- Sahir Nailah
Re: Czytelnia
Czw Kwi 07, 2016 10:43 pm
Co by było, gdybym wam napisał, że wszystkie posty są tylko zlepkiem słów nie mających żadnego górnolotnego znaczenia? Wiecie – siadacie, czytacie, zagłębiacie się w historię, pryz tych lepszych przychodzi podniecenie i radość, szybsze bicie serca – brzmi znajomo? Brzmi z pewnością znajomo do seksualnego spełniania swoich potrzeb, gdy sięgało się szczytów, a jednak tutaj przybierało szlachetniejszą formę – były tylko dłonie, palce stukające ochoczo w literki na klawiaturze, umysł i monitor – wszystko łączyło się w jedną całość, dwa obce ciała w jedno – nadal brzmi znajomo? Potem nadchodzi etap wysłania posta w eter – tam, gdzieś w niepoznane i niezrozumiale, a jednak przez wszystkich tolerowane i nie wzbudzające obaw odmęty internetu, by nasze oczy mogły ten post ujrzeć na stronie internetowej – i po co to wszystko? Dla tych górnolotnych słów? Dla szybkiego bicia serca? Dla celowego pożerania przyjemności, szczerej wobec ducha i jaźni, które końcowo pobudzało i ciało? Więc jeśli sztuka czytania wciąż nie zanikła, skoro sztuka pisania nie zanikła również, oznacza to, zdaje się, że widmo bycia mugolem w dobie komputerów omijało nas szerokim łukiem – zgoda, macie tego plusa, kochane dzieciaczki... ale co z tego, gdy słowa są tylko słowami? Zdradzę wam pewien sekret... sekret, w którym ta klawiatura, ten monitor i wasze oczka to tylko pośrednie przekaźniki – to, jaką przyjemność się odczuwało, czy też nie odczuwało się jej wcale, to tylko skutek uboczny – wszystko miało się w końcu przenieść tam, gdzie te słowa przestawały być tylko słowami, monitor przestawał istnieć, aż w końcu, na wielkim grande finale przestawaliśmy istnieć i my sami.
Zaczynała istnieć Nathalie Powell, która dotykała podeszwami butów zimnego, wyszuranego kamienia korytarzy Hogwartu, zaczynały istnieć ściany Hogwart tworzące i w naszych uszach rozlegał się szum kołysanych w oddali drzew Zakazanego Lasu.
Nie istniejesz.
Istnieje Nathalie Powell.
I niestety dla tej szkoły istniał też Sahir Nailah – chłopak o bladej karnacji i podkrążonych oczach, które e stoickim spokojem skupiały się na książce, którą dzierżył w dłoni – zbliżały się egzaminy, czyż nie? - chcąc nie chcąc i one istniały, niestety były bardzo realne i bardzo namacalne, uczepiając się karku jak pazerny kleszcz, który już wprowadzał pod skórę zakażenie, tworząc na niej czerwony ślad – można było go wyrwać i rozgnieść butem, ale nigdy nie miało się pewności, czy przy odrobinie nieszczęścia główka tego kleszcza pod naskórkiem nie zostanie. Czy nie sprowadzi gorszej choroby niż tylko drobne zaczerwienienie... ach, no tak. Skóra pana Nailaha nie nosiła na sobie żadnych "zaczerwienień" – jednak chociażby podłużna blizna na wierzchu jego dłoni, tej prawej, tej dzierżącej tomiszcze w odpowiednim oddaleniu od jego facjaty, widoczna już była. Jeden defekt. Może pierwszy i ostatni. Znów jestem zmuszony posłużyć się słowem "niestety" – bo niestety ta książka Obrony Przed Czarną Magią również nie była pierwszą i nie ostatnią (wszakże pan Nailah bardzo potrzebował edukacji w zakresie Obrony Przed Czarną Magią, jak wszystkim powszechnie wiadomo), która zawitała w jego ręce – trudno mi tylko określić, czy niestety dla niego, czy raczej dla tej szkoły... nie. Po prostu nie chcę tego określać. Sami zdecydujcie. Takie tam śmieszki bez kontroli, gdy w pobliżu krążyła, jak roznosząca za sobą słodką woń łania, której futro muska zielone listowie bogatego we florę lasu, osóbka, która w tym przedmiocie dobra nie była – zaś Quidditch? - ach, tak, ten cudowny sport, w którym agresja była dozwolona – w którym na ostatnim meczu pan Nailah po prostu rzucił w przeciwnika pałką, gdy już i tak przychodziło mu do zejścia z boiska – nie, nie przejęzyczyłem się, rzucił pałką... tłuczki odbijał wcześniej – nie to, by w sumie cokolwiek się zmieniało przez ten jeden incydent – mógłbym tutaj skracać wszystkie ważniejsze wydarzenia, te bardziej i mniej brutalne, w których być może Powell udział brała, o których być może słyszała, które ze swą czkawką czekały na nią tuż za rogiem – jeszcze jeden, dwa kroki, zrób je, kochane dziewczę, niczego nie będziesz żałować... Przybierz uśmiech na twarz i idź dalej – masz przecież takie zdrowe, silne nogi, masz takie wielkie marzenia, co butnie odbijają prawdę twej osobowości w Przeklętym Lustrze – Ty, która miast miłości, zapragnęłaś własnego spełnienia i sławy – heh, wiesz jak to marnie brzmi?
Niemal tak marnie, jak odzwierciedlało to spojrzenie Sahira podniesione znad książki.
Przesuwał swój wzrok powoli znad leniwie pochłanianych liter – och, bardzo celowo użyte słowo, moja Miła – Pochłaniane – bo tylko tak dało się opisać spojrzenie czarnych oczu, w których próżno było szukać źrenic – tam, gdzie usnęła słodko Otchłań, bujana do snu kołysanką Śmierci, co swe dłonie opierała na jego barkach i nachylała się, również bacznie spoglądając na to, co przykuło uwagę jej Syna – to jak na razie tylko szumiące listowie – poruszane dotykiem smukłego ciała Łani przemykającej pomiędzy gałęziami – można uwierzyć, że w tym zapomnianym lesie pachnącym starocią ksiąg wszystkie bezdroża prowadziły tylko do tego miejsca – do fotela, pod którego podnóża złożono parę czaszek – shhh, kochane Dziecko, dowiesz się, co to za czaszki, co to za bielmo pośród cieni, kiedy dojdziesz na miejsce – nic się nie martw, nic ci tu nie grozi...
Przecież to nie dzika puszcza, w której trzeba uważać, by nie nastąpić na leże Tygrysa, tylko szkoła z normalnymi uczniami, prawda?
Co by było, gdybym wam powiedział, że więcej gówna leżało pod ścianami bajkowej szkoły, niż w wielkim, otwartym świecie, który dorośli tak demonizowali?
Popsułbym wam zabawę?
Och, tak mi przykro...
Dobry Bóg już dawno wyszeptał do swych znienawidzonych i porzuconych Dzieciąt Wojny, że pora już na nich...
Lecz to nie pora na powrót do domu.
Zaczynała istnieć Nathalie Powell, która dotykała podeszwami butów zimnego, wyszuranego kamienia korytarzy Hogwartu, zaczynały istnieć ściany Hogwart tworzące i w naszych uszach rozlegał się szum kołysanych w oddali drzew Zakazanego Lasu.
Nie istniejesz.
Istnieje Nathalie Powell.
I niestety dla tej szkoły istniał też Sahir Nailah – chłopak o bladej karnacji i podkrążonych oczach, które e stoickim spokojem skupiały się na książce, którą dzierżył w dłoni – zbliżały się egzaminy, czyż nie? - chcąc nie chcąc i one istniały, niestety były bardzo realne i bardzo namacalne, uczepiając się karku jak pazerny kleszcz, który już wprowadzał pod skórę zakażenie, tworząc na niej czerwony ślad – można było go wyrwać i rozgnieść butem, ale nigdy nie miało się pewności, czy przy odrobinie nieszczęścia główka tego kleszcza pod naskórkiem nie zostanie. Czy nie sprowadzi gorszej choroby niż tylko drobne zaczerwienienie... ach, no tak. Skóra pana Nailaha nie nosiła na sobie żadnych "zaczerwienień" – jednak chociażby podłużna blizna na wierzchu jego dłoni, tej prawej, tej dzierżącej tomiszcze w odpowiednim oddaleniu od jego facjaty, widoczna już była. Jeden defekt. Może pierwszy i ostatni. Znów jestem zmuszony posłużyć się słowem "niestety" – bo niestety ta książka Obrony Przed Czarną Magią również nie była pierwszą i nie ostatnią (wszakże pan Nailah bardzo potrzebował edukacji w zakresie Obrony Przed Czarną Magią, jak wszystkim powszechnie wiadomo), która zawitała w jego ręce – trudno mi tylko określić, czy niestety dla niego, czy raczej dla tej szkoły... nie. Po prostu nie chcę tego określać. Sami zdecydujcie. Takie tam śmieszki bez kontroli, gdy w pobliżu krążyła, jak roznosząca za sobą słodką woń łania, której futro muska zielone listowie bogatego we florę lasu, osóbka, która w tym przedmiocie dobra nie była – zaś Quidditch? - ach, tak, ten cudowny sport, w którym agresja była dozwolona – w którym na ostatnim meczu pan Nailah po prostu rzucił w przeciwnika pałką, gdy już i tak przychodziło mu do zejścia z boiska – nie, nie przejęzyczyłem się, rzucił pałką... tłuczki odbijał wcześniej – nie to, by w sumie cokolwiek się zmieniało przez ten jeden incydent – mógłbym tutaj skracać wszystkie ważniejsze wydarzenia, te bardziej i mniej brutalne, w których być może Powell udział brała, o których być może słyszała, które ze swą czkawką czekały na nią tuż za rogiem – jeszcze jeden, dwa kroki, zrób je, kochane dziewczę, niczego nie będziesz żałować... Przybierz uśmiech na twarz i idź dalej – masz przecież takie zdrowe, silne nogi, masz takie wielkie marzenia, co butnie odbijają prawdę twej osobowości w Przeklętym Lustrze – Ty, która miast miłości, zapragnęłaś własnego spełnienia i sławy – heh, wiesz jak to marnie brzmi?
Niemal tak marnie, jak odzwierciedlało to spojrzenie Sahira podniesione znad książki.
Przesuwał swój wzrok powoli znad leniwie pochłanianych liter – och, bardzo celowo użyte słowo, moja Miła – Pochłaniane – bo tylko tak dało się opisać spojrzenie czarnych oczu, w których próżno było szukać źrenic – tam, gdzie usnęła słodko Otchłań, bujana do snu kołysanką Śmierci, co swe dłonie opierała na jego barkach i nachylała się, również bacznie spoglądając na to, co przykuło uwagę jej Syna – to jak na razie tylko szumiące listowie – poruszane dotykiem smukłego ciała Łani przemykającej pomiędzy gałęziami – można uwierzyć, że w tym zapomnianym lesie pachnącym starocią ksiąg wszystkie bezdroża prowadziły tylko do tego miejsca – do fotela, pod którego podnóża złożono parę czaszek – shhh, kochane Dziecko, dowiesz się, co to za czaszki, co to za bielmo pośród cieni, kiedy dojdziesz na miejsce – nic się nie martw, nic ci tu nie grozi...
Przecież to nie dzika puszcza, w której trzeba uważać, by nie nastąpić na leże Tygrysa, tylko szkoła z normalnymi uczniami, prawda?
Co by było, gdybym wam powiedział, że więcej gówna leżało pod ścianami bajkowej szkoły, niż w wielkim, otwartym świecie, który dorośli tak demonizowali?
Popsułbym wam zabawę?
Och, tak mi przykro...
Dobry Bóg już dawno wyszeptał do swych znienawidzonych i porzuconych Dzieciąt Wojny, że pora już na nich...
Lecz to nie pora na powrót do domu.
- Nathalie Powell
Re: Czytelnia
Pią Kwi 08, 2016 1:20 pm
Pot spływający po czole? Nie ważne! Ciężki oddech, który uniemożliwiał jakiekolwiek słowo? Kogo to obchodzi! Najważniejsze, że dotarła na miejsce. W końcu to całkowicie normalne, gdy do tak spokojnego pomieszczenia wparuje drobna dziewczynka, za którą plączą się długie, blond włosy.Całkowicie normalne... Czy byłaby sobą gdyby nie spóźniła się chociaż raz? Może nikt jej nie poganiał, może nie miała nad sobą kogoś kto by ją kontrolował, ale wiedziała co ją czeka. Wielki zamęt spowodowany nadchodzącymi egzaminami przytłoczył nie tylko ją. Jak tylko rozejrzysz się po zamku, który do tej pory tętnił życiem, masz wrażenie, że chociaż na pozór wszystko wygląda podobnie, to nic nie jest takie samo. Nawet osoby, które na co dzień kręciły się bez celu bądź myślały tylko kategoriami, które są odrębne od nauki, w tym momencie siedziały z nosem w książce i analizowały każdą literkę. Przez myśl nawet przechodziło - pamiętasz jeszcze jak się czyta? W sumie obrazki też coś mogą wnieść...
Dziewczyna nie należała do pilnych uczennic, które wiecznie ślęczą przy podręcznikach. W końcu co było ważniejsze od Quidditcha - no nic. Jednak teraz treningów nie było i nie miała wymówki by ominąć cudownie spędzony czas w czytelni. Pasja poszła w odstawkę by zrobić miejsce na pochłanianie wiedzy. Nawet rysowanie nie był już tak istotne, chociaż każda osoba, która znała Nathalie doskonale wiedziała, że ona wciąż chodzi ze swoim szkicownikiem. Owszem, to się nie zmieni - w torbie zeszyt miał honorowe miejsce, którego nigdy nie zmieniał. Niestety został zapomniany przez niebieskooką istotkę, ale nie na długo...
Oczami wyobraźni już widziała ojca, który pierwszy raz widzi swoją kochaną córeczkę w takim miejscu - tak, tym przeznaczonym na czytanie i naukę. Tak, to był wystarczający powód by Robert Powell mógł stwierdzić, że jest dumny z Nathalie. Dziwne? Absolutnie nie, w końcu sama doprowadziła do tego, że on tak sądził. Zapewnienia i potwierdzenia niezbyt realnych faktów. Niestety, rzeczywistość jest zupełnie inna. Puchonka doskonale wiedziała, że on nigdy nie ujrzy podobnej sytuacji. Po co miała burzyć jego przekonanie, że takie miejsca jak biblioteka to strefa nie odwiedzane przez kogoś tak pochłoniętego treningami jak ścigająca Hufflepuffu. To by doszczętnie zniszczyło plan, który kreowała od samego początku pobytu w Hogwarcie. Przygotowanie rodzica do miernych wyników w nauce - idealne rozwiązanie by później nie martwić się o reakcję.
Wróćmy do głównego tematu... Co właściwie panna Powell robiła w owej czytelni? Właściwie przyszła z takim samym zamiarem jak każdy inny. Musiała w końcu zabrać się za szlifowanie transmutacji, zaklęć i może trochę eliksirów, które swego czasu zaniedbała. Po co tak się spieszyła? Na to pytanie nie ma konkretnej odpowiedzi. Możliwe, że poczuła jak mało czasu zostało do końca roku albo chciała pobiegać... Kto wie co się dzieje w jej chaotycznej główce. Teraz siedziała tutaj, przy jednej z wolnych ławek, a przed nosem miała otworzony podręcznik do eliksirów. Próbowała się skupić na tekście, ale za każdym razem musiała wracać do tej samej linijki, bo w głowie tworzyły się nowe scenariusze na rysunki albo wsłuchiwała się w otaczające ją dźwięki. Właściwie tylko przy szkicowaniu potrafiła w pełni się wyłączyć. W tym momencie każde przesunięcie krzesła, przekręcenie kartki czy kaszlnięcie rozpraszało Puchonkę. Chciała, pragnęła, a nawet musiała w końcu się do tego zabrać. Niestety rezygnacja nastąpiła szybciej niż przypuszczała.
Pod osłoną książki zaczęła obserwować ludzi. Zawsze uważała to jest bardzo ciekawe doświadczenie. Można wyobrazić sobie co tak właściwie człowiek myśli lub dołożyć do tego swoją własną historię. Większość wyglądała dość podobnie, nie wyróżniała się szczególnie z tłumu. Wzrok jednak przykuła jej jedna postać. Chłopak, a właściwie Krukon, którego pamiętała z meczy. Wiedza na jego temat ograniczała się do znajomości imienia i tego, że jest pałkarzem Ravenclowu. Zawsze wydawał jej się bardzo tajemniczą osobą i to zwiększało zainteresowanie. Ciemne włosy okalające jego twarz, oczy podobnego koloru i bardzo ciekawe rysy twarzy. Miała ochotę wyjąć szkicownik i uwiecznić ten obraz. Może to się wydawać podejrzane albo po prostu dziwne, ale nie miała w tym żadnego celu. Nawet nie miała za dużo okazji by móc naskrobać na papierze jakiegoś człowieka. Wolała nie pokazywać swoich prac i trzymać je w ukryciu, a poproszenie kogoś o pozowanie wiązało się z ukazaniem swojego dzieła. Nieliczne osoby zostały dopuszczane do obejrzenia jej wypocin i wolała by ta mała grupa się nie powiększała.
Zaryzykowała.
Wyciągnęła zeszyt, ołówek i ustawiła go tak by nie był zbyt widoczny dla innych. Sprytnie ustawiła książkę, która doskonale zasłaniała jej poczynania. Dyskretnie zerkając na chłopaka, zaczęła delikatnie szkicować zarysy postaci.
Dziewczyna nie należała do pilnych uczennic, które wiecznie ślęczą przy podręcznikach. W końcu co było ważniejsze od Quidditcha - no nic. Jednak teraz treningów nie było i nie miała wymówki by ominąć cudownie spędzony czas w czytelni. Pasja poszła w odstawkę by zrobić miejsce na pochłanianie wiedzy. Nawet rysowanie nie był już tak istotne, chociaż każda osoba, która znała Nathalie doskonale wiedziała, że ona wciąż chodzi ze swoim szkicownikiem. Owszem, to się nie zmieni - w torbie zeszyt miał honorowe miejsce, którego nigdy nie zmieniał. Niestety został zapomniany przez niebieskooką istotkę, ale nie na długo...
Oczami wyobraźni już widziała ojca, który pierwszy raz widzi swoją kochaną córeczkę w takim miejscu - tak, tym przeznaczonym na czytanie i naukę. Tak, to był wystarczający powód by Robert Powell mógł stwierdzić, że jest dumny z Nathalie. Dziwne? Absolutnie nie, w końcu sama doprowadziła do tego, że on tak sądził. Zapewnienia i potwierdzenia niezbyt realnych faktów. Niestety, rzeczywistość jest zupełnie inna. Puchonka doskonale wiedziała, że on nigdy nie ujrzy podobnej sytuacji. Po co miała burzyć jego przekonanie, że takie miejsca jak biblioteka to strefa nie odwiedzane przez kogoś tak pochłoniętego treningami jak ścigająca Hufflepuffu. To by doszczętnie zniszczyło plan, który kreowała od samego początku pobytu w Hogwarcie. Przygotowanie rodzica do miernych wyników w nauce - idealne rozwiązanie by później nie martwić się o reakcję.
Wróćmy do głównego tematu... Co właściwie panna Powell robiła w owej czytelni? Właściwie przyszła z takim samym zamiarem jak każdy inny. Musiała w końcu zabrać się za szlifowanie transmutacji, zaklęć i może trochę eliksirów, które swego czasu zaniedbała. Po co tak się spieszyła? Na to pytanie nie ma konkretnej odpowiedzi. Możliwe, że poczuła jak mało czasu zostało do końca roku albo chciała pobiegać... Kto wie co się dzieje w jej chaotycznej główce. Teraz siedziała tutaj, przy jednej z wolnych ławek, a przed nosem miała otworzony podręcznik do eliksirów. Próbowała się skupić na tekście, ale za każdym razem musiała wracać do tej samej linijki, bo w głowie tworzyły się nowe scenariusze na rysunki albo wsłuchiwała się w otaczające ją dźwięki. Właściwie tylko przy szkicowaniu potrafiła w pełni się wyłączyć. W tym momencie każde przesunięcie krzesła, przekręcenie kartki czy kaszlnięcie rozpraszało Puchonkę. Chciała, pragnęła, a nawet musiała w końcu się do tego zabrać. Niestety rezygnacja nastąpiła szybciej niż przypuszczała.
Pod osłoną książki zaczęła obserwować ludzi. Zawsze uważała to jest bardzo ciekawe doświadczenie. Można wyobrazić sobie co tak właściwie człowiek myśli lub dołożyć do tego swoją własną historię. Większość wyglądała dość podobnie, nie wyróżniała się szczególnie z tłumu. Wzrok jednak przykuła jej jedna postać. Chłopak, a właściwie Krukon, którego pamiętała z meczy. Wiedza na jego temat ograniczała się do znajomości imienia i tego, że jest pałkarzem Ravenclowu. Zawsze wydawał jej się bardzo tajemniczą osobą i to zwiększało zainteresowanie. Ciemne włosy okalające jego twarz, oczy podobnego koloru i bardzo ciekawe rysy twarzy. Miała ochotę wyjąć szkicownik i uwiecznić ten obraz. Może to się wydawać podejrzane albo po prostu dziwne, ale nie miała w tym żadnego celu. Nawet nie miała za dużo okazji by móc naskrobać na papierze jakiegoś człowieka. Wolała nie pokazywać swoich prac i trzymać je w ukryciu, a poproszenie kogoś o pozowanie wiązało się z ukazaniem swojego dzieła. Nieliczne osoby zostały dopuszczane do obejrzenia jej wypocin i wolała by ta mała grupa się nie powiększała.
Zaryzykowała.
Wyciągnęła zeszyt, ołówek i ustawiła go tak by nie był zbyt widoczny dla innych. Sprytnie ustawiła książkę, która doskonale zasłaniała jej poczynania. Dyskretnie zerkając na chłopaka, zaczęła delikatnie szkicować zarysy postaci.
- Sahir Nailah
Re: Czytelnia
Pią Kwi 08, 2016 2:10 pm
Przysięgnę przed Bogiem – to nie miało tak wyglądać – te słowa, te litery tworzące słowa, ten tusz tworzący litery i ta kartka mająca na celu to wszystko utrwalić – to nie miało być tak proste, tak banalne, literalne w swym pojęciu i wkraczające prosto do wnętrza. Kluczenie. Tutaj miało się kluczyć, kręcić, drążyć – nie utykać w jednym punkcie, gdzie nie można było zaczepienia do kręcenia się po bezmiarze labiryntu znaleźć – Ci jednak, co te teksty tworzyły, przed Bogiem nie przysięgali. Tak mądrzy i pewni siebie, doskonali w wiedzy edukacyjnej, po kształceniach i po miłości do dzierżenia w dłoniach ksiąg, które miały im wiedzę przekazywać – tacy chyba byli ci, co książki do szkół pisali – a na pewno takimi autorami byli twórcy tej aktualnie przerabianej przez Nathalie lektury – nie mogąc zawiązać jednej niteczki ze swojej bluzeczki do haczyka podawanego... chwileczkę, haczyka? Nie, brak tu haczyka – tylko te ostre gałęzie ciemnego lasu, tylko dalszy szelest – szelest kartek i myśli, które przeplatały się ze sobą wzajem – tak właśnie nie mogliśmy się zatrzymać i tak rozpoczynała się obserwacja – Jej podniesienie oczu i wodzenie nimi flegmatycznie po sylwetkach zaklętych w ciszy, próbujące odszukać jakiegoś... haczyka. Haczyka, który pozwoli jej zaczepić nitkę bluzeczki i dać samej sobie jakże niewinny powód do stracenia zainteresowania czynnością numer A, by poświęcić to zainteresowanie czynności B. Osobie B. Haczykowi. Bardzo impertynenckiemu haczykowi moim zdaniem – tak i ja impertynencko widziałem to potajemne wyciąganie zeszytu, a potem skrobanie – ach, przecież wodzenie ołówkiem, czy też piórem, po skrawku papieru jeszcze nie czyni dla drugiego człowieka obrazy i nie wiedzie jego myśli na pytanie, czy czasem nie jest rysowany, czy aby na pewno nikt się w niego nader intensywnie nie wpatruje – bo ja wiem? Ja nie będę szeptać na uszka... Może tylko czasem, by pokusić diabła o zaplecenie paru wstążek w złoto włosów szkicującego dziewczęcia, co poniesiona przez obowiązek zawędrowała w cztery ściany tego Piekła. Piekła zwanego Biblioteką.
Tam nasz Dom, gdzie nasze Serce – skoro więc siedział tu Diabeł, to i Biblioteka stawała się Piekłem, czyż nie?
Ten Diabeł siedział jednak cicho i spokojnie – swobodnie usadzony w głębokim fotelu, z niedbale zarzuconą nogą na oparciu, przekrzywiony tak, że jego plecy nie opierały się prosto na tylniej części fotela – na wpół leżał, z łokciem opartym na drugiej podpórce dla rąk, przeciwległej naturalnie do tej, gdzie przewieszoną miał nogę, co przez taką pozycję skutkowało, że jego książka praktycznie opierała się o jego udo – a wokół? Wokół, słodka Prawdo, królowała Cisza – wierna towarzyszka, która zawsze dbała, zawsze pozostawała wierna i co najważniejsze – zawsze milczała, bo tak się składa, że do towarzystwa nie było zupełnie nikogo – ani jedna dusza nie przepływała przez niedostrzegalny dla postronnych oczu krąg. Nazwałem go Ciszą. Nazwę go Oazą. Tam, gdzie zatrzymywał się czas i gdzie falowała przestrzeń – wszystko się gubiło i przechodziło na drugą stronę – prosto na drugą stronę medalu, na drugą stronę lustra – te krzywe zwierciadełko bardzo dobrze służyło... tym, co szukali. Tym, co pragnęli znajdować.
Osoba o lśniących życiem oczach, której umysł wędrował wraz z wiatrem, wolny i nieważki, mogący wybijać się do chmur, kiedy tylko dotykał drewnianej rączki miotły, szukała. Tylko raczej nie chciała znaleźć tego, przed czym instynkt ostrzegał – warczał i syczał, jeżył włoski na rękach i prychał – dzikie zwierzę, które nie mogło dojść do głosu, gdy tak wspaniale zwane "człowieczeństwo" wypychało go poza skale akceptacji świadomości – więc kulił się w cieniu, niepotrzebny i zapomniany, mogący tylko patrzeć, jak kolejne kreski powstają na białej kartce, aż w końcu jak ten, który był szkicowany, również uniósł z wolna swoją głowę znad książki i obrócił ją lekko w bok.
Zacznę więc snuć opowieść o Niczym – o tym jak para oczu się spotkała – historię, która tak jak wszystkie te słowa i zdania, była niczym nieważkim. Chyba nie miała sensu.
Lecz ta historia miała tutaj swój początek.
- Może twój poziom inteligencji nie pozwala ci na odróżnienie mojej osoby od książki, ale książka leży tam przed tobą. - Miał dziwny głos – głos, którego nie podnosił – i nie musiał go podnosić – głos, który, kurwa, słowo daję – na tych słabszych działał jak Laxigen – i przyrzekam, że mimo tego braku podniesionego głosu, to słychać by go było bardzo wyraźne nawet na drugim końcu boiska do piłki nożnej – lekko zachrypnięty, mrukliwy, określany przez społeczeństwo jako "przepalony" tudzież "przepity" – ale jednocześnie spokojny w swej flegmatyczności i kompletnym niewzruszeniu – tak samo i zupełnie obojętne było jego spojrzenie skierowane wprost na Puchonkę – to zmęczone spojrzenie, które zaraz znów zostało odwrócone na podręcznik, pierwotną pozycję jego zainteresowania.
Tam nasz Dom, gdzie nasze Serce – skoro więc siedział tu Diabeł, to i Biblioteka stawała się Piekłem, czyż nie?
Ten Diabeł siedział jednak cicho i spokojnie – swobodnie usadzony w głębokim fotelu, z niedbale zarzuconą nogą na oparciu, przekrzywiony tak, że jego plecy nie opierały się prosto na tylniej części fotela – na wpół leżał, z łokciem opartym na drugiej podpórce dla rąk, przeciwległej naturalnie do tej, gdzie przewieszoną miał nogę, co przez taką pozycję skutkowało, że jego książka praktycznie opierała się o jego udo – a wokół? Wokół, słodka Prawdo, królowała Cisza – wierna towarzyszka, która zawsze dbała, zawsze pozostawała wierna i co najważniejsze – zawsze milczała, bo tak się składa, że do towarzystwa nie było zupełnie nikogo – ani jedna dusza nie przepływała przez niedostrzegalny dla postronnych oczu krąg. Nazwałem go Ciszą. Nazwę go Oazą. Tam, gdzie zatrzymywał się czas i gdzie falowała przestrzeń – wszystko się gubiło i przechodziło na drugą stronę – prosto na drugą stronę medalu, na drugą stronę lustra – te krzywe zwierciadełko bardzo dobrze służyło... tym, co szukali. Tym, co pragnęli znajdować.
Osoba o lśniących życiem oczach, której umysł wędrował wraz z wiatrem, wolny i nieważki, mogący wybijać się do chmur, kiedy tylko dotykał drewnianej rączki miotły, szukała. Tylko raczej nie chciała znaleźć tego, przed czym instynkt ostrzegał – warczał i syczał, jeżył włoski na rękach i prychał – dzikie zwierzę, które nie mogło dojść do głosu, gdy tak wspaniale zwane "człowieczeństwo" wypychało go poza skale akceptacji świadomości – więc kulił się w cieniu, niepotrzebny i zapomniany, mogący tylko patrzeć, jak kolejne kreski powstają na białej kartce, aż w końcu jak ten, który był szkicowany, również uniósł z wolna swoją głowę znad książki i obrócił ją lekko w bok.
Zacznę więc snuć opowieść o Niczym – o tym jak para oczu się spotkała – historię, która tak jak wszystkie te słowa i zdania, była niczym nieważkim. Chyba nie miała sensu.
Lecz ta historia miała tutaj swój początek.
- Może twój poziom inteligencji nie pozwala ci na odróżnienie mojej osoby od książki, ale książka leży tam przed tobą. - Miał dziwny głos – głos, którego nie podnosił – i nie musiał go podnosić – głos, który, kurwa, słowo daję – na tych słabszych działał jak Laxigen – i przyrzekam, że mimo tego braku podniesionego głosu, to słychać by go było bardzo wyraźne nawet na drugim końcu boiska do piłki nożnej – lekko zachrypnięty, mrukliwy, określany przez społeczeństwo jako "przepalony" tudzież "przepity" – ale jednocześnie spokojny w swej flegmatyczności i kompletnym niewzruszeniu – tak samo i zupełnie obojętne było jego spojrzenie skierowane wprost na Puchonkę – to zmęczone spojrzenie, które zaraz znów zostało odwrócone na podręcznik, pierwotną pozycję jego zainteresowania.
- Nathalie Powell
Re: Czytelnia
Pią Kwi 08, 2016 4:46 pm
Rysowanie przeobrażało się w sztukę tylko pod warunkiem, że wkładało się w to serce. Czy to prawda? Nie wiadomo. Przynajmniej tak właśnie to sobie tłumaczyła panna Powell. Szkicownik zawierał wiele wspomnień, do których często wraca. Zapiski przypominające przeróżne sytuacje godne uwiecznienia, a nawet notatki z lekcji. Nie trzeba było tak wiele by uszczęśliwić dziewczynę, wystarczał ołówek i jej zniszczony zeszyt. Zniszczony? To było za duże słowo. On miał duszę, odzwierciedlał to co drzemało w jej wnętrzu. To dlatego był dla niej tak cenną i nietykalną dla innych rzeczą. Gdyby nie traktowała swoich prac jak małe skrawki serca, nie była by tak ostrożna przy pokazywaniu ich swoim bliskim. Nie ważne były pogniecione kartki, zagięte rogi, latające zwoje pergaminu. Co właściwie mówi tak osobista rzecz o człowieku... Dziewczyna jest chaotyczna, nierozważna i pełna energii. Wbrew pozorom dość spokojna osóbka, lecz lekkomyślna, zbyt szczera, ale kulturalna. To wszytko można wyczytać spoglądając na zaniedbany zeszyt, który towarzyszył Nathalie w każdej chwili. Jak to mówią - nie oceniaj książki po okładce.
Zerkanie na ponurego chłopaka ograniczała jak mogła, ale rysunek musiał oddać jego urodę. Ograniczanie swoich możliwości powodowało kiepski szkic, a do tego nie miała zamiaru dopuścić. Nie mogła uniknąć tego, że co jakiś czas musiała spojrzeć na niego kilka razy pod rząd. Pozycja, w jakiej aktualnie siedział nie była zbyt prosta do odwzorowania. W końcu skąd miała wiedzieć, że chłopak może odczuć wpatrywanie się w niego. No tak, bo Puchonka nie zawsze myślała zanim coś robiła. Impulsywnie kierowała się chwilą i nie zadawała sobie sprawy z konsekwencji jakie mogła ponieść. Niestety zdecydowanie ryzykowała podejmując tą decyzję.
Usłyszała głos. To nie był zwyczajny głos, był opanowany, ale stanowczy. Lekko zachrypnięty, władczy i przerażający. Dziewczyna nigdy wcześniej nie rozmawiała z Krukonem, nie miała więc okazji przekonać się jakie wywołuje u niej uczucia.
Błagam... Oby to nie było do mnie...
Zerknęła w górę i napotkała te ciemne oczy. Może trwało to jedynie sekundę, ale czuła jakby jednym spojrzeniem przedarł się przez jej ciało i duszę aż do serca, jakby zmroził wszystko co napotkał po drodze. Czuła się jak sparaliżowana, nie mogła się poruszyć, nawet mrugnąć. Nigdy wcześniej nie spotkało jej coś tak dziwnego. Jednocześnie przyciągającego, tajemniczego i zachwycającego, ale z drugiej strony to było przerażające i mroczne... Zupełnie nie wiedziała co powinna zrobić, śmiać się, płakać, uśmiechnąć się, czy może uciekać. Zdrowy rozsądek zniknął, pojawiła się pustka, nic nie było w stanie jej pomóc. Zaryzykowała i teraz tylko mogła sobie pluć w brodę.
Już za późno by się wycofać...
Oczami wyobraźni widziała miniaturową Nathalie, które kręci głową z dezaprobatą.
Nagle zniknęło ograniczenie, mogła się poruszyć, ale zamiast tego pojawił się wstyd, upokorzenie, a nawet strach. Szybko spuściła wzrok na swój szkicownik. Wpatrywała się w rysunek chłopaka, który siedział niedaleko niej. Tu widziała spokój, opanowanie...
- Wybacz... - wydukała w końcu niepewnie. Głos raczej chwiejny, niezdecydowany i przepełniony skruchą. Nie wiedziała czy to było krępujące dla Krukona czy może schlebiała mu ta sytuacja. Nathalie go podziwiała, a raczej nie jego, ale jego urodę. Może nie powiedziałaby, że chłopak jest wielce przystojny, ale inny. Czym była ta cała inność w jego wydaniu - właśnie to próbowała rozgryźć, ale przychodziło jej do głowy tylko jedno słowo - tajemnica. To ona sprawiała, że tak ją zainteresował. Nie wiedziała tylko jak ma to wyjaśnić. Czy w ogóle da się to wyjaśnić... No przecież nie powie mu o rysunku, chociaż teraz już zakładała, że to też mógł wiedzieć. Był nieprzewidywalny, lodowaty... Zupełnie inny niż osoby, które znała.
- Nie miałam złych zamiarów. - dodała po chwili. Jej wzrok był wciąż skierowany w jeden punkt. Bała się podnieść głowę, nie chciała znów napotkać jego wzroku. Skoro za pierwszy razem wywołał u niej taką reakcję, tym razem też by się to stało, a może i bardziej skutecznie...
// Ego Sahcia +100 xDDDD
Zerkanie na ponurego chłopaka ograniczała jak mogła, ale rysunek musiał oddać jego urodę. Ograniczanie swoich możliwości powodowało kiepski szkic, a do tego nie miała zamiaru dopuścić. Nie mogła uniknąć tego, że co jakiś czas musiała spojrzeć na niego kilka razy pod rząd. Pozycja, w jakiej aktualnie siedział nie była zbyt prosta do odwzorowania. W końcu skąd miała wiedzieć, że chłopak może odczuć wpatrywanie się w niego. No tak, bo Puchonka nie zawsze myślała zanim coś robiła. Impulsywnie kierowała się chwilą i nie zadawała sobie sprawy z konsekwencji jakie mogła ponieść. Niestety zdecydowanie ryzykowała podejmując tą decyzję.
Usłyszała głos. To nie był zwyczajny głos, był opanowany, ale stanowczy. Lekko zachrypnięty, władczy i przerażający. Dziewczyna nigdy wcześniej nie rozmawiała z Krukonem, nie miała więc okazji przekonać się jakie wywołuje u niej uczucia.
Błagam... Oby to nie było do mnie...
Zerknęła w górę i napotkała te ciemne oczy. Może trwało to jedynie sekundę, ale czuła jakby jednym spojrzeniem przedarł się przez jej ciało i duszę aż do serca, jakby zmroził wszystko co napotkał po drodze. Czuła się jak sparaliżowana, nie mogła się poruszyć, nawet mrugnąć. Nigdy wcześniej nie spotkało jej coś tak dziwnego. Jednocześnie przyciągającego, tajemniczego i zachwycającego, ale z drugiej strony to było przerażające i mroczne... Zupełnie nie wiedziała co powinna zrobić, śmiać się, płakać, uśmiechnąć się, czy może uciekać. Zdrowy rozsądek zniknął, pojawiła się pustka, nic nie było w stanie jej pomóc. Zaryzykowała i teraz tylko mogła sobie pluć w brodę.
Już za późno by się wycofać...
Oczami wyobraźni widziała miniaturową Nathalie, które kręci głową z dezaprobatą.
Nagle zniknęło ograniczenie, mogła się poruszyć, ale zamiast tego pojawił się wstyd, upokorzenie, a nawet strach. Szybko spuściła wzrok na swój szkicownik. Wpatrywała się w rysunek chłopaka, który siedział niedaleko niej. Tu widziała spokój, opanowanie...
- Wybacz... - wydukała w końcu niepewnie. Głos raczej chwiejny, niezdecydowany i przepełniony skruchą. Nie wiedziała czy to było krępujące dla Krukona czy może schlebiała mu ta sytuacja. Nathalie go podziwiała, a raczej nie jego, ale jego urodę. Może nie powiedziałaby, że chłopak jest wielce przystojny, ale inny. Czym była ta cała inność w jego wydaniu - właśnie to próbowała rozgryźć, ale przychodziło jej do głowy tylko jedno słowo - tajemnica. To ona sprawiała, że tak ją zainteresował. Nie wiedziała tylko jak ma to wyjaśnić. Czy w ogóle da się to wyjaśnić... No przecież nie powie mu o rysunku, chociaż teraz już zakładała, że to też mógł wiedzieć. Był nieprzewidywalny, lodowaty... Zupełnie inny niż osoby, które znała.
- Nie miałam złych zamiarów. - dodała po chwili. Jej wzrok był wciąż skierowany w jeden punkt. Bała się podnieść głowę, nie chciała znów napotkać jego wzroku. Skoro za pierwszy razem wywołał u niej taką reakcję, tym razem też by się to stało, a może i bardziej skutecznie...
// Ego Sahcia +100 xDDDD
- Sahir Nailah
Re: Czytelnia
Pią Kwi 08, 2016 5:51 pm
Zaś te złote włosy? Łany zboża, tak inne od ponurego lasu – to zboże kąpało się w słoń – pachniało nim i odbijało jego blask, nie kołysane wiatrem, nie trącane ludzkim sprzeniewierzeniem – były czyste, tak przynajmniej mi się wydawało – czyste i kojące – chciało się tam spotkać ten wiatr – delikatny i łagodny, który byłby orzeźwieniem w gorące dni, kiedy szuka się przyjaznego cienia – zapraszały do wędrówki wolnej i nie mającej konkretnego zakończenia, która byłaby ucztą dla oczu i spełnieniem dla zmysłu powonienia – zaś skoro ta uczta nie miała zakończenia, to po co w ogóle szukać na niej ustawionej mety? Lepiej obracac się w kółko, krążyć bez żadnego celu i pożerać – tak, znów użyję tego słowa z całą jego mocą – pożerać wszystko w głębie całkowitej pustki z wiedzą, że i tak nie da się jej głodu tym samym ukoić – niech płonie to zboże, niech ogień po nim pełza i wysyła ku błękitnemu niebu kolejne smugi szarego dymu – tak właśnie zamieniało się piękno złota na czerń sadzy.
Tylko że szkoda byłoby spalić takie piękne włosy, kaskadami opadające na smukłe ramiona, które miarowo się poruszały przy każdym przesunięci ręki, która kierowała ołówkiem pełzającym po bieli pergaminu, by miast stawiać słowa – czynić kreski – a z kresek coś większego... coś pozostającego poza widzeniem Sahira spoglądającego na niewiastę, któremu rzeczywiście nie przyszło do głowy, że może być rysowany – właśnie tu i teraz – zapewne głównie przez to, że jego myśli nie skupiły się jak na razie na samej osobie Puchonki spoczywającej w naprzeciwległym fotelu, w odpowiednim oddaleniu – bo poza nim nie było tutaj przecież nikogo... Nie na tyle blisko, by przesmyknęli się przez niewidzialne bariery nie pozwalające podchodzić zbyt blisko – była tu taka zasada, po tej Drugiej Stronie, tam gdzie stali obserwatorzy – i mówiła ona, by Obserwatorem pozostać – w końcu nawet ci, którzy nie wierzyli w przesądy, pamiętali, że gdy Czarny kot przebiega ci drogę, zapowiada to nieszczęście, zaś w tym nieszczęściu chyba nie najgorszym była wizja tego, że coś niedobrego się wydarzy, tylko tego, że nie mieliśmy pojęcia Kiedy się wydarzy. Ludzie tego się boją. Niewiadomego. Niemożliwej do poznania przyszłości i tajemnicy, która wije się we wnętrznościach jak opasła, biała larwa, którą co poniektórzy chcieli dokarmiać – larwa ciekawości i magnetycznego przyciągania, by spróbować rozgarnąć dłońmi zasłonę, która broni przed najbanalniejszym, wzrokowym poznaniem, która nie pozwala dokładnie rozumieć i przewidywać – większość jednak od tej larwy uciekała – próbowali ją wyrwać w zarodku i rzucić o ziemię i rozdeptać – hehehe, tak się nie dało, moi kochani, Strach nie był takim banalnym twórcą – był murmurandom najwyższej klasy, przyjemnie wijącym się w najgłębszych komórkach – jeśli tylko potrafisz nim operować, czyż nie możesz przyrównywać się do Boga? Kiedy tylko Strach zamienia się w najczystszej postaci na Przyjemność... Zupełnie jak wtedy, gdy cieszyć bardziej o rozległych, złotych pól będzie widok ich szczątek, a pomiędzy bielma kości pochłoniętych przez pożar zwierząt.
Strach nie był litościwą kochanką – lecz był bardziej słodki i namiętny od samej Śmierci.
Powiedziałbym, że ten Strach nie objawił się od razu – spłynął na skronie Nathalie niczym welon panny młodej, początkowo lekki i nieważki, przybierający na wadze przez odpowiedzialność, jaką ze sobą niósł – dlatego nawet dało się go nie zauważać – tak jak dało się nie słyszeć zepchniętego w krańce jestestwa instynktu – ale był taki moment, kiedy siłą rzeczy musiało się go usłyszeć – i nagle pragnęło się zerwać ten wieniec z głowy – hej, chwileczkę, może jednak w nim zostaniesz? Do twarzy ci, słodka Nathalie, z welonem Strachu przyozdabiającym lico – nie czujesz jego chłodnym dłoni na twoim ciele? Pieścił najskrytsze zakamarki ciała i nie znał pojęcia umiaru czy przestrzeni osobistej – był pierwotnie romantyczny, dokładny w każdym geście – pilnował, by supeł zawiązywany z wnętrzności na pewno usadowił się w dolnych partiach brzucha.
Tylko czego tu się właściwie bać?
Czarnowłosy uniósł nieznacznie brwi w górę, wspaniałomyślnie komentując tym samym wydukane "wybacz" – widział ten welon na złotych zbożach – wyczuwał każdym centymetrem skóry rosnący niepokój, niepewność, wabiącą go niczym płomień ćmę woń – woń tego welonu – która pobudzała i sprawiała, że wzrok się wyostrzał – brawo, bo właśnie tak łapało się uwagę Drapieżnika na swoją osobę... och, napisałem "drapieżnika"? Nie bierzcie tego do siebie, przecież to zwykły uczeń jakże zwykłej szkoły, tak sobie tylko tutaj skrobię...
Unieś swój welonik, kochana Nathalie, daj się pocałować w czółko Śmierci.
Daj się pocałować w usteczka i załóż obrączkę, droga Branko...
- Pochlebiasz sobie, uważając, że mógłbym cię wziąć za "zagrożenie". - Złych zamiarów? Jakie mogłaby mieć złe zamiary? To była kpina. Nawet wąskie, równo wykrojone wargi chłopaka uniosły się leniwie w czymś, co niby mogłoby być rozbawieniem, ale bardziej przypominało ironię – jej delikatny odcień, jakby właściciel był zbyt leniwy, by na cokolwiek więcej niż ten sekundowy odcień się zdecydować. - Więc jakie miałaś zamiary? Nie krępuj się, bardzo chętnie cię wysłucham.
Tylko że szkoda byłoby spalić takie piękne włosy, kaskadami opadające na smukłe ramiona, które miarowo się poruszały przy każdym przesunięci ręki, która kierowała ołówkiem pełzającym po bieli pergaminu, by miast stawiać słowa – czynić kreski – a z kresek coś większego... coś pozostającego poza widzeniem Sahira spoglądającego na niewiastę, któremu rzeczywiście nie przyszło do głowy, że może być rysowany – właśnie tu i teraz – zapewne głównie przez to, że jego myśli nie skupiły się jak na razie na samej osobie Puchonki spoczywającej w naprzeciwległym fotelu, w odpowiednim oddaleniu – bo poza nim nie było tutaj przecież nikogo... Nie na tyle blisko, by przesmyknęli się przez niewidzialne bariery nie pozwalające podchodzić zbyt blisko – była tu taka zasada, po tej Drugiej Stronie, tam gdzie stali obserwatorzy – i mówiła ona, by Obserwatorem pozostać – w końcu nawet ci, którzy nie wierzyli w przesądy, pamiętali, że gdy Czarny kot przebiega ci drogę, zapowiada to nieszczęście, zaś w tym nieszczęściu chyba nie najgorszym była wizja tego, że coś niedobrego się wydarzy, tylko tego, że nie mieliśmy pojęcia Kiedy się wydarzy. Ludzie tego się boją. Niewiadomego. Niemożliwej do poznania przyszłości i tajemnicy, która wije się we wnętrznościach jak opasła, biała larwa, którą co poniektórzy chcieli dokarmiać – larwa ciekawości i magnetycznego przyciągania, by spróbować rozgarnąć dłońmi zasłonę, która broni przed najbanalniejszym, wzrokowym poznaniem, która nie pozwala dokładnie rozumieć i przewidywać – większość jednak od tej larwy uciekała – próbowali ją wyrwać w zarodku i rzucić o ziemię i rozdeptać – hehehe, tak się nie dało, moi kochani, Strach nie był takim banalnym twórcą – był murmurandom najwyższej klasy, przyjemnie wijącym się w najgłębszych komórkach – jeśli tylko potrafisz nim operować, czyż nie możesz przyrównywać się do Boga? Kiedy tylko Strach zamienia się w najczystszej postaci na Przyjemność... Zupełnie jak wtedy, gdy cieszyć bardziej o rozległych, złotych pól będzie widok ich szczątek, a pomiędzy bielma kości pochłoniętych przez pożar zwierząt.
Strach nie był litościwą kochanką – lecz był bardziej słodki i namiętny od samej Śmierci.
Powiedziałbym, że ten Strach nie objawił się od razu – spłynął na skronie Nathalie niczym welon panny młodej, początkowo lekki i nieważki, przybierający na wadze przez odpowiedzialność, jaką ze sobą niósł – dlatego nawet dało się go nie zauważać – tak jak dało się nie słyszeć zepchniętego w krańce jestestwa instynktu – ale był taki moment, kiedy siłą rzeczy musiało się go usłyszeć – i nagle pragnęło się zerwać ten wieniec z głowy – hej, chwileczkę, może jednak w nim zostaniesz? Do twarzy ci, słodka Nathalie, z welonem Strachu przyozdabiającym lico – nie czujesz jego chłodnym dłoni na twoim ciele? Pieścił najskrytsze zakamarki ciała i nie znał pojęcia umiaru czy przestrzeni osobistej – był pierwotnie romantyczny, dokładny w każdym geście – pilnował, by supeł zawiązywany z wnętrzności na pewno usadowił się w dolnych partiach brzucha.
Tylko czego tu się właściwie bać?
Czarnowłosy uniósł nieznacznie brwi w górę, wspaniałomyślnie komentując tym samym wydukane "wybacz" – widział ten welon na złotych zbożach – wyczuwał każdym centymetrem skóry rosnący niepokój, niepewność, wabiącą go niczym płomień ćmę woń – woń tego welonu – która pobudzała i sprawiała, że wzrok się wyostrzał – brawo, bo właśnie tak łapało się uwagę Drapieżnika na swoją osobę... och, napisałem "drapieżnika"? Nie bierzcie tego do siebie, przecież to zwykły uczeń jakże zwykłej szkoły, tak sobie tylko tutaj skrobię...
Unieś swój welonik, kochana Nathalie, daj się pocałować w czółko Śmierci.
Daj się pocałować w usteczka i załóż obrączkę, droga Branko...
- Pochlebiasz sobie, uważając, że mógłbym cię wziąć za "zagrożenie". - Złych zamiarów? Jakie mogłaby mieć złe zamiary? To była kpina. Nawet wąskie, równo wykrojone wargi chłopaka uniosły się leniwie w czymś, co niby mogłoby być rozbawieniem, ale bardziej przypominało ironię – jej delikatny odcień, jakby właściciel był zbyt leniwy, by na cokolwiek więcej niż ten sekundowy odcień się zdecydować. - Więc jakie miałaś zamiary? Nie krępuj się, bardzo chętnie cię wysłucham.
- Nathalie Powell
Re: Czytelnia
Nie Kwi 10, 2016 9:59 pm
Przełożyła swoje złote włosy na jedną stronę i przechyliła lekko głowę. Postać, która malowała się na pergaminie przed nią, w tym momencie wydawała się zupełnie inna. Te zachowanie, głos, gesty... W rzeczywistości wyobrażała to sobie inaczej, a może tak jej się tylko wydawało... Widziała w nim dobrego chłopaka, który kryje się pod mroczną osłoną, bo uważa, że ta maska jest lepsza dla innych niż okazanie skrawka serca. Miała nadzieje, że jest to ktoś bardzo spokojny, rozważny i inteligenty, może i swoją władczością przerażał wiele osób, ale gdy już dał komuś szansę na zbliżenie, to musiałaby być to wyjątkowa osoba. Ciężkie dzieciństwo i przeszłość, która całkowicie zmieniła jego pogląd na świat. Obronna bariera, która oddalała wszystkich żyjących, a może było zupełnie odwrotnie, właściwie przyciągała swoją tajemnicą. Czy to była prawda? Panna Powell z pewnością nigdy się nie dowie jakie jest zakończenie historyjki o tajemniczym chłopaku, który siedział przed nią. Chciała by tak było, takiego sobie wyobrażała Sahira Nailaha, bo tak było zdecydowanie najłatwiej. Teraz nie miała pojęcia czego spodziewać się po nim, jak go oceniać i jak dokończyć rysunek, który jest ledwie rozpoczęty. Obserwowała każdą linię, każdą rysę... Wizualnie nic się wielkiego nie zmieniało, ale w głębi czuła, że to o kimś innym myślała rysując to wszystko. Chciała odkryć tajemnicę drzemiącą w tej postaci, ale nie brała pod uwagę zagrożenia z jakim mogłoby wiązać się zapoznanie z takowym sekretem. Blondynka była jeszcze zbyt młoda by rozumieć takie rzeczy i ostrożnie podchodzić do ludzi, szczególnie tak specyficznych jak on. Nie miała pojęcia jak wielki ryzyko szło za tym wszystkim...
Nagle usłyszała głos, ten sam co wcześniej. Może trochę bardziej ironiczny niż przedtem, ale wciąż tak silny i stanowczy. Nie podnosiła głowy, nie chciała znów spotkać jego mrocznych oczu, które tak źle na nią działały. Tym razem jednak nie była przerażona czy zawstydzona, raczej otworzyła szerzej oczy by upewnić się co właściwie usłyszała.
- Zagrożenie... - wyszeptała wciąż zaskoczona tym co właściwie powiedział chłopak. Dlaczego właściwie tak pomyślał? Zagrożenie? Zastanawiała się nad tym słowem przez dłuższy czas. Ona, bezbronna Puchonka, która nie ma szans z... większością tej szkoły i chciałaby w jakikolwiek sposób zagrozić... - Złych zamiarów, myśli, to wszystko... - dokończyła z lekkim niedowierzaniem przyciszonym głosem. Może i nie powiedziała tego zbyt głośno, ale wiedziała o tym, że Sahir usłyszy jej głos.
Wyjaśniła jakby sama sobie. Może to dziwnie wyglądało, że blondynka ani razu podczas tych słów nie spojrzała na ciemnowłosego, który mimo wszystko zasługiwał na kulturalne zachowanie. Ona jednak poczuła się dość dziwnie w jego towarzystwie. No racja, w sumie była winna tej sytuacji i gdyby nie ta nagła chęć narysowanie tajemniczej postaci, nie odezwałby się do niej. Może tak by było lepiej, zwyczajnie zajęliby się sobą, sprawa nie rozwinęłaby się aż do rozmowy, jaką była wręcz zmuszona podjąć. Teraz jednak on oczekiwał większych wyjaśnień, nie chciał jej odpuścić.
Myśli krążyły po jej głowie zdecydowanie za szybko. Scenariusz powoli zaczął się pisać sam, bo nie mogła mu zdradzić prawdy. Co on by sobie pomyślał jakby usłyszał "a no, w sumie to chciałam cię narysować, a właściwie już trochę tego mam, może chcesz zobaczyć?". Jedyne rozwiązania to albo by się wkurzył na nią i w sumie... nie miała pojęcia co w takim wypadku ją czekało, albo mógł chcieć zobaczyć to co zrobiła... Nathalie nie chciała się przekonać o tym jakby zareagował, dlatego wolała wymyślić jakąś lepszą wymówkę na to wszystko. Kolejny raz ryzykowała, ale co ją właściwie już powstrzymywało? Nagrabiła sobie wystarczająco i więcej już nie da rady się pogrążyć.
- Nic szczególnego. - zmarszczyła brwi starając się ponownie zabrać za rysunek i jakoś poskładać myśli. - Wydawało mi się, że cię skądś pamiętam, ale to pewnie dlatego, że jesteś w drużynie Ravenclow'u prawda? - zerknęła w górę, lecz tylko na moment. Chłopak w tym na całe szczęście na nią nie patrzył. Uśmiechnęła się nerwowo, bo dała radę uniknąć tych ciemnych oczu i ponownie spuściła głowę skupiając się na ołówku, który aktualnie poruszał się w górę i w dół. - Wszystko składa się do Quidditcha... - dodała delikatnie przyciszonym głosem i zaczęła pogłębiać każdą linie, którą naniosła na papier, przez to obraz zaczął robić się coraz mroczniejszy jak osoba na nim odwzorowana.
Strach wciąż rozchodził się po jej ciele, głos delikatnie załamywał się pod ciężarem słów Sahira. Był zbyt stanowczy, a ona zbyt słaba by w jakikolwiek sposób konkurować z nim. Starała się zachować spokojnie i dać do zrozumienia, że właściwie nic szczególnego nie robiła i nie musi się tym interesować. Miała ogromną nadzieje, że to wszystko jej się upiecze...
Nagle usłyszała głos, ten sam co wcześniej. Może trochę bardziej ironiczny niż przedtem, ale wciąż tak silny i stanowczy. Nie podnosiła głowy, nie chciała znów spotkać jego mrocznych oczu, które tak źle na nią działały. Tym razem jednak nie była przerażona czy zawstydzona, raczej otworzyła szerzej oczy by upewnić się co właściwie usłyszała.
- Zagrożenie... - wyszeptała wciąż zaskoczona tym co właściwie powiedział chłopak. Dlaczego właściwie tak pomyślał? Zagrożenie? Zastanawiała się nad tym słowem przez dłuższy czas. Ona, bezbronna Puchonka, która nie ma szans z... większością tej szkoły i chciałaby w jakikolwiek sposób zagrozić... - Złych zamiarów, myśli, to wszystko... - dokończyła z lekkim niedowierzaniem przyciszonym głosem. Może i nie powiedziała tego zbyt głośno, ale wiedziała o tym, że Sahir usłyszy jej głos.
Wyjaśniła jakby sama sobie. Może to dziwnie wyglądało, że blondynka ani razu podczas tych słów nie spojrzała na ciemnowłosego, który mimo wszystko zasługiwał na kulturalne zachowanie. Ona jednak poczuła się dość dziwnie w jego towarzystwie. No racja, w sumie była winna tej sytuacji i gdyby nie ta nagła chęć narysowanie tajemniczej postaci, nie odezwałby się do niej. Może tak by było lepiej, zwyczajnie zajęliby się sobą, sprawa nie rozwinęłaby się aż do rozmowy, jaką była wręcz zmuszona podjąć. Teraz jednak on oczekiwał większych wyjaśnień, nie chciał jej odpuścić.
Myśli krążyły po jej głowie zdecydowanie za szybko. Scenariusz powoli zaczął się pisać sam, bo nie mogła mu zdradzić prawdy. Co on by sobie pomyślał jakby usłyszał "a no, w sumie to chciałam cię narysować, a właściwie już trochę tego mam, może chcesz zobaczyć?". Jedyne rozwiązania to albo by się wkurzył na nią i w sumie... nie miała pojęcia co w takim wypadku ją czekało, albo mógł chcieć zobaczyć to co zrobiła... Nathalie nie chciała się przekonać o tym jakby zareagował, dlatego wolała wymyślić jakąś lepszą wymówkę na to wszystko. Kolejny raz ryzykowała, ale co ją właściwie już powstrzymywało? Nagrabiła sobie wystarczająco i więcej już nie da rady się pogrążyć.
- Nic szczególnego. - zmarszczyła brwi starając się ponownie zabrać za rysunek i jakoś poskładać myśli. - Wydawało mi się, że cię skądś pamiętam, ale to pewnie dlatego, że jesteś w drużynie Ravenclow'u prawda? - zerknęła w górę, lecz tylko na moment. Chłopak w tym na całe szczęście na nią nie patrzył. Uśmiechnęła się nerwowo, bo dała radę uniknąć tych ciemnych oczu i ponownie spuściła głowę skupiając się na ołówku, który aktualnie poruszał się w górę i w dół. - Wszystko składa się do Quidditcha... - dodała delikatnie przyciszonym głosem i zaczęła pogłębiać każdą linie, którą naniosła na papier, przez to obraz zaczął robić się coraz mroczniejszy jak osoba na nim odwzorowana.
Strach wciąż rozchodził się po jej ciele, głos delikatnie załamywał się pod ciężarem słów Sahira. Był zbyt stanowczy, a ona zbyt słaba by w jakikolwiek sposób konkurować z nim. Starała się zachować spokojnie i dać do zrozumienia, że właściwie nic szczególnego nie robiła i nie musi się tym interesować. Miała ogromną nadzieje, że to wszystko jej się upiecze...
- Sahir Nailah
Re: Czytelnia
Pon Kwi 11, 2016 1:19 am
Tak właśnie opadała książka – ta fizyczna, najbardziej oczywista i zarazem najmniej interesująca... och stop, czy na pewno mogę powiedzieć, że banalna książka o praktykowanych zajęciach w tej szkole była mniej ciekawa od istnienia siedzącego nieopodal? Istnienia uciekającego spojrzeniem, skruszonego, struchlałego, aż każdy normalny (normalny, powiadasz..?) zechciałby podejść, dotknąć jej ramienia, by poczuła wsparcie, przytulić, jeśli tylko to by jej pomogło i jeśli przytulić by się chciała, warto by jej dodać tej otuchy, powiedzieć coś miłego – chyba tego by jej każdy normalny życzył, bo przecież była tak niewinnie słodka w tym momencie... i dlatego Sahir siedział na swoim miejscu i nawet nie skinął palcem. Wspomagał ją na swój pokrętny sposób – na swój jedyny właściwy, jakże samolubny i satysfakcjonujący dla niego sposób – spoglądał – a Otchłani, które poruszała się w odmętach czerni niechętnej do odbijania sylwetek, kształtów i światła, w której nie można było się przejrzeć, nie interesowała cielesna powłoka, och niee – ona pobierała to, co we wnętrzu – co na razie ukryte, ale co tak lubieżnie odsłaniał, ustawiony ponad wszelakimi normami zachowań i wszelakimi normami spojrzeń – a skoro tak spoglądał, skoro sięgał głębiej, do tego, co ta powłoka cielesna skrywała, to czy już nie można było dzięki temu stwierdzić, że jednak ta książka aż tak interesująca nie była..? Dlatego spadała – przestawała powoli istnieć we wszelakich priorytetach, nawet jeśli Nailah był zmęczony i nie miał ochoty na wielkie gierki – ale jak odmówić czemuś tak uroczemu..? KOMUŚ tak uroczemu... Komuś, komu pomagał. Komu pomagał karmić własny strach, by serce biło mocniej i by wszystkie wnętrzności supłały się jeszcze bardziej, aż do granic możliwości, gdzie nawet ginęły ostatnie iskierki ciekawości – cokolwiek ją prowokowało do tego, by co chwila na niego zerkać – i robił zakłady, ten Syn Śmierci, ze swą Matką, pytając ja bezczelnie – "ile wytrzyma?" - nie miał odpowiedzi, lecz jej nie potrzebował – w końcu za przyjaciółkę wziął sobie Ciszę, byle tylko być wysłuchanym, bez potrzeby uzyskiwania odpowiedzi za każdym razem – od tego miał takich, jak ta Łania o futrze barwy złocących się zbóż, co kuliła się i wierciła, nie podnosząc swych sarnich oczu, nie pozwalając wtargnąć do jej duszy, których te oczy strzegły i rozebrać ją na kawałki pierwsze tak szybko – sprytna książka, broniła się instynktownie, ciekawie czy świadomie – Książka o okładkach z ludzkiej skóry, bo składająca się na człowieka – czy były ciekawsze lektury od tych?
Przymrużył ślepia drapieżnik usadzony w swym paranoidalnym tronie, głęboko w nim, a u jego stóp bielmo kości – heh, no pewnie, że to tylko bariera chroniąca delikatne wnętrze – tak bardzo delikatne, że nie mogło się nasycić potęgującym się strachem u drobnej dziewczyny – ale przymrużył je tylko na moment, kiedy wyszeptała te zlepki słów pod nosem, które miały sens – ale tylko w jej własnej głowie, w jej własnych myślach, które dla samego Nailaha były niepoznane – och, a przychodziło mu sporo pomysłów do głowy o tym, jak je poznać, jednak na razie tak spokojnie i milusio trwał w siedzisku bez potrzeby wprowadzania każdego z nich – powstrzymywany rozsądkiem, czy może tym samym, co sprawiało, że od razu nie zwrócił na nią uwagi, kiedy zaczęła na niego zerkać? - czasami, wiecie, oczekiwanie jest przyjemne – jeśli tylko włada się cnotą cesarzy, cierpliwością, to przedłużanie chwil przed wielkim finałem, w którym wszystkie instrumenty szły w rytm, niby tak chaotycznie, a jednak dając piękny dźwięk, który sycił uszy – jak więc można się niecierpliwić na tyle, by przewijać lecący utwór, skoro można było się nim sycić dłużej i rozciągać przyjemność, jakiej się doświadczało? Witaj w moim świecie, Mała – świecie twórców i deptanych, którzy nie mieli okazji tworzonego cudu usłyszeć – mało w tym obiecywanej idealności świata, ale nie przejmuj się – usiądziemy ze szklanicą whiskey do partii Pokera, to zrozumiesz – na razie daj się oprowadzić wokół stolika przez Mistrza Rozdania, który był dla nas niedostrzegalny – zobaczymy, co nam z tego wyjdzie, co ty na to?
Tylko Ty i Ja.
I Kłamstwa, którymi Cię napoje.
Książka cicho zatrzasnęła swe stronice, podatna pod nacisk bladej dłoni swego czytalnika i została odłożona na stolik – tak po prostu – chłopak nawet nie schylił się po swoją torbę, która go aktualnie nie interesowała – wstał i przeszedł bezszelestnie, jakby nie dotykał podłogi, jakby nie był fizycznym tworem, a masakrą wyciągniętą spod łóżka, przed którymi za młodu ostrzegały matki i bez pytania, które chyba wypadałoby zadać, zasiadł tuż przy Puchonce – po drugiej stronie stołu, bezczelnie i nonszalancko opierając łokieć o blat, by spojrzeć w jej twarz – tak samo spokojnie, jak wcześniej, jednak teraz nie obojętnie, a... z uprzejmym zainteresowaniem – tak chyba można było najlpiej określić to spojrzenie, którą ją obdarzał. Podparł policzek o zgięte palce dłoni.
- Nathalie Powell, Ścigająca z Huffelpuffu. - Taak, teraz ją poznawał – spytnie skrywała się za kaskadą złotych włosów, ale nie na długo – nie do momentu, kiedy (bardzo nieświadomie i bez chęci, zdaje się) ściągnęła na siebie pełną uwagę chłopaka. - Bardzo optymistycznie-idiotyczna filozofia. - Więcej agresji, więcej nacisków, więcej natarcia, więcej, więcej, więcejwięcejwięcej...
Ciągle za mało napięcia wisiało w powietrzu, które wreszcie pozwalało oddychać.
Komu pozwalało, temu pozwalało.
- Nijak nie pasująca do szeptanych pod nosem złych myśli i zamiarów.
Przymrużył ślepia drapieżnik usadzony w swym paranoidalnym tronie, głęboko w nim, a u jego stóp bielmo kości – heh, no pewnie, że to tylko bariera chroniąca delikatne wnętrze – tak bardzo delikatne, że nie mogło się nasycić potęgującym się strachem u drobnej dziewczyny – ale przymrużył je tylko na moment, kiedy wyszeptała te zlepki słów pod nosem, które miały sens – ale tylko w jej własnej głowie, w jej własnych myślach, które dla samego Nailaha były niepoznane – och, a przychodziło mu sporo pomysłów do głowy o tym, jak je poznać, jednak na razie tak spokojnie i milusio trwał w siedzisku bez potrzeby wprowadzania każdego z nich – powstrzymywany rozsądkiem, czy może tym samym, co sprawiało, że od razu nie zwrócił na nią uwagi, kiedy zaczęła na niego zerkać? - czasami, wiecie, oczekiwanie jest przyjemne – jeśli tylko włada się cnotą cesarzy, cierpliwością, to przedłużanie chwil przed wielkim finałem, w którym wszystkie instrumenty szły w rytm, niby tak chaotycznie, a jednak dając piękny dźwięk, który sycił uszy – jak więc można się niecierpliwić na tyle, by przewijać lecący utwór, skoro można było się nim sycić dłużej i rozciągać przyjemność, jakiej się doświadczało? Witaj w moim świecie, Mała – świecie twórców i deptanych, którzy nie mieli okazji tworzonego cudu usłyszeć – mało w tym obiecywanej idealności świata, ale nie przejmuj się – usiądziemy ze szklanicą whiskey do partii Pokera, to zrozumiesz – na razie daj się oprowadzić wokół stolika przez Mistrza Rozdania, który był dla nas niedostrzegalny – zobaczymy, co nam z tego wyjdzie, co ty na to?
Tylko Ty i Ja.
I Kłamstwa, którymi Cię napoje.
Książka cicho zatrzasnęła swe stronice, podatna pod nacisk bladej dłoni swego czytalnika i została odłożona na stolik – tak po prostu – chłopak nawet nie schylił się po swoją torbę, która go aktualnie nie interesowała – wstał i przeszedł bezszelestnie, jakby nie dotykał podłogi, jakby nie był fizycznym tworem, a masakrą wyciągniętą spod łóżka, przed którymi za młodu ostrzegały matki i bez pytania, które chyba wypadałoby zadać, zasiadł tuż przy Puchonce – po drugiej stronie stołu, bezczelnie i nonszalancko opierając łokieć o blat, by spojrzeć w jej twarz – tak samo spokojnie, jak wcześniej, jednak teraz nie obojętnie, a... z uprzejmym zainteresowaniem – tak chyba można było najlpiej określić to spojrzenie, którą ją obdarzał. Podparł policzek o zgięte palce dłoni.
- Nathalie Powell, Ścigająca z Huffelpuffu. - Taak, teraz ją poznawał – spytnie skrywała się za kaskadą złotych włosów, ale nie na długo – nie do momentu, kiedy (bardzo nieświadomie i bez chęci, zdaje się) ściągnęła na siebie pełną uwagę chłopaka. - Bardzo optymistycznie-idiotyczna filozofia. - Więcej agresji, więcej nacisków, więcej natarcia, więcej, więcej, więcejwięcejwięcej...
Ciągle za mało napięcia wisiało w powietrzu, które wreszcie pozwalało oddychać.
Komu pozwalało, temu pozwalało.
- Nijak nie pasująca do szeptanych pod nosem złych myśli i zamiarów.
- Nathalie Powell
Re: Czytelnia
Pon Kwi 11, 2016 6:26 pm
Tak bardzo starała się zwalczyć te złe emocje, które kołatały nią od momentu pierwszej reakcji chłopaka. Było to dla niej bardzo ciężkie, bo nigdy wcześniej nie czuła się tak sparaliżowana. Reakcja na Irytka była zupełnie inna. Duchów unikała od zawsze, może nie byli dla niej straszni, ale z pewnością nie chciała im wchodzić w drogę. Uważała, że oni mają swoją własną ścieżkę, której nie chciała zakłócać. Niby mówi się, że powinno się bać żywych, a nie umarłych. Trzeba jednak pamiętać, że w tym wypadku mówi się o świecie magii, gdzie nieżywe istoty miały większe prawa niż w bardziej nieświadomym, mugolskim świecie. Poltergeist jedynie dopełnił tego, że należy bać się takich osób jak on i omijać je szerokim łukiem. Fizycznie nie zrobił jej zbyt wiele, bo wyrwanie kilku włosów to nic, w porównaniu do tego na co go rzeczywiście stać. Psychika to jednak inna rzecz. Dziewczyna próbuje ukrywać ten lęk i walczyć z tym, ale potrzebuje wsparcia. Takowe dostaje od swojego przyjaciela, ale czy to jest wystarczające...
Sahir był osobą, która ją przerażała, ale także na swój sposób przyciągała mroczną tajemnicą. Nie był jak duch, raczej coś w stylu zakazanego owocu, który idealnie kusi do skosztowania. Jednak z jakiegoś powodu został nazwany zakazanym... Decyzja zjedzenia takiego przysmaku zobowiązuje cię do poniesienia za to konsekwencji. Właśnie takim "owocem" był ciemnowłosy chłopak, ale skąd Nathalie ma to wiedzieć. Jest zbyt młoda, lekkomyślna i dla takich osób jak ona, tajemnicze rzeczy są interesujące. Wtedy zaczynasz się zastanawiać... myśleć o tym... w końcu nie daje ci spokoju... woła... krzyczy... aż w końcu podejmujesz się spróbować. Chcesz poznawać ten smak, rozkoszować się nim i zatracić... Tylko gdy się obudzisz, pochłonie cię do reszty, a odwrotu nie będzie.
Panna Powell już zdecydowała. Czy postąpiła słusznie, czy wybrała odpowiednią ścieżkę...
Ukradkiem zerkała na swojego towarzysza, który nagle jakby zmienił zdanie. Bez słowa wstał i rozsiadł się przed nią. Jej głowa uniosła się do góry, a źrenice rozszerzyły. Automatycznie odsunęła się od stolika, ale niezbyt daleko. Zaledwie kilka centymetrów by trochę zakryć zeszyt, który ukrywała. Takiego obrotu sprawy zupełnie się nie spodziewała. Postać wydawała się niewzruszona tą sytuacją i podchodziła do tego beznamiętnie. Dlaczego właściwie przysiadł się do niej, chciał wykorzystać strach, który opanował jej ciało... Zmusić jej serce by biło jeszcze szybciej przez narastające napięcie... Dziewczyna sztywno wpatrywała się w ciemnowłosego osobnika. Był tak nieprzewidywalny, tak tajemniczy... Zupełnie nie wiedziała czego ma się po nim spodziewać.
Ponownie rozbrzmiał ten głos, ten ton, który tak na nią działał. Tak szybko jak odsunęła się, tak też spuściła głowę. Włosy opadły na jej policzek i przysłaniały przy tym pół twarzy. Pragnęła stworzyć swoją osobistą barierę, która zasłaniałaby zawstydzenie i przerażenie. Zdecydowanie za daleko to wszystko zaszło. Odległość jaka ich dzieliła wcześniej była bezpieczniejsza. Była wtedy w stanie bardziej zapanować nad swoimi emocjami, a teraz nie miała ucieczki. Sahir mógł dostrzec każde zawahanie, niespokojny ruch i gest. Nie mogła się ukryć za kaskadą złotych włosów. Musiała przewalczyć strach i stawić temu czoło.
- Filozofia... - ponownie jej głos był szeptem, ale to nie miało znaczenia. Każde słowo dochodziło bezpośrednio do odbiorcy. - Złych myśli i zamiarów... - dodała do tego z widocznym zastanowieniem.
Nie wiedziała już w sumie co ma odpowiedzieć na to stwierdzenie. Tak, na początku przedstawił jej kim jest, dobrze, w takim razie wiedział tyle samo co ona o nim. Byli na tym jednakowym poziomie i to trochę dodało jej otuchy. Niestety szybko minęła pod ciężarem kolejnych słów. Nie miała nic złego na myśli, nie chciała go krępować, dać do zrozumienia, że coś od niego chce... Zwyczajnie się na niego patrzyła, nie mogła?
Zaskoczenie malowało się na twarzy Puchonki.
- Nic od ciebie nie chciałam. - powiedziała nagle zaskoczona pewnością swoich słów. - Zwyczajnie się na ciebie patrzyłam... Nie wiedziałam, że to taka wielka rzecz. - dokończyła i spojrzała na chłopaka z lekkim poirytowaniem. Może nie było tak silne, ale jednak czuła się niezrozumiana. Gdy tylko napotkała jego wzrok, szybko odwróciła się rola. Zrobiło jej się głupio, że powiedziała to w ten sposób. Jednak zacisnęła usta i nie spuściła głowy jak robiła to za każdym razem.
Nie miała pojęcia co tak właściwie zrobiła źle patrząc się na chłopaka. Dobrze, tym mogła zwrócić jego uwagę, ale przeprosiła czyż nie? Mógłby jej odpuścić, ale na to zdecydowanie nie mogła liczyć.
Sahir był osobą, która ją przerażała, ale także na swój sposób przyciągała mroczną tajemnicą. Nie był jak duch, raczej coś w stylu zakazanego owocu, który idealnie kusi do skosztowania. Jednak z jakiegoś powodu został nazwany zakazanym... Decyzja zjedzenia takiego przysmaku zobowiązuje cię do poniesienia za to konsekwencji. Właśnie takim "owocem" był ciemnowłosy chłopak, ale skąd Nathalie ma to wiedzieć. Jest zbyt młoda, lekkomyślna i dla takich osób jak ona, tajemnicze rzeczy są interesujące. Wtedy zaczynasz się zastanawiać... myśleć o tym... w końcu nie daje ci spokoju... woła... krzyczy... aż w końcu podejmujesz się spróbować. Chcesz poznawać ten smak, rozkoszować się nim i zatracić... Tylko gdy się obudzisz, pochłonie cię do reszty, a odwrotu nie będzie.
Panna Powell już zdecydowała. Czy postąpiła słusznie, czy wybrała odpowiednią ścieżkę...
Ukradkiem zerkała na swojego towarzysza, który nagle jakby zmienił zdanie. Bez słowa wstał i rozsiadł się przed nią. Jej głowa uniosła się do góry, a źrenice rozszerzyły. Automatycznie odsunęła się od stolika, ale niezbyt daleko. Zaledwie kilka centymetrów by trochę zakryć zeszyt, który ukrywała. Takiego obrotu sprawy zupełnie się nie spodziewała. Postać wydawała się niewzruszona tą sytuacją i podchodziła do tego beznamiętnie. Dlaczego właściwie przysiadł się do niej, chciał wykorzystać strach, który opanował jej ciało... Zmusić jej serce by biło jeszcze szybciej przez narastające napięcie... Dziewczyna sztywno wpatrywała się w ciemnowłosego osobnika. Był tak nieprzewidywalny, tak tajemniczy... Zupełnie nie wiedziała czego ma się po nim spodziewać.
Ponownie rozbrzmiał ten głos, ten ton, który tak na nią działał. Tak szybko jak odsunęła się, tak też spuściła głowę. Włosy opadły na jej policzek i przysłaniały przy tym pół twarzy. Pragnęła stworzyć swoją osobistą barierę, która zasłaniałaby zawstydzenie i przerażenie. Zdecydowanie za daleko to wszystko zaszło. Odległość jaka ich dzieliła wcześniej była bezpieczniejsza. Była wtedy w stanie bardziej zapanować nad swoimi emocjami, a teraz nie miała ucieczki. Sahir mógł dostrzec każde zawahanie, niespokojny ruch i gest. Nie mogła się ukryć za kaskadą złotych włosów. Musiała przewalczyć strach i stawić temu czoło.
- Filozofia... - ponownie jej głos był szeptem, ale to nie miało znaczenia. Każde słowo dochodziło bezpośrednio do odbiorcy. - Złych myśli i zamiarów... - dodała do tego z widocznym zastanowieniem.
Nie wiedziała już w sumie co ma odpowiedzieć na to stwierdzenie. Tak, na początku przedstawił jej kim jest, dobrze, w takim razie wiedział tyle samo co ona o nim. Byli na tym jednakowym poziomie i to trochę dodało jej otuchy. Niestety szybko minęła pod ciężarem kolejnych słów. Nie miała nic złego na myśli, nie chciała go krępować, dać do zrozumienia, że coś od niego chce... Zwyczajnie się na niego patrzyła, nie mogła?
Zaskoczenie malowało się na twarzy Puchonki.
- Nic od ciebie nie chciałam. - powiedziała nagle zaskoczona pewnością swoich słów. - Zwyczajnie się na ciebie patrzyłam... Nie wiedziałam, że to taka wielka rzecz. - dokończyła i spojrzała na chłopaka z lekkim poirytowaniem. Może nie było tak silne, ale jednak czuła się niezrozumiana. Gdy tylko napotkała jego wzrok, szybko odwróciła się rola. Zrobiło jej się głupio, że powiedziała to w ten sposób. Jednak zacisnęła usta i nie spuściła głowy jak robiła to za każdym razem.
Nie miała pojęcia co tak właściwie zrobiła źle patrząc się na chłopaka. Dobrze, tym mogła zwrócić jego uwagę, ale przeprosiła czyż nie? Mógłby jej odpuścić, ale na to zdecydowanie nie mogła liczyć.
- Sahir Nailah
Re: Czytelnia
Pon Kwi 11, 2016 7:56 pm
Nie ma się czego wstydzić, maleńka – Ewa jako pierwsza sięgnęła po to, co kusiło, ale ona miała węża na ramieniu, a Ty? - Ty siedzisz tutaj z duszą na ramieniu, która zamarła w bezruchu, ale nadal wodzi twój zdrowy rozsądek na manowce, tam, gdzie na piechotę się nie chadza - więc pozwól, poprowadzę cię za rękę – skoro już dotarliśmy do miejsca, które wznosi się powyżej cielesnością, skoro jak na razie trzymaliśmy zasłonięte kurtyny po obu swoich stronach, a tylko jedna świeca płonie na stoliku od Pokera, by oświetlić nam karty – daj się poprowadzić Mistrzowi Rozdania, pozwolisz? - zasiądź, niczym się nie martw, jesteś przecież w bardzo dobrych dłoniach... nie zaboli, uwierzysz? - uwierzysz, kiedy już obiecałem, że napoję cię najsłodszymi kłamstwami, które Diabłu dane było poznać? I tak zdecyduj, czy panele, po których stąpasz, wypolerowane i nawoskowane, są ułudą – czy ułudą jest stolik z hebanu i wdzięcznie wyginane nogi krzesła, które zostało przed tobą odsunięte – tak właśnie zbaczało się z ciemnego lasu do bardziej kulturalnych zakątków badanych terenów – mam jeszcze wiele plansz, na które mogę cię wprowadzić, zabawić, jeśli tylko wytrzymasz... Jeśli tylko twoja dłoń miast po jabłko sięgnie do mojej dłoni. Jeśli tylko tutaj usiądziesz – do stolika, przy którym siedział On – śmieszna sprawa, bo mam wrażenie, że to ty nas tutaj przywołałaś, zaprosiłaś – jak uważasz, Słoneczko? Kto tutaj rozpoczął pisanie zaproszenia? Nie zgrywaj takiego niewiniątka – zupełnie jak z tą kózką, co to gdyby nie skakała, to by nóżki nie złamała – lecz masz rację, tu przecież nie o wyrwanie paru pasmem złotych włosów chodzi...
Chodzi tylko o to, żeby się pobawić.
Zagrasz w Pokera, skoro już sama przed sobą przyznałaś, że zdecydowałaś, jaki krok zrobisz?
- Każde trudniejsze słowo powtarzasz, żeby je zrozumieć? - I przez ten jego ton nawet ciężko było powiedzieć, że on naprawdę miał na celu kogoś obrazić – przecież był tak spokojny i neutralny – heh, a sam zapytany powiedziałby, że naturalnie, że nie próbuje nikogo obrazić... Po prostu stwierdza fakty – a fakt o niskim poziomie inteligencji niewiasty, do której się dosiadł, został już wypowiedziany – ale to akurat nic specjalnego – niemal monotonnie wszystkich o brak IQ posądzał z czystego powodu – bawiło go to – bawiło tak, jak nie bawiło drugiej strony, jeśli miast słuchać duszy na ramieniu, słuchali rozsądku i uciekali – ale kiedy tylko skupić się na szepcie przechodzącym przez bębenki uszne, chociaż na drobną chwilę, jeśli się skusić, by owoc zjeść, chociaż mały kęs i złapać dłoń tego, co prowadził do stolika i odsuwał krzesełko... co wtedy? Warto byłoby zaryzykować stwierdzenie, że wszystko rzeczywiście stawało się o wiele bardziej zabawne – na pewno jednak nie na tym zdrowym, NORMALNYM gruncie.
- Wiem. - Zjechał z jej twarzy oczyma na to, co tak skrzętnie zasłoniła – bez żadnego skrępowania prześwietlał oczami jej sylwetkę, badając ruchy mięśni, każde z nerwowych, niechcianych drgnięć – cała setka informacji – i nawet nieco odchylił się w fotelu, na którym usiadł, by wreszcie wzrokiem odbić na okno – tego się nie spodziewał – mimo wszystko tak szybkiej próby kontrataku się nie spodziewał, ale to miast go zniechęcać, zaskoczyło bardzo pozytywnie – tylko padło pytanie, czy może nie za szybko jednak przesunął granicę, czy nie za szybko przyparł ją do ściany, przy której nawet mały kotek zaczynał walczyć – tak zapisane było w instynkcie i nie dało się tego zmienić – nawet najsłabszy osobnik był w stanie zdziałać cuda, kiedy tylko odpowiednio się go przycisnęło i przeciwstawić się tworom o wiele groźniejszym... kwestia możliwości fizycznych to już zupełnie inna broszka.
W końcu ta niewiasta nie była żadnym zagrożeniem.
Tym nie mniej tak, wiedział – wiedział, że niczego od niego nie chciała i najchętniej gdyby mogła wtopiłaby się w ten fotel, by zniknąć – proszę, jaki był łaskawy, że dał jej chwilę oddechu po tym wyskoku, odwracając Otchłań ku framugom okna wciśniętym w ścianę naprzeciwko siedzeń, które zajmowali – ale nie na długą chwilę, ledwo na momencik, nie bądźmy zbyt wspaniałomyślni, jeszcze Nathalie by pomyślała, że dobrobyt...
- Ja czegoś od ciebie chcę. - Odwrócił głowę, by znów na nią spojrzeć. - Przecież zwyczajnie na ciebie patrzę. Nie wiedziałem, że to taka wielka rzecz. Bardziej kulturalnie od ciebie, rzecz jasna, bo przynajmniej nie kryję się z tym po kątach.
Chodzi tylko o to, żeby się pobawić.
Zagrasz w Pokera, skoro już sama przed sobą przyznałaś, że zdecydowałaś, jaki krok zrobisz?
- Każde trudniejsze słowo powtarzasz, żeby je zrozumieć? - I przez ten jego ton nawet ciężko było powiedzieć, że on naprawdę miał na celu kogoś obrazić – przecież był tak spokojny i neutralny – heh, a sam zapytany powiedziałby, że naturalnie, że nie próbuje nikogo obrazić... Po prostu stwierdza fakty – a fakt o niskim poziomie inteligencji niewiasty, do której się dosiadł, został już wypowiedziany – ale to akurat nic specjalnego – niemal monotonnie wszystkich o brak IQ posądzał z czystego powodu – bawiło go to – bawiło tak, jak nie bawiło drugiej strony, jeśli miast słuchać duszy na ramieniu, słuchali rozsądku i uciekali – ale kiedy tylko skupić się na szepcie przechodzącym przez bębenki uszne, chociaż na drobną chwilę, jeśli się skusić, by owoc zjeść, chociaż mały kęs i złapać dłoń tego, co prowadził do stolika i odsuwał krzesełko... co wtedy? Warto byłoby zaryzykować stwierdzenie, że wszystko rzeczywiście stawało się o wiele bardziej zabawne – na pewno jednak nie na tym zdrowym, NORMALNYM gruncie.
- Wiem. - Zjechał z jej twarzy oczyma na to, co tak skrzętnie zasłoniła – bez żadnego skrępowania prześwietlał oczami jej sylwetkę, badając ruchy mięśni, każde z nerwowych, niechcianych drgnięć – cała setka informacji – i nawet nieco odchylił się w fotelu, na którym usiadł, by wreszcie wzrokiem odbić na okno – tego się nie spodziewał – mimo wszystko tak szybkiej próby kontrataku się nie spodziewał, ale to miast go zniechęcać, zaskoczyło bardzo pozytywnie – tylko padło pytanie, czy może nie za szybko jednak przesunął granicę, czy nie za szybko przyparł ją do ściany, przy której nawet mały kotek zaczynał walczyć – tak zapisane było w instynkcie i nie dało się tego zmienić – nawet najsłabszy osobnik był w stanie zdziałać cuda, kiedy tylko odpowiednio się go przycisnęło i przeciwstawić się tworom o wiele groźniejszym... kwestia możliwości fizycznych to już zupełnie inna broszka.
W końcu ta niewiasta nie była żadnym zagrożeniem.
Tym nie mniej tak, wiedział – wiedział, że niczego od niego nie chciała i najchętniej gdyby mogła wtopiłaby się w ten fotel, by zniknąć – proszę, jaki był łaskawy, że dał jej chwilę oddechu po tym wyskoku, odwracając Otchłań ku framugom okna wciśniętym w ścianę naprzeciwko siedzeń, które zajmowali – ale nie na długą chwilę, ledwo na momencik, nie bądźmy zbyt wspaniałomyślni, jeszcze Nathalie by pomyślała, że dobrobyt...
- Ja czegoś od ciebie chcę. - Odwrócił głowę, by znów na nią spojrzeć. - Przecież zwyczajnie na ciebie patrzę. Nie wiedziałem, że to taka wielka rzecz. Bardziej kulturalnie od ciebie, rzecz jasna, bo przynajmniej nie kryję się z tym po kątach.
- Nathalie Powell
Re: Czytelnia
Pon Kwi 11, 2016 9:37 pm
Odwaga, czy warto o czymś takim mówić w tym wypadku? Może troszkę zacięcia i próby... Na odwagę to jest niestety zbyt mało. Pragnienie dorównania, przymus i ta chęć wygrania. Wygrania? Właściwie co tu można wygrać... Moment spojrzenia w twarz osobnikowi na swój sposób bardzo kuszącemu, wielka mi nagroda... Dlaczego chciała wygrać walkę i to jaką... Właściwie toczyła wojnę z samą sobą by przezwyciężyć ten paraliżujący odruch, którego tak bardzo chciała uniknąć. Czy właściwie coś tym zyskiwała? Jedynie może minimalne zaskoczenie odbiorcy, który ze zdwojoną siłą odwracał pałeczkę w jej stronę. Nie ważne co zrobić, nie ma znaczenia jak postąpi, nie wygra tej walki. Jest zbyt słaba i drobna na potyczki słowne z kimś klasy Sahira Nailaha. Można twierdzić, że biedna niewiasta uważała go za twór Boski, ale tak nie było. Według niej był zwyczajnym uczniem, pozornie silniejszym, osobą, która potrafiła wykorzystać swoją władczą naturę. Dlaczego więc tak bardzo jej ciało ogarniał strach, przerażenie? Potęga jaką dysponował nad dziewczyną była o wiele większa niż ta, którą bardzo chciała pokazać. Jej chęci i upór mógł się okazać tylko skrawkiem tego wszystko. Po co kopać, po co drążyć to wszystko, nie lepiej dać za wygraną. Skoro stoisz już na przegranej pozycji to nie lepiej wycofać się, odpuścić. Głupie gadanie. Nath nie wiedziała co znaczy poddanie się, nawet jeśli by chciała, to już wszystko zostało przesądzone. Karty zostały rozdane, a ona zrobiła pierwszy ruch, ruch, którego nie mogła cofnąć. Dalsza rozgrywka przechodzi jeszcze całkiem spokojnie, lecz jak potoczą się dalsze losy...
Wzrok wbity w jeden punkt, ten, który siedział przed nią. Nadzwyczaj opanowana postać, która przewiercała ciało nastolatki, tak mocno, tak głęboko. Gdyby tylko miał świadomość jak wiele w niej to zmienia, czy dalej by tak postępował. Z pewnością nie zawahałby się przed ponownym wlepieniem swoich ciemnych oczu w dziewczynę. Była ofiarą, a on rządził jej losem. Jakie miała szanse taka niewinna istotka...
Powtarzam? Skoro tego nie rozumiesz to muszę to sobie utrwalić czy przypadkiem nie powiedziałam źle. Jak widać, dopiero teraz jestem pewna...
Na szczęście zagłębianie się w wnętrze ustało na moment. Stłumiony oddech wrócił na swoje miejsce, a Nathalie z lekkim poirytowaniem, wciąż widniejącym na jej delikatnej twarzy, odwróciła głowę w stronę postaci, która siedziała w samym kącie sali.
To ktoś tu jeszcze był?
Zapytała sama siebie marszcząc przy tym brwi. Cienka linia, która wyjątkowo szczelnie chroniła dwie postacie, które nie zważały na to otaczające je osoby. Jaki to miało sens, przecież to się nie liczyło. Jednak dostrzeżenie przez panne Powell takiego faktu, bardzo zastanowiło. Jak wielką siłę musiała mieć ta konwersacja, że skupienie na niej rozmyło resztę tej szopki. Przez moment nawet myślała, że są tu zupełnie sami.
- Czego ode mnie chcesz? - skwitowała nie patrząc w jego stronę. Nie spojrzała na niego, jaki to miało sens. Raz odważyła się to zrobić i wyszło, ale czy kolejny raz plan się powiedzie. Siła gasła, energia ulatywała, słowa stawały się coraz mniej dosadne. Co ma za znaczenie czy się patrzy, teraz to nic wielkiego. W końcu siedzi w takim miejscu, że może się patrzeć. W ogóle czemu się przysiadł, co go podkusiło, była nic nie wartym małym płomykiem, który cichutko syczał przy każdym podmuchu wiatru. Jakie miała znaczenie przy tych ogniskach wokół nich...
Odważyła się, spojrzała, napotkała jego wzrok, znów. Sztywnienie? Może, ale pomieszane ze strachem. Nie powiedziała nic więcej. Nie wiedziała czy powinna, jak to się skończy. Jedno niewłaściwe słowo i skazanie do końca życia? Czekała, czekała co się stanie... Jak długo może wytrzymać ten paraliżujący obraz, który tym razem malował się przednią, a nie na papierze. Rzuciła kolejną kartę, jak rozegra się ta partia...
Wzrok wbity w jeden punkt, ten, który siedział przed nią. Nadzwyczaj opanowana postać, która przewiercała ciało nastolatki, tak mocno, tak głęboko. Gdyby tylko miał świadomość jak wiele w niej to zmienia, czy dalej by tak postępował. Z pewnością nie zawahałby się przed ponownym wlepieniem swoich ciemnych oczu w dziewczynę. Była ofiarą, a on rządził jej losem. Jakie miała szanse taka niewinna istotka...
Powtarzam? Skoro tego nie rozumiesz to muszę to sobie utrwalić czy przypadkiem nie powiedziałam źle. Jak widać, dopiero teraz jestem pewna...
Na szczęście zagłębianie się w wnętrze ustało na moment. Stłumiony oddech wrócił na swoje miejsce, a Nathalie z lekkim poirytowaniem, wciąż widniejącym na jej delikatnej twarzy, odwróciła głowę w stronę postaci, która siedziała w samym kącie sali.
To ktoś tu jeszcze był?
Zapytała sama siebie marszcząc przy tym brwi. Cienka linia, która wyjątkowo szczelnie chroniła dwie postacie, które nie zważały na to otaczające je osoby. Jaki to miało sens, przecież to się nie liczyło. Jednak dostrzeżenie przez panne Powell takiego faktu, bardzo zastanowiło. Jak wielką siłę musiała mieć ta konwersacja, że skupienie na niej rozmyło resztę tej szopki. Przez moment nawet myślała, że są tu zupełnie sami.
- Czego ode mnie chcesz? - skwitowała nie patrząc w jego stronę. Nie spojrzała na niego, jaki to miało sens. Raz odważyła się to zrobić i wyszło, ale czy kolejny raz plan się powiedzie. Siła gasła, energia ulatywała, słowa stawały się coraz mniej dosadne. Co ma za znaczenie czy się patrzy, teraz to nic wielkiego. W końcu siedzi w takim miejscu, że może się patrzeć. W ogóle czemu się przysiadł, co go podkusiło, była nic nie wartym małym płomykiem, który cichutko syczał przy każdym podmuchu wiatru. Jakie miała znaczenie przy tych ogniskach wokół nich...
Odważyła się, spojrzała, napotkała jego wzrok, znów. Sztywnienie? Może, ale pomieszane ze strachem. Nie powiedziała nic więcej. Nie wiedziała czy powinna, jak to się skończy. Jedno niewłaściwe słowo i skazanie do końca życia? Czekała, czekała co się stanie... Jak długo może wytrzymać ten paraliżujący obraz, który tym razem malował się przednią, a nie na papierze. Rzuciła kolejną kartę, jak rozegra się ta partia...
- Sahir Nailah
Re: Czytelnia
Pon Kwi 11, 2016 11:52 pm
Hmm, ale teraz powiedz – niczego się nie wstydź, naprawdę – to zostanie między nami – powiedz, że chciałabyś go zatrzymać – powiedz tylko słowo, wyszepcz to życzenie na moje uszko, skoro już podałem ci do dłoni karty, skoro je złapałaś i już wyciągnąłem dwie pomiędzy wami na stół – ja potrafiłem słuchać, wiesz? - pytanie tylko czy w swej ciszy bycia wgniataną w miękki fotel ty potrafiłaś mówić. Chciałabyś się przebudzić? Zamknąć oczy i uznać, że tylko ci się to wszystko przyśniło? - rozwarłabyś powieki i zobaczyłabyś mocne rysy na kartce papieru i chłopaka siedzącego w fotelu pod oknem, wciąż zatopionego w lekturze – świat by się nie zmienił, przestałby huczeć i starać się dotrzeć jak najdalej w twą własną świadomość, by wbić w nią szpony i rozerwać na strzępy – więc jak? Chciałabyś? Pamiętaj, proszę – tylko jedno twoje słówko – po prostu się zgódź i wszystko to przerwiemy – nawet sobie nie wyobrażasz jak proste i banalne to jest. A potem odwróć się, spójrz w swoje odbicie lustra i powiedz sobie, że naprawdę chciałaś to przerwać – ty, która całkiem dobrowolnie złapałaś za swój przydział kart, które będą twoimi atutami w twym rozdaniu – używaj ich mądrze, bo inaczej zostaniesz z pustą ręką i koniecznością powiedzenia "pass" – niby nic, bo w końcu, jak sama uznałaś, grasz ze zwykłym uczniem – tylko trochę bardziej zjebanym od reszty głuszy, która ginęła przy jego aurze, wydalana do innej bajki – to chyba była jedna z baśni braci Grimm, gdzie zawsze ktoś na końcowych stronach umierał, zazwyczaj ten zły, ale nikt nie płakał z powodu tej śmierci – wszyscy byli za bardzo zajęci skandowaniem dla zwycięzcy, który złego pokonał – zwykłym uczniem, który po prostu był odrobinkę "niezwykły" – ale nadal uczeń, tak? - tego się trzymamy... ale chwileczkę, skoro tego się trzymamy, to czemu nagle głową wędrowałaś do myśli o śmierci..? Ach, może dlatego, że ta ciągle szepcze ci do uszka zaraz obok twej duszy wyciągniętej żywcem z twego ciała – nie martw się, Dziecko – jestem łaskawym posłańcem – wszak Śmierć nigdy nie wybierała tych najpiękniejszych, ale i nie wybierała też najbrzydszych – czy to nie było w niej piękne? - to, że nie dostrzegała różnicy między pięknem i brzydotą, dobrem czy złem – wszyscy byli w jej oczach równi, a jednocześnie wszyscy tak odmienni od siebie i indywidualni. Śmierć była doskonała. Wieczna i doskonała.
- Wyciągnąć z ciebie jakąś chęć wobec mojej osoby. W końcu jeszcze nawet nie zapragnęłaś tak naprawdę, bym sobie poszedł. - Wąskie wargi chłopaka delikatnie wygięły się ku górze, ale trudno było powiedzieć, co ten grymas miał znaczyć – z pewnością nie był złowrogi, ale nie był też przyjacielski, enigmatycznie błąkający się na krańcach jego własnych, prywatnych myśli, które tak jak blaski dnia – nie chciały dostać się do jego oczu i odbić w nich jak w lustrze.
Zgadywał.
Nie oszukując się zgadywał, zakładał, próbował ułożyć puzzle z fragmentów układanki jej reakcji, przywoził tackę możliwości składających się na to, co mogła teraz sobie myśleć, ciągle starając się skryć za tarczą włosów, a o czym prawdopodobnie nie myślała – i w gruncie rzeczy większa część tej układani kompletnie sypała mu się między palcami, nie było mowy o dostarczeniu tych fragmentów na stolik, bo ich po prostu nie było – więc czas było zrobić kolejny krok w przód – i zabawić się w tą zgadywankę, sprawdzając, czy będzie to sneake eye, czy może jedna wielka klapa – ale czymkolwiek by to nie było, to Nathalie wydawała się rozkręcać w rozmowie – przynajmniej zaczęła składać złożone zdania, nie tylko wyszeptywać pojedyncze słowa, a to już dawało rozeznanie w sytuacji – w tym, że zaczynała poruszać się po gęstym eterze i starała dopasować do gniotących kawałków swoje ciało, aby przestały ją tak gnieść – innymi słowy – walczyła. Z samą sobą, naturalnie, jeszcze nie z samym Nailahem – walczyła o maleńką przestrzeń dla siebie, ta maluczka, ledwo tląca się świeczka, wokół której czerń tak mocno zgęstniała i odcinała dopływ tlenu, który zagwarantowałby jej dłuższe tlenie się – instynktownie – i teraz świadomie – nie chciała zgasnąć. To dobrze. Kiedy ofiara nie walczyła, było nudno. Tutaj nie było nudno. Może to dlatego, że tak dawno nie miał okazji z nikim obcować, będąc niemal całkowicie odizolowanym od świata zewnętrznego? Dobrze się Tygrysowi leżało w zaciszu drzew, machając na boki i z zainteresowaniem obserwując niesforną sarenkę, która próbowała odnaleźć siłę we własnych kończynach, chociaż chyba nie wiedziała sama po co – bo nie chciała uciekać ani podejmować walki – chyba po prostu chciała sobie udowodnić, że może. No mogła.
Więc walczyła.
- Kiedy człowiek się tak denerwuje, to zazwyczaj ma coś do ukrycia, wiedziałaś o tym?
- Wyciągnąć z ciebie jakąś chęć wobec mojej osoby. W końcu jeszcze nawet nie zapragnęłaś tak naprawdę, bym sobie poszedł. - Wąskie wargi chłopaka delikatnie wygięły się ku górze, ale trudno było powiedzieć, co ten grymas miał znaczyć – z pewnością nie był złowrogi, ale nie był też przyjacielski, enigmatycznie błąkający się na krańcach jego własnych, prywatnych myśli, które tak jak blaski dnia – nie chciały dostać się do jego oczu i odbić w nich jak w lustrze.
Zgadywał.
Nie oszukując się zgadywał, zakładał, próbował ułożyć puzzle z fragmentów układanki jej reakcji, przywoził tackę możliwości składających się na to, co mogła teraz sobie myśleć, ciągle starając się skryć za tarczą włosów, a o czym prawdopodobnie nie myślała – i w gruncie rzeczy większa część tej układani kompletnie sypała mu się między palcami, nie było mowy o dostarczeniu tych fragmentów na stolik, bo ich po prostu nie było – więc czas było zrobić kolejny krok w przód – i zabawić się w tą zgadywankę, sprawdzając, czy będzie to sneake eye, czy może jedna wielka klapa – ale czymkolwiek by to nie było, to Nathalie wydawała się rozkręcać w rozmowie – przynajmniej zaczęła składać złożone zdania, nie tylko wyszeptywać pojedyncze słowa, a to już dawało rozeznanie w sytuacji – w tym, że zaczynała poruszać się po gęstym eterze i starała dopasować do gniotących kawałków swoje ciało, aby przestały ją tak gnieść – innymi słowy – walczyła. Z samą sobą, naturalnie, jeszcze nie z samym Nailahem – walczyła o maleńką przestrzeń dla siebie, ta maluczka, ledwo tląca się świeczka, wokół której czerń tak mocno zgęstniała i odcinała dopływ tlenu, który zagwarantowałby jej dłuższe tlenie się – instynktownie – i teraz świadomie – nie chciała zgasnąć. To dobrze. Kiedy ofiara nie walczyła, było nudno. Tutaj nie było nudno. Może to dlatego, że tak dawno nie miał okazji z nikim obcować, będąc niemal całkowicie odizolowanym od świata zewnętrznego? Dobrze się Tygrysowi leżało w zaciszu drzew, machając na boki i z zainteresowaniem obserwując niesforną sarenkę, która próbowała odnaleźć siłę we własnych kończynach, chociaż chyba nie wiedziała sama po co – bo nie chciała uciekać ani podejmować walki – chyba po prostu chciała sobie udowodnić, że może. No mogła.
Więc walczyła.
- Kiedy człowiek się tak denerwuje, to zazwyczaj ma coś do ukrycia, wiedziałaś o tym?
- Nathalie Powell
Re: Czytelnia
Wto Kwi 12, 2016 12:52 am
Poddała się, a nawet gorzej, zagłębiła się w cudowny owoc. Ugryzła jeden mały kęs, ale co z tego, od tego właśnie się zaczyna. Gryz, potem kolejny i kolejny i tak dalej... Będzie się to ciągnąć w nieskończoność, aż w końcu znajdzie swój kres w konsekwencjach. Tylko co właściwie na nią czekało, to było największą zagadką. Przecież tylko spróbowała, nie zjadła całego jabłka, które wciąż kusiło swoją słodyczą. Jedynie mały skrawek zniknął i to ten sam, w którym Nathalie oznajmiła zgodę. Będzie tego żałować, będzie pamiętała to do końca życia, ale co zrobić, trzeba się bawić aby żyć. Czy właśnie taka puenta czekała Puchonkę, która mimo starań oddalenia się od tego, zrobiła dodatkowy krok w przód. Nikt nie wie co ją czeka, nawet ciemnowłosy chłopak nie był zdecydowany co zrobić z jej losem. Mimo swojej siły, której nie ukrywał, dawał jej szanse. Może nie zbyt ogromne, ale jeśli zdoła wykorzystać to rozdanie, jeśli da radę wymyślić najlepszą strategię, czeka ją coś pięknego. Coś pięknego? Kolejne złe słowa... Coś nowego i jednocześnie pięknego w swojej prostocie. Osiągnąć to mogła tylko dzięki walce nad swoimi emocjami, które co chwilę płatały jej figle.
Walka, która toczyła się w jej wnętrzu była bardzo zacięta. Wzrok wciąż spoczywał na chłopaku siedzącym przed nią. Nie odwracała go, chciała grać w tą grę, pragnęła nawet ją wygrać. Siła jaka biła od towarzysza wbijała ją w fotel, ale nie poddawała się pod tym uciskiem. Twardo trzymała swoje duże, niebieskie oczy na tym samym poziomie. Nerwowe mrugnie zdecydowanie nie było pomocne, ale nie przejmowała się tym, starała się, a to było bardzo ważne. W jakiś sposób chciała przewalczyć drzemiące w niej obawy, zawahania, chciała być pewna. Stanowczo wypowiadać każde słowa, bez krępacji okazywać gesty i nie obawiać się przemienienia w kamień, którym momentami się stawała. Strach i paraliż kłócił się wraz z odwagą, która nawet czasami zwyciężała, ale nie na długo. Jeden moment zmienił wszystko. Słowa jakie zostały wypowiedziane przez ciemnowłosego osobnika. Spuściła głowę na szkicownik.
Dlaczego to musi być tak silne, tak stanowcze, tak potężne... Ile razy jeszcze wygra ze mną ten głos i da mi do zrozumienia, że nie mam najmniejszej szansy.
Zastanawiała się nad tym, ale sens wypowiedzi dotarł do niej na tyle szybko, ze nawet przez ułamek sekundy pojawił się uśmiech na twarzy blondynki.
- Może ja nie chce żebyś sobie poszedł... - powiedziała lustrując swój obrazek, który przypominał zarysy twarzy chłopaka. Dla odmiany wzięła do ręki ołówek i zaczęła kończyć swoje dzieło. Tym razem nie musiała już zerkać na niego, wiedziała co powinna robić. Przez te momenty kiedy jej wzrok wbijał się w jego twarz, zapamiętała każdą rysę, kontur, zagłębienie. Pamięć wzrokowa nie zawodziła ani razu, dlatego bez zawahania zajęła się kończeniem rysunku. W końcu taki nie dopracowany, nie daje dobrego efektu. Chciała być dumna ze swojej pracy, a nawet może kiedyś pokazałaby mu ten szkic, w sumie czemu by nie. Nie chciała w tym momencie narażać się na przyłapanie, że kłamała. Wolała zostawić mu to w podarku. Nawet ten plan już miała ułożony w głowie, bo jak zawsze, gdy zaczynała tworzyć, jej myśli krążyły wokół wszystkiego, a uszy nie słyszały nic. Skupienie na tym było dla niej bardzo proste. To coś co kochała, coś co robiła dla samej przyjemności, dlaczego więc miałoby sprawiać jakiś problem.
Kolejne słowa dotarły trochę później. Musiała zmusić się do przerwania swoich rozmyśleń by usłyszeć to co powiedział. Zareagowała na to zdecydowanie zbyt szybko. Pamiętacie ten moment kiedy rozszerzyły jej się źrenice albo ten gdzie była zdziwiona? Tak? To co teraz zrobiła nie miało porównania do poprzednich. Oczy prawie jej wypadły z orbit jak uświadomiła sobie co właściwie powiedział chłopak. Zachowanie się bezstresowo graniczyło z cudem, a nawet nie próbowała. Schowała się delikatnie za dwoją barierą włosów, a serce coraz szybciej zaczynało bić jakby miało zdradzić jej wszystkie kłamstwa.
Skąd on to wiedział? Jak on się domyślił? Co teraz zrobić, na Merlina.
Panikowała przez chwilę, a spokój nie nadchodził. Podniosła wzrok w tamtą stronę, TAK, znowu. Chciała się przekonać, coś wyczytać z jego twarzy, cokolwiek...
- Ja? Nie... Dlaczego od razu coś ukrywa? - powiedziała z lekkim zawahaniem, mrugając przy tym dość szybko i przez to ewidentnie zdradzała swoje zdenerwowanie, o którym właśnie mówił.
No teraz to w ogóle nic nie będzie podejrzewał...
Walka, która toczyła się w jej wnętrzu była bardzo zacięta. Wzrok wciąż spoczywał na chłopaku siedzącym przed nią. Nie odwracała go, chciała grać w tą grę, pragnęła nawet ją wygrać. Siła jaka biła od towarzysza wbijała ją w fotel, ale nie poddawała się pod tym uciskiem. Twardo trzymała swoje duże, niebieskie oczy na tym samym poziomie. Nerwowe mrugnie zdecydowanie nie było pomocne, ale nie przejmowała się tym, starała się, a to było bardzo ważne. W jakiś sposób chciała przewalczyć drzemiące w niej obawy, zawahania, chciała być pewna. Stanowczo wypowiadać każde słowa, bez krępacji okazywać gesty i nie obawiać się przemienienia w kamień, którym momentami się stawała. Strach i paraliż kłócił się wraz z odwagą, która nawet czasami zwyciężała, ale nie na długo. Jeden moment zmienił wszystko. Słowa jakie zostały wypowiedziane przez ciemnowłosego osobnika. Spuściła głowę na szkicownik.
Dlaczego to musi być tak silne, tak stanowcze, tak potężne... Ile razy jeszcze wygra ze mną ten głos i da mi do zrozumienia, że nie mam najmniejszej szansy.
Zastanawiała się nad tym, ale sens wypowiedzi dotarł do niej na tyle szybko, ze nawet przez ułamek sekundy pojawił się uśmiech na twarzy blondynki.
- Może ja nie chce żebyś sobie poszedł... - powiedziała lustrując swój obrazek, który przypominał zarysy twarzy chłopaka. Dla odmiany wzięła do ręki ołówek i zaczęła kończyć swoje dzieło. Tym razem nie musiała już zerkać na niego, wiedziała co powinna robić. Przez te momenty kiedy jej wzrok wbijał się w jego twarz, zapamiętała każdą rysę, kontur, zagłębienie. Pamięć wzrokowa nie zawodziła ani razu, dlatego bez zawahania zajęła się kończeniem rysunku. W końcu taki nie dopracowany, nie daje dobrego efektu. Chciała być dumna ze swojej pracy, a nawet może kiedyś pokazałaby mu ten szkic, w sumie czemu by nie. Nie chciała w tym momencie narażać się na przyłapanie, że kłamała. Wolała zostawić mu to w podarku. Nawet ten plan już miała ułożony w głowie, bo jak zawsze, gdy zaczynała tworzyć, jej myśli krążyły wokół wszystkiego, a uszy nie słyszały nic. Skupienie na tym było dla niej bardzo proste. To coś co kochała, coś co robiła dla samej przyjemności, dlaczego więc miałoby sprawiać jakiś problem.
Kolejne słowa dotarły trochę później. Musiała zmusić się do przerwania swoich rozmyśleń by usłyszeć to co powiedział. Zareagowała na to zdecydowanie zbyt szybko. Pamiętacie ten moment kiedy rozszerzyły jej się źrenice albo ten gdzie była zdziwiona? Tak? To co teraz zrobiła nie miało porównania do poprzednich. Oczy prawie jej wypadły z orbit jak uświadomiła sobie co właściwie powiedział chłopak. Zachowanie się bezstresowo graniczyło z cudem, a nawet nie próbowała. Schowała się delikatnie za dwoją barierą włosów, a serce coraz szybciej zaczynało bić jakby miało zdradzić jej wszystkie kłamstwa.
Skąd on to wiedział? Jak on się domyślił? Co teraz zrobić, na Merlina.
Panikowała przez chwilę, a spokój nie nadchodził. Podniosła wzrok w tamtą stronę, TAK, znowu. Chciała się przekonać, coś wyczytać z jego twarzy, cokolwiek...
- Ja? Nie... Dlaczego od razu coś ukrywa? - powiedziała z lekkim zawahaniem, mrugając przy tym dość szybko i przez to ewidentnie zdradzała swoje zdenerwowanie, o którym właśnie mówił.
No teraz to w ogóle nic nie będzie podejrzewał...
- Sahir Nailah
Re: Czytelnia
Wto Kwi 12, 2016 12:06 pm
Masz piękne usta. Ich miękkość wabiła i przyciągała, zapraszała do sprawdzenia, czy dolna warga naprawdę będzie tak chętnie opierać się na skórce owocu, by na język spływał słodko-gorzki sok, który zalewał gardło i poił niby trucizną – lecz ludzkość, jak wiadomo, trucizny kochała tak samo, jak to, co zakazane – pewnie dlatego, że wszyscy wokół mówili, że trucizn spożywać nie można, zabraniali i chowali – zwłaszcza dorośli, skwapliwie chroniący młodsze pokolenia przed zgubnymi wpływami złych środków, co uzależniały i nie pozwalały się od siebie uwolnić – wiecie, trucizna co się zowie – alkohol, heroina, marihuana – narkotyki, które mieszały w umyśle, przyprawiały, kosztowały i wreszcie końcowemu dziełu pozwalały osiąść na krańcu tego chciwego do chłeptania ich języka, byśmy doznali spełnienia nie bacząc w sumie na te oczekiwane skutki i wiszące nad nami groźby zbieranie plewu z tego, cośmy zasadzili – jak w tym starym porzekadle, pamiętacie je jeszcze? - jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Nie można było tutaj powiedzieć, by Nathalie w ogóle chciała układać się jeszcze do snu. Wiła się w pościeli i roztrącała poduszki – jedna z nich nawet spadła na podłogę – bez wytchnienia, bez wypoczynku – a to wszystko ku chwale własnego zatracenia i własnej namiętności, co napędzała organizm kompletnie nowymi doznaniami badanymi z sekundy na sekundę, gdy to, co na te sekundy się składało, było naelektryzowane oczekiwaniem każdej następnej – ktoś nagrał na magnetofon powtarzającą się mantrę i puścił ją bez opamiętania w pętli, by dolewać do tego soku spływającego do gardła odrobinę szaleństwa we wszelakich zakładanych normach – w końcu, hej – to tylko rozmowa, tak? - rozmowa dwójki uczniów, już to przerabialiśmy – tak jak przerabialiśmy to, że mimo, że jest to rozmowa, coś na tej nagranej, zapętlonej kasecie mówiło, że drugiej poduszki już przyda się pilnować – że nie warto wyrzucać wszystkiego z bezpiecznego łóżka – lepiej ją przytulić i co chwila przestać się ruszać, by nasłuchiwać.
Nigdy nie wiadomo, kiedy jeden z powtorów postanowi się spod łóżka wynurzyć.
- Może. - Tym razem to on za nią powtórzył – nie w trybie pytającym, bo ona zabrzmiała tak, jakby pytała samą siebie – jakby musiała te słowa wypowiedzieć na głos, kiedy gula podeszła jej do gardła, aby sobie udowodnić, że to co mówi nie jest tylko urojeniem jej jaźni, chorym złudzeniem będącym efektem zażywania narkotyku, a czymś bardziej namacalnym i realnym – tylko, nie oszukujmy się – kiedy trucizna krążyła w żyłach nie sposób było odróżnić w pewnym momencie tego, co JEST, a czego NIE MA – tak jak i rozmywały się granice świata, który przestał być na tyle istotny, kiedy świeca stała przed butnym zadaniem utrzymywania delikatnego płomienia na swoim knocie w tym nieznośnym, złym typie oczekiwania, gdzie pytanie o to, czemu Ciemność nie wyciągnęła jeszcze swej łapy i po prostu płomienia nie zmiażdżyła, przywodziło na granice cierpliwości i wytrzymałości, testując i sprawdzając – a nie był to test dla nikogo innego jak dla samej Nathalie, i nie zrozumcie mnie źle – w żaden sposób nie zostało to wyreżyserowane – Nailah nie miał tak dalece wysuniętych i misternych planów, o ile w ogóle można było mówić, że jakikolwiek plan miał – a nie miał – jak każdy Kot, każdy drapieżnik – miast analizować i zastanawiać się nad każdym krokiem przyszłym, obserwował i analizował teraźniejszość, poddając się chwili i instynktowi.
Bardzo zgubny sposób postępowania – instynkt w końcu lubił zawodzić.
Wyczuwał niemal podskórnie jej "zbieranie się w sobie", jeśli można to tak określić – widział, jak stara się nieznacznie naprostować, jak poruszają się jej ramiona, jak zaczyna z nim nawiązywać kontakt wzrokowy i jak reagują jej oczy – jak reaguje jej dusza zamknięta w tych dwóch zwierciadłach, w tych magicznych szkiełkach, którą wreszcie mógł zobaczyć – i z czystej dobrej woli jej to ułatwiał – przestał tak mocno wpatrywać się w jej osobę, prześlizgiwał się wręcz od niechcenia z nią spojrzeniem, nawiązując krótki, niewymuszony kontakt wzrokowy – ach, dla zabawy! - dla czystej zabawy i pragnienia oglądania przedstawienia, które się rozgrywało przed jego oczami, jakby naprawdę był scenarzystą, lalkarzem, dla którego laleczka właśnie tańczyła na scenie – tylko że w swym geniuszu scenarzysty zapomniał jej napisać scenariusza i w geniuszu lalkarstwa nie podpiął nitek do drewnianych rączek i nóżek – i takim sposobem aktoreczka i laleczka w jednym skakała, jak chciała, zadziwiając i bawiąc, przynosząc ze sobą więcej radości i rozrywki, niż gdyby wszystko to zostało ukartowane.
Wierzycie w to przeznaczenie, czy nie?
- Tak tylko wspomniałem... Przecież nie mógłbym sugerować, że twoje zachowanie przywodzi na myśl, że kryjesz w swym umyśle kilka niewypowiedzianych, istotnych myśli, czyż nie? - Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
Tym razem uprzejmie.
Ciepło.
I chyba właśnie to było w tym uśmiechu najbardziej przerażające – jego realność i namacalność, jakby był najbardziej szczerym uśmiechem pod słońcem.
Tylko te oczy pozostawały tak samo puste i obojętne.
Nigdy nie wiadomo, kiedy jeden z powtorów postanowi się spod łóżka wynurzyć.
- Może. - Tym razem to on za nią powtórzył – nie w trybie pytającym, bo ona zabrzmiała tak, jakby pytała samą siebie – jakby musiała te słowa wypowiedzieć na głos, kiedy gula podeszła jej do gardła, aby sobie udowodnić, że to co mówi nie jest tylko urojeniem jej jaźni, chorym złudzeniem będącym efektem zażywania narkotyku, a czymś bardziej namacalnym i realnym – tylko, nie oszukujmy się – kiedy trucizna krążyła w żyłach nie sposób było odróżnić w pewnym momencie tego, co JEST, a czego NIE MA – tak jak i rozmywały się granice świata, który przestał być na tyle istotny, kiedy świeca stała przed butnym zadaniem utrzymywania delikatnego płomienia na swoim knocie w tym nieznośnym, złym typie oczekiwania, gdzie pytanie o to, czemu Ciemność nie wyciągnęła jeszcze swej łapy i po prostu płomienia nie zmiażdżyła, przywodziło na granice cierpliwości i wytrzymałości, testując i sprawdzając – a nie był to test dla nikogo innego jak dla samej Nathalie, i nie zrozumcie mnie źle – w żaden sposób nie zostało to wyreżyserowane – Nailah nie miał tak dalece wysuniętych i misternych planów, o ile w ogóle można było mówić, że jakikolwiek plan miał – a nie miał – jak każdy Kot, każdy drapieżnik – miast analizować i zastanawiać się nad każdym krokiem przyszłym, obserwował i analizował teraźniejszość, poddając się chwili i instynktowi.
Bardzo zgubny sposób postępowania – instynkt w końcu lubił zawodzić.
Wyczuwał niemal podskórnie jej "zbieranie się w sobie", jeśli można to tak określić – widział, jak stara się nieznacznie naprostować, jak poruszają się jej ramiona, jak zaczyna z nim nawiązywać kontakt wzrokowy i jak reagują jej oczy – jak reaguje jej dusza zamknięta w tych dwóch zwierciadłach, w tych magicznych szkiełkach, którą wreszcie mógł zobaczyć – i z czystej dobrej woli jej to ułatwiał – przestał tak mocno wpatrywać się w jej osobę, prześlizgiwał się wręcz od niechcenia z nią spojrzeniem, nawiązując krótki, niewymuszony kontakt wzrokowy – ach, dla zabawy! - dla czystej zabawy i pragnienia oglądania przedstawienia, które się rozgrywało przed jego oczami, jakby naprawdę był scenarzystą, lalkarzem, dla którego laleczka właśnie tańczyła na scenie – tylko że w swym geniuszu scenarzysty zapomniał jej napisać scenariusza i w geniuszu lalkarstwa nie podpiął nitek do drewnianych rączek i nóżek – i takim sposobem aktoreczka i laleczka w jednym skakała, jak chciała, zadziwiając i bawiąc, przynosząc ze sobą więcej radości i rozrywki, niż gdyby wszystko to zostało ukartowane.
Wierzycie w to przeznaczenie, czy nie?
- Tak tylko wspomniałem... Przecież nie mógłbym sugerować, że twoje zachowanie przywodzi na myśl, że kryjesz w swym umyśle kilka niewypowiedzianych, istotnych myśli, czyż nie? - Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
Tym razem uprzejmie.
Ciepło.
I chyba właśnie to było w tym uśmiechu najbardziej przerażające – jego realność i namacalność, jakby był najbardziej szczerym uśmiechem pod słońcem.
Tylko te oczy pozostawały tak samo puste i obojętne.
- Nathalie Powell
Re: Czytelnia
Czw Kwi 14, 2016 12:01 am
Zakłopotanie, zastanowienie, przerażenie, pewność, dziwne uczucia... Jedna rozmowa, jeden moment i tak wiele emocji w jednej dziewczynie. Dlaczego to było tak ciężkie skoro podobno był zwyczajnym uczniem. Dlaczego paraliżował ją swoją osobą, skoro pozornie był tak zwyczajny. To wszystko składało się do jednej myśli, która ciążyła przez cały czas, "coś było nie tak". Nikt wcześniej nie wywoływał takich rzeczy w Puchonce, więc on musiał być wyjątkowy. Jak bardzo, co się kryło za tym, dlaczego... Jedyne co wiedziała o mrocznym chłopaku to to, że jest Krukonem i gra w drużynie. O nikim z całej szkoły nie wiedziała tak mało. Mogła nie rozmawiać, nie widzieć, ale WIEDZIAŁA. Czym był spowodowany ten brak informacji o jednym osobniku.
Nagła odwaga, spowodowana jednym kęsem słodkiego owocu. Zadziałał jak zaklęcie, jak eliksir, który dodawał energii. Dziewczyna poczuła, że chce, woli iść na przód niż się cofać. Ile jeszcze będzie w stanie przejść gdy ponownie sięgnie po zakazane jabłko. W końcu mroczna strona tego upojenia ukarze się przednią, ale nie tu. W czytelni, gdzie było mnóstwo ludzi, którzy patrzyli na nich. Właściwie nie wiedzieli czy byli jakimkolwiek zainteresowaniem. Nie mówili zbyt wiele, nie dawali powodu swoimi zachowaniem by ktoś mógł czuć jakieś napięcie. Chociaż te narastało wokół nich... A może nie ich, ale niej. Blondynki, która była podatna na pokusy, cieszyła się z małych rzeczy i dawała znak, że chce dalej się bawić. Gra się przecież dalej toczy, nie skończyło się, jeszcze nie wszystko było przesądzone. Pozostaje jedno pytanie - dlaczego wciąż wchodzisz do rzeki, skoro wyczuwasz, że lada moment przestaniesz mieć grunt pod nogami. Co zrobisz jak uświadomisz sobie, że nie umiesz pływać? Kto cię wtedy ocali?
- Zostań - zaoferowała już pewniejszym głosem. To był impuls, którego nie mogła powstrzymać. Zastanowiła się dopiero po chwili gdy spojrzała na chłopaka. Jego oczy wciąż były przepełnione obojętnością wobec niej. To było nie ważne, może i tak było, ale podszedł, zainteresował się nią, może nie nią, ale zamiarami jakimi się kierowała gdy na niego patrzyła. To było już coś, takim mały skrawek nadziei, że mogą porozmawiać normalnie. - Zostań, jeśli chcesz. - dodała po pauzie, przez która intensywnie myślała nad swoją wypowiedzią.
Czuła jakby to już nie ona wypowiadała te słowa. To jej ciało kierowało tym wszystkim, to ono chciało by ciemnowłosy nie odchodził. Dlaczego miałby zniknąć, dopiero się pojawił. Trzeba było go poznać, zachęcić, coś zaoferować, tylko co? Siebie? To już właściwie dała, pokazała mu wejście do swojego wnętrza. Niestety ono nie było takie proste jak mogło się wydawać. Kręte korytarze, schody, ślepe zaułki. Jeśli chciał dojść do celu, to musiał się wiele napracować i być bardzo cierpliwy. Czy zdoła tego dokonać i zagłębić się w to wszystko. Przecież była taka normalna, nijaka, zwyczajna i zupełnie nie wyróżniająca się tłumu. Po co taki ktoś jak Sahir miałby zawracać sobie głowę pospolitymi istotami pokroju Nath. A może jednak nie była taka prosta i osiągalna. Może ona też skrywała w sobie coś magicznego, coś co warto by było odkryć...
Słowa, ton, głos, znowu... Uśmiech? Skąd ten uśmiech? Jego tam wcześniej nie było, dlaczego nagle się pojawił... Co się zmieniło, dlaczego taki był. Zimny, odizolowany, niedostępny... Wszystko przyciągało na swój sposób i pragnęło odkryć co drzemie w tej mrocznej postaci. Teraz? Zdziwienie zagłębiało się niczym sztylet. Jakby dodano nowe cechy, jakby pojawił się mały odcień bieli na jego rysach. Uśmiech sprawiał, że wydawał się bardziej przyjazny i łagodniejszy. Jedyne co było nienaruszone to wzrok. Oczy, które wciąż były tak samo hipnotyzujące i jednocześnie paliły żywym ogniem. Więc co tak właściwie było innego...
- Zdawało mi się, że to właśnie masz na myśli... - powiedziała zerkając to na chłopaka to na zeszyt przed nią. Nie wiedziała jak ma się zachować, czy raczej dodać sobie odwagi czy skomleć z przerażenia na myśl, że on mógł się domyślać. Co mogło dziać się w jego głowie... Był zbyt zamknięty na innych by mogła dostrzec co w sobie kryje ten szczery uśmiech na beznamiętnej twarzy.
Nagła odwaga, spowodowana jednym kęsem słodkiego owocu. Zadziałał jak zaklęcie, jak eliksir, który dodawał energii. Dziewczyna poczuła, że chce, woli iść na przód niż się cofać. Ile jeszcze będzie w stanie przejść gdy ponownie sięgnie po zakazane jabłko. W końcu mroczna strona tego upojenia ukarze się przednią, ale nie tu. W czytelni, gdzie było mnóstwo ludzi, którzy patrzyli na nich. Właściwie nie wiedzieli czy byli jakimkolwiek zainteresowaniem. Nie mówili zbyt wiele, nie dawali powodu swoimi zachowaniem by ktoś mógł czuć jakieś napięcie. Chociaż te narastało wokół nich... A może nie ich, ale niej. Blondynki, która była podatna na pokusy, cieszyła się z małych rzeczy i dawała znak, że chce dalej się bawić. Gra się przecież dalej toczy, nie skończyło się, jeszcze nie wszystko było przesądzone. Pozostaje jedno pytanie - dlaczego wciąż wchodzisz do rzeki, skoro wyczuwasz, że lada moment przestaniesz mieć grunt pod nogami. Co zrobisz jak uświadomisz sobie, że nie umiesz pływać? Kto cię wtedy ocali?
- Zostań - zaoferowała już pewniejszym głosem. To był impuls, którego nie mogła powstrzymać. Zastanowiła się dopiero po chwili gdy spojrzała na chłopaka. Jego oczy wciąż były przepełnione obojętnością wobec niej. To było nie ważne, może i tak było, ale podszedł, zainteresował się nią, może nie nią, ale zamiarami jakimi się kierowała gdy na niego patrzyła. To było już coś, takim mały skrawek nadziei, że mogą porozmawiać normalnie. - Zostań, jeśli chcesz. - dodała po pauzie, przez która intensywnie myślała nad swoją wypowiedzią.
Czuła jakby to już nie ona wypowiadała te słowa. To jej ciało kierowało tym wszystkim, to ono chciało by ciemnowłosy nie odchodził. Dlaczego miałby zniknąć, dopiero się pojawił. Trzeba było go poznać, zachęcić, coś zaoferować, tylko co? Siebie? To już właściwie dała, pokazała mu wejście do swojego wnętrza. Niestety ono nie było takie proste jak mogło się wydawać. Kręte korytarze, schody, ślepe zaułki. Jeśli chciał dojść do celu, to musiał się wiele napracować i być bardzo cierpliwy. Czy zdoła tego dokonać i zagłębić się w to wszystko. Przecież była taka normalna, nijaka, zwyczajna i zupełnie nie wyróżniająca się tłumu. Po co taki ktoś jak Sahir miałby zawracać sobie głowę pospolitymi istotami pokroju Nath. A może jednak nie była taka prosta i osiągalna. Może ona też skrywała w sobie coś magicznego, coś co warto by było odkryć...
Słowa, ton, głos, znowu... Uśmiech? Skąd ten uśmiech? Jego tam wcześniej nie było, dlaczego nagle się pojawił... Co się zmieniło, dlaczego taki był. Zimny, odizolowany, niedostępny... Wszystko przyciągało na swój sposób i pragnęło odkryć co drzemie w tej mrocznej postaci. Teraz? Zdziwienie zagłębiało się niczym sztylet. Jakby dodano nowe cechy, jakby pojawił się mały odcień bieli na jego rysach. Uśmiech sprawiał, że wydawał się bardziej przyjazny i łagodniejszy. Jedyne co było nienaruszone to wzrok. Oczy, które wciąż były tak samo hipnotyzujące i jednocześnie paliły żywym ogniem. Więc co tak właściwie było innego...
- Zdawało mi się, że to właśnie masz na myśli... - powiedziała zerkając to na chłopaka to na zeszyt przed nią. Nie wiedziała jak ma się zachować, czy raczej dodać sobie odwagi czy skomleć z przerażenia na myśl, że on mógł się domyślać. Co mogło dziać się w jego głowie... Był zbyt zamknięty na innych by mogła dostrzec co w sobie kryje ten szczery uśmiech na beznamiętnej twarzy.
- Sahir Nailah
Re: Czytelnia
Czw Kwi 14, 2016 2:47 am
Więc to już..? No dobrze, proszę o ciszę, szanowną widownię - zaraz pogasną światła, zaraz reflektory zapłoną i oświetlą kurtynę chowającą swe sekrety, byście nie mieli do niej wstępu - ale to jest czas, by ją unieść - dwója naszych aktorów była już gotowych... oj, dobrze wiecie, że jeden był gotowy od zawsze - ale panienka o włosach jasnych jak łan zboża jest nowa, dajcie jej jeszcze moment, ofiarujcie zrozumienie dla nerwów, które niczym mrówki z zepsutego mrowisko wpełzły na jej nogi i skubały miarowo jej ciało, nie pozostawiając żadnej wolnej przestrzeni bez zaczerwienienia - chyba ma to swą korzyść, nie będzie widać rumieńców - więc proszę o skupienie..! - jeszcze karty nie padły na stół, jeszcze przychodziło zastanowienie, którymi zagrać od strony panienki Powell - ma czas - tyle czasu, ile... nie ile będzie będzie go potrzebować, hehehe, nie takie wspaniałomyślne reguły obowiązywały w naszej małej, prywatnej rozgryweczce, której publika przypatrywać się mogła, a co uważniejsi mogli nawet dostrzec nieprawidłowości w naturalności gestów, jakie zazwyczaj towarzyszyły sylwetkom, a jak tutaj, na scenie, na skrzypiących deskach podestu, subtelnie się zmieniały - hej, więc coś tu jest nie tak..? Niee, wszystko gra, Nathalie. Popatrz - wszystko rozpisywane zostawało na białych kartach czarnym tuszem, ciemno na jasnym, nie mogłaś tego przegapić, nie mogłaś się pomylić - możesz na chwilkę zapomnieć, że mówiłem o nieprawidłowościach - zaczynasz się coraz bardziej skupiać i dostrzegasz, że ta ciemność wcale nie była taka gęsta, kiedy przestawałaś poddawać się jej obezwładniającym ramionom, że jednak jest tlen, który pozwoli ci podtrzymać płomień - i słusznie, nie istniała wszak ciemność, gdzie nie było światła - i w końcu że ta kurtyna nie była tak ciężka, jaką się wcześniej wydawała - że pozwalała dojrzeć świat poza tym jednym stolikiem i tymi paroma kartami w twoich dłoniach - tak właśnie zbierało się tą odwagę... Tą śmieszną odwagę, którą tak ciężko najwspanialszym filozofom było odróżnić od głupoty...
Nie zachłyśnij się tym trującym sokiem.
Ponoć takie zachłyśnięcie się mogło grozić nawet śmiercią.
Ta Ciemność... ta Ciemność naprawdę potrafiła sprawić, że człowiek czuł się malutki, czyż nie?
Lecz racja - w tym jest jakaś logika, droga Nathalie! - skoro Ciemność tu przybyła, do maleńkiej Świecy, to chyba oznacza, że musiała być zainteresowana - czyż nie pisałem, że ciemność bez światła nie istnieje? - może ciekawa - może tak samo ciekawa, jak ty sama, tylko ta ciekawość nie była w niej dostrzegalna - jak, gdy sama była kwintesencją tajemnicy? - lub może jednak logiki w tym nie ma? - może to błąd poznawczy - może to tylko zabawa na zasadzie podręczenia maleńkiej świeczki, podgryzienia jej podstawki, na której chwiała się teraz, ale chwiała coraz mniej, żeby zobaczyć, w którą stronę się przechyli, lub czy może utrzyma równowagę - a wydawało się, że teraz rozciągała się w przestrzeni i starała się oświetlić jak najwięcej - drogę dla samej siebie, eter, co unosił ją na knocie, drogę dla Ciemności - tylko po co? - do swego wnętrza... - och, aż tak głęboko? - gdzie prawdziwe kolory perliły się i łapały bezdechem przez swą wartość i piękno - niewiele było takich istnień, które nic nie miały sobą do przekazania, które nie miały historii do opowiedzenia - jak tak piękny labirynt, który obrastał bluszczem i wokół którego kwitły kasztany, gotowe na jesień obrodzić owocami, miałby być nudny i przeciętny..?
Skoro bramy labiryntu stały otworem i Ciemność zawitała w Jej progach nie pozostawało nic innego, jak skorzystać z zaproszenia, gdy już się było mile widzianym - tak właśnie poruszała się Noc, która zmuszała Dzieci Słońca do klękania przed swoją potęgą - tą najgorszą z możliwych.
Potęgą zwaną strachem.
Rozwinęła swe skrzydła nad Labiryntem Pani, której Elfy leśne wplatały złote kłosa we włosy, ale Labiryntu nie pochłonęła.
- Mógłbym. Jednak to chyba normalne, że tak reagujesz na drapieżnika w pobliżu. - Znów to słowo "mógłbym" - niczym słowo klucz zaczynające się powtarzać i będące w tym rozdaniu jego kartą główną - lecz nie atutową - doskonale wpasowaną w próby odbicia pałeczki w jego stronę, która automatycznie tą pałeczkę zwracała do zagrywającej, udowadniając jej błędność... chociaż wcale nie do końca. W gruncie rzeczy ani nie potwierdzała, ani nie zaprzeczała. Odchylił się na fotelu i zmienił pozycję - przyjmują bardzo podobną do poprzedniej, gdy siedział na innym fotelu, tylko że teraz nogi pozostały na ziemi - oparł się między oparciem a podłokietnikiem, oddalając przez to od stołu i zwiększając odległość pomiędzy nimi - ale w zamian za to znów jego wzrok został skoncentrowany na jej oczach, na jej twarzy - wszak ileż czasu mogła tak umykać, gdy już sama przed sobą - i przed nim - ujawniła chęć na ciągnięcie tej spaczonej gierki? I uśmiech zniknął tak, jakby go nigdy nie było. Jak za dotknięciem magicznej różdżki.
Może faktycznie go nie było?
- Tym nie mniej gdyby wszyscy mordercy byli tak banalni w swoich postępkach do odczytania, coś takiego jak veritaserum i eliksir prawdy nigdy by nie powstało. - Zgadywanie, zgadywanie, rzucanie tekstami rzucaniem tekstami, ale kiedy rzucało się jakimś tekstem, nawet w żartach, a reakcja osoby odbierającej była aż nader ekspresywna i poważna, wtedy nabierało się podejrzeń... Chociaż nawet nie, by Nailah jakieś "podejrzenia" miał.
Po prostu strasznie zabawnym wydawało mu się, jak Nathalie drga, kiedy tak mętnie krążył wokół tematu - i jak zabawnie reaguje na prosty uśmiech.
Zupełnie jakby ten uśmiech miał sprawić, że będzie mu gotowa uwierzyć, że jest miłym gościem.
Nie był.
- Czego się boisz?
Zdradź mi ten sekret, byśmy sprawniej mogli zatańczyć.
Obiecam ci znów - niczego nie pożałujesz.
Nie zachłyśnij się tym trującym sokiem.
Ponoć takie zachłyśnięcie się mogło grozić nawet śmiercią.
Ta Ciemność... ta Ciemność naprawdę potrafiła sprawić, że człowiek czuł się malutki, czyż nie?
Lecz racja - w tym jest jakaś logika, droga Nathalie! - skoro Ciemność tu przybyła, do maleńkiej Świecy, to chyba oznacza, że musiała być zainteresowana - czyż nie pisałem, że ciemność bez światła nie istnieje? - może ciekawa - może tak samo ciekawa, jak ty sama, tylko ta ciekawość nie była w niej dostrzegalna - jak, gdy sama była kwintesencją tajemnicy? - lub może jednak logiki w tym nie ma? - może to błąd poznawczy - może to tylko zabawa na zasadzie podręczenia maleńkiej świeczki, podgryzienia jej podstawki, na której chwiała się teraz, ale chwiała coraz mniej, żeby zobaczyć, w którą stronę się przechyli, lub czy może utrzyma równowagę - a wydawało się, że teraz rozciągała się w przestrzeni i starała się oświetlić jak najwięcej - drogę dla samej siebie, eter, co unosił ją na knocie, drogę dla Ciemności - tylko po co? - do swego wnętrza... - och, aż tak głęboko? - gdzie prawdziwe kolory perliły się i łapały bezdechem przez swą wartość i piękno - niewiele było takich istnień, które nic nie miały sobą do przekazania, które nie miały historii do opowiedzenia - jak tak piękny labirynt, który obrastał bluszczem i wokół którego kwitły kasztany, gotowe na jesień obrodzić owocami, miałby być nudny i przeciętny..?
Skoro bramy labiryntu stały otworem i Ciemność zawitała w Jej progach nie pozostawało nic innego, jak skorzystać z zaproszenia, gdy już się było mile widzianym - tak właśnie poruszała się Noc, która zmuszała Dzieci Słońca do klękania przed swoją potęgą - tą najgorszą z możliwych.
Potęgą zwaną strachem.
Rozwinęła swe skrzydła nad Labiryntem Pani, której Elfy leśne wplatały złote kłosa we włosy, ale Labiryntu nie pochłonęła.
- Mógłbym. Jednak to chyba normalne, że tak reagujesz na drapieżnika w pobliżu. - Znów to słowo "mógłbym" - niczym słowo klucz zaczynające się powtarzać i będące w tym rozdaniu jego kartą główną - lecz nie atutową - doskonale wpasowaną w próby odbicia pałeczki w jego stronę, która automatycznie tą pałeczkę zwracała do zagrywającej, udowadniając jej błędność... chociaż wcale nie do końca. W gruncie rzeczy ani nie potwierdzała, ani nie zaprzeczała. Odchylił się na fotelu i zmienił pozycję - przyjmują bardzo podobną do poprzedniej, gdy siedział na innym fotelu, tylko że teraz nogi pozostały na ziemi - oparł się między oparciem a podłokietnikiem, oddalając przez to od stołu i zwiększając odległość pomiędzy nimi - ale w zamian za to znów jego wzrok został skoncentrowany na jej oczach, na jej twarzy - wszak ileż czasu mogła tak umykać, gdy już sama przed sobą - i przed nim - ujawniła chęć na ciągnięcie tej spaczonej gierki? I uśmiech zniknął tak, jakby go nigdy nie było. Jak za dotknięciem magicznej różdżki.
Może faktycznie go nie było?
- Tym nie mniej gdyby wszyscy mordercy byli tak banalni w swoich postępkach do odczytania, coś takiego jak veritaserum i eliksir prawdy nigdy by nie powstało. - Zgadywanie, zgadywanie, rzucanie tekstami rzucaniem tekstami, ale kiedy rzucało się jakimś tekstem, nawet w żartach, a reakcja osoby odbierającej była aż nader ekspresywna i poważna, wtedy nabierało się podejrzeń... Chociaż nawet nie, by Nailah jakieś "podejrzenia" miał.
Po prostu strasznie zabawnym wydawało mu się, jak Nathalie drga, kiedy tak mętnie krążył wokół tematu - i jak zabawnie reaguje na prosty uśmiech.
Zupełnie jakby ten uśmiech miał sprawić, że będzie mu gotowa uwierzyć, że jest miłym gościem.
Nie był.
- Czego się boisz?
Zdradź mi ten sekret, byśmy sprawniej mogli zatańczyć.
Obiecam ci znów - niczego nie pożałujesz.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach