- Mistrz Labiryntu
Ukryta Polana
Pon Wrz 02, 2013 2:39 pm
Polana gdzieś w głębi Zakazanego Lasu, z dala od ciekawskich spojrzeń. Drzewa odsłaniają spory kawałek nieba, gdzie nocą widać wszystkie gwiazdy. Niedaleko niej jest mały strumień.
- Remus J. Lupin
Re: Ukryta Polana
Pią Paź 18, 2013 8:09 pm
Lubił rozmawiać ze sobą. Od czasu do czasu pozbawione sensu konwersacje i dywagacje na tematy mniej ważne warto było zamienić na polemikę z ciszą. Jeśli jednak nadchodził już ten konkretny moment - moment samotności, dziwnej pustki, wyobcowania, niezrozumienia, zamieniał kilka zdań ze sobą. Dla odmiany z kimś inteligentnym. Czasem urozmaicał życie przypatrujących mu się zwierząt, urządzając widowiskowe kłótnie. Przyglądające mu się ptaki i pomniejsze ssaki stanowiły dziwną widownię. Niemniej jednak w ich obecności nie czuł się skrępowany. Towarzyszyły co miesiąc, w każdej sekundzie księżycowej ballady.
Polana skryta przed niepożądanym wzrokiem była dla niego miejscem magicznym. Dlatego tak często tu wracał. Swego czasu odkrył, iż Zakazany Las jest najpiękniejszy o świcie, gdy budzi się do życia, a najgroźniejsi mieszkańcy zdają się znikać w jego ciemnej otchłani i czekać na najdogodniejszą dla nich porę. Czas, gdy zapadną egipskie ciemności, niezbędne do ich egzystencji.
Remus przerwał na chwilę lekturę, by sięgnąć (naciągnąwszy uprzednio aż po same koniuszki palców sweter i koszulę) po gorący garnuszek. W czasach swej świetności, kiedy jeszcze farba była cala, a emalia nie odpryskiwała, wyglądał całkiem znośnie. Jednak najbardziej liczyło się to, że dzięki sprytnemu zaklęciu kubek emanował życiodajnym ciepłem. Co z tego, że Remus w pewnym momencie praktycznie poparzył się od tego gorąca; nie śmiał go wypuścić, rozkoszując się falami, uderzeniami ciepła, przyjemnie łaskoczącymi jego ciało. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak piekielnie zimno jest tutaj. Upił ostrożnie łyk, pozwalając, by gorąca para otuliła przez chwilę jego twarz.
Tylko tu, tylko teraz, nic więcej i więcej już... nikt? Przeczulony słuch wyłowił odgłosy poruszania się w odległości nie tak dalekiej. Postawił kubek – niby od niechcenia, powoli – na stosie kolorowych liści i pięknie skrzącej się porannej rosie. Prawą dłoń wsunął w kieszeń koszuli, by uchwycić mocno różdżkę. Miał paranoję. I prawdopodobnie przemęczenie nie wpływało pozytywnie na jego klarowność umysłu, jeśli sądził, że z pomocą tego małego cudeńka uda mu się pokonać naprawdę groźnego przeciwnika. Ale przecież lepiej żyć w iluzji pozornego bezpieczeństwa, nieprawdaż? Skoncentrował wzrok na tekście, jednak wprawny obserwator bez trudu zauważyłby, że jego gałki oczne nie poruszają się, że utkwiły w jednym, martwym punkcie.
Polana skryta przed niepożądanym wzrokiem była dla niego miejscem magicznym. Dlatego tak często tu wracał. Swego czasu odkrył, iż Zakazany Las jest najpiękniejszy o świcie, gdy budzi się do życia, a najgroźniejsi mieszkańcy zdają się znikać w jego ciemnej otchłani i czekać na najdogodniejszą dla nich porę. Czas, gdy zapadną egipskie ciemności, niezbędne do ich egzystencji.
Remus przerwał na chwilę lekturę, by sięgnąć (naciągnąwszy uprzednio aż po same koniuszki palców sweter i koszulę) po gorący garnuszek. W czasach swej świetności, kiedy jeszcze farba była cala, a emalia nie odpryskiwała, wyglądał całkiem znośnie. Jednak najbardziej liczyło się to, że dzięki sprytnemu zaklęciu kubek emanował życiodajnym ciepłem. Co z tego, że Remus w pewnym momencie praktycznie poparzył się od tego gorąca; nie śmiał go wypuścić, rozkoszując się falami, uderzeniami ciepła, przyjemnie łaskoczącymi jego ciało. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak piekielnie zimno jest tutaj. Upił ostrożnie łyk, pozwalając, by gorąca para otuliła przez chwilę jego twarz.
Tylko tu, tylko teraz, nic więcej i więcej już... nikt? Przeczulony słuch wyłowił odgłosy poruszania się w odległości nie tak dalekiej. Postawił kubek – niby od niechcenia, powoli – na stosie kolorowych liści i pięknie skrzącej się porannej rosie. Prawą dłoń wsunął w kieszeń koszuli, by uchwycić mocno różdżkę. Miał paranoję. I prawdopodobnie przemęczenie nie wpływało pozytywnie na jego klarowność umysłu, jeśli sądził, że z pomocą tego małego cudeńka uda mu się pokonać naprawdę groźnego przeciwnika. Ale przecież lepiej żyć w iluzji pozornego bezpieczeństwa, nieprawdaż? Skoncentrował wzrok na tekście, jednak wprawny obserwator bez trudu zauważyłby, że jego gałki oczne nie poruszają się, że utkwiły w jednym, martwym punkcie.
- Erin Potter
Re: Ukryta Polana
Pią Paź 18, 2013 9:35 pm
Pokombinuj coś z linkami do avków w profilu, bo strasznie rozciągają stronę. (;
Gdy jej spojrzenie spotkało się z jego miodowymi tęczówkami jeszcze w zamku, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jest dziwnie spokojny, nadzwyczaj opanowany. W oczach, które widywała przed sobą niemal całe dnie i noce, zapamiętała wieczny niepokój, zmartwienie, niewyspanie, zmęczenie... a teraz? Teraz nie wykryła kompletnie nic, nic, co zawsze w nich odnajdywała. Nic go nie dręczyło, w żadnym stopniu nie był zestresowany czy zagubiony.
Cechował go pełen spokój.
Zatem dlaczego udał się do Zakazanego Lasu..?
Chyba nawet nie zwrócił na nią uwagi, gdy, wychodząc z Hogwartu, podążyła za nim. Szła w odpowiedniej odległości, na tyle daleko, by nie mógł się zorientować.
Gdy dotarł do charakterystycznej polany, zmieniła swą postać na kruczą i usiadła na gałęzi nieopodal niego, starając się zachować całkowitą ciszę. Nie chciała, by ją zauważył. Uwielbiała na niego patrzeć w jego naturalnym obliczu, w otoczeniu, które było jego, jego i tylko jego - przy książkach. Gdy miał przy sobie choć jedno opasłe tomiszcze, niemal natychmiast zagłębiał się w nie i pochłaniał jego treścią. Doskonale znała jego ruchy, liczyła każdą jego lekką zmarszczkę, która zjawiała się w momencie, gdy zaczynał studiować jakiś kolejny ważny problem zawarty w tekście...
Gdyby zorientował się, że znajduje się tuż obok niego, natychmiastowo przestałby być sobą. Oh, gdyby jeszcze zamiast niej była tu jakaś inna osoba, to pewnie po prostu lekko by się zdziwił, a następnie rozpoczął najzwyczajniejszą w świecie rozmowę... ale w jej przypadku...
Remusie... dlaczego mnie unikasz..? Co ja Ci zrobiłam..?
Zawsze wydawało jej się, że nikt nie zna jej prawdziwych uczuć. Dusiła je głęboko w sobie, nie chcąc pogrążać się jeszcze bardziej... Nie miała o nich pojęcia nawet Lily, która, swoją drogą, również miała wiele za uszami.
Nie widziała się z nią od momentu pamiętnej rozmowy w Pokoju Wspólnym, gdzie pokłóciła się z jej bratem.
Czasami... czasami kompletnie nie potrafiła jej zrozumieć. Lily miała kogoś, kto oddałby dla niej wszystko, mało tego, dawał jej to do zrozumienia od tylu lat, a ona..? Ona kompletnie tego nie doceniała.
Zrobiłabym wszystko, by On patrzył na mnie tak samo, jak James na Lily.
To bolało. Kolejny sztylet wbity w jej serce, który i tak musiała chronić przed światem, zakładając na siebie maskę. Uśmiechała się, bo przecież wszystko było dobrze. Miała dach nad głową, miała jedzenie, miała kochającą ją rodzinę... a jednak w tym wszystkim pochłaniało ją lekkie szaleństwo.
Szaleństwo głupca.
A Lupin? Lupin wciąż bardziej kochał książki.
Nagle gałązka, na której siedziała, odłamała się, a Erin wraz z nią spadły prosto na Gryfona znajdującego się pod spodem. Nie zdążyła nawet spróbować podlecieć w górę - ironia losu spłatała jej figla tak szybko, że nawet nie miała okazji by zareagować. Książka najprawdopodobniej wypadła z ręki Remusa, a sama Erin, nadal w kruczej postaci, prawie spaliła się ze wstydu...
Gdy jej spojrzenie spotkało się z jego miodowymi tęczówkami jeszcze w zamku, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jest dziwnie spokojny, nadzwyczaj opanowany. W oczach, które widywała przed sobą niemal całe dnie i noce, zapamiętała wieczny niepokój, zmartwienie, niewyspanie, zmęczenie... a teraz? Teraz nie wykryła kompletnie nic, nic, co zawsze w nich odnajdywała. Nic go nie dręczyło, w żadnym stopniu nie był zestresowany czy zagubiony.
Cechował go pełen spokój.
Zatem dlaczego udał się do Zakazanego Lasu..?
Chyba nawet nie zwrócił na nią uwagi, gdy, wychodząc z Hogwartu, podążyła za nim. Szła w odpowiedniej odległości, na tyle daleko, by nie mógł się zorientować.
Gdy dotarł do charakterystycznej polany, zmieniła swą postać na kruczą i usiadła na gałęzi nieopodal niego, starając się zachować całkowitą ciszę. Nie chciała, by ją zauważył. Uwielbiała na niego patrzeć w jego naturalnym obliczu, w otoczeniu, które było jego, jego i tylko jego - przy książkach. Gdy miał przy sobie choć jedno opasłe tomiszcze, niemal natychmiast zagłębiał się w nie i pochłaniał jego treścią. Doskonale znała jego ruchy, liczyła każdą jego lekką zmarszczkę, która zjawiała się w momencie, gdy zaczynał studiować jakiś kolejny ważny problem zawarty w tekście...
Gdyby zorientował się, że znajduje się tuż obok niego, natychmiastowo przestałby być sobą. Oh, gdyby jeszcze zamiast niej była tu jakaś inna osoba, to pewnie po prostu lekko by się zdziwił, a następnie rozpoczął najzwyczajniejszą w świecie rozmowę... ale w jej przypadku...
Remusie... dlaczego mnie unikasz..? Co ja Ci zrobiłam..?
Zawsze wydawało jej się, że nikt nie zna jej prawdziwych uczuć. Dusiła je głęboko w sobie, nie chcąc pogrążać się jeszcze bardziej... Nie miała o nich pojęcia nawet Lily, która, swoją drogą, również miała wiele za uszami.
Nie widziała się z nią od momentu pamiętnej rozmowy w Pokoju Wspólnym, gdzie pokłóciła się z jej bratem.
Czasami... czasami kompletnie nie potrafiła jej zrozumieć. Lily miała kogoś, kto oddałby dla niej wszystko, mało tego, dawał jej to do zrozumienia od tylu lat, a ona..? Ona kompletnie tego nie doceniała.
Zrobiłabym wszystko, by On patrzył na mnie tak samo, jak James na Lily.
To bolało. Kolejny sztylet wbity w jej serce, który i tak musiała chronić przed światem, zakładając na siebie maskę. Uśmiechała się, bo przecież wszystko było dobrze. Miała dach nad głową, miała jedzenie, miała kochającą ją rodzinę... a jednak w tym wszystkim pochłaniało ją lekkie szaleństwo.
Szaleństwo głupca.
A Lupin? Lupin wciąż bardziej kochał książki.
Nagle gałązka, na której siedziała, odłamała się, a Erin wraz z nią spadły prosto na Gryfona znajdującego się pod spodem. Nie zdążyła nawet spróbować podlecieć w górę - ironia losu spłatała jej figla tak szybko, że nawet nie miała okazji by zareagować. Książka najprawdopodobniej wypadła z ręki Remusa, a sama Erin, nadal w kruczej postaci, prawie spaliła się ze wstydu...
- Remus J. Lupin
Re: Ukryta Polana
Pią Paź 18, 2013 10:22 pm
/u mnie nic nie rozciąga? może to wina przeglądarki. w każdym razie usunę je po prostu. ;]/
Nie był już dzisiaj w stanie zrobić czegokolwiek produkcyjnego, sama perspektywa zbliżającej się pełni trochę go wyczerpała, przestawiony rytm biologiczny nieco rozdrażniał i sprawiał, że cały czas chciało mu się spać. Rozsiadł się w pozycji półleżącej na kolorowym dywanie z przyjemnie pachnących liści i otworzył jedną ze swych ulubionych książek, zużytą do granic możliwości, a może nawet jeszcze bardziej.
- Dziękuję wam bogowie za Thoreau – wyszeptał do siebie, jak to miał w zwyczaju i rozpoczął kolejną podróż. Miał się skupić na tekście. Na parzącym go w opuszki palców kubku, wypełnionym białą herbatą ze sporą ilością miodu. (Lubił ten odcień. W swojej aparycji podobały mu się tylko oczy. Zwierciadło duszy, o niespotykanym odcieniu.) Miał myśleć tylko o Thoreau, o jego niesamowitych historiach i niezliczonej ilości mądrości, którą zawarł na niewielkiej objętościowo książeczce. Ale jakoś tak mimowolnie wracał myślami wciąż i znowu. Do tego, co tak bardzo chciał wyprzeć ze swego umysłu. List, włożony do kieszeni jego spodni, zaczął mu ciążyć.
Poczuł, że w jego gardle rośnie gula. Z każdą sekundą oddychanie stawało się coraz cięższe, a widoczność przysłoniła mu całkowicie jakaś ciecz, którą z siebie wylewał. Przewrócił się na drugi bok, irracjonalnie bojąc się, żeby nikt nie zobaczył go w takim stanie. Tak jakby ktokolwiek poza nim przebywał w tym miejscu…
Nie przywykł do płakania w czyjejkolwiek obecności, a już tym bardziej w swojej obecności; nienawidził jakiegokolwiek okazywania słabości. Dlatego też zagryzł zęby, gdy treść listu powracała nieustannie, nie dając się zapomnieć. Kiedy zacisnął powieki, znowu pojawił się burgund. Zaczął tańczyć z drobinkami światła, przejął nad nim kontrolę. Nienawidził siebie. Za wszystko. To akurat przychodziło mu z łatwością. Ze złością przejechał wierzchem dłoni po oczach, kamuflując ślady zbrodni. Bo przecież mógł coś zrobić, cokolwiek. W obecnej chwili już nic nie może. Jest za późno. Jak on teraz w ogóle…? Skulił się, przyciągając nogi do siebie, poszukując pozornego ciepła. Nikt nie działał bezinteresownie. Nawet ten beznadziejnie szaro-bury materiał koszuli miał jakiś interes w tym, że Remus go ubierał. Bezczelnie wysysał z niego ostatnie strzępki ciepła, a chłopak mógł żyć w iluzji chwilowego komfortu.
Wyglądał jakby wrócił zza kurtyny, przeraźliwie blady, biały pan śmierci. Tylko wory pod oczami kontrastowały z jego twarzą, tylko siniaki i rany nie pasowały do jego ciała. Rozwiane jasne włosy. Na tle tych wszystkich kolorów wyglądał przeraźliwie smutno.
Bezsilna złość zawładnęła nim zdecydowanie zbyt szybko. Nic mu to nie da. Powinien myśleć konstruktywnie. Ale bał się. Nie pamięta już, kiedy bał się samotności tak bardzo. Zawsze pragnął jej i pożądał. Wiódł swoje życie na krawędzi normalności, często bywając po tej drugiej stronie. Indywiduum swoistego rodzaju. Ale teraz, gdy dowiedział się, że najbliższa mu osoba umiera… Z każdą sekundą zbliża się do śmierci… Poczuł się jak dziecko we mgle.
Dlatego też uparcie wrócił do lektury, pragnąc dowiedzieć się od swego mistrza, co ma zrobić. Nie przewidział tego, że ktoś albo coś może mu w tym przeszkodzić. Zaskoczony i niezmiernie zażenowany, poczerwieniał aż po same koniuszki uszu, gdy po dwuminutowej wymianie spojrzeń z… krukiem doszedł do absurdalnego wniosku, że zwierzę wpatruje się w niego znajomymi oczami. Zreflektował się jednak i uklęknął w sporej odległości od ptaka, by nie przerazić go swym wzrostem. Chciał sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Spadając z takiej wysokości ten kruk mógł się nieźle potłuc. Może to dlatego nie wzbił się do góry, nie rzucił się do ucieczki, gdy tylko znalazł się na ziemi?
Remus zaczął ostrożnie przemieszczać się w stronę zwierzęcia, rytmicznie skracając dzielący ich dystans.
Nie był już dzisiaj w stanie zrobić czegokolwiek produkcyjnego, sama perspektywa zbliżającej się pełni trochę go wyczerpała, przestawiony rytm biologiczny nieco rozdrażniał i sprawiał, że cały czas chciało mu się spać. Rozsiadł się w pozycji półleżącej na kolorowym dywanie z przyjemnie pachnących liści i otworzył jedną ze swych ulubionych książek, zużytą do granic możliwości, a może nawet jeszcze bardziej.
- Dziękuję wam bogowie za Thoreau – wyszeptał do siebie, jak to miał w zwyczaju i rozpoczął kolejną podróż. Miał się skupić na tekście. Na parzącym go w opuszki palców kubku, wypełnionym białą herbatą ze sporą ilością miodu. (Lubił ten odcień. W swojej aparycji podobały mu się tylko oczy. Zwierciadło duszy, o niespotykanym odcieniu.) Miał myśleć tylko o Thoreau, o jego niesamowitych historiach i niezliczonej ilości mądrości, którą zawarł na niewielkiej objętościowo książeczce. Ale jakoś tak mimowolnie wracał myślami wciąż i znowu. Do tego, co tak bardzo chciał wyprzeć ze swego umysłu. List, włożony do kieszeni jego spodni, zaczął mu ciążyć.
Poczuł, że w jego gardle rośnie gula. Z każdą sekundą oddychanie stawało się coraz cięższe, a widoczność przysłoniła mu całkowicie jakaś ciecz, którą z siebie wylewał. Przewrócił się na drugi bok, irracjonalnie bojąc się, żeby nikt nie zobaczył go w takim stanie. Tak jakby ktokolwiek poza nim przebywał w tym miejscu…
Nie przywykł do płakania w czyjejkolwiek obecności, a już tym bardziej w swojej obecności; nienawidził jakiegokolwiek okazywania słabości. Dlatego też zagryzł zęby, gdy treść listu powracała nieustannie, nie dając się zapomnieć. Kiedy zacisnął powieki, znowu pojawił się burgund. Zaczął tańczyć z drobinkami światła, przejął nad nim kontrolę. Nienawidził siebie. Za wszystko. To akurat przychodziło mu z łatwością. Ze złością przejechał wierzchem dłoni po oczach, kamuflując ślady zbrodni. Bo przecież mógł coś zrobić, cokolwiek. W obecnej chwili już nic nie może. Jest za późno. Jak on teraz w ogóle…? Skulił się, przyciągając nogi do siebie, poszukując pozornego ciepła. Nikt nie działał bezinteresownie. Nawet ten beznadziejnie szaro-bury materiał koszuli miał jakiś interes w tym, że Remus go ubierał. Bezczelnie wysysał z niego ostatnie strzępki ciepła, a chłopak mógł żyć w iluzji chwilowego komfortu.
Wyglądał jakby wrócił zza kurtyny, przeraźliwie blady, biały pan śmierci. Tylko wory pod oczami kontrastowały z jego twarzą, tylko siniaki i rany nie pasowały do jego ciała. Rozwiane jasne włosy. Na tle tych wszystkich kolorów wyglądał przeraźliwie smutno.
Bezsilna złość zawładnęła nim zdecydowanie zbyt szybko. Nic mu to nie da. Powinien myśleć konstruktywnie. Ale bał się. Nie pamięta już, kiedy bał się samotności tak bardzo. Zawsze pragnął jej i pożądał. Wiódł swoje życie na krawędzi normalności, często bywając po tej drugiej stronie. Indywiduum swoistego rodzaju. Ale teraz, gdy dowiedział się, że najbliższa mu osoba umiera… Z każdą sekundą zbliża się do śmierci… Poczuł się jak dziecko we mgle.
Dlatego też uparcie wrócił do lektury, pragnąc dowiedzieć się od swego mistrza, co ma zrobić. Nie przewidział tego, że ktoś albo coś może mu w tym przeszkodzić. Zaskoczony i niezmiernie zażenowany, poczerwieniał aż po same koniuszki uszu, gdy po dwuminutowej wymianie spojrzeń z… krukiem doszedł do absurdalnego wniosku, że zwierzę wpatruje się w niego znajomymi oczami. Zreflektował się jednak i uklęknął w sporej odległości od ptaka, by nie przerazić go swym wzrostem. Chciał sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Spadając z takiej wysokości ten kruk mógł się nieźle potłuc. Może to dlatego nie wzbił się do góry, nie rzucił się do ucieczki, gdy tylko znalazł się na ziemi?
Remus zaczął ostrożnie przemieszczać się w stronę zwierzęcia, rytmicznie skracając dzielący ich dystans.
- Erin Potter
Re: Ukryta Polana
Pią Paź 18, 2013 10:54 pm
Jej upadek był wyjątkowo bolesny. Ale, cholera, co się dziwić - nie przywykła do spadania z... ugh, gałęzi, ba, do tego jeszcze w formie zwierzęcia. Jej kruche, lekkie kości aż zagrzmiały pod wpływem zderzenia z ziemią. Aż cud, że nic sobie nie połamała. A przynajmniej miała taką nadzieję. Potter należała przecież do drużyny Quidditcha, musiała dbać o swe zdrowie i kondycję, a złamania i liczne siniaki raczej nie były jej na rękę. Oczywiście pani Pomfrey z pewnością wyleczyłaby to szybciej, niż zdążyłaby mrugnąć, ale po co niepotrzebnie się narażać...
Nagle jednak zaczęła zmagać się z lekkimi zawrotami głowy, wszystko zaczęło wirować jej przed oczami, a obraz całkowicie jej się rozdwoił.
Pijany kruk. Tego jeszcze nie było, proszę państwa..!
Zatrzęsła swą malutką główką, próbując wybudzić się z niezbyt miłego odczucia i jednocześnie sprowadzić swój wzrok na dobre tory - przez cały czas bowiem patrzyła podwójnie - gdy nagle okazało się, że najwyraźniej wyrwała Remusa z niezwykle ważnej dla niego czynności. Świadczyła o tym jego zdecydowanie niezbyt zadowolona mimika twarzy.
Potter... w coś Ty się wpakowała...
Chciała uciec z przerażeniem, lecz gdy rozpostarła skrzydła, okazało się, że nie ma siły wzbić się w powietrze. Wydała z siebie jedynie cichy odgłos rozpaczy...
Co teraz..?
Zamarła, gdy Gryfon zaczął powoli zbliżać się w jej kierunku. Nawet przeciętny obserwator mógłby dostrzec wyraźne przerażenie wypisane w jej charakterystycznych, orzechowych oczach - pytanie jednak, czy wywołane zwyczajnym niepokojem dzikiego zwierzęcia czy też posiadające całkiem inne czynniki...
Serce waliło jej jak młotem. Serce waliło jej tak mocno, że straciła nad sobą panowanie i z wolna zaczęła z powrotem przybierać postać ludzką.
Siedziała na kolanach parę metrów przed nim, rozczochrana, z kępką zeschniętej trawy tkwiącą w jej grzywce, z zabrudzoną szatą, do której przykleiło się kilka drobnych, czerwonawych liści. Ich barwa idealnie współgrała z barwą jej policzków.
Kurczowo zacisnęła wargi, spuszczając wzrok. Nie chciała na niego patrzeć. Nie potrafiłaby znieść jego spojrzenia.
Oparła się dłońmi o podłoże, spuszczając lekko głowę w dół, a długie, kruczoczarne kosmyki włosów opadły razem z nią, stykając się z brudną ziemią.
Nagle jednak zaczęła zmagać się z lekkimi zawrotami głowy, wszystko zaczęło wirować jej przed oczami, a obraz całkowicie jej się rozdwoił.
Pijany kruk. Tego jeszcze nie było, proszę państwa..!
Zatrzęsła swą malutką główką, próbując wybudzić się z niezbyt miłego odczucia i jednocześnie sprowadzić swój wzrok na dobre tory - przez cały czas bowiem patrzyła podwójnie - gdy nagle okazało się, że najwyraźniej wyrwała Remusa z niezwykle ważnej dla niego czynności. Świadczyła o tym jego zdecydowanie niezbyt zadowolona mimika twarzy.
Potter... w coś Ty się wpakowała...
Chciała uciec z przerażeniem, lecz gdy rozpostarła skrzydła, okazało się, że nie ma siły wzbić się w powietrze. Wydała z siebie jedynie cichy odgłos rozpaczy...
Co teraz..?
Zamarła, gdy Gryfon zaczął powoli zbliżać się w jej kierunku. Nawet przeciętny obserwator mógłby dostrzec wyraźne przerażenie wypisane w jej charakterystycznych, orzechowych oczach - pytanie jednak, czy wywołane zwyczajnym niepokojem dzikiego zwierzęcia czy też posiadające całkiem inne czynniki...
Serce waliło jej jak młotem. Serce waliło jej tak mocno, że straciła nad sobą panowanie i z wolna zaczęła z powrotem przybierać postać ludzką.
Siedziała na kolanach parę metrów przed nim, rozczochrana, z kępką zeschniętej trawy tkwiącą w jej grzywce, z zabrudzoną szatą, do której przykleiło się kilka drobnych, czerwonawych liści. Ich barwa idealnie współgrała z barwą jej policzków.
Kurczowo zacisnęła wargi, spuszczając wzrok. Nie chciała na niego patrzeć. Nie potrafiłaby znieść jego spojrzenia.
Oparła się dłońmi o podłoże, spuszczając lekko głowę w dół, a długie, kruczoczarne kosmyki włosów opadły razem z nią, stykając się z brudną ziemią.
- Remus J. Lupin
Re: Ukryta Polana
Sob Paź 19, 2013 3:10 pm
Strach w oczach zwierzęcia, przerażony dźwięk, który z siebie wydało to stworzenie… Remus zatrzymał się raptownie, ciszę przepełnił trzepot malutkiego serduszka, bijącego rytmicznie, zdecydowanie zbyt szybko. Kruk widział w nim potwora. To dlatego tak zaciekle szamotał się, próbował uciec, lecz po prostu nie mógł. Czy w ten sposób patrzą na niego wszystkie zwierzęta? Gdy w księżycowym blasku staje się monstrum bez skrupułów? Czy tak właśnie będą na niego spoglądali za kilka lat inni? Byli uczniowie, nauczyciele, persony z czarodziejskiego świata? Gdy prawda wyjdzie w końcu na jaw? Nie przecież na tyle naiwny, by łudzić się, iż może wiecznie żyć pięknym kłamstwem o normalności.
Machinalnie wyciągnięta w stronę zwierzęcia ręka zastygła bezruchu. Nie chciał wystraszyć go na śmierć. Łagodnie dotknął jego miękkiej, małej główki, chcąc go oswoić ze swą obecnością. Pieszczotliwie przejechał opuszkami trzech palców po jego ciele i uśmiechnął się lekko, samymi kącikami ust. Uśmiech osoby zmęczonej życiem, obarczonej jakimś ciężarem ponad siły nie emanował energią, jednak z całą pewnością był szczery.
- Nie bój się, nic Ci nie zrobię, pozwól mi zbadać Twe skrzydło, sprawdzę, czy nie zostało złamane… – powiedział na głos, kojącym głosem. Każde zwierzę miało swą duszę. Nie był w stanie sobie wyobrazić, co musiał czuć ten kruk w tym momencie. W chwili, gdy odebrano mu jego wolność, jego skrzydła i bezkres przestrzeni. Gdy niepojęta siła uziemiła go tutaj, na ziemi niepewności, pełnej kiełkującej niepewności.
To, co stało się chwilę później… Remus przez sekundę zastygł w bezruchu, wciąż trzymając rękę na głowie… Erin. Kruczoczarne, miękkie włosy były tak samo delikatne, o tej samej fakturze, co upierzenie dumnego ptaka.
Spóźniona reakcja, gwałtowne cofnięcie ręki zachwiało jego równowagą i przewrócił się do tyłu, do pozycji półleżącej. Z niedowierzaniem wpatrywał się w dziewczynę, starając się poukładać sobie wszystko w myślach. Miliony myśli niczym rój natrętnych owadów zaatakowało jego umysł.
Historia zaczęła powoli układać się w całość. Zawsze zastanawiał się, jak do tego doszło… Brakowało mu jednego elementu układanki, który uzupełniał wszystko, będącym początkiem i końcem tamtej historii. Dlaczego, na Merlina, Rogacz nigdy mu o tym nie powiedział? Czy to nie byłoby uczciwe? Skoro ona wiedziała o jego… problemie… Lupin też powinien zdawać sobie sprawę z jej zdolności. Animag, kto by pomyślał? Ta postać perfekcyjnie oddawała jej charakter. Tajemniczy, piękny i piekielnie niebezpieczny - czarny kruk o tak znajomych, rozumnych oczach.
Ile razy wpatrywały się w niego w chwilach takich, jak ta? Kiedy chciał zostać sam? Odwrócił wzrok od Erin, gdy zdał sobie sprawę, że widziała to wszystko. Jego zupełne rozsypanie się i załamanie, kiedy poznał treść listu. Przygryzł wargę, mimowolnie powtarzając to, co zrobiła Potter. Jednak w jego wykonaniu gest ten był o wiele silniejszy. Poczuł w ustach metaliczny smak krwi.
Cisza, która zapadła między nimi, przepełniła się niedopowiedzeniami. Lupin czekał na jej ruch, należało mu się przecież chociaż jedno słowo wyjaśnienia.
Machinalnie wyciągnięta w stronę zwierzęcia ręka zastygła bezruchu. Nie chciał wystraszyć go na śmierć. Łagodnie dotknął jego miękkiej, małej główki, chcąc go oswoić ze swą obecnością. Pieszczotliwie przejechał opuszkami trzech palców po jego ciele i uśmiechnął się lekko, samymi kącikami ust. Uśmiech osoby zmęczonej życiem, obarczonej jakimś ciężarem ponad siły nie emanował energią, jednak z całą pewnością był szczery.
- Nie bój się, nic Ci nie zrobię, pozwól mi zbadać Twe skrzydło, sprawdzę, czy nie zostało złamane… – powiedział na głos, kojącym głosem. Każde zwierzę miało swą duszę. Nie był w stanie sobie wyobrazić, co musiał czuć ten kruk w tym momencie. W chwili, gdy odebrano mu jego wolność, jego skrzydła i bezkres przestrzeni. Gdy niepojęta siła uziemiła go tutaj, na ziemi niepewności, pełnej kiełkującej niepewności.
To, co stało się chwilę później… Remus przez sekundę zastygł w bezruchu, wciąż trzymając rękę na głowie… Erin. Kruczoczarne, miękkie włosy były tak samo delikatne, o tej samej fakturze, co upierzenie dumnego ptaka.
Spóźniona reakcja, gwałtowne cofnięcie ręki zachwiało jego równowagą i przewrócił się do tyłu, do pozycji półleżącej. Z niedowierzaniem wpatrywał się w dziewczynę, starając się poukładać sobie wszystko w myślach. Miliony myśli niczym rój natrętnych owadów zaatakowało jego umysł.
Historia zaczęła powoli układać się w całość. Zawsze zastanawiał się, jak do tego doszło… Brakowało mu jednego elementu układanki, który uzupełniał wszystko, będącym początkiem i końcem tamtej historii. Dlaczego, na Merlina, Rogacz nigdy mu o tym nie powiedział? Czy to nie byłoby uczciwe? Skoro ona wiedziała o jego… problemie… Lupin też powinien zdawać sobie sprawę z jej zdolności. Animag, kto by pomyślał? Ta postać perfekcyjnie oddawała jej charakter. Tajemniczy, piękny i piekielnie niebezpieczny - czarny kruk o tak znajomych, rozumnych oczach.
Ile razy wpatrywały się w niego w chwilach takich, jak ta? Kiedy chciał zostać sam? Odwrócił wzrok od Erin, gdy zdał sobie sprawę, że widziała to wszystko. Jego zupełne rozsypanie się i załamanie, kiedy poznał treść listu. Przygryzł wargę, mimowolnie powtarzając to, co zrobiła Potter. Jednak w jego wykonaniu gest ten był o wiele silniejszy. Poczuł w ustach metaliczny smak krwi.
Cisza, która zapadła między nimi, przepełniła się niedopowiedzeniami. Lupin czekał na jej ruch, należało mu się przecież chociaż jedno słowo wyjaśnienia.
- Erin Potter
Re: Ukryta Polana
Sob Paź 19, 2013 10:30 pm
Ponownie postawiona zostałaś w trudnej sytuacji znoszenia jego spojrzenia. Remusie, dlaczego to robisz? Dlaczego ciągle przykuwasz ją do siebie, dlaczego ciągle sprawiasz, że całe jej życie kręci się tylko wokół jednych, tych samych myśli..?
Patrzyłaś w jego oczy, bo nie potrafiłaś spojrzeć gdzie indziej. Czułaś się niewolnikiem, który ponownie był na usługach kogoś, komu nawet na Tobie nie zależało. Przecież on nigdy nie zwracał się do Ciebie jakoś specjalnie. Nigdy Cię nie zauważał... a jak już, to tylko po to, by zaraz uciec.
Nie mogłaś być zatem świadkiem jego czułości. Remus raczej nie darzył nią nikogo, a przynajmniej nigdy tego nie zauważyłaś. Teraz jednak...
Skierował w Twoją stronę rękę. Z tej perspektywy była ogromna - i mimo, że dla zwyczajnego zwierzęcia byłby to zapewne znak, że Wielkie Monstrum chce je uwięzić, Ciebie przysporzyło jedynie o szybsze bicie serduszka...
Położył na Tobie swe palce, przejechał nimi po całym Twoim ciele, co niemal natychmiast wywołało u Ciebie falę gorących dreszczy.
Był taki cudowny w tej swojej delikatności - przedtem ani razu nie byłaś jej świadkiem. Zawsze pozostawał nieco na uboczu, zaczytany w opasłych księgach, pochłonięty swymi myślami, ewentualnie towarzyszył Huncwotom w ich dowcipach, doradzając im różne rozwiązania. Zwyczajny chłopak, przecież nie miał żadnej czułej strony - no właśnie, chłopak!
A jednak.
Jego łzy zapadną w Twej pamięci chyba do końca życia.
Powoli zaczęłaś się zmieniać. Wciąż klęcząc, schyliłaś głowę, ukazując mu swój wstyd. Czułaś, że cofnął rękę, usłyszałaś, że przewrócił się pod wpływem zbyt gwałtownego ruchu.
A potem..? Potem nastała cisza.
- Remusie... - wyszeptałaś, lekko podnosząc głowę. Twe przerażone oczy oblały go orzechowym, lecz ciepłym spojrzeniem - Ja... przepraszam.
Pewnie, że przepraszasz, przecież na nic innego Cię nie stać. Nędzny proch, nic nie warty pył. Na tym świecie nie liczyłaś się już kompletnie dla nikogo. A ostatnia szansa na poprawienie relacji z Nim lęgła w gruzach.
Podniosłaś się, obejmując się rękami. Bałaś się świata, bałaś się Jego, bałaś się ludzi, bałaś się całej tej pustki, która z wolna zaczęła wypełniać Twój umysł. Nadciągała burza, burza, która i tak wybuchnie jedynie w Twym środku - na zewnątrz przecież byłaś tylko tą irytującą, małą, wesołą Potter...
Odwróciłaś od Niego swój wzrok.
- Pewnie liczysz na jakiekolwiek słowa wyjaśnienia... nie wiem, co mam Ci powiedzieć. Nie wiem. Ja... - wyrzekłaś, kurczowo zaciskając paznokcie na swych ramionach - Ja po prostu... musiałam.
Najgłupsze wyjaśnienie, na jakie było Cię stać, Potter.
I dobrze.
Patrzyłaś w jego oczy, bo nie potrafiłaś spojrzeć gdzie indziej. Czułaś się niewolnikiem, który ponownie był na usługach kogoś, komu nawet na Tobie nie zależało. Przecież on nigdy nie zwracał się do Ciebie jakoś specjalnie. Nigdy Cię nie zauważał... a jak już, to tylko po to, by zaraz uciec.
Nie mogłaś być zatem świadkiem jego czułości. Remus raczej nie darzył nią nikogo, a przynajmniej nigdy tego nie zauważyłaś. Teraz jednak...
Skierował w Twoją stronę rękę. Z tej perspektywy była ogromna - i mimo, że dla zwyczajnego zwierzęcia byłby to zapewne znak, że Wielkie Monstrum chce je uwięzić, Ciebie przysporzyło jedynie o szybsze bicie serduszka...
Położył na Tobie swe palce, przejechał nimi po całym Twoim ciele, co niemal natychmiast wywołało u Ciebie falę gorących dreszczy.
Był taki cudowny w tej swojej delikatności - przedtem ani razu nie byłaś jej świadkiem. Zawsze pozostawał nieco na uboczu, zaczytany w opasłych księgach, pochłonięty swymi myślami, ewentualnie towarzyszył Huncwotom w ich dowcipach, doradzając im różne rozwiązania. Zwyczajny chłopak, przecież nie miał żadnej czułej strony - no właśnie, chłopak!
A jednak.
Jego łzy zapadną w Twej pamięci chyba do końca życia.
Powoli zaczęłaś się zmieniać. Wciąż klęcząc, schyliłaś głowę, ukazując mu swój wstyd. Czułaś, że cofnął rękę, usłyszałaś, że przewrócił się pod wpływem zbyt gwałtownego ruchu.
A potem..? Potem nastała cisza.
- Remusie... - wyszeptałaś, lekko podnosząc głowę. Twe przerażone oczy oblały go orzechowym, lecz ciepłym spojrzeniem - Ja... przepraszam.
Pewnie, że przepraszasz, przecież na nic innego Cię nie stać. Nędzny proch, nic nie warty pył. Na tym świecie nie liczyłaś się już kompletnie dla nikogo. A ostatnia szansa na poprawienie relacji z Nim lęgła w gruzach.
Podniosłaś się, obejmując się rękami. Bałaś się świata, bałaś się Jego, bałaś się ludzi, bałaś się całej tej pustki, która z wolna zaczęła wypełniać Twój umysł. Nadciągała burza, burza, która i tak wybuchnie jedynie w Twym środku - na zewnątrz przecież byłaś tylko tą irytującą, małą, wesołą Potter...
Odwróciłaś od Niego swój wzrok.
- Pewnie liczysz na jakiekolwiek słowa wyjaśnienia... nie wiem, co mam Ci powiedzieć. Nie wiem. Ja... - wyrzekłaś, kurczowo zaciskając paznokcie na swych ramionach - Ja po prostu... musiałam.
Najgłupsze wyjaśnienie, na jakie było Cię stać, Potter.
I dobrze.
- Remus J. Lupin
Re: Ukryta Polana
Nie Paź 20, 2013 5:59 pm
Podniósł wzrok, słysząc jej cichy, przepełniony poczuciem winy głos. Erin wyglądała zupełnie inaczej. W jego obecności gasła. Jasny płomień tlący się w jej czekoladowych oczach, tak podobnych do tych Jimmiego, gasnął wraz z nią. Zbyt raptownie. Pozostawało tylko wątłe, nikłe światło; cień wcześniejszej jasności.
Wypalała się przy nim. Jak feniks. W obecności swych przyjaciół rodziła się na nowo, stawała się barwną postacią, uśmiechniętą, prawdziwą wersją siebie. Ciepłą, radosną, szczęśliwą. On sprawiał, że jej osobowość niknęła wśród popiołów. Za każdym razem, gdy pojawiał się w jej pobliżu działo się to samo.
Nie wytrzymał tego wszystkiego. Podniósł się do pozycji stojącej i w kilka sekund znalazł się tuż przy niej, zniecierpliwionym i zbyt gwałtownym gestem chwycił ją za policzek, zmuszając dziewczynę, by patrzyła mu prosto w oczy. By w końcu przestała uciekać spojrzeniem.
Zagrajmy w otwarte karty, Potter.
- Musiałaś? Co tak właściwie musiałaś? Ile czasu tutaj spędziłaś? – zapytał dużo chłodniejszym tonem, niż początkowo zamierzał. Dobrze wiedziała, o co tak naprawdę pytał. Chciał wiedzieć, czy widziała jego chwilę słabości. Dzisiejszą. I czy obserwowała go kiedykolwiek wcześniej? Poza tamtą feralną nocą. Jedno pytanie wywołało całą lawinę. Nie mógł powstrzymać się przed słowotokiem, który wypłynął z jego ust.
- Kiedy domyśliłaś się wszystkiego? To był czysty zbieg okoliczności? W swej kruczej postaci natknęłaś się na mnie przed przemianą? Czy może wykorzystywałaś to, aby móc mnie... szpiegować? Dowiedzieć się czegoś o bestii. Pobawić się w odkrywanie mrocznej strony wilkołaka? – przerwał na chwilę swój monolog, wyrzuty, które czynił Erin i puścił jej twarz, zdając sobie sprawę, że wciąż ją dotykał.
On naprawdę czuł się winny. Prawie każdej cholernej nocy tamto zdarzenie wracało do niego w różnej formie. Zastanawiał się, co by było, gdyby… Gdyby wtedy zabił ją w bestialski sposób. Nigdy nie pogodziłby się z czymś takim. A teraz dotarło do niego, że ona traktuje to jak… zabawę? Zaspokajanie własnej ciekawości? Że może to tak do końca nie była jego wina?
Prawie nigdy nie wybuchał w taki sposób. Może chciał jakoś zatuszować fakt, odwrócić uwagę od tego, co miało miejsce wcześniej? Trudno powiedzieć. Złość na samego siebie wyładował na niej, zupełnie bezsensownie.
Wypalała się przy nim. Jak feniks. W obecności swych przyjaciół rodziła się na nowo, stawała się barwną postacią, uśmiechniętą, prawdziwą wersją siebie. Ciepłą, radosną, szczęśliwą. On sprawiał, że jej osobowość niknęła wśród popiołów. Za każdym razem, gdy pojawiał się w jej pobliżu działo się to samo.
Nie wytrzymał tego wszystkiego. Podniósł się do pozycji stojącej i w kilka sekund znalazł się tuż przy niej, zniecierpliwionym i zbyt gwałtownym gestem chwycił ją za policzek, zmuszając dziewczynę, by patrzyła mu prosto w oczy. By w końcu przestała uciekać spojrzeniem.
Zagrajmy w otwarte karty, Potter.
- Musiałaś? Co tak właściwie musiałaś? Ile czasu tutaj spędziłaś? – zapytał dużo chłodniejszym tonem, niż początkowo zamierzał. Dobrze wiedziała, o co tak naprawdę pytał. Chciał wiedzieć, czy widziała jego chwilę słabości. Dzisiejszą. I czy obserwowała go kiedykolwiek wcześniej? Poza tamtą feralną nocą. Jedno pytanie wywołało całą lawinę. Nie mógł powstrzymać się przed słowotokiem, który wypłynął z jego ust.
- Kiedy domyśliłaś się wszystkiego? To był czysty zbieg okoliczności? W swej kruczej postaci natknęłaś się na mnie przed przemianą? Czy może wykorzystywałaś to, aby móc mnie... szpiegować? Dowiedzieć się czegoś o bestii. Pobawić się w odkrywanie mrocznej strony wilkołaka? – przerwał na chwilę swój monolog, wyrzuty, które czynił Erin i puścił jej twarz, zdając sobie sprawę, że wciąż ją dotykał.
On naprawdę czuł się winny. Prawie każdej cholernej nocy tamto zdarzenie wracało do niego w różnej formie. Zastanawiał się, co by było, gdyby… Gdyby wtedy zabił ją w bestialski sposób. Nigdy nie pogodziłby się z czymś takim. A teraz dotarło do niego, że ona traktuje to jak… zabawę? Zaspokajanie własnej ciekawości? Że może to tak do końca nie była jego wina?
Prawie nigdy nie wybuchał w taki sposób. Może chciał jakoś zatuszować fakt, odwrócić uwagę od tego, co miało miejsce wcześniej? Trudno powiedzieć. Złość na samego siebie wyładował na niej, zupełnie bezsensownie.
- Erin Potter
Re: Ukryta Polana
Nie Paź 20, 2013 6:46 pm
A więc obwiniałeś się, Remusie? Obwiniałeś się o to, że za każdym razem powodowałeś w niej szalejącą burzę, jednocześnie niszczącą wszelkie poprzednie oznaki spokoju..? Zabawne. Doprawdy zabawne było to, że oboje nienawidziliście siebie za to, co robiliście sobie nawzajem.
Dwójka hipokrytów nie potrafiąca się odnaleźć.
Unikanie się, raz, jeden, drugi, osiemnasty... kiedy w końcu przyjdzie czas na grę w otwarte karty? No, kiedy wreszcie się odważycie? Kiedy odsłonicie przed sobą to, co kryjecie już tyle czasu..?
Zbliżył się, łapiąc ją za policzek, zmuszając do spojrzenia w jego oczy. Jego wzrok wyrażał się jasno - Koniec zabawy.
Oho! A więc TEN czas nadszedł szybciej, niż można się było tego spodziewać.
Spojrzała na niego, tak, jak z resztą chciał. Z każdą kolejną sekundą wysłuchiwania jego zarzutów coraz mocniej zaciskała zęby i pięści, a jej oczy błysnęły czymś niebezpiecznym, czymś, co do tej pory nigdy w nich nie gościło. Zapowiedź wybuchu.
Nagle złapała go za tą dłoń, którą przytrzymywał ją przez cały ten czas i ścisnęła ją mocno, odsuwając od siebie.
- Dobrze. Powiem wszystko. Zatem słuchaj mnie, Lupin, bo nie będę się powtarzać - nie pamiętała, by kiedykolwiek odniosła się do kogoś tak aż tak chłodnym tonem - Wtedy, gdy odkryłam, że jesteś wilkołakiem, po raz pierwszy odniosłam sukces w mojej wielomiesięcznej nauce przemiany w kruka. Leciałam nad błoniami i rzuciłeś mi się w oczy. Musiałam sprawdzić, co to za dziwny kształt... - przerwała na chwilę, by nabrać powietrza i przeczesać swą grzywkę, która niemal całkowicie opadła jej na twarz - Pomogłam Huncwotom rzucając Ci się na plecy, zatrzymałam Cię, to wszystko. Byłam jedynie lekko poturbowana, bo spadłam z Twojego grzbietu, ale nie stało mi się nic wielkiego. Dlatego niech do Ciebie wreszcie dotrze, że nie zrobiłeś mi NIC z własnej winy, że co najwyżej to JA SAMA się naraziłam.
Mówiła zdecydowanie podniesionym tonem, a serce waliło jej jak młotem. Mimo to, nie powiedziała jeszcze wszystkiego. Najgorsze miała dopiero przed sobą.
Schowała twarz w dłoniach, przetarła swe czoło i odetchnęła głęboko. Musiała kontynuować. Teraz, albo nigdy, Potter.
- Kurwa, pewnie, że chciałam dowiedzieć się czegoś o "bestii". Przecież jesteś tylko nic nie wartą bestią, prawda? Nie masz przyjaciół, nie masz zupełnie NIKOGO, kto się o Ciebie troszczy, komu na Tobie zwyczajnie z a l e ż y. CO TO ZA PRZYJACIELE, KTÓRZY SPECJALNIE ĆWICZĄ ANIMAGIĘ, BY TOWARZYSZYĆ KOMUŚ W TRAKCIE CIERPIENIA, prawda, panie Lupin?!
Wszystko, co wykrzyczała, było oczywiście najzwyklejszą w świecie ironią, co wystarczająco udowodniła tonem nasączonym kpiną.
- Przestań.być.wreszcie.takim.pieprzonym.egoistą. Tak, siedziałam tutaj od początku, tak, patrzyłam na Ciebie, tak, widziałam wszystko. A wiesz czemu? Nie, nie dlatego, że chciałam poznać jakąś Twoją "mroczną stronę", jak to sam ująłeś...
Nagle podeszła do niego na tyle, że dzieliło ich zaledwie parę centymetrów, po czym nachyliła się nad nim i warknęła, wyraźnie rozzłoszczona:
- Dlatego, że Cię kocham, idioto. A Ty nawet nie pozwalasz mi się do Ciebie zbliżyć. Wiecznie zasłaniasz się czymś innym, wiecznie się obwiniasz, wiecznie stawiasz się w czterech ścianach, budujesz wokół siebie mur, przez którego nie chcesz przepuścić dosłownie NIKOGO. Ja wiem, jaki jesteś naprawdę. Ja wiem, co w sobie kryjesz. Ale co z tego, skoro Ciebie to i tak nie obchodzi..? Co z tego, skoro jedyną czułość jesteś zdolny mi okazywać jedynie wtedy, kiedy jestem w postaci zwierzęcia..?
Położyła dłonie na jego ramionach i odepchnęła go od siebie lekko. W jednej chwili jej oczy zalały się łzami. Odwróciła się do niego plecami i odeszła kawałek, gotowa opuścić te przeklęte miejsce. Jedną dłonią oparła się o pień drzewa, ponownie uderzyły w nią bowiem zawroty głowy. Będzie musiała się położyć...
- Ah, no tak. Zapomniałam. Przecież jestem dla Ciebie tylko nikim.
Dwójka hipokrytów nie potrafiąca się odnaleźć.
Unikanie się, raz, jeden, drugi, osiemnasty... kiedy w końcu przyjdzie czas na grę w otwarte karty? No, kiedy wreszcie się odważycie? Kiedy odsłonicie przed sobą to, co kryjecie już tyle czasu..?
Zbliżył się, łapiąc ją za policzek, zmuszając do spojrzenia w jego oczy. Jego wzrok wyrażał się jasno - Koniec zabawy.
Oho! A więc TEN czas nadszedł szybciej, niż można się było tego spodziewać.
Spojrzała na niego, tak, jak z resztą chciał. Z każdą kolejną sekundą wysłuchiwania jego zarzutów coraz mocniej zaciskała zęby i pięści, a jej oczy błysnęły czymś niebezpiecznym, czymś, co do tej pory nigdy w nich nie gościło. Zapowiedź wybuchu.
Nagle złapała go za tą dłoń, którą przytrzymywał ją przez cały ten czas i ścisnęła ją mocno, odsuwając od siebie.
- Dobrze. Powiem wszystko. Zatem słuchaj mnie, Lupin, bo nie będę się powtarzać - nie pamiętała, by kiedykolwiek odniosła się do kogoś tak aż tak chłodnym tonem - Wtedy, gdy odkryłam, że jesteś wilkołakiem, po raz pierwszy odniosłam sukces w mojej wielomiesięcznej nauce przemiany w kruka. Leciałam nad błoniami i rzuciłeś mi się w oczy. Musiałam sprawdzić, co to za dziwny kształt... - przerwała na chwilę, by nabrać powietrza i przeczesać swą grzywkę, która niemal całkowicie opadła jej na twarz - Pomogłam Huncwotom rzucając Ci się na plecy, zatrzymałam Cię, to wszystko. Byłam jedynie lekko poturbowana, bo spadłam z Twojego grzbietu, ale nie stało mi się nic wielkiego. Dlatego niech do Ciebie wreszcie dotrze, że nie zrobiłeś mi NIC z własnej winy, że co najwyżej to JA SAMA się naraziłam.
Mówiła zdecydowanie podniesionym tonem, a serce waliło jej jak młotem. Mimo to, nie powiedziała jeszcze wszystkiego. Najgorsze miała dopiero przed sobą.
Schowała twarz w dłoniach, przetarła swe czoło i odetchnęła głęboko. Musiała kontynuować. Teraz, albo nigdy, Potter.
- Kurwa, pewnie, że chciałam dowiedzieć się czegoś o "bestii". Przecież jesteś tylko nic nie wartą bestią, prawda? Nie masz przyjaciół, nie masz zupełnie NIKOGO, kto się o Ciebie troszczy, komu na Tobie zwyczajnie z a l e ż y. CO TO ZA PRZYJACIELE, KTÓRZY SPECJALNIE ĆWICZĄ ANIMAGIĘ, BY TOWARZYSZYĆ KOMUŚ W TRAKCIE CIERPIENIA, prawda, panie Lupin?!
Wszystko, co wykrzyczała, było oczywiście najzwyklejszą w świecie ironią, co wystarczająco udowodniła tonem nasączonym kpiną.
- Przestań.być.wreszcie.takim.pieprzonym.egoistą. Tak, siedziałam tutaj od początku, tak, patrzyłam na Ciebie, tak, widziałam wszystko. A wiesz czemu? Nie, nie dlatego, że chciałam poznać jakąś Twoją "mroczną stronę", jak to sam ująłeś...
Nagle podeszła do niego na tyle, że dzieliło ich zaledwie parę centymetrów, po czym nachyliła się nad nim i warknęła, wyraźnie rozzłoszczona:
- Dlatego, że Cię kocham, idioto. A Ty nawet nie pozwalasz mi się do Ciebie zbliżyć. Wiecznie zasłaniasz się czymś innym, wiecznie się obwiniasz, wiecznie stawiasz się w czterech ścianach, budujesz wokół siebie mur, przez którego nie chcesz przepuścić dosłownie NIKOGO. Ja wiem, jaki jesteś naprawdę. Ja wiem, co w sobie kryjesz. Ale co z tego, skoro Ciebie to i tak nie obchodzi..? Co z tego, skoro jedyną czułość jesteś zdolny mi okazywać jedynie wtedy, kiedy jestem w postaci zwierzęcia..?
Położyła dłonie na jego ramionach i odepchnęła go od siebie lekko. W jednej chwili jej oczy zalały się łzami. Odwróciła się do niego plecami i odeszła kawałek, gotowa opuścić te przeklęte miejsce. Jedną dłonią oparła się o pień drzewa, ponownie uderzyły w nią bowiem zawroty głowy. Będzie musiała się położyć...
- Ah, no tak. Zapomniałam. Przecież jestem dla Ciebie tylko nikim.
- Remus J. Lupin
Re: Ukryta Polana
Pią Paź 25, 2013 11:34 am
To na swój sposób sztuka – unikać się przez tyle lat, szukać czegoś niewiadomego, błądzić po omacku jak dziecko we mgle, a mieć na wyciągnięcie ręki wszystko, co tylko można sobie wymarzyć. Poczucie humoru losu ciężko zrozumieć postronnym.
Był zdenerwowany? Raczej rozemocjonowany. Takim też spojrzeniem badał ją dokładnie. Obnażał jej duszę. Odkrywał tajemnice, skryte pod czarnymi piórami. Dekoncentrowały go tylko szczegóły. Bliskość, niebezpiecznie przekroczona granica. Jej ciepły, blady policzek, kontrastujący z jego chłodną dłonią. Przygryzione wargi, zabarwione gdzieniegdzie wściekłością. Delikatny zapach kwiecistych perfum, dopełniający aureolę niewinności. Wbrew temu, co chciała pokazać, strosząc pióra, była delikatna. A on ranił ją słowami głęboko. Wbijał w jej duszę sztylety, odtrącając ją od siebie.
- Kochasz mnie? – zapytał, pozwalając sobie na coś, co przypominało szyderczy uśmiech. Uderzyło go to, jak bardzo obcy się sobie wydał. Nie mógł jednak zareagować inaczej. Miłość? Nie dane mu było zrozumieć znaczenia tego słowa. Dogłębnie go poznać. Jedyną osobą, którą kochał, był jego ojciec… Nigdy wcześniej nie patrzył na dziewczyny w taki sposób. Trudno zresztą porównywać szkolne zauroczenie, chwilowe, krótkotrwałe, ulotne – do czegoś, co powinno być wieczne, nieśmiertelne, ponadczasowe.
Trochę zabolały go jej słowa. Czy sam czuł się egoistą? Jak najbardziej. Dlatego też dotknęło go to tak bardzo. Zachował jednak kamienną twarz i nie dał po sobie nic poznać, słuchając ją uważnie.
Gdy skończyła i oparła się o drzewo, zapadła niezręczna cisza. Po raz kolejny. Lupin podniósł się raptownie i ruszył w jej stronę.
- Udowodnię Ci coś. To tylko pocałunek, ale pomoże Ci zrozumieć, że to, co sobie wyobraziłaś, jest tylko iluzją. Niczym więcej - powiedział zachrypniętym głosem, zanim tak właściwie pomyślał, co zamierza zrobić i dlaczego w ogóle coś go do tego skłoniło. Wyszeptał to muskając ustami jej wargi, gubiąc się w czekoladowym spojrzeniu, czując dziwny ucisk w brzuchu.
Nigdy wcześniej nikogo nie pocałował, dlatego zaskoczyła go pewność siebie, z jaką powiedział tamte słowa. Chciał jej coś udowodnić. Jej? Czy może raczej sobie?
Musiał zapomnieć, że w szaleństwie gwiaździstych nocy myślał o niej zbyt często. Że Erin widziała przez mur, który zbudował wokół siebie. Widziała wszystko to, co znajdowało się po drugiej stronie. Nie było innego, bardziej prawdziwego Remusa niż ten, którego widział w jej oczach, gdy na niego patrzyła. Nie dojrzał jednak to tego, by to odkryć.
Dotknął jej ust, tracąc całkowicie samokontrolę. Przyciągnął Erin do siebie i przesunął ręce na jej plecy, przyciskając ją do siebie, całując tak zażarcie, jakby za chwilę miał się skończyć świat. Przeciągnął językiem po wardze dziewczyny, rozchylił jej usta swoimi. Kierował nim czysty instynkt. W gwałtownych ruchach dało się wyczuć lekkie zakłopotanie i brak wprawy, jednak ciągnął przedstawienie do samego końca. Uchwycił Potter mocniej, wplatając dłonie w jej włosy, próbując jej powiedzieć dotykiem ust wszystko, czego nie mógł powiedzieć na głos, by nie zaprzeczyć samemu sobie.
Przesunął ręce na jej talię, przyciskał ją do siebie, zatracił się we wrażeniach, które płynęły przez jego nerwy, krew i kości i nie miał pojęcia, co zrobi, co powie potem. Bo nie będzie to coś, co można cofnąć. Zbyt późno odzyskał zdrowy rozsądek, który sprowadził go na ziemię. Odsunął się od Erin pospiesznie. Miał wrażenie, że tnie się na kawałki, ale to zrobił.
- Sama widzisz, nic między nami nie ma – skłamał, z trudem łapiąc oddech i bez słowa odszedł z polany.
/zt/
Był zdenerwowany? Raczej rozemocjonowany. Takim też spojrzeniem badał ją dokładnie. Obnażał jej duszę. Odkrywał tajemnice, skryte pod czarnymi piórami. Dekoncentrowały go tylko szczegóły. Bliskość, niebezpiecznie przekroczona granica. Jej ciepły, blady policzek, kontrastujący z jego chłodną dłonią. Przygryzione wargi, zabarwione gdzieniegdzie wściekłością. Delikatny zapach kwiecistych perfum, dopełniający aureolę niewinności. Wbrew temu, co chciała pokazać, strosząc pióra, była delikatna. A on ranił ją słowami głęboko. Wbijał w jej duszę sztylety, odtrącając ją od siebie.
- Kochasz mnie? – zapytał, pozwalając sobie na coś, co przypominało szyderczy uśmiech. Uderzyło go to, jak bardzo obcy się sobie wydał. Nie mógł jednak zareagować inaczej. Miłość? Nie dane mu było zrozumieć znaczenia tego słowa. Dogłębnie go poznać. Jedyną osobą, którą kochał, był jego ojciec… Nigdy wcześniej nie patrzył na dziewczyny w taki sposób. Trudno zresztą porównywać szkolne zauroczenie, chwilowe, krótkotrwałe, ulotne – do czegoś, co powinno być wieczne, nieśmiertelne, ponadczasowe.
Trochę zabolały go jej słowa. Czy sam czuł się egoistą? Jak najbardziej. Dlatego też dotknęło go to tak bardzo. Zachował jednak kamienną twarz i nie dał po sobie nic poznać, słuchając ją uważnie.
Gdy skończyła i oparła się o drzewo, zapadła niezręczna cisza. Po raz kolejny. Lupin podniósł się raptownie i ruszył w jej stronę.
- Udowodnię Ci coś. To tylko pocałunek, ale pomoże Ci zrozumieć, że to, co sobie wyobraziłaś, jest tylko iluzją. Niczym więcej - powiedział zachrypniętym głosem, zanim tak właściwie pomyślał, co zamierza zrobić i dlaczego w ogóle coś go do tego skłoniło. Wyszeptał to muskając ustami jej wargi, gubiąc się w czekoladowym spojrzeniu, czując dziwny ucisk w brzuchu.
Nigdy wcześniej nikogo nie pocałował, dlatego zaskoczyła go pewność siebie, z jaką powiedział tamte słowa. Chciał jej coś udowodnić. Jej? Czy może raczej sobie?
Musiał zapomnieć, że w szaleństwie gwiaździstych nocy myślał o niej zbyt często. Że Erin widziała przez mur, który zbudował wokół siebie. Widziała wszystko to, co znajdowało się po drugiej stronie. Nie było innego, bardziej prawdziwego Remusa niż ten, którego widział w jej oczach, gdy na niego patrzyła. Nie dojrzał jednak to tego, by to odkryć.
Dotknął jej ust, tracąc całkowicie samokontrolę. Przyciągnął Erin do siebie i przesunął ręce na jej plecy, przyciskając ją do siebie, całując tak zażarcie, jakby za chwilę miał się skończyć świat. Przeciągnął językiem po wardze dziewczyny, rozchylił jej usta swoimi. Kierował nim czysty instynkt. W gwałtownych ruchach dało się wyczuć lekkie zakłopotanie i brak wprawy, jednak ciągnął przedstawienie do samego końca. Uchwycił Potter mocniej, wplatając dłonie w jej włosy, próbując jej powiedzieć dotykiem ust wszystko, czego nie mógł powiedzieć na głos, by nie zaprzeczyć samemu sobie.
Przesunął ręce na jej talię, przyciskał ją do siebie, zatracił się we wrażeniach, które płynęły przez jego nerwy, krew i kości i nie miał pojęcia, co zrobi, co powie potem. Bo nie będzie to coś, co można cofnąć. Zbyt późno odzyskał zdrowy rozsądek, który sprowadził go na ziemię. Odsunął się od Erin pospiesznie. Miał wrażenie, że tnie się na kawałki, ale to zrobił.
- Sama widzisz, nic między nami nie ma – skłamał, z trudem łapiąc oddech i bez słowa odszedł z polany.
/zt/
- Erin Potter
Re: Ukryta Polana
Sob Paź 26, 2013 8:49 am
Stojąc tak i opierając się o drzewo, oddychała miarowo, mierząc go swym wzrokiem. Gdy wyrzekł słowa o pocałunku i o tym, że to, co ich łączy, to tylko iluzja, kpiąco parsknęła, sądząc, że i tak nie będzie zdolny zrobić coś takiego. Nie Ty, Lupin. Nie Ty.
Nagle jednak, nim nawet zdążyła się obejrzeć, znalazł się tuż przy niej, złapał ją, przycisnął do siebie i złączył ze sobą ich usta.
W pierwszej chwili kompletnie nie wiedziała co się stało. Świat zawirował jej przed oczami, przez sekundę miała wrażenie, że upadnie, zemdleje; zaraz potem jednak poczuła tysiące cholernie przyjemnych ucisków w brzuchu, poczuła się tak, jakby coś, co siedziało w niej przez tyle czasu, zdołało wreszcie wyjść na zewnątrz.
Czuła jego dłonie na swych plecach, karku, talii; upajała się delikatnością jego warg, jego czułością i namiętnością jednocześnie. To zdecydowanie nie był Lupin. Nie ten, którego znała dotychczas. Miała wrażenie, że odgrywa przed nią swego rodzaju teatr, przedstawienie, które miało tylko coś jej narzucić.
Nie pozostawała mu dłużna - odwzajemniła jego pocałunki, delikatnie wplatając swe długie palce w jego włosy. Nie walczyła z nim, nie prowadziła żadnych potyczek - po prostu oddała się mu w całości.
Piękna, długa chwila, która trwała zaledwie kilka minut.
Siedzące w niej ogromne pokłady szczęścia, przytłoczone wyjątkowo gorzkim zabarwieniem i smutkiem.
Chcąc nie chcąc, tworzyli paradoks. Oboje jako jedność byli jednym, wielkim paradoksem.
To dziwne, ale wiedziała, że gdy odsunie się od niej, wypowie te konkretne słowa. To dziwne, że kompletnie jej to nie zdziwiło. To dziwne, że mimo tego, zalała się łzami i ugięła się pod ciężarem swych myśli, padając na kolana na brudną, szarą ziemię. To dziwne, że w jednej chwili zaczął padać deszcz, deszcz oczyszczający myśli i bród, nagromadzony w jej sercu. To dziwne, że tkwiła w tej pozycji jeszcze przez dwie godziny, zaciskając palce na mokrej, zmieszanej jej łzami i łzami Nieba glebie.
Nikt by jej nie odnalazł.
Nikomu nie zależy.
Odeszła.
[z/t]
Nagle jednak, nim nawet zdążyła się obejrzeć, znalazł się tuż przy niej, złapał ją, przycisnął do siebie i złączył ze sobą ich usta.
W pierwszej chwili kompletnie nie wiedziała co się stało. Świat zawirował jej przed oczami, przez sekundę miała wrażenie, że upadnie, zemdleje; zaraz potem jednak poczuła tysiące cholernie przyjemnych ucisków w brzuchu, poczuła się tak, jakby coś, co siedziało w niej przez tyle czasu, zdołało wreszcie wyjść na zewnątrz.
Czuła jego dłonie na swych plecach, karku, talii; upajała się delikatnością jego warg, jego czułością i namiętnością jednocześnie. To zdecydowanie nie był Lupin. Nie ten, którego znała dotychczas. Miała wrażenie, że odgrywa przed nią swego rodzaju teatr, przedstawienie, które miało tylko coś jej narzucić.
Nie pozostawała mu dłużna - odwzajemniła jego pocałunki, delikatnie wplatając swe długie palce w jego włosy. Nie walczyła z nim, nie prowadziła żadnych potyczek - po prostu oddała się mu w całości.
Piękna, długa chwila, która trwała zaledwie kilka minut.
Siedzące w niej ogromne pokłady szczęścia, przytłoczone wyjątkowo gorzkim zabarwieniem i smutkiem.
Chcąc nie chcąc, tworzyli paradoks. Oboje jako jedność byli jednym, wielkim paradoksem.
To dziwne, ale wiedziała, że gdy odsunie się od niej, wypowie te konkretne słowa. To dziwne, że kompletnie jej to nie zdziwiło. To dziwne, że mimo tego, zalała się łzami i ugięła się pod ciężarem swych myśli, padając na kolana na brudną, szarą ziemię. To dziwne, że w jednej chwili zaczął padać deszcz, deszcz oczyszczający myśli i bród, nagromadzony w jej sercu. To dziwne, że tkwiła w tej pozycji jeszcze przez dwie godziny, zaciskając palce na mokrej, zmieszanej jej łzami i łzami Nieba glebie.
Nikt by jej nie odnalazł.
Nikomu nie zależy.
Odeszła.
[z/t]
- Sahir Nailah
Re: Ukryta Polana
Nie Wrz 28, 2014 4:37 pm
Dobrze, że bark już się trochę uspokoił, dobrze, że twoje ciało zwalczyło truciznę, dobrze, że jesteś w jednym kawałku i dobrze, że... nie, niedobrze chyba, że każde dnie obfitowały w mniej spokojne wydarzenia. W zasadzie ciągle coś się działo. W kółko, w kółko, w kółko - działo i nie pozwalało ci zaczerpnąć oddechu, wprawiając płuca w niespokojną pracę, głęboką - jak nigdy czułeś mocne, wolne uderzenia twojego serca w chłodnym ciele, kiedy szedłeś przed siebie, nawet nie patrząc, dokąd idziesz. Instynkt wiedział to lepiej od Ciebie. Przemierzałeś już ten las wiele, wiele razy, mógłbyś chyba narysować jego mapę, chociaż z każdym twoim przybyciem tutaj coś się zmieniało - stopniowo, powoli i nieodwracalnie, bo proces wciąż gnał do przodu i ani myślał wspominać tego, co już było. Chyba dlatego pokochałeś to miejsce na swój sposób. Żyły tutaj tylko bestie i zwierzęta, te bardziej normalne i te z magicznego świata, centaury, jednorożce... testrale... no właśnie, testrale. Zadarłeś głowę w górę, przypominając sobie, że jesteś, wyrywając samego siebie z prywatnej krainy, w której nie posiadałeś ciała, osobowości, gdzie unosiłeś się w próżni i nie musiałeś myśleć, nie musiałeś nawet być. Tam była tylko pustka.
Korony drzew wznosiły się nad twoją głową, nieme i jednocześnie przeraźliwie głośne - trzepotał nimi wiatr, a wokół cała reszta natury próbowała się godnie usadowić, by podkład muzyczny przez zefir sporządzany nie poszedł na marne... A to silniejszy podmuch strącił z gałęzi kupkę śniegu, a tam dosłyszeć można było nawoływanie jelenia, gdzie indziej pohukiwanie sowy, które las niósł chłodnym echem wraz z mroźnym powietrzem, które przecinały obłoczki pary wydychanej przez ciebie. I szum skrzydeł. Słyszałeś testrale, które szybowały ponad tobą, ponad tym borem, ponad codziennością, które ludzie mieli za przeklęte - ostatnie metry przebiegłeś, by wyjść na otworzoną przestrzeń, z zakotwiczonym wzrokiem na niewielkiej polanie, na której stało parę tych skrzydlatych stworzeń, rozgrzebując kopytami biały puch, by dostać się do czegoś. Do czego? Przecież były mięsożercami. Jeden z nich prychnął, nie sposób byłoby odróżnić je po wyglądzie, wszystkie były do siebie tak podobne, jednak ty to potrafiłeś. Widziałeś rzeczy, których normalny śmiertelnik nie potrafił dostrzec.
Objąłeś się ramionami, zatrzymany na skraju, by nie wychodzić na pole widoku, choć wiedziałeś, że są świadome twej obecności - już tyle razy błąkałeś się wśród nich, tyle razy pozwalały ci dosiąść swych grzbietów i poniosły cię do nieba, dając pozorne wrażenie wolności, o wiele lepsze od nieistnienia. Widziały cię. Parę z nich spojrzało ci prosto w oczy, musiały wyczuć twój zapach, ale się nie kryłeś, po co? Jesteś tutaj sam - ty i stworzenia Zakazanego Lasu, z których wiele byłoby w stanie oderwać ci głowę, zanim byś się spostrzegł, że coś się dzieje. Dziwne, że szkoła powstała obok tak ogromnego źródła pierwotnej magii, która zapewne w większości została zapomniana, lub nigdy nie zbadana. Czaiło się zewsząd coś pierwotnego, co koiło twoją sylwetkę, umysł nie był tutaj nastawiany na tysiące pokus w postaci żył biegnących pod skórą uczniów Hogwartu, którym coraz mniej miałeś się ochotę opierać. Wewnętrzny zew stawał się roku na rok coraz silniejszy, albo to ty się po prostu łamałeś... A może nie chodziło o łamanie się? Może zaczynało ci się to podobać? Zaczynałeś doceniać to, że jesteś w stanie osiągnąć rzeczy, których normalny człowiek osiągnąć by nie mógł...
Wysunąłeś się z magicznej linii, którą sam sobie narzuciłeś - nie było żadnych reguł, nie tutaj, nie w tym miejscu - wyciągnąłeś dłoń do łba zwierzęcia, które się do ciebie zbliżyło i przejechałeś po jego chudej szyi i miękkiej, gładkiej skórze. Mogłeś spokojnie powiedzieć, że już nigdy nie będziesz sam. Że wreszcie znalazłeś parę osób, których może nazwiesz przyjaciółmi i będziesz patrzył, jak się starzeją i umierają... Wciąż ta wizja była dla ciebie niemożliwa do objęcia. Ten czas przed tobą, jaki się malował farbą nieograniczenia. Musiałeś ją jakoś sobie zamalować. Tylko czym ją wypełnić? Jak pociągnąć pędzel?
Korony drzew wznosiły się nad twoją głową, nieme i jednocześnie przeraźliwie głośne - trzepotał nimi wiatr, a wokół cała reszta natury próbowała się godnie usadowić, by podkład muzyczny przez zefir sporządzany nie poszedł na marne... A to silniejszy podmuch strącił z gałęzi kupkę śniegu, a tam dosłyszeć można było nawoływanie jelenia, gdzie indziej pohukiwanie sowy, które las niósł chłodnym echem wraz z mroźnym powietrzem, które przecinały obłoczki pary wydychanej przez ciebie. I szum skrzydeł. Słyszałeś testrale, które szybowały ponad tobą, ponad tym borem, ponad codziennością, które ludzie mieli za przeklęte - ostatnie metry przebiegłeś, by wyjść na otworzoną przestrzeń, z zakotwiczonym wzrokiem na niewielkiej polanie, na której stało parę tych skrzydlatych stworzeń, rozgrzebując kopytami biały puch, by dostać się do czegoś. Do czego? Przecież były mięsożercami. Jeden z nich prychnął, nie sposób byłoby odróżnić je po wyglądzie, wszystkie były do siebie tak podobne, jednak ty to potrafiłeś. Widziałeś rzeczy, których normalny śmiertelnik nie potrafił dostrzec.
Objąłeś się ramionami, zatrzymany na skraju, by nie wychodzić na pole widoku, choć wiedziałeś, że są świadome twej obecności - już tyle razy błąkałeś się wśród nich, tyle razy pozwalały ci dosiąść swych grzbietów i poniosły cię do nieba, dając pozorne wrażenie wolności, o wiele lepsze od nieistnienia. Widziały cię. Parę z nich spojrzało ci prosto w oczy, musiały wyczuć twój zapach, ale się nie kryłeś, po co? Jesteś tutaj sam - ty i stworzenia Zakazanego Lasu, z których wiele byłoby w stanie oderwać ci głowę, zanim byś się spostrzegł, że coś się dzieje. Dziwne, że szkoła powstała obok tak ogromnego źródła pierwotnej magii, która zapewne w większości została zapomniana, lub nigdy nie zbadana. Czaiło się zewsząd coś pierwotnego, co koiło twoją sylwetkę, umysł nie był tutaj nastawiany na tysiące pokus w postaci żył biegnących pod skórą uczniów Hogwartu, którym coraz mniej miałeś się ochotę opierać. Wewnętrzny zew stawał się roku na rok coraz silniejszy, albo to ty się po prostu łamałeś... A może nie chodziło o łamanie się? Może zaczynało ci się to podobać? Zaczynałeś doceniać to, że jesteś w stanie osiągnąć rzeczy, których normalny człowiek osiągnąć by nie mógł...
Wysunąłeś się z magicznej linii, którą sam sobie narzuciłeś - nie było żadnych reguł, nie tutaj, nie w tym miejscu - wyciągnąłeś dłoń do łba zwierzęcia, które się do ciebie zbliżyło i przejechałeś po jego chudej szyi i miękkiej, gładkiej skórze. Mogłeś spokojnie powiedzieć, że już nigdy nie będziesz sam. Że wreszcie znalazłeś parę osób, których może nazwiesz przyjaciółmi i będziesz patrzył, jak się starzeją i umierają... Wciąż ta wizja była dla ciebie niemożliwa do objęcia. Ten czas przed tobą, jaki się malował farbą nieograniczenia. Musiałeś ją jakoś sobie zamalować. Tylko czym ją wypełnić? Jak pociągnąć pędzel?
- Liadon Ichimaru
Re: Ukryta Polana
Nie Wrz 28, 2014 7:30 pm
Ostatnio czasy zrobiły się niespokojne. Nie tylko dla czarodziejów i mugoli. Coraz częściej istoty nadprzyrodzone były rozrywane przez strony walczące w dziwnej wojnie. Już niedługo może nadejść czas gdy każdy z nich będzie musiał wybrać jedną ze stron by przetrwać. Liadon nie tak dawno się o tym przekonał. Wciąż był tym wszystkim oszołomiony. Dał wciągnąć się w pułapkę i ledwo uszedł z życiem. Ostatkiem sił dotarł do zamku, a gdyby nie natrafił na tamtą uczennicę to może by go dopadli przed samym zamkiem.
Wzdrygnął się przechodząc przez gęstniejące gałęzie. Wciąż był obolały, a niektóre rany nie zagoiły się jeszcze. Mimo to postanowił nie czekać i szukać dalej. Właściwie nie był pewien czego. Chciał się po prostu upewnić, że nie ściągnął ich do zamku. Chociaż wątpił by byli tak głupi by zbliżać się do murów strzeżonych przez samego Dumbledora.
Zatrzymał się ciężko oddychając. Poprzebijane płuco wciąż nieźle go osłabiało. Wyciągnął srebrną różdżkę zza pazuchy i machnął nią krótko a gałęzie odgradzające go od polany rozstąpiły się. Wtedy jego nozdrzy dopadł znajomy zapach zgnilizny. Przyspieszył kroku spodziewając się najgorszego. Dotarli tutaj i dorwali jednego z uczniów?
Wzdrygnął się przechodząc przez gęstniejące gałęzie. Wciąż był obolały, a niektóre rany nie zagoiły się jeszcze. Mimo to postanowił nie czekać i szukać dalej. Właściwie nie był pewien czego. Chciał się po prostu upewnić, że nie ściągnął ich do zamku. Chociaż wątpił by byli tak głupi by zbliżać się do murów strzeżonych przez samego Dumbledora.
Zatrzymał się ciężko oddychając. Poprzebijane płuco wciąż nieźle go osłabiało. Wyciągnął srebrną różdżkę zza pazuchy i machnął nią krótko a gałęzie odgradzające go od polany rozstąpiły się. Wtedy jego nozdrzy dopadł znajomy zapach zgnilizny. Przyspieszył kroku spodziewając się najgorszego. Dotarli tutaj i dorwali jednego z uczniów?
- Sahir Nailah
Re: Ukryta Polana
Nie Wrz 28, 2014 7:46 pm
Poklepałeś zwierze po grzbiecie, przechodząc obok niego i zbliżając się do pozostałych - złe omeny, tak o nich mówili czarodzieje, ale tobie już nie mogły zaszkodzić, w końcu i tak los cię co rusz pchał w ramiona zdarzeń, w których o krok ocierałeś się o śmierć, w których czułeś jej oddech na karku. Lubiłeś to. Już nazwałeś samego siebie masochistą, ale nic nie potrafiłeś na to poradzić, nie chciałeś na to rady... To po prostu sprawiało, że czułeś, że żyłeś. I coraz bardziej uzmysławiałeś sobie, że im więcej się oddawałeś bestii, tym lepiej to wszystko odczuwałeś. Ostatnio nawet byłeś w stanie zacząć się uśmiechać. Jakie to dziwne... Kiedy już zacząłeś się oswajać ze złem, to zamiast zapragnąć śmierci, nagle stwierdziłeś, że chcesz żyć. Mogłeś się zabić, zanim przekroczyłeś tą niebezpieczną granicę, która z obrońcy zmieniała cię w tego, przed którym trzeba było bronić. Jeszcze nie jest źle. Jeszcze twoja świadomość kontroluje ten stan i wkracza na tereny tego zakazanego owocu tylko częściowo.
Co tak mocno na ciebie działało? Zaczynałeś pałać do tego miłością przesączoną strachem i obawą, co może z ciebie być, jeśli pozwolisz temu brnąć dalej...
Wampir odwrócił się, słysząc kroki na miękkim śniegu, ale zapachu nie wyczuwając, nie w tą stronę telepał wiatr drzewami, abyś rozpoznał, kto właśnie się zbliża...
Co tak mocno na ciebie działało? Zaczynałeś pałać do tego miłością przesączoną strachem i obawą, co może z ciebie być, jeśli pozwolisz temu brnąć dalej...
Wampir odwrócił się, słysząc kroki na miękkim śniegu, ale zapachu nie wyczuwając, nie w tą stronę telepał wiatr drzewami, abyś rozpoznał, kto właśnie się zbliża...
- Liadon Ichimaru
Re: Ukryta Polana
Sro Paź 01, 2014 7:06 pm
Z ciężkim oddechem przebijał się przez zaspy śniegu. Co jakiś czas machał różdżką by pozbyć się tych większych. Czym był bliżej polany, tym więcej ich było. Rzadziej rosnące drzewa nie tworzyły już tutaj tak szczelnej osłony. Gajowy też się nie kłopotał z uprzątnięciem lasu.
Wreszcie przebił się przez ostatnie gęstwiny i oparty o drzewo rzucił spojrzenie przed siebie.
-Ej, Ty co tu... robisz.- Powiedział urywając i łapiąc łapczywie powietrze. - Las przestał być bezpiecznym miejscem...
Dodał. Nie mówił głośno ale jego głos niósł się echem. W końcu tutaj nikt więcej nie przemawiał.
Wreszcie przebił się przez ostatnie gęstwiny i oparty o drzewo rzucił spojrzenie przed siebie.
-Ej, Ty co tu... robisz.- Powiedział urywając i łapiąc łapczywie powietrze. - Las przestał być bezpiecznym miejscem...
Dodał. Nie mówił głośno ale jego głos niósł się echem. W końcu tutaj nikt więcej nie przemawiał.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach