Go down
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Sob Maj 23, 2015 8:47 pm
The member 'Sahir Nailah' has done the following action : Rzuć kością

'Lekcja' :
Sala treningowa - Page 2 Dice-icon
Result :
Sala treningowa - Page 2 Kk60
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Sob Maj 23, 2015 10:45 pm
Chyba tu leżała wolność w tej zażyłości: każdy miał swoje potrzeby, każdy byłby szczęśliwy, gdyby mógł je spełnić, ale wymiar tego szczęścia nigdy nie był i nie będzie przewyższał pragnienia dbania o komfort drugiej osoby. Jeśli się wzajemnie wykluczały, to-to pierwsze zawsze przegrywało. Tęskniło się do niego, walczyło z samym sobą, denerwowało i z czasem wdawało w bójki z partnerem przez nadmiar ciśnienia, ale nigdy na dobrą sprawę nie dopuszczało do decydującego głosu. Tym sposobem dochodziło się do jednoznacznego wniosku, jaki przedstawiał Colette i Sahira w kolejnych z długiej listy, nowych odsłonach: parce pudełek, w których kryły się potwory z dziecięcych koszmarów, zgoła różne od siebie ale przypuszczalnie równie silne i posiadające taką samą wartość wpływu na swojego właściciela. Te bestie czasem zaspokajały się posmakowaniem zakazanego owocu jak kuszących ust albo nęcącej krwi; ale czasem mocno pchały do obdarcia tego drugiego z życia albo godności.
Ale teraz nie był na nie czas, teraz należało zepchnąć je w kąt i patrzeć jak wielki, zły Sahir wścieka się, irytuje brakiem odzewu albo spokojem, powarkuje, szczerzy, syczy, grozi, skacze nieomal do gardła...! I głuchnie wgnieciony w twardą ścianę abstrakcji cmoknięciem o sile Desmaio utrafionego na full na dwóch kostkach; bez żadnych eliksirów, amuletów albo doświadczenia. I w tej samej chwili biedak chce wykaraskać się z niewygodnej dziury i tym samym cofa się do pozycji wyjściowej i ze swojej strony delikatnie napiera na jedyne miejsce, gdzie obydwoje przez te kilka sekund się stykali: usta. To był czysty przypadek. Tak bardzo przypadkowy, że Colette całe szczęście wracał na swoje poprzednie miejsce tyłem do Sahira, bo głupi uśmiech, jaki wymalował się podczas tego spaceru na jego kretyńskiej twarzy, zapewne w końcu doprowadziłby do tańczenia nad wybuchającymi Bombardami. Oj tak wtedy już zupełnie zostałby szmatą do zajebania numero uno na liście tego patologicznego mordercy! Patologicznego mordercy, który nie zamierza uczyć nikogo czarnej magii. A przynajmniej nie Colette – to by świadczyło o tym, że jednak jakiejś zaklęcia zna... Warp nie wywnioskował tego z masakry, jaka rozegrała się na błoniach, to była bardziej kolejna, bardzo błyskotliwa myśl na temat Nailah'a, który tak bardzo uwielbia poznawać i tak mało ma w sobie strachu przed nauką, że nawet jej najczarniejsze zakątki nie są mu straszne. I to prawda. Wystarczy w końcu na niego spojrzeć: te czarne oczy przerażać mogą tylko rzeczy wychodzące daleko poza ramy zwykłych fobii i gdzieś tam czarna magia była igraszka na którą mógł targnąć się gdzieś na przerwie poobiedniej, z nudów, w jakiejś opuszczonej sali. Szkopuł tkwił jednak w tym skąd miał dojście do ksiąg oraz informacji. Ale to już tajemnica i ciekawa opowieść na inną chwilę.
Teraz mistrzem ceremonii była przenikliwa cisza, jaka zawisła między przyjaciółmi tuż po skończeniu przez Cola przyspieszonego wykładu. Dobór wspomnienia oraz skupienie na nim było bardzo istotne, dlatego ten Puchoński Psor nie warzył się przerywać skupienia, zamierając w bezruchu i czekając. Jedyne co, to miał nadzieje, że tym razem myśli Spektrum wszelkiej Czerni wprowadzi tok myśli ja już lekko zaznajomione koryto strumienia świadomości i zaklęcie wyjdzie za pierwszym razem. Ciężko w końcu było stwierdzić, co mógłby zrobić tym razem ze wściekłości, że po długim przekopywaniu wspomnień testral dalej nie chce współdziałać. Może tym razem faktycznie ucierpiałaby cała sala i Colette nie zostałoby nic poza siedzeniem w ciszy na poduszkach i słuchaniem warknięć, wrzasków i wyrzutów Sahira do samego siebie. To by zapowiadało uroczy i wyjątkowo ciepły wieczór. Ciepły od Diabelskiej pożogi.
Na szczęście jednak tym razem jego uczeń osiągnął jedność ze swoim umysłem i zrobił wszystko praktycznie bezbłędnie, tym samym wydając idealny owoc, jaki wylądował po raz kolejny pomiędzy nimi, jak wezwane bóstwo, ale tym razem stworzenie ledwie zarzuciło przerzedzoną grzywą, obróciło się bokiem i roztworzyło błoniaste, lekko podziurawione skrzydło. Prędko jednak dziury zalepiły się i na błonie rozwiniętej na kościach, jak na materiale do oglądania filmów w kinie, pokazała się wyraźniejąca z czasem klatka filmu. A raczej wspomnienia. Pokazane z mało reżyserskiej perspektywy ujęcie... śmierci? Czy snu? Strzykawka zatopiona w zgięciu łokcia dawała mocno jednoznaczny powód tego stanu, ale jednemu, nieruchomemu ujęciu ciężko było dorobić odpowiednią historię, zwłaszcza, że teraz Warp zamilkł na długą chwilę wraz z autorem tego dzieła i z jakimś dziwnym, i odrobinę naiwnym napięciem czekał aż nieruchoma pierś śpiącego chłopca uniesie się choćby o milimetr. I wtedy iluzja doszła do wniosku, że pokazała wystarczajaco wiele i testral złożył miękko swoje skrzydło, po czym przeszedł kawałek na bok i powoli się rozpłynął. Ta wizja i ten cień Patronusa był najwyraźniejszy ze wszystkich i utrzymał się bardzo długo, nie wymagając już nawet z czasem skupienia ze strony swojego twórcy. Najwidoczniej na podstawie odczuć klasyfikował istotność informacji, jaką przekazuje. Col tuż po tym przemieścił nieznacznie zaplecione jak dotąd na piersi ramiona i nieznacznie się nimi objął.
- Powinienem... pytać? - wykrztusił w końcu, spoglądając jednak na miejsce, w jakim stał testral, a nie swojego rozmówcę. - Czy uznać, że to tylko próba możliwości i nie brać tej wiadomości do siebie?
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Sob Maj 23, 2015 11:29 pm
Nigdy nie miał się rozpocząć pożar, który miałby Cię spalić i nigdy nie miały paść słowa, które sprawiłyby, że zaczniesz krwawić - a przynajmniej tak układały się pięknie założenia, czysta teoria, w głowie Sahira Nailaha, który chciał utrzymać swojego Smoka w tej czystości chociażby z tej możliwej dla niego strony, a z drugiej strony - czy naprawdę potrafiłby odmówić, gdyby Colette naciskał, gdyby bardzo-bardzo chciał zanurzyć się w czarnej magii? Chyba nie, chyba długo by się nie opierał - bo wtedy Colette nie byłby tym samym Colettem, którym jest teraz - byłaby to inna osoba, z którą zapewne nie doszedłby do tak głębokiego stanu znajomości, żeby niedosłownie przyznać się, że bawi się zakazanymi, brukającymi duszę tajnikami, które były złe - oj tak, bardzo złe, ale jednocześnie stanowiły swoistą heroinę, od której nie było się łatwo uwolnić, kiedy już raz się ją wzięło i... okazała się być taka słodka. Ta słodkość była z tego wszystkiego najgroźniejsza. Koniec, już było za późno na jakikolwiek odwrót - albo może nie za późno, nigdy nie było za późno by zawrócić z obranej przez siebie drogi i spróbować powędrować w stronę światła, ale Nailah po prostu nie chciał nią wędrować - pewnie po latach skruchy, gdyby zbudował z Warpem piękne wspomnienia, mógłby znowu wyczarować swojego Patronusa, pewnie mógłby zacząć używać Białej Magii i zostać wielkim aurorem, którym chciał zostać przed przemianą w wampira - może. Całkiem prawdopodobny scenariusz, szkoda tylko, że w myślach Sahira jawił się właśnie jako sielankowa bajka, a jak wiadomo - bajek nikt nie bierze na serio, nawet jeśli są mądre, nawet jeśli znajdziemy w nich głębokie przesłanie i weźmiemy sobie do serca, to nadal bajka pozostanie bajką, a nie realną powieścią, która ma prawo mieć miejsce tu i teraz - zawsze musi być w niej coś przekolorowanego, coś podmienionego - choćby to, że zwierzęta potrafią gadać ludzkim głosem - taki tam jeden z najbanalniejszych przykładów.
I tak wyrysował się ten obrazek w mózgu Sahira, choć ten nie miał pojęcia, dlaczego pojawił się akurat teraz, dlaczego akurat w tym momencie o nim pomyślał - po prostu wydawał się oczywistością, która musiała na tym skrzydle zawitać, chociaż tak dawno o nim nie myślałeś, nie wspominałeś tych chwil, które spędziliście wszyscy razem, cała wasza wesoła gromadka, z którą wszystko wydawało się możliwe, wasz maleńki świat, wasze możliwości, wasze obietnice, że zawsze będziecie razem - kto by pomyślał, że "na zawsze" dyktowane będzie ostrzem kosy Śmierci..? Niedługo pewnie do nich dołączysz i będziecie mieli swą wieczność na wyłączność - ciekawe, czy Colette by ich polubił..?
Ciekawe, co u nich słychać..?
Wampir zaplótł ręce na klatce piersiowej, przyglądając się temu obrazkowi - miał w sobie jakiś czar, ta jedna, konkretna klatka - smutny czar, lecz nadal czar...
- Tutaj widziałem go po raz ostatni. Nikt nawet nie wyprawił mu pogrzebu. - Czy łapała cię depresja z tego powodu? Nie, już dawno przestałeś się użalać nad tamtą chwilą - było, minęło, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, tak? Tak więc i głos czarnowłosego był całkowicie spokojny... choć i on nadal się wpatrywał w miejsce w którym przez długą chwilę wisiał wycinek jego życia. - Był dla mnie trochę jak ojciec, albo raczej starszy brat. - Wzruszyłeś lekko ramionami i oderwałeś wzrok od ściany, wyciągając po raz kolejny różdżkę, by wyczarować Cień Patronusa, który po raz kolejny zajaśniał w sali, w której mieli ćwiczyć. - Było, minęło, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. - Rozległ się miły szept, po czym testral znowu się rozpłynął, a Nailah odetchnął i uśmiechnął się pod nosem z samozadowolenia. - Ja czegoś się nie nauczę? Ja się nie nauczę? Ha... - Wymruczał pod nosem z przymkniętymi powiekami, dumny z siebie niemal jak paw.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Nie Maj 24, 2015 12:11 am
Nieee... nie. W tej materii, zresztą nie tylko w niej, oboje byli zgodni; Czarna magia nie była dla wszystkich. Tak po prawdzie nie była dla nikogo, ale wiadomo, że niezachwiana harmonia świata wymaga istnienia staromodnego, sztampowego 'zła'. Musi być czarna magia, żeby był powód istnienia białej i tej pomiędzy. ...szarej? Również sama istota zła w takim rozumieniu była bardo względna i oparta na indywidualnych odczuciach. Zły Sahir mógł mieć w dłoniach różdżkę żądną krwi, dobry Colette miał różdżkę bijąca promieniami słońca. Dwie skrajności pokonają każdego rodzaju przeciwność, której jeśli nie da się złamać siłą, to da podstępem.
Coś w tym było naprawdę przerażające.
O dziwo nie było to jednak widok martwego, najprawdopodobniej zaćpanego na śmierć chłopca. Nie chodziło o to, że Smok został obarczony taką znieczulicą, że wyrwana z kontekstu klatka, pokazująca śmierć niewinnej duszy w formie na jaką nie zasłużyła i do której świat nigdy nie powinien dopuścić; nie robiła na nim wrażenia. Chodziło raczej o formę, z jaką Sahir podał mu to danie i jakim rodzajem dodatków ją okolił. I to z jakim spokojem nawiązywał do dzieła. No właśnie spokój: nie żal, nie bezsilna złość, nie smutek albo tęsknota. Chyba nawet dało się słyszeć pomiędzy słowami jakiś gram ulgi...? Nie, chyba nie, Colette jak zwykle zapuszczał się gdzieś w głąb góry lodowej.
- A kim był naprawdę? - dopytał łagodnie, jednak po rozpłynięciu się fantoma, prześlizgując niespiesznie wzrokiem na rozmówcę. Ciężko było określić przy Sahirze, czy natknęło się na ten aspekt jego życia, o którym lubi opowiadać, czy też nie; to zawsze było balansowanie na cienkiej linii. Choć tym razem ten obraz na powrót zdawał się ukoić bestię wewnątrz wampira i wyczuwalnie go ukoić i uspokoić. Nawet ułatwić przylgniecie do siebie nowo nabytego zaklęcia, które teraz weszło na listę igraszek, wypluwanych z różdżki z dziecinną łatwością. Wreszcie. Aż pocieszony Col, wczuwając się w serwowany mu do ucha szept, na moment, jakby działając pod wpływem rozpatrywania tego jako pieszczoty, przycisnął uch odo ramienia i parsknął. - No ładnie... szepczesz już, brawo. Nie potrzebujesz kartek. - wyprostował się, pozwalając sobie poopalać się w blasku zachwyconego z siebie kocura i zaserwował mu zasłużony aplauz. - Choć niemniej, jeśli będziesz chciał mi coś szepnąć na lekcji, to będzie to bardzo widowiskowe. No i jest jeszcze jedna rzecz... jeśli nie dajesz im wiadomości, to maja funkcje tylko wizualną i możesz nimi dowolnie sterować, końcem różdżki wskazując im drogę.
Wyszczerzył się złośliwie i sam machnął różdżką, nie ściągając wzroku z wampira, wypluwając w jego stronę trzepoczące stworzenie nocy, jakie tym razem popruło co sił wprost na twarz Sahira, gdzie rozprysł się jak bańka, po zetknięciu z bladą skórą. Nie potrzebował być przyzywany na długo, miał ze sobą krótką wiadomość: „Rawr”.
Warp odkleił się po tym ze swojego miejsca i przydreptał bliżej rozmówcy, zaplatając dłonie za sobą i zataczając dookoła czarnowłosego przyczajone kółeczko. Dodatkowo wodził po jego ciele wzrokiem jak rozżarzonym węgielkiem, dając dokładnie odczuć trasę, jaką prześlizgiwał się po szacie: policzek, spad na ramiona, powolne wpełznięcie na bark i łopatkę, w dół wzdłuż kręgosłupa i powrót na biodro, na drugim boku łokieć, dłoń z różdżką, znowu policzek, oczy...
- Biała magia, powiedziałeś... - wymruczał zainteresowany z nutką grozy właściwą dla czarnego charakteru z dobranocki. Powinien jeszcze dla lepszego efektu przystanąć i zatrzeć złowróżbnie kościste łapy. - Jako twój prywatny Wschód Słońca muszę sobie załatwić coś, co zwiększy pole rażenia promieni, żeby praktycznie oślepiały każdego, kto będzie starał się mnie podejść od niewłaściwej strony. Więc. - stop marszu. - Znasz jakieś? Albo inaczej; czy w czasie swoich niezliczonych podróżny po zamku odnalazłeś miejsce z którego będę mógł wyciągnąć świętego, przypuszczalnie książkowego, Graala i zobaczyć z czym tę dziedzinę się je?
O mój Boże, tak, tak.... to uczucie przebiegło mu po kręgosłupie. Silną potrzebę ekspansji, rozwoju i samopowiększenia. Kiedy chciał więcej, mocniej, szybciej. Kiedy miał ochotę być mistrzem, całkiem potężnym, całkiem sprytnym i całkiem szybkim; w końcu mógł ubrać swoją despotyczną stronę w płaszcz wymaganej cechy dla kogoś, kto znalazł wreszcie uosobienie sensu życia, jaki mógłby ochraniać. I dla którego mógłby ochraniać siebie.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Nie Maj 24, 2015 1:10 am
Czy ja wiem, czy Sahir mógłby powiedzieć, że czarna magia nie jest dla wszystkich..? Czarna magia równała się z odpowiedzialnością - były równoważne w równaniu, a jednak co on sam mógł powiedzieć o odpowiedzialności, skoro zachowywał się tak nierozważnie i zdawał sobie sprawę, że coraz bardziej świruje i potrafił przerażać na pewien sposób samego siebie w dziwacznych odruchach, w dziwacznych myślach i dziwacznych podjarach, które go rajcowały i dawały dopalanie, pozwalając poczuć, że żyje się naprawdę, a nie tylko kawalątkiem życia, miotając się od jednego do drugiego rogu tego ringu, gdzie walczyło się... z czym? Chyba jednak nie z samym sobą, bo Sahir coraz rzadziej miewał zajawki na "robienie z sobą czegoś", żeby "coś naprawić", a jeśli już je miał, to zazwyczaj były to te, które drogowskazem prowadziły na dno. Teraz wypada mi tutaj wtrącić swoje gdyby, dlatego zatrzymam ten obraz - obraz rozchodzącej się drogi, gdzie droga w prawo była tą właściwą, tą "dobrą", cokolwiek za dobro uznamy, a lewa tą "złą", cokolwiek za zło uznamy - zamiast ruszyć którąś z nich, przyszło Nailahowi złamać drogowskaz. Dlaczego, zapytacie? Żadna z tych dróg nie prowadziła go do zadowalającego końca - a on ciągle widział przed sobą Smoka, który czekał i w swej niecierpliwości był wręcz nadmiernie cierpliwy - na wszystko można było mieć wyjebane, zero smutku, zero złości! Ludzie? Ludzie się nie liczyli - to robaki, można ich sprzątnąć jednym zaklęciem - właśnie chyba dlatego Sahir nie należał do osób, które powinny dzierżyć w swych dłoniach taką władzę - z drugiej strony jeszcze nie biegał jak kompletnie szalony i nie rzucał kedavrami na prawo i lewo, więc chyba nie jest tak źle, prawda..? Właśnie, tu jest to moje GDYBY. BO co by się stało, GDYBY Coletta nie było? Gdyby nie pojawił się tamtego chłodnego, styczniowego popołudnia, kiedy słońce akurat wychylało się zza chmur? Nailah by już nie żył. Lub - żyłby..? Tak, możliwe, że jednak by żył, ale w Azkabanie, z pewnością nie na wolności - usiadłby tam, na błoniach, albo poleciał do szkoły i mordował dalej - właśnie z tym szaleńczym śmiechem, który to był wspominany i byłby całkowicie oczekiwany od zwariowanego kryminalisty, który za nic ma wartość życia, nie ważne czy swojego, czy cudzego. Na tej wadze nadal panowała wielka dysrównowaga, ale o tym nie teraz, o tym kiedy indziej, jak będzie czas i pora, by przekonać się, że milion ludzi może być całkowicie nierównych przy postawieniu ich obok jednego człowieka.
- Był moim przyjacielem. - Słowo "przyjaciel": to samo słowo-tabu, jak miłość - Nailah nie zwykł nikogo tytułować "przyjaciółmi" we współczesnych mu czasach - to właśnie przez ten bank, który został tak obrabowany ze wszelakich dóbr, że splajtował i trzeba było go zamknąć - teraz otworzono go ponownie, kiedy pewien Smok Katedralny włożył do niego swoje oszczędności, ale przypominał bardziej skarbonkę, niźli bank - ponieważ tylko on tutaj inwestował i te pieniądze nie miały już nigdy iść w obieg. Bank przemieniono na sejf - a strażnikiem tego banku był sam Nailah. Ciekawe, który odważny spróbowałby go obrabować... - Miałem 13 lat, kiedy poprosił mnie, żebym przyniósł mu ostatnią dawkę heroiny i pomógł mu... odejść... Rozumiesz, o co chodzi. - Och, nie, nie wypowie, że "umrzeć" - to słowo nagle stało się za ciężkie, śmierć w ogóle nie pasowała do tego obrazka, który był wrotami do wolności, do... nieskończoności. - Był przedostatni i najstarszy z nas, zostałem tylko ja i jeszcze jeden dzieciak z naszej drużyny. - Nie, nie sprawiało mu problemu rozmawianie o tym - tamten most może i nie został spalony, bo kiepsko ci wychodziło grzebanie przeszłości, ale był klarowny, czysty - byłeś z nim pogodzony, a co najważniejsze chyba - nie wstydziłeś się tego, przynajmniej nie tej części. - Zostawił mnie z burdelem na głowie, a sam poszedł balować, frajer jeden... - Wymruczałeś i odetchnąłeś, unosząc głowę, żeby schować różdżkę i wyciągnąć z kieszeni fajki, czując bardzo intensywną potrzebę zapalenia tu i teraz, podczas gdy Colette zaczął swój swoisty obchód dookoła ciebie, pozostawiając niemal wyrysowane ślady na twoim ciele, jakby miał w tych oczach wetknięte lasery, co z sekundy na sekundę coraz bardziej wyprowadzało cię z równowagi, burząc osiągnięty spokój. Ulga? Tak, była w tym jakaś ulga... Czy to dziwne? Dziwne cieszyć się z tego, że pomogło się komuś trafić do lepszego miejsca? Bo nawet pustka była lepsza od tego, co mieli, a oni wiedzieli, że w świecie pozagrobowym jest o wiele więcej, niż tylko czerń - Bóg nie był okrutny, nie pozostawiłby swych dzieci na zamknięcie w ramach otchłani. Ulga, że najlepszy przyjaciel przestał cierpieć. Że umarł przynajmniej z uśmiechem na ustach. Że już nikt nie wznosił na niego pasa, że... ach, zresztą - przeszłość, słodka przeszłość - i te duchy, które za sobą ciągniemy - duchy zmarłych, które przyoblekły się w jedną, słodziutką siostrę: Śmierć.
- Nie. - Odparłeś wprost, wsuwając papierosa między wargi i odpalając go krańcem różdżki, żeby skierować w końcu podkrążone oczy na Warpa. Zaciągnąłeś się głęboko dymem i wypuściłeś go na bok, przechylając ciężar ciała na drugą nogę. - W bibliotece szkolnej jest kilka tych bardziej podstawowych... może w dziale ksiąg zakazanych coś jest, nie jestem pewien. - Ale to nie byłoby zbyt logiczne, po co zamykać białą magię, mającą służyć zapobieganiu czarnej, w dziale ksiąg zakazanych? Teoretycznie była to bardzo ciężka sztuka... a tak naprawdę białą magię od czarnej dzielił malutki kroczek - sposób jej używania. I tak, Nailah nigdy nie włamał się do działu ksiąg zakazanych. - Znam tylko parę zaklęć z tej dziedziny... ale nie uważam, że powinienem cię ich uczyć, dopóki nie zdobędę jakiejś księgi. - Kolejna przerwa na zaciągnięcie się papierosem - skierował się do poduszek, żeby na nich ostrożnie, powoli usiąść, broń się Boże nie opierając o nic. - Biała magia potrafi być równie groźna, co czarna, jeśli jest źle rzucana... Chcesz się jej uczyć? - Spojrzałeś na Coletta z dołu.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Nie Maj 24, 2015 7:04 pm
Przyjacielem...? To słowo w ustach Sahira przygniatało do ziemi z siłą kilkutonowego ciężarka; proste określenie o niebotycznie wielkim znaczeniu. Jeszcze teraz dodatkowo okraszone wspomnieniem chłopca ginącego od uzależnienia... Tak, niewątpliwie myśl o tym sprawiała że Colette czuł się nieswojo. Schował niejako szyję między unoszącymi się ramionami i sam z początku nie bardzo ruszył się z miejsca, myśląc nad tym jak powinien odbić piłeczkę, jaką mu rzucono. I czy w ogóle powinien...? Niby widać było, że Krukon nie walczy sam ze sobą, żeby wymruczeć pod nosem jakieś zdawkowe informacje, coby jaśnie Pan Dociekliwy się odpierdolił, ale z drugiej strony po raz kolejny pojawiła się jakaś ściana (być może Ściana Niewinności), jaka wyrastała pomiędzy Colette a widoczną na horyzoncie kwintesencją tej historii. Zwykle taka ściana pojawiała się przez nacisk instynktu albo sumienia, jakie wiedzione doświadczeniem starało się uchronić mózg od nadmiaru informacji, jakie w znaczny sposób na niego wpłyną. Albo diametralnie zmienią pogląd na bohatera tej historii – o ile to w ogóle możliwe. Innymi słowy Colette postanowił zachować się jak egoista, odwrócić wzrok od pewnego aspektu tego wspomnienia, żeby uchronić samego siebie przed możliwymi konsekwencjami, jakie mogą nieść pytania: „Dlaczego to zrobił?”, „Co przerażało Go na tym świecie tak, że wybrał śmierć?”, „Dlaczego, Sahirze, postanowiłeś ułatwić Mu ucieczkę aż tak daleko od siebie?”, „Nie było już innych sposobów?” … „Jak się nazywał?” - tak, nawet ostatnie, prozaiczne pytanie zdawało się w przyszłości nieprzyjemnie przywiązać Warpa do nieswojego wspomnienia. Nieswojego i trochę zbyt ciężkiego, nawet jeśli Sahir już się z nim pogodził i pozwolił przyjacielowi w pełni odejść.
- Wydaje mi się, że... chyba rozumiem. - podjął. - Nie z doświadczenia, ale... r..ozumiem.
Zrobiło mu się chłodno, czy to tylko nieprzyjemna, zimna jaszczurka stresu przebiegła mu po kręgosłupie i przysiadła na karku? Mocniejszy dreszcz targnął całym ciałem. Czuł się bardzo dziwnie ze wszystkim, co mówił Nailah – z łatwością, jaką przewyższał wartość śmierci ponad życie i przyrównywał odejście do bardzo przyjemnego, wyczekiwanego końca pewnego rozdziału. I mówił to przy Puchonie, który mimo tandetności tego stwierdzenia, nadal żył z nadzieją, że egzystencja tu ma naprawdę piękny i wartościowy sens. Właściwie to czuł się teraz jak kilkuletnie dziecko, któremu po powrocie z całego popołudnia spędzonego na placu zabaw, jakiś dorosły pokazuje zdjęcia porozrywanych ciał ofiar katastrofy lotniczej, zatrzymując na długo przy wybebeszonych zwłokach i opowiadając o swoich przyjemnych wspomnieniach z jego posiadaczem. I robi palcem 'kuci-kuci' przy fotografii odciętej, wykrzywionej w bólu głowie. Dziecko miało ochotę się rozpłakać, ale wewnętrznie czuło, że nie ma ku temu powodów, bo przecież dorosły wcale go nie straszy. I krztusiło buczenie, choć odsuwało się od zamoczonego we wspomnieniach dorosłego. Cofnij się, dziecino... Już dość... wracaj z powrotem na plac zabaw!
Natychmiast!
Kiedy tylko wampir podszedł do góry poduszek, Colette obrał zupełnie inny kierunek, przechodząc bliżej postawionych manekinów na stojakach i uwiesił się jednemu luźno na szyi, opierając czoło o kawałek drewna, jaki miał zapewne robić za klatkę piersiową.
- Więc żałujesz, że nie poszedłeś wtedy z nim. - chyba jednak pod koniec zmodulował to pytanie tak, że zabrzmiało jak stwierdzenie, jednocześnie nie specjalnie wplatając tam jakiekolwiek emocje. Wziął głęboki wdech i wymusił na sobie zmianę biegu myśli, na tematy bardziej neutralne, jak jego upragniony trening.
- Szkoda... - mlasnął i poprawił się, żeby nie oprzeć cały ciężar tułowia na drewnianej, nieruchomej figurze. - Więc to zapewne koniec treningu na dzisiaj. - o matko, chyba było mu niedobrze. Zamrugał kilka razy szybko powiekami i oderwał poczochrany od tych przytulanek łeb, żeby zerknąć na rozmówcę. Krukon wiedział coś, ale obawiał się uczyć? To cholernie nie w jego stylu, zwykle machnąłby ręką i mając w dupie konsekwencje zasadziłby najcięższe zaklęcie ever. A potem popijał Cole z lodem, oglądając z balkonu to, jak Colette jej używa i niechcący sieje spustoszenie. Ale jak wolał... tylko w tej chwili Dział Ksiąg Zakazanych był pozamykany na trzy spusty, tak, że nawet wzorowy i daleki od mordu Pan Warp mógł sobie pochuchać w klamkę i odejść nieusatysfakcjonowany. Czyli chyba z nauki nici...
- Czemu miałbym się jej nie uczyć? Nie sądzę, aby jej cena była specjalnie wyższa, niż ta, jaką płaci się Czarnej Magii. W końcu zważywszy już nawet na jej nazwę i odwrotność od mrocznej bliźniaczki ma pomagać swoim adeptom i ludziom, którym za jej użyciem, oni chcą pomóc. Nie wydaje się być też w pierwszym odczuciu wyjątkowo kapryśną kochanką. - fuknął sam do siebie, śledząc wzrokiem rozwiany dym papierosowy, jaki na maleńkiej powierzchni osłaniał szczyt górki poduszek, swoją cieniutką firanką. - Tak, chcę. I postaram się zdobyć takie księgo, to w końcu nie może być trudne, na Boga. Co to za świat w którym łatwiej jest być 'tym złym'. Dam głowę, ze jakbym się postarał to na 10 uczniów miotających na wszystkie strony czarną magią, znalazłbym może jednego, jaki słyszał o zaklęciach białomagicznych. I zapewne jego trup jest na błoniach. - zrobił facepalma, posiłkując się dłonią manekina.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Nie Maj 24, 2015 7:38 pm
Kolejny raz zaczynać od "gdyby"..? Słodki Smoku - twoje łuski potrafią być takie miękkie, że byle paznokieć ludzki jest w stanie je przeciąć - czemu tak głęboko zakopujesz się w miejscach, w których śmierdzi już trupem od bardzo dawna, że nawet robaki opuściły już obżarte ciało i pozostawiły sam szkielet? Szukasz czaszek i pasujących do nich kości w grobowcu, który otwiera przed tobą wampir w tych szczątkach informacji, tylko dlatego, że sam zapytałeś go o klucz, a on, jak sam zauważyłeś, czuł się przy tobie już o tyle swobodnie, że nie widział żadnych powodów, żeby coś przed tobą ukrywać - zwłaszcza nie fragmenty życia... cholera, bardziej pozytywne? Spośród wszystkich stworzonych wspomnień które najmocniej oddziaływały psychikę, to to jedno... nie było takie złe, patrząc na nie z perspektywy czasu - jednak dla Ciebie to zbyt wiele... czy twoje życie było aż tak spokojne? Czy dorastałeś w aż tak doskonałej, mydlanej bańce, która chroniła cię przed złem tego świata, utkanym przez dobrą Fortunę, jaka była ci matą i ojcem, bratem i siostrą, pragnąc przebywać z tobą na każdym kroku? I te wszystkie pytania... Coraz mocniej grzebać w tej spulchnionej ziemi, czy sobie darować i zasłonić ponownie oczy, szybko uciekając z grobowca, byleby jego drzwi zatrzasnęły się jak najszybciej - o zgrozo, to nie było nawet piętro minus jeden, to dopiero półpiętro - wiesz, ile jeszcze ci tych pięter pozostało do zwiedzenia..? Bardzo, bardzo dużo... Chyba jednak nie jesteś zwiedzaniem miejsc przerażających, których śladów nie przetarł żaden człowiek - więc jak chcesz dostać się na tą ponurą wyspę? Powoli zaczyna Cię to przerastać...
- Colette... Wszystko okej? - Zauważyłeś jego dziwnie mętne spojrzenie, jego uciekanie wzrokiem, wyczułeś niemal sam, jak się wzdraga, kiedy mu się przypatrywałeś w zdziwieniu, nie wiedząc, co się tak właściwie stało, skoro jeszcze przed chwilą wszystko było w porządku - a może właśnie wcale nie było..? Otworzenie maleńkiej Puszki Pandory skończyło się fiaskiem i nie znaleziono tam żadnych cennych dóbr - oczy tego Wschodzącego Słońca przynajmniej ich nie widziały - więc zamknąłeś wieko, starając się pojąć, czemu Colette nie był w stanie dostrzec tego samego, co ty, choć odpowiedź była nader oczywista i wyrzuciłeś mu ją w twarz już przy pierwszym spotkaniu - pochodziliście z drastycznie innych światów... - No coś ty, żartujesz? - O co tutaj chodzi? Jakiś szkodnik wkradł się do myśli Coletta - Twoja kochana siostra przeniosła nagle odzienie swej szaty z Ciebie na Coletta, oj nie, on nie mógł jej nosić, nie miał tak silnych ramion, by ją udźwignąć - spaczyłaby go, zniszczyła... dość, koniec z pokazywaniem zdjęć i historią, choć coś ciężkiego pojawiło się w twoim wnętrzu, kiedy się podniosłeś, w pierwszym momencie czując nieprzyjemny zawrót głowy, nim podszedłeś do niego miękkimi, leniwymi krokami... i objąłeś go lekko ramionami, zarzucając je na jego braki, by nachylić się ku niemu, krzyżując własne ręce i ucałować go w skroń. Kontynuowanie tematu? Próby pocieszenia? Nailah nigdy nie był dobry w pocieszaniu, za to był pewien, że cokolwiek by teraz nie powiedział, przygnębi to Smoka jeszcze bardziej.
- Bardzo się cieszę, że chcesz się jej uczyć. Ta myśl jest podniecająca. - Uśmiechnąłeś się kącikiem ust, oddając mu jego własną przestrzeń. - Nie jestem w stanie używać białej magii, więc nie mogę cię jej uczyć w praktyce, mogę ci tylko przekazać teorię, a ponieważ nigdy białej magii prócz Patronusa nie używałem, nie będę ryzykować, że mój umysł wypaczył jakieś zaklęcie i nauczę cię czegoś, co ci urwie rękę. - Przy magii, zwłaszcza magii potężnej, trzeba było zachowywać pewien umiar - nawet Nailah nie rzucał się z motyką na słońce, a zwłaszcza nie zamierzał się z nią rzucać, kiedy nie był pewien, czy ta motyka nie jest aby połamana - był jakiś minimalny rozsądek w tym Krukonie. W zasadzie, jeśli chodziło o niebezpieczeństwo, to czasami zadziwiająco dużo. To jego drugie zdanie, druga wypowiedź, choć względnie miała być chyba żartem... zawierała w sobie za dużo żalu. Rozczarowania? Niewidoczne na pierwszy rzut oka, ale przechodziło przez twoją skórę... - Zło zawsze miało łatwiej. Diabeł nie grzeszy sumieniem, moralnością, ni honorem.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Nie Maj 24, 2015 8:35 pm
Boże, nie chciał być słaby! Nie chciał reagować w taki sposób! Chciał przygody, wspaniałych, może nawet cholernie niebezpiecznych wspomnień, ale w kolorowym, diabelnie szybkim wagoniku jego kolejki: Śmierć, Zło Tego Świata, Nastoletnia Narkomania albo Dealerstwo, Pomoc Przyjaciołom W Opuszczeniu Tego Świata, Morze Krwi, Oblepione Zgniłym Mięsem Czaszki i wiele innych patologicznych rzeczy, były jak ściany. Mógł się przebić przez jedną, drugą, trzecią, ale wagonik wyginał się i niszczał, odpadały o niego kolorowe blachy, a z czasem ściany i tak robiły się coraz grubsze. On wytrzyma... wytrzyma, jest mocny i ma warstwy, ale potrzebował czasu. Zahamowania z iskrami, wytoczenia się chybotliwie na stały grunt i chwili leżenia na zielonej trawce. Tam, gdzie nawet jeśli ta ściana majaczyła gdzieś obok, to nie była przynajmniej tym, do czego jeszcze kilka minut temu pruł bez opamiętania. Nie żałował pytań, jakie już zdążył zadać, tak samo jak nie żałował tego, że zobaczył coś wartościowego z życia Sahira, w końcu to z tego wampir był zbudowany. Nie chciał tez okazać zniechęcenia tym, że Krukon się przed nim otworzył, ale po tych wspomnieniach jakoś ciężko było nawet na pokaz zachować równowagę i uśmieszek, nawet dla Warpa. Uderzyła go wielka fala emocji, sprawiając, że prąd przykrył go aż po kasztanową czuprynę i przecierał spory kawałek po kamiennym dnie. I zostawił tam, z niezrozumieniem wpatrując się w błękitne, spokojne niebo, z twarzą i pulsującym od bólu ciałem, całym oblepionym od piachu plaży i teraz ledwie muskanym gdzieniegdzie przez przypływ. Było mu trochę duszno w tej wielkiej sali; chyba faktycznie jakiś robal zaczął toczyć jego wnętrzności, kiedy tak stał wsparty o drewnianego ludzika. Z początku bezrefleksyjnie przyjął bliskość i kojący pocałunek, po którym przymknął powieki do połowy i nie kłopotał się nawet poprawieniem zsuwających z nosa okularów. Nie otrzeźwił się i nie wyrwał z zamyślenia, ale zsunął ciężko łapska z kawałka drewna i objął nimi splecione na jego torsie, blade dłonie.
- Czemu mówisz o tym wszystkim z takim spokojem...? - mruknął, nie oderwawszy jednak czoła od wypiętej dumnie klatki piersiowej manekina, wyrażając tym samym swoje niezrozumienie, wpatrując zaciekle w jego smuklutkie nóżki. - Nie myśl sobie za dużo; to rozbrajająco wspaniałe, że odpuściłeś przynajmniej temu duchowi przeszłości i pozwoliłeś odejść tam, gdzie się kierował, ale mówisz o śmierci w sposób, jakiego nie potrafię już nawet zaklasyfikować do czarnego humoru. I przez to nie potrafię się też z tego śmiać albo jakkolwiek cieszyć.
Nie puścił go, nie dał sobie zwrócić wolności i przestrzeni, jakiej teraz nie potrzebował – zacisnął palce na rękawach jego szaty, nie dając mu się cofnąć wystarczająco daleko. Kompletnie nie wiedział jak to rozegrać i jak się stosownie ze swojego zaufania wytłumaczyć, ale wiedział, że teraz nie chce rozmawiać na odległość; dlatego skorzystał z sąsiadującej obok kolumny i zrobił te kilka kroków w jej stronę, pociągając za sobą rozmówce. Oparł się o jej zimną powierzchnię plecami i praktycznie doprowadził do ich zderzenia, kiedy ostatnie pociągniecie okazało się szarpnięciem, jakie po sekundzie od kolizji, zakleszczyło mocno ramiona wokół klatki piersiowej ofiary i oparło policzek drapieżcy o jej bark.
- Musze się powstrzymać przed utratą wiary. - szepnął do siebie i przymknął oczy, a raczej zacisnął powieki z siłą, od której pod nimi na czarnym tle wystrzeliło kilka fajerwerków. - Wiesz, kiedy wreszcie zebrałem w sobie tyle odwagi, żeby zagadać do szkolnego straszaka pewnego styczniowego przedpołudnia, tuż przed wejściem do tej zacnej placówki; szedłem do niego z duszą na ramieniu, myśląc sobie: well, fuck it, najwyżej mi wpierdoli. Ale nie zrobił tego. Potem szedłem do uroczej altanki na szczycie wzgórza, z myślą: cóż, przynajmniej go poznam. A potem zacząłem spotykać go w innych, różnorodnych miejscach i moje plany osiągnęły kolejny poziom, w którym myślałem tylko o tym, żeby jakoś umilić mu dzień. Wpadając na młode brzozy, dokarmiając zwierzęta z Zakazanego Lasu, śpiewając mu, opowiadając durne kawały i durniejsze, abstrakcyjne plany na przyszłość; żeby choć trochę zbyć to, co zrobili mu inni. I łatwo było sobie idiotycznie myśleć, że mi się uda, w końcu jestem głównym bohaterem swojej historii, a w każdej przygodówce główny bohater przezywa i zawsze mu się udaje; i zawsze wszystko jest fair, nawet jeśli nie osiąga tego łatwo. I ciągle starałem się go dogonić i nie stać mimo wszystko tym nudnym aspektem jego życia, aż nie trafiłem w środek rzeźni, w której się znajdował. A potem trafił w ręce prawa i zniknął dla mnie na cały tydzień. - mówił powoli, w większości na ciężkim wydechu. - Starałem się zrozumieć, co on tam do kurwy nędzy wtedy robił... nie oceniać, po prostu zrozumieć. Przecinająca mnie myśl o tym, że mimo największych i idiotycznych starań, po prostu szukał tam śmierci, była tym, co cofało mi posiłek z powrotem do przełyku i przytrzymywało powieki otwarte nawet późno w nocy. A potem wrócił i wszystko wydawało się być w porządku, ułatwiało okłamywanie samego siebie, że: nie, wcale tak nie było, że to był wypadek, pech, złe koleje losu, jakie przecież go prześladują. Zawsze w końcu mówił o tym pieprzonym pechu. … a potem ukazał mi się chłopiec ze strzykawką, zatopioną w cienkiej, bladej skórze i zazdrosne spojrzenie szkolnego straszaka, który z zadziwiającą ulgą oceniał to, co wtedy chłopca spotkało. I belka nośna kłamstwa runęła z łoskotem podnosząc krztuszący tuman kurzu.
Zamarł na długą chwilę w ciszy i otworzył powieki, zaciskając mocniej palce na szacie z kobaltowymi wstawkami.
- ...czy istnieje jeszcze jakaś maleńka, minimalna, nawet najmniejsza na świecie szansa na to, że kiedykolwiek mogłoby mi udać się przywrócić ci miłość do życia? Bo jeśli zamierzasz odejść przy najbliższej, nadarzającej się okazji, to...
Ooo nie, nie powie tego.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Nie Maj 24, 2015 10:21 pm
Lekki pociągnięcie - pył zsunął się z krańca papierosa i opadł częściowo na ubranie Coletta, częściowo na ziemię, przyciągany ledwo widoczną siłą grawitacji, nazbierany do tego stopnia, że nie mógł poparzyć, zrobić szkody na materiale, a został przeciążony - więc urwał się. Lecz wampir nie oddalił. Przytrzymany został, choć już był w pół kroku do tyłu i ten pół kroku cofnął, zostając przy nim, wysuwając tylko jedną rękę, żeby przyłożyć filtr do warg, czerpiąc z niego swoiście paskudną przyjemność - smród spalonego tytoniu miał w sobie przynajmniej jedną, gigantyczną zaletę - zbaijał wszystkie inne zapachy i otępiał skutecznie wyczulone powonienie, nie pozwalając wędrować myślami w granice tych torów, w których wszystko zalewało się tylko pragnieniem krwi, kiedy on chciał po prostu stać przy Colettcie, w tej czy innej pozycji, słuchać jego serca, ciężkiego oddechu, jakby się dusił - topielec... topielec-samobójca, po którego chciałeś wyciągnąć dłoń, a jednak nie skoczyłeś za nim, choć widziałeś go wyraźnie - coś sprawiało, że w tej chwili twój Anioł był dla Ciebie nieosiągalny... A gdybyś go dotknął, to rozpłynął by się w ciepłym blasku, powędrował tam, gdzie już nawet twe oczy go nie pochwycą - nigdy więcej byś go nie ujrzał. Więc siedzisz tam, na krańcu pomostu, podczas sztormu, z nędzną dłonią wyciągniętą w jego kierunku, by ją złapał, by się jej chwycił, choć skłamałbym, gdyby to odbicie piłeczki i postawienie ściany nie ubodło go w jakiś sposób - nie ten, w którym miałby jakiś żal do Coletta, ale ten, który idiotycznie przeświadczył go w konieczności zamykania swojego świata przed tym zewnętrznym i przed oczyma innych ludzi, bo ilekroć starali się spojrzeć na niego przez twój pryzmat, zaczynali zapędzać się na jakieś bagno, którego mimo najszczerszych chęci nie byli zdolni objąć umysłem. Wyglądało na to, że musisz bardziej dbać o swojego Smoka, choć pozostawało tyle elementów jego wnętrza, których nie rozumiałeś i które wciąż chciałeś poznać, chciałeś jego wyjaśnień, chciałeś mu opowiedzieć o wszystkim... lecz teraz? Teraz cofasz się do swojego grobowca i zatrzaskujesz drzwi - zamyka się on na klucz od wewnątrz, a z zewnątrz? Z zewnątrz ściany nie ma. Podszedłeś za szybko, nie dziwiło cię przeciążenie machiny, która teraz musiała sobie jakoś poradzić - zdecydowałeś, że miast wracać do tematu katakumb, pomożesz choć ją naprawisz i wskażesz jej zupełnie inny kierunek, by więcej nie narażać jej na spotykanie się z tymi solidnymi fundamentami, decydując się patrzeć realistycznie na to, co może przynieść przyszłość, a ta gwarantowała to samo, swoiste odcięcie, jednak nawet nie było ci jakoś szczególnie przykro z tego powodu. W zasadzie... w ogóle nie było ci przykro. Może to dlatego, że tak bardzo teraz chciałeś, żeby Colette znów się uśmiechnął i przestał zamartwiać pierdołami z twojego życia?
- Jak Twoim zdaniem powinienem o tym mówić, Colette? Z drżącym głosem? Z żalem? Z rozpaczą? Mówiłem ci: wszyscy poszukiwaliśmy nieskończoności i odnaleźliśmy ją w śmierci... A Moja Siostra potrafi być wyjątkowo łagodnym stworzeniem. - Niemal szeptałeś mu do ucha, mruczałeś cicho, by nie zawieść spokoju, który zaczął wokół was krążyć - w tej sali zapanowała naprawdę dziwna cisza, ale nie była ona wroga - przynajmniej nie tobie... Zamykała was w intymnej sferze waszych własnych, kolidujących ze sobą światów, a ty właśnie chciałeś rozjaśnić dla niego ten swój, pokazać mu, że są tutaj bezpieczne drogi, które są naprawdę ładne, przejezdne... Niech tylko zostanie, choć jeszcze chwilkę dłużej, niech się nie wycofuje, nie ucieka... - Prawda jest taka, Colette, że trochę się boję. - Szept... ten szept... ten głos gdzieś z głębi, który teraz tańczył - to jesteś prawdziwy ty? Tylko ty, nic poza tym? Żadnych zasłon i masek, żadnych wiedźm i udawania..? Nie wiesz, kim jest osoba nazywana "TY", ale czułeś, że możesz mu powiedzieć wszystko, nie ważne, co przychodziło do twych myśli, tylko że wolałeś większość pozostawiać w głębi siebie i dusić - by nie raniły jego, skoro tobie zazwyczaj nie czyniły żadnej krzywdy. - Boję się, że ten spokój we mnie się rozmyje, a lekkie wspomnienia zamienią się znowu w ciężar, którego nie uniosę. - Powiedzieć, zapomnieć - jednak nigdy o tym nie mówiłeś. Obszyty byłeś sekretami i tajemnicami, do których nie dotarł żaden śmiałek, a mogły stać otworem przed tym, który bardzo słusznie obawiał się ciężaru, jaki ze sobą niosły, dlatego też ich posiadacz wolał je oddalić od niego, jak tylko się da - choć wiedział, że Colette nie jest słaby... To chyba nie miało zbyt wiele wspólnego ze słabością. To było właśnie to pękanie dotychczasowej wizji świata, dlatego... dlatego grunt opadał mu pod nogami.
Potem zaczęła się opowieść.
Opowieść ta była sercu bardzo bliska i sprawiała, że pojawiało się w nim coś ciepłego - zdawać by się nawet mogło, że ten organ, tak brutalnie wyrwany z kieszeni kurtki Coletta pewnego dnia, wyrzucony do morza, gdzie miał zostać... jakimś sposobem wydostał się z niego i wrócił na swoje miejsce. Znów mogłeś czuć, jak to serce bije w rytmie słów płynących z ciepłych warg, które nutami potrafiły wskrzesić to, co dawno było obrzydliwe i przegniłe. Mówił o pewnym styczniowym dniu, kiedy się poznali i o własnych myślach, które ujmowały w tak wielkim streszczeniu wszystko, co wtedy sam wewnętrznie przeżywał bohater główny, próbując nawiązać kontakt z tym drugim - chyba też był bohaterem planu pierwszego, chociaż nigdy byś samego siebie tak nie nazwał.
- Wiesz co, Colette..? - Odezwałeś się dopiero po długiej, długiej chwili przeciągającego się milczenia - nie musiał kończyć, jego wszystkie emocje ściskające te biedne serce przepływały przez ciebie, jakbyś do niczego innego nie został stworzony, tylko do chłonięcia jego obaw i lęków, by przepadły, choć to dlatego właśnie wszyscy są ludźmi, o której to rasie mówią z taką dumą, dlatego jesteśmy, jacy jesteśmy - ponieważ żyły nasze wypełnia nie tylko radość, ale i smutek. Nasze jestestwo składa się z wielu warstw, które po dodaniu tworzą to "ja" - i oby Colette nigdy swego "ja" nie zapomniał, obojętnie, jak ciemne i ponure będą ścieżki, po których wędrujecie. - Wstydzę się i żałuję tego, co zrobiłem, jak niczego innego w swoim życiu. - Ta żałość cię wypełniała, świadomość istotnego błędu, jaki popełniłeś, lecz jak już jemu powiedziałeś na głos - nic nie da płakanie nad rozlanym mlekiem... w tej chwili sam w to wierzyłeś, żeby i on mógł w to uwierzyć i odzyskać swą zachwianą równowagę - chyba pokaleczył sobie nogi od tych upadków... - Ale... jestem... chyba jestem teraz szczęśliwy. Czuję taki cudowny spokój, ciepło i ulgę, tylko dlatego, że jesteś tuż obok... - Opierałeś się rękoma o ścianę po bokach Coletta, pochylając lekko głowę, nie odsuwając się nawet o krok - czułeś ból, gorączkę, coraz większą słabość ciała, lecz te wszystkie fizyczne dolegliwości były niczym przy fakcie pragnienia spędzenia z nim czasu. - Jestem szczęśliwy... - Przymknąłeś powieki, przylegając do niego i rozluźniając mięśnie.
Colette...
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Pon Maj 25, 2015 12:19 am
Nie rozumiał. Taki był inteligentny, elokwentny i oczytany, a tak po prostu nie rozumiał. Życia najwidoczniej. Albo śmierci. Taki schowany w swojej kryształowej bańce, że zapomniał, iż całe to zło, nie jest gdzieś daleko, na papierze gazet albo ekranie telewizora, tylko rozgrywa się zaraz obok za zakrętem. I nie wszystkie tragedie znajdują sprawiedliwość albo mają najmniejszą ochotę być zauważone czy opowiedziane. Sahir też miał swoją tragedię i wraz ze swoimi tajemnicami, był prawdziwym kotem w worku - ale nawet Colette, po tak mocno zacieśniającej się więzi z nim, nie podejrzewał, że ten wór jest tak wielki i że tragedie nie występują tam w liczbie pojedynczej albo chociażby parą. Że jest ich cała, wielka sterta. Zupełnie jak tych poduszek w roku komnaty, ale skojarzenia jakie nasuwały się po patrzeniu na nie były skrajnie inne. Puchon nie był przygotowany na odkrycie namiastki kolejnej, jakby nie patrzeć przykrej, tajemnicy jeszcze kiedy nie zdążył wypytać o pięć poprzednich. Kolejna i kolejna, i kolejna cegiełka, nie nadążał ich układać, wszystko mu się mieszało; dlatego musiał wysunąć się z zatęchłego grobowca i nabrać oddechu. Nie zamierzał uciekać, nie zamierzał odchodzić i pozostawiać już zbudowanego mostu samopas, do wyniszczenia. A teraz jeszcze ta sprawa z poszukiwaniem śmierci... za dużo. Za dużo, tak się cały czas starał, iż świadomość tego, że Sahir robił mu nadzieje, za jego plecami knując sobie piękny plan odejścia z tego świata w wielkim stylu, sprawił, że kolana się pod chłopakiem ugięły i ciała ta misternie układana z cegiełek ściana, runęła mu na łeb. I zostawiała go, przygniecionego przez odłamki układanki, starającego się na poczekaniu wymyślić jakiś mądry, jednocześnie przemawiający do Nailah'a argument za tym, by jednak został. Zostań, błagam? Nie dam sobie bez ciebie rady? Wiosna jest czasem, gdzie wszystko odżywa, nie umiera? Będzie lepiej...? Już jest lepiej...? Im dalej w głąb, tym słowa układały się coraz tandetniej. Dlatego w końcu rozerwał długo zbierany worek i wyrzucił z siebie pomyje, które zbierał, nie chcąc do końca, by Kocur był ich świadom. I to wszystko teraz zabrzmiało bardzo, bardzo żałośnie. Ponoć nie powinno się pokazywać pełni tego, jak nam zależy, bo jeszcze dana osoba poczuje si,e zbyt pewnym Panem Sytuacji i zacznie wykorzystywać swoją marionetkę na różne, nieprzyjemne sposoby, bo 'i tak wróci'. Ale chyba już za późno na takie życiowe mądrości.
I nadeszła godzina sądu.
Stał tam przy tej kolumnie cały roztrzęsiony, z twarzą praktycznie wtopioną w fałdy ubrań wampira, otoczony z każdej strony przez jego zapach i zakryty po czubek głowy rzucanym przezeń cieniem, i po prostu się bał. Po raz pierwszy od kiedy na dobre poznał Sahira, bał się w jego towarzystwie jak chyba nikt nigdy – ale nie samego Krukona, jego gniewu, agresji albo szczerzącej teraz zębiska bestii, jaka siedziała gdzieś w jego środku. Teraz po prostu bał się odpowiedzi, tej przeczącej. Nie ma już nadziei, Colette. Przyszedłeś za późno Colette. Gdyby padło, musiałby dokończyć zdanie... że wtedy nie widzi już w tym wszystkim sensu. Że Kocur jest beznamiętnym idiotą, jeśli nie dopuszczał do siebie myśli, że jego Słonce go potrzebuje. I wielkim egoistą, jak już zdążył się nasłuchać przygnieciony przez drzewo na skraju Zakazanego Lasu, jeśli sadził, że jego życie należy tylko do niego. A Col nie chciał znowu tego mówić, ani tracić wiary, ani odpuszczać: chciał sensu i celu – a gdzie niby był sens, jeśli cel sam chciał zniknąć?
Milczał, starając się nie wyłożyć na trzęsących udach i nabierać powietrza w bardziej unormowanym rytmie.
- Nie wiem jak... - wymruczał żałośnie. - Ale może nie jak o ziemi obiecanej...?
Po śmierci zostajemy sami. Cali, kurwa, sami. Colette nie wierzył w piekło i niebo, wierzył za to w to, że nie ma życia po życiu i po utracie tej jednej, jedynej możliwości do bycia tu i teraz, materialnym, mogącym z powodzeniem szukać ujścia dla pragnień i marzeń, dusza po prostu wyparowuje. Chyba, że miało się niedokończone sprawy i na wieki związywało z miejscem, zostając niezaspokojonym, smętnym duchem. Więc Warp mógł BYĆ z Sahirem tylko teraz. Już nigdy i nigdzie więcej. Dlatego tak bolało. I dlatego świat tak niesamowicie się skurczył, do postaci zimnej kolumny i oglądanego z bliska, ciemnego materiału Krukońskiej szaty.
Colette mało wiedział o tym, z czym musiał się mierzyć Sahir i jego grupka przyjaciół, może dlatego tak lekko było mu mówić o tym, że nie pojmuje, dlaczego woleli już pozamykać swoje książki. Mógł być tylko wdzięczny, że Kocur chodził swoimi drogami i nie wybrał przetartej przez nich ścieżki. Dlatego jego linia obrony była taka marna podczas tej szeptanej rozmowy – z jednej strony ciesząc się, że czarnowłosy poradził sobie z tą stratą, z drugiej jednak niezadowolony ze stwierdzeń, jakie przez to podsuwał mu własny mózg.
Finalna odpowiedź już się zbliżała. Materiał szaty szurnął mu między palcami, skarżąc się na niewłaściwe, brutalne traktowanie. I słuchał, słuchał, nie dostając jednoznacznej odpowiedzi, jak to w rozmowach z tym konkretnym wampirem bywało, ale dając się kołysać przez wibrujący mu nad uchem tembr i zdawkowe, ale błyskotliwie trafne zdania. Był szczęśliwy...? Tak, teraz...? Colette słysząc to, zagryzł zębami dolną wargę i rozsunął wreszcie powieki, czując jak kochane ciało powoli, z odprężeniem wiotczeje w jego objęciach i odruchowo pochwycił go mocniej.
- Czyli mówisz, że mogę próbować brnąć dalej...? - odparł jakby wyraźniej niż wcześniej, jakby gula tkwiąca mu w gardle, stopniowo cofała się i odpuszczała, pozwalając mu odetchnąć i uspokoić się. - I że będziesz pilnować należycie swojego tyłu, kiedy znowu wpadniesz w wir walki? - uśmiechnął się niemrawo pod nosem. Nie uchroni Sahira przed wszystkim, a już zwłaszcza nie przed jego własnymi ciągotami, ale mógł chociaż mieć nadzieję, że wtedy bestia nie przydusi tego małego szeptu sumienia, jakie popchnie wampira do chronienia się przed Avadami.
- Chce mieć do kogo wracać, Sahir. I do kogo uśmiechać, kiedy jestem cholernie zmęczony, jak zabraknie ciebie... - sapnął. - Nie mam zamiaru konkurować z twoimi przyjaciółmi, być o nich zazdrosny albo nie doceniać więzi, jaka was łączyła, ale oni są już tam, gdzie chcieli trafić. A tu jestem ja. I potrzebuje cię. - dłonie zjechały mu na moment z pleców kochanka, żeby wsunąć je pod płaszcz szaty i przylgnąć doń mocniej. - I mogę zagwarantować, że tak długo jak zdecydujesz się tu zostać, ja będę się starał nawet bardziej, żebyś nie miał już wątpliwości. Żadnych. Względem niczego.
Colette zboczona świnia. I złotousty egoista.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Pon Maj 25, 2015 5:46 am
Ziemia obiecana... Śmierć Ziemią Obiecaną..? Naprawdę tamten ląd po drugiej stronie Styksu aż tak mocno cię pociągał? Jakoś nie widziałeś tego tak wyraziście, do momentu, w którym pan Warp po raz kolejny Cię oświecił, zdradzając ci jedną z wielu życiowych prawd, które tańczyły ci przed oczyma, ale byłeś zbyt ślepy, by je dostrzec - za mocno zanurzony w stwarzanej przez siebie pożodze, w Piekle samego siebie - dlatego nie było żadnej odpowiedzi od razu i nie sądzę, żeby wraz z płynącym tekstem jakakolwiek się pojawiła - i widzicie? Nie ma początku od "gdyby", bo tutaj nagle wszystko układało się pod stopami, pozostawało na wyciągnięcie bladych palców - brak niemożliwych, brak niepewnych - to Wschód... Nie wiem, ile razy można go przeżywać, ale skoro ma się swój prywatny, ten jeden jedyny, jeden prawdziwy - pewnie wiele razy. Tylko gdzie zachód..? Kiedy spychasz tą okrągłą tarczę w dół swoim ciężarem, przymusem Nocy, jaki miażdży, wiesz, że jeśli tylko wyłagodniejesz, to i łagodność przyjdzie po Ciebie - Ten Anioł nie zniknie, gdy go dotkniesz - patrz, już go dotykasz i nic złego się nie dzieje, wręcz przeciwnie - topielec już jest przy tobie, wyciągasz go, a on chętnie wychodzi - zaraz wzejdzie, jeszcze parę chwil, mimowolnie lekko się uśmiechasz, chociaż chyba nie pozostało ci zbyt wiele sił - uleciały jak powietrze z balonika, bo chociaż nikt go nie przebił gwałtownie igłą, to nie został dobrze zawiązany i hel ulatywał stopniowo, nie pozwalając już wznosić się pod niebiosa. Tak i opadły skrzydła... Tylko co z tego, że sypią się czarne lotki, skoro ty nadal lecisz wśród chmur, przylegając do ciepłej skóry Smoka..? Możesz spokojnie zasnąć pośród lekkości i cudów oferowanych przez Fortunę - dlatego wróć, Siostro, wróć na swoje miejsce, przestań osaczać słabszego od siebie i wróć wreszcie do tego, który mierzył się z tobą od dawien dawna, odkąd upatrzyłaś go sobie za przewodnika, a Ty, Kocie, oddaj już matkę Fortunę jej Synowi - bo nie pasują do was barwy, jakie właśnie przybraliście, chociaż byłeś pewien (a może tylko naiwnie się łudziłeś), że Smok gotów był poddać się w tym przedstawieniu i poświęcić choć na tą krótką chwilę, byś zobaczył świat w barwach, w jakich on wszystko widział - taaak, ta naiwność... Bo w Colettcie jest bardzo wiele egoizmu, tak jak i w tobie samym - nie możecie przed tym uciec, bo równie dobrze musielibyście uciekać przed sobą wzajem - niemożliwe, prawda?
Ach, ten papieros... Poczułeś nieprzyjemne parzenie na skórze - zapomniałeś go wyrzucić - i teraz syknąłeś, drgnąłeś, odrywając dłoń od ściany, by wyrzucić niedopałek i spojrzeć na swoją skórę - nie było nawet zaczerwienienia, to był dopiero sygnał ostrzegawczy, na który jeśli byś nie odpowiedział, może i pojawiłoby się oparzenie, tymczasem naskórek pozostawał nienaruszony - tak jak i ty byłeś... nienaruszony. Czułeś słodycz, po raz kolejny widziałeś te same barwy, jakie widziałeś tego dnia, kiedy wymknęli się ze szkoły i powędrowali na swoją krytą randkę do Hogsmeade - takie chwile zawsze potem przywodziły melancholię i tą cudowną, jakże niebezpieczną dla ciebie błogość, bo koniec końców, jak zawsze, rodziła się w głowie tylko jedna myśl: teraz mogę umrzeć szczęśliwym... - bezsens, prawda? Bezsens, a jednocześnie najpiękniejszy koniec, kiedy żegnało się ze światem pośród takich cudownych doznań i uczuć, zabierając ze sobą tylko najpiękniejsze barwy, przy których czerń topniała i można było nawet nie zauważać, jak dogłębnie się w niej zanurzasz, kiedy Kostuchna wznosi swą kosę. Zrozumieć? Oczytanie? Inteligencja? Te dwa ostatnie z tym pierwszym nie musiały być równoważne i chodzić ze sobą w parze - o tym nie dało się przeczytać. Tego nie dało się zrozumieć tak po prostu - to trzeba było przeżyć... Widzisz, bo to właśnie Otchłań w pełnej klasie - im dłużej patrzysz w otchłań, tym dłużej otchłań patrzy w ciebie - nie możesz po prostu odwrócić spojrzenia, jeśli chcesz zrozumieć - musisz się weń zanurzyć po szyję, po czubek głowy i nie da się z niej wyjść nienaruszonym - pozostawiała na każdym umyśle rysę, większą lub mniejszą, ale... pozwala na to zrozumienie. Jak widzisz - zapłata była wysoka...
Więc może nie próbuj tam wchodzić..?
Pójdźmy inną drogą - zobacz, mam ich tyle do wyboru..!
- Nie lubię obietnic, bo nie zwykłem ich dotrzymywać. - Przyznał się bez bicia, odsuwając się nieznacznie - w sumie to było bardzo zabawne, że ludzie uważali cię za kłamcę, chociaż nigdy nikogo nie okłamałeś - ach, do czasu tych błoni... ale zamierzałeś wrócić do swojej żelaznej zasady - tak, brak mówienia wprost - bo nie będzie mówił czegoś, co kłóciłoby się z jego jedyną, moralną zasadą: nie kłam, więc mógł powiedzieć to, co było jakimś ułamkiem prawdy, a która zgadzała się z jego wnętrzem - było w tym już więcej przyzwyczajenia i instynktu, niż celowego zabiegu. Tak, przyciągnął cię do siebie spowrotem, wsuwając dłonie pod poły płaszcza, który do niedawna wisiał w dormitorium Coletta, a ty poczułeś ból, jaki promieniście objął twoje ciało i odebrał dech, napinając mięśnie, rozsyłając impuls od brzucha po całym jestestwie, po wszystkich komórkach - teraz spokojny wdech, bardzo spokojny... Kiedy tak cię przyciągnął, siłą rzeczy przylgnąłeś do niego w pełnej krasie, nie mając siły w nogach, żeby się zaprzeć - głupota, głupota, głupota...
- Już... wybrałem Ciebie. Nigdzie się nie wybieram... - Oddech ci się lekko urwał, ale zaraz wrócił do normalnego rytmu, kiedy znowu zyskałeś nieco przestrzeni między jego, a swoim ciałem, powierzając większość swego ciężaru ścianie i ramionom Coletta, kiedy pochyliłeś głowę, ukrywając twarz w kruczych kosmykach. - Żyję tylko dla Ciebie. - Nachyliłeś się jeszcze bardziej i wyciągnąłeś szyję w jego kierunku, by zatopić swojego wargi w jego ustach.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Pon Maj 25, 2015 1:52 pm
Do długo budowanego mostu doleciały kolejne dwie belki i to tym razem po równo od strony Smoka, jak i przystani, do której się zbliżał. Naprawdę mało już brakowało do tego, by ścieżki się złączyły i zaprowadziły złotołuskiego gada do jego ziemi obiecanej. Tej, która była tak czarna (być może w całości zlepiona z popiołu) i tak daleka od szablonowego wyobrażenia kolorowego, i jasnego raju, że faktycznie można by pomyśleć, iż chęć postawienia na niej pazurzastej łapy jest jedną z najgorszych i najbardziej nieodpowiedzialnych decyzji Warpa. Ale tu nasuwała się sprawa, jaką wcześniej kilka razy wyciągano na wierzch: gdyby. Czy gdyby Colette postąpił jak na roztropnego i mądrego chłopaka przystało i zawrócił z tej drogi, to byłby szczęśliwy? Na pewno wyszedłby na tym o wiele zdrowszy psychicznie, wolny od zaprzątania sobie głowy naprawdę wielkimi i poważnymi problemami, jakie przecież nie należą do niego, no i z pewnością prawdopodobieństwo dożycia starości zrobiłoby się znacznie wyraźniejsze. Przy okazji nie musiałby już kłamać, nie musiałby się chować z emocjami i dzień w dzień stąpać po cienkim lodzie. I na pewno wyszedłby na podobnego dupka, jak wszyscy poprzednicy, którzy się tu zapuścili i których ostatnie ślady dawno już zostawił w tyle. I nawet jeśli istniało prawdopodobieństwo, że Sahir zgodziłby się na to i nie miał mu tej decyzji za złe, to Smok nawet nie rozpatrywał takiej decyzji i nadal przycupywał na końcu mostu, przesuwając się ten metr do przodu, żeby zająć miejsce na nowych deskach i wyciągając szyję daleko ponad przepaść, końcówką pyska ledwo-ledwo sięgając mety swojej podroży. Nie chciał zawracać, nawet nie bardzo czując, że zostawił 'poprzednie życie' specjalnie daleko za sobą. Nadal był chyba tym samym chłopakiem, ale uczył się i wiedział coraz więcej – przestawał już czuć, że zbacza na złą drogę. Właściwie to nawet czuł, że ta jest najwłaściwsza, skoro znalazł na niej kogoś takiego, jak Sahir. Komu chciał pokazać coś więcej w tym smutnym jak pizda świecie, ale z tym w istocie wiązały się pewne przeciwności. Czarna szata śmierci przepuszczała bardzo mało światła, więc, żeby pokazać coś wampirowi nie ma innego wyjścia i samemu też trzeba pod nią wejść; a to wysysa siły, spędza szarość papieru na skórę i pozbawia na dłuższa metę oddechu.
Faktycznie jeszcze się nie uodpornił, faktycznie za wcześnie targnął się na eksplorację grobowca, ale nie wycofywał się zeń na tyle, żeby stracić go z oczu. Chciał wejść znowu i znowu, ale powoli, swoim tempem, nie będąc nagle znienacka atakowany kolejnym smutnym wspomnieniem, najpierw musiał rozwiązać węzły tych, jakie już zdążył poznać: sprawę sierocińca, srebrnego krzyżyka Isabelle, słabości i tajemnic wampirzej rasy... mimo iż być może mógł się pochwalić największą wiedza na te tematy (przynajmniej w całej szkole) nadal wydawało mu się, że nie uszczknął nawet rąbka tych spraw. A chciał. Chciał nabrać haust powietrza w usta i słuchać kołyszącego się głosu wampira, odbijającego echem w studni jego gardła i stać się drugim powiernikiem jego tajemnic; zbudować drugi grobowiec z ogromnym, kamiennym smokiem, jaki otwarta paszczą przerażał każdego, kto chciał tu wejść. Może jeszcze ulżyć Krukonowi przez to wszystko, pomóc mu pożegnać się z innymi marami przeszłości, jakie dręczyły go nocami i nawet pod czule gładzącą dłonią nakazywały zachowywać się czujnie i opryskliwie. A potem chciał go zabrać nad zadziwiająco bezpieczne, angielskie jezioro, moczyć stopy w przyjemnie chłodnej wodzie i śmiać się za każdym razem, kiedy Sahir złowi na wędkę rybkę nie większą od jego dłoni.
Ale póki co bajeczne jezioro było daleko, na razie był pomost i szalejący sztorm, i Colette przemoczony do suchej nitki, łapiący oddech na pomoście, tuż obok swojego wybawcy, jaki wyciągnął go z chwilowej matni. Wyciągnął owszem, ale sam jakby marniał w rekach, przez co Colette odruchowo zaparł się plecami o kolumnę i trzymał go stabilnie, czując jak spięte jeszcze sekundę wcześniej po kolejnym przyciągnięciu mięśnie, teraz na nowo się rozluźniają – choć tym razem trwało to zdecydowanie dłużej.
- Postaraj się chociaż tym razem... żebyś mógł przynajmniej przyjść do mnie o własnych siłach, cały skąpany we krwi i z wrednym uśmieszkiem na ustach powiedzieć: „Ha, Kotlet, żartowałem z tymi obietnicami... lol.” - parsknął ciężko i odsunął wolno głowę, żeby słyszeć rozmówce wyraźniej i nie dusić samego siebie przez wciskanie nosa w bladą szyję. Chyba zaczynał się mocno uzależniać od bliskości, ale chyba nigdy specjalnie nie krył się z tym, że był pieszczotliwym zwierzęciem i traktowanie go z chłodem i nadmiernym dystansem, nigdy nie zatrzymywało go na długo przy konkretnej jednostce. Choć pewnie przy Sahirze te zasady też były mocno nagięte. Puchon w odpowiedzi zadarł głowę do góry i schwycił przysuwające się wargi w płytkim, ale długim pocałunku. Chyba naprawdę nauczył się budowy przynajmniej tych ust na pamięć, dokładnie wiedząc po jakim ich skrawku przejechać miękko językiem żeby przyjemnie zadrżały albo rozsunęły i wpuściły zapowiedzianego gościa głębiej. Teraz na przykład były bardzo, bardzo gorące, zupełnie jak policzki i czoło Krukona, od których biła gorączka znacznie mocniejsza niż dziś rano. I jeszcze to wzdrygnięcie i błyskawiczna reakcja tuż po drugim przyciągnięciu – to nie były dreszcze z rodzajów tych, kiedy jego przyjaciel nie chciał być dotykany, to był odruch jak przy poparzeniu. Jak wtedy, kiedy chwilę temu zapomniany papieros pokąsał blade palce.
Warp powoli, niespiesznie urywał pocałunek, przesuwając jedną z dłoni z pleców drugiego ucznia, subtelnie na jego bok. Czuł pod palcami jak fakturę skóry, od której oddzielał go cienki materiał koszuli, nagle zastępuje coś znacznie bardziej szorstkiego. Gaza albo bandaż, prędzej to drugie. Panując nad tym, by dotyk nie fundował więcej bólu, pogładził dłonią wzdłuż tej trasy i natknął się na zgrubienie opatrunku w okolicach brzucha – i wtedy kilka spraw ułożyło się w jasną i klarowną całość. Puchon zerknął w dół, na przestrzeń pomiędzy nimi, skupiając spojrzeniem na klatce piersiowej czarnowłosego, tam, gdzie jego dłoń odnalazła coś, czego się nie spodziewał.
- Twoja rana nadal się nie zaleczyła...? - chyba faktycznie miał manierę wyolbrzymiania zdolnosci wampirów.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Pon Maj 25, 2015 8:46 pm
Im więcej było obietnic, tym więcej łączyło dwa istnienia - ciężar, jaki szedł w parze ze słowem "obietnica" przyrównywany był do niemożliwego do uniesienia - może i przez chwilę uda się go wziąć na barki i przejść parę metrów, dojdziemy nawet do kilometra, ale potem pozostanie tylko zmęczenie, zniechęcenie, że nakazali wykonywać Syzyfową pracę - dlatego nie będzie żadnych obietnic, choć Sahir wiedział, jak łatwo byłoby mu powiedzieć: obiecuję... a potem złamałby tą obietnicę, bo kiedy ktoś mówił mu: idź w lewo! - ten musiał pójść w prawo, nie potrafiąc zdzierżyć żadnych ograniczeń jego wolności. Tego dzwoneczka na szyi, pamiętasz o nim? Założenie go nie jest bardzo problematyczne, zwłaszcza dla Ciebie, dlatego też w końcu to właśnie najbliżsi są naszymi najsłabszymi punktami - najłatwiej ich wykorzystać, rzucić na pożarcie piraniom i powiedzieć: no, skacz teraz! - i skaczesz, bo masz tą jebaną nadzieję, że tą drogą sercu osobę uratujesz i jej nie stracisz, chociaż gdzieś tam w głębi duszy wiesz, że sam możesz zginąć. Że oboje możecie zginąć, lecz... poddać się nie próbując? Sahir by skoczył bez zastanowienia - strach na pewno by w nim tańczył - i ta zimna moc ciała, które jest gotowe na wszystko, byleby wyciągnąć z tego sztormu tonącego - uch, och, to romantyczne na pewien sposób - taka możliwość... dobrze, stop - znowu wszystko zaczynało tańczyć wokół śmierci, podczas gdy Nailahowi się wcale nie śpieszyło do umierania i do bram wrót Siostry - pewnie przewidziała, że tak się to skończy i teraz śmiała się w najlepsze, ale mając usta zatopione w wargach Coletta nawet nie próbowałeś ją usłyszeć - chociaż była poniekąd odstawiana na boczny tor w twoich myślach, to tym razem nie przejmowała się tym - nie miała się czym przejmować, w końcu jesteś niczym Syn Marnotrawny wystawiony na próg, niczym pies, który i tak wróci tam, gdzie jego miejsce - na pewno jednak nie teraz, na pewno nie w tej malutkiej bajce, kiedy powieki nie chciały opadać, kiedy serce tak przyjemnie biło, a to ciepło... to autentyczne ciepło, czy jakaś dziwna ułuda? Miałeś pewność, że nie należy to do żadnych z twoich urojeń (podobno szaleńcy nie wiedzą, że są szaleni) i stawało się tym piękniejszym - nic nie czai się teraz za rogiem, żadna tragedia, prawda? Żadnej nie planowałeś, hehehe, nie było żadnego - zniknę mu z oczu i strzelę w sobie w łeb - tylko nie zrozumcie mnie źle - to nie tak, że nagle obudziła się w nim ogromna wola walki o życie i teraz będzie żył na pełnych obrotach, nie, nie, nie - zatrzymajmy się w ogóle przy tym, że żadna miłość w nim nie tętniła... hehehe, takiś pewny, Nailah? A może jednak? Gdyby jednak ktoś mu nazwał rzecz po imieniu i wyrzucił ją w twarz... to jak skończony tchórz by podwinął ogon, wycofał się i uciekł - tylko dlatego, że "miłość" znów była, przynajmniej na ten etap, słowem zbyt mocnym i zbyt wiążącym - co z tego, że już był do niego przywiązany tak, że nigdzie nie zamierzał znikać, oddalać się, że chciał być ciągle, tylko i wyłącznie z tym chłopakiem?
- Nie... jeszcze nie... - Złapałeś go bezwolnie za nadgarstek - lekko, żeby tylko odciągnąć dłoń od okolic opatrunku, oddychając nieco ciężej, by uzupełnić niedobór tlenu, który zaginął przy potrzebie kontaktu fizycznego - wyciągnąłeś wolną dłoń, by położyć ją na policzku kasztanowowłosego i unieść podbródek, nawiązując ponownie kontakt wzrokowy, by puścić jego rękę - co mogłeś tutaj więcej dodać, oprócz tego, że zamierzałeś się tym zająć, tylko... nie wiedziałeś, jak? Przecież nie możesz zaatakować randomowego ucznia, nie możesz teraz nikogo zaatakować w Hogs, wystarczyło ten jeden, ostatni raz - pozostawała nadzieja, że ktoś będzie mógł załatwić krew na czarnym rynku, ale nie było cię na to stać - odkładałeś niemal galeon do galeona ze stypendium, żeby jakoś opłacać mieszkanie - może i była to jednopokojowa klitka, może i warunki były tragiczne, ale przynajmniej mogłeś się uczyć i nie musiałeś porzucić Hogwartu na rzecz pracy - to znaczy kiedy bardzo chciałeś się uczyć... teraz jakoś ten czas i tak ci się rozmywał... dodatkowo na wakacje prawdopodobnie czekała cię praca - ZA DARMO. Nie miałeś prawa tego kwestionować i narzekać - ech, zabiłeś człowieka, zabiłeś... kilku ludzi. I wampira - jasne, wampir skurwysyn zasłużył, gdyby nie dopiski z reszty grzechów, pewnie uznałbyś, że to nie sprawiedliwe, że starałeś się ratować wszystko wokół, by nie runęło tobie i wszystkim innym na łeb, a prawo, które Nightraya dosięgnąć nie mogło, uznało cię za winnego - zresztą, o zgrozo, prawo... było dla ciebie niemal mistyczną rzeczą. Niby istniało, ale... życie na jego marginesie weszło ci w krew tak, że nie potrafiłbyś wrócić normalnie do społeczeństwa i pracować w jakimś normalnym miejscu.
- Nie zamierzam nikomu oddać mojego życia za bezcen. - Uśmiechnąłeś się lekko pod nosem i odsunąłeś, by stanąć na równych nogach - mmm, krew... pragnienie krwi... Mmmm, zapach Colettaaa... Taki cudowny zapach Coletta... Poczułeś, że zakręciło ci się w głowie, ale kiedy przymknąłeś powieki i je otworzyłeś - nadal stałeś w tym samym miejscu. - Colette... - Znów zamknąłeś oczy. Ciemność... Żadne barwy nie raziły, czysta błogość, czysta niewarzkość w eterze... - Mogę ci coś opowiedzieć o tym przesłuchaniu..? - Może to właśnie ta gorączka sprawiała, że czułeś pewną potrzebę... otworzenia się? Wylania bardzo świeżego tematu, który również Coletta tak mocno przejął..? Ale tym razem delikatnie, bez szczegółów, były dwie rzeczy, o których chciałeś powiedzieć... bo miałeś wrażenie, że jeśli Jemu (i tylko jemu) to powiesz... to jakoś stanie się to bardziej rzeczywiste i będziesz mógł w to uwierzyć. I nie będzie to takie ciężkie, niż byłoby, gdyby pierdolnęło w ciebie w samotności. W ciszy. W tej niby-błogiej Ciemności.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Wto Maj 26, 2015 12:43 pm
Ta rana miała już dawno zniknąć i nie pozostawić po sobie nawet blizny, tak jak przypuszczalnie wszystkie inne rany, które przeorały kiedykolwiek tę jasną skórę. Nie pozostawał ślad po otarciach, po malinkach, po opuchliźnie, po krwiakach, po ranach ciętych, a nawet przypuszczalnie po złamaniach i skręceniach. Dopiero przebicie na wylot, jakie zaserwował sam interesant, nie pozostało bez echa nawet na rozpiętości tak długiego terminu czasu. Dlatego się zainteresował i bolesny kopniak prądu przeszedł po jego mostku - zwłaszcza, kiedy ranny machinalnie odciągnął jego dłoń od pulsujących bólem okolic brzucha. Więc stąd jego gorączka. Stąd jego wręcz już nienaturalna, chorobliwa bladość. Stąd chwilowe spięcia mięśni, jakie towarzyszyły zwykłym czynnościom zarówno tu, jak i rano na sowiarni. I było tak cały czas, łaził z tym nawet w Londynie! Warp zacisnął usta w pionową kreskę i ściągnął niżej ciemne brwi, przy okazji zamykając odsuwaną dłoń w pąk pięści. Nie należało traktować Sahira jak dziecko i zadawać głupie pytania, czy nie wpadł jeszcze na to by się tym zająć. I cz w ogóle da sobie z tym radę sam? Oczywiście, że wpadł, to wcale nie tak, że chodził nawet na lekcje z dziurą w brzuchu i z dnia na dzień marniał w oczach! Ale z drugiej strony czy nie lepiej byłoby zlać zderzenie z ambicjami i samowystarczalnością tego wampira, żeby doprowadzić tę sprawę porządnie i po męsku do końca?
Nagle wampir, mimo wszelkich domysłów o jego sile, podatny na zderzenia jak jajko, stał się jeszcze bardziej kruchy. Ten atak z początku odwiedzin w tej komnacie wcale nie był najlepszym pomysłem; wyssał niepotrzebnie jakąś ilość energii, która była w tej chwili na wagę złota i jej brak sprawiał, że Krukon delikatnie chwiał się na nogach, przymykając powieki na dużo dłużej niż wcześniej. To od razu sprawiło, że Smok uzbroił wszystkie łuski i stał na straży tego, żeby Kocur nie padł bez życia na posadzce, nawet jeśli w tej chwili jeszcze nie dawał tego odczuć i nie łapał go usilnie za poły ubrania. Argh... niechaj wszyscy święci i diabły porwą w odmęty przeklętej studni dumę i umiejętności aktorskie tego gbura! Gdyby od razu powiedział, że coś jest nie tak, nie stali by tu teraz w napiętej atmosferze oczekiwania na gorsze, a Col nie wbijał w niego uważnego spojrzenia wielkich, dwukolorowych oczu. To było jasne, że jako stworzenie pożywiające się i opierające wszelkie życiowe zapotrzebowanie na krwi, Nailah potrzebował właśnie jej. A Colette nie miał jak jej dać, nawet nie próbując podtykać mu nadgarstek pod usta – oboje byli za słabi; krew na pewno nie działała jak energetyk i nie dałaby kopniaka po kilku sekundach, natychmiast zmieniając wampira w bestie w pełni sił; a niedożywiony Warp po utracie chociażby litra w takim stanie, do lochów najszybciej dotarłby chyba oknem. Lotem. Bo na pewno nie na nogach.
Nie, to byłby koszmarny pomysł. Dlatego zaciskał pięść do stopnia, w którym pobielały mu kosteczki. Bezsilność była jednym z najbardziej dobijających uczuć na globie... u pielęgniarki musieliby się tłumaczyć, nie dość, że z okoliczności powstania rany, to jeszcze z koszmarnego i niefachowego pomysłu zamknięcia jej rozgrzanym żelazem. ...nie, Smok Katedralny nie bał się przyznania, że to on, nawet teraz był w stanie złapać swoją niedoszłą ofiarę za dłoń i powoli, ale zdecydowanie zaprowadzić ją do Skrzydła Szpitalnego, by dokładnie opowiedzieć, jak idiotycznie zwalił na niego drzewo. I jak idiotycznie nie potrafił tego naprawić. Ale to mógłby być bardzo głupi i nierozważny pomysł. Chociaż...
- Chcesz iść z tym do pielęgniarki? - mruknął, błądząc spojrzeniem po nagle niezmiernie zmęczonej twarzy rozmówcy, kontrolując jego ciężki oddech i odciągniętą dłonią, przytrzymując tę chłodniejszą przy swoim ciepłym policzku. Nie wytrzymał kontaktu wzrokowego za długo; ścisnęło go za duże poczucie winy i zjechał spojrzeniem na poziom obojczyka Sahira, wtulając twarz mocniej w jego rękę. - Jeśli potrzebujesz krwi i nie chcesz ściągać na siebie uwagi kogokolwiek, to nie musisz gryźć i zostawiać śladów... może wystarczy naciąć odpowiednio skórę i potem wyleczyć to zaklęciem? Kiedy ktoś jest nieprzytomny i po pobudce nie odnajdzie żadnych śladów, to ciężko będzie zrzucić winę od razu na ciebie... Mogę nawet sam obudzić tego człowieka i wmówić mu, że zemdlał. Jeśli będzie trzeba... - mruczał, stłumiony przez fakturę skóry, muskając wargami wnętrze dłoni Krukona. To nie był jakiś epicko-szatański plan, wręcz taki scenariusz miał ułatwić życie i drapieżnikowi, i ofiarom. Umniejszyć stresu, bólu i trudności.
W takim zestawieniu nawet obiecanki nie musiały mieć prawa bytu. Sahir w końcu zapewnił, że będzie się bił o to, by wyjść cało z każdej sytuacji – tego Colette potrzebował. To była gwarancja na miarę o jaką błagał go pod tą kolumną. Tą od której odlepił się dopiero, kiedy oboje zwrócili sobie ułamek przestrzeni na spokojny oddech, choć Smok i tak szybko złapał czarnowłosego za rękaw płaszcza.
- Wracajmy na poduszki. Nie bez powodu je tu umieściłem. - przypilił się do lekkiego uśmieszku i puszczenia mu oka. Nie chciał patrzeć jak jego rozmówca chwieje się i z wolna zasypia na stojąco. Albo mdleje. Dlatego też pokonał wraz z nim niespiesznie wcześniej obalony dystans i subtelnie pchnął go na miękką górę kolorowych skrawków materiału, pęczniejących od puchu, o którą wcześniej wcale nie oparł się tak ufnie. Po czym Puchon ułożył się obok na boku, wsuwając dłonie pod policzek i spoglądając na bajarza.
- Opowiedz mi wszystko. - mruknął, chyba jednak przyzwyczajając się do szeptu. - Prawie nic nie wiem poza tym, że ta sprawa wcale nie dotyczyła walki na błoniach...
Z początku sam nie wiedział czy się cieszyć z tego faktu czy nie. Z jednej strony to miło, że nie byli tacy szybcy i jednak uwierzyli kłamstwom Sahira, jednocześnie nie znajdując dowodów przeciwko niemu. Ale z drugiej strony, zwiększało to ilość kryminalnych spraw w jakie Krukon był wmieszany.
Brunet wyciągną dłoń w jego stronę i przejechał gładząco palcami po ukrytym za szata ramieniu.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Wto Maj 26, 2015 5:41 pm
Nieodpowiedzialność - czy to była nieodpowiedzialność z jego strony, że właśnie cały dzień po swoim powrocie poświęcał Colettowi, zamiast pójść i spróbować coś zrobić ze swoją raną? Powinien najpierw się nią zająć, tak wiedział to! - i co z tego, że to wiedział, skoro on również potrafił kłaść zbyt wielką ufność w swojej odporności na ból i możliwości dźwigania go w takim stopniu, w jakim dla innych byłby już zaproszeniem do zarycia twarzą w ziemię, zwijając się w kulkę; skoro widział jasno, że nie potrafiłby odżałować i porządnie zająć się sobą, gdyby choć w tym minimalnym stopniu nie nasycił się obecnością Smoka, wciągając głęboko w płuca jego zapach - to było niesamowicie drażniące, że mimo usilnych prób ciągle nie mógł się go nauczyć na pamięć - przywoływanie samego obrazu jego twarzy nie było satysfakcjonujące, a ilekroć starał się go uchwycić na papierze - nigdy nie wychodziło tak, jakby chciał, zawsze było coś nie tak - nie potrafił... nie potrafił ująć wszystkich uczuć w nim krążących i pchnąć ich na pergamin - wydawało mu się to za każdym razem zbyt puste, zbyt bezpłciowe - Smok jednak wymykał się z jego palców, nie potrafił go w pełni chwycić, stąd brała się nieustanna pogoń, by wiedzieć więcej, by dzielić się z nim większą i większą ilością rzeczy, by zrozumieć, poznać, by wreszcie - wiedzieć w pełni... chociaż pewnie nigdy się nie dowie - na pewien sposób to też było słodkie - zapewniało, że nuda nie nadejdzie, bo gdyby miała nadchodzić, pojawiłaby się już jakiś czas temu. No i jak niby, będąc w takim stanie psychicznym, miałbyś się poddać leczeniu, kiedy nie mogłeś skupić się na niczym - NICZYM, kurwa jego pojebana mać - Colette mącił ci umysł tak skutecznie, jak krew tylko do tej pory potrafiła to robić - nie był jednak trucizną, która sprawiała, że marniałeś - może i nie należałeś do pięknych kwiatów, trudno było cię przyrównać do róży, lilii, czy jakichkolwiek roślin z tego typu - ale rozkwitałeś. Ta jedna, jedyna istota, dawała ci siłę, sens, jakiego nikt do tej pory nie zapewnił i nie obdzierała ze skóry, zmuszając do uderzenia w ziemię, do pętania się łańcuchami, byle tylko tego, na kim ci zależało, przy sobie utrzymać - nie, on rozwierał ramiona, głaskał Kocura po łbie i patrzył, jak uciekasz do innego ogrodu, wiedząc, że wrócisz - co ta wiara potrafiła dawać, jak wiele pewności... Nawet, gdy już raz bardzo mocno jego zaufanie zawiodłeś - och, jak źle się z tym czułeś, jak niedobrze..! Jednak on nadal tutaj jest i będzie - ty już nie zamierzasz nigdy więcej sprawić, by nie wierzył w twój powrót - choćbyś miał pourywane ręce i nogi, wciąż pozostaną ci zęby, ciągle pozostanie ci głowa.
Nigdy więcej Cię nie zostawię.
Czym było to "nigdy"? - Nader dojrzałym, wszak tak przyszłościowym, podejściem do tego, co rozpościera się przed nimi - czekają wyboje, czekają wzloty i upadki, być może nawet oboje zmienią się na tyle, że w końcu się rozejdą, ale będziesz mógł wtedy usiąść na dachu domu, spojrzeć na niebo, na którym będzie wstawać słońce i powiedzieć niczego nie żałuję - i żałować nie będziesz. Colette już stworzył ci piękne wspomnienia, które zamierzałeś pielęgnować, odważając się nawet przecież myśleć o tym, że przy nim mógłbyś być nawet w miarę normalny - na tyle, na ile dało się znormalizować tą spaczoną część twego jestestwa - i będziesz walczyć o to, by przy tym nie ucierpiał nawet w najmniejszej części sam Colette, by stawał się coraz mocniejszy - sam chciał uczyć się białej magii, taki odważny, z tym błyskiem w oku - aż trudno uwierzyć, że rano był taki blady... teraz wydawał się nabrać barw.
- Nie. - Myślałeś o tym - dzisiejszej nocy naprawdę o tym myślałeś, czy jednak nie pokusić się o ten krok, ale co byś wtedy powiedział? Skupiłbyś na sobie uwagę - nie możesz na to pozwolić. Dumbledore na pewno ma Cię na oku - nie mogłeś oprzeć się temu wrażeniu... że nie uwierzył w to, co do niego mówiłeś. Spędziłeś chyba trochę za dużo czasu w jego gabinecie, abyś mógł zrozumieć, jak sam bardzo się zmieniłeś od swej przedostatniej wizyty tam - abyś mógł pojąć, że jego bystre oczy aż za dobrze tą zmianę dostrzegają... i widzą zanikające człowieczeństwo w twoich oczach.
Atakowanie innych od tyłu, nie zostawianie śladów kłów - to brzmiało tak obrzydliwie... fałszywie? Tak niehonorowo... Tylko czy masz w ogóle prawo do takich myśli? Spójrz na swoje życie i powiedz to do samego siebie na głos. Nie powiesz. Jasne, że nie powiesz - myślisz, jak Wąż, jak Lis - i kierując się obślizgłym torem nie pozostaje nic innego, jak przyjąć do świadomości, że wypowiedziane przez Coletta słowa mają sens - są wręcz doskonałym planem, bo choć wilk syty, a owca niekoniecznie cała, to owca przynajmniej nie przerażona i nieświadoma tego, co się z nią działo - a to było teraz najważniejsze, to stanowiło twój największy problem - pozostawienie owcy w nieświadomości... Całe stado musiało sądzić, że wilk przestał polować... huh, która by podejrzewała, że wśród nich jest Smok w owczą skórę przebrany? Skrzywiłeś się, bo nie było sensu ukrywać faktu, że ci się to nie podobało - ganiłeś samego siebie za te wzdragania się, bo przecież nie miały one sensu - skoro już kręciłeś się tam, gdzie Diabeł mówi dobranoc, to dlaczego miałbyś nie wykorzystywać całego arsenału sztuczek, w które cię zapatrzał? No dlaczego nie?
Skinąłeś lekko głową, na razie przemilczając to, co Colette ci powiedział - nie byłeś gotowy na powiedzenie: tak, nie, idę to robić, czy też: chodźmy to zrobić razem - przynajmniej nie chciałeś decydować w tej, danej sekundzie, wiedząc, że i tak "decydowanie" niewiele z tym miało wspólnego - musiałeś się po prostu zgodzić, koniec baśni, pozostawało tylko już obranie odpowiedniej drogi, odpowiedniej ofiary, całkiem przypadkowej, lub też dokładniej określonej... Usiadłeś na poduszki, robiąc większy ku nim krok, kiedy pchnął cię Colette, żebyś na nich usiadł - usiadłeś bez protestu, spoglądając na swoje dłonie - kiedy poznałeś Warpa widziałeś na nich krew. Czułeś jej okropny smród i przygniatający cios sumienia - teraz, po zabiciu jeszcze większej ilości osób, nie czułeś już niczego. Widziałeś tylko blade dłonie - tylko i aż tyle.
- To była sprawa dotycząca Nightraya. Zabiłem go. - Kolejny trup na koncie - nie pierwszy, nie ostatni. - Przyznałem się do tego. - Głupota? Głupotą byłoby nie przyznanie się, zwłaszcza, że tak naprawdę... stawiało cię to w nawet pozytywnym świetle - cóż, ludzie zapewne tego nie rozumieli, ale rozumiał to poniekąd sąd - nikt więcej nie musiał. W końcu Nightray był taki święty, taki miły, dla wszystkich uprzejmy - wianuszki szalejących za nim niewiast się nie kończyły... Och, tajemniczy gentleman. - Dostałem rok zawieszenia wolności i miesiąc prac społecznych... chyba, szczerze nie jestem nawet pewien, co na końcu mówiła sędzina. - Już miałeś za bardzo zmiksowany mózg. - Tylko wiesz... zanim poszedłem na rozprawę pojawiła się Bellatrix Black. Zabiła aurorkę, która prowadziła mnie na przesłuchanie i zastąpiła ją, zamieniając się poprzez eliksie wielosokowy, a po przesłuchaniu... wypytała mnie o wszystko bardzo dokładnie. O błonia także. - Jezu, szalony, bardzo szalony dzień... - Chyba... Śmierciożercom nie spodobało się to, że oskarżono ich o kolejną aferę... - Wargi ci drgnęły w lekko nerwowym uśmiechu. - Ale to, czym chciałem się z tobą podzielić... Szczerze powiedziawszy nigdy nie interesowałem się tym, kim byli moi rodzice i dlaczego ich przy mnie nie było - po prostu ich nie było, koniec pieśni, jak mogłem tęsknić za czymś, czego smaku nie znałem... I wtedy pojawiła się Bellatrix i powiedziała, że mój ojciec jest Śmierciożercom. I prawdopodobnie nadal żyje... To trochę śmieszne, bo moja matka była mugolem... - Tak, to jedno o swojej matce wiedziałeś - tyle się dowiedziałeś w jej listach, pamiętniku, który dla ciebie zostawiła, a który bezpiecznie spoczywał w twoim mieszkaniu. - Chyba nie potrafię się tym nawet za bardzo przejmować, jakoś jest mi to wszystko obojętne... Tylko czuję, że te informacje jeszcze nie bardzo do mnie dotarły. I chyba nie chcę wiedzieć o tych dwóch ludziach niczego więcej. Wolałbym, żeby pozostali całkowicie anonimowi. - Zacisnąłeś dłonie i ostrożnie odchyliłeś się, by położyć na boku, przodem do Coletta, podkładając zgiętą rękę pod głowę.
Sponsored content

Sala treningowa - Page 2 Empty Re: Sala treningowa

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach