- Oriana Laverty
Re: Główna sala
Sro Lut 07, 2018 7:32 pm
Spędziła dłuższą chwilę w Dziurawym Kotle, nie wybrzydzając przy doborze stolika – usiadła gdzieś z boku, by kątem oka móc obserwować wchodzących i wychodzących ludzi, w momencie gdy czytana w oczekiwaniu na transport książka nie wyda się wystarczająco ciekawa.
Na szczęście śledzone miarowo linie tekstu pochłonęły ją bez reszty. Odkrywała się od nich tylko na moment, by wziąć łyka zamówionego wcześniej chłodnego napoju albo przewrócić stronę, nie zwracając większej uwagi na powstały w pomieszczeniu gwar. Potrafiła się wyciszyć nawet w licznym towarzystwie, do względnego relaksu wcale nie potrzebując pustki i ciszy. Niemniej tą niekiedy można było uznać za pożądaną.
Tak jak zdolna była przeciwdziałać rozpraszaniu się, tak nie mogła wpłynąć na ogarniające ją poczucie sentymentalizmu, które przywoływał śledzony uważnie drobny druk, opisujący między innymi zapierające dech w piersi wyspiarskie krajobrazy. Porównywała te miejsca z obrazem miejskich metropolii, pokroju Londynu, w którym spędziła ostatnie dni, korzystając z wakacji pod okiem dalszych krewnych. Wspominała masywne budynki wzbijające się ku kopule nieba albo przemierzające ulice pojazdy, których stal śniła w promieniach słońca w pogodniejsze dni. Przyjemnych odczuć nie wywoływały jednak rozsypane wszędzie sylwetki, mieszanina bezimiennych twarzy, lustrujących świat z charakterystyczną obojętnością, hałas i gwar urywanych w pół zdaniu rozmów, przechodzących przez jej umysł jak przez sito. Pierwsze wrażenie było zgoła inne, a teraz, gdy poznała się na specyfice wielkich miast wiedziała, że bywają przytłaczające. Ale część z nich, skąpana w tych swoich wadach, w tej wymuszonej przypadkowości narzucanej każdego dnia, miała swoje zalety.
Przygryzła delikatnie dolną wargę, na moment unosząc wzrok znad książki, gdy niezbyt uważnym spojrzeniem zarejestrowała przechodzącego niedaleko wysokiego chłopaka o ciemnych włosach i niemalże znajomym profilu. Włożyła zbyt mało wysiłku w przyjrzenie mu się, więc chwilowy moment zawahania potraktowała jak przewidzenie – miała nadzieję kogoś zobaczyć i najwyraźniej przemęczony umysł jej na to pozwolił. Czy musiała wspominać jak irytujące potrafi być to uczucie?
Wróciła do lektury, jak gdyby nigdy nic marszcząc nieznacznie czoło po zapoznaniu się ze postępowaniem głównego bohatera powieści, które okazało się tak dalekie od tego, co sama by zrobiła. Przeczytałaby następne kilka zdań, gdyby zdrętwiałe od trzymania okładki dłonie nie domagały się chwili przerwy, a oczy piekące od niewystarczającej ilości światła, nie zmuszały do znalezienia sobie innego zajęcia.
Jak na zawołanie odprowadziła wzrokiem dziewczynę, od momentu zgarnięcia przez nią szklanki z sokiem do czasu przejścia między stolikami i wdania się w niezobowiązującą rozmowę z siedzącym przy jednym z nich mężczyzną. Nie chodziło już o to, że z niedaleka wydawał się znajomy, a raczej zaczął przypominać kogoś, kogo właściwie znała i niezaprzeczalnie sobie ceniła.
Ogarnęła ją irytacja. W końcu tyle się nasłuchała o niepewnej sytuacji Nero, domniemanym zniknięciu czy długim, nieuzasadnionym niczym milczeniu. A teraz siedział tak blisko niej, w barze, gdy cała reszta stawała na głowie, by dowiedzieć się, gdzie przepadł. Podobno.
W tamtej chwili przestała wierzyć w wypowiedziane niegdyś słowa, chociaż podczas pierwszej rozmowy o nim wydały się szczere i prawdziwie podsycone niepokojem. Zamknęła książkę i może zbyt gwałtownie wrzuciła ją do zawieszonej na krześle torby. Nie pozostała na swoim miejscu długo, chociaż zbierała się do przemieszczenia się w głąb sali dość leniwie. Była pewna, że wprawi w niemałe zaskoczenie młodego Nero, kiedy nagle zjawi się na plecami jego koleżanki, domagając się odpowiedzi i sprecyzowania dziwnej sytuacji, którą sprowokował swoją osobą.
- A ja myślałam, że jesteś już jedną nogą w grobie. Twoja rodzina potrafi napędzić stracha. - powiedziała, zdając sobie sprawę, że zakłóciła ich rozmowę, jeśli pusty komplement, który padł z ust Giotto można było uznać za jej zaczątek. Nie słysząc wiele więcej, najwyraźniej uznała, że bez wyrzutów sumienia może uciąć wymianę zdań między wspomnianą dwójką, a nawet na krótko skupić na sobie całą uwagę bruneta. Podobnymi słowami, tyle że bardziej wyważonymi, zdradzającymi jak nakazywały zasady dobrego wychowania skruchę i chęć omówienia ważnej sprawy, pożegnała uczennicę Hogwartu. Po tym nastało milczenie, które zakłóciła zbliżając się do niego i niezależnie od ustępującego rozryczenia albo faktu, że już od dawna nie byli ze sobą blisko, dość mocno go objęła, po kilku sekundach przymykając oczy.
- Nie wiem, czy prawdą jest...z resztą nieważne. Cieszę się, że Cię widzę. - mruknęła. Nagle kamień spadł jej z serca, więc wypuszczając głośno powietrze zelżała uścisk, jakby czekając aż chłopak się od niej odsunie.
Na szczęście śledzone miarowo linie tekstu pochłonęły ją bez reszty. Odkrywała się od nich tylko na moment, by wziąć łyka zamówionego wcześniej chłodnego napoju albo przewrócić stronę, nie zwracając większej uwagi na powstały w pomieszczeniu gwar. Potrafiła się wyciszyć nawet w licznym towarzystwie, do względnego relaksu wcale nie potrzebując pustki i ciszy. Niemniej tą niekiedy można było uznać za pożądaną.
Tak jak zdolna była przeciwdziałać rozpraszaniu się, tak nie mogła wpłynąć na ogarniające ją poczucie sentymentalizmu, które przywoływał śledzony uważnie drobny druk, opisujący między innymi zapierające dech w piersi wyspiarskie krajobrazy. Porównywała te miejsca z obrazem miejskich metropolii, pokroju Londynu, w którym spędziła ostatnie dni, korzystając z wakacji pod okiem dalszych krewnych. Wspominała masywne budynki wzbijające się ku kopule nieba albo przemierzające ulice pojazdy, których stal śniła w promieniach słońca w pogodniejsze dni. Przyjemnych odczuć nie wywoływały jednak rozsypane wszędzie sylwetki, mieszanina bezimiennych twarzy, lustrujących świat z charakterystyczną obojętnością, hałas i gwar urywanych w pół zdaniu rozmów, przechodzących przez jej umysł jak przez sito. Pierwsze wrażenie było zgoła inne, a teraz, gdy poznała się na specyfice wielkich miast wiedziała, że bywają przytłaczające. Ale część z nich, skąpana w tych swoich wadach, w tej wymuszonej przypadkowości narzucanej każdego dnia, miała swoje zalety.
Przygryzła delikatnie dolną wargę, na moment unosząc wzrok znad książki, gdy niezbyt uważnym spojrzeniem zarejestrowała przechodzącego niedaleko wysokiego chłopaka o ciemnych włosach i niemalże znajomym profilu. Włożyła zbyt mało wysiłku w przyjrzenie mu się, więc chwilowy moment zawahania potraktowała jak przewidzenie – miała nadzieję kogoś zobaczyć i najwyraźniej przemęczony umysł jej na to pozwolił. Czy musiała wspominać jak irytujące potrafi być to uczucie?
Wróciła do lektury, jak gdyby nigdy nic marszcząc nieznacznie czoło po zapoznaniu się ze postępowaniem głównego bohatera powieści, które okazało się tak dalekie od tego, co sama by zrobiła. Przeczytałaby następne kilka zdań, gdyby zdrętwiałe od trzymania okładki dłonie nie domagały się chwili przerwy, a oczy piekące od niewystarczającej ilości światła, nie zmuszały do znalezienia sobie innego zajęcia.
Jak na zawołanie odprowadziła wzrokiem dziewczynę, od momentu zgarnięcia przez nią szklanki z sokiem do czasu przejścia między stolikami i wdania się w niezobowiązującą rozmowę z siedzącym przy jednym z nich mężczyzną. Nie chodziło już o to, że z niedaleka wydawał się znajomy, a raczej zaczął przypominać kogoś, kogo właściwie znała i niezaprzeczalnie sobie ceniła.
Ogarnęła ją irytacja. W końcu tyle się nasłuchała o niepewnej sytuacji Nero, domniemanym zniknięciu czy długim, nieuzasadnionym niczym milczeniu. A teraz siedział tak blisko niej, w barze, gdy cała reszta stawała na głowie, by dowiedzieć się, gdzie przepadł. Podobno.
W tamtej chwili przestała wierzyć w wypowiedziane niegdyś słowa, chociaż podczas pierwszej rozmowy o nim wydały się szczere i prawdziwie podsycone niepokojem. Zamknęła książkę i może zbyt gwałtownie wrzuciła ją do zawieszonej na krześle torby. Nie pozostała na swoim miejscu długo, chociaż zbierała się do przemieszczenia się w głąb sali dość leniwie. Była pewna, że wprawi w niemałe zaskoczenie młodego Nero, kiedy nagle zjawi się na plecami jego koleżanki, domagając się odpowiedzi i sprecyzowania dziwnej sytuacji, którą sprowokował swoją osobą.
- A ja myślałam, że jesteś już jedną nogą w grobie. Twoja rodzina potrafi napędzić stracha. - powiedziała, zdając sobie sprawę, że zakłóciła ich rozmowę, jeśli pusty komplement, który padł z ust Giotto można było uznać za jej zaczątek. Nie słysząc wiele więcej, najwyraźniej uznała, że bez wyrzutów sumienia może uciąć wymianę zdań między wspomnianą dwójką, a nawet na krótko skupić na sobie całą uwagę bruneta. Podobnymi słowami, tyle że bardziej wyważonymi, zdradzającymi jak nakazywały zasady dobrego wychowania skruchę i chęć omówienia ważnej sprawy, pożegnała uczennicę Hogwartu. Po tym nastało milczenie, które zakłóciła zbliżając się do niego i niezależnie od ustępującego rozryczenia albo faktu, że już od dawna nie byli ze sobą blisko, dość mocno go objęła, po kilku sekundach przymykając oczy.
- Nie wiem, czy prawdą jest...z resztą nieważne. Cieszę się, że Cię widzę. - mruknęła. Nagle kamień spadł jej z serca, więc wypuszczając głośno powietrze zelżała uścisk, jakby czekając aż chłopak się od niej odsunie.
- Giotto Nero
Re: Główna sala
Sro Lut 07, 2018 11:22 pm
Giotto nie był skory do żadnych rozmów, zwłaszcza po tym, co usłyszał od Emmeliny i jak bardzo cała ta rozmowa zmieniła jego światopogląd. Musiał to wszystko przetrawić, a na to potrzebował czasu i to bardzo dużo. Chłopak przecież przez ostatnie kilka lat żył tylko zemstą i za nic miał bliskich oraz konsekwencje swoich wyborów, liczyła się tylko prawda, tak przynajmniej mogło się wydawać postronnym obserwatorom. On jednak zwyczajnie nie dostrzegał tego, jak ryzykowne mogą się okazać jego działania i co za sobą tym samym przywleką. Gdyby nie spotkanie uzdrowicielki, która uratowała mu życie w lesie oraz pozwoliła na uzyskanie zupełnie nowej perspektywy, pewnie nie siedziałby teraz tutaj, a zwyczajnie błąkał się gdzieś po Dolinie Godryka, z trudem łapiąc kolejny raz oddech. Całe szczęście, dla niego i dla wszystkich, zawrócił z tej ścieżki i znalazł się w łatwiejszej sytuacji. Problem w tym, że mętlik, jaki pojawił się w jego głowie, nie pozwalał mu na to, by cieszyć się z tej decyzji.
Wszedł po cichu, bez rozglądania się, wszakże zawitał do Dziurawego Kotła tylko po to, by zwilżyć gardło i chwilę odpocząć. Nie bez kozery wybrał również miejsce za ścianą, które było widoczne jedynie z perspektywy barmana oraz osób schodzących z pokojów na górze. Nie przeszkodziło to jednak w tym, by jego obecność zarejestrowała najpierw Anabell, a później również Oriana. Tę pierwszą z pewnością jakoś by przebolał, bo raczej nie mieli zbyt wielu tematów do rozmowy, mało tego, pomagała tutaj w obsłudze, więc zapewne musiała też użyczać swych umiejętności innym klientom. Z tą drugą jednak będzie dużo gorzej i prawdę mówiąc, spodziewał się kłótni, mniejszej czy większej, ale kłótni. Dlatego gdy ją zobaczył, zaniepokoił się. Nie dał po sobie oczywiście tego poznać, gdyż przywitał ją ten sam chłodny wzrok co zawsze, jednakże jej spojrzenie oraz pierwsze zdania, które wypowiedziała, świadczyły o tym, iż Laverty domyśla się, co robił przez ten czas.
Odprowadził wzrokiem Starfire, po czym przeniósł spojrzenie na krukonkę, gdy zostali już sami. Sytuacja sprzyjała szczerej rozmowie, bowiem nikt na nich nie patrzył, gdyż nie było ku temu żadnych możliwości. Westchnął lekko i instynktownie podniósł się z krzesła, gdy brunetka do niego podeszła. Był przygotowany na wszystko, głównie wszystko negatywne, jednakże sam fakt objęcia go nie był dla niego aż takim zaskoczeniem. Patrzył przez moment w dół, na głowę Laverty, która przylgnęła do jego torsu i wplótł dłoń w jej włosy, tworząc wrażenie objęcia jej w dość niecodzienny sposób. Druga jego ręka powędrowała do kieszeni, a on sam stał tak dosyć długo, w zasadzie tyle ile potrzebowała tulić go Oriana. Nie puścił jej jednak nawet wtedy, gdy jej uścisk stał się nieco słabszy. Zamiast tego zmierzwił jej włosy palcami i przeczesał je kilkukrotnie, przyglądając się jej.
- To prawda - rzekł zachrypniętym od niedawnego schorzenia głosem.
Potrafił połączyć fakty i domyślił się, że rozmawiała z którymś z jego kuzynów, a oni jako jedyni przecież wiedzieli o planach Giotto i przynajmniej mieli jakąkolwiek informację o tym, co chłopak teraz robi. Wszyscy inni, z wyłączeniem Nathaniela i Charlotte, nie wiedzieli nic. Dość powiedzieć, że nawet nie pożegnał się z nikim przed powrotem z Hogwartu, a to zazwyczaj miało miejsce. A już na pewno w przypadku Oriany, z którą łączyła go długa przyjaźń. I co najistotniejsze, nie wypierał się jej, w pełni ją akceptował i tak naprawdę gdzieś z tyłu głowy był na siebie zły za to, że nie podziękował jej za wszystko. Może teraz będzie mieć okazję.
Kiedy już poczuł, że przyjemne uczucie bliskości i ciepła drugiej osoby zamieniło się w brak wygody oraz niepotrzebne przedłużanie tego zajścia, wyjął dłoń z jej włosów i odsunął się nieznacznie, by z powrotem zająć miejsce na drewnianym krześle.
- Jeśli się martwiłaś, przepraszam - zaczął od tego, co było do niego niepodobne. Wcześniej nie próbowałby łagodzić sytuacji, a tłumaczyć raczej swoje racje, tymczasem teraz zaczął od przeprosin. Jak widać, rozmowa z Vance wywarła na nim ogromny wpływ. Niemniej, dalej było mu głupio z powodu tego, że naraził siebie i wszystkich bliskich, a także dlatego, że musi teraz wszystkich przeprosić za swoje nierozważne podejście. Z drugiej strony, widok zatroskanej i niespokojnej Oriany nie był tym, co pamiętał i co pragnął widzieć. Zdecydowanie wolał jej pogodniejszą stronę, dlatego zaczął od tego, od czego powinien zacząć, bo na to zasługiwała.
Wszedł po cichu, bez rozglądania się, wszakże zawitał do Dziurawego Kotła tylko po to, by zwilżyć gardło i chwilę odpocząć. Nie bez kozery wybrał również miejsce za ścianą, które było widoczne jedynie z perspektywy barmana oraz osób schodzących z pokojów na górze. Nie przeszkodziło to jednak w tym, by jego obecność zarejestrowała najpierw Anabell, a później również Oriana. Tę pierwszą z pewnością jakoś by przebolał, bo raczej nie mieli zbyt wielu tematów do rozmowy, mało tego, pomagała tutaj w obsłudze, więc zapewne musiała też użyczać swych umiejętności innym klientom. Z tą drugą jednak będzie dużo gorzej i prawdę mówiąc, spodziewał się kłótni, mniejszej czy większej, ale kłótni. Dlatego gdy ją zobaczył, zaniepokoił się. Nie dał po sobie oczywiście tego poznać, gdyż przywitał ją ten sam chłodny wzrok co zawsze, jednakże jej spojrzenie oraz pierwsze zdania, które wypowiedziała, świadczyły o tym, iż Laverty domyśla się, co robił przez ten czas.
Odprowadził wzrokiem Starfire, po czym przeniósł spojrzenie na krukonkę, gdy zostali już sami. Sytuacja sprzyjała szczerej rozmowie, bowiem nikt na nich nie patrzył, gdyż nie było ku temu żadnych możliwości. Westchnął lekko i instynktownie podniósł się z krzesła, gdy brunetka do niego podeszła. Był przygotowany na wszystko, głównie wszystko negatywne, jednakże sam fakt objęcia go nie był dla niego aż takim zaskoczeniem. Patrzył przez moment w dół, na głowę Laverty, która przylgnęła do jego torsu i wplótł dłoń w jej włosy, tworząc wrażenie objęcia jej w dość niecodzienny sposób. Druga jego ręka powędrowała do kieszeni, a on sam stał tak dosyć długo, w zasadzie tyle ile potrzebowała tulić go Oriana. Nie puścił jej jednak nawet wtedy, gdy jej uścisk stał się nieco słabszy. Zamiast tego zmierzwił jej włosy palcami i przeczesał je kilkukrotnie, przyglądając się jej.
- To prawda - rzekł zachrypniętym od niedawnego schorzenia głosem.
Potrafił połączyć fakty i domyślił się, że rozmawiała z którymś z jego kuzynów, a oni jako jedyni przecież wiedzieli o planach Giotto i przynajmniej mieli jakąkolwiek informację o tym, co chłopak teraz robi. Wszyscy inni, z wyłączeniem Nathaniela i Charlotte, nie wiedzieli nic. Dość powiedzieć, że nawet nie pożegnał się z nikim przed powrotem z Hogwartu, a to zazwyczaj miało miejsce. A już na pewno w przypadku Oriany, z którą łączyła go długa przyjaźń. I co najistotniejsze, nie wypierał się jej, w pełni ją akceptował i tak naprawdę gdzieś z tyłu głowy był na siebie zły za to, że nie podziękował jej za wszystko. Może teraz będzie mieć okazję.
Kiedy już poczuł, że przyjemne uczucie bliskości i ciepła drugiej osoby zamieniło się w brak wygody oraz niepotrzebne przedłużanie tego zajścia, wyjął dłoń z jej włosów i odsunął się nieznacznie, by z powrotem zająć miejsce na drewnianym krześle.
- Jeśli się martwiłaś, przepraszam - zaczął od tego, co było do niego niepodobne. Wcześniej nie próbowałby łagodzić sytuacji, a tłumaczyć raczej swoje racje, tymczasem teraz zaczął od przeprosin. Jak widać, rozmowa z Vance wywarła na nim ogromny wpływ. Niemniej, dalej było mu głupio z powodu tego, że naraził siebie i wszystkich bliskich, a także dlatego, że musi teraz wszystkich przeprosić za swoje nierozważne podejście. Z drugiej strony, widok zatroskanej i niespokojnej Oriany nie był tym, co pamiętał i co pragnął widzieć. Zdecydowanie wolał jej pogodniejszą stronę, dlatego zaczął od tego, od czego powinien zacząć, bo na to zasługiwała.
- Oriana Laverty
Re: Główna sala
Czw Lut 08, 2018 2:50 pm
Miał całkowite prawo spodziewać się pretensji, zwłaszcza po pierwszych słowach jakie skierowała w jego stronę. Nie było w nich praktycznie żadnych emocji, zdawały się być neutralne, jakby odpowiadały wyłącznie zauważeniu faktu. Potem zrobiła coś, czego nie spodziewałaby się po sobie w najśmielszych snach. Nie chodziło o samo objęcie, a przeciąganie tejże czynności, jakby krótki przyjacielski uścisk albo nawiązanie kontaktu wzrokowego okazało się niewystarczające.
Chciała wykorzystać przyjemne uczucie towarzyszące świadomości przeczesywanych przez dłoń włosów, choć wiedziała, że był to jedynie pozbawiony znaczenia odruch ze strony chłopaka. Już na początku powinna była się obruszyć albo chociaż unieść brwi z niedowierzaniem rzucając w jego stronę jedną z tych uszczypliwych uwag, ale nawet nie drgnęła, odkąd jej dłonie spoczęły gdzieś w tyle jego pleców.
Czy rzeczywiście była tak przyzwyczajona do obecności Giotto, że te wszystkie drobiazgi były tak samo naturalne jak kiedyś?
- W takim razie będziesz miał się z czego tłumaczyć. - mruknęła cicho, wciąż nie unosząc powiek. Dziwnie było znów czuć jego dotyk - coś, co kiedyś było znajome, a teraz przypominało poniszczoną rękawiczkę z dzieciństwa, której bliźniaczka dawno przepadła.
W końcu wachlarz rzęs uniósł się do góry, a ona ściągnęła brwi zwracając większą uwagę na charakterystyczną barwę głosu chłopaka, nie wiedząc czym mogła być spowodowana. Być może jeden z kuzynów Giotto częściowo wtajemniczył ją w sytuację, acz wtedy wydawało się, jakby ścierał się z tymi samymi pytaniami co ona, tyle, że od dłuższego czasu. Jakby miał wyłącznie pytania, a nie odpowiedzi.
Po tym jednym wieczorze Oriana wiedziała niewiele ponadto, że zniknął. Nie drążyła tematu, jakby sam fakt, że nie można się z nim skontaktować oszołomił ją wystarczająco. Może po prostu nie chciała wiedzieć. W końcu życie w niewiedzy jest dużo łatwiejsze, nie męczy psychicznie w takim stopniu jak radzenie sobie z niekoniecznie dobrymi wiadomościami.
Weź się w garść Laverty.
Odchrząknęła chcąc odzyskać dawny rezon, gdy odsunął się od niej, zajmując swoje dotychczasowe miejsce.
Posłała mu dziwne spojrzenie, coś na pograniczu irytacji i ulgi. Ale tylko na takie było ją stać.
Z niewiadomym przyczyn jego widok rozdzierał jej serce bardziej niż przypuszczała, chociaż siedział obok niej cały i zdrowy. Po rozmowie z Drake'iem parę razy, nawet w snach wyobrażała sobie Gio stojącego w drzwiach swojego domu. W różnych wariantach albo rzucała mu się w ramiona albo ze wściekłością uświadamiała lekkomyślność postępowania. Nigdy jednak w tych wizjach nie było takiego żalu i rozryczenia. Cicho wypuściła powietrze i zawahała się nim usiadła naprzeciwko niego. Nie uważała, by był to dobry pomysł. Zwłaszcza w momencie, gdy umysł serwował jej dziwny wachlarz emocji, o których wolałaby zapomnieć. Nie chciała już wzdychać i płakać za chłopakiem, którego jeszcze niedawno z udawaną neutralnością mijała na korytarzu albo dzieliła wszystko w dzieciństwie. Ale dalej były takie momenty, że myśli biegły ku niemu tysiąc razy na dzień, ale przestały sprawiać, że we wspomnieniach znajdowała ukojenie. Zdawały się jedynie utwierdzać ją w nieszczęściu – czasem większym, czasem mniejszym. Później łapała się na tym, że nie mogła tak źle o nim myśleć. Nie chciała się rozgrzeszać z głupiego, młodzieńczego uczucia i naiwności. Bo dalej naiwnie myślała, że nie będzie mógł o niej kiedykolwiek zapomnieć....bo łączyła ich długoletnia przyjaźń.
- Nie martwiłam – odparła prędko, bardziej żeby zdystansować siebie od całej sytuacji niż przekonać kogokolwiek. Na moment wbiła bursztynowe tęczówki w blat stołu, nieznacznie wzruszając ramionami. - A przynajmniej do czasu rozmowy z Drake'iem. Chyba przywykłam do tego, że jesteś indywidualistą. - dodała, po chwili odchylając się do tyłu, by zgarbione do tej pory plecy zatrzymały się na oparciu krzesła. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, nim ponownie się odezwała.
- Nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć jaki absurdalny plan narodził się w tym twoim pustym łbie, kiedy zdecydowałeś się wyjechać bez słowa. Byłam jedną z wielu osób, które zastanawiały się czy jesteś cały. - nieznacznie ściągnęła brwi. Chciała by jej głos pozostał neutralny, ale nie była pewna czy tak właśnie brzmiał. Za dużo było w nim wyrzutu. A chodziło wyłącznie o uświadomienie mu, że nie może postępować tak lekkomyślnie oraz samolubnie.
Chciała wykorzystać przyjemne uczucie towarzyszące świadomości przeczesywanych przez dłoń włosów, choć wiedziała, że był to jedynie pozbawiony znaczenia odruch ze strony chłopaka. Już na początku powinna była się obruszyć albo chociaż unieść brwi z niedowierzaniem rzucając w jego stronę jedną z tych uszczypliwych uwag, ale nawet nie drgnęła, odkąd jej dłonie spoczęły gdzieś w tyle jego pleców.
Czy rzeczywiście była tak przyzwyczajona do obecności Giotto, że te wszystkie drobiazgi były tak samo naturalne jak kiedyś?
- W takim razie będziesz miał się z czego tłumaczyć. - mruknęła cicho, wciąż nie unosząc powiek. Dziwnie było znów czuć jego dotyk - coś, co kiedyś było znajome, a teraz przypominało poniszczoną rękawiczkę z dzieciństwa, której bliźniaczka dawno przepadła.
W końcu wachlarz rzęs uniósł się do góry, a ona ściągnęła brwi zwracając większą uwagę na charakterystyczną barwę głosu chłopaka, nie wiedząc czym mogła być spowodowana. Być może jeden z kuzynów Giotto częściowo wtajemniczył ją w sytuację, acz wtedy wydawało się, jakby ścierał się z tymi samymi pytaniami co ona, tyle, że od dłuższego czasu. Jakby miał wyłącznie pytania, a nie odpowiedzi.
Po tym jednym wieczorze Oriana wiedziała niewiele ponadto, że zniknął. Nie drążyła tematu, jakby sam fakt, że nie można się z nim skontaktować oszołomił ją wystarczająco. Może po prostu nie chciała wiedzieć. W końcu życie w niewiedzy jest dużo łatwiejsze, nie męczy psychicznie w takim stopniu jak radzenie sobie z niekoniecznie dobrymi wiadomościami.
Weź się w garść Laverty.
Odchrząknęła chcąc odzyskać dawny rezon, gdy odsunął się od niej, zajmując swoje dotychczasowe miejsce.
Posłała mu dziwne spojrzenie, coś na pograniczu irytacji i ulgi. Ale tylko na takie było ją stać.
Z niewiadomym przyczyn jego widok rozdzierał jej serce bardziej niż przypuszczała, chociaż siedział obok niej cały i zdrowy. Po rozmowie z Drake'iem parę razy, nawet w snach wyobrażała sobie Gio stojącego w drzwiach swojego domu. W różnych wariantach albo rzucała mu się w ramiona albo ze wściekłością uświadamiała lekkomyślność postępowania. Nigdy jednak w tych wizjach nie było takiego żalu i rozryczenia. Cicho wypuściła powietrze i zawahała się nim usiadła naprzeciwko niego. Nie uważała, by był to dobry pomysł. Zwłaszcza w momencie, gdy umysł serwował jej dziwny wachlarz emocji, o których wolałaby zapomnieć. Nie chciała już wzdychać i płakać za chłopakiem, którego jeszcze niedawno z udawaną neutralnością mijała na korytarzu albo dzieliła wszystko w dzieciństwie. Ale dalej były takie momenty, że myśli biegły ku niemu tysiąc razy na dzień, ale przestały sprawiać, że we wspomnieniach znajdowała ukojenie. Zdawały się jedynie utwierdzać ją w nieszczęściu – czasem większym, czasem mniejszym. Później łapała się na tym, że nie mogła tak źle o nim myśleć. Nie chciała się rozgrzeszać z głupiego, młodzieńczego uczucia i naiwności. Bo dalej naiwnie myślała, że nie będzie mógł o niej kiedykolwiek zapomnieć....bo łączyła ich długoletnia przyjaźń.
- Nie martwiłam – odparła prędko, bardziej żeby zdystansować siebie od całej sytuacji niż przekonać kogokolwiek. Na moment wbiła bursztynowe tęczówki w blat stołu, nieznacznie wzruszając ramionami. - A przynajmniej do czasu rozmowy z Drake'iem. Chyba przywykłam do tego, że jesteś indywidualistą. - dodała, po chwili odchylając się do tyłu, by zgarbione do tej pory plecy zatrzymały się na oparciu krzesła. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, nim ponownie się odezwała.
- Nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć jaki absurdalny plan narodził się w tym twoim pustym łbie, kiedy zdecydowałeś się wyjechać bez słowa. Byłam jedną z wielu osób, które zastanawiały się czy jesteś cały. - nieznacznie ściągnęła brwi. Chciała by jej głos pozostał neutralny, ale nie była pewna czy tak właśnie brzmiał. Za dużo było w nim wyrzutu. A chodziło wyłącznie o uświadomienie mu, że nie może postępować tak lekkomyślnie oraz samolubnie.
- Giotto Nero
Re: Główna sala
Czw Lut 08, 2018 5:44 pm
Istniało kilka możliwości jej reakcji, Nero spodziewał się pretensji i awantury, ale też miał gdzieś z tyłu głowy to, że cała rozmowa może się potoczyć nieco spokojniej i skupią się na tym, że się w końcu zobaczyli. Z drugiej strony, nawet jeśli miało ich coś w tej chwili poróżnić, to on był na to gotowy. W ostatnim tygodniu odbył kilka istotnych rozmów, które pozwoliły mu na uzyskanie pewnej niezależności. Dotychczas starał się wszystkich chronić przed sobą i konsekwencjami swoich wyborów, co jednak mogło przynieść odwrotny skutek.
Gdy spędzał czas w samotności, pośród dzikich ostępów czy przesiadując w spelunach, miał mnóstwo czasu na to, by zmienić swoje podejście oraz uniezależnić się od wszystkiego. Te dwa miesiące były dla niego ogromnie ciężkie, ale jednocześnie zmieniły go to tego stopnia, że był w stanie przyznać się do błędu, czy też odciąć się od niektórych rzeczy. Z zamkniętego w sobie i chłodnego indywidualisty, stał się osobą rozważną, a to był ogromny sukces.
Objęcie Oriany nie było tylko wyuczoną reakcją na to, co zaszło między nimi. Czy się przyzna czy nie, chciał tego i choć w przeszłości miało to miejsce częściej oraz przywykł do pewnych ruchów, jak np. wplecenie dłoni w jej włosy, tak dzisiaj odczuwał z tego ogromną przyjemność i satysfakcję, czego nie dał po sobie poznać. Jeśli myślała, że jest to wyłącznie jakieś wymuszenie, to najwidoczniej jego maska, którą nałożył w tej chwili, pozwoliła mu ukryć prawdziwe odczucia.
Westchnął lekko, będąc gotów na tą trudną rozmowę. Choć ostatni rok między nimi był dość oschły, oboje bowiem skupili się na czymś zupełnie innym i nawet nie mieli zbytnio okazji rozmawiać, tak jednak czuł się w obowiązku wytłumaczyć jej to, co będzie chciała wiedzieć. Miał dość sekretów, kłamstw i narażania wszystkich wokół przez swoje nierozważne decyzje. Po rozmowie z Emmeliną był gotów wyjaśnić wszystko tym ludziom, na którym mu zależało. A Oriana była w ścisłej czołówce tych osób.
Kiedy już zajęła miejsca na przeciwko niego, uważnie obserwował ją swoimi podkrążonymi od zmęczenia powiekami. Jak zwykle jego spojrzenie było przeszywające oraz pełne pewności siebie, a jednocześnie spokoju. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i słuchał jej uważnie, choć widział, że Laverty ciężko jest pytać go o cokolwiek.
- Chciałem zbadać kilka tropów - zaczął, wszakże Oriana jako jedyna wiedziała, że Giotto pracował nad sprawą swojego zmarłego brata. - Dowiedziałem się, kto za tym stoi - zakończył i natychmiast upił łyk szklanki kończącego się soku.
Odłożył przedmiot na stół i wyprostował się, znów spoglądając na przyjaciółkę.
- Nie dam rady jednak załatwić tego teraz - rzekł spokojnie. - No i spotkałem kogoś, kto wytłumaczył mi, że nie powinienem was zostawiać. Zbyt wiele mam do stracenia - dodał już mniej pewnie, a swoje spojrzenie przeniósł na sufit.
Gdy spędzał czas w samotności, pośród dzikich ostępów czy przesiadując w spelunach, miał mnóstwo czasu na to, by zmienić swoje podejście oraz uniezależnić się od wszystkiego. Te dwa miesiące były dla niego ogromnie ciężkie, ale jednocześnie zmieniły go to tego stopnia, że był w stanie przyznać się do błędu, czy też odciąć się od niektórych rzeczy. Z zamkniętego w sobie i chłodnego indywidualisty, stał się osobą rozważną, a to był ogromny sukces.
Objęcie Oriany nie było tylko wyuczoną reakcją na to, co zaszło między nimi. Czy się przyzna czy nie, chciał tego i choć w przeszłości miało to miejsce częściej oraz przywykł do pewnych ruchów, jak np. wplecenie dłoni w jej włosy, tak dzisiaj odczuwał z tego ogromną przyjemność i satysfakcję, czego nie dał po sobie poznać. Jeśli myślała, że jest to wyłącznie jakieś wymuszenie, to najwidoczniej jego maska, którą nałożył w tej chwili, pozwoliła mu ukryć prawdziwe odczucia.
Westchnął lekko, będąc gotów na tą trudną rozmowę. Choć ostatni rok między nimi był dość oschły, oboje bowiem skupili się na czymś zupełnie innym i nawet nie mieli zbytnio okazji rozmawiać, tak jednak czuł się w obowiązku wytłumaczyć jej to, co będzie chciała wiedzieć. Miał dość sekretów, kłamstw i narażania wszystkich wokół przez swoje nierozważne decyzje. Po rozmowie z Emmeliną był gotów wyjaśnić wszystko tym ludziom, na którym mu zależało. A Oriana była w ścisłej czołówce tych osób.
Kiedy już zajęła miejsca na przeciwko niego, uważnie obserwował ją swoimi podkrążonymi od zmęczenia powiekami. Jak zwykle jego spojrzenie było przeszywające oraz pełne pewności siebie, a jednocześnie spokoju. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i słuchał jej uważnie, choć widział, że Laverty ciężko jest pytać go o cokolwiek.
- Chciałem zbadać kilka tropów - zaczął, wszakże Oriana jako jedyna wiedziała, że Giotto pracował nad sprawą swojego zmarłego brata. - Dowiedziałem się, kto za tym stoi - zakończył i natychmiast upił łyk szklanki kończącego się soku.
Odłożył przedmiot na stół i wyprostował się, znów spoglądając na przyjaciółkę.
- Nie dam rady jednak załatwić tego teraz - rzekł spokojnie. - No i spotkałem kogoś, kto wytłumaczył mi, że nie powinienem was zostawiać. Zbyt wiele mam do stracenia - dodał już mniej pewnie, a swoje spojrzenie przeniósł na sufit.
- Oriana Laverty
Re: Główna sala
Pią Lut 09, 2018 1:14 pm
Można powiedzieć, że kiedy pierwszy szok minął, a Giotto zamiast przyczynić się do zagęszczenia atmosfery, spokojnie wyjaśnił powody swojego zniknięcia, niejako się uspokoiła. Podobnie do niego nie chciała zmarnować następnych kilkunastu minut na kłótnie, dobrze wiedząc, że więcej korzyści przyniesie zwyczajny, pozbawiony uniesień dialog. Sam fakt, że zaczęli od czegoś na pograniczu przeprosin bruneta i delikatnych pretensji Oriany, oznaczał, że nie była mu w stanie powiedzieć niczego, czego już nie wiedział. Raz czy dwa przeszło jej przez myśl, że może potrzebował zostawić wszystko za sobą, nie tylko by znaleźć odpowiedzi na męczącego go pytania ale i zdać sobie sprawę, jak wiele może stracić. Nie wiedziała, iż wychodził z tego samego założenia.
Postanowiła nie dać się zmanipulować emocjom podczas nadchodzącej rozmowy, zwłaszcza, iż zawsze uchodziła za osobę, która im nie ulegała. Podobnie jak wielu potrafiła zmieniać negatywne odczucia w coś pozytywnego, byle zmylić przesadnie ciekawskie persony. Aczkolwiek to oznaczało, że nie zawsze była szczera ze samą sobą.
Niektórzy powiedzieliby o Orianie, że jest kompletnym przeciwieństwem siedzącego naprzeciw niej Giotto i zapewne taka opinia przylgnęła do nich jeszcze w czasach, gdy byli sobie bliżsi. Pomigawszy specyficzne momentami poczucie humoru, starała się by postrzegano ją jako kogoś radosnego i życzliwego. Kiedyś szeroki uśmiech goszczący na jej ustach, był przeciwwagą dla przeszywającego spojrzenia jej przyjaciela.
Czy naprawdę trzeba wspominać, jak wielu mu zawdzięczała? Uczynienie pierwszych lat nauki w Hogwarcie znośnymi było tylko jedną z wielu rzeczy na długiej liście przysług i prób pomocy.
Czasami żałowała, że tak łatwo pozwoliła ochłodzić się ich stosunkom oraz nie wspierała go, wtedy kiedy tego potrzebował. Wierzyła, że on był bardziej dla niej, niż ona dla niego.
Nie odzywała się do czasu, gdy skończył mówić, zupełnie jakby musiała ułożyć sobie przekazane informacje w głowie albo zastanowić o co należy zapytać na początku. Odczuła ulgę, że nie będzie musiała ciągnąć go za język.
- Kogo? - w końcu zdecydowała się na krótkie pytanie, nawiązujące do osoby, która pomogła mu uświadomić sobie powagę sytuacji. - Czy ten ktoś był z Tobą przez cały czas, towarzyszył Ci? - stwierdziła, że kluczem do zorientowania się w dalszych planach chłopaka było dowiedzenie się, na którym etapie swojej podróży uzyskał niezbędną pomoc.
Postanowiła nie dać się zmanipulować emocjom podczas nadchodzącej rozmowy, zwłaszcza, iż zawsze uchodziła za osobę, która im nie ulegała. Podobnie jak wielu potrafiła zmieniać negatywne odczucia w coś pozytywnego, byle zmylić przesadnie ciekawskie persony. Aczkolwiek to oznaczało, że nie zawsze była szczera ze samą sobą.
Niektórzy powiedzieliby o Orianie, że jest kompletnym przeciwieństwem siedzącego naprzeciw niej Giotto i zapewne taka opinia przylgnęła do nich jeszcze w czasach, gdy byli sobie bliżsi. Pomigawszy specyficzne momentami poczucie humoru, starała się by postrzegano ją jako kogoś radosnego i życzliwego. Kiedyś szeroki uśmiech goszczący na jej ustach, był przeciwwagą dla przeszywającego spojrzenia jej przyjaciela.
Czy naprawdę trzeba wspominać, jak wielu mu zawdzięczała? Uczynienie pierwszych lat nauki w Hogwarcie znośnymi było tylko jedną z wielu rzeczy na długiej liście przysług i prób pomocy.
Czasami żałowała, że tak łatwo pozwoliła ochłodzić się ich stosunkom oraz nie wspierała go, wtedy kiedy tego potrzebował. Wierzyła, że on był bardziej dla niej, niż ona dla niego.
Nie odzywała się do czasu, gdy skończył mówić, zupełnie jakby musiała ułożyć sobie przekazane informacje w głowie albo zastanowić o co należy zapytać na początku. Odczuła ulgę, że nie będzie musiała ciągnąć go za język.
- Kogo? - w końcu zdecydowała się na krótkie pytanie, nawiązujące do osoby, która pomogła mu uświadomić sobie powagę sytuacji. - Czy ten ktoś był z Tobą przez cały czas, towarzyszył Ci? - stwierdziła, że kluczem do zorientowania się w dalszych planach chłopaka było dowiedzenie się, na którym etapie swojej podróży uzyskał niezbędną pomoc.
- Giotto Nero
Re: Główna sala
Pią Lut 09, 2018 3:54 pm
Sytuacja nieco się zmieniła, bowiem i Giotto podchodził do tego inaczej, niż wcześniej. Dotychczas Oriana mogła się tylko domyślać, jakie są jego prawdziwe motywacje i co zamierza zrobić. Z dość bliskiego kontaktu, który utrzymywali przez pierwsze lata szkoły, stali się sobie praktycznie obcy, skupiając się na innych rzeczach i znajomych - on postawił na znalezienie prawdy, ona na naukę i przez to nijak ich drogi nie mogły się krzyżować. To już tylko w kwestii gdybania pozostaje, czy wcześniejsze ocieplenie stosunków wpłynęłoby w jakikolwiek sposób na jego decyzje o odejściu ze szkoły i rozpoczęciu krucjaty. Niemniej jednak, nie można było oczekiwać w tym wypadku zbyt wiele, bo skoro własna rodzina czy nawet osoba, którą Giotto darzył głębszym uczuciem, nie dały rady go odwieść od tego pomysłu, to czy przyjaciółka z dzieciństwa byłaby w stanie to zrobić?
Przeciwieństwami byli, choć nie tak kontrastowymi, ale jednak. On zawsze chłodny, obojętny na wszystko, z unoszącymi się wargami tylko wtedy, gdy miał zamiar coś powiedzieć, nigdy w uśmiechu. Ona zaś lubiana, spokojna ale również miała gdzieś tą nutę szaleństwa w sobie, uśmiechnięta i pogodna. Być może raz jeszcze sprawdziło się powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają i skoro tak się uzupełniali, łatwiej było im dojść do porozumienia, niż osobom podobnym do siebie w większym stopniu.
On przez lata zaniku kontaktu nie zapomniał o tym, co ich łączyło i jego zdaniem byli dla siebie tym samym, kim byli wcześniej. Choćby i rok nie zamienili ze sobą rozmowy, gdyby tylko potrzebowała jego pomocy albo rady, z pewnością by je uzyskała. Ostatecznie jednak mogłoby się wydawać, że nie dbał o ich przyjaźń i pozwolił na to, by się od siebie oddalili. Z drugiej strony należy mieć na uwadze to, że przez ostatnie kilka lat Nero żył tylko zemstą i nie myślał o tym, jakie konsekwencje przyniesie odseparowanie się od wszystkich.
- Uzdrowicielkę ze św. Munga - odparł szczerze, acz nie wyjawiając jej personaliów. Nie chciał bowiem, by Oriana miała do kogo zwrócić się z pytaniem o stan Giotto w tamtej chwili w Dolinie Godryka. Dosyć już się martwiła, by jeszcze dokładać jej kolejnych zmartwień. Dlatego właśnie nie wspomniał o tym, że ledwo uszedł z życiem i że uzdrowicielka spadła mu z nieba, gdy było już z nim krucho.
- Nie - rzekł krótko, informując, że Emmelina nie towarzyszyła mu. - Spotkałem ją wczoraj, przez ostatnie dwa miesiące byłem sam - dokończył, będąc całkowicie szczerym.
Chwycił w rękę szklankę i dopił resztkę soku, po czym westchnął lekko i podrapał się po szyi, zmieniając odrobinę pozycję na krześle. W gardle cały czas go drapało, acz było to uczucie w miarę znośne, niemniej jednak sok w niczym nie pomógł i dalej czuł skutki starcia ze śmierciożercą w lesie Doliny Godryka.
- I nie musisz mi mówić, że to był głupi pomysł. Wiem o tym. Chciałem tylko was chronić - dodał z lekkim poczuciem winy, przenosząc wzrok na drewniany stół.
Przeciwieństwami byli, choć nie tak kontrastowymi, ale jednak. On zawsze chłodny, obojętny na wszystko, z unoszącymi się wargami tylko wtedy, gdy miał zamiar coś powiedzieć, nigdy w uśmiechu. Ona zaś lubiana, spokojna ale również miała gdzieś tą nutę szaleństwa w sobie, uśmiechnięta i pogodna. Być może raz jeszcze sprawdziło się powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają i skoro tak się uzupełniali, łatwiej było im dojść do porozumienia, niż osobom podobnym do siebie w większym stopniu.
On przez lata zaniku kontaktu nie zapomniał o tym, co ich łączyło i jego zdaniem byli dla siebie tym samym, kim byli wcześniej. Choćby i rok nie zamienili ze sobą rozmowy, gdyby tylko potrzebowała jego pomocy albo rady, z pewnością by je uzyskała. Ostatecznie jednak mogłoby się wydawać, że nie dbał o ich przyjaźń i pozwolił na to, by się od siebie oddalili. Z drugiej strony należy mieć na uwadze to, że przez ostatnie kilka lat Nero żył tylko zemstą i nie myślał o tym, jakie konsekwencje przyniesie odseparowanie się od wszystkich.
- Uzdrowicielkę ze św. Munga - odparł szczerze, acz nie wyjawiając jej personaliów. Nie chciał bowiem, by Oriana miała do kogo zwrócić się z pytaniem o stan Giotto w tamtej chwili w Dolinie Godryka. Dosyć już się martwiła, by jeszcze dokładać jej kolejnych zmartwień. Dlatego właśnie nie wspomniał o tym, że ledwo uszedł z życiem i że uzdrowicielka spadła mu z nieba, gdy było już z nim krucho.
- Nie - rzekł krótko, informując, że Emmelina nie towarzyszyła mu. - Spotkałem ją wczoraj, przez ostatnie dwa miesiące byłem sam - dokończył, będąc całkowicie szczerym.
Chwycił w rękę szklankę i dopił resztkę soku, po czym westchnął lekko i podrapał się po szyi, zmieniając odrobinę pozycję na krześle. W gardle cały czas go drapało, acz było to uczucie w miarę znośne, niemniej jednak sok w niczym nie pomógł i dalej czuł skutki starcia ze śmierciożercą w lesie Doliny Godryka.
- I nie musisz mi mówić, że to był głupi pomysł. Wiem o tym. Chciałem tylko was chronić - dodał z lekkim poczuciem winy, przenosząc wzrok na drewniany stół.
- Oriana Laverty
Re: Główna sala
Nie Lut 11, 2018 8:10 pm
Przywyknąwszy do charakteru i sposobu bycia przyjaciela, nie spodziewała się zbyt wielu słów wyjaśnienia, a raczej lakonicznych odpowiedzi pozbawionych szczegółów. Z drugiej strony nie mogła powiedzieć, by chciała poznać je wszystkie. Pomimo szczerości nie miała zamiaru sugerować przesadnej ciekawości nieswoimi sprawami, dając mu do zrozumienia, że obecny stan rzeczy, kiedy to wrócił cały i zdrowy oraz wyciągnął wnioski z wyprawy jest wystarczający.
Może nie miała zamiaru martwić się bardziej niż było to konieczne, powtarzając sobie, że potrafiła żyć swoim życiem, funkcjonować bez snucia najczarniejszych scenariuszy bo nie została wtajemniczona w jego plany, a może po prostu czuła, że nie należy do grona osób, którym powinien się tłumaczyć? W końcu gdyby nie zbieg okoliczności, zapewne nie zadałby sobie trudu rozmowy z nią o tym, co działo się z nim przez ostatnie dwa miesiące. Poniekąd zmusiła go do tego, zakłócając chwilę odpoczynku, na którą sobie pozwolił.
Gdzieś pomiędzy zadaniem pierwszych pytań, a odpowiedziami poprawiła się niespokojnie na krześle, powoli przetrawiając informacje dotyczące uzdrowicielki. Jej personalia nie były dla Oriany ważne, dlatego też nie pokusiła się o wspominanie o nich. Zaczęła się za to zastanawiać, dlaczego ze wszystkich osób trafił akurat na nią i w jakich okolicznościach odwołała się do jego rozsądku. Następne zdanie utwierdziło ją w przekonaniu, że coś musiało się stać, jeśli kompletnie obca osoba była w stanie odwieźć go od snutych od dawna planów. Zawiesiła się na moment rozważając różne opcje, ale dopiero po dłuższej chwili stwierdziła, że dziwne dolegliwości Giotto, którym wcześniej nie przypisywała większego znaczenia mogą być istotne.
Poniekąd odznaczała się inteligencją i szybko łączyła ze sobą fakty, aczkolwiek parę razy poległa na tym, że założyła zbyt wiele, co zaprowadziło do błędnych wniosków. Postanowiła spytać go wprost.
- W jakich okolicznościach się spotkaliście? - starała się być najbardziej rzeczowa, jednak pozornie proste pytanie zostało wypowiedziane dość cicho, tak jak miała to zwyczaju, gdy jej myśli były na czymś skupione. Zaraz jednak się wyprostowała i zmrużyła lekko oczy, czekając na sprecyzowanie sytuacji. Po cichu liczyła, że skoro dzisiejszego dnia zechciał być niczym otwarta księga, to pomimo wiedzy o jej mieszanych odczuciach udzieli wyczekiwanej odpowiedzi. Co więcej, nie spławi Laverty w próbie ochrony.
- Chronić? - bezwiednie powtórzyła po nim, a świdrujące go dotychczas tęczówki nieznacznie rozszerzyły się w wyniku zaskoczenia. - Umieszczając siebie w centrum tego całego wariactwa? To nie działa w ten sposób, Gio. - westchnęła ciężko, zdając sobie sprawę, że o wszystkim nie zadecydowała tylko chęć obrony najbliższych, ale również potrzeba wyjaśnienia okoliczności śmieci brata, zwłaszcza sprawdzenia nieopuszczającego myśli przeczucia.
Nie dała po sobie poznać, kiedy doświadczyła dziwnego ciepła wraz ze świadomością, że wciąż się dla niego liczy, pomimo braku pielęgnacji kontaktów. Jeśli miałaby być ze sobą szczera to była niemalże pewna, że milczenie nie jest w stanie przekreślić lat przyjaźni ani wyplenić wspólnie zdobytych wspomnień. Tak; jeszcze niedawno obojętnie mijała go na szkolnym korytarzu, zamieniała słowo lub dwa, by później dojść do wniosku, że może wciąż się są sobie bliscy, ale z całych sił starała się żeby wszystko było proste i bezrefleksyjne. Nawet jeśli wrzucał ją bez jej zgody na huśtawkę emocjonalną, tak później bała się z niej zeskoczyć. Był jednym z ważniejszych puzzli jej barwnej rzeczywistości, a bała się tego, co było poza tym.
Uśmiechnęła się w duchu do kolorowych wspomnień, ale wyrzuciła je jednym potrząśnięciem głowy.
Żałowała, że przez moment nie odważyła się spytać, kto stoi za śmiercią starszego Nero i dlaczego zdaniem Giotto stanowił zagrożenie. Prawdę mówiąc nie wiedziała nic.
- Czy...czujesz się trochę lepiej odkąd znasz prawdę? - dość niepewnie odniosła się do wspominanego kilkakrotnie zabójstwa. Czy wiedza, którą posiadł ukoiła ból chociaż w niewielkim stopniu?
Może nie miała zamiaru martwić się bardziej niż było to konieczne, powtarzając sobie, że potrafiła żyć swoim życiem, funkcjonować bez snucia najczarniejszych scenariuszy bo nie została wtajemniczona w jego plany, a może po prostu czuła, że nie należy do grona osób, którym powinien się tłumaczyć? W końcu gdyby nie zbieg okoliczności, zapewne nie zadałby sobie trudu rozmowy z nią o tym, co działo się z nim przez ostatnie dwa miesiące. Poniekąd zmusiła go do tego, zakłócając chwilę odpoczynku, na którą sobie pozwolił.
Gdzieś pomiędzy zadaniem pierwszych pytań, a odpowiedziami poprawiła się niespokojnie na krześle, powoli przetrawiając informacje dotyczące uzdrowicielki. Jej personalia nie były dla Oriany ważne, dlatego też nie pokusiła się o wspominanie o nich. Zaczęła się za to zastanawiać, dlaczego ze wszystkich osób trafił akurat na nią i w jakich okolicznościach odwołała się do jego rozsądku. Następne zdanie utwierdziło ją w przekonaniu, że coś musiało się stać, jeśli kompletnie obca osoba była w stanie odwieźć go od snutych od dawna planów. Zawiesiła się na moment rozważając różne opcje, ale dopiero po dłuższej chwili stwierdziła, że dziwne dolegliwości Giotto, którym wcześniej nie przypisywała większego znaczenia mogą być istotne.
Poniekąd odznaczała się inteligencją i szybko łączyła ze sobą fakty, aczkolwiek parę razy poległa na tym, że założyła zbyt wiele, co zaprowadziło do błędnych wniosków. Postanowiła spytać go wprost.
- W jakich okolicznościach się spotkaliście? - starała się być najbardziej rzeczowa, jednak pozornie proste pytanie zostało wypowiedziane dość cicho, tak jak miała to zwyczaju, gdy jej myśli były na czymś skupione. Zaraz jednak się wyprostowała i zmrużyła lekko oczy, czekając na sprecyzowanie sytuacji. Po cichu liczyła, że skoro dzisiejszego dnia zechciał być niczym otwarta księga, to pomimo wiedzy o jej mieszanych odczuciach udzieli wyczekiwanej odpowiedzi. Co więcej, nie spławi Laverty w próbie ochrony.
- Chronić? - bezwiednie powtórzyła po nim, a świdrujące go dotychczas tęczówki nieznacznie rozszerzyły się w wyniku zaskoczenia. - Umieszczając siebie w centrum tego całego wariactwa? To nie działa w ten sposób, Gio. - westchnęła ciężko, zdając sobie sprawę, że o wszystkim nie zadecydowała tylko chęć obrony najbliższych, ale również potrzeba wyjaśnienia okoliczności śmieci brata, zwłaszcza sprawdzenia nieopuszczającego myśli przeczucia.
Nie dała po sobie poznać, kiedy doświadczyła dziwnego ciepła wraz ze świadomością, że wciąż się dla niego liczy, pomimo braku pielęgnacji kontaktów. Jeśli miałaby być ze sobą szczera to była niemalże pewna, że milczenie nie jest w stanie przekreślić lat przyjaźni ani wyplenić wspólnie zdobytych wspomnień. Tak; jeszcze niedawno obojętnie mijała go na szkolnym korytarzu, zamieniała słowo lub dwa, by później dojść do wniosku, że może wciąż się są sobie bliscy, ale z całych sił starała się żeby wszystko było proste i bezrefleksyjne. Nawet jeśli wrzucał ją bez jej zgody na huśtawkę emocjonalną, tak później bała się z niej zeskoczyć. Był jednym z ważniejszych puzzli jej barwnej rzeczywistości, a bała się tego, co było poza tym.
Uśmiechnęła się w duchu do kolorowych wspomnień, ale wyrzuciła je jednym potrząśnięciem głowy.
Żałowała, że przez moment nie odważyła się spytać, kto stoi za śmiercią starszego Nero i dlaczego zdaniem Giotto stanowił zagrożenie. Prawdę mówiąc nie wiedziała nic.
- Czy...czujesz się trochę lepiej odkąd znasz prawdę? - dość niepewnie odniosła się do wspominanego kilkakrotnie zabójstwa. Czy wiedza, którą posiadł ukoiła ból chociaż w niewielkim stopniu?
- Giotto Nero
Re: Główna sala
Pon Lut 12, 2018 3:15 am
Gdyby nie zaistniałe okoliczności i stan Giotto po świeżej rozmowie z Emmeliną, pewnie spełniłyby się wszystkie przypuszczenia Oriany i ich rozmowa wyglądałaby dużo inaczej: kłótnia, wymijające odpowiedzi albo ich brak oraz negatywny stosunek do spotkania z Laverty - to mogło się wydarzyć jeszcze wczoraj, gdyby spotkali się przed poznaniem uzdrowicielki. Tymczasem już po pierwszej rozmowie, zaszły w jego podejściu istotne zmiany, których efekty teraz mogła widzieć jego przyjaciółka, nigdy dotąd bowiem nie było nawet szans na to, by Nero był tak otwarty i tak "chętnie" odpowiadał na wszystko, jak dzisiaj. Zaiste, zaletą wspomagającą jego wypociny, był również fakt, że nie dręczyła go wieloma pytaniami, nie zagłębiała się we wszystko i ogółem przyjmowała wszystko ze spokojem.
Aczkolwiek, samo spowiadanie się, było wymuszone. Tego nie dało się ukryć, bowiem w normalnych okolicznościach pewnie by się nawet do niej nie odezwał. Ich stosunki na przestrzeni ostatniego roku mocno się ochłodziły i choć on dalej uznawał ją za kogoś bliskiego, tak rozumiał, że Oriana żyje swoim życiem i że może brakować dla niego miejsca. Tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę również jego plany, które odbiegały znacznie od wszystkich innych postanowień ludzi z Hogwartu. On myślał o zemście, walce i z tyłu głowy miał gdzieś też to, że może mu się to nie udać. Nie warto było zatem odznaczać piętna na życiach innych ludzi, którzy koniec końców ucierpią na jego decyzjach. Dotychczas starał się wszystkich chronić - im mniej wiedzieli, tym lepiej spali. Również dzięki oddaleniu się od siebie, mogli skupić się na tym, co było dla nich istotne, nie było zatem miejsca na przyjaźń i zażyłości. Obrali zupełnie inne drogi.
Giotto również się zastanawiał nad tym dziwnym przypadkiem, że akurat musiał spotkać uzdrowicielkę, która jest negatywnie nastawiona do śmierciożerców i deklaruje z nimi otwartą walkę w postaci pomocy Nero, gdy tylko będzie jej potrzebował. To mu dawało do myślenia, bowiem dotychczas nie słyszał o żadnej organizacji, która starałaby się przeciwdziałać akcjom ludzi Czarnego Pana. Jak widać, dorosły świat magii krył więcej tajemnic, niż sądził.
Przekręcił głowę w bok i spojrzał na ścianę, wzdychając lekko.
- Oberwałem - rzekł lekko zirytowany.
Obiecał jej i sobie: żadnych kłamstw czy wymijających odpowiedzi, aczkolwiek szczegóły już pominął. Póki wiedziała tak mało o tym, z kim ma się zamiar mierzyć, tym lepiej było dla niej. Wystarczyło, że on zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie mogło przynieść jego starcie ze śmierciożercą. Dostał porządną lekcję magii i gdyby nie swój talent oraz umiejętność adaptacji, pewnie spłonąłby razem z lasem Doliny Godryka. Sam fakt bycia w stanie zagrażającym życiu wolał pominąć, choć z jego reakcji Oriana mogła się domyślać, że ledwo uszedł z życiem.
Spojrzał ponownie na krukonkę, która najwidoczniej była zaskoczona jego odpowiedzią. Chyba jednak źle go zrozumiała.
- Odciąłem się od was. Nie kusiłem losu, nie próbowałem do was pisać, spotykać się z wami, czy nawet informować was o czymkolwiek, nawet czy żyję. Chciałem, żeby wszystko to, co miało się wydarzyć, spadło tylko na mnie. Ktoś mi jednak wytłumaczył, że prędzej czy później i tak musiałbym to przerwać. Nie jestem przecież sam... - zwrócił się w jej stronę, jednakże z każdym kolejnym słowem jego głos robił się nieco bardziej zachrypnięty. Za krótka przerwa między kolejnymi zdaniami dała mu się we znaki i pokazała jego rzeczywisty stan.
Ułożył łokcie na stole i splótł palce dłoni, pochylając się nad nimi, spoglądając cały czas na brunetkę.
- Znałem ją od zawsze - zaczął, po czym zebrał myśli. - Potrzebowałem tylko dowodu na to. I dopiero teraz zrozumiałem, że czeka mnie najgorsze - dodał, będąc całkowicie szczerym z nią. Świadomość tego, że będzie musiał mierzyć się z najpotężniejszą zgrają czarnych magów na świecie, mogła podciąć skrzydła. Tym bardziej, że nie miał żadnych sprzymierzeńców, był lata świetlne w szkoleniu za nimi i nie posiadał zbyt dużego doświadczenia. Choć daleko było mu do załamania się, tak wiedział, że jego misja stała się najcięższą z możliwych.
Ponownie zmienił pozycję, opierając plecy o oparcie krzesła, a ręce znów skrzyżował na klatce piersiowej, przymykając przy tym oczy.
- Jedna rzecz tylko mnie cieszy - chrypka znowu dała o sobie znać, aż musiał zakasłać. - Mamy okazję się pożegnać - dokończył, choć na jego twarz nie zawitał żaden uśmiech.
Skąd ta sentymentalność? Oriana jeszcze nie wie, że Giotto nie wraca na ostatni rok do szkoły i wypadało ją o tym uprzedzić, a skoro są niedługo przed rozpoczęciem kolejnego semestru, to może być to ostatnia okazja, by w ogóle ze sobą porozmawiać. Nikt przecież nie wie, dokąd zaprowadzą go jego decyzje, a skoro już teraz się od wszystkich oddalił, to czy kontynuując misję będzie inaczej?
Aczkolwiek, samo spowiadanie się, było wymuszone. Tego nie dało się ukryć, bowiem w normalnych okolicznościach pewnie by się nawet do niej nie odezwał. Ich stosunki na przestrzeni ostatniego roku mocno się ochłodziły i choć on dalej uznawał ją za kogoś bliskiego, tak rozumiał, że Oriana żyje swoim życiem i że może brakować dla niego miejsca. Tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę również jego plany, które odbiegały znacznie od wszystkich innych postanowień ludzi z Hogwartu. On myślał o zemście, walce i z tyłu głowy miał gdzieś też to, że może mu się to nie udać. Nie warto było zatem odznaczać piętna na życiach innych ludzi, którzy koniec końców ucierpią na jego decyzjach. Dotychczas starał się wszystkich chronić - im mniej wiedzieli, tym lepiej spali. Również dzięki oddaleniu się od siebie, mogli skupić się na tym, co było dla nich istotne, nie było zatem miejsca na przyjaźń i zażyłości. Obrali zupełnie inne drogi.
Giotto również się zastanawiał nad tym dziwnym przypadkiem, że akurat musiał spotkać uzdrowicielkę, która jest negatywnie nastawiona do śmierciożerców i deklaruje z nimi otwartą walkę w postaci pomocy Nero, gdy tylko będzie jej potrzebował. To mu dawało do myślenia, bowiem dotychczas nie słyszał o żadnej organizacji, która starałaby się przeciwdziałać akcjom ludzi Czarnego Pana. Jak widać, dorosły świat magii krył więcej tajemnic, niż sądził.
Przekręcił głowę w bok i spojrzał na ścianę, wzdychając lekko.
- Oberwałem - rzekł lekko zirytowany.
Obiecał jej i sobie: żadnych kłamstw czy wymijających odpowiedzi, aczkolwiek szczegóły już pominął. Póki wiedziała tak mało o tym, z kim ma się zamiar mierzyć, tym lepiej było dla niej. Wystarczyło, że on zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie mogło przynieść jego starcie ze śmierciożercą. Dostał porządną lekcję magii i gdyby nie swój talent oraz umiejętność adaptacji, pewnie spłonąłby razem z lasem Doliny Godryka. Sam fakt bycia w stanie zagrażającym życiu wolał pominąć, choć z jego reakcji Oriana mogła się domyślać, że ledwo uszedł z życiem.
Spojrzał ponownie na krukonkę, która najwidoczniej była zaskoczona jego odpowiedzią. Chyba jednak źle go zrozumiała.
- Odciąłem się od was. Nie kusiłem losu, nie próbowałem do was pisać, spotykać się z wami, czy nawet informować was o czymkolwiek, nawet czy żyję. Chciałem, żeby wszystko to, co miało się wydarzyć, spadło tylko na mnie. Ktoś mi jednak wytłumaczył, że prędzej czy później i tak musiałbym to przerwać. Nie jestem przecież sam... - zwrócił się w jej stronę, jednakże z każdym kolejnym słowem jego głos robił się nieco bardziej zachrypnięty. Za krótka przerwa między kolejnymi zdaniami dała mu się we znaki i pokazała jego rzeczywisty stan.
Ułożył łokcie na stole i splótł palce dłoni, pochylając się nad nimi, spoglądając cały czas na brunetkę.
- Znałem ją od zawsze - zaczął, po czym zebrał myśli. - Potrzebowałem tylko dowodu na to. I dopiero teraz zrozumiałem, że czeka mnie najgorsze - dodał, będąc całkowicie szczerym z nią. Świadomość tego, że będzie musiał mierzyć się z najpotężniejszą zgrają czarnych magów na świecie, mogła podciąć skrzydła. Tym bardziej, że nie miał żadnych sprzymierzeńców, był lata świetlne w szkoleniu za nimi i nie posiadał zbyt dużego doświadczenia. Choć daleko było mu do załamania się, tak wiedział, że jego misja stała się najcięższą z możliwych.
Ponownie zmienił pozycję, opierając plecy o oparcie krzesła, a ręce znów skrzyżował na klatce piersiowej, przymykając przy tym oczy.
- Jedna rzecz tylko mnie cieszy - chrypka znowu dała o sobie znać, aż musiał zakasłać. - Mamy okazję się pożegnać - dokończył, choć na jego twarz nie zawitał żaden uśmiech.
Skąd ta sentymentalność? Oriana jeszcze nie wie, że Giotto nie wraca na ostatni rok do szkoły i wypadało ją o tym uprzedzić, a skoro są niedługo przed rozpoczęciem kolejnego semestru, to może być to ostatnia okazja, by w ogóle ze sobą porozmawiać. Nikt przecież nie wie, dokąd zaprowadzą go jego decyzje, a skoro już teraz się od wszystkich oddalił, to czy kontynuując misję będzie inaczej?
- Oriana Laverty
Re: Główna sala
Pon Lut 12, 2018 7:13 pm
Wprawdzie zabrzmi to surowo, acz Laverty pogodziła się z myślą, jakoby w nadchodzącej przyszłości nie było miejsca na sentymenty z minionych lat, a co za tym idzie także relacje, które ze względu na przeciwności nie mogły mieć racji bytu. Naiwnie wierzyła, że w ten sposób nie będzie cierpieć, tylko okazjonalnie posyłając w kierunku przyjaciela ukradkowe spojrzenia. Jeszcze nie tak dawno, z bolącym sercem i ułudnym spokojem, który czasem aż ściskał ją za gardło, mogła przysiąc, że był szczęśliwy bez niej. Że dla jego dobra, pozwoliła mu dzielić smutki i pragnienia z kimś innym. Nawet nie pamiętała jej imienia. Po prostu wychodziła naprzeciw rozgoryczeniu, chociaż świadomości, że u niego wszystko jest takie, jak powinno nie pozwalała jej zasnąć. Po dzisiejszym dniu dotarło do niej, jak bardzo się myliła. Nie odnośnie własnej osoby, a stanu, w jakim się znajdował. Ciężko było jej przełknąć to, jak bardzo jest nieszczęśliwy i zagubiony.
- Uratowała Ci życie.- mruknęła cicho, przymykając powieki na kilka uderzeń serca. Nie potrzebowała więcej niż odwrócenie przez niego wzroku i nuty poirytowania w głosie, by dopowiedzieć sobie to, czym on nie był w stanie się podzielić. W tamtej chwili odezwała się ta druga, bardziej emocjonalna strona, za sprawą, której wiedziała, że załamałaby się, gdyby zniknął na dobre. W błogiej nieświadomości zastanawiałaby się, gdzie jest, by dużo później, zapewne z trzeciej ręki dowiedzieć się, że nie żyje.
- Nie, nie jesteś. Masz przy sobie wielu ludzi, którym na tobie zależy i pomimo moich największych starań także do nich należę. - przyznała, będąc szczerą tylko połowicznie, bowiem wbrew pozorom nie robiła nic, by przestać myśleć o tym, co mają. Wymuszonemu unikaniu wychodziły naprzeciw myśli wyłącznie o nim, a milczeniu wodzące za jego posturą oczy, które zdradzały spojrzenie inne niż te, którym obdarowywała pozostałych ludzi. Często roztrząsała przeszłość, pozwalając by wspomnienia przelatywały po skaleczonej duszy, umyśle i sercu. Ale najwięcej tęskniła. Za nim, nawet jeśli on nie zdawał sobie z tego sprawy. Kochała, choć to nie powstrzymało ją przed zaciśnięciem ust, gdy się oddalał.
Chciała powiedzieć choć jedno ostatnie słowo. Coś, czego mogłaby się trzymać i zapamiętać, coś namacalnego, a przez te wszystkie lata pozostało tylko to, co niewypowiedziane. Teraz znowu żadne słowa nie miały sensu, bo nigdy nie odważyła się otworzyć przed nim swojego serca.
- Zdefiniuj 'najgorsze'. Co dokładnie się stało? - zapytała, nie wiedząc, kiedy jej tęczówki spoczęły na blacie stołu, a dopiero później na rozmówcy. Nie czuła, by żądała od niego zbyt wiele. Koniec końców nie musiał wdawać się w szczegóły ani wspominać brata, jeśli nie chciał. Laverty zależało na suchych faktach, takich dzięki, którym zrozumie, z czym ma zamiar się mierzyć.
- Nie rozumiem. Jak to pożegnać? - wydawała się zdezorientowana, a jednak niecierpliwie wyczekiwała odpowiedzi na zadane przed chwilą pytanie. Westchnęła. Bała się chwili, którą zdążyła już poznać w swoim życiu, kiedy to na nowo uświadomi sobie, że czuje się samotna, bo rezygnuje ze wszystkiego, co było jej dane. Nie chodziło nawet o to, że już nie byłoby nikogo, komu by jej brakowało, czy kogoś, kto by się do niej odezwał, bądź pogłaskał po głowie w ciężkiej chwili. Chodziło o inne poczucie straty.
- Nie masz zamiaru wrócić, prawda? Londyn to tylko chwilowy przystanek. - chociaż ręce bruneta były skrzyżowane, a powieki przymknięcie w momencie wahania dziewczyny, nachyliła się, układając dłoń na jego przedramieniu. Zabrała dłoń nerwowo, gdy zauważyła, jak zimna skóra jej palców, pomimo upalnego dnia kontrastuje z jego ciepłem.
- Uratowała Ci życie.- mruknęła cicho, przymykając powieki na kilka uderzeń serca. Nie potrzebowała więcej niż odwrócenie przez niego wzroku i nuty poirytowania w głosie, by dopowiedzieć sobie to, czym on nie był w stanie się podzielić. W tamtej chwili odezwała się ta druga, bardziej emocjonalna strona, za sprawą, której wiedziała, że załamałaby się, gdyby zniknął na dobre. W błogiej nieświadomości zastanawiałaby się, gdzie jest, by dużo później, zapewne z trzeciej ręki dowiedzieć się, że nie żyje.
- Nie, nie jesteś. Masz przy sobie wielu ludzi, którym na tobie zależy i pomimo moich największych starań także do nich należę. - przyznała, będąc szczerą tylko połowicznie, bowiem wbrew pozorom nie robiła nic, by przestać myśleć o tym, co mają. Wymuszonemu unikaniu wychodziły naprzeciw myśli wyłącznie o nim, a milczeniu wodzące za jego posturą oczy, które zdradzały spojrzenie inne niż te, którym obdarowywała pozostałych ludzi. Często roztrząsała przeszłość, pozwalając by wspomnienia przelatywały po skaleczonej duszy, umyśle i sercu. Ale najwięcej tęskniła. Za nim, nawet jeśli on nie zdawał sobie z tego sprawy. Kochała, choć to nie powstrzymało ją przed zaciśnięciem ust, gdy się oddalał.
Chciała powiedzieć choć jedno ostatnie słowo. Coś, czego mogłaby się trzymać i zapamiętać, coś namacalnego, a przez te wszystkie lata pozostało tylko to, co niewypowiedziane. Teraz znowu żadne słowa nie miały sensu, bo nigdy nie odważyła się otworzyć przed nim swojego serca.
- Zdefiniuj 'najgorsze'. Co dokładnie się stało? - zapytała, nie wiedząc, kiedy jej tęczówki spoczęły na blacie stołu, a dopiero później na rozmówcy. Nie czuła, by żądała od niego zbyt wiele. Koniec końców nie musiał wdawać się w szczegóły ani wspominać brata, jeśli nie chciał. Laverty zależało na suchych faktach, takich dzięki, którym zrozumie, z czym ma zamiar się mierzyć.
- Nie rozumiem. Jak to pożegnać? - wydawała się zdezorientowana, a jednak niecierpliwie wyczekiwała odpowiedzi na zadane przed chwilą pytanie. Westchnęła. Bała się chwili, którą zdążyła już poznać w swoim życiu, kiedy to na nowo uświadomi sobie, że czuje się samotna, bo rezygnuje ze wszystkiego, co było jej dane. Nie chodziło nawet o to, że już nie byłoby nikogo, komu by jej brakowało, czy kogoś, kto by się do niej odezwał, bądź pogłaskał po głowie w ciężkiej chwili. Chodziło o inne poczucie straty.
- Nie masz zamiaru wrócić, prawda? Londyn to tylko chwilowy przystanek. - chociaż ręce bruneta były skrzyżowane, a powieki przymknięcie w momencie wahania dziewczyny, nachyliła się, układając dłoń na jego przedramieniu. Zabrała dłoń nerwowo, gdy zauważyła, jak zimna skóra jej palców, pomimo upalnego dnia kontrastuje z jego ciepłem.
- Giotto Nero
Re: Główna sala
Wto Lut 13, 2018 7:08 pm
Giotto przywykł do ciężaru gatunkowego swojej misji oraz drogi, którą obrał na całe życie i teraz było mu łatwiej oddzielić od siebie pewne rzeczy. Postawił na kartę rozwoju i rozwiązania jednej konkretnej sprawy, dzięki czemu mógł się uznawać za nieprzeciętnego czarodzieja, ale kosztowało go to wiele, choćby kawałek dzieciństwa czy też okres dorastania, w którym każdy zaczynał się kimś interesować, a on tylko tkwił w nienawiści i nie pozwalał się nikomu do siebie zbliżyć. Z Charlotte było inaczej, znali się dość długo i moment na balu, w którym się otworzył, był momentem słabości, tylko i wyłącznie. Nie sposób wytłumaczyć uczuć, które wtedy nim kierowały, ale to nie była miłość, bardziej chwilowe zauroczenie i fakt tego, że więcej się nie zobaczą. Z nią również się nie pożegnał, tak jak i z Orianą, zatem można przypuszczać, że już wtedy, w pociągu, zrozumiał swój błąd.
Choć nigdy nie myślał o Laverty w kategorii potencjalnej dziewczyny, tak pamiętał doskonale, że była tak naprawdę jego pierwszą miłością, o ile tak można nazwać "związek" dwójki przedszkolaków. To nie było tak, że go nie fascynowała czy też nie pociągała, w żadnym wypadku. Bardziej chodziło o to, że przez lata wspólnej przyjaźni, wypracowali pewien stan, z którego potem ciężko było wybrnąć. Zapewne, gdyby nie rodzinna tragedia Nero, być może siedzieliby tu teraz w innych okolicznościach i z dużo poważniejszą relacją między sobą. Tymczasem śmierć brata Giotto przekreśliła wszystko to, na co tak długo pracowali. Dlatego potem się oddalili od siebie i każde próbowało żyć swoim życiem, mniej czy bardziej radosnym.
Po potyczce ze śmierciożercą był w złym stanie, dlatego spotkanie uzdrowicielki na swojej drodze było uśmiechem losu. Nie chciał mówić o tym, że ledwo uszedł z życiem, ale Oriana jako inteligentna osoba, która potrafiła łączyć fakty, szybko wydedukowała po jego reakcjach oraz tonie mowy, że było bardziej niż źle.
Niemniej, gdy usłyszał od niej deklarację, że zależy jej na nim, serce zabiło mu mocniej. Choć był tego świadom, tak doświadczenie tego w bezpośredni sposób, wywołało u niego pewne reakcje, których by się po sobie nie spodziewał. Nie był w żaden sposób zakłopotany czy też przeraźliwie szczęśliwy, ale z pewnością wywarło to na nim ogromne wrażenie i poczucie pewnej powinności.
Słysząc jej kolejne pytanie, rozejrzał się po lokalu dość ostrożnym wzrokiem, sprawdzając, czy aby nikt nie patrzy na nich w tej chwili. Ręką sięgnął do swej torby, z której wyciągnął gazetę sprzed kilku dni. Otworzył na którejś stronie, złożył magiczny papier tak, by wskazywał tylko istotny, mały artykuł i podsunął go dziewczynie, palcem wskazując na jedno słowo: "śmierciożercy". Choć początkowo nie planował o tym mówić, tak skoro wyraziła swoje interesowanie, podzielił się z nią tym, co go tak przeraża, a było to nieuchronne starcie z najpotężniejszą organizacją czarnoksiężników na świecie. Tyle jej wystarczyło, by zrozumiała, co wydarzyło się przez te ostatnie dwa miesiące w jego życiu.
Kiedy już zapoznała się z treścią i odpowiednio zinterpretowała jego myśl, padło kolejne pytanie, które wywołało u niego automatyczną potrzebę spojrzenia w bok, na jedną ze ścian Dziurawego Kotła.
- Nie wracam do Hogwartu - poinformował ją. - Tam już mnie niczego nie nauczą, a nie mogę tracić czasu - dodał.
Siódmy rok byłby jego ostatnim, ale w tej sytuacji nie miał już ochoty tam wracać, był ponad swój rocznik oraz wszystkich czarodziejów w szkole, nie miał głowy do przejmowania się egzaminami i również fakt tego, że przez te kilka ostatnich miesięcy nauczył się więcej na własną rękę, niż w szkole przez sześć długich lat, pozwolił mu na podjęcie takiej decyzji. Była to już nieodwracalna decyzja, acz w tym wypadku, zaczynał jej trochę żałować, bo dopiero teraz docierało do niego, że być może więcej się nie zobaczy z wieloma osobami, zwłaszcza z nią.
Przeszedł go dreszcz, gdy zamyślony zarejestrował jak brunetka dotyka jego przedramienia swoją dłonią. Uczucie było dziwne, ale zdawało mu się w tym momencie potrzebne i dlatego gdy ta nerwowo odsunęła się od niego, on znów ją przysunął, ujmując jej dłoń w swoją. Przekręcił również głowę, by móc na nią popatrzeć, jeszcze te kilka chwil.
- Prawdopodobnie to nasze ostatnie spotkanie, więc chcę ci podziękować za wszystko, co dla mnie zrobiłaś i za te wszystkie wspólne dni spędzone razem. Jestem pewien, że poradzisz sobie z egzaminami, zdasz z wyróżnieniem i spełnisz wszystkie swoje marzenia - na moment musiał przerwać, gdyż zebrało mu się na kasłanie. - Dzięki za wszystko, Lava - uśmiechnął się kącikiem ust i puścił jej dłoń, schował gazetę do torby, po czym zaczął przygotowywać się do wyjścia z Dziurawego Kotła. Szło mu to jednak opornie, gdyż i tak czekała go długa podróż za Londyn do letniej rezydencji rodziny Nero, a tam i tak będzie sam przez kilka dni jeszcze, póki kuzyni i Nate nie zbiorą się, by do niego dołączyć tam.
Pomimo tych ciepłych i szczerych słów, czuł jednak ogromny ból, który uświadamiał mu, jak bardzo będzie mu jej brakować. Dotychczas tego nie dostrzegał, bo przecież mijali się w szkole, widzieli się, to wystarczyło. Teraz jednak ich drogi się rozejdą, a to oznacza, że więcej mogą się nie zobaczyć. Dlatego też uśmiech szybko zszedł z jego twarzy i pojawiła się obojętność, którą zawsze maskował te najgorsze uczucia, jakie w tym momencie odczuwał. Obrócił się nawet plecami do niej, podczas pakowania rzeczy, by nie szukać kontaktu wzrokowego, zapewne byłby on zbyt ciężki.
Chwilę później, gdy już był gotów, wziął głęboki oddech i opuścił Dziurawy Kocioł, machając na pożegnanie Orianie, która zapewne też niedługo po nim opuściła to miejsce.
zt oboje
Choć nigdy nie myślał o Laverty w kategorii potencjalnej dziewczyny, tak pamiętał doskonale, że była tak naprawdę jego pierwszą miłością, o ile tak można nazwać "związek" dwójki przedszkolaków. To nie było tak, że go nie fascynowała czy też nie pociągała, w żadnym wypadku. Bardziej chodziło o to, że przez lata wspólnej przyjaźni, wypracowali pewien stan, z którego potem ciężko było wybrnąć. Zapewne, gdyby nie rodzinna tragedia Nero, być może siedzieliby tu teraz w innych okolicznościach i z dużo poważniejszą relacją między sobą. Tymczasem śmierć brata Giotto przekreśliła wszystko to, na co tak długo pracowali. Dlatego potem się oddalili od siebie i każde próbowało żyć swoim życiem, mniej czy bardziej radosnym.
Po potyczce ze śmierciożercą był w złym stanie, dlatego spotkanie uzdrowicielki na swojej drodze było uśmiechem losu. Nie chciał mówić o tym, że ledwo uszedł z życiem, ale Oriana jako inteligentna osoba, która potrafiła łączyć fakty, szybko wydedukowała po jego reakcjach oraz tonie mowy, że było bardziej niż źle.
Niemniej, gdy usłyszał od niej deklarację, że zależy jej na nim, serce zabiło mu mocniej. Choć był tego świadom, tak doświadczenie tego w bezpośredni sposób, wywołało u niego pewne reakcje, których by się po sobie nie spodziewał. Nie był w żaden sposób zakłopotany czy też przeraźliwie szczęśliwy, ale z pewnością wywarło to na nim ogromne wrażenie i poczucie pewnej powinności.
Słysząc jej kolejne pytanie, rozejrzał się po lokalu dość ostrożnym wzrokiem, sprawdzając, czy aby nikt nie patrzy na nich w tej chwili. Ręką sięgnął do swej torby, z której wyciągnął gazetę sprzed kilku dni. Otworzył na którejś stronie, złożył magiczny papier tak, by wskazywał tylko istotny, mały artykuł i podsunął go dziewczynie, palcem wskazując na jedno słowo: "śmierciożercy". Choć początkowo nie planował o tym mówić, tak skoro wyraziła swoje interesowanie, podzielił się z nią tym, co go tak przeraża, a było to nieuchronne starcie z najpotężniejszą organizacją czarnoksiężników na świecie. Tyle jej wystarczyło, by zrozumiała, co wydarzyło się przez te ostatnie dwa miesiące w jego życiu.
Kiedy już zapoznała się z treścią i odpowiednio zinterpretowała jego myśl, padło kolejne pytanie, które wywołało u niego automatyczną potrzebę spojrzenia w bok, na jedną ze ścian Dziurawego Kotła.
- Nie wracam do Hogwartu - poinformował ją. - Tam już mnie niczego nie nauczą, a nie mogę tracić czasu - dodał.
Siódmy rok byłby jego ostatnim, ale w tej sytuacji nie miał już ochoty tam wracać, był ponad swój rocznik oraz wszystkich czarodziejów w szkole, nie miał głowy do przejmowania się egzaminami i również fakt tego, że przez te kilka ostatnich miesięcy nauczył się więcej na własną rękę, niż w szkole przez sześć długich lat, pozwolił mu na podjęcie takiej decyzji. Była to już nieodwracalna decyzja, acz w tym wypadku, zaczynał jej trochę żałować, bo dopiero teraz docierało do niego, że być może więcej się nie zobaczy z wieloma osobami, zwłaszcza z nią.
Przeszedł go dreszcz, gdy zamyślony zarejestrował jak brunetka dotyka jego przedramienia swoją dłonią. Uczucie było dziwne, ale zdawało mu się w tym momencie potrzebne i dlatego gdy ta nerwowo odsunęła się od niego, on znów ją przysunął, ujmując jej dłoń w swoją. Przekręcił również głowę, by móc na nią popatrzeć, jeszcze te kilka chwil.
- Prawdopodobnie to nasze ostatnie spotkanie, więc chcę ci podziękować za wszystko, co dla mnie zrobiłaś i za te wszystkie wspólne dni spędzone razem. Jestem pewien, że poradzisz sobie z egzaminami, zdasz z wyróżnieniem i spełnisz wszystkie swoje marzenia - na moment musiał przerwać, gdyż zebrało mu się na kasłanie. - Dzięki za wszystko, Lava - uśmiechnął się kącikiem ust i puścił jej dłoń, schował gazetę do torby, po czym zaczął przygotowywać się do wyjścia z Dziurawego Kotła. Szło mu to jednak opornie, gdyż i tak czekała go długa podróż za Londyn do letniej rezydencji rodziny Nero, a tam i tak będzie sam przez kilka dni jeszcze, póki kuzyni i Nate nie zbiorą się, by do niego dołączyć tam.
Pomimo tych ciepłych i szczerych słów, czuł jednak ogromny ból, który uświadamiał mu, jak bardzo będzie mu jej brakować. Dotychczas tego nie dostrzegał, bo przecież mijali się w szkole, widzieli się, to wystarczyło. Teraz jednak ich drogi się rozejdą, a to oznacza, że więcej mogą się nie zobaczyć. Dlatego też uśmiech szybko zszedł z jego twarzy i pojawiła się obojętność, którą zawsze maskował te najgorsze uczucia, jakie w tym momencie odczuwał. Obrócił się nawet plecami do niej, podczas pakowania rzeczy, by nie szukać kontaktu wzrokowego, zapewne byłby on zbyt ciężki.
Chwilę później, gdy już był gotów, wziął głęboki oddech i opuścił Dziurawy Kocioł, machając na pożegnanie Orianie, która zapewne też niedługo po nim opuściła to miejsce.
zt oboje
- Katya Zamolodchikova
Re: Główna sala
Nie Cze 24, 2018 9:34 pm
Katya nie miała w kwestii wydarzenia ogłoszonego przez jakąś kobiecinę zbyt wiele do powiedzenia. Poza pracą w Dziurawym Kotle zajmowała się swoimi projektami, więc jedyne informacje jakie dotarły do jej uszu odnośnie Ruchu Płaskiej Ziemi to plotki i ploteczki zasłyszane od klientów, którym akurat nalewała kremowe piwo. No i owszem - coś tam ktoś wspomniał, że słyszał "kolejne bzdury od tych obłąkanych szarlatanów", a nawet, że "przyjdą tu dzisiaj".
Czyżby? Kierownik nic chyba nie mówił... a może się jej zapomniało?
No, nieważne. Młoda dziewuszka stała sobie spokojnie za barem i polerowała kufle, uważnie obserwując to, co działo się wewnątrz sali. Była gotowa na to, że będzie musiała zaraz zabrać od kogoś tacę, lub ponownie wypełnić szklaneczkę ognistą whiskey.
Kiedy faktycznie w sali zaczęli tłoczyć się jacyś podejrzani ludzie, Katya odrobinę się zdziwiła. A więc jednak? Niewiele wiedziała o ich płaskoziemskich teoriach spiskowych, ale kiedy mieszkała w Rosji lubiła słuchać o głupich i naiwnych miejskich legendach, mrożących krew w żyłach okolicznych dzieci. Ironicznie najmniej takich historii bali się mugole, pewnie dlatego, że ze światem magicznym niewiele mieli wspólnego. Nie mieli przez to pojęcia jak wiele z tych historii mogła być, a w niektórych przypadkach nawet była prawdą.
Wzrok barmanki wirował gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi szalonymi ludźmi. Skoro już się tutaj wszyscy zebrali, to mogliby zamawiając od niej rzucić jakimś napiwkiem... Uśmiechała się do nich serdecznie. Postanowiła również, że niezależnie od tego jak bardzo irytujący by nie byli, uśmiechu tego nie zgubi, coby jednak na te kursy krawieckie zarobić. Chciała szyć, tworzyć dzieła, a... utknęła tutaj. Co za porażka.
Czyżby? Kierownik nic chyba nie mówił... a może się jej zapomniało?
No, nieważne. Młoda dziewuszka stała sobie spokojnie za barem i polerowała kufle, uważnie obserwując to, co działo się wewnątrz sali. Była gotowa na to, że będzie musiała zaraz zabrać od kogoś tacę, lub ponownie wypełnić szklaneczkę ognistą whiskey.
Kiedy faktycznie w sali zaczęli tłoczyć się jacyś podejrzani ludzie, Katya odrobinę się zdziwiła. A więc jednak? Niewiele wiedziała o ich płaskoziemskich teoriach spiskowych, ale kiedy mieszkała w Rosji lubiła słuchać o głupich i naiwnych miejskich legendach, mrożących krew w żyłach okolicznych dzieci. Ironicznie najmniej takich historii bali się mugole, pewnie dlatego, że ze światem magicznym niewiele mieli wspólnego. Nie mieli przez to pojęcia jak wiele z tych historii mogła być, a w niektórych przypadkach nawet była prawdą.
Wzrok barmanki wirował gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi szalonymi ludźmi. Skoro już się tutaj wszyscy zebrali, to mogliby zamawiając od niej rzucić jakimś napiwkiem... Uśmiechała się do nich serdecznie. Postanowiła również, że niezależnie od tego jak bardzo irytujący by nie byli, uśmiechu tego nie zgubi, coby jednak na te kursy krawieckie zarobić. Chciała szyć, tworzyć dzieła, a... utknęła tutaj. Co za porażka.
- Peter Pettigrew
Re: Główna sala
Wto Cze 26, 2018 9:55 pm
Nie miał wiele ciekawego do roboty. Jedynym więc logicznym czynem było pojawienie się gdziekolwiek, gdzie otrzyma interesujące zajęcie. Ostatecznie miał już coś wspólnego z dziennikarstwem, więc teraz wystarczy poszukać sensacji, która pozwoli mu na wielki sukces. Nic trudnego, tak mu się zdawało. Przyszedł więc tam, gdzie może być kontrowersyjnie. Nie był pewny, czy rzeczywiście uda mu się odnaleźć ją tutaj, ale mógł wierzyć, bo kto mu zabroni. Gdzieś trzeba zacząć, a nawet jeśli to się nie uda to przynajmniej pośmieje się w duchu z dziwnych przekonań bardzo specyficznych ludzi. A może go przekonają do czegokolwiek? Lub spotka na tyle interesujący ludzi, że pojawi się znowu i znowu lub chociaż starych znajomych, co by razem pośmiali się lub nawet w ciszy wysłuchali dzikich teorii. Jest też szansa, że nawiąże jakieś istotne znajomości dla swojej pracy. Mieć od kogo pozyskać informacje to już połowa sukcesu, a ludzie związani z nieprawdopodobnym muszą mieć także coś poza tym do powiedzenia. I na różne tematy, a to z kolei może doprowadzić do coraz bardziej skomplikowanych, podejrzanych i istotnych rzeczy. Cały ten ciąg przyczyn, które potencjalnie mogą wystąpić wydawał się na tyle kuszący, że musiał się ostatecznie tam pojawić. Po wejściu nie rozejrzał się nawet zbyt dokładnie tylko szybko pomknął w takie miejsce, gdzie będzie miał dokładny widok na każdego, kto po nim pojawi się w środku. Daleko, by nie zwracać zbytniej uwagi, a z drugiej strony rozsądnie, bo on sam miał możliwość obserwacji zdarzeń, które nadejdą. Nic tylko czekać na swoją chwilę. A jak nie na to to może chociaż na dawkę porządnego absurdu bądź przykuwającej uwagę opowieści o tym... o czymkolwiek mówić chciano tutaj dzisiaj. Nie był tylko pewny, czy jest gotowy na to, co może usłyszeć. I czy w ogóle jest cokolwiek, czego chciałby się dowiadywać. Bo jeśli to będą tylko bzdury? Nie był typem, który kocha się taplać w wyimaginowanych sprawach. Zbyt wiele jest do zrobienia rzeczy na świecie, do zrozumienia i opisania, by jeszcze skupiać się na czymś, co nie wyda się ani trochę wiarygodne! No ale cóż, musiał dać szansę. Siedział już więc i zaczął się rozglądać, kogo to ma w swojej okolicy i trochę dalej. Nie był pewny, jakby niby spróbuje ewentualnie z kimś nawiązać jakąś konwersację. Odpłynął nawet trochę myślami. Rozważał, jak by to był być wystarczająco przebojowym, by nie martwić się tym. A ponoć nie zajmował się wyimaginowanymi rzeczami, co? Cóż, to było akurat wiarygodne... tak sobie mówił. Przecież jest szansa zostać bardziej otwartym, to nie może być niemożliwe...
- Katya Zamolodchikova
Re: Główna sala
Sro Cze 27, 2018 1:39 am
Do Dziurawego Kotła naprawdę schodzili się ludzie! Tak, różni czarodzieje przebywali tutaj codziennie, ale... to było o wiele więcej nowych twarzy niż się spodziewała. Czy naprawdę teoria płaskiej ziemi była na tyle interesującym zjawiskiem, aby w głównej sali zrobiło się tak tłoczno? Katya wręcz oniemiała, próbując ogarnąć wzrokiem przybyłych i reagować na ich sugestywne skinienia, że czegoś od niej chcieli. Miała nadzieję, że szef przydzielił na dzisiejszą zmianę kogoś jeszcze, bo nie chciała znów słuchać mysich podszeptów o tym, że była powolna i niezdarna. Litości! Była młodą dziewczyną, ewidentnie świeżo po szkole, czy oczekiwali po niej szczególnego doświadczenia... W czymkolwiek? Dobrze, że większość rzeczy dało się zrobić różdżką, a ludzie przywykli do unikania latających kufli i łyżeczek. Gorzej z tym, że czasami, jak i w tym przypadku, do stolika trzeba było fatygować się samemu, aby uprzejmie zapytać, czy nie powinno się jeszcze czegoś podać.
Niechętnie, bo odrobinę przytłoczona wszechobecnym chaosem, Katya ruszyła przed siebie, aby zabrać od jednego ze stałych bywalców puste naczynia. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ten przeklęty Peter Pettigrew! Hmm... Ups? To chyba inna historia, bo tym razem biedny Peter nic nie zawinił. To ona, zagapiwszy się na kogoś zupełnie innego wpadła na chłopaka i nie utrzymawszy w rękach srebrnej tacy runęła na niego całym ciężarem ciała, omal nie wgniatając jego twarzy w stoliczek. Jeden z kieliszków z niedopitym trunkiem potoczył się wpierw na nią, a następnie rękaw Huncwota, zostawiając na nim soczystą plamę.
Odkleiwszy się od jego pleców Katya zamarła. Pierwszą reakcją na taką katastrofę musiała być, bo jakżeby inaczej, pożerająca duszę panika, która dała ujście jakimś słowom dopiero po kilku sekundach spędzonych na unoszeniu dłoni w przepraszającym geście.
- Przepraszam pana najmocniej - zaczęła, nie bardzo wiedząc jak zrekompensować mu taki pokaz żenady. O ile usunięcie cieczy z materiału było kwestią machnięcia różdżki, to bycie w centrum zamieszania i nieprzyjemne wgniecenie w mebel przez barmankę z pewnością nie było zbyt przyjemnym doświadczeniem. Szczególnie, że młodzieniec wyglądał w jej oczach na kogoś skromnego i cichego. Cicha woda brzegi rwie? Oby nie...
Oby nie!!
- Naprawdę, z całego serca pana przepraszam. Wiem, to moja wina, nie mam na to wymówki, ale to był naprawdę ciężki dzień... - to mówiąc zniżyła głos do poziomu konspiracyjnego szeptu. - Proszę, niech pan nie mówi o tym mojemu przełożonemu, tak bardzo zależy mi na tej pracy... Mogę panu zaoferować picie na mój koszt. Dzisiaj lub kiedykolwiek.
Zatrzepotała do niego rzęsami, chociaż daleko było jej do próby manipulacji. Była z nim aż dobitnie szczera, próbując zebrać wszystko co upuściła. Niestety jedna z miseczek rozbiła się o posadzkę, a Katya w zamieszaniu zamiast użyć różdżki, zbierała odłamki gołymi palcami.
Niechętnie, bo odrobinę przytłoczona wszechobecnym chaosem, Katya ruszyła przed siebie, aby zabrać od jednego ze stałych bywalców puste naczynia. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ten przeklęty Peter Pettigrew! Hmm... Ups? To chyba inna historia, bo tym razem biedny Peter nic nie zawinił. To ona, zagapiwszy się na kogoś zupełnie innego wpadła na chłopaka i nie utrzymawszy w rękach srebrnej tacy runęła na niego całym ciężarem ciała, omal nie wgniatając jego twarzy w stoliczek. Jeden z kieliszków z niedopitym trunkiem potoczył się wpierw na nią, a następnie rękaw Huncwota, zostawiając na nim soczystą plamę.
Odkleiwszy się od jego pleców Katya zamarła. Pierwszą reakcją na taką katastrofę musiała być, bo jakżeby inaczej, pożerająca duszę panika, która dała ujście jakimś słowom dopiero po kilku sekundach spędzonych na unoszeniu dłoni w przepraszającym geście.
- Przepraszam pana najmocniej - zaczęła, nie bardzo wiedząc jak zrekompensować mu taki pokaz żenady. O ile usunięcie cieczy z materiału było kwestią machnięcia różdżki, to bycie w centrum zamieszania i nieprzyjemne wgniecenie w mebel przez barmankę z pewnością nie było zbyt przyjemnym doświadczeniem. Szczególnie, że młodzieniec wyglądał w jej oczach na kogoś skromnego i cichego. Cicha woda brzegi rwie? Oby nie...
Oby nie!!
- Naprawdę, z całego serca pana przepraszam. Wiem, to moja wina, nie mam na to wymówki, ale to był naprawdę ciężki dzień... - to mówiąc zniżyła głos do poziomu konspiracyjnego szeptu. - Proszę, niech pan nie mówi o tym mojemu przełożonemu, tak bardzo zależy mi na tej pracy... Mogę panu zaoferować picie na mój koszt. Dzisiaj lub kiedykolwiek.
Zatrzepotała do niego rzęsami, chociaż daleko było jej do próby manipulacji. Była z nim aż dobitnie szczera, próbując zebrać wszystko co upuściła. Niestety jedna z miseczek rozbiła się o posadzkę, a Katya w zamieszaniu zamiast użyć różdżki, zbierała odłamki gołymi palcami.
- Mistrz Gry
Re: Główna sala
Czw Cze 28, 2018 7:55 pm
Katya miała dzisiaj szczęście, bo w istocie szef okazał się na tyle łaskawy by przydzielić do pomocy kogoś jeszcze. Tym kimś okazała się Dorcas Meadowes, która już od dłuższego czasu pracowała w Dziurawym Kotle, by móc utrzymać siebie i swoją chorą matkę, która nadal leżała w Mungu. Posłała ona pokrzepiający uśmiech Katyi, gdy tylko ją zobaczyła i zajęła się drugą częścią sali. Niestety, nie ujrzała jak ta miała wypadek z Peterem w roli głównej. Gdyby tylko wiedziała z pewnością jakoś by jej pomogła i być może rozluźniła przy tamtym stoliku atmosferę, bo w końcu z Glizdogonem znali się nie od dziś. Katya i Peter w istocie znaleźli się w centrum zainteresowania kilkunastu klientów, którzy mieli swoje stoliki obok i niemal od razu wybuchli śmiechem, wymieniając między sobą uwagi. Jeden z nich miał nawet ruszającego się buta na głowie, który najwyraźniej pełnił rolę czapki.
- Co za niezdara! - rzuciła głośno jakaś grubiutka czarownica do koleżanki.
- Jak nic, chłopak będzie musiał iść przez nią do Munga. Pewnie ma złamany nos.
- W moich czasach takie to od razu wyrzucało się na bruk.
Do środka weszła parka bardzo skromnie ubranych czarodziejów. Zarówno kobieta jak i mężczyzna mieli na sobie lniane sukienki i mnóstwo kolorowych papierków we włosach. Trzymali między sobą długą, płaską nartę.
- Spotkanie się już zaczęło? - spytał głośno nieznajomy, rozglądając się we wszystkie strony.
- Jeszcze nie, czekamy na Wielkiego Geronimo! Proszę, proszę przyjaciele, wchodźcie szybko, bo wasze struktury Ego zaczynają się buntować - zawołała do nich kobieta z wiankiem z krzykliwych żonkili, które wydały z siebie krótki krzyk. Machnęła jeszcze ręką zachęcająco by zajęli miejsca obok niej, bo tak się składało, że miała dla siebie niemal cały stolik, no oprócz miejsca, które zajmował Michael Magical, ale z racji że przygotowywał się do swojego dzisiejszego występu to odpoczywał, pociągając co jakiś czas ze swojej czystej szklaneczki wodę goździkową z pomarańczą.
Tom, szef Dziurawego Kotła, jedynie wychylił na chwilę głowę z zaplecza, rozejrzał się pospiesznie, posyłając kiwnięcia głową kilku swoim znajomym oraz Katyi i Dorcas i znowu się ukrył.
- Co za niezdara! - rzuciła głośno jakaś grubiutka czarownica do koleżanki.
- Jak nic, chłopak będzie musiał iść przez nią do Munga. Pewnie ma złamany nos.
- W moich czasach takie to od razu wyrzucało się na bruk.
Do środka weszła parka bardzo skromnie ubranych czarodziejów. Zarówno kobieta jak i mężczyzna mieli na sobie lniane sukienki i mnóstwo kolorowych papierków we włosach. Trzymali między sobą długą, płaską nartę.
- Spotkanie się już zaczęło? - spytał głośno nieznajomy, rozglądając się we wszystkie strony.
- Jeszcze nie, czekamy na Wielkiego Geronimo! Proszę, proszę przyjaciele, wchodźcie szybko, bo wasze struktury Ego zaczynają się buntować - zawołała do nich kobieta z wiankiem z krzykliwych żonkili, które wydały z siebie krótki krzyk. Machnęła jeszcze ręką zachęcająco by zajęli miejsca obok niej, bo tak się składało, że miała dla siebie niemal cały stolik, no oprócz miejsca, które zajmował Michael Magical, ale z racji że przygotowywał się do swojego dzisiejszego występu to odpoczywał, pociągając co jakiś czas ze swojej czystej szklaneczki wodę goździkową z pomarańczą.
Tom, szef Dziurawego Kotła, jedynie wychylił na chwilę głowę z zaplecza, rozejrzał się pospiesznie, posyłając kiwnięcia głową kilku swoim znajomym oraz Katyi i Dorcas i znowu się ukrył.
- James Potter
Re: Główna sala
Nie Lip 15, 2018 6:11 pm
James wyszedł z podejrzanie wyglądającej, żółtej kamienicy krokiem zbyt chwiejnym by uznać go za trzeźwy i ze źrenicami zbyt ogromnymi by uznać je za tylko pijane. Miał zamiar udać się do swego niesamowicie smutnego domu, ale jego nieposłuszne nogi poniosły go całkowicie gdzie indziej, a umysł po drodze płatał mu niepokojące figle.
Pewien jegomość szukał drogi i nieszczęśliwym trafem spytał o nią Pottera. Ten w akompaniamencie złowieszczo wiejącego wiatru usłyszał tylko – Chleb z gnoma?! – i uniósł brwi wysoko zaskoczony – Nie dziękuję, jestem wegetarianinem, może na Nokturnie kogoś pan znajdzie… - wyminął go pospiesznie, a później sam zgubił drogę, by jakimś cudem po jakimś kwadransie znaleźć się nagle pod samiutkim Dziurawym Kotłem.
- Przeznaczenie… - mruknął tylko, a widząc przez okno znajomą twarz swego kumpla, wszedł nawet się nie wahając.
- Peter! – tym razem już nie mruczał pod nosem, a ryknął, odrobinę może nawet za głośno. Nikt jednak nie zwrócił na to większej uwagi, bo w tym samym momencie jedna z kelnerek runęła wprost na wzywanego przez Jamesa Glizdogona. Potter zamarł na chwilę, tak, chwilę zajęło nim ta cała sytuacja dotarła do jego zamroczonego mózgu, a następnie wybuchł donośnym śmiechem i rozpinając kurtkę ruszył w stronę sprzątanego w pośpiechu stolika z którego Peter najpierw musiał usunąć swoją twarz.
- Pani mu wybaczy, zawsze miał kiepskie pomysły na podryw – rzucił zajmując wolne krzesło naprzeciwko Pettigrew. Umysł uwodziciela podpowiedział mu, że Peter zapewne musiał zaczepić urodziwą kelnerkę, co jak zwykle w kwestii smalenia cholewek przez Glizdogona, skończyło się tragedią – Ale to naprawdę miły chłopak, niech mu pani nie ma tego za złe, chociaż oczywiście jestem zdania, że powinien pani zrekompensować stres w pracy i zaprosić na przykład na kawę? – rzucił znaczące spojrzenie w stronę Petera, kopiąc go przy tym pod stołem w kostkę.
- Tymczasem poprosimy o butelkę Ognistej, tylko z jakiegoś dobrego rocznika, a już z pewnością nie z obecnego, jest wyjątkowo nieudany – dodał, a mówił wyraźnie i składnie, chociaż jego stan był odrobinę podejrzany. Potargał sobie czuprynę jak to miał w zwyczaju gdy się rozsiadał i jakby zdziwiony rzekł do Petera – Nie mam wianka na głowie? – szybko jednak się uspokoił – Pewnie buchnęła mi go ta sowa… Podrzuciła mi list po drodze – i wyciągnął na stół wielki, żółty liść kasztanowca – Z samym imieniem. Pandora. – na liściu oczywiście nie było nic napisane, ale James wydawał się przekonany, że coś tam widzi – Dziwne nie? Tak jak te dzisiejsze gacie Blacka w moim łóżku… - zmarszczył brwi zamyślony, a po chwili znowu się rozluźnił – A co to za kolorowe, śmieszne ludki? – spytał i znowu parsknął donośnym śmiechem z tą różnicą, że tym razem rzeczywiście było się z czego śmiać.
Pewien jegomość szukał drogi i nieszczęśliwym trafem spytał o nią Pottera. Ten w akompaniamencie złowieszczo wiejącego wiatru usłyszał tylko – Chleb z gnoma?! – i uniósł brwi wysoko zaskoczony – Nie dziękuję, jestem wegetarianinem, może na Nokturnie kogoś pan znajdzie… - wyminął go pospiesznie, a później sam zgubił drogę, by jakimś cudem po jakimś kwadransie znaleźć się nagle pod samiutkim Dziurawym Kotłem.
- Przeznaczenie… - mruknął tylko, a widząc przez okno znajomą twarz swego kumpla, wszedł nawet się nie wahając.
- Peter! – tym razem już nie mruczał pod nosem, a ryknął, odrobinę może nawet za głośno. Nikt jednak nie zwrócił na to większej uwagi, bo w tym samym momencie jedna z kelnerek runęła wprost na wzywanego przez Jamesa Glizdogona. Potter zamarł na chwilę, tak, chwilę zajęło nim ta cała sytuacja dotarła do jego zamroczonego mózgu, a następnie wybuchł donośnym śmiechem i rozpinając kurtkę ruszył w stronę sprzątanego w pośpiechu stolika z którego Peter najpierw musiał usunąć swoją twarz.
- Pani mu wybaczy, zawsze miał kiepskie pomysły na podryw – rzucił zajmując wolne krzesło naprzeciwko Pettigrew. Umysł uwodziciela podpowiedział mu, że Peter zapewne musiał zaczepić urodziwą kelnerkę, co jak zwykle w kwestii smalenia cholewek przez Glizdogona, skończyło się tragedią – Ale to naprawdę miły chłopak, niech mu pani nie ma tego za złe, chociaż oczywiście jestem zdania, że powinien pani zrekompensować stres w pracy i zaprosić na przykład na kawę? – rzucił znaczące spojrzenie w stronę Petera, kopiąc go przy tym pod stołem w kostkę.
- Tymczasem poprosimy o butelkę Ognistej, tylko z jakiegoś dobrego rocznika, a już z pewnością nie z obecnego, jest wyjątkowo nieudany – dodał, a mówił wyraźnie i składnie, chociaż jego stan był odrobinę podejrzany. Potargał sobie czuprynę jak to miał w zwyczaju gdy się rozsiadał i jakby zdziwiony rzekł do Petera – Nie mam wianka na głowie? – szybko jednak się uspokoił – Pewnie buchnęła mi go ta sowa… Podrzuciła mi list po drodze – i wyciągnął na stół wielki, żółty liść kasztanowca – Z samym imieniem. Pandora. – na liściu oczywiście nie było nic napisane, ale James wydawał się przekonany, że coś tam widzi – Dziwne nie? Tak jak te dzisiejsze gacie Blacka w moim łóżku… - zmarszczył brwi zamyślony, a po chwili znowu się rozluźnił – A co to za kolorowe, śmieszne ludki? – spytał i znowu parsknął donośnym śmiechem z tą różnicą, że tym razem rzeczywiście było się z czego śmiać.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach