- Esmeralda Moore
Re: Wejście na strych
Sro Gru 24, 2014 8:22 am
On chciał być tym drapieżnikiem, ale nie wziął pod uwagę jednej rzeczy. Zawsze może trafić na silniejszego przeciwnika. Nigdy nie będzie na szczycie łańcucha pokarmowego. W tej chwili cyganka okazała się silniejsza bo utkała sieć w którą ten biedaczek dał się złapać. A teraz zaczynała oplatać jego ciało uniemożliwiając mu ucieczkę. I tylko od jej łaski zależy to czy pozwoli mu odejść... czy może raczej będzie go trzymać w swoich sidłach.
Nawet jeżeli by odpowiedziała i tak aby nadal nic o niej nie wiedział. W końcu jak mogła odpowiedzieć na to pytanie jeżeli sama tego nie wiedziała. Zmierzyła go tylko swoimi oczami i uśmiechnęła się lekko.
-Wszystko zależy od ciebie. Będę tym kim ty będziesz chciał abym była.- Wyszeptała i przeczesała palcami swoje czarne włosy, które z niezwykłą gładkością prześlizgnęły się jej pomiędzy palcami.
-To inni zaczynają nas określać. Ja mogę powiedzieć ci kim jestem, ale nie zmieni to nic. Cały czas będziesz na mnie patrzeć po swojemu- A ci którym pomimo tego udało się zachować swoją osobowość tak naprawdę wygrali życie. Pytanie jak było z cyganką, czy była taka szczęśliwa jak mówiła czy po prostu zgodziła się z tym co wszyscy o niej myśleli.
-Nie pytaj się osoby która nie ma historii "kim jest" bo to pytanie jest nawet nie na miejscu- Żaden jej dzień nie zapisał się w jej pamięci. Wszystko wydawało się po prostu uciekać jej między palcami. Była blisko różnych uczuć, ale tak naprawdę żadnych nie mogła dotknąć. Przez to kim była miała tak naprawdę bardzo ograniczony świat. Ale wiedziała, że kiedy nastanie zmrok, to ta noc ją przygarnie. I kiedy wszyscy pójdą spać ona w swych marzeniach będzie mogła ponownie spotkać się ze swoimi najskrytszymi pragnieniami. Cyganka była tak bardzo rozdarta pomiędzy dwoma światami. Z jednej strony nie mogła... nie chciała wyrzec się swojego dziedzictwa, ale z drugiej strony to ono tak bardzo ją blokowało. A bez niego kim by tak naprawdę była... kolejnym szarym człowiekiem. Ona była ta która potrafiła zapłakać nad nieszczęściem drugiego człowieka, ale czy ktoś zapłacze nad jej nieszczęściem?
Dlatego tylko uśmiechnęła się do niego delikatnie po czym złożyła delikatny pocałunek na końcówce jego nosa. Przytuliła do swojej piersi książkę po czym płynnie wycofała się schodzą ponownie na dół. Zrobiła to wszystko tak płynnie, zupełnie jak mara, jak jakiś duch. No i zniknęła niczym niespełniony sen
z/t
Nawet jeżeli by odpowiedziała i tak aby nadal nic o niej nie wiedział. W końcu jak mogła odpowiedzieć na to pytanie jeżeli sama tego nie wiedziała. Zmierzyła go tylko swoimi oczami i uśmiechnęła się lekko.
-Wszystko zależy od ciebie. Będę tym kim ty będziesz chciał abym była.- Wyszeptała i przeczesała palcami swoje czarne włosy, które z niezwykłą gładkością prześlizgnęły się jej pomiędzy palcami.
-To inni zaczynają nas określać. Ja mogę powiedzieć ci kim jestem, ale nie zmieni to nic. Cały czas będziesz na mnie patrzeć po swojemu- A ci którym pomimo tego udało się zachować swoją osobowość tak naprawdę wygrali życie. Pytanie jak było z cyganką, czy była taka szczęśliwa jak mówiła czy po prostu zgodziła się z tym co wszyscy o niej myśleli.
-Nie pytaj się osoby która nie ma historii "kim jest" bo to pytanie jest nawet nie na miejscu- Żaden jej dzień nie zapisał się w jej pamięci. Wszystko wydawało się po prostu uciekać jej między palcami. Była blisko różnych uczuć, ale tak naprawdę żadnych nie mogła dotknąć. Przez to kim była miała tak naprawdę bardzo ograniczony świat. Ale wiedziała, że kiedy nastanie zmrok, to ta noc ją przygarnie. I kiedy wszyscy pójdą spać ona w swych marzeniach będzie mogła ponownie spotkać się ze swoimi najskrytszymi pragnieniami. Cyganka była tak bardzo rozdarta pomiędzy dwoma światami. Z jednej strony nie mogła... nie chciała wyrzec się swojego dziedzictwa, ale z drugiej strony to ono tak bardzo ją blokowało. A bez niego kim by tak naprawdę była... kolejnym szarym człowiekiem. Ona była ta która potrafiła zapłakać nad nieszczęściem drugiego człowieka, ale czy ktoś zapłacze nad jej nieszczęściem?
Dlatego tylko uśmiechnęła się do niego delikatnie po czym złożyła delikatny pocałunek na końcówce jego nosa. Przytuliła do swojej piersi książkę po czym płynnie wycofała się schodzą ponownie na dół. Zrobiła to wszystko tak płynnie, zupełnie jak mara, jak jakiś duch. No i zniknęła niczym niespełniony sen
z/t
- Riley Acquart
Re: Wejście na strych
Sob Sty 24, 2015 10:45 pm
W zamyśleniu przemykała szkolnymi korytarzami, co róż zmieniając piętra i lokalizację. Mijała klasy, schody, zaułki. Wszystko po to, by znaleźć sobie jakiś maleńki kącik do rozmyśleń. Coś tylko dla siebie. Miejsce na wyłączność... Jak wiadomo, w szkole trudno o samotność. Czasem dobrym wyjściem na spokój była bibliotek, tylko że to miejsce przyprawiało dziewczynę o ciarki. Brunetka wolała więc błąkać się po szkole i rozmyślać w trakcie spaceru. A myśli miała przeróżne. Odkąd opuściła Wielką Salę po przemówieniu Dumbledore coś nie dawało jej spokoju. Była omal nieprzytomna. Zagubiona. Bez większego zainteresowania mijała uczniów zaprzątając sobie głowę pierdołami. To nie tak że słowa Dumbledora nie wywarły na niej wpływu. Wywarły, ale zgoła inne niż dyrektor zakładał w swojej wypowiedzi. A jakie było ogłoszenie dyrektora wobec Riley? Oczywiście skrajne emocjonalnie jeśli chodzi o informacje zawarte w tym przemówieniu. Początkowo smutne, lecz zakończone optymistycznie. Cały Dumbledore. Trudno było rozgryźć jego filozofię. Bawił się emocjami jak barman alkoholem. Podał uczniom smakową wódkę, która początkowo odrzucała swoją goryczką, lecz po przełknięciu pozostawiła przyjemny smak i aromat. A co najważniejsze rozgrzewała serce i poniewierała umysłem. Psychologiczne podejście to tematu. Brunetce podobała się taka kombinacja słów dyrektora. Dziewczynę bardziej interesował styl przemowy, niż informacje w niej zawarte. Ale tak już miała. Zawsze błądziła myślami gdzieś indziej niż większość uczniów.
Pobłądziła również w swym spacerze. Dotarła bowiem do miejsca, w którym jeszcze niebyła. Miejsca z klapą w suficie, a mianowicie z wejściem na poddasze... Nie mięło wiele czasu, a dziewczyna znalazła się na szczycie. Podłoga zaskrzypiała, a z pod jej stup uniósł się maleńki tuman kurzu. Zapach też oszołomił lekko czarownicę, gdyż pachniało drewnem, ale tak niesamowicie intensywnie. Ostrożnie przesuwała się w głąb strychu podziwiając zgromadzone tu starocie. Można śmiało powiedzieć że to miejsce to prawdziwy skarb i istny dotyk przeszłości.
Pobłądziła również w swym spacerze. Dotarła bowiem do miejsca, w którym jeszcze niebyła. Miejsca z klapą w suficie, a mianowicie z wejściem na poddasze... Nie mięło wiele czasu, a dziewczyna znalazła się na szczycie. Podłoga zaskrzypiała, a z pod jej stup uniósł się maleńki tuman kurzu. Zapach też oszołomił lekko czarownicę, gdyż pachniało drewnem, ale tak niesamowicie intensywnie. Ostrożnie przesuwała się w głąb strychu podziwiając zgromadzone tu starocie. Można śmiało powiedzieć że to miejsce to prawdziwy skarb i istny dotyk przeszłości.
- Sahir Nailah
Re: Wejście na strych
Nie Sty 25, 2015 7:13 pm
Miejsca takie jak te, magiczne na swój sposób, przyciągały zawsze, swoją gamą niespodziewanych przedmiotów, jakie można w nich znaleźć, swoimi tajemnicami, które skrywały skrzętnie i nakrywały je pierzyną kurzu, byle tylko je ochronić - kurzu i mroku, który dla Ciebie nie stanowił żadnej przeszkody - widziałeś w ciemnościach równie dobrze jak w dzień, chociaż dla ludzi było to czasem zbyt abstrakcyjne - tak jak i zresztą cała ta bujda z wilkołakami i wampirami, które do pewnego momentu wydawały się legendą, zwłaszcza te drugie, o których się nie słyszało, o których nikt głośno nie mówił, mimo że widniały w księgach i miały bardzo bogatą historię - ot, zamiatano te wszystkie bujdy pod łóżko i wrzucano między bajeczki, którymi straszy się niegrzeczne dziatki, które nie chcą pod wpływem nakazu rodziców położyć się wcześnie spać i biegają po pokoju, zamiast skryć się w objęciach Morfeusza.
Tymczasem - oto Ty.
Ta postać wyrwana rodem z tych gróźb, z koszmarów, z głupich żartów o fakcie, że nie masz prawa istnieć, Ty, na którego szykują osinowe koki i pół szkoły gotowa jest chrzcić Cię wodą święconą, bylebyś tylko rozpłynął się wraz z promieniami słońca i więcej ich nie niepokoił - nie winisz nikogo za to, niech się boją, przynajmniej każdy daje ci święty spokój - bardzo upragniony spokój, należy dodać, niewiele jest odważnych, którzy by nie mijali Cię szerokim łukiem, niewielu jest odważnych, zwłaszcza teraz, kiedy przestałeś udawać, że jesteś normalny, którzy choćby powiedzieliby ci cześć, cóż dopiero mówić o jakichkolwiek większych pogawędkach - na przekór wszystkiemu, łącznie z tym, jak ludzi traktowałeś, lubiłeś rozmawiać - o wszystkim, o niczym, dzielić się myślami urwanymi i bardziej głębokimi - przynajmniej do czasu, kiedy miałeś nad rozmową kontrolę i nie wyrywała się ona z twoich możliwości delikatnego manipulowania nią, dopóki nie sięgała tematów, które by bezpośrednio Ciebie dotyczyły...
Siedziałeś na jednym z kartonów - sylwetka pochłonięta całkowicie przez pelerynę twej kochanej siostry, niewidoczna, rozmyta na tle wszystkich przedmiotów, jakie ją przysłaniały, rozmyta w czerni, jaka wokół się rozkładała, niczym krucze skrzydła, przez które nie widać żadnego blasku światła - jedynym źródłem, które na wnętrze strychu mógł rzucać minimalny przebłysk prawdy była otworzona klapa, przez którą właśnie ktoś wszedł na górę - kto? Mało Cię to interesowało - pół śniłeś, ledwo zdając sobie sprawę z tego, że ktoś postanowił odkryć to miejsce i przerwać twoją dzienną drzemkę, podczas gdy noc pochłaniała twe pełne zainteresowanie i wszystko nakazywało zbierać pokłady energii właśnie teraz - gdy każdy normalny uważał, że może funkcjonować tylko dlatego, iż nie jest ślepy, bo na niebie tli się wielka, ognista gwiazda, która Ciebie osobiście drażniła i była wyznacznikiem twojej pory snu... Lekko drgnąłeś, do uszu dotarł skrzyp zawiasów - uciekłeś tutaj od razu po skończeniu przemówienie Dumbledora - wcale nie pasowało ci to, iż nie będzie teraz zajęć - wtedy przynajmniej większość plebsu błąkającego się po korytarzach zajmowała się nauką, odrabianiem zajęć, łatwiej było znaleźć miejsce, gdzie nie będą ścigać Cię spojrzenia, gdzie nie będzie słychać głupich rozmów i śmiechów - byłeś mistrzem w wynajdywaniu takich miejsc, mistrzem w uciekaniu i życiem cieniem - nic się nie zmieniło od wielu lat... a może to tylko dlatego, że kiblowałeś jeden rok i nie zdałeś do następnej klasy? Dlatego, że powinieneś być teraz na VII roku, a zamiast tego kończysz VI?
Nailah poruszył się leniwie, wykrzywiając równo wycięte wargi w nieznacznym stopniu - nie zastanawiał się nad obwieszczeniem Dumbledora, jego słowa wpłynęły do jego ucha i wypłynęły drugim - przestałeś pokładać swą wiarę w dyrektora i możliwości, jakie posiadał, przestałeś mu ufać, ale jak mogłeś, kiedy gdy prosiłeś go o pomoc, gdy mówiłeś, że sobie nie poradzisz, on to zignorował? Tak, bo w ciebie wierzył... I proszę, na co zdała się jego wiara - tkwiłeś w tym miejscu wypełnionym kurzem, by twoje nozdrza miast smrodu krwi na twych dłoniach, niewidocznej, przecież dawno zmytej, ale wypalonej w mózgu rozgrzanym żelazem, wyczuwały tylko pył zagłuszający wszystko inne. Podniosłeś się powoli, bezszelestnie, zsuwając nogi z wielkich skrzyń, na których się rozłożyłeś, podpierając plecami ściany, by oprzeć twarz na dłoni i zamknąć oczy - głowa pulsowała sygnałami zmęczeniem i rozespania, podczas gdy kroki, lekkie, nieśpieszne, były coraz wyraźniejsze... Ciekawe, kogo tutaj Los przywiał..? Kogo postanowił naznaczyć pechem i zesłać Czarnego Kota, by przekroczył Jego drogę..?
- Brak lepszego zajęcia zagania na stare strychy? - Rozległ się jego mrukliwy, cichy, ale doskonale dla uszu Riley głos wykrywalny, chociaż oczy nie mogły go dojrzeć - poznawał ją, bo jakby miał nie poznawać? Miał znakomitą pamięć do rzeczy, które chciał pamiętać - między innymi do twarzy tych, z którymi chodził na jeden rok i z którymi chodził na niektóre zajęcia.
Tymczasem - oto Ty.
Ta postać wyrwana rodem z tych gróźb, z koszmarów, z głupich żartów o fakcie, że nie masz prawa istnieć, Ty, na którego szykują osinowe koki i pół szkoły gotowa jest chrzcić Cię wodą święconą, bylebyś tylko rozpłynął się wraz z promieniami słońca i więcej ich nie niepokoił - nie winisz nikogo za to, niech się boją, przynajmniej każdy daje ci święty spokój - bardzo upragniony spokój, należy dodać, niewiele jest odważnych, którzy by nie mijali Cię szerokim łukiem, niewielu jest odważnych, zwłaszcza teraz, kiedy przestałeś udawać, że jesteś normalny, którzy choćby powiedzieliby ci cześć, cóż dopiero mówić o jakichkolwiek większych pogawędkach - na przekór wszystkiemu, łącznie z tym, jak ludzi traktowałeś, lubiłeś rozmawiać - o wszystkim, o niczym, dzielić się myślami urwanymi i bardziej głębokimi - przynajmniej do czasu, kiedy miałeś nad rozmową kontrolę i nie wyrywała się ona z twoich możliwości delikatnego manipulowania nią, dopóki nie sięgała tematów, które by bezpośrednio Ciebie dotyczyły...
Siedziałeś na jednym z kartonów - sylwetka pochłonięta całkowicie przez pelerynę twej kochanej siostry, niewidoczna, rozmyta na tle wszystkich przedmiotów, jakie ją przysłaniały, rozmyta w czerni, jaka wokół się rozkładała, niczym krucze skrzydła, przez które nie widać żadnego blasku światła - jedynym źródłem, które na wnętrze strychu mógł rzucać minimalny przebłysk prawdy była otworzona klapa, przez którą właśnie ktoś wszedł na górę - kto? Mało Cię to interesowało - pół śniłeś, ledwo zdając sobie sprawę z tego, że ktoś postanowił odkryć to miejsce i przerwać twoją dzienną drzemkę, podczas gdy noc pochłaniała twe pełne zainteresowanie i wszystko nakazywało zbierać pokłady energii właśnie teraz - gdy każdy normalny uważał, że może funkcjonować tylko dlatego, iż nie jest ślepy, bo na niebie tli się wielka, ognista gwiazda, która Ciebie osobiście drażniła i była wyznacznikiem twojej pory snu... Lekko drgnąłeś, do uszu dotarł skrzyp zawiasów - uciekłeś tutaj od razu po skończeniu przemówienie Dumbledora - wcale nie pasowało ci to, iż nie będzie teraz zajęć - wtedy przynajmniej większość plebsu błąkającego się po korytarzach zajmowała się nauką, odrabianiem zajęć, łatwiej było znaleźć miejsce, gdzie nie będą ścigać Cię spojrzenia, gdzie nie będzie słychać głupich rozmów i śmiechów - byłeś mistrzem w wynajdywaniu takich miejsc, mistrzem w uciekaniu i życiem cieniem - nic się nie zmieniło od wielu lat... a może to tylko dlatego, że kiblowałeś jeden rok i nie zdałeś do następnej klasy? Dlatego, że powinieneś być teraz na VII roku, a zamiast tego kończysz VI?
Nailah poruszył się leniwie, wykrzywiając równo wycięte wargi w nieznacznym stopniu - nie zastanawiał się nad obwieszczeniem Dumbledora, jego słowa wpłynęły do jego ucha i wypłynęły drugim - przestałeś pokładać swą wiarę w dyrektora i możliwości, jakie posiadał, przestałeś mu ufać, ale jak mogłeś, kiedy gdy prosiłeś go o pomoc, gdy mówiłeś, że sobie nie poradzisz, on to zignorował? Tak, bo w ciebie wierzył... I proszę, na co zdała się jego wiara - tkwiłeś w tym miejscu wypełnionym kurzem, by twoje nozdrza miast smrodu krwi na twych dłoniach, niewidocznej, przecież dawno zmytej, ale wypalonej w mózgu rozgrzanym żelazem, wyczuwały tylko pył zagłuszający wszystko inne. Podniosłeś się powoli, bezszelestnie, zsuwając nogi z wielkich skrzyń, na których się rozłożyłeś, podpierając plecami ściany, by oprzeć twarz na dłoni i zamknąć oczy - głowa pulsowała sygnałami zmęczeniem i rozespania, podczas gdy kroki, lekkie, nieśpieszne, były coraz wyraźniejsze... Ciekawe, kogo tutaj Los przywiał..? Kogo postanowił naznaczyć pechem i zesłać Czarnego Kota, by przekroczył Jego drogę..?
- Brak lepszego zajęcia zagania na stare strychy? - Rozległ się jego mrukliwy, cichy, ale doskonale dla uszu Riley głos wykrywalny, chociaż oczy nie mogły go dojrzeć - poznawał ją, bo jakby miał nie poznawać? Miał znakomitą pamięć do rzeczy, które chciał pamiętać - między innymi do twarzy tych, z którymi chodził na jeden rok i z którymi chodził na niektóre zajęcia.
- Riley Acquart
Re: Wejście na strych
Nie Sty 25, 2015 10:12 pm
Miejsce do którego trafiła dziewczyna było magiczne. Nie chodzi o to, że było w jakiś sposób zaklęte. Wręcz przeciwnie. Było zwyczajne, porzucone, zapomniane. Było miejscem o którym uczniowie nie mieli pojęcia że istnieje. Zapewne tylko garstka osób trafiła tu przez lata. Warstwa kurzu na skrzyniach, regałach, rupieciach, była tak duża, że aż przyjemna w dotyku. Riley przesuwała swymi palcami po niektórych przedmiotach zaznaczając tym samym swoją obecność w wybranych miejscu. Odkrywała tym samym sekrety skrywane pod owym szarym puchem. To właśnie dziewczyna nazywała magią. Czuć było niesamowity klimat tajemniczości.
Czy dziewczyna czuła obecność jeszcze czegoś, a raczej kogoś w tym miejscu? Nie. Cisza i spokój dawały jej pewność bycia osamotnioną. Jak mocno się myliła. Nie zdając sobie z niczego sprawy coraz bardziej przesuwała się w głąb poddasza. Coraz bardziej i bardziej. O dziwo brunetka czuła się tu komfortowo. Chęć eksploracji wzięła nad nią górę. Tak to już jest z Gryfonkami. Odwaga to, czy głupota? Otoczona półmrokiem z każdą chwilą zastanawiała się czy nie odpalić jakiegoś płomienia i nie rozświetlić po części tego strychu. Jej zmysły jednak mocno wyostrzyły się w ciemnościach i odwlekała ów myśl do maksimum.
O ile zmysły brunetki stały się mocniejsze, o tyle dziwnym wydało się to, że nie wyczuwała obecności chłopaka. Dopiero jego słowa uświadomiły Riley o tym fakcie i postawiły ją w osłupienie. A uwierzcie, lub nie, niełatwo jest zaskoczyć naszą czarownicę. Zwykle czujna i gotowa do reakcji, tak teraz stała jak wmurowana. Mrukliwy głos sparaliżował ją nie na żarty. Przyjemny dreszcz przez moment otulił jej ciało napawając ją strachem. Ale tylko przez moment. Ów głos dziewczyna znała i niejednokrotnie słyszała, co szybko przekonało ją do dalszego działania. Postawiła kilka kolejnych powolnych kroków, by zbliżyć się do nieznajomego. Dopiero w odległości jakiego metra dostrzegła i rozpoznała rysy swojego kolegi z Ravenclawu.
- Stare strychy mnie pociągają - podjęła po chwili, równie cicho jak słowa młodzieńca - Pociągają mnie swoją tajemniczością i naturalnym pięknem... Zabrzmiało to trochę dziwnie, ale chodzi mi o to, że lubię ciszę która zwykle panuje w takich miejscach. W ciszy łatwiej się myśli.
Wpatrzona w sylwetkę młodzieńca, ów ciemność która ich otaczało poczęła jej przeszkadzać. Zwykle lubiła widzieć swojego rozmówcę, dlatego sięgnęła do kieszeni swojej marynarki i pochwyciła różdżkę.
- Przymruż na chwilkę oczy, bo nieco rozświetlę to miejsce - ostrzegła chłopaka i w ułamku sekundy wyszeptała zaklęcie „Lumos”. Nie przykładała się do owego czaru zanadto, gdyż zamierzała jedynie uzyskać delikatny promyk blasku. Dosłownie maleńką świetlistą bańkę.
I stało się tak. Na końcu jej badyla ukazała się iskra, która nie przeminęła, lecz nieco nabierała na sile. Kula światła wielkości galeona zawirowała jak płomyk na świeczce i rozproszyła mrok. Wzrok dziewczyny nie od razu był zadowolony z tego manewru, ale powoli przyzwyczajał się do jasności. Po paru uderzeniach serca Gryfonka mogła w końcu przyjrzeć się Sahirowi. Przystojny jak zawsze, choć jej niełatwo było to oceniać. Mimo wszystko miał w sobie to coś, co przykuwało wzrok innych.
- A co ciebie tu przywiało? – zapytała wciąż szeptem, jakby nie chcąc rozproszyć magii tego miejsca.
Czy dziewczyna czuła obecność jeszcze czegoś, a raczej kogoś w tym miejscu? Nie. Cisza i spokój dawały jej pewność bycia osamotnioną. Jak mocno się myliła. Nie zdając sobie z niczego sprawy coraz bardziej przesuwała się w głąb poddasza. Coraz bardziej i bardziej. O dziwo brunetka czuła się tu komfortowo. Chęć eksploracji wzięła nad nią górę. Tak to już jest z Gryfonkami. Odwaga to, czy głupota? Otoczona półmrokiem z każdą chwilą zastanawiała się czy nie odpalić jakiegoś płomienia i nie rozświetlić po części tego strychu. Jej zmysły jednak mocno wyostrzyły się w ciemnościach i odwlekała ów myśl do maksimum.
O ile zmysły brunetki stały się mocniejsze, o tyle dziwnym wydało się to, że nie wyczuwała obecności chłopaka. Dopiero jego słowa uświadomiły Riley o tym fakcie i postawiły ją w osłupienie. A uwierzcie, lub nie, niełatwo jest zaskoczyć naszą czarownicę. Zwykle czujna i gotowa do reakcji, tak teraz stała jak wmurowana. Mrukliwy głos sparaliżował ją nie na żarty. Przyjemny dreszcz przez moment otulił jej ciało napawając ją strachem. Ale tylko przez moment. Ów głos dziewczyna znała i niejednokrotnie słyszała, co szybko przekonało ją do dalszego działania. Postawiła kilka kolejnych powolnych kroków, by zbliżyć się do nieznajomego. Dopiero w odległości jakiego metra dostrzegła i rozpoznała rysy swojego kolegi z Ravenclawu.
- Stare strychy mnie pociągają - podjęła po chwili, równie cicho jak słowa młodzieńca - Pociągają mnie swoją tajemniczością i naturalnym pięknem... Zabrzmiało to trochę dziwnie, ale chodzi mi o to, że lubię ciszę która zwykle panuje w takich miejscach. W ciszy łatwiej się myśli.
Wpatrzona w sylwetkę młodzieńca, ów ciemność która ich otaczało poczęła jej przeszkadzać. Zwykle lubiła widzieć swojego rozmówcę, dlatego sięgnęła do kieszeni swojej marynarki i pochwyciła różdżkę.
- Przymruż na chwilkę oczy, bo nieco rozświetlę to miejsce - ostrzegła chłopaka i w ułamku sekundy wyszeptała zaklęcie „Lumos”. Nie przykładała się do owego czaru zanadto, gdyż zamierzała jedynie uzyskać delikatny promyk blasku. Dosłownie maleńką świetlistą bańkę.
I stało się tak. Na końcu jej badyla ukazała się iskra, która nie przeminęła, lecz nieco nabierała na sile. Kula światła wielkości galeona zawirowała jak płomyk na świeczce i rozproszyła mrok. Wzrok dziewczyny nie od razu był zadowolony z tego manewru, ale powoli przyzwyczajał się do jasności. Po paru uderzeniach serca Gryfonka mogła w końcu przyjrzeć się Sahirowi. Przystojny jak zawsze, choć jej niełatwo było to oceniać. Mimo wszystko miał w sobie to coś, co przykuwało wzrok innych.
- A co ciebie tu przywiało? – zapytała wciąż szeptem, jakby nie chcąc rozproszyć magii tego miejsca.
- Sahir Nailah
Re: Wejście na strych
Nie Sty 25, 2015 10:48 pm
Wszak czym dla czarodzieja magia jest? To tylko puste słowo - na tyle, że znaczyło tyle, co nic - My, ta wielka rasa, My, Ci wielcy, którzy opanowali to, czego zwykli śmiertelnicy nie byli w stanie i naszymi myślami, naszymi słowami, kształtujemy rzeczywistość w wymiarze dla przeciętnych, dla tej większości mieszkającej na całym świecie, niedostępnej - czy więc magią była prostota? Coś, czego nawet czarodziej nie jest w stanie opanować, ponieważ niby codzienność przekształca tak naprawdę w szmery przeszłości - wszystko, co było tutaj spisane ciężkim powietrzem, w którym niby trudno było się odnaleźć, a któremu jednocześnie tak blisko było do eteryczności, czy to więc ma w sobie coś, co jednak należy do wytwarzających atmosferę niezapomnianą, w której łatwo było zatracić się wraz ze wszystkimi myślami, przelewając je w pustkę i przestrzeń przed sobą? Właśnie to robisz, spacerując między tymi przedmiotami, pozwalając, by starość, którą doceniłaś, skrzypiała pod twymi nogami, byś znalazła się nad głowami swoich rówieśników, z których tylko garstka zdawała sobie sprawę z tego miejsca - tylko Ci, których umysły były na tyle wolne i otwarte, by w ogóle zechcieć odnaleźć w tych murach rzeczy mniej i bardziej zakazane, tajemne skrytki zapomniane i zaniedbane... Bo czy tą można nazwać zapamiętaną? Można zliczyć pojedyncze ślady w kurzu, na podłodze, które się tutaj w ostatnich tygodniach odcisnęły (jedne z nich bardzo świeże), ale byłaś zbyt zajęta bujaniem w swym własnym wszechświecie, by zdobyć się na próbę poszukiwania tutaj czyjejkolwiek obecności - nic nie szkodzi. Zapewne i tak nie byłabyś w tym półmroku niczego dokładnie dojrzeć.
Z pochyloną głową trwałeś w bezruchu, nie próbując spojrzenia nawet na nią zwrócić - opierałeś tą twarz na dłoni, której zaś łokieć dźwigałeś na udzie, z nogami opartymi na deskach, jak stary, zgarbiony człowiek, wyjątkowo znużony - czym? Wszak ubranie jego prócz kurzu, który się zebrał od obcowania ze strychem, nie nosiło żadnych znamion pracy - mundurek szkolny domu, którym opiekował się Orzeł (wszak to właśnie ten ptak w godle się wdzięcznił), był cały i zdrowy, tak jak i... nie, chyba jego chorobliwie białej skóry i cieni pod oczyma nie można było zdrowymi nazwać, tak jak tego, jak szczelnie i ochoczo mrok go obejmował i skrywał przed wszystkimi i wszystkim w swych ramionach, niechętny do odkrywania swych i Jego tajemnic - jedno w jednym, jedność doskonała - ciało, które porusza się poza czasem, poza przestrzenią, istota, która pojawia się i znika gdzie chce i kiedy chce, niemal niemożliwa do złapania oczyma poza zajęciami, gdzieś tylko od czasu do czasu, jak to cienie zwykły robić, przesuwał się po korytarzu, by rozmywać się w przestrzeniach jestestwa, i... zapisywał się w pamięci, czy też nie..? Wszystko zależało do tego, jak kto potrafił patrzeć i ile widział... Przecież dla chcącego nic trudnego, czyż nie?
Dopiero kiedy się odezwała Twoja głowa nieco się uniosła, byś skierował na nią bezdenną otchłań oczu - oczu, które nie miały w sobie niczego, które porywały w swe głębiny, pochłaniały każdy blask i każdą sylwetkę - stanowiły niemal doskonałą matowość, w której nie sposób było odróżnić źrenicy od tęczówki - wzrok, który trudno było określić jako przyjacielski (och nie, w żadnym wypadku się nie dało), wzrok ciążący, ponury, którego niewielu mogłoby znieść...
- Oczywiście... Tajemnice równają do Ciemności... Ciemność goni strach... Zaś strach..? Tego chyba akurat tutaj nie szukałaś, miła Riley..? - Oj tak, bardzo dobrze pamiętał jej twarz, jej imię, nazwisko i to, do jakiego domu chodzi.
Uniósł dłoń i odwrócił twarz, zamykając powieki, kiedy tylko powiedziała, że chce to miejsce rozjaśnić - musiała minąć dłuższa chwila, nim się do tego przyzwyczaił i w końcu na nowo skierował twarz na nieoczekiwaną towarzyszkę, lekko skrzywiony i niezadowolony z faktu wyrwania go z ramion jednej z najlepszych przyjaciółek - grymas ten tylko dodawał jego twarzy i spojrzeniu nieujarzmionej dzikości, po której nie bardzo było wiadomo, czego się spodziewać.
- Konieczność przybliżenia do mej siostry Śmierci przez zagłębienie się w ramiona Morfeusza w miejscu, gdzie powszednie śmieci nie błąkają się między nogami. - Zatoczył dłonią po wnętrzu, jak gdyby witał niewiastę w swoim królestwie, by zaraz spowrotem wrócić nogami na skrzynię i znów oprzeć się o ścianę. - Jestem tylko częścią tajemnicy i mroku, który przyciąga. - Uśmiechnął się - ale ten uśmiech trudno było znów do miłych zaliczyć... był w pewien ponury sposób rozbawiony i... cyniczny. Oj tak, zdecydowanie był cyniczny. - Mówiąc ogólnie: przerwałaś mi drzemkę.
Z pochyloną głową trwałeś w bezruchu, nie próbując spojrzenia nawet na nią zwrócić - opierałeś tą twarz na dłoni, której zaś łokieć dźwigałeś na udzie, z nogami opartymi na deskach, jak stary, zgarbiony człowiek, wyjątkowo znużony - czym? Wszak ubranie jego prócz kurzu, który się zebrał od obcowania ze strychem, nie nosiło żadnych znamion pracy - mundurek szkolny domu, którym opiekował się Orzeł (wszak to właśnie ten ptak w godle się wdzięcznił), był cały i zdrowy, tak jak i... nie, chyba jego chorobliwie białej skóry i cieni pod oczyma nie można było zdrowymi nazwać, tak jak tego, jak szczelnie i ochoczo mrok go obejmował i skrywał przed wszystkimi i wszystkim w swych ramionach, niechętny do odkrywania swych i Jego tajemnic - jedno w jednym, jedność doskonała - ciało, które porusza się poza czasem, poza przestrzenią, istota, która pojawia się i znika gdzie chce i kiedy chce, niemal niemożliwa do złapania oczyma poza zajęciami, gdzieś tylko od czasu do czasu, jak to cienie zwykły robić, przesuwał się po korytarzu, by rozmywać się w przestrzeniach jestestwa, i... zapisywał się w pamięci, czy też nie..? Wszystko zależało do tego, jak kto potrafił patrzeć i ile widział... Przecież dla chcącego nic trudnego, czyż nie?
Dopiero kiedy się odezwała Twoja głowa nieco się uniosła, byś skierował na nią bezdenną otchłań oczu - oczu, które nie miały w sobie niczego, które porywały w swe głębiny, pochłaniały każdy blask i każdą sylwetkę - stanowiły niemal doskonałą matowość, w której nie sposób było odróżnić źrenicy od tęczówki - wzrok, który trudno było określić jako przyjacielski (och nie, w żadnym wypadku się nie dało), wzrok ciążący, ponury, którego niewielu mogłoby znieść...
- Oczywiście... Tajemnice równają do Ciemności... Ciemność goni strach... Zaś strach..? Tego chyba akurat tutaj nie szukałaś, miła Riley..? - Oj tak, bardzo dobrze pamiętał jej twarz, jej imię, nazwisko i to, do jakiego domu chodzi.
Uniósł dłoń i odwrócił twarz, zamykając powieki, kiedy tylko powiedziała, że chce to miejsce rozjaśnić - musiała minąć dłuższa chwila, nim się do tego przyzwyczaił i w końcu na nowo skierował twarz na nieoczekiwaną towarzyszkę, lekko skrzywiony i niezadowolony z faktu wyrwania go z ramion jednej z najlepszych przyjaciółek - grymas ten tylko dodawał jego twarzy i spojrzeniu nieujarzmionej dzikości, po której nie bardzo było wiadomo, czego się spodziewać.
- Konieczność przybliżenia do mej siostry Śmierci przez zagłębienie się w ramiona Morfeusza w miejscu, gdzie powszednie śmieci nie błąkają się między nogami. - Zatoczył dłonią po wnętrzu, jak gdyby witał niewiastę w swoim królestwie, by zaraz spowrotem wrócić nogami na skrzynię i znów oprzeć się o ścianę. - Jestem tylko częścią tajemnicy i mroku, który przyciąga. - Uśmiechnął się - ale ten uśmiech trudno było znów do miłych zaliczyć... był w pewien ponury sposób rozbawiony i... cyniczny. Oj tak, zdecydowanie był cyniczny. - Mówiąc ogólnie: przerwałaś mi drzemkę.
- Riley Acquart
Re: Wejście na strych
Pon Sty 26, 2015 12:24 pm
Światło migotało niespokojnie na końcu różdżki. Jakby targane powietrzem, bądź równym oddechem dziewczyny. Widać było że magia wykrzesana do tego zaklęcia była cząstkowa. Słaba, by nie powiedzieć krucha. Mimo to ów magia rozgoniła mrok i wytworzyła wokół delikatne cienie. Cienie które tańczyły niespokojnie jak przy płomieniu świeczki. Telepały się tworząc maleńki teatrzyk. A któż był aktorem na tym strychu? Bez wątpienia Sahir. Był dosłownie cieniem osobowości. Ledwo zauważalną istotą żywą, bowiem życia w nim było tyle co nic. Trudno było nawet dostrzec czy oddycha. Jedynie słowa które wypowiadał, przywracały nadzieję że nie jest marionetką.
Riley nigdy nie była tak blisko chłopaka. Nigdy z nim nie rozmawiała, nigdy o nim nie myślała. Wspólne zajęcia lekcyjne, zdołały wyrobić sobie o nim opinię cichego, zamyślonego chłopaka. Tylko tyle, bo jeśli chodzi o plotki, czy pomówienia, to brunetka nie starała się dać im wiary. Teraz stała naprzeciwko młodzieńca i miła pełny obraz jego osoby. Pełny obraz to za dużo powiedziane. Dostrzegała tyle na ile Sahir jej pozwolił. Nic więcej.
- Masz rację. Nie szukałam, a mimo wszystko znalazłam. Szczęściara ze mnie. Jest tu wszystko o czym wspomniałeś. Tajemnice, ciemność, strach... Tyle wygrać.
Ostatnie dwa słowa były wypowiedziane z lekko zauważalną przekorą. Malowniczo zaakcentowane. Brunetka dramatycznie pokręciła głową. Jakby dziewczyna sama chciała być częścią tego teatrzyku cieni. Ale jak wiadomo, marna z niej aktorka.
W chwili kiedy chłopak ponownie zabrał głos, Gryfonka przysunęła się do jednej ze skrzyń i oparła się o nią tyłkiem. Zaskrzypiało złowrogo, jakby waga brunetki była ponad możliwości udźwigu ów pozbijanych desek. Na szczęście by to tylko fałszywy alarm.
- Ładnie powiedziane – odparła po chwili, gdy chłopak skończył mówić o drzemce. Tak poetycko, tak barwnie. To już druga dzisiaj przemowa, która pozostawiła w jej sercu ślad. O ile Dumbledore bawił się formą wypowiedzi, o tyle Sahir bawił się samymi słowami. Bez wątpienia obaj byli mistrzami w swej dziedzinie.
- Mam wrażenie, że twoja siostra kroczy również za mną. Śmierć coraz częściej uśmiecha się i puszcza do mnie zaczepne oczko. Jak prawdziwa przyjaciółka. Ma mnie w zasięgu dłoni, a mimo wszystko mnie nie dotyka. Nie obejmuje... Mówiąc ogólnie: mam trudności z zasypianiem.
Każdy ma swojego Anioła Stróża. Albo Anioła Śmierci jak wspomniała dziewczyna. Oczami wyobraźni można dostrzec wiele. I uwierzyć we wszystko. Mało ważne jakie imię, bądź jaką nazwę nadamy swojemu odczuciu. Ważne by się w tym wszystkim nie pogubić.
- Mimo wszystko, chyba nie masz mi za złe, że zakłóciłam twój spokój? Zrobiłam to niechcący.
Również na jej twarzy zawitał uśmiech. Ale nie cyniczny jak u chłopaka. Wręcz przeciwnie. Był on naturalny. Delikatny i ładny.
Riley nigdy nie była tak blisko chłopaka. Nigdy z nim nie rozmawiała, nigdy o nim nie myślała. Wspólne zajęcia lekcyjne, zdołały wyrobić sobie o nim opinię cichego, zamyślonego chłopaka. Tylko tyle, bo jeśli chodzi o plotki, czy pomówienia, to brunetka nie starała się dać im wiary. Teraz stała naprzeciwko młodzieńca i miła pełny obraz jego osoby. Pełny obraz to za dużo powiedziane. Dostrzegała tyle na ile Sahir jej pozwolił. Nic więcej.
- Masz rację. Nie szukałam, a mimo wszystko znalazłam. Szczęściara ze mnie. Jest tu wszystko o czym wspomniałeś. Tajemnice, ciemność, strach... Tyle wygrać.
Ostatnie dwa słowa były wypowiedziane z lekko zauważalną przekorą. Malowniczo zaakcentowane. Brunetka dramatycznie pokręciła głową. Jakby dziewczyna sama chciała być częścią tego teatrzyku cieni. Ale jak wiadomo, marna z niej aktorka.
W chwili kiedy chłopak ponownie zabrał głos, Gryfonka przysunęła się do jednej ze skrzyń i oparła się o nią tyłkiem. Zaskrzypiało złowrogo, jakby waga brunetki była ponad możliwości udźwigu ów pozbijanych desek. Na szczęście by to tylko fałszywy alarm.
- Ładnie powiedziane – odparła po chwili, gdy chłopak skończył mówić o drzemce. Tak poetycko, tak barwnie. To już druga dzisiaj przemowa, która pozostawiła w jej sercu ślad. O ile Dumbledore bawił się formą wypowiedzi, o tyle Sahir bawił się samymi słowami. Bez wątpienia obaj byli mistrzami w swej dziedzinie.
- Mam wrażenie, że twoja siostra kroczy również za mną. Śmierć coraz częściej uśmiecha się i puszcza do mnie zaczepne oczko. Jak prawdziwa przyjaciółka. Ma mnie w zasięgu dłoni, a mimo wszystko mnie nie dotyka. Nie obejmuje... Mówiąc ogólnie: mam trudności z zasypianiem.
Każdy ma swojego Anioła Stróża. Albo Anioła Śmierci jak wspomniała dziewczyna. Oczami wyobraźni można dostrzec wiele. I uwierzyć we wszystko. Mało ważne jakie imię, bądź jaką nazwę nadamy swojemu odczuciu. Ważne by się w tym wszystkim nie pogubić.
- Mimo wszystko, chyba nie masz mi za złe, że zakłóciłam twój spokój? Zrobiłam to niechcący.
Również na jej twarzy zawitał uśmiech. Ale nie cyniczny jak u chłopaka. Wręcz przeciwnie. Był on naturalny. Delikatny i ładny.
- Sahir Nailah
Re: Wejście na strych
Pon Sty 26, 2015 2:15 pm
Blada skóra, połamane skrzydła - winien powiedzieć: odejdź! Nic nie wskóram! - wszak dawno nie błyszczą już w słońcu Jego czarne pióra - jednak nie powie tego, nie wymruczy nawet samego consensus - zamyka się w pozornym trwaniu i nietrwaniu zarazem, spoczywają na tych skrzyniach, wpasowany w otoczenie, jakby był jego nieodłączną częścią - wyjmijcie go stad i postawcie w szkolnej ławce, gdzie nikt w zasadzie na niego nie zwracał uwagi - dlaczego więc Ty byś miała, piękna Riley? Przecież sama widzisz, przecież sama wiesz - ten Upadły Anioł, który podpisał pakt z samym Diabłem, nie nadawał się na to, by wystawiać go na większe światło, które rozmywałoby cienie, które jego skrzydła tworzą - wtedy cały urok pryskał, czar, jaki rozsiewał (nie, to nie On, to jedynie Ciemność i zasiewana w sercu przezeń niepewność) stawał się błachy i wręcz nieważki - był jedynie szronem, wspomnieniem wczesno zimowego, lecz jeszcze jesiennego, podmuchu wiatru, co palcami przeczesuje włosy, by zaraz zniknąć za rogiem - wszak jak dojrzeć powietrze? Nie można... Dlatego nawet nie próbuj - wszystkie drogi, wszystkie mosty do tej istoty (tego człowieka?) zostały popalone, nie znajdziesz drogowskazów, nie znajdziesz żadnych śladów, którymi mógł podróżować - czy jednak czujesz niepokój..? Mówisz mu, że znalazłaś tutaj strach, którego chyba nie szukałaś, a który wszak nieprzerwanie z Mrokiem i Tajemnicą chodził w parze - byli Wielką Trójcą, której nie można było minąć - przykro mi, takie są realia tej rzeczywistości - nawet jeśli strach nie zamraża, a powoduje przyjemne dreszcze podniecenia na skórze, to nadal pozostaje esencjonalną obawą przed nieznanym, zapisaną w każdej naturze, nie ważne, czy ofiary, czy drapieżnika...
Jesteś ofiarą, czy drapieżnikiem, Riley?
- Riley Acquart - dziewczyna, która wyruszyła na poszukiwanie spokoju, a w zamian dostała całą gamę emocji, które udowadniają jej, że jest żywa... i żywą pozostanie, póki strach nie pożre jej żywcem. - Mówił wolno, ale nie dlatego, że zastanawiał się głębiej nad swymi słowami - On się nimi sycił na pewien sposób, każde z nich miało swoją wagę, zaś on handlował nimi niczym sprzedawca narkotyków, który jako jeden z najbardziej znanych oferował tylko najznamienitszy towar - wybudzony ze snu, postawiony przed możliwością kompletnie niezobowiązującej zabawy - i tak brnął dalej, stojąc na scenie, kłaniając się, podając Riley dłoń, która sama do niego przyszła - szukała samotności, znalazła coś zgoła innego - próbuję doszukać się niezadowolenia z tego powodu... i nie mogę.
Jak wszak oprzeć się Emancypacji samej Nocy..?
I jak Emancypacja Nocy ma się oprzeć chętnemu do konwersacji Dziecku Słońca, która poszukiwała w tej "bezpiecznej" szkole zakazanych owoców..?
Wampir skinął głową, jego uśmiech złagodniał, w wyrazie podzięki za komplement, tak jak i zmienił się wyraz twarzy - spokój oplatał go; doprawdy, czy On na pewno był realny, czy to tylko twa wyobraźnia, Gryfonko, płatała Ci figle i miejsce to postanowiło podać ci pod nosem kwintesencję swej natury, łącząc się z odwiecznie zapomnianymi, wiecznie pomijanymi, wiecznie zatkniętymi w swych długich historiach, których nie mieli komu opowiedzieć - wszak w jaki sposób, gdy nie stanowili nawet wspomnień i nie było nikogo, kto by się zatrzymał i zainteresował? - a nawet jeśli odnajdywał, nawet jeśli przystawał, jak zrobiłaś to Ty, to scena była zbyt zamglona, a nadmiar informacji zbyt poplątany, by można go było szybko odkryć... o ile w ogóle możliwym było jakiekolwiek poznanie poza tym powierzchownym.
- Co poradzić... Taka z niej złośliwa trzpiotka... - Lekko rozłożył na bok przedramiona w minimalnym zaznaczeniu swej bezsilności w tym temacie. - Jednych lubi bardziej, innych mniej... Jeśli jednak zechcesz zasnąć na wieki, bądź pewna, że w końcu wyciągnie do Ciebie kościste palce... Jeno nie będzie się specjalnie śpieszyć. - Śmierć wszak nie była na zawołanie - przychodziła kiedy chciała, była doskonałym przykładem kobiety, której nie da się pod pewnymi względami zadowolić, która zawsze ma jakieś "ale" i która zawsze robi w końcowym etapie to, na co ma ochotę, nawet jeśli wcześniej zapyta o parę rad. - Chyba lepsze to, niż płacz, że zjawiła się za szybko. - Już raz pewnej osobie powiedziałeś, że tylko Śmierć przychodziła za szybko - Ty przychodziłeś o idealnej porze...
Nie sztuką jest przyjaźnić się ze Śmiercią - sztuką jest przyjaźnić się z samym Charonem, by bezczelnie przepływać łodzią do krainy, gdzie sama Jeźdźczyni Trupiobladego Konia nie zaglądała i wracać nią jeszcze tego samego dnia, śmiejąc się Kostuchnie w twarz, że nie ma nad Tobą władzy.
- Skądże. - Miewałeś te lepsze i gorsze nastroje; te bardziej agresywne i te spokojniejsze - dzisiejszego dnia stanowiłeś jedną, wielką, pierdoloną oazę stoicyzmu, choć trudno powiedzieć, co powodowały te kalejdoskopowe zmiany - należałeś do osób kierujących się pierwszymi bodźcami, które za nic miały to, co powiedzą na to inni - zachcianka się pojawiała? - zachciankę się spełniało... w mniejszym czy większym stopniu. - Chociaż przyznam, że nie spodziewałem się towarzystwa. - Przeciągnął się i ziewnął niczym rasowy, rozleniwiony, wielki Czarny Kocur, obnażając przy tym wyraźnie wydłużone kły - jego wzrok przyzwyczaił się do światła dzięki jego bladości i małej intensywności - przestało go dość szybko razić.
Jesteś ofiarą, czy drapieżnikiem, Riley?
- Riley Acquart - dziewczyna, która wyruszyła na poszukiwanie spokoju, a w zamian dostała całą gamę emocji, które udowadniają jej, że jest żywa... i żywą pozostanie, póki strach nie pożre jej żywcem. - Mówił wolno, ale nie dlatego, że zastanawiał się głębiej nad swymi słowami - On się nimi sycił na pewien sposób, każde z nich miało swoją wagę, zaś on handlował nimi niczym sprzedawca narkotyków, który jako jeden z najbardziej znanych oferował tylko najznamienitszy towar - wybudzony ze snu, postawiony przed możliwością kompletnie niezobowiązującej zabawy - i tak brnął dalej, stojąc na scenie, kłaniając się, podając Riley dłoń, która sama do niego przyszła - szukała samotności, znalazła coś zgoła innego - próbuję doszukać się niezadowolenia z tego powodu... i nie mogę.
Jak wszak oprzeć się Emancypacji samej Nocy..?
I jak Emancypacja Nocy ma się oprzeć chętnemu do konwersacji Dziecku Słońca, która poszukiwała w tej "bezpiecznej" szkole zakazanych owoców..?
Wampir skinął głową, jego uśmiech złagodniał, w wyrazie podzięki za komplement, tak jak i zmienił się wyraz twarzy - spokój oplatał go; doprawdy, czy On na pewno był realny, czy to tylko twa wyobraźnia, Gryfonko, płatała Ci figle i miejsce to postanowiło podać ci pod nosem kwintesencję swej natury, łącząc się z odwiecznie zapomnianymi, wiecznie pomijanymi, wiecznie zatkniętymi w swych długich historiach, których nie mieli komu opowiedzieć - wszak w jaki sposób, gdy nie stanowili nawet wspomnień i nie było nikogo, kto by się zatrzymał i zainteresował? - a nawet jeśli odnajdywał, nawet jeśli przystawał, jak zrobiłaś to Ty, to scena była zbyt zamglona, a nadmiar informacji zbyt poplątany, by można go było szybko odkryć... o ile w ogóle możliwym było jakiekolwiek poznanie poza tym powierzchownym.
- Co poradzić... Taka z niej złośliwa trzpiotka... - Lekko rozłożył na bok przedramiona w minimalnym zaznaczeniu swej bezsilności w tym temacie. - Jednych lubi bardziej, innych mniej... Jeśli jednak zechcesz zasnąć na wieki, bądź pewna, że w końcu wyciągnie do Ciebie kościste palce... Jeno nie będzie się specjalnie śpieszyć. - Śmierć wszak nie była na zawołanie - przychodziła kiedy chciała, była doskonałym przykładem kobiety, której nie da się pod pewnymi względami zadowolić, która zawsze ma jakieś "ale" i która zawsze robi w końcowym etapie to, na co ma ochotę, nawet jeśli wcześniej zapyta o parę rad. - Chyba lepsze to, niż płacz, że zjawiła się za szybko. - Już raz pewnej osobie powiedziałeś, że tylko Śmierć przychodziła za szybko - Ty przychodziłeś o idealnej porze...
Nie sztuką jest przyjaźnić się ze Śmiercią - sztuką jest przyjaźnić się z samym Charonem, by bezczelnie przepływać łodzią do krainy, gdzie sama Jeźdźczyni Trupiobladego Konia nie zaglądała i wracać nią jeszcze tego samego dnia, śmiejąc się Kostuchnie w twarz, że nie ma nad Tobą władzy.
- Skądże. - Miewałeś te lepsze i gorsze nastroje; te bardziej agresywne i te spokojniejsze - dzisiejszego dnia stanowiłeś jedną, wielką, pierdoloną oazę stoicyzmu, choć trudno powiedzieć, co powodowały te kalejdoskopowe zmiany - należałeś do osób kierujących się pierwszymi bodźcami, które za nic miały to, co powiedzą na to inni - zachcianka się pojawiała? - zachciankę się spełniało... w mniejszym czy większym stopniu. - Chociaż przyznam, że nie spodziewałem się towarzystwa. - Przeciągnął się i ziewnął niczym rasowy, rozleniwiony, wielki Czarny Kocur, obnażając przy tym wyraźnie wydłużone kły - jego wzrok przyzwyczaił się do światła dzięki jego bladości i małej intensywności - przestało go dość szybko razić.
- Riley Acquart
Re: Wejście na strych
Pon Sty 26, 2015 9:13 pm
Tajemnica, Mrok i Strach - wspomniana Wielka Trójca. Trzy wierzchołki mistycznej piramidy. Ale któż z nich jest na szczycie? Który wierzchołek kłuje najbardziej, najdotkliwiej? Tajemnica, która nie chce ukazać swoich sekretów. Nawet najmniejszego rąbka. Mrok, który tak naprawdę nie istnieje. Który jest wynikiem braku światła. A może Strach, który wkrada się w najmniej oczekiwanym momencie. Atakuje umysł i paraliżuje ciało... Tak. Strach ma wielką moc. Największą z nich wszystkich. Tylko głupiec mógłby powiedzieć, że nigdy nie odczuwał strachu. On jest w każdym z nas.
Przeciwieństwem strachu jest odwaga. Chyba najważniejsza z cech Godryka Gryffindora. Cecha, która tliła się również w brunetce. Może właśnie dlatego dziewczyna wciąż tkwiła na strychu. Nie uciekła w momencie, kiedy chłopak ujawnił swoją obecność. Ale czy takie zachowanie pretendowało ją do miana drapieżnika? Trudno powiedzieć. Podjęła taką decyzję i wyszła naprzeciw swojemu rozmówcy. W świecie gdzie Śmierć jest łowcą, nie ma decyzji ważnych czy nieważnych. W świecie gdzie Śmierć jest na łowach, to ona decyduje kto jest ofiarą.
- Strach ma wielkie oczy, jak mówi przysłowie. Jeżeli ma mnie pożreć, to wnioskuję że ma również wielkie kły i pazury. Oczywiście tylko teoretyzuję, bo jeżeli wierzyć Boginom, to strach przybiera przeróżne postacie... A jaką postać przybrał by Bogin stojąc przed tobą?
Nie spuszczała wzroku z chłopaka. Pytanie jakie mu zadała wyzwoliło w niej chęć poznania tej tajemnicy. Być może dziewczyna przesadziła. Rozmowa o lękach dla niektórych mogła okazać się zbyt osobista. Zbyt drażliwa. Riley wcale nieoczekiwana, że pozna ten sekret. Miała jeno malutką nadzieję...
Rozmowa wciąż krążyła wokół śmierci. Dość popularny temat w dzisiejszych niespokojnych czasach. Jednak nie wszyscy ośmielali się rozmawiać o tym co nieuniknione. Sahir był wyjątkiem. Nie krępował się i z lekkością wypowiadał swoje zdanie.
- Śmierć przytuli każdego. Wcześniej czy później, ale jednak. Tymczasem ja zadowolę się tym co mam. Czyli lekkimi trudnościami z zasypianiem. Odeśpię sobie jak przyjdzie na mnie czas.
Przeciąganie się młodzieńca jasno wskazywało, że mimo przerwanej drzemki, chłopak wciąż z chęciom by powrócił do poprzedniego stanu. Dziewczyna uspokoiła go więc słowami - Nie martw się. Nie zajmę ci sporo czasu. Oboje nie szukaliśmy towarzystwa, ale z grzeczności wypada zamienić kilka słów. A uwierz mi lub nie, jesteś bardzo ciekawym rozmówcą...
Kolejny komplement poleciał w stronę wampira. Kto by się spodziewał. Uprzejmość jednak nic nie kosztuje, a słowa które wypowiadała brunetka były prawdziwe. Oby chłopak tylko nie odczytał tego za podryw. Głupio by wyszło.
Przeciwieństwem strachu jest odwaga. Chyba najważniejsza z cech Godryka Gryffindora. Cecha, która tliła się również w brunetce. Może właśnie dlatego dziewczyna wciąż tkwiła na strychu. Nie uciekła w momencie, kiedy chłopak ujawnił swoją obecność. Ale czy takie zachowanie pretendowało ją do miana drapieżnika? Trudno powiedzieć. Podjęła taką decyzję i wyszła naprzeciw swojemu rozmówcy. W świecie gdzie Śmierć jest łowcą, nie ma decyzji ważnych czy nieważnych. W świecie gdzie Śmierć jest na łowach, to ona decyduje kto jest ofiarą.
- Strach ma wielkie oczy, jak mówi przysłowie. Jeżeli ma mnie pożreć, to wnioskuję że ma również wielkie kły i pazury. Oczywiście tylko teoretyzuję, bo jeżeli wierzyć Boginom, to strach przybiera przeróżne postacie... A jaką postać przybrał by Bogin stojąc przed tobą?
Nie spuszczała wzroku z chłopaka. Pytanie jakie mu zadała wyzwoliło w niej chęć poznania tej tajemnicy. Być może dziewczyna przesadziła. Rozmowa o lękach dla niektórych mogła okazać się zbyt osobista. Zbyt drażliwa. Riley wcale nieoczekiwana, że pozna ten sekret. Miała jeno malutką nadzieję...
Rozmowa wciąż krążyła wokół śmierci. Dość popularny temat w dzisiejszych niespokojnych czasach. Jednak nie wszyscy ośmielali się rozmawiać o tym co nieuniknione. Sahir był wyjątkiem. Nie krępował się i z lekkością wypowiadał swoje zdanie.
- Śmierć przytuli każdego. Wcześniej czy później, ale jednak. Tymczasem ja zadowolę się tym co mam. Czyli lekkimi trudnościami z zasypianiem. Odeśpię sobie jak przyjdzie na mnie czas.
Przeciąganie się młodzieńca jasno wskazywało, że mimo przerwanej drzemki, chłopak wciąż z chęciom by powrócił do poprzedniego stanu. Dziewczyna uspokoiła go więc słowami - Nie martw się. Nie zajmę ci sporo czasu. Oboje nie szukaliśmy towarzystwa, ale z grzeczności wypada zamienić kilka słów. A uwierz mi lub nie, jesteś bardzo ciekawym rozmówcą...
Kolejny komplement poleciał w stronę wampira. Kto by się spodziewał. Uprzejmość jednak nic nie kosztuje, a słowa które wypowiadała brunetka były prawdziwe. Oby chłopak tylko nie odczytał tego za podryw. Głupio by wyszło.
- Sahir Nailah
Re: Wejście na strych
Pon Sty 26, 2015 9:54 pm
Piramida - więc pragniesz ją zbadać? Zaczynam dostrzegać w Tobie cechy, które nakazują Ci przeć naprzód, które karzą Ci rozumieć - miałaś w sobie coś, co spowodowało, że ten wampir, ta Emancypacja Nocy, miast Cię odrzucić, jak to zwykła ostatnimi czasy robić ze wszystkimi, przeważnie znudzona, przeważnie chętna do niszczenia wszystkiego, co wpadło tylko w jego ręce, co choćby zahaczyło o pole widzenia, to zatrzymała przed sobą, chcąc zobaczyć, cóż masz jej do zaoferowania, jaki wygląd przybierasz, nie ten fizyczny, ten kompletnie cielesny - On polował na twą duszę, którą skrywałaś w zwierciadłach, a które odbijały teraz blask tej niewielkiej kulki, która w powietrzu pozwalała sobie na zwalczanie czerni zalęgającej się po kątach i tylko czekającej, aż znów pozwolą jej rozciągnąć surowe skrzydła tam, gdzie teraz dotrzeć nie mogła - czy dasz się wciągnąć, czy też nie..? Wiesz - przed Tobą są drzwi, wiesz, każda piramida, choć budowana tak wysoko, prowadziła w podziemia - te drzwi zostały rozwarte, nie musiałaś rozwiązywać żadnych zagadek... ale wiesz, że podczas wędrówki każdy stopień będzie odznaczał się koniecznością walczenia z tą Wielką Trójcą, która będzie coraz mocniej na Ciebie oddziaływać - na razie stopisz na pierwszym schodku ledwo jedną nogą, nie masz pewności, czy te drzwi nie trzasną za twymi plecami, czy Cię wypuszczą - pochodzisz z domu Lwa, więc ile w Tobie tej dumy i odwagi? Ile siły charakteru, która pozwoli rozproszyć Mrok i stanąć twarzą w twarz z każdym wyzwaniem? Nailah obchodzi się z Tobą jak z wydmuszką - ładną, ciekawą wydmuszką, którą obracał w dłoniach i której pozwalał badać się wzajemnie - bez żadnego nacisku, bez większej konieczności baczenia na słowa - więc dalej, wyciągaj swoje karty, Wielki Pokerzysta już rozłożył przed Tobą stolik, niewidzialne dłonie rozdały partię - odmówisz?
Jasne, że nie.
Przecież już dawno sprawdziłaś swe karty.
- Sam chciałbym to wiedzieć... - Uśmiechnął się enigmatycznie, lekko, nieznacznie opuszczając powieki, kiedy tak przypatrywał się ciekawie swej rozmówczyni. Nie kłamał - zawsze bawił się słowami i lawirował między półprawdami, przez co wiele niedopowiedzeń było pewnikami przy rozmowie z nim... Ale kłamstwo? Nie. Nigdy. Przy czym ważne by było podkreślić, że pojęcie prawdy Sahira było bardzo śliskim i ciężkim tematem... - Nie uznaję istnienia strachu, którego nie udałoby się zwalczyć... Gryfonka, która mówiła o odnalezieniu go, ale w jej oczach nie lśni nawet najmniejsza iskra obawy, powinna zrozumieć to doskonale. - No dalej, wyjaw mu - zdradź, czego boisz się najbardziej... - A może jest coś, czego zwalczyć byś nie potrafiła..? - Uważaj, On rzadko kiedy zapyta wprost - będzie lawirował między wierszami, będzie łagodnie nakłaniać - czy warto zdradzić komuś, kogo prawie się nie zna, kogoś, kto ma fatalną reputację w szkole, na kogo większość gotowa była rzucić kamieniem i zmówić zdrowaśkę, zdradzać, czego się boisz..?
Uśmiechnął się szerzej - bardzo podobała mu się ta wymiana zdań - rozmowa niby taka banalna, bo niby wykorzystywali Śmierć jedynie w postaci stróża snu Riley, a jednak posiadającą głębokie dno, które chłonąłeś całym sobą. Ponury temat? Strach przed prawdą? Ludzie zazwyczaj woleli kłamstwa, wiecie - Nailah wcale nie był w tym inny, sam uwielbiał oszukiwać samego siebie, był w tym mistrzem - mistrzem w przemienieniu własnych wspomnień, w manipulacji, w tworzeniu w swej jaźni czegoś, czego nie było - niestety im więcej takiego fałszu się piętrzyło, tym więcej potem niepewnych powstawało... i niekiedy koniecznym było robienie porządków.
Nikt nie jest lepszym królikiem doświadczalnym do zabaw psychologicznych niż my sami. Tym nie mniej rzeczywiście - nie miał wewnętrznej potrzeby, by łgać prosto w oczy - po co miałby to robić?
- Martwi mnie raczej to, że mogłabyś mi szybko uciec, Lwico... - Uniósł wyraźnie jeden z kącików. - Rzadko przytrafiają mi się tacy rozmówcy... Wzajem bardzo interesujący. - Wykonał wdzięczny gest dłonią, jednocześnie skinąwszy głową, by przyjąć tym samym i podziękować za komplement, za który się zaraz odwdzięczył tym samym. - Pogodzona z przyszłością Lwica, która wie, że jej żywot dąży do ramion Śmierci, a mimo to rzućcie jej Węża pod nogi - będzie walczyć do ostatniej kropli krwi... A może się mylę?
Jasne, że nie.
Przecież już dawno sprawdziłaś swe karty.
- Sam chciałbym to wiedzieć... - Uśmiechnął się enigmatycznie, lekko, nieznacznie opuszczając powieki, kiedy tak przypatrywał się ciekawie swej rozmówczyni. Nie kłamał - zawsze bawił się słowami i lawirował między półprawdami, przez co wiele niedopowiedzeń było pewnikami przy rozmowie z nim... Ale kłamstwo? Nie. Nigdy. Przy czym ważne by było podkreślić, że pojęcie prawdy Sahira było bardzo śliskim i ciężkim tematem... - Nie uznaję istnienia strachu, którego nie udałoby się zwalczyć... Gryfonka, która mówiła o odnalezieniu go, ale w jej oczach nie lśni nawet najmniejsza iskra obawy, powinna zrozumieć to doskonale. - No dalej, wyjaw mu - zdradź, czego boisz się najbardziej... - A może jest coś, czego zwalczyć byś nie potrafiła..? - Uważaj, On rzadko kiedy zapyta wprost - będzie lawirował między wierszami, będzie łagodnie nakłaniać - czy warto zdradzić komuś, kogo prawie się nie zna, kogoś, kto ma fatalną reputację w szkole, na kogo większość gotowa była rzucić kamieniem i zmówić zdrowaśkę, zdradzać, czego się boisz..?
Uśmiechnął się szerzej - bardzo podobała mu się ta wymiana zdań - rozmowa niby taka banalna, bo niby wykorzystywali Śmierć jedynie w postaci stróża snu Riley, a jednak posiadającą głębokie dno, które chłonąłeś całym sobą. Ponury temat? Strach przed prawdą? Ludzie zazwyczaj woleli kłamstwa, wiecie - Nailah wcale nie był w tym inny, sam uwielbiał oszukiwać samego siebie, był w tym mistrzem - mistrzem w przemienieniu własnych wspomnień, w manipulacji, w tworzeniu w swej jaźni czegoś, czego nie było - niestety im więcej takiego fałszu się piętrzyło, tym więcej potem niepewnych powstawało... i niekiedy koniecznym było robienie porządków.
Nikt nie jest lepszym królikiem doświadczalnym do zabaw psychologicznych niż my sami. Tym nie mniej rzeczywiście - nie miał wewnętrznej potrzeby, by łgać prosto w oczy - po co miałby to robić?
- Martwi mnie raczej to, że mogłabyś mi szybko uciec, Lwico... - Uniósł wyraźnie jeden z kącików. - Rzadko przytrafiają mi się tacy rozmówcy... Wzajem bardzo interesujący. - Wykonał wdzięczny gest dłonią, jednocześnie skinąwszy głową, by przyjąć tym samym i podziękować za komplement, za który się zaraz odwdzięczył tym samym. - Pogodzona z przyszłością Lwica, która wie, że jej żywot dąży do ramion Śmierci, a mimo to rzućcie jej Węża pod nogi - będzie walczyć do ostatniej kropli krwi... A może się mylę?
- Riley Acquart
Re: Wejście na strych
Wto Sty 27, 2015 9:41 am
Karty zostały rozdane. Patrząc w swoją talię dziewczyna dostrzegła wielkie nic. Mieszanka kolorów i figur w przerażającym bałaganie. A może to cudowny chaos. Czyżby brunetka była z góry na przegranej pozycji? Z pewnością, lecz mimo wszystko na jej twarzy zawitał uśmiech. Liczy się bowiem gra, a zasady są proste. Patrząc na chłopaka wyczuwa się pewność siebie i opanowanie. Czyżby blefował? Zastawiał pułapki i sidła? Był drapieżnikiem, który rozpoczął swe polowanie. Tym razem w grę wchodziła dusza i sekrety w niej ukryte.
Riley miała do czynienia z wieloma graczami. Wiele już grobowców zwiedziła. Stojąc przed wejściem do kolejnej piramidy, nie wahała się przekroczyć jej progu. Chłód przeszedł po ciele dziewczyny i kolejny dreszcz pojawił się na jej skórze. Ostrzeżenie i znak, że niema już odwrotu. Mimo wszystko dziewczyna mknęła w nieznane. Schodziła w dół otoczona tajemnicą, mrokiem i strachem. Echo jej kroków odbijało się w ciasnych korytarzach dając jej wyraźny znak, że pobłądziła.
Tym złowrogim echem były słowa Sahira. Pytanie które mu zadała odbiło się i wróciło do dziewczyny.
- Owszem... – odpowiedziała powoli, jakby wahając się czy zdradzić chłopakowi swój niepokonany strach. Dziewczyna postanowiła jednak odkryć przed młodzieńcem rąbek tej tajemnicy. Ale naprawdę maleńki rąbek - ...jest coś takiego, czego zwalczyć nie potrafię. Są to moje wspomnienia.
Dziewczyna nie lękała się śmierci. Czegoś nieuniknionego. Obawiała się przeszłości i zdarzeń na zawsze wyrytych w jej sercu. W jej duszy.
Wciąż nie odkryła przed rozmówcą swoich kart. Wciąż trzymała je pewnie w swojej dłoni. Poker to również gra pozorów. W dodatku zawsze można wymienić kilka kart i ponownie wejść do gry, tym razem z większym szczęściem. Ale czy dziewczyna miała w życiu szczęście?.. Tak. Miała niesamowite szczęście, ale do wpadania w kłopoty. Rozmowa z wampirem jest przecież tego dowodem.
Kolejne delikatne pytanie wypłynęło z ust Sahira. Chodziło o potwierdzenie jej waleczności. Pytanie było chyba retoryczne sokoro zadał je osobie z domu Lwa. Być może niepotrzebne, mimo wszystko czekał potwierdzenia. Dlaczego? Czyżby droczył się z nią.
- Wyczuwam w twym pytaniu sarkazm. Nie wiem czy słusznie. Ale odpowiadając na to pytanie powiem, że nie znam nikogo, kto nie podjąłby walki w obliczu zagrożenia.
Przeczesała ręką włosy, które jak zwykle były w nieładzie. Ciekawe czy taka odpowiedź usatysfakcjonuje Krukona...
Riley miała do czynienia z wieloma graczami. Wiele już grobowców zwiedziła. Stojąc przed wejściem do kolejnej piramidy, nie wahała się przekroczyć jej progu. Chłód przeszedł po ciele dziewczyny i kolejny dreszcz pojawił się na jej skórze. Ostrzeżenie i znak, że niema już odwrotu. Mimo wszystko dziewczyna mknęła w nieznane. Schodziła w dół otoczona tajemnicą, mrokiem i strachem. Echo jej kroków odbijało się w ciasnych korytarzach dając jej wyraźny znak, że pobłądziła.
Tym złowrogim echem były słowa Sahira. Pytanie które mu zadała odbiło się i wróciło do dziewczyny.
- Owszem... – odpowiedziała powoli, jakby wahając się czy zdradzić chłopakowi swój niepokonany strach. Dziewczyna postanowiła jednak odkryć przed młodzieńcem rąbek tej tajemnicy. Ale naprawdę maleńki rąbek - ...jest coś takiego, czego zwalczyć nie potrafię. Są to moje wspomnienia.
Dziewczyna nie lękała się śmierci. Czegoś nieuniknionego. Obawiała się przeszłości i zdarzeń na zawsze wyrytych w jej sercu. W jej duszy.
Wciąż nie odkryła przed rozmówcą swoich kart. Wciąż trzymała je pewnie w swojej dłoni. Poker to również gra pozorów. W dodatku zawsze można wymienić kilka kart i ponownie wejść do gry, tym razem z większym szczęściem. Ale czy dziewczyna miała w życiu szczęście?.. Tak. Miała niesamowite szczęście, ale do wpadania w kłopoty. Rozmowa z wampirem jest przecież tego dowodem.
Kolejne delikatne pytanie wypłynęło z ust Sahira. Chodziło o potwierdzenie jej waleczności. Pytanie było chyba retoryczne sokoro zadał je osobie z domu Lwa. Być może niepotrzebne, mimo wszystko czekał potwierdzenia. Dlaczego? Czyżby droczył się z nią.
- Wyczuwam w twym pytaniu sarkazm. Nie wiem czy słusznie. Ale odpowiadając na to pytanie powiem, że nie znam nikogo, kto nie podjąłby walki w obliczu zagrożenia.
Przeczesała ręką włosy, które jak zwykle były w nieładzie. Ciekawe czy taka odpowiedź usatysfakcjonuje Krukona...
- Sahir Nailah
Re: Wejście na strych
Wto Sty 27, 2015 8:40 pm
Czy blefował - bardzo dobre pytanie, ale nigdy niestety nie dane będzie się tego dowiedzieć - Jego twarz była doskonałą maską pokerzysty, który nie ma wyuczonych odruchów przy oszukiwaniu, które mogłyby go zdradzić, który jedyne, co robi, to wpatruje się w gracza po drugiej stronie i czeka... Czeka bardzo cierpliwie i bardzo długo, niczym sama Śmierć, która wie, że nie musi gnać co tchu i zajeżdżać swego Trupiobladego rumaka, żeby i tak wszędzie zdążyć - ludzie uważali, że się śpieszy, ale to wcale nie prawda - punkt widzenia zależy od punktu widzenia, wiecie? Dla niej życie ludzkie nie jest nawet ziarenkiem piasku - jest maciupkie, te sto lat, które można przeżyć, jest kompletnie niczym wśród całych neonów, jakie ona przetrwała - bo nawet nie można mówić o mileniach... nie było nikogo, kto mógłby ją zdetronizować, nie było nikogo, kto mógłby jej odebrać to zajęcie przypisane przez kogo, gdzie? Próżno pytać... I w większości nawet nikt się nie zastanawiał - za bardzo się bano aktu, którego dokonywała, za bardzo poświęcano się myślom własnemu jestestwu i pytaniu: co będzie, gdy już z tego padołu odejdę..?
Wampir oparł łokieć na skrzyni obok niego, by zaraz na tej samej ręce, na zgiętych palcach dłoni, ułożyć policzek, uśmiechając się na posłyszaną odpowiedź - tutaj marne masz szanse, aby karta przez Ciebie wyłożona nie obróciła się przeciwko Tobie, tutaj można zostać zmieszanym z błotem i wyjść ze złamaną psychiką faktu, że nie potrafiło się odpowiednio pokierować rozgrywką, by uchronić się od miażdżącej porażki, lecz zdradzę Ci pewien sekret - ten, kto mądry, wyciągał zawsze z takiej gry odpowiednie wnioski, przez co okazywało się, że złamanie zaistniało tylko po to, by tam, gdzie uszkodzono mechanizm, można było wstawić jeszcze lepszą część i ulepszyć działanie maszyny.
- Wspomnienia..? Cóż za banał. - Uśmiech poszerzył się. - Ponieważ ktoś bliski Ci zmarł? Ponieważ straciłaś rodzinę? Ponieważ Cię gwałcono i poniewieraną Tobą? Bo tatuś pił i bił matkę? - Nie zapytał, czy chłopak Cię rzucił, oj zdobyłaś w jego oczach szacunku już na tyle, by nie pytać o takie banały tylko dlatego, że już część Ciebie wrzucił do worka osobistości inteligentnych. - Przeszłość to tylko czkawka teraźniejszości, która nas ukształtowała i sprawiła, że przyszłaś właśnie tutaj, zamiast ganiać z pustymi lalkami po korytarzu i wymieniać się plotkami na temat najbardziej gorących facetów w szkole. Każdą zaś czkawkę można zapić. Co więc jest w niej takiego przerażającego? - Nie zaskoczysz go niczym, wiesz? Nailah miał taki bagaż doświadczeń na karku, że bardzo trudno było znaleźć coś, co było mu obce...
- To mnie aż kusi, żeby sprawdzić, jak pięknie lśnią twe oczy, kiedy czujesz, że żyjesz... - Wszak teraz to ledwo ewentualny dreszczyk, kiedy hebanowa mgła zbierała się wokół sylwetki Emancypacji Nocy i wybudzała ją ze snu, pozwalając jej porzucać coraz mocniej i mocniej zaćmienie, które nakrywało umysł. Czarnowłosy przejechał językiem po górnej wardze.
Wszak każde dziecko wie, że wraz z nadejściem Nocy nadciągały bestie, a te spod łóżka wobec tych pełzających za ścianami domu, były najmniejszym powodem do obawy...
- Och, to była tylko maleńka kropelka sarkazmu, daruj... - Obnażył kły w drapieżnym, niebezpiecznym uśmieszku. - Niektórzy szukają mnie właśnie po to... żeby udowodnić sobie, że byli włóczącymi się cieniami, a wizja śmierci ich ocuciła... Szukasz tego udowodnienia, Riley?
Wampir oparł łokieć na skrzyni obok niego, by zaraz na tej samej ręce, na zgiętych palcach dłoni, ułożyć policzek, uśmiechając się na posłyszaną odpowiedź - tutaj marne masz szanse, aby karta przez Ciebie wyłożona nie obróciła się przeciwko Tobie, tutaj można zostać zmieszanym z błotem i wyjść ze złamaną psychiką faktu, że nie potrafiło się odpowiednio pokierować rozgrywką, by uchronić się od miażdżącej porażki, lecz zdradzę Ci pewien sekret - ten, kto mądry, wyciągał zawsze z takiej gry odpowiednie wnioski, przez co okazywało się, że złamanie zaistniało tylko po to, by tam, gdzie uszkodzono mechanizm, można było wstawić jeszcze lepszą część i ulepszyć działanie maszyny.
- Wspomnienia..? Cóż za banał. - Uśmiech poszerzył się. - Ponieważ ktoś bliski Ci zmarł? Ponieważ straciłaś rodzinę? Ponieważ Cię gwałcono i poniewieraną Tobą? Bo tatuś pił i bił matkę? - Nie zapytał, czy chłopak Cię rzucił, oj zdobyłaś w jego oczach szacunku już na tyle, by nie pytać o takie banały tylko dlatego, że już część Ciebie wrzucił do worka osobistości inteligentnych. - Przeszłość to tylko czkawka teraźniejszości, która nas ukształtowała i sprawiła, że przyszłaś właśnie tutaj, zamiast ganiać z pustymi lalkami po korytarzu i wymieniać się plotkami na temat najbardziej gorących facetów w szkole. Każdą zaś czkawkę można zapić. Co więc jest w niej takiego przerażającego? - Nie zaskoczysz go niczym, wiesz? Nailah miał taki bagaż doświadczeń na karku, że bardzo trudno było znaleźć coś, co było mu obce...
- To mnie aż kusi, żeby sprawdzić, jak pięknie lśnią twe oczy, kiedy czujesz, że żyjesz... - Wszak teraz to ledwo ewentualny dreszczyk, kiedy hebanowa mgła zbierała się wokół sylwetki Emancypacji Nocy i wybudzała ją ze snu, pozwalając jej porzucać coraz mocniej i mocniej zaćmienie, które nakrywało umysł. Czarnowłosy przejechał językiem po górnej wardze.
Wszak każde dziecko wie, że wraz z nadejściem Nocy nadciągały bestie, a te spod łóżka wobec tych pełzających za ścianami domu, były najmniejszym powodem do obawy...
- Och, to była tylko maleńka kropelka sarkazmu, daruj... - Obnażył kły w drapieżnym, niebezpiecznym uśmieszku. - Niektórzy szukają mnie właśnie po to... żeby udowodnić sobie, że byli włóczącymi się cieniami, a wizja śmierci ich ocuciła... Szukasz tego udowodnienia, Riley?
- Riley Acquart
Re: Wejście na strych
Sro Sty 28, 2015 10:45 am
Nie wszystko da się naprawić. Niektóre uszkodzone mechanizmy psują całą maszynę, przez co nadają się wyłącznie na śmietnik. To wspomniane przez Sahira śmieci błąkające się między nogami. To osoby czekające na części zamienne, by stać się ulepszonymi wersjami siebie. By stać się godnymi stąpania po tej ziemi. Przerażająca wizja przyszłości. Niestety nie wszyscy doczekają się naprawy. Wielu rozsypie się wcześniej czy później... Ale czy wszystko musi być doskonałe? Riley taka nie była. Nie była idealna i chłopak dobrze o tym wiedział. Zapewne czuł metaliczny zapach popalonych części nadających się do wymiany. Mimo wszystko nie powrócił do objęć Morfeusza. Wręcz przeciwnie. Zaprosił ją do gry, w której był mistrzem. Przywdział maskę pokerzysty, a ukryte Asy w rękawie czekały tylko na odpowiedni moment do użycia. Wampir bawił się dziewczyną jak marionetką, a ona pozwalała się manipulować.
Ale czy na pewno?
A może tylko grała?
- Masz fantazję Sahir - odparła swobodnie i delikatnie pokręciła głową - Niesamowite, ile nieszczęść wymieniłeś w jednej chwili... Śmierć, utrata bliskich, gwałty, tortury i szerząca się okrutna patologia. Ładne strzały, ale chybione. Uznałeś, że wspomnienia muszą być złe, a im bardziej okrutne tym lepsze. Ja miałam jednak na myśli dobre wspomnienia i strach że już nie wrócą... Możesz darować sobie kolejne strzały. To moje osobiste sekrety, więc ci ich nie wyjawię.
Po tych słowach puściła do niego zaczepne oczko i uśmiechnęła się wyraźnie równymi białymi ząbkami. Taka malutka odpowiedź na jego złowrogie kły. Wkrótce dodała:
- Trzeba ci jednak przyznać, że strzał ze śmiercią był niezły. Mam kilka wspomnień z utratą bliskich mi osób, ale jak sam wspomniałeś zdążyłam się już z tymi myślami oswoić.
Chłopak czuł się pewnie. Znów rozpoczął swą grę, prowokując dziewczynę do jakiejś soczystej uwagi na temat swej waleczności. W tej sytuacji Sahir nie blefował. Widać było w jego oczach, że z chęciom pokusił by się na jej życie. Pewnie lubił wystawiać ludzi na próbę. Brunetka nie podjęła tematu. Przemilczała słowa wampira, wpatrując się dyskretnie w jego osobę. Być może w obawie, że Sahir faktycznie pokusi się na jakiś brutalny manewr.
- Wybaczam... - odezwała się w końcu, kiedy rozmowa potoczyła się troszkę dalej – Nie chowam urazy za sprytnie wplątany w słowa sarkazm. Co się tyczy poszukiwań, to dobrze wiesz czego tu szukałam, a co w zamian dostałam. Przykro mi, ale nie zaliczam się do wspomnianych przez ciebie cieni...
- A często jesteś obiektem poszukiwań? – zapytała mimowolnie, a jednocześnie podchwytliwie. Bardziej ją interesowało bowiem to, czy chłopak często przedstawia innym wizję śmierci.
Ale czy na pewno?
A może tylko grała?
- Masz fantazję Sahir - odparła swobodnie i delikatnie pokręciła głową - Niesamowite, ile nieszczęść wymieniłeś w jednej chwili... Śmierć, utrata bliskich, gwałty, tortury i szerząca się okrutna patologia. Ładne strzały, ale chybione. Uznałeś, że wspomnienia muszą być złe, a im bardziej okrutne tym lepsze. Ja miałam jednak na myśli dobre wspomnienia i strach że już nie wrócą... Możesz darować sobie kolejne strzały. To moje osobiste sekrety, więc ci ich nie wyjawię.
Po tych słowach puściła do niego zaczepne oczko i uśmiechnęła się wyraźnie równymi białymi ząbkami. Taka malutka odpowiedź na jego złowrogie kły. Wkrótce dodała:
- Trzeba ci jednak przyznać, że strzał ze śmiercią był niezły. Mam kilka wspomnień z utratą bliskich mi osób, ale jak sam wspomniałeś zdążyłam się już z tymi myślami oswoić.
Chłopak czuł się pewnie. Znów rozpoczął swą grę, prowokując dziewczynę do jakiejś soczystej uwagi na temat swej waleczności. W tej sytuacji Sahir nie blefował. Widać było w jego oczach, że z chęciom pokusił by się na jej życie. Pewnie lubił wystawiać ludzi na próbę. Brunetka nie podjęła tematu. Przemilczała słowa wampira, wpatrując się dyskretnie w jego osobę. Być może w obawie, że Sahir faktycznie pokusi się na jakiś brutalny manewr.
- Wybaczam... - odezwała się w końcu, kiedy rozmowa potoczyła się troszkę dalej – Nie chowam urazy za sprytnie wplątany w słowa sarkazm. Co się tyczy poszukiwań, to dobrze wiesz czego tu szukałam, a co w zamian dostałam. Przykro mi, ale nie zaliczam się do wspomnianych przez ciebie cieni...
- A często jesteś obiektem poszukiwań? – zapytała mimowolnie, a jednocześnie podchwytliwie. Bardziej ją interesowało bowiem to, czy chłopak często przedstawia innym wizję śmierci.
- Sahir Nailah
Re: Wejście na strych
Sro Sty 28, 2015 2:31 pm
Nie wierzył w dobrowolne poddanie się tej niewiasty, byłaby wtedy o połowę mniej interesująca, a więc niegodna zwrócenia na nią większej uwagi kosztem spania - nie wierzył, albo nie chciał wierzyć, cóż, przecież jego przeciwniczka równie dobrze mogła robić głupią minę, ponieważ głupia była, albo też robić ją taką, by wszyscy uwierzyli w powierzchowną maskę - problem w tym, że Riley wcale głupotą się nie okalała - w jej zagrywce była jakaś uległość, która prowokowała go do coraz śmielszego naginania granic w ich rozmowie, by zobaczyć, kiedy wreszcie pęknie, lub czy będzie w stanie obrócić kota ogonem - uwielbiał takie rozmowy... Naprawdę je uwielbiał. Były czystą przyjemnością, która pozwalała na rozruszanie umysłu, ale gdyby ktoś słuchał tej rozmowy z boku na pewno by nie powiedział, że jest to rozmowa między rówieśnikami, ba! Między uczniami, którzy nie byli nawet na VII roku! Postronnych obserwatorów jednak wokół nie było - tylko Ci w postaci szarego, bezrozumnego kurzu i dość ciężkiego, chłodnego powietrza - nikt tutaj przecież nie ogrzewał, więc temperatura znacznie różniła się od tej utrzymywanej w szkolnych korytarzach, nie wspominając o Pokojach Wspólnych, dlatego mówcie, o czym chcecie - wszystkie sekrety zostaną pogrzebane, ściany tu nie mają uszu i tylko świszczący wiatr przekazywał dalej całą historię, która zatonie w zielonych igłach drzew Zakazanego Lasu, czegóż więc się bać..? Chyba tylko samych siebie i ewentualnego niebezpieczeństwa przejęcia ważnych informacji przez drugą jednostkę, chociaż to w sumie nie o to raczej tutaj gra się toczyła... Więc o co? Wampir nie grał też o siebie, kompletnie pomijał swą jednostkę, skupiając całą rozmowę wokół Ciebie, zaś gdy próbowałaś to zmienić, odpowiedział wymijająco, by obrócić wszystko w twym kierunku - każde pojedyncze słowo, każdy ewentualny bodziec od jego osoby, zdawał się być właśnie w Ciebie wymierzony. Po cóż? By poznać? Sahir nie był osobą, która zbierała wokół siebie przyjaciół, zresztą było to widać - zawsze szlajał się wszędzie sam i był bardzo kontent z tego powodu - prawdziwy Czarny Kot, który urządza sobie drzemki tam, gdzie go łapy zaprowadzą i czasami pobawi się z ludźmi, czasem nawet pozwoli pogłaskać się z włosem... lecz że był to bardzo dziki Kocur, nigdy nie wiadomo było, kiedy wbije kły w głaskającą go dłoń, lub kiedy podrapie dotkliwie po ręce, czmychając z pola widzenia.
Czarnowłosy zaśmiał się. Tak szczerze - krótko, ale śmiech ten różnił się od jego lekko zachrypniętego, mrukliwego głodu, wyrywał miękkość tonacji, jaką z siebie potrafił wydobyć, znów rozbawiony, tylko czym dokładnie? Co takiego śmiesznego było w odpowiedzi Riley? - nie naśmiewał się bezpośrednio z niej, nie naśmiewał się też bezpośrednio z tego, co powiedziała... Tym nie mniej, gdyby spojrzeć na całokształt tego, gdzie ta pogawędka zabrnęła i czego doczekał się na finale, gdyby spojrzeć na to z jego perspektywy... to naprawdę było śmieszne. Nie zawiódł się na niej. Wiedział od początku, że dostarczy mu czegoś niebanalnego i oto jest, proszę bardzo! - Riley Acquart w całej okazałości, piękna pawica, która nie ma w zwyczaju rozkładać swego ogona, by się nim chełpić, która skromnie przesuwa się bokiem, by jednak ukazywać piórka, kiedy tylko stworzy się jej odpowiednie możliwości... A może to ty tylko byłeś na tyle szalony, by wszystko przyrównywać do takich rzeczy i by prowadził tak nienormalne konwersacje? Kto wie... Najpierw ktokolwiek musiałby dokonać cudu zbliżenia się do Ciebie i poznania Cię.
Jak dotąd nie znalazł się żaden wytrwały i pecho-odporny.
- Pięknie. - Przyznał, rozchylając ramiona w akcie swej kapitulacji. - Więc tak naprawdę nie boisz się przeszłości... Boisz się przyszłości. - Czy to nie jest oczywiste..? Nie boisz się cieni za plecami, ale tych, które są przed Tobą, w obawie, że ta czkawka z czasów pozostawionych za Tobą już nie będzie miała swych kolejnych wcieleń na pustej drodze, która się przed Tobą ściele... Tak jak sobie zażyczyłaś - nie strzelał dalej, zresztą nie zamierzałby nawet - to twoje osobiste sprawy, a On nie przekraczał pewnych granic, na których przekroczenie było za wcześnie - drzemało w tym podświadome wyczucie na to, co można, a czego nie można mówić w danym momencie, podobnoż z tym darem po prostu trzeba się urodzić, nie jest to coś, czego można się wyuczyć...
- Sama sobie potrafisz odpowiedzieć na to pytanie... - Uważaj, znowu odbijamy piłeczkę, znów trzeba łowić sens między wierszami... - Przyszło nam żyć w czasach groźby utraty bliskich w każdym momencie, gdzie diablęta do każdego wyciągają dłoń, gdzie pakty własną krwią podpisuje się na każdym skrzyżowaniu tylko dlatego, że Panienka Strach odłączyła się od Wielkiej Trójki, by okryć woalem naszą cudowną Anglię... - Jej cudowność była rzeczą bardzo względną, dlatego choć w głosie się nuta ironii nie ukazała, to można ją było wywnioskować. - I dla kontrastu żyjemy też w tej wspaniałej szkole, gdzie mądry dyrektor chroni swe owieczki przed niebezpieczeństwem... - Czysta psychologia. Zagrożenie powoduje adrenalinę. Adrenalina powoduje poczucie życia. Najlepiej mierzyć wszystko subiektywnymi perspektywami.
Czarnowłosy zaśmiał się. Tak szczerze - krótko, ale śmiech ten różnił się od jego lekko zachrypniętego, mrukliwego głodu, wyrywał miękkość tonacji, jaką z siebie potrafił wydobyć, znów rozbawiony, tylko czym dokładnie? Co takiego śmiesznego było w odpowiedzi Riley? - nie naśmiewał się bezpośrednio z niej, nie naśmiewał się też bezpośrednio z tego, co powiedziała... Tym nie mniej, gdyby spojrzeć na całokształt tego, gdzie ta pogawędka zabrnęła i czego doczekał się na finale, gdyby spojrzeć na to z jego perspektywy... to naprawdę było śmieszne. Nie zawiódł się na niej. Wiedział od początku, że dostarczy mu czegoś niebanalnego i oto jest, proszę bardzo! - Riley Acquart w całej okazałości, piękna pawica, która nie ma w zwyczaju rozkładać swego ogona, by się nim chełpić, która skromnie przesuwa się bokiem, by jednak ukazywać piórka, kiedy tylko stworzy się jej odpowiednie możliwości... A może to ty tylko byłeś na tyle szalony, by wszystko przyrównywać do takich rzeczy i by prowadził tak nienormalne konwersacje? Kto wie... Najpierw ktokolwiek musiałby dokonać cudu zbliżenia się do Ciebie i poznania Cię.
Jak dotąd nie znalazł się żaden wytrwały i pecho-odporny.
- Pięknie. - Przyznał, rozchylając ramiona w akcie swej kapitulacji. - Więc tak naprawdę nie boisz się przeszłości... Boisz się przyszłości. - Czy to nie jest oczywiste..? Nie boisz się cieni za plecami, ale tych, które są przed Tobą, w obawie, że ta czkawka z czasów pozostawionych za Tobą już nie będzie miała swych kolejnych wcieleń na pustej drodze, która się przed Tobą ściele... Tak jak sobie zażyczyłaś - nie strzelał dalej, zresztą nie zamierzałby nawet - to twoje osobiste sprawy, a On nie przekraczał pewnych granic, na których przekroczenie było za wcześnie - drzemało w tym podświadome wyczucie na to, co można, a czego nie można mówić w danym momencie, podobnoż z tym darem po prostu trzeba się urodzić, nie jest to coś, czego można się wyuczyć...
- Sama sobie potrafisz odpowiedzieć na to pytanie... - Uważaj, znowu odbijamy piłeczkę, znów trzeba łowić sens między wierszami... - Przyszło nam żyć w czasach groźby utraty bliskich w każdym momencie, gdzie diablęta do każdego wyciągają dłoń, gdzie pakty własną krwią podpisuje się na każdym skrzyżowaniu tylko dlatego, że Panienka Strach odłączyła się od Wielkiej Trójki, by okryć woalem naszą cudowną Anglię... - Jej cudowność była rzeczą bardzo względną, dlatego choć w głosie się nuta ironii nie ukazała, to można ją było wywnioskować. - I dla kontrastu żyjemy też w tej wspaniałej szkole, gdzie mądry dyrektor chroni swe owieczki przed niebezpieczeństwem... - Czysta psychologia. Zagrożenie powoduje adrenalinę. Adrenalina powoduje poczucie życia. Najlepiej mierzyć wszystko subiektywnymi perspektywami.
- Riley Acquart
Re: Wejście na strych
Sro Sty 28, 2015 6:27 pm
Bez wątpienia Sahir był interesującym rozmówcą. Mrocznym, zagadkowym, skomplikowanym. Nie można było go rozgryźć, zresztą dziewczyna nawet nie próbowała tego uczynić. Z pewnością połamałaby sobie nagi na drodze do jego duszy. On, niczym Czarny Kot chodził własnymi ścieżkami. Dziki, nieprzewidywalny. Ona, Marionetka z popsutym mechanizmem. Krucha, lecz o odważnym sercu. Oboje uwięzieni na scenie zbudowanej z kurzu oraz pajęczych sieci. Oboje zaplątani w grę, którą sami sobie wymyślili. Wędrowali między słowami pozostawiając sobie nawzajem wskazówki swoich myśli. A wokół nich jak ciężkie powietrze, mieszanka tajemnicy, mroku i strachu. Mieszanka o zaburzonych proporcjach.
Wielu by zapytało, dokąd to wszystko zmierza?
Jaki jest cel tej rozmowy?
Odpowiedź jest prosta. Nigdy nie było żadnego celu, a przysłowiowa wędrówka zmierzała zupełnie donikąd. Riley błądziła korytarzami grobowca, ale w pewnym momencie się zatrzymała. Trafiła bowiem na ślepy zaułek. Na ścianę pełną hieroglifów, których niebyła wstanie odczytać. Na ścianę dzielącą ją od miejsca spoczynku Faraona. Faraona, który tak jak Sahir urządził sobie niewielką drzemkę. Dla brunetki był to znak, że należy zawrócić. To nie był czas na zbezczeszczenie zwłok.
Tajemnica, Mrok i Strach - Wielka Trójca. To piramida w której faraonem jest... Śmierć?
- Masz racje. Moim strachem jest przyszłość... Boję się przyszłości, ale nie obawiam się śmierci. Paradoks, nie sądzisz?
Rozmowa brnęła dalej. A im dalej w las, tym więcej drzew, jak mówi przysłowie. Odpowiedź na pytanie dziewczyny nie była prosta. Znów została oplątana ładnymi słowami. Brunetka również wyczuła ironię, szczególnie pod adresem samego Dumbledora i jego bezpiecznej szkoły. Aż cisnęły się na usta słowa: Boże chroń królową, Anglia w niebezpieczeństwie. Dziewczyna ugryzła się jednak w język. Dość dotkliwie. Nie należała bowiem do złośliwych czarownic. Może czasem, ale to już inna bajka. Odpowiedź chłopaka nie wymagała komentarza. Riley wróciła za to do poprzedniego tematu, chcąc zapytać wampira o coś jeszcze:
- A ty nie obawiasz się przyszłości?
Wielu by zapytało, dokąd to wszystko zmierza?
Jaki jest cel tej rozmowy?
Odpowiedź jest prosta. Nigdy nie było żadnego celu, a przysłowiowa wędrówka zmierzała zupełnie donikąd. Riley błądziła korytarzami grobowca, ale w pewnym momencie się zatrzymała. Trafiła bowiem na ślepy zaułek. Na ścianę pełną hieroglifów, których niebyła wstanie odczytać. Na ścianę dzielącą ją od miejsca spoczynku Faraona. Faraona, który tak jak Sahir urządził sobie niewielką drzemkę. Dla brunetki był to znak, że należy zawrócić. To nie był czas na zbezczeszczenie zwłok.
Tajemnica, Mrok i Strach - Wielka Trójca. To piramida w której faraonem jest... Śmierć?
- Masz racje. Moim strachem jest przyszłość... Boję się przyszłości, ale nie obawiam się śmierci. Paradoks, nie sądzisz?
Rozmowa brnęła dalej. A im dalej w las, tym więcej drzew, jak mówi przysłowie. Odpowiedź na pytanie dziewczyny nie była prosta. Znów została oplątana ładnymi słowami. Brunetka również wyczuła ironię, szczególnie pod adresem samego Dumbledora i jego bezpiecznej szkoły. Aż cisnęły się na usta słowa: Boże chroń królową, Anglia w niebezpieczeństwie. Dziewczyna ugryzła się jednak w język. Dość dotkliwie. Nie należała bowiem do złośliwych czarownic. Może czasem, ale to już inna bajka. Odpowiedź chłopaka nie wymagała komentarza. Riley wróciła za to do poprzedniego tematu, chcąc zapytać wampira o coś jeszcze:
- A ty nie obawiasz się przyszłości?
- Sahir Nailah
Re: Wejście na strych
Czw Sty 29, 2015 6:06 am
Można rzec, że to rzeczywiście paradoks, ponieważ pierwszą rzeczą, która do głowy przychodzi, kiedy ktoś mówi, że boi się przyszłości, była właśnie śmierć - to, że wszystko się zakończy, nastanie stop klatka, dla tego bohatera w książce nagle zabraknie miejsca, będzie trzeba je zrobić dla mnóstwo kolejnych, które czekają na zauważenie - opisze się jeszcze pogrzeb, może ktoś zapłacze, może ktoś zatęskni - nie bardzo pojmowałeś, czemu ludzie uważali, że tak naprawdę wszyscy żyjemy wiecznie - bo zamykają nas ludzkie serca. To smutne. Jak w tym niby odnaleźć pocieszenie? Smutne, że nawet gdy umieramy, to ktoś chce nas uwięzić, rozerwać kawalątki duszy, żeby dla wszystkich było po równo, poza tym, tak technicznie nas ujmując, przecież co to za bzdury? - gadanie jak u naćpanego, który widzi duchy, które dawno już rozmyły się w eterze, by według wiary powędrować do Nieba, czy też Piekła - kwestia osądu boskiego, ot co. Jaki byłeś za życia? Grzeszyłeś? Pomagałeś potrzebującym? Wciąż i wciąż jesteśmy jedynie zlepkiem cyfr i spisem naszych osiągnięć i strat - niczym więcej. Określa nas wielka myśl, która sprawia, że wydaje nam się, iż jesteśmy pępkiem wszechświata - co za wielka bzdura... Potrafimy tylko chodzić i błądzić, więc niech bogowie pobłogosławią debili! Nie posiadanie mózgu to czysta szczodrość Boga, który postanowił tylko na wybranych sprowadzić przekleństwo nie dość, że dostrzegania, to jeszcze dokładnego rozumienia dostrzeganych rzeczy.
- Po tej krótkiej rozmowie wiem, że to nie paradoks - to twe naturalne pragnienie prowadzenia dobrego życia pełnego lepszych chwil zapisanych w twoim prywatnym pamiętniku. - Wampir uniósł powoli dłoń, by oprzeć palec na skroni na równi z momentem wypowiedzenia ostatniego, najbardziej kluczowego słowa - krótkie podsumowanie tego, co ułożył z puzzli, które otrzymał - dalekie, oj dalekie to jeszcze było od choćby ramki, ale było przyjemnie, ale rozmawiało się bardzo dobrze i niczym pies, który wykonał dobrą sztuczkę, otrzymałeś swoją kość, którą od razu złapałeś w zębiska - bo nie wątpiłeś, że równie dobrze mogła by ci nic nie powiedzieć, czyż nie udowodniła już swej bystrość, swej zdolności cedzenia twoich słów i pytań?
- Nie. I poniekąd tak. - Jaki był to strach? Teraz ty zagrałeś systemem nagrody i kary - pięknie prześlizgnęła się po twoich słowach, nie pomyślałeś nawet, że mogła nie słuchać, choć może to dość naiwne założenie, a może miałeś w sobie zbyt wiele pewności siebie i tego, że nikt nie ośmieli się po prostu Cię zignorować... Trudno mi powiedzieć na teraz. - Kocham śmierć. Kocham wojnę. Kocham krew, klęczących ludzi z twarzą wykrzywioną cierpieniem i niedowierzaniem... A jednocześnie nienawidzę tego, że coś w moim wnętrzu tak bardzo tego wszystkiego pożąda. - proszę więc, oto informacja, ale więc jak to strachem nazwać..? Kolejna zagadka, przyczyn mogło być wiele, wiele też można wysnuć z tego, co powiedział, ale... Sens chował się w tym, że Nailah zwyczajnie niekiedy obawiał się samego siebie. Były to bardzo nieliczne chwile, ale jednak się pojawiały - teraz, kiedy w zasadzie nie miał żadnego wroga, kiedy niemal wszystkich położył trupem przed swoimi nogami, a nikt nawet nie rzucał na niego cienia podejrzeń - był jedynie szykanowany za sam fakt bycia wampirem.
Dobre rozgrywanie słowami, emocjami, pionkami na planszy i słowami potrafiło zdziałać cuda.
Właśnie dlatego wiatr był najniebezpieczniejszym elementem na szachownicy, a jednocześnie... nie był czymś, czego nie dało się pokonać, czy oszukać.
Czarnowłosy podniósł się z kartonu, a choć niewątpliwie ważył od Riley więcej, deski ledwo trzeszczały pod jego butami, jakby ledwo zauważały jakikolwiek nacisk.
- Czego się boję... - Po przejściu paru kroków zatrzymał się, stając plecami do rozmówczyni, by zadrzeć głowę i spojrzeć w sufit. - Samego siebie z przeszłości ulokowanego w teraźniejszości. Boję się... znowu zacząć się bać. - Odwrócił się do Riley, by posłać jej drapieżny uśmiech i odwrócił, by zniknąć w mroku - uniósł dłoń na pożegnanie, zanim jego sylwetkę całkowicie pochłonęły ponure mury piramidy...
Ukoronowanie Wielkiej Trójki.
Śmierć.
- Do zobaczenia, Riley... - Zamruczał na dowidzenia jego głos prosto z płaszcza Nocy.
[z/t]
- Po tej krótkiej rozmowie wiem, że to nie paradoks - to twe naturalne pragnienie prowadzenia dobrego życia pełnego lepszych chwil zapisanych w twoim prywatnym pamiętniku. - Wampir uniósł powoli dłoń, by oprzeć palec na skroni na równi z momentem wypowiedzenia ostatniego, najbardziej kluczowego słowa - krótkie podsumowanie tego, co ułożył z puzzli, które otrzymał - dalekie, oj dalekie to jeszcze było od choćby ramki, ale było przyjemnie, ale rozmawiało się bardzo dobrze i niczym pies, który wykonał dobrą sztuczkę, otrzymałeś swoją kość, którą od razu złapałeś w zębiska - bo nie wątpiłeś, że równie dobrze mogła by ci nic nie powiedzieć, czyż nie udowodniła już swej bystrość, swej zdolności cedzenia twoich słów i pytań?
- Nie. I poniekąd tak. - Jaki był to strach? Teraz ty zagrałeś systemem nagrody i kary - pięknie prześlizgnęła się po twoich słowach, nie pomyślałeś nawet, że mogła nie słuchać, choć może to dość naiwne założenie, a może miałeś w sobie zbyt wiele pewności siebie i tego, że nikt nie ośmieli się po prostu Cię zignorować... Trudno mi powiedzieć na teraz. - Kocham śmierć. Kocham wojnę. Kocham krew, klęczących ludzi z twarzą wykrzywioną cierpieniem i niedowierzaniem... A jednocześnie nienawidzę tego, że coś w moim wnętrzu tak bardzo tego wszystkiego pożąda. - proszę więc, oto informacja, ale więc jak to strachem nazwać..? Kolejna zagadka, przyczyn mogło być wiele, wiele też można wysnuć z tego, co powiedział, ale... Sens chował się w tym, że Nailah zwyczajnie niekiedy obawiał się samego siebie. Były to bardzo nieliczne chwile, ale jednak się pojawiały - teraz, kiedy w zasadzie nie miał żadnego wroga, kiedy niemal wszystkich położył trupem przed swoimi nogami, a nikt nawet nie rzucał na niego cienia podejrzeń - był jedynie szykanowany za sam fakt bycia wampirem.
Dobre rozgrywanie słowami, emocjami, pionkami na planszy i słowami potrafiło zdziałać cuda.
Właśnie dlatego wiatr był najniebezpieczniejszym elementem na szachownicy, a jednocześnie... nie był czymś, czego nie dało się pokonać, czy oszukać.
Czarnowłosy podniósł się z kartonu, a choć niewątpliwie ważył od Riley więcej, deski ledwo trzeszczały pod jego butami, jakby ledwo zauważały jakikolwiek nacisk.
- Czego się boję... - Po przejściu paru kroków zatrzymał się, stając plecami do rozmówczyni, by zadrzeć głowę i spojrzeć w sufit. - Samego siebie z przeszłości ulokowanego w teraźniejszości. Boję się... znowu zacząć się bać. - Odwrócił się do Riley, by posłać jej drapieżny uśmiech i odwrócił, by zniknąć w mroku - uniósł dłoń na pożegnanie, zanim jego sylwetkę całkowicie pochłonęły ponure mury piramidy...
Ukoronowanie Wielkiej Trójki.
Śmierć.
- Do zobaczenia, Riley... - Zamruczał na dowidzenia jego głos prosto z płaszcza Nocy.
[z/t]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|