- Alec Greyback
Re: Główna sala
Czw Lis 23, 2017 8:14 pm
/chwila po opuszczeniu MM
Choć jego małżeństwo z Alyssą trwało zaledwie kilkanaście minut, to już miał jej po dziurki w nosie i usilnie rozważał powrócenie do gmachu budynku, tylko po to by złożyć papiery rozwodowe. Nie znosił jej upartej natury i tego wyrazu na twarzy blondynki, gdy gniewnie marszczyła swój mały nosek. Alec wywracał jedynie oczami, starając się jakoś przemówić dziewczynie do rozsądku, ale najwyraźniej jego żona została pozbawiona jakiejkolwiek racjonalności w chwili, gdy ich różdżki się połączyły.
Po raz kolejny tłumaczył jej, że nie będą jedli żadnego obiadu na mieście, bo przecież w domu mieli wystarczająco produktów, by ugotować cokolwiek. Poprawka, by ona mogła coś ugotować. Mówił również, że on po prostu nie nadaje się do jakichkolwiek wyjść, i że ogólnie pokazywanie się razem w takich strojach było wyjątkowo słabym pomysłem. Ostatecznie też wytoczył najcięższe działo, jakim był pretekst, że nie mogli przecież aż tak długo pozostawiać Ezry bez opieki, a ona jako przyszła matka powinna o tym wiedzieć najlepiej! Ale mimo użytych argumentów, Alyssa jakby nie dała się przekonać, usilnie trajkotając tym swoim irytująco melodyjnym głosikiem i wytykając mu, że jakoś nigdy wcześniej nie przejmował się losem swojego najmłodszego brata.
Tu właśnie jego lista się kończyła, a upór Meadowes, a raczej już Greyback, wzrastał na sile. Z westchnięciem i wyraźnym niezadowoleniem w końcu zgodził się na ten głupi obiad, zarzekając się, że to ich ostatnie tego typu wyjście. Profilaktycznie upewnił się jeszcze, czy jej zaokrąglony brzuszek nie mógłby być ostatnią furtką z całej tej sytuacji, ale z przykrością stwierdził, że dziewczyna wyglądała jedynie na kogoś, kto zjadł za dużo pasztecików dyniowych. Tym też sposobem po dość krótkim spacerze po dzielnicach Londynu, zawitali wreszcie w Dziurawym Kotle. I tu Alec nie miał zamiaru iść na żadne ustępstwo, jakby zupełnie ignorując jęczenie Alyssy o coś romantyczniejszego, czy też ładniejszego. Z zaciśniętymi wargami wskazał na najbardziej oddalony i zarazem najmniej widoczny stolik, by następnie zająć przy nim miejsce i usiąść tak, by być odwróconym plecami praktycznie do każdego z wyjątkiem Alyssy. To nawet nie chodziło o to, by nie chciał, by go z nią widziano. A raczej… on nie chodził na randki. To nie było w jego stylu. Dlatego dość szybko spuścił wzrok na kartę Menu i odezwał się do dziewczyny dopiero, po ogarnięciu wzrokiem najbardziej go interesującej pozycji:
– Zamówić ci jajka z bekonem? – spytał, unosząc prawą brew ku górze i powracając wzrokiem do karty, jednocześnie wertując pojedyncze strony, aż natrafił na dział z napojami procentowymi. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy nie wziąć sobie na start jakiejś szkockiej, ale cena trunku pozostawiała wiele do życzenia, więc pozostał przy kuflu ciemnego piwa.
Choć jego małżeństwo z Alyssą trwało zaledwie kilkanaście minut, to już miał jej po dziurki w nosie i usilnie rozważał powrócenie do gmachu budynku, tylko po to by złożyć papiery rozwodowe. Nie znosił jej upartej natury i tego wyrazu na twarzy blondynki, gdy gniewnie marszczyła swój mały nosek. Alec wywracał jedynie oczami, starając się jakoś przemówić dziewczynie do rozsądku, ale najwyraźniej jego żona została pozbawiona jakiejkolwiek racjonalności w chwili, gdy ich różdżki się połączyły.
Po raz kolejny tłumaczył jej, że nie będą jedli żadnego obiadu na mieście, bo przecież w domu mieli wystarczająco produktów, by ugotować cokolwiek. Poprawka, by ona mogła coś ugotować. Mówił również, że on po prostu nie nadaje się do jakichkolwiek wyjść, i że ogólnie pokazywanie się razem w takich strojach było wyjątkowo słabym pomysłem. Ostatecznie też wytoczył najcięższe działo, jakim był pretekst, że nie mogli przecież aż tak długo pozostawiać Ezry bez opieki, a ona jako przyszła matka powinna o tym wiedzieć najlepiej! Ale mimo użytych argumentów, Alyssa jakby nie dała się przekonać, usilnie trajkotając tym swoim irytująco melodyjnym głosikiem i wytykając mu, że jakoś nigdy wcześniej nie przejmował się losem swojego najmłodszego brata.
Tu właśnie jego lista się kończyła, a upór Meadowes, a raczej już Greyback, wzrastał na sile. Z westchnięciem i wyraźnym niezadowoleniem w końcu zgodził się na ten głupi obiad, zarzekając się, że to ich ostatnie tego typu wyjście. Profilaktycznie upewnił się jeszcze, czy jej zaokrąglony brzuszek nie mógłby być ostatnią furtką z całej tej sytuacji, ale z przykrością stwierdził, że dziewczyna wyglądała jedynie na kogoś, kto zjadł za dużo pasztecików dyniowych. Tym też sposobem po dość krótkim spacerze po dzielnicach Londynu, zawitali wreszcie w Dziurawym Kotle. I tu Alec nie miał zamiaru iść na żadne ustępstwo, jakby zupełnie ignorując jęczenie Alyssy o coś romantyczniejszego, czy też ładniejszego. Z zaciśniętymi wargami wskazał na najbardziej oddalony i zarazem najmniej widoczny stolik, by następnie zająć przy nim miejsce i usiąść tak, by być odwróconym plecami praktycznie do każdego z wyjątkiem Alyssy. To nawet nie chodziło o to, by nie chciał, by go z nią widziano. A raczej… on nie chodził na randki. To nie było w jego stylu. Dlatego dość szybko spuścił wzrok na kartę Menu i odezwał się do dziewczyny dopiero, po ogarnięciu wzrokiem najbardziej go interesującej pozycji:
– Zamówić ci jajka z bekonem? – spytał, unosząc prawą brew ku górze i powracając wzrokiem do karty, jednocześnie wertując pojedyncze strony, aż natrafił na dział z napojami procentowymi. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy nie wziąć sobie na start jakiejś szkockiej, ale cena trunku pozostawiała wiele do życzenia, więc pozostał przy kuflu ciemnego piwa.
- Marjorie Greyback
Re: Główna sala
Czw Lis 23, 2017 8:50 pm
|po MM
Chciała tylko, by ten dzień był chociaż trochę inny, bardziej wyjątkowy od reszty... Czy mógł ją za to winić? Cóż, to było raczej dosyć głupie pytanie, ponieważ tak, zdecydowanie mógł to robić i jak najbardziej wykorzystywał wspomnianą możliwość, otwarcie dając Alyssie do zrozumienia, że powinni powrócić do domu jak normalni ludzie. Z tą drobnostką, że przecież normalni ludzie mieli zdecydowanie inne śluby, przynajmniej w większości przypadków.
Mieli także obiady, czego Aly również chciała. Nawet w dosyć prostej formie i bez większych szaleństw, pragnęła wybrać się nawet do pierwszego z brzegu miejsca - choć nie spodziewała się, iż ostatecznie miał to być Dziurawy Kocioł - w celu skromnego poświętowania. Czy to było aż tak wiele? Odbijając każdy argument Aleca przeciwko temu, miała ochotę naprawdę dostrzegalnie wywracać oczami, co prawda, już przed zaproponowaniem mu tego obawiając się niechęci, ale mając nadzieję, że uda jej się go jakoś przekonać. Nie musiał być tak straszliwie uparty...
A jeśli już był, ona także zamierzała postawić na swoim. Miała kontrargumenty na wszystko. Dostatecznie dużo jedzenia w domu? Z pewnością spora część rzeczy była już po terminie. Poza tym, ileż można było jeść jajka w tysiącu wersji. Gotowane, smażone, w formie jajecznicy, sadzone, na twardo, na miękko, po szkocku, w zupie, z bekonem, na bekonie, z kawałkami kiełbaski...
Alec nie nadawał się do wyjść? Przecież wiecznie gdzieś wychodził. Takich wyjść? Przecież mieli udawać, że nic się nie stało, więc nie musieli otwarcie pokazywać, że właśnie wzięli ślub. W tych strojach? Wyjęła goździka z włosów, wsuwając go do torebki i stwierdzając, że wcale nie wyglądali na specjalnie odstawionych. Pozostawieniem Ezry też się zajęła, zostawiając mu krótki liścik przy łóżku razem ze śniadaniem i tym samym informując go, że mieli wrócić przed trzynastą. Mieli zatem jeszcze półtorej godziny, bo ceremonia trwała wyjątkowo krótko. A kiedy spostrzegła spojrzenie mężczyzny skierowane na jej brzuch, uniosła brwi, wzruszając ramionami w niemym wyrazie, który mówił, że na ten argument Alec także nie mógł się powołać. Nie miała brzucha przypominającego baniaka.
I wygrała, z radości pozostawiając Greybackowi wybór restauracji lub knajpy i mogąc spodziewać się, że miał to być... Cóż, Dziurawy Kocioł. Najbardziej nieromantyczne miejsce z nieromantycznych miejsc w calutkiej Anglii. Nawet nie kryła tego, jak bardzo jej to nie satysfakcjonowało, tuż przed samym wejściem, uwieszając się ramienia Aleca i dosłownie jęcząc, by udali się gdzieś indziej. Tym razem jednak mogła sobie mówić... Zwłaszcza że na dodatek wybrał prawdopodobnie najgorszy stolik w całym barze, oferując jej zamówienie... Niespodzianka, jajek z bekonem. Słysząc to, nie mogła dłużej się na niego dąsać, cicho chichocząc. Pokręciła głową.
- Naleśniki... - Zaczęła, drapiąc się przez chwilę po brodzie w zamyśleniu, po czym dodając. - Z sosem czekoladowym i owocami. - To mówiąc, nachyliła się nieco bardziej nad menu, przyglądając się reszcie opcji i dodając ostatecznie. - I zimny sok dyniowy.
Tylko ona wiedziała, że w tym momencie miała naprawdę mocną ochotę zamienić owoce sezonowe, jakie znajdowały się przy dodatkach do naleśników w karcie dań, na pikle albo coś równie konkretnego w smaku. Fakt, iż nie mogła tego zrobić, ponieważ nie byłoby to zbyt racjonalne połączenie - przynajmniej przy składaniu zamówienia na mieście, bo w domu z pewnością miała dorwać się do słoika - i niechybnie spotkałaby się z krzywymi spojrzeniami ze strony Aleca, który nie chciał się z nią pokazywać nawet ze względu na całkowicie normalne stroje w zwyczajnych barwach... Jakoś ją powstrzymywał.
Nie zmieniało to jednak tego, iż czuła się całkiem dobrze z tym, że udało jej się przekonać Aleca do podobnego wypadu, choć - szczerze mówiąc - liczyła na jakieś romantyczniejsze miejsce od Dziurawego Kotła, który o tej porze być może nie był specjalnie zapchany, ale zdecydowanie nie kojarzył się z poślubnym obiadem. Nawet w niewielkim stopniu postawiła jednak na swoim i uważała to za dosyć spory sukces, być może odrobinę narzekając na wybór stolika w ciemnym, odległym, a nawet wręcz najdalszym od wejścia kącie, ale jednocześnie ciesząc się z wygranej. Ostatnio praktycznie wszystko szło według alecowego planu, zatem tym razem mogło być odrobinę inaczej.
- Zauważyłeś, że nigdy nie spotykaliśmy się tak, wiesz, normalnie? To nasza pierwsza randka, o ile można ją tak jeszcze nazwać. - Odezwała się cicho, zamykając kartę i odsuwając ją na brzeg stolika. Wlepiła niebieskie oczy prosto w mężczyznę, jak gdyby niecierpliwie oczekując jego odpowiedzi.
Chciała tylko, by ten dzień był chociaż trochę inny, bardziej wyjątkowy od reszty... Czy mógł ją za to winić? Cóż, to było raczej dosyć głupie pytanie, ponieważ tak, zdecydowanie mógł to robić i jak najbardziej wykorzystywał wspomnianą możliwość, otwarcie dając Alyssie do zrozumienia, że powinni powrócić do domu jak normalni ludzie. Z tą drobnostką, że przecież normalni ludzie mieli zdecydowanie inne śluby, przynajmniej w większości przypadków.
Mieli także obiady, czego Aly również chciała. Nawet w dosyć prostej formie i bez większych szaleństw, pragnęła wybrać się nawet do pierwszego z brzegu miejsca - choć nie spodziewała się, iż ostatecznie miał to być Dziurawy Kocioł - w celu skromnego poświętowania. Czy to było aż tak wiele? Odbijając każdy argument Aleca przeciwko temu, miała ochotę naprawdę dostrzegalnie wywracać oczami, co prawda, już przed zaproponowaniem mu tego obawiając się niechęci, ale mając nadzieję, że uda jej się go jakoś przekonać. Nie musiał być tak straszliwie uparty...
A jeśli już był, ona także zamierzała postawić na swoim. Miała kontrargumenty na wszystko. Dostatecznie dużo jedzenia w domu? Z pewnością spora część rzeczy była już po terminie. Poza tym, ileż można było jeść jajka w tysiącu wersji. Gotowane, smażone, w formie jajecznicy, sadzone, na twardo, na miękko, po szkocku, w zupie, z bekonem, na bekonie, z kawałkami kiełbaski...
Alec nie nadawał się do wyjść? Przecież wiecznie gdzieś wychodził. Takich wyjść? Przecież mieli udawać, że nic się nie stało, więc nie musieli otwarcie pokazywać, że właśnie wzięli ślub. W tych strojach? Wyjęła goździka z włosów, wsuwając go do torebki i stwierdzając, że wcale nie wyglądali na specjalnie odstawionych. Pozostawieniem Ezry też się zajęła, zostawiając mu krótki liścik przy łóżku razem ze śniadaniem i tym samym informując go, że mieli wrócić przed trzynastą. Mieli zatem jeszcze półtorej godziny, bo ceremonia trwała wyjątkowo krótko. A kiedy spostrzegła spojrzenie mężczyzny skierowane na jej brzuch, uniosła brwi, wzruszając ramionami w niemym wyrazie, który mówił, że na ten argument Alec także nie mógł się powołać. Nie miała brzucha przypominającego baniaka.
I wygrała, z radości pozostawiając Greybackowi wybór restauracji lub knajpy i mogąc spodziewać się, że miał to być... Cóż, Dziurawy Kocioł. Najbardziej nieromantyczne miejsce z nieromantycznych miejsc w calutkiej Anglii. Nawet nie kryła tego, jak bardzo jej to nie satysfakcjonowało, tuż przed samym wejściem, uwieszając się ramienia Aleca i dosłownie jęcząc, by udali się gdzieś indziej. Tym razem jednak mogła sobie mówić... Zwłaszcza że na dodatek wybrał prawdopodobnie najgorszy stolik w całym barze, oferując jej zamówienie... Niespodzianka, jajek z bekonem. Słysząc to, nie mogła dłużej się na niego dąsać, cicho chichocząc. Pokręciła głową.
- Naleśniki... - Zaczęła, drapiąc się przez chwilę po brodzie w zamyśleniu, po czym dodając. - Z sosem czekoladowym i owocami. - To mówiąc, nachyliła się nieco bardziej nad menu, przyglądając się reszcie opcji i dodając ostatecznie. - I zimny sok dyniowy.
Tylko ona wiedziała, że w tym momencie miała naprawdę mocną ochotę zamienić owoce sezonowe, jakie znajdowały się przy dodatkach do naleśników w karcie dań, na pikle albo coś równie konkretnego w smaku. Fakt, iż nie mogła tego zrobić, ponieważ nie byłoby to zbyt racjonalne połączenie - przynajmniej przy składaniu zamówienia na mieście, bo w domu z pewnością miała dorwać się do słoika - i niechybnie spotkałaby się z krzywymi spojrzeniami ze strony Aleca, który nie chciał się z nią pokazywać nawet ze względu na całkowicie normalne stroje w zwyczajnych barwach... Jakoś ją powstrzymywał.
Nie zmieniało to jednak tego, iż czuła się całkiem dobrze z tym, że udało jej się przekonać Aleca do podobnego wypadu, choć - szczerze mówiąc - liczyła na jakieś romantyczniejsze miejsce od Dziurawego Kotła, który o tej porze być może nie był specjalnie zapchany, ale zdecydowanie nie kojarzył się z poślubnym obiadem. Nawet w niewielkim stopniu postawiła jednak na swoim i uważała to za dosyć spory sukces, być może odrobinę narzekając na wybór stolika w ciemnym, odległym, a nawet wręcz najdalszym od wejścia kącie, ale jednocześnie ciesząc się z wygranej. Ostatnio praktycznie wszystko szło według alecowego planu, zatem tym razem mogło być odrobinę inaczej.
- Zauważyłeś, że nigdy nie spotykaliśmy się tak, wiesz, normalnie? To nasza pierwsza randka, o ile można ją tak jeszcze nazwać. - Odezwała się cicho, zamykając kartę i odsuwając ją na brzeg stolika. Wlepiła niebieskie oczy prosto w mężczyznę, jak gdyby niecierpliwie oczekując jego odpowiedzi.
- Alec Greyback
Re: Główna sala
Pią Lis 24, 2017 9:49 pm
W momencie, gdy usłyszał o naleśnikach nawet nie krył się z tym, jak bardzo ją w tym momencie osądzał! Gdy jawnie kpiła z jego propozycji zjedzenia czegoś naprawdę konkretnego, sama decydowała się na jakieś placki z czekoladą i sam jeden Merlin wie czym jeszcze. Greyback wysoko uniósł brwi, a sam wyraz jego twarzy mówił czy ty sobie teraz ze mnie żartujesz?. Ale najwyraźniej nie żartowała. Ba! Brzmiała zdecydowanie pewniej, niż wtedy, gdy oznajmiła mu, że jednak zgodzi się na cały ślub i małżeństwo. Alec pokręcił jedynie głową, jednocześnie wydymając usta w podkówkę. Przez chwilę jeszcze zastanawiał się nad jej wyborem, by po tej krótkiej chwili odchrząknąć pod nosem ze słowami no dobra, po czym powrócił do menu, przenosząc wzrok na stronę z tymi bardziej poważnymi daniami. Nie miał zamiaru narzekać na głos, ale to wszystko było cholernie drogie. I może gdyby nie był – tak jak ona go nazywała – nieczułym, pozbawionym jakiejkolwiek romantyczności Ponurakiem, to właśnie cholernie wysokie ceny byłyby największym powodem tego, że rzeczywiście nigdy jej nigdzie nie zabrał. Ostatecznie jednak zamknął kartę, by po chwili za pomocą swojej różdżki zasygnalizować barmana, żeby ktokolwiek do nich przyszedł odebrać zamówienie. Oczywiście nie potrwało to zbyt długo, a już niebawem wyjątkowo niski i otyły kelner pojawił się przy nich z wyraźnie niezadowoloną miną. Alec, jak to miał w zwyczaju, gdy rozmawiał z ludźmi od siebie niższymi, posłał mu tylko pełne politowania spojrzenie, po czym od niechcenia rzucił w jego kierunku:
– Naleśniki z czekoladą i owocami, a także sok dyniowy – i gestem głowy wskazał na Alyssę, jakby chcąc się usprawiedliwić przed nieznajomym, że on w życiu nie zamówiłby czegoś tak… fikuśnego i jednocześnie nijak nieprzypominającego zamówienia. Następnie dodał: – Stek z nadzieniem dyniowym i ciemne piwo. To wszystko. – a teraz zjeżdżaj. I odwrócił się do mężczyzny plecami, jasno dając mu do zrozumienia, że jego czas dobiegł końca. Dopiero wtedy zdecydował się wbić wzrok w twarz swojej żony i wzruszyć obojętnie ramionami.
– To jest normalnie – zapytał z wyraźnie odczuwalną ironią w głosie, po czym wzniósł oczy ku górze. Nawet nie minęła godzina ich małżeństwa, a wszystko zmierzało w fantastycznie cudownym kierunku. Alec westchnął ciężko, by po chwili rzucić w jej kierunku: – I z takimi cenami, przypuszczam, że ostatnie. – nie miał aż takich potrzeb jak Alyssa. Mu jajka i bekon w zupełności wystarczały, a swoją wypłatę wolał przepijać i przepalać niż przejadać na jakieś naleśniki z czekoladą.
Alec odchylił się maksymalnie na krześle, jednocześnie zaplatając dłonie na swoim karku, po czym ponownie odezwał się do Alyssy.
– Naleśniki z czekoladą… serio? – i parsknął pod nosem, z małym rozbawieniem kręcąc przy tym głową i jednocześnie sięgając do kieszeni dżinsów, z której wyciągnął paczkę papierosów. Nie upłynęło dużo czasu nim wsunął sobie jednego między zęby, więcej czasu – zajmowało szukanie po kieszeniach zapalniczki. – Co jest kurwa.. – przeklął pod nosem, by po chwili wbić wzrok w pełne niezadowolenia oczy Alyssy, do której nie pozostało mu nic innego niż się najzwyczajniej w świecie uśmiechnąć.
– Ogólnie… – odchrząknął, nie bardzo wiedząc jak powinien ubrać to w słowa: – jesteś zadowolona? Nie… no wiesz, nie żałujesz?
– Naleśniki z czekoladą i owocami, a także sok dyniowy – i gestem głowy wskazał na Alyssę, jakby chcąc się usprawiedliwić przed nieznajomym, że on w życiu nie zamówiłby czegoś tak… fikuśnego i jednocześnie nijak nieprzypominającego zamówienia. Następnie dodał: – Stek z nadzieniem dyniowym i ciemne piwo. To wszystko. – a teraz zjeżdżaj. I odwrócił się do mężczyzny plecami, jasno dając mu do zrozumienia, że jego czas dobiegł końca. Dopiero wtedy zdecydował się wbić wzrok w twarz swojej żony i wzruszyć obojętnie ramionami.
– To jest normalnie – zapytał z wyraźnie odczuwalną ironią w głosie, po czym wzniósł oczy ku górze. Nawet nie minęła godzina ich małżeństwa, a wszystko zmierzało w fantastycznie cudownym kierunku. Alec westchnął ciężko, by po chwili rzucić w jej kierunku: – I z takimi cenami, przypuszczam, że ostatnie. – nie miał aż takich potrzeb jak Alyssa. Mu jajka i bekon w zupełności wystarczały, a swoją wypłatę wolał przepijać i przepalać niż przejadać na jakieś naleśniki z czekoladą.
Alec odchylił się maksymalnie na krześle, jednocześnie zaplatając dłonie na swoim karku, po czym ponownie odezwał się do Alyssy.
– Naleśniki z czekoladą… serio? – i parsknął pod nosem, z małym rozbawieniem kręcąc przy tym głową i jednocześnie sięgając do kieszeni dżinsów, z której wyciągnął paczkę papierosów. Nie upłynęło dużo czasu nim wsunął sobie jednego między zęby, więcej czasu – zajmowało szukanie po kieszeniach zapalniczki. – Co jest kurwa.. – przeklął pod nosem, by po chwili wbić wzrok w pełne niezadowolenia oczy Alyssy, do której nie pozostało mu nic innego niż się najzwyczajniej w świecie uśmiechnąć.
– Ogólnie… – odchrząknął, nie bardzo wiedząc jak powinien ubrać to w słowa: – jesteś zadowolona? Nie… no wiesz, nie żałujesz?
- Marjorie Greyback
Re: Główna sala
Pią Lis 24, 2017 10:35 pm
Widząc niedowierzające spojrzenia Aleca i jego wysoko uniesione brwi, w milczeniu wzruszyła ramionami, uśmiechając się do niego tak, jakby zamierzała tym samym zakomunikować mu, że tak już po prostu miała. Uwielbiała naleśniki z dodatkami. Jeszcze przed nagłą zmianą preferowanych dodatków - nie zawsze przecież myślała o piklach na plackach z czekoladą, bez przesady - lubiła mięciutkie placuszki z wszelkiego rodzaju ulepszeniami. Czy miały to być kawałki czerwonych, poprzecinanych na połówki, naprawdę soczystych owoców prosto z niewielkiego krzaczka, czy też czekoladowe albo karmelowe cukiereczki w formie posypki, czy też bita śmietana...
Naleśniki na słodko należały do ulubionych przekąsek Alyssy. I to zdecydowanie nie miało się zmienić, przynajmniej nie w najbliższej przyszłości, ponieważ nie tylko ona w domu wyjątkowo je lubiła. Nawet jeśli Alec najwyraźniej nie uważał tego za jedzenie, Ezra zdecydowanie nadrabiał zapałem do jedzenia za nich dwóch. Nie zamierzała zatem zmieniać zamówienia, czekając na przywołanego kelnera i zamierzając odezwać się do niego, kiedy zrobił to jej mąż. Była niezmiernie wdzięczna, że postanowił zamówić jedzenie dla nich obojga, aczkolwiek - nim jeszcze kelner odszedł od stolika - uzupełniła wypowiedź mężczyzny o dosyć szczere i uśmiechnięte:
- Dziękujemy. - Po tym zaś, kiedy pozostali już sami, posłała Alecowi naprawdę wymowne spojrzenie, wzdychając przy tym cicho. Nie musiał przecież aż tak bardzo zadzierać nosa. Tak nie wypadało, nie mówiąc już nic o tym, że przecież ona sama pracowała tu niespełna sześć lat temu. Co prawda, pełniła wtedy głównie rolę barmanki i nie miała okazji poznać akurat tego pracownika, ale zwracała uwagę na jako-taką kulturę wypowiedzi. Wiedząc też, jak kucharz traktował zamówienia mniej uprzejmych klientów. Powracając jednak do rozmowy, sama uniosła brew, parskając cichym śmiechem.
- Lubię nasze nowe normalnie. - Stwierdziła, lekko bujając się na krześle i postukując piętami trampek o podłogę. A gdy usłyszała skargę na ceny, ponownie zachichotała. - Poczekaj tylko, aż dasz mi wybrać miejsce, w które cię zabiorę. Poza tym... Przez sześć lat nie miałam praktycznie nikogo, na kogo mogłabym wydawać pieniądze. To chyba oznacza, że możemy pozwolić sobie na stek i naleśniki. - To mówiąc, kląsnęła językiem o podniebienie, po czym dopowiedziała jeszcze, odpowiadając na parsknięcie Greybacka. - Lubię naleśniki z czekoladą, a ty nawet nie wiesz, jak wielką rolę miały w tym, że tu dzisiaj siedzimy. Powinieneś zacząć je szanować.
I faktycznie. Co by nie stwierdzić, placki na słodko faktycznie miały spory udział w ich historii. Nie zamierzała jednak mu teraz o tym opowiadać, choć z początku miała na to całkiem sporą ochotę. Wystarczył jednak widok paczki fajek w jego ręce, by ponownie gniewnie zmarszczyła nos, patrząc na Aleca z przyganą. I dopiero wyraźny brak zapalniczki, o której musiał jakimś cudem zapomnieć - przecież nie zamierzała przyznać się do tego, że dwa dni temu w gniewie na jego milczenie i popalanie pozbyła się większości zapalniczek i zapałek, jakie tylko znalazła w mieszkaniu - wyraźnie ją rozpogodził. Nawet po ślubie nie zamierzała ukrywać, że nie lubiła jego popalania.
- Naleśników z czekoladą? - Spytała, spoglądając na niego niezwykle pogodnie i - przyznając szczerze - z tym błyskiem w oczach, który mówił, że doskonale wiedziała, o co mu chodziło, ale zamierzała nadal ciągnąć naleśnikowy temat. Przynajmniej jeszcze przez chwilę, bo... Cóż, czerpała z tego niezłą dozę satysfakcji. Wbrew temu, jak łatwo Alec się irytował, lubiła się z nim droczyć. - Nieee... - Pokręciła głową, wyjątkowo przeciągle wypowiadając zaprzeczające słowo, po czym dodając. - Naleśniki z czekoladą i owocami nigdy nie są złym wyborem.
Musiała przyznać, że potrzebowała zaledwie krótkiej chwili, by znowu się rozpogodzić, choć nadal niezbyt przychylnie spoglądała na papierosa pomiędzy zębami mężczyzny. Nawet jeśli go nie zapalił, nie była zbyt zadowolona z dalszego krzewienia paskudnego nałogu, jakim było palenie. Prawdopodobnie nigdy nie miała do tego przywyknąć, co dopiero mówić o jakiejkolwiek akceptacji. Mimo to, nie poruszyła tego tematu, ostatecznie postanawiając też spoważnieć na ten jeden moment, kładąc rękę na stole i przykrywając nią dłoń Aleca.
- Z nas dwojga, to ty wydajesz się być bardziej niezadowolony. - Pragnęła zauważyć, przyglądając mu się jednak dosyć czułym i być może odrobinę pobłażliwym spojrzeniem, zdecydowanie ciepło. - Gdyby nie to, że faktycznie powinniśmy coś zjeść i wrócić do Ezry, zamówiłabym ten obiad na górę. - Uśmiechając się delikatnie, przygryzła wargę, po czym rozejrzała się po najbliższej okolicy. Być może stolik umiejscowiony w samym kącie pomieszczenia nie był aż tak zły. Przynajmniej mogli spokojnie rozmawiać, nie obawiając się przerywania czy przeszkadzania.
- Nie żałuję, jestem szczęśliwa. - To mówiąc, ponownie spojrzała na papierosa podskakującego pomiędzy wargami Greybacka, nie mogąc powstrzymać się przed dodaniem. - A będę jeszcze bardziej, jeśli ta zgubiona zapalniczka była twoją jedyną. - Żartowała? Tak to właśnie brzmiało, aczkolwiek naprawdę by się nie pogniewała, gdyby taka była prawda i Alec rzeczywiście zgubił jedyne dostępne źródło ognia.
Naleśniki na słodko należały do ulubionych przekąsek Alyssy. I to zdecydowanie nie miało się zmienić, przynajmniej nie w najbliższej przyszłości, ponieważ nie tylko ona w domu wyjątkowo je lubiła. Nawet jeśli Alec najwyraźniej nie uważał tego za jedzenie, Ezra zdecydowanie nadrabiał zapałem do jedzenia za nich dwóch. Nie zamierzała zatem zmieniać zamówienia, czekając na przywołanego kelnera i zamierzając odezwać się do niego, kiedy zrobił to jej mąż. Była niezmiernie wdzięczna, że postanowił zamówić jedzenie dla nich obojga, aczkolwiek - nim jeszcze kelner odszedł od stolika - uzupełniła wypowiedź mężczyzny o dosyć szczere i uśmiechnięte:
- Dziękujemy. - Po tym zaś, kiedy pozostali już sami, posłała Alecowi naprawdę wymowne spojrzenie, wzdychając przy tym cicho. Nie musiał przecież aż tak bardzo zadzierać nosa. Tak nie wypadało, nie mówiąc już nic o tym, że przecież ona sama pracowała tu niespełna sześć lat temu. Co prawda, pełniła wtedy głównie rolę barmanki i nie miała okazji poznać akurat tego pracownika, ale zwracała uwagę na jako-taką kulturę wypowiedzi. Wiedząc też, jak kucharz traktował zamówienia mniej uprzejmych klientów. Powracając jednak do rozmowy, sama uniosła brew, parskając cichym śmiechem.
- Lubię nasze nowe normalnie. - Stwierdziła, lekko bujając się na krześle i postukując piętami trampek o podłogę. A gdy usłyszała skargę na ceny, ponownie zachichotała. - Poczekaj tylko, aż dasz mi wybrać miejsce, w które cię zabiorę. Poza tym... Przez sześć lat nie miałam praktycznie nikogo, na kogo mogłabym wydawać pieniądze. To chyba oznacza, że możemy pozwolić sobie na stek i naleśniki. - To mówiąc, kląsnęła językiem o podniebienie, po czym dopowiedziała jeszcze, odpowiadając na parsknięcie Greybacka. - Lubię naleśniki z czekoladą, a ty nawet nie wiesz, jak wielką rolę miały w tym, że tu dzisiaj siedzimy. Powinieneś zacząć je szanować.
I faktycznie. Co by nie stwierdzić, placki na słodko faktycznie miały spory udział w ich historii. Nie zamierzała jednak mu teraz o tym opowiadać, choć z początku miała na to całkiem sporą ochotę. Wystarczył jednak widok paczki fajek w jego ręce, by ponownie gniewnie zmarszczyła nos, patrząc na Aleca z przyganą. I dopiero wyraźny brak zapalniczki, o której musiał jakimś cudem zapomnieć - przecież nie zamierzała przyznać się do tego, że dwa dni temu w gniewie na jego milczenie i popalanie pozbyła się większości zapalniczek i zapałek, jakie tylko znalazła w mieszkaniu - wyraźnie ją rozpogodził. Nawet po ślubie nie zamierzała ukrywać, że nie lubiła jego popalania.
- Naleśników z czekoladą? - Spytała, spoglądając na niego niezwykle pogodnie i - przyznając szczerze - z tym błyskiem w oczach, który mówił, że doskonale wiedziała, o co mu chodziło, ale zamierzała nadal ciągnąć naleśnikowy temat. Przynajmniej jeszcze przez chwilę, bo... Cóż, czerpała z tego niezłą dozę satysfakcji. Wbrew temu, jak łatwo Alec się irytował, lubiła się z nim droczyć. - Nieee... - Pokręciła głową, wyjątkowo przeciągle wypowiadając zaprzeczające słowo, po czym dodając. - Naleśniki z czekoladą i owocami nigdy nie są złym wyborem.
Musiała przyznać, że potrzebowała zaledwie krótkiej chwili, by znowu się rozpogodzić, choć nadal niezbyt przychylnie spoglądała na papierosa pomiędzy zębami mężczyzny. Nawet jeśli go nie zapalił, nie była zbyt zadowolona z dalszego krzewienia paskudnego nałogu, jakim było palenie. Prawdopodobnie nigdy nie miała do tego przywyknąć, co dopiero mówić o jakiejkolwiek akceptacji. Mimo to, nie poruszyła tego tematu, ostatecznie postanawiając też spoważnieć na ten jeden moment, kładąc rękę na stole i przykrywając nią dłoń Aleca.
- Z nas dwojga, to ty wydajesz się być bardziej niezadowolony. - Pragnęła zauważyć, przyglądając mu się jednak dosyć czułym i być może odrobinę pobłażliwym spojrzeniem, zdecydowanie ciepło. - Gdyby nie to, że faktycznie powinniśmy coś zjeść i wrócić do Ezry, zamówiłabym ten obiad na górę. - Uśmiechając się delikatnie, przygryzła wargę, po czym rozejrzała się po najbliższej okolicy. Być może stolik umiejscowiony w samym kącie pomieszczenia nie był aż tak zły. Przynajmniej mogli spokojnie rozmawiać, nie obawiając się przerywania czy przeszkadzania.
- Nie żałuję, jestem szczęśliwa. - To mówiąc, ponownie spojrzała na papierosa podskakującego pomiędzy wargami Greybacka, nie mogąc powstrzymać się przed dodaniem. - A będę jeszcze bardziej, jeśli ta zgubiona zapalniczka była twoją jedyną. - Żartowała? Tak to właśnie brzmiało, aczkolwiek naprawdę by się nie pogniewała, gdyby taka była prawda i Alec rzeczywiście zgubił jedyne dostępne źródło ognia.
- Alec Greyback
Re: Główna sala
Nie Lis 26, 2017 7:23 pm
To nadgorliwe słówko „dziękujemy” z ust Alyssy sprawiło, że Alec wzniósł oczy ku górze, nie kryjąc tego sekundowego… zniesmaczenia? Być może i się wywyższał, zwłaszcza kiedy wzrostowo miał tak ogromną przewagę. Ale pomimo tego, sposób w jaki go wychowano zawsze kazał patrzeć na innych z dozą nonszalancji i arogancji, więc to nie do niego powinna mieć pretensje, tylko do jego już dawno nieżyjących przodków. Nie zważał też na fakt, że rzeczywiście niegdyś Dziurawy Kocioł był miejscem pracy Meadowes. Doskonale pamiętał, jaki był wściekły, gdy oznajmiła mu, że została barmanką. Nie odzywał się do niej dobrych kilka dni, jednocześnie sam biorąc wolne w pracy i siedząc w tym najciemniejszym stoliku, z którego wbrew pozoru miał niesamowicie dobry widok na barek i samą obsługującą nachalnych klientów blondynkę. Nie do końca przypominał sobie moment, w którym wreszcie pozwalał jej w spokoju pracować, tylko co jakiś czas zaglądając do tego miejsca. Przez cały ten czas był tak chorobliwie o nią zazdrosny i nawet jeśli próbował to ukrywać – wychodziło mu to nędznie. Dlatego w tym momencie był cholernie szczęśliwy, że za tym samym barkiem stał ktoś zupełnie inny. Ktoś kto nijak go obchodził.
– Nie przyzwyczajaj się – wypowiedział z siebie to takim tonem głosu, jakby chciał ostudzić jej zapał i jednocześnie sprawić by ten irytująco podekscytowany głosik po prostu umilkł. Dla niego – ten wypad był wyjątkiem. Wyjątkiem, który nie miał się prędko powtórzyć. Ba, wręcz nigdzie! I tymi trzema słowami chciał jej to wyraźnie dać do zrozumienia, a potem… jedynie wzruszył ramionami, bo nie należał do osób, które lubią się powtarzać. A naleśniki z czekoladą nigdy nie miały być dla niego normalnym jedzeniem. Dlatego – co powoli wchodziło mu w nawyk – po raz kolejny wzniósł wysoko oczy, doskonale zdając sobie sprawę, że ta mała osóbka postanowiła sobie po prostu z niego pogrywać.
– Uważam, że jajka z bekonem byłyby dużo odpowiedniejsze dla naszego syna – odpowiedział tak cholernie protekcjonalnym tonem głosu, że zabrzmiał jak jakiś cholerny uczony, który najlepiej znał się na dzieciach i w ogóle zasadach żywieniowych. Jedynie błysk w czarnym oku zdradził jego prawdziwe intencje i Alec ostatecznie postanowił puścić Alyssie oczko, notabene nie mogąc się nadziwić, jak ślicznie wyglądała. Prawdopodobnie powinien jej to powiedzieć, ale czy te słowa przeszłyby mu przez gardło? Zwłaszcza w publicznym miejscu? Więc gdy zarzuciła mu bycie niezadowolonym, ponownie spoważniał, po raz któryś z kolei przewracając kieszenie spodni w celu znalezienia tej maleńkiej, a tak dla niego ważnej zapalniczki.
– Też byś była niezadowolona, jakbym pochował ci te twoje wszystkie morele – odparł takim samym tonem głosu, jednocześnie czując jakby Alyssa wymierzyła mu policzek samym stwierdzeniem, że przecież mogli wziąć na wynos. Rozchylił nieco usta, przez co papieros niemal z nich nie wypadł… Męczył się na darmo? Mogli wrócić do domu? Zacisnął więc mocno zęby, po czym pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Niedoczekanie twoje – odparł z satysfakcją, gdy jego palce wreszcie zacisnęły się na zapodzianej zapalniczce, która musiała mu wcześniej wypaść ze spodni i jeszcze przed chwilą leżała mu pod nogami. Greyback odpalił papierosa, którym po chwili się porządnie zaciągnął, a następnie wydmuchał powietrze bardziej do tyłu, nie chcąc dziewczynie dmuchać tytoniem prosto w twarz. Odchrząknął, wyprostowując się na krześle po czym rzucił:
–Jestem zajebiście szczęśliwy – być może tego typu słowa nie opuszczały ust Aleca, ale w tym momencie nie miał zamiaru tego przed nią ukrywać. Kochał ją, a teraz wszystko miało się udać. Wystarczyło tylko opuścić ten przeklęty Londyn i wyprowadzić się tam, gdzie ich nie znajdą. I niedługo po wypowiedzeniu tych słów, kelner wreszcie przyniósł im zamówienie.
– Nie przyzwyczajaj się – wypowiedział z siebie to takim tonem głosu, jakby chciał ostudzić jej zapał i jednocześnie sprawić by ten irytująco podekscytowany głosik po prostu umilkł. Dla niego – ten wypad był wyjątkiem. Wyjątkiem, który nie miał się prędko powtórzyć. Ba, wręcz nigdzie! I tymi trzema słowami chciał jej to wyraźnie dać do zrozumienia, a potem… jedynie wzruszył ramionami, bo nie należał do osób, które lubią się powtarzać. A naleśniki z czekoladą nigdy nie miały być dla niego normalnym jedzeniem. Dlatego – co powoli wchodziło mu w nawyk – po raz kolejny wzniósł wysoko oczy, doskonale zdając sobie sprawę, że ta mała osóbka postanowiła sobie po prostu z niego pogrywać.
– Uważam, że jajka z bekonem byłyby dużo odpowiedniejsze dla naszego syna – odpowiedział tak cholernie protekcjonalnym tonem głosu, że zabrzmiał jak jakiś cholerny uczony, który najlepiej znał się na dzieciach i w ogóle zasadach żywieniowych. Jedynie błysk w czarnym oku zdradził jego prawdziwe intencje i Alec ostatecznie postanowił puścić Alyssie oczko, notabene nie mogąc się nadziwić, jak ślicznie wyglądała. Prawdopodobnie powinien jej to powiedzieć, ale czy te słowa przeszłyby mu przez gardło? Zwłaszcza w publicznym miejscu? Więc gdy zarzuciła mu bycie niezadowolonym, ponownie spoważniał, po raz któryś z kolei przewracając kieszenie spodni w celu znalezienia tej maleńkiej, a tak dla niego ważnej zapalniczki.
– Też byś była niezadowolona, jakbym pochował ci te twoje wszystkie morele – odparł takim samym tonem głosu, jednocześnie czując jakby Alyssa wymierzyła mu policzek samym stwierdzeniem, że przecież mogli wziąć na wynos. Rozchylił nieco usta, przez co papieros niemal z nich nie wypadł… Męczył się na darmo? Mogli wrócić do domu? Zacisnął więc mocno zęby, po czym pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Niedoczekanie twoje – odparł z satysfakcją, gdy jego palce wreszcie zacisnęły się na zapodzianej zapalniczce, która musiała mu wcześniej wypaść ze spodni i jeszcze przed chwilą leżała mu pod nogami. Greyback odpalił papierosa, którym po chwili się porządnie zaciągnął, a następnie wydmuchał powietrze bardziej do tyłu, nie chcąc dziewczynie dmuchać tytoniem prosto w twarz. Odchrząknął, wyprostowując się na krześle po czym rzucił:
–Jestem zajebiście szczęśliwy – być może tego typu słowa nie opuszczały ust Aleca, ale w tym momencie nie miał zamiaru tego przed nią ukrywać. Kochał ją, a teraz wszystko miało się udać. Wystarczyło tylko opuścić ten przeklęty Londyn i wyprowadzić się tam, gdzie ich nie znajdą. I niedługo po wypowiedzeniu tych słów, kelner wreszcie przyniósł im zamówienie.
- Marjorie Greyback
Re: Główna sala
Nie Lis 26, 2017 8:09 pm
Nawet w momencie, w którym usłyszała od niego tak niezadowolenie brzmiące słowa, nie zamierzała zgodzić się z tym, że nie powinna przyzwyczajać się do podobnych wyjść. Prawdę mówiąc, miała na to swoje własne spojrzenie, swój punkt widzenia, którego nijak nie zamierzała zmienić. Z tego względu posłała Alecowi tylko mówiący sam za siebie uśmiech, planując już nawet to, co powinna zrobić, by ostatecznie postawić na swoim. Nie byli przecież skrajnie biedni, oboje pracowali i mogli od czasu do czasu pozwolić sobie na podobne spędzenie czasu. Kwestia przyzwyczajenia.
Mówiąc już zaś o nim, kolejne stwierdzenie mężczyzny nieco ją zaskoczyło, ponieważ zaledwie kilkanaście godzin wcześniej była święcie przekonana, że pogodzenie się z posiadaniem potomstwa nie szło mu zbyt dobrze. Później zaś powiedział jej to wszystko, uznając, że spała, a teraz...
- Albo córki... - Uzupełniła, unosząc przy tym jedną z brwi, jakby rzucała mu pewnego rodzaju wyzwanie. Skoro już powiedział to, co opuściło jego usta - i niezmiernie ją przy tym uszczęśliwiło, z czym nawet nie starała się kryć - mógł pójść o ten malutki kroczek dalej, przyznając, że nie byli przecież pewni. Prawdę mówiąc, nie czuła potrzeby poznawania płci Nargla, chociaż wiedziała, że teoretycznie mogłaby to zrobić. Pracowała przecież w Mungu i wiedziała co nieco o tym, jakimi środkami dysponowali uzdrowiciele. Dojście do tego, kim będzie dziecko, nie było niczym specjalnie trudnym ani wymagającym. Aczkolwiek nie zamierzała o tym mówić Alecowi, jeśli on sam nie postanowiłby jej spytać, co było raczej niezbyt prawdopodobne. Sama nie do końca wiedziała, dlaczego nie chciała tego robić, ale... Po prostu tak było i już. Wolała pozwolić mu napawać się myślą o pierworodnym synu, jedynie od czasu do czasu przypominając o prawdopodobieństwie posiadania pierworodnej córki, niżeli już na samym początku zepsuć im niespodziankę.
- Myślałeś już... - Zaczęła przy tym, odpowiadając mu uśmiechem i delikatnie ściskając jego dłoń, na której nadal trzymała palce. Nawet nie wiedział, jak bardzo cieszyła się z tak prostych i pozornie prozaicznych słów, jakie nawiązywały dla niej do akceptacji faktu, iż mieli mieć dziecko. Coraz bardziej zaczynała wierzyć w to, że miało być dobrze. Nie tak po prostu dobrze, a dobrze, jak najlepiej. Kląsnęła językiem o podniebienie, kontynuując cicho. - O imieniu? Twoja rodzina ma jakieś tradycje? - Nie chciała w końcu decydować o tym sama, zwłaszcza że jej część rodziny była całkowicie zwyczajna i nie występowały w niej żadne preferencje związane z nazywaniem dzieci. Spodziewając się za to, iż wspomniane zwyczaje mogły występować u Greybacków - o których nawykach, tak swoją drogą, nadal wiedziała dosyć niewiele, jak na żonę jednego z nich - Alyssa była dosyć skłonna do rozmowy... No, o ile nie zamierzał wyjechać z czymś specjalnie odjechanym w kosmos albo powiązanym na przykład z jej nie-świętej-pamięci teściem. Na to nie miała się zgodzić, ani w tym, ani w żadnym innym życiu.
- Morele nie powodują raka płuc. - Westchnęła pobłażliwie, nadal mając nadzieję, że ta jedna zapalniczka już nigdy się nie znajdzie, wszystkie inne nagle wyparują z tego świata, producenci zapałek splajtują przed końcem obiadu, zaklęcia wytwarzające ogień przestaną działać... Ogólnie rzecz biorąc, że stanie się cokolwiek, co sprawi, iż Alec wreszcie postanowi rzucić ten paskudny nałóg, przez który momentami aż nie lubiła przebywać w jego towarzystwie. Paradoksalnie, jednocześnie chcąc być przy nim jak najczęściej i najdłużej.
Tylko... Ten smród naprawdę jej nie pasował, nawet jeśli mężczyzna wydychał dym w innym kierunku, co i tak doprowadzało Alyssę do wywracania oczami. Ponadto, na jej nieszczęście, nawet przybywający kelner nie mógł z tym zbyt wiele zrobić. Prawdę mówiąc, nie odezwał się ani jednym słowem - najwyraźniej już nawykły do palenia w pomieszczeniu - kiedy podawał im zamówienie. Ku przykrości blondynki, nie odpowiedział także nic na jej podziękowanie, zwyczajnie odchodząc dosyć zdecydowanym krokiem. Najwyraźniej nie był zadowolony z obsługiwania tego stolika. Miała tylko nadzieję, że nie przełożyło się to na żadne specjalne dodatki w ich daniach.
Przed spróbowaniem swoich naleśników, przyjrzała się im dosyć badawczo, przypominając sobie o czymś jeszcze. Czymś, co powinna zrobić już na samym początku. Pochylając się ku swojej niedużej kopertowej torebeczce na magnes, otworzyła ją, wyciągając nieduże, prostokątne pudełeczko pokryte nieco wytartym czarnym zamszem. Puszczając dłoń Aleca, przesunęła pakunek po stole w stronę mężczyzny. Wyciągnęła to już rano, zamieniając łańcuszek starego białego pentagramu na bardziej męski skórzany rzemyk i zabierając wszystko ze sobą.
- To dla ciebie. - Powiedziała, przyglądając się Alecowi badawczo. Chciała zobaczyć jego reakcję. Nie sądziła bowiem, by spodziewał się jakichkolwiek ślubnych prezentów, zwłaszcza że cała ceremonia nie była zbyt normalna.
Mówiąc już zaś o nim, kolejne stwierdzenie mężczyzny nieco ją zaskoczyło, ponieważ zaledwie kilkanaście godzin wcześniej była święcie przekonana, że pogodzenie się z posiadaniem potomstwa nie szło mu zbyt dobrze. Później zaś powiedział jej to wszystko, uznając, że spała, a teraz...
- Albo córki... - Uzupełniła, unosząc przy tym jedną z brwi, jakby rzucała mu pewnego rodzaju wyzwanie. Skoro już powiedział to, co opuściło jego usta - i niezmiernie ją przy tym uszczęśliwiło, z czym nawet nie starała się kryć - mógł pójść o ten malutki kroczek dalej, przyznając, że nie byli przecież pewni. Prawdę mówiąc, nie czuła potrzeby poznawania płci Nargla, chociaż wiedziała, że teoretycznie mogłaby to zrobić. Pracowała przecież w Mungu i wiedziała co nieco o tym, jakimi środkami dysponowali uzdrowiciele. Dojście do tego, kim będzie dziecko, nie było niczym specjalnie trudnym ani wymagającym. Aczkolwiek nie zamierzała o tym mówić Alecowi, jeśli on sam nie postanowiłby jej spytać, co było raczej niezbyt prawdopodobne. Sama nie do końca wiedziała, dlaczego nie chciała tego robić, ale... Po prostu tak było i już. Wolała pozwolić mu napawać się myślą o pierworodnym synu, jedynie od czasu do czasu przypominając o prawdopodobieństwie posiadania pierworodnej córki, niżeli już na samym początku zepsuć im niespodziankę.
- Myślałeś już... - Zaczęła przy tym, odpowiadając mu uśmiechem i delikatnie ściskając jego dłoń, na której nadal trzymała palce. Nawet nie wiedział, jak bardzo cieszyła się z tak prostych i pozornie prozaicznych słów, jakie nawiązywały dla niej do akceptacji faktu, iż mieli mieć dziecko. Coraz bardziej zaczynała wierzyć w to, że miało być dobrze. Nie tak po prostu dobrze, a dobrze, jak najlepiej. Kląsnęła językiem o podniebienie, kontynuując cicho. - O imieniu? Twoja rodzina ma jakieś tradycje? - Nie chciała w końcu decydować o tym sama, zwłaszcza że jej część rodziny była całkowicie zwyczajna i nie występowały w niej żadne preferencje związane z nazywaniem dzieci. Spodziewając się za to, iż wspomniane zwyczaje mogły występować u Greybacków - o których nawykach, tak swoją drogą, nadal wiedziała dosyć niewiele, jak na żonę jednego z nich - Alyssa była dosyć skłonna do rozmowy... No, o ile nie zamierzał wyjechać z czymś specjalnie odjechanym w kosmos albo powiązanym na przykład z jej nie-świętej-pamięci teściem. Na to nie miała się zgodzić, ani w tym, ani w żadnym innym życiu.
- Morele nie powodują raka płuc. - Westchnęła pobłażliwie, nadal mając nadzieję, że ta jedna zapalniczka już nigdy się nie znajdzie, wszystkie inne nagle wyparują z tego świata, producenci zapałek splajtują przed końcem obiadu, zaklęcia wytwarzające ogień przestaną działać... Ogólnie rzecz biorąc, że stanie się cokolwiek, co sprawi, iż Alec wreszcie postanowi rzucić ten paskudny nałóg, przez który momentami aż nie lubiła przebywać w jego towarzystwie. Paradoksalnie, jednocześnie chcąc być przy nim jak najczęściej i najdłużej.
Tylko... Ten smród naprawdę jej nie pasował, nawet jeśli mężczyzna wydychał dym w innym kierunku, co i tak doprowadzało Alyssę do wywracania oczami. Ponadto, na jej nieszczęście, nawet przybywający kelner nie mógł z tym zbyt wiele zrobić. Prawdę mówiąc, nie odezwał się ani jednym słowem - najwyraźniej już nawykły do palenia w pomieszczeniu - kiedy podawał im zamówienie. Ku przykrości blondynki, nie odpowiedział także nic na jej podziękowanie, zwyczajnie odchodząc dosyć zdecydowanym krokiem. Najwyraźniej nie był zadowolony z obsługiwania tego stolika. Miała tylko nadzieję, że nie przełożyło się to na żadne specjalne dodatki w ich daniach.
Przed spróbowaniem swoich naleśników, przyjrzała się im dosyć badawczo, przypominając sobie o czymś jeszcze. Czymś, co powinna zrobić już na samym początku. Pochylając się ku swojej niedużej kopertowej torebeczce na magnes, otworzyła ją, wyciągając nieduże, prostokątne pudełeczko pokryte nieco wytartym czarnym zamszem. Puszczając dłoń Aleca, przesunęła pakunek po stole w stronę mężczyzny. Wyciągnęła to już rano, zamieniając łańcuszek starego białego pentagramu na bardziej męski skórzany rzemyk i zabierając wszystko ze sobą.
- To dla ciebie. - Powiedziała, przyglądając się Alecowi badawczo. Chciała zobaczyć jego reakcję. Nie sądziła bowiem, by spodziewał się jakichkolwiek ślubnych prezentów, zwłaszcza że cała ceremonia nie była zbyt normalna.
- Alec Greyback
Re: Główna sala
Nie Lis 26, 2017 8:42 pm
–Syn – poprawił ją z przedziwnym uporem w głosie, zupełnie jakby był w stu procentach pewien swojej racji. Nie wierzył w jakiekolwiek przesądy, że dziecko z nieczystego związku miało być płci żeńskiej. Szczerze mówiąc, już dawno nie patrzył na Alyssę pod kategoriami czystości krwi. Być może cały ten upór był spowodowany rodzinnymi tradycjami, ale w głębi swojego zimnego jak lód serca, Alec nie potrafił ukrywać tego, rosnącego – z dnia na dzień coraz bardziej – pragnienia posiadania pierworodnego syna. Sama myśl o tym, że już za kilka miesięcy mógłby rzeczywiście posiadać syna napawał go dziwną dumą. Tak, wciąż był niezadowolony z powodu zaliczonej wpadki, nie potrafił też do końca dopuścić do siebie tej myśli, ale ostatnio… coraz częściej przyłapywał się na dziwnej satysfakcji, że jednak do końca nie zawiódł. Jego dziecko miało urodzić się dopiero za kilka miesięcy i nawet jeśli miał mieszane uczucia, posiadanie syna… tak, był tego pewien. Wynagrodziłoby mu wszystko. Pytanie odnośnie imienia wprowadziło go w konsternację i natychmiastową powagę. Włoski wręcz zjeżyły mu się na karku w obawie, że być może ktoś może podsłuchać tą rozmowę. Było to niedorzeczne, biorąc pod uwagę umiejscowienie ich stolika, a jednak… znowu ten dziwny instynkt zawładnął jego ciałem. Chciał ich chronić, za wszelką cenę. Przez tych kilka sekund nawet poczuł złość do Alyssy, ale dość szybko to minęło – w przeciwieństwie do zdystansowania.
– Przeważnie – zaczął dość ostrożnie, z nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrując się w jej błękitne oczy – Imiona zawierają literę „r” – odchrząknął, siląc się na obojętność. Nie lubił mówić o swoich korzeniach. Choć wiedział, że powinien czuć niezwykłą dumę, nie potrafił jakoś tego okazywać.
– No wiesz… pochodzimy z północy – i wzruszył obojętnie ramionami, bo nie wiedział na ile powinien jej powiedzieć i na ile ją to w ogóle interesowało. Historia jego rodziny była niezwykle bogata, ale mała ilość przodków rzeczywiście zasługiwała na jakiekolwiek wspomnienie. Pytała jednak o imię, więc postanowił odpowiedzieć szczerze. – Myślałem o Benjenie.
Mimo wszystko zabrzmiał dość pewnie, chociaż nie wiedział czego spodziewać się z jej strony. Przez chwilę nawet żałował, że jego odpowiedź nie zabrzmiała: Meadowes, nie bądź niepoważna, z tym że… nie umiał nawet ukrywać faktu, że jego wszystkie myśli skupiały się teraz na jednym…
– Na coś trzeba umrzeć – bo trzeba było, zwłaszcza że czasy były niespokojne, a rak płuc nie brzmiał dla niego zbyt groźnie. Ba, było to coś tak odrealnionego… Aelc ponownie zaciągnął się papierosem, co mogło wręcz wyglądać, że chciał jej zrobić tym na złość. A potem kelner położył mu przed nosem talerz z kawałkiem nadzianego dynią steka, który wyglądał niezwykle dobrze. Zanim jednak postanowił spróbować specjału, upił z kufla ciemnego piwa, którego bąbelki paliły go w gardło – zupełnie jakby w trunku wznosiły się malutkie ogniki.
– Za co? – spytał wyraźnie zbity z pantałyku, wbijając nieufnie spojrzenie w położone pudełeczko. Na moment nawet zapomniał o jedzeniu, jedynie wznosząc wysoko brwi. Nie należał jednak do zbyt cierpliwych ludzi, toteż rozpakował prezent, po chwili obracając w palcach pentagram. Niemal od razu wyczuł, ze przedmiot był przesiąknięty magią i tym większa konsternacja malowała się na jego twarzy. Skąd? Jak? Czemu? Nie potrafił się nawet wysłowić, po prostu żądał tych cholernych wyjaśnień. Ostatecznie postanowił zaciągnąć się znowu papierosem, by po chwili zawahania przewiesić sobie otrzymany podarunek przez szyję.
– Skąd to masz? – było nowym, specjalnie utworzonym na potrzeby tej konwersacji, synonimem słowa dziękuję. Posłał jej kolejne natarczywe spojrzenie, by wreszcie dać sobie spokój i ukroić kawałek krwistego steka, którego włożył sobie do ust – uprzednio opierając zapalonego papierosa o popielniczkę.
– Przeważnie – zaczął dość ostrożnie, z nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrując się w jej błękitne oczy – Imiona zawierają literę „r” – odchrząknął, siląc się na obojętność. Nie lubił mówić o swoich korzeniach. Choć wiedział, że powinien czuć niezwykłą dumę, nie potrafił jakoś tego okazywać.
– No wiesz… pochodzimy z północy – i wzruszył obojętnie ramionami, bo nie wiedział na ile powinien jej powiedzieć i na ile ją to w ogóle interesowało. Historia jego rodziny była niezwykle bogata, ale mała ilość przodków rzeczywiście zasługiwała na jakiekolwiek wspomnienie. Pytała jednak o imię, więc postanowił odpowiedzieć szczerze. – Myślałem o Benjenie.
Mimo wszystko zabrzmiał dość pewnie, chociaż nie wiedział czego spodziewać się z jej strony. Przez chwilę nawet żałował, że jego odpowiedź nie zabrzmiała: Meadowes, nie bądź niepoważna, z tym że… nie umiał nawet ukrywać faktu, że jego wszystkie myśli skupiały się teraz na jednym…
– Na coś trzeba umrzeć – bo trzeba było, zwłaszcza że czasy były niespokojne, a rak płuc nie brzmiał dla niego zbyt groźnie. Ba, było to coś tak odrealnionego… Aelc ponownie zaciągnął się papierosem, co mogło wręcz wyglądać, że chciał jej zrobić tym na złość. A potem kelner położył mu przed nosem talerz z kawałkiem nadzianego dynią steka, który wyglądał niezwykle dobrze. Zanim jednak postanowił spróbować specjału, upił z kufla ciemnego piwa, którego bąbelki paliły go w gardło – zupełnie jakby w trunku wznosiły się malutkie ogniki.
– Za co? – spytał wyraźnie zbity z pantałyku, wbijając nieufnie spojrzenie w położone pudełeczko. Na moment nawet zapomniał o jedzeniu, jedynie wznosząc wysoko brwi. Nie należał jednak do zbyt cierpliwych ludzi, toteż rozpakował prezent, po chwili obracając w palcach pentagram. Niemal od razu wyczuł, ze przedmiot był przesiąknięty magią i tym większa konsternacja malowała się na jego twarzy. Skąd? Jak? Czemu? Nie potrafił się nawet wysłowić, po prostu żądał tych cholernych wyjaśnień. Ostatecznie postanowił zaciągnąć się znowu papierosem, by po chwili zawahania przewiesić sobie otrzymany podarunek przez szyję.
– Skąd to masz? – było nowym, specjalnie utworzonym na potrzeby tej konwersacji, synonimem słowa dziękuję. Posłał jej kolejne natarczywe spojrzenie, by wreszcie dać sobie spokój i ukroić kawałek krwistego steka, którego włożył sobie do ust – uprzednio opierając zapalonego papierosa o popielniczkę.
- Marjorie Greyback
Re: Główna sala
Nie Lis 26, 2017 9:39 pm
- Dlaczego nie ona? - Spytała prawie natychmiast, nawet nie zastanawiając się nad tym zbyt długo. Prawdę mówiąc, nie rozumiała jego stanowiska, przy którym tak straszliwie się upierał. Owszem, dosyć dobrze wiedziała, że dla większości mężczyzn posiadanie syna było pewnego rodzaju życiowym sukcesem, a fakt, iż miał on jeszcze być pierworodnym synem robił z tego już całkowity kosmos... Ale osobiście nie miałaby nic przeciwko córce. Mogła sobie wyobrazić, jakby to wyglądało i ta wizja była dla niej nadzwyczaj miła. Poza tym, przecież sama była kobietą i to nad wyraz lubującą się w typowo damskich czynnościach. Plecenie warkoczyków czy dobieranie ubranek z pewnością byłoby dla niej wspaniałym zajęciem.
Jednocześnie jednak nie wykluczała też posiadania chłopca, którego pewnie ostatecznie przyjęłaby z równym ciepłem. To nie miało aż takiego znaczenia, a Alec zdawał się z tego robić olbrzymią sprawę. Miała tylko nadzieję, że chociaż z imieniem dojdą do porozumienia, nawet jeśli przewidywała, że miał jej podawać same męskie. Z tym mogła mu odpuścić, w końcu to były tylko plany. Poza tym naprawdę chciała usłyszeć coś więcej o tradycjach rodu, do którego weszła, a to była wręcz idealna okazja do wyciągnięcia kilku informacji z Aleca.
- Jesteś tego najlepszym przykładem, Allectusie. - Stwierdziła rozbawiona, śmiejąc się pod nosem i unosząc wyżej jeden kącik ust. - Gdzie zgubiłeś swoje r? - Pytając, mimowolnie zastanowiła się przy tym nad znanymi sobie imionami, które faktycznie zawierałyby wspomnianą literę i brzmiałyby jednocześnie dostatecznie szlachecko, jednakże nic takiego nie wpadło Alyssie do głowy. A przynajmniej nic, co dosyć mocno by jej się podobało. Zdecydowanie wolała przecież uniknąć twardych, nieprzyjemnie brzmiących i wydumanych imion. Prócz tego, nie znała także zbyt wielu pasujących do ludzi północy, o których wspomniał mężczyzna.
- Nie wiedziałam. Mało mi o tym mówisz, a to... Ciekawe? Tak sądzę. Nie przeszkadzałoby mi, gdybyś był... No, wiesz, bardziej gadatliwy. - Pragnęła zauważyć, dając mu po tym ponownie dojść do głosu, ponieważ - bądź co bądź - była dosyć mocno zaciekawiona, na co wpadł w swoich ewentualnych rozmyślaniach. A gdy już wypowiedział potencjalne imię, zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym, czy gwar panujący w Dziurawym Kotle nie wpłynął na to, że źle je usłyszała. Ta wersja brzmiała jej bowiem dosyć... Orientalnie.
- Masz na myśli Benjamina? - Unosząc brwi, posłała Alecowi pytające spojrzenie, po czym dopowiedziała. - Naprawdę nie myślisz o damskich, co? - Owszem, być może z początku nie zamierzała zwracać mu na to uwagi, jednakże nie mogła się przed tym powstrzymać, gdy już usłyszała jedyną prawilną odpowiedź. Nie zrobiła tego jednak w sposób, który mógłby wskazywać na jakiekolwiek wyrzuty. Wręcz przeciwnie, była tym dosyć mocno rozbawiona, bo - z dwojga złego - mając wybór pomiędzy irytowaniem się na jego męską męskość a chichotaniem z powodu tego podejścia, wolała już wybrać łagodniejszą i bardziej przyjemną dla nich obojga opcję. Zwłaszcza że mieli dostatecznie dużo innych powodów do poróżnienia się. Na przykład w związku z jego nieustannym popalaniem.
- Na przykład na, um, może starość? Czy to brzmi zbyt boleśnie? - Nie zamierzała być zbyt mocno sarkastyczna, bo nie leżało to w jej naturze, aczkolwiek nie potrafiła ukryć, że tekst o umieraniu na coś uważała za naprawdę słaby. Byli jeszcze młodzi, mieli przed sobą praktycznie całe życie, wspólną przyszłość, dziecko w drodze, a on odpowiadał jej w taki sposób. Co miała zrobić, jak nie odwdzięczyć mu się równie twórczym tekstem, jednocześnie kręcąc głową z politowaniem i postanawiając po prostu pozostawić ten temat na później, skoro kelner już dostarczył im ciepłe zamówienie. Być może jej naleśniki nawet na zimno miały być przepyszne, ale raczej nie sądziła, by Alec był zadowolony z lodowatego steku. Za dobrze go znała.
- To dla ciebie. - Dlatego zresztą powtórzyła spokojnie, nadal mu się przyglądając. - Zazwyczaj to inni ludzie przynoszą prezenty, ale skoro jesteśmy sami... - To mówiąc, puściła mu oczko, a potem tak po prostu czekała na jego reakcję. I gdy otworzył pakunek, przyglądając mu się tak nieufnie, a potem obracając wisiorek w palcach, ledwo powstrzymała śmiech. Bawiło ją to, w jaki sposób patrzył na prezent od niej. Zupełnie tak, jakby zamierzała dać mu tam bombę... Dopiero jego podejrzliwe pytanie sprawiło, że postanowiła otworzyć usta, wyjaśniając powoli.
- Zdobyłam to w... Naprawdę dziwnym miejscu, prawdę mówiąc. I z początku nie byłam pewna, co to tak właściwie jest, dlatego... - Pogrążając się w dosyć mglistym wspomnieniu, zmarszczyła nos. - Z tego powodu pojawiłam się u Borgina i Burkesa, ale wtedy... Wolałam uniknąć konfrontacji. - Westchnęła, wzruszając nieznacznie ramionami i dodając. - Chcesz spróbować naleśnika? - Wiedziała, że miał swój stek, w który zdążył już się wkroić, ale mimo to wolała zapytać. A nuż miał ochotę spróbować czegoś innego od tego, w co się wgryzał.
Jednocześnie jednak nie wykluczała też posiadania chłopca, którego pewnie ostatecznie przyjęłaby z równym ciepłem. To nie miało aż takiego znaczenia, a Alec zdawał się z tego robić olbrzymią sprawę. Miała tylko nadzieję, że chociaż z imieniem dojdą do porozumienia, nawet jeśli przewidywała, że miał jej podawać same męskie. Z tym mogła mu odpuścić, w końcu to były tylko plany. Poza tym naprawdę chciała usłyszeć coś więcej o tradycjach rodu, do którego weszła, a to była wręcz idealna okazja do wyciągnięcia kilku informacji z Aleca.
- Jesteś tego najlepszym przykładem, Allectusie. - Stwierdziła rozbawiona, śmiejąc się pod nosem i unosząc wyżej jeden kącik ust. - Gdzie zgubiłeś swoje r? - Pytając, mimowolnie zastanowiła się przy tym nad znanymi sobie imionami, które faktycznie zawierałyby wspomnianą literę i brzmiałyby jednocześnie dostatecznie szlachecko, jednakże nic takiego nie wpadło Alyssie do głowy. A przynajmniej nic, co dosyć mocno by jej się podobało. Zdecydowanie wolała przecież uniknąć twardych, nieprzyjemnie brzmiących i wydumanych imion. Prócz tego, nie znała także zbyt wielu pasujących do ludzi północy, o których wspomniał mężczyzna.
- Nie wiedziałam. Mało mi o tym mówisz, a to... Ciekawe? Tak sądzę. Nie przeszkadzałoby mi, gdybyś był... No, wiesz, bardziej gadatliwy. - Pragnęła zauważyć, dając mu po tym ponownie dojść do głosu, ponieważ - bądź co bądź - była dosyć mocno zaciekawiona, na co wpadł w swoich ewentualnych rozmyślaniach. A gdy już wypowiedział potencjalne imię, zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym, czy gwar panujący w Dziurawym Kotle nie wpłynął na to, że źle je usłyszała. Ta wersja brzmiała jej bowiem dosyć... Orientalnie.
- Masz na myśli Benjamina? - Unosząc brwi, posłała Alecowi pytające spojrzenie, po czym dopowiedziała. - Naprawdę nie myślisz o damskich, co? - Owszem, być może z początku nie zamierzała zwracać mu na to uwagi, jednakże nie mogła się przed tym powstrzymać, gdy już usłyszała jedyną prawilną odpowiedź. Nie zrobiła tego jednak w sposób, który mógłby wskazywać na jakiekolwiek wyrzuty. Wręcz przeciwnie, była tym dosyć mocno rozbawiona, bo - z dwojga złego - mając wybór pomiędzy irytowaniem się na jego męską męskość a chichotaniem z powodu tego podejścia, wolała już wybrać łagodniejszą i bardziej przyjemną dla nich obojga opcję. Zwłaszcza że mieli dostatecznie dużo innych powodów do poróżnienia się. Na przykład w związku z jego nieustannym popalaniem.
- Na przykład na, um, może starość? Czy to brzmi zbyt boleśnie? - Nie zamierzała być zbyt mocno sarkastyczna, bo nie leżało to w jej naturze, aczkolwiek nie potrafiła ukryć, że tekst o umieraniu na coś uważała za naprawdę słaby. Byli jeszcze młodzi, mieli przed sobą praktycznie całe życie, wspólną przyszłość, dziecko w drodze, a on odpowiadał jej w taki sposób. Co miała zrobić, jak nie odwdzięczyć mu się równie twórczym tekstem, jednocześnie kręcąc głową z politowaniem i postanawiając po prostu pozostawić ten temat na później, skoro kelner już dostarczył im ciepłe zamówienie. Być może jej naleśniki nawet na zimno miały być przepyszne, ale raczej nie sądziła, by Alec był zadowolony z lodowatego steku. Za dobrze go znała.
- To dla ciebie. - Dlatego zresztą powtórzyła spokojnie, nadal mu się przyglądając. - Zazwyczaj to inni ludzie przynoszą prezenty, ale skoro jesteśmy sami... - To mówiąc, puściła mu oczko, a potem tak po prostu czekała na jego reakcję. I gdy otworzył pakunek, przyglądając mu się tak nieufnie, a potem obracając wisiorek w palcach, ledwo powstrzymała śmiech. Bawiło ją to, w jaki sposób patrzył na prezent od niej. Zupełnie tak, jakby zamierzała dać mu tam bombę... Dopiero jego podejrzliwe pytanie sprawiło, że postanowiła otworzyć usta, wyjaśniając powoli.
- Zdobyłam to w... Naprawdę dziwnym miejscu, prawdę mówiąc. I z początku nie byłam pewna, co to tak właściwie jest, dlatego... - Pogrążając się w dosyć mglistym wspomnieniu, zmarszczyła nos. - Z tego powodu pojawiłam się u Borgina i Burkesa, ale wtedy... Wolałam uniknąć konfrontacji. - Westchnęła, wzruszając nieznacznie ramionami i dodając. - Chcesz spróbować naleśnika? - Wiedziała, że miał swój stek, w który zdążył już się wkroić, ale mimo to wolała zapytać. A nuż miał ochotę spróbować czegoś innego od tego, w co się wgryzał.
- Alec Greyback
Re: Główna sala
Sro Lis 29, 2017 8:22 pm
By nie urazić jej kobiecej dumy po prostu nie odpowiedział na jej pytanie, jedynie wymownie wzruszając ramionami. Nawet jeśli zrobiłby jej wykład o powodach, dla których posiadanie pierworodnego syna było dla niego aż tak ważne – Alyssa wciąż upierałaby się przy swoim, wyrzucając mu, że córka nie jest aż taka zła. Dlatego też postanowił przemilczeć ten temat, wracając do jedzenia pysznego, krwistego steka, którego dyniowe nadzienie rozpływało się w ustach. Co prawda samo jedzenie mogłoby być sporządzone dużo lepiej, biorąc pod uwagę, że mięso było po prostu zimne i zdecydowanie przesolone, natomiast biorąc pod uwagę to, jak się wychowywał nauczyło go szanować jakiekolwiek pożywienie – do którego zdecydowanie nie zaliczały się naleśniki. Obiad miał być pożywny i konkretny, nic dziwnego, że Meadowes była tak chuda skoro jedyne co jadła to naleśniki z czekoladą i suszone morele.
– Cóż… – przeciągnął z nikłym uśmiechem na ustach, tak jakby będąc rozbawiony jej uwagą. Nim jednak odpowiedział, upił łyk swojego ciemnego piwa, które przyjemnie paliło go w gardle.
– Dostałem imię po jednym z dziadków. Allectus I Greyback, mogłaś o nim słyszeć, przemądrzała Krukonko – i puścił jej oczko, doskonale wiedząc jak wielkim prymusem była w szkole i przypominając sobie, jak udzielała mu paru korepetycji, które swoją drogą nie skończyły się najlepiej… – No wiesz… – odchrząknął, odwracając wzrok od jej twarzy – Otrzymał Order Merlina napisał książkę o prawidłowym rzucaniu uroku…? – zakończył z niemym zawahaniem, jednocześnie unosząc prawą brew ku górze, zupełnie jakby chciał upewnić się, że rzeczywiście o nim nie słyszała. Alec raczej nie lubił się chwalić dumą swojego rodu, a najlepszym przykładem był sam fakt, że nie przedstawiał się jako Allectus, a po prostu Alec.
– Benjen – poprawił ją automatycznie, by po chwili nawet i zdecydować się przesylabować wspomniane imię: – Ben – jen – położył też znaczący nacisk na ostatnią część imienia. I choć to imię miało dla jego rodziny sentymentalne znaczenie, nie mógł się oprzeć pokusie stwierdzenia, że Benjamin również do niego przemawiał. Natomiast, gdy zadała mu to drażliwe pytanie, nie mógł jej dłużej ignorować i postanowił to załatwić najbardziej drastycznym sposobem:
– Meadowes… – zaczął, odkładając sztućce na talarze i jednocześnie rozmasowując sobie skronie –… nie, nie myślę o dziewczęcych imionach – ty też nie powinnaś. To zawsze będzie chłopiec. Po prostu… pogódź się z tym.
I zacisnął usta w cienką linijkę, jednocześnie posyłając jej ostatnie spojrzenie, którym chciał sprawdzić czy rzeczywiście zrozumiała to przesłanie, a potem… po prostu wrócił do konsumowania swojego lodowatego już jedzenia, którego kolejne kawałki lądowały między jego zębami.
– Myślę, że jesteś po prostu zazdrosna, Meadowes – i w przerwie między jedzenie pociągnął łyka piwa, którego doprawił również jednym zaciągnięciem się odłożonym wcześniej papierosem. Sam nawet nie wiedział, czy zrobił to bardziej jej na złość, czy rzeczywiście miał takie potrzeby. Ale jedno było pewne – nie mógł już zdzierżyć tego narzekania na jego palenie lub niepalenie. Takiego go poślubiła i nie miał zamiaru tego zmieniać. Nie dla niej, nie dla dziecka, nie dla nikogo. Jego płuca, jego sprawa. Natomiast samą wzmiankę o prezentach skwitował niezręcznym milczeniem, nawet nie obdarzając Alyssy wzrokiem. Nie, nie miał nic dla niej. Czy było mu z tego powodu głupio? Może trochę, po prostu… nie spodziewał się tego po niej. Suchość w ustach – niemal od razu załagodził porządnym łykiem piwa, intensywnie myśląc i główkując. Czy powinien jej dać jakiś prezent? Ostatecznie jednak jego rozmyślania zostały przerwane (chwała Merlinowi bo dochodził do coraz to głupszych wniosków).
– Zdajesz sobie sprawę, że to mogło być przeklęte? – być może nie powinien zabrzmieć aż tak surowo, jednak... nie potrafił zrozumieć jej lekkomyślności. Przecież mogło jej się coś stać, mogło ją to zabić, na brodę Merlina. Więc gdy zapytała go o chęć skosztowania naleśnika – jedynie zgromił ją wzrokiem.
– Cóż… – przeciągnął z nikłym uśmiechem na ustach, tak jakby będąc rozbawiony jej uwagą. Nim jednak odpowiedział, upił łyk swojego ciemnego piwa, które przyjemnie paliło go w gardle.
– Dostałem imię po jednym z dziadków. Allectus I Greyback, mogłaś o nim słyszeć, przemądrzała Krukonko – i puścił jej oczko, doskonale wiedząc jak wielkim prymusem była w szkole i przypominając sobie, jak udzielała mu paru korepetycji, które swoją drogą nie skończyły się najlepiej… – No wiesz… – odchrząknął, odwracając wzrok od jej twarzy – Otrzymał Order Merlina napisał książkę o prawidłowym rzucaniu uroku…? – zakończył z niemym zawahaniem, jednocześnie unosząc prawą brew ku górze, zupełnie jakby chciał upewnić się, że rzeczywiście o nim nie słyszała. Alec raczej nie lubił się chwalić dumą swojego rodu, a najlepszym przykładem był sam fakt, że nie przedstawiał się jako Allectus, a po prostu Alec.
– Benjen – poprawił ją automatycznie, by po chwili nawet i zdecydować się przesylabować wspomniane imię: – Ben – jen – położył też znaczący nacisk na ostatnią część imienia. I choć to imię miało dla jego rodziny sentymentalne znaczenie, nie mógł się oprzeć pokusie stwierdzenia, że Benjamin również do niego przemawiał. Natomiast, gdy zadała mu to drażliwe pytanie, nie mógł jej dłużej ignorować i postanowił to załatwić najbardziej drastycznym sposobem:
– Meadowes… – zaczął, odkładając sztućce na talarze i jednocześnie rozmasowując sobie skronie –… nie, nie myślę o dziewczęcych imionach – ty też nie powinnaś. To zawsze będzie chłopiec. Po prostu… pogódź się z tym.
I zacisnął usta w cienką linijkę, jednocześnie posyłając jej ostatnie spojrzenie, którym chciał sprawdzić czy rzeczywiście zrozumiała to przesłanie, a potem… po prostu wrócił do konsumowania swojego lodowatego już jedzenia, którego kolejne kawałki lądowały między jego zębami.
– Myślę, że jesteś po prostu zazdrosna, Meadowes – i w przerwie między jedzenie pociągnął łyka piwa, którego doprawił również jednym zaciągnięciem się odłożonym wcześniej papierosem. Sam nawet nie wiedział, czy zrobił to bardziej jej na złość, czy rzeczywiście miał takie potrzeby. Ale jedno było pewne – nie mógł już zdzierżyć tego narzekania na jego palenie lub niepalenie. Takiego go poślubiła i nie miał zamiaru tego zmieniać. Nie dla niej, nie dla dziecka, nie dla nikogo. Jego płuca, jego sprawa. Natomiast samą wzmiankę o prezentach skwitował niezręcznym milczeniem, nawet nie obdarzając Alyssy wzrokiem. Nie, nie miał nic dla niej. Czy było mu z tego powodu głupio? Może trochę, po prostu… nie spodziewał się tego po niej. Suchość w ustach – niemal od razu załagodził porządnym łykiem piwa, intensywnie myśląc i główkując. Czy powinien jej dać jakiś prezent? Ostatecznie jednak jego rozmyślania zostały przerwane (chwała Merlinowi bo dochodził do coraz to głupszych wniosków).
– Zdajesz sobie sprawę, że to mogło być przeklęte? – być może nie powinien zabrzmieć aż tak surowo, jednak... nie potrafił zrozumieć jej lekkomyślności. Przecież mogło jej się coś stać, mogło ją to zabić, na brodę Merlina. Więc gdy zapytała go o chęć skosztowania naleśnika – jedynie zgromił ją wzrokiem.
- Marjorie Greyback
Re: Główna sala
Sro Lis 29, 2017 9:27 pm
Nie przepadała za tym, gdy obdarzał ją podobnymi reakcjami, a przynajmniej tak lubiła sobie mówić, żeby zachować chociaż trochę dumy, którą raczej powinna mieć. Prawdopodobnie nie powinna przyznawać, że jej uśmiech stawał się przy tym pobłażliwy, wręcz nieco rozczulony, a spojrzenie łagodniało. Wbrew wszystkiemu, nie umiała się tak autentycznie obrazić, nie na Aleca i nie z powodu podobnego temu, który obecnie znajdował się na tapecie. Owszem, nie rozumiała tego podejścia, owszem, chciała mieć córkę albo syna - niekoniecznie pierworodne potomstwo prawilnej płci - owszem, wywracała oczami czy wzdychała teatralnie na ten alecowy upór, ale... Czy była o to zła? Nie. Dlatego w milczeniu pokręciła głową, uznając ten temat za zakończony do czasu. Dokładniej rzecz biorąc, najprawdopodobniej do następnej rozmowy.
I choć teoretycznie mieli jeszcze całe multum czasu, dyskusja o imieniu dziecka wydawała jej się całkiem wskazana i przy tym dosyć naturalna. Zwłaszcza że Alyssa tak naprawdę weszła do rodziny, o której wiedziała bardzo niewiele. Praktycznie rzecz biorąc, wyłącznie tyle, ile dowiedziała się o człowieku będącym teraz już jej mężem i jego najbliższym gronie. Chciała wiedzieć więcej, począwszy od takich drobiazgów, jak tradycje rodowe, poprzez inne informacje. To zaś była dosyć odpowiednia chwila, jako że Alec czuł się zajebiście szczęśliwy, miał swój kawał mięsa, papierosa i piwo, i raczej nie zamierzał wzbraniać się przed dyskusją. Z tego względu dała mu mówić, nawet jeśli kojarzyła osobę, o której mogła słyszeć. Nie była aż taką ignorantką w tym temacie.
- Ale nadal nie ma w nim r - Wspomniała, wyraźnie podejmując jego gierkę i unosząc przy tym już obie brwi. - W drugim też go nie masz. - Tak, było dosyć jasne, że go tym zaczepiała, starając się wciągnąć w dalszą rozmowę o przodkach i reszcie rodziny, choć o swojej raczej nie zamierzała mówić. Merlinem a prawdą, praktycznie nigdy tego nie robiła. Nie chwaliła się korzeniami - ani czystej krwi, ani mugolskimi - tak samo jak nie obchodziła własnych urodzin czy nie jadała świątecznych obiadów w gronie krewnych ani nie wymieniała się z nimi prezentami z jakiejkolwiek oficjalnej okazji. O innych uwielbiała słuchać, ale nie przepadała za dzieleniem się swoimi doświadczeniami. Przynajmniej niezbyt często i w większości przypadków.
- Benjen? - Powtórzyła za Greybackiem, marszcząc nieco nos i zastanawiając się, jakaż to znowu historia była związana z tym konkretnym imieniem. Jakaś w końcu musiała być. - Co to jest w ogóle za imię? - Spytała zatem dosyć ostrożnie, przypatrując się Alecowi. Nie, mimo szczerych chęci, nie pasowała jej ta wersja. Być może była w stanie się do niej przekonać, aczkolwiek na ten moment zdecydowanie szło to w kierunku nieee i stwierdzenia, że o ile Benjamina uznawała za śliczne imię, o tyle Benjena raczej nie widziała. Nie u swojego dziecka. Nie mówiąc już nic o tym, że...
- Tak, Greyback, to może być dziewczynka. Szczerze mówiąc, zawsze chciałam mieć córkę. Cassandrę? Cordelię? Felicię? Nic na to nie poradzę. - To mówiąc, posłała mu dosyć zadziorne spojrzenie, zdecydowanie nie rozumiejąc tego jego przesłania. Mógł sobie mówić to, co chciał, ale... Cóż, nie miał aż takiej siły przekonywania, tym bardziej już przebicia. Mógł sobie meadowesić ile chciał. Zarówno w tym temacie, jak i w sprawie palenia.
- Poza tym, nie jestem już Meadowes, pamiętasz? - Profilaktycznie postanowiła mu to uświadomić, powoli zabierając się za krojenie stygnącego naleśnika z owocami, czekoladą i naprawdę sporą ilością bitej śmietany. Zgłodniała przez to wszystko, a jej jedzenie wyglądało tak apetycznie... Choć wpierw chciała zająć się czymś innym, nie spodziewając się, że doprowadzi ją to do zarumienienia się ze wstydu, gdy wypadało jej przyznać, iż... Cóż...
- Wiedziałam i chciałam to sprawdzić, ale u kogoś innego. Co miałam zrobić? Byłam przekonana, że i tak mnie wyrzucisz... - Przyznała dosyć niechętnie, nie spoglądając już na Aleca, tylko bawiąc się brzegiem chusteczki. - Sprawdziłam to kilkoma podstawowymi zaklęciami i u siebie w pracy. Wiem, że to nie specjalistyczny osąd, ale... Nie chciałam konfrontacji. Gdyby nie Ezra wtedy, nigdy bym nie przyszła... Ale nie żałuję. Kocham cię.
I choć teoretycznie mieli jeszcze całe multum czasu, dyskusja o imieniu dziecka wydawała jej się całkiem wskazana i przy tym dosyć naturalna. Zwłaszcza że Alyssa tak naprawdę weszła do rodziny, o której wiedziała bardzo niewiele. Praktycznie rzecz biorąc, wyłącznie tyle, ile dowiedziała się o człowieku będącym teraz już jej mężem i jego najbliższym gronie. Chciała wiedzieć więcej, począwszy od takich drobiazgów, jak tradycje rodowe, poprzez inne informacje. To zaś była dosyć odpowiednia chwila, jako że Alec czuł się zajebiście szczęśliwy, miał swój kawał mięsa, papierosa i piwo, i raczej nie zamierzał wzbraniać się przed dyskusją. Z tego względu dała mu mówić, nawet jeśli kojarzyła osobę, o której mogła słyszeć. Nie była aż taką ignorantką w tym temacie.
- Ale nadal nie ma w nim r - Wspomniała, wyraźnie podejmując jego gierkę i unosząc przy tym już obie brwi. - W drugim też go nie masz. - Tak, było dosyć jasne, że go tym zaczepiała, starając się wciągnąć w dalszą rozmowę o przodkach i reszcie rodziny, choć o swojej raczej nie zamierzała mówić. Merlinem a prawdą, praktycznie nigdy tego nie robiła. Nie chwaliła się korzeniami - ani czystej krwi, ani mugolskimi - tak samo jak nie obchodziła własnych urodzin czy nie jadała świątecznych obiadów w gronie krewnych ani nie wymieniała się z nimi prezentami z jakiejkolwiek oficjalnej okazji. O innych uwielbiała słuchać, ale nie przepadała za dzieleniem się swoimi doświadczeniami. Przynajmniej niezbyt często i w większości przypadków.
- Benjen? - Powtórzyła za Greybackiem, marszcząc nieco nos i zastanawiając się, jakaż to znowu historia była związana z tym konkretnym imieniem. Jakaś w końcu musiała być. - Co to jest w ogóle za imię? - Spytała zatem dosyć ostrożnie, przypatrując się Alecowi. Nie, mimo szczerych chęci, nie pasowała jej ta wersja. Być może była w stanie się do niej przekonać, aczkolwiek na ten moment zdecydowanie szło to w kierunku nieee i stwierdzenia, że o ile Benjamina uznawała za śliczne imię, o tyle Benjena raczej nie widziała. Nie u swojego dziecka. Nie mówiąc już nic o tym, że...
- Tak, Greyback, to może być dziewczynka. Szczerze mówiąc, zawsze chciałam mieć córkę. Cassandrę? Cordelię? Felicię? Nic na to nie poradzę. - To mówiąc, posłała mu dosyć zadziorne spojrzenie, zdecydowanie nie rozumiejąc tego jego przesłania. Mógł sobie mówić to, co chciał, ale... Cóż, nie miał aż takiej siły przekonywania, tym bardziej już przebicia. Mógł sobie meadowesić ile chciał. Zarówno w tym temacie, jak i w sprawie palenia.
- Poza tym, nie jestem już Meadowes, pamiętasz? - Profilaktycznie postanowiła mu to uświadomić, powoli zabierając się za krojenie stygnącego naleśnika z owocami, czekoladą i naprawdę sporą ilością bitej śmietany. Zgłodniała przez to wszystko, a jej jedzenie wyglądało tak apetycznie... Choć wpierw chciała zająć się czymś innym, nie spodziewając się, że doprowadzi ją to do zarumienienia się ze wstydu, gdy wypadało jej przyznać, iż... Cóż...
- Wiedziałam i chciałam to sprawdzić, ale u kogoś innego. Co miałam zrobić? Byłam przekonana, że i tak mnie wyrzucisz... - Przyznała dosyć niechętnie, nie spoglądając już na Aleca, tylko bawiąc się brzegiem chusteczki. - Sprawdziłam to kilkoma podstawowymi zaklęciami i u siebie w pracy. Wiem, że to nie specjalistyczny osąd, ale... Nie chciałam konfrontacji. Gdyby nie Ezra wtedy, nigdy bym nie przyszła... Ale nie żałuję. Kocham cię.
- Alec Greyback
Re: Główna sala
Czw Lis 30, 2017 8:04 pm
– Nie każde imię ma literę r – westchnął z wyraźnym zniecierpliwieniem, kręcąc przy tym głową. W pewnym sensie odechciało mu się już nawet wchodzenia w takie szczegóły, a sam temat zaczął go coraz bardziej drażnić… Miał wrażenie, że Alyssie jakby umyka ten najważniejszy punkt. Tak, zarówno Camden jak i Allectus nie mieli w sobie litery „r”, ale to były wyjątki. Które – notabene stanowiły jakiś mały odsetek tego typu imion. Alec odchylił maksymalnie głowę do tyłu, wbijając wzrok w sufit i jednocześnie zaplatając ręce na karku. W tej pozycji wyglądał jak jakiś cholerny mędrzec-myśliciel, który wyjątkowo wiele przeżył w swoim życiu i, który właśnie szykował się do wygłoszenia wykładu…
– Są wyjątki, Meadowes. Praktycznie wszystkie imiona posiadają literę „r”, ale… – i wzruszył obojętnie ramionami, wciąż nie odwracając wzroku z sufitu, który musiał przepuszczać bardzo dużo wody. Wilgoć była widoczna na pierwszy rzut oka i nie można jej było pomylić z niczym innym – zwłaszcza, że w jego mieszkaniu miał z nią styczność na co dzień. Wracając jednak do tematu – nie potrafił wytłumaczyć tych odstępstw od reguły, nie czytał w myślach swoich zmarłych przodków.
– Brandt, Fenrir, Cadeyrn, Aaron, Averill, Bjorg, Bertram, Jarl, Vern… – zaczął wymieniać te imiona, które przyszły mu do głowy, a które miały jakieś specjalne miejsce w drzewie genealogicznym. Czy poczuł się urażony jej komentarzem, dotyczącym zaproponowanego imienia? Nie był tego pewien, po prostu czuł się nieco zmieszany. Tak, czy siak postanowił wreszcie wyprostować się i przenieść swoje ciemne oczy na jej łagodną, delikatną twarzyczkę. Nie wyjaśnił, skąd przyszło mu do głowy to imię, jedynie – po raz kolejny wzruszył ramionami. Nie był dobrym mówcą, a historie o przodku, który przywrócił świetność nazwisku Greyback, pozostając przy tym niezwykle szanowanym człowiekiem były aż nadto ckliwe. Być może – jego syn faktycznie nie powinien nosić takiego imienia…
– Niemożliwe, Meadowes. Dziewięćdziesiąt procent naszych potomków to mężczyźni. I szczerze? – z premedytacją nachylił się nad stołem, by przyjrzeć jej się jeszcze lepiej i jednocześnie wyrzuć kolejne słowa – ot, prosto w twarz. – Nie zdziwię się, jak nigdy nie będziemy mieli córki. Dlatego, zaoszczędź trochę czasu i zapomnij o damskich imionach – po czym z niezwykłą satysfakcją wrócił do jedzenia, jedynie kącikiem ust uśmiechając się na jej uwagę, dotyczącą imienia. Nie, nie zapomniał, a jednak… Meadowes miała zawsze dla niego pozostać Meadowes. Nieważne jak bardzo uszczęśliwiał go fakt, gdy go poprawiała. Nie spodziewał się nawet, że aż tak będzie zadowolony z całej tej sytuacji. I choć nie brał dziewczęcych imion pod uwagę, przez chwilę – Cordelia zadźwięczała mu w głowie. Dość szybko jednak pozwolił temu imieniu odejść w niepamięć, a w jego myślach rozbrzmiewał jedynie Benjamin.
Nie skomentował również jej marnych tłumaczeń. Obserwował ją przez chwilę spod uniesionych brwi, dokańczając przy tym swój posiłek, by po tych dwóch ostatnich słowach nieco się rozluźnić. Nie, nie odpowiedział jej tym samym. Również nie posłał jej żadnego uśmiechu. Wyciągnął jednak z kieszeni portfel i z trudem położył na stoliku około 6 galeonów.
– Spadamy stąd?
– Są wyjątki, Meadowes. Praktycznie wszystkie imiona posiadają literę „r”, ale… – i wzruszył obojętnie ramionami, wciąż nie odwracając wzroku z sufitu, który musiał przepuszczać bardzo dużo wody. Wilgoć była widoczna na pierwszy rzut oka i nie można jej było pomylić z niczym innym – zwłaszcza, że w jego mieszkaniu miał z nią styczność na co dzień. Wracając jednak do tematu – nie potrafił wytłumaczyć tych odstępstw od reguły, nie czytał w myślach swoich zmarłych przodków.
– Brandt, Fenrir, Cadeyrn, Aaron, Averill, Bjorg, Bertram, Jarl, Vern… – zaczął wymieniać te imiona, które przyszły mu do głowy, a które miały jakieś specjalne miejsce w drzewie genealogicznym. Czy poczuł się urażony jej komentarzem, dotyczącym zaproponowanego imienia? Nie był tego pewien, po prostu czuł się nieco zmieszany. Tak, czy siak postanowił wreszcie wyprostować się i przenieść swoje ciemne oczy na jej łagodną, delikatną twarzyczkę. Nie wyjaśnił, skąd przyszło mu do głowy to imię, jedynie – po raz kolejny wzruszył ramionami. Nie był dobrym mówcą, a historie o przodku, który przywrócił świetność nazwisku Greyback, pozostając przy tym niezwykle szanowanym człowiekiem były aż nadto ckliwe. Być może – jego syn faktycznie nie powinien nosić takiego imienia…
– Niemożliwe, Meadowes. Dziewięćdziesiąt procent naszych potomków to mężczyźni. I szczerze? – z premedytacją nachylił się nad stołem, by przyjrzeć jej się jeszcze lepiej i jednocześnie wyrzuć kolejne słowa – ot, prosto w twarz. – Nie zdziwię się, jak nigdy nie będziemy mieli córki. Dlatego, zaoszczędź trochę czasu i zapomnij o damskich imionach – po czym z niezwykłą satysfakcją wrócił do jedzenia, jedynie kącikiem ust uśmiechając się na jej uwagę, dotyczącą imienia. Nie, nie zapomniał, a jednak… Meadowes miała zawsze dla niego pozostać Meadowes. Nieważne jak bardzo uszczęśliwiał go fakt, gdy go poprawiała. Nie spodziewał się nawet, że aż tak będzie zadowolony z całej tej sytuacji. I choć nie brał dziewczęcych imion pod uwagę, przez chwilę – Cordelia zadźwięczała mu w głowie. Dość szybko jednak pozwolił temu imieniu odejść w niepamięć, a w jego myślach rozbrzmiewał jedynie Benjamin.
Nie skomentował również jej marnych tłumaczeń. Obserwował ją przez chwilę spod uniesionych brwi, dokańczając przy tym swój posiłek, by po tych dwóch ostatnich słowach nieco się rozluźnić. Nie, nie odpowiedział jej tym samym. Również nie posłał jej żadnego uśmiechu. Wyciągnął jednak z kieszeni portfel i z trudem położył na stoliku około 6 galeonów.
– Spadamy stąd?
- Marjorie Greyback
Re: Główna sala
Czw Lis 30, 2017 9:26 pm
Nie chciała dać za wygraną, bo - mimo wszystko - jeszcze nigdy nie był aż tak otwarty podczas mówienia o swojej rodzinie. Ha!, wcześniej dowiadywała się więcej z plotek, pogłosek czy innych równie prawdziwych źródeł informacji, niżeli od niego samego. Z tego względu - nawet jeśli był tym w pewien sposób zirytowany - chciała posłuchać o tym od niego. Czy to było aż tak wiele? Nie sądziła.
- Ale? - Spróbowała pociągnąć go za język, dodając jeszcze. - I dlaczego akurat r? - Poza zmęczonym spojrzeniem, nie doczekała się jednak odpowiedzi. Ani na te pytania, ani zresztą na jej późniejsze zapytanie. - Skąd oni je brali? - Mając na myśli, oczywiście, imiona, nie chciała go tym nijak urazić. Chodziło jej wyłącznie o informacje, bowiem musiała sobie szczerze przyznać, że praktycznie nigdy w życiu nie słyszała podobnych kombinacji. I o ile jeszcze, cóż, Fenrira kojarzyła - jak miałaby nie - o tyle inne imiona były dla niej niesamowicie obce, na swój sposób egzotyczne i... No, cóż... Niezbyt idealne dla dzieci, przynajmniej ich dzieci. Zastanawiało ją przy tym, jak wyglądały te damskie, jednak Alec najwyraźniej nie zamierzał jej o tym powiedzieć. Jego dosadność była... Cóż...
Niezależnie od tego, jak bardzo chciałaby się z nim nie zgodzić, Aly mimowolnie pokiwała głową, przytakując Alecowi na wspomnienie, iż prawdopodobnie nigdy nie mieli mieć córki. O ile jednak on miał swoją wizję dziewięćdziesięciu procent potomków Greybacków, o tyle Alyssa wcale nie to miała na myśli, gdy zastanawiała się nad ewentualną przyszłością. Już wcześniej podjęła w końcu decyzję dotyczącą dzieci i - choć niezmiernie ją to bolało - nie zamierzała zmienić zdania. Nie, gdy uświadomiono ją, że ich dzieci faktycznie mogły mieć paskudnie pod względem genetyki. Wilkołak? Jasnowidz? Kto wie, co jeszcze. Być może faktycznie powinni poprzestać na jednym i chociaż zawsze pragnęła sporej rodziny, niezależnie od płci dziecka, planowała raczej na nim poprzestać. To zaś oznaczało, że mogła nie mieć córki. Nigdy.
Sama nie do końca była tego świadoma, jednakże ta myśl sprawiła, iż blondynka nieco bardziej posmutniała, nie mając ochoty na dalszą dyskusję. Miała zamiar dać Alecowi wygrać, skoro tak bardzo upierał się przy swoich racjach. Wciąż nie chodziło o to, że syn miał być dla Aly jakimkolwiek zawodem, ale... Nie chciała o tym dłużej rozmawiać. Posłała tylko mężczyźnie dosyć blady uśmiech, grzebiąc widelcem w talerzu i nabierając trochę owoców. To był zbyt ładny i zarazem szczęśliwy dzień, by marnowała go na przykrości czy smutki, więc wkrótce spróbowała ponownie się rozpogodzić, zwłaszcza że przekazywanie prezentów naprawdę ją satysfakcjonowało. Lubiła to robić, zwłaszcza dla tych naprawdę specjalnych osób, a do takich z pewnością zaliczał się jej świeży mąż.
Gdyby tylko nie zareagował na to w podobny sposób, wywołując w Alyssie wrażenie niezręczności. Co tu wiele mówić, kiedy on przypatrywał jej się badawczo, ona szukała odpowiednich słów wyjaśnień, a kiedy kończył swój obiad, rumieniła się jak pomidor i wyłącznie skubała widelcem swoją porcję, powoli popijając sok dyniowy. I chociaż nad wyraz jej smakowało i skończyła całość, bardzo chętnie odłożyła widelec, kiwając głową.
- Chodźmy. - Stwierdziła, podnosząc się z miejsca i ostatecznie opuszczając Dziurawy Kocioł wraz z towarzyszącym jej mężczyzną, do którego ponownie zaczęła pogodnie się uśmiechać. Mimo wszystko, to był naprawdę dobry dzień.
- Ale? - Spróbowała pociągnąć go za język, dodając jeszcze. - I dlaczego akurat r? - Poza zmęczonym spojrzeniem, nie doczekała się jednak odpowiedzi. Ani na te pytania, ani zresztą na jej późniejsze zapytanie. - Skąd oni je brali? - Mając na myśli, oczywiście, imiona, nie chciała go tym nijak urazić. Chodziło jej wyłącznie o informacje, bowiem musiała sobie szczerze przyznać, że praktycznie nigdy w życiu nie słyszała podobnych kombinacji. I o ile jeszcze, cóż, Fenrira kojarzyła - jak miałaby nie - o tyle inne imiona były dla niej niesamowicie obce, na swój sposób egzotyczne i... No, cóż... Niezbyt idealne dla dzieci, przynajmniej ich dzieci. Zastanawiało ją przy tym, jak wyglądały te damskie, jednak Alec najwyraźniej nie zamierzał jej o tym powiedzieć. Jego dosadność była... Cóż...
Niezależnie od tego, jak bardzo chciałaby się z nim nie zgodzić, Aly mimowolnie pokiwała głową, przytakując Alecowi na wspomnienie, iż prawdopodobnie nigdy nie mieli mieć córki. O ile jednak on miał swoją wizję dziewięćdziesięciu procent potomków Greybacków, o tyle Alyssa wcale nie to miała na myśli, gdy zastanawiała się nad ewentualną przyszłością. Już wcześniej podjęła w końcu decyzję dotyczącą dzieci i - choć niezmiernie ją to bolało - nie zamierzała zmienić zdania. Nie, gdy uświadomiono ją, że ich dzieci faktycznie mogły mieć paskudnie pod względem genetyki. Wilkołak? Jasnowidz? Kto wie, co jeszcze. Być może faktycznie powinni poprzestać na jednym i chociaż zawsze pragnęła sporej rodziny, niezależnie od płci dziecka, planowała raczej na nim poprzestać. To zaś oznaczało, że mogła nie mieć córki. Nigdy.
Sama nie do końca była tego świadoma, jednakże ta myśl sprawiła, iż blondynka nieco bardziej posmutniała, nie mając ochoty na dalszą dyskusję. Miała zamiar dać Alecowi wygrać, skoro tak bardzo upierał się przy swoich racjach. Wciąż nie chodziło o to, że syn miał być dla Aly jakimkolwiek zawodem, ale... Nie chciała o tym dłużej rozmawiać. Posłała tylko mężczyźnie dosyć blady uśmiech, grzebiąc widelcem w talerzu i nabierając trochę owoców. To był zbyt ładny i zarazem szczęśliwy dzień, by marnowała go na przykrości czy smutki, więc wkrótce spróbowała ponownie się rozpogodzić, zwłaszcza że przekazywanie prezentów naprawdę ją satysfakcjonowało. Lubiła to robić, zwłaszcza dla tych naprawdę specjalnych osób, a do takich z pewnością zaliczał się jej świeży mąż.
Gdyby tylko nie zareagował na to w podobny sposób, wywołując w Alyssie wrażenie niezręczności. Co tu wiele mówić, kiedy on przypatrywał jej się badawczo, ona szukała odpowiednich słów wyjaśnień, a kiedy kończył swój obiad, rumieniła się jak pomidor i wyłącznie skubała widelcem swoją porcję, powoli popijając sok dyniowy. I chociaż nad wyraz jej smakowało i skończyła całość, bardzo chętnie odłożyła widelec, kiwając głową.
- Chodźmy. - Stwierdziła, podnosząc się z miejsca i ostatecznie opuszczając Dziurawy Kocioł wraz z towarzyszącym jej mężczyzną, do którego ponownie zaczęła pogodnie się uśmiechać. Mimo wszystko, to był naprawdę dobry dzień.
[z/t] dla obojga
- Giotto Nero
Re: Główna sala
Czw Gru 28, 2017 12:32 am
Wypad do Doliny Godryka okazał się na tyle owocny, że Giotto mógł wrócić już do Londynu, porzucając jednocześnie na jakiś czas swoją drogę, którą obrał wiele lat temu. Dowiedział się, kto zabił mu brata, jednakże nie był przygotowany na starcia z czarnoksiężnikami, co wszyscy starali się mu wyperswadować już dawno temu, tymczasem on zapierał się ciągle, że jest w stanie zmierzyć się z kimś, kto czarną magię używa dłużej, niż on w ogóle chodzi. Szybko się na tym przejechał, bowiem starcie ze śmierciożercą, a następnie dosyć słaby epizod w lesie Doliny Godryka, pokazał mu, gdzie jego miejsce. Z oparzeniami górnych dróg oddechowych jakoś sobie poradził, wszakże ku swojej uciesze, trafił na uzdrowicielkę ze św. Munga, co pozwoliło mu dosyć szybko odzyskać formę, bez przymusowych wizyt w szpitalu. Po długiej rozmowie z Emmeliną, która przetłumaczyła mu wiele rzeczy, postanowił wrócić do Londynu i właśnie dzisiaj, dnia trzynastego sierpnia, znalazł się na samym środku Ulicy Pokątnej, która tego późnego popołudnia tętniła jak zwykle życiem.
Szedł spacerem po mieście, aż w końcu postanowił, że zatrzyma się w jakimś barze, gdyż poza zmęczeniem podróżą, dopadło go również pragnienie oraz zwykła chęć posadzenia czterech liter gdziekolwiek. Obrał sobie za cel Dziurawy Kocioł, w którym znalazł się kilkanaście minut później, gdy już udało mu się przeczesać część magicznej dzielnicy Londynu. Uchylił drzwi od baru i wszedł pewnym krokiem, mając ze sobą w dalszym ciągu swoją torbę bez dna, a w niej wszystko, co zabrał na swoją podróż.
Zamówił coś chłodnego do picia, było mu wszystko jedno, byleby nie wypalało nadwrażliwych dróg oddechowych, które będą potrzebowały kilku dni na dotarcie do formy. Zajął miejsce gdzieś w kącie, nie chcąc zwracać na siebie uwagi, co mu się udało, bowiem był otoczony ścianą, za którą znajdowało się jego siedzenie. Usiadł jednak przy stoliku dwuosobowym i dlatego był jeszcze drugi koniec, który był widoczny dla pozostałych gości tego miejsca. Położył torbę obok swojej lewej nogi, która znajdowała się z kolei przy ścianie i przyjął bardziej wygodną pozycję na to, by oczekiwać na swoje zamówienie.
Szedł spacerem po mieście, aż w końcu postanowił, że zatrzyma się w jakimś barze, gdyż poza zmęczeniem podróżą, dopadło go również pragnienie oraz zwykła chęć posadzenia czterech liter gdziekolwiek. Obrał sobie za cel Dziurawy Kocioł, w którym znalazł się kilkanaście minut później, gdy już udało mu się przeczesać część magicznej dzielnicy Londynu. Uchylił drzwi od baru i wszedł pewnym krokiem, mając ze sobą w dalszym ciągu swoją torbę bez dna, a w niej wszystko, co zabrał na swoją podróż.
Zamówił coś chłodnego do picia, było mu wszystko jedno, byleby nie wypalało nadwrażliwych dróg oddechowych, które będą potrzebowały kilku dni na dotarcie do formy. Zajął miejsce gdzieś w kącie, nie chcąc zwracać na siebie uwagi, co mu się udało, bowiem był otoczony ścianą, za którą znajdowało się jego siedzenie. Usiadł jednak przy stoliku dwuosobowym i dlatego był jeszcze drugi koniec, który był widoczny dla pozostałych gości tego miejsca. Położył torbę obok swojej lewej nogi, która znajdowała się z kolei przy ścianie i przyjął bardziej wygodną pozycję na to, by oczekiwać na swoje zamówienie.
- Anabell Starfire
Re: Główna sala
Sob Gru 30, 2017 2:19 pm
Nienawidziła wakacji. Głównie dlatego, że musiała wydawać pieniądze z ubezpieczenia na swój za kwaterunek w Dziurawym Kotle. Oczywiście, mogła wracać do przytułka dla sierot, ale jakoś niespecjalnie lubiła to miejsce. Ciekawe dlaczego.
Ostatecznie wykupiła pokój na całe wakacje, najmniejszą i najtańszą klitkę i przesiadywała w nim większą część czasu, bo przecież ileż można się szlajać po pokątnej w tę i nazad.
Zdążyła też zrobić praktycznie wszystkie prace domowe, a przecież nie było ich mało. Czekała też na pocztę z wynikami z SUMów. Wiedziała że na pewno nie będzie z nich zadowolona, bo koniec roku nie poszedł u niej zbyt dobrze.
Ana zeszła ze swojego pokoju, znudzona siedzeniem i gapieniem się w ścianę. W końcu w barze zawsze można było spotkać bardzo dziwnych ludzi. Na szczęście znajomych się jeszcze nie pojawiało jakoś zbyt wiele, więc gdy miała dość samotności w spokoju obserwowała śmietankę świata czarodziejów.
Dziś jednak nie musiała się dobrze nawet rozglądać, by nie dostrzec podejrzanego typa siedzącego w kącie, widocznym tylko z zejścia ze schodów prowadzących do pokoi. Obserwując go, Ana podeszła do baru "od złej strony" i wzięła od barmana zamówienie. Lubiła pomagać w wolnym czasie, dzięki temu dostawała darmowe obiady.
Wzięła mrożony sok dyniowy dla podejrzanego nr 1 i poszła zanieść zamówienie. Podchodząc jednak bliżej zamarła. Znała go skądś. Pamięć już nie ta, ale była praktycznie pewna, że był ślizgonem i chodził z nią na Starożytne Runy. Nero... G.. Ach, no, Nero miał na nazwisko na pewno.
- Nie za wcześnie, jak na zakupy szkolne? - spytała stawiając przed nim szklankę. Oczywiście, nie umiała się nie odezwać, nawet jeśli miała wciskać nos w nie swoje sprawy. No i wyglądał jakoś tak, jakby był ździebko zmęczony. Może wcale nie był na zakupach? Choć z drugiej strony, po co ta wielka torba?
Ostatecznie wykupiła pokój na całe wakacje, najmniejszą i najtańszą klitkę i przesiadywała w nim większą część czasu, bo przecież ileż można się szlajać po pokątnej w tę i nazad.
Zdążyła też zrobić praktycznie wszystkie prace domowe, a przecież nie było ich mało. Czekała też na pocztę z wynikami z SUMów. Wiedziała że na pewno nie będzie z nich zadowolona, bo koniec roku nie poszedł u niej zbyt dobrze.
Ana zeszła ze swojego pokoju, znudzona siedzeniem i gapieniem się w ścianę. W końcu w barze zawsze można było spotkać bardzo dziwnych ludzi. Na szczęście znajomych się jeszcze nie pojawiało jakoś zbyt wiele, więc gdy miała dość samotności w spokoju obserwowała śmietankę świata czarodziejów.
Dziś jednak nie musiała się dobrze nawet rozglądać, by nie dostrzec podejrzanego typa siedzącego w kącie, widocznym tylko z zejścia ze schodów prowadzących do pokoi. Obserwując go, Ana podeszła do baru "od złej strony" i wzięła od barmana zamówienie. Lubiła pomagać w wolnym czasie, dzięki temu dostawała darmowe obiady.
Wzięła mrożony sok dyniowy dla podejrzanego nr 1 i poszła zanieść zamówienie. Podchodząc jednak bliżej zamarła. Znała go skądś. Pamięć już nie ta, ale była praktycznie pewna, że był ślizgonem i chodził z nią na Starożytne Runy. Nero... G.. Ach, no, Nero miał na nazwisko na pewno.
- Nie za wcześnie, jak na zakupy szkolne? - spytała stawiając przed nim szklankę. Oczywiście, nie umiała się nie odezwać, nawet jeśli miała wciskać nos w nie swoje sprawy. No i wyglądał jakoś tak, jakby był ździebko zmęczony. Może wcale nie był na zakupach? Choć z drugiej strony, po co ta wielka torba?
- Giotto Nero
Re: Główna sala
Nie Gru 31, 2017 3:09 am
Giotto nie miał podobnych problemów do Anabell, gdyż z zakwaterowaniem radził sobie w sposób następujący: spał, gdzie było mu wygodnie. W czasie podróży było to wręcz wskazane, dzięki czemu sypiając w różnych dolinach, lasach czy jaskiniach, pomijał opłaty zakwaterowania, a fundusze przeznaczał na najodpowiedniejsze rzeczy. Wiadomo, komfort i samopoczucie były trochę gorsze, aczkolwiek koniec końców było to jedyne odpowiednie wyjście z tej sytuacji, dlatego zaoszczędził dość sporo na wynajmowaniu pokojów, jednocześnie zwiedzając dosyć dużo Anglii. Teraz co prawda był już po nocy w małym, przydrożnym moteliku, ale to tylko przez wzgląd na to, że nie doszedł jeszcze do pełni sił po ostatnim przykrym incydencie w postaci pożaru lasu w Dolinie Godryka. Niemniej jednak jego sytuacja była teoretycznie podobna, też nie miał gdzie się podziać, a jednak dawał radę organizować sobie jakieś noclegi na własną rękę.
Wyglądał na podejrzanego? Siedział w ciszy, schowany, w dodatku ubrany tak jak większość czarodziejów: podstawowa szata, różdżka gdzieś schowana i torba podróżna, która wskazywała, że przez ostatnie dni był ciągle w drodze. Stworzył co prawda mylne wrażenie przedwczesnych szkolnych zakupów, za co potem został zaczepiony przez chodzącą po Dziurawym Kotle śliczność, jednakże on sam nie przykładał wagi do tego, co kto o nim teraz tu myśli. Był zbyt wykończony podróżą, obrażeniami po pożarze oraz świadomością tego, że choć zmierzył się ze śmierciożercą i go pokonał, to jednak przyszło mu to z ogromnym trudem, w dodatku nie wykończył go i jeszcze był to ktoś zupełnie anonimowy w ich półświatku, ot zwykły czarnoksiężnik, jeden z wielu. A on chciał polować na całe dziesiątki jemu podobnych. Giotto Nero popierdoliło, ewidentnie.
Oczekiwał na swoje zamówienie, kiedy nagle podeszła do niego dziewczyna, z którą wydawać by się mogło, że coś go łączy. W pierwszej chwili nie skojarzył jej, aczkolwiek było to uzasadnione: inny dom, inny rocznik, inne grono znajomych. Im dłużej się jednak jej przyglądał, tym jego pamięć zaczęła funkcjonować lepiej, a on sam skojarzył ją z zajęć i kilku minięć na korytarzach, zawsze bezsłownych.
Siedział ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej i obserwował ją uważnie, jednocześnie wymuszając na niej niejako to, by czuła się wręcz nieswojo, wszak jego wzrok był przeszywający do tego stopnia, że mógł zdeprymować niejedną odważną osobę.
- Długo nad tym myślałaś? - odparł niegrzecznie pytaniem na pytanie z charakterystycznym, zachrypniętym głosem.
Być może nie był mistrzem interakcji, aczkolwiek takie pytanie go irytowały. Jeśli chciała do niego koniecznie zagadać, to mogła po prostu podejść i uśmiechnąć się ładnie, zamiast od razu rzucać jakimś idiotycznym pytaniem. Zdecydowanie przekonałaby go tym bardziej, aniżeli słabą wersją "hej, zobaczyłam cię, znamy się i chciałam zagadać, ale nie wiedziałam jak". Cenił bezpośredniość i rzeczowość, a w tym przypadku było to równie głupie, co nie potrzebne. Z drugiej strony, obecność kogoś z Hogwartu cieszyła go, półtorej miesiąca nie widział nikogo ze starych znajomych, których kojarzył chociażby z widzenia. Było to budujące, bo jednak chcąc nie chcąc był członkiem tej zwariowanej społeczności.
- Dzięki, śliczna - rzucił bezpośrednio, gdy przysunęła mu szklankę, bo on zawsze mówił to, co co myślał. Nie kojarzył jednak jej personaliów, dlatego musiał posłużyć się jakimś słowem posiłkowym na określenie jej osoby, na to wpadł najszybciej.
Miał mocną chrypkę, która była efektem obrażeń i przymusowej kuracji dróg oddechowych sprzed kilkunastu godzin, a sama Anabell miała zapewne pożywkę z samego faktu posiadania jej, gdyż dawało to pretekst do miliona różnych myśli: kontuzji, przechlania, jakiejś choroby i tak dalej. Ciekawe czy była
plotkarą.
Chwycił szklankę w rękę i przechylił ją na poziomie twarzy, by zwilżyć swoje chore gardło. Być może było to lekkomyślne pić coś zimnego na podrażnione drogi oddechowe, aczkolwiek z dwojga złego wolał chłodniejszy, niż cieplejszy napój, w końcu paliło go w gardle tyle czasu, że na najbliższy czas ma dojść wszystkiego, co mogłoby doprowadzić go do podobnego uczucia.
Wyglądał na podejrzanego? Siedział w ciszy, schowany, w dodatku ubrany tak jak większość czarodziejów: podstawowa szata, różdżka gdzieś schowana i torba podróżna, która wskazywała, że przez ostatnie dni był ciągle w drodze. Stworzył co prawda mylne wrażenie przedwczesnych szkolnych zakupów, za co potem został zaczepiony przez chodzącą po Dziurawym Kotle śliczność, jednakże on sam nie przykładał wagi do tego, co kto o nim teraz tu myśli. Był zbyt wykończony podróżą, obrażeniami po pożarze oraz świadomością tego, że choć zmierzył się ze śmierciożercą i go pokonał, to jednak przyszło mu to z ogromnym trudem, w dodatku nie wykończył go i jeszcze był to ktoś zupełnie anonimowy w ich półświatku, ot zwykły czarnoksiężnik, jeden z wielu. A on chciał polować na całe dziesiątki jemu podobnych. Giotto Nero popierdoliło, ewidentnie.
Oczekiwał na swoje zamówienie, kiedy nagle podeszła do niego dziewczyna, z którą wydawać by się mogło, że coś go łączy. W pierwszej chwili nie skojarzył jej, aczkolwiek było to uzasadnione: inny dom, inny rocznik, inne grono znajomych. Im dłużej się jednak jej przyglądał, tym jego pamięć zaczęła funkcjonować lepiej, a on sam skojarzył ją z zajęć i kilku minięć na korytarzach, zawsze bezsłownych.
Siedział ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej i obserwował ją uważnie, jednocześnie wymuszając na niej niejako to, by czuła się wręcz nieswojo, wszak jego wzrok był przeszywający do tego stopnia, że mógł zdeprymować niejedną odważną osobę.
- Długo nad tym myślałaś? - odparł niegrzecznie pytaniem na pytanie z charakterystycznym, zachrypniętym głosem.
Być może nie był mistrzem interakcji, aczkolwiek takie pytanie go irytowały. Jeśli chciała do niego koniecznie zagadać, to mogła po prostu podejść i uśmiechnąć się ładnie, zamiast od razu rzucać jakimś idiotycznym pytaniem. Zdecydowanie przekonałaby go tym bardziej, aniżeli słabą wersją "hej, zobaczyłam cię, znamy się i chciałam zagadać, ale nie wiedziałam jak". Cenił bezpośredniość i rzeczowość, a w tym przypadku było to równie głupie, co nie potrzebne. Z drugiej strony, obecność kogoś z Hogwartu cieszyła go, półtorej miesiąca nie widział nikogo ze starych znajomych, których kojarzył chociażby z widzenia. Było to budujące, bo jednak chcąc nie chcąc był członkiem tej zwariowanej społeczności.
- Dzięki, śliczna - rzucił bezpośrednio, gdy przysunęła mu szklankę, bo on zawsze mówił to, co co myślał. Nie kojarzył jednak jej personaliów, dlatego musiał posłużyć się jakimś słowem posiłkowym na określenie jej osoby, na to wpadł najszybciej.
Miał mocną chrypkę, która była efektem obrażeń i przymusowej kuracji dróg oddechowych sprzed kilkunastu godzin, a sama Anabell miała zapewne pożywkę z samego faktu posiadania jej, gdyż dawało to pretekst do miliona różnych myśli: kontuzji, przechlania, jakiejś choroby i tak dalej. Ciekawe czy była
plotkarą.
Chwycił szklankę w rękę i przechylił ją na poziomie twarzy, by zwilżyć swoje chore gardło. Być może było to lekkomyślne pić coś zimnego na podrażnione drogi oddechowe, aczkolwiek z dwojga złego wolał chłodniejszy, niż cieplejszy napój, w końcu paliło go w gardle tyle czasu, że na najbliższy czas ma dojść wszystkiego, co mogłoby doprowadzić go do podobnego uczucia.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach