- Mistrz Gry
Re: Obrzeża
Wto Kwi 12, 2016 12:36 am
Chuje muje, dzikie węże, centaur stoi sobie leże, Mery spadać chce na drzewo, byle szybciej, bo kurwa nie chce mi się dalej rymować i w sumie ta rymowanka jest całkowicie nieistotna.
Istotne jest to, że cofałaś się – wszystko pięknie fajnie – i nagle poczułaś mocne uderzenie w tył głowy – i hej, wiesz co? No niestety nastała ciemność. Ciemność z rodzaju tych bardzo mało przyjemnych, nie mających niczego wspólnego z dobrym, mocnym snem – ona niby migała niezauważona, przemijała jak flashback z taniego horroru – ale tania ta ciemność nie była – drogo opłacana oblewała cały umysł, zsuwając coraz niżej i niżej... aż wymusiła wybudzenie się. Bolesne, nieprzyjemne wybudzenie, budowane przez daleki skrzek ptaków wirujących wysoko ponad zasięgiem ramion, ponad zasięgiem wzroku, gdzie niebo przepuszczało pojedyncze promienie słońca, które musnęły twoją twarz, której naciągnięta skóra wręcz bolała – potem dochodził wyschnięty język do ruchu w wyschniętych ustach i obolałe gałki oczne, które poruszyły się pod powiekami w skutek bodźca wymuszającego na nich ruch – a zaraz po przywróceniu minimum świadomości dochodziła świadomość ciała – drgnięcie zastygłych palców, przemarzniętych i zwilgotniałych, obolałe mięśnie i przesiąknięte wilgocią ubranie, które przyswoiło wonie leśnej ściółki.
Wybudzałaś się.
Dłoń, w której trzymałaś wcześniej różdżkę, wciąż na różdżce spoczywała – a ta różdżka swoim krańcem wetknięta była w wyryte zdanie, parę słów, w miękkiej glebie, która z łatwością przyjęła do siebie tajemniczą wiadomość, by ją w sobie utrwalić – wiadomość, brzmiącą "Wąż Rzeczny jest niebezpieczny..." - i to wiadomość, której czcionka idealnie odwzorowywała twoje własne pismo – zaś druga była zajęta przez szklaną butelkę – i wszystko, kiedy zmysły rozbudziły się w mocniejszym stopniu, zaszło wonią starego, dobrego cydru. Tak, alkoholu – a ból głowy, jak sobie uświadomiłaś, chyba nie był jednak spowodowany uderzeniem w głowę – to chyba był inny ból głowy... Chyba. I kiedy tylko byś się podniosła i rozejrzała dojrzałabyś, że leżysz na pierzynie z miękkich, wilgotnych roślin, przypominających wyglądem grzyby – jednak ich wierzchnia strona kapeluszy była dość... miękka. Jak mech. Układały się pod twoim ciałem, ale jednocześnie nie uginały zbyt mocno.
Cóż, dzień dobry, Śpiąca Królewno.
I dobranoc, bo nadszedł koniec twojej opowieści.
[z/t]
Istotne jest to, że cofałaś się – wszystko pięknie fajnie – i nagle poczułaś mocne uderzenie w tył głowy – i hej, wiesz co? No niestety nastała ciemność. Ciemność z rodzaju tych bardzo mało przyjemnych, nie mających niczego wspólnego z dobrym, mocnym snem – ona niby migała niezauważona, przemijała jak flashback z taniego horroru – ale tania ta ciemność nie była – drogo opłacana oblewała cały umysł, zsuwając coraz niżej i niżej... aż wymusiła wybudzenie się. Bolesne, nieprzyjemne wybudzenie, budowane przez daleki skrzek ptaków wirujących wysoko ponad zasięgiem ramion, ponad zasięgiem wzroku, gdzie niebo przepuszczało pojedyncze promienie słońca, które musnęły twoją twarz, której naciągnięta skóra wręcz bolała – potem dochodził wyschnięty język do ruchu w wyschniętych ustach i obolałe gałki oczne, które poruszyły się pod powiekami w skutek bodźca wymuszającego na nich ruch – a zaraz po przywróceniu minimum świadomości dochodziła świadomość ciała – drgnięcie zastygłych palców, przemarzniętych i zwilgotniałych, obolałe mięśnie i przesiąknięte wilgocią ubranie, które przyswoiło wonie leśnej ściółki.
Wybudzałaś się.
Dłoń, w której trzymałaś wcześniej różdżkę, wciąż na różdżce spoczywała – a ta różdżka swoim krańcem wetknięta była w wyryte zdanie, parę słów, w miękkiej glebie, która z łatwością przyjęła do siebie tajemniczą wiadomość, by ją w sobie utrwalić – wiadomość, brzmiącą "Wąż Rzeczny jest niebezpieczny..." - i to wiadomość, której czcionka idealnie odwzorowywała twoje własne pismo – zaś druga była zajęta przez szklaną butelkę – i wszystko, kiedy zmysły rozbudziły się w mocniejszym stopniu, zaszło wonią starego, dobrego cydru. Tak, alkoholu – a ból głowy, jak sobie uświadomiłaś, chyba nie był jednak spowodowany uderzeniem w głowę – to chyba był inny ból głowy... Chyba. I kiedy tylko byś się podniosła i rozejrzała dojrzałabyś, że leżysz na pierzynie z miękkich, wilgotnych roślin, przypominających wyglądem grzyby – jednak ich wierzchnia strona kapeluszy była dość... miękka. Jak mech. Układały się pod twoim ciałem, ale jednocześnie nie uginały zbyt mocno.
Cóż, dzień dobry, Śpiąca Królewno.
I dobranoc, bo nadszedł koniec twojej opowieści.
[z/t]
- Evan Rosier
Re: Obrzeża
Pon Wrz 19, 2016 10:25 pm
Czerwcowa pogoda zachęcała do opuszczenia zimnych murów Hogwartu. Zresztą miał już dosyć tych piskliwych dzieciaków, tłumów mugolaków, którym powinien wyszarpnąć różdżki i połamać. Rzygać mu się chciało na widok ich nieudolnych czarów. Na jego twarzy nigdy nie wyszedł jawny grymas obrzydzenia. Uspokajał się, gdy obracał na palcu pierścień z zielonym oczkiem. Rozkoszował się, gdy srebro pieściło jego skórę... Udał się w jedyne miejsce, w którym dobrze się czuł. Od Zakazanego Lasu bił cudowny mrok, który zapraszał do zgłębienia jego sekretów. Jednak Rosier cenił sobie własne życie i wcale nie śpieszył się do zwiedzania i podziwiania starych drzew.
Przysiadł przy wielkim dębie na samym skraju lasu. Poszycie było suche i miękkie, więc panicz rozsiadł się wygodnie. Wyciągnął uwierający kamień, który rzucił przed siebie. Trafił w pień innego drzewa, więc szara łupina potoczyła się znów blisko chłopaka.
Już nie wspominał ojca. Jego śmierć była dla Rosiera Juniora wyzwoleniem. Teraz miał prawdziwą szansę zaistnieć w świecie. Bowiem nie było już nikogo, kogo mógłby się bać, poza Czarnym Panem, a tego przynajmniej szanował.
Wyciągnął zmiętolony list od matki w pięknej papeterii. Zasypywała go przeróżnymi wiadomościami, w których próbowała pocieszyć syna, a sama okazać rozpacz po stracie męża.
Wiem, kochany, jak ci ciężko. Powinieneś spisać swoje myśli, to ulży twojemu sercu. Trudno nam będzie bez niego, ale mamy siebie. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Czekam na wiadomość. Kocham cię.
Żałosna kobieta. Ani razu jej nie odpisał. Szkoda jego czasu na głupoty, gdy musi kontynuować dzieło ojca. Będzie lepszy od niego. Czarny Pan się przekona, że Rosier Junior jest znakomitym czarodziejem, który u jego boku podbije świat.
Przysiadł przy wielkim dębie na samym skraju lasu. Poszycie było suche i miękkie, więc panicz rozsiadł się wygodnie. Wyciągnął uwierający kamień, który rzucił przed siebie. Trafił w pień innego drzewa, więc szara łupina potoczyła się znów blisko chłopaka.
Już nie wspominał ojca. Jego śmierć była dla Rosiera Juniora wyzwoleniem. Teraz miał prawdziwą szansę zaistnieć w świecie. Bowiem nie było już nikogo, kogo mógłby się bać, poza Czarnym Panem, a tego przynajmniej szanował.
Wyciągnął zmiętolony list od matki w pięknej papeterii. Zasypywała go przeróżnymi wiadomościami, w których próbowała pocieszyć syna, a sama okazać rozpacz po stracie męża.
Wiem, kochany, jak ci ciężko. Powinieneś spisać swoje myśli, to ulży twojemu sercu. Trudno nam będzie bez niego, ale mamy siebie. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Czekam na wiadomość. Kocham cię.
Żałosna kobieta. Ani razu jej nie odpisał. Szkoda jego czasu na głupoty, gdy musi kontynuować dzieło ojca. Będzie lepszy od niego. Czarny Pan się przekona, że Rosier Junior jest znakomitym czarodziejem, który u jego boku podbije świat.
- Cassiopea Bulstrode
Re: Obrzeża
Wto Wrz 20, 2016 10:02 am
Żałowała, że przed wyjściem z dormitorium nie zmieniła butów na płaskie. Z każdym krokiem jej niewielkie obcasy wbijały się coraz mocniej w ziemię, która dopiero zaczynała się utwardzać po poprzednich deszczowych dniach. Klnąc co chwilę pod nosem zmierzała w kierunku zakazanego lasu, mając nadzieję, że uda jej się zająć miejsce na jego obrzeżach bez zbędnego towarzystwa. Teraz było ono jej potrzebne najmniej, potrzebowała chociaż godziny spokoju aby przemyśleć swoje ostatnie spotkanie z bratem, na którego przedramieniu przypadkowo zauważyła lekko widoczny tatuaż z czaszką i wężem, wysuwającym się spomiędzy jej szczęk niczym język. Od tamtego czasu była okropnie rozkojarzona, ciężko było z nią rozmawiać bo myślami była cały czas gdzie indziej. Czuła, jakby scenariusz sprzed kilku lat się powtarzał, kolejny raz zawiodła się na jednej z najbliższych jej osób. Pierwszy był jej ojciec, który był pieprzonym zdrajcą i gdyby miała taką możliwość, chętnie pozbawiłaby go życia za przyniesienie hańby ich rodzinie. A teraz jej brat, który nie powiedział o zaszczycie jaki go spotkał. Była pewna, że to z troski o nią, jednak miała już 16 lat i oczekiwała odrobiny więcej zaufania i szczerości z jego strony, nie była w końcu dzieckiem.
- Cholera, tylko jego mi tu brakowało - Mruknęła, widząc nieopodal Rosiera siedzącego pod jednym z drzew. Poznali się kilka dobrych lat temu i Cassiopea za nim przepadała, jednak w tym momencie nie miałaby ochoty nawet na towarzystwo kapitana Srok z Montrose. Jednakże była kobietą, która w kontaktach z innymi ludźmi na jej poziomie wykazywała się maksimum kultury i szacunku, toteż nie wypadałoby gdyby nagle skręciła w przeciwną stronę, biorąc pod uwagę to, że nie było możliwości aby Evan jej nie dostrzegł - A więc nie ja jedyna lubię tu przesiadywać - Stwierdziła, stając przed nim i wyciągając z kieszeni szaty swą różdżkę aby następnie użyć jej do oświetlenia podłoża obok drzewa - Pozwolisz, że ci potowarzyszę - Dodała, widząc że może bezpiecznie usiąść obok ślizgona nie narażając się na pobrudzenie szaty.
- Cholera, tylko jego mi tu brakowało - Mruknęła, widząc nieopodal Rosiera siedzącego pod jednym z drzew. Poznali się kilka dobrych lat temu i Cassiopea za nim przepadała, jednak w tym momencie nie miałaby ochoty nawet na towarzystwo kapitana Srok z Montrose. Jednakże była kobietą, która w kontaktach z innymi ludźmi na jej poziomie wykazywała się maksimum kultury i szacunku, toteż nie wypadałoby gdyby nagle skręciła w przeciwną stronę, biorąc pod uwagę to, że nie było możliwości aby Evan jej nie dostrzegł - A więc nie ja jedyna lubię tu przesiadywać - Stwierdziła, stając przed nim i wyciągając z kieszeni szaty swą różdżkę aby następnie użyć jej do oświetlenia podłoża obok drzewa - Pozwolisz, że ci potowarzyszę - Dodała, widząc że może bezpiecznie usiąść obok ślizgona nie narażając się na pobrudzenie szaty.
- Evan Rosier
Re: Obrzeża
Wto Wrz 20, 2016 10:41 am
Ponownie zmiótł list, który trzymał w ręce. Schował do kieszeni kulkę papieru w całkowicie naturalny sposób, a nie jakby wstydził się swojej rodzicielki. Wszystko było zaskakująco normalne, bo żadna myśl nie zaprzątała mu głowy. Nie martwił się o stan psychiczny swojej matki, ani o swój. Nawet nie zauważył, że coś się zmieniło. W ciągu roku przyzwyczaił się do nowej roli, jaką miał odegrać w społeczeństwie i cierpliwie czekał na swoją godzinę. Brak przeszkody w postaci ojca dawało nowe możliwości...
Powoli odwrócił głowę w stronę nadchodzącej Ślizgonki. Jego kącik lekko drgnął do góry, gdy przyglądał się jej od głowy po same stopy. Tak, nie uszły jego uwadze nieporadne kroki dziewczyny, gdy obcasy wbijały się w wilgotną ziemię. Był kompletnie obojętny na jej towarzystwo w tej chwili, w sumie jakikolwiek inny czarodziej mógł tutaj przyjść. Za to towarzystwo czystokrwistej czarownicy mógł bardziej docenić od jakiejś hołoty. Może to dlatego jego kącik ust dalej pozostawał u górze, gdy się odezwała.
- Cassiopea Bulstrode - powiedział powoli i brakowało tylko cmoknięcia z aprobatą. - Nie dziwi mnie to, że akurat ty wybrałaś takie miejsce.
W przeciwieństwie do panny Bulstrode zdecydowanie brakowało mu ogłady. Niechętnie wskazał miejsce obok siebie. Siedział rozkraczony i ani myślał przesunąć się lub zaproponować skrawek własnej szaty pod jej pośladki. Stale ją obserwował. Mimo to oczy pozostawały martwe, żadna myśl się przez nie nie wykradła. Jedynie brwi, jak zwykle miał ściągnięte, lecz to był już zupełnie normalne. Ten typ tak miał, że nawet, kiedy nie był zirytowany, to na takiego wyglądał.
Sięgnął po kolejny kamyk, który leżał obok i rzucił w drzewo naprzeciwko nich. Przynajmniej taki miał zamiar, bo pocisk ominął cel.
- Cud, że tutaj dotarłaś w takich butach - zakpił, jakby życzył jej skręcenia kostki. Żałował, że nie widział jej koślawych kroków przez błonia. Nastolatki w obcasach były komiczne. Chciały, aby wszyscy w nich widzieli dorosłe i atrakcyjne kobiety, a w rzeczywistości robiły z siebie pośmiewisko. Zwłaszcza, gdy nie dobierały stroju do warunków. Chłopakowi wystarczały materiałowe spodnie i prosta koszulka. Teraz nosił szaty szkoły, lecz w przyszłości widział się w tylko jednym...
Odruchowo zerknął na palce dziewczyny. No tak, jeszcze była za młoda, lecz i do niej pewnie się odezwą. Może nawet sam Rosier będzie rekrutować uczniów... Nie, jego oczy wciąż nie ujawniły, o czym myśli. Dodatkowo nie należał do przedstawicieli klubu gadatliwych, więc między dwójką ciążyła atmosfera ciszy. Każdy chciał coś wiedzieć, brakowało jednak odwagi, aby zapytać.
Powoli odwrócił głowę w stronę nadchodzącej Ślizgonki. Jego kącik lekko drgnął do góry, gdy przyglądał się jej od głowy po same stopy. Tak, nie uszły jego uwadze nieporadne kroki dziewczyny, gdy obcasy wbijały się w wilgotną ziemię. Był kompletnie obojętny na jej towarzystwo w tej chwili, w sumie jakikolwiek inny czarodziej mógł tutaj przyjść. Za to towarzystwo czystokrwistej czarownicy mógł bardziej docenić od jakiejś hołoty. Może to dlatego jego kącik ust dalej pozostawał u górze, gdy się odezwała.
- Cassiopea Bulstrode - powiedział powoli i brakowało tylko cmoknięcia z aprobatą. - Nie dziwi mnie to, że akurat ty wybrałaś takie miejsce.
W przeciwieństwie do panny Bulstrode zdecydowanie brakowało mu ogłady. Niechętnie wskazał miejsce obok siebie. Siedział rozkraczony i ani myślał przesunąć się lub zaproponować skrawek własnej szaty pod jej pośladki. Stale ją obserwował. Mimo to oczy pozostawały martwe, żadna myśl się przez nie nie wykradła. Jedynie brwi, jak zwykle miał ściągnięte, lecz to był już zupełnie normalne. Ten typ tak miał, że nawet, kiedy nie był zirytowany, to na takiego wyglądał.
Sięgnął po kolejny kamyk, który leżał obok i rzucił w drzewo naprzeciwko nich. Przynajmniej taki miał zamiar, bo pocisk ominął cel.
- Cud, że tutaj dotarłaś w takich butach - zakpił, jakby życzył jej skręcenia kostki. Żałował, że nie widział jej koślawych kroków przez błonia. Nastolatki w obcasach były komiczne. Chciały, aby wszyscy w nich widzieli dorosłe i atrakcyjne kobiety, a w rzeczywistości robiły z siebie pośmiewisko. Zwłaszcza, gdy nie dobierały stroju do warunków. Chłopakowi wystarczały materiałowe spodnie i prosta koszulka. Teraz nosił szaty szkoły, lecz w przyszłości widział się w tylko jednym...
Odruchowo zerknął na palce dziewczyny. No tak, jeszcze była za młoda, lecz i do niej pewnie się odezwą. Może nawet sam Rosier będzie rekrutować uczniów... Nie, jego oczy wciąż nie ujawniły, o czym myśli. Dodatkowo nie należał do przedstawicieli klubu gadatliwych, więc między dwójką ciążyła atmosfera ciszy. Każdy chciał coś wiedzieć, brakowało jednak odwagi, aby zapytać.
- Cassiopea Bulstrode
Re: Obrzeża
Wto Wrz 20, 2016 11:28 am
Nie nosiła się w ten sposób aby wyglądać na bardziej dojrzałą. Nie była byle kim aby wyglądać jak plebs z Hufflepuffu, zawsze prezentowała się tak aby nikt nie miał złudzeń z kim rozmawia. Do jej obowiązkowych elementów ubioru należała również droga i mocno wyeksponowana biżuteria, z daleka było widać i słychać że nadchodzi Bulstrode. Nie miała z tego powodu również żadnych nieprzyjemności, gdyż kadra profesorska była przyzwyczajona do widoku jej matki i babki ubierających się w podobny, dość ostentacyjny sposób. Zdaniem Cassio każda czystokrwista czarownica powinna wyglądać podobnie do niej, aby na każdym kroku pokazywać mugolskiemu ścierwu, że nie dorasta im do pięt. Ostatnimi czasy takie osoby czuły się zbyt swobodnie w Hogwarcie i coraz więcej ich przybywało. Gdyby okazało się, że owocem zdrady jej ojca będzie czarodziej półkrwi, to osobiście dopilnowałaby, aby nie dożył otrzymania listu z Hogwartu. Zbyt wiele nieprzyjemności kosztowało ją i jej brata zachowanie ich rodziciela, więc nie miałaby skrupułów aby ochronić swój od pokoleń czysty ród przed pojawieniem się takiej osoby.
- Cud, że byłeś ścigającym Slytherinu skoro nie potrafisz trafić kamieniem w drzewo - Odgryzła się, zajmując miejsce obok Evana. Nie oczekiwała żadnego miłego zachowania z jego strony, znała go nie od dziś i zdążyła zauważyć jak duże miał w sobie pokłady egoizmu. Mimo jej przekonań o tym, że mężczyźni pokoju Rosiera powinni odznaczać się nienagannymi manierami nie mogła mieć mu za złe tego jak się zachowywał, taki był odkąd go pamięta i raczej niemożliwym jest aby uległ cudownej przemianie.
- Wiesz już co będziesz robił po skończeniu szkoły? - Zagaiła, chcąc podtrzymać rozmowę. Tak naprawdę ani trochę jej to nie interesowało, jednak cisza wypełniająca to miejsce nie była przyjemna. Byli dość blisko lasu, z którego nie raz słyszała już dziwne niezidentyfikowane odgłosy przyprawiające ją o gęsią skórkę, a w towarzystwie ślizgona nie chciała okazywać choć cienia strachu.
- Cud, że byłeś ścigającym Slytherinu skoro nie potrafisz trafić kamieniem w drzewo - Odgryzła się, zajmując miejsce obok Evana. Nie oczekiwała żadnego miłego zachowania z jego strony, znała go nie od dziś i zdążyła zauważyć jak duże miał w sobie pokłady egoizmu. Mimo jej przekonań o tym, że mężczyźni pokoju Rosiera powinni odznaczać się nienagannymi manierami nie mogła mieć mu za złe tego jak się zachowywał, taki był odkąd go pamięta i raczej niemożliwym jest aby uległ cudownej przemianie.
- Wiesz już co będziesz robił po skończeniu szkoły? - Zagaiła, chcąc podtrzymać rozmowę. Tak naprawdę ani trochę jej to nie interesowało, jednak cisza wypełniająca to miejsce nie była przyjemna. Byli dość blisko lasu, z którego nie raz słyszała już dziwne niezidentyfikowane odgłosy przyprawiające ją o gęsią skórkę, a w towarzystwie ślizgona nie chciała okazywać choć cienia strachu.
- Evan Rosier
Re: Obrzeża
Wto Wrz 20, 2016 11:47 am
Poza miejscem, w którym siedzieli, w głębi lasu panowała ciemność nocy. Między drzewami czasami poruszył się jakiś cień, mignął błysk gałki ocznej, która spoglądała na uczniów na skraju. Kiedy przekraczało się granice lasu, zawsze ktoś na ciebie patrzył. Obserwował i oceniał cię. Czy będziesz w stanie obronić się, gdy spotkasz zagrożenie twarzą w twarz? Kiepski cel chłopaka na pewno działało na jego niekorzyść. Mimo to wiedział, że w odpowiedniej chwili sięgnie szybko po różdżkę i bez wahania wyceluje i zabije. Siedząc na leśnym poszyciu i patrząc w tą ciemność, rozkoszował się wizją swojej przyszłości. I to będzie tylko jego przyszłość.
Kątem oka obserwował Cass. Niczym bestia w Zakazanym Lesie oceniał jej szanse na przetrwanie w nowym świecie. Czy wytrzymałaby psychicznie, czy sama popadłaby w szaleństwo? Bowiem nikt nie powiedział, że młody Rosier jest całkowicie zdrowy i świadomie podejmuje decyzje. Równie dobrze obłęd może go pchać do przodu na spotkanie z przeznaczeniem. Tutaj nie będzie miejsca na ckliwe miłostki, czy wieczne przyjaźnie lub zaufanie. Tylko wierność swoim poglądom - raz je zadeklarujesz, to zostaniesz ich więźniem. Dla szlam pozostaje już tylko śmierć, którą będzie on... Evan Rosier.
Jedyne, co chciał wiedzieć, to co ona myśli. Przy tym nie chciał obnażyć się ze swoimi. Nic więcej go nie obchodziło, tkliwe historyjki, to nie dla niego. Męczył się w murach Hogwartu, czekając na swoją szansę. Może to dlatego mrok Zakazanego Lasu go uspokajał i dawał dodatkową porcję cierpliwości na kolejne dni.
- Widać łatwiej jest pokonać szlamę z Gryffindoru, niż drzewo z Zakazanego Lasu - uśmiechnął się na samo wspomnienie, jak przez lata Slytherin ogrywał Gryfonów. Niespecjalnie przejął się jej złośliwością. Przywykł do niej i akceptował takie uwagi od sobie podobnej. Całkowicie zignorował jej pytanie. Co będzie robić, było oczywiste jak świat.
- Co widzisz, gdy patrzysz w głąb lasu? - zapytał się, gdy podrzucał w dłoni kolejny kamyk. - Ja dostrzegam swoją przyszłość. I nie, nie mówię o byciu gajowym - dorzucił trafiając w pień.
Kątem oka obserwował Cass. Niczym bestia w Zakazanym Lesie oceniał jej szanse na przetrwanie w nowym świecie. Czy wytrzymałaby psychicznie, czy sama popadłaby w szaleństwo? Bowiem nikt nie powiedział, że młody Rosier jest całkowicie zdrowy i świadomie podejmuje decyzje. Równie dobrze obłęd może go pchać do przodu na spotkanie z przeznaczeniem. Tutaj nie będzie miejsca na ckliwe miłostki, czy wieczne przyjaźnie lub zaufanie. Tylko wierność swoim poglądom - raz je zadeklarujesz, to zostaniesz ich więźniem. Dla szlam pozostaje już tylko śmierć, którą będzie on... Evan Rosier.
Jedyne, co chciał wiedzieć, to co ona myśli. Przy tym nie chciał obnażyć się ze swoimi. Nic więcej go nie obchodziło, tkliwe historyjki, to nie dla niego. Męczył się w murach Hogwartu, czekając na swoją szansę. Może to dlatego mrok Zakazanego Lasu go uspokajał i dawał dodatkową porcję cierpliwości na kolejne dni.
- Widać łatwiej jest pokonać szlamę z Gryffindoru, niż drzewo z Zakazanego Lasu - uśmiechnął się na samo wspomnienie, jak przez lata Slytherin ogrywał Gryfonów. Niespecjalnie przejął się jej złośliwością. Przywykł do niej i akceptował takie uwagi od sobie podobnej. Całkowicie zignorował jej pytanie. Co będzie robić, było oczywiste jak świat.
- Co widzisz, gdy patrzysz w głąb lasu? - zapytał się, gdy podrzucał w dłoni kolejny kamyk. - Ja dostrzegam swoją przyszłość. I nie, nie mówię o byciu gajowym - dorzucił trafiając w pień.
- Cassiopea Bulstrode
Re: Obrzeża
Wto Wrz 20, 2016 5:44 pm
Cassiopea zawsze była pewna siebie, pchała się sama do przodu aby zrealizować postawione sobie cele, nigdy nie rezygnowała z postawionych sobie obietnic dotyczących jej przyszłości. Obietnic, bo nie można nazwać tego marzeniami. Marzenia są dla ludzi słabych, należy bowiem w sposób realistyczny planować przyszłość i dążyć do spełnienia wszystkich założeń, wtedy będzie się człowiekiem spełnionym. Nauczyła się tego od brata, przyglądając się uważnie jego życiu wiedziała, że jeśli czegoś bardzo się chce to jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że się to osiągnie. Ostatnio dostała kolejne potwierdzenie tej tezy, sama na liście swoich założeń dotyczących przyszłości miała wpisaną działalność na rzecz Czarnego Pana. Mimo, że była tak młoda. Często poddawała się bardzo długim i głębokim przemyśleniom na ten temat, zastanawiała się co by było gdyby dostała taką szansę. Na dzień dzisiejszy nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy by się tego podjęła. Owszem, była jego popleczniczką, lecz czy byłaby w stanie kogoś zabić? Nie jeden raz wyobrażała sobie siebie pozbawiającą życia jedną z osób, których szczerze nienawidziła. Ale co ma obraz w jej głowie do rzeczywistości, tyle co nic.
- Trafna uwaga - Zachichotała, uwielbiała gdy ktoś obrażał Gryfonów. Była ogromną miłośniczką ubliżania innym, obgadywania za plecami i robieniem zamieszania wokół jakiejś nieprawdziwej informacji, które najczęściej wypływały właśnie od niej. Nie wierzyła w karmę więc nie zastanawiała się nad konsekwencjami takich uczynków. Według niej wszystko co się działo było dziełem przypadku, nie istniało coś takiego jak los i nie uważała, że całe jej życie zapisane jest gdzieś w gwiazdach. Wszystkie wróżby i horoskopy były dla niej banialukami dla starych dewotek, które nie dostały niczego konkretnego od swojego marnego żywota i wierząc w to podnosiły się na duchu, licząc że coś je jeszcze przed śmiercią interesującego spotka.
- Dużo więcej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić, Evan - Odpowiedziała na jego pytanie obracając się za siebie gwałtownie aby sprawdzić czy nikogo w tej ciemności nie ma, gdyż od jakiegoś czasu czuła się obserwowana. Niczego nie dostrzegła, całe szczęście. Ostatnimi czasy często doświadczała tego uczucia i nie było to nic przyjemnego - Nie nadawałbyś się na gajowego, jesteś zdecydowanie zbyt przystojny - Stwierdziła, uśmiechając się do niego aby następnie oprzeć potylicę o przyjemnie chropowatą korę drzewa. Od zawsze była bezpośrednia, nie miała na celu go poderwać, zwyczajnie stwierdziła fakt nie zastanawiając się jak chłopak to odbierze.
- Trafna uwaga - Zachichotała, uwielbiała gdy ktoś obrażał Gryfonów. Była ogromną miłośniczką ubliżania innym, obgadywania za plecami i robieniem zamieszania wokół jakiejś nieprawdziwej informacji, które najczęściej wypływały właśnie od niej. Nie wierzyła w karmę więc nie zastanawiała się nad konsekwencjami takich uczynków. Według niej wszystko co się działo było dziełem przypadku, nie istniało coś takiego jak los i nie uważała, że całe jej życie zapisane jest gdzieś w gwiazdach. Wszystkie wróżby i horoskopy były dla niej banialukami dla starych dewotek, które nie dostały niczego konkretnego od swojego marnego żywota i wierząc w to podnosiły się na duchu, licząc że coś je jeszcze przed śmiercią interesującego spotka.
- Dużo więcej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić, Evan - Odpowiedziała na jego pytanie obracając się za siebie gwałtownie aby sprawdzić czy nikogo w tej ciemności nie ma, gdyż od jakiegoś czasu czuła się obserwowana. Niczego nie dostrzegła, całe szczęście. Ostatnimi czasy często doświadczała tego uczucia i nie było to nic przyjemnego - Nie nadawałbyś się na gajowego, jesteś zdecydowanie zbyt przystojny - Stwierdziła, uśmiechając się do niego aby następnie oprzeć potylicę o przyjemnie chropowatą korę drzewa. Od zawsze była bezpośrednia, nie miała na celu go poderwać, zwyczajnie stwierdziła fakt nie zastanawiając się jak chłopak to odbierze.
- Evan Rosier
Re: Obrzeża
Wto Wrz 20, 2016 10:53 pm
Cele. Liczyły się tylko cele, do których należało konsekwentnie dążyć, nawet po trupach. Rosier miał tego całkowitą świadomość, chociaż jeszcze nie musiał nikogo zabić, aby osiągnąć, to co upragnione. Jednak był na to gotowy już od wielu lat. Może nawet od kołyski wiedział, że tylko wielcy ludzie są gotowi poświęcić życie innych dla dobra ogółu. Pachołki nic nie znaczyły w porównaniu do całej społeczności. Tylko potężni czarodzieje potrafili troszczyć się o malutkich, aby nie robili już więcej głupot. Obraz z wyobraźni coraz bardziej nabierał kształtów, bowiem Rosier nie cofał się przed niczym.
- Ile razy mam ci powtarzać, abyś nie mówiła mi po imieniu - rzekł trochę twardo, trochę od niechcenia. Zaczynał się przyzwyczajać, że nikt go nie słuchał w tej kwestii. Na początku bardzo się awanturował, dochodziło nawet do rękoczynów, jakby cios miał wybić komuś z głowy jego imię. Nazwisko brzmiało groźniej... A nie jakiś tam "Evan"... Evan! Jakby planował zostać jakimś patriarchą, dobrym ojczulkiem, a nie postrachem mugoli. To imię w nikim nie budziło strachu, co innego nazwisko, bo je już dobrze poznali przeciwnicy Czarnego Pana.
- Hm... - mruknął i uśmiechnął się półgębkiem. Przy czym gładził sobie brodę. Uwielbiał słyszeć komplementy na swój temat, aż bił od niego egocentryzm, gdy nie odpowiedział grzecznościowego "dziękuję". Zasługiwał, aby go doceniano. To fakt, inni panowie mogli mu pozazdrościć wyglądu. Mimo to był stosunkowo drobnej budowy. Na próżno było tutaj szukać odznaczających się bicepsów, lecz to nie mięśniami walczyli cywilizowani czarodzieje, więc nie przejmował się tym defektem. Przeciętny wzrost także mu w zupełności wystarczał.
- To kim chciałabyś zostać? Jako modelka "Czarownicy" byś się zmarnowała, choć nie przeczę, że mogłabyś zrobić zawrotną karierę. - Mniemanie o sobie miał także wygórowane, bowiem myślał, że obdarzył dziewczynę jednym z najlepszych komplementów (dla kogoś kto nie był nim), które kiedykolwiek wypowiedział. Nie no, może znalazłyby się takie ujęte bardziej wprost. Jednak nawet, jeśli był zapatrzony tylko w jeden cel, nie oznaczało to, iż pozostaje ślepy na swoje otoczenie. Nieraz bardzo piękne.
- Cassiopea Bulstrode - głosiłby nagłówek - magiczne szpilki, w których możesz wybrać się do Zakazanego Lasu. Nawet centaury ci ich pozazdroszczą. Sława murowana, mówię ci - mrugnął do niej okiem. Nawet żartowanie z pokrewnej duszy sprawiało mu nie małą przyjemność.
- Ile razy mam ci powtarzać, abyś nie mówiła mi po imieniu - rzekł trochę twardo, trochę od niechcenia. Zaczynał się przyzwyczajać, że nikt go nie słuchał w tej kwestii. Na początku bardzo się awanturował, dochodziło nawet do rękoczynów, jakby cios miał wybić komuś z głowy jego imię. Nazwisko brzmiało groźniej... A nie jakiś tam "Evan"... Evan! Jakby planował zostać jakimś patriarchą, dobrym ojczulkiem, a nie postrachem mugoli. To imię w nikim nie budziło strachu, co innego nazwisko, bo je już dobrze poznali przeciwnicy Czarnego Pana.
- Hm... - mruknął i uśmiechnął się półgębkiem. Przy czym gładził sobie brodę. Uwielbiał słyszeć komplementy na swój temat, aż bił od niego egocentryzm, gdy nie odpowiedział grzecznościowego "dziękuję". Zasługiwał, aby go doceniano. To fakt, inni panowie mogli mu pozazdrościć wyglądu. Mimo to był stosunkowo drobnej budowy. Na próżno było tutaj szukać odznaczających się bicepsów, lecz to nie mięśniami walczyli cywilizowani czarodzieje, więc nie przejmował się tym defektem. Przeciętny wzrost także mu w zupełności wystarczał.
- To kim chciałabyś zostać? Jako modelka "Czarownicy" byś się zmarnowała, choć nie przeczę, że mogłabyś zrobić zawrotną karierę. - Mniemanie o sobie miał także wygórowane, bowiem myślał, że obdarzył dziewczynę jednym z najlepszych komplementów (dla kogoś kto nie był nim), które kiedykolwiek wypowiedział. Nie no, może znalazłyby się takie ujęte bardziej wprost. Jednak nawet, jeśli był zapatrzony tylko w jeden cel, nie oznaczało to, iż pozostaje ślepy na swoje otoczenie. Nieraz bardzo piękne.
- Cassiopea Bulstrode - głosiłby nagłówek - magiczne szpilki, w których możesz wybrać się do Zakazanego Lasu. Nawet centaury ci ich pozazdroszczą. Sława murowana, mówię ci - mrugnął do niej okiem. Nawet żartowanie z pokrewnej duszy sprawiało mu nie małą przyjemność.
- Cassiopea Bulstrode
Re: Obrzeża
Sro Wrz 21, 2016 1:14 pm
To prawda, jego imię było dość pospolite, w zasadzie pasowało do niego jak wół do karety. Że też jego rodzice nie mogli się posilić na bardziej wyszukane imię. Ona ze swojego była bardzo zadowolona, a dostała je po swojej ciotce Cassiopei Black która była obecna w trakcie jej porodu i jednoznacznie wszyscy stwierdzili, że wygląda identycznie jak ona gdy była niemowlakiem. I choć dzieli je prawie 40 lat różnicy to wciąż są do siebie bardzo podobne.
- Jeśli ja byłabym niezadowolona ze swojego imienia, to bym je zmieniła - Stwierdziła, wzruszając ramionami i poklepując go dłonią po udzie. Czy on naprawdę oczekiwał, że jeśli będzie powtarzał wszystkim żeby nie nazywali go Evan to ktokolwiek przestanie? Takie poczynania zwykle mają odwrotny skutek do zamierzonego, jednak ślizgonka nie zamierzała mu tego mówić gdyż niesamowicie mocno bawiło ją, jak Rosier się wścieka. Poważny mężczyzna irytujący się z powodu takiej drobnostki, to trzeba było zobaczyć - Pewnie się nigdy nie zagłębiałeś w ten temat, ale wystarczy iść do Ministerstwa i problem z głowy - Puściła mu oczko, następnie podparła się dłońmi o grunt przed sobą i wstała, otrzepując szatę z trawy i innych zanieczyszczeń. Być może należało to do jakichś zaburzeń, miała ona bowiem od zawsze duży problem z usiedzeniem w jednym miejscu przez dłuższy czas. Była z siebie ogromnie dumna za każdym razem, jak udało się jej przesiedzieć choć jedną lekcję bez wiercenia się na krześle lub bez odbycia pielgrzymki do toalety.
- Owszem, nadawałabym się na modelkę jednak mierzę trochę wyżej - Nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo jego komplement trafił do niej, obróciła się więc bokiem do niego i uniosła twarz wpatrując się w księżyc, jakby nigdy nic. Tak naprawdę wszystko, co wypłynęło z jego ust i było czymś miłym Cassiopea zawsze mnożyła razy dziesięć, ponieważ było to rzadkim zjawiskiem - Jeśli już miałabym wystąpić na łamach jakiegoś szmatławca, to tylko w przypadku gdy byłabym kimś wielkim i chcieliby poświęcić mi jakiś artykuł. Choć nie wiem, czy z ludźmi o złych intencjach przeprowadzają wywiady
- Jeśli ja byłabym niezadowolona ze swojego imienia, to bym je zmieniła - Stwierdziła, wzruszając ramionami i poklepując go dłonią po udzie. Czy on naprawdę oczekiwał, że jeśli będzie powtarzał wszystkim żeby nie nazywali go Evan to ktokolwiek przestanie? Takie poczynania zwykle mają odwrotny skutek do zamierzonego, jednak ślizgonka nie zamierzała mu tego mówić gdyż niesamowicie mocno bawiło ją, jak Rosier się wścieka. Poważny mężczyzna irytujący się z powodu takiej drobnostki, to trzeba było zobaczyć - Pewnie się nigdy nie zagłębiałeś w ten temat, ale wystarczy iść do Ministerstwa i problem z głowy - Puściła mu oczko, następnie podparła się dłońmi o grunt przed sobą i wstała, otrzepując szatę z trawy i innych zanieczyszczeń. Być może należało to do jakichś zaburzeń, miała ona bowiem od zawsze duży problem z usiedzeniem w jednym miejscu przez dłuższy czas. Była z siebie ogromnie dumna za każdym razem, jak udało się jej przesiedzieć choć jedną lekcję bez wiercenia się na krześle lub bez odbycia pielgrzymki do toalety.
- Owszem, nadawałabym się na modelkę jednak mierzę trochę wyżej - Nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo jego komplement trafił do niej, obróciła się więc bokiem do niego i uniosła twarz wpatrując się w księżyc, jakby nigdy nic. Tak naprawdę wszystko, co wypłynęło z jego ust i było czymś miłym Cassiopea zawsze mnożyła razy dziesięć, ponieważ było to rzadkim zjawiskiem - Jeśli już miałabym wystąpić na łamach jakiegoś szmatławca, to tylko w przypadku gdy byłabym kimś wielkim i chcieliby poświęcić mi jakiś artykuł. Choć nie wiem, czy z ludźmi o złych intencjach przeprowadzają wywiady
- Evan Rosier
Re: Obrzeża
Sro Wrz 21, 2016 3:52 pm
- Już się oto nie martw, Cassiopeo. - Chyba był jedną z nielicznych osób, która nigdy nie powiedziała do kogoś w zdrobniałej formie. Nie lubił skrótów i słodkich przezwisk. Albo imię, albo nazwisko (jak w jego przypadku). Oczywiście był od tego wyjątek, bowiem nie znał prawdziwego imienia Czarnego Pana. Nie chciał nawet poznawać. Nie ze strachu, lecz z wierności, którą ślubował Mistrzowi.
- Jak opuszczę Hogwart, to nikt nie ośmieli się mówić mi po imieniu - powiedział spokojnie. Nie było w tym nuty mroku, zapowiedzi czegoś strasznego. To nie horror, aby próbował zbudować napięcie. Zresztą żadne z nich nie odczułoby strachu, bowiem nie oni mieli się bać. Evan Rosier planował być postrachem dla kogoś innego niż dla panienki Bulstrode. Już z doświadczenia niewiele osób miało odwagę zwracać się do niego po imieniu. W dorosłym chłopaku wciąż tlił się ogień zadufanego w sobie nastolatka, rozpieszczonego jedynaka - ogólnie rzecz biorąc - gówniarza, który nie jednego starego czarodzieja wytrąciłby z równowagi.
- Prawidłowo - przytaknął. Kiwał głową, słuchając jej wypowiedzi. Prawie ze wszystkim się zgadzał. Jednak sława na stronie gazety go nie pociągała. Wolał tą namacalną. Chociaż w jakiś sposób ludzie musieli zobaczyć jego twarz, a o swój wygląd na zdjęciu w ogóle się nie martwił. W końcu był niezwykle fotogeniczny. Mógłby mieć własny fanclub z trzpiotkami, które poświęciłyby swoje życie w służbie Rosiera. I Czarnego Pana, oczywiście. Cała chmara idiotek w pierwszym szeregu, które poświęciłby bez mrugnięcia okiem.
- Złe intencje? Jakie możesz mieć ZŁE INTENCJE? - mówił przeciągając głoski. - Wielcy ludzie zawsze dbają o dobro innych. My zadbamy o dobro czystości krwi czarodziejów, a to jest najwyższe dobro. Wszyscy idioci w koło są źli. Chcą do naszego świata wprowadzać mugoli, a ci barbarzyńcy nawet nie wiedzą jak trzymać różdżkę, nie potrafią okazać szacunku osobom wyższym w hierarchii. Te bezmózgi są na poziomie rozwoju gumochłonów i tak powinni być traktowani. Dla mojej rodziny jest upokarzające, że codziennie mijam się z takimi na korytarzu. Ludzie, którzy pozwolili im być na równi z NAMI są źli. Nie zapominaj o tym - mówił wyniośle w bardzo ożywiony sposób. W tym temacie znajdował w sobie energię przemawiania. Zwykle był lakoniczny oraz obojętny na problem braku soku dyniowego lub trudne zadanie domowe z eliksirów. Tak jak teraz mówił pasjonat lub szaleniec.
- Jak opuszczę Hogwart, to nikt nie ośmieli się mówić mi po imieniu - powiedział spokojnie. Nie było w tym nuty mroku, zapowiedzi czegoś strasznego. To nie horror, aby próbował zbudować napięcie. Zresztą żadne z nich nie odczułoby strachu, bowiem nie oni mieli się bać. Evan Rosier planował być postrachem dla kogoś innego niż dla panienki Bulstrode. Już z doświadczenia niewiele osób miało odwagę zwracać się do niego po imieniu. W dorosłym chłopaku wciąż tlił się ogień zadufanego w sobie nastolatka, rozpieszczonego jedynaka - ogólnie rzecz biorąc - gówniarza, który nie jednego starego czarodzieja wytrąciłby z równowagi.
- Prawidłowo - przytaknął. Kiwał głową, słuchając jej wypowiedzi. Prawie ze wszystkim się zgadzał. Jednak sława na stronie gazety go nie pociągała. Wolał tą namacalną. Chociaż w jakiś sposób ludzie musieli zobaczyć jego twarz, a o swój wygląd na zdjęciu w ogóle się nie martwił. W końcu był niezwykle fotogeniczny. Mógłby mieć własny fanclub z trzpiotkami, które poświęciłyby swoje życie w służbie Rosiera. I Czarnego Pana, oczywiście. Cała chmara idiotek w pierwszym szeregu, które poświęciłby bez mrugnięcia okiem.
- Złe intencje? Jakie możesz mieć ZŁE INTENCJE? - mówił przeciągając głoski. - Wielcy ludzie zawsze dbają o dobro innych. My zadbamy o dobro czystości krwi czarodziejów, a to jest najwyższe dobro. Wszyscy idioci w koło są źli. Chcą do naszego świata wprowadzać mugoli, a ci barbarzyńcy nawet nie wiedzą jak trzymać różdżkę, nie potrafią okazać szacunku osobom wyższym w hierarchii. Te bezmózgi są na poziomie rozwoju gumochłonów i tak powinni być traktowani. Dla mojej rodziny jest upokarzające, że codziennie mijam się z takimi na korytarzu. Ludzie, którzy pozwolili im być na równi z NAMI są źli. Nie zapominaj o tym - mówił wyniośle w bardzo ożywiony sposób. W tym temacie znajdował w sobie energię przemawiania. Zwykle był lakoniczny oraz obojętny na problem braku soku dyniowego lub trudne zadanie domowe z eliksirów. Tak jak teraz mówił pasjonat lub szaleniec.
- Cassiopea Bulstrode
Re: Obrzeża
Sro Wrz 21, 2016 5:50 pm
Mogła ugryźć się za język nim powiedziała ostatnie zdanie, reakcja Rosiera była przecież do przewidzenia. On nie widział niczego innego oprócz Czarnego Pana, był zaślepiony wizją bycia jego wiernym służącym i chyba wyobrażał sobie, że w najbliższym czasie wszystkie szlamy zostaną unicestwione. Jednakże wojna pomiędzy śmierciożercami a aurorami trwała już ponad dziesięć lat i nic nie zwiastowało jej zakończenia. Dziewczyna była realistką i nie patrzyła na świat przez pryzmat swoich wyobrażeń i tego, jak chciałaby żeby wyglądał. Widziała, że sytuacja nie jest najlepsza i mimo, że była dumna ze swojego brata, który dołączył do śmierciożerców to strasznie się o niego bała. Każdego dnia ktoś ginął. Gdy cotygodniowa dostawa poczty się opóźniała Cassiopea trzęsła się ze strachu, że do niej nie napisał. Nie miałaby wtedy dla kogo żyć.
- Nie unoś się tak - Spuściła głowę i spojrzała mu prosto w oczy - Myślisz, że zapomniałam? Że jest mi obojętne to, że muszę siedzieć w jednym pomieszczeniu ze szlamami? Po prostu tracę nadzieję na to, że ta sytuacja się zmieni, to trwa już tak długo - Czuła się tak bardzo bezradna. Wolałaby przyjść na świat w czasach, w których czarodzieje byliby oddzieleni od mugoli i nie spółkowali z nimi, w których nie wiedzieliby nawet o istnieniu czegoś takiego jak magia. Może z biegiem lat doceni, że urodziła się teraz i otrzymała ogromną szansę na przyczynienie się do lepszej przyszłości dla swoich potomków. Jednak w tym momencie pomimo tego, że była dojrzała jak na swój wiek to była jeszcze tak naprawdę dzieckiem, które dopiero co wkraczało w dorosłe życie.
- Nie unoś się tak - Spuściła głowę i spojrzała mu prosto w oczy - Myślisz, że zapomniałam? Że jest mi obojętne to, że muszę siedzieć w jednym pomieszczeniu ze szlamami? Po prostu tracę nadzieję na to, że ta sytuacja się zmieni, to trwa już tak długo - Czuła się tak bardzo bezradna. Wolałaby przyjść na świat w czasach, w których czarodzieje byliby oddzieleni od mugoli i nie spółkowali z nimi, w których nie wiedzieliby nawet o istnieniu czegoś takiego jak magia. Może z biegiem lat doceni, że urodziła się teraz i otrzymała ogromną szansę na przyczynienie się do lepszej przyszłości dla swoich potomków. Jednak w tym momencie pomimo tego, że była dojrzała jak na swój wiek to była jeszcze tak naprawdę dzieckiem, które dopiero co wkraczało w dorosłe życie.
- Evan Rosier
Re: Obrzeża
Czw Wrz 22, 2016 4:54 pm
Podejrzliwie zerkał na dziewczynę, ponieważ nie usłyszał tego, czego chciał. Domyślał się, że jest zmęczona i pozbawiona ducha walki. Wszystko, co ją zniechęcało, jego pobudzało do działania. Znacząca różnica między tą dwójką. Nie tracił nadziei, a czuł się zmobilizowany do działania. Skoro innym się nie udało, to byli za słabi. Do tego trudno było z chłopakiem porozmawiać o lżejszych tematach. Nie lubił rozmawiać o jakichś błahostkach, a usta mu się nie zamykały, gdy chodziło o jedyną słuszną ideę. Ta jednak męczyła już towarzystwo, które chciało coś mieć z nastoletniego życia. Trochę radości w mrocznych czasach... Ślizgon już nie wiedział, czym jest szczęście. Możliwe, że nigdy tego nie czuł. Wiecznie był rozgoryczony swoimi rodzicami, znajomymi, a nawet nauczycielami w średniowiecznym zamku. Chciał to za pstryknięciem różdżki całkowicie zmienić. Wywróciłby ten świat do góry nogami - może to przyniosłoby mu szczęście. Tylko, czy mroczne dusze w ogóle mogą być jak promyk słońca? Wróć, on chciał wszystkich unieszczęśliwić. Taka rozkosz widzieć przerażone twarze...
- Ja pierdolę, dosyć tego tematu, bo tylko się pogrążasz - burknął po jakimś czasie. Podniósł kolejny kamyk i mocno cisnął nim w najbliższe drzewo. Ten odbił się i uderzył dziewczynę w nogę. Rosier na początku nie zauważył tego, a później nie było po nim widać, aby się tym w ogóle przejął, jedynie mruknął coś pod nosem.
- Ja pierdolę, dosyć tego tematu, bo tylko się pogrążasz - burknął po jakimś czasie. Podniósł kolejny kamyk i mocno cisnął nim w najbliższe drzewo. Ten odbił się i uderzył dziewczynę w nogę. Rosier na początku nie zauważył tego, a później nie było po nim widać, aby się tym w ogóle przejął, jedynie mruknął coś pod nosem.
- Cassiopea Bulstrode
Re: Obrzeża
Czw Wrz 22, 2016 7:32 pm
Nieraz już była w sytuacji gdy obiecywała sobie, że więcej nie będzie z nim rozmawiać. Za każdym razem dochodziło do sytuacji, kiedy zaczynał rozmowę o swoich pieprzonych ideach i zawsze kończyło się to tak samo. Jednak gdy przychodziło co do czego nigdy nie mogła pójść dalej i nie reagować na jego obecność, ponieważ była zdecydowanie zbyt kulturalna aby dopuścić do takiego zachowania ze swojej strony. I nienawidziła się za to, że nie potrafiła się postawić takiemu dupkowi skoro wszystkie szlamy zgniatała małym palcem. Nie chodziło tu tylko o to, że oboje byli na podobnym poziomie pod względem pochodzenia. Matka wychowała ją, aby traktować wszystkich podobnych sobie z szacunkiem i nigdy nie wdawać się z nimi w kłótnie, bo nie warto robić sobie wrogów wśród przyjaciół. Miała już dawno ochotę mu powiedzieć co o nim myśli jednak wolała zatrzymać to dla siebie, po co tracić nerwy na kogoś po kim to i tak spłynie.
- Chyba za mocno się wczuwasz, Evan - Wycedziła przez zęby wyraźnie przeciągając wypowiadanie jego imienia i obróciła się na pięcie, nawet nie komentując uderzenia które rykoszetem jej wymierzył i odeszła w stronę zamku.
- Chyba za mocno się wczuwasz, Evan - Wycedziła przez zęby wyraźnie przeciągając wypowiadanie jego imienia i obróciła się na pięcie, nawet nie komentując uderzenia które rykoszetem jej wymierzył i odeszła w stronę zamku.
- Evan Rosier
Re: Obrzeża
Czw Wrz 22, 2016 10:29 pm
Nie często myślał o innych ludziach ze swojego otoczenia. Raczej dzielił ich na proste kategorie, ponieważ nie widział sensu w rozdrabnianiu się i rozważaniu o osobie A i osobie Be. Lubił, nienawidził, wszystko mu jedno - i to tyle. Jednak do młodszej Ślizgonki miał mieszane uczucia. Z jednej strony widział jej potencjał, a z drugiej jak próbuje odciąć się od tego, co słuszne. Była w grupie ludzi, którzy chcieli żyć chwilą i nie martwić się o swój własny zadek. Czasy pokoju dawno już nie zawitały do świata czarodziei, a zaakceptowanie tego faktu było najlepszą z możliwych opcji.
Dobrze wiedział, że przesadza ze swoją fascynacją. Jednak nie potrafił tego kontrolować, niczym szaleniec nie panował nad swoimi napadami szału. Zżerało go od środka, więc mówił. Zwykle mało, lecz zdarzały się chwile wyniosłe. Aż wszyscy wkoło mieli go dosyć i Rosier spędzał czas samotnie. Zresztą nie przeszkadzało mu to, iż ponownie został sam na obrzeżach Zakazanego Lasu.
- Nie zrobiłem tego specjalnie! - rzucił głośno do dziewczyny już w pełni władz umysłowych, myśląc, że Cassiopea obraziła się za rzucony kamyk, który ją uderzył. Chociaż brew mu drgnęła, gdy podkreśliła jego imię, to nawet nie miał ochoty na to reagować. Po siedmiu latach powinien się przyzwyczaić, że dla innych uczniów był po prostu Evanem. I nikim szczególnie innym.
Mógł spokojnie zostać na swoim miejscu, lecz zamiast tego również się podniósł i ruszył wolno wąską ścieżką do zamku, obserwując przed sobą Ślizgonkę. Nie odezwał się do niej ani słowem, trzymał ręce w kieszeniach i od niechcenia wrócił do dormitorium, stale nie zrównując się z dziewczyną, a depcząc jej po piętach.
z/t
Dobrze wiedział, że przesadza ze swoją fascynacją. Jednak nie potrafił tego kontrolować, niczym szaleniec nie panował nad swoimi napadami szału. Zżerało go od środka, więc mówił. Zwykle mało, lecz zdarzały się chwile wyniosłe. Aż wszyscy wkoło mieli go dosyć i Rosier spędzał czas samotnie. Zresztą nie przeszkadzało mu to, iż ponownie został sam na obrzeżach Zakazanego Lasu.
- Nie zrobiłem tego specjalnie! - rzucił głośno do dziewczyny już w pełni władz umysłowych, myśląc, że Cassiopea obraziła się za rzucony kamyk, który ją uderzył. Chociaż brew mu drgnęła, gdy podkreśliła jego imię, to nawet nie miał ochoty na to reagować. Po siedmiu latach powinien się przyzwyczaić, że dla innych uczniów był po prostu Evanem. I nikim szczególnie innym.
Mógł spokojnie zostać na swoim miejscu, lecz zamiast tego również się podniósł i ruszył wolno wąską ścieżką do zamku, obserwując przed sobą Ślizgonkę. Nie odezwał się do niej ani słowem, trzymał ręce w kieszeniach i od niechcenia wrócił do dormitorium, stale nie zrównując się z dziewczyną, a depcząc jej po piętach.
z/t
- Tomas Duncan
Re: Obrzeża
Czw Paź 27, 2016 3:22 pm
Co jakiś czas zerkał kontrolnie na umorusaną błotem dziewczynę, która zdążyła już zrównać się z nim krokiem. Chociaż groziłoby to kompletnym ubrudzeniem siebie i swojego ubrania, czuł ogromną potrzebę by ponieść za nią te nieszczęsne badyle. Pam jednak sprawiała wrażenie bardzo upartej i konsekwentnej w niesieniu tych elementów budulcowych. Ledwie widocznie wzruszył więc ramionami i wsunął dłonie w kieszenie spodni. Uważnie rozglądał się na boki, próbując wypatrzyć coś co mogłoby przydać się przy konstruowaniu szałasu, nie ujrzał jednak nic szczególnie interesującego. Po minie gryfonki wywnioskował, że ona również nie dojrzała niczego, co mogłoby się im przydać.
Dość szybko dotarli na granice Zakazanego Lasu. Tom doskonale zdawał sobie sprawę z zagrożeń jakie niosło za sobą wchodzenie w głąb zarośniętego terenu, ale skoro nie zamierzali tak naprawdę wchodzić "do środka", nie mieli się raczej czym przejmować. Przestąpił kilka większych, porozrzucanych gałęzi i przystanął na obrzeżach lasu, w miejscu, gdzie już zaczynały wyrastać wysokie drzewa, ale gdzie wciąż pozostawali we względnie bezpiecznym miejscu. Rzucił torbę na omszały pieniek, zachowując przy tym minimalne środki ostrożności - na tyle, by książki nie wyleciały na ziemię - i jął rozglądać się za czymś co mogłoby spełnić rolę stelaża.
-Co powiesz na to? - Spytał, podnosząc z ziemi nieco wilgotne, wciąż jednak nie spróchniałe gałęzie, które dosłownie przed chwilą przestępowali. Badyle były mniej więcej jego wysokości, a gdy tak trzymał je po dwóch stronach swego ciała, wyglądał jak strażnik jakiejś leśnej bramy. Nie myślał w ogóle o tym, jak komicznie mogłoby to wyglądać dla kogoś z zewnątrz, gdyby teraz na nich trafił. Stali na granicy lasu, Pam z ubłoconymi patykami w garści, a on z gałęziami trzymanymi w dłoniach. Trochę jak jacyś koczownicy z książki fantasy, muszący zrobić wszystko by przetrwać.
Dość szybko dotarli na granice Zakazanego Lasu. Tom doskonale zdawał sobie sprawę z zagrożeń jakie niosło za sobą wchodzenie w głąb zarośniętego terenu, ale skoro nie zamierzali tak naprawdę wchodzić "do środka", nie mieli się raczej czym przejmować. Przestąpił kilka większych, porozrzucanych gałęzi i przystanął na obrzeżach lasu, w miejscu, gdzie już zaczynały wyrastać wysokie drzewa, ale gdzie wciąż pozostawali we względnie bezpiecznym miejscu. Rzucił torbę na omszały pieniek, zachowując przy tym minimalne środki ostrożności - na tyle, by książki nie wyleciały na ziemię - i jął rozglądać się za czymś co mogłoby spełnić rolę stelaża.
-Co powiesz na to? - Spytał, podnosząc z ziemi nieco wilgotne, wciąż jednak nie spróchniałe gałęzie, które dosłownie przed chwilą przestępowali. Badyle były mniej więcej jego wysokości, a gdy tak trzymał je po dwóch stronach swego ciała, wyglądał jak strażnik jakiejś leśnej bramy. Nie myślał w ogóle o tym, jak komicznie mogłoby to wyglądać dla kogoś z zewnątrz, gdyby teraz na nich trafił. Stali na granicy lasu, Pam z ubłoconymi patykami w garści, a on z gałęziami trzymanymi w dłoniach. Trochę jak jacyś koczownicy z książki fantasy, muszący zrobić wszystko by przetrwać.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach