- Giotto Nero
Re: Stoiska Opiekunów
Nie Wrz 11, 2016 10:20 pm
Ostatnimi czasy Giotto skupił się na wszystkim, poza tym, na czym powinien się skupić. Zdarzało mu się opuszczać lekcje, urwał mu się kontakt z wieloma osobami, a wszystko dlatego, że gdzieś znikał na całe dnie. Próbując ogarnąć chaos panujący w jego głowie często opuszczał Hogwart celem udania się na błonia i błądził tam aż do czasu kolacji. Rzadziej bywał na lekcjach, co dało mu się we znaki, gdyż strasznie opuścił się w nauce - to jednak nie robiło na nim żadnego wrażenia.
Sprawa zmieniła się, gdy otrzymał list od profesora Slughorna, w którym nawiązał on do Dni Kariery, które mają trwać przez następne kilka dni w szkole. Normalnie zlekceważyłby wiadomość i zwyczajnie zjawiłby się tam tylko po to, by zaliczyć obecność, zabrać trochę jedzenia ze sobą i udać się w tylko sobie znanym kierunku. Teraz jednak musiał się odrobinę przyłożyć, gdyż nauczyciele mieli zacząć sporządzać listy uczniów dopuszczonych do egzaminów, a tak się składa, że szóstoklasista nie był pewien czy zostanie umieszczony na rozpisce.
Postanowił więc ubrać się schludniej, niż paradował codziennie i opuścił dormitorium celem udania się do Wielkiej Sali. Podróż trwała dosyć krótko, biorąc pod uwagę tempo marszu jakie sobie narzucił. Giotto należał akurat do tych ludzi, którzy chodzili bardzo szybko, więc i każdy dystans pokonywał szybciej, niż jego znajomi.
Wszedł pewnym krokiem do zatłoczonej sali i rozejrzał się, unosząc brwi w geście zdziwienia. W zasadzie, to czemu on się dziwił? Te wydarzenie zawsze tak wyglądało, zatem szybko ogarnął się i rozpoczął poszukiwania stolika przy którym powinien siedzieć opiekun Slytherinu. W międzyczasie dostrzegł wiele znanych twarzy, których nie widział już jakiś czas - Alexandra, Severus czy w końcu Rockers, która właśnie weszła zaczęła rozmawiać ze Slughornem.
Jak widać w kolejce był trzeci, za rozmawiającą Caroline i czekającym Severusem. Stanął zatem gdzieś z boku, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Oparł się plecami o ścianę i czekał grzecznie, aż nadejdzie jego kolej rozmów z opiekunem Slytherinu.
Sprawa zmieniła się, gdy otrzymał list od profesora Slughorna, w którym nawiązał on do Dni Kariery, które mają trwać przez następne kilka dni w szkole. Normalnie zlekceważyłby wiadomość i zwyczajnie zjawiłby się tam tylko po to, by zaliczyć obecność, zabrać trochę jedzenia ze sobą i udać się w tylko sobie znanym kierunku. Teraz jednak musiał się odrobinę przyłożyć, gdyż nauczyciele mieli zacząć sporządzać listy uczniów dopuszczonych do egzaminów, a tak się składa, że szóstoklasista nie był pewien czy zostanie umieszczony na rozpisce.
Postanowił więc ubrać się schludniej, niż paradował codziennie i opuścił dormitorium celem udania się do Wielkiej Sali. Podróż trwała dosyć krótko, biorąc pod uwagę tempo marszu jakie sobie narzucił. Giotto należał akurat do tych ludzi, którzy chodzili bardzo szybko, więc i każdy dystans pokonywał szybciej, niż jego znajomi.
Wszedł pewnym krokiem do zatłoczonej sali i rozejrzał się, unosząc brwi w geście zdziwienia. W zasadzie, to czemu on się dziwił? Te wydarzenie zawsze tak wyglądało, zatem szybko ogarnął się i rozpoczął poszukiwania stolika przy którym powinien siedzieć opiekun Slytherinu. W międzyczasie dostrzegł wiele znanych twarzy, których nie widział już jakiś czas - Alexandra, Severus czy w końcu Rockers, która właśnie weszła zaczęła rozmawiać ze Slughornem.
Jak widać w kolejce był trzeci, za rozmawiającą Caroline i czekającym Severusem. Stanął zatem gdzieś z boku, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Oparł się plecami o ścianę i czekał grzecznie, aż nadejdzie jego kolej rozmów z opiekunem Slytherinu.
- Parker White
Re: Stoiska Opiekunów
Nie Wrz 11, 2016 10:50 pm
Szczerze mówiąc byłam już od dawna pewna tego, co chcę robić w mojej przyszłości, jednak nigdy nie zaszkodzi sprawdzić, co na ten temat uważają moi nauczyciele. Z tą myślą wygładziłam jeszcze niewidzialne zagięcia białej koszuli i popchnęłam ciężkie drzwi, aby wejść do Wielkiej Sali.
W pomieszczeniu znajdowało się już kilka osób, jednak w tej chwili chciałam znaleźć mojego opiekuna i jak najszybciej odfajkować dni kariery. Nie było mi na rękę stanie w tłumie roześmianej dzieciarni, która zjawiła się jak widać tylko w celu uprzykrzania innym życia. Jednak zależało mi na ocenie mojej pracy na zajęciach. Zlustrowałam spojrzeniem całą salę i zauważam, że przy stanowisku Slughorn’a siedzi już ktoś inny. Mogłam przyjść wcześniej, nie musiałabym marnować czasu.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu innych mieszkańców mojego domu i zauważyłam, że niedaleko stanowiska opiekuna znajduje się Snape. A z boku zauważyłam jeszcze Giotto. Świetnie, jeszcze więcej ludzi.
Westchnęłam i zbliżyłam się nieco w tamtą stronę. Na szczęście wzięłam ze sobą podręcznik do eliksirów, więc nie będzie to tak ostatecznie stracony czas. Stojąc w niedalekiej odległości od stanowiska, wyciągnęłam książkę i zagłębiłam się w jakże ciekawym opisie Eliksiru Prawdy.
W pomieszczeniu znajdowało się już kilka osób, jednak w tej chwili chciałam znaleźć mojego opiekuna i jak najszybciej odfajkować dni kariery. Nie było mi na rękę stanie w tłumie roześmianej dzieciarni, która zjawiła się jak widać tylko w celu uprzykrzania innym życia. Jednak zależało mi na ocenie mojej pracy na zajęciach. Zlustrowałam spojrzeniem całą salę i zauważam, że przy stanowisku Slughorn’a siedzi już ktoś inny. Mogłam przyjść wcześniej, nie musiałabym marnować czasu.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu innych mieszkańców mojego domu i zauważyłam, że niedaleko stanowiska opiekuna znajduje się Snape. A z boku zauważyłam jeszcze Giotto. Świetnie, jeszcze więcej ludzi.
Westchnęłam i zbliżyłam się nieco w tamtą stronę. Na szczęście wzięłam ze sobą podręcznik do eliksirów, więc nie będzie to tak ostatecznie stracony czas. Stojąc w niedalekiej odległości od stanowiska, wyciągnęłam książkę i zagłębiłam się w jakże ciekawym opisie Eliksiru Prawdy.
- Nauczyciele
Re: Stoiska Opiekunów
Pon Wrz 12, 2016 10:13 am
HORACY SLUGHORN
- Och, nie trzeba! Chociaż, naturalnie, nie odmówię... Tak pięknej kobiecie nie wypada, z resztą przyznam się pani, panno Rockers, że do dziś nie mogę zapomnieć smaku tych, tych... - skinął kilka razy palcem - Koreczków! No po prostu ambrozja! - Rozsiadł się jeszcze wygodniej, rozmarzony, maślany niemal wzrok kierując gdzieś ponad głowę dziewczęcia. W końcu westchnął cicho i wyjął z bombonierki jedną z czekoladek. Zamknął oczy gdy czekolada ustępowała pod wpływen ciepła a nadzienie rozpływało się na języku.
- Ach! Sygnet! - Podniósł dłoń do oczu, przyglądając się pierścieniowi z czułością. - A to bardzo ciekawa historia, panno Rockers. Bardzo ciekawa! Dostałem go od... - spojrzał na Caroline i nagle widocznie się zmieszał. - Ale my przecież nie o tym! Jako córka tak wspaniałej kobiety, na pewno ma pani równie świetlane plany na przyszłość co ona, prawda? - dobrotliwy uśmiech majaczył na wargach mężczyzny, który uważnie lustrował teraz wzrokiem jeden z okazów swojej kolekcji.
- Och, nie trzeba! Chociaż, naturalnie, nie odmówię... Tak pięknej kobiecie nie wypada, z resztą przyznam się pani, panno Rockers, że do dziś nie mogę zapomnieć smaku tych, tych... - skinął kilka razy palcem - Koreczków! No po prostu ambrozja! - Rozsiadł się jeszcze wygodniej, rozmarzony, maślany niemal wzrok kierując gdzieś ponad głowę dziewczęcia. W końcu westchnął cicho i wyjął z bombonierki jedną z czekoladek. Zamknął oczy gdy czekolada ustępowała pod wpływen ciepła a nadzienie rozpływało się na języku.
- Ach! Sygnet! - Podniósł dłoń do oczu, przyglądając się pierścieniowi z czułością. - A to bardzo ciekawa historia, panno Rockers. Bardzo ciekawa! Dostałem go od... - spojrzał na Caroline i nagle widocznie się zmieszał. - Ale my przecież nie o tym! Jako córka tak wspaniałej kobiety, na pewno ma pani równie świetlane plany na przyszłość co ona, prawda? - dobrotliwy uśmiech majaczył na wargach mężczyzny, który uważnie lustrował teraz wzrokiem jeden z okazów swojej kolekcji.
- David o'Connell
Re: Stoiska Opiekunów
Pon Wrz 12, 2016 2:38 pm
Nie mógł gwarantować, że nie dojdzie do kolejnej bójki z udziałem Jeffa, dlatego w odpowiedzi na wzmiankę o sprzeczkach odwrócił tylko wzrok i spróbował wyglądać na rozumiejącego swoją winę. W większości sytuacji nie potrafił dobrze kłamać - czuł, że teraz też by mu to nie wyszło, dlatego wolał nie mówić nic na ten temat, tylko kiwnąć głową. Na pewno nie miał zamiaru zrzucać winy na Woodsa, bo leżała ona równo po obu stronach.
Żeby przerwać pełną oczekiwania na reakcję ciszę odpowiedział tylko jedno, krótkie zdanie, nawiązujące bardziej do pierwszej części wypowiedzi pani profesor.
- Staram się.
Krawat nieznośnie naciskał mu na szyję. Marzył o tym, żeby go trochę poluzować. Z całej obszernej wypowiedzi opiekunki domu wyciągnął jedną krzepiącą informację - w tym roku nie zapowiada się powtórka rozczarowania. W końcu, jak sam już zdążył powiedzieć, starał się. Mimo poprawy w ocenach i "szerokich możliwości" ciągle nie widział przed sobą przyszłego zawodu.
Wzmianka o profesorze prowadzącym powtórkowe zajęcia z opieki postawiła mu przed oczami wizję rozmowy z nim sam na sam. Nie, lepiej było ledwo zaliczyć ten przedmiot niż prowokować sytuacje, w których chciałby atakować nauczyciela. Swoje przemyślenia oczywiście przemilczał.
Nieco się ożywił na słowa "praca w terenie", ale na wspomnienie o zostaniu praktykantem transmutacji aż się wyprostował. Nauczanie transmutacji - nie była to praca jego marzeń, nie miał takich ambicji, nie myślał o tym (a to niespodzianka). Nie był nawet pewien, czy chciałby, ale fakt, że profesor McGonagall wspomniała o takiej możliwości, jakby była całkiem dobrym pomysłem, zdziwił go na tyle, żeby chociaż na chwilę skupił się na temacie rozmowy. Tym razem bez wymuszenia.
- Praktykant transmutacji. - Aż powtórzył, czując przy tym dziwną dumę. Po tym na chwilę się zamyślił. Wyglądał przy tym trochę tak, jakby ktoś przed chwilą oblał go zimną wodą. - Dziękuję pani profesor. Nie mam żadnych pytań. - Ręka mu drgnęła, kiedy odruchowo chciał poluzować krawat, ale w porę się powstrzymał. - Czy mogę już iść? - Zapytał i popatrzył na nauczycielkę wyczekująco. Starał siębyć uprzejmy, ale dało się wyczuć, że czekał na zadanie tego pytania od samego początku.
Żeby przerwać pełną oczekiwania na reakcję ciszę odpowiedział tylko jedno, krótkie zdanie, nawiązujące bardziej do pierwszej części wypowiedzi pani profesor.
- Staram się.
Krawat nieznośnie naciskał mu na szyję. Marzył o tym, żeby go trochę poluzować. Z całej obszernej wypowiedzi opiekunki domu wyciągnął jedną krzepiącą informację - w tym roku nie zapowiada się powtórka rozczarowania. W końcu, jak sam już zdążył powiedzieć, starał się. Mimo poprawy w ocenach i "szerokich możliwości" ciągle nie widział przed sobą przyszłego zawodu.
Wzmianka o profesorze prowadzącym powtórkowe zajęcia z opieki postawiła mu przed oczami wizję rozmowy z nim sam na sam. Nie, lepiej było ledwo zaliczyć ten przedmiot niż prowokować sytuacje, w których chciałby atakować nauczyciela. Swoje przemyślenia oczywiście przemilczał.
Nieco się ożywił na słowa "praca w terenie", ale na wspomnienie o zostaniu praktykantem transmutacji aż się wyprostował. Nauczanie transmutacji - nie była to praca jego marzeń, nie miał takich ambicji, nie myślał o tym (a to niespodzianka). Nie był nawet pewien, czy chciałby, ale fakt, że profesor McGonagall wspomniała o takiej możliwości, jakby była całkiem dobrym pomysłem, zdziwił go na tyle, żeby chociaż na chwilę skupił się na temacie rozmowy. Tym razem bez wymuszenia.
- Praktykant transmutacji. - Aż powtórzył, czując przy tym dziwną dumę. Po tym na chwilę się zamyślił. Wyglądał przy tym trochę tak, jakby ktoś przed chwilą oblał go zimną wodą. - Dziękuję pani profesor. Nie mam żadnych pytań. - Ręka mu drgnęła, kiedy odruchowo chciał poluzować krawat, ale w porę się powstrzymał. - Czy mogę już iść? - Zapytał i popatrzył na nauczycielkę wyczekująco. Starał siębyć uprzejmy, ale dało się wyczuć, że czekał na zadanie tego pytania od samego początku.
- Caroline Rockers
Re: Stoiska Opiekunów
Wto Wrz 13, 2016 5:00 am
- Z całą pewnością, kolejna uczta okaże się równie niezapomniana... - dodała, wkładając wiele wysiłku w to, żeby jej głos brzmiał neutralnie, bez dodatku ironii, która czaiła się na końcu języka. Jej matka zawsze przyciągała uwagę, nienaganna pani domu, królowa salonów, wyjątkowa dama. Caroline dławiła się tym na samą myśl o tym jak prawdziwe oblicze różniło się od tego, które Kalipso Enosis Rockers prezentowała na co dzień. Włożyła czekoladkę do ust i w przeciwieństwie do swojego opiekuna nie czekała, aż ta zacznie się rozpływać. Pogryzła i przełknęła. Długie, wręcz białe palce spoczęły na oparciach krzesła, gdy dziewczyna nieznacznie przekrzywiając głowę na bok, czekała na kolejne słowa nauczyciela Eliksirów.
- Niewątpliwie, w końcu tylko takie historie może mieć w zanadrzu ktoś taki jak pan - powiedziała to uprzejmie, nikle się uśmiechając, choć uśmiech ten nie objął chmurnych, pozbawionych emocji oczu. Odpowiednia maska została założona. - Z chęcią kiedyś bym ją usłyszała. Może na koniec roku, panie profesorze? Oczywiście, nie nalegam, jeśli nie ma pan ochoty.
Jej ciało nieznacznie wysunęło się do przodu, a spojrzenie dziewczyny było utkwione w brązowych oczach nauczyciela. Ciarki przeszły jej po plecach, a wspomnienie bólu niemalże zapanowało nad jej ustami.
- Ja... - zaczęła, próbując wśród tej całej gorączkowej gonitwy myśli znaleźć odpowiedź, która mogłaby usatysfakcjonować jej opiekuna. - Przypuszczam, że udam się na praktyki do Ministerstwa Magii.
Tym czasem w jej środku trwała prawdziwa burza, a ona jak przystało na jedną z gwiazd rodu musiała się dostosować.
- Niewątpliwie, w końcu tylko takie historie może mieć w zanadrzu ktoś taki jak pan - powiedziała to uprzejmie, nikle się uśmiechając, choć uśmiech ten nie objął chmurnych, pozbawionych emocji oczu. Odpowiednia maska została założona. - Z chęcią kiedyś bym ją usłyszała. Może na koniec roku, panie profesorze? Oczywiście, nie nalegam, jeśli nie ma pan ochoty.
Jej ciało nieznacznie wysunęło się do przodu, a spojrzenie dziewczyny było utkwione w brązowych oczach nauczyciela. Ciarki przeszły jej po plecach, a wspomnienie bólu niemalże zapanowało nad jej ustami.
- Ja... - zaczęła, próbując wśród tej całej gorączkowej gonitwy myśli znaleźć odpowiedź, która mogłaby usatysfakcjonować jej opiekuna. - Przypuszczam, że udam się na praktyki do Ministerstwa Magii.
Tym czasem w jej środku trwała prawdziwa burza, a ona jak przystało na jedną z gwiazd rodu musiała się dostosować.
- Julie Blishwick
Re: Stoiska Opiekunów
Wto Wrz 13, 2016 8:10 am
Sięgnęła po babeczkę, która zawisła na wysokości je twarzy i zrobiła mały gryz. Oczywiście była wyśmienita, ale wielka gula w gardle utrudniała połknięcie słodkiego wypieku. Poprosiła o sok dyniowy, który ułatwił jej przełknięcie ciasta.
Przyszłość. Do tej pory całe jej życie było rozplanowane przez ciotkę i podejrzewała, że uwzględniła w planie również zawód dorosłej Julie, chociaż nigdy o tym nie wspominała. Dla starej kobiety zainteresowania podopiecznej były stratą czasu. Chodzi tu przede wszystkim o zielarstwo i opiekę nad magicznymi stworzeniami. Zawody związane z tymi przedmiotami nie były tak znakomite jak posada w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Jednak dziewczyna nie widziała siebie na wysokim i bardzo wymagającym stanowisku.
- Cóż... bardzo lubię opiekować się roślinami, ale z kolei do tej pory nie najlepiej idzie z innych przedmiotów wymaganych przez Szpital Św. Munga... - jąkała się. Wcale nie była pewna, czy nadaje się do pracy przy chorych. W takim miejscu lepiej sprawdziłaby się osoba pełna energii, nie bojąca się ludzi. Jednak ciągnęło ją do miejsca, w którym pomaga się innym. - Też zastanawiałam się nad pracą ze zwierzętami, na przykład dla Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, ale nie wiem, co dokładnie mogłabym robić. - Przewracała w dłoniach aromatyczną babeczkę, gdy starała się znaleźć jak najwięcej możliwości. - Albo po prostu będę pomagać przy uprawach ziół i ich sprzedaży - dodała już nieco żywiej, ponieważ taka praca byłaby spokojna, mało wymagająca od pracownika. Idealna dla introwertyka. Czuła się beznadziejnie. Jedyne czego od siebie wymagała, to wyższych ocen, a nie ambicji zrobienia kariery w konkretnym zawodzie.
Przyszłość. Do tej pory całe jej życie było rozplanowane przez ciotkę i podejrzewała, że uwzględniła w planie również zawód dorosłej Julie, chociaż nigdy o tym nie wspominała. Dla starej kobiety zainteresowania podopiecznej były stratą czasu. Chodzi tu przede wszystkim o zielarstwo i opiekę nad magicznymi stworzeniami. Zawody związane z tymi przedmiotami nie były tak znakomite jak posada w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Jednak dziewczyna nie widziała siebie na wysokim i bardzo wymagającym stanowisku.
- Cóż... bardzo lubię opiekować się roślinami, ale z kolei do tej pory nie najlepiej idzie z innych przedmiotów wymaganych przez Szpital Św. Munga... - jąkała się. Wcale nie była pewna, czy nadaje się do pracy przy chorych. W takim miejscu lepiej sprawdziłaby się osoba pełna energii, nie bojąca się ludzi. Jednak ciągnęło ją do miejsca, w którym pomaga się innym. - Też zastanawiałam się nad pracą ze zwierzętami, na przykład dla Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, ale nie wiem, co dokładnie mogłabym robić. - Przewracała w dłoniach aromatyczną babeczkę, gdy starała się znaleźć jak najwięcej możliwości. - Albo po prostu będę pomagać przy uprawach ziół i ich sprzedaży - dodała już nieco żywiej, ponieważ taka praca byłaby spokojna, mało wymagająca od pracownika. Idealna dla introwertyka. Czuła się beznadziejnie. Jedyne czego od siebie wymagała, to wyższych ocen, a nie ambicji zrobienia kariery w konkretnym zawodzie.
- Pomona Sprout
Re: Stoiska Opiekunów
Wto Wrz 13, 2016 1:49 pm
Czasem niestety zdarzało się, że refleksja przychodziła zbyt późno. Pomona jako opiekunka owszem - stawała zawsze po stronie swoich podopiecznych, jednak była też pedagogiem. Musiała zadbać o komfort i bezpieczeństwo ogółu. Szkoła może i powinna wychowywać, przede wszystkim miała jednak za zadanie zapewnienie warunków i dawanie przykładu. Profesor Sprout była więc wdzięczna swojemu uczniowi, że przynajmniej na tę chwilę wstrzymał się od komentarzy na temat systemu magicznej edukacji i skupił się na sobie.
- Nie będę ukrywać, że faktycznie masz małe szanse na zaliczenie tego roku... Profesor Hucksberry zanotował, że oddałeś mu w końcu pracę na temat zaklęcia patronusa, ale są nauczyciele, którzy nie widzieli cię na swoich zajęciach całymi tygodniami. O aktywności pozalekcyjnej i zachowaniu też nie ma chyba co mówić... - westchnęła cicho i podrapała się po nosie, usiłując zebrać myśli. - Słyszałam jednak, że jakiś czas temu widziano cię jak pracujesz na kółku korepetycji razem z panną Gallagher... - odszukała czysty kawałek pergaminu i podsunęła go w stronę chłopaka razem z piórem. - Jeśli zobowiążesz mi się na piśmie, że będziesz kontynuował tę współpracę, to postaram się przekonać resztę rady pedagogicznej, by w przyszłym roku warunkowo przyjęła cię do szkoły. - Odczekała, dając mu chwilę do namysłu.
- Nie dasz rady wyrzec się magii Kyohei. To nie jest coś, co możesz odłożyć do pudełka. Jest wiele zawodów, w których egzaminy nie będą ci potrzebne. Jeśli się nie mylę to na sali są przedstawiciele firmy ochroniarskiej. - podparła podbródek na splecionych dłoniach - Musisz pracować nad charakterem, mój drogi. Praca w knajpie, jak to mówisz, wymaga ciągłego kontaktu z ludźmi. - Nie powiedziała już nic więcej, zielonymi tęczówkami uważnie lustrując postawę Takano. Nie wiedziała czy uda jej się przekonać nayczycieli, miała jednak wrażenie, że kontakt z Sharon wpłynie pozytywnie na nich oboje.
- Nie będę ukrywać, że faktycznie masz małe szanse na zaliczenie tego roku... Profesor Hucksberry zanotował, że oddałeś mu w końcu pracę na temat zaklęcia patronusa, ale są nauczyciele, którzy nie widzieli cię na swoich zajęciach całymi tygodniami. O aktywności pozalekcyjnej i zachowaniu też nie ma chyba co mówić... - westchnęła cicho i podrapała się po nosie, usiłując zebrać myśli. - Słyszałam jednak, że jakiś czas temu widziano cię jak pracujesz na kółku korepetycji razem z panną Gallagher... - odszukała czysty kawałek pergaminu i podsunęła go w stronę chłopaka razem z piórem. - Jeśli zobowiążesz mi się na piśmie, że będziesz kontynuował tę współpracę, to postaram się przekonać resztę rady pedagogicznej, by w przyszłym roku warunkowo przyjęła cię do szkoły. - Odczekała, dając mu chwilę do namysłu.
- Nie dasz rady wyrzec się magii Kyohei. To nie jest coś, co możesz odłożyć do pudełka. Jest wiele zawodów, w których egzaminy nie będą ci potrzebne. Jeśli się nie mylę to na sali są przedstawiciele firmy ochroniarskiej. - podparła podbródek na splecionych dłoniach - Musisz pracować nad charakterem, mój drogi. Praca w knajpie, jak to mówisz, wymaga ciągłego kontaktu z ludźmi. - Nie powiedziała już nic więcej, zielonymi tęczówkami uważnie lustrując postawę Takano. Nie wiedziała czy uda jej się przekonać nayczycieli, miała jednak wrażenie, że kontakt z Sharon wpłynie pozytywnie na nich oboje.
- Kyohei Takano
Re: Stoiska Opiekunów
Sro Wrz 14, 2016 8:25 pm
Puchon spojrzał na pergamin i pióro, oto przed nim po raz setny znajdowała się szansa na to aby spróbować zacząć inaczej żyć. Mógł jeszcze raz spróbować napisać swoje życie w zupełnie inny sposób. Owszem mógłby teraz wstać, rzucić tym na ziemię i powiedzieć, że to nic nie zmieni. Nawet jeżeli tak by było, to przynajmniej Kyo nie będzie mógł sobie zarzucić, że przynajmniej nie próbował. Do tej pory jego życie polegało na unikaniu przeszkód. Nie próbował nawet znaleźć łatwiejszej drogi. Po prostu szedł przed siebie, popełniając te same błędy. Teraz chyba był najwyższy czas aby zacząć się na nich uczyć. Wziąć księgę w której były te błędy spisywane i zacząć je powolutku wymazywać.
-Co... to Pani nie chce się mnie pozbyć?- Zapytał wyraźnie zdziwiony tymi słowami. Był przekonany, że każdy w tej szkole jedyne czego pragnął to tego aby go wyrzucić, a tutaj okazało się, że profesor postara się... nie dla niego była to jakaś zupełna nowość. A wszystko to było spowodowane tym, że puchon stworzył sobie jakiś świat w którym wszyscy byli dla niego wrogami, dopiero od jakiegoś czasu te fundamenty zaczęły się walić, i okazało się, że wcale nie wszyscy są źli, i nie musi ze wszystkimi walczyć.
Kyohei w końcu pochwycił w swoje dłonie pióro, zamoczył końcówkę w atramencie i zatrzymał się. Co tak naprawdę miał napisać, przyznać się do błędu, otworzyć się chociaż trochę przed innymi. Tak... chyba tak będzie najlepiej.
-D...dziękuję... pewnie do nich zajrzę...- Powiedział cicho i pewnie na tym rozmowa mogłaby się urwać, ale Kyo dalej siedział na krześle wpatrzony w krawędź biurka.
-I...- Zaczął... czuł jak serce zaczyna mu walić, w gardle zaschło, sprawiając, że słowa nie chciały przejść dalej.
-I... p...przepraszam za problemy... nie tak to miało wyglądać- Taka była prawda. Nie chciał ani sobie robić krzywdy ani nikomu innemu. Po prostu Kyo nie wziął pod uwagę konsekwencji swoich działań.
-Czy to już wszystko?- Zapytał się spoglądając przez chwilkę na opiekunkę puchonów.
-Co... to Pani nie chce się mnie pozbyć?- Zapytał wyraźnie zdziwiony tymi słowami. Był przekonany, że każdy w tej szkole jedyne czego pragnął to tego aby go wyrzucić, a tutaj okazało się, że profesor postara się... nie dla niego była to jakaś zupełna nowość. A wszystko to było spowodowane tym, że puchon stworzył sobie jakiś świat w którym wszyscy byli dla niego wrogami, dopiero od jakiegoś czasu te fundamenty zaczęły się walić, i okazało się, że wcale nie wszyscy są źli, i nie musi ze wszystkimi walczyć.
Kyohei w końcu pochwycił w swoje dłonie pióro, zamoczył końcówkę w atramencie i zatrzymał się. Co tak naprawdę miał napisać, przyznać się do błędu, otworzyć się chociaż trochę przed innymi. Tak... chyba tak będzie najlepiej.
- Notka Kyo:
Ja niżej podpisany Kyohei Takano, Zobowiązuję się do prowadzenia dalszej współpracy pod kątem poszerzania swojej wiedzy z uczennicą Huffelpuffu niejaką Sharon Galagher. Jeżeli szanowna rada pedagogiczna zgodzi się przyjąć mnie warunkowo na kolejny rok, obiecuję znaczące poprawy w ocenach oraz moim zachowaniu.Kyohei Takano
-D...dziękuję... pewnie do nich zajrzę...- Powiedział cicho i pewnie na tym rozmowa mogłaby się urwać, ale Kyo dalej siedział na krześle wpatrzony w krawędź biurka.
-I...- Zaczął... czuł jak serce zaczyna mu walić, w gardle zaschło, sprawiając, że słowa nie chciały przejść dalej.
-I... p...przepraszam za problemy... nie tak to miało wyglądać- Taka była prawda. Nie chciał ani sobie robić krzywdy ani nikomu innemu. Po prostu Kyo nie wziął pod uwagę konsekwencji swoich działań.
-Czy to już wszystko?- Zapytał się spoglądając przez chwilkę na opiekunkę puchonów.
- Pomona Sprout
Re: Stoiska Opiekunów
Czw Wrz 15, 2016 3:37 pm
Droga, która być może otwierała się przed Takano wcale nie była prosta. Nawet jeśli Opiekunce Hufflepuffu udałoby się nakłonić nauczycieli do tego, by dali mu szansę, akcja ta nie miała prawa się powieść bez inicjatywy z jego strony. No ale, komu w tym zamku było łatwo? W tym skupisku sierot z problemami psychicznymi, gdzie informacje o kolejnych, niepotrzebnych śmierciach stawały się codziennością? Nie wspominając już o lekcjach i szlabanach, po których coraz więcej uczniów trafiało do Skrzydła Szpitalnego.
- Kyohei... Gdyby ktoś w tym zamku postanowił po prostu się ciebie pozbyć, jak to mówisz, zrobiłby to już dawno. - Fakt. Nauczyciele nie byli terapeutami. Nie w ich kompetencjach było ślęczenie nad dzieciakami, które gdzieś tam po drodze się pogubiły. Wszystkie podjęte przez nich kroki, jak chociażby zawieszenie chłopaka w prawach ucznia miały jednak za zadanie nim potrząsnąć. Profesor Sprout zamknęła jednak ten temat, delikatnym skinieniem głowy, a ledwo zauważalny uśmiech zamajaczył na jej wargach, gdy Kyo sięgnął po pergamin i pióro. Nie przerywając mu i niczego nie sugerując, w ciszy czekała aż skończy. Gdy tak się stało, przejęła od niego niewielką kartkę i wyraźnie zadowolona schowała ją do teczki z dokumentami chłopaka. W końcu warto było mieć jakiekolwiek podparcie podczas przedstawiania swoich argumentów radzie pedagogicznej, a ta krótka notatka - nie przedstawiająca pozornie większej wartości - była jednym z pierwszych od dawna dowodów, na podjęcie przez Kyo jakiejkolwiek próby współpracy.
Pomonie nie umknęło, że jej uczeń nagle zaczął się jąkać. Wyraźnie poruszona tym faktem, powolnym ruchem przysunęła w jego stronę szklankę z kompotem i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Przeprosił... Choć w normalnych warunkach, nauczycielka zapewne złapałaby się za serce, w tej konkretnej chwili pozostała spokojna.
- Panie Takano... - pokręciła lekko głową i uśmiechnęła się delikatnie. W końcu ponoć lepiej późno niż wcale, nie? - Przeprosiny przyjęte. Zobaczymy co będzie dalej. - mrugnęła lewym okiem. Przez chwilę zamyśliła się, ostatni raz kartkując dokumenty i wróciła do niego wzrokiem.
- Wydaje mi się, że tak. Chyba, że chciałbyś jeszcze o coś zapytać? - dała mu chwilę do namysłu. - Wydaje mi się, że będzie też dobrze, jeśli odwiedzisz też innych nauczycieli. - dodała i rozsiadła się wygodniej w krześle.
- Kyohei... Gdyby ktoś w tym zamku postanowił po prostu się ciebie pozbyć, jak to mówisz, zrobiłby to już dawno. - Fakt. Nauczyciele nie byli terapeutami. Nie w ich kompetencjach było ślęczenie nad dzieciakami, które gdzieś tam po drodze się pogubiły. Wszystkie podjęte przez nich kroki, jak chociażby zawieszenie chłopaka w prawach ucznia miały jednak za zadanie nim potrząsnąć. Profesor Sprout zamknęła jednak ten temat, delikatnym skinieniem głowy, a ledwo zauważalny uśmiech zamajaczył na jej wargach, gdy Kyo sięgnął po pergamin i pióro. Nie przerywając mu i niczego nie sugerując, w ciszy czekała aż skończy. Gdy tak się stało, przejęła od niego niewielką kartkę i wyraźnie zadowolona schowała ją do teczki z dokumentami chłopaka. W końcu warto było mieć jakiekolwiek podparcie podczas przedstawiania swoich argumentów radzie pedagogicznej, a ta krótka notatka - nie przedstawiająca pozornie większej wartości - była jednym z pierwszych od dawna dowodów, na podjęcie przez Kyo jakiejkolwiek próby współpracy.
Pomonie nie umknęło, że jej uczeń nagle zaczął się jąkać. Wyraźnie poruszona tym faktem, powolnym ruchem przysunęła w jego stronę szklankę z kompotem i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Przeprosił... Choć w normalnych warunkach, nauczycielka zapewne złapałaby się za serce, w tej konkretnej chwili pozostała spokojna.
- Panie Takano... - pokręciła lekko głową i uśmiechnęła się delikatnie. W końcu ponoć lepiej późno niż wcale, nie? - Przeprosiny przyjęte. Zobaczymy co będzie dalej. - mrugnęła lewym okiem. Przez chwilę zamyśliła się, ostatni raz kartkując dokumenty i wróciła do niego wzrokiem.
- Wydaje mi się, że tak. Chyba, że chciałbyś jeszcze o coś zapytać? - dała mu chwilę do namysłu. - Wydaje mi się, że będzie też dobrze, jeśli odwiedzisz też innych nauczycieli. - dodała i rozsiadła się wygodniej w krześle.
- Nauczyciele
Re: Stoiska Opiekunów
Czw Wrz 15, 2016 4:44 pm
HORACY SLUGHORN
Slughorn był wyraźnie zadowolony. Najwyraźniej wspomnienie o Boskiej Kalipso, połączone z czekoladą i zainteresowaniem jego osobą, wprawiało mężczyznę w niemalże euforyczny nastrój. Mało brakowało, by zapomniał o celu całego tego spotkania. Naprawdę mało, a Caroline wcale nie pomagała mu się na tym skupić. Kto wie? Może robiła to specjalnie? Jeśli tak, to działała bardzo skutecznie. Mało kto był w Hogwarcie tak podatny na wazelinę jak właśnie Horacy.
- Och, z pewnością będziemy mieli jeszcze nie jedną okazję, panienko Rockers! Z całą pewnością! - prawie przyklasnął z uciechy. Powstrzymał się jednak i zamiast tego wpakował do ust kolejną czekoladkę. Podsunął też bombonierkę w stronę ślizgonki, zachęcając ją by dalej jadła, a gdy dziewczyna wspomniała o ministerstwie zatarł ręce z uciechy.
- Ambitne plany, panienko Rockers! No ale jakżeby inaczej! - Rozparł się z uśmiechem dobrotliwego wujaszka. - Ma panienka na myśli jakiś konkretny departament? Słyszałem wiele pochlebnych słów na temat panienki dokonań z transmutacji i astronomii. Ponoć na teleportacji też idzie panience bardzo dobrze! I ta prezencja, koneksje... Może coś związanego z międzynarodową współpracą?
Gładki blef. Wszystkie te wiadomości Horacy wyczytał tak naprawdę z jej teczki, no ale kto by się oparł kilku pochlebstwom na swój temat? O swoje okazy trzeba było w końcu dbać na każdym ich etapie.
Slughorn był wyraźnie zadowolony. Najwyraźniej wspomnienie o Boskiej Kalipso, połączone z czekoladą i zainteresowaniem jego osobą, wprawiało mężczyznę w niemalże euforyczny nastrój. Mało brakowało, by zapomniał o celu całego tego spotkania. Naprawdę mało, a Caroline wcale nie pomagała mu się na tym skupić. Kto wie? Może robiła to specjalnie? Jeśli tak, to działała bardzo skutecznie. Mało kto był w Hogwarcie tak podatny na wazelinę jak właśnie Horacy.
- Och, z pewnością będziemy mieli jeszcze nie jedną okazję, panienko Rockers! Z całą pewnością! - prawie przyklasnął z uciechy. Powstrzymał się jednak i zamiast tego wpakował do ust kolejną czekoladkę. Podsunął też bombonierkę w stronę ślizgonki, zachęcając ją by dalej jadła, a gdy dziewczyna wspomniała o ministerstwie zatarł ręce z uciechy.
- Ambitne plany, panienko Rockers! No ale jakżeby inaczej! - Rozparł się z uśmiechem dobrotliwego wujaszka. - Ma panienka na myśli jakiś konkretny departament? Słyszałem wiele pochlebnych słów na temat panienki dokonań z transmutacji i astronomii. Ponoć na teleportacji też idzie panience bardzo dobrze! I ta prezencja, koneksje... Może coś związanego z międzynarodową współpracą?
Gładki blef. Wszystkie te wiadomości Horacy wyczytał tak naprawdę z jej teczki, no ale kto by się oparł kilku pochlebstwom na swój temat? O swoje okazy trzeba było w końcu dbać na każdym ich etapie.
- Kyohei Takano
Re: Stoiska Opiekunów
Czw Wrz 15, 2016 11:03 pm
Przyznanie się do błędu, do pomyłki nigdy nie było proste, a przynajmniej dla chłopaka. Kyo tak naprawdę nikt nigdy nie nauczył, że należy przepraszać. Kiedy jeszcze był w poprzedniej szkole nikt od niego tego nie wymagał. Nawet jego przyjaciele. Wszystko było spowodowane tym, że po prostu doskonale rozumieli się. Wiedzieli czym był wywołany nagły atak złości, albo nieoczekiwana radość. Dalej chłopak sam sobie wmówił, że przepraszanie jest oznaką słabości. Życie niestety bardzo boleśnie go nauczyło tego, że niestety się mylił. Pytanie tylko czy zrozumiał to w odpowiedniej chwili. On nie był złym chłopakiem i być może przyszedł czas na to aby inni się o tym przekonali. Oczywiście wszystko to co się wydarzyło wpłynęło na jego osobowość i nie ma co się spodziewać, że nagle będzie dusza towarzystwa, ale może pojawiła się szansa na to, że będzie bardziej zdatny do życia.
Puchon kiwnął tylko delikatnie głową w kierunku nauczycielki zielarstwa, a kiedy ta do niego mrugnęła na twarzy chłopaka pojawił się nawet delikatny uśmiech. Szybko ten jednak zniknął, a chłopak wyraźnie zakłopotany wstał ze swojego miejsca i zaczął iść w kierunku wyjścia, jednak po drodze musiał oczywiście potknąć się o nogę krzesła na skutek czego stracił na chwilkę równowagę, i zachwiał się niebezpiecznie najpierw w przód a potem w tył. Całe szczęście, że na tym tylko się skończyło, bo szybko udało się mu złapać pion.
-Przepraszam...- Mruknął cicho podsuwając krzesło ponownie do biurka nauczycielki, po czym nie czekając już na nic po prostu wyszedł i ruszył prosto do stanowisk innych ludzi.
z/t
Puchon kiwnął tylko delikatnie głową w kierunku nauczycielki zielarstwa, a kiedy ta do niego mrugnęła na twarzy chłopaka pojawił się nawet delikatny uśmiech. Szybko ten jednak zniknął, a chłopak wyraźnie zakłopotany wstał ze swojego miejsca i zaczął iść w kierunku wyjścia, jednak po drodze musiał oczywiście potknąć się o nogę krzesła na skutek czego stracił na chwilkę równowagę, i zachwiał się niebezpiecznie najpierw w przód a potem w tył. Całe szczęście, że na tym tylko się skończyło, bo szybko udało się mu złapać pion.
-Przepraszam...- Mruknął cicho podsuwając krzesło ponownie do biurka nauczycielki, po czym nie czekając już na nic po prostu wyszedł i ruszył prosto do stanowisk innych ludzi.
z/t
- Nauczyciele
Re: Stoiska Opiekunów
Pią Wrz 16, 2016 2:55 am
Minerwa McGonagall
Przez chwilę przyglądała mu się nieco podejrzliwie, ale gdy tylko dostrzegła zalążek skruchy, odpuściła mu. Naprawdę nie uważała go za złego chłopaka, może jedynie nieco nabuzowanego hormonami, ale w tym wieku... przecież nie powinna się dziwić. Czasami zwyczajnie o tym zapominała - albo nie chciała pamiętać. Kiwnęła jedynie głową na znak, że rozumie i nie drążyła dalej tego tematu. Dostrzegła pewne oznaki zaangażowania Davida, ale panowała nad swoją mimiką by nie rozpraszać swojego ucznia, dając mu tym samym po prostu propozycje, zamiast jakichkolwiek oczekiwań. Przynajmniej na ten moment sprawował się naprawdę przyzwoicie, więc nie musiała prawić mu żadnych wykładów.
- Dokładnie, o'Connell. Przemyśl to wszytko na spokojnie - odpowiedziała spokojnie i pociągnęła ostatni łyk ze swojej filiżanki. - Tak, możesz już iść. Lepiej przygotuj się dobrze na SUMy. Do widzenia.
Filius Flitwick
- Rozumiem - kiwnął lekko głową, po czym przywołał jej teczkę i zaczął ją przeglądać. - Zielarstwo i Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami idą Ci Wybitnie, to prawda. Jeśli jednak myślisz na poważnie o pracy w szpitalu św. Munga, musiałabyś przyłożyć się bardziej do Transmutacji, Zaklęć i Eliksirów. Ale na dobrą sprawę, masz wiele możliwości, Julie. Co prawda ta nagła przerwa sprawiła, że musisz nadrabiać teraz część materiału, co może skutkować nieco obniżonymi ocenami na koniec IV klasy, ale myślę, że sobie poradzisz. Tylko przemyśl dokładnie, co chcesz zdawać na SUMach.
Na chwilę przerwał, posłał jej ciepły pokrzepiający uśmiech i napił się soku dyniowego, czując jak przyjemnie chłodzi mu gardło.
- Z doświadczenia wiem, że czasami pomysł na to, co będzie robiło się w przyszłości przychodzi sam do głowy. Tak nagle - i pod koniec pstryknął palcami. - Rozejrzyj się po Wielkiej Sali, jest wiele ciekawych ofert, możesz podejść również do nauczycieli i od nich dowiedzieć się różnych informacji.
W końcu pokusił się o skończenie swojej babeczki i wyciągnął krótkie nogi pod biurkiem.
- Czy masz może do mnie jakieś pytania, Julie?
Przez chwilę przyglądała mu się nieco podejrzliwie, ale gdy tylko dostrzegła zalążek skruchy, odpuściła mu. Naprawdę nie uważała go za złego chłopaka, może jedynie nieco nabuzowanego hormonami, ale w tym wieku... przecież nie powinna się dziwić. Czasami zwyczajnie o tym zapominała - albo nie chciała pamiętać. Kiwnęła jedynie głową na znak, że rozumie i nie drążyła dalej tego tematu. Dostrzegła pewne oznaki zaangażowania Davida, ale panowała nad swoją mimiką by nie rozpraszać swojego ucznia, dając mu tym samym po prostu propozycje, zamiast jakichkolwiek oczekiwań. Przynajmniej na ten moment sprawował się naprawdę przyzwoicie, więc nie musiała prawić mu żadnych wykładów.
- Dokładnie, o'Connell. Przemyśl to wszytko na spokojnie - odpowiedziała spokojnie i pociągnęła ostatni łyk ze swojej filiżanki. - Tak, możesz już iść. Lepiej przygotuj się dobrze na SUMy. Do widzenia.
Filius Flitwick
- Rozumiem - kiwnął lekko głową, po czym przywołał jej teczkę i zaczął ją przeglądać. - Zielarstwo i Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami idą Ci Wybitnie, to prawda. Jeśli jednak myślisz na poważnie o pracy w szpitalu św. Munga, musiałabyś przyłożyć się bardziej do Transmutacji, Zaklęć i Eliksirów. Ale na dobrą sprawę, masz wiele możliwości, Julie. Co prawda ta nagła przerwa sprawiła, że musisz nadrabiać teraz część materiału, co może skutkować nieco obniżonymi ocenami na koniec IV klasy, ale myślę, że sobie poradzisz. Tylko przemyśl dokładnie, co chcesz zdawać na SUMach.
Na chwilę przerwał, posłał jej ciepły pokrzepiający uśmiech i napił się soku dyniowego, czując jak przyjemnie chłodzi mu gardło.
- Z doświadczenia wiem, że czasami pomysł na to, co będzie robiło się w przyszłości przychodzi sam do głowy. Tak nagle - i pod koniec pstryknął palcami. - Rozejrzyj się po Wielkiej Sali, jest wiele ciekawych ofert, możesz podejść również do nauczycieli i od nich dowiedzieć się różnych informacji.
W końcu pokusił się o skończenie swojej babeczki i wyciągnął krótkie nogi pod biurkiem.
- Czy masz może do mnie jakieś pytania, Julie?
- Julie Blishwick
Re: Stoiska Opiekunów
Pią Wrz 16, 2016 7:41 am
Tak, miała dużo czasu, ale dla niej samej nim się obejrzy, zostanie postawiona przed faktem dokonanym. Jednak już w głowie rodziła jej się wizja... Jeszcze mała, ale zaczynała kiełkować, gdy opiekun Ravenclawu postawił sprawę jasno do czego musi się przyłożyć. Nie była przecież prymuską z każdego przedmiotu. Poświęcała najwięcej czasu swojemu ulubionemu zielarstwu i ONMS. Jednak na nowy rok należało wybrać przedmioty i przyłożyć się z nich pełną parą.
Idąc w ślady profesora, ugryzła swoją babeczkę.
- Chyba nie... Może nawet zostanę pianistką... skoro do ostatniej chwili nic nie wiadomo... - Zdecydowanie nie chciała powiedzieć czegoś głupszego. Już na zawsze byłaby skreślona dla rodziny (czyt. ciotki), gdyby podjęła się takiej profesji.
Uśmiechnęła się, lecz tylko przez chwilę patrzyła na profesora. Nawet, jeśli miałaby jakieś pytania, to nie miała odwagi, aby je zadać. W końcu dalej nie wiedziała, jak wyglądałaby praca dla Ministerstwa, ani w jaki sposób można zatrudnić się w czarodziejskiej operze, czy w szpitalu nie ma żadnego kryterium wiekowego i ostatecznie, jak dużo straciła przez swoją nieobecność. Wstała ze swojego miejsca - o dziwo nogi były już w pełni sprawne.
- Dziękuję, zrobię wszystko, aby poprawić oceny. Do widzenia, panie profesorze - powiedziała grzecznie, robiąc przesadne przerwy między słowami. Zastanowię się nad swoją przyszłość, aby nie była skazana na porażkę.
Wyszła z magicznej bariery. Wpatrując się w swoje dłonie, skierowała się w stronę stoisk przedstawicieli. Póki nabrała odwagi, trzeba było korzystać.
[z/t]
Idąc w ślady profesora, ugryzła swoją babeczkę.
- Chyba nie... Może nawet zostanę pianistką... skoro do ostatniej chwili nic nie wiadomo... - Zdecydowanie nie chciała powiedzieć czegoś głupszego. Już na zawsze byłaby skreślona dla rodziny (czyt. ciotki), gdyby podjęła się takiej profesji.
Uśmiechnęła się, lecz tylko przez chwilę patrzyła na profesora. Nawet, jeśli miałaby jakieś pytania, to nie miała odwagi, aby je zadać. W końcu dalej nie wiedziała, jak wyglądałaby praca dla Ministerstwa, ani w jaki sposób można zatrudnić się w czarodziejskiej operze, czy w szpitalu nie ma żadnego kryterium wiekowego i ostatecznie, jak dużo straciła przez swoją nieobecność. Wstała ze swojego miejsca - o dziwo nogi były już w pełni sprawne.
- Dziękuję, zrobię wszystko, aby poprawić oceny. Do widzenia, panie profesorze - powiedziała grzecznie, robiąc przesadne przerwy między słowami. Zastanowię się nad swoją przyszłość, aby nie była skazana na porażkę.
Wyszła z magicznej bariery. Wpatrując się w swoje dłonie, skierowała się w stronę stoisk przedstawicieli. Póki nabrała odwagi, trzeba było korzystać.
[z/t]
- Livia Edwards
Re: Stoiska Opiekunów
Pią Wrz 16, 2016 10:24 pm
Czas oczekiwania w kolejce okazał się być znacznie krótszy niż to sobie zakładała. Być może nawet zbyt krótki... A może tak naprawdę spędziła w ogonku całe wieki i tylko fakt, że czuła się nie do końca przygotowana sprawiał, że wedle niej wszystko działo się zbyt szybko? Bez względu na to jak było naprawdę, nadeszła jej kolej na konsultację.
Odprowadziła wzrokiem odchodzącą Julie, westchnęła delikatnie i bez dalszej zwłoki ruszyła na spotkanie z Flitwickiem. Co ma być to będzie. Przecież nigdy nie sprawiała kłopotów (pominąwszy wszystkie kabały, w które wpakowała jej Vivi) i była dość solidną uczennicą (chyba, że chodziło o zadania obrzydliwe i wymagające szeroko pojętego ubabrania się), więc nie było czym się martwić. Chyba.
-Dzień dobry.- przywitała się grzecznie, przez chwilę stała nie bardzo wiedząc jak się zachować, a ostatecznie dość niepewnie przycupnęła na krześle. Zastanawiała się czy to ona powinna powiedzieć coś pierwsza, czy może profesor ma już dla niej przygotowany konkretny plan rozmowy. Ostatecznie zdecydowała się zachować milczenie, bo przecież im mniej będzie się musiała odzywać, tym lepiej. Rozprostowała nieskazitelną szatę (bycie pedantem bez wątpienia miało swoje plusy) i podniosła wzrok na nauczyciela. Trudno było wyczytać cokolwiek z obojętnego wyrazu jej twarzy, ale jedno było pewne. Całą uwaga krukonki była teraz skupiona na siedzącym przed nią nauczycielu. Jakby nie było, z każdym rokiem pozostawało coraz mniej czasu na podjęcie decyzji dotyczących ewentualnej przyszłości.
Odprowadziła wzrokiem odchodzącą Julie, westchnęła delikatnie i bez dalszej zwłoki ruszyła na spotkanie z Flitwickiem. Co ma być to będzie. Przecież nigdy nie sprawiała kłopotów (pominąwszy wszystkie kabały, w które wpakowała jej Vivi) i była dość solidną uczennicą (chyba, że chodziło o zadania obrzydliwe i wymagające szeroko pojętego ubabrania się), więc nie było czym się martwić. Chyba.
-Dzień dobry.- przywitała się grzecznie, przez chwilę stała nie bardzo wiedząc jak się zachować, a ostatecznie dość niepewnie przycupnęła na krześle. Zastanawiała się czy to ona powinna powiedzieć coś pierwsza, czy może profesor ma już dla niej przygotowany konkretny plan rozmowy. Ostatecznie zdecydowała się zachować milczenie, bo przecież im mniej będzie się musiała odzywać, tym lepiej. Rozprostowała nieskazitelną szatę (bycie pedantem bez wątpienia miało swoje plusy) i podniosła wzrok na nauczyciela. Trudno było wyczytać cokolwiek z obojętnego wyrazu jej twarzy, ale jedno było pewne. Całą uwaga krukonki była teraz skupiona na siedzącym przed nią nauczycielu. Jakby nie było, z każdym rokiem pozostawało coraz mniej czasu na podjęcie decyzji dotyczących ewentualnej przyszłości.
- David o'Connell
Re: Stoiska Opiekunów
Pią Wrz 16, 2016 11:11 pm
Tylko na to czekał.
- Dziękuję. - W końcu wypadało być wdzięcznym za poświęcony czas - chociaż tak naprawdę był wdzięczny tylko ze względu na szacunek do osoby, która mu ten czas poświęcała. Podniósł się, starając się nie szurać krzesłem zbyt głośno i nie zrywać się na nogi ze zbyt dużym entuzjazmem i skłonił głowę na do widzenia. Poczuł się lepiej, mając tą rozmowę już za sobą.
Wyszedł za magiczną barierę, nie poświęcając uwagi mijanym uczniom. Musiał otrząsnąć się z tego, że został zmuszony do myślenia o przyszłości. Na pewno nie miał zamiaru iść do żadnego ze stoisk, ale chciał jeszcze chwilę pokręcić się w okolicy. Tak na wszelki wypadek, jakby ktoś miał mieć później pretensję o to, że szybko się zmył. Kiedy oddalił się na odległość wystarczającą, żeby nabrać pewności, że profesor McGonagall już go nie zobaczy, wsadził rękę za kołnierz i gwałtownym ruchem poluzował krawat.
[zt]
- Dziękuję. - W końcu wypadało być wdzięcznym za poświęcony czas - chociaż tak naprawdę był wdzięczny tylko ze względu na szacunek do osoby, która mu ten czas poświęcała. Podniósł się, starając się nie szurać krzesłem zbyt głośno i nie zrywać się na nogi ze zbyt dużym entuzjazmem i skłonił głowę na do widzenia. Poczuł się lepiej, mając tą rozmowę już za sobą.
Wyszedł za magiczną barierę, nie poświęcając uwagi mijanym uczniom. Musiał otrząsnąć się z tego, że został zmuszony do myślenia o przyszłości. Na pewno nie miał zamiaru iść do żadnego ze stoisk, ale chciał jeszcze chwilę pokręcić się w okolicy. Tak na wszelki wypadek, jakby ktoś miał mieć później pretensję o to, że szybko się zmył. Kiedy oddalił się na odległość wystarczającą, żeby nabrać pewności, że profesor McGonagall już go nie zobaczy, wsadził rękę za kołnierz i gwałtownym ruchem poluzował krawat.
[zt]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach