Go down
Shane Collins
Martwy †
Shane Collins

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Nie Mar 15, 2015 5:41 pm
Shane Collins.
Kroki ginęły gdzieś w niskiej trawie Błoni, gdy zmierzał do tego miejsca. Nikt nie wybiera tego kim się urodził. Może jednak wybrać to jak odejdzie.
Oni podjęli swoją decyzję. I przynajmniej część z nich była z niej zadowolona. Rodzeństwo, nierozdzielne szło ramię w ramię wraz z Sahirem. Tak, tym samym Sahirem, którego upodlenie sięgnęło granic, których się nie przekracza. Czy bohater tej historii żałuje, że pozostawia za sobą tylko zgliszcza? Czy naprawdę było mu przykro, że ludzie cierpią, gdy jest w pobliżu? Byli swoimi przeciwieństwami, Sahir Nailah, anioł, który by przetrwać musiał upaść niżej niż pozostałe. Shane Collins, demon, który by przetrwać... nie. On po prostu to lubił.
"Daddy's flown across the ocean
Leaving just a memory
A snapshot in the family album
Daddy, what else did you leave for me?
Daddy, what you leave behind for me?
All in all it was just a brick in the wall"

Jedyne co pozostało po rodzie Collinsów to wspomnienia. Te nienamacalne, wątłe strzępki przeszłości w pamięci tych, którzy go poznali. Niestety, legenda nie doścignęła jego osoby, tak jak by sobie tego życzył. Spadł w cień z którego nie mógł się wydostać, gdy Sahir jedyne o czym marzył to znaleźć się we wspomnianej ciemnicy. Z dala od wszystkich. Z dala od wspomnień, od ciekawskich oczu, popleczników tych którzy spierdolili jego długowieczny żywot. A tak się nie robi. Nie ze względu tego czy jest to moralne, czy nie. Przez wzgląd na to kim był ten piękny anioł, którego łzy wyżłobiły sobie drogę wzdłuż policzków. Przez pryzmat tego kim byli Ci, którzy nieśli ze sobą tylko rozpacz i ból.
"What else should I be
All apologies
What else should I say
Everyone is gay
What else could I write
I don't have the right
What else should I be
All apologies
In the sun
I'm buried."

Demony które w sobie nosili chętnie wypływały na powierzchnie wiedzione impulsem. Szeptały cicho pod sklepieniem ich czaszek, gdy ich nogi niosły do celu opętane ciała. Jedna koścista dłoń zaciskała się na ramieniu Krukona. Druga, przepalona i toksyczna kurczowo chwytała bark Ślizgona. Jaki był sens życia, jeżeli nie dążenie do destrukcji? Nie tylko tej wewnątrz samego siebie, ale też tej któą serwujemy otaczającemu nas światu? Mamy obowiązek znosić wymierzane w nas ciosy, bez możliwości obrony? Patrzeć jak ludzie nami pomiatają, plują i szydzą prosto w skrzące się pragnieniem śmierci oczy? A może powinniśmy jednak wziąć swój własny los, w swoje własne zbolałe dłonie, chwycić kurczowo i trzymać po kres naszych dni? Tak długo jak ta sama Śmierć nie odetnie sztywnych palców od różdżki miotającej raz po raz swe uroki? Póty ostrze starsze niż sam czas nie będzie ślepo cięło, nie pomne na rasę, wiek czy kolor krwi? Może jednak koniec życia, spełnienie, wyznaczało coś zupełnie innego.
"We are looking for you
to start up a fight
There is an evil feeling
in our brains
But it is nothing new
you know it drives us insane
Running,
On our way
Hiding,
You will pay
Dying,
One thousand deaths
Searching,
Seek and Destroy."

Może była to zwykła walka o przetrwanie. O to, by żyć tak jak się chce, a nie tak jak nam każą. Ale darujcie, przecież to ja jestem szalony.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Pon Mar 16, 2015 6:20 pm
Więc pragniesz mnie?
Równy krok nie był zakłócany przez światło dnia, które padało na cztery sylwetki kroczące przez miękką trawę, a wokół nich - jakby pustka, jakby Otchłań się wylęgła, co obejmuje ramionami, opatula lodowatym jarzmem świadomości własnej potęgi. Z tej otchłani wiał zimny wiatr. Szron osadzał się na tej drodze, co jeszcze przed chwilą była nam zielonym dywanem, a teraz stawała się czystą bielą, by zdolne dłonie artystów mogły przyozdobić ją barwami szkarłatu, przerywając jednostajność barw, pojąc spragnioną ziemię, jaka rozwierała swe czeluści pod ich nogami.
Mimo to nie spadli.
Martwi za życia i żywi bardziej, niż słodkie śmiechy płynące ze wszech stron przypadkowych uczniów, którzy po prostu ze sobą byli, rozmawiając i żartując, spychani na bok niewidzialną ścianą okrągłych granic, gdzie nie docierał ostatni oddech zimy. Można było zapomnieć o wiośnie. Panienka w kolorowych spódnicach obszytych kwiatami rozpuszczała się w powietrzu i wolała uciec do innego zakątka ziemi, gdy silne postanowienie czwórki jednych z najzdolniejszych uczniów położyło się szerokim pasmem cienia na podstawach podestu, na których miała się pojawić w pełnej krasie. Wypchnęli ją. Wystarczył jeden gest tego, który przewodził na Ognistym rumaku, jedno jego błyśnięcie oczu, tych ludzko-nieludzkich, by podjudzić, by obudzić demony z pierwszego kręgu Piekieł, podnosząc jazgot wszystkich pomniejszych, co jak mięso armatnie pójdą nawet nie na pierwszy odstrzał, a na pożywkę dla tej właśnie czwórki... Oni całkowicie wystarczyli. Nikogo więcej nie było trzeba, by odbudować poetyckie ruiny starego panteonu, na którym ustawilai się niczym najwyżsi bogowie, którym marna ludzkość zapomniała składać godnej ofiary na ich krwawym ołtarzu.
Wielki błąd...
Więc pragniesz?
Doskonała czerń wiodła spojrzeniem za równomiernym ruchem mięśni skrytych pod odzieniem szaty złotookiego węża – ponoć tylko potwór zrozumie potwora... ale potwór też zrozumie człowieka. Zaś człowiek... człowiek nawet gdy próbował, nie był w stanie sięgnąć tak wysoko. Oto są bowiem dwoma księżycami otoczonymi przez plejadę gwiazd, z których każda mimo swych obaw i względnie wesołych tańców chce być właśnie taka, jak sama Luna, tak samo piękna, więc wyciągają dłonie, starają się nadrobić migotliwością... lecz cóż? Wtedy kończy się ich czas i gasną, zaś Księżyc trwa kompletnie niewzruszony... Czy więc dziś spadną? Cztery komety, które rozbłysną po raz ostatni, by uderzyć w ziemski padół z odpowiednim pierdolnięciem i z uśmiechem na ustach wznieść ramiona, wykrzykując: Oto jestem..!
Oto jesteśmy My, których lękacie się najbardziej.
Gdzie Nasz najdoskonalszy Jeździec, Miła Wojno..? Gdzie ta, której skronie wieńczy złocista korona..? Znów stanie przeciw Nam, wyrzekając się swej pierwotności i przeznaczenia jej stworzenia..?
Sprawiedliwość, która wiodła dwójkę Jeźdźców jeszcze niżej, choć myśleli, że oto dotykają dna.
Pragnienia... Dzisiejszego dnia miały rozpalić ten cichy, bezpieczny zakątek.
Te pragnienia wypalają się w nas rozgrzanym żelazem.
J.
Martwy †
J.

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Pon Mar 16, 2015 9:45 pm
Iskry skrzyły się na zdobionej srebrem różdżce, gdy palce zaciskały się, a knykcie bielały. To nie był strach. To było czyste podniecenie. To samo statyczne napięcie można było wyczuć w powietrzu, wirującym ponad ich głowami. Jeżeli oni byli tymi za których chcą uchodzić, jeżeli choć w części byli podobni - świat miał przepierdolone. A ona, ta która władała urokami jak nikt inny, ta która była gotowa zabić byleby przekonać się czy Decolattio faktycznie urywa kończyny, byłaby przy nich bezsilna. Osobno, każde z nich może wiele. Ale razem są falą, której nikt nie sprosta. Nawet ta, która przychodzi by zwyciężać. Choć jak mówi pewna mądra książka, nawet Goliata mógł pokonać jeden śmiałek. Osobiście J. nie wierzyła w kamienie i proce. Wierzyła natomiast w pulsującą w jej żyłach magię, która rwała i szarpała jak nieujarzmiona bestia. Na zajęciach uczą panować nad własnym temperamentem. Pokazują jak idealnie wykonać ruch różdżką, by zaklęcie, nawet to najbardziej skomplikowane zawsze poszło po myśli. Dziewczyna nigdy nie była zwolenniczką mozolnej techniki i jej kunsztu. Szalę wolała przechylić czystą, nieprzewidywalną, pradawną i dziką magią, która siała spustoszenie jak Szatańska Pożoga. Swoją drogą... to też nie jest taki głupi pomysł. Zmieść zamek z powierzchni ziemi. Choć z cała pewnością Szara Głowa pomyślała o przeciwzaklęciach. Wystarczą więc trupy.
"You make me wanna die
I'll never be good enough
You make me wanna die
And everything you love
Will burn up in the light
And everytime I look inside your eyes
You make me wanna die"

Czy wyglądali jak Bracia Zniszczenia na swojej ostatniej prostej w drodze do Siódmego? Czy faktycznie przypominali jej odrobinę Potępionych, którzy okutymi w ciężkie buty stopami, spychali w odmęty Piekła potępieńców i ich dusze? Czy rzeczywiście było coś w ich aurze co kazało się zastanowić: a może jednak dzisiaj zamiast wyjść na spacer na Błonia, pójdę dokończyć pieprzoną kolekcję znaczków w Lochach? Przykro mi, Drogi Czytelniku. Choć wiem, że nadzieja umiera ostatnia, to tutaj jej nie ma. W tym Piekle na Ziemi, które zaraz rozpęta się wśród krzyków tych Winnych i tych Niewinnych, nie ma już dłużej nadziei. Jest za to Śmierć i Wojna.
Oby tym razem Zwycięstwo było po Naszej stronie.
Różdżka sypała oślepiającymi iskrami, które sprawiały, że trawa wokół nich obumierała od nadmiaru magii.
Lilith Collins
Martwy †
Lilith Collins

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Pon Mar 16, 2015 10:22 pm
Szaleństwo-szaleństwu nierówno, bo to, co dzisiaj wylęgało się w zepsutych gniazdach myśli każdego z nich, sięgało zenitu wszystkiego, co dotychczas zrobili... choć może nie? Może te cudowne preludium, które właśnie słyszę w uszach to jedynie przedsmak do czegoś większego? Chcieli się wznieść, wzlecieć, więc oto i jestem – gotowa, by polatać razem z nimi ponad wieżami Hogwartu dumnie pnącymi się w górę, podczas gdy zawsze grzebałam się w ziemi – ciekawa odmiana... Jak i wyrodność, która kazała murem odgradzać się od niemądrego rodzeństwa zawsze mającego coś nie tak pod kopułką... Jednak, jak wszyscy mogą zobaczyć – jestem! Nawet nie mogę chyba powiedzieć, że z nimi wszystkimi pokłócona... Choć jaźń nuciła, że nieśmiertelność nie jest taka nieosiągalna, to pod skórą wyczuwałam wszystkimi komórkami, że wiodący na przedzie Jeźdźcy prowadzą nas prosto do zguby – jeden trzymał Kostuchnę o swą ramię, drugi zaś płomienny ogień, który miał zwiastować rozpacz i zakończenie spokojnego porządku rzeczy wraz z całym pierdoleniem Dumbledora, że teraz już wszystko pod kontrolą tylko dlatego, że upadł sławetny Władca Nocy... Więc nie, miły dyrektorze... Jego pojawienie się było iskrą, która rozpętała burzę, a na burzę ci, którzy zwali się jej dziećmi, musieli odpowiedzieć.
Smukłe palce rudej panny przejechały po szlachetnym drewnie różdżki, pieszcząc ją z doskonałością oddanej kochanki, która wyrwała się palcom cmentarzy i odetchnęła nienaturalnie świeżym powietrzem rozwiewającym jej miękkie włosy ocierające się o policzek – jak giermek, który miał towarzyszyć wspaniałej Wojnie – nigdy się z nimi nie dogadywała, choćby przez to, że niby odmieniec trafiła do innego domu, ale jakże mogłaby ich opuścić teraz, gdy wszyscy chcieli powędrować do świata, jaki badała zawzięcie przez tyle lat, starając się odgarnąć dłońmi mgłę zagadek i tajemnic – potężnego tabu, jakie na nekromancję narzucili żywi... Trenowanie w podziemiach, w zaciszach lochów, było zupełnie innym, płytkim doświadczeniem w przeciwieństwie do tego, co mogła zyskać tutaj – więc szła, nieco z tyłu, po lewej stronie ramienia brata, obok którego stąpał wampir, a na tej samej pozycji, co ona, tylko po prawej ręce wampira szła jej siostra – dostrzegała w tym przezabawny układ, w którym z wyglądu ona była doskonałym giermkiem wojny, J. Zaś stworzona wręcz dla Śmierci... zaś z charakterów było kompletnie na odwrót. Tak samo jak różnili się od siebie sami Jeźdźcy, którzy mimo pośród tych różnic mieli zawsze ten sam ogień, tylko o różnych barwach, zalęgnięty w środku...
Dziś to wszystko miało wybuchnąć...
I miodowe oczy, pływające po tych spoglądających na nich, jak i nie spoglądających, uczniów, chciały zarejestrować ten płonący świat o ostrym odorze żelazistej krwi i wypróżniających się w przedśmiertnym odruchu ciał...
Och, zapomniałam dodać...
W śmierci nie było nic romantycznego.
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Pią Mar 20, 2015 3:10 pm
/Przy zaklęciu Sonorus, nie użyję kości, bo to by zepsuło cały efekt. Dodam jeszcze notatkę od MG, który zresztą będzie nadzorował wszystko.

Zimne okrutne palce zacisnęły się na starej księdze, kiedy ich właścicielka z wysoko uniesioną głową wymyśliła plan, dzięki któremu miała zyskać wszystko to, co chciała. Bez zbędnego brudzenia swoich białych dłoni, które wszak będą jej jeszcze w życiu potrzebne.
Całe te Wasze wprowadzenia...doprawdy! Wy, jawiący się jako wysłannicy samych piekielnych otchłani, a zarazem proszący o łaskę od boga, którego przecież nie ma. A nawet gdyby on, albo chociaż namiastka jego mocy istniała tam w górze, to naprawdę sądzicie, że zlituje się nad Wami? Potraficie być tacy zabawni! Ale spokojnie, Ja jako pierwotny Sędzia Podziemi ocenię Wasze uczynki. Wraz z robactwem, które było gotowe w każdej chwili obleźć Wasze zepsute ciała i zeżreć każdy ich fragment...
Bo widzicie, ostatnimi czasy zepsuliście sobie szkolną opinię, bardziej niż sama Królowa Śniegu odziana w krwiste szaty. A za spiskowanie przeciw niej, musicie ponieść należytą karę.
Za te zniszczone skrzydła, za chwile słabości, za żywienie się życiodajną trucizną płynącą w jej ciele...za każdy nieprzewidziany ruch, przez który moglibyście doprowadzić do opóźnienia jej wyjątkowych scenariuszy.
I czy to ważne, czy te ostatnie zepsucie atmosfery ostatecznie nastąpiło od Was, czy też nie, oni nie zapominają.
I wszystkie cztery domy usłyszą o Was, och tak! Zapewniam!
Jej pozornie spokojne burzowe tęczówki błysnęły drapieżnie, kiedy zauważyła cztery cienie majaczące na błoniach. To był znak. Długo wyczekiwany przez nią omen, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. Kilka przedmiotów zostawiła w swoim kufrze, zabezpieczając go odpowiednio przed wścibskimi oczami, do kieszeni szaty schowała zaś dwie buteleczki eliksirów – wielosokowego i dobrego powodzenia. Poprawiła jeszcze swoją koszulkę i spodnie, po czym związała włosy w wysokiego kucyka. Miała też wielką nadzieję, że żaden nauczyciel nie wtrąci się za wcześnie. Wedle jej obliczeń wszystko powinno pójść gładko, zwłaszcza że trwał przecież wypad do Hogsmeade, dyrektor był zajęty czymś innym, a reszta nauczycieli? Zapewne była na jakimś zebraniu. Czas działał więc jej na rękę.W razie czego postanowiła jednak sięgnąć po pierwszą buteleczkę, kiedy tylko przystanęła na schodach z których miała idealny widok na Pokój Wspólny Ślizgonów. Przełknęła więc jedną porcję eliksiru dobrego powodzenia, a pusta fiolka potoczyła się cicho po schodkach. Nie smakował najlepiej, ale najważniejsze by przyniósł jej szczęście dzisiejszego dnia. Omiotła spojrzeniem całe pomieszczenie w barwach zieleni i srebra i przyłożyła różdżkę do swojego gardła.
- Sonorus – wymruczała C. i już po chwili jej głos mogli usłyszeć wszyscy zebrani w tym miejscu.
- Uwaga! Zapewne dziwi Was nieco to, że przemawiam i to jeszcze do Was, zwłaszcza że zazwyczaj, no cóż stronię od jakiegokolwiek towarzystwa. Sprawa jednak jest poważna, bardzo poważna. Zginęli Ślizgoni i w tym wszystkim brał udział wampir. Dalej...ostatnimi czasy te wszystkie „stworzenia” panoszą się po zamku, traktując czarodziei, tacy jak Nas. Czarodziei wywodzących się od czystokrwistych rodów, jak śmiecie. Oczywiście, możecie się ze mną nie zgodzić, ale no cóż, tylko potem nie płaczcie, kiedy okaże się, że miałam rację. No i oczywiście nie zapominajmy o Collinsach. J. I Shane’a raczej nikomu nie trzeba przedstawiać. Trzymają stronę tych dziwolągów, najgorszego robactwa...na dodatek praktykują niedozwolone rodzaje magii. Niby nic takiego, gdyby nie to, że nie chowają się z tym, przez co nauczyciele patrzą nam na rękę. Przez nich dumny dom Salazara Slytherina upada i jak tak dalej pójdzie, szlamy i różne wynaturzenia zyskają większe poparcie. Musimy coś z tym zrobić! Nauczycieli nie widać i tak zbytnio nic nie robią w tej sprawie, a oni czują się bezkarnie. Więc albo jesteście ze mną, albo przeciw mnie. Kto jest chętny może ruszyć ze mną, bo JA nie mam zamiaru tego tak zostawić. Decyzja należy więc do Was! – To była chyba jej najdłuższa wypowiedź w całym życiu, nie licząc jakiś formułek, które nieraz padały z jej ust na lekcjach. Błyszczące już teraz chmurne oczy wędrowały wśród wszystkich tych nędznych słabeuszy, których teraz zachęcała do wielkiego kroku. Pierwszy i chyba jedyny raz. Nie mogła przecież ruszyć sama, nawet ona nie była na tyle szalona by samej zmierzyć się z całą czwórką. Niemniej nie chciała ich prosić, o nie. Powiedziała już wystarczająco dużo, a reszta była w ich rękach. Kiedy nikt się nie odezwał, C. szybkim krokiem udała się w stronę wyjścia. Kto będzie chciał, ten zapewne dołączy się do niej. Musiała jednak zebrać większą armię. Plan wszak miał zadziałać i nie mógł czekać. O nie. Ruszyla więc dalej przez szkolne korytarze, wzywając wszystkich, których tylko ujrzała do podjęcia decyzji. Teraz jej wypowiedzi były krótsze i pełne niszczycielskich emocji; przemawiała przez nią zwłaszcza niezdrowa nienawiść. Ale cóż...kimże była C. bez niej? Bez swojego wielkiego diamentu na lodowej koronie? Przeszła jeszcze przez kilka hogwarckich korytarzy, dbając o to, by przynajmniej większość uczniów ją usłyszała, po czym udała się na błonia.
Nawet nie patrzyła za siebie.
Nawet nie sprawdzała, czy ktokolwiek za nią ruszył.
Liczyło się wszak to, że dumna i niszczycielska zimna Pani w złotej koronie, pchnęła wrota które dzieliły ją od ostatecznego pola walki.
Sunęła więc teraz już spokojnie, a chłodne dłonie zmarłych muskały jej blade okrutne oblicze.
Chmury w jej oczach stały się lodowym mieczem przeznaczenia, który tylko czekał na to, aby ściąć wszystkie cztery głowy, chociaż w sumie...najjaśniejsze były przecież te dwie, czekające na odpowiednią egzekucję.
Jej ręce rozprostowały się na ich widok, jakby były skrzydłami, lecz gest ten nie trwał długo. Szaty Rockers zatrzepotały na wietrze, a na jej twarzy zagościł szeroki szaleńczy uśmiech.
Nie musiała nic mówić.
Żadne słowa nie potrafiły oddać tego uczucia napięcia, które czekało na uwolnienie.
Pragnęła sprawiedliwości.
Pragnęła własnego osobistego zwycięstwa.
I je otrzyma.
avatar
Slytherin
Regulus Black

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Wto Mar 24, 2015 9:24 pm
// Już po rozmowie z Gwendoline.

Stapiali się w jedną, zieloną masę.
A przed nimi ona. Ta, która stroniła od wszelkiego towarzystwa, teraz przemawiała do wszystkich tak, jakby czuła się lepsza, ważniejsza, jakby była przywódcą. Wszyscy tutaj skrzywili swoje nosy, te bardziej lub mniej proste. Za kogo ona się uważa? Słyszał w tłumie, a sam jedynie jako para zagubionych, chmurnych jak niebo po burzy, oczu otoczonych zieloną masą obserwował ją w ciszy. Wsłuchał się w jej słowa. Dlaczego to robił? Co ona w ogóle go obchodziła?
Nie obchodziła go wcale. Jednak jej słowa miały w sobie więcej inteligencji i racji niż wszystkie myśli zebranych tu Ślizgonów... Z całego tygodnia. Pod nosem uśmiechnął się, kiedy usłyszał zarzuty wobec Shane'a i J., których działania osobiście potępiał, ale co panna Rockers mogła o tym mówić, kiedy niedawno skalała jego samego tym rodzajem magii? Na krótką chwilę stała się groteskowa w jego oczach, jednak ta dama w szkarłacie, miała ogromną rację.
Ich rodzice, oni teraz trwali na froncie w obronie swoich racji i przekonań, na froncie lub poza nim, a oni tkwili obojętni na krzywdę, która dzieje się obok nich. Włożyć na palec coś, co ich ochroni, posługując się sprytem i czymś, czego wielu tutaj brakowało... mózgiem.
Czy naprawdę wszyscy wokół byli takimi idiotami, że nie zauważyli? McGonagall nie bez powodu ostatnio zadała im ciekawą pracę domową, nie bez powodu chciała, aby młodzieńcy się w nią zagłębili, zbadali pewne zagadnienia...
On wybrał wampiry.
Obrócił rodowym sygnetem na palcu. I ruszył przez tłum, ku zdziwieniu wszystkich wokół.
Spieprzajcie, idę.
Wyszedł z tej paskudnej, tchórzliwej masy, walczyć o swoje bezpieczeństwo, swoje racje, swoje idee. Uwolnił się i posłał wszystkim pogardliwe spojrzenie, godne każdego króla. Być może właśnie jako jedyny wybrał odmienną ścieżkę, którą podążyła zbuntowana królowa w czerwieni. Nie byli upoważnieni do tego, aby nie brać życia we własne ręce tylko dlatego, że ich szaty były zielone.
I ostatecznie trafił tutaj. Z tym samym znużonym spojrzeniem, z przymkniętymi powiekami, z ustami wykrzywionymi w grymasie, ze szczelnie zapiętymi mankietami.
Panowie z sygnetami z zielonym oczkiem się nie pojawili.
Nic nie warci tchórze.
Któż by pomyślał, pani w szkarłacie, że będzie miał okazję stanąć u Twojego boku, nie z nienawiści, jak Ty, a z powodu chorej dumy własnego nazwiska, domu... I twarzy. Twarzy ze szramą, którą ta wiedźma na niej pozostawiła.
Nie mamy zamiaru wyjść stąd bez ran.
Niebo się nie rozpogodzi póki oni nie upadną.
Różdżka ściśnięta była w dłoni tak, że palce pobielały nieco.
Miał się zawieść? Tylko on mógł mieć tyle odwagi, aby tu stanąć? Nawet przeciw swojej nienagannej reputacji?
Alexander Aristow
Martwy †
Alexander Aristow

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Pią Mar 27, 2015 6:24 pm
Wyjście do Hogsmeade nie było zabawą dla praktykanta, który w tym czasie sprawował opiekę nad uczniami, jacy zostali w szkole i nie wyrażali chęci na wyjście - wespół z kilkoma innymi nauczycielami na których podorędziu się znajdował. W żadnej mierze nie było to trudne zadanie, w końcu jego obowiązki zamykały się jedynie w spacerowaniu korytarzami w charakterze dyżurnego. Dzień jak co dzień, jedynie w murach było spokojniej, mijał po drodze zdecydowanie mniej uczniów i od rana musiał zareagować tylko raz, kiedy jakiś dwóch Ślizgonów uczepiło się się samotnej Puchonki. Nie lubił nierówności sił, ale jako niepełnoprawny nauczyciel nie mógł zrobić nic więcej poza upomnieniem i sprawdzeniem, czy ze stanem dziewczyny wszystko jest w porządku.
W ostatecznym rozrachunku nawet jeśli nauczyciele w magicznej wiosce mogli mieć w łapach nieopanowaną degrengoladę i samowolkę, to tutaj dzień zapowiadał się bardzo spokojnie i bez specjalnych rewelacji. A trzeba przyznać, że zatrudniając się tutaj liczył na to, iż praca w takiej placówce z kopyta ruszy bieg jego życia i zwali mu na głowę prawdziwą hałdę ekscytujących obowiązków. A tymczasem odprowadzając Puchokę do Wielkiej Sali w jego plecy uderzyła jakaś biegnąca uczennica. Jego krzyk odnośnie zakazu takiego zachowania na nic się zdał więc przyspieszył tylko za nią kroku, przystając nagle przy oknie na piętrze. Widział jak dziewczę wybiega przez główne drzwi, na moment znika za murami i pędzi, o mało się nie wywracając na śliskiej, świeżej trawie, w kierunku, w którym... biegł jeszcze ktoś. Do tego jeszcze pewien dziewczęcy, najwyraźniej mocno pogłośniony przez zaklęcie, głos doszedł do jego uszu gdzieś w połowie wypowiedzi, idąc echem po korytarzach starej budowli odbijając się od ścian i tworząc w tej sposób wyjątkowo zawistną kakofonię. Apel brzmiał jak podjudzanie do wyjątkowo nietolerancyjnego buntu i to prosto w stronę określonych jednostek. Aż zmrużył mocniej oczy i z miejsca przyspieszył kroku. Sam nie wiedział czy to instynkt, ale natychmiast ruszył w tamtą stronę, w stronę błoń, czując jak wnętrzności mu się ściskają od mieszaniny adrenaliny i obaw. Powinie być odpowiedzialny i nie zachowywać się jak podlotek, nie idzie tam, żeby pomóc. Jeśli tylko instynkt go nie myli, działo się coś nieciekawego – uczniowie wykorzystywali nieobecność zdecydowanej większości nauczycieli.
To był jakiś koszmar, Ślizgoni w stanowczo za dużej ilości naprawdę sporo go wyprzedzili i szli go majaczących figur na końcu, których ilości nie potrafił jeszcze dokładnie zliczyć, za mocno zlewali się z widokiem Zakazanego Lasu.
Shane Collins
Martwy †
Shane Collins

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Pią Mar 27, 2015 9:18 pm
Wyobrażaliście sobie kiedykolwiek jakby to było, gdybyście w ciągu kilku następnych minut zginęli? Jakie byłyby Wasze ostatnie słowa? Coś w rodzaju... "Powiedz mojej żonie, że ją kocham" czy może "Cały skarb zakopałem w..."? A może jednak klasyczne "Kurwa no nie"? Zawsze mnie to jako Autora ciekawiło. Może dlatego za każdym razem, gdy witam z szerokim uśmiechem na twarzy swoje postacie, to rzucam je w wir walki? Może tak naprawdę chce sam dowiedzieć się o sobie czegoś, czego jeszcze nie wiem? Oczywiście, możesz powiedzieć "Shane, ale Ty jesteś głupi, przecież oni nie są prawdziwi!". I po części masz rację. Nie są prawdziwi dla Ciebie, ale to są moje dzieci. Patrzyłem jak Shane Collins gubi w drodze do zniszczenia swoją duszę, spoglądał z góry na J. która raz po raz zaskakiwała mnie swoim gniewem. A od niedawna przyglądałem się bacznie Lilith Collins, która może po prostu za bardzo kochała życie. I cholernie ciężko mi to przyznać, ale ich droga dobiega końca. Właśnie w tym miejscu. W miejscu w którym to wszystko się zaczęło, gdy J. tak naprawdę była jeszcze dzieciakiem bez wizji na siebie i odrobiny charakteru. Nie jesteś Czytelniku ciekaw, dlaczego moje postacie są takie jakie są? Widzisz, one tutaj zginą, a Ty będziesz żył dalej. Jednak to ja wyjdę stąd zwycięsko. Będę znał swoje własne, ostatnie słowa.
Jeżeli jednak zastanawiałeś się nad tym – cholera, dlaczego Collinsowie są tacy popieprzeni?! - spieszę z pomocą. W końcu wiem to najlepiej. Choć może nie opowiem tej historii tak dobrze, jakby zrobili to oni sami. Ich rodzina nie żyje. Wiem, wiem. Pewnie byłeś przekonany, że żyją gdzieś sobie w północnej części Anglii, popijając popołudniową herbatę i zagryzając ją ciastkami. Niestety, zostali zabici. W imię idei oddali swoje życia w „pałacowych komnatach”, które były ich sypialnią. Poderżnięto im gardła we śnie, gdy cała piątka spała snem sprawiedliwych. I nie, nie byli to mugole, choć na to mogłoby wskazywać narzędzie zbrodni. Po prostu łatwiej pozbyć się ciała, które zabiorą do kostnicy policjanci, prościej jest zostawić to ludziom, niż ściągać na siebie spojrzenia czarodziejów, którzy Niewybaczalne zaklęcie zaraz by wykryli. Jednak na tym to wszystko się nie skończyło. Cała trójka miała wtedy lat jedenaście, prawdopodobnie nie dostali jeszcze swoich pierwszych i miejmy nadzieję ostatnich różdżek. Napastnicy wyciągnęli rodzeństwo z ich łóżek i zaprowadzili do zakrwawionej sypialni. Możecie się spodziewać jak wpłynęło to już wtedy na ich psychikę. Przy wciąż ciepłych ciałach swoich rodziców Lilith i J. Zostały brutalnie zgwałcone. A Shane nie mógł nic na to poradzić. Pobity, skuty i zakneblowany leżał na zimnej posadce przyglądając się barbarzyńskim aktom, które rozgrywały się tuż przy nim. Wspomniałem wcześniej Czytelniku, że posyłam ich w wir walki – tak naprawdę poprawnym sformułowaniem byłoby tutaj „odsyłam”. Bo oni sami idą. Każde z nich jest równie niepowtarzalne jak Ty i Ja. Ale są też uosobieniem tego do czego sami dążą.
J. to zaprzeczenie.
Shane to gniew.
Lilith to negocjacje.
Ja to depresja.
Jednak po latach cała nasza czwórka nieco dojrzała. Sprawiliśmy, że wspólnymi siłami stoimy u progu czegoś większego. Wyczekiwanego. Dla mnie to katharsis. Dla nich to zapomniany już uśmiech rodziców i ciepłe łzy na policzkach. Wytrzymaj jeszcze chwilę, Czytelniku. Zrób to nie dla mnie, ale dla nich – zasługują na ostatnią minutę ciszy.

Uśmiechali się, bo wiedzieli. W końcu są moi, tak jak ja jestem ich. Drzewce – czerwony, czarny i brązowy błyszczały w mdłym świetle tego dnia. Burza i deszcz to odwieczne motywy, które przewijają się w chwilach walki, ale wiesz co? Wolałbym, by świeciło właśnie słońce. Zapamiętajmy ich takimi jakimi byli naprawdę, a nie takimi jacy stali się na skutek wydarzenia, które złamało by każdą duszę.
Słuchali wywodu Caroline Rockers ze skupieniem. Z pewnością byli winni wszystkich zarzucanych im czynów – nie są święci i nigdy takich nie zgrywali. Wiedzieli doskonale jak będzie wyglądał finał i ile krwi przeleje się tego dżdżystego dnia Pod Starym Dębem. Tak jak się wszystko zaczęło, tak teraz się skończy.
W kącikach ich ust majaczyły smutne uśmiechy, a łzy których istnienia nigdy by nie przyznali szkliły się w oczach, gdy obserwowali zbierający się tłum.
Arianna Jemare
Martwy †
Arianna Jemare

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Sob Mar 28, 2015 1:20 am
Arianna co chwilę zerkała na odprowadzającego ją do Wielkiej Sali praktykanta. Wiele mu zawdzięczała, bo choć bardzo, bardzo chciała... Nie była w stanie przeciwstawić się napastującym ją wtedy Ślizgonom. Musiała więc przyznać, że praktykant pojawił się w ostatnim momencie, a fakt, że w dodatku był przystojny... W ten delikatny sposób... Jej romantyczne serduszko nie mogło pozostać obojętnym na tak rycerski gest. Gdy już byli u celu swej podróży mimo przerażenia pozwoliła sobie w końcu na uśmiech. I gdy ledwie otworzyła różowe usteczka chcąc podziękować mu po raz kolejny urokliwa chwila godna samej Danielle Steel, autorki tak przez nią wielbionej, została zaburzona...
Zdezorientowana Panna Jamare, nadal nie dopuszczając do siebie ogólnego rozgardiaszu wygięła usta w podkówkę widząc, jak mężczyzną traci nią zainteresowanie. Obserwując jego poruszenie i nadal ignorując ogólny rozgardiasz spięła się cała chcąc zatrzymać go przy sobie. I gdy ten w końcu opuścił korytarz bez zastanowienia opuściła go również. Nie mogąc dotrzymać mu kroku obserwowała oddalająca się coraz bardziej sylwetkę, a nogi Puchonki - jak by prowadzone niewidzialną siłą - pędziły ją przed siebie byle by tylko dogonić... Spojrzeć jeszcze raz...
Wpadła w końcu na błonia i wymijając grupkę zebranych tam z niewiadomych przyczyn uczniów przystanęła obok zbiorowiska. Ne widziała już pana Alexandra... Widziała grupę uczniów celujących różdżkami w potwory o których słyszała, zawsze ich unikając... Przerażona wsunęła dłoń w kieszeń chcąc chwycić kawałek sosnowego drewna, ten jednak nie hamowany już materiałem od razu upadł jej na ziemię...
Przerażonymi oczyma obserwowała sytuację.


Ostatnio zmieniony przez Arianna Jemare dnia Sob Mar 28, 2015 4:22 pm, w całości zmieniany 1 raz
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Sob Mar 28, 2015 12:48 pm
Nie sądzę, żeby to był dobry dzień. Nie sądzę też, by ten dzień miał być tym złym. Po prostu jest. Taki jak każdy inny, kompletnie niczym się nie wyróżniający, prócz tego, jak nieprzyjemna aura otaczała czówrkę uczniów, którzy już zaczęli na siebie zwracać uwagę – i to uwagę zdecydowanie niemałą... No właśnie – oni szli, tymczasem za ich plecami, za którymi zostawiali Hogwart, gromadziło się coraz więcej osób – według starego prawa: gdzie wszystko miało swój początek, tam powinno mieć koniec. Najwyraźniej będzie tutaj ten koniec.
Nailah zatrzymał się i odwrócił razem z pozostałymi Collinsami – jego uszy wyłapywały szum rozmów, gwar mocno bijących serc; Otchłań pożerała całe sylwetki, nie pozostawiając po nic małego skrawka wartego zapamiętania, zderzając się ze spojrzeniami twardymi, zaniepokojonymi, ciekawymi, podnieconymi – cała gama odczuć wisiała w powietrzu, kłębiąc się gęstą chmurą od emocji, tak jak i zresztą oni sami prezentowali przeróżne odczucia, a Ty, Sahirze? Dopiero teraz kontrujesz swe spojrzenie ze spojrzeniem Rockers – tej, która miała do nich dołączyć, tylko dlaczego by niby chciała? Wolałeś ją mieć po stronie przeciwnej, wolałeś widzieć jej twarz jako wroga. Nie potrafiłbyś zaakceptować Sprawiedliwości jako tej, która nie będzie egzekfować i wyciągać odpowiedzialności ze swych praw.
Prawo było jedno: zniszcz lub zostań zniszczonym.
Krukon sięgnął po swoją różdżkę, biorąc spokojny, głęboki oddech, choć tańcząca w nim bestia wyrywała się do teog, by zostać uwolnionom... Wymierzyłeś różdżkę w Caroline, pozwalając ponuremu uśmieszkowi z odcieniami kpiny zatańczyć na twych wargach na parę sekund. Może nie musiało tutaj dojśc do walki? Może powinieneś się odezwać, że walki nie chcecie, że chcecie się dogadać?
Gówno prawda.
Nie chcecie się dogadywać.
Chcecie, by zieleń trawy i brąz ziemi spłynęły soczystą posoką.
Nie spodziewałeś się tego przeżyć.
- Inferno... - Przeciągnąłeś różdżką gładko w powietrzu, wypowiadając cicho, spokojnie, powoli, to jedno, magiczne słowo, którego moc zawibrowała w twoich kościach, zbierając wolę tańczącego w twym wnętrzu potwora, który wpływał na twą mimikę, malując na niej odcienie drapieżnego uśmieszku, pełnego jakże wielkiego zadowolenia..! Nawet jeśli zaklęcie zboczyło, gdyż miało powstać tuż przed facjatą Rockers, zaś ta znalazła się ledwo co w obszarze jego działania, nawet jeśli kula była mniejsza, niż zwykle: kurczyła się, kurczyła, powolutku, powolusieńku...
Chwila zastoju...
Sekundy odmierzane oddechem...
Potężny wybuch rozplótł ognisty oddech uderzający w twarz wszystkich zebranych – słowa były zbędne.
Niechaj czerwony blask będzie sygnałem do startu!
Wyzwanie przyjęte, Rockers.

Wynik kości: 4,3 (+2 punkty do kości z PD)


Ostatnio zmieniony przez Sahir Nailah dnia Sob Mar 28, 2015 12:58 pm, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Sob Mar 28, 2015 12:48 pm
The member 'Sahir Nailah' has done the following action : Rzuć kością

'Pojedynek' :
Stary Dąb  - Page 11 Dice-icon
Result : 2, 1
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Nie Mar 29, 2015 2:24 pm
Nie była przywódcą, prawda? Ale to nie zmieniało faktu, że była jednak Zwycięstwem. Zwłaszcza teraz. Skoro już bawili się w nadawaniu kolejnych przydomków – proszę bardzo. I choć Slytherin był jak zawsze sceptyczny, to słuchał. Nie miał zresztą innego wyboru. Pochwyciła tę chwilę we własne ręce, wreszcie dostając możliwość na poprowadzenie procesu w sprawie czterech dusz. Choć jak dla niej mogłyby być tylko te dwie.
Nie obchodziła ich C. Nigdy tak przecież być nie miało – nie o to zresztą jej chodziło.
To słowa.
Te pewne jadu ugryzienia, które miały ich wreszcie zmusić do podjęcia większych decyzji, a nie wiecznego grzania się przy kominku w Pokoju Wspólnym. Kiedyś należało stąd wyjść i wziąć swój los w swoje ręce.
Teraz dostawali więc wielką szansę by zadecydować!
Podmuch zdolny wywołać prawdziwy huragan!
Hipokryzja to wspaniała rzecz. Ale jeszcze lepszą była świadoma manipulacja, nawet jeśli musiała złamać jedno ze swoich postanowień. Przynajmniej chwilowo.  Zapewne to mogłoby się okazać nierozsądne z jej strony, gdyby nie to, że była przygotowana na każdą ewentualność. Poza tym ten wspaniały eliksir, który wypiła działał przez cały dzisiejszy dzień! A jeśli nie...to przecież ma jeszcze plan awaryjny.
Wszystko byle nikt niepowołany się nie dowiedział.
Żeby rodzina się nie dowiedziała o jej słodkich planach.
A jednak ruszył ktoś za nią! To sam Mały Król! Jakże miło z jego strony! Śmiało, śmiało...bliżej podejdź, póki była ku temu okazja!
Kroczyła tak, jakby nie dotyczyła ją ta rzeczywistość. Jakby zmieniła się zupełnie nie do poznania w coś, co tylko jej było znane. Jakby chaos z jej głowy zaczął przyjmować realną formę; potwór zresztą już szczerzył kły, czując zapach rodzącego się konfliktu.
Skoro reszta tchórzy postanowiła ukryć się w swych bezpiecznych klatkach, wygląda więc na to, że jedynie póki co Nasza dwójka jest gotowa by dotknąć samych bram piekieł. Niechaj tak będzie. Niech słodka toksyczna nienawiść połączy się tym razem z chorą dumą, tworząc największą broń tej strony.
Ich ostateczny upadek, będzie idealną maścią dla mego cierpienia. Ukojenie jest na wyciągnięcie ręki!
Ona dziś nie wypowie swych ostatnich słów. Nie na to nadeszła pora. Wir walki porwie ich wszystkich; złączy w jedną całą Apokalipsę, która będzie gotowa dotknąć cały świat. Ale obejmie jedynie ich.
Historia Collinsów przeminie w tym miejscu. Nikt nie będzie za nimi tęsknił, ani myślał o tym, jaka to szkoda, że zginęli. Ot co. Nieszczęśliwa śmierć w imię swoich chorych ideałów. I co ważniejsze...nikt nie będzie miał dowodów na to, że to ona miała w tym swój udział. A Sahir Nailah? Wampir, który sprowadził tyle kłopotów na Hogwart? Cóż, ktoś może się zasmuci, ale pomyśli, że może to i lepiej, że i jego też nie ma pośród żywych? I tak był przecież martwy.  
Może jedynie ona...raz na jakiś czas wróci do nich. Myślami. Przypomni sobie o tych wszystkich chwilach, kiedy spotykali się zawsze po przeciwnych stronach barykady. I o momencie, kiedy sądziła, że coś się zmieni. Kiedy odkryła jak specyficzna więź łączy ją z Shane'm. Chore, płonące głowy, które skalały się czarną magią bardziej, niż powinny. Zapamięta też ten sunący się po korytarzach cień Nailaha, który mimowolnie sprawiał, że jej zmysły drapieżnika się wyostrzały.
I wtedy to on stawał się ofiarą.
Nieważne czy udawało mu się ją drasnąć. I tak od zawsze była to jego rola.
Nic się nie zmieniło, prawda?
A jednak..! Te przedstawienie przybiera zupełnie inny obrót; z krótkich niewielkich aktów, dotarli w końcu do tego wyczekiwanego przez nich finału, który zaczynał się właśnie teraz.
Świeciło więc trochę słońce, wychylając się przez szare burzowe chmury, jakby ono również chciało zostać widzem ostatecznej potyczki.
Stała więc naprzeciw nich – całej tej przezabawnej czwórki – z rozłożonymi rękoma jakby potrafiła stąd odfrunąć.
Ale nie potrafiła.
A co najważniejsze...nie mogła i nie chciała.
Ciężko było opisać to, co C. czuła w tej właśnie chwili. Ale to nie było nic dobrego; wręcz chora mieszanka w jej wnętrzu czekała na swoisty wybuch. A kiedy to nastąpi...nie będzie to nic dobrego.
Sprawiedliwość więc postanowiła dzisiaj wyciągnąć odpowiednie wnioski i zadziałać tak, by zrozumieli dobitnie, co to znaczy zadrżeć z Królową Śniegu.
Lodowa korona lśniła złociście na tle zakwitłych drzew, dumnie zdobiąc oblicze tak znienawidzone, tak niszczycielskie...
Nadal nie oglądała się za siebie – słyszała jednak głosy tych, którzy kroczyli za nią. Widowiska, które później może się okazać dodatkowymi aktorami na tej scenie.
Jej uśmiech się poszerzył, kiedy wampir wymierzył w nią swoją różdżkę.
Jej wyzwanie zostało więc przyjęte, należało więc z tego korzystać, jak najbardziej się dało!
Różdżka Ślizgonki również została skierowana w przeciwnika, cierpliwie czekając na to, by jej użyć.
Na negocjacje nie było więc szansy. I atak rozpoczął on.
- Protego – wypowiedziała równocześnie z nim, nie mając najmniejszego zamiaru przyjąć jego zaklęcia. Trzymała tarczę nadal, nawet kiedy kula zaczęła się kurczyć. I eksplodowała! Udało się jej jakoś – choć ledwo – utrzymać na nogach, a zaklęcie obroniło ją przed możliwymi skutkami.
Nie musiała się już więc powstrzymywać!
Jej różdżka odnalazła Sahira.
- Pelburstio – warknęła głośno, celując w jego rękę. Po chwili wycelowała w Shane’a i wymówiła kolejne zaklęcie. – Drętwota!
Na siostry Collins nie zwracała póki co uwagi, zbyt pochłonięta właśnie tą dwójką.
- Nadszedł czas byście zapłacili za wszystko!

// No to tak...
(+1 oczko wyżej za PD, +1 oczko wyżej za Eliksir Dobrego Powodzenia, czyli +2 oczka w górę)
Protego: 3,3 - 5,5
Pelburstio: 1,3 - 3,4
Drętwota: 2,1 - 4,3


Ostatnio zmieniony przez Caroline Rockers dnia Nie Mar 29, 2015 2:27 pm, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Nie Mar 29, 2015 2:24 pm
The member 'Caroline Rockers' has done the following action : Rzuć kością

#1 'Pojedynek' :
Stary Dąb  - Page 11 Dice-icon
#1 Result : 3, 3

--------------------------------

#2 'Pojedynek' :
Stary Dąb  - Page 11 Dice-icon
#2 Result : 1, 3

--------------------------------

#3 'Pojedynek' :
Stary Dąb  - Page 11 Dice-icon
#3 Result : 2, 1
Alexander Aristow
Martwy †
Alexander Aristow

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Nie Mar 29, 2015 11:07 pm
To były sekundy. Dosłownie sekundy dzieliły biegnącego na ostatnim tchu praktykanta od zagłady, jaka małą kuleczka otworzyła na moment bramy piekieł. Nie dał rady uratować wszystkich, jak Bóg mu miły chciał, ale nie potrafił, dlatego chwycił tylko dwójkę uczniów, jakiegoś Ślizgona i Puchonkę, którą widział przed paroma minutami i z krótką komendą pchnął ich na miękką trawę tuż przed falą uderzeniową.
- NA ZIEMIĘ!
Nie miał czasu wyciągnąć różdżki i wypuścić zwykłe protego, dlatego upadł wraz z nimi, podczas gdy pierwsze rzędy zebranej braci uczniowskiej i tak odebrało główny ładunek wprost na siebie. Przeraźliwy pisk przytłumił mocno odgłosy walki, jaka niewątpliwie toczyła się pomiędzy niektórymi z nich kilkanaście metrów dalej. Alexander podniósł się na wiotkich kolanach i przez powoli marniejący dym i nieprzyjemny, słodki smród palonego mięsa i włosów, spojrzał przymrużonymi oczami na światła, które ciskali do siebie uczniowie. A potem z powrotem na leżącą niedaleko, brudną od zieleni mokrych od mżawki traw Puchonkę.
- Biegnij do szkoły... - odkaszlnął. - Zawołaj tu tyle dorosłych, ilu jesteś w stanie znaleźć.
Podźwignął się, wysuwając wreszcie ciemne drewno z wewnętrznej kieszeni marynarki i szybko odnalazł wzrokiem najbardziej agresywną osobę w tym gronie.
- Carpe Retractum! - świetlisty sznur wystrzelił w stronę kostki Caroline z zamiarem owinięcia wokół niej i szarpnięciem powalenia na ziemię.

________
(+1 oczko wyżej za PD)
Carpe Retractum: 3,5


Ostatnio zmieniony przez Alexander Aristow dnia Nie Mar 29, 2015 11:12 pm, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Nie Mar 29, 2015 11:07 pm
The member 'Alexander Aristow' has done the following action : Rzuć kością

'Pojedynek' :
Stary Dąb  - Page 11 Dice-icon
Result : 2, 4
Sponsored content

Stary Dąb  - Page 11 Empty Re: Stary Dąb

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach