- Regulus Black
Re: Obrzeża
Nie Sty 18, 2015 2:51 pm
Dni mijały wolno, niemal zlewały się ze sobą, mimo iż nadchodziła pora roku, w której ludzie widzieli najwięcej zmian - wiosna. Dni stawały się cieplejsze, słońce częściej wyglądało zza szarych chmur. Śnieg topniał, dając naturze szansę na leniwe powstawanie do życia. Na nowo wszystko nabierało kolorów...
A on? On wraz z nadejściem ciepła, wiosny, tracił energię i zastygał w czasie niczym niedźwiedź w śnie zimowym. Kojąca melodia wydobywająca się z nieśmiało rozwieranych ptasich dziobów nie otwierała głęboko skrytego serca w czerni. Jedynie Pani Zima mogła się ku niemu przedostać, zasypując sczerniałą duszę drobnymi płatkami w kolorze włosów, pachnących wiatrem.
Samotność była jednak pięknym uczuciem. Czasami przyjemnie jest oderwać się od ludzi, którzy ciągle czegoś od Ciebie chcą. Stąpanie pojedynczo po usłanej trawą ścieżce, na krawędzi bezpieczeństwa i zagrożenia dawało mu spokój i otuchę. Ludzie wchodzili w niego oczami, uszami, nawet nosem i często miał ich dość. Zwłaszcza tych, którzy patrzyli na niego jak na człowieka, który zrobi wszystko perfekcyjnie...
W odniesieniu do słowa człowiek "perfekcja" jest słowem niemożliwym, choć w wielu dziedzinach życia mógł się do niej zbliżać. Choćby jego ubiór, iście manekinowy. Nawet czarne spodnie nie prezentowały ani jednego zagniecenia, nic nie odstawało tak, jak odstawać nie powinno. Patrząc na to, że był teraz w szkole, raczej nie mógł korzystać z niczyjej pomocy w tej kwestii. Chyba, że wynajął sobie kilku Ślizgonów do prasowania koszulek!
To by dopiero było zabawne.
Stąpał coraz wolniej, coraz mniej chętnie, coraz bardziej leniwie, kiedy na jego drodze pojawił się jakiś kształt. Kształt bynajmniej nie ludzki. Z początku, z daleka, śmiał sądzić, że jest to jakiś Centaur, który załatwiał jakieś swoje sprawy... Intencje tych istot trudno było odgadnąć. Jednak kiedy podszedł bliżej zauważył lekko rozłożone skrzydła. Hipogryf...
Miał na szyi łańcuch, więc nie był dziki. Kiedy Regulus podszedł bliżej zauważył też, że był nieco zerdzewiały i zwierzę musiało się zerwać.
Stanął naprzeciw hipogryfa, który łypnął na chłopaka swym podejrzliwym spojrzeniem w odpowiedzi na dumę i spokój w oczach Blacka. Młodzieniec podszedł o kroczek bliżej, wystawił lewą nogę nieco do przodu i skłonił się tu zwierzęciu, oddając mu wyrazy szacunku. Kiedy uniósł wzrok stworzenie już chyliło się przed nim z równym szacunkiem i dumą.
A on? On wraz z nadejściem ciepła, wiosny, tracił energię i zastygał w czasie niczym niedźwiedź w śnie zimowym. Kojąca melodia wydobywająca się z nieśmiało rozwieranych ptasich dziobów nie otwierała głęboko skrytego serca w czerni. Jedynie Pani Zima mogła się ku niemu przedostać, zasypując sczerniałą duszę drobnymi płatkami w kolorze włosów, pachnących wiatrem.
Samotność była jednak pięknym uczuciem. Czasami przyjemnie jest oderwać się od ludzi, którzy ciągle czegoś od Ciebie chcą. Stąpanie pojedynczo po usłanej trawą ścieżce, na krawędzi bezpieczeństwa i zagrożenia dawało mu spokój i otuchę. Ludzie wchodzili w niego oczami, uszami, nawet nosem i często miał ich dość. Zwłaszcza tych, którzy patrzyli na niego jak na człowieka, który zrobi wszystko perfekcyjnie...
W odniesieniu do słowa człowiek "perfekcja" jest słowem niemożliwym, choć w wielu dziedzinach życia mógł się do niej zbliżać. Choćby jego ubiór, iście manekinowy. Nawet czarne spodnie nie prezentowały ani jednego zagniecenia, nic nie odstawało tak, jak odstawać nie powinno. Patrząc na to, że był teraz w szkole, raczej nie mógł korzystać z niczyjej pomocy w tej kwestii. Chyba, że wynajął sobie kilku Ślizgonów do prasowania koszulek!
To by dopiero było zabawne.
Stąpał coraz wolniej, coraz mniej chętnie, coraz bardziej leniwie, kiedy na jego drodze pojawił się jakiś kształt. Kształt bynajmniej nie ludzki. Z początku, z daleka, śmiał sądzić, że jest to jakiś Centaur, który załatwiał jakieś swoje sprawy... Intencje tych istot trudno było odgadnąć. Jednak kiedy podszedł bliżej zauważył lekko rozłożone skrzydła. Hipogryf...
Miał na szyi łańcuch, więc nie był dziki. Kiedy Regulus podszedł bliżej zauważył też, że był nieco zerdzewiały i zwierzę musiało się zerwać.
Stanął naprzeciw hipogryfa, który łypnął na chłopaka swym podejrzliwym spojrzeniem w odpowiedzi na dumę i spokój w oczach Blacka. Młodzieniec podszedł o kroczek bliżej, wystawił lewą nogę nieco do przodu i skłonił się tu zwierzęciu, oddając mu wyrazy szacunku. Kiedy uniósł wzrok stworzenie już chyliło się przed nim z równym szacunkiem i dumą.
- Alexandra Grace
Re: Obrzeża
Nie Sty 18, 2015 3:23 pm
Ponoć ten czas się nigdzie nie śpieszył, ale gdy zrozumiemy ile już minęło to dostrzegamy, jak pędzi. Pory roku - chociażby patrząc na ich przemijanie można zauważyć to. Czas biegł przed siebie i choćby mogłoby się wydawać, że dla niektórych stanął, ale to tylko mylne obrazy. Nic się nie zrobi z tym. Można wziąć tylko przykład i spróbować iść dalej.
Alexandra miała iść? Teraz? Nikt nie jest perfekcyjny w każdym szczególe. Człowiek nie jest istotą niezniszczalną, mimo że za taką właśnie się uważa. Ona również, a może raczej wyjątkowo nieidealną. Pogubiła się i choć wiedziała, że właśnie ludzie potrzebują towarzystwa to nie próbowała go im narzucać. Gasła ze zmęczenia mimo, że utrzymywała, że wszystko jest dobrze. Nic jednak takie nie było. Nie miała pojęcia jak się zachowywać wobec takich problemów. Jak nie bać przyszłości, ludzkiego dotyku, zapomnienia, kolejnej straty.
Regulus Black powinien cieszyć się, że może pozwolić sobie na odpoczynek od ludzi. Umierać z tego szczęścia, bo ta Gryfonka zabiegała o towarzystwo. Tylko niektórzy ją przyjmują na krótki moment, by za chwilę zniknąć i nic więcej. Nie ma od kogo uciekać, bo obok niej jest pusto. Dobre Wróżki żyją cudzymi historiami przez co nie posiadają własnych. Nie przywiązują wagi do tej perfekcji do której niektórzy dążą, a inni po prostu posiadają. Dają z siebie wszystko i tyle. Mimo, że wyglądają na sypkie i mało warte to chcą pokazywać, że są silne, szczególnie gdy ktoś odetnie im skrzydła. Ona to robiła. Spacerowała wszędzie, a zarazem nigdzie. Nie słuchała ptaków. Wygłuszyła głosy z zewnątrz i wewnątrz, pozostawiając miejsce na pustkę i wyciszenie, by powrócić potem i kolejny raz podjąć próbę posprzątania własnego "ja". Przyglądała się jednak bacznie otoczeniu. Świat mimo tego, że jest okropny to przypomina siły przyrody. Szczególnie pogodę - zmienną i nieprzewidywalną. Przez nią na niebie praktycznie zawsze są chmury, ale zdarzają się momenty w których dostrzega się ten jeden przebłysk słońca.
A jego jeden promień zawsze jest lepszy niż żaden.
Zamyślona i odciętą od rzeczywistości dreptała sobie dalej. Zatrzymała się jednak, gdy znalazła się w pewnej odległości od kogoś. Miał ewidentnie do czynienia z hipogryfem. Nie była jakimś znawcą, ale magiczne stworzenia występowały w wielu tekstach, więc wystarczyło czytać czasami coś w bibliotece, by rozróżniać te ważniejsze i ciekawsze. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że są to istoty dumne i bardzo honorowe. Nie zamierzała więc poruszać się jakoś gwałtowanie, bo odległość dzieląca ich była bardzo niewielka, a prowokowanie zwierząt to nie jej bajka. Do tego próbowała rozpoznać chłopaka. Niemałe było jej zaskoczenie, gdy wreszcie dojrzała jego twarz.
Regulus Black. Nie żeby oceniała ludzi, ale przyszło jej do głowy, że mogłaby rzec iż jest podobny do stworzenia z którym obecnie ma kontakt. Tak kojarzyła ten ród - dumni ludzie. Do tego chłopaka nie znała osobiście, ale nie przypuszczałaby, że potrafi obchodzić się z takimi stworzeniami. Miłe zaskoczenie. Na tą refleksję uśmiechnęła się nawet. Jakby to oznaczało, że każdy ma w sobie jakąś wrażliwość. Szukanie jej u Ślizgonów było jej celem od praktycznie zawsze, bo chciała innym udowadniać, że dom nie ma tak wielkiego znaczenia. Oczywiście, że pewne cechy dominują, ale nie każdy Gryfon jest nieinteligentny, Puchon tchórzliwy, Krukon nudny, a Ślizgon okrutny. A tutaj tego taki ładny przykład - mógł zwierze zostawić i poczekać, aż ktoś niemądry narzucić się mu i zrobi krzywdę. Mógł czekać na taką sytuację, podpuszczać i się śmiać. Są tacy, którzy by to zrobili i to w każdym domu. Niby nic wielkiego, ale to przypomniało Alex, że chciała pomagać nie bez powodu. Czy mogę zrezygnować z tego przez jedną rzecz? Czy to będzie miało sens? Przecież tyle pięknych rzeczy jeszcze się dzieje na świecie - tak mówiła do siebie we własnej duszy, gdy przyglądała się chłopakowi. Stała nie przesuwając się ani o milimetr, jakby chciała uchwycić każdy szczegół sceny, której była świadkiem.
Alexandra miała iść? Teraz? Nikt nie jest perfekcyjny w każdym szczególe. Człowiek nie jest istotą niezniszczalną, mimo że za taką właśnie się uważa. Ona również, a może raczej wyjątkowo nieidealną. Pogubiła się i choć wiedziała, że właśnie ludzie potrzebują towarzystwa to nie próbowała go im narzucać. Gasła ze zmęczenia mimo, że utrzymywała, że wszystko jest dobrze. Nic jednak takie nie było. Nie miała pojęcia jak się zachowywać wobec takich problemów. Jak nie bać przyszłości, ludzkiego dotyku, zapomnienia, kolejnej straty.
Regulus Black powinien cieszyć się, że może pozwolić sobie na odpoczynek od ludzi. Umierać z tego szczęścia, bo ta Gryfonka zabiegała o towarzystwo. Tylko niektórzy ją przyjmują na krótki moment, by za chwilę zniknąć i nic więcej. Nie ma od kogo uciekać, bo obok niej jest pusto. Dobre Wróżki żyją cudzymi historiami przez co nie posiadają własnych. Nie przywiązują wagi do tej perfekcji do której niektórzy dążą, a inni po prostu posiadają. Dają z siebie wszystko i tyle. Mimo, że wyglądają na sypkie i mało warte to chcą pokazywać, że są silne, szczególnie gdy ktoś odetnie im skrzydła. Ona to robiła. Spacerowała wszędzie, a zarazem nigdzie. Nie słuchała ptaków. Wygłuszyła głosy z zewnątrz i wewnątrz, pozostawiając miejsce na pustkę i wyciszenie, by powrócić potem i kolejny raz podjąć próbę posprzątania własnego "ja". Przyglądała się jednak bacznie otoczeniu. Świat mimo tego, że jest okropny to przypomina siły przyrody. Szczególnie pogodę - zmienną i nieprzewidywalną. Przez nią na niebie praktycznie zawsze są chmury, ale zdarzają się momenty w których dostrzega się ten jeden przebłysk słońca.
A jego jeden promień zawsze jest lepszy niż żaden.
Zamyślona i odciętą od rzeczywistości dreptała sobie dalej. Zatrzymała się jednak, gdy znalazła się w pewnej odległości od kogoś. Miał ewidentnie do czynienia z hipogryfem. Nie była jakimś znawcą, ale magiczne stworzenia występowały w wielu tekstach, więc wystarczyło czytać czasami coś w bibliotece, by rozróżniać te ważniejsze i ciekawsze. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że są to istoty dumne i bardzo honorowe. Nie zamierzała więc poruszać się jakoś gwałtowanie, bo odległość dzieląca ich była bardzo niewielka, a prowokowanie zwierząt to nie jej bajka. Do tego próbowała rozpoznać chłopaka. Niemałe było jej zaskoczenie, gdy wreszcie dojrzała jego twarz.
Regulus Black. Nie żeby oceniała ludzi, ale przyszło jej do głowy, że mogłaby rzec iż jest podobny do stworzenia z którym obecnie ma kontakt. Tak kojarzyła ten ród - dumni ludzie. Do tego chłopaka nie znała osobiście, ale nie przypuszczałaby, że potrafi obchodzić się z takimi stworzeniami. Miłe zaskoczenie. Na tą refleksję uśmiechnęła się nawet. Jakby to oznaczało, że każdy ma w sobie jakąś wrażliwość. Szukanie jej u Ślizgonów było jej celem od praktycznie zawsze, bo chciała innym udowadniać, że dom nie ma tak wielkiego znaczenia. Oczywiście, że pewne cechy dominują, ale nie każdy Gryfon jest nieinteligentny, Puchon tchórzliwy, Krukon nudny, a Ślizgon okrutny. A tutaj tego taki ładny przykład - mógł zwierze zostawić i poczekać, aż ktoś niemądry narzucić się mu i zrobi krzywdę. Mógł czekać na taką sytuację, podpuszczać i się śmiać. Są tacy, którzy by to zrobili i to w każdym domu. Niby nic wielkiego, ale to przypomniało Alex, że chciała pomagać nie bez powodu. Czy mogę zrezygnować z tego przez jedną rzecz? Czy to będzie miało sens? Przecież tyle pięknych rzeczy jeszcze się dzieje na świecie - tak mówiła do siebie we własnej duszy, gdy przyglądała się chłopakowi. Stała nie przesuwając się ani o milimetr, jakby chciała uchwycić każdy szczegół sceny, której była świadkiem.
- Regulus Black
Re: Obrzeża
Pon Sty 19, 2015 6:00 pm
Duma to zgubne uczucie. Daleka od skromności i bardzo bliska pychy, z którą łatwo ją pomylić. Aby nazywać siebie dumnym, należało odczuwać obecność swoich wad, nie tylko o nich wiedzieć, potrafić akceptować je lepiej niż inni i nie bać się okazywać tego... Czy Regulus mógł nazwać siebie dumnym w każdym tego słowa znaczeniu? Cóż, powątpiewałby... Powodem była zwyczajna nieznajomość swojego charakteru. Nie wiedział kim jest. Nie wiedział co robić... Każda jego reakcja na świat nie była zależna od niego. Przede wszystkim był Blackiem... Dopiero później wszystkim innym.
Nie wiedział jak bardzo nieidealny był, bo nigdy tego nie sprawdzał. W końcu nieidealność to bunt, a buntu nigdy go nie nauczono. Nie odczuwano potrzeby aby uczuć młodego Blacka czegoś takiego. Za to rodzice doskonale zdołali nauczyć go jak się ukrywać i nie być sobą, jak perfekcyjnie przybierać różne maski, dokładnie takie, jakie ich zadowolą.
Brawo, rodzice... Wyszło wam tak dobrze, że panicz Black nie pamiętał już nawet jak wyglądałby bez swoich masek. Żył w przekonaniu, że wyjątkowo obrzydliwie.
Hipogryfowi posłał delikatny uśmiech i pozwolił sobie podejść bliżej, kiedy tylko dostrzegł jego zgodę. Rękę wyciągnął ostrożnie, upewniając się, że zwierzę pozwoli mu na kontakt. Uchylił lekko swoją szyję, podstawiając się pod bladą dłoń młodego chłopaka, więc nie miał oporów, aby przesunąć palcami od czubka głowy aż po dumny, piękny dziób.
Czuł, że między nim, a tym stworzeniem była jakaś dziwna więź. Dużo silniejsza niż te, które zawierał zwykle z ludźmi. Wydawałoby się, że nie jest człowiekiem natury, że fauna i flora go nie fascynują, pozory jednak mylą. Mimo to, gdyby nie był teraz sam, zapewne zamiast podchodzić go hipogryfa zawołałby jednego z nauczycieli, aby nie tracić swojej nienagannej reputacji człowieka chłodnego i perfekcyjnego.
- Uciekłeś od gajowego? Nie powinieneś biegać samotnie po błoniach, mogliby pomyśleć, że jesteś niebezpieczny. - Ludzie mieli tendencję do mówienia do zwierząt głosem słodkim i pobłażliwym. Regulusowi tego brakowało - do stworzenia mówił zupełnie tak, jakby rozmawiał z człowiekiem równym sobie. Hipogryfy doceniały takie zachowanie.
Ujął w dłoń koniec łańcucha, kucając na chwilę, po czym znów stanął przed stworzeniem, które przyglądało się chłopakowi z niezwykłą ufnością. Kiedy pan Black miał ruszyć w stronę chaty gajowego, dostrzegł jednak, że hipogryf spogląda podejrzliwie gdzieś w stronę rozciągających się błoni. Kiedy brunet odwrócił się, dostrzegł tam tę dziewczynę.
Znał ją. Przynajmniej z widzenia. Była jedną z ulubienic Slughorna, upartą dziewczyną, która na spotkaniu klubu Ślimaka postanowiła oduczyć jednego z uczestników ślizgońskich poglądów. Co więcej, najwyraźniej wybrała sobie go w tej chwili na jakiś swój prywatny teatrzyk.
Ślizgon zmarszczył brwi.
Nie wiedział jak bardzo nieidealny był, bo nigdy tego nie sprawdzał. W końcu nieidealność to bunt, a buntu nigdy go nie nauczono. Nie odczuwano potrzeby aby uczuć młodego Blacka czegoś takiego. Za to rodzice doskonale zdołali nauczyć go jak się ukrywać i nie być sobą, jak perfekcyjnie przybierać różne maski, dokładnie takie, jakie ich zadowolą.
Brawo, rodzice... Wyszło wam tak dobrze, że panicz Black nie pamiętał już nawet jak wyglądałby bez swoich masek. Żył w przekonaniu, że wyjątkowo obrzydliwie.
Hipogryfowi posłał delikatny uśmiech i pozwolił sobie podejść bliżej, kiedy tylko dostrzegł jego zgodę. Rękę wyciągnął ostrożnie, upewniając się, że zwierzę pozwoli mu na kontakt. Uchylił lekko swoją szyję, podstawiając się pod bladą dłoń młodego chłopaka, więc nie miał oporów, aby przesunąć palcami od czubka głowy aż po dumny, piękny dziób.
Czuł, że między nim, a tym stworzeniem była jakaś dziwna więź. Dużo silniejsza niż te, które zawierał zwykle z ludźmi. Wydawałoby się, że nie jest człowiekiem natury, że fauna i flora go nie fascynują, pozory jednak mylą. Mimo to, gdyby nie był teraz sam, zapewne zamiast podchodzić go hipogryfa zawołałby jednego z nauczycieli, aby nie tracić swojej nienagannej reputacji człowieka chłodnego i perfekcyjnego.
- Uciekłeś od gajowego? Nie powinieneś biegać samotnie po błoniach, mogliby pomyśleć, że jesteś niebezpieczny. - Ludzie mieli tendencję do mówienia do zwierząt głosem słodkim i pobłażliwym. Regulusowi tego brakowało - do stworzenia mówił zupełnie tak, jakby rozmawiał z człowiekiem równym sobie. Hipogryfy doceniały takie zachowanie.
Ujął w dłoń koniec łańcucha, kucając na chwilę, po czym znów stanął przed stworzeniem, które przyglądało się chłopakowi z niezwykłą ufnością. Kiedy pan Black miał ruszyć w stronę chaty gajowego, dostrzegł jednak, że hipogryf spogląda podejrzliwie gdzieś w stronę rozciągających się błoni. Kiedy brunet odwrócił się, dostrzegł tam tę dziewczynę.
Znał ją. Przynajmniej z widzenia. Była jedną z ulubienic Slughorna, upartą dziewczyną, która na spotkaniu klubu Ślimaka postanowiła oduczyć jednego z uczestników ślizgońskich poglądów. Co więcej, najwyraźniej wybrała sobie go w tej chwili na jakiś swój prywatny teatrzyk.
Ślizgon zmarszczył brwi.
- Alexandra Grace
Re: Obrzeża
Sro Sty 21, 2015 3:58 pm
Czułe mówienie do zwierząt to fascynujące zjawisko. Do ludzi nie jesteśmy w stanie mówić w ten sposób za to do tych istot tak. Jakby zawsze musiała być jakaś szufladka na to, jak i do kogo tak mówić, a nie inaczej. To trochę tak jakby mieć kilka rodzajów siebie i wykorzystywać akurat ten, który nam pasuje. Nawet w tak błahej sprawie ujawnia się ludzki fałsz i sztuczność. Może to lepiej, że on tego nie robił? Zwierzęta tak samo, jak niektórzy ludzie nie tolerują kłamstw. Ponoć to my jesteśmy istotami myślącymi, a jak widać hipogryfy przeganiają nas w czymś takim, co wydaje się oczywiste. Nie potrafimy traktować ich jako tak samo wartościowych istot, a co dopiero drugiego człowieka.
Pewnie gdyby Alexandra usłyszała jego słowa to stwierdziłaby, że to dokładnie robią ludzi. Gdy widzą kogoś samotnego nie pochodzą, żeby pomóc tylko uznają za niebezpiecznego. Tak wiele nauk, a to wszystko wcale nie na zajęciach, a po nich. W końcu życia nikt nas nauczyć nie może, więc szkoła musiała stworzyć miliony rzeczy dzięki którym sens jej istnienia będzie jakikolwiek, a nie żaden. Przez to właśnie tworzymy sobie osobowości, a nie jesteśmy po prostu sobą, aż docieramy do momentu w którym nie ma już konkretnej osoby. Zostaje tylko stworzona istota.
Teatrzyk? Nie sądziła, żeby grał. Dla niej właśnie pojawił się chociaż na moment, ktoś przejmujący się czymś więcej niż własnym tyłkiem. Regulus Black jednak szybko zmienił swój wyraz. Stwierdzić można, że był przez moment w sobie i we własnym towarzystwie po czym zostawił gdzieś siebie i rzucając spojrzenie na Grace był już kimś, kto już dał ją do jakiejś szufladki. Może to było jej subiektywne odczucie, ale tak już się stało. Ludzie zawsze dopisywali sobie historię o wszystkim do wszystkiego. Świat zaprogramował się na negatywny odbiór. Więc jej działanie było przekorne, jak to zwykle bywało. Uśmiechnęła się, niestety smutno. Jej uśmiechy w ostatnim czasie zaczynały takie być - usta wykrzywione tak pięknie, jak zwykle, ale oczy przyćmione całym złem, jakie napotkała. Mimo to owy "teatrzyk" był pojedynczą gwiazdką na niebie. Regulus Black, hipogryf i okazanie chociaż namiastki delikatności - tyle wystarczyło.
Nie widziała więc lepszego wyjścia, jak podejść.
- Miło kogoś tutaj spotkać. Przepraszam, że Cię obserwowałam, ale nie chciałam go spłoszyć - Zwierzę to zwierzę, a gdyby uciekło to mogło się skończyć nieciekawie. Nigdy nie wiadomo, a szkoda by było gdyby coś złego się z nim stało. Hipogryfy to piękne stworzenia, jak dla Alexandry. Byli wciąż w jego towarzystwie, więc ukłoniła się, tak jak należało. Niby już pod jakąś kontrolą niczym na uwięzi, ale dumny istotom szacunek i tak się należy bez względu na wszystko. Gdy otrzymała reakcję od zwierzęcia, zaczęła znowu mówić.
- To wspaniałe, że go nie zostawiłeś, Regulusie - Doceniała to, mimo że jej teoretycznie nie dotyczyła sprawa. W końcu ktoś powinien podziękować, bo Los jest okrutny i różnie działa. Trochę jak wspinaczka w góry bez pomyślenia o pogodzie. Tylko oczekiwać lawiny. Oby ten człowiek dla niej lawiną nie był. Chociaż nie mogła. Ona dla niego była jakąś tam dziewczyną od spotkania ze Slughornem, zaś o nim wiedziała tylko tyle, jak ma na imię i nazwisko i, że jest bratem Syriusza. Sam fakt tego, że zwróciła się jednak osobowo musiał być niezwykły. A może wręcz przeciwnie? Wiedział, że ludzie mają pojęcia o tym, jak go zwą?
Pewnie gdyby Alexandra usłyszała jego słowa to stwierdziłaby, że to dokładnie robią ludzi. Gdy widzą kogoś samotnego nie pochodzą, żeby pomóc tylko uznają za niebezpiecznego. Tak wiele nauk, a to wszystko wcale nie na zajęciach, a po nich. W końcu życia nikt nas nauczyć nie może, więc szkoła musiała stworzyć miliony rzeczy dzięki którym sens jej istnienia będzie jakikolwiek, a nie żaden. Przez to właśnie tworzymy sobie osobowości, a nie jesteśmy po prostu sobą, aż docieramy do momentu w którym nie ma już konkretnej osoby. Zostaje tylko stworzona istota.
Teatrzyk? Nie sądziła, żeby grał. Dla niej właśnie pojawił się chociaż na moment, ktoś przejmujący się czymś więcej niż własnym tyłkiem. Regulus Black jednak szybko zmienił swój wyraz. Stwierdzić można, że był przez moment w sobie i we własnym towarzystwie po czym zostawił gdzieś siebie i rzucając spojrzenie na Grace był już kimś, kto już dał ją do jakiejś szufladki. Może to było jej subiektywne odczucie, ale tak już się stało. Ludzie zawsze dopisywali sobie historię o wszystkim do wszystkiego. Świat zaprogramował się na negatywny odbiór. Więc jej działanie było przekorne, jak to zwykle bywało. Uśmiechnęła się, niestety smutno. Jej uśmiechy w ostatnim czasie zaczynały takie być - usta wykrzywione tak pięknie, jak zwykle, ale oczy przyćmione całym złem, jakie napotkała. Mimo to owy "teatrzyk" był pojedynczą gwiazdką na niebie. Regulus Black, hipogryf i okazanie chociaż namiastki delikatności - tyle wystarczyło.
Nie widziała więc lepszego wyjścia, jak podejść.
- Miło kogoś tutaj spotkać. Przepraszam, że Cię obserwowałam, ale nie chciałam go spłoszyć - Zwierzę to zwierzę, a gdyby uciekło to mogło się skończyć nieciekawie. Nigdy nie wiadomo, a szkoda by było gdyby coś złego się z nim stało. Hipogryfy to piękne stworzenia, jak dla Alexandry. Byli wciąż w jego towarzystwie, więc ukłoniła się, tak jak należało. Niby już pod jakąś kontrolą niczym na uwięzi, ale dumny istotom szacunek i tak się należy bez względu na wszystko. Gdy otrzymała reakcję od zwierzęcia, zaczęła znowu mówić.
- To wspaniałe, że go nie zostawiłeś, Regulusie - Doceniała to, mimo że jej teoretycznie nie dotyczyła sprawa. W końcu ktoś powinien podziękować, bo Los jest okrutny i różnie działa. Trochę jak wspinaczka w góry bez pomyślenia o pogodzie. Tylko oczekiwać lawiny. Oby ten człowiek dla niej lawiną nie był. Chociaż nie mogła. Ona dla niego była jakąś tam dziewczyną od spotkania ze Slughornem, zaś o nim wiedziała tylko tyle, jak ma na imię i nazwisko i, że jest bratem Syriusza. Sam fakt tego, że zwróciła się jednak osobowo musiał być niezwykły. A może wręcz przeciwnie? Wiedział, że ludzie mają pojęcia o tym, jak go zwą?
- Regulus Black
Re: Obrzeża
Nie Sty 25, 2015 5:34 pm
On nie był do końca taki jak wszyscy, którzy nakładają na siebie określone formy. Powiedzmy sobie szczerze, niestety każdy to robił i nie można było uchronić się przed tym. Prawdziwa twarz zanikała, przykryta ciemną gliną pozorów, niczym przez twardą maskę. Wszyscy zakładali maski z własnej woli, ponieważ sami chcieli mieć twarze właśnie takie, jakie były te maski. On przyjął maskę ukształtowaną przez innych, przez ludzi wokół niego. Zwłaszcza, przez ludzi z rodziny. To oni palcami nadali mu odpowiednią formę, a to, co w nim pozostało, buntowało się. On sam nie wiedział czym był, ale to nie zanikło. Jedyny taki przypadek na milion. Rozdarty na dwa przez to czym był i czym miał się stać. On nie chciał tym być… On nie wiedział czym chciał być.
Maska mu ciążyła, ale nie umiał się jej pozbyć. Jego druga strona podświadomie nienawidziła każdego, kto nie umiał tego dostrzec… Kochała zaś Zimę.
Podobno najlepiej zaufać pierwotnemu instynktowi. Niestety, ludzie się już dawno go pozbyli, z nielicznymi wyjątkami. Dlatego reakcje zwierząt dowodziły najlepiej, komu ufać, one miały swój nietypowy, szósty zmysł. Kiedy hipogryf więc uchylił swoją głowę przed dziewczyną, wprawdzie mniej ufnie niż przed Blackiem, chłopak przymknął oczy delikatnie i począł spoglądać na nią oceniającym wzrokiem… Gryfonka, więc odważna, co widać. Nie bała się nawiązać więzi z hipogryfem. Okazała mu swój szacunek.
- Nic się nie stało… Chociaż nie lubię, kiedy ktoś narusza moją strefę – powiedział otwarcie. Zacisnął dłoń lekko na łańcuchu. Chciał zaprowadzić hipogryfa na miejsce zanim ktoś odkryje jego ucieczkę… Albo co gorsze, odkryje, że on właśnie się nim zajmuje, co mogłoby wyglądać jak uprowadzenie.
Nie chciał kolejnych teorii spiskowych.
Prychnął pod nosem. Zachowywała się jakby była ślepa i nie wiedziała z kim ma do czynienia. Czy nie widzisz, jego maski, dziewczyno? Trzeba Ci ją podsunąć pod nos, żebyś zobaczyła?
- To nie Twój interes. – powiedział. Poczuł jak hipogryf lekko zaczyna się szarpać, przez nadmiar negatywnych emocji ze strony chłopaka, dlatego szybko przestał marszczyć nos. Zwierzęta wyczuwają maski i ich nie lubią. Wolą oglądać prawdziwe twarze.
Ludzie nie chcieli twarzy.
Przesunął lekko bladą dłonią po dziobie hipogryfa, chcąc w ten sposób go nieco udobruchać.
Maska mu ciążyła, ale nie umiał się jej pozbyć. Jego druga strona podświadomie nienawidziła każdego, kto nie umiał tego dostrzec… Kochała zaś Zimę.
Podobno najlepiej zaufać pierwotnemu instynktowi. Niestety, ludzie się już dawno go pozbyli, z nielicznymi wyjątkami. Dlatego reakcje zwierząt dowodziły najlepiej, komu ufać, one miały swój nietypowy, szósty zmysł. Kiedy hipogryf więc uchylił swoją głowę przed dziewczyną, wprawdzie mniej ufnie niż przed Blackiem, chłopak przymknął oczy delikatnie i począł spoglądać na nią oceniającym wzrokiem… Gryfonka, więc odważna, co widać. Nie bała się nawiązać więzi z hipogryfem. Okazała mu swój szacunek.
- Nic się nie stało… Chociaż nie lubię, kiedy ktoś narusza moją strefę – powiedział otwarcie. Zacisnął dłoń lekko na łańcuchu. Chciał zaprowadzić hipogryfa na miejsce zanim ktoś odkryje jego ucieczkę… Albo co gorsze, odkryje, że on właśnie się nim zajmuje, co mogłoby wyglądać jak uprowadzenie.
Nie chciał kolejnych teorii spiskowych.
Prychnął pod nosem. Zachowywała się jakby była ślepa i nie wiedziała z kim ma do czynienia. Czy nie widzisz, jego maski, dziewczyno? Trzeba Ci ją podsunąć pod nos, żebyś zobaczyła?
- To nie Twój interes. – powiedział. Poczuł jak hipogryf lekko zaczyna się szarpać, przez nadmiar negatywnych emocji ze strony chłopaka, dlatego szybko przestał marszczyć nos. Zwierzęta wyczuwają maski i ich nie lubią. Wolą oglądać prawdziwe twarze.
Ludzie nie chcieli twarzy.
Przesunął lekko bladą dłonią po dziobie hipogryfa, chcąc w ten sposób go nieco udobruchać.
- Alexandra Grace
Re: Obrzeża
Wto Sty 27, 2015 5:49 pm
Czy można dziś określić słowem "odwaga"? Je również przykrył maski, a raczej tona mułu w formie różnych przekłamań. Gdy ktoś ratuje osobę bliską swemu sercu mówi się, że to akt bohaterski i odważny. Prawda jest jednak taka, że to nazywać trzeba poświęceniem i oddaniem względem tej konkretnej persony. Jeśli ktoś jest tak dla nas ważny to logicznym jest, iż chcemy go chronić. To człowieczeństwo o którym ludzie zapomnieli. Nie mówiąc już o wszystkich innych pojęciach i zachowaniach. Gryfońska odwaga? Co to za głupi związek utworzony przez społeczeństwo. Odwaga po prostu jest. Nie ma przydomku i nie jest zarezerwowana dla konkretnych osób. Tak samo inteligencja, spryt, przyjacielskość. Alexandra zaś nie bała się takich rzeczy. Problem większości ludzi jest to, że boją się normalności. Wszystkiego, co wyraża się w sposób oczywisty, łatwy, zasady są nie do przyswojenia dla nich. Wszyscy lękają się prawdy. Ta Gryfonka była uznawana wielokrotnie już za prostą właśnie przez to, że pewne rzeczy po prostu były dla niej jasne. Jeśli posiada wiedzę, iż hipogryfy to dumne istoty to po prostu przyswoiła fakt, że tak należy się zachować. Gdy ludzie pokazali, że nie szanują niczego to szybko nauczyła się, że szacunkiem obdarza się nawet ich, ale nie oczekuje się tego samego od nich.
Ludzie to proste istoty, które sądzą, że są skomplikowane.
- Jeśli to naruszenie to oznacza, że "coś się stało"- stwierdziła tylko i pokręciła oczami. Jak otwarcie to otwarcie. W tym teorii spiskowej nie ma. Bo niby jaka? Co w tym złego, że zrobił coś, co należało? Czy to istotne, jak inni to odbiorą?
- Polemizowałabym. Jesteśmy odpowiedzialni za każdą istotę żyjącą obok nas - Ludzie nie chcą masek. Po prostu nie wierzą w to, że pod nimi jeszcze coś jest. Twarze przeszły do historii i stały się zwykłym mitem.
- Zresztą, co w tym złego, że doceniam Twoją dobroć? - Znowu popełniła śmiertelną zbrodnie. Mówi coś spokojnie i do tego pozytywnego, a tu jak widać i to źle!
[z/t x2]
Ludzie to proste istoty, które sądzą, że są skomplikowane.
- Jeśli to naruszenie to oznacza, że "coś się stało"- stwierdziła tylko i pokręciła oczami. Jak otwarcie to otwarcie. W tym teorii spiskowej nie ma. Bo niby jaka? Co w tym złego, że zrobił coś, co należało? Czy to istotne, jak inni to odbiorą?
- Polemizowałabym. Jesteśmy odpowiedzialni za każdą istotę żyjącą obok nas - Ludzie nie chcą masek. Po prostu nie wierzą w to, że pod nimi jeszcze coś jest. Twarze przeszły do historii i stały się zwykłym mitem.
- Zresztą, co w tym złego, że doceniam Twoją dobroć? - Znowu popełniła śmiertelną zbrodnie. Mówi coś spokojnie i do tego pozytywnego, a tu jak widać i to źle!
[z/t x2]
- Draco Brown
Re: Obrzeża
Sro Sty 28, 2015 8:35 pm
Byłem już naprawde znużony i sfrustrowany pobytem w tej głupiej budzie, której tak bardzo nienawidziłem, tak że nie mogłem się już doczekać upragnionego dnia, w którym moja przygoda z tą szkołą dobiegnie końca. Wszystko, co tylko było z nią związane, nudziło mnie i irytowało. Uważałem bowiem, że poziom nauczania w Hogwarcie jest stosunkowo za niski dla moich zdolności i umiejętności, przez co nie pozwalał mi na rozwinięcie skrzydel. Byłem przekonany, że niczego nowego się tu już nie nauczę, dlatego też pobyt w tej szkole był dla mnie prawdziwym marnotrawstwem czasu. Większość lekcji zwyczajnie mnie nudziła. Moim zdaniem Hogwart był pozbawiony większego prestiżu i już od dawna zaczął schodzić na psy, a poziom nauczania był odpowiedni tylko dla skończonych bałwanów i tłumoków, a nie dla czarodziejów odznaczających się tak wielką inteligencją, nieprzeciętnymi zdolnościami i niepospolitą błyskotliwością, jak ja. Pewnego razu, nudząc się śmiertelnie, opuściłem dormitorium i ruszyłem przez ciemne, wilgotne i ponure lochy, w celu znalezienia kogoś na kim mógłbym się powyżywac, gdyż poprzez dokuczanie i szydzenie z innych, głównie młodszych i słabszych uczniów, umilałem sobie czas, jaki byłem zmuszony tu spędzać. Nie napotkawszy jednak nikogo na swojej drodze, postanowiłem udać się na błonia. Mojej uwadze nie uszło to, że zamek wydawał się być dziwnie opustoszały, gdyż wszystkie korytarze były puste i panowała złowroga cisza, na skutek czego mimowolnie poczułem jak ciarki przebiegają mi po plecach, gdyż poczułem się dziwnie w tym wielkim, opustoszałym zamczysku, nie napotkawszy na drodze żywej duszy, co było naprawdę dziwne, zważywszy na to, że w tej szkole przebywała przecież znaczna ilość osób, przede wszystkim uczniów. Wyszedłszy z zamku, udałem się na skraj Zakazanego Lasu, myśląc na temat krążących w szkole pogłosek dotyczących pewnej wiedźmy, zamieszkującej ów dużą, gęstą, ciemną puszczę, która podobno pożerała napotkanych na swej drodze zabłąkanych wędrowców. Nie bardzo dawałem wiarę tym podobnym wieściom . Jednak sam bałem się wejść do tego ponurego, mrocznego boru, by to sprawdzić, tym bardziej że dobrze wiedziałem o tym, że w szkole panował surowy zakaz wchodzenia do ów kniei ze względu na liczne niebezpieczeństwa, jakie można było tam napotkać na swojej drodze. Dyrektor wielokrotnie przestrzegał przed zapuszczaniem się w leśne ostępy, twierdząc że jeszcze nikomu nie udało się wyjść z tej leśnej głuszy żywym, toteż pomny zakazu, nie omieszkałem postąpić kroku dalej, przechadzając się nieopodal tajemniczego, spowitego w mrok gąszczu.
- Mistrz Gry
Re: Obrzeża
Czw Sty 29, 2015 8:47 pm
Byłeś tak skupiony na sobie i na swoich odczuciach względem Hogwartu i tego, co ostatnimi czasy się działo, że nie zwróciłeś zupełnie uwagi na Regulusa i Alexandrę; jakby nie istnieli. Być może jednak była to kwestia tego, że się zamyśliłeś, a oni schowali się bardzo dobrze wśród zarośli? Całkiem możliwe. Szedłeś więc dalej, postanawiając złamać przy tym kilka punktów szkolnego regulaminu w tym ten najważniejszy dotyczący zakazu zbliżania się do Zakazanego Lasu. Byłeś wprawdzie dopiero na obrzeżach, ale to przecież był zaledwie początek Twej wędrówki. Pozwoliłeś więc swojej intuicji i myślom ruszyć naprzód ku zupełnie tajemniczym, nieodkrytym lądom. Wyobraźnia i ciekawość robiła swoje. Łamałeś wprawdzie zakaz, ale za to...mogłeś zostać bohaterem! Kimś, kogo wreszcie wszyscy by docenili za jego wyczyn! Plotki te o wiedźmie wydawały Ci się dość absurdalne; zahaczały o miano bajek, którymi karmi się małe dzieci. Dowiedziałeś się o niej zresztą za sprawą kilku starszych Ślizgonów, którzy lubili wędrować po tym niebezpiecznym lesie i mieli tę przyjemność widzieć się z podstępną staruszką. Bardzo malowniczo przedstawiali swoje spotkanie, uważając że gdyby nie to, że mieli dla niej pewną ofertę pewnie ich samych by pożarła. Byłeś jednak nieufny i nieprzekonany, no bo przecież...może Cię wrabiali? I jak to możliwe, żeby ktokolwiek był zdolny do takiego gwałtu na ciele człowieka! Pożarcie kogoś...to wydawało się takie nierealne. Nawet w świecie magii. Musiałeś więc sam to sprawdzić. Po chwili znalazłeś się na tajemniczej ścieżce, która prowadziła w wgłąb lasu...
Przejdź od razu do tego tematu i zacznij jakbyś znajdował się przed chatką wiedźmy. Tylko pamiętaj! Jeszcze nie wchodź do środka.
Przejdź od razu do tego tematu i zacznij jakbyś znajdował się przed chatką wiedźmy. Tylko pamiętaj! Jeszcze nie wchodź do środka.
- Regulus Black
Re: Obrzeża
Sob Sty 31, 2015 7:51 pm
Ludzie sądzili, że przydzielenie do domu w Hogwarcie jest jednoznaczne. On właśnie powinien uważać to za najważniejsze. W jego rodzinie ten, kto nie był w Slytherinie, był wykluczany. Smutne, ale prawdziwe. Chociaż wiele znał przypadków, gdzie i dom Węża wychowywał czarodziei zupełnie innych niż przykładni Blackowie. Na przykład jego kuzynka, Andromeda. Została przydzielona do tego samego domu co wszyscy a i tak została zdrajczynią krwi...
Przydzielenie do domu nigdy nie było niczym jednoznacznym.
Dla niego odebranie przez innych było najważniejszą rzeczą. To właśnie kierowało całym jego życiem. Musiał uważać na ludzi wokół, uważać na to co robi i mówi. Wszystko mogło go zdradzić... Wszystko mogło zniszczyć jego dobre imię, o które tak dbał i które ciągle pielęgnował z powinności... Powinności dla rodziny. Nie mógł zszargać imienia rodziny.
Przymknął oczy. Coś w środku mówiło mu, że nie chciał, aby odchodziła. Chciał być dostrzeżony, aby w końcu mu ktoś powiedział kim jest...
Ale bez ujawniania się.
- Dlatego, że moja dobroć nie jest dla wszystkich. - powiedział ostrym tonem. Wrzała w nim burza uczuć. Jednocześnie chciał, aby została i żeby dała mu spokój.
Odpowiedzialni za każdą istotę wokół nas? Cóż za śmieszność. O ile nie naruszaliśmy niczyjej wolności, mogliśmy robić co chcemy... Powinniśmy kierować się swoimi potrzebami, za nas nikt tego nie zrobi.
Chłopak pewną dłonią złapał łańcuch i powoli zaczął kierować się ku chatce gajowego.
- Idziesz czy masz zamiar tutaj tak stać?
Może jednak bardziej chciał ją przy sobie utrzymać?
[z/t dla obojga]
Przydzielenie do domu nigdy nie było niczym jednoznacznym.
Dla niego odebranie przez innych było najważniejszą rzeczą. To właśnie kierowało całym jego życiem. Musiał uważać na ludzi wokół, uważać na to co robi i mówi. Wszystko mogło go zdradzić... Wszystko mogło zniszczyć jego dobre imię, o które tak dbał i które ciągle pielęgnował z powinności... Powinności dla rodziny. Nie mógł zszargać imienia rodziny.
Przymknął oczy. Coś w środku mówiło mu, że nie chciał, aby odchodziła. Chciał być dostrzeżony, aby w końcu mu ktoś powiedział kim jest...
Ale bez ujawniania się.
- Dlatego, że moja dobroć nie jest dla wszystkich. - powiedział ostrym tonem. Wrzała w nim burza uczuć. Jednocześnie chciał, aby została i żeby dała mu spokój.
Odpowiedzialni za każdą istotę wokół nas? Cóż za śmieszność. O ile nie naruszaliśmy niczyjej wolności, mogliśmy robić co chcemy... Powinniśmy kierować się swoimi potrzebami, za nas nikt tego nie zrobi.
Chłopak pewną dłonią złapał łańcuch i powoli zaczął kierować się ku chatce gajowego.
- Idziesz czy masz zamiar tutaj tak stać?
Może jednak bardziej chciał ją przy sobie utrzymać?
[z/t dla obojga]
- Florence Frederica Floyd
Re: Obrzeża
Wto Lut 03, 2015 12:28 pm
// Herbatka o: //
Nie śpimy, szukamy! Florence szła krokiem pełnym energii, podekscytowana wizją nadchodzącej przygody. Trochę się bała - co, jeśli ona też straci dłoń? Albo obie? Albo w ogóle straci życie? Z jakimiś tajemniczymi starymi wiedźmami to nigdy nie wiadomo... A może to w ogóle nie będzie ludzka istota? Kto ją tam wie... W głowie Flo pojawiała się wizja jakiegoś potwora z płetwami i ostrym dziobem, całego w łuskach i z długim językiem i kolcami na plecach - dziewczyna sama siebie nakręcała na tą wyprawę.
Nie bała się zbytnio - miała Nickolasa, własną odwagę, różdżkę i dużo zaklęć w głowie. Po co się więc martwić na zapas? Co ma być to będzie i tyle, proste. Nie ma sensu umierać tu Puchonowi ze strachu, w końcu sama chciała iść. No i na razie nie było jakoś szczególnie strasznie. Tylko te szmery w krzakach od czasu do czasu sprawiały, że rudowłosa mimowolnie drżała... A może to było z zimna? W końcu nie była zbyt ciepło ubrana.
Tak, to na pewno zimno, nie niepokój.
-Jak będziemy mieć kłopoty to wezmę całą winę na siebie. - powiedziała cicho do Nickolasa; miała wrażenie, że nie powinna mówić głośno w Zakazanym Lesie, by nie zwracać na siebie uwagi...czego, Flo? Drzew? Przecież wokół nic nie było...niby. Życiowa wiedza Krukonki opierała się na doświadczeniu, ale nie jej, a bohaterów książek, które czytała. Wiedziała więc, by nigdy nie tracić czujności, nawet jeśli wydawało jej się bezpiecznie... A przynajmniej tak wynikało z książek. - Ale miejmy nadzieję, że nikt nas nie złapie włóczących się po Zakazanym Lesie...
Nie śpimy, szukamy! Florence szła krokiem pełnym energii, podekscytowana wizją nadchodzącej przygody. Trochę się bała - co, jeśli ona też straci dłoń? Albo obie? Albo w ogóle straci życie? Z jakimiś tajemniczymi starymi wiedźmami to nigdy nie wiadomo... A może to w ogóle nie będzie ludzka istota? Kto ją tam wie... W głowie Flo pojawiała się wizja jakiegoś potwora z płetwami i ostrym dziobem, całego w łuskach i z długim językiem i kolcami na plecach - dziewczyna sama siebie nakręcała na tą wyprawę.
Nie bała się zbytnio - miała Nickolasa, własną odwagę, różdżkę i dużo zaklęć w głowie. Po co się więc martwić na zapas? Co ma być to będzie i tyle, proste. Nie ma sensu umierać tu Puchonowi ze strachu, w końcu sama chciała iść. No i na razie nie było jakoś szczególnie strasznie. Tylko te szmery w krzakach od czasu do czasu sprawiały, że rudowłosa mimowolnie drżała... A może to było z zimna? W końcu nie była zbyt ciepło ubrana.
Tak, to na pewno zimno, nie niepokój.
-Jak będziemy mieć kłopoty to wezmę całą winę na siebie. - powiedziała cicho do Nickolasa; miała wrażenie, że nie powinna mówić głośno w Zakazanym Lesie, by nie zwracać na siebie uwagi...czego, Flo? Drzew? Przecież wokół nic nie było...niby. Życiowa wiedza Krukonki opierała się na doświadczeniu, ale nie jej, a bohaterów książek, które czytała. Wiedziała więc, by nigdy nie tracić czujności, nawet jeśli wydawało jej się bezpiecznie... A przynajmniej tak wynikało z książek. - Ale miejmy nadzieję, że nikt nas nie złapie włóczących się po Zakazanym Lesie...
- Nickolas Lloyd
Re: Obrzeża
Pią Lut 06, 2015 6:01 pm
Nigdy właśnie nic nie wiadomo, ot cała istota rzeczy. To właśnie napawało niepokojem Nickolasa; miał wrażenie, że jeśli wejdą do Zakazanego Lasu to już z niego nie wyjdą. Przynajmniej nie żywi. A wiedźma? Stanowiła znaczący problem i czy w takim przypadku ich dwójka da radę? Czy poradzi sobie z tak wielkim niebezpieczeństwem? Chłopak jednak starał się zachować resztkę odwagi, którą jeszcze w sobie posiadał. Ne było to proste i wymagało od niego sporego wysiłku. Ale czego się nie robi dla takiej interesującej Krukonki? No właśnie. Szedł więc obok niej z wyciągniętą różdżką i rozglądał się uważnie na wszystkie strony. Pogoda niemniej nie dopisywała, a wokół nich robiło się coraz ciemniej...nic przecież dziwnego, skoro nadchodziła noc, prawda? Kiedy zauważył, że Florence zadrżała, ściągnął szybko z szyi swój puchoński szalik i zanim dziewczyna zdążyła zareagować owinął ją nim.
- Nawet nie waż się ze mną teraz dyskutować - dodał cicho, niemalże zaczepnie i pogroził jej palcem. Po chwili uśmiechnął się, jakby chciał tym dodać otuchy zarówno sobie, jak i jej. Na jej słowa, cicho parsknął śmiechem, jakby to go niesamowicie rozbawiło i ruszył pewniejszym krokiem przed siebie. - Zobaczysz, wszystko będzie dobrze! Nikt Nas nie złapie, a zanim ktokolwiek się zorientuje, wrócimy do szkoły...
Odwrócił się szybko w jej stronę, delikatnie ją do siebie przytulił, patrząc przy tym uważnie w oczy panny Floyd i ponownie zaczął iść między zaroślami, przyspieszając krok.
- No dajesz, Flor! Pobiegnijmy tam!
I adrenalina uderzyła mu do głowy, tworząc z tą resztką odwagi niebezpieczną mieszankę.
[z/t x2]
Pisz dalej tutaj.
- Nawet nie waż się ze mną teraz dyskutować - dodał cicho, niemalże zaczepnie i pogroził jej palcem. Po chwili uśmiechnął się, jakby chciał tym dodać otuchy zarówno sobie, jak i jej. Na jej słowa, cicho parsknął śmiechem, jakby to go niesamowicie rozbawiło i ruszył pewniejszym krokiem przed siebie. - Zobaczysz, wszystko będzie dobrze! Nikt Nas nie złapie, a zanim ktokolwiek się zorientuje, wrócimy do szkoły...
Odwrócił się szybko w jej stronę, delikatnie ją do siebie przytulił, patrząc przy tym uważnie w oczy panny Floyd i ponownie zaczął iść między zaroślami, przyspieszając krok.
- No dajesz, Flor! Pobiegnijmy tam!
I adrenalina uderzyła mu do głowy, tworząc z tą resztką odwagi niebezpieczną mieszankę.
[z/t x2]
Pisz dalej tutaj.
- Colette Warp
Re: Obrzeża
Wto Mar 10, 2015 8:47 pm
Ostatnio Colette spędzał nieproporcjonalnie dużo czasu na zewnątrz niż wewnątrz zamku; niby było to zrozumiałe, nawet przy angielskiej pogodzie dało się już wyczuć w powietrzu zapach wiosny, pyłki i kuszący aromat świeżej trawy traktowanej słońcem. Dodatkowo większość magicznych i mniej magicznych stworzeń wróciło, po ulewie z poprzedniego tygodnia nie było żadnego śladu, a zważywszy na wolny weekend większość uczniów poszła do Hogsmeade, a reszta przesiadywała na dziedzińcu, rzadziej na błoniach. Wracając jednak do zwierzątek, sam drapieżny, miodołuski smok ruszył na polowanie i szukał jednych, konkretnych. Tych których przywilej spotkania należał do osób, jakie nie bały się stąpać na cienkiej granicy obrzeży Zakazanego lasu. Dlatego też Puchon przeciął szybkim krokiem rozległe, zielone tereny, przyciskają do piersi niewielką reklamówkę. Nie chciał zwracać szczególnej uwagi kogokolwiek, dlatego ni zatrzymywał się na pogaduszki i szybko zniknął wszystkim z oczu, dopiero po zsunięciu się z niewielkiego podwyższenia, zobaczył, że zamiast otwartej przestrzeni coraz mocniej otaczają go drzewa, odbił w bok i nie chcąc tracić błoni z oczu szedł wzdłuż ich linii. Cyklicznie albo zapuszczając głębiej, albo trwożnie cofając. Szukał.
Potrzebował chwili spokoju, nawet taki ekstrawertyk jak ok, spotkania ze specyficzną cyganką podziałały na niego dziwnie melancholijnie. Przypomniały mu, że zapomniał o czymś istotnym i natychmiast musiał to naprawić.
Częściej zapuszczał się na płytkie tereny lasu tylko po to aby ściągnąć do siebie te w turpistyczny sposób piękne stworzenia, jakie ciągnęły powozy Hogwartu, nawet teraz między szkołą a Hogsmeade. Ale poza tymi oswojonymi, jakie dokarmiał Hagrid były te dziksze, które zamieszkiwały niedaleko, jakie były niemniej łagodne, jeśli podchodziło się do nich z szacunkiem. Colette zawsze udawał przy innych uczniach, że nie widzi tych wychudłych stworzeń o ciele złudnie podobnym do końskiego i łbem małego smoka. Nie chciał wdawać się w dyskusje, kłócić, czy nie daj bóg tłumaczyć – to w końcu niedopuszczalne żeby Tomiczny, ten mały idiota widział czyjąś śmierć. Też musiał wdawać siew grę pozorów, żeby nie psuć ludziom sielankowej ułudy – nie każdy lubił chodzić po szkle rozpryśniętym po takim ataku.
Dlatego mały Colette zapuszczał się tu całkiem sam (głupie, co?) ze zrywką pełną całkiem sporych ścinek z kurczaka, jakie skrzaty bez mrugnięcia podarowały mu w kuchni. Rozwinął ją z szelestem i obejrzał się, nie chcąc zwabiać ich krzykiem czy hałasami, mogącymi ściągnąć uczniów i wyciągnął zeń spory kawałek, po czym po krótki rozbiegu cisnął go w dal. Potem kolejny bardziej w prawo i jeszcze jeden bardziej na lewo. Zwykle działało... szanse na to, że Testrale będą na tyle blisko, żeby zapach je ściągnął miały wartość połowy całości.
Więcej mięsa nie marnował. Cofnął się, siadając na pieńku i odkładając ją pod nogami, i czekał. I myślał. O ślicznej tańczącej cygance. O nadciągających egzaminach. O tym, że jego palce lepią się teraz nieprzyjemnie od surowego mięsa. O konieczności napisania listu do rodziców. O ugryzieniu, które praktycznie już mu się zagoiło. I o Sahirze od którego zrobił sobie chwilową przerwę. Właściwie, to nie było to powiedziane głośno, ale oboje doszli do wniosku, że trzeba dać po hamulcach tej pędzącej maszynie i wysiąść na moment na chwiejnych nogach, żeby w najgorszym wypadku puścić pawia w krzaczkach nieopodal. To powinien być dobry pomysł, powinien sprawić, że Warp nabierze trochę dystansu, pohamuje się, przemyśli to sobie bardziej, zrobi jakąś dojrzałą listę za i przeciw, a potem i tak ciśnie to wszystko w płomień kominka w Pokoju Wspólnym i dojdzie do wniosku, że chce być szczęśliwy. Chcąc nie chcąc kosmos podesłał mu w ciągu ostatnich kilku dni naprawdę, naprawdę piękną i interesującą kobietę, która zapierała dech, miała wyborne, zmysłowe usta, niesamowicie miękką, jasną skórę i pachniała tak sycącym aromatem, że od przysunięcia nosa do jej szyi aż kolana się uginały. I co? Owszem przebywanie w jej towarzystwie było niezmiernie przyjemnym przeżyciem, ale ani na sekundę nie szarpnęło go w szalony wir namiętności. A przy Sahirze już kilka razy, przez co sam musiał strzelać sobie w twarz, żeby przyhamować. To chyba była ostateczna próba jego choroby... chyba tak.
I pluł sobie w brodę, że pozwolił sobie na te przerwę i jego duma nie pozwalała mu znowu pytać kumpli „Widzieliście gdzieś Sahira?” i po znalezieniu go: wbicia twarzy w jego ciepły kark, tuż pod czarną kurtynę włosów i trwania tak aż czerwony, podatny na wyziębienie kinol wreszcie się nie ogrzeje. Ba darł się wewnętrznie, żeby zacząć go szukać, albo ściągnąć do siebie, ale: nie. Wolał siedzieć jak idiota i oswajać sobie dzikie zwierzątka. Usłyszał pękniecie gałązki i automatycznie odwrócił się w tamtą stronę.
Potrzebował chwili spokoju, nawet taki ekstrawertyk jak ok, spotkania ze specyficzną cyganką podziałały na niego dziwnie melancholijnie. Przypomniały mu, że zapomniał o czymś istotnym i natychmiast musiał to naprawić.
Częściej zapuszczał się na płytkie tereny lasu tylko po to aby ściągnąć do siebie te w turpistyczny sposób piękne stworzenia, jakie ciągnęły powozy Hogwartu, nawet teraz między szkołą a Hogsmeade. Ale poza tymi oswojonymi, jakie dokarmiał Hagrid były te dziksze, które zamieszkiwały niedaleko, jakie były niemniej łagodne, jeśli podchodziło się do nich z szacunkiem. Colette zawsze udawał przy innych uczniach, że nie widzi tych wychudłych stworzeń o ciele złudnie podobnym do końskiego i łbem małego smoka. Nie chciał wdawać się w dyskusje, kłócić, czy nie daj bóg tłumaczyć – to w końcu niedopuszczalne żeby Tomiczny, ten mały idiota widział czyjąś śmierć. Też musiał wdawać siew grę pozorów, żeby nie psuć ludziom sielankowej ułudy – nie każdy lubił chodzić po szkle rozpryśniętym po takim ataku.
Dlatego mały Colette zapuszczał się tu całkiem sam (głupie, co?) ze zrywką pełną całkiem sporych ścinek z kurczaka, jakie skrzaty bez mrugnięcia podarowały mu w kuchni. Rozwinął ją z szelestem i obejrzał się, nie chcąc zwabiać ich krzykiem czy hałasami, mogącymi ściągnąć uczniów i wyciągnął zeń spory kawałek, po czym po krótki rozbiegu cisnął go w dal. Potem kolejny bardziej w prawo i jeszcze jeden bardziej na lewo. Zwykle działało... szanse na to, że Testrale będą na tyle blisko, żeby zapach je ściągnął miały wartość połowy całości.
Więcej mięsa nie marnował. Cofnął się, siadając na pieńku i odkładając ją pod nogami, i czekał. I myślał. O ślicznej tańczącej cygance. O nadciągających egzaminach. O tym, że jego palce lepią się teraz nieprzyjemnie od surowego mięsa. O konieczności napisania listu do rodziców. O ugryzieniu, które praktycznie już mu się zagoiło. I o Sahirze od którego zrobił sobie chwilową przerwę. Właściwie, to nie było to powiedziane głośno, ale oboje doszli do wniosku, że trzeba dać po hamulcach tej pędzącej maszynie i wysiąść na moment na chwiejnych nogach, żeby w najgorszym wypadku puścić pawia w krzaczkach nieopodal. To powinien być dobry pomysł, powinien sprawić, że Warp nabierze trochę dystansu, pohamuje się, przemyśli to sobie bardziej, zrobi jakąś dojrzałą listę za i przeciw, a potem i tak ciśnie to wszystko w płomień kominka w Pokoju Wspólnym i dojdzie do wniosku, że chce być szczęśliwy. Chcąc nie chcąc kosmos podesłał mu w ciągu ostatnich kilku dni naprawdę, naprawdę piękną i interesującą kobietę, która zapierała dech, miała wyborne, zmysłowe usta, niesamowicie miękką, jasną skórę i pachniała tak sycącym aromatem, że od przysunięcia nosa do jej szyi aż kolana się uginały. I co? Owszem przebywanie w jej towarzystwie było niezmiernie przyjemnym przeżyciem, ale ani na sekundę nie szarpnęło go w szalony wir namiętności. A przy Sahirze już kilka razy, przez co sam musiał strzelać sobie w twarz, żeby przyhamować. To chyba była ostateczna próba jego choroby... chyba tak.
I pluł sobie w brodę, że pozwolił sobie na te przerwę i jego duma nie pozwalała mu znowu pytać kumpli „Widzieliście gdzieś Sahira?” i po znalezieniu go: wbicia twarzy w jego ciepły kark, tuż pod czarną kurtynę włosów i trwania tak aż czerwony, podatny na wyziębienie kinol wreszcie się nie ogrzeje. Ba darł się wewnętrznie, żeby zacząć go szukać, albo ściągnąć do siebie, ale: nie. Wolał siedzieć jak idiota i oswajać sobie dzikie zwierzątka. Usłyszał pękniecie gałązki i automatycznie odwrócił się w tamtą stronę.
- Sahir Nailah
Re: Obrzeża
Wto Mar 10, 2015 10:41 pm
Odszedł jakby znienacka, zniknął tak samo, jak znika poranna mgła, która opromieniona pierwszymi przebłyskami słońca na firmamencie topi w sobie złociste pioruny i rozmywa przed oczami dla połechtania zmysłu piękna; jak księżyc, który otacza granat zimną kurtyną swego blasku, aby wieść zbłądzonych marynarzy ku brzegowi, a potem zasunąć się pierzyną hebanowej chmury – tak, dokładnie tak, jak nasze cienie znikają, kiedy połączymy je z cieniem budynku, by skryć się tam przed gorącem dnia – nie znaczyło to jednak, że zniknął na zawsze. Znalezienie go było rzeczą wymagającą, nawet jeśli zaczął się pojawiać fizycznie na lekcjach, blady i zimny, nieosiągalny pomimo jego bytności w zasięgu ręki. Nie było żadnych spojrzeń posyłanych Puchonowi, nie było żadnego "cześć", które zmieniłoby codzienność i przeszyło szokiem wszystkich wokół, że wampir uznał kogoś za wartego zwracania nań uwagi – siedział jak zawsze sam, jak zawsze się nie udzielał... Och, ale pożyczony zeszyt zwrócił, jak najbardziej, uzupełniony pięknym, pochyłym pismem o notatki z lekcji, na których Warp nie miał szans notować przez wręczenie tych pergaminów w dłonie Nailaha, a które ten stworzył z wypożyczonych z biblioteki książek. I gdy dzwonek odznaczał koniec lekcji zdawał się rozpływać w eterze, porywany przez ciepły oddech wiosny wpadający do wietrzonych sal. Świat się chyba nie zmienił, wiecie? Cała magia przeżyć i zdarzeń, w które dwójka uczniów ubrała swą codzienność straciła na swej wadze i z całej gamy kolorów znów wróciła do rutyny codzienności... A może to tylko rzeczywistość Nailaha się taką stała..? Gdzie by go nie szukać – można było czasem dojrzeć jego sylwetkę przechodzącą między uczniami, kroczącą przy ścianach, jak najdalej od słońca, ale co z duchem? I gdzie uniosła się jaźń, ta niesympatyczna, ta wroga ludzkiemu stworzeniu, w której dopatrywali się winności zbrodniarza i którą oskarżano o brutalność poruszanych dłoni? Rozmyta w progach przychylnej mu Nocy pozwalał się opatulać kocem i podawać sobie rozgrzewającą, gorącą czekoladę, aby słać jej uśmiech, który dzieci przeznaczały tylko dla swych matek. Ginął i tonął, żył i pływał – tylko kogo, tak na dobrą sprawę, by to interesowało..? Jego egzystencja sunęła bokiem, poza czasem, choć jeszcze w znanych (i nierozumianych) przestrzeniach czterech, niekończących się ścian, szkoły zwanej "Hogwartem", w której zalęgnięte zło wtapiało się w zimny kamień murów i wyciągało swe ręce do każdego. Śmierć, którą wampir wiódł za swym ramieniem, odczepiła się od swego przewodnika i zaczęła muskać swym trupim oddechem w karki wszystkich wokół, szukając godnego podmiotu zainteresowania... Ja taki znalazłem. Patrzyłem na tego Puchona, co miodowymi, pastelowymi barwami rozświetlił prędko realia czarnego świata i równie szybko one zagasły, gdy Los powiedział: już dość. Wystarczy. Nie wystarczyło. Rzeczy jednak nie mogą dziać się dwa razy tak samo, więc coś musiało się zakończyć, aby coś nowego miało swój początek. Wracając do obserwacji: tak, widziałem wiele, ale czy coś z tego zrozumiałem..? Zagubiła się wypalona zapałka, którą były uczucia, a która po mocnym rozbłyśnięciu musiała zostać w końcu strawiona w całości – przecież była tylko cienkim patyczkiem wystruganym z drewna... Nie wyciągajcie tylko, mili czytelnicy, błędnych wniosków: zauważcie, że przecież nikt nie kupuje pojedynczych zapałek – mamy więc jeszcze do dyspozycji całe pudełeczko..! Sporo siarki i sporo paliwa na opał... Byle ostrożnie, byle nie zaprzepaścić wszystkich na raz i będzie dobrze..! Nie, sam w to nie wierzę. Nie mogę w to wierzyć. Jestem jeno nieistniejącym bytem napełnianym pustką zlewających się ze sobą dni – powinny być deszczowe, wiecie? Wydaje mi się, że bardziej by odpowiadały wszystkiemu, co widzę naokoło siebie – wielka gwiazda, ta gorejąca kula, uśmiechała się na przekór wszystkiemu – doskonała drwina z nicości Otchłani, jaka wymizerniała nie pochłaniała świata wokół siebie, a przeobrażona w czarną dziurę zdecydowała się chłonąć samą siebie nie potrafiąc dostrzec w żmudnej szarości niczego, coby jej wzrok przyciągnęło.
Do czasu.
Do pewnego dnia, kiedy na tym tle, w absolutnej ciszy umysłu, do którego nie dochodziły bodźce słuchowe w postaci szumu drzew, ni oddalonych rozmów uczniów, ślepia wychwyciły miodową sylwetkę sunącą po progach nadcodzienności. Wielu by uznało, że dzień był całkiem ładny, całkiem ciepły, przecież chmurki pojedyncze poruszały się po wolnym błękicie, wiosenny wiatr przesuwał się po twarzy i opływając policzki i czoło łapał włosy do tańca, by ponad nimi figlować z igliwiem świerków, sosen i wszelakich innych gatunków, które rosły obok siebie, tworząc nieszczelny dach Zakazanego Lasu, sprawiając wrażenie bezpiecznego, zadbanego zagajnika... Czarny Kot się nie zastanawiał, Czarny Kot nie myślał – myślę, że to ten wiatr pchał jego ciężkie ciało do przodu i porywał poszarpanego ducha do przodu, łańcuchem podczepionego do zamkniętej w skrzynce jaźni, by ruszał za nim, by wreszcie połączyć własne trzy elementy układanki w jedną.
Nie umykaj i nie łaknij przerwy, miły Colette.
Nie dziś.
Żadne narkoman nie może za długo wytrzymać bez swego narkotyku.
Tak i Czarny Kot nadepnął miękkimi poduszkami nieopatrznie na jedną z gałązek i zamarł w bezruchu, by zaraz podeprzeć się dłonią o szorstki pień, nawiązując kontakt wzrokowy z obiektem swego zainteresowania – Colettem Warpem w samej osobie..! Nie było w tym spojrzeniu niczego przychylnego, nie było nici porozumienia (przecież była, na pewno była..!) - potulne wstążki stały się odległym wspomnieniem – te chyba znów chciały ranić... Tutaj przygoda z budowaniem mostu chyba zaczynała się od nowa, tamten chyba runął, czerń go pochłonęła... A może to tylko jakieś chore złudzenie? Ich temat bardzo często przewijał się w ostatnim tygodniu w życiu Smoka Katedralnego, czyż nie? Temat iluzji, złudzeń i tkania pajęczych sieci, którym można było ulec lub próbować z nimi walczyć... Wiesz, Colette, że pajęcza sieć jest (aktualnie) najtrwalszym znanym materiałem na świecie..?
Czarnowłosy odetchnął cicho i oparł się całym bokiem o pień, przejechawszy uprzednio znużonym gestem dłonią o twarz.
- Waaarp... Jesteś jak niesforny kociak... spuścić cię z oka na chwilę i już znajduję cię w nieodpowiednim miejscu. - Odezwał się cicho, jednak na tyle wytonowanie, aby Colette mógł go dosłyszeć. - Więc, mały rebeliancie? Co tutaj robisz?
Do czasu.
Do pewnego dnia, kiedy na tym tle, w absolutnej ciszy umysłu, do którego nie dochodziły bodźce słuchowe w postaci szumu drzew, ni oddalonych rozmów uczniów, ślepia wychwyciły miodową sylwetkę sunącą po progach nadcodzienności. Wielu by uznało, że dzień był całkiem ładny, całkiem ciepły, przecież chmurki pojedyncze poruszały się po wolnym błękicie, wiosenny wiatr przesuwał się po twarzy i opływając policzki i czoło łapał włosy do tańca, by ponad nimi figlować z igliwiem świerków, sosen i wszelakich innych gatunków, które rosły obok siebie, tworząc nieszczelny dach Zakazanego Lasu, sprawiając wrażenie bezpiecznego, zadbanego zagajnika... Czarny Kot się nie zastanawiał, Czarny Kot nie myślał – myślę, że to ten wiatr pchał jego ciężkie ciało do przodu i porywał poszarpanego ducha do przodu, łańcuchem podczepionego do zamkniętej w skrzynce jaźni, by ruszał za nim, by wreszcie połączyć własne trzy elementy układanki w jedną.
Nie umykaj i nie łaknij przerwy, miły Colette.
Nie dziś.
Żadne narkoman nie może za długo wytrzymać bez swego narkotyku.
Tak i Czarny Kot nadepnął miękkimi poduszkami nieopatrznie na jedną z gałązek i zamarł w bezruchu, by zaraz podeprzeć się dłonią o szorstki pień, nawiązując kontakt wzrokowy z obiektem swego zainteresowania – Colettem Warpem w samej osobie..! Nie było w tym spojrzeniu niczego przychylnego, nie było nici porozumienia (przecież była, na pewno była..!) - potulne wstążki stały się odległym wspomnieniem – te chyba znów chciały ranić... Tutaj przygoda z budowaniem mostu chyba zaczynała się od nowa, tamten chyba runął, czerń go pochłonęła... A może to tylko jakieś chore złudzenie? Ich temat bardzo często przewijał się w ostatnim tygodniu w życiu Smoka Katedralnego, czyż nie? Temat iluzji, złudzeń i tkania pajęczych sieci, którym można było ulec lub próbować z nimi walczyć... Wiesz, Colette, że pajęcza sieć jest (aktualnie) najtrwalszym znanym materiałem na świecie..?
Czarnowłosy odetchnął cicho i oparł się całym bokiem o pień, przejechawszy uprzednio znużonym gestem dłonią o twarz.
- Waaarp... Jesteś jak niesforny kociak... spuścić cię z oka na chwilę i już znajduję cię w nieodpowiednim miejscu. - Odezwał się cicho, jednak na tyle wytonowanie, aby Colette mógł go dosłyszeć. - Więc, mały rebeliancie? Co tutaj robisz?
- Colette Warp
Re: Obrzeża
Wto Mar 10, 2015 10:42 pm
Colette nie widział tej przerwy jako wypalonej już zapałki, ani jako nowej, czystej kartki, góra białej stronnicy była już pomazana, zapełniona kleksami ale zostało jeszcze dużo, dużo miejsca na kolejne epizody, nawet jeśli jej faktura w pewnym momencie była naderwana, jakby właściciel już był zdecydowany, by urwać dzieło w tym określonym miejscu, ale zawahał się. A potem z dziwnym poczuciem humoru narysował na nim szwy, które sprawy specjalnie nie polepszyły, ale dawały złudne poczucie naprawienia takiego uchybienia. Właściciel z rozmysłem nie sięgnął po wyjście związane z taśmą klejącą – to było by za łatwe, a to miejsce miało być jego memento. Miało przypominać... wie cie o czym? O delikatności. Właśnie, po raz kolejny kwestia tego, aby traktować złego, czarnego kota, który atakował wszystkich, żywił się jak pasożyt i na dobra sprawę dla nikogo innego się nie starał; z delikatnością i rozmysłem na jakie zasłużył(?). U Colette zasłużył. Zwłaszcza, że to właśnie ten młody, durny Puchon był odeń większym barbarzyńcą i bez pardonu sięgał po zdobycze jakie powinny należeć tylko i wyłącznie do niego. Ogromne, egoistyczne bydle... no ale zaczęło mu zależeć, aż za bardzo. Podejście do Sahira nie opierało się już na wyjściowym systemie wartości, aby 'starać się zadowolić większość, być miłym, otwartym, nie oceniać po pozorach'. Tutaj zażyłość weszła na nowy poziom, w którym Smok chciał i nie sięgał tylko dla tego, że... chciał. Głupie. Chciał sięgnąć, zagarnąć wszystko ogromnymi pazurzyskami, ale wiedział, że jeśli raz to zrobi, to obiekt jego 'podchciewajel' ucieknie. Zniknie jak kamfora i więcej nie wróci. I Smok Katedralny nie będzie mógł więcej chcieć. Dlatego był taki niespokojny, dlatego toczył epicką wewnętrzną walkę i dlatego potrzebował tej przerwy. Cały on, ze wszystkimi swoimi twarzami i odsłonami.
Arlekin stał już na Szachownicy ubrany we wszystkie kolory, w ubranie pozlepiane z łat, ale był ledwie w większej połowy drogi, którą już zdążył przejść. Ale za to Goniec pozwalał mu skakać na boki dobrowolnie bez swojej kolejki nawet. I na jakikolwiek kolor pola tylko chciał. Jakby albo pozwolono mu naginać zasady, albo sam wykorzystywał spolegliwość karego rumaka i jego chwilową... nieobecność? Pierdolenie. Oczywiście, że był obecny gdzieś w tym ześwirowanym świecie, tak samo jak na tej pogiętej planszy i przemykał w ciszy pomiędzy nagięta na niej rzeczywistością. Albo i jej brakiem – niech stracę. Ale w końcu jego kopyto, a raczej miękka łapą napotkały na przeszkodę zdradzającą jego obecność i sprawiły, że drugi (mimo wszystko czujny) drapieżnik od razu zwrócił na niego uwagę.
Brunet uśmiechnął się machinalnie, ale ten grymas szybko zgasł, kiedy wampir zamarł w bezruchu i nie odwzajemnił nawet o jotę tego nagłego, acz krótkiego strzału życzliwości. Iluzje tak? No dobrze, pobawmy się nimi, aczkolwiek Smoki nie były dobre w pajęczych niciach, trochę babiego lata po spotkaniu z cyganką wisiało na smoczej koronie, ale nie tworzyły one spójnej całości, były poniszczone. Jednak nie nosiły ślady bestialskiej furii, po prostu ogromny gad miał problemy w poruszaniu się między nićmi tak, by żadnej nie naruszyć, tak ja teraz kiedy wstał, z przekornym grymasem i przeskoczył nisko nad niewielkim krzaczkiem rzepu.
- Kim jesteś, Nailah, aby wytyczać mi odpowiednie miejsca? ...poluje na innego drapieżnika. Zwabił cie zapach mięsa? - pomachał delikatnie fragmentem najprawdopodobniej kurzej nogi i obrócił się posoli na jednej nodze wokół własnej osi i znowu cisnął go niedaleko w las. - Czy zamierzasz pożerować trochę na mojej pułapce? - obrócił się do rozmówcy bokiem.
Przyglądał mu się. Bardzo, bardzo długo i bardzo badawczo, dokładnie oceniał dystans, jakiego Sahir potrzebował aby zachować swoją zwyczajową cool-pozę luzaka. Ile czasu zabierze mu odpowiedź na niewinne pyskówki. Jakie spojrzenia będzie posyłał... i czy wyniknie z nich, że faktycznie wystarczyło mu trochę spokoju, żeby wrócić do punktu wyjściowego, czy tylko grał?
Aj... jednak nie zatrzymał cichego chichotu i wytarł dłonie o siebie.
- To ty tu jesteś czarnym kociakiem, Książę Nocy~ - ah, strzeli w niego mrukliwym komplementem, niech ma. - Ja pozostanę przy niewinnej formie Borsuka. Albo Smoka. Zdecydowanie mniej gracji. Śledziłeś mnie? - zerknął pod buty i zaczął końcówką trącać liście babki. - Czy faktycznie zacząłem tu odwalać jakiś szajz, że musiałeś sam sprawdzić co się dzieje?
Arlekin stał już na Szachownicy ubrany we wszystkie kolory, w ubranie pozlepiane z łat, ale był ledwie w większej połowy drogi, którą już zdążył przejść. Ale za to Goniec pozwalał mu skakać na boki dobrowolnie bez swojej kolejki nawet. I na jakikolwiek kolor pola tylko chciał. Jakby albo pozwolono mu naginać zasady, albo sam wykorzystywał spolegliwość karego rumaka i jego chwilową... nieobecność? Pierdolenie. Oczywiście, że był obecny gdzieś w tym ześwirowanym świecie, tak samo jak na tej pogiętej planszy i przemykał w ciszy pomiędzy nagięta na niej rzeczywistością. Albo i jej brakiem – niech stracę. Ale w końcu jego kopyto, a raczej miękka łapą napotkały na przeszkodę zdradzającą jego obecność i sprawiły, że drugi (mimo wszystko czujny) drapieżnik od razu zwrócił na niego uwagę.
Brunet uśmiechnął się machinalnie, ale ten grymas szybko zgasł, kiedy wampir zamarł w bezruchu i nie odwzajemnił nawet o jotę tego nagłego, acz krótkiego strzału życzliwości. Iluzje tak? No dobrze, pobawmy się nimi, aczkolwiek Smoki nie były dobre w pajęczych niciach, trochę babiego lata po spotkaniu z cyganką wisiało na smoczej koronie, ale nie tworzyły one spójnej całości, były poniszczone. Jednak nie nosiły ślady bestialskiej furii, po prostu ogromny gad miał problemy w poruszaniu się między nićmi tak, by żadnej nie naruszyć, tak ja teraz kiedy wstał, z przekornym grymasem i przeskoczył nisko nad niewielkim krzaczkiem rzepu.
- Kim jesteś, Nailah, aby wytyczać mi odpowiednie miejsca? ...poluje na innego drapieżnika. Zwabił cie zapach mięsa? - pomachał delikatnie fragmentem najprawdopodobniej kurzej nogi i obrócił się posoli na jednej nodze wokół własnej osi i znowu cisnął go niedaleko w las. - Czy zamierzasz pożerować trochę na mojej pułapce? - obrócił się do rozmówcy bokiem.
Przyglądał mu się. Bardzo, bardzo długo i bardzo badawczo, dokładnie oceniał dystans, jakiego Sahir potrzebował aby zachować swoją zwyczajową cool-pozę luzaka. Ile czasu zabierze mu odpowiedź na niewinne pyskówki. Jakie spojrzenia będzie posyłał... i czy wyniknie z nich, że faktycznie wystarczyło mu trochę spokoju, żeby wrócić do punktu wyjściowego, czy tylko grał?
Aj... jednak nie zatrzymał cichego chichotu i wytarł dłonie o siebie.
- To ty tu jesteś czarnym kociakiem, Książę Nocy~ - ah, strzeli w niego mrukliwym komplementem, niech ma. - Ja pozostanę przy niewinnej formie Borsuka. Albo Smoka. Zdecydowanie mniej gracji. Śledziłeś mnie? - zerknął pod buty i zaczął końcówką trącać liście babki. - Czy faktycznie zacząłem tu odwalać jakiś szajz, że musiałeś sam sprawdzić co się dzieje?
- Sahir Nailah
Re: Obrzeża
Wto Mar 10, 2015 10:44 pm
Stykają się ze sobą dwie strony i słychać dźwięk zszywacza – te strony do siebie zupełnie nie pasują – jedna jest pełna nieskładnych słów opowiadających o Nocy, druga zaś o Dniu, w którym przyszło wydłużające się Zmierzchanie, które pozornością blasku chciało uświadczać ludzi wokół, że jest samym południem i nie przeminie, dopóki oni nie odwrócą od niego spojrzenia – nad obiema kartami zawisł pisarz, który zamoczył pióro w atramencie i powiódł je nad dwa różne dzieła, by na zagięciu kart dodawać własne słowa i nakrywać te cudze kleksami – nieświadomie, przypadkiem – był artystom, więc pozwalał rzeczom dziać się samym z siebie, byle tylko tworzenie trwało i nic nie przysłaniało jego wizji. Mógłbym podawać wam na dłoni kolejne i kolejne różnice, jakie ich dzieliły, a zamiast tego powiem, żebyście wytężyli słuch. Słyszycie? Znów szczęknął spinacz... Zaczął on działać hurtowo. Wszystkie złączone poza widokiem bohaterów karteluszki były ich złączonymi losami – były ich własnymi opowieściami, które systematycznie wpijano w jedną księgę o niewiadomym ciągu dalszym – spontaniczność każdego złączenia szła zgodnie z wypowiedzianym "teraz", przed którym, jak wiadomo, nie dało się uciec – tylko ci, co na bierząco czytają i próbują zetrzeć rękawem brudne kleksy, te niedoskonałości, które przecież warstwami nakładały się na kasztanową i kruczą głowę postaci głównych tego poematu, rozumieją i doceniają ten brak pośpiechu – im dłużej na coś czekamy, tym większa przyjemność, gdy to dostaniemy... o ile nie jesteśmy zbyt zachłanni. O ile mamy w sobie cnotę nazywaną "cierpliwością" i nie nosimy we wnętrzu słomianego zapału – takiego, jak ta gwałtownie wypalająca się zapałka, która teraz znów rozbłysnęła w hebanowych ramionach Nocy – chyba cała musiała być z siarki, nie wiem... ledwo błysnęła i już jej nie było... a może to blask zapalniczki..? W każdym razie – tak to wszystko wyglądało z zewnątrz, zaś we wnętrzu tych dwóch istot te opowiadania toczyly się kompletnie innym torem, poza możliwościami zajrzenia doń postronnych czytelników – oboje byli dla siebie pisarzami i dziełami samymi w sobie, które chcieli odkrywać stopień po stopniu, by zrozumieć, by wiedzieć i by nie musieć błądzić po omacku, kiedy czarne chmury zagoszczą nad głową i obiecany deszcz przez londyński sen wreszcie spadnie.
Ostatnio padało stanowczo za mało.
- Najwyższą istotą w łańcuchu pokarmowym, najdoskonalszą formą kroczącą po tej ziemi z nieśmiertelnością w dłoniach, której śmiertelni łakną ponad wszystko... - Spojrzenie kontra spojrzenie – to puste i to, w którym rozbłysły iskry – twarz kontra twarz, usta kontra usta, a z nich płynące słowa, jakie przeplatały siebie wzajem, reagując i nie pozostając obijętnymi... Ach, złudzenia..! Iluzje..! To o nich mieliśmy dziś rozprawiać, tak..? Więc zdradzę ociupinkę – jednak te wstążki tylko w pierwszym momencie zbyt ostro przesuwały się po skórze – zaraz oplatały jedwabiem nadgarstki, kostki, biceps, muskały policzki, przesuwając się dalej, by rozpostrzeć... co? Tak jak zawsze aura otaczającego Czarnego Kota była nader mocno wyczuwalna, tak dziś – gdzie ona? Czyżby zgubił siostrę, czyżby jego duch uniósł za daleko niesympatyczną jaźń, tą zasużoną na delikatność, której za mało, ach, za mało było w życiu? - Zapewne, spośród wszystkich tytułów, jestem jednak tylko Czuwającym, którego wabi miodowa sylwetka pośród szarości dnia. - Dłonie, które lekko rozłożył, które unosił płynnym gestem w poprzedniej przemowie kogoś, do kogo tytuł Władcy przylegał idealnie, okalając jego czarną sylwetkę płaszczem utkanym z samych Gwiazd i z pocałunkiem błogosławieństwa samej Hel, a kto jednak stał przed jednym z tych, do których mógłby buńczuńczo powiedzieć per "poddany", i zrównywał się z nim poziomem, nie wznosząc ponad codzienność, a jednocześnie, ach właśnie – będąc jak ta, która mu ten pocałunek złożyła – jak ten Księżyc... Ten pełen zimnego, nieosiąglnego piękna. Te właśnie dłonie wsunął do kieszeni spodni i odbił otchłanią oczu od sylwetki Puchona, by powieść nimi tam, gdzie kawałek mięsa wylądował – nie byli głęboko w Zakazanym Lesie, ale różne istoty mogła ta woń przyciągnąć, mimo to nie zrobiłeś żadnego kroku w celu posłania uwagi na ten temat – przecież Colette to mądry chłopak, przecież nie trzeba mówić mu takich oczywistości i uwłaczać jego inteligencji... Mimo to jest tutaj i na coś poluje, na co?
Tej odległości nie dało się zmierzyć metrami, ni żadnymi innymi ludzkimi jednostkami, miły Colette, lecz nie w tym sensie, w jakim ty tego szukałeś.
Wiesz, Lunę również można złapać, wyciągając do niej dłoń i zaciskając w pięść. Wiesz, co się wtedy dzieje?
Znika.
- Na co zastanawiasz pułapkę? - Zapytał płynnie okolony jakże dużym spokojem... Tak, jakby go tutaj w ogóle nie było. Tak, jakby był duchem. Tak, jak cały ten czas, zanim wielkie "bum" wstrząsnęło posadami Hogwartu i nakazało wszystkim zdrowym wskazać go palcami, wytykając od bestii i wampirów.
Czarnowłosy uśmiechnął się pod nosem i opuścił podbródek, żeby zaraz zwrócić twarz i nawiązać ponownie kontakt wzrokowy z kasztanowowłosym, odbijając się od pnia, by pokonać resztę dzielącej ich odległości i zatrzymać się przy nim, znów wzrok unosząc na miejsce, w którym mięso leżało na ściółce i czekało na to... "coś".
- Możesz zostać chomikiem. Poziom inteligencji, złośliwości i niebezpieczeństwa z ich strony idealnie cię odwzorowuje. - Mówił powoli, stonowanym głosem. - Założę się, że twoim patronusem jest chomik. - Uniósł prawy kącik warg ku górze, tak samo blady, jak jego zagubiona siostra, z takimi cieniami pod oczyma, jakby ktoś przeciągnął po miękkiej skórze barwnikiem. - Ewentualnie gnom. Albo... chochlik? - Przekrzywił głowę, żeby móc spojrzeć na swego towarzysza. - Drzewa wyły, że zboczeniec próbujący poderwać brzózkę wparował sam do lasu i nie ma nikogo z nim, kto by je bronił... jakby mógł zignorować to rozpaczliwe wołanie? - Obnarzył kły w drapieżnym, złośliwym uśmieszku.
Ostatnio padało stanowczo za mało.
- Najwyższą istotą w łańcuchu pokarmowym, najdoskonalszą formą kroczącą po tej ziemi z nieśmiertelnością w dłoniach, której śmiertelni łakną ponad wszystko... - Spojrzenie kontra spojrzenie – to puste i to, w którym rozbłysły iskry – twarz kontra twarz, usta kontra usta, a z nich płynące słowa, jakie przeplatały siebie wzajem, reagując i nie pozostając obijętnymi... Ach, złudzenia..! Iluzje..! To o nich mieliśmy dziś rozprawiać, tak..? Więc zdradzę ociupinkę – jednak te wstążki tylko w pierwszym momencie zbyt ostro przesuwały się po skórze – zaraz oplatały jedwabiem nadgarstki, kostki, biceps, muskały policzki, przesuwając się dalej, by rozpostrzeć... co? Tak jak zawsze aura otaczającego Czarnego Kota była nader mocno wyczuwalna, tak dziś – gdzie ona? Czyżby zgubił siostrę, czyżby jego duch uniósł za daleko niesympatyczną jaźń, tą zasużoną na delikatność, której za mało, ach, za mało było w życiu? - Zapewne, spośród wszystkich tytułów, jestem jednak tylko Czuwającym, którego wabi miodowa sylwetka pośród szarości dnia. - Dłonie, które lekko rozłożył, które unosił płynnym gestem w poprzedniej przemowie kogoś, do kogo tytuł Władcy przylegał idealnie, okalając jego czarną sylwetkę płaszczem utkanym z samych Gwiazd i z pocałunkiem błogosławieństwa samej Hel, a kto jednak stał przed jednym z tych, do których mógłby buńczuńczo powiedzieć per "poddany", i zrównywał się z nim poziomem, nie wznosząc ponad codzienność, a jednocześnie, ach właśnie – będąc jak ta, która mu ten pocałunek złożyła – jak ten Księżyc... Ten pełen zimnego, nieosiąglnego piękna. Te właśnie dłonie wsunął do kieszeni spodni i odbił otchłanią oczu od sylwetki Puchona, by powieść nimi tam, gdzie kawałek mięsa wylądował – nie byli głęboko w Zakazanym Lesie, ale różne istoty mogła ta woń przyciągnąć, mimo to nie zrobiłeś żadnego kroku w celu posłania uwagi na ten temat – przecież Colette to mądry chłopak, przecież nie trzeba mówić mu takich oczywistości i uwłaczać jego inteligencji... Mimo to jest tutaj i na coś poluje, na co?
Tej odległości nie dało się zmierzyć metrami, ni żadnymi innymi ludzkimi jednostkami, miły Colette, lecz nie w tym sensie, w jakim ty tego szukałeś.
Wiesz, Lunę również można złapać, wyciągając do niej dłoń i zaciskając w pięść. Wiesz, co się wtedy dzieje?
Znika.
- Na co zastanawiasz pułapkę? - Zapytał płynnie okolony jakże dużym spokojem... Tak, jakby go tutaj w ogóle nie było. Tak, jakby był duchem. Tak, jak cały ten czas, zanim wielkie "bum" wstrząsnęło posadami Hogwartu i nakazało wszystkim zdrowym wskazać go palcami, wytykając od bestii i wampirów.
Czarnowłosy uśmiechnął się pod nosem i opuścił podbródek, żeby zaraz zwrócić twarz i nawiązać ponownie kontakt wzrokowy z kasztanowowłosym, odbijając się od pnia, by pokonać resztę dzielącej ich odległości i zatrzymać się przy nim, znów wzrok unosząc na miejsce, w którym mięso leżało na ściółce i czekało na to... "coś".
- Możesz zostać chomikiem. Poziom inteligencji, złośliwości i niebezpieczeństwa z ich strony idealnie cię odwzorowuje. - Mówił powoli, stonowanym głosem. - Założę się, że twoim patronusem jest chomik. - Uniósł prawy kącik warg ku górze, tak samo blady, jak jego zagubiona siostra, z takimi cieniami pod oczyma, jakby ktoś przeciągnął po miękkiej skórze barwnikiem. - Ewentualnie gnom. Albo... chochlik? - Przekrzywił głowę, żeby móc spojrzeć na swego towarzysza. - Drzewa wyły, że zboczeniec próbujący poderwać brzózkę wparował sam do lasu i nie ma nikogo z nim, kto by je bronił... jakby mógł zignorować to rozpaczliwe wołanie? - Obnarzył kły w drapieżnym, złośliwym uśmieszku.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach