- Mistrz Labiryntu
Główna sala
Wto Wrz 03, 2013 8:59 pm
Wnętrze pubu jest ciemne, niezbyt czyste i schludne. Niemniej wszystko wynagradzają pokoje, które można tu wynająć - na jedną noc, albo nawet na dłużej. W Dziurawym Kotle jest możliwość napchania swojego żołądka jednym z pożywnych dań lub wypicia herbaty, kawy, eksplodującej lemoniady, albo też czegoś wysokoprocentowego.
- Caroline Rockers
Re: Główna sala
Nie Mar 09, 2014 6:39 pm
Chciała się ukryć, znaleźć jak najdalej stąd. Lśniący pociąg na stacji i tłumy rodzin czekających na swoje najbliższe pociechy to nie było dla niej. Dobrze wiedziała, że ani matka ani żaden z braci się nie pojawią. Przez chwilę miała nadzieję, że może zjawi się ojciec, lecz czuła, że to zbyt nierealistyczne, że pewnie Kalipso znajdzie sposób by zatrzymać męża w domu. Przecież tyle przygotowań było, tyle planów do omówienia względem jej zamążpójścia.
Czarna rozpacz czyż nie?
Kolejne pociągnięcie laleczki, która pod wpływem tego wszystkiego staje się podporządkowana, uwięziona w tej całej beznadziejnej otoczce.
No i jeszcze ten nieszczęsny Collins w jej głowie, jakby postawił sobie za cel, żeby zajmować jej myśli, żeby sprawić by miała... poczucie winy?
Żeby było jej choćby w najmniejszym stopniu żal własnego popierdolonego zachowania?
Ale nie miała! To było proste równanie; nie mogła pozwolić by ktokolwiek wyprowadził ją z równowagi, by ktokolwiek na nią wpływał i na jej myślenie. A on... był przecież nic nie wartym pionkiem na tej szachownicy, takim jak ona. Był gadem. Był sprytnym i wyrafinowanym wężem, tak jak cała reszta. Przecież... niczym się nie wyróżniał.
Pierdolił jej natomiast w głowie, jak nikt dotąd i to dopiero teraz, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie.
Udała się więc wraz ze swoim bagażem do domu, nie zwracając uwagi na mugoli i kiedy już uwolniła się potem od matki i porozmawiała przez chwilę z ojcem postanowiła się udać do jakiegoś miejsca, gdzie nikt jej nie znajdzie. Poprawiła swoje włosy i przebrała w normalne w miarę ubrania by po chwili opuścić swój jakże ciepły i przytulny dom. Jej nogi prowadziły ją daleko w stronę śniegowego krajobrazu, z dala od odgłosów ulicy i ludzi i zaprowadziły na dobrze znaną jej ulicę. Ulicę przy której funkcjonował Dziurawy Kocioł. Caroline weszła więc do środka, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem i zajęła stolik w rogu, by pogrążyć się w myślach.
Czuła przepływającą ją niemoc, opuszczenie sił i chęci na chociażby najmniejszy krok.
Nawet Królowa Śniegu raz na jakiś czas odpoczywa.
Czarna rozpacz czyż nie?
Kolejne pociągnięcie laleczki, która pod wpływem tego wszystkiego staje się podporządkowana, uwięziona w tej całej beznadziejnej otoczce.
No i jeszcze ten nieszczęsny Collins w jej głowie, jakby postawił sobie za cel, żeby zajmować jej myśli, żeby sprawić by miała... poczucie winy?
Żeby było jej choćby w najmniejszym stopniu żal własnego popierdolonego zachowania?
Ale nie miała! To było proste równanie; nie mogła pozwolić by ktokolwiek wyprowadził ją z równowagi, by ktokolwiek na nią wpływał i na jej myślenie. A on... był przecież nic nie wartym pionkiem na tej szachownicy, takim jak ona. Był gadem. Był sprytnym i wyrafinowanym wężem, tak jak cała reszta. Przecież... niczym się nie wyróżniał.
Pierdolił jej natomiast w głowie, jak nikt dotąd i to dopiero teraz, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie.
Udała się więc wraz ze swoim bagażem do domu, nie zwracając uwagi na mugoli i kiedy już uwolniła się potem od matki i porozmawiała przez chwilę z ojcem postanowiła się udać do jakiegoś miejsca, gdzie nikt jej nie znajdzie. Poprawiła swoje włosy i przebrała w normalne w miarę ubrania by po chwili opuścić swój jakże ciepły i przytulny dom. Jej nogi prowadziły ją daleko w stronę śniegowego krajobrazu, z dala od odgłosów ulicy i ludzi i zaprowadziły na dobrze znaną jej ulicę. Ulicę przy której funkcjonował Dziurawy Kocioł. Caroline weszła więc do środka, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem i zajęła stolik w rogu, by pogrążyć się w myślach.
Czuła przepływającą ją niemoc, opuszczenie sił i chęci na chociażby najmniejszy krok.
Nawet Królowa Śniegu raz na jakiś czas odpoczywa.
- Caroline Rockers
Re: Główna sala
Pią Mar 14, 2014 9:34 pm
To już nie miało znaczenia.
Dokładnie nic go nie miało.
Sytuacji nic nie uratuje, nikt ją nie wyciągnie z tego bagna, którego sama pragnęła. To była jedna wielka piękna symfonia destrukcji, która działała kojąco na jej zniszczoną wszystkim głową.
Imiona, kto pamiętał o imionach i o tym, co jest związane z nimi? Zwracanie się do kogoś po imieniu to znak, że wasze relacje są na jakiejkolwiek płaszczyźnie, że między wami jest jakaś więź. A ona tego nie chciała, unikała tego jak mogła, bo nie chciała być od nikogo uzależniona.
I co? Udało Ci się, demonie? Wysłanniczko śmierci?
To tylko gra.
Nigdy niczym więcej nie było te życie, po prostu naiwną igraszką losu.
Produktem drugiej jakości, które już dawno straciło datę ważności. Możemy płakać, udawać, że przecież po deszczu zawsze jest słońce, ale to jest gówno prawda. Życie jest inne, bo szczęście nie istnieje, to tylko pomazane piórem pergaminy, które zbyt długo leżały na słońcu.
Bawię się słowami i bawię się Tobą i Sobą, prowadzę mały eksperyment, bo nie potrafię inaczej. To jest coś ważnego i osobistego, daję więcej niż puste obietnice.
Śnieg spadał za oknem, a ona siedziała, jakby była wbita w krzesło, starając się ułożyć konkretny plan, by nie dać się zamknąć w złotej klatce. To było jej życie. Zjebane, ale jednak i matka nie miała cholernego prawa, by je zmieniać, by pchać ją w ręce Rabastana Lestrange'a.
On był tutaj nieistotny i tak się ukrywał, dobrze wpisując się w swoją rolę tchórzliwego padalca.
Zawsze był nikim.
Nikim wyjątkowym i nikim ważnym.
Wzięła kolejnego łyka piwa kremowego i przymknęła chmurne tęczówki, wracając do starszych wspomnień, kiedy istnienie na tym świecie wydawało się prostsze. Dopóki ten świat nie sprawił, że stała się potworem.
Chcieliście prawdy? Ofiaruję ją Wam w postaci tych postów, bo to coś ważnego. To zawsze było coś więcej.
Bo to... zaledwie koniec początku, a nie początek końca.
Wypiła całe piwo do końca, które na chwilę rozgrzało jej zimne ciało, po czym podniosła się i poprawiła swój płaszcz. Chciałaby nieraz, żeby to było prostsze, ale nigdy tak nie będzie.
Bo ona sama nie była prosta w obsłudze. Była obłąkaną jednostką.
Zapłaciła i opuściła Dziurawy Kocioł. Hogwart powoli wzywał do siebie.
[z/t]
Dokładnie nic go nie miało.
Sytuacji nic nie uratuje, nikt ją nie wyciągnie z tego bagna, którego sama pragnęła. To była jedna wielka piękna symfonia destrukcji, która działała kojąco na jej zniszczoną wszystkim głową.
Imiona, kto pamiętał o imionach i o tym, co jest związane z nimi? Zwracanie się do kogoś po imieniu to znak, że wasze relacje są na jakiejkolwiek płaszczyźnie, że między wami jest jakaś więź. A ona tego nie chciała, unikała tego jak mogła, bo nie chciała być od nikogo uzależniona.
I co? Udało Ci się, demonie? Wysłanniczko śmierci?
To tylko gra.
Nigdy niczym więcej nie było te życie, po prostu naiwną igraszką losu.
Produktem drugiej jakości, które już dawno straciło datę ważności. Możemy płakać, udawać, że przecież po deszczu zawsze jest słońce, ale to jest gówno prawda. Życie jest inne, bo szczęście nie istnieje, to tylko pomazane piórem pergaminy, które zbyt długo leżały na słońcu.
Bawię się słowami i bawię się Tobą i Sobą, prowadzę mały eksperyment, bo nie potrafię inaczej. To jest coś ważnego i osobistego, daję więcej niż puste obietnice.
Śnieg spadał za oknem, a ona siedziała, jakby była wbita w krzesło, starając się ułożyć konkretny plan, by nie dać się zamknąć w złotej klatce. To było jej życie. Zjebane, ale jednak i matka nie miała cholernego prawa, by je zmieniać, by pchać ją w ręce Rabastana Lestrange'a.
On był tutaj nieistotny i tak się ukrywał, dobrze wpisując się w swoją rolę tchórzliwego padalca.
Zawsze był nikim.
Nikim wyjątkowym i nikim ważnym.
Wzięła kolejnego łyka piwa kremowego i przymknęła chmurne tęczówki, wracając do starszych wspomnień, kiedy istnienie na tym świecie wydawało się prostsze. Dopóki ten świat nie sprawił, że stała się potworem.
Chcieliście prawdy? Ofiaruję ją Wam w postaci tych postów, bo to coś ważnego. To zawsze było coś więcej.
Bo to... zaledwie koniec początku, a nie początek końca.
Wypiła całe piwo do końca, które na chwilę rozgrzało jej zimne ciało, po czym podniosła się i poprawiła swój płaszcz. Chciałaby nieraz, żeby to było prostsze, ale nigdy tak nie będzie.
Bo ona sama nie była prosta w obsłudze. Była obłąkaną jednostką.
Zapłaciła i opuściła Dziurawy Kocioł. Hogwart powoli wzywał do siebie.
[z/t]
- Mistrz Gry
Re: Główna sala
Pią Mar 14, 2014 9:36 pm
Caroline Rockers:
1x piwo kremowe (1x 5 sykli)
Razem: 5 sykli
1x piwo kremowe (1x 5 sykli)
Razem: 5 sykli
- Dorcas Meadowes
Re: Główna sala
Pon Gru 01, 2014 8:00 pm
Wreszcie miała chwilę wolnego. Przedpołudniowy ruch już się zmniejszył, stoliki były perfekcyjnie posprzątane, a Tom zajmował się rozmową z jakimś podejrzanym typkiem w czarnym futrze. Przez kilka minut nie powinien dostrzec jej zniknięcia. Tom. Zawsze tak o nim myślała, choć zwracała się do niego per "Proszę pana". Był jej szefem, i choć robota była parszywa była pierwszą, którą udało jej się złapać. Dlatego była wdzięczna w jedyny sposób jaki naprawdę jej wychodził - pracowała ponad siły, bez słowa skargi i z wiecznym uśmiechem na ustach. Naprawdę nie chciała być pasożytem, choć wszyscy w mieszkaniu zapewniali ją, że to nic, że nie ma z czego dorzucić się do rachunków. Ale Dorcas nie byłaby sobą, gdyby siedziała w miejscu bezczynnie. Nie byłaby córką swojego ojca. Dlatego zaczęła pomagać w Dziurawym Kotle i w kilku innych miejscach na Pokątnej. Wstawała bladym świtem i ruszała do pracy, by potem półprzytomna paść na łóżko w darowanym jej pokoiku. Nie miała czasu na łzy, na zmartwienia i obawy. Nie musiała myśleć o swoich przyjaciołach, którzy zostali w zamku, a do których nie wysłała nawet jednego cholernego listu. Rosnąca sterta makulatury i dziobiące ją po palcach sowy, jasno mówiły, że jej zniknięcie nie przeszło niezauważone. Ale tak było lepiej. Nie mogli jej pomóc. Cholera wie co by im strzeliło do głowy, gdyby poznali prawdę. O tym jak bardzo beznadziejne jest jej położenie. Że została bez dachu nad głową, praktycznie bez pieniędzy i bez rodziców. Choć matkę jeszcze miała... teoretycznie. Martwo wpatrującą się w jeden punkt na suficie w Mungu. Odwiedzała ją w każdą niedzielę, i trudno opisać słowami jak wielka to była katorga. Ale obowiązek rzecz święta, jej samopoczucie miało z tym niewiele wspólnego.
Na palcach zakradła się na zaplecze. Drzwi zostawiła lekko uchylone, by w razie czego usłyszeć szukającego jej Toma. Z kieszeni wyjęła złożony na pół pergamin i zmaltretowane pióro. Kryjąc się w półmroku rozłożyła pergamin na ścianie i przytknęła do niego końcówkę pióra. Jej ręka zamarła w bezruchu, a z ust wyrwał się pomruk frustracji. Co do cholery miała napisać?
- Jak mam to wyjaśnić? - zapytała szeptem, ale zakurzone butelki nie chciały odpowiedzieć. Oparła głowę o zimną, murowaną ścianę. Chłonęła otaczający ją zapach kurzu i wilgoci, wsłuchiwała się w szum rozmów z głównej sali baru. To było teraz jej życie. Dorosłe życie, które musiała zacząć wcześniej niż planowała.
"Nie mogłaś zostać w Hogwarcie na ostatni semestr?" - zapytał ją Fabian, gdy już przestała płakać i przyjęła od Gideona kubek herbaty wzmocnionej sporą ilością rumu.
"A kto zapłaci za pobyt mamy w klinice?" - odpowiedziała mu pytaniem i spuściła wzrok. Jeden z nich objął ją ramieniem, a drugi pogłaskał po głowie. "Nie martw się, Meadowes. Jakoś sobie poradzimy". I faktycznie jakoś się udało. Co ona by bez nich zrobiła?
- Dorcas, gdzie ty jesteś? - zawołał zza drzwi Tom, a ona zaklęła pod nosem.
- Już idę! - odkrzyknęła i wcisnęła do kieszeni nieskończony list. Chwyciła z najbliżej półki dwie butelki Ognistej i opuściła swoją kryjówkę.
- Wydawało mi się, że Ognista się kończy. - wyjaśniła z uśmiechem swojemu pracodawcy i wcisnęła butelki pod bar. Pierwsza zasada - zawsze miej wymówkę. Barman pomruczał chwilę pod nosem i poczłapał dalej. Dorcas zachichotała i złapała za czystą szmatkę. Szklanki same się nie wyczyszczą!
Kiedy tylko jej zmiana dobiegła końca, wymknęła się z Kotła, niezauważona przez nikogo poza Tomem.
[zt]
Na palcach zakradła się na zaplecze. Drzwi zostawiła lekko uchylone, by w razie czego usłyszeć szukającego jej Toma. Z kieszeni wyjęła złożony na pół pergamin i zmaltretowane pióro. Kryjąc się w półmroku rozłożyła pergamin na ścianie i przytknęła do niego końcówkę pióra. Jej ręka zamarła w bezruchu, a z ust wyrwał się pomruk frustracji. Co do cholery miała napisać?
- Jak mam to wyjaśnić? - zapytała szeptem, ale zakurzone butelki nie chciały odpowiedzieć. Oparła głowę o zimną, murowaną ścianę. Chłonęła otaczający ją zapach kurzu i wilgoci, wsłuchiwała się w szum rozmów z głównej sali baru. To było teraz jej życie. Dorosłe życie, które musiała zacząć wcześniej niż planowała.
"Nie mogłaś zostać w Hogwarcie na ostatni semestr?" - zapytał ją Fabian, gdy już przestała płakać i przyjęła od Gideona kubek herbaty wzmocnionej sporą ilością rumu.
"A kto zapłaci za pobyt mamy w klinice?" - odpowiedziała mu pytaniem i spuściła wzrok. Jeden z nich objął ją ramieniem, a drugi pogłaskał po głowie. "Nie martw się, Meadowes. Jakoś sobie poradzimy". I faktycznie jakoś się udało. Co ona by bez nich zrobiła?
- Dorcas, gdzie ty jesteś? - zawołał zza drzwi Tom, a ona zaklęła pod nosem.
- Już idę! - odkrzyknęła i wcisnęła do kieszeni nieskończony list. Chwyciła z najbliżej półki dwie butelki Ognistej i opuściła swoją kryjówkę.
- Wydawało mi się, że Ognista się kończy. - wyjaśniła z uśmiechem swojemu pracodawcy i wcisnęła butelki pod bar. Pierwsza zasada - zawsze miej wymówkę. Barman pomruczał chwilę pod nosem i poczłapał dalej. Dorcas zachichotała i złapała za czystą szmatkę. Szklanki same się nie wyczyszczą!
Kiedy tylko jej zmiana dobiegła końca, wymknęła się z Kotła, niezauważona przez nikogo poza Tomem.
[zt]
- Octavia Wels
Re: Główna sala
Sob Maj 09, 2015 7:19 pm
[załóżmy, że podróżowanie między kontynentami jest o wiele bardziej skomplikowane, niż zwykła teleportacja i dotarcie do Anglii zajęło Octavii trochę czasu].
Znalazła się w Dziurawym Kotle o wiele szybciej, niż kiedykolwiek by zaplanowała. Cała w kurzu podróżnym, który nie działał jakoś specjalnie na jej niekorzyść, ba, wręcz dawał jej uroku podróżnika, który tak lubiła przez ostatnie pięć lat, spędzone w Brazylii. Smutnym faktem było jednak, że gdy znalazła się w Londynie, szybko do niej dotarło, że nie ma gdzie iść. Matka nie żyje, ojciec zniknął a siostra w Hogwarcie. Wels nie miała pojęcia o żadnej innej rodzinie, więc pociągnęła walizkę do podupadającego już pubu. Był dla niej esencją magii, początkiem i końcem świata magicznego, czymś, co istniało od zawsze i na zawsze, ale niespecjalnie podnosiło ją to na duchu.
Usadziła się na samym końcu baru, zamawiając single malt whisky i zastanawiając się, co zrobić. W końcu musiała gdzieś MIESZKAĆ, na dłuższą metę nie mogła przecież zostać w hotelu, w końcu jej skromna pensja, w przeliczeniu na angielską walutę, była praktycznie niczym i na pewno szybk stopnieje, natomiast praca w Ministerstwie miała zacząć przynosić jakieś zyski dopiero z czasem. Była podekscytowana, ba, będzie robiła to samo, tylko trochę na mniejszą skalę i za większe pieniądze. Czyżby to była dorosłość?
Wszyscy jej znajomi za czasów szkolnych prawdopodobnie żyli swoim życiem i gdyby tylko Octavia utrzymywała z nimi jakikolwiek kontakt, może to by pomogło. Ale nie, tak jak odcięła swoją rodzinę, tak i wszystkie kontakty w Anglii.
Z resztą, z kolejnymi kolejkami zastanawiała się nad tym, co tu i teraz coraz mniej i mniej i mniej.
Znalazła się w Dziurawym Kotle o wiele szybciej, niż kiedykolwiek by zaplanowała. Cała w kurzu podróżnym, który nie działał jakoś specjalnie na jej niekorzyść, ba, wręcz dawał jej uroku podróżnika, który tak lubiła przez ostatnie pięć lat, spędzone w Brazylii. Smutnym faktem było jednak, że gdy znalazła się w Londynie, szybko do niej dotarło, że nie ma gdzie iść. Matka nie żyje, ojciec zniknął a siostra w Hogwarcie. Wels nie miała pojęcia o żadnej innej rodzinie, więc pociągnęła walizkę do podupadającego już pubu. Był dla niej esencją magii, początkiem i końcem świata magicznego, czymś, co istniało od zawsze i na zawsze, ale niespecjalnie podnosiło ją to na duchu.
Usadziła się na samym końcu baru, zamawiając single malt whisky i zastanawiając się, co zrobić. W końcu musiała gdzieś MIESZKAĆ, na dłuższą metę nie mogła przecież zostać w hotelu, w końcu jej skromna pensja, w przeliczeniu na angielską walutę, była praktycznie niczym i na pewno szybk stopnieje, natomiast praca w Ministerstwie miała zacząć przynosić jakieś zyski dopiero z czasem. Była podekscytowana, ba, będzie robiła to samo, tylko trochę na mniejszą skalę i za większe pieniądze. Czyżby to była dorosłość?
Wszyscy jej znajomi za czasów szkolnych prawdopodobnie żyli swoim życiem i gdyby tylko Octavia utrzymywała z nimi jakikolwiek kontakt, może to by pomogło. Ale nie, tak jak odcięła swoją rodzinę, tak i wszystkie kontakty w Anglii.
Z resztą, z kolejnymi kolejkami zastanawiała się nad tym, co tu i teraz coraz mniej i mniej i mniej.
- Prudence Grisham
Re: Główna sala
Sob Maj 09, 2015 8:05 pm
Spacery zawsze są miłą sprawą. Prudence uwielbia je głównie z tej przyczyny, że może wtedy sobie w spokoju odpocząć od widoku murów Hogwartu. Nie żeby go nie lubiła, oj nie. Wręcz przeciwnie - uwielbiała każdy milimetr tego zamku. Czuła się tak, jakby każdego dnia odkrywała jego inny kawałek mimo upływu czasu. Kochała tę swoją bezpieczną przystań, ale równie mocno uwielbiała też ją czasami opuścić. Nie mogła zbytnio znikać i wyrywać się na jakieś dłuższe wypady ze względów bezpieczeństwa, ale z pewnością nie mogła też siedzieć w kompletnej izolacji. Nie chodziło o ludzi, nie bez nich jakoś by przeżyła. Ale widoki. Oglądanie piękna zewnętrznego świata jest wspaniałą rzeczą. Musiała wiecznie na siebie uważać, więc okazje wybiera bardzo skrupulatnie. Wychodzi, popatrzy, pooddycha i wraca. W końcu takie jest jej życie od zawsze. I ma uczniów. Tak, uczniowie są najważniejsi. Trzeba im pomagać. Chciałaby wiedzieć, co stało się z chłopakiem, któremu pomogła. Docierały do niej tylko słuchy, że jest przesłuchiwany. Żałowała go bardzo. Młodzi nie powinni przeżywać tak ciężkich prób. Cóż jednak mogła? Jest cieniem i musi nim pozostać. Dlatego właśnie czasami, gdy już zmęczy się dłuższymi trasami wpada gdzieś posiedzieć. Tak było i tego dnia. Odwiedziła Dziurawy Kocioł w celu... w sumie żadnym konkretnym. Nie chciała jeszcze wracać, ale też błąkać się bezmyślnie. Usiadła gdziekolwiek i zapatrzyła się przed siebie. Zobaczyła bardzo młodą dziewczynę obok i uśmiechnęła się do niej. Co takie dziewczę może tutaj robić? Nie była na jej oko wiele starsza od jej uczniów. Cóż, szczęścia jak widać trzeba szukać wszędzie.
- Octavia Wels
Re: Główna sala
Pią Maj 22, 2015 9:57 am
Jedną z silnie zakorzenionych cech Octavii było to, że się nie zamartwiała i rzadko kiedy można było ją ujrzeć przybitą, nawet w obecnych niesprzyjających warunkach. Widząc obcą dziewczynę, czy może kobietę? Wiedziona przyzwyczajeniem odwzajemniła jej uśmiech, błyskając śnieżnobiałymi zębami, ostro kontrastującymi z ciemną, teraz przykurzoną cerą, ciemnobrązowymi włosami i brunatną peleryną. Mogłaby przysiąc, że gdyby teraz podskoczyła, dookołaniej znalazłby się chmura pyłu.
Naturalnie nie miała pojęcia, kim była pierwsza przyjazna osoba, którą spotkała w Londynie od długiego czasu, ale nie przeszkadzało jej to.
- Cześć, Octavia Wels – przedstawiła się promiennie, co wcale nie było dla niej dziwne. Dziewczyna była z tego typu, co nawet wykończone podróżą i nieco bezradne w ogromie Londynu, wciąż uznało za lepszy pomysł siedzenie w pubie i wypicie kilku whisky (oh whisky, za którą tęskniła, tak bardzo niepopularna w Ameryce Południowej) i rozmawianie z nieznajomymi, niż próbowanie odnalezienia swoich, na przykład, krewnych, którzy podobno mieszkali gdzieś w okolicy. Z jakiegoś powodu dla dziewczyny o wiele bardziej niewygodnym rozwiązaniem było właśnie włóczenie się ze swoimi wielkimi walizkami po okolicy, niż siedzenie w rogu pubu, nawet, gdyby miała tak spędzić samotnie cały wieczór. Na szczęście nie minęło dużo czasu, a jej los już się odwrócił.
Naturalnie nie miała pojęcia, kim była pierwsza przyjazna osoba, którą spotkała w Londynie od długiego czasu, ale nie przeszkadzało jej to.
- Cześć, Octavia Wels – przedstawiła się promiennie, co wcale nie było dla niej dziwne. Dziewczyna była z tego typu, co nawet wykończone podróżą i nieco bezradne w ogromie Londynu, wciąż uznało za lepszy pomysł siedzenie w pubie i wypicie kilku whisky (oh whisky, za którą tęskniła, tak bardzo niepopularna w Ameryce Południowej) i rozmawianie z nieznajomymi, niż próbowanie odnalezienia swoich, na przykład, krewnych, którzy podobno mieszkali gdzieś w okolicy. Z jakiegoś powodu dla dziewczyny o wiele bardziej niewygodnym rozwiązaniem było właśnie włóczenie się ze swoimi wielkimi walizkami po okolicy, niż siedzenie w rogu pubu, nawet, gdyby miała tak spędzić samotnie cały wieczór. Na szczęście nie minęło dużo czasu, a jej los już się odwrócił.
- Prudence Grisham
Re: Główna sala
Sob Maj 23, 2015 11:40 am
To wyjątkowa cecha, której Prue nie zna. Od początku jej życia Los postanowił, że będzie musiała się mierzyć z bardzo trudnymi rzeczami. Pilnowanie siebie to pierwsza rzecz, jaką robić po prostu musiała. I nie tylko w tym pewnie różniła się od dziewczyny, którą miała przed swoimi rzeczami. Nawet wygląd był tak różny... Niby ludzie, a tak bardzo do siebie nie podobni. Jej skóra jest lekko... przerażająca? Tak to chyba dobre słowo. Śnieżnobiała prawie, jakby była już martwa. A tak wcale nie jest przecież. Nie jest nawet wampirem. Skończyła z taką karnacją, bo nie może sobie pozwolić na jakieś dalekie spacery, a co dopiero wakacje. Do tego nie dostrzega radości w siedzeniu na słońcu. Tam, gdzie światło tam i spojrzenia, a to już znowu sprowadzało się do tego, że jest niebezpieczne. Dlatego lepiej, że ludzie nie wiedzą o sobie wszystkiego i nigdy nie będą. To wygodne i łatwiejsze.
Prudence widząc miłe przywitanie wskazała gestem na swoje usta i pokiwała przecząco głową. Zrobiła to z uśmiechem, jak zwykle. Bo kto mógłby wiedzieć chociażby to, że ona nie odezwie się nawet jednym słowem już nigdy? Pani Grisham zaczęła grzebać w swoje torbie i wreszcie wyjęła z niej to, co potrzebne jej było do napisania informacji.
Witam, mnie również miło Cię poznać. Jestem Prue - naskrobała najszybciej, jak umiała i pokazała kobiecie, którą właśnie spotkała.
Ona wcale nie lubiła nieznajomych. Tyle, że bardziej podejrzanym byłoby nic nie robienie w takim miejscu, a powrót... o nim na razie nie myślała, a przynajmniej nie miała na niego ochoty. Wybór więc był prosty.
Prudence widząc miłe przywitanie wskazała gestem na swoje usta i pokiwała przecząco głową. Zrobiła to z uśmiechem, jak zwykle. Bo kto mógłby wiedzieć chociażby to, że ona nie odezwie się nawet jednym słowem już nigdy? Pani Grisham zaczęła grzebać w swoje torbie i wreszcie wyjęła z niej to, co potrzebne jej było do napisania informacji.
Witam, mnie również miło Cię poznać. Jestem Prue - naskrobała najszybciej, jak umiała i pokazała kobiecie, którą właśnie spotkała.
Ona wcale nie lubiła nieznajomych. Tyle, że bardziej podejrzanym byłoby nic nie robienie w takim miejscu, a powrót... o nim na razie nie myślała, a przynajmniej nie miała na niego ochoty. Wybór więc był prosty.
- Mistrz Gry
Re: Główna sala
Nie Cze 14, 2015 7:17 pm
[Na potrzeby eventu i dlatego, że trochę czasu minęło od ostatniego odpisu, zakańczam póki co Waszą sesję. Jeśli będziecie chciały - możliwe będzie jej wznowienie]
[z/t x2]
[z/t x2]
- Ecart Collins
Re: Główna sala
Sro Cze 17, 2015 1:27 pm
Anglia... nie mogłeś zapomnieć o tym, że jesteś w Anglii, drogi Mistrz Gry nie musiał ci o tym przypominać i choć strach był ci emocją nieznaną (byłeś jej pozbawiony w niemal chirurgicznie precyzyjny sposób), tak samo jak i stres jako taki, to już gniew był ci bardzo bliski - ten z rodzaju lodowatego, jak i ziemie, w których posiadaniu byłeś, były lodowate - kwitły na nich rośliny, to prawda, lata były całkiem przyjemne, tak jak i wiosny, ale zimy srogie i długie - klimat, który nie nadawał się dla pizd i tych, którzy nie potrafili przetrwać chwili zimna- ale ty potrafiłeś, chociaż to nie kwestia tego, że potrafiłęś się przystosować, było odpowiedzialne za twoje przetrwanie - ty po prostu nauczyłeś się, miast stawać okoniem do nurtu, gnać wraz z nim, do przodu, dając to, co natura ofiaruje i wykorzystywać to w jak najbardziej sprawny sposób - chciałeś tym zarazić swą córkę, wyuczyć ją władać różdżką i sprawić, jeśli nie znalazłby się godny następca, co mógłby ją pojąć za żonę, by mogła przejąć wszystko- tymczasem ona w ogóle niemiała talentu do różdżki - oprócz tego, że była w stanie rozpalić nią ogień w kominku i przywołać coś do siebie banalnym zaklęciem accio, w przeciwieńśtwie natomiast do jej kuzynostwa, o którym słyszał od samego Dumbledora same pochlebstwa pod względem ich umiejętności magicznych - teraz jednak szczerze wątpiłeś w szczerość tych słów - wydawało ci się, że był typem człowieka, który był w stanie dużo ględzić, byleby wszystkich zadowolić - choćby widoczne to było podczas pogrzebu... ha, no właśnie - pogrzeb! Wolałbym teog komentować,ale sam Ecart nie zamierzał tego pozostawić bez rozgłosu - robienie afery w Ministerstwie Magii zapewne niczego by nie dało, ale i tak zamierzałeś złożyć skargę na ten absurd, który się tam wyprawiał - najwyraźniej nie uczyli w tej szkole żadnej kultury, dlatego zamierzałeś zabrać stamtąd Neve - wiele się zmieniło od czasów, kiedy ty zdawałeś egzamin w tym miejscu...
Wracając do prawowitego tematu: Ecart jakoś nie przejmował się tym, co pomyśli aktualnie właściciel tego przybytku: w gruncie rzeczy był świadom, jak ważnym jest dbanie o dobre samopoczucie pracowników, ale z drugiej strony wyznawał tylko jeden rodzaj posłuszeństwa i szacunku: ten poprzez strach. Kiedy twój człowiek się ciebie boi i wie, comoże się przydarzyć, kiedy zdradzisz - nie zdradzi. Nie może to być czcze zazstraszanie, tylko naprawdę mocny bolec, który zamienia ludzi w kukiełki - akurat ten człowieczyna, co ci się pod nogami zaplątał, był pomocny, ale wciąganie go głebiej w jakąkolwiek strukturę twoich planów daleko mijało się z celem, pozostawiałeś więc go samemu sobie, dopóki był grzeczny i przydatny - tak i teraz nie miałeś nawet czasu zajmować się tym wypierdkiem, dlatego ominąłeś go i poszedłeś prosto do teog, który tak bardzo chciał cię widzieć, z dłonią zaciśniętą już na różdżce, którą przystawiłeś do czoła nieznajomego...
- Racz się streszczać. - Miał bardzo charakterystyczny akcent, z którym nie próbował nawet się kryć, choć jego córka, dla tego przykładu, nie miała go wcale - opanowała angielski do perfekcji.
Och tak, usiadłeś.
Ale twoja różdżka przejechała po policzku wyraźnie zmęczonego mężczyzny, po jego gardle i wcisnąłeś ją pod żebra, naciskając na wątrobę, gdyby ten mężczyzna miał jakiekolwiek wątpliwości co do twojej cierpliwości.
Wracając do prawowitego tematu: Ecart jakoś nie przejmował się tym, co pomyśli aktualnie właściciel tego przybytku: w gruncie rzeczy był świadom, jak ważnym jest dbanie o dobre samopoczucie pracowników, ale z drugiej strony wyznawał tylko jeden rodzaj posłuszeństwa i szacunku: ten poprzez strach. Kiedy twój człowiek się ciebie boi i wie, comoże się przydarzyć, kiedy zdradzisz - nie zdradzi. Nie może to być czcze zazstraszanie, tylko naprawdę mocny bolec, który zamienia ludzi w kukiełki - akurat ten człowieczyna, co ci się pod nogami zaplątał, był pomocny, ale wciąganie go głebiej w jakąkolwiek strukturę twoich planów daleko mijało się z celem, pozostawiałeś więc go samemu sobie, dopóki był grzeczny i przydatny - tak i teraz nie miałeś nawet czasu zajmować się tym wypierdkiem, dlatego ominąłeś go i poszedłeś prosto do teog, który tak bardzo chciał cię widzieć, z dłonią zaciśniętą już na różdżce, którą przystawiłeś do czoła nieznajomego...
- Racz się streszczać. - Miał bardzo charakterystyczny akcent, z którym nie próbował nawet się kryć, choć jego córka, dla tego przykładu, nie miała go wcale - opanowała angielski do perfekcji.
Och tak, usiadłeś.
Ale twoja różdżka przejechała po policzku wyraźnie zmęczonego mężczyzny, po jego gardle i wcisnąłeś ją pod żebra, naciskając na wątrobę, gdyby ten mężczyzna miał jakiekolwiek wątpliwości co do twojej cierpliwości.
- Mistrz Gry
Re: Główna sala
Pią Cze 19, 2015 9:58 pm
Gnałeś więc przed siebie i gnałeś, nie obawiając się niczego - kto wie, może gdyby jedyny męski potomek z angielskiej linii Collinsów znalazł się pod Twoimi skrzydłami, to stałby się idealnym dziedzicem? Idealnym przedstawicielem Waszego rodu? Ale należało po raz kolejny przypomnieć, że na to już za późno; temat niemniej nieustająco powracał z racji tego, że był bardzo świeży. I budził właśnie Twój największy gniew. Zostałeś wszak tylko Ty i Twoja córka...chociaż Neve była cudownym i silnym kwiatem, który byłby zdolny rządzić to obawiałeś się; obawy zresztą było całkowicie słuszne...bądź, co bądź to nadal kobieta, a jeśli nie znajdziesz jej dobrego kandydata, to kto wie, co się może stać? Zwłaszcza, gdybyś zginął, a ona pozwoliłaby sobie na słabość pod postacią kolejnego, żałosnego, nieczystego chłoptasia z najgorszego marginesu społecznego. Dumbledore mówił dużo rzeczy, ale nie miałeś pewności, że to była prawda. Zresztą te umiejętności magiczne przepadły. Został tylko Twój lodowy promyczek, który wolał mieszać w kotle, zamiast władać różdżką. Jak więc miała przetrwać w Hogwarcie? A może...może w tym szaleństwie tkwi metoda? Tylko pomyśl! Czasu zostało niewiele, a może Neve wyciągnie coś z tego wszystkiego, wreszcie skupi się na Twoich oczekiwaniach, zamiast zbywać Cię lakonicznymi odpowiedziami. Może wreszcie zaczęłaby się bać, a strach ten pchnąłby ją w odpowiednią stronę - wszak przyzwyczaiłeś ją do wielu rzeczy, Twoje metody wychowania były skuteczne i mogłeś ufać, że przyniosło to odpowiednie skutki. Gdyby tak nie było, to również by nie żyła, tak jak jej kuzynostwo.
Nieznajomy mężczyzna zamrugał nerwowo, reszta klienteli zdawała się nie zwracać na Was uwagi - jedynie może jeden czarodziej przy barze kątem oka sprawdzał, co się dzieje. Ale nie było w tym niczego podejrzanego...
- Spokojnie, panie Collins. Nie musimy przecież uciekać się od razu do przemocy, prawda? - Odpowiedział zdenerwowany, siląc się na zabawny ton, ale niestety...bezskutecznie. Strach sączył się z jego ciała i wiedziałeś o tym doskonale. Przełknął głośno ślinę, gdy przesunąłeś swoją różdżkę na jego wątrobę, a zimny pot oblał jego brudne czoło.
- Jestem Jared Crowley, jestem...byłem nauczycielem Numerologii w Hogwarcie - wyszeptał cicho i szybko w Twoją stronę, by było wszystko jasne. - Słyszałem sporo o panu...różne rzeczy. Z różnych źródeł. Nieważne. Chodzi o to, że...mam pewne informacje. Informacje, które mogą się panu przydać. Odnośnie...pańskiej rodziny i...samego pana. Ale... - i jego głos w tym momencie się zawiesił, a dłoń zacisnęła się w pięść. Sam Jared oddychał ciężko, starając się zebrać w sobie. Jego spojrzenie nagle stało się twardsze, pełne dziwnej determinacji. - Coś za coś. Potrzebuję pieniędzy. I zapewnienia, że mnie pan nie wyda, panie Collins.
Nie wydawało Ci się, żeby kłamał...ale czy aby na pewno? Zaryzykujesz, czy też każesz się mu wynosić? Jaka jest Twa wola, Ecarcie Collins?
Nieznajomy mężczyzna zamrugał nerwowo, reszta klienteli zdawała się nie zwracać na Was uwagi - jedynie może jeden czarodziej przy barze kątem oka sprawdzał, co się dzieje. Ale nie było w tym niczego podejrzanego...
- Spokojnie, panie Collins. Nie musimy przecież uciekać się od razu do przemocy, prawda? - Odpowiedział zdenerwowany, siląc się na zabawny ton, ale niestety...bezskutecznie. Strach sączył się z jego ciała i wiedziałeś o tym doskonale. Przełknął głośno ślinę, gdy przesunąłeś swoją różdżkę na jego wątrobę, a zimny pot oblał jego brudne czoło.
- Jestem Jared Crowley, jestem...byłem nauczycielem Numerologii w Hogwarcie - wyszeptał cicho i szybko w Twoją stronę, by było wszystko jasne. - Słyszałem sporo o panu...różne rzeczy. Z różnych źródeł. Nieważne. Chodzi o to, że...mam pewne informacje. Informacje, które mogą się panu przydać. Odnośnie...pańskiej rodziny i...samego pana. Ale... - i jego głos w tym momencie się zawiesił, a dłoń zacisnęła się w pięść. Sam Jared oddychał ciężko, starając się zebrać w sobie. Jego spojrzenie nagle stało się twardsze, pełne dziwnej determinacji. - Coś za coś. Potrzebuję pieniędzy. I zapewnienia, że mnie pan nie wyda, panie Collins.
Nie wydawało Ci się, żeby kłamał...ale czy aby na pewno? Zaryzykujesz, czy też każesz się mu wynosić? Jaka jest Twa wola, Ecarcie Collins?
- Ecart Collins
Re: Główna sala
Nie Cze 21, 2015 4:20 pm
Gdyby, gdyby - owszem, może gdyby Collinsowie trafili pod twoje skrzydła, to wszystko byłoby w porządku - nigdy nie utrzymywałeś kontaktu z Anglią i tym odłamem rodziny - już od paru pokoleń Collinsowie z Transylwanii stanowili w zasadzie odrębny ród, niezależny, nie utrzymujący z angielskimi krewniakami kontaktu więcej, niż od czasu do czasu, gdy przyszło im się stykać w Hogwarcie, bo ta tradycja była kultywowana i nadal nie byłeś dlatego pewien, czy ją zabrać, czy nie - z jednej strony brak zaufania co do słów Dumbledora, z drugiej, masz rację, drogi Mistrzu Gry - możliwość, że czegoś się tam nauczy, czegoś więcej poza zwykłymi naukami - bo te mogła pobrać w domu, mogła trafić do tej szkoły tylko i wyłącznie na same egzaminy - z pewnością dyrektor nie odmówiłby czystokrwistemu - ale tutaj właśnie wkraczały te nauki, których mentorem musi być same życie, chociaż jej edukacja szła chyba w złym kierunku - nie wiedziałeś dokładnie, Neve nigdy nie była dzieckiem nader rozmownym, zawsze była dziwna, psychicznie chora, chociaż i tak zachowywała się przyzwoiciej, niż za młodu - ta latorośl nadal wymagała hodowania - tak, HODOWANIA, nie wychowywania, nie dbania o niej, tak i nie widniał w nim strach jako taki o jej samopoczucie, nie mylcie proszę intencji Ecarta - on jedynie nie zamierzał pozwolić wymrzeć rodowi, odczuwał ten obowiązek jako ostatni z możliwych do spłodzenia potomka, który mógłby przejąć po nim koronę - bo nie sądziłeś, żeby był jakiś mały, zdesperowany ród, który oddałby ci męskiego dziedzica, który przybrałby twoje nazwisko i był podporą dla Neve, która przejęłaby berło i tron - mimo wszystko ta dziewczyna była na swój sposób nieobliczalna, nie byłeś pewien, co (nie)mądrego może jeszcze wymyślić i co może wyleźć na wierzch w tej szkole.
Huh, nie musimy się uciekać do przemocy? Co ten mężczyzna do ciebie w ogóle mówił? Przymrużyłeś jasne, złote oczy i wbiłeś mu mocniej różdżkę pod żebra, pozwalając sobie tego nie komentować - szarmancja i dobre wychowanie swoją drogą, ale wobec gówien się tej szarmancji nie okazuje - gówna traktuje się tak, jak powinno się je traktować - w zasadzie ten mężczyzna powinien ci całować buty za to, że chociaż na niego spojrzałeś, że zszedłeś do niego, że poświęciłeś mu swój czas, ba! - co to dopiero za zaszczyt był, że wymierzyłeś w niego swoją różdżkę..?
- Ręce na stół. I mów. - Nie dodał niczego więcej, świdrując go swoimi nienaturalnymi ślepiami, tak charakterystycznymi dla tego rodu - jeśli jego informacje okażą się cenne, to i będzie można mówić o zapłaceniu mu - ale z pewnością nie wcześniej.
Huh, nie musimy się uciekać do przemocy? Co ten mężczyzna do ciebie w ogóle mówił? Przymrużyłeś jasne, złote oczy i wbiłeś mu mocniej różdżkę pod żebra, pozwalając sobie tego nie komentować - szarmancja i dobre wychowanie swoją drogą, ale wobec gówien się tej szarmancji nie okazuje - gówna traktuje się tak, jak powinno się je traktować - w zasadzie ten mężczyzna powinien ci całować buty za to, że chociaż na niego spojrzałeś, że zszedłeś do niego, że poświęciłeś mu swój czas, ba! - co to dopiero za zaszczyt był, że wymierzyłeś w niego swoją różdżkę..?
- Ręce na stół. I mów. - Nie dodał niczego więcej, świdrując go swoimi nienaturalnymi ślepiami, tak charakterystycznymi dla tego rodu - jeśli jego informacje okażą się cenne, to i będzie można mówić o zapłaceniu mu - ale z pewnością nie wcześniej.
- Mistrz Gry
Re: Główna sala
Pon Cze 22, 2015 11:25 pm
Z praktycznie każdej sytuacji dało się wyciągnąć dobre, jak i złe nauki - w zależności w co mierzyła dana osoba i jak wyglądały jej kolejne poczynania. Z czystokrwistymi i z ich prawami różnie bywa i pomimo, że dyrektor Hogwartu miał dość...nietypowe zasady, którymi się kierował to niemniej znajdowało się coś, co mogło na niego wpływać - Ministerstwo Magii. Może i uzyskałbyś zgodę, a może i nie...ale tylko spójrz, ile czasu zostało do końca! Czy rzeczywiście warto było już teraz podejmować tak radykalną decyzję? Wszak tyle opcji było dostępnych...! I z tego wydarzenia dało się coś wyciągnąć. Córka była, jest i będzie Ci posłuszna, to się przecież nie zmieni...niemniej może właśnie Hogwart da jej szansę do rozwinięcia skrzydeł i podjęcia zdecydowanych kroków względem swego dziedzictwa? Warto byłoby sobie to przemyśleć. Potrzebowałeś zapewnienia, konkretnego podłoża by drzewo Collinsów rozwijało się nadal, by ród ten nie przepadł, jak wiele innych. O nie...! To był wszak Twój święty obowiązek, którego nie potrafiłeś od siebie odrzucić. Nie chciałeś zresztą. W Anglii różnie załatwiali swoje "małe" sprawy, niemniej nazwisko miało tu moc - i nieważne, czy była to mniej znana czystokrwista rodzina, czy też jakaś większa familia z całym potężnym rodowodem. Poza tym...coś za coś. Żeby wygrać należało coś poświęcić, mieć asa w rękawie by go użyć w odpowiednim czasie. Nieobliczalny płomyczek mógłby wzmocnić Wasz ród, albo też sprowadzić na niego zagładę...może jednak to właśnie Hogwart sprawi, że na tej gałązce pojawią się pąki?
Jared Crowley nie był skomplikowanym człowiekiem, naprawdę. Choć był z niego kawał drania i wydawało mu się, że jest stworzony do większych spraw, to w gruncie rzeczy chciał przeżyć. A żeby przeżyć potrzebował bezpieczeństwa. I pieniędzy. Wciągnął się w końcu w niebezpieczną grę, która mogła się skończyć dla niego tragicznie, nie mówiąc już o tym, że w jego rękach...znajdowały się ważne informacje. Informacje, które mogłyby go kosztować życie, ale był zwyczajnie zdesperowany. Tracił grunt pod nogami i jedynym ratunkiem - choć pewnie jakże śmiesznie mogłoby to dla Ciebie zabrzmieć - byłeś właśnie Ty. Był gotów zaryzykować, nawet za cenę zdrady. Ale jego życie było tego warte. Miał w nosie to, co Ty o nim sądziłeś, choć bał się niemiłosiernie. I nie, nie tylko Ty sprawiłeś, że tak reagował - zwyczajnie wiedział, że Czarny Pan nie będzie zachwycony. Jared nie miał czasu na ten cały teatrzyk i choć był wdzięczny za poświęcony jemu czas, to nie miał zamiaru, aż tak przesadzać. Westchnął ciężko, jego oczy pociemniały, a przez twarz przeszedł mały grymas. Naprawdę to wszystko kosztowało go sporo cierpliwości. Powoli jednak położył ręce na stole - i tak nie miał zamiaru sięgać niepotrzebnie po swoją różdżkę, po czym nawilżył swoje spuchnięte wargi za pomocą języka.
- Wiem nieco więcej na temat błoni, niż sam dyrektor i reszta grona pedagogicznego, którzy podejrzewają, że zrobili to...Śmierciożercy - przy tym słowie wzdrygnął się lekko i rozejrzał się gorączkowo, jakby obawiając się, że ktoś go usłyszał. Starał się mówić zresztą cicho i nie unosić głosu, by nie kusić losu. - To nie byli oni. To byli...uczniowie. Krążą pogłoski, że maczały w tym palce wampiry i wilkołaki. Że ktoś wzywał do...nagonki. Jakaś uczennica. Nie wiadomo, co konkretnie się tam wydarzyło, ale sprawcy nadal są w zamku. Nadal żyją. Tego mogę być pewien - dodał z naciskiem, wzdychając głęboko, czując jak się coraz bardziej poci. Wiedział więcej? Może tak, może nie, ale wszytko zdawało się wskazywać na to, że jednak to koniec, jeśli chodzi o informacje odnośnie poległych Collinsów.
- Wiem jeszcze coś...o panu...ale potrzebuję wiedzieć, czy warto bym udzielał panu, panie Collins dalszych informacji.
Czy byłeś gotów wysypać złoto na stół...?
Jared Crowley nie był skomplikowanym człowiekiem, naprawdę. Choć był z niego kawał drania i wydawało mu się, że jest stworzony do większych spraw, to w gruncie rzeczy chciał przeżyć. A żeby przeżyć potrzebował bezpieczeństwa. I pieniędzy. Wciągnął się w końcu w niebezpieczną grę, która mogła się skończyć dla niego tragicznie, nie mówiąc już o tym, że w jego rękach...znajdowały się ważne informacje. Informacje, które mogłyby go kosztować życie, ale był zwyczajnie zdesperowany. Tracił grunt pod nogami i jedynym ratunkiem - choć pewnie jakże śmiesznie mogłoby to dla Ciebie zabrzmieć - byłeś właśnie Ty. Był gotów zaryzykować, nawet za cenę zdrady. Ale jego życie było tego warte. Miał w nosie to, co Ty o nim sądziłeś, choć bał się niemiłosiernie. I nie, nie tylko Ty sprawiłeś, że tak reagował - zwyczajnie wiedział, że Czarny Pan nie będzie zachwycony. Jared nie miał czasu na ten cały teatrzyk i choć był wdzięczny za poświęcony jemu czas, to nie miał zamiaru, aż tak przesadzać. Westchnął ciężko, jego oczy pociemniały, a przez twarz przeszedł mały grymas. Naprawdę to wszystko kosztowało go sporo cierpliwości. Powoli jednak położył ręce na stole - i tak nie miał zamiaru sięgać niepotrzebnie po swoją różdżkę, po czym nawilżył swoje spuchnięte wargi za pomocą języka.
- Wiem nieco więcej na temat błoni, niż sam dyrektor i reszta grona pedagogicznego, którzy podejrzewają, że zrobili to...Śmierciożercy - przy tym słowie wzdrygnął się lekko i rozejrzał się gorączkowo, jakby obawiając się, że ktoś go usłyszał. Starał się mówić zresztą cicho i nie unosić głosu, by nie kusić losu. - To nie byli oni. To byli...uczniowie. Krążą pogłoski, że maczały w tym palce wampiry i wilkołaki. Że ktoś wzywał do...nagonki. Jakaś uczennica. Nie wiadomo, co konkretnie się tam wydarzyło, ale sprawcy nadal są w zamku. Nadal żyją. Tego mogę być pewien - dodał z naciskiem, wzdychając głęboko, czując jak się coraz bardziej poci. Wiedział więcej? Może tak, może nie, ale wszytko zdawało się wskazywać na to, że jednak to koniec, jeśli chodzi o informacje odnośnie poległych Collinsów.
- Wiem jeszcze coś...o panu...ale potrzebuję wiedzieć, czy warto bym udzielał panu, panie Collins dalszych informacji.
Czy byłeś gotów wysypać złoto na stół...?
- Ecart Collins
Re: Główna sala
Wto Cze 23, 2015 12:22 pm
Pozostawmy na razie temat Neve Collins... Albo nie? Jakby na tonie patrzeć to był właśnie największy problem wiszący nad Ecartem niczym burzowa chmura - chociaż czy ja czasem nie przesadzam? To sprawiało, że jego nerwy były napięte - a Ecart nie należał do ludzi, którzy lubili, kiedy cokolwiek ich denerwowało - uwielbiał święty, jebany spokój, kiedy nikt niczego od niego nie chciał, kiedy nikt go nie nachodził i kiedy wszyscy po prostu dostosowywali się do ustalonego planu - który to zresztą plan przygotowywała jego sekretarka, jeśli tak mogę nazwać niewiastę, która niemal zawsze przy nim była, jako jego prawa ręka, pomagając zarządzać wszystkim - tak, tak, prawa ręka to dobre miano dla tej kobiety, w której jednak nie było żadnego potencjału do tego, by została jego żoną - była półkrwi, zresztą - nie mieszanie biznesu z życiem prywatnym jest całkowitą podstawą.
Huuuh..? Więc to nie ci wielcy Śmierciożercy zaatakowali Hogwart i doprowadzili do śmierci twoich młodszych przedstawicieli rodu? Sądziłeś, że przyjdzie ci szukać tego całego Czarnego Pana - wieści o nim dotarły nawet do waszych uszu, tam, na ziemiach rumuńskich - zbierał rody czystej krwi, zamierzał pozbyć się mugoli - jego ideologia była zaiste bardzo... zgodna z twoją, jakby na to nie patrzeć - w końcu również uważałeś, że czystokrwiści są perłami społeczeństwa magicznego, a mugole to zwykłe robaki, które ledwo nadają się do tego, żeby szorowali posadzki twojej posiadłości, marne szczury, wybicie ich (nie wszystkich, w końcu ktoś nadal te posadzki musiał myć) wydawało się wyborną sprawą - z pewnością wybicie tych, którzy nie potrafili posługiwać się różdżkami i nie dostrzegali magicznego świata. Teraz więc pozostawało pytanie, jak wykorzystać tego mężczyznę - może, skoro wie o Śmierciożercach, mógłby cię jakoś do nich doprowadzić? Bardzo chętnie zamieniłbyś z nimi parę słów, może dogadalibyście się jakoś..? Pewnie na pewno - pytanie, co oferowali i co dokładnie chcieli osiągnąć, za wiele było niewiadomych w tym temacie.
- Dobrze... Chodźmy do mojego gabinetu, wręczę panu nagrodę za tą cenną informację. Skąd właściwie wiedział pan o tym, gdzie mnie znaleźć? - To było bardzo cenne pytanie - może cię nie oszukiwał - nie wyglądał na takiego, który byłby do tego zdolny, wyglądał na desperata, który sprzedałby własną matkę i własny kraj, byle tylko zdobyć parę galeonów.
Collins podniósł się, zachęcając do przechadzki do gabinetu, opuszczając różdżkę.
Huuuh..? Więc to nie ci wielcy Śmierciożercy zaatakowali Hogwart i doprowadzili do śmierci twoich młodszych przedstawicieli rodu? Sądziłeś, że przyjdzie ci szukać tego całego Czarnego Pana - wieści o nim dotarły nawet do waszych uszu, tam, na ziemiach rumuńskich - zbierał rody czystej krwi, zamierzał pozbyć się mugoli - jego ideologia była zaiste bardzo... zgodna z twoją, jakby na to nie patrzeć - w końcu również uważałeś, że czystokrwiści są perłami społeczeństwa magicznego, a mugole to zwykłe robaki, które ledwo nadają się do tego, żeby szorowali posadzki twojej posiadłości, marne szczury, wybicie ich (nie wszystkich, w końcu ktoś nadal te posadzki musiał myć) wydawało się wyborną sprawą - z pewnością wybicie tych, którzy nie potrafili posługiwać się różdżkami i nie dostrzegali magicznego świata. Teraz więc pozostawało pytanie, jak wykorzystać tego mężczyznę - może, skoro wie o Śmierciożercach, mógłby cię jakoś do nich doprowadzić? Bardzo chętnie zamieniłbyś z nimi parę słów, może dogadalibyście się jakoś..? Pewnie na pewno - pytanie, co oferowali i co dokładnie chcieli osiągnąć, za wiele było niewiadomych w tym temacie.
- Dobrze... Chodźmy do mojego gabinetu, wręczę panu nagrodę za tą cenną informację. Skąd właściwie wiedział pan o tym, gdzie mnie znaleźć? - To było bardzo cenne pytanie - może cię nie oszukiwał - nie wyglądał na takiego, który byłby do tego zdolny, wyglądał na desperata, który sprzedałby własną matkę i własny kraj, byle tylko zdobyć parę galeonów.
Collins podniósł się, zachęcając do przechadzki do gabinetu, opuszczając różdżkę.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach