- Vincent Nightray
Re: Obrzeża
Sro Sie 13, 2014 11:08 pm
Gdyby to TYLKO profesor... Gdyby to nie był właśnie ON... Nie było istoty, która zostałaby obdarowana tym darem, by spojrzeć w jego prawdziwe oczy, by spotkać się twarzą w twarz z jego prawdziwym "ja", tylko jakie ono naprawdę było? Tak samo enigmatyczne i opatulone mleczną mgłą, jak ten uśmiech, który na jego wargach uwielbiał błądzić - niby ten sam, co wcześniej, tylko dlaczego teraz akurat czaiła się w nim obietnica... czegoś niebezpiecznego? Drapieżnik już naznaczył swoją ofiarę i zamierzał świetnie się z nią bawić - gorszy od wilka, gorszy od człowieka, łączący w sobie wszystkie najgorsze i jednocześnie najbardziej doskonałe cechy obu, idealnie zespolony ze swoją naturą, którą nie tylko przyjmował, ale która jawiła się najwyższym skarbem... Wszak wznosiła ponad ludzkość, stawiała na samym szczycie łańcucha pokarmowego i ofiarowała w dłonie ręce potęgę, jaka jawiła się współczesnym czarodziejom jedynie w baśniach... A na przykład tej o Śmierci i trzech braciach...
Lekko rozprostował palce, jednak nie oderwał zgiętej nieznacznie ręki w łokciu od ramienia, na którym ją oparł - ot, tylko na tyle, by bez żadnego skrępowania mógł się odwrócić, przynajmniej tego fizycznego, bo to mentalne powinno tylko narosnąć - tak blisko, jeszcze patrzysz w oczy swego oprawcy - Marcelu, na pewno się na to godzi? Los postanowił nie być dla Ciebie łaskawy.
Nie tej zimy.
Wyciągnąłeś drugą rękę, wsłuchując się w jego ton, wpatrując głęboko w zwierciadła duszy - nawet nie mrugałeś, jak upiór, któremu bliżej jest do świata zmarłych, niż tego realnego, otaczającego każdego człowieka, logicznie wytłumaczalnego - ustawiłeś ją grzbietem do ziemi z krótkim rozkazem na ustach,a wciąż niemijającym uśmiechem. Niby spoglądałeś tak łagodnie... Ile w tym prawdy, a ile fałszu? Na ile się to kłóciło z czymś... co nie znosiło sprzeciwu? Już teraz Marcelowi zdecydowanie przepraszanie lepiej poszło, nie dało się zaprzeczyć... Tak samo jak o wiele ładniej wyglądały jego oczy z niepewnością tańczącą weń... Tylko mocniej cię nakręcało, wprawiało w jeszcze lepszy nastrój... Jak to cudownie móc się czasami pobawić!
- Imię i nazwisko... i poproszę o zdanie różdżki na drobny moment. - Różdżka mówiła bardzo wiele o właścicielu... może zrobisz z niego swojego pupilka? Brakowało ci szeregu sług, brakowało ci stałej rozrywki - może on okaże się godny zajęcie miejsca pierwszego od twego przebudzenia? Oby docenił ten zaszczyt...
Lekko rozprostował palce, jednak nie oderwał zgiętej nieznacznie ręki w łokciu od ramienia, na którym ją oparł - ot, tylko na tyle, by bez żadnego skrępowania mógł się odwrócić, przynajmniej tego fizycznego, bo to mentalne powinno tylko narosnąć - tak blisko, jeszcze patrzysz w oczy swego oprawcy - Marcelu, na pewno się na to godzi? Los postanowił nie być dla Ciebie łaskawy.
Nie tej zimy.
Wyciągnąłeś drugą rękę, wsłuchując się w jego ton, wpatrując głęboko w zwierciadła duszy - nawet nie mrugałeś, jak upiór, któremu bliżej jest do świata zmarłych, niż tego realnego, otaczającego każdego człowieka, logicznie wytłumaczalnego - ustawiłeś ją grzbietem do ziemi z krótkim rozkazem na ustach,a wciąż niemijającym uśmiechem. Niby spoglądałeś tak łagodnie... Ile w tym prawdy, a ile fałszu? Na ile się to kłóciło z czymś... co nie znosiło sprzeciwu? Już teraz Marcelowi zdecydowanie przepraszanie lepiej poszło, nie dało się zaprzeczyć... Tak samo jak o wiele ładniej wyglądały jego oczy z niepewnością tańczącą weń... Tylko mocniej cię nakręcało, wprawiało w jeszcze lepszy nastrój... Jak to cudownie móc się czasami pobawić!
- Imię i nazwisko... i poproszę o zdanie różdżki na drobny moment. - Różdżka mówiła bardzo wiele o właścicielu... może zrobisz z niego swojego pupilka? Brakowało ci szeregu sług, brakowało ci stałej rozrywki - może on okaże się godny zajęcie miejsca pierwszego od twego przebudzenia? Oby docenił ten zaszczyt...
- Marcel Blishwick
Re: Obrzeża
Czw Sie 14, 2014 9:58 am
Gdyby Blishwick wiedział z kim ma w tej chwili do czynienia, to pewnie nie odważyłby się odwrócić do niego twarzą. Nie miał również pojęcia, że swoją lekkomyślną decyzją jeszcze zachęcił swojego oprawcę do... właściwie do czego? Sam diabeł nie mógł wiedzieć, co w tej chwili chodziło po głowie temu długowłosemu profesorowi.
Mimo skrępowaniu wywołanemu zaistniałą sytuacją i podświadomemu lękowi, Marcel zdawał się wyglądać na rozluźnionego. Jednak oczy mówiły wszystko i zapewne czarodziej zbadał już wszystkie zakamarki mało skomplikowanej duszy ucznia. Tylko dlaczego chłopak tak myślał? Przecież miał do czynienia z człowiekiem takim jak on. Jednak gdy druga ręka znalazła się na jego ramieniu, nie wytrzymał. Odsunął się o odległość jednego metra i oparł o drzewo, a następnie skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
-Marcel Blishwick - Przedstawił się. Mężczyzna uczył siostrę szóstoklasisty, więc mógł skojarzyć nazwisko. Poza tym jeżeli sam był czystokrwisty, to pewnie kiedyś obiło mu się o uszy istnienie rodu Blishwick. Chłopak zdecydowanie wolał, aby nie był kojarzony z siostrą. Większość uczniów stale wypytywała go, co się z nią stało.
-Proszę bardzo - Mruknął i podał swoją różdżkę czarodziejowi. Nie była jakaś wybitna i do tego cieszyła się złą sławą, jak i same testrale, którego włos był jej rdzeniem.
Mimo skrępowaniu wywołanemu zaistniałą sytuacją i podświadomemu lękowi, Marcel zdawał się wyglądać na rozluźnionego. Jednak oczy mówiły wszystko i zapewne czarodziej zbadał już wszystkie zakamarki mało skomplikowanej duszy ucznia. Tylko dlaczego chłopak tak myślał? Przecież miał do czynienia z człowiekiem takim jak on. Jednak gdy druga ręka znalazła się na jego ramieniu, nie wytrzymał. Odsunął się o odległość jednego metra i oparł o drzewo, a następnie skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
-Marcel Blishwick - Przedstawił się. Mężczyzna uczył siostrę szóstoklasisty, więc mógł skojarzyć nazwisko. Poza tym jeżeli sam był czystokrwisty, to pewnie kiedyś obiło mu się o uszy istnienie rodu Blishwick. Chłopak zdecydowanie wolał, aby nie był kojarzony z siostrą. Większość uczniów stale wypytywała go, co się z nią stało.
-Proszę bardzo - Mruknął i podał swoją różdżkę czarodziejowi. Nie była jakaś wybitna i do tego cieszyła się złą sławą, jak i same testrale, którego włos był jej rdzeniem.
- Vincent Nightray
Re: Obrzeża
Czw Sie 14, 2014 11:14 am
Palce gładko ześlizgnęły się z barków chłopaka, który cofnął się w tył - wyraźnie było to dla niego za wiele i ta, jak to teraz nazywano, przestrzeń osobista została dlań naruszona w stopniu, który nakazał mu zawalczenie o jej odzyskanie, no cóż - więc niech na tą drobną chwilkę ją odzyska, dlaczego nie... Zresztą sam uciekł pod drzewo z niewiadomego dla ciebie powodu - czuł się bezpieczniej, gdy coś chroniło jego plecy? Co za nonsens, tutaj nic prócz ciebie nie mogło go zaatakować, a dlaczego miałbyś sobie darować patrzenia ofierze w oczy..? To była zawsze ta najprzyjemniejsza część, nie mógłbyś sobie odpuścić...
Wyprostowałeś się więc, bardzo zadowolony - na takiego właśnie wyglądałeś, na zadowolonego i rozbawionego jednocześnie, choć kto wie, co tak naprawdę kryło się za płachtą twych odczuć, właśnie - sam diabeł pewnie tego nie wiedział... Wszak On sam mógł zostać diabłem nazwany i nie sądzę, by ta nazwa dalece minęła się z rzeczywistością... Może o tyle, że według wszystkich tych bajeczek biblijnych nie mieszkał w piekle.
Bo kontrakty podpisywał po swojemu bardzo chętnie.
- No tak... Żaden mieszaniec nie mógłby pachnieć tak dobrze... - Ująłeś jego różdżkę i uniosłeś, wreszcie palące spojrzenie z niego spuszczając, uwalniając go od magnesu choć na chwilę, by skupić na broni, która dobrowolnie została mu powierzona. Ciekawe połączenie, musiał przyznać, w dodatku takie, które bardzo mu się spodobało, dodawało jego posiadaczowi swoistego uroku i napędzało ciekawością... Więc jaki jest? Łatwo będzie go złamać, nagiąć do swojej woli? Jakim towarzyszem mógłby się okazać, wędrując z nim przez wieczność?
- Interesuje Cię potęga, Marcelu? - Zapytał jakby od niechcenia, zaciskając mocniej palce na przedmiocie... ale zdecydował się go nie łamać. Drugą różdżkę jest bardzo trudno zdobyć, a ta była... dobrą różdżką. Pasowała ci do ręki jak ulał. Schowałeś przedmiot za pas i z całym impetem wpadłeś na długowłosego, zaciskając ręce na jego nadgarstkach, którymi szarpnąłeś w górę - delikatność? To słowo tej nocy zostanie całkowicie zapomniane. Złapałeś jego przeguby jedną dłonią, by drugą szarpnąć go za włosy i odsłonić kuszącą szyję. - A może marzysz, by zostać śmierciożercą..? Może marzysz o pracy w Ministerstwie, w którym Minister Magii jest prawą ręką Voldemorta..? - Niemal dotykałeś nosem jego skóry, czując przyjemny dreszcz przebiegający po kręgosłupie, który był przedsmakiem zanurzenia w szyi kłów...
Dalej, będziesz się szarpał, walczył?
Wyprostowałeś się więc, bardzo zadowolony - na takiego właśnie wyglądałeś, na zadowolonego i rozbawionego jednocześnie, choć kto wie, co tak naprawdę kryło się za płachtą twych odczuć, właśnie - sam diabeł pewnie tego nie wiedział... Wszak On sam mógł zostać diabłem nazwany i nie sądzę, by ta nazwa dalece minęła się z rzeczywistością... Może o tyle, że według wszystkich tych bajeczek biblijnych nie mieszkał w piekle.
Bo kontrakty podpisywał po swojemu bardzo chętnie.
- No tak... Żaden mieszaniec nie mógłby pachnieć tak dobrze... - Ująłeś jego różdżkę i uniosłeś, wreszcie palące spojrzenie z niego spuszczając, uwalniając go od magnesu choć na chwilę, by skupić na broni, która dobrowolnie została mu powierzona. Ciekawe połączenie, musiał przyznać, w dodatku takie, które bardzo mu się spodobało, dodawało jego posiadaczowi swoistego uroku i napędzało ciekawością... Więc jaki jest? Łatwo będzie go złamać, nagiąć do swojej woli? Jakim towarzyszem mógłby się okazać, wędrując z nim przez wieczność?
- Interesuje Cię potęga, Marcelu? - Zapytał jakby od niechcenia, zaciskając mocniej palce na przedmiocie... ale zdecydował się go nie łamać. Drugą różdżkę jest bardzo trudno zdobyć, a ta była... dobrą różdżką. Pasowała ci do ręki jak ulał. Schowałeś przedmiot za pas i z całym impetem wpadłeś na długowłosego, zaciskając ręce na jego nadgarstkach, którymi szarpnąłeś w górę - delikatność? To słowo tej nocy zostanie całkowicie zapomniane. Złapałeś jego przeguby jedną dłonią, by drugą szarpnąć go za włosy i odsłonić kuszącą szyję. - A może marzysz, by zostać śmierciożercą..? Może marzysz o pracy w Ministerstwie, w którym Minister Magii jest prawą ręką Voldemorta..? - Niemal dotykałeś nosem jego skóry, czując przyjemny dreszcz przebiegający po kręgosłupie, który był przedsmakiem zanurzenia w szyi kłów...
Dalej, będziesz się szarpał, walczył?
- Marcel Blishwick
Re: Obrzeża
Czw Sie 14, 2014 11:35 am
Chłopak zmarszczył brwi, gdy usłyszał kolejno wypowiedziane przez mężczyznę słowa. Chciał parsknąć śmiechem i zapytać, czy dobrze usłyszał. Liczył, że może czarodziej się przejęzyczył, że miał coś innego na myśli. Cała ta sytuacja wydawała się tak nierealna, że chwilami zabawna. Oczywiście zabawna do czasu, o czym miał się przekonać za jakiś czas.
Marcel przyglądał się nauczycielowi z lekko uniesioną brwią, gdy ten z zafascynowaniem oglądał różdżkę. W tej chwili poczuł się jeszcze bardziej niekomfortowo, niż w momencie, gdy dzieliło ich tylko kilka cali.
-Obawiam się, że potęga mi nie grozi - Mruknął ze zrezygnowaniem. Nie był jakiś skromny, ale był przeciętnym uczniem dobrym jedynie z eliksirów i obrony przed czarną magią. Ale on wolał uczyć się samej czarnej magii, zgłębiać nawet najmroczniejsze sekrety wszech czasów.
A później wszystko działo się tak szybko. Dostrzegł, że mężczyzna chowa jego różdżkę za pasek, a mniej niż sekundę później przygniótł go do drzewa. Próbował przez moment uwolnić ręce ze stalowego uścisku, jednak nie miało to najmniejszego sensu. Lodowaty oddech owiewający jego szyję, gdy czarodziej mówił, sprawił, że wzdłuż kręgosłupa przeszedł go lodowaty dreszcz.
-W tej chwili marzę, żeby mnie pan puścił - Warknął chłodno. Co ten człowiek wyprawiał? Czy włóczenie się po nocy było występkiem na taką skalę, by molestować szesnastoletniego chłopca? No bo jak inaczej mógł nazwać to, co się wówczas działo.
Marcel przyglądał się nauczycielowi z lekko uniesioną brwią, gdy ten z zafascynowaniem oglądał różdżkę. W tej chwili poczuł się jeszcze bardziej niekomfortowo, niż w momencie, gdy dzieliło ich tylko kilka cali.
-Obawiam się, że potęga mi nie grozi - Mruknął ze zrezygnowaniem. Nie był jakiś skromny, ale był przeciętnym uczniem dobrym jedynie z eliksirów i obrony przed czarną magią. Ale on wolał uczyć się samej czarnej magii, zgłębiać nawet najmroczniejsze sekrety wszech czasów.
A później wszystko działo się tak szybko. Dostrzegł, że mężczyzna chowa jego różdżkę za pasek, a mniej niż sekundę później przygniótł go do drzewa. Próbował przez moment uwolnić ręce ze stalowego uścisku, jednak nie miało to najmniejszego sensu. Lodowaty oddech owiewający jego szyję, gdy czarodziej mówił, sprawił, że wzdłuż kręgosłupa przeszedł go lodowaty dreszcz.
-W tej chwili marzę, żeby mnie pan puścił - Warknął chłodno. Co ten człowiek wyprawiał? Czy włóczenie się po nocy było występkiem na taką skalę, by molestować szesnastoletniego chłopca? No bo jak inaczej mógł nazwać to, co się wówczas działo.
- Vincent Nightray
Re: Obrzeża
Czw Sie 14, 2014 11:53 am
- No tak, przeciętny uczeń z przeciętnej szkoły, którego rodzina czystej krwi nie wsławiła się niczym specjalnym... - Pogarda - czy w tej wypowiedzi dosłyszeć można było pogardę..? Nie, było to raczej stwierdzenie faktu, wypowiedzianego spokojnym, łagodnym tonem - przecież On ciągle tak mówił, można go było posądzić niemal o monotonię, brak wachlarza uczuć, które powinny być obecne dla zaciekawienia rozmówcy... Gdyby jeszcze tego potrzebował, albo gdyby zaciekawiać chciał, może i by się nad tym zastanowił... Tylko dlaczego miałby się wysilać w jakikolwiek sposób dla jednego, marnego śmiertelnika, nie znaczącego w jego dłoniach zupełnie nic?
Mocniej pociągnął za jego włosy, mocniej zacisnął palce na nadgarstkach - gdyby jeszcze uścisk był silniejszy o jotę, to zapewne rzecz w postaci ich zmiażdżenia byłaby aż nader oczywista - doskonale hamował swoją siłę, żeby nie uszkadzać zabaweczki za szybko, choć trzeba było przyznać, że ton tego typu i tak nonsensowne żądania (można to było wszak śmiało żądaniem nazwać) powodowały, że o wiele za szybko tracił nad sobą kontrolę.
- Marny śmiertelniku... Lepiej błagaj, byś przeżył tą noc. - Proszę, oto i jest jakaś zmiana, zejście na chłodniejszy ton przesycony tak nienaturalnym spokojem, że przysięgam, iż sama pogoda przed burzą nie trwała w takim napięciu i duchocie w oczekiwaniu na pierwszy piorun.
Rozwarłeś usta, kły wydłużyły się i jednym, szybkim ruchem wbiłeś je w obnażoną szyję, zaciskając je o wiele mocniej, niż powinieneś - niech poczuje ból, niech ma nauczkę za bezczelne odzywki - niech tak szczeka do wszystkich innych, Ty sobie na to nie pozwolisz.
Mocniej pociągnął za jego włosy, mocniej zacisnął palce na nadgarstkach - gdyby jeszcze uścisk był silniejszy o jotę, to zapewne rzecz w postaci ich zmiażdżenia byłaby aż nader oczywista - doskonale hamował swoją siłę, żeby nie uszkadzać zabaweczki za szybko, choć trzeba było przyznać, że ton tego typu i tak nonsensowne żądania (można to było wszak śmiało żądaniem nazwać) powodowały, że o wiele za szybko tracił nad sobą kontrolę.
- Marny śmiertelniku... Lepiej błagaj, byś przeżył tą noc. - Proszę, oto i jest jakaś zmiana, zejście na chłodniejszy ton przesycony tak nienaturalnym spokojem, że przysięgam, iż sama pogoda przed burzą nie trwała w takim napięciu i duchocie w oczekiwaniu na pierwszy piorun.
Rozwarłeś usta, kły wydłużyły się i jednym, szybkim ruchem wbiłeś je w obnażoną szyję, zaciskając je o wiele mocniej, niż powinieneś - niech poczuje ból, niech ma nauczkę za bezczelne odzywki - niech tak szczeka do wszystkich innych, Ty sobie na to nie pozwolisz.
- Marcel Blishwick
Re: Obrzeża
Czw Sie 14, 2014 1:46 pm
To, że ród Blishwick nie wsławił się niczym było prawdą. Ojciec Marcela był pracownikiem departamentu tajemnic, tym co odróżniało go od innych niewymownych był fakt, iż był śmierciożercą. Matka zaś, amnezjatorka, była równie nic nie znacząca, co mąż. Wobec Marcela wymagali by pracował w ministerstwie jak oni, a później wziął ślub z inną nadętą czarownicą o krwi czystej jak łza. Od tego robiło mu się niedobrze.
Jeszcze większą potrzebę zwymiotowania wywołało u niego to, co nastąpiło kilka chwil później. Najpierw wysuwające się kły, później ich dotyk na skórze, wbicie się w żyłę i powolna utrata krwi. To wszystko sprawiło, że nagle zakręciło mu się w głowie i kolana zaczęły mięknąć. Widok drzew powiewających na wietrze zaczął się lekko rozmazywać, a wszystkie bodźce docierały do niego z opóźnieniem. Do tego wiedział, że zbyt wiele życia mu nie zostało i nawet zrobiło mu się trochę przykro. Zapewne gdyby był grzeczny, to spotkałby go dokładnie taki sam los, więc niczego nie żałował. Był jedynie zaskoczony, że wpuszczają kogoś takiego do Hogwartu. Zrozumiałe, że wampiry mają takie same prawa jak czarodzieje, tylko dlaczego nauczyciel postanowił potraktować swojego ucznia jako kolację? Odrażające.
Jeszcze większą potrzebę zwymiotowania wywołało u niego to, co nastąpiło kilka chwil później. Najpierw wysuwające się kły, później ich dotyk na skórze, wbicie się w żyłę i powolna utrata krwi. To wszystko sprawiło, że nagle zakręciło mu się w głowie i kolana zaczęły mięknąć. Widok drzew powiewających na wietrze zaczął się lekko rozmazywać, a wszystkie bodźce docierały do niego z opóźnieniem. Do tego wiedział, że zbyt wiele życia mu nie zostało i nawet zrobiło mu się trochę przykro. Zapewne gdyby był grzeczny, to spotkałby go dokładnie taki sam los, więc niczego nie żałował. Był jedynie zaskoczony, że wpuszczają kogoś takiego do Hogwartu. Zrozumiałe, że wampiry mają takie same prawa jak czarodzieje, tylko dlaczego nauczyciel postanowił potraktować swojego ucznia jako kolację? Odrażające.
- Vincent Nightray
Re: Obrzeża
Czw Sie 14, 2014 2:02 pm
Gdybyś tylko znał cała prawdę, Marcelu, gdybyś był świadom, że do wampirów, które znasz, jest mu tak samo daleko, jak przeciętnemu uczniowi do Voldemorta, czy Dumbeldora, czy uznałbyś to wtedy za jeszcze bardziej odrażające? Skąd biedni śmiertelni mogli wiedzieć, że za tymi łagodnymi oczyma barwy miodu, gdy oświetlały je cieplejsze blaski, że ten miły uśmiech - że to wszystko to tylko kłamstwo, tak jak jego słowa, jego spokojny sposób bycia, w którym gotów był pomagać wszystkim strapionym uczniom - nic, tylko żałować, że nie uczył czegoś, co jest bardziej uczęszczane, jak obrona przed czarną magią, a zaszył się w dość mało popularnej numerologii. A może jednak byś się cieszył, wiedząc, że ktoś potężniejszy nawet niźli Dumbeldor się tobą zainteresował? Nie, na pewno nie, nie w tej chwili, kiedy ta pijawka wżynała ci się w kark i wysysała siły witalne, prowadząc za rączkę łyk za łykiem pod bramy królestwa Niebieskiego - umierasz, wiesz o tym, prawda? Pewnie stąd twój żal, który był doskonale wyczuwalny w smaku krwi, zabarwianej wszystkimi odczuciami - lepszego przekaźnika myśli nie stworzył nikt, ale tylko wampiry potrafiły to pojąć, jaką potęgą była moc, jaką wyciągały z żył tych, których dopadły... Oczywiście pod warunkiem, że swą ofiarę poznawać chciały. A Vincent, zastanawiajcie się, czy z powodu nudy, czy chęci odbudowania swego potężnego imperium, które dawien temu istniało, czy może przez różdżkę, która mu do gustu przypadła, Marcelem się zainteresował... Na swój chory, pokrętny sposób, jeśli miałbym to mierzyć ludzkimi miarami.
- Chcesz żyć? - Nie krzyczał, bardzo dobrze! Zabawne, jakie marne istotki cię otaczały - podtrzymywałeś go, żeby nie opadł na ziemię, nie będziesz się przecież schylać po własnego pupilka. - Przysięgniesz mi wierność w zamian za moc i życie wiecznie? - Wąż sączył dalej swą truciznę prosto w uszy Blishwick'a, pozostawiając go w na wpół świadomym stanie, czekając tylko, co powie... Zabić go, wyczyścić pamięć i zostawić tutaj, a może rzeczywiście stworzyć zeń wampira, nowego ucznia, którego Mistrz nie miał od stuleci, trochę się pobawić i urozmaicić jeszcze bukiet smaku jego krwi, która właśnie wsiąkała w kołnierz ubrania Ślizgona i skapywała z krańca podbródka Vincenta.
- Chcesz żyć? - Nie krzyczał, bardzo dobrze! Zabawne, jakie marne istotki cię otaczały - podtrzymywałeś go, żeby nie opadł na ziemię, nie będziesz się przecież schylać po własnego pupilka. - Przysięgniesz mi wierność w zamian za moc i życie wiecznie? - Wąż sączył dalej swą truciznę prosto w uszy Blishwick'a, pozostawiając go w na wpół świadomym stanie, czekając tylko, co powie... Zabić go, wyczyścić pamięć i zostawić tutaj, a może rzeczywiście stworzyć zeń wampira, nowego ucznia, którego Mistrz nie miał od stuleci, trochę się pobawić i urozmaicić jeszcze bukiet smaku jego krwi, która właśnie wsiąkała w kołnierz ubrania Ślizgona i skapywała z krańca podbródka Vincenta.
- Marcel Blishwick
Re: Obrzeża
Czw Sie 14, 2014 2:20 pm
Ta błyskawiczna utrata krwi sprawiła, że ślizgon czuł się odurzony. Pogodził się już z perspektywą śmierci, zwłaszcza, że ostatnie miesiące były dla niego egzystencją. "A wówczas pozdrowił Śmierć jak starego przyjaciela i'... i nie poszedł z nią, ponieważ ni z tego ni z owego mężczyzna oderwał wargi od jego szyi. Marcel niemal zakrztusił się tlenem i oparł się jeszcze mocniej na drzewo. Czuł, że zaraz osunie się na ziemię, jednak coś go przed tym chroniło.
Z trudem zrozumiał słowa wampira, które docierały do niego zupełnie jakby był pod wodą. Zamrugał kilka razy i starał się wyostrzyć rozmazany obraz czarodzieja, który przed nim stał. Przez chwilę nie był pewien tego, co usłyszał. Czyżby po raz kolejny miał omamy słuchowe? Nie wykluczone, stracił dużo krwi.
-Wobec tego chciałbym znać imię swojego mistrza - Czyżby właśnie w zamian za życie zgodził się być komuś wierny? Trochę niewiarygodne, jak na miłującego niezależność człowieka. Pewnie jutro będzie żałował konsekwencji... już zawsze będzie ich żałował, bo kto dobrowolnie zgadza się na przemianę w krwiożerczą kreaturę?
Z trudem zrozumiał słowa wampira, które docierały do niego zupełnie jakby był pod wodą. Zamrugał kilka razy i starał się wyostrzyć rozmazany obraz czarodzieja, który przed nim stał. Przez chwilę nie był pewien tego, co usłyszał. Czyżby po raz kolejny miał omamy słuchowe? Nie wykluczone, stracił dużo krwi.
-Wobec tego chciałbym znać imię swojego mistrza - Czyżby właśnie w zamian za życie zgodził się być komuś wierny? Trochę niewiarygodne, jak na miłującego niezależność człowieka. Pewnie jutro będzie żałował konsekwencji... już zawsze będzie ich żałował, bo kto dobrowolnie zgadza się na przemianę w krwiożerczą kreaturę?
- Vincent Nightray
Re: Obrzeża
Czw Sie 14, 2014 2:48 pm
Większość nawet w nie nie wierzyła, wkładając je między bajki, czarodzieje opierający się bardziej na nauce, niż baśniowych bełkotach, tak zwani "realiści", kompletnie wykluczali istnienie wampirów, lecz nie wilkołaków - wilkołaków było więcej, zdecydowanie więcej - odkąd największy z wampirzych mistrzów zaginął, oddając się do Azkabanu, by zażyć tam bezpiecznego, wiekowego snu, jeden po drugim umierali, ginęła chwalebna czystość krwi tych pełnych majestatu i jednocześnie bestialskich stworzeń, kiedy tylko bestiami być zapragnęły. Wilkołaki nie miały tego problemu, zarażały się przez przypadek, były jak rak niszczący społeczeństwo, potem polowały na Dzieci Nocy i na wszystko, co się tylko ruszało podczas pełni, tracąc nad sobą jakąkolwiek kontrolę, godne pożałowania, zdziczałe psy..! Lecz jeszcze trochę - już niedługo zadbasz o to, by wszystko wróciło do normy, wzniesiesz chwałę twej rasy, przypomnisz o niej ludzkości... Wszystko po kolei. Na razie cienie były sprzymierzeńcem - jak już zostało powiedziane - cierpliwość jest kluczem do sukcesu...
- Jego Wysokość Władca Nocy, Vincent Nightray. - Jak się przedstawiać, to z rozmachem, choć... darowałeś sobie większość dumnych tytułów. I tak żaden śmiertelny nie potrafiłby ich docenić. Paskudny uśmiech wykrzywił twe wargi, gdy przyglądałeś się otumanionym oczom Marcela, próbującym skupić się na twej osobie, by kontury przestały się rozmazywać - więc to jednak w tą stronę się potoczy, niesamowite..! Wola przetrwania śmiertelnych potrafiła cię raz za razem zadziwić, jak łatwo im było sprzedać duszę diabłu, by sięgnąć po siłę, by sięgnąć po życie, które zaczęło im gwałtownie uciekać..! Oblizałeś wargi z oblubowaniem i puściłeś go, pozwalając mu w końcu zwalić się na miękki śnieg przesycony zapachem iglastych drzew rozciągających się na tych paru metrach, marnie poprzeplatanych z liściastymi - cofnąłeś się o krok, przyglądając się osłabionemu, by zaraz kucnąć, przyglądając się pozostawionym przez siebie znamieniu - jedynym problemem mógł być Liadon, cholerny wilkołak... Jego trzeba będzie się pozbyć jak najszybciej...
Po dłuższej chwili bezczynnej obserwacji - jak szybko biło jego serce, walcząc o przetrwanie, jak krew nadal wypływała z otwartej żyły, jak ciężko oddychał - niech się nacieszy tym powolnym konaniem, niech wie doskonale, na czyjej łasce jest... Nie może mieć co do tego wątpliwości... Po tym, co tak bardzo fascynowało, gdy blaski powolutku zagasały w żywych jeszcze niedawno oczach, złapałeś za jego nadgarstek i przyciągnąłeś do swojej twarzy, gładząc jego wewnętrzną stronę... Jeszcze trochę, jeszcze chwila, dokąd niby mieli się śpieszyć? Są tutaj tylko we dwoje, nikt im przeszkadzać nie będzie, żadna bestia Zakazanego Lasu nie odważy się podejść, nawet wabiona wonią krwi, czując aurę drapieżnika nad drapieżnikami, która rozciągała się wokół nich, znacząc omdlałego jako zdobycz nie do wyrwania z jego szponów...
- Jak miło... Nie błagasz... Czyżby duma przez Ciebie przemawiała..? - Powoli zacząłeś wyginać jego dłoń pod nienaturalnym kątem, cal, po calu, aż coś strzyknęło w kościach nieprzyjemnie, jednak nie, jeszcze nie była złamana... Ale może lepiej tak na start nie psuć swojego nowego pluszaka..? Nie mogłeś się tylko powstrzymać, by sprawdzić, czy w tym momencie będzie jakaś granica, w której zacznie prosić, czy może cię wyklinać..? Lepiej dla niego, by była to opcja pierwsza.
- Jego Wysokość Władca Nocy, Vincent Nightray. - Jak się przedstawiać, to z rozmachem, choć... darowałeś sobie większość dumnych tytułów. I tak żaden śmiertelny nie potrafiłby ich docenić. Paskudny uśmiech wykrzywił twe wargi, gdy przyglądałeś się otumanionym oczom Marcela, próbującym skupić się na twej osobie, by kontury przestały się rozmazywać - więc to jednak w tą stronę się potoczy, niesamowite..! Wola przetrwania śmiertelnych potrafiła cię raz za razem zadziwić, jak łatwo im było sprzedać duszę diabłu, by sięgnąć po siłę, by sięgnąć po życie, które zaczęło im gwałtownie uciekać..! Oblizałeś wargi z oblubowaniem i puściłeś go, pozwalając mu w końcu zwalić się na miękki śnieg przesycony zapachem iglastych drzew rozciągających się na tych paru metrach, marnie poprzeplatanych z liściastymi - cofnąłeś się o krok, przyglądając się osłabionemu, by zaraz kucnąć, przyglądając się pozostawionym przez siebie znamieniu - jedynym problemem mógł być Liadon, cholerny wilkołak... Jego trzeba będzie się pozbyć jak najszybciej...
Po dłuższej chwili bezczynnej obserwacji - jak szybko biło jego serce, walcząc o przetrwanie, jak krew nadal wypływała z otwartej żyły, jak ciężko oddychał - niech się nacieszy tym powolnym konaniem, niech wie doskonale, na czyjej łasce jest... Nie może mieć co do tego wątpliwości... Po tym, co tak bardzo fascynowało, gdy blaski powolutku zagasały w żywych jeszcze niedawno oczach, złapałeś za jego nadgarstek i przyciągnąłeś do swojej twarzy, gładząc jego wewnętrzną stronę... Jeszcze trochę, jeszcze chwila, dokąd niby mieli się śpieszyć? Są tutaj tylko we dwoje, nikt im przeszkadzać nie będzie, żadna bestia Zakazanego Lasu nie odważy się podejść, nawet wabiona wonią krwi, czując aurę drapieżnika nad drapieżnikami, która rozciągała się wokół nich, znacząc omdlałego jako zdobycz nie do wyrwania z jego szponów...
- Jak miło... Nie błagasz... Czyżby duma przez Ciebie przemawiała..? - Powoli zacząłeś wyginać jego dłoń pod nienaturalnym kątem, cal, po calu, aż coś strzyknęło w kościach nieprzyjemnie, jednak nie, jeszcze nie była złamana... Ale może lepiej tak na start nie psuć swojego nowego pluszaka..? Nie mogłeś się tylko powstrzymać, by sprawdzić, czy w tym momencie będzie jakaś granica, w której zacznie prosić, czy może cię wyklinać..? Lepiej dla niego, by była to opcja pierwsza.
- Marcel Blishwick
Re: Obrzeża
Czw Sie 14, 2014 4:10 pm
Zaś Marcel w Dzieci Nocy wierzył, mimo że dzisiaj był sam na sam z jednym z nich po raz pierwszy. Przecież wiele książek dotyczących obrony przed czarną magią mówiło o istnieniu tych stworzeń. Ba! Sam nauczyciel uczył ich jak rozpoznać tę kreaturę. Jednak wiedza teoretyczna za wiele nie dała, bowiem wampiry nie różnią się praktycznie niczym od przeciętnych ludzi. Oczywiście pomijając kły, które możemy dostrzec wtedy, kiedy jest już za późno.
-Pominięty został tytuł najskromniejszego czarodzieja roku - Mruknął dzieciak. Jak zwykle nie potrafił trzymać języka za zębami, kompletnie nie zważając na konsekwencje swojej lekkomyślności. Dlatego bardzo często obrywał.
Kiedy Vincent go puścił, chłopak zaczął się powoli osuwać na ziemię. Coraz bardziej kręciło mu się w głowie i zaczęło robić nieprzyjemnie zimno - bynajmniej nie z powodu śniegu, na który przed chwilą bezwładnie opadł. Do tego zrobił się senny, oj nie wiele mu już zostało.
Przyglądał się beznamiętnie jak Nightray gładzi jego nadgarstek, chciał zabrać rękę, ale nie miał siły.
-Jak już mam umrzeć, to z godnością - Wyszeptał, ale miał pewność, że rozmówca go doskonale słyszy. Zapewne z punktu widzenia nieśmiertelnego cała sytuacja była tragikomiczna, jednak ledwo żywy Marcel nie chciał się tym przejmować.
Pod wpływem bólu wywołanego wykręceniem nadgarstka, syknął głośno i ostatkiem sił zabrał rękę. Czuł mocne pulsowanie w miejscu, w którym przeskoczyła mu kość. A tego, co chciał osiągnąć czarodziej nawet nie próbował zrozumieć.
-Aż taką przyjemność sprawia ci zadawanie mi bólu? - Zapytał i chyba były to jego ostatnie słowa. Powoli przestał odczuwać zimno i jedynym, co widział była ciemność.
-Pominięty został tytuł najskromniejszego czarodzieja roku - Mruknął dzieciak. Jak zwykle nie potrafił trzymać języka za zębami, kompletnie nie zważając na konsekwencje swojej lekkomyślności. Dlatego bardzo często obrywał.
Kiedy Vincent go puścił, chłopak zaczął się powoli osuwać na ziemię. Coraz bardziej kręciło mu się w głowie i zaczęło robić nieprzyjemnie zimno - bynajmniej nie z powodu śniegu, na który przed chwilą bezwładnie opadł. Do tego zrobił się senny, oj nie wiele mu już zostało.
Przyglądał się beznamiętnie jak Nightray gładzi jego nadgarstek, chciał zabrać rękę, ale nie miał siły.
-Jak już mam umrzeć, to z godnością - Wyszeptał, ale miał pewność, że rozmówca go doskonale słyszy. Zapewne z punktu widzenia nieśmiertelnego cała sytuacja była tragikomiczna, jednak ledwo żywy Marcel nie chciał się tym przejmować.
Pod wpływem bólu wywołanego wykręceniem nadgarstka, syknął głośno i ostatkiem sił zabrał rękę. Czuł mocne pulsowanie w miejscu, w którym przeskoczyła mu kość. A tego, co chciał osiągnąć czarodziej nawet nie próbował zrozumieć.
-Aż taką przyjemność sprawia ci zadawanie mi bólu? - Zapytał i chyba były to jego ostatnie słowa. Powoli przestał odczuwać zimno i jedynym, co widział była ciemność.
- Vincent Nightray
Re: Obrzeża
Czw Sie 14, 2014 5:08 pm
Tak, Marcelu, tak! Ból to jedyne, co mogło tak silnie połączyć, tak cudownie ogniste i żywe, jak nienawiść - o wiele lepsza, niż miłość... Ale każdy władca wie, że dobrego królestwa na nienawiści nie da się zbudować. Można budzić w sercach strach, wymuszać szacunek przez swą siłę, jednak najpierw trzeba było mieć wokół tych, którzy bez wahania oddaliby swe serce - wtedy dopiero masakra mogła przeć do przodu - a we wszystkim stałeś ty, pośrodku przygotowywanej sceny, na której poruszali się gładko aktorzy - niektórzy jeszcze się potykali, jak Ty - jesteś jeszcze jednym z tych, którzy nie wiedzą, co ich czeka, może nawet nie chcą wiedzieć, a przecież poznanie roli było bardzo ważne... Inaczej tak potykać się możesz do końca twych dni i nawet geniusz scenariusza nie pomoże... Problem pojawiał się wtedy, gdy ktoś swym rękodziełem próbował przebić geniusz Pana Nocy - wtedy zaczynało się wyzwanie, drapieżne darcie gardeł o to, kto jednak ma tutaj więcej racji, kto jest bardziej utalentowany w dowodzeniu marionetkami. Miałeś ten niezdrowy pociąg do marionetek, które mają swą duszę, które nie są puste, a więc i potrafią się buntować, jak ten tutaj... Szacunek można było u Ciebie zdobyć tylko wykazując potęgę woli... ale i niedobrze było pozwalać sobie na zbyt wiele, bo co dajesz, to otrzymujesz w zamian... Szacunek za szacunek. Vincent był urodzonym Królem, a fakt, że czasami pociągały go mniej normalne, w obliczu ogólnego spojrzenia społeczeństwa, zabawy... Cóż, każdy ma swoje wody, czyż nie?
Zaśmiałeś się ciepło, słysząc jego słowa trafnie włożone między sarkazm - skromność, ha!
- Skromność jest dla tych, którzy są niepewni swojej pozycji. - Odpowiedziałeś niemądremu, młodemu śmiertelnikowi - jego wiek była dla ciebie mrugnięciem oka, niecałe 20 lat - to nic, zupełnie nic dla kogoś, kto mógłby siebie samego mierzyć milenium.
- Bardzo słusznie. Bez godności ludzie byliby zupełnie jak marne robaczki... - Które tylko czekają na to, pełzając pod butami, by je zgnieść, zmiażdżyć... Lecz znowuż nie pulsowała w tobie nienawiść do tej słabej rasy - bawili cię, lubiłeś ich na swój sposób, lubiłeś ich obserwować... Dlatego też u początków dziejów wampirzej rasy stworzyłeś kodeks, mający śmiertelnych chronić, nader świadom tego, jak zwodniczo potrafi działać natura krwiopijców.
- Tak, Marcelu. Nawet nie wiesz, jak wielką. - Pozwolił, by chłodna dłoń wysunęła się z twojej lodowatej - nie zostało w nim już wiele życia... Dobrze, niech się więc stanie, będzie pierwszym twym towarzyszem w drodze do nowego, lepszego świata.
Przysunąłeś przedramię do ust i rozgryzłeś skórę ostrymi jak brzytwa kłami, by zaraz przyłożyć ranę do warg młodzieńca, by czysta, starożytna moc przesunęła się na jego język, by wprowadziła w niego obietnicę nowego życia u boku nowego Pana... Wolność ponad wszystko, drogi Marcelu?
Nie będziesz miał już tej wolności.
Czerwień płynęła hojną strugą - tylko tyle, ile było potrzeba, nie więcej - wziąłeś nieprzytomnego w ramiona i ruszyłeś w kierunku Hogwartu cicho jak cień, wszystkimi zmysłami badając, by na nikogo się nie napatoczyć, mając nadzieję, że chłopak rzeczywiście wart będzie zachodu, na co się zapowiadało jak na razie.
Mrok korytarzy pochłonął ich - profesor numerologii zniknął wraz z nową zabawką w swoim gabinecie, obaj niezauważeni przez niepożądane pary oczu, by tam przeczekać, do rana.
Aż nowo-narodzony ocknie się, obdarowany nowym życiem.
[z/t x2]
Zaśmiałeś się ciepło, słysząc jego słowa trafnie włożone między sarkazm - skromność, ha!
- Skromność jest dla tych, którzy są niepewni swojej pozycji. - Odpowiedziałeś niemądremu, młodemu śmiertelnikowi - jego wiek była dla ciebie mrugnięciem oka, niecałe 20 lat - to nic, zupełnie nic dla kogoś, kto mógłby siebie samego mierzyć milenium.
- Bardzo słusznie. Bez godności ludzie byliby zupełnie jak marne robaczki... - Które tylko czekają na to, pełzając pod butami, by je zgnieść, zmiażdżyć... Lecz znowuż nie pulsowała w tobie nienawiść do tej słabej rasy - bawili cię, lubiłeś ich na swój sposób, lubiłeś ich obserwować... Dlatego też u początków dziejów wampirzej rasy stworzyłeś kodeks, mający śmiertelnych chronić, nader świadom tego, jak zwodniczo potrafi działać natura krwiopijców.
- Tak, Marcelu. Nawet nie wiesz, jak wielką. - Pozwolił, by chłodna dłoń wysunęła się z twojej lodowatej - nie zostało w nim już wiele życia... Dobrze, niech się więc stanie, będzie pierwszym twym towarzyszem w drodze do nowego, lepszego świata.
Przysunąłeś przedramię do ust i rozgryzłeś skórę ostrymi jak brzytwa kłami, by zaraz przyłożyć ranę do warg młodzieńca, by czysta, starożytna moc przesunęła się na jego język, by wprowadziła w niego obietnicę nowego życia u boku nowego Pana... Wolność ponad wszystko, drogi Marcelu?
Nie będziesz miał już tej wolności.
Czerwień płynęła hojną strugą - tylko tyle, ile było potrzeba, nie więcej - wziąłeś nieprzytomnego w ramiona i ruszyłeś w kierunku Hogwartu cicho jak cień, wszystkimi zmysłami badając, by na nikogo się nie napatoczyć, mając nadzieję, że chłopak rzeczywiście wart będzie zachodu, na co się zapowiadało jak na razie.
Mrok korytarzy pochłonął ich - profesor numerologii zniknął wraz z nową zabawką w swoim gabinecie, obaj niezauważeni przez niepożądane pary oczu, by tam przeczekać, do rana.
Aż nowo-narodzony ocknie się, obdarowany nowym życiem.
[z/t x2]
- Erin Potter
Re: Obrzeża
Pią Paź 31, 2014 9:52 pm
To nie tak, że te sny nawiedzały ją tylko ostatnio - dręczyły ją już od paru dobrych lat. Zdarzały się drobne przerwy, oczywiście, że tak, to wiadome - zdaje się jednak, że stopień zaawansowania niepokoju, jakie wywoływały, wzrastał wraz z jej wiekiem. I im starsza była, tym więcej rozumiała, tym bardziej jej na Nim zależało i tym bardziej bała się o Jego życie i bezpieczeństwo.
Wiedziała bowiem, że Jego największym wrogiem był On sam.
Za każdym razem kiedy spoglądała na Jego bladą, zmęczoną twarz wiedziała, że nadchodzi czas, kiedy będzie odczuwała tą pełnię równie intensywnie. Budziła się w nocy zalana zimnym potem, trzęsła się tak bardzo, że czasem pióro samowolnie wypadało jej z dłoni na lekcjach, była dziwnie blada i nerwowa.
Tej nocy jednak niepokój postanowił narosnąć w niej w wyjątkowo mocny sposób.
Wstała z łóżka, jak miała z resztą w zwyczaju w takich momentach, sądząc, że uspokoi się nieco, kiedy przejdzie się cichutko po dormitorium, nie budząc swoich towarzyszek. Okazało się to jednak być dużym błędem, gdyż zdenerwowało to ją jeszcze mocniej.
W końcu, stwierdziwszy, że leżenie i gapienie się w jeden punkt jest bardziej bezsensowne niż chodzenie po zamku, postanowiła wymknąć się z pomieszczenia i ruszyć w kierunku sowiarni. Przedtem ubrała się ciepło, wzięła również różdżkę, którą trzymała w kieszeni swego zimowego płaszcza.
Przemiana w kruka nie sprawiła jej większych problemów. Przybierając jego formę, opuściła zamek i skierowała swój lot w kierunku Zakazanego Lasu. Jej czujne oczy ścigającej zaczęły wypatrywać jakiś wyraźniejszych, poruszających się kształtów; podleciała niego niżej, aż w końcu, dotarłszy do obrzeży Zakazanego Lasu, przysiadła na jednym z konarów drzew i przypatrzyła się otoczeniu.
Wiedziała bowiem, że Jego największym wrogiem był On sam.
Za każdym razem kiedy spoglądała na Jego bladą, zmęczoną twarz wiedziała, że nadchodzi czas, kiedy będzie odczuwała tą pełnię równie intensywnie. Budziła się w nocy zalana zimnym potem, trzęsła się tak bardzo, że czasem pióro samowolnie wypadało jej z dłoni na lekcjach, była dziwnie blada i nerwowa.
Tej nocy jednak niepokój postanowił narosnąć w niej w wyjątkowo mocny sposób.
Wstała z łóżka, jak miała z resztą w zwyczaju w takich momentach, sądząc, że uspokoi się nieco, kiedy przejdzie się cichutko po dormitorium, nie budząc swoich towarzyszek. Okazało się to jednak być dużym błędem, gdyż zdenerwowało to ją jeszcze mocniej.
W końcu, stwierdziwszy, że leżenie i gapienie się w jeden punkt jest bardziej bezsensowne niż chodzenie po zamku, postanowiła wymknąć się z pomieszczenia i ruszyć w kierunku sowiarni. Przedtem ubrała się ciepło, wzięła również różdżkę, którą trzymała w kieszeni swego zimowego płaszcza.
Przemiana w kruka nie sprawiła jej większych problemów. Przybierając jego formę, opuściła zamek i skierowała swój lot w kierunku Zakazanego Lasu. Jej czujne oczy ścigającej zaczęły wypatrywać jakiś wyraźniejszych, poruszających się kształtów; podleciała niego niżej, aż w końcu, dotarłszy do obrzeży Zakazanego Lasu, przysiadła na jednym z konarów drzew i przypatrzyła się otoczeniu.
- Mistrz Gry
Re: Obrzeża
Nie Lis 02, 2014 6:59 pm
Czekałaś, ach, czekałaś! Na NIEGO, na nich wszystkich, ale póki co było spokojnie, nie działo się nic takiego, wartego Twojej uwagi. Domyśliłaś się jednak, że Remus już znajduje się we Wrzeszczącej Chacie i czeka na swoją bolesną przemianę i na resztę Huncwotów. W końcu mieli przyjść, tak jak zawsze. I choć prosili Cię, ostrzegali, byś jednak nie uczestniczyła już więcej w tym rytuale, to jednak nie dali rady Cię powstrzymać. Wyszłaś, pełna wątpliwości i strachu o Lunatyka. Chciałaś być przy nim, chciałaś mu pomóc, lecz On nie chciał Ciebie tutaj. Nie chciał Cię narażać. Na samą myśl, że mógłby coś Tobie zrobić, miał ochotę krzyczeć i rozwalić wszystko dookoła. Wystarczy, że już poświęcali się dla niego; James, Syriusz i Peter. I tak miał już wystarczające wyrzuty sumienia, zwłaszcza, że nie czuł się winny, kiedy w każdą pełnię mu towarzyszyli pod postacią zwierząt. Prawda, że to było egoistyczne podejście?
Ale Ty uparcie siedziałaś na tej gałęzi pod postacią kruka, czekając na ich czwórkę. Od czasu do czasu, wiatr mocniej targał drzewami w Zakazanym Lesie, a dziwne pohukiwania sów i skrzeki ptaków nie pomagały - wręcz przeciwnie. Zaczynało się dziać coś niedobrego...
Ale Ty uparcie siedziałaś na tej gałęzi pod postacią kruka, czekając na ich czwórkę. Od czasu do czasu, wiatr mocniej targał drzewami w Zakazanym Lesie, a dziwne pohukiwania sów i skrzeki ptaków nie pomagały - wręcz przeciwnie. Zaczynało się dziać coś niedobrego...
- Erin Potter
Re: Obrzeża
Nie Lis 02, 2014 7:19 pm
Mimo, że obawy Remusa z pozoru były dla niej całkiem zrozumiałe i nawet sensowne, to i tak starała się z nimi walczyć. Uświadamiała go o tym wielokrotnie, chcąc wyraźnie dać mu do zrozumienia, że jego lęki to tylko i wyłącznie jego słabsza podświadomość, że rzeczywistość jest inna, że ta tylko czeka, aby móc przyjąć go do siebie z otwartymi ramionami... musiał tylko chcieć.
On jednak ciągle tylko zapierał się wszystkiego, zapierał się samego siebie; nie chciał przyjąć szansy, która została mu dana. Jak można z resztą zostać uwolnionym w momencie, kiedy samemu się tego nie chce..?
To wszystko było dla niej niczym walka z wiatrakami. Właściwie to z jednym, ale za to wyjątkowo upartym wiatrakiem. Cholera, niby taka cicha woda, niby taki spokojny, ułożony chłopak, a jak co do czego to wypierał się szczęścia rękami i nogami, zupełnie tak, jakby jego obecność miała pozbawić go tlenu...
Erin pomachała lekko swą kruczą głową z dezaprobatą. Nagle jednak jej uwagę dość mocno zwróciła niepokojąca zmiana w zachowaniu jakby samego Zakazanego Lasu. Stał się wyjątkowo niespokojny, nieprzychylny dla zwyczajnych śmiertelników, zupełnie tak, jakby chciał odgonić ich od swych na co dzień zamkniętych bram jak najszybciej, sycząc: "Idźcie! Idźcie stąd jak najprędzej, póki macie jeszcze szansę..!". Gryfonka poczuła narastający w niej niepokój, to jednak nie przeszkodziło jej w dalszym przebywaniu na tych mrocznych, niedostępnych terenach.
Rozłożyła skrzydła i uniosła się, podlatując w ten skrawek drzew, który znajdował się najbliżej Bijącej Wierzby. Stąd miała idealny widok na dość duży obszar, co stanowczo powiększyło jej obszar widzenia.
On jednak ciągle tylko zapierał się wszystkiego, zapierał się samego siebie; nie chciał przyjąć szansy, która została mu dana. Jak można z resztą zostać uwolnionym w momencie, kiedy samemu się tego nie chce..?
To wszystko było dla niej niczym walka z wiatrakami. Właściwie to z jednym, ale za to wyjątkowo upartym wiatrakiem. Cholera, niby taka cicha woda, niby taki spokojny, ułożony chłopak, a jak co do czego to wypierał się szczęścia rękami i nogami, zupełnie tak, jakby jego obecność miała pozbawić go tlenu...
Erin pomachała lekko swą kruczą głową z dezaprobatą. Nagle jednak jej uwagę dość mocno zwróciła niepokojąca zmiana w zachowaniu jakby samego Zakazanego Lasu. Stał się wyjątkowo niespokojny, nieprzychylny dla zwyczajnych śmiertelników, zupełnie tak, jakby chciał odgonić ich od swych na co dzień zamkniętych bram jak najszybciej, sycząc: "Idźcie! Idźcie stąd jak najprędzej, póki macie jeszcze szansę..!". Gryfonka poczuła narastający w niej niepokój, to jednak nie przeszkodziło jej w dalszym przebywaniu na tych mrocznych, niedostępnych terenach.
Rozłożyła skrzydła i uniosła się, podlatując w ten skrawek drzew, który znajdował się najbliżej Bijącej Wierzby. Stąd miała idealny widok na dość duży obszar, co stanowczo powiększyło jej obszar widzenia.
- Mistrz Gry
Re: Obrzeża
Nie Lis 09, 2014 7:06 pm
Noc zrobiła się jeszcze bardziej nieprzyjazna dla Ciebie, o ile mogło to być możliwe. Liście z drzew Zakazanym Lesie, które zdawały się nie spadać nawet na okres jesieni, czy też zimy zaszumiały ostrzegawczo. Do twoich uszu doszły dziwne piski, pohukiwania i stuki, a w oddali nagle rozległo się...wycie. Czy to był Remus? A może...może jeszcze ktoś inny? Ciężko było Ci to jednak stwierdzić. Na dodatek ta mgła, która pojawiła się na błoniach. Mimo, że dobrze widziałaś, to jednak utrudniała ona widoczność. Nagle zamajaczyły Ci sylwetki, które zbliżały się do Wierzby Bijącej. Zdołałaś nawet usłyszeć strzępki rozmów, a potem nagle...została tylko jedna osoba. Z daleka nie mogłaś dostrzec kto to, więc pofrunęłaś bliżej.
[Napisz w tym temacie]
[Napisz w tym temacie]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach