Go down
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Wto Maj 26, 2015 9:51 pm
Nie powinien mieć Sahirowi za złe tej nieodpowiedzialności, dlatego też nie ciągnął go jeszcze za ucho do Skrzydła; w gruncie rzeczy to na swój sposób też był objaw egoizmu, który Puchon gładko usprawiedliwiał tym, że to na jego głowie było postawienie wampira z powrotem na nogi. Usprawiedliwienie jednak kulało, padało i było po długim biegu dopadane przez watahę wilków dobitnej winy, bo brunet nie był uzdrowicielem w żadnym calu i poza podaniem się na talerzu jako posiłek, mógł ledwie zmienić przyjacielowi opatrunek. A i za to drugie nie dostałby oceny Wybitnej. Za to bardzo chciał, by Sahir przy nim został... mordercze, co? Coś było niesamowicie nęcące w spijaniu właśnie takiego ciężkiego oddechu z jego ust, a ten ułagadzający zmęczona bestię stan sprawiał, że Colette proporcjonalnie rosło jego przebrzydłe Ego. Mógł otoczyć rannego Kociaka ogromnym skrzydłem i osłonic przed nadmiarem światła obcej gwiazdy, grzejąc go własnym; to na pewno było przejściowe i w końcu gada ścignie sumienie, ale póki co mógł spokojnie rozłożyć się na polanie i stróżować nad czarną kulką, opartą głową o jego łapę. Zwłaszcza teraz, kiedy szalona gonitwa jego serca i nagły, ogłupiający dym, który zakrył jego głowę, powoli opadały. Naprawdę myślenie o śmierci i wizja straty szarpały nim jak zaszczutym zwierzęciem – mało z tego wszystkiego pokazał na zewnątrz. Pewnie gdyby był tu sam, to wlókłby się z kąta w kąt jak poraniony i krwawiący do wewnątrz, warcząc i nie dając umysłowi i ciału chwili wytchnienia, i spokoju od zadręczania się, że nie może zrobić nic by zmienić myślenie Sahira. Bo co mógłby zrobić...? Nie planował nigdy wleźć do głowy Nalah'a, a już tym bardziej traktować go zniewalającymi wolną wolę eliksirami oraz czarami; przyjaciel mógł podejmować takie decyzje, jakie tylko chciał. Żadnych prawdziwych obróżek z dzwoneczkiem.
Ale emocje już opadły, ułożyły się prawdopodobnie para na ogromnych oknach i ciepłą pierzyną na ciałach obojgu uczniów. Teraz Colette odprężony mógł spoglądać na zamyślony profil Spektrum Wszelkiej Czerni, jak już zdążył go kiedyś nazwać i czekać aż grobowiec po raz wtóry otworzy przed postrachem katedr swoje podwoje. Tym razem jednak nie wymagano od Puchona by wchodził głęboko, odpowiedzi miały się znaleźć zaraz przy wejściu; mieli się spotkać praktycznie w przejściu do zionącego chłodem miejsca.
Teraz było mniej strasznie, jakby to nie wizja umierającego chłopaka najbardziej przeraziła wtedy Warpa i doprowadziła go na kilka sekund do hiperwentylacji. Boże... wtedy to objęcie ramionami okazało się zbawienne; zamiast sprawić, że przez niedomiar miejsca zacznie się dusić, wręcz jakby w ostatniej chwili wepchnęło go z powrotem na odpowiedni tor postępowania. Naprawdę, Sahir umniejszał swoje zdolności – po prawdzie faktycznie ściągał na siebie pecha i (jak Bóg Colette miły) pakował się w kłopoty, jakie niejednego by już złamały. To wszystko prawda, czasem nawet bardzo podniecająca prawda, ale nie można przyznać racji, że wampir zabił w sobie ludzkie odruchy. Nadal je miał i chyba po koniec swoich dni, za tysiące lat, nie będzie mógł się ich wyprzeć. Wielkim obnoszeniem się z pawimi piórkami byłoby dla Cola, cichutkie powiedzenie, że może to on znalazł jakąś małą rzecz, którą zakotwiczył Sahira po tej stronie człowieczeństwa. Dostał z powrotem jego serce i zamierzał je pielęgnować w sposób, w jaki najlepiej potrafił, dodatkowo z nikim się nim nie dzieląc. Nie było to trudne: w końcu nigdy nie zamykał furtki do swojego ogrodu i mimo iż zaglądał kątem oka za znikającym za nią kocim ogonem, to zawsze wiedział, ze w końcu padnie na niego cień wylegującego się na szczycie drewnianej huśtawki kocura. Zadowolonego z siebie, wolności i rozległego terenu, jaki miał pod sobą. ...hah... cały on. Aż na odprężonej twarzy Puchona uśmiech znacznie się poszerzył, kiedy obserwował układającego się na poduszkach wampira. Naprawdę... dobrał do siebie tego kota idealnie. Po prostu idealnie.
- A chciałbyś, żebym poszedł do niej i opowiedział historie o hipotetycznym koledze, który nabił się na coś i wstydzi się przyjść? Żeby mi podpowiedziała co robić. - uśmiech na moment nabrał gorzkiego wyrazu i znowu Colette machinalnie przeniósł wzrok na brzuch Krukona. Zupełnie jakby tym idiotycznym żarcikiem wbił tam jakaś szpilę i teraz z napięciem oczekiwał potoku krwi. Ale nic się nie działo, ledwie poduszki uginały się miękko pod drugim ciałem.
Nadal jeszcze istniał jaki cień szansy, że pielęgniarka była godna zaufania osoba i nie sprawi, że nagle na nowo zrobi się głośno Sahirze Nailah'u, ale najwidoczniej żadnemu z nich nie specjalnie się ta możliwość uśmiechała. Jeszcze jakby się okazało, że po przyznaniu się Puchona do winy, pół Hogwartu ogarnęło, że pobił szkolnego dresa, to albo stałby się bohaterem, albo... drugim dresem. Ani jedno, ani drugie nie było miejscem, na które sobie zasłużył. Ale to chyba pokazywało to wielkie 'nie-fair' życia. Colette nie zasłużył sobie na zwycięstwo w ich pojedynku, Krukon nie zasłużył sobie na przygniecenie drzewem, a uczniowie Hogwartu nie zasłużyli sobie na bycie jedzeniem. Niestety, a raczej stety pomysł Warpa nie wywołał fali niechęci ze strony krwiopijcy. To miało być rozwiązanie na teraz, przynajmniej do wakacji, bo skoro Ministerstwo bez żenady zdecydowało się na wyprowadzenie ucznia z placówki w kajdankach i zaciągniecie go siłą do sali sądowej, to teraz na pewno przez długi czas nie będą spuszczać z niego oka. Jedno przewinienie. Malutkie. Malusieńkie. I tylko w rekach Boga, bo już nawet nie Fortuny, był los tego młodzieńca. ...nie to żeby kiedykolwiek było inaczej i nie to żeby Colette nie podjął próby ratowania go za wszelką cenę, ale ciężko jest przewidzieć jaka machina ruszy, kiedy jakiś uczeń przybiegnie do Dumbledora z rozpruta aortą i pięćdziesięciu-procentowym ubytkiem krwi. Dlatego zakończył te ciche rozważania kiwnięciem głowy ze swojej strony i zatopił policzek w czerwonej poduszce, jaką przysunął sobie bliżej, słuchając uważnie tego, z czym Sahir spierał się wewnątrz siebie od dobrych kilku dni.
A więc to sprawę zabicia nauczyciela Numerologii omawiano... ten temat nie ominął nawet Warpa – choć trudno, żeby ominął kogokolwiek. Ale skrzętnie ukrywano przyczyny, jakie do tego doprowadziły i tym razem przyszła kolejna niespodzianka: to Sahir. Nie sposób się z nim nudzić, jak nie killuje uczniów, to nauczycieli. Przynajmniej rutyna już nie ta sama... Czarny humor Colette tez już nie ten sam. Bo nie było z czego się śmiać; był to chyba tylko wynik kolejnej bezsilności, ale tym razem przynajmniej nie tka raniącej. To była przeszłość, dogoniła Nailah'a w chwili, kiedy nazbierało się więcej przewinień i kiedy Smok musiał pokryć twarde łuski kolejną powłoką ochronną, żeby zmierzyć się z tym, co przyjdzie tu po błoniach. Fala uderzeniowa... Ale właściwa jeszcze była w drodze, na razie były dopiero jej przebłyski: Puchon aż podniósł się niejako i podparł jednym łokciem słysząc o asyście sławnej Śmierciożerczyni.
- Jak to możliwe, że jeszcze tego samego dnia o tym wiedzieli?! - palnął głośniej niż chciał i w pierwszym odruchu zakrył usta z odgłosem mlaśnięcia. Dopiero po sekundzie kiwnął głową, żeby wybity z toku opowieści Kocur, kontynuował. Sadził, że informacja o Bellatrix wdzierającej się w owczej skórze do Ministerstwa Magii, a potem najpewniej straszącej przesłuchiwanego będzie ślicznym apogeum tej opowieści, ale okazało się, że nie. Okazało się, że Sahir skwitował to krótkim uśmiechem i przeszedł do sprawy, która chyba mimo jego pierwotnego zlania jej, chyba najmocniej nie dawała mu spokoju. Jego rodzice.
Po tej informacji na długi czas zapadła cisza, w której Smok Katedralny przetwarzał spokojnie informacje i mrużył delikatnie dwukolorowe oczy.
- Nie zrobiła ci żadnej krzywdy, a to znaczy, że albo jesteś im na potęgę obojętny, w co szczerze wątpię zważywszy na mieszankę krwi, albo bardzo cenny. - uśmiechnął się smutno, bo to zwiastowało naprawdę ogromne problemy. Naprawdę. Ogromne. - Ale zwrócili cię nam, więc może nie jest tak źle... Sadzisz, że twój ojciec może się kiedyś o ciebie upomnieć?
Opadł powoli głową na poduszkę. Kolejną niespodzianka było to, że Colette nie potrafił pocieszać; poza mówieniem 'będzie dobrze' i 'jeszcze będziemy się z tego śmiali', nie potrafił nic innego. A na Sahira dwa powyższe nie działały.
- Jeśli tak, to nie oddam mu ciebie. - spoważniał po chwili. - Stanę się mistrzem białej magii i nie pozwolę wypalić ci niczego na skórze. Lepiej więc, żeby pozostał anonimowy. - odetchnął i puknął końcem palca czubek bladego nosa, zostając tak na moment. - Może Sam-Wiesz-Kto wysłał Panią Black, żeby ta zobaczyła co to za pomysłowy Dobromir wpadł na pomysł, żeby pakować grzecznych i Bogu ducha winnych Śmierciożarłów w taki burdel na kółkach. Heh... Jeszcze chwila i będą przez to przekopywać domitoria i badać różdżki... sądzisz, że trafię do Azkabanu chociaż na dwa dni za Goblinie Mocne Bez Filtra?
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Sro Maj 27, 2015 12:19 am
Widzisz, bo wokół nas jest tyle pięknych rzeczy, tymczasem Ja widzę same problemy, bo stoją w moich drzwiach jak świadkowie Jehowy - co mi po cierpliwości, jaką muszę okazywać na co dzień i zbroić się w rzecz utraconą - tak, utraciłem ją w większej części, na szczęście przy tobie nie muszę się nią przejmować - już to pisałem - być sobą - heh, niby debilizm, zawsze tak bardzo krytykowałem to krótkie zdanie, które zawsze chodziło ze sobą razem, oddając coś większego - nigdy tego nie pojmowałem, ale widzisz - teraz mogę to powiedzieć i wreszcie rozumiem, co ludzie mają na myśli, kiedy pytasz ich o zdanie, a oni odpowiadając po prostu: bądź sobą - bo mogę być sobą, prawda? Bo mi w tym pomagasz, bo mi to umożliwiasz, bo, bo, bo... Jasne, nadal muszę iść przez ciemność i nie chcę zawracać, tamten świat chyba jest po prostu nudny, a ty nigdy nie zmienisz mojego sposobu myślenia do takiego stopnia, bym uznał, że ludzie jednak są warci miłości, ciepła i tego, czym próbowałem ich obdarzać dawno temu - ciągle nawiązuje do przeszłości, szlak by to - żyję nią, żyje tym, co powinienem spalić, ale te mosty uparcie powstają - czujesz to? Słyszysz pewnie, jak machiny pracują, ale ja słyszę jedną z najważniejszych machin - na razie zajmuje się budową mostku, który jest bardzo skromny i mały w porównaniu do wszystkich innych, ale ja już chcę nim chodzić, chcę wspominać, chcę po nim wracać i to pozwala mi przywdziać uśmiech na usta, zwłaszcza, gdy myślę o tym, że kiedy wrócę do punktu, w którym byłem wcześniej i ruszę dalej, to ten most się wydłuży i będzie jeszcze piękniejszy, nie okolony koszmarami, jak te pozostałe - damn, Colette, tworzysz moje życie, a chyba nawet nie wiesz, jak mocno - ta, te moje problemy, Moje Największe Problemy - dlaczego są najważniejsze, dlaczego największe? - chyba po prostu dlatego, że są moje, że nazbierało się ich tak dużo - więc próbuje je wszystkie wyrzucić na papier, choć potem ten papier i tak palę, łudząc się, że nie wrócę do czegoś, czego dojrzeć nie mogę - a Twoje problemy? Rany, widzisz - przed chwilą to tak mocno cię dotknęło, skąd miałem wiedzieć? Widziałem ten wrak, jakim się starałeś - nie jesteś takim doskonałym aktorem, jak ja, heh, lecz udowadniasz mi wciąż i bezpowrotnie jedną, bardzo rzecz - nawet Mały Kotek walczy przyparty do ściany. Uważasz się za Smoka - zgrozo - masz naprawdę spore ego i dodatkowo niechętnie byś się do tego przyznał - chyba tego nawet nie zauważasz, albo tak skrzętnie to skrywasz, by nikt nie dostrzegł twojego słabego punktu - za to zapewne odpowiada ta twoja druga dusza chwiejąca się na jednej nodze, na której spędziłem już tyle czasu na szachownicy - no, jesteśmy oboje hipokretynami, to się raczej nie zmieni - więc przychodzi nam kochać wady i zalety, jedno bez drugiego nie dawałoby całego ciebie - w takim razie, nie mając nic, dwóch Włóczęgów, wkraczamy do tej Ciemności, w której będzie coraz więcej, coraz więcej blizn - na swoje własne nie powinieneś patrzeć, a na te moje? Lubisz o mnie dbać? Lubisz dawać mi poczucie bezpieczeństwa? Chętnie się mu poddam i położę się pod tym skrzydłem - to nic złego, to naprawdę bardzo ludzie, a wobec ciebie chcę użyć tych najlepszych odruchów, jakie mam - bo ja wiem, że je posiadam - nazywam je właśnie "słabością" - i staram się ich pozbyć... starałem. Dałeś mi sens, by o nie zadbać, wypielęgnować i cofnąć się parę kroków - może w tym tyle uda mi się zadomowić i przestać pędzić, starając się nie dostrzegać niczego, taki był mój właśnie sposób na przeżycie, ale zakładać, że nawet za sto lat ich nie stracę..? Teraz jestem w stanie w to uwierzyć - bo mam ciebie... więc co z tymi, którzy nikogo nie dostali? Szczęście się do mnie tak ładnie uśmiechnęło - szczęście w postaci Coletta Warpa, chociaż nigdy bym siebie nie podejrzewał, że mogę pokochać... mężczyznę... czemu? Kobiety niewątpliwie bardziej mnie pociągały, wzbudzały to coś... Heh, nawet nie wiem, jak to określić - tylko że zawsze po jakimś czasie zauroczenie mijało - tu było zupełnie na odwrót. Na początku nie było żadnego zauroczenia, nie było żadnego "łoł, piękny..." - nie jestem chyba aż tak zepsuty przez Nightraya - trochę za śmiało powiedziane, wiem - przejąłem tak wiele jego... wad... - to były wady. To na pewno wady..! Kurwa, czemu chcę o nich myśleć jak o zaletach..? Dobra, nie istotne, nie chcę zapadać się w tą dziurę, która skończy się kolejną kiłą, którą leczyć będę zdecydowanie za długo. I widzisz - teraz, kiedy na Ciebie patrzę, nie potrafiłbym znaleźć innej, choćby podobnie pięknej istoty. Heh, Anioł - daleko Ci było do Anioła, jesteś bardziej diablęciem, dlatego nie boję się, że się pokruszysz, kiedy mocniej nacisnę - nawet jeśli cię zaboli, to pozbierasz się - jeśli nie sam, to z pewnością pomogę - taaak, więc suma sumarum mamy nasze względne punkty widzenia, kiedy gdy ja patrzę na prostą, widzę w niej krzywą - a ty jak najbardziej prostą - połączenie kreatywności i logicznego myślenia, połączenie zboczoności i takiego poziomu dojrzałości - co z ciebie za mankament, Warp, to mózg mi rozpieprza, wiesz?
- Ogarnę wszystko... Ogarnę wszystko, tylko muszę po tym bajzlu skontaktować się z dilerem... - Brzmiało to źle, co najmniej jakbyś zamierzał zaćpać ból - hehe, zamierzałeś, nie wahałbyś się do tego przyznać - ale chciałeś, żeby ci załatwił jakiś środek, jakikolwiek, żeby to gówno wyleczyć, bo było w takim stanie, że nie byłeś pewien, czy sama krew mogłaby to zapalenie wyleczyć - od krwi trzeba będzie zacząć, ha! - no jasne, że tak - dlatego też skorzystanie z pomocy Warpa było ci bardzo na rękę - żeby choćby ocucił tego kogoś... a może Alex by ci też pomogła? Chyba przełamiesz swoją dumę i pójdziesz do niej na dobry początek - na Alex kończyły ci się możliwości, ten jeden raz możesz się napić z niej, ale tylko ten jeden - regularne pozbawianie tej cieczy jest niebezpieczne, bardzo niebezpieczne... - Sam się nad tym zastanawiam. - Owszem, rozprawa nie odbyła się od razu - ale skąd Śmierciożercy wiedzieli, kiedy i gdzie będzie? Odpowiedź była bliżej, niżbyś przypuszczał - ale nie byłeś jasnowidzem, trudno by było czytać w myślach wszystkich, którzy się obok ciebie przewijają - no i dobrze, tego by jeszcze brakowało - na pewno wtedy byś zbzikował - w zasadzie nieprawda, wcale się nad tym nie zastanawiałeś - nie miałeś nawet okazji, żeby o tym pomyśleć - po samej rozprawie byłeś zbyt roztrzęsiony, jedyne, o czym myślałeś, to... nie, o niczym nie myślałeś - twoje myśli były jak biała kartka - a potem? Powrót do Hogwartu i pierwsze co - musiałeś coś odjebać, typowe, inaczej byś uznał, że twoje życie jest naprawdę nudne - jak tak dalej pójdzie, to Colette nie będzie nadążał dowiadywać się, co robisz w czasie obecnym, co dopiero mówić o przyszłości - wszystko zacznie się nawarstwiać - nie dobrze, bo chyba... powinien wiedzieć wszystko? Coś w tobie jednak mówiło, że Smok zdecydowanie nie był gotów na to "wszystko" - nie myliłeś się zanadto - było to widoczne w reakcji sprzed paru chwil.
- Zwrócili... no właśnie: dlaczego? Jestem niewygodnym świadkiem, który może powiedzieć o wszystkim Dumbledorowi... To Śmierciożercy, co za problem byłby zabicie jednego bachora... - Nie rozumiałeś tego - jak zresztą mógłbyś to zrozumieć... Musiałbyś chyba siedzieć w głowie Tego, Którego Imienia nie Wolno Wymawiać, a do tego brakowało ci... sporo - bycie detektywem chyba nigdy nie miało być ci pisane - raczej nadawałeś się na tego, który z nudów popełniał jakąś zbrodnię, tylko po to, żeby jakiegoś detektywa wyzwać - heh, tak, to zdecydowanie do ciebie pasowało...
- Nie... chodziło o coś więcej... Wypytywała mnie też o Vincenta... i o to, kto jest obecnym Władcą Nocy. To jest w sumie najdziwniejsze... postraszyła mnie tylo Cruciatusem, ale nic mi nie zrobiła... - Spochmurniałeś lekko i podniosłeś się, by znowu usiąść - sprawa była naprawdę poważna... Mroczny Znak... Nie chciałeś go posiadać, nie chciałeś tej pieprzonej niewoli, znakowania jak bydła, ale z drugiej strony - czy przerażała cię ta wizja jakoś mocno? Sam nie wiedziałeś - nie potrafiłeś do tego podejść na poważnie, to wszystko, całe to przesłuchanie... to było trochę jak sen, który średnio do ciebie docierał i nie wiedziałeś, czy kiedykolwiek w pełni dojdzie. - To jak się o mnie upomni, to się schowam za Ciebie. - Odwróciłeś głowę w jego kierunku i wygiąłeś jedną wargę w górę, uśmiechając się lekko. - Za Goblinie bez Filtra to i nawet z tydzień. - Spojrzał na niego znacząco, jakby chciał tym spojrzeniem przekazać: więc lepiej rusz dupę i szybko je chowaj.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Sro Maj 27, 2015 1:28 pm
Colette miał na ten temat chyba bardzo mocno spaczone, optymistyczne poglądy: problemy umacniały. Po prawdzie gdyby to, co łączyło tę dwójkę zalegającą na poduszkach w rogu wielkiej, tajemniczej komnaty, nie było tak mocne, to któryś z nich już dawno potknąłby się o lecącą pod nogi kłodę i powybijał sobie zęby. A tak im więcej działo się wokół nich, tym bliżej siebie się znajdowali przy kolejnym i kolejnym spotkaniu, kiedy Colette praktycznie usychał do czasu następnego „witaj”. Byli dla siebie nawzajem słabością, ale to najprawdopodobniej czyniło ich silniejszymi na zewnątrz, poza ogrodzeniem kolorowego i wiecznie skąpanego w słońcu ogrodu; a przynajmniej Colette czyniło... W końcu jeszcze kilka miesięcy temu nie byłby zdolny do robienia rzeczy, jakie bez mrugnięcia okiem zrobiłby dzisiaj; jakby przydarzyło mu się coś najważniejszego w życiu – występującego tylko i wyłącznie pojedynczo. Coś co dojrzewało przez kilka lat, szukając sposobu na przebicie przez twardą skorupkę nasiona i łyknięcie kilku kropel wody oraz kilku zbawiennych promieni. Kilka razy dawka była aż za duża, aż prawie zgubna – zachłysnął się się wtedy zawsze albo łodyga omdlała mu znacząco, zaścielając nieprzychylną glebę rozłożystymi liśćmi. Ale ostatecznie podnosił się za każdym razem; z czasem wspomagając się wyciągniętą w jego stronę blada dłonią. Kto by pomyślał, że tak się to skończy... Dwa lata oczekiwania.
Colette pamiętał jak malutkie były szanse na zwrócenie na siebie uwagi maszerującego zawsze samotnie Czarnego Kocura. Nawet jeśli nie brał nigdy na serio przestróg innych i przyrównywanie zaczepiania Krukona do proszenia się o śmierć, to nadal pielęgnował wagę pierwszego wrażenia. Tyle miał podejść, Boże tyle ich było(!) nie byłby wstanie zliczyć ich na palcach wszystkich odnóży, ale za każdym razem wycofywał się w ostatnim momencie i podkładał każde słowo, jakie zamierzał sprzedać, pod bardzo wnikliwą analizę. I kiedy w końcu zdanie ułożyło się w najbardziej jasne, brzmiało najmniej desperacko i idiotycznie, wampir zdążył znudzić się już danym miejscem wypoczynku i rozpłynąć się w powietrzu. To były chyba dziesiątki znaków od kosmosu: jeszcze nie, dziecko, poczekaj jeszcze chwilę, jeszcze jeden dzień... – coś szepnęło mu do ucha. Dwa lata temu. Wtedy jeszcze naprawdę słabo wierzył w swoje szczęście, wykolejeniec pogodzony już na swój sposób z faktem, że będzie musiał znaleźć sobie przyjaciółkę, która potem pojmie za żonę i spełni tym samym oczekiwania rodziców i społeczeństwa – i nie chodzi tu o usłuchanie, ale o brak jakichkolwiek innych (już nawet nie lepszych) perspektyw. Nie chciał w końcu samotności. A wtedy jego pierwsza miłość, cała umorusana w żółtym piachu plaży dała mu dobitnie znać, że jego afekt wobec przedstawicieli własnej płci jest co najmniej obrzydliwy. A po nim nikt inny się nie pojawił, nawet najśliczniejsze jednostki o wiotkich, przyjemnych dla oka ciałach i buziach, były jednak mdłe albo przerysowane. I ogarnął go stan głębokiego i spokojnego przerażenia, że już nikt się nie pojawi w tym kolorowym, ale pustym ogrodzie.
Do czasu aż na ścieżce nie wylądowały czarne jak smoła, kudłate łapki. To trwało bardzo długo i było niesamowite! Najpierw zobaczył go po raz pierwszy, ale był tak mocno okryty aurą pragnienia samotności, że nie dał rady przerwać mu tej (najwidoczniej) przyjemności i usiąść obok na lekcji. Ani pierwszego dnia, ani drugiego, ani setnego, ani po dwóch latach. Nic zdawało się go nie bawić, a to sprawiało, że Puchon nie zniechęcał się, a wręcz kolekcjonował możliwości, z jakimi mógłby do niego przyjść; zbierał wtedy nawet patyczki, listki, polne kwiaty, łapał motyle, wielkie, okryte futerkiem ćmy albo obojętne patyczaki. I kiedy wreszcie rozwinął skrzydła i uzbierał tego całą górę, ustawiał z nich ścieżkę do furtki i mamił ciekawskiego Kocura.
Mówi się, że tak naprawdę kochamy swoją żądze a nie, czego faktycznie pożądamy – musi być w tym ziarno prawdy, bo Colette w życiu nie bawił się tak dobrze, nawet jeśli niejednokrotnie dostał pazurami po skórze albo sam za mocno się zapraszanemu gościowi naraził. Pokochał to przyjemne, ściskające go w dołku uczucie, kiedy patrzył jak Sahir powoli bada furtkę, sprawdzając czy ta aby nie zamknie się natychmiastowo tuż za nim. Jak kilka razy wbiega i wybiega szybko, żeby zgłębić tę hipotezę i pokazać, że wyczuwa spisek i nie da się zrobić w konia. W Kota. Taak.... to bez dwóch zdań było wspaniałe. Albo kiedy właściciel o poranku zszedł do swojego ogrodu i natknął się na Kocura, bawiącego się w najlepsze jednym z pochylających się kwiatów – wtedy z początku Nailah zawsze zamierał w bezruchu, a potem pryskał gdzieś w zarośla szybciej niż dało się mu do zrozumienia, że to w porządku i wcale nie jest głupie. Nawet jeśli było głupie. Ale to też było w porządku, bo Col lubił, kiedy jego przyjaciel robił głupie rzeczy – przez to stawał się bardziej ludzki, materialny... osiągalny. A Smok chciał, żeby On był obok. Dawna miłość umarła, przykrył ja żółty piasek plaży, a piękna wtedy twarz teraz zamazała się wspomnieniami pazurzastych łap goniących muchę albo nieporuszających się na boki spiczastych uszu. Umarła też wizja szablonowej, dwupłuciowej rodzinki i gromadki małych klonów – właściwie to umarła jakakolwiek wizja na przyszłość. Heh... żyj szybko, umieraj młodo. Pozostała tylko teraźniejszość, teraz, ta obecna chwila rozpaczliwe wykuwanie w pamięci najdrobniejszego szczegółu, jaki jej towarzyszył. Lini rzęs wampira, jaki zaległ na miękkich poduszkach tuż obok, miękkiego żółtawego światła, jaki rzucał żyrandol wysoko ponad nimi, kumkania żab nad jeziorem, jakie dochodziło w tej ciszy nawet tutaj – wieczorowa pora kompletnego skupienia i odcięcia. Nie było Hogwartu, Śmierciożerców i miesiąca pracy w ramach kary sądu: była tylko ogromna komnata, która dawała swoim gościom to, czego tak bardzo potrzebowali. Czyli w ich przypadku zamkniętego pomieszczenia, gdzie mogli być w pełni sobą, bez krycia się po kątach, ciągłego sprawdzania czy nikt się nie zbliża i kontrolowania czy to co robią, aby nie jest już kompletnie niewłaściwe i niepodlegające prawu łaski dla głupot młodości. Choć było coś niewymownie słodkiego nawet w tym ukrywaniu się, dreszczyku emocji przy pocałunkach na terenie szkoły, czy we wtulaniu policzka w chłodną, bladą dłoń na środku sali Trzech Mioteł – jedynie pod przykryciem płaszcza. Nie mogło być za łatwo – jak zwykle nie mogło.
- Wątpię, żeby Puchoni mieli takie znajomości, w końcu stereotyp obliguje nas do przestrzegania zasad, ale jeśli chcesz, to mogę zasięgnąć języka, czy nie znają kogoś takiego i przesłać ci informacje sową. ...Rademenes chyba pokochał bycie twoim fryzjerem. - chciał pomóc, to jasne i nie speszyło go nawet korzystanie z usług dealera. W końcu na Czarnym Rynku można było kupić wszystko, dosłownie wszystko. Tak, nawet Kozę Księżniczkę. Wystarczyło tylko podać cenę – ale ta jak zawsze była wysoka. Zresztą nastały takie czasy, że cena wszystkiego była wysoka,z tym, że nie każdy chciał przyjmować jej spłatę w Galeonach. Śmierciożercy najwidoczniej, dotknięci nieprawnym oskarżeniem potrzebowali prawdy, ale nie wykrzyczanej przed sądem i na łamach Proroka Codziennego, ale wypowiedzianej prosto w oczy. Przechwycenie Sahira było łatwym sposobem na dowiedzenie się, co dzieje się an terenie Hogwartu, bez wchodzenia do niego – genialny plan. Ale skąd wiedzieli, że akurat Krukon jest synem jednego z nich? Śledzili go...? Stalkowali, pilnując czy się poprawnie rozwija? Może mieli wobec niego jakieś plany... Dość, skończ z ciągotami detektywistycznymi, Warp!
Puchon pokręcił głową, wyrywając się z zamyślenia i powracając umysłem z powrotem do czarnego futra. Akurat wtedy, kiedy jego rozmówca powrócił do siadu, w mdłym świetle czarna kurtyna włosów rzucała spory cień na jego twarz, zza którego wybijał się tylko nos i przyjemnie zarysowane kości policzkowe. Niechaj ta mroczna istota ma swoje tajemnice, czym byłby bez nich? One też były jakimś niewidocznym detalem, jaki go budował, oskrobanie go ze wszystkich już teraz byłoby po prostu zabójstwem. Wszystko powoli; eksplorowanie tak ciemnego wnętrza musiało odbywać się powoli, bez pochodni i po omacku, omijając trupy tych, jacy rozemocjonowani rozbili się o ściany.
- Diablo jeden wie dlaczego... - skwitował, nawet nie chcąc zapuszczać się do ich umysłów. - Ciężko będzie przewidzieć, co planują... musielibyśmy myśleć tak, jak oni, a od tego chyba tylko krok od szaleństwa. Ewentualnie możemy wziąć pod uwagę, że moja Mama podążyła za tobą i pomogła wygrać śmiertelną ruletkę. - obrócił się na plecy zadowolony i na poły jej za to wdzięczny. Ugiął jeszcze jedną nogę w kolanie i wsunął splecione dłonie pod głowę. - I co wrócili cie i co zrobiłeś od razu po przyjeździe? Zgubiłeś kapcie po drodze do Dumbledora? Nie. Chyba jednak są tak mądrzy, jak wszyscy myślą. I ktoś tu musi obserwować się dokładniej niż ja, jeśli donosi im o każdym kroku i są w stanie choćby w najmniejszym stopniu przewidzieć, że czegoś nie zrobisz.
Ciągoty detektywistyczne, Warp, skończ.
Puchon przejechał dłonią po twarzy.
- Wybacz, za dużo myślę.... to przez ciebie! Wywierasz na mnie zbyt filozoficzny wpływ. - ot łatwo zrzucił sobie na niego winę i obrócił twarz w jego stronę. - Wow... Chora na głowę czarownica, będąca w głównej świcie Sam-Wiesz-Kogo, postraszyła cię ledwie i pomachała różdżką przed nosem. ...mój kumpel jest hardkorem życia. A ja się bałem że zaszkodzi ci upadek z Sowiarni. Prędzej zabiłbyś się skacząc z poziomu niebezpieczeństwa tych dwóch sytuacji.
Sapnął do siebie i pokręcił delikatnie głową. Parsknął dopiero potem, kiedy jego myśli przecięło błyskawiczne wyobrażenie drącego się Sahira jaki zbiega z wieży Ravenclawu, na sam dół do lochów i chowa się za nim przed nadciągającym złem.
- Zakryje cię płaszczem i udam, że abonent jest czasowo niedostępny. Sahir Nailah? Jaki, Sahir Nailah, nie ma tu takiego! - pod koniec wymodulował głos na zdecydowanie cieńszy i zrobił głupio zdziwioną minę. - Coś się chyba Panu Śmierciożercy pomyliło z tym znanym, szalonym podróżnikiem, jaki wyjechał na Alaskę w poszukiwaniu złota. Do widzenia Panu! - fuknął odwracając na moment głowę w geście urażenia, ale prędko poruszył się, moszcząc dupsko wygodniej w poduszkach. - Tylko tydzień... to na pewno krócej niż za posiadanie twojego płaszcza przy łóżku. - palnął bez żenady szybciej niż pomyślał.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Czw Maj 28, 2015 4:55 pm
Chyba gdybym się zmienił to mógłbym się stać wielki - tylko ciekawe, wobec czyjej miarki - tak? Świat stoi do mnie dupą i nie ma komu się kłaniać - całkowity margines społeczeństwa, całkowite dno w tej walce z cieniami, z którymi częściej się próbuję dogadać, zamiast z nimi walczyć, tworząc kolejne rany, stając się kaleką - tak prowizorycznie ciągle i wciąż mi czegoś brakuje, dorabiam sobie sztuczne kończyny i uważam, ze wszystko jest w porządku, bo wiem, że i tak niczego nie zmienię w tym świecie - na pewno nie za pomocą Białej Magii i pięknych uśmiechów - zostawię to tobie, będziesz moim Yangiem, moją linią krzywą, którą inni nazwą prostą, krzywym odbiciem w zwierciadle - za dużo, o wiele za dużo wkrada się tutaj ról, czy widzisz to, Czytelniku? Coraz większy ciężar powinien przygniatać i skłaniać do uciekania i cofania się - prę mimo to w zaparte i staram się nakombinować w tym węźle Gordyjskim, żeby wyjść na swoje - mówili: rozwiąż go, a otrzymasz nagrodę, więc nie mogę pójść na łatwiznę i go przeciąć - tak już pewna osoba zrobiła i śmiem wątpić, czy znalazł z tego "wyjście idealne" - pieprzona propaganda, huh - dlatego właśnie wszystko jest względne i zależy od punktu widzenia, tak jak i nie wiem, czy miałaby być normalność - chyba tą "przeciętnością", którą uznaję za Szary Tłum, a z którego Ty się wyłoniłeś - miodowa barwa o łagodnym, pstoliwym spojrzeniu, tak gdy na ciebie patrzę jestem kompletnie otumaniony - zupełnie jak teraz - serce jakoś dziwniej, mocniej uderza, dech zapiera w piersiach uroda, jakiej nigdzie nie znajdę - piękno doskonałe, więc jak miałbym zwracać uwagę na płeć? Nawet na wspaniałych obrazach, rzeźbach, dziełach Michała Anioła nie znalazłbym równie wielu emocji, co w rzeczywistym obrazie, po który nawet mogę sięgnąć - tu i teraz wyciągnąć szyję, musnąć te usta - będą ciepłe, choć zdają się mi wykute z kamienia dłutem istnego mistrza, jak twoja szyja, jak ten uśmiech, jak dołki w policzkach, smukła szyja osadzona na niezbyt szerokich barkach, ta smukła sylwetka i długie palce, które tak łatwo byłoby spleść z moimi - palce prawdziwego artysty stworzone do tego, by stać się palcami arystokraty, który swym jednym gestem będzie budował i spalał całe królestwa, nie mając przed sobą ograniczeń - gdyby Anioły miały swoją formę cielesną, dostrzegalną dla ludzi, mam nadzieję, że nie wyglądałyby jak ty - były skazane z góry na grzeszne, ludzkie namiętności, heh - nic, tylko pojmać je, zamknąć w Złotej Klatce i podziwiać - chyba dopiero teraz zaczynam rozumieć, dlaczego tak bardzo ją lubisz - jesteś naprawdę stworzony do podziwiania, winni cię ustawić na podium, w blasku reflektorów - doskonale byś się do niego nadawał, odbierając dech całej publiki, która nie potrafiłaby przestać krzyczeć i wznosić oklaski dla aprobaty twych wdzięków - cóż, nic mi tutaj do dodania nie pozostaje - jestem raczej takim odwróconym kotem ogonem, jak w tym powiedzonku - takim sercem, które odwróciłeś do góry nogami, domalowałeś dwie plamki i zrobiłeś z serca cycki - ta, jestem paskudnym, psującym cię elementem, mimo to nie zamierzam cię nikomu oddawać - walczyć o kogoś? Dobrze, mogę zacząć o ciebie walczyć w tym wysypisku prawd, w tym wysypisku kłamstw, które razem się miksują i nie pozostawiają złudzeń co do hipokretynizmu tych "normalnych", po którym nie pozostają złudzenia w odpowiedzi na pytanie, kto jest większy: my, czy oni? Wiem wiele, a jednocześnie wciąż za mało, wciąż nie dostatecznie dużo, by móc znaleźć odpowiedź na każdą zagadkę - dlatego nie potrafię przewidzieć ruchów Dumledora, wybacz mi, dlatego nie potrafię wejść do myśli Voldemorta - przepraszam... Będę lepszy, stanę się potężniejszy, zaprzedam wszystko, pozostawię tylko serce w twych dłoniach i z całą mocą wciąż będę spełniony - będziesz moim Kanarkiem w Złotej Klatce, jak ten, którego zniewolił pewien Cesarz - tylko że pozostawię ci otworzone drzwiczki, żebyś mógł polatać, inaczej byś uschnął i pewnie ja razem z tobą - potrzeba nam swojej wolności, w której tak idealnie się dopełnialiśmy - okej, do idealizmu daleko nam brakuje, chuj z tym, debilizm - ten labirynt jest poplątany, staram się uprościć ten stan rzeczy i wszystkie drogi, tylko że nie jest to takie proste, żaden tam ze mnie architekt, toć i plany nędzne powstają, rzeczy w większości dzieją się same z siebie, mam nad nimi minimalną kontrolę i całą masę atakujących błędów, które dopraszają się sumą traum o dopatrzenie i dopracowanie - mogę je lać po pysku, ile chcę, tylko wtedy biję samego siebie - potrzeba mi bardziej błyskotliwego wyjścia z sytuacji, pewnie wkrótce, wspólnymi siłami, dowiemy się wszystkiego, prawda, Colette..?
- Zobaczę, jak teraz wygląda sytuacja po tych błoniach i korzystając z usług twojej WSPANIAŁEJ sowy jeszcze do ciebie napiszę, zgoda? - Jest wiele niewiadomych: czy nadal będzie ta sama osoba chciała ci sprzedawać, czy czasem nie zamknęli na jakiś czas interesu, czy nadal mają dostawy z zewnątrz, czy mają je jak przemycać? - mnóstwo niewiadomych, ale przecież Filch nie jest w stanie wszystkich sprawdzić, ale co z tego, gdy teraz Ministerstwo szperało w szeregach szkoły, skoro teraz wszyscy byli zabiegani i zajęci kryciem wszystkiego przed cudowną zapowiedzią sprawdzania wszystkich dormitoriów? Na pewno mieli swoje kryjówki, chociaż inteligencja niektórych ludzi była przerażająco kiepska, a nie to, żebyś był tutaj nadmiernie stałym bywalcem - zainteresowałeś się tematem całkiem niedawno - no wiecie, był młody, kiedy wstąpił w szeregi tej szkoły, była dla niego czymś wspaniałym, ucieczką od brutalności dotychczasowego życia i całego syfu niszczącego życie, tak i wzbraniał się, jakże długo, przed używkami, upierając się, że nie będzie bezcześcił jego sakrum, własnej Ziemi Świętej - był to Ogród, który został zdeptany i z domu zrobił Cmentarz - muszę przyznać, że smak pokusy był czymś, czego chyba nigdy nie zapomni i nigdy już się mu nie oprze, nadmiar świadom, jak bardzo potrafi męczyć to myśli i nie pozwalało się skupiać na czymkolwiek - a teraz te Ogrody to dzieło jego życia.
Skinąłeś głową i wydałeś z siebie ponury pomruk, przytakując, wciąż pochłonięty tym tematem - co z tego, że wiedziałeś, że nie dasz rady tego przewidzieć, skoro nie mogłeś sobie odpuścić choćby próbowania? Jak widać Warp także - może naprawdę zaraziłeś go tym nadmiernym analizowaniem, nadmiernym myśleniem, w którym ponad wszystko starałeś się zachować obiektywność i trzymać mocno rzeczywistości, coby nie wybiegać w nieprawdopodobne teorie spiskowe - co nie zmieniało faktu, że Colette miał rację - musiał być ktoś koło ciebie, kto wiedział o tobie sporo, kto cię obserwował, a ty nawet nie byłeś tego świadom - co za debilizm, przecież... nie mogło być nikogo takiego... Esmeralda..? Ona wiedziała tyle, co nic, ciągle miała dziwne wyobrażenia co do ciebie, nie nadawałaby się na szpiega. Alex..? Czy to mogłaby być Alex..? Miałeś ją za taką dobre dziewczę... a może... Warp? Obejrzałeś się na Coletta, spoglądając na niego przez ramię - nawet jeśli to sam Warp, to jakoś... ci to nawet nie przeszkadzało. Poza tym - on, naprawdę? Nie... nie chciałeś w to wierzyć... On, taki emocjonalny, taki szczery... Nie, nie, nie..!
- Śmierć nienawidzi zagarniać mnie w ramiona, jestem najgorszym samobójcą na świecie... - Odwróciłeś od niego spojrzenie, kierując je przed siebie, splatając palce swoich dłoni, ważąc wszystko, co przesiąknęło przez twoją skórę i teraz próbowało ułożyć się odpowiednio w umyśle, znajdując swoje miejsce i swoje szufladki - nie było to wcale takie proste przy poziomie zmęczenia, jaki cię ogarniał, chociaż już dzisiaj przespałeś dwie godzinki na korytarzu... - Mój płaszcz przy łóżku... - Jak bardzo mogli się z Puchonem połączyć? Szlak, to nie tak, że całkowicie się ukrywaliście - spokojnie parę osób mogło potwierdzić, żeście byli w Hogs, że go wyciągnąłeś z Pokoju Wspólnego Puchonów, że nad jego łóżkiem wisiał płaszcz jakiegoś Krukona, a ty jak debil chodziłeś bez tego płaszcza przez jakiś czas, zamieniając ją na swoją wytartą skórę - było bardzo, bardzo wiele puzzelków, które łatwo połączyć, jeśli tylko wśród nauczycieli, czy też przedstawicieli Ministerstwa, była choć jedna bystra osoba - a była. Charles. Kompletnie nie wiedziałeś, ile ten człowiek wie i co mu po głowie chodzi - powinieneś się dowiedzieć, oj tak... tylko jak niby..?
- Zdecydowanie czułem dotyk twojej Fortuny na ramieniu tamtego dnia po przesłuchaniu... - Ojciec... Twój ojciec, co..? Widziałeś w pamiętniku matki jego zdjęcie, jego twarz - i do kurwy nędzy... byłeś do niego podobny. Wcale byś się nie zdziwił, gdyby w twoim wieku wyglądał tak samo, jak ty... czy raczej: ty jak on, lol. - Coś ciekawego działo się w szkole? Czemu tak kiepsko rano wyglądałeś, co? - Wyciągnąłeś dłoń, żeby lekko zmierzwić czuprynę chłopaka w pieszczocie w zasadzie, tego nawet bardzo czułego rodzaju pieszczocie. - W nadmiernym myśleniu nie ma nic złego, jeśli potrafi się te myśli uporządkować.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Sob Maj 30, 2015 2:52 pm
Colette przeczytał kiedyś coś bardzo ciekawego w bardzo mądrej książce: ”Mówię: „Nigdy nie czuj się skończony”. Mówię: „Przestań być doskonały”. Mówię: „Ewoluujmy”. ” – tak to brzmiało, ni mniej, ni więcej. Odnosiło się to do człowieka i jego budulca, który potrzebował wchodzić na kolejne poziomy, żeby dalej się rozwijać i osiągnąć kolejne, i kolejne Maksimum. Takie poziomy były nieskończone i Colette chyba osiągnął kolejny. Całkiem niedawno, ledwie kilka miesięcy temu. Taka hipoteza gładko wyjaśniałaby fakt, dla którego tak długo czekał na okazję zapoznania się i dlaczego czuł się teraz całkowicie inaczej niż jeszcze w ubiegłym roku: znacznie większy, myślący jaśniej, na bardziej rozrośniętych gałęziach tematycznych i faktycznie... szczęśliwszy. Jego klatka zrobiła się większa i był faktycznie bardziej kontent ze swojego życia. Chory pojeb... a przecież przewinęła mu się przed oczami góra trupów, czarny dym z palonych ciał oraz zdziwione spojrzenia okłamywanych ludzi. To wszystko bolało, ale jeśli zrobić uczciwy rachunek zysków i strat, to trudno jest ukryć, że nadal był na plusie i to wcale nie takim niewielkim. Odpychał więc od siebie wszystkie te negatywne wspomnienia na jak najdalszy plan, zwalając z łoskotem z podium spraw, jakimi miał się zająć i wolał jeździć palcem po czarnym futrze. Albo po czarnej szacie, badając każde uwypuklenie albo wklęśnięcie, które pomimo iż można by zaobserwować u praktycznie każdego człowieka, to tutaj nadal było świeżutką nowością i kolejny zdobytym przez dotyk albo spojrzenie, milimetrem drugiego ciała. Puchon również nie zamierzał nikomu oddawać tego ciała, umysłu i ściskanego w rekach serca – nawet jeśli nie był nadmiernie zazdrosny. O dziwo czuł się całkiem pewnie na swojej dotychczasowej i niezachwianej pozycji ale też... no ufał Mu, ufał. Skakałby z tego mostu, w ten ogień albo beczkę pełną kwasu, jeśli Sahir przekonałby go, że to dobry pomysł. I nie żałowałby, nawet jeśli na koniec pozostałby po nim tylko przeżarty do białych kosteczek szkielet.
Ten cały stan był jak osiągniecie nirwany za życia – idealnego balansu między światem a kosmosem, spełnienie, które mogło (choć nie musiało!) być już ostatnim rozdziałem w tej książce. Każdy byłby zadowolony, jeśli zaraz pojawiłby się smukły napis: The End, prawda? Nie znaczył oto oczywiście, że chęć dotarcia do końca tej wyprawy, przeszła teraz na Warpa, nie. Nadal chciał więcej, mocniej, bardziej, ale przynajmniej nie zostałby na tym świecie duchem z niedokończoną sprawą albo zbyt małą ilością czasu na spełnienie zarówno tych większych jak i pomniejszych marzeń. A przecież nie stało się nic wielkiego, prawda? Ale stało się coś naprawdę bardzo ważnego. Siedział tu, wylegiwał się jak Panicz na górze poduszek, mając obok Pana, którego mroczne królestwo już łapało w swoje szpony cały świat: dla którego nadchodziła przyjemna noc i możliwe, że mogła przynieść pewne ukojenie. Bo chyba jednak nawet pomijając, iż Sahir radził sobie jakoś ze słońcem, to podania odnośnie uczulenia wampirów na nie na pewno miały w sobie choć ziarno prawdy.
Przymknął oczy i wziął cichy, głęboki wdech.
- Oj, już nie przesadzaj z moją wspaniałą sową. - dźgnął go w bok. - Jeśli sprawi ci to jakąkolwiek satysfakcje, to nawet w moją głowę wlatuje, więc nie ma litości dla nikogo. A wiesz co się dzieje, jak się uchylisz albo zrobisz unik? Nie odda listu. - parsknął zasłaniając sobie czoło dłonią i śmiejąc z samego siebie. - Nie sprawdziłem się jako próbny ojciec, w przypadku dzieci pewnie wychowałbym drużynę piłkarską małych skurwieli.
Może ewolucja jednak była jeszcze mądrzejsza niż ktokolwiek się spodziewał i to ona przyprawiła Warpowi ciągoty dzięki którym niechętnie przedłuży on gatunek? I nagle plan stworzenia Chłopca o Dwóch Duszach był jeszcze większy, jeszcze bardziej pogmatwany i potężnym kopniakiem pchał go do szybszej budowy mostu i trafienia w końcu na mroczą wyspę, wprost w zsyłające pecha towarzystwo ciemnej figury, jaka ją zamieszkiwała. I planował się tam dostać z całym swoim światłem, chęcią wniesienia tam odrobiny psotniczej, niebezpiecznej, a nawet debilnej zabawy oraz chęci rozrostu i.... ewolucji. Chciał ewoluować wraz z tym wampirem. Ba, nawet analizowanie, którym się zaraził, nie musiało mu specjalnie przeszkadzać, o ile nie łapało go podczas rozmowy w której chciał brać czynny udział, bez przerywania jej nadmiernymi zastojami. Choć musiał przyznać, że w tej sytuacji sprawa była poważna, w szkole faktycznie jest ktoś, kto może nawet nie tyle jest Śmierciożercą samym w sobie, co całkiem udanie aspirującym na to pretendentem. Mógł chcieć wkupić się w łaski Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać informacjami; między innymi na temat Sahira. ...ciekawe czy Colette zabolałyby podejrzenia odnośnie jego samego...? Chyba nie. To by było bardzo jasne, jeśli padłyby właśnie na niego i szkopuł tkwił w tym, że to nie Nailah powinien przywoływać własne myśli do porządku, ale Warp zadbać o to, by utrzymać jego zaufanie i klucz tajemnic.
- Mam pomysł! - poruszył się nagle z ożywieniem. - To może być ktoś, kogo znasz, trzeba by zrobić coś, co doprowadzi go do błędnych wniosków. Puścić w różne strony różne informacje i zobaczyć co się stanie. ...może plotkę o twojej chęci zostania Śmierciożercą? Jeśli wyjdzie wystarczająco przekonująco, to ta osoba sama będzie chciała się spotkać, a wtedy można by gładko uciąć ten „kabel łączności” między Hogwartem a wywiadem Śmierciożerców. - mruczał, zarysowując sobie w mózgu wstępny szablon tego wszystkiego. - Oczywiście nie mówić tego wszystkim... i oczywiście dopiero jak sprawy tu trochę się uspokoją... no i jeśli w ogóle chcesz. - zerknął nań czekając na osąd.
Oczywiście mogliby zostawić tę sprawę taką, jaką jest, ale to mogło nie być dobrym posunięciem; lekceważenie Czarnego Lorda jest jak lekceważenie Diabła – niezależnie jak debilnie to brzmi. On chce, żeby zapomniało się o nim i delikatnymi pociągnięciami przywiązanych do nas żyłek, pcha ludzi do robienia różnych rzeczy. Przebiegły twór... Daleko Mu było do Śmierci, ale jednak przebiegły. Ta przynajmniej była całkiem czułą mamusią, jaka bawiła się ze swoim ulubionym dzieckiem w kotka i myszkę.
- A może z twoimi kontaktami ze śmiercią jest tak, jak z rzucaniem papierosów? Lubisz to tak bardzo, że masz ochotę to robić bez końca? - uśmiechnął się nikle i zerknął na przedramiona Krukona, jakie były teraz zakryte ciemnym materiałem rękawów, a na których fakturze pamiętał zarysowujące się wyraźnie blizny po... cięciach? W życiu nie powiedziałby, że takie metody okaleczania się, zostawiają tak głębokie i wyraźne pamiątki. Aż zmrużył oczy, jakby chciał przeniknąć wzrokiem dwie warstwy ubrań, koszuli i płaszcza, ale... właśnie płaszcz... mowa o płaszczu wampira. Odwrócił od razu wzrok z powrotem na sufit. To wszystko, te puzzelki, były bardzo dokładne i faktycznie nie tak skandalicznie trudne do odnalezienia, ale z drugiej strony ponoć pod latarnią jest najciemniej: jeśli Colette i Sahir za mocno by się ukrywali, to ambiwalentnie ściągaliby na siebie jeszcze więcej uwagi. Jeśli wszystko przychodziło swobodnie i nie wymalowywało przynajmniej na twarzy bruneta ani grama niepewności ani wstydu, to o dziwo nikt niczego nie podejrzewał. Piękne.
- Niekoniecznie. Wszystko, co się działo zdążyłem ci już opowiedzieć, poza tym, że rozwikłała się zagadka wcześniejszych zniknięć uczniów w Zakazanym Lesie, wiesz? Grupka Krukonów i Gryffonów wybrała się tam i w chatce na polanie, jaka pachniała narkotyzująco jagodami, gdzie znaleźli starą kobietę, jaka żywiła się ludzkim mięsem. Jeden z Gryffonów ją zabił i nauczyciele znaleźli ich w ostatniej chwili. - zaleciał ciekawym niusem i poruszył brewkami dwa razy, poprawiając się na poduchach. - Hogwart to naprawdę szkoła dla Spartan. A my jeszcze zamierzamy iść do zakazanego korytarza.... Hmm... A tak z innej beczki, mogę mieć do ciebie całkowicie debilne pytanie? - parsknął, chwilę uspokajając się od drżenia ciała, jakie wzburzały dreszcze związane z nagłym przejawem tej kretyńskiej strony jego poczucia humoru. Poczekał na chociażby skinienie głowy i kontynuował. - Bo ty masz te wystające kły, nie? I zawsze zastanawiała mnie natura ich, zwłaszcza ujęta przez kino albo książki: i te kły służą ci po prostu do przebijania skóry i naruszania żył, żeby polała się krew, czy bezpośrednio pijesz z nich? Wiesz... mają tam jakieś kanaliki na przykład? Chociaż nigdy nie słyszałem specjalnie siorbania jak mnie kąsałeś... - podrapał się po brodzie.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Nie Maj 31, 2015 4:04 am
Myślenie, myślenie, analizowanie, powtarzanie wszystkiego w rozgorączkowanej głowie - znasz ten stan, Czytelniku, kiedy próbujesz uciec od czegoś myślami, zrobić unik w bok i robisz to źle, mówiąc sobie samemu "nie myśl o tym!", a kiedy już ci się uda rozwikłać zagadkę obrotów kołowrotków w tej machinie i przeskakujesz na następne zębatki, odkrywasz, że są jeszcze gorsze od poprzednich - oto masz swój świat, swój idealny stan, w którym wszystkie problemy nagle zwalają się na głowę ze stromej skarpy, ty zaś stoisz na dole - w zagłębieniu, z którego nie uciekniesz, więc wlepiasz w górę, na te głazy, swoje mizerne, pełne żałości i świadomości przegranej ślepia - a wokół ciebie? Wokół ciebie tylko chłód kąsający skórę, chociaż masz na sobie ubranie i nie powinno być aż tak zimno na logikę, w końcu to już wiosna, a nawet w najgorsze przymrozki tej zimy nie było tak źle... Ucieczka tu to niedozwolony trik, do którego nie możesz się posunąć - byłaby jak wpisanie kodu do gry w rzeczywistość, Bóg, ten martwy, który powołał na Ziemi Upadłych i zakończył jednym gestem jeden kraniec historii, by rozpocząć następną, nie akceptował takich wyjść z sytuacji - nawet jeśli udusiłeś go gołymi rękoma, to nigdy cię nie opuścił - liczyłeś kiedyś na jego dłonie? Dostałeś figę z makiem i nic więcej nie dostaniesz - teraz już tylko liczysz na to, że za mocno cię nie poturbuje, gdy zechce zemścić się, żeś spróbował pozbyć się jego cielesnej powłoki, wznosząc go tą zuchwałością jeszcze wyżej, by zawieść całą listę twych grzechów do samego Nieba - lista jest bardzo długa, Upadły Aniele, nie masz szans, by ją naprostować, nawet maleńkie punkciki dodatnie cię tu nie odratują - więc do dlatego teraz kręcisz głową i chowasz twarz w dłoniach z opuszczonymi ramionami? Dawno temu już byłeś (nie)Człowiekiem Przegranym, tylko doskonale to przed światem ukrywałeś, jak i wiele, wiele innych rzeczy, a która to przegrana rysowała się czerwonymi liniami na twoich przedramionach, by raz za razem karać samego siebie za to wszystko, czego się dopuściłeś - za ranienie innych i za bycie ranionym - tak, właśnie, skoro masz już tak wiele, możesz też brać brzemienia innych - poradzisz sobie z tym, pragniesz tego - ściągać coraz większą destrukcję, by mieć pewność, by mieć pewność..! By mieć pewność co do czego..? To nie tak, że nie płaczesz - huh, więc w zasadzie teraz można powiedzieć, że jesteś chuj, nie facet? Ciota, nie Wojownik, jak dawno samych siebie nazwaliście? Może to ty was tak nazwałeś i to całkiem niedawno, gdy sprzężenie twych własnych wspomnień zaczynało mieszać się w jedno? Okazywanie słabości, biadolenie, marudzenie, narzekanie, zwierzanie się - wyzbądź się tego - powiedzieli - to tylko słabość...
Nikt nie chce słuchać o czyichś problemach. O wiele łatwiej jest spoglądać na uśmiechniętą twarz i gadać z nim o głupotach, prawda?
- Do przecinania skóry. - Opuściłeś ręce i spojrzałeś przed siebie, na ścianę, choć nic w niej specjalnego nie było - ale mogło być, prawda..? I wszystko tylko po to, by nieco przesunąć się w bok i przechylić, delikatnie kładąc głowę na klatce piersiowej Coletta, przykładając ucho do miejsca, w którym winien bić twój największy skarb - jego własne serce, od którego pierwszego uderzenia poczułeś dreszcz przesuwający się po twoim ciele i błogosławioną błogość, która nie powinna być przeznaczona dla takiego grzesznika, jak ty, a jednak ją czujesz, w tym momencie, gdy cały ciężar umykał jak za magicznym pstryknięciem, jakby nigdy go nie było - pozostawiał pustkę, a pustka..? Ta zamykała wiele bram, będąc jak swoista Nirwana... Rzeczywiście - mógł ją osiągnąć tylko przy Warpie... Czy jednak ta bajka potrwa wystarczająco długo? Wyciągnąłeś dłonie i przełożyłeś jedną przez jego brzuch, drugą ułożyłeś na jego klatce, zamykając powieki - tyle rzeczy, nad którymi trzeba było się zastanowić, tyle różnych pytań i zdań, na które powinieneś tu i teraz odpowiedzieć - byłeś jednak taki zmęczony, tak bardzo senny... - Chcesz brać udział w kolejnym szalonym planie dla mojego dobra... a może pomyślisz o swoim..? Nadal nie odpowiedziałeś, co się działo, że tak źle wyglądasz... - Zastosował to samo, co stosowałeś ty tak często? Próbę odwiedzenia od tematu, czy za dużo, jak zazwyczaj, myślisz, nawet będąc w tak kiepskim stanie..? - Czemu tak bardzo interesują cię wampiry..? Czemu częściej nie pytasz... o mnie? Tak bardzo cię przerażam..? Jestem aż tak obrzydliwy..? - Zacząłeś się poddawać gorączce, nie mając siły z nią dłużej walczyć, to już można było niemal podpasować bardziej pod majaczenie... Przejechałeś palcami po obojczyku Coletta, mnąc nieznacznie jego szatę. - Śmierć w przeciwieństwie do ludzi nigdy nie rzuciła we mnie kamieniami i nie łamała moich rąk, kiedy wyciągałem do niej ręce... Zabiłbym każdego, kto podniósłby na Ciebie rękę...
Czy byłbyś szczęśliwy, gdybym zawsze się uśmiechał..? Czy byłbyś szczęśliwy, gdybym pokochał życie i związał się z nim tak, że musiałbym je poślubić i nigdy nie potrafiłbym zdjąć z palca obrączki..? Ja jestem szczęśliwy widząc Cię takim. Więc jak to jest, że tak namiętnie potrafię sprowadzać Cię na dno i ranić, trzymając w dłoniach sztylety, które wtapiają się w smoczą skórę i łuski niczym w masło - powiedz, bo nie potrafię odnaleźć odpowiedzi na tą zagadkę... To chyba trochę niesprawiedliwe, gdy przeglądam filmy w mojej starej bibliotece i widzę, jak od początku się starałeś - i pierwszego dnia naszego spotkania wyśmiałbym cię w twarz, gdybyś mi powiedział, że kiedyś tak będziemy leżeć - bezpiecznie mi tu, wiesz? Bezpiecznie przy twoim sercu - ciekawe, czy tak czują się niemowlęta, dzieci, kiedy matka unosi ich do piersi, gdy w oczach stają im łzy..? Nie mogę przegrać, nie mogę temu życiu pozwolić odejść - jeszcze nie, jeszcze tylko troszkę, proszę, Zmarły Boże, jeśli mnie słyszysz, Ty, którego zamordowałem własnymi rękoma - daj mi jeszcze parę lat, chociaż kilka lat więcej, żebym mógł przy nim trwać - oddam ci za to wszystko, weź, co zechcesz...
Tylko pozwól mi zachować dla Niego moje człowieczeństwo... Jeśli nie ze względu na mnie, to na niego... Tylko troszeczkę...
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Nie Maj 31, 2015 1:11 pm
Jak po każdym ze swoich durnych, choć przemyślanych pytań, spodziewał się niepocieszonego spojrzenia Sahira, jego westchnienia i cierpkiego komentarza na temat tego, co Warp miał w tym niepoprawnym baniaku. A wszystko miało służyć rozwianiu prostych, trochę infantylnych wątpliwości autora pytania oraz bonusowego rozrzedzenia atmosfery, jaka układała się na ciele jak poranna, ciężka mgiełka – niby nie przeszkadzała i nie była ta najcięższą z palety możliwości, ale i tak utrudniała oddychanie. W końcu obracali się tematami wokół Śmierciożerców, którzy byli czarnym i nieśmiesznym żartem, rodziców Sahira, jakim do żartu było bardzo daleko i sprawy przesłuchania, jaka to malowała się chorobliwą bladością na policzkach Nailah'a. No i jeszcze temat Śmierci.
Tym razem jednak żart z zakresu: jak byłem mały, to myślałem, że..., nie podziałał i wampir nijak nie zareagował, jedynie na moment chowając twarz w dłonie. Chyba wtedy sam zatopił się w bagnie analiz i przemyśleń, stając się dla rozmówcy nieosiągalnym i zapewne niespecjalnie chętnym do kontynuowania konwersacji. Wtedy Puchon ledwie podniósł się na łokciach, podpierając nimi z tyłu i zaczął zębami kąsać własną dolną wargę. Może wystarczyło już na dzisiaj? Może Krukon miał już dość? Albo tym razem Col przesadził i pozostawało mu czekać na to, aż czarnowłosy zbierze manę, żeby powiedzieć mu najdobitniej na świecie, że jest kretynem, a wampiry mają kły, a nie podczepione do górnej szczęki rurki wielofunkcyjne w ich kształcie! I czekał. Dalej czekał, a jego przyjaciel jakby zmienił się w głaz - otworzył więc w końcu usta, żeby palnąć coś, co przerwie tę głupia ciszę, ale wpadnięto mu z odpowiedzią w pół słowa.
- Ah. No... to tak, jak podejrzewałem. Heh. - podrapał się w tył głowy, na siłę naciągając kąciki ust aż pod uszy w karykaturalnym uśmiechu. Okej, więc nie było jeszcze tak źle, odpowiedź została wycedzona po wyjątkowo ciężkim porodzie, także tego... Także mogli już chyba wracać, nie? I pewnie by wracali gdyby czyjaś kudłata, czarna głowa nie spoczęła na piersi Cola, skutecznie (chyba nawet silniej niż Desmaio) wbiła w ścianę ten pomysł, tak, by bezpowrotnie znalazł się poza zasięgiem Puchona. Nie istotne, chyba już zdążył nawet o nim zapomnieć, kiedy opuścił się w pełni z powrotem na poduszki i jedną ręką machinalnie przesunął po karku drugiego ucznia, w końcu układając ją miękko na jego ramieniu. Chyba nauczył się już ze nadmierne macanki głowy wcale nie skutkują. A teraz nawet pokazał jak Sahirowi łatwo idzie podkręcanie tempa bicia jego serca, kiedy to przyspieszyło z marszu – nie dużo, może dwa albo trzy uderzenia więcej na minutę – jak tylko wampir znowu się przybliżył. I to jeszcze tak, że Puchon mógł go spokojnie objąć i przytrzymać przy sobie albo po raz drugi dzisiaj robić za jego poduszkę. I tu pojawiało się pytanie czy mogliby spać tutaj? Razem...? Zamiast zaszywać się w dormitoriach, jakie oddzielały ich od siebie kilkoma kompletnie pogiętymi i poplątanymi piętrami. W końcu nikt ich tu nie nakryje, szansa na to, że ktokolwiek wpadnie na pomysł identycznej sali treningowej była tak skandalicznie mała, że fakt ten czynił tę komnatę najdogodniejszą i najbezpieczniejszą do... snu. Zwłaszcza dla zmęczonego Sahira w rękach jego prywatnego strażnika. Tak... to ułożenie nagle wymiotło na boki wszelkie przenośnie i porównania, nie było żadnego Czarnego Kota, Smoka Katedralnego, Arlekina, Rumaka, mędrców, porcelanowych lalek, ksiąg, ogrodu i tak dalej, i tak dalej... Pozostał chyba Sens cicho drzemiący na torsie Colette. Albo i nie całkiem, bo w końcu po raz drugi przerwał milczenie.
- Odpocznij. - znowu szeptał, znowu w ten sam miękki sposób, ledwie kciukiem gładząc szczyt jego ramienia. Kazał jednocześnie trochę czekać na odpowiedź, bo pomimo jej błahości, potrzebowała odpowiedniej refleksji. - Haa... to zabrzmiało nieomal tak, jakbyś mnie posądzał o brak egoizmu. Myślę o sobie bardzo często i bardzo dużo, ale na swój sposób pewnym bardzo dużym procentem mojego dobra jesteś... Ty, więc chyba udało mi się osiągnąć harmonię przynajmniej w tym przypadku. Nawet jeśli ostatnimi dniami daleko mi było do spokoju. - wygiął usta w podkówkę i drugą dłonią chwycił delikatnie w palce jeden z czarnych kosmyków, po czym począł się nim bawić. Ciężko było mu nabrać głębszy, satysfakcjonujący wdech, ale nie przez ciężar, tylko wspomnienia. - Tęskniłem wtedy za Tobą. Kiedy jestem pozostawiony sam sobie, to umysł tworzy najczarniejsze scenariusze i sprzedaje mi każdego wieczoru za cenę snu, historię o tym, że więcej cię już nie zobaczę, odgradza nas brama Azkabanu, a ja nawet nie zdążyłem się właściwie pożegnać.
Dłoń mu widocznie zadrżała, więc przestał się bawić kosmykiem, tylko ułożył ją z powrotem na poduszkach. Sypały się pytania zupełnie z innej paki, tej, która otwierała się naprawdę, naprawdę późnymi porami, kiedy wszyscy mogli rozmawiać o tym, o czym bali za dnia. Do tego głowa Sahira atakowana przez wzmagającą się gorączkę ogrzewała klatkę piersiową Cola do takiego stopnia, że ten doszedł oo szybkiego wniosku, ze nawet jego dłoń jest chłodniejsza, więc odgarnął rozsypane na czole wampira włosy, żeby przyłożyć ją do jego skóry choć na minutę. W głowie wertował tylko zaklęcia, jakie znał i żadne nie nadawało się na wykorzystanie do tej okazji.
Pomruki Krukona zaczęły wchodzić na coraz nowy poziom trudności tematów, jakie poruszał. Najgorsze jednak było to, że sam sobie błędnie odpowiadał albo wyciągał parszywe hipotezy.
- Nie, nie! Boże, przestań. - odbił szybko, ale nie uniósł się z szeptu. - Po prostu... wampiryzm jest takim neutralnym tematem, a jednocześnie nie tak tandetnym jak lekcje albo pogoda. Jestem po prostu ciekaw ciebie. I to każdego aspektu ciebie. Nawet tego, którego tak nienawidzisz. Wiem, że mogę wejść na niego z każdej strony i nie zakończy się to jakoś wyjątkowo opłakanie. - zabrał nagrzewającą się dłoń z jego czoła i zgiął palce w luźny pak pięści, żeby kostkami oprzeć się o równie gorący policzek czarnowłosego. - A pytając o ciebie, twój stan albo przeszłość trochę boję się, że otworze rany, do których nie chcesz wracać. I nigdy nie wiem co gotów mi już jesteś opowiedzieć; nie chce być demonem, z którym musisz się rozliczać ze swojej przeszłości. - odetchnął i pokręcił delikatnie głową. - Ty obrzydliwy... wpadają ci do głowy jeszcze gorsze domysły niż mi. I najgorsze w tym wszystkim jest to, ze zamiast elegancko przyjąć komplement, to i tak zanegujesz, albo nie będziesz chciał mi wierzyć, jak powiem, że wodzę za tobą wzrokiem od co najmniej dwóch lat? Nie rozkładam cię na czynniki pierwsze, ale ścieram z każdą kolejną warstwą i coraz mocniej utwierdzam w przekonaniu, ze podjąłem dobrą decyzję. Nie, Sahir, nie uważam, że jesteś przerażający i obrzydliwy.
Mimo wszystko Krukon chyba jednak chciał być o coś zapytany. Tylko o co...? Co mogło cisnąc mu się tak bardzo na usta, a co jednocześnie rodziło domysły w głowie Warpa...? Puchon powoli poruszył się pod nim, jednak nie na tyle, jakby chciał go strącić i przesunął dłonią po przewieszonej przez jego własny brzuch, ręce.
- Dość już śmierci, nie mam to wrogów, którzy podnieśliby na mnie rękę, więc możesz zejść ze swojego podium strażniczego i odpocząć tutaj na górze poduszek. Dość się tam już nastałeś nad różnymi osobami. ...no i nie zapominaj, że to ja jestem twoim Smokiem, a ty moją zamkniętą w wieży Księżniczką. Księciem. - uśmiechnął się psotnie, nie ściągając wzroku z własnej dłoni, jeżdżącej wciąż po ręce wampira, marszcząc jego czarny płaszcz i wsunął ja w końcu pod gruby materiał. Bez pudła odnalazł dłonią maleńki guziczek mankietu, odpiął go i chłodnymi palcami odsunął obie bariery z materiału o kilka centymetrów niżej. Tak, by ukazały wyraźną bliznę po cięciu, oraz fragment kolejnej, poniżej. - Opowiedz mi historię tego... Jak się tu znalazło i dlaczego nie zniknęło jak wszystko inne. - popieścił opuszkami cienką, popsuta tym obrazkiem fakturę skóry na jego nadgarstku.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Pon Cze 01, 2015 2:36 am
Dobry Boże, więc zgadzasz się..? Miej nas w swojej opiece i przymknij swoje martwe powieki, jeśli chciwe dłonie ludzkie jeszcze cię ich nie pozbawiły - jeśli spojrzysz, jeszcze możesz się zawahać i pożałować swojej decyzji - nie chcę tego, nie chcę stąd znikać... Czy tak mocno bluźnimy przeciwko Tobie, kochając? Jak bardzo brzydzą Cię męskie ramiona oplecione wokół siebie wzajem, skoro tak mocno sławisz miłość samą w sobie, chcąc być jej uosobieniem..? Ludzie z całego świata nie mogą się mylić, nie mogą tkwić w tak karygodnym błędzie - na pewno jesteś, na pewno czujesz i na pewno się nie gniewasz - może na mnie, może tylko troszkę, staram się odpokutować moje winy, więc jak..? Już dobrze..? Zabijam Cię raz za razem, by potem wskrzeszać - tak to jest z Wiarą - sięgamy po nią tylko wtedy, kiedy jest nam wygodnie, nie jestem w tym lepszy od kogokolwiek innego, nie mam żadnego prawa, by pouczać, by prawić moralności komukolwiek - a jednak dyskutuję z Bogiem, którego uznałem za trupa, którego widzę jako rozkładające się ciało, w którego brzuchu pędraki wyżarły sobie już drogę na powierzchnię i wiją się bezmyślnie w stworzonych otworach, w opadłej skórze, przyprawiając o wykrzywienie warg - oto i jest nasz doskonały świat, rządzony przez tego Jedynego, który niby gdzieś tam spoczywa w Niebie, może jego truchło właśnie opiera się na miękkiej, białej chmurze, która tworzy się nad Anglią, niosąc ze sobą woń śmierci. Mam brzydki umysł, a jednak leżę przy sercu istoty ludzkiej i lekko się uśmiecham, słysząc tak miłe słowa, mogę odetchnąć ze spokojem, rozluźnić się jeszcze bardziej - mogę odpocząć, tak, mogę odpocząć i nie martwić się niczym - wszystkie mary zostają odegnane rękoma strażnika i chyba już się tutaj nie pojawią tak prędko, widząc, z jakim kretesem przegrywają każdą z rund, gdy próbują zetrzeć się z... no właśnie, z kim..? Kim może być osoba mająca w sobie tyle ciepła, które pochłaniałeś, zastanawiając tylko, czy czasem pewnego razu nie zabierzesz za dużo i nie utopisz go w tym szalejącym oceanie sztormów, z którego dzisiaj próbowałeś go wyciągnąć, wtrąciwszy go tam nieumyślnie..? Jest bardzo wiele pytań, na które możesz odpowiedzieć sobie sam i przemilczeć... jednak łakniesz pytań, łakniesz poznania, łakniesz podzielenia się z tym, przy którym czułeś się tak bezpiecznie, wszystkim, co masz - to chyba też strasznie, strasznie egoistyczne... Tak samo jak chcesz go poznać, tak samo pragniesz być poznanym.
- To takie miłe... - Normalnie byłaby to kpina, szyderstwo, cynizm, w takim typowym dla niego stylu - ten rodzaj szyderstwa, który po prostu na pewno ironią był, bo przecież nie mógłby powiedzieć czegoś takiego ot po prostu, szczerze, z ręką na sercu... czy jak to inaczej ująć... Jednak nie, tym razem nie było to żadne z powyżej wymienionych. To było miłe. Rozrastało się jasnym blaskiem pośród cieni, wśród gnijących trupów, z których kości mięso już odpadało - znów pojawiał się ten świetlik, za którym dziecięce serce chciało ze śmiechem biec, wyciągając ku niemu ręce, naiwne, nie wiedząc, że jeśli świetlika złapie, to może go zabić, złamać mu skrzydełka, skracając jego życie...
Czy tak to nie wygląda, Colette..?
Czy nie jesteśmy tylko dziećmi goniącym za świetlikiem, naszą wydumaną przyszłością, naszymi nadziejami na widok za zakrętem..? Wyciągamy maleńkie dłonie, klepiemy nimi w powietrzu, starając się dosięgnąć owada, który umyka przed nami w zmyślny sposób - nie widzimy końca drogi, nie wzięliśmy ze sobą mapy - żaden z nas nie był aż tak rozsądny, przecież byliśmy dziećmi! - śmiejemy się głośno, nasza gonitwa trwa, a kiedy przystajemy, żeby się napić z szemrzącego potoku, świetlik również przystaje, wirując ponad nami - obyśmy nigdy się nie rozdzielili i nie stracili go z oczu...
O to też Cię proszę, o Boże - zezwól twemu egoistycznemu dziecku na zagarnięcia szczęścia pełnymi garściami...
- Mój Boże... mam wrażenie, że jesteś jednym z moich urojeń... - Jesteś nim? czy to wszystko kiedyś pryśnie, a ja obudzę się z tego snu? Kiedyś już coś podobnego mu powiedziałeś, wykrzyczałeś wręcz, mówiąc o swych paranojach, tam, w Zakazanym Lesie, kiedy zwabiał do siebie testrale, kiedy wasza sprzeczka była naprawdę intensywna. - Chyba rzeczywiście za dużo myślisz. - Znów wygiąłeś kąciki warg ku górze, czego on dostrzec nie mógł, lecz to nic - celowy hipokretynizm i żarty najniższych lotów jak zawsze w cenie - tak samo jak to idiotyczne pytanie o te zęby - och zgrozo, no naprawdę? Nie miałeś aż tak szerokich kłów, żeby były jakimiś rurkami i miały w sobie kanaliki, co to w ogóle był za pomysł... pewnie jak już odzyskasz całkowitą kontrolę nad własnym mózgiem i nad tym, co mówisz, pacniesz go w łeb jakąś encyklopedią - heh, taak, twój prywatny Promień Słońca, który potrafił poprawić każdy dzień nawet najdurniejszą w twoim mniemaniu rzeczą... Jak tu go nie kochać? Jak nie wyrażać swego uwielbienia..? Choć chyba mógłbyś mu dać więcej od siebie - wtedy jednak, śmiem twierdzić, przestałbyś... "być sobą", z całym tym twoim byciem bucem, co..?
- Masz rację, nie uwierzę... - Odszepnąłeś, wspinając się nieco wyżej na Coletta, by przyjąć dogodniejszą pozycję, leżąc na boku, na którym nie było rany, która wreszcie w miarę się uspokoiła, pozwalając ci śmielej odetchnąć z ulgą - było ci tak dobrze, tak... błogo... Nie jestem w stanie w całej mocy, jaką przekazuje mi możliwość słowa pisanego, oddać uczuć rozpływających się niczym len pod skórą, ale jestem pewien, że Wy, drodzy czytelnicy, wiecie dokładnie, co tu się dzieje i rozumiecie, jakie to uczucie, gdy po długich dniach ciężkiej pracy możecie nagle położyć się z ukochaną osobą i poddać jej objęciom, wiedząc, że na świecie nie będzie żadnego bezpieczniejszego zalążka - niech świat więc trwa gdzieś w obok i toczy swój bieg dalej, a My..? My tutaj zostaniemy, by rzeczywistość nas nie dosięgnęła w tych paru pięknych chwilach, które będziemy wspominać, gdy na sercu znów pojawią się rany.
Nie, to nie jest jeden z mostów do spalenia...
Nigdy go nie spalę. Obiecuję, Colette.
Obiecują, że zostanę z tobą na zawsze.

- Jest tyle rzeczy, które chcę ci powiedzieć... tyle razy próbowałem i nigdy nie miałem odwagi... zastanawiałem się, jak na mniej spojrzysz, kiedy to wyjawię..? Czy ta miękkość i ciepło w twoim oku nie zmieni się, gdy będziesz na mnie spoglądał... Nigdy nie sądziłem, że będę komuś chciał o tym opowiedzieć tak bardzo... - To wszystko, co w tobie się działo, cała paleta emocji, odczuć - tak powinno się żyć, kierując nimi, pozwalając, by sterowały niektórymi naszymi krokami i by przejmowały kontrolę, kiedy najmniej sobie tego życzymy - powinno się żyć nie tylko z nienawiścią i smutkiem wyrytym w sercu - więc jak sobie radził z pewnymi problemami Colette..? Z potrzebą krycia się, z byciem odrzuconym, ze świadomością, że gdyby nie on, jego bliźniak mógłby żyć cało i szczęśliwie..? Tyle pytań, tak wiele pytań... - Wypożyczę jutro parę ksiąg białomagicznych... i pomogę ci uczyć się białej magii... Zgoda..? - Twój głos przeszedł już całkowicie na mrukliwy, powoli opadałeś w ciemność, a na powierzchni trzymał cię już tylko głos Coletta, rozbrzmiewający cicho nieopodal twego ucha.
Zejść z podium strażnika..? Czy to na pewno będzie fair, Colette..? Gdzie mam szukać sensu życia, co mam robić, jeśli nie mogę dłużej stać na szczycie, chwiejąc się na nogach, szczerzywszy kły i ostrzywszy pazury na gardziele tych, którzy mogli podejrzanie spojrzeć w naszym kierunku..? Jest dla mnie jakiekolwiek miejsce tutaj, na dole..? Jeśli się zatrzymam - czy staniesz obok mnie? Jeśli się położę - ułożysz moją głowę na swoich nogach? A jeśli odejdę - czy będziesz czekać? Ja na Ciebie zaczekam. Tych parę dni rozłąki, ten cios, który przyszło nam przyjąć na klatę - ja rozumiem, doceniam to - wracając tutaj sądziłem, że nie będziesz chciał mnie widzieć, że odejdziesz... Wracając tutaj zastanawiałem się, czy w ogóle chcę wrócić, jeśli nic mnie tutaj dobrego nie będzie czekało, a tylko porcja następnych kamieni rzucanych w moją stronę - lecz jesteś... A ja skaczę i macham ogonem jak wierny pies na widok swego właściciela. I w ogóle mi to nie przeszkadza...
Naprawdę się cieszę...
Pozwoliłeś unieść swoją rękę bezwładnie, nie wysilając się na najmniejszy opór, nie łącząc wątków, nie będąc w stanie wysilić szarych komórek i dopiero czując dotyk na jednej z blizn zgiąłeś lekko palce - żadnego ruchu oprócz tego minimalistycznego nie było.
- Co tu do opowiadania... Znikają, tylko na ich miejscu ciągle pojawiają się nowe... - Co innego mógłbyś powiedzieć, skoro nie potrzeba było tu wielkiego tłumaczenia..? Tak jak wszystkie blizny, tak jak każda rana, tak i te po cięciach normalnie się goiły, ale historia..? Jaka historia miałaby się za tym kryć..? - Często coś tak mocno rozrywa mnie od środka, że mam wrażenie, że umrę... Ból fizyczny... Widok krwi... uspokaja mnie... - To było takie... takie... osobiste. Wstydliwe. Tak... trudne do opisania i do opowiedzenia, że gdyby nie fakt napierdalającego brzucha, chyba podciągnąłbyś nogi pod klatkę piersiową, zwijając się. Rozchyliłeś powieki, czując ciągle przyjemny dotyk na swojej twarzy, spokojny oddech, lekko przyśpieszony rytm serca - najlepsza kołysanka na świecie... Nie zamieniłbyś ją na żadną inną. - Czasami oszukuję tym swoje pragnienie... Czasami po prostu... jest to pokuta za grzechy... To strasznie... żenujące... - Chociaż nie wszystkie słabości żenującymi były... prawda?
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Pon Cze 01, 2015 6:14 pm
Za dużo myślenia, zdecydowanie za dużo. Colette wystarczająco długo mielił ten temat w swoim życiu, żeby teraz jeszcze jego przyjaciel musiał przez to samo przechodzić. Początkowy brak wiary w to, że robi się coś stricte złego, powoli przeradzający się w zwątpienie i pogodzenie z inną seksualnością jako z chorobą albo co gorsza: karą. I pewnie ten stan podchodzenia do rzeczy nadal ewoluowałby w coraz gorsze ewentualności, gdyby nie przerwała go nagle linia błogiej pewności, braku zwątpienia i potrzeby analizowania biegu zdarzeń, a nawet łatwości w zauważeniu zbiegów okoliczności perfekcyjnie ustawionych przez kosmos – lub niech już będzie; ślepego, martwego Boga. Ta linia oczywiście nie była prosta... nic w końcu nie mogło być nigdy za proste. Konkretnie wyginała się w ogromną literkę 'S'.
Tutaj, teraz, na tych różnokolorowych i wzorzystych poduszkach, na szeptaną chwilę Colette patrzył, jak jego Czarny Kocur osiąga stan, do którego tak mocno zawsze chciał go doprowadzić. Jak rozluźnia po kolei ostatnie mięśnie i spoczywa w pełni na stabilnej podstawie z - wcale nie takiego kruchego, hympf! - śmiertelnika; czuł jak przymyka kotary powiek i wygina usta w delikatny łuk; jak sam szepcze i mruczy, kiedy chłodne palce stykają się z jego nagrzaną skórą. Siostra Śmierć może i nie poszła przecz, ale z pewnością przysiadła tu gdzieś sama spokojnie, składając czarnopióre skrzydła, żeby nikogo nie straszyć. Za to znikła reszta mar, paranoi i upiorów przeszłości, wlekących się między nogami Sahira jak zabiedzone kundle – strzepnięto to wszystko jak dawno zaległy kurz. Tak, nadeszła pora na porządki i wyciąganie spomiędzy tej miękkiej, czarnej czupryny zapomnianych, grudowatych jak kawałek gleby, wspomnień; i przy okazji sprawdzanie, co w sobie kryją, kiedy otrzepało się je z czarnego nalotu. Skoro Nailah chciał być poznawany, niech tak będzie; Colette był już na to gotowy; skoro Kocurowi nie spieszno do zostawiania go samego, to wysłucha wszystkiego, co ten ma do powiedzenia. Nawet jeśli w tej chwili trudno powiedzieć jak to się skończy...
- Mhmm...? - uśmiechnął się szerzej i po niezbyt długim zastanowieniu, zdecydował się jednak wrócić do głaskania tego pieszczocha; najwyżej straci palce. Tak, te palce, które powoli wsunął na kark Krukona, miękko wtapiając w rozwichrzoną czuprynę i zaczął gładzić go i powydrapywać, rysując koniuszkami palców małe kółeczka. - To takie miłe, że jestem jak bluszcz i bez podparcia w twojej osobie, padam na ziemię i gniję? No ładnie... Wpadłem jak śliwka w... to już nawet nie jest kompot. W Ognistą Whiskey.
Tak, nie mógł pozbawić się skorzystania z nadarzającej okazji na odrobinę uszczypliwości. Ale taki krótki, na dobrą sprawę trzy-słowny komentarz, połechtał go przyjemnie w żołądku i Ego z wyjątkowo tłustym dupskiem. Nawet Puchonowi udzielało się to rozleniwienie, kiedy dał nowemu przybyszowi rozgościć się w tej zapomnianej przez wszystkich pieczarze i spocząć tuż przy głównym dzwonie, jaki napędzał całą tę Smoczą maszynerię. Pompa serca, rozsiewała teraz posokę po ciele tak szybko, że Col słyszał jej szumienie w uszach. A gorąc, jaki bił od wampira delikatnie zelżał, nie ochłodził się, ale również nie dążył skrupulatnie do parzenia palców. Ciekawe tylko czy nie było mu za gorąco w ciuchach... tak, wiadomo, Colette-Zboczona-Świnia, ale tym razem wyjątkowo niewinna w swojej trosce o schorowanego przyjaciela. Z tego tez powodu łagodnie odgarniał włosy z nagrzanego karku.
Historię dzieci goniących wytrwale za świetlikami można by nazwać na swój sposób tragiczną, bo najprawdopodobniej jest to wyścig o to, które z nich bardziej się zmęczy i szybciej przechytrzy oponenta. Albo partnera. Albo swoją 'zabawkę'. Tragizm umniejszał jednak fakt, że żadne z nich nie robił otego naumyślnie, ze swojej strony świetlik też nie był w tej opowieści bardzo wytrwałym (albo niezdecydowanym) samobójcą, jaki po prostu przyjemnie odwlekał w czasie swoją niechybną zagładę. On też nie myślał o tym, że te śmieszne, kłapiące łapki mogą zrobić mu krzywdę – jak coś tak małego, coś tak uroczo śmiejącego się i przebierającego krótką para odnóży, może chcieć zrobić komukolwiek krzywdę. Szkopuł tkwił w tym, że: nie chciało. To wszystko wyszło przypadkiem. Ale ostatecznie jeśli dziecko przykryje uśpionego świetlika pięknie uklepaną górką piasku albo ziemi i wbije w nią patyczek, to nawet tak krnąbrny owad jak on, nie będzie już dłużej zły.
- Na twoje nieszczęście jestem w stu procentach realny. Nie wyrzekniesz się mnie i nie odczepisz od nogawki. - zapewnił, przymykając oczy do połowy. Tak, pamiętał ten incydent na obrzeżach lasu i wtedy wystosował nacisk siłowy. Dobór słowa „intensywna” jest bardzo dobry; bo ciężko nazwać ją zażartą. Wręcz obserwowani wtedy z boku zdawali się być bardzo opanowani, choć spięci i gotowi na wszystko. Ale teraz wybrał delikatność, chciał go w tym utwierdzić na wszelkie sposoby. - Jak chcesz się przekonać, to możesz mnie uszczypnąć. Byle nie w tyłek, bo wtedy ściągniesz na siebie Klątwę Zboczone Świni.
Chyba rzeczywiście za dużo myślał.
- Wiem... wiem, Sahir. Czasem po prostu czuje się tak jakbym nie postarał się wystarczająco mocno i zyskał choć część twojego zaufania za łatwo. I gdzieś będzie tkwił ten niewidoczny haczyk, przez który wszystko stracę. …kto to widział ganić mnie tak bezczelnie za ostrożność... - fuknął cicho pod nosem i zakręcił sobie jakiś dłuższy kosmyk czarnych włosów, wokół małego palca, czując jak łaskocze skórę końcówkami, kiedy ten się odwija i wraca do reszty powyginanej w różnej strony rodzinki. Rurki zamiast kłów... niby głupie, ale po prawdzie wyjątkowo genialne wyjście – gwarancja na to, że nie uroniłoby się żadnej kropli, koniec z chłeptaniem jęzorem, dodatkowo wbicie kłów nie równałoby się ze wstrzymaniem oddechu i przełykaniem; innymi słowy: same profity. Auć, cios od encyklopedii po takich argumentach najpewniej zostawiłby prostokątnego guza.
- A nie mówiłem...? Prędzej uwierzyłbyś, że po kosmosie lata mały, porcelanowy czajniczek, niż w to, że komuś może na tobie zależeć. - pokazał mu różowy ochłap jęzora, czego tym razem z kolei wampir nie mógł zobaczyć. Ale to nie ważne, słowa nie są ważne, po co przekonywać do prawdy, skoro to nie zmieni stanu bycia Krukona. Jeśli nie chce, nie musi wierzyć, albo wiedzieć, niech się cieszy i nurza w świetle i nazywa to 'przypadkiem', albo 'celowym zmyleniem zaczajającego się przeciwnika'.
Puchon odsunął na moment dłonie, żeby jego przyjaciel zmienił pozycje na dogodniejszą, tym razem układając ciepły policzek na obojczyku i wysyłając rozpalony gorączką oddech wprost na szyje bruneta. Chłopak aż wzdrygnął się od salwy ciarek, jakie machinalnie przemknęły po jego ciele i machinalnie objął czarnowłosego bezpiecznie, tym razem pomrukując głęboko ze swojej strony. O mamo... kilka miesięcy temu nawet sam by się wyśmiał w twarz (serio, wyszedłby z siebie, stanął naprzeciwko i śmiał dobre pół godziny bez nabierania tlenu!), gdyby dopuścił do myśli, że będzie mógł zamknąć zmęczonego Sahira w ramionach bez oporów z jego strony. A wręcz tuż po tym jak ten, sam to zainicjował! ...wow.
Poczekaj jeszcze chwilę.
Jeszcze kilka drewnianych desek i będę w Twoim świecie.

- Chyba rzeczywiście za dużo myślisz. - zacytował go słysząc o wielu nieudanych próbach Krukona, tych odnośnie opowiedzenia czegoś o sobie. - Nie jestem typem człowieka, jaki zawraca krok przed metą. Postaram się wytrzymać każde wspomnienie, jakim się ze mną podzielisz, ale tylko pod jednym warunkiem. - zrobił efektowną pauzę i przejechał końcem po grzbiecie nosa drugiego chłopaka, od nasady aż po czubek. - Nie zostawiaj mnie z tym wszystkim samego. Bo wtedy będę jak bluszcz i będziesz miał mnie na sumieniu. - pomimo bolesnej uwagi, ton nadal miał równie rozleniwiony i swobodny co wcześniej.
Szybko powrócił uwagą na nadgarstek wampira i kciukiem zaczął zataczać na nim delikatne kółka.
- Zgoda! Chcesz, żebym zaczepił jeszcze Profesora Charlesa na ich temat, czy damy sobie radę we dwójkę i poprosimy go o pomoc, jak wywalę w powietrzu własną rękę? - zaśmiał się pod nosem. Po prawdzie ufał inteligencji Sahira w materii nauczania i obsługi... różdżki (ba dum tss...), ale na sam początek chociażby jedna rada od doświadczonego belfra mogłaby uratować Puchonowi skórę. W końcu możliwe, że nie miałby absolutnie żadnego potencjału do tego rodzaju magii i może mu iść jak po gruzie. Ale będzie warto... na pewno będzie... Myślał o tym gorączkowo i upewniał samego siebie, przesuwając końcami palców po wyraźnie i kusząco zarysowanej linii szczeki swojego rozmówcy. Ciekawe co on naprawdę myślał o tym, że Colette zamierza się uczyć tego trudnego rodzaju magii nie ze względu na wypadek na błoniach i własne bezpieczeństwo, ale dla Niego. Choć powiedział mu już, że chce być jego Bronią, a nie słabością – wyraził się wtedy dostatecznie jasno i zamierzał to osiągnąć. Już niech będzie, że nawet za koszt ręki.
- Sądziłem, że nie znikają, ponieważ powstały, kiedy byłeś jeszcze człowiekiem. Skóra tutaj jest taka delikatna... - przeniósł wzrok na pokiereszowaną dłoń; sam nigdy nie rozumiał do końca tego rodzaju ucieczki od bólu fizycznego. Sam był raczej o tyle destrukcyjnym człowiekiem, ze kiedy nie wytrzymywał wewnętrznie, to albo szedł na bardzo długi spacer, albo psuł wszystko dookoła, ale nigdy siebie. Sahir miał najwidoczniej inną politykę... Col przybliżył jego rękę do ust i na chwilę przylgnął wargami do nierówności, jaką wyczuwał na miękkiej fakturze pod nimi. Taak... już dość stróżowania na ten czas dla Czarnego Kocura, niech spocznie na soczyście zielonej trawie, ukryje łeb w cieniu dużego liścia i pośpi do momentu, w którym stanie na swym podium nie będzie dla niego równoznaczne z ciągłym wietrzeniem podstępu.
- Nie, to nie jest żenujące. - wtulił policzek w przegub przyjaciela i zerknął nań z ukosa. - A czy te rany są świeże? Zrobiłeś je jeszcze po tym, jak się poznaliśmy...?
Nie, nie zamierzał mieć doń wyrzutów, jeśli potwierdzi. Zgoda w tej materii nie sprawiałaby, że cofnięcie wampira od rozdrapywania skóry jest niemożliwe. Choć czysty, solidny zakaz byłby złym pomysłem, bardzo złym. Jeśli tego potrzebował to...
Col dopiero teraz złapał się nad tym, że druga dłonią nadal delikatnie sunął zgiętymi palcami wzdłuż linii szczeki Nailah'a.
- Jest coś, o czym chciałbyś mi opowiedzieć przed snem?
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Pon Cze 01, 2015 8:28 pm
Chwila ciszy..? Teraz, dla nas? Poza widokiem Czytelników, poza możliwością bycia dosięgniętym dla was wszystkich - tylko oni, nie mniej, nie więcej, uwolnieni z ram tych liter, gdzieś na krańcu świata odpoczywający naprawdę, mający swoje ciała, swoje umysły, które nie potrzebowały być podtrzymywanymi osobowościami przez plastyków w postaci Nas - pisarzy... gdyby mogli ożyć - czy mieliby nam wiele przeciwko? Czy uznaliby, że zrobiliśmy parę rzeczy w ich życiu, których oni nigdy by nie uczynili, że naginaliśmy ich wolę i więziliśmy w nieprzytulnych klatkach, byle tylko nacieszyć się ich widokiem i reakcjami na wbijane weń szpilki..? "C" i "S" rzeczywiście nie były prostymi liniami - trudno by tego było niezauważyć, a jednak na przekór wszystkiemu, zgodnie z logiką Sahira - nazwałabym je prostymi, zamiast krzywymi - te prost mogły do siebie przylegać (w pionie, czy poziomie), nakładać na siebie, stawać po przeciwnych stronach lub krzyżować - tyle możliwości... byli bardzo długimi "prostymi", które rosły coraz bardziej wraz z przeżywanymi doświadczeniami, jakie ślepy Los pchał im w drogę - i tym bardziej rosły, im więcej miały siły, by stawić im czoła, jeśli tylko oboje nadal mieli szansę stać obok siebie, jeśli żaden nie dawał znaku, że dalej już nie chce, że zniknie - owszem, nie zaznacie tutaj spokoju, pogubicie do reszty swoje sumienia... czy może staniecie się czystymi istnieniami i zostanie wam wszystko wybaczone? Wszystkie próby jeszcze przed wami...
- Tak... - Och matko, brzmi to naprawdę okropnie, a jednak nie potrafiłeś przestać się uśmiechać, jakoś nie potrafiłeś odnaleźć w tym niczego takiego... złego na swój sposób - jasne, to tak nie powinno być, by aż tak uzależniać się od drugiego człowieka, by nie móc oddychać bez jego oddechu i kwitnąć bez jego pomocnych dłoni, by piąć się ku górze - o, tak jak ten bluszcz, który bez drabinki postawionej przy murze, zamiast wspinać się w górę, rozpełzał po ziemi - za łatwo było go wtedy rozdeptać, zbyt łatwo... Przemija jego ostatnia linia obrony, kiedy więdnie, więc nie mógłbyś odejść, by tak eksplodował żal Coletta - dawał ci tak wiele nadziei i ciepła, że dopiero sobie przypominałeś, jak to jest funkcjonować ogarniętym takimi emocjami, miast żądzy mordu - nawet pełne nienawiści spojrzenia ludzi na korytarzach w twoją stronę wymierzane nie będę tak ostre, nie będziesz w stanie tak się na nich skupiać - jak to było..? Każdy potrzebuje miłości..? Naprawdę, mógłbyś przyznać, że to jest to - jednak w twojej głowie nadal nie tańczyło to słowo, będąc jak słowo wymazane z wielkiej encyklopedii, po którym została tylko biała plama - nikt już nawet nie pamiętał, co tam takiego było... - To miłe czuć się... potrzebnym. - Nie będzie odsuwania się przed zabraniem wszystkich tych strachów, koszmarów i wspomnień - niech przepadną, jeśli rzeczywiście możemy zyskać tą chwilę tylko dla siebie, naszych oddechów i szeptów - nie odejdę już, by nie powrócić, nawet jeśli Noc będzie układać koronę na mych skroniach i rozpłynę się w jej płaszczu - odnajdziemy się zawsze, nie zwątpię to, za bardzo tego pragnę, by tak już było, by nic się nie zmieniało... Pewna osoba powiedziała mi kiedyś, że nie dałbym rady tak żyć - heh, wiesz, sądzę, że to poniekąd prawda - tak przyzwyczaiłem się do rumoru sypiących się ścian, że... chyba znudziłbym się, gdyby nagle przykazano mi siedzieć w doskonale zbudowanym domku i wręczono do dłoni narzędzia, mówiąc, że moją pracą od dziś będzie praca w warsztacie - dzień w dzień to samo, dzień w dzień bez gwałtownych zdarzeń przerywających rutynę... Nie dałbym rady tak żyć. Wiesz o tym. Wiesz o tym wszystkim, a mimo to i tak mnie wybrałeś.
Czy nie jestem największym szczęśliwcem na Ziemi?
Zamruczałeś niczym rasowy Kot, nie odpowiadając już nic - nawet jeśli to był sen, to nie chciałeś go przerywać, więc dlaczego miałbyś szczypać jego, albo samego siebie? O piękne rzeczy trzeba dbać, inaczej rozpłyną się nam pomiędzy palcami, zanim odpowiednio zdążymy się nimi nacieszyć i wtedy pozostanie już tylko żal za to, że nieodpowiednio wykorzystaliśmy dany nam czas. A poza tym - ściąganie na siebie Klątwy Zboczonej Świni brzmiało naprawdę bardzo źle - na tyle, żebyś nie próbował jej budzić do życia i ściągać na swoją głowę, nie bardzo mając siły się jej opierać - Los był wystarczającą Kurwą, żeby go dodatkowo nie prowokować, informacja potwierdzona, wierzcie mi.
To była historia tragiczna. Nigdy nie było jej pisane mieć swojego happy endu.
- Wierzę, że ci na mnie zależy. - Chyba... chyba na pewno była to wina gorączki i jeszcze tego cudownego, idealnego nastroju, jaki wokół się unosił, jakby na głowy dzieci spadło błogosławieństwo Ślepego Boga, ułaskawionego ich śmiechami, i wokół pojawiło się mnóstwo świetlików, a w ich dłoniach - słoiczki, by więcej nie klepały tak dłońmi i nie narażały świetlistych przyjaciół na rychłą śmierć - ile stan ten potrwa zależeć będzie tylko od współpracy dwóch dzieciaków - mają szansę na przeciągnięcie słodyczy zgodnie z ich wolą, bez uprzedzeń świata, bez rodziców nawołujących za ich plecami - Oni, Świetliki i Noc.
To też brzmi jak Nieskończoność.
Bardzo dobra Nieskończoność.
Ale ten czajniczek..? W to szybciej uwierzysz niż w to, że jesteś w najmniejszym choćby stopniu wyjątkowy, godny tego, by Colettowi "na tobie zależało".
- To dość... nieprzyjemny rodzaj obaw, prawda? - Zupełnie jakby jakaś bestia czaiła się na karku Coletta i czekała tylko na jego jeden nieuważny krok, aby złapać jego grdykę zębami. - Twoje pomieszanie dziecinności z dojrzałością nie przestanie mnie zadziwiać... - Zostawić, huh? Nie będzie żadnego zostawiania. Tak jak Colette nie był iluzją i nie mogłeś go odczepić od nogawki, by się rozmył w nicości, tak ty nie byłeś widmem, które zostawia koszmary pocałunkiem swych ust i znika, przenosząc się do innej ofiary - oby jednak istniała granica twego pragnienia niszczenia z tym potężnym do budowania, kiedy znajdowałeś się obok niego, samemu nawet nie wiedząc, kiedy może ci coś odbić - dzisiaj było jednak dobrze, żaden więcej fałszywy ruch nie miał się pojawić.
- Lepiej by było, żebyś porozmawiał najpierw z profesorem... Biała Magia... jest bardziej tarczą, niż mieczem... Ale potrafi być też obosiecznym ostrzem. To bardzo trudny rodzaj czarów... Zdajesz sobie z tego sprawę..? - Czy gdyby ktokolwiek inny go zapytał o ten rodzaj magii, nie powiedziałby po prostu, że ma to w dupie i niech idzie się uczyć, ale i tak jest frajerem, więc życzysz mu powiedzenia? Tak, pewnie mniej więcej by tak to było - ale bardzo, bardzo chciał mieć pewność, że Colette zdaje sobie sprawę z tego, że z Białą i Czarną Magią nie ma żartów - jeśli używając jej mamy nieczyste intencje, jeśli nasz umysł nie jest skupiony, potrafią łatwo wymknąć się spod kontroli...
- Tak... - Próbował odnaleźć w zmierzchu myśli konkretny powód, konkretny dzień - ten dzień, kiedy jeszcze niezagojone rany rozdrapał na nowo we Wrzeszczącej Chacie, kiedy się umówili, wcześniej, kiedy powstały... czemu powstały..? To wydawało się tak kompletnie nie ważne, jak zeszłoroczny śnieg, jak przypadkowo rozdeptana mrówka, której się nie zauważyło... Zamknąłeś na nowo powieki. - Chociażby po naszym spotkaniu w Zagrodzie... - Tak, tamtego dnia, kiedy go ugryzłeś - ale było jeszcze sporo innych okazji, tylko po co je wyciągać na wierzch..?
Powiedz mu, powiedz mu..!
Nie...
Powiedz, masz okazję..!
Nie chcę!
Chciałeś, przecież ciągle tego chciałeś..!
Dajcie mi spokój, nie chcę..! Już nie chcę..!

Zaciskasz mocniej palce na jego koszuli - rzeczywiście robiło się jakoś gorąco, twoja temperatura ciała nieprzyjemnie się podwyższyła do tego stopnia, że uniosłeś się, by odetchnąć i zsunąć płaszcz ze swoich ramion, pozostając w samej czarnej koszuli, by zaraz wrócić na poprzednie miejsce, do poprzedniej pozycji, chowając twarz w ubraniu Coletta, czując, jak twoje serce nieprzyjemnie uderza - jak to jest, że tak bardzo chciałeś o tym powiedzieć, a jednocześnie wszystko zatrzymywało się w gardle i nie byłeś w stanie wykrztusić choćby jednego słowa, dławiąc się nimi - nie, to chyba jeszcze nie był odpowiedni czas, daj go sobie jeszcze trochę, przestań się denerwować taką pierdołą... Pierdołą..? Huh...
Rozluźniłeś na nowo mięśnie, biorąc głębszy wdech.
Jednak już nic nie zdołałeś odpowiedzieć na ostatnie pytanie - dziwna nicość pochłonęła cię w swoje sidła, pozwalając zapaść w sen.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Wto Cze 02, 2015 2:54 pm
Nie powinno się tak uzależniać od kogokolwiek – to prawda – dlatego pewnie takie uczucie pojawia się rzadko; ledwie raz w życiu (albo wcale!), bo jeśli jakimś sposobem szczęściarz okaże się idiotą, to w wymsknie mu się z palców i skaże na powolne umieranie. Z ciałem wszystko będzie nadal w porządku, o ile nie rzuci się w wir używek, ale wystąpi w nim coś na wzór syndromu Doriana Gray'a... będzie z wolna gnił od środka. Umierał na chodniku, podczas łapania taksówki; umierał w łóżku, w pracy, na urodzinach członka rodziny, na wakacjach i ostatecznie nawet w trumnie. Tak, pośmiertnie. Przy Sahirze nawet umieranie pośmiertne oraz zakrztuszenie się śmiertelną dawką śmierci wcale nie brzmi głupio. Niemniej, wracając do tematu: oto jest cena uniesienia, jakie wystrzeliwuje wewnętrzny rozwój na nieosiągalne tereny. Zasada: „Aby coś osiągnąć trzeba najpierw wszystko stracić”, działała t w nieco odwrotną stronę; najpierw dostaje się coś, co staj się wszystkim, ale jeśli właściwie się o to nie zadba, to jego utrata zabierze wszystko inne. To jawiło miłość w tak niewyobrażalnie toksycznym świetle, że ludzkość po nią sięgającą naprawdę można by nazwać szaleńcami albo masochistami. A jednak sięgali, bo można by po prawdzie żyć bez takich emocji – ale co to by było za życie...
To obecne było dużo lepsze, dużo barwniejsze, niż jego poprzednia odsłona. Poprzednia wersja. Obecna jest rozbudowana, pozwala się trudniej kształtować, ale pozostawia w rękach więcej możliwości i dróg rozwoju. I jest bardziej niebezpieczna, co także osładza ją na swój sposób. Dodatkowo teraz pewność w tym, że Sahir jest świadom przywiązania, jakie Puchon czuł i starań, jakie wkładał w tworzenie tej opowieści, była jak przyjemnie opakowana nagroda. Ale jak było ciężko! (Ślepy)Boże! Końmi trzeba było wpychać wszystko w pustkę, jaką miał w klatce piersiowej, żeby w ogóle zauważył, że cokolwiek się dookoła niego dzieje. Na początku można to było zrzucić na jego gburowatość, a z czasem na doświadczenie... Ale wyszło, zapchano choćby niewielką część tej wyrwy niebieskimi, pokruszonymi cukrem migdałami i całą góra mądrych słów. I kiedy czarnowłosy przyznał się ze spokojem do tego, że wierzy (przynajmniej mocniej niż w porcelanowy czajniczek, dryfujący po kosmosie), to okularnik zagryzł wargę i poruszył na poduszkach niespokojnie. Na miejscu trzymało go tylko poczucie tego, że wampir jest tak wyczerpany, iż potrzebuje spokojnych pieszczot; w przeciwnym wypadku na pewno by się na niego rzucił. W końcu w jakimś dziwnym wewnętrznym poczuciu, Colette lubił myśleć o sobie jako o bestii czyhającej na bezbronnego Krukona – to w śmieszny sposób zaburzało zwyczajową harmonię w której, to czarnowłosy był tym nieprzewidywalnym, bestialskim potworem, jaki ostrzy sobie zęby o nadobne dziewice, tracące przytomność nawet przez potknięcie się na pojedynczym stopniu. A tu z boku był Colette – zboczona świnia. Który wybrał hardkora, jaki pełnych 24 godzin nie może usiedzieć spokojnie na dupsku, tylko zabić 11 uczniów. Wyjątkiem jest sytuacja, w której ma dziurę w brzuchu, oczywiście. Ale na dobrą sprawę kogo innego miał wybrać, na Boga?! Chciał jego! Dziecięco-dojrzały kaprys, i tyle! Nie chciał się tłumaczyć z niebezpiecznej decyzji, tylko zacząć z nią żyć i zamieszkań na noce w Komnacie Obfitości, z Nim. Na poduszkach, bo mogli!
Podjudzony mruczeniem, nie przerwał pieszczot. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego rozmówca powoli usypiał i nie chciał go męczyć ciągnięciem zbyt wielu wątków; dlatego po prostu cieszył uszy wibrującym tembrem jego głosu, rozbrzmiewającym całkiem niedaleko ucha i ugłaskiwał go miarowo. Sahir zasłużył sobie na odpoczynek i bez specjalnego buntu zszedł z podium i faktycznie ułożył się poniżej, nie czmychając przed dłońmi, które ani razu nie uczyniły mu krzywdy. No... prawie. Ale już myślały każdą komórką ciała jak to odkupić – to chyba też się liczyło? Liczyło się...? Oby...
- Spotykając się z tobą, ten konkretny rodzaj obaw jest raczej obligatoryjny. - uśmiechnął się pod nosem i ułożył dłoń, której nadgarstek ciągle gładził, z powrotem na swoim torsie, oddając mu nad nią pełnię władzy. - Ale lubię to, bo to przez twoją nieprzewidywalność i chaotyczne wybuchy emocji. Nigdy nie pokazujesz mi, ze jest do końca dobrze i ciągle muszę się starać; to bardzo dobrze.
Kiwał głowa ze zdecydowaniem i jeszcze jakąś oznaką profesjonalizmu i 'mondrości', jaka wpłynęła celowo na jego facjatę. Już wolał nie dolewać alkoholu albo oliwy do tego przyjemnie żarzącego się zbioru węgielków, stwierdzeniem, że z nich dwóch, to Sahir przebija Colette na głowę swoimi infantylnymi foszkami.
- Tak długo, jak będę miał pewność, że nikogo dzięki niej nie zabiję, to chcę się podjąć tego wyzwania. Jeśli według magii, dojdzie ona do wniosku, że nie jestem jej godny i mój umysł nie jest wystarczająco czysty, wtedy zrezygnuje. Ale tylko wtedy. Nie chcę potem żałować, że nie spróbowałem. - wytłumaczył wolno, oczekując na odpowiedź, jaka interesowała go na tę konkretną chwilę dużo, dużo bardziej: blizny na nadgarstkach. Więc jednak powstawały nawet teraz... nawet w szkole i nawet w tym roku. Najśmieszniejsze było to, że Colette był na tyle ślepy, że nic nie widział; zresztą co tam nacięcia na rękach; nie widział cholernej dziury w boku! A teraz... na szczęście Warpowi udało się jakoś powstrzymać przed pytaniem, czy wtedy, kiedy zniknął z Wrzeszczącej Chary na ich wspólnym wieczorze, też szarpnął się na tego rodzaju... torturę. Nie, nie zapytał teraz, Krukon wyglądał na wystarczająco wymęczonego tym wszystkim.
Kiedy Sahir się odsunął, żeby zdjąć płaszcz, Colette zrobił dokładnie to samo; przy czym jeszcze ściągnął przez głowę brązowo-żółty krawat w paski i odpiął mankiety białej koszuli. I tak przygotowany znowu mógł przyjąć kochanka na klatę (dosłownie) i z cichymi pomrukami ułożyć się z nim wygodniej na wdzięcznym posłaniu. Owszem zadał pytanie, ale jego rozmówca ostatecznie czmychnął od powinności odpowiedzi i po niewielkich rewelacjach w postaci maltretowania palcami koszulki Puchona albo ciężkim oddechu, rozlewającym się po jego szyi i zbaczającym na kark, ciało wampira delikatnie zatrzęsło się od ciarek i zrobiło nieznacznie cięższe, kiedy ten zaczął zapadać w sen. Colette wtedy przezornie przestał go głaskać i spoczął dłońmi w jednym miejscu, żeby samemu zastygnąć w bezruchu. Ale Sahiradłe wymęczył.... HA. Zasnął jak dziecko. Nie pozostawało wiec nic poza tym, by musnąć wargami jego skroń i oprzec o nią policzek.
Nie było żadnego problemu z zapadnięciem się mocniej w poduszki i głębiej w lepką otchłań ciemności. Chyba nawet wygasły świeczki na żyrandolu, jakby Komnata sama wyczuwała, że jej goście już nie potrzebowali światła.
Zapadła zupełna ciemność.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Sro Cze 03, 2015 5:15 am
Po prostu śnił.
Nie było żadnych obrazów, żadnych twarzy, jedynie echa niezrozumiałych, oddalonych głosów, jedynie pojedyncze cienie, które nie wzbudzały żadnej obawy - w jakiś sposób były dobre, musiały być, skoro śmiechy obijały się w oddali w tej ciemnej przestrzeni. Nie było jednak chętnego do gonienia za nimi. W swoim pół świadomym świecie istnienia, zdawania sobie najmniejszej sprawy ze swej realności, że w każdym momencie można się ocknąć, unosił się pośród nieskończonej, błogiej czerni, jedynie słuchając, a jednocześnie niczego nie zapamiętując - miłe głosy przesuwały się gdzieś bokiem, ocierając o niego, tak jak te dobre, czarne wstążki, które wysuwają się ze Spektrum, a które ranią tylko wtedy, kiedy wyczuwają niebezpieczeństwo - heh, zupełnie inną sprawą było to, że on niemal wszystkich ludzi uznawał za "niebezpiecznych", prawda? Łatwiej uznawać kogoś z góry za wroga i ewentualnie poprawiać o nim swe mniemanie, niż na początku dawać mu kredyt zaufania, zwłaszcza, gdy bank był roztrwoniony, poszedł pod zastaw, jak to słusznie zostało już zauważone przez pewnego infantylno-dojrzałego Smoka, który, heh, wstrzymał się z wypowiedzeniem pewnej prawdy na głos na temat infantylności pewnego Kota... Więc sobie tak trwali - względnie maleńki drapieżnik przy wielkim Smoku - ten, który chciał lśnić i ten, który chciał stopić się z cieniami - tak sobie różni, tak sobie ufając, spali spokojnie jeden przy drugim (jeden na drugim?) przyjmując noc do świadomości, chociaż zabrakło im w tej sali ćwiczeń zegara, nie było prawdziwego okna, by można było wyglądnąć na świat - komu jednak potrzebna godzina, kiedy wyczerpanie samo zamykało powieki po tak miło spędzonym kawałku dnia..?
To był naprawdę... dobry sen.
Sahir rozchylił powieki powoli, lekko zgiął palce, cichuteńko wypuścił powietrze z płuc - gorączka zdecydowanie opadła, organizm nieco poradził sobie z zakażeniem przez noc - zamarł w bezruchu, nawet nie zastanawiając się, jaki cud go tutaj przywiał - pamiętał dokładnie, że sam ułożył się na ciepłej klatce piersiowej Coletta, a bicie jego serca nadal cię uspokajało - wręcz usypiało na nowo, tylko w nieco innym sensie - tym, w którym zasypiały twoje jakiekolwiek opory przed odnalezieniem drogi do jego tętnicy. Powoli się podniosłeś, poduszki ugięły się pod tobą, ale poza szelestem materiału i ubrań nie odezwał się żaden niepotrzebny dźwięk, który mógłby fałszywie przerwać tą spokojną ciszę - zamykasz oczy na krótką chwilę, podpierasz czoło na grzbiecie dłoni, drugą opierając nieopodal rany, czują wręcz, jak pali, prowadząc do poczucia możliwości omdlenia w każdym momencie, jeśli tylko poruszysz się jeszcze trochę.
Uniosłeś głowę - dałbyś sobie głowę uciąć, że nie było tutaj wcześniej tej umywalki, ręcznika wiszącej obok niej - tam chyba, na tej ścianie były manekiny..? A na umywalce butelka - oj tak, pusta butelka i szklanka... Wziąłeś głębszy wdech i uniosłeś się - okazało się to łatwiejsze, niż sam byś podejrzewał - bladymi palcami zacząłeś odpinać guziki koszuli, by rzucić ją na poduszki, na płaszcz, który wczoraj zdjąłeś - to już ledwo pamiętałeś... o czym wczoraj rozmawialiście..? Wszystko zaczęło być niewyraźne od pewnego momentu, kiedy staliście tutaj pod tą ścianą, jakby ktoś rozbił tamę, która powstrzymywała nurt wszystkich bolesnych bodźców włącznie z gorączką - tak czy siak nie sądziłeś, żebyś był w aż tak krytycznym stanie, żeby kompletnie o czymś zapomnieć - no chyba że majaczyłeś coś po tym, jak usnąłeś, za to głowy swojej nie postawisz. Spojrzałeś na bandaż na boku, przesiąknięty krwią zmieszaną z ropą i stanąwszy przy umywalce napełniłeś butelkę wodą, żeby dotknąć ją potem różdżką - czar zadziałał, więc woda w kranie musiała być pitną - czy to też było tak na zawołanie..? Cokolwiek działo się w tym pomieszczeniu było to o wiele za dużo jak na twoje zdolności i chęci w tym konkretnym momencie, więc tylko potrząsnąłeś głową dla orzeźwienia i nalałeś whiskey do szklanki, by wychylić ją na raz i pochylić się nad zlewem, unosząc twarz na swoje paskudne odbicie w lustrze. Dobrze, dobrze, zaraz porozmawiamy, tylko jeszcze - szklaneczkę dla rozgrzewki... Szkło cichutko stuknęło, kiedy odstawiłeś butelkę i naczynie, by zająć się zmianą opatrunku - różdżka dzisiaj była niema, głucha, a zarazem dziwnie wtapiała się w twoją dłoń - heh, czyżby czar Smoka padł nie tylko na ciebie, ale i na tą drogą dziwkę, za którą musiałeś sypnąć paroma galeonami? Skrzywiłeś się lekko i rzuciłeś bandaże na podłogę, żeby czarem poprawić stan tego... paskudnie... wyglądającego... czegoś... Wzdrygnąłeś się aż w obrzydzeniu, ale poczułeś się nieco lepiej, wreszcie mogłeś odetchnąć stojąc z kolejną napełnioną szklanką w ręku - niebezpiecznie było tak paradować bez koszuli obok tej Zboczonej Świni, ale jakoś nie wpadło ci do głowy, że naprawdę mógłby się na ciebie rzucić, poza przelotnym żartem skierowanym do śpiącego jeszcze Puchona, a wypowiedzianego tylko w swojej głowie. Obmyłeś twarz i sięgnąłeś po ręcznik, rozglądając się wokół, mrużąc parę otchłani, by zapoznać się z miejscem, w którym stałeś, jakbyś pierwszy raz tu był i dopiero co się teleportował - ha, no właśnie, lekcje teleportacji... o ile cię do nich dopuszczą, bo zakładałeś, że jednak tak, przecież nie wsadzisz nikomu różdżki ani kłów w oko podczas zajęć, niedługo zaczną się zajęcia, musisz na tablicy ogłoszeń sprawdzić, czy już są zapisy... I trzeba ogarnąć też, kiedy dokładnie będzie jakieś przesłuchanie, pewnie znowu wywiozą po wstępnych oględzinach do Ministerstwa Ciebie we własnego osobie (masło maślane) - zobaczymy, jak to się wszystko potoczy... tak naprawdę niepewność w tym tkwiąca powinna cię przerażać, a jednak wzbudzała tylko lekki niepokój, wymuszała koncentrację... Spojrzałeś na śpiącego spokojnie Smoka i z butelką i szklanką w ręku wróciłeś na poduszki, by przysiąść na ich brzegu, w ostrożnym dystansie, by czasem przez przypadek nie doszło do zetknięcia się w choćby minimalnym stopniu i skierowałeś twarz na przeciwległą ścianę. Wszystko, co mu powiedziałeś... Nie żałowałeś tego - heh, wręcz przewiercało cię wrażenie, że mógłbyś powiedzieć jeszcze więcej, że ta rozmowa by się dłużej potoczyła, gdyby nagle cię nie zmogło - no cóż, nic straconego, zgodnie z twoim planem macie przed sobą jeszcze wiele, naprawdę wiele czasu - co się odwlecze, to nie uciecze, prawda? Och, cholerka, czyżby wstąpiło w ciebie pozytywne myślenie? Nie, to na pewno nie to - to czysty realizm zakładający powodzenie planu... którego zresztą powodzenia w pełni nie zakładałeś. Szanse na wywinięcie się z tego wszystkiego są jak szanse na uniknięcie kuli w rosyjskiej ruletce - niby bardzo duże... ale co, jeśli magazynek zatrzyma się na kuli?
Zerknąłeś na torbę Puchona, potem na samego Puchona - nadal spał, hmm... bez jakiegoś większego znaku "stop" w sobie samym, w zasadzie całkowicie bezczelnie, wstałeś i przeszedłeś się po nią, by wrócić na swoje miejsce - wciągnąłeś ją na swoje kolana i otworzyłeś klapę, na chwilę rozstając się ze swoją szklanką, żeby zerknąć do zawartości tej... czarnej dziury. W zasadzie nie chciałeś wiedzieć, co tam jest. Nie zdziwiłbyś się, gdyby Quacken wyskoczył ci na twarz, albo Kawałek - ten wąż, którego nie widziałeś od czasu waszego pierwszego spotkania. Naprawdę nie lubiłeś węży. Co to w ogóle za pomysł, żeby pozwalać dzieciakom mieć węże w szkole? Tss, cholera jasna...
Dziabnąłeś rzeczy z wierzchu, licząc na to, że właśnie na ciebie czekać będzie ten obiecany rysunek, którego byłeś teraz niezmiernie ciekaw - pewnie jak już go dostaniesz to witki ci opadną i pozostanie zrobić facepalma, ale... to było takie miłe, dostać coś takiego od kogoś, nie ważne, jakby dziwne to nie było i czy by nie przedstawiało pingwina z kolanami... Nie byłbyś sobą, gdybyś się nie wyzłośliwiał i nie gburzył - już i tak wczorajszego dnia Colette wykorzystał cały twój zapas bycia miłym, jaki chowałeś na przynajmniej 50 następnych lat, ha! - nie ma tak dobrze...
Nie chcąc grzebać w jego rzeczach i nie widząc niczego na wierzchu, po prostu odstawiłeś torbę na bok, wyciągnąwszy jakiś notatnik, który od razu otworzyłeś na ostatniej stronie, żeby nie było, że przeglądasz jego rzeczy i poczęstowałeś się jeszcze piórem i kałamarzem, i ostrożnie położyłeś na swoim płaszczu i koszuli, wracając do swojej niezawodnej, Ognistej Kochanki - niby czas spędzony na wgapianiu się w sufit jest czasem przetrwonionym... niby tak, ale jakoś... sam fakt, że obok spał Colette, czynił ten czas wielce owocnym. Poza tym... nie był aż tak bezowocny. Po nakreśleniu paru słów na samym końcu notatnika odstawiłeś go razem z resztą przyrządów do torby Coletta.
W końcu zebrałeś się i wychyliłeś z pokoju, by rozejrzeć po korytarzu - za oknami było już widno...
- Colette, Zboczona Świnio, wstawaj, bo spóźnisz się na śniadanie... - Wymruczałeś, szturchając butem udo Puchona, by zaraz pochylił się po swą zdjętą część garderoby i nałożyć na siebie. - Pamiętaj, że dzisiaj jest pogrzeb - Parę razy przejechać palcami po włosach - i jest, proszę bardzo, fryzura idealna, na której nigdy się nie zawodzisz! Komu potrzebne są niby lustra i strojenie się? Dopóki pewna MAŁPA WREDNA nie decydowała się na używanie super-elektryzujących ruchów, to wszystko było w porządku i na swoim miejscu.

/Jeden rzut na siłę czaru
Bazgranina:


Ostatnio zmieniony przez Sahir Nailah dnia Sro Cze 03, 2015 5:40 am, w całości zmieniany 3 razy
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Sro Cze 03, 2015 5:15 am
The member 'Sahir Nailah' has done the following action : Rzuć kością

'Pojedynek' :
Sala treningowa - Page 3 Dice-icon
Result : 3
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Czw Cze 04, 2015 6:39 pm
Całe szczęście ta Zboczona Świnia spała snem sprawiedliwego. W przeciwnym wypadku życie (i rzyć, hehe.) byłoby poważnie zagrożone, albowiem nie należy NIGDY bagatelizować Smoków i tego, że faktycznie mają manierę rzucania się na... rzeczy. Zwłaszcza kiedy stoją tyłem i... pod napiętą bladą skórą ich ofiar widać przyjemnie zarysowane mięśnie, a po grdyce spływa cudem uratowana kropla alkoholu i... STOP! Na Boga, Panie Nailah umysł Pan do reszty stracił?! Bestia śpi kilka metrów dalej, Pańskie zachowanie jest wysoce nieroztropne! Paradować tu taki... TAKI. Nie godzi się! I jeszcze bez poprawiania tego stanu rzeczy dopuszcza się Pan gwałtu na Smoczej prywatności i przetrzepuje jego torbę! Skandal! Gdzie jest policja?! Gdzie Ministerstwo?! Gdzie Smok...?!
Ahh... na poduszkach. Obrócił się tylko na bok z głębszym westchnieniem. Przy okazji włosy widocznie poodgniatały mu się w różne strony i jeszcze strzepnął sobie łapą okulary. ...ofiara; przynajmniej nie chrapie – tyle dobrego.

W istocie ten zaprawdę godny przeciwnik, przyszły adept trudnej sztuki Białomagicznej, przez cały ten czas zdążył jedynie przekręcić się na bok, najwidoczniej ciesząc się z wolności, jaka dawała mu po kilku godzinach sposobność do poruszenia czymkolwiek poza rękami i głową. Nie to, żeby spało mu się niewygodnie... wręcz atmosfera i bliskość KOGOKOLWIEK w jego łóżku (wow, to jego pierwszy raz, miejcie litość!) wgniotła go tak mocno w poduszki, że nie ocknął się nawet kiedy tego zabrakło. Sam tez mógł wreszcie odrobić spory procent strat w odpoczynku z ostatniego tygodnia, więc łapał cenne minuty dłońmi nawet z większym zapałem niż świetliki; aż bielały mu knykcie. Był ślepy i głuchy na jakiekolwiek poruszenie naokoło, szczere mówiąc, to sprawiało nawet wrażenie, że miałby gdzieś nawet, gdyby go wraz z poduszkami wywieziono wywrotką do Zakazanego Lasu. Jedynym plusem takiej wycieczki były fakt, że pewnie stłukłby na kwaśne jabłko Akromantule, jaka próbowałaby go obudzić. Dlatego też miotający się jak u siebie Sahir tez nie robił na śpiącym gadzie wrażenia i Colette czy tego chciał, czy nie przespał jedną z prawdopodobnie najpiękniejszych widoków w swoim życiu. Hasztag przegryw.
Dopiero jakieś mruczenie i szturchanie trochę go otrzeźwiło i... aa nie, blisko niewystarczająco.
- Jeszcze moment... - burknął i po omacku wyczaił w pobliżu miękką poduchę, jaką wsunął sobie na łeb i takim oto sposobem, magią narzucił na siebie zaklęcie kameleona. Hę, hęę~! I znowu przyszła powtórka szturchnięcia, nosz kurza kapota! Wtedy Colette podniósł się tułowiem do siadu z katem prostym jak Dracula ze swej trumny i zerknął na Sahiradłe spod byka. No piękny był o poranku, po prostu piękny. Jak gremlin.
- Odpitalaj się, Nailah, od mojej diety. - rzucił sucho i ruszył dupsko z poduszek, stając niedaleko i rozprostowując kości; jedna nawet strzyknęła aż miło. A potem o mało nie zabił się o swoja torbę. Czo ona tu...? Nie zostawił jej przypadkiem przed wejściem...? Aż stanął na moment skonsternowany i gapił się na drzwi wejściowe, a potem zerknął pod buty na torbę. Czyżby zaczął coś podejrzewać? Czyżby...? A nie, chyba dał za wygraną i ledwie kucnął, burcząc pod nosem coś nieartykułowanego; trochę się chwiał, ale to wszystko przez to, że nowe legowisko zdążyło mu się spodobać. - Nie przypominasz mi, że coś ci miałem dać. - i w końcu uśmiech, tylko znowu bardziej gremliniasty. - Na przyjemne sny, cobyś mi następnym razem nie wepchnął własnej różdżki w oko za niewinne smyrando. Proszę.
Wysunął z torby ten sam notatnik, ale przemierzył jego pierwsze strony i wyrwał trzecią z kolei, po czym podniósł się, zarzucając torbę na ramię i oddając podarek. Sam wyminął go, żeby zgarnąć okulary z poduszek i przemieścić do zlewu, jaki namierzył zaraz po wsunięciu ich na nochal.
- Potrafię pisać runicznie ledwie w niewielkim stopniu, ale mam nadzieje, że te konkretne się przydadzą i zadziałają tak, jak chciałem spisując je. - wymruczał i na moment zrobił przerwę, żeby opłukać twarz. Lodowata woda podziałała przyjemnie orzeźwiająco; na tyle, ze nie zatrzymywał nawet chłodnych krople, jakie wpłynęły mu za kołnierz. Ba, nawet nie specjalnie oglądał się za ręcznikiem, tylko mokre dłonie wytarł poprzez zmierzwienie czupryny. I tak musiał się wykąpać, więc mógł przemierzyć Hogwart z mokrą twarzą – istniał ledwie cień szansy, że Filch powiesi go za to w lochach za kciuki. - Również... nie jest to jakiś typowy, profesjonalny symbol więc... no jak się nie przyda, albo podziaął gorzej, to po prostu spal go w kominku. - wyszczerzył się, odwracając z powrotem i poprawiając gruboramkowe bryle. Jeszcze wystarczyło, że podniósł z podłogi i otrzepał swoją szatę, żeby być gotowym do drogi.
- Okej... przypuśćmy, że tym razem się ciebie posłucham i pójdę przed pogrzebem na to głupie śniadanie, ale z tej racji wychodzę stąd pierwszy. Wiesz... lepiej, żeby nikt nie natknął się na nas, łażących razem tak wcześnie. - podrapał się po potylicy. - Cóż więc... dzięki za ten, khym, za trening. Było spoko, mam nadzieję, że szybko to powtórzymy. ...i że tym razem będzie może więcej zaklęć. - przygryzł dolną wargę i mijając tego gburowatego wampira, dźgnął go palcem w bok.
Pożegnań, zwłaszcza tych nie na zawsze, nie należało przedłużać, dlatego Puchon tym rychlej dobrał się do drzwi i posyłając Krukonowi ostatnie oczko, zatrzasnął je za sobą. Niedługo po tym wampir zapewne również upuścił Komnatę Obfitości.

Na kartce::

z/t x2
Natalie Dark
Oczekujący
Natalie Dark

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Pon Lut 22, 2016 9:01 pm
(popołudnie) 12 maja 1978 roku

Natalie szła korytarzem, nucąc pod nosem jakąś melodię. Miała dziś dziwnie wesoły humor. W trochę niepokojący sposób.
Szkoda, że w tej szkole jest tak wiele zasad, kar, szlabanów... Nuuuudyyy. Jakby to w ogóle chroniło uczniów przed utratą zdrowia i życia.
Zaśmiała się bezgłośnie.
Dobrze, że można jakoś ominąć te zasady, gdy się chce.
Z powodu niefortunnego zbiegu okoliczności, panna Dark miała dzisiaj bardzo specyficzny humor i chciała go jakoś spożytkować. Miała tak wielką ochotę na mały rozlew krwi, ale przez te wszystkie zasady nie mogła sobie na niego pozwolić. Odznaka prefekta połyskująca na piersi nawet w takim stanie przypominała jej, że nie może w jawny sposób łamać regulaminu. Może szukać luk i omijać nieco zasady, ale nie mogła zorganizować burdy na samym środku Wielkiej Sali.
A szkoda. Było by całkiem zabawnie.
Cięgle nucąc, skupiła się na tym, czego dziś potrzebowała. Miała nadzieję, że i tym razem zdoła przywołać uczynne drzwi, prowadzące prosto do potrzebnego jej miejsca.
Sala, w której można się pojedynkować bez świadków. Sala, w której można się pojedynkować bez świadków. Sala, w której można...
Zatrzymała się, a na jej obliczu wymalował się uśmiech. Uchyliła wrota, a jej oczom ukazała się przestronna komnata nie zagracona niepotrzebnymi przedmiotami.
I to ja rozumiem.
- Felice, idziesz? - krzyknęła do koleżanki, która miała tu dotrzeć za nią z małym opóźnieniem.
Nie musi wiedzieć, jak to miejsce działa. Nie musi tu więcej trafić. Jest mi potrzebna tylko teraz i dowie się tyle, ile będzie konieczne.


Sponsored content

Sala treningowa - Page 3 Empty Re: Sala treningowa

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach