Georga
Sob Maj 23, 2015 11:05 pm
On jej nie śmiał rozpatrywać pod względem pocałunków tak ciepłych, że ich obu ciała napełniłyby żarem, pragnieniem sunięcia palcami wzajemnie po skórze, doprowadzając ją tym do wrzenia. Nie pragnął jej słodkich pojękiwań i dzielenia z nią swojego ostatniego oddechu, poprzedzającego małą śmierć. Ich nie to nie łączyło. Ich połączyła właśnie ta kamizelka, sposób na kłamstwo, które nie może skrzywdzić. Oni nigdy nie będą przy sobie szaleńcami. Oni nigdy nie rzucą się sobie w ramiona roniąc milion łez. Nie, bo to nie było potrzebne. Wystarczyło jedno spojrzenie, jeden uśmiech. Wszystko jest dobrze, wszystko będzie dobrze. Tak długo, jak jesteśmy dla siebie, zawsze będzie.
Na pewno powiedzą, że jest za młody na takie myśli. Może to śmieszne, ale zawsze dojrzały był jak na swój wiek. Myślał zapobiegawczo, analizując wszystkie aspekty, zawsze trzymał się swojego nazwiska kurczowo, zupełnie jakby było ono jedyną wartością jaką posiadał. Myślał o przyszłości, czasem naiwnie sądził, że będzie ona prosta. Czasem unosił się dumą... Był tylko szesnastolatkiem. Uosobieniem Czerni, która chciała tylko oddać jej cząstkę siebie. I tylko przy niej był w stanie to przyznać. Był w stanie, jak teraz, ująć jej bladą dłoń w swoją, delikatnie pociągnąć do siebie, ułożyć na plecach, pozwolić jej objąć się zupełnie, oprzeć miękko głowę na ramieniu. I nic nie powiedzieć. Bo nic nie było potrzebne.
Byłaby dobrą żoną. Delikatną i kruchą, ale ona na pewno wzięłaby każdą jego kamizelkę, którą potajemnie przeszywałaby tylko po to, aby zobaczyć odrobinę ulgi na jego twarzy, dać choć chwilę odpoczynku jego troskom.
I usłyszał szloch, usłyszał cichy głos. Jego ciche westchnięcie poprzedziło delikatny uśmiech wstępujący na twarz.
- Jeśli potrzebujesz płakać, zrób to teraz... Bo za pięć minut chcę mieć cię znów silną. - powiedział, przesuwając ciepłą dłonią po jej ramieniu, skrytym pod materiałem uczniowskiej szaty.
Ciemność była bardziej bezpośrednia, bardziej ciepła, bardziej niż Ci się wydawało. Może kiedyś, kiedy jego martwe ciało zniknie pod chłodną taflą wody, wspomnisz tę chwilę i znów uronisz łzę, lecz tylko na chwilę, bo zaraz zapomnisz, porwie cię jakiś wspaniały kochanek, którego pokochasz miłością bardziej płomienną.
Ale któregoś dnia uświadomisz sobie, jako kobieta której twarz przyozdobią zmarszczki, że płomienie są potrzebne tylko na chwilę.
Na pewno powiedzą, że jest za młody na takie myśli. Może to śmieszne, ale zawsze dojrzały był jak na swój wiek. Myślał zapobiegawczo, analizując wszystkie aspekty, zawsze trzymał się swojego nazwiska kurczowo, zupełnie jakby było ono jedyną wartością jaką posiadał. Myślał o przyszłości, czasem naiwnie sądził, że będzie ona prosta. Czasem unosił się dumą... Był tylko szesnastolatkiem. Uosobieniem Czerni, która chciała tylko oddać jej cząstkę siebie. I tylko przy niej był w stanie to przyznać. Był w stanie, jak teraz, ująć jej bladą dłoń w swoją, delikatnie pociągnąć do siebie, ułożyć na plecach, pozwolić jej objąć się zupełnie, oprzeć miękko głowę na ramieniu. I nic nie powiedzieć. Bo nic nie było potrzebne.
Byłaby dobrą żoną. Delikatną i kruchą, ale ona na pewno wzięłaby każdą jego kamizelkę, którą potajemnie przeszywałaby tylko po to, aby zobaczyć odrobinę ulgi na jego twarzy, dać choć chwilę odpoczynku jego troskom.
I usłyszał szloch, usłyszał cichy głos. Jego ciche westchnięcie poprzedziło delikatny uśmiech wstępujący na twarz.
- Jeśli potrzebujesz płakać, zrób to teraz... Bo za pięć minut chcę mieć cię znów silną. - powiedział, przesuwając ciepłą dłonią po jej ramieniu, skrytym pod materiałem uczniowskiej szaty.
Ciemność była bardziej bezpośrednia, bardziej ciepła, bardziej niż Ci się wydawało. Może kiedyś, kiedy jego martwe ciało zniknie pod chłodną taflą wody, wspomnisz tę chwilę i znów uronisz łzę, lecz tylko na chwilę, bo zaraz zapomnisz, porwie cię jakiś wspaniały kochanek, którego pokochasz miłością bardziej płomienną.
Ale któregoś dnia uświadomisz sobie, jako kobieta której twarz przyozdobią zmarszczki, że płomienie są potrzebne tylko na chwilę.
- Neve Collins
Re: Pomnik Rozemary i Georga
Pon Maj 25, 2015 7:07 am
Właśnie - to czysto-platoniczne uwielbienie, w którym królować... miałoby kłamstwo? Nie. Światło nie było przyzwyczajone do kłamstw - gdyby tylko zaczęła je stosować, natychmiast by zgasła - musiałaby sama w sobie wyhodować mrok, cienie, jak wtedy mogłaby cokolwiek oświetlać..? Tak i teraz drżała, a jej promienie były dziwne, mętne - mogłaby jednak zgasnąć, niepewna, rozchwiana, świadoma tego, że musi wybrać azymut swej drogi, gdy już zobaczyła, gdzie są błędy jej poczynań - och, widziała to tak wyraźnie, drogi Regulusie..! Dlatego też wykorzystała te dane jej pięć minut - skrywając twarz w swoich dłoniach pochyliła się ku tobie, by się wesprzeć na swej ciemności, by wylać z siebie to, co ją wewnętrznie zabijało i czego przed nikim innym nie mogła okazać - gdyby miała makijaż zostałby on tak paskudnie, żałośnie rozmazany... lecz nie miała. Natura sprawiła, że nie potrzebowała różu na policzki, pomadki na usta, czy cienia na powieki, by nadal prezentować się jak lalka... a okazuje się, że lalki z porcelany potrafią również głęboko przeżywać i doświadczać świat dookoła nich...
Czego więc w zasadzie wymagała od niego..?
Wszystko, czego wymagała, brała pełnymi garściami, pozwalając mu zaczerpywać tego samego - ta równowaga między nimi chyba nigdy nie ulegnie zachwianiu, bo nawet jeśli jedno brało we władanie drugie w mocniejszym stopniu, to zaraz wszystko wracało do swej normy - nie martwcie się niczym, drodzy czytelnicy - może i droga przed nami nie jest drogą kwiecistą, ale i tych dwoje nie byli jak figurki z cukru, które topnieją, kiedy spadają na nie krople deszczu...
- Nie wolno ci mnie zdradzić, Moja Ciemności. - Tak, odezwała się znowu - odezwała się, kiedy jej minuty minęły - kiedy nieśmiało się odsunęła i lekko odwróciła, by nie widział, w jakim stanie jest jej twarz - nie wypadało, została wychowana na damę dworu - cała ta sytuacja wymknęła jej się lekko spod kontroli... Ale dzięki temu czuła to słodkie katharsis, które znowu pozwalało regenerować powolutku siły, kiedy zwinęła się w małą kuleczkę, oddając się grawitacji panującej w tych cudownych ciemnościach, jakie jako jedyne potrafiły doskonale ułagodzić jej duszę. - Kyohei Takano... zdradził mnie. Byłam naiwna, pozwalając sobie na tak wiele... Czy będziesz mnie powstrzymywać, gdy zechcę wyciągnąć konsekwencję z tej zdrady..? - Do czego Ona była zdolna... była zdolna do o wiele większych rzeczy, niż Ty, kochany Regulusie - ile krwi już miały na sobie te drobne, białe dłonie..! Ach, nie chciałbyś wiedzieć! Jak wtedy byś na nią spojrzał..?
Czego więc w zasadzie wymagała od niego..?
Wszystko, czego wymagała, brała pełnymi garściami, pozwalając mu zaczerpywać tego samego - ta równowaga między nimi chyba nigdy nie ulegnie zachwianiu, bo nawet jeśli jedno brało we władanie drugie w mocniejszym stopniu, to zaraz wszystko wracało do swej normy - nie martwcie się niczym, drodzy czytelnicy - może i droga przed nami nie jest drogą kwiecistą, ale i tych dwoje nie byli jak figurki z cukru, które topnieją, kiedy spadają na nie krople deszczu...
- Nie wolno ci mnie zdradzić, Moja Ciemności. - Tak, odezwała się znowu - odezwała się, kiedy jej minuty minęły - kiedy nieśmiało się odsunęła i lekko odwróciła, by nie widział, w jakim stanie jest jej twarz - nie wypadało, została wychowana na damę dworu - cała ta sytuacja wymknęła jej się lekko spod kontroli... Ale dzięki temu czuła to słodkie katharsis, które znowu pozwalało regenerować powolutku siły, kiedy zwinęła się w małą kuleczkę, oddając się grawitacji panującej w tych cudownych ciemnościach, jakie jako jedyne potrafiły doskonale ułagodzić jej duszę. - Kyohei Takano... zdradził mnie. Byłam naiwna, pozwalając sobie na tak wiele... Czy będziesz mnie powstrzymywać, gdy zechcę wyciągnąć konsekwencję z tej zdrady..? - Do czego Ona była zdolna... była zdolna do o wiele większych rzeczy, niż Ty, kochany Regulusie - ile krwi już miały na sobie te drobne, białe dłonie..! Ach, nie chciałbyś wiedzieć! Jak wtedy byś na nią spojrzał..?
- Regulus Black
Re: Pomnik Rozemary i Georga
Nie Cze 07, 2015 7:07 pm
Może w ich świecie nie będzie potrzebne kłamstwo. Może oni znajdą lepszy sposób na uszczęśliwienie swoich serc, ukojenie ich. Może to prawda ich wyzwoli.
Może to wystarczy aby chwycić ich ją za rękę i rozbić razem tę śliczną, porcelanową skarbonkę uczuć, które w końcu musiała z siebie wyrzucić. Zbyt duże ciśnienie krzywdzi człowieka, a Neve, jak bardzo by tego nie pragnęła, nadal była człowiekiem. Silnym człowiekiem, który swoją rolę na tej scenie opanował do perfekcji. Regulus podziwiał ją niezmiernie, bo sam niewiele ludzkich poczynań umiał zaakceptować i tolerować. Takim go chciano - brzydził się miłością do społecznego szamba zwanego potocznie mugolami. Brzydził się tą całą wojną, zbliżającą się zagładą.
To wszystko niedługo dobiegnie końca.
- Nigdy nie zdradzę twojego serca, gwiazdko. - szepnął, przesuwając bladymi palcami po jej plecach. Pozwalał jej na słabości. Pozwalał jej korzystać z tych delikatnych chwil i wiedział, że zaraz znów wróci jego śnieżyca. Śnieżyca, która swoim gniewem odbierała życia ludziom.
On nie był śnieżycom. Był tylko ciemnym dymem, który się czuło, w którym można było zatopić dłonie i nic poza tym. Może i jego serce w końcu obejmie lód, może kiedyś właśnie tak będą o nim mówić... Bez zmysłów, bez pamięci.
- Nie, Neve. Niczego ci nie zabronię. Co więcej... - ujął jej małą dłoń w swoje, niby zimne, jednak dla niej zapewne wręcz palcące palce, przesuwając kciukiem po jej skórze. - Jeśli tylko zechcesz, moja różdżka może być twoją i w twoim imieniu pokazać mu, jak traktuje się zdrajców.
Gdybyś wiedziała ile rzeczy kryje jego egzystencja, jak ty byś na niego patrzyła? Dlaczego pogrążeni w niechęci go kłamstw, nadal w nich toneli?
Może to wystarczy aby chwycić ich ją za rękę i rozbić razem tę śliczną, porcelanową skarbonkę uczuć, które w końcu musiała z siebie wyrzucić. Zbyt duże ciśnienie krzywdzi człowieka, a Neve, jak bardzo by tego nie pragnęła, nadal była człowiekiem. Silnym człowiekiem, który swoją rolę na tej scenie opanował do perfekcji. Regulus podziwiał ją niezmiernie, bo sam niewiele ludzkich poczynań umiał zaakceptować i tolerować. Takim go chciano - brzydził się miłością do społecznego szamba zwanego potocznie mugolami. Brzydził się tą całą wojną, zbliżającą się zagładą.
To wszystko niedługo dobiegnie końca.
- Nigdy nie zdradzę twojego serca, gwiazdko. - szepnął, przesuwając bladymi palcami po jej plecach. Pozwalał jej na słabości. Pozwalał jej korzystać z tych delikatnych chwil i wiedział, że zaraz znów wróci jego śnieżyca. Śnieżyca, która swoim gniewem odbierała życia ludziom.
On nie był śnieżycom. Był tylko ciemnym dymem, który się czuło, w którym można było zatopić dłonie i nic poza tym. Może i jego serce w końcu obejmie lód, może kiedyś właśnie tak będą o nim mówić... Bez zmysłów, bez pamięci.
- Nie, Neve. Niczego ci nie zabronię. Co więcej... - ujął jej małą dłoń w swoje, niby zimne, jednak dla niej zapewne wręcz palcące palce, przesuwając kciukiem po jej skórze. - Jeśli tylko zechcesz, moja różdżka może być twoją i w twoim imieniu pokazać mu, jak traktuje się zdrajców.
Gdybyś wiedziała ile rzeczy kryje jego egzystencja, jak ty byś na niego patrzyła? Dlaczego pogrążeni w niechęci go kłamstw, nadal w nich toneli?
- Irytek
Re: Pomnik Rozemary i Georga
Nie Sie 16, 2015 1:33 pm
Pomnik nieszczęśliwych kochanków nie był najczęściej odwiedzanym miejscem w tej szkole, zwłaszcza pod koniec ostatniego semestru, kiedy wszyscy zajęci byli nauką i nie mieli czasu na zwiedzanie, czy przesiadywanie w odosobnieniu, zamyślając się przy smutnych twarzach magicznych odpowiedników Romea i Julii. Niektórzy jednak, jak niesforny poltergeist, wykorzystywali to zapomniane miejsce jako swoją bazę dowcipów, mając z wieży idealny widok na cały dziedziniec i dostatecznie dużo miejsca by rozłożyć swój arsenał, tym razem składający się z balonów wypełnionych farbą w każdym dostępnym kolorze. Czekał aż będzie na tyle wygodna pora, aby dzieciaki zechciały zaczerpnąć świeżego powietrza i tłumniej zgromadziły się na kawałku zieleni z drugiego piętra. Tymczasem wyglądał przez okno, ze stertą pocisków ułożonych wokół pomnika, rozmyślając nad nie wiadomo czym.
- Mercedes Bélanger
Re: Pomnik Rozemary i Georga
Nie Sie 16, 2015 4:40 pm
Mercedes dreptała wesoło naładowana energią tak pozytywną, że dziwiła się sama sobie. Tanecznym krokiem przemierzała budynek Hogwartu, nucąc przy tym jedynie sobie znaną melodię kołysanki, którą wieczorami śpiewała jej mama. Rude włosy przezornie zaplotła w długi warkocz, który teraz przy każdym ruchu podskakiwał przerzucony przez lewe ramię. Po dniu spędzonym na wzajemnym droczeniu się z Irytkiem dziewczyna nie mogła przestać o nim myśleć i właściwie przez całą drogę do łazienki zastanawiała się gdzie może przesiadywać z samego rana. Wtedy przypomniał jej się balkon na wieży astronomicznej, gdzie pomimo paskudnej pogody czaił się wcześniej. Udanie się w okolice tego miejsca wydawało się więc być rozwiązaniem całkiem sensownym i jak się wkrótce okazało - słusznym. Wykonała jeszcze kilka pląsów do przodu, wychyliła się zza zakrętu i... był tam. W otoczeniu masy napełnionych czymś baloników. Siedział jak gdyby nigdy nic, oczekując pierwszych dzisiaj ofiar. Już nieco spokojniej, ale wciąż inaczej niż zwykle zaczęła małymi kroczkami zbliżać się do pomnika.
Właściwie to nie miała pojęcia czy wczorajszy wieczór cokolwiek zmieni w jego podejściu, ale gdybanie nigdy nie prowadziło do niczego dobrego. Mogła to po prostu sprawdzić na własnej skórze.
- Cześć, Irytku. - przywitała się uprzejmie, oczekując jakiejś reakcji.
Właściwie to nie miała pojęcia czy wczorajszy wieczór cokolwiek zmieni w jego podejściu, ale gdybanie nigdy nie prowadziło do niczego dobrego. Mogła to po prostu sprawdzić na własnej skórze.
- Cześć, Irytku. - przywitała się uprzejmie, oczekując jakiejś reakcji.
- Irytek
Re: Pomnik Rozemary i Georga
Nie Sie 16, 2015 5:25 pm
Wiedział, że było bardzo wcześnie i pewnie jeszcze kilka godzin zaczeka sobie na pierwszych spacerowiczów, ale zrobił już swoją codzienną rundkę po zamku i nie napotkał zupełnie nic ciekawego, więc z braku laku zaczepił się w tej opuszczonej wieży. To było jedno z miejsc, które lubił bardziej od innych, pomimo pomniku osób za którymi jakoś nigdy nie przepadał. Znał ich jeszcze za czasów ich nauki w tejże szkole, kiedy sam był o wiele młodszy i jeszcze mniej wiedział o świecie ludzi i ich sposobie myślenia. I chociaż do tej pory nie widział sensu w prześladowaniach powodowanych czystością krwi, wtedy było to dla niego już zupełnie abstrakcyjne. Osobiście uważał, że albo nie powinni byli się przejmować innymi i być razem, albo rozstać się i nie dramatyzować. Sposób w jaki (nie)radzili sobie z sytuacją i w efekcie skończyli, był dla niego żałosny i niewart upamiętniającej statuy. Też z tego powodu lubił posługiwać się nią jak wieszakiem, a w święta ubierał ich jak bałwany, tudzież zdobił bombkami.
Wyglądał przez okno zastanawiając się jak to jest, że chociaż dziedziniec był częścią zamku, on jakoś nigdy się na niego nie wybrał. To była głębsza sprawa, a niżeli jakaś niewidzialna bariera, która trzymała go w objęciach murów. On zarazem chciał, ale i nie miał ochoty wychodzić. Marzył o tym, ale im bliżej był świata zewnętrznego, tym gorzej się czuł i tracił rezon. Do tej pory tylko raz zdobył się na wyjście, ale był wtedy niczym zahipnotyzowany, zupełnie nie zastanawiając nad konsekwencjami podążył za tłumem, a potem równie szybko wrócił. Będzie musiał poeksperymentować z ta częścią swej natury, bo od pogrzebu nie mógł o tym zapomnieć. Tak daleko zaszedł w swych rozmyślaniach, że nie zauważył nawet zbliżającej się wredoty, która jak gdyby nigdy nic przywitała go, widocznie czekając na jego ruch. Obejrzał się na nią, pokazał język i zniknął. Zanim się obejrzała, oberwała w tył głowy balonem z czerwoną farbą, na co stojący za nią poltergeist zareagował gromkim śmiechem i wytknięciem palcem.
- Ha, akurat trafiła ci się barwa twojego domu! To chyba dobry znak, co nie? - skrzyżował ręce, siedząc po turecku w powietrzu, uśmiechając się do niej bezczelnie. Miał wyjątkowo dobry humor.
Wyglądał przez okno zastanawiając się jak to jest, że chociaż dziedziniec był częścią zamku, on jakoś nigdy się na niego nie wybrał. To była głębsza sprawa, a niżeli jakaś niewidzialna bariera, która trzymała go w objęciach murów. On zarazem chciał, ale i nie miał ochoty wychodzić. Marzył o tym, ale im bliżej był świata zewnętrznego, tym gorzej się czuł i tracił rezon. Do tej pory tylko raz zdobył się na wyjście, ale był wtedy niczym zahipnotyzowany, zupełnie nie zastanawiając nad konsekwencjami podążył za tłumem, a potem równie szybko wrócił. Będzie musiał poeksperymentować z ta częścią swej natury, bo od pogrzebu nie mógł o tym zapomnieć. Tak daleko zaszedł w swych rozmyślaniach, że nie zauważył nawet zbliżającej się wredoty, która jak gdyby nigdy nic przywitała go, widocznie czekając na jego ruch. Obejrzał się na nią, pokazał język i zniknął. Zanim się obejrzała, oberwała w tył głowy balonem z czerwoną farbą, na co stojący za nią poltergeist zareagował gromkim śmiechem i wytknięciem palcem.
- Ha, akurat trafiła ci się barwa twojego domu! To chyba dobry znak, co nie? - skrzyżował ręce, siedząc po turecku w powietrzu, uśmiechając się do niej bezczelnie. Miał wyjątkowo dobry humor.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach