- Zordon Reid
Re: Stary Dąb
Pon Paź 20, 2014 8:48 pm
Szok jaki w tej chwili wymalował się na twarzy Zordona naprawdę turdno opisać słowami, więc pozwolicie tej komplikacji gifów zobrazować pełnię emocji. Wystarczy kliknąć, na którekolwiek słowo poprzedzającego zdania. Bo Zordon naprawdę poczuł się oburzony i emocjonalnie dotknięty reakcją z jaką się spotkał pod tym starym dębem, który na pewno widział nie jedno, ale takiego braku serca chyba jeszcze nigdy! (Hehehe, Zorduś chyba naprawdę nie znał C, co nie?). Jak można byo tak niemiło potraktować Reida, kiedy ten tylko chciał odnaleźć z dobroci serca właściciela tej oto cebuli? No smutek, smuteczek.
- Ojejojeojeje! SZ! Szzz! - spróbował ją uciszyć wystawiając wskazujący palec i zbliżając niebezpiecznie do jej ust. (Chyba naprawdę chciał w niedalekiej przyszłości zostać kaleką). - Czemu to tak od razu krzyczeć? Ja tylko szukam właściciela cebuli, pytając grzecznie wszystkich napotkanych istot żywych. Jeżeli chcesz winić kogokolwiek za zawracanie ci głowy, wiń siebie za bycie istotą żywą. Gdybyś nią nie była, nie zadawałbym ci pytania. Czy widzisz, że zadaję pytanie dębowi? - Zordi pokołatał z entuzjazmem swoją głową, jakby przed chwila odkrył Amerykę. Choć po chwili zastanowienia, musiał przyznać, że dąb na pewno znałby właściciela cebuli, zapuściłby korzenie, posłuchał ptaszków i by znał. Szkoda, że nie potrafił mówić. - Hm, a co ty robisz tak późno na błoniach? - zapytał nagle zaciekawiony tym dymkiem wyczuwalnym w powietrzu. Oj, Zord lubił dymki, dymeczki, dymoczeczunie, dymooturomeny. Czasem nawet bardziej niż cebule. Ale tylko czasem.
Zordon przytulił do siebie cebule, głaszcząc jej włochaty czubeczek, jak jakiegoś żyjątka. Bo był naprawdę milutki w dotyku nawet przez rękawice, przez które nic nie czuć.
- Ojejojeojeje! SZ! Szzz! - spróbował ją uciszyć wystawiając wskazujący palec i zbliżając niebezpiecznie do jej ust. (Chyba naprawdę chciał w niedalekiej przyszłości zostać kaleką). - Czemu to tak od razu krzyczeć? Ja tylko szukam właściciela cebuli, pytając grzecznie wszystkich napotkanych istot żywych. Jeżeli chcesz winić kogokolwiek za zawracanie ci głowy, wiń siebie za bycie istotą żywą. Gdybyś nią nie była, nie zadawałbym ci pytania. Czy widzisz, że zadaję pytanie dębowi? - Zordi pokołatał z entuzjazmem swoją głową, jakby przed chwila odkrył Amerykę. Choć po chwili zastanowienia, musiał przyznać, że dąb na pewno znałby właściciela cebuli, zapuściłby korzenie, posłuchał ptaszków i by znał. Szkoda, że nie potrafił mówić. - Hm, a co ty robisz tak późno na błoniach? - zapytał nagle zaciekawiony tym dymkiem wyczuwalnym w powietrzu. Oj, Zord lubił dymki, dymeczki, dymoczeczunie, dymooturomeny. Czasem nawet bardziej niż cebule. Ale tylko czasem.
Zordon przytulił do siebie cebule, głaszcząc jej włochaty czubeczek, jak jakiegoś żyjątka. Bo był naprawdę milutki w dotyku nawet przez rękawice, przez które nic nie czuć.
- Caroline Rockers
Re: Stary Dąb
Pon Paź 20, 2014 9:49 pm
Brak serca? To było dość typowe dla tej Ślizgonki, aż dziw bierze, że jednak o tym nie wiesz, mój drogi Zordonie. Nikt zbytnio się tym specjalnie nie przejmował, zwłaszcza, że Rockers była z tego znana w zamku. Nie mieć żadnej litości dla nikogo. I choć zdarzały się przypadki, kiedy miewała ludzkie odruchy, tak jak wtedy, gdy uratowała Ryan przed śmiercią, to doprawdy było to tak rzadkie, że wręcz trudno było potem w coś takiego uwierzyć. Trzymała się pewnych schematów, w które tak doskonale się wbiła. Była samotniczką, demoniczną duszą, niezdolną do głębszych i cieplejszych uczuć. Chodziło przede wszystkim o karmienie potwora, który tkwił wewnątrz w niej. Ohydny z jadowitym językiem, którym muskał jej kamienne serce. Tę resztkę, która jeszcze się ostała. I wiesz, to nie tak, że była zła dla reguły, ona zwyczajnie obrała tę bardziej skomplikowaną ścieżkę, która prowadziła ją do zniszczenia. I tylko w rozpaczliwym blasku obcych oczu czuła ukojenie i coś na kształt...wybawienia.
C. przyglądała się Zordonowi, jakby był jakimś dziwacznym stworzeniem, które dopiero co, zostało uwolnione z klatki i teraz próbowało zrozumieć, jak skonstruowany jest ten świat.
Kiedy chłopak zaczął się do niej zbliżać, początkowo otworzyła szeroko oczy. Po chwili jednak niebezpiecznie się zwęziły, a Ślizgonka obnażyła ostrzegawczo zęby. Odepchnęła jego palec i mocniej się zaciągnęła papierosem, próbując nie reagować na to wszystko wybuchem.
- Dla Ciebie byłoby lepiej, gdybyś jednak zaczął zadawać pytania drzewom, a nie mi! I niech Cię to nie interesuje. Najlepiej idź stąd, albo zamilcz, bo jeszcze ściągniesz tutaj tego starego charłaka, albo jakiegoś nauczyciela - syknęła zirytowana, biorąc ostatniego bucha Smoczego Języka i gasząc go w śniegu, by po chwili móc przyłożyć do ust kolejnego i odpalić za pomocą różdżki. Jako że magiczne papierosy były dość specyficzne, przy pierwszym zaciągnięciu się, Rockers dmuchnęła ogniem na chłopaka, który znajdował się blisko niej. Spojrzała gdzieś w bok, sprawdzając, czy przypadkiem nikt ich nie usłyszał. Jeszcze tego by brakowało, żeby rzeczywiście się ktoś tu pojawił i zaczął prawić jakieś morały. Wypuściła cicho powietrze z ust i odgarnęła ciemne kosmyki z czoła, rozkoszując się chwilową ciszą; w końcu przecież Zordon się odezwie ponownie.
C. przyglądała się Zordonowi, jakby był jakimś dziwacznym stworzeniem, które dopiero co, zostało uwolnione z klatki i teraz próbowało zrozumieć, jak skonstruowany jest ten świat.
Kiedy chłopak zaczął się do niej zbliżać, początkowo otworzyła szeroko oczy. Po chwili jednak niebezpiecznie się zwęziły, a Ślizgonka obnażyła ostrzegawczo zęby. Odepchnęła jego palec i mocniej się zaciągnęła papierosem, próbując nie reagować na to wszystko wybuchem.
- Dla Ciebie byłoby lepiej, gdybyś jednak zaczął zadawać pytania drzewom, a nie mi! I niech Cię to nie interesuje. Najlepiej idź stąd, albo zamilcz, bo jeszcze ściągniesz tutaj tego starego charłaka, albo jakiegoś nauczyciela - syknęła zirytowana, biorąc ostatniego bucha Smoczego Języka i gasząc go w śniegu, by po chwili móc przyłożyć do ust kolejnego i odpalić za pomocą różdżki. Jako że magiczne papierosy były dość specyficzne, przy pierwszym zaciągnięciu się, Rockers dmuchnęła ogniem na chłopaka, który znajdował się blisko niej. Spojrzała gdzieś w bok, sprawdzając, czy przypadkiem nikt ich nie usłyszał. Jeszcze tego by brakowało, żeby rzeczywiście się ktoś tu pojawił i zaczął prawić jakieś morały. Wypuściła cicho powietrze z ust i odgarnęła ciemne kosmyki z czoła, rozkoszując się chwilową ciszą; w końcu przecież Zordon się odezwie ponownie.
- Zordon Reid
Re: Stary Dąb
Wto Paź 21, 2014 6:26 pm
Uhuhu, a więc Rockets miała w sobie potwora, którego lubiła karmić. Cóż, brzmiało to jak jakiś nowotwór, na dodatek taki palący, ale nie czepiajmy się tu już szczegółów, bo przecież Zordon też nie jest święty. Może i urwał się z choinki oraz wyglądał na takiego co używa linijki do mierzenia włosów z nosa albo pióra do smarowania masła na bułce, ale i półgłupki bywają niegrzeczne. Choć pewnie Ślizgonka nie określiłaby niegrzecznym zachowaniem porwanie pięciu skrzatów z kuchni w celu inscenizacji osiemdziesiątej siódmej bitwy goblinów, gdzie skrzaty robiłyby za armaty, a sam Zordon za całą resztę (czytaj gobliny, smoki oraz nieliczne namioty opatrunkowe). W każdym razie Zordon sam siebie uważał za dosyć niegrzecznego. A nawet złego. Takiego, który byłby w stanie poddać pod swe tyrancze władanie tak... ze trzy miejskie ulice. Ech, fajnie byłoby mieć tak w swoim posiadaniu własne prywatne ulice, a jeszcze lepsza byłaby prywatna plaża! No, ale póki co musiał wystarczyć ten prawie opustoszały dąb. Zord kiedyś myślał czy by nie zrobić na nim jakiejś bazy, ale niestety kiedy tylko przystąpił do budowy przyłapał go Dumbledore i tak się w to wciągnął, że już Zordon sam nie miał żadnej zabawy i zwyczajnie odpuścił. Co za dziad..ek. Właściwie ciekawe co się stało z tym domkiem, bo jakoś ani go widu ani słychu.
- Czyli mogę tu zostać z tobą, byle bym milczał! - ucieszył się z jedynie sobie wiadomych powodów. - Chyba zaczynasz mnie lubić - dodał jeszcze, jednak wyjawiając swoje powody. Biedaczek znów sobie coś ubzdurał i teraz będzie mu to trudno wybić z głowy. Chyba dziś to już nawet przekroczył swój limit bzdurności. Najpierw cebula, a teraz przyjaźń ze Ślizgonką! Brakuje tylko jeszcze żeby...
A nie, własnie zaczął to robić.
Reid widząc palącą Ślizgonkę doszedł do wniosku, że na sto procent znajduje się właśnie w strefie dla palących, a co za tym idących - w miejscu gdzie raczej mało kto go przyłapie. Zord ufał sprytowi Slytherina, ufał caaaałym sobą. Dlatego wyją z szaliczkowej kieszonki (bo miał kieszonkowy szaliczek) małe pudełeczko, gdzie miał swoje ulubione zabaweczki i listeczki. A potem usiadł sobie i zaczął się nimi bawić. Nie odpuści przecież palenia. A może jak się najara to łatwiej mu będzie znaleźć zjadacza-cebulacza!
- Czyli mogę tu zostać z tobą, byle bym milczał! - ucieszył się z jedynie sobie wiadomych powodów. - Chyba zaczynasz mnie lubić - dodał jeszcze, jednak wyjawiając swoje powody. Biedaczek znów sobie coś ubzdurał i teraz będzie mu to trudno wybić z głowy. Chyba dziś to już nawet przekroczył swój limit bzdurności. Najpierw cebula, a teraz przyjaźń ze Ślizgonką! Brakuje tylko jeszcze żeby...
A nie, własnie zaczął to robić.
Reid widząc palącą Ślizgonkę doszedł do wniosku, że na sto procent znajduje się właśnie w strefie dla palących, a co za tym idących - w miejscu gdzie raczej mało kto go przyłapie. Zord ufał sprytowi Slytherina, ufał caaaałym sobą. Dlatego wyją z szaliczkowej kieszonki (bo miał kieszonkowy szaliczek) małe pudełeczko, gdzie miał swoje ulubione zabaweczki i listeczki. A potem usiadł sobie i zaczął się nimi bawić. Nie odpuści przecież palenia. A może jak się najara to łatwiej mu będzie znaleźć zjadacza-cebulacza!
- Caroline Rockers
Re: Stary Dąb
Wto Paź 21, 2014 9:32 pm
Bolał ją każdy moment, kiedy musiała grać przed matką, kiedy odzywały w niej się te rzeczy, które zostały jej siłą wpojone do mózgu. Nie mogła nic na to poradzić, nie mogła się temu przeciwstawić, bo po prostu tak już w życiu było, że nie zawsze możemy na coś wpłynąć. I choć migotały jej przed oczami stare, jak poniszczone, zaznaczone czasem strony, wspomnienia to absolutnie nie mogła się ich pozbyć. Bo one były tam w środku od zawsze i nie zamierzały nigdzie odchodzić. I może to nawet i lepiej? Przynajmniej do reszty nie zwariowała. Nie było to teraz wskazane. Szaleństwo zakłócało logiczną kalkulację, zakłócało wszelkie chwyty psychologiczne do których często się odwoływała czarnowłosa, chcąc pomalutku wykręcić, jak szmatę psychikę swojej ofiary.
Głupiutki Zordonie! Twoje myśli...Twoje myśli nadal były niewinne! Nadal nie zmącone tym chaosem zła. Żadne paskudne macki nie oplotły Cię, pozbawiając siły dobrego charakteru. Dla mnie było już za późno. I gdybym to Ja była w takim sposób niegrzeczna, jak Ty to byłoby cholernie dobrze!
Ale dzieli Nas granica. Granica dość znacząca, której żadne z Nas nie przekroczy.
Na jego słowa jedynie prychnęła, postanawiając nic nie mówić, by jeszcze bardziej go nie zachęcać do jakichkolwiek działań. Miała wrażenie, że gdzieś go już widziała. Z taką inteligencją nie przydzieliłaby go Tiara do Ravenclawu, to pewne, więc pozostawał Gryffindor i Hufflepuff. Nie była jednak pewna do którego z nich należy i szczerze powiedziawszy niewiele ją to obchodziło. Zaciągnęła się papierosem, patrząc w tym razem niebo i obserwując leniwe ruchy jakieś szarawej chmurki. Jej "towarzysz" jednak postanowił zacząć hałasować niewerbalnie, na co Ślizgonka zareagowała ostrzegawczym sykiem i spojrzała w jego stronę ze zdziwieniem, obserwując poczynania Puchona.
- Co Ty kombinujesz? W zielarza się jakiegoś bawisz?
Głupiutki Zordonie! Twoje myśli...Twoje myśli nadal były niewinne! Nadal nie zmącone tym chaosem zła. Żadne paskudne macki nie oplotły Cię, pozbawiając siły dobrego charakteru. Dla mnie było już za późno. I gdybym to Ja była w takim sposób niegrzeczna, jak Ty to byłoby cholernie dobrze!
Ale dzieli Nas granica. Granica dość znacząca, której żadne z Nas nie przekroczy.
Na jego słowa jedynie prychnęła, postanawiając nic nie mówić, by jeszcze bardziej go nie zachęcać do jakichkolwiek działań. Miała wrażenie, że gdzieś go już widziała. Z taką inteligencją nie przydzieliłaby go Tiara do Ravenclawu, to pewne, więc pozostawał Gryffindor i Hufflepuff. Nie była jednak pewna do którego z nich należy i szczerze powiedziawszy niewiele ją to obchodziło. Zaciągnęła się papierosem, patrząc w tym razem niebo i obserwując leniwe ruchy jakieś szarawej chmurki. Jej "towarzysz" jednak postanowił zacząć hałasować niewerbalnie, na co Ślizgonka zareagowała ostrzegawczym sykiem i spojrzała w jego stronę ze zdziwieniem, obserwując poczynania Puchona.
- Co Ty kombinujesz? W zielarza się jakiegoś bawisz?
- Zordon Reid
Re: Stary Dąb
Wto Paź 21, 2014 11:27 pm
Gdyby Zordon wiedział, tak na serio serio, jak Rockets odczuwa się w stosunku samo-do-się, to by pewnie pomyślał, że kogoś zabiła. Czy C kogoś zabiła? Powiedz, że nie, bo na serio się przestraszę i ucieknę. W zasadzie to zarówno ja, jak i Zordon słyszeliśmy różne plotki, ale raczej o tym, że Rockets URATOWAŁA komuś życie. To raczej takie pozytywne zdarzenie z życia, które powinno napawać energią, dawać kopa optymizmu i tak dalej i tak dalej... Także serio, co aż tak strasznego leżało na sercu Ślizgonki, że wycisnęło z niej wszystko co dobre? Zord pewnie chciałby poznać te wszystkie skrywane sekrety i ukryte prawdy, niestety nie był w stanie o nie zapytać, bo się biedaczek nie domyślał. Żył we własnym kolorowym bezproblemowym świecie, wśród tęczy i brokatu, także psychologiczne gierki rzeczywiście nie zrobiłyby na nim wrażenia. CHOCIAŻ. Zawsze warto spróbować. Nie żeby ktokolwiek namawiał do dręczenia psychicznego Reida, ale mogło by być ciekawie. I zabawnie.
Właściwie, gdyby Caroline sprawiło przyjemność dręczenie to by się Zord poświęcił, a co! Tylko trzeba go uświadomić.
- I kto tu teraz gada - zaśmiał się po cichu i wystawił do niej język, który następnie wykorzystał do polizania cienkiego białego papierka.
Może i Zord kiedyś rozważał zostanie zielarzem, skoro już padło to pytanie to odpowiem. Otworzenie takiego magicznego sklepu z dopalaczami! Przecież to jest wizja warta miliony galeonów! No niestety, Zordonowi na pieniążkach nie zależało i jak sobie tylko pomyślał, że musiałby prowadzić jakąkolwiek biurokrację to od razu odechciewało mu się interesów. Chociaż czarny rynek kusił, och kusił.
I wcale nie było tak, że zachowywał się głośno. Nucenie pod nosem nie jest głośne. Jeśli nie wierzycie zawsze mógłby wyciągnąć ukelele. Znaczy mógłby normalnego dnia, ale nie dziś, bo dziś go nie miał. Na początku poszukiwań cebularza nie widział sensu w zabieraniu instrumentu ze sobą, ale w połowie dopadł go taki kryzys, że zatęsknił i uznał, że pewnie gdyby napisał piosenkę o ugryzionej cebuli, pewnie właściciel znalazł by się w mig. Ciekawe jak taka piosenka mogła by brzmieć? Cebule cebule, ugryzioną mam cebule; cebule cebule, obchodzić się z nią czule; cebule cebule, do snu cię z nią utule; cebule cebule, CZYJĄ CEBULĘ MAM!
Tak, nadal nucił pod nosem.
Właściwie, gdyby Caroline sprawiło przyjemność dręczenie to by się Zord poświęcił, a co! Tylko trzeba go uświadomić.
- I kto tu teraz gada - zaśmiał się po cichu i wystawił do niej język, który następnie wykorzystał do polizania cienkiego białego papierka.
Może i Zord kiedyś rozważał zostanie zielarzem, skoro już padło to pytanie to odpowiem. Otworzenie takiego magicznego sklepu z dopalaczami! Przecież to jest wizja warta miliony galeonów! No niestety, Zordonowi na pieniążkach nie zależało i jak sobie tylko pomyślał, że musiałby prowadzić jakąkolwiek biurokrację to od razu odechciewało mu się interesów. Chociaż czarny rynek kusił, och kusił.
I wcale nie było tak, że zachowywał się głośno. Nucenie pod nosem nie jest głośne. Jeśli nie wierzycie zawsze mógłby wyciągnąć ukelele. Znaczy mógłby normalnego dnia, ale nie dziś, bo dziś go nie miał. Na początku poszukiwań cebularza nie widział sensu w zabieraniu instrumentu ze sobą, ale w połowie dopadł go taki kryzys, że zatęsknił i uznał, że pewnie gdyby napisał piosenkę o ugryzionej cebuli, pewnie właściciel znalazł by się w mig. Ciekawe jak taka piosenka mogła by brzmieć? Cebule cebule, ugryzioną mam cebule; cebule cebule, obchodzić się z nią czule; cebule cebule, do snu cię z nią utule; cebule cebule, CZYJĄ CEBULĘ MAM!
Tak, nadal nucił pod nosem.
- Miriam Rovenley
Re: Stary Dąb
Sro Paź 22, 2014 7:58 am
Dziewczyna, chcąc zaczerpnąć nieco świeżego powietrza, postanowiła wyjść z murów zamku. Skierowała się w stronę Starego Dębu z myślą, że nikogo tam nie zastanie. Lecz się myliła. Zobaczyła parę nastolatków, najprawdopodobniej w tym samym wieku. Trudno było określić, czy była to zwykła wymiana zdań czy dłuższa rozmowa, ale było pewne, że oboje się znają. A ona ich nie. Mimo wszystko nie chciała, by uważano, że ich podsłuchuje, czy coś takiego, więc podeszła bliżej, teraz ukazując się im obojgu.
- Cześć - rzuciła, na chwilę zatrzymując wzrok na Caroline. Później, dla odmiany spojrzała na Zordona. - Nie przeszkadzam? - dodała, lekko się uśmiechając. O dziwo, nie czuła się wcale głupio, że im przerwała. Wszystko jej było jedno, czy ją stąd wygonią, czy zaakceptują jej obecność. W sumie, przecież wcale nie przyszła tu by z nimi rozmawiać. Z początku zakładała, że nie będzie tu nikogo.
- Cześć - rzuciła, na chwilę zatrzymując wzrok na Caroline. Później, dla odmiany spojrzała na Zordona. - Nie przeszkadzam? - dodała, lekko się uśmiechając. O dziwo, nie czuła się wcale głupio, że im przerwała. Wszystko jej było jedno, czy ją stąd wygonią, czy zaakceptują jej obecność. W sumie, przecież wcale nie przyszła tu by z nimi rozmawiać. Z początku zakładała, że nie będzie tu nikogo.
- Caroline Rockers
Re: Stary Dąb
Sro Paź 22, 2014 6:13 pm
Nie, nie zabiła nikogo. Ale wyglądała i zachowywała się, jakby była do tego zdolna, prawda? Prędzej wszyscy by uwierzyli w to, że w końcu nie wytrzymała i jednak potraktowała kogoś ostatecznym pocałunkiem pani Śmierci, niż kogoś przed tym uratowała. Jednakże to nie było takie łatwe. Oj nie! Bo mimo wszystko nie była gotowa na pokonaniu tej OSTATECZNEJ granicy. Jakby to zrobiła...nie byłoby absolutnie żadnej ucieczki. Coś by w niej pękło. Coś by się skończyło. A to, że myślała o takich rzeczach zdecydowanie za często ostatnimi czasy nie wpływają najlepiej na jej zniszczoną do reszty psychikę, pełną różnych plugawych pasożytów.
Musiała przecież grać do samego końca wedle muzyki, która towarzyszyła jej na każdym kroku. Nie mogła pozwolić sobie na żadną zbędną pomyłkę.
Jednak czy pomyłką było to, że wyciągnęła wtedy tą pomocną dłoń w stronę Gryfonki? Czy to rzeczywiście był błąd?
Wszystko się mieszało i jedynie noc była tutaj najlepszym lekarstwem. Opiekuńczo wyciągnęła po nią swe ramiona by do ucha szeptać słowa otuchy. Czule, niczym matka, której tak kiedyś potrzebowała. Której tak kiedyś pragnęła. PRAWDZIWA matka, bo Ta, która się nią zajmowała nie mogła się z tym równać. Nigdy.
Jakby zareagowała Rockers, gdyby się dowiedziała, że plotki tak szybko rozniosły się po zamku? Wszak to miało zostać tajemnicą. Tajemnicą, której nie miała poznać nawet ta Ryan. A okazuje się, że nic z tego. Nici z udawania, że nic takiego się nie wydarzyło.
Papieros tkwił w jej palcach praktycznie nietknięty. Popiół na końcu robił się coraz większy, a ona zdawała się tego nie zauważać, tkwiąc w jakiś dziwnych myślach. Ach, coraz częściej to robiła, coraz częściej traciła ten kontakt z rzeczywistością!
Kiedy jej uszu dobiegł głos Zordona, Ślizgonka jakby się ocknęła, strzepnęła popiół z papierosa i zaciągnęła się, znów wracając spojrzeniem do chłopaka.
- Nie chcesz, nie mów. Ale jeśli przez te Twoje..."zabawy" wpakujesz mnie w kłopoty, osobiście wetknę Ci to coś do nosa, a cebulę umieszczę w tyłku i ją podpalę - rzuciła ostrzegawczo i zgasiła swojego ostatniego papierosa, wpatrując się w drzewa Zakazanego Lasu.
Dla Zordona to raczej nie byłoby bezpieczne, gdyby się nim zainteresowała, uwierz mi na słowo.
To nie jest zwyczajne uprzykrzanie komuś życia, to podpisywało się już pod znęcanie.
Dla niej to było jednak przedstawienie! Wyjątkowe i niepowtarzalne, które co jakiś czas zmieniało swych aktorów na rzecz nowych występujących marionetek.
Wieczna zabawa! Wieczna rozkosz! Nowe piękne ukojenie!
Nikt na dobrą sprawę nie potrafił tego pojąć. Zwłaszcza ona sama.
Tak jakby...nie kontrolowała tego. Przynajmniej nie do końca.
Więc ciesz się swym szczęściem, Zordonie. Ciesz się, że nie umieściła Cię na swojej specjalnej liście ofiar.
Po chwili ktoś jeszcze się pojawił na błoniach i stanął przy nich, jak niemalże niezauważalny cień. Rockers zmarszczyła czoło, patrząc ostrożnie na nową osobę. Nie wiedziała czego się może spodziewać. Zwłaszcza, że była już noc i praktycznie nikogo nie powinno tutaj być, a tu się okazuje, że coraz więcej ludzi się zbiera, jakby było tu coś ciekawego! Jeszcze trochę i naprawdę przyjdzie tu jakiś nauczyciel i oberwie się im wszystkim. Nie obchodziło by jej to zbytnio, gdyby nie fakt, że sama łamie szkolny regulamin i zostałaby ukarana.
- Możesz być dla odmiany cicho? Jakbyś nie zauważyła, jest już po ciszy nocnej i jeszcze trochę, a będziemy mieli kłopoty - warknęła cicho, krzyżując ręce na klatce piersiowej, a jeden pojedynczy kosmyk opadł jej na twarz, gdy zbyt gwałtownie uniosła głowę w górę.
Musiała przecież grać do samego końca wedle muzyki, która towarzyszyła jej na każdym kroku. Nie mogła pozwolić sobie na żadną zbędną pomyłkę.
Jednak czy pomyłką było to, że wyciągnęła wtedy tą pomocną dłoń w stronę Gryfonki? Czy to rzeczywiście był błąd?
Wszystko się mieszało i jedynie noc była tutaj najlepszym lekarstwem. Opiekuńczo wyciągnęła po nią swe ramiona by do ucha szeptać słowa otuchy. Czule, niczym matka, której tak kiedyś potrzebowała. Której tak kiedyś pragnęła. PRAWDZIWA matka, bo Ta, która się nią zajmowała nie mogła się z tym równać. Nigdy.
Jakby zareagowała Rockers, gdyby się dowiedziała, że plotki tak szybko rozniosły się po zamku? Wszak to miało zostać tajemnicą. Tajemnicą, której nie miała poznać nawet ta Ryan. A okazuje się, że nic z tego. Nici z udawania, że nic takiego się nie wydarzyło.
Papieros tkwił w jej palcach praktycznie nietknięty. Popiół na końcu robił się coraz większy, a ona zdawała się tego nie zauważać, tkwiąc w jakiś dziwnych myślach. Ach, coraz częściej to robiła, coraz częściej traciła ten kontakt z rzeczywistością!
Kiedy jej uszu dobiegł głos Zordona, Ślizgonka jakby się ocknęła, strzepnęła popiół z papierosa i zaciągnęła się, znów wracając spojrzeniem do chłopaka.
- Nie chcesz, nie mów. Ale jeśli przez te Twoje..."zabawy" wpakujesz mnie w kłopoty, osobiście wetknę Ci to coś do nosa, a cebulę umieszczę w tyłku i ją podpalę - rzuciła ostrzegawczo i zgasiła swojego ostatniego papierosa, wpatrując się w drzewa Zakazanego Lasu.
Dla Zordona to raczej nie byłoby bezpieczne, gdyby się nim zainteresowała, uwierz mi na słowo.
To nie jest zwyczajne uprzykrzanie komuś życia, to podpisywało się już pod znęcanie.
Dla niej to było jednak przedstawienie! Wyjątkowe i niepowtarzalne, które co jakiś czas zmieniało swych aktorów na rzecz nowych występujących marionetek.
Wieczna zabawa! Wieczna rozkosz! Nowe piękne ukojenie!
Nikt na dobrą sprawę nie potrafił tego pojąć. Zwłaszcza ona sama.
Tak jakby...nie kontrolowała tego. Przynajmniej nie do końca.
Więc ciesz się swym szczęściem, Zordonie. Ciesz się, że nie umieściła Cię na swojej specjalnej liście ofiar.
Po chwili ktoś jeszcze się pojawił na błoniach i stanął przy nich, jak niemalże niezauważalny cień. Rockers zmarszczyła czoło, patrząc ostrożnie na nową osobę. Nie wiedziała czego się może spodziewać. Zwłaszcza, że była już noc i praktycznie nikogo nie powinno tutaj być, a tu się okazuje, że coraz więcej ludzi się zbiera, jakby było tu coś ciekawego! Jeszcze trochę i naprawdę przyjdzie tu jakiś nauczyciel i oberwie się im wszystkim. Nie obchodziło by jej to zbytnio, gdyby nie fakt, że sama łamie szkolny regulamin i zostałaby ukarana.
- Możesz być dla odmiany cicho? Jakbyś nie zauważyła, jest już po ciszy nocnej i jeszcze trochę, a będziemy mieli kłopoty - warknęła cicho, krzyżując ręce na klatce piersiowej, a jeden pojedynczy kosmyk opadł jej na twarz, gdy zbyt gwałtownie uniosła głowę w górę.
- Zordon Reid
Re: Stary Dąb
Czw Paź 23, 2014 10:14 am
Zordon zachichotał po swojemu słysząc groźbę z ust Rockets. Zupełnie nie zrobiła na nim wrażenia, wręcz przeciwnie rozbawiła, bo przypomniał sobie jak kiedyś w trzeciej klasie odkrył z kolegą urok powodujący, że każdy puszczony bąk się zapalał. A najlepsze w tym wszystkim było to, że urok działał nie na osobę, lecz na miejsce. Także przez dłuuugi dłuuugi okres nauczyciele nie mogli korzystać z pewnej toalety niedaleko Wielkiej Sali, a sam Zordon w czwartej klasie był na warunkowym. Właściwie wspominając to wydał się sam sobie o wiele groźniejszy niż C.
- Takie rzeczy już na pierwszej randce? - rzucił w odpowiedzi i od razu poczuł się bardziej inteligentny i zabawny, choć nie był.
Chwilę później dokończył skręcanie i włożył swoje dzieło do ust podpalając różdżką. Pech chciał, że właśnie kiedy to robił ktoś trzeci odezwał się za jego plecami i obsmalił sobie nosa. Na serio myślał, że zostali właśnie przyłapani (PRZEZ NIEGO) i znów mu się oberwie, chociaż tak bardzo ostatnie lata się starał, by nie podpaść.
No ale okazało się, że to Miriam i Zordi mógł znów odetchnąć.
- Merlinie, ale żeś mnie wystrachała. I Carole też. Aż zaczęła warczeć, słyszysz? - uśmiechnął się pełną gębą.
- Takie rzeczy już na pierwszej randce? - rzucił w odpowiedzi i od razu poczuł się bardziej inteligentny i zabawny, choć nie był.
Chwilę później dokończył skręcanie i włożył swoje dzieło do ust podpalając różdżką. Pech chciał, że właśnie kiedy to robił ktoś trzeci odezwał się za jego plecami i obsmalił sobie nosa. Na serio myślał, że zostali właśnie przyłapani (PRZEZ NIEGO) i znów mu się oberwie, chociaż tak bardzo ostatnie lata się starał, by nie podpaść.
No ale okazało się, że to Miriam i Zordi mógł znów odetchnąć.
- Merlinie, ale żeś mnie wystrachała. I Carole też. Aż zaczęła warczeć, słyszysz? - uśmiechnął się pełną gębą.
- Miriam Rovenley
Re: Stary Dąb
Czw Paź 23, 2014 10:31 pm
Od razu naszła ją uwaga ze strony Caroline, lecz Miriam nie przejęła się zbytnio jej ostrym tonem. Już miała coś odpowiedzieć, gdy doszedł ją kolejny głos. Spojrzała teraz na Zordona, a jego osmolony nos od razu rzucił jej się w oczy. Wyglądało to dość zabawnie, i Miriam starała się za wszelką cenę powstrzymać od samego uśmiechu na ten widok. Lekko przygryzła wargi, by przypadkiem nie stracić nad tym kontroli. Wysłuchała Zordona. Z początku nie zrozumiała o jakiej 'Caroli' mówi, jednak szybko zrozumiała, że to musi być ta dziewczyna, która przecież stoi obok.
- Taa... - odburknęła w odpowiedzi, nie bardzo mając co na to powiedzieć. Zerknęła na Caroline. Nikt nie wyraził sprzeciwu wobec jej obecności, toteż Miriam nie postanowiła na razie odchodzić. Mogło być ciekawie.
- Trochę dziwnie wyszło, że tyle nas tutaj... w nocy. Jesteście może z tego samego domu? - zapytała ciszej, spoglądając na nich. Z własnych obserwacji stwierdziła, że się różnią, lecz kto wie. Ona w każdym razie nie miała okazji ich poznać, więc miała prawo tak podejrzewać.
- Taa... - odburknęła w odpowiedzi, nie bardzo mając co na to powiedzieć. Zerknęła na Caroline. Nikt nie wyraził sprzeciwu wobec jej obecności, toteż Miriam nie postanowiła na razie odchodzić. Mogło być ciekawie.
- Trochę dziwnie wyszło, że tyle nas tutaj... w nocy. Jesteście może z tego samego domu? - zapytała ciszej, spoglądając na nich. Z własnych obserwacji stwierdziła, że się różnią, lecz kto wie. Ona w każdym razie nie miała okazji ich poznać, więc miała prawo tak podejrzewać.
- Caroline Rockers
Re: Stary Dąb
Pią Paź 24, 2014 4:32 pm
Znów postanowiła przemilczeć jego zachowanie, zaciskając tylko w usta w wąską kreseczkę i niemalże sięgając po różdżkę. Dawno nie spotkała osoby, która by ją aż w takim stopniu irytowała - nie denerwowała, nie budziła w niej szaleńczego psychopatycznego chaosu, czy też poczucia mściwej sprawiedliwości, ale właśnie najzwyczajniej w świecie działała frustrująco na mocno zszarpane nerwy.
Królowa Śniegu nie była jednak w formie, by poświęcać tę jakże "wyjątkową" uwagę chłopakowi. Zresztą ostatnimi czasy była na celowniku nauczycieli, jakby Ci zaczęli podejrzewać w jaką stronę zmierza ta czarnowłosa uczennica. A strona ta nie była bezpieczna i dobra, oj nie. Ona obrała ścieżkę pełną cierni nienawiści i okrutnych, splamionych krwią czynów. To bolało. Ta wolność bolała, ale była najsłuszniejsza.
W imię oczyszczenia, w imię zadowolenia potwora, tej maski, w której od dawna tkwiła, jedynie zmieniając jej odcienie.
Nigdy nie była dobrą osobą. I nie zamierzała nią być. Ze względu, co niektórzy starali jej przekazać. Wyjątki, takie jak Ryan, które zdawały się wierzyć, że coś w niej nadal zasługuje na ocalenie, na pochwałę. Coś, co ponoć drzemie w niej głęboko ukryte, czekając na okazję by się uwolnić i z powrotem naprowadzić ją na dobre myślenie, na nie ranienie innych.
To było naiwne myślenie.
- No tak. Na takie głupoty mógł wpaść jedynie Puchon. Tyle mi wystarczy - odparła, układając wargi w pogardliwy uśmieszek. W sumie wiedziała, że już go gdzieś wcześniej widziała, zresztą był z tego samego rocznika, ale jakoś dotychczas nie zwracała na niego uwagi. Nie odczuwała takiej potrzeby, zresztą w tłumie się nie wyróżniał i nie wchodził jej pod nogi.
Kiedy nowo przybyła postanowiła jednak zostać, Rockers przewróciła jedynie oczami, rzucając jej nieprzyjazne spojrzenie. Zresztą nie pasowało jej towarzystwo zarówno Zordona, jak i Miriam. Chciała przecież pobyć sama, ceniła te momenty, kiedy mogła odpocząć z dala od ludzi, którzy działali na nią toksycznie.
Wstrętne pasożyty.
- Czy pozwoliłam Ci zwracać Ci się do mnie po imieniu i do tego jeszcze je skracać? Zrób mi przysługę i rzuć na siebie samego jakąś klątwę. Zaoszczędzisz mi czasu - wyszeptała chłodno. Niemniej jednak burza w jej oczach się rozszalała - dzisiaj nie było okazji do tracenia kontroli. Pozostała więc typowa rezerwa, czyż nie?
Jeśli tak dalej pójdzie, najpewniej niedługo uda się do zamku. Robiło się coraz chłodniej, a wiatr targał jej włosami na wszystkie strony. Nie żeby taka pogoda jej przeszkadzała, zwyczajnie powoli zaczynała mieć dość wpadania śniegu do jej ust i spędzania czasu w "takim" towarzystwie. C. nie pasowała do ich obrazka. Potrzebowała iskier i wybuchu. A zapach Śmierci był tutaj wręcz niewyczuwalny. Raz na jakiś czas mogła jednakże mogła udawać, że jest "normalna", czyż nie tak?
Wszystko dla pozorów.
Nie zamierzała odpowiadać Gryfonce, zdecydowanie bardziej upodobała sobie przyglądanie się niespokojnej przyrodzie, która wpływała na nią dość kojąco, uspakajając jej pękającą od psychicznego bólu głowę.
Królowa Śniegu nie była jednak w formie, by poświęcać tę jakże "wyjątkową" uwagę chłopakowi. Zresztą ostatnimi czasy była na celowniku nauczycieli, jakby Ci zaczęli podejrzewać w jaką stronę zmierza ta czarnowłosa uczennica. A strona ta nie była bezpieczna i dobra, oj nie. Ona obrała ścieżkę pełną cierni nienawiści i okrutnych, splamionych krwią czynów. To bolało. Ta wolność bolała, ale była najsłuszniejsza.
W imię oczyszczenia, w imię zadowolenia potwora, tej maski, w której od dawna tkwiła, jedynie zmieniając jej odcienie.
Nigdy nie była dobrą osobą. I nie zamierzała nią być. Ze względu, co niektórzy starali jej przekazać. Wyjątki, takie jak Ryan, które zdawały się wierzyć, że coś w niej nadal zasługuje na ocalenie, na pochwałę. Coś, co ponoć drzemie w niej głęboko ukryte, czekając na okazję by się uwolnić i z powrotem naprowadzić ją na dobre myślenie, na nie ranienie innych.
To było naiwne myślenie.
- No tak. Na takie głupoty mógł wpaść jedynie Puchon. Tyle mi wystarczy - odparła, układając wargi w pogardliwy uśmieszek. W sumie wiedziała, że już go gdzieś wcześniej widziała, zresztą był z tego samego rocznika, ale jakoś dotychczas nie zwracała na niego uwagi. Nie odczuwała takiej potrzeby, zresztą w tłumie się nie wyróżniał i nie wchodził jej pod nogi.
Kiedy nowo przybyła postanowiła jednak zostać, Rockers przewróciła jedynie oczami, rzucając jej nieprzyjazne spojrzenie. Zresztą nie pasowało jej towarzystwo zarówno Zordona, jak i Miriam. Chciała przecież pobyć sama, ceniła te momenty, kiedy mogła odpocząć z dala od ludzi, którzy działali na nią toksycznie.
Wstrętne pasożyty.
- Czy pozwoliłam Ci zwracać Ci się do mnie po imieniu i do tego jeszcze je skracać? Zrób mi przysługę i rzuć na siebie samego jakąś klątwę. Zaoszczędzisz mi czasu - wyszeptała chłodno. Niemniej jednak burza w jej oczach się rozszalała - dzisiaj nie było okazji do tracenia kontroli. Pozostała więc typowa rezerwa, czyż nie?
Jeśli tak dalej pójdzie, najpewniej niedługo uda się do zamku. Robiło się coraz chłodniej, a wiatr targał jej włosami na wszystkie strony. Nie żeby taka pogoda jej przeszkadzała, zwyczajnie powoli zaczynała mieć dość wpadania śniegu do jej ust i spędzania czasu w "takim" towarzystwie. C. nie pasowała do ich obrazka. Potrzebowała iskier i wybuchu. A zapach Śmierci był tutaj wręcz niewyczuwalny. Raz na jakiś czas mogła jednakże mogła udawać, że jest "normalna", czyż nie tak?
Wszystko dla pozorów.
Nie zamierzała odpowiadać Gryfonce, zdecydowanie bardziej upodobała sobie przyglądanie się niespokojnej przyrodzie, która wpływała na nią dość kojąco, uspakajając jej pękającą od psychicznego bólu głowę.
- Zordon Reid
Re: Stary Dąb
Sob Paź 25, 2014 9:29 pm
Czy naprawdę było dziwne łażenie po nocach i wpadanie na różnych ludzi na błoniach? Pewnie tak, ale Zordon w żadnym stopniu tego nie odczuwał. Po pierwsze w życiu spotykały go o wiele bardziej niezwykłe rzeczy, których źródłem był on sam, a po drugie... Jeżeli ich nowy towarzyski nabytek uważał samo spotkanie za dziwne, to jeszcze nie słyszał głównego pytania wieczoru.
- Wcale nie dziwne, dziwne jest to, że nadal nie znalazłem właściciela cebuli. Właśnie! Czy znasz może właściciela tej oto podgryzionej cebuli? - zapytał wyciągając przed siebie rękawice z wyłożoną na niej wyschniętą cebulą, na dodatek umorusaną śniegiem, bo na chwilę Zordon nawet zgubił tą cebulę. W każdym razie Miriam mogła znać odpowiedź na nurtujące go pytanie, więc musiał się do niej zwrócić! Nie ważne jak jeszcze mocniej zirytuje Rockets. - I nie, nie jesteśmy. Czemu pytasz? - zapytał zaciekawiony wydychają mały cuchnący dymek z płuc.
Właściwie poczuł się niezbyt komfortowo kiedy Rockets tak wyskoczyła z tym imieniem. Niech się cieszy, że Zordon je zna chociaż! Mógł równie dobrze powiedzieć o niej per 'kotek' jak to miał w zwyczaju. Chociaż.... to raczej Zord powinien się z tego tematu cieszyć, bo pewnie gdyby nazwał ją kicią to nie dostałby groźby klątwą, a samą klątwę. Hehehe. Zordon nawet lubił obrywać klątwami, bo zawsze się coś działo. Znaczy, nigdy nie oberwał niczym poważnym, to jeszcze mógł lubić. Wy też byście się cieszyli, gdyby nagle zaczęło wam rosnąć owłosienie na przykład i mogliście udawać Chewbaccę. (W ogóle Gwiezdne Wojny istniały już w ich czasach? OBY ISTNIAŁY!).
- Dobra dobra, sorry - odpowiedział Ślizgonce cofając się lekko, niech ma coś z życia. - Żebym ja tylko znał jakieś klątwy - wymamrotał pod nosem sam do siebie, ale zaraz mu to podsunęło pewien pomysł. CAROLA BYŁA ŚLIZGONKĄ, co za tym idzie, ZNAŁA KLĄTWY, co za tym idzie, MOGŁA MU POKAZAĆ. - Naucz mnie jakiejś klątwy! Możesz mi zademonstrować na mnie! No weź, weź, weź, nie daj się prosić!
- Wcale nie dziwne, dziwne jest to, że nadal nie znalazłem właściciela cebuli. Właśnie! Czy znasz może właściciela tej oto podgryzionej cebuli? - zapytał wyciągając przed siebie rękawice z wyłożoną na niej wyschniętą cebulą, na dodatek umorusaną śniegiem, bo na chwilę Zordon nawet zgubił tą cebulę. W każdym razie Miriam mogła znać odpowiedź na nurtujące go pytanie, więc musiał się do niej zwrócić! Nie ważne jak jeszcze mocniej zirytuje Rockets. - I nie, nie jesteśmy. Czemu pytasz? - zapytał zaciekawiony wydychają mały cuchnący dymek z płuc.
Właściwie poczuł się niezbyt komfortowo kiedy Rockets tak wyskoczyła z tym imieniem. Niech się cieszy, że Zordon je zna chociaż! Mógł równie dobrze powiedzieć o niej per 'kotek' jak to miał w zwyczaju. Chociaż.... to raczej Zord powinien się z tego tematu cieszyć, bo pewnie gdyby nazwał ją kicią to nie dostałby groźby klątwą, a samą klątwę. Hehehe. Zordon nawet lubił obrywać klątwami, bo zawsze się coś działo. Znaczy, nigdy nie oberwał niczym poważnym, to jeszcze mógł lubić. Wy też byście się cieszyli, gdyby nagle zaczęło wam rosnąć owłosienie na przykład i mogliście udawać Chewbaccę. (W ogóle Gwiezdne Wojny istniały już w ich czasach? OBY ISTNIAŁY!).
- Dobra dobra, sorry - odpowiedział Ślizgonce cofając się lekko, niech ma coś z życia. - Żebym ja tylko znał jakieś klątwy - wymamrotał pod nosem sam do siebie, ale zaraz mu to podsunęło pewien pomysł. CAROLA BYŁA ŚLIZGONKĄ, co za tym idzie, ZNAŁA KLĄTWY, co za tym idzie, MOGŁA MU POKAZAĆ. - Naucz mnie jakiejś klątwy! Możesz mi zademonstrować na mnie! No weź, weź, weź, nie daj się prosić!
- Miriam Rovenley
Re: Stary Dąb
Nie Paź 26, 2014 6:52 pm
Jak widać, Ślizgonka nie bardzo zainteresowała się pytaniem Miriam. W sumie, nadal się tym zbytnio nie przejmowała. Z reguły była cierpliwą osobą. Usłyszała za to jej reakcję na zdrobnienie jej imienia, jakiego użył Puchon. Widocznie była dość sceptycznie nastawiona co do jego towarzystwa... bez problemów dało się to zauważyć. Jednak Zordon, bynajmniej, nie okazywał niechęci do Caroline. Po jego wypowiedzi Miriam zdołała także zrozumieć, że w ogóle był on jakiś... hmm... "nieogarnięty". Uśmiechnęła się z wymuszonym przejęciem. Nie chciała okazywać wprost, że jego pytanie jest nieco nietypowe.
- Ee... nie. - odparła krótko, spoglądając na cebulę wskazaną przez chłopaka. Miriam nawet nie próbowała się zastanawiać, co też ją spotkało, że jest taka podniszczała.
- Chciałam wiedzieć. Sądziłam, że może się... ee... przyjaźnicie. - odpowiedziała na jego kolejne pytanie, z lekkim wahaniem wymawiając ostatnie słowo. Wiedziała już, że Caroline z pewnością się z nim nie koleguje. Było to zauważalne choćby poprzez jej ton, jakim zwracała się do Zordona. Miriam zaczęła już mieć podejrzenia, czy Caroline nie jest przypadkiem jedną ze Ślizgonek. To naprawdę bardzo możliwe. Po chwili z rozmyślań wyrwał ją głos Puchona. Ze zdumieniem patrzyła wprost na niego, jak prosi o rzucenie na niego klątwy. To było wręcz nie do pomyślenia. Nikt normalny nie chciałby być dobrowolnie przeklęty. No ale cóż, trudno byłoby powiedzieć, że on jest jednym z tych normalnie myślących...
- Ee... nie. - odparła krótko, spoglądając na cebulę wskazaną przez chłopaka. Miriam nawet nie próbowała się zastanawiać, co też ją spotkało, że jest taka podniszczała.
- Chciałam wiedzieć. Sądziłam, że może się... ee... przyjaźnicie. - odpowiedziała na jego kolejne pytanie, z lekkim wahaniem wymawiając ostatnie słowo. Wiedziała już, że Caroline z pewnością się z nim nie koleguje. Było to zauważalne choćby poprzez jej ton, jakim zwracała się do Zordona. Miriam zaczęła już mieć podejrzenia, czy Caroline nie jest przypadkiem jedną ze Ślizgonek. To naprawdę bardzo możliwe. Po chwili z rozmyślań wyrwał ją głos Puchona. Ze zdumieniem patrzyła wprost na niego, jak prosi o rzucenie na niego klątwy. To było wręcz nie do pomyślenia. Nikt normalny nie chciałby być dobrowolnie przeklęty. No ale cóż, trudno byłoby powiedzieć, że on jest jednym z tych normalnie myślących...
- Caroline Rockers
Re: Stary Dąb
Pon Paź 27, 2014 1:04 am
Słowa.
Ciągle tylko hałaśliwe głosy, atakujące ją z każdej strony. Może i teraz było ich mniej; jedynie dwa, ale to nie zmieniało faktu, że nie działało to na nią dobrze. Wręcz...wprowadzało to większy zamęt w jej głowie. Sama już nie mogła się zdecydować, czego tak naprawdę teraz potrzebuje i oczekuje od świata. W takich chwilach naprawdę czuła się źle. Źle, że musiała dźwigać każdy grzech człowieka na swoich barkach. Ciężko było zrozumieć jej egoistyczną osobę - ba, rzadko ktoś miał w ogóle szansę na poznanie tych dobrych stron. One istniały. Może i były na straconej pozycji i coraz skrupulatniej C. je odcinała od siebie. Ale wciąż tkwiły w tej Anielicy Śmierci. Najlepiej czuła się wśród delikatnych pieszczących uszy melodii zimowej nocy. To była jej kraina utęskniona, do której wzdychała. Dlaczego? Bo zima była jej porą roku. Zima pomieszana z jesienią.
Śmierć.
Uśpienie.
Stracona czujność.
W pewnych momentach zaprzeczała sama sobie, prawda? Bała się pewnej prawdy o sobie i choć szaleńcza bestia opanowywała skutecznie jej ciało w chwilach morderczych żądz, a także zarażała kolejne kawałki jej psychiki to jednak...światełko nadal gdzieś majaczyło.
Wypuściła z siebie głośno powietrze, kiedy Zordon zaczął ponownie nawijać o tej swojej cebuli i żeby zająć czymś ręce zaczęła lepić z śniegu kulkę. W sumie nie miała jakiegoś konkretniejszego celu w tym, by ją tworzyć, ale stwierdziła, że wszystko lepsze od trafienia do Azkabanu za własnoręczne uduszenie Puchona. A wierzcie mi, lub nie, ale Rockers szybko traciła cierpliwość, co niekoniecznie dobrze się kończyło. Nazwanie jej "kicią", zdecydowanie by tutaj nie pomogło i z całą pewnością, Zordon by oberwał. Oberwałby tak mocno, że pojęcie "klątwa" byłoby jego najmniejszym problemem.
Kiedy ją przeprosił i zaczął coś mamrotać pod nosem, uniosła lekceważąco jedną brew do góry. Ostatnie zdania jednak dotarły do jej uszu; to że była zdziwiona jego zachowaniem, było niedomówieniem roku. Rzadko kiedy spotyka osoby tak niedorozwinięte umysłowo, jak Zordon.
- Czy ja wyglądam, jak któraś z tych troskliwych i dobrych czarownic z specjalnej organizacji, pt. "Pomoc dla biednych czarodziejków?" Zastanów się przynajmniej tysiąc razy, zanim coś powiesz. Poza tym nie ma mowy, żebym teraz ryzykowała, bo Tobie się zachciało bym rzuciła na Ciebie klątwę. Może innym razem, dzisiaj nie mam ani możliwości, ani ochoty - mruknęła z politowaniem, rzucając śnieżką w jego twarz. - I uspokój się, na Merlina! Ile razy mam powtarzać, że jest noc i jest po godzinie policyjnej i W KAŻDEJ CHWILI MOŻE KTOŚ NAS ZŁAPAĆ? - Wysyczała wściekła, rozglądając się na wszystkie strony. O nie, nie zamierzała świecić oczami przed Slughornem przez tę dwójkę.
Już chciała wrócić do swoich myśl, kiedy usłyszała stwierdzenie Gryfonki, które momentalnie skomentowała prychnięciem i dłuższym pogardliwym spojrzeniem, które posłała w jej stronę.
- Przyjaźnimy? Ja i to coś? Ja mam... z takim czymś się p-r-z-y-j-a-ź-n-i-ć? W ogóle z kimś nawiązywać jakieś więzi? No chyba jakiś tłuczek Cię w tę rudą główkę trafił i Ci się coś w niej poprzestawiało, dziewczynko.
/ Któregoś tam maja 1977 do kin weszła pierwsza vel czwarta część, czyli "Nowa nadzieja".
Ciągle tylko hałaśliwe głosy, atakujące ją z każdej strony. Może i teraz było ich mniej; jedynie dwa, ale to nie zmieniało faktu, że nie działało to na nią dobrze. Wręcz...wprowadzało to większy zamęt w jej głowie. Sama już nie mogła się zdecydować, czego tak naprawdę teraz potrzebuje i oczekuje od świata. W takich chwilach naprawdę czuła się źle. Źle, że musiała dźwigać każdy grzech człowieka na swoich barkach. Ciężko było zrozumieć jej egoistyczną osobę - ba, rzadko ktoś miał w ogóle szansę na poznanie tych dobrych stron. One istniały. Może i były na straconej pozycji i coraz skrupulatniej C. je odcinała od siebie. Ale wciąż tkwiły w tej Anielicy Śmierci. Najlepiej czuła się wśród delikatnych pieszczących uszy melodii zimowej nocy. To była jej kraina utęskniona, do której wzdychała. Dlaczego? Bo zima była jej porą roku. Zima pomieszana z jesienią.
Śmierć.
Uśpienie.
Stracona czujność.
W pewnych momentach zaprzeczała sama sobie, prawda? Bała się pewnej prawdy o sobie i choć szaleńcza bestia opanowywała skutecznie jej ciało w chwilach morderczych żądz, a także zarażała kolejne kawałki jej psychiki to jednak...światełko nadal gdzieś majaczyło.
Wypuściła z siebie głośno powietrze, kiedy Zordon zaczął ponownie nawijać o tej swojej cebuli i żeby zająć czymś ręce zaczęła lepić z śniegu kulkę. W sumie nie miała jakiegoś konkretniejszego celu w tym, by ją tworzyć, ale stwierdziła, że wszystko lepsze od trafienia do Azkabanu za własnoręczne uduszenie Puchona. A wierzcie mi, lub nie, ale Rockers szybko traciła cierpliwość, co niekoniecznie dobrze się kończyło. Nazwanie jej "kicią", zdecydowanie by tutaj nie pomogło i z całą pewnością, Zordon by oberwał. Oberwałby tak mocno, że pojęcie "klątwa" byłoby jego najmniejszym problemem.
Kiedy ją przeprosił i zaczął coś mamrotać pod nosem, uniosła lekceważąco jedną brew do góry. Ostatnie zdania jednak dotarły do jej uszu; to że była zdziwiona jego zachowaniem, było niedomówieniem roku. Rzadko kiedy spotyka osoby tak niedorozwinięte umysłowo, jak Zordon.
- Czy ja wyglądam, jak któraś z tych troskliwych i dobrych czarownic z specjalnej organizacji, pt. "Pomoc dla biednych czarodziejków?" Zastanów się przynajmniej tysiąc razy, zanim coś powiesz. Poza tym nie ma mowy, żebym teraz ryzykowała, bo Tobie się zachciało bym rzuciła na Ciebie klątwę. Może innym razem, dzisiaj nie mam ani możliwości, ani ochoty - mruknęła z politowaniem, rzucając śnieżką w jego twarz. - I uspokój się, na Merlina! Ile razy mam powtarzać, że jest noc i jest po godzinie policyjnej i W KAŻDEJ CHWILI MOŻE KTOŚ NAS ZŁAPAĆ? - Wysyczała wściekła, rozglądając się na wszystkie strony. O nie, nie zamierzała świecić oczami przed Slughornem przez tę dwójkę.
Już chciała wrócić do swoich myśl, kiedy usłyszała stwierdzenie Gryfonki, które momentalnie skomentowała prychnięciem i dłuższym pogardliwym spojrzeniem, które posłała w jej stronę.
- Przyjaźnimy? Ja i to coś? Ja mam... z takim czymś się p-r-z-y-j-a-ź-n-i-ć? W ogóle z kimś nawiązywać jakieś więzi? No chyba jakiś tłuczek Cię w tę rudą główkę trafił i Ci się coś w niej poprzestawiało, dziewczynko.
/ Któregoś tam maja 1977 do kin weszła pierwsza vel czwarta część, czyli "Nowa nadzieja".
- Zordon Reid
Re: Stary Dąb
Nie Lis 02, 2014 8:24 pm
Uch, to trochę się przeciągło z moim odpisem, za co przepraszam z całego serduszka, jednocześnie nie mając nic na swoje usprawiedliwienie. Znaczy coś tam mam, ale bez offtopu w poście. Za dużo offtopuję w postach, a to jest naprawdę zły znak. Niedługo dotrę nie daj boże do tego, że wszystko będzie offtopem poza ostatnim akapitem z dialogiem. Powstrzymajcie mnie! Ale nie banem, proszę, bo nie przeżyję. Smutek.
Właściwie Zordon również był mega smutny. Nie dość, że kolejna osoba nie znała właściciela jego cebuli, a nawet zdawała się nie wiedzieć czym jest cebula, bo tak dziwnie spojrzała. (Zordon oczywiście od razu pomyślał, że Miriam ma coś do cebuli, w żadnym wypadku do niego. Jak można mieć coś do niego? Takiego misia-pysia? Bez przesady!).
- Tak-trochę-wyglądasz, ale-ja-się-zastanawiam-nad-tym-co-mówię, nie-wiem-gdzie-ty-tu-widzisz-ryzyko, kto-nie-ryzykuje-nie-szyje, ale-dobra-zapytam-cie-jak-skonczy-ci-sie-okres - mamrotał w tym samym czasie, kiedy Rockets wygłaszała swój jakże podniosły i właściwie bardzo prawdziwy monolog. Zwłaszcza jego końcówka jak najbardziej była na miejscu, bo Zordon oczywiście całkowicie zapomniał o miejscu i czasie ich małej schadzki.
Ale to co było dalej, naprawdę go dotknęło i poruszyło. Aż złapał się za serce i pobladł.
- Więc nie zostaniesz moim przyjacielem? - zapytał żałośnie cienkim głosikiem, by potem natychmiast spojrzeć na Miriam. - Powiedz, że chociaż ty tak o mnie nie myślisz! - nie, nie krzyczał, po prostu poprosił dobitnie, mając nadzieję, że chociaż Gryfonka okaże mu odrobinę ludzkich uczuć. - Jestem taki sam! - położył się na trafie. Plecami do góry. Właściwie wyglądał jakby wąchał tą trawę. Jakby mało mu było trawy. - Umrę samotnie. Nikt mnie kocha.
Właściwie Zordon również był mega smutny. Nie dość, że kolejna osoba nie znała właściciela jego cebuli, a nawet zdawała się nie wiedzieć czym jest cebula, bo tak dziwnie spojrzała. (Zordon oczywiście od razu pomyślał, że Miriam ma coś do cebuli, w żadnym wypadku do niego. Jak można mieć coś do niego? Takiego misia-pysia? Bez przesady!).
- Tak-trochę-wyglądasz, ale-ja-się-zastanawiam-nad-tym-co-mówię, nie-wiem-gdzie-ty-tu-widzisz-ryzyko, kto-nie-ryzykuje-nie-szyje, ale-dobra-zapytam-cie-jak-skonczy-ci-sie-okres - mamrotał w tym samym czasie, kiedy Rockets wygłaszała swój jakże podniosły i właściwie bardzo prawdziwy monolog. Zwłaszcza jego końcówka jak najbardziej była na miejscu, bo Zordon oczywiście całkowicie zapomniał o miejscu i czasie ich małej schadzki.
Ale to co było dalej, naprawdę go dotknęło i poruszyło. Aż złapał się za serce i pobladł.
- Więc nie zostaniesz moim przyjacielem? - zapytał żałośnie cienkim głosikiem, by potem natychmiast spojrzeć na Miriam. - Powiedz, że chociaż ty tak o mnie nie myślisz! - nie, nie krzyczał, po prostu poprosił dobitnie, mając nadzieję, że chociaż Gryfonka okaże mu odrobinę ludzkich uczuć. - Jestem taki sam! - położył się na trafie. Plecami do góry. Właściwie wyglądał jakby wąchał tą trawę. Jakby mało mu było trawy. - Umrę samotnie. Nikt mnie kocha.
- Caroline Rockers
Re: Stary Dąb
Pon Lis 10, 2014 8:54 pm
Świat dookoła zdawał się stać w miejscu. Żadne zmiany nie zostały dostrzeżone przez chmurne tęczówki; jak gdyby ktoś postanowił zatrzymać czas przy tym starym dębie. Caroline jednak nie zamierzała ciągle tutaj przebywać, zwłaszcza, że miała dość tego towarzystwa, szczególnie Zordona, który postanowił ją wyprowadzić z równowagi. Dziewczyna westchnęła ciężko i podeszła do Puchona, wyrwała mu tę cebulę, zrobiła kilka kroków w tył i gdy już oceniła odległość między sobą, a chłopakiem, uśmiechnęła się mściwie i walnęła z całej siły tą cebulą, niczym tłuczkiem prosto w jego twarz.
- I taaak! Udało się! Rockers odbiła tłuczka wprost w twarz Kapitana Żółtych! Cóż to było za odbiiciee - wypowiedziała cicho i z zadowoleniem te zdanie, po czym skrzyżowała ręce na swojej klatce piersiowej. - Następnym razem zastanów się przynajmniej tysiąc razy, zanim zaczniesz ponownie wygadywać głupoty. I prędzej dałabym się poćwiartować i zostać składnikiem do eliksirów, niż została czyimś przyjacielem. I to jeszcze Twoim.
Poprawiła jeszcze swój szalik z godłem Slytherinu i starając się nie rzucać zbytnio w oczy, ruszyła w stronę zamku.
[z/t]
- I taaak! Udało się! Rockers odbiła tłuczka wprost w twarz Kapitana Żółtych! Cóż to było za odbiiciee - wypowiedziała cicho i z zadowoleniem te zdanie, po czym skrzyżowała ręce na swojej klatce piersiowej. - Następnym razem zastanów się przynajmniej tysiąc razy, zanim zaczniesz ponownie wygadywać głupoty. I prędzej dałabym się poćwiartować i zostać składnikiem do eliksirów, niż została czyimś przyjacielem. I to jeszcze Twoim.
Poprawiła jeszcze swój szalik z godłem Slytherinu i starając się nie rzucać zbytnio w oczy, ruszyła w stronę zamku.
[z/t]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach