- Giotto Nero
Re: Błonia
Pią Lip 31, 2015 1:09 am
Póki co jednak samotność mu odpowiadała z kilku prostych względów. Pierwszym z nich było oczywiście odcięcie się od społeczeństwa. Chodził własnymi ścieżkami, nie przywiązywał się do nikogo, na nikim mu nie zależało. Skutkowało to tym, iż Nero nie przeżyłby straty kogokolwiek w taki sam sposób, jak przeżył stratę brata. Był dużo starszy, mądrzejszy, mógł znieść więcej, ale nie pozwoli by to co miało miejsce kilka lat temu powtórzyło się. Nie chciał się z nikim wiązać właśnie z tego względu, przez te więzi. Im mniej było rzeczy, na których mu zależało, tym łatwiej było pogodzić się z ich stratą. Mówiąc o rzeczach, miałem również na myśli ludzi, którzy próbowaliby zaistnieć w jego życiu.
Po drugie, odcięcie się pomagało mu dążyć do celu. Nie mógł skupić się na niczym innym niż na szkole i na niedokończonej sprawie śmierci Alaude. Mając dziewczynę, dodatkowe zajęcia czy też inne obowiązki, traciłby czas, który mógłby spożytkować bardziej pożytecznie, prowadząc na przykład dalsze dochodzenie. Owszem, jak każdy czasem miał w głowie obraz siebie z jakąś uroczą dziewczyną, wspólne spacery, śniadania, spędzanie wolnych chwil razem, tak samo jak wyobrażał sobie siebie między mnóstwem ludzi, między mnóstwem przyjaciół, ale na podświadomych pragnieniach tylko się kończyło. Nie umiał odnaleźć się w szkole, nikt nie potrafił go zrozumieć, albo raczej - nikomu nie dał chociaż spróbować dać się zrozumieć. Stąd też postanowił by się nie angażować w nic poza Quidditchem.
Ostatnim punktem za samotnością i radzeniem sobie samemu było to, iż jego charakter nie pozwalał na to, by ktokolwiek mu współczuł. Był bardzo dumną osobą, chciał radzić sobie ze wszystkim sam. Momentami przemawiała przez niego arogancja, a czasem po prostu głupota. Nie zmieniało to faktu, że jego osobowość nie pozwalała mu na bycie popularnym. Każdy ma jakieś wady, a jego największą wadą jest on sam, jego charakter i paskudna osobowość, która nie pozwala dotrzeć do niego w żaden sposób. Nigdy nie przyjmie pomocy i nigdy nawet nie zobaczysz, że on jej tak bardzo potrzebuje...
Póki co Nero jest już księciem ciemności, więc jest na dobrej drodze by stać się wspomnianym gburowatym królem samotności! Większość informacji o rodzinie Nero były tajne, a tak przynajmniej mogłoby się wydawać. Gdyby Kay zainteresowała się sprawą, z pewnością uzyskałaby kilka odpowiedzi, wszakże śmierć starszego brata Giotto odbiła się echem w całym ministerstwie, ludzie w Hogwarcie wiedzieli o tym, aczkolwiek nikt wprost o tym nie mówił. To co działo się wtedy w rodzinie Nero ciężko było nazwać rozpaczą, dlatego też szkoła starała się nie dolewać oliwy do ognia. Ślizgon nie powie raczej ot tak, że ktoś mu zabił brata i myśli tylko o tym, jednakże nie jest to też informacja nie do zdobycia, wystarczy odpowiednio poszukać.
- Tylko wiesz, nie rób się na bóstwo czy coś, bo się na grze nie skupię. - zaśmiał się delikatnie, widząc jej zapał do kibicowania, zachowując się tak jakby znał jej myśli, bo w końcu o to może go opieprzyć, no nie? Właśnie dla takich ludzi warto było grać. Nie brali czynnego udziału w grze, a jednak mieli na nią ogromny wpływ. Dla takich ludzi byłeś gotów stanąć na miotle, zrobić salto w przód, jebnąć o podłogę i złamać obie nogi tylko po to, by złapać znicza. Giotto poza wewnętrzną potrzebą gry w Quidditcha, czuł się również zobowiązany do tego, by jako jeden ze starszych uczniów w szkole, dawać przykład innym oraz mieć świadomość, że właśnie dzięki niemu, ten cudowny sport dalej żyje i ma się dobrze. W końcu to od dzieci i młodzieży zaczynają się kariery, prawda?
Spojrzał na nią kątem oka, po czym przymknął oczy i uśmiechnął się tajemniczo kącikiem ust.
- Jedno nie wyklucza drugiego. - rzucił niby obojętnie, a jednak czuć było, że słowa miały odpowiedni przekaz. Niejednoznacznie właśnie pokazał jej, że to z nią ma zamiar świętować prawdopodobne zwycięstwo ich drużyny. Slytherin już w szatni wymieni się zapewne wrażeniami na gorąco, więc po ogarnięciu się, znajdzie czas na inne osoby. Pierwsza na jego liście jest Phate, która jeśli będzie dobrze kibicować, z pewnością nie zawiedzie się na ich grze. A jeśli coś będzie nie tak, to chociaż na świeżo opierdol od niej dostanie! W gruncie rzeczy, czy będzie miło czy nie, jej widok po meczu będzie czymś wyjątkowym i bardzo pożądanym przez Giotto. Miał dziwną motywację by wypaść przed nią jak najlepiej, więc nic dziwnego, że zwracał się do niej w taki sposób. Dziwny, ale kogo to obchodziło? Właściwie, to Nero, do czasu, aż zaczęło im się dobrze rozmawiać. Teraz to już nawet jemu to obojętne, czy mówi do niej tak czy inaczej. Grunt to do niej mówić i na nią patrzeć. Dziwne...
Po drugie, odcięcie się pomagało mu dążyć do celu. Nie mógł skupić się na niczym innym niż na szkole i na niedokończonej sprawie śmierci Alaude. Mając dziewczynę, dodatkowe zajęcia czy też inne obowiązki, traciłby czas, który mógłby spożytkować bardziej pożytecznie, prowadząc na przykład dalsze dochodzenie. Owszem, jak każdy czasem miał w głowie obraz siebie z jakąś uroczą dziewczyną, wspólne spacery, śniadania, spędzanie wolnych chwil razem, tak samo jak wyobrażał sobie siebie między mnóstwem ludzi, między mnóstwem przyjaciół, ale na podświadomych pragnieniach tylko się kończyło. Nie umiał odnaleźć się w szkole, nikt nie potrafił go zrozumieć, albo raczej - nikomu nie dał chociaż spróbować dać się zrozumieć. Stąd też postanowił by się nie angażować w nic poza Quidditchem.
Ostatnim punktem za samotnością i radzeniem sobie samemu było to, iż jego charakter nie pozwalał na to, by ktokolwiek mu współczuł. Był bardzo dumną osobą, chciał radzić sobie ze wszystkim sam. Momentami przemawiała przez niego arogancja, a czasem po prostu głupota. Nie zmieniało to faktu, że jego osobowość nie pozwalała mu na bycie popularnym. Każdy ma jakieś wady, a jego największą wadą jest on sam, jego charakter i paskudna osobowość, która nie pozwala dotrzeć do niego w żaden sposób. Nigdy nie przyjmie pomocy i nigdy nawet nie zobaczysz, że on jej tak bardzo potrzebuje...
Póki co Nero jest już księciem ciemności, więc jest na dobrej drodze by stać się wspomnianym gburowatym królem samotności! Większość informacji o rodzinie Nero były tajne, a tak przynajmniej mogłoby się wydawać. Gdyby Kay zainteresowała się sprawą, z pewnością uzyskałaby kilka odpowiedzi, wszakże śmierć starszego brata Giotto odbiła się echem w całym ministerstwie, ludzie w Hogwarcie wiedzieli o tym, aczkolwiek nikt wprost o tym nie mówił. To co działo się wtedy w rodzinie Nero ciężko było nazwać rozpaczą, dlatego też szkoła starała się nie dolewać oliwy do ognia. Ślizgon nie powie raczej ot tak, że ktoś mu zabił brata i myśli tylko o tym, jednakże nie jest to też informacja nie do zdobycia, wystarczy odpowiednio poszukać.
- Tylko wiesz, nie rób się na bóstwo czy coś, bo się na grze nie skupię. - zaśmiał się delikatnie, widząc jej zapał do kibicowania, zachowując się tak jakby znał jej myśli, bo w końcu o to może go opieprzyć, no nie? Właśnie dla takich ludzi warto było grać. Nie brali czynnego udziału w grze, a jednak mieli na nią ogromny wpływ. Dla takich ludzi byłeś gotów stanąć na miotle, zrobić salto w przód, jebnąć o podłogę i złamać obie nogi tylko po to, by złapać znicza. Giotto poza wewnętrzną potrzebą gry w Quidditcha, czuł się również zobowiązany do tego, by jako jeden ze starszych uczniów w szkole, dawać przykład innym oraz mieć świadomość, że właśnie dzięki niemu, ten cudowny sport dalej żyje i ma się dobrze. W końcu to od dzieci i młodzieży zaczynają się kariery, prawda?
Spojrzał na nią kątem oka, po czym przymknął oczy i uśmiechnął się tajemniczo kącikiem ust.
- Jedno nie wyklucza drugiego. - rzucił niby obojętnie, a jednak czuć było, że słowa miały odpowiedni przekaz. Niejednoznacznie właśnie pokazał jej, że to z nią ma zamiar świętować prawdopodobne zwycięstwo ich drużyny. Slytherin już w szatni wymieni się zapewne wrażeniami na gorąco, więc po ogarnięciu się, znajdzie czas na inne osoby. Pierwsza na jego liście jest Phate, która jeśli będzie dobrze kibicować, z pewnością nie zawiedzie się na ich grze. A jeśli coś będzie nie tak, to chociaż na świeżo opierdol od niej dostanie! W gruncie rzeczy, czy będzie miło czy nie, jej widok po meczu będzie czymś wyjątkowym i bardzo pożądanym przez Giotto. Miał dziwną motywację by wypaść przed nią jak najlepiej, więc nic dziwnego, że zwracał się do niej w taki sposób. Dziwny, ale kogo to obchodziło? Właściwie, to Nero, do czasu, aż zaczęło im się dobrze rozmawiać. Teraz to już nawet jemu to obojętne, czy mówi do niej tak czy inaczej. Grunt to do niej mówić i na nią patrzeć. Dziwne...
- Kayleigh Phate
Re: Błonia
Pią Lip 31, 2015 4:38 am
Wszystko pięknie, ładnie, rzeczywiście trzymało się kupy. Czy jednak za parę lat, może gdy już będzie po wszystkim i znajdzie tych ludzi, nie będzie niczego żałował? Czy nie będzie wtedy za późno, żeby zaczął nadrabiać te zaległości...? Na te pytania jednak raczej nie uzyska odpowiedzi, ba, nawet zapewne sobie ich teraz nie zada. Może faktycznie lepiej było tak i dla niego i też dla innych. Sama Kayleigh pewnie częściowo nawet zrozumiałaby jego tok myślenia, w końcu sama miała trudności z przywiązaniem się do kogoś na poważnie, nawet specjalnie nigdy nie szukała takiej osoby. Jako że do najbrzydszych nie należała, to trafiło się kilka przypadków z propozycjami różnego rodzaju, jednak gdy już zabawa się dla niej kończyła i wyznaczone granice zaczynały się zacierać, od razu coś znajdywała. Na upartego, jakieś wady każdy ma, które można wyolbrzymić do ogromnego znaczenia, prawda? Tak też sobie radziła, w bardziej lub mniej przyjemny sposób, lecz zawsze skuteczny.
Duma często potrafiła zgubić, a charakter był jedną z najtrudniejszych rzeczy do obejścia, jeśli stanowił w czymś problem. Samo zdanie sobie sprawy z tego, że coś jest w twoim zachowaniu czy życiu nie tak, było niezwykle trudne, co dopiero, jeśli miało się to zmienić. Zazwyczaj o wiele łatwiej było wbrew pozorom radzić sobie z takimi trudnościami z drugą osobą... ale czy to nie paradoks? Przecież w tym sęk, że nikogo nie dopuścimy, by nam pomógł. Każdy miał jakiś problem, mniejszy lub większy i adekwatnie do tego łatwiej było postronnym osobom zorientować się w sytuacji. Bo przecież zawsze w końcu było coś po kimś widać, nie? Wystarczyło tylko trafić na osobę, którą to zainteresuje w odpowiedni sposób. Brzmi tak banalnie.
Mimo, że w zasadzie dopiero mieli dwa razy okazję porozmawiać, to Giotto powinien już zdawać sobie sprawę z tego, że gdyby tylko dziewczyna miała jakiś punkt zaczepienia, dawno buszowałaby w odpowiednich działach biblioteki. Nawet ze względu na istotę sprawy, osobiście by się pofatygowała do tego znienawidzonego miejsca, jednak jak na razie nie miała pojęcia, dlaczego Nero jest jaki jest i co ukrywa. Przynajmniej zdawała sobie sprawę z tego, że ma z pewnością jakąś tajemnicę, głęboko skrywaną, jednak jak na razie grzecznie czekała, aż sam coś kiedyś wspomni. Po pierwsze, szkoda byłoby go do siebie zrazić, a po drugie ich znajomość z pewnością nie opierała się tylko na ciekawości szatynki tajemnicami Giotto. Bez przesady, nie miała jakiejś obsesji, wystarczająco dobrze rozmawiało się im na wszystkie inne tematy, po co więc psuć to wścibskim wypytywaniem? Wszystko samo przyjdzie z czasem, tego się trzymała.
Na jego słowa po twarzy Kay przebiegł cień uśmiechu, jednak zanim zdążył się powiększyć lub zamienić w śmiech, ślizgonka go zakryła pod maską całkiem przeciwnych emocji
- Spróbowałbyś Nero, a wolałbyś nie zsiadać z miotły po meczu - może i nie powiedziała tego głośno, lecz bardzo dobitnie i ostrzegawczo, mrużąc przy tym oczy skierowane na ślizgona. Długo jednak nie dało się tak udawać, skoro ogólny sens jego słów był pozytywny w jej mniemaniu, więc kąciki warg ponownie zaczęły drgać w wstrzymywanym uśmiechu
- Poza tym, na bóstwo wolę robić się na bardziej adekwatne okazje - dodała dość znacząco i oparła głowę ponownie o pień, przymykając oczy. Wbrew może niektórym pozorom, była to całkowicie prawda. Kay nie chodziła na mecze po to, żeby zwrócić na siebie uwagę innych chłopaków (w tym głównie graczy na boisku), jak to miały w zwyczaju niektóre dziewczyny. Ona przychodziła dla gry, kibicowania i wspierania swojej drużyny, mając szczerze mówiąc głęboko gdzieś to, czy komuś się to spodoba czy nie. To znaczy, tak zawsze było. Trzeba przyznać, że ostatnie wzmianki ślizgona jakby wzmogły jej chęć do przyjścia i ucieszyły ją, choć jak na razie nie bardzo chciała się nad tym rozwodzić, uparcie nadal odpychając od siebie tego typu myśli. Aczkolwiek miło się robiło jeśli doceniał jej wsparcie, nie mogła temu zaprzeczyć.
Na moment otworzyła oczy i zerknęła z ukosa na chłopaka. Rzeczywiście nie musiał nic dodawać, słowa i mimika wiele przekazywały - rozumiem - mruknęła jedynie w odpowiedzi, odpowiadając podobnym wyrazem twarzy i z powrotem zamknęła oczy. Jeszcze skończy się na tym, że zamiast oglądać mecz, jej wzrok będzie głównie podążał za tylko jednym graczem na boisku. Wtedy jednak nie bardzo na koniec będzie zorientowana w ogólnym przebiegu meczu, a przecież właśnie się niejako dowiedziała, że po nim się spotkają. To zdecydowanie motywowało do skupienia się na grze, bo przecież będzie chciała też o tym z nim porozmawiać. Dość głupio by wyszło, gdyby na koniec się okazało, że tak na prawdę nie ma mu nic ciekawego do powiedzenia, nie?
zt x2
Duma często potrafiła zgubić, a charakter był jedną z najtrudniejszych rzeczy do obejścia, jeśli stanowił w czymś problem. Samo zdanie sobie sprawy z tego, że coś jest w twoim zachowaniu czy życiu nie tak, było niezwykle trudne, co dopiero, jeśli miało się to zmienić. Zazwyczaj o wiele łatwiej było wbrew pozorom radzić sobie z takimi trudnościami z drugą osobą... ale czy to nie paradoks? Przecież w tym sęk, że nikogo nie dopuścimy, by nam pomógł. Każdy miał jakiś problem, mniejszy lub większy i adekwatnie do tego łatwiej było postronnym osobom zorientować się w sytuacji. Bo przecież zawsze w końcu było coś po kimś widać, nie? Wystarczyło tylko trafić na osobę, którą to zainteresuje w odpowiedni sposób. Brzmi tak banalnie.
Mimo, że w zasadzie dopiero mieli dwa razy okazję porozmawiać, to Giotto powinien już zdawać sobie sprawę z tego, że gdyby tylko dziewczyna miała jakiś punkt zaczepienia, dawno buszowałaby w odpowiednich działach biblioteki. Nawet ze względu na istotę sprawy, osobiście by się pofatygowała do tego znienawidzonego miejsca, jednak jak na razie nie miała pojęcia, dlaczego Nero jest jaki jest i co ukrywa. Przynajmniej zdawała sobie sprawę z tego, że ma z pewnością jakąś tajemnicę, głęboko skrywaną, jednak jak na razie grzecznie czekała, aż sam coś kiedyś wspomni. Po pierwsze, szkoda byłoby go do siebie zrazić, a po drugie ich znajomość z pewnością nie opierała się tylko na ciekawości szatynki tajemnicami Giotto. Bez przesady, nie miała jakiejś obsesji, wystarczająco dobrze rozmawiało się im na wszystkie inne tematy, po co więc psuć to wścibskim wypytywaniem? Wszystko samo przyjdzie z czasem, tego się trzymała.
Na jego słowa po twarzy Kay przebiegł cień uśmiechu, jednak zanim zdążył się powiększyć lub zamienić w śmiech, ślizgonka go zakryła pod maską całkiem przeciwnych emocji
- Spróbowałbyś Nero, a wolałbyś nie zsiadać z miotły po meczu - może i nie powiedziała tego głośno, lecz bardzo dobitnie i ostrzegawczo, mrużąc przy tym oczy skierowane na ślizgona. Długo jednak nie dało się tak udawać, skoro ogólny sens jego słów był pozytywny w jej mniemaniu, więc kąciki warg ponownie zaczęły drgać w wstrzymywanym uśmiechu
- Poza tym, na bóstwo wolę robić się na bardziej adekwatne okazje - dodała dość znacząco i oparła głowę ponownie o pień, przymykając oczy. Wbrew może niektórym pozorom, była to całkowicie prawda. Kay nie chodziła na mecze po to, żeby zwrócić na siebie uwagę innych chłopaków (w tym głównie graczy na boisku), jak to miały w zwyczaju niektóre dziewczyny. Ona przychodziła dla gry, kibicowania i wspierania swojej drużyny, mając szczerze mówiąc głęboko gdzieś to, czy komuś się to spodoba czy nie. To znaczy, tak zawsze było. Trzeba przyznać, że ostatnie wzmianki ślizgona jakby wzmogły jej chęć do przyjścia i ucieszyły ją, choć jak na razie nie bardzo chciała się nad tym rozwodzić, uparcie nadal odpychając od siebie tego typu myśli. Aczkolwiek miło się robiło jeśli doceniał jej wsparcie, nie mogła temu zaprzeczyć.
Na moment otworzyła oczy i zerknęła z ukosa na chłopaka. Rzeczywiście nie musiał nic dodawać, słowa i mimika wiele przekazywały - rozumiem - mruknęła jedynie w odpowiedzi, odpowiadając podobnym wyrazem twarzy i z powrotem zamknęła oczy. Jeszcze skończy się na tym, że zamiast oglądać mecz, jej wzrok będzie głównie podążał za tylko jednym graczem na boisku. Wtedy jednak nie bardzo na koniec będzie zorientowana w ogólnym przebiegu meczu, a przecież właśnie się niejako dowiedziała, że po nim się spotkają. To zdecydowanie motywowało do skupienia się na grze, bo przecież będzie chciała też o tym z nim porozmawiać. Dość głupio by wyszło, gdyby na koniec się okazało, że tak na prawdę nie ma mu nic ciekawego do powiedzenia, nie?
zt x2
- Kelly McCarthy
Re: Błonia
Czw Wrz 24, 2015 8:48 pm
Jaki postawiła sobie nowy cel w życiu szkolnym? Odnaleźć bruneta, któremu winna była przeprosiny, on zresztą chyba jej również. W końcu to ona skłamała, a on ciągnął to dalej, jednak obyło się na szczęście bez szlabanu, kar, wizyt u dyrektora czy innych - przynajmniej dla niej. Popytała o niego trochę, oczywiście nie wprost... Pytała o Gryfonów, imprezy, chłopaków. Wszystko starała się robić naokoło, aby nikt nie domyślił się, o co tak naprawdę jej chodziło. Ot zwykłe babskie ploty. W końcu miała w dormitorium największą trajkotkę jaka była w Hogwarcie i bardzo łatwo było ją trochę podpuścić, aby uchyliła rąbka tajemnicy. Jeżeli chodziło o plotki i ploteczki czy chłopaków, miała najświeższe informacje.
Tak więc, Christian... Pan Chamber, szósty rok, Gryffindor. (kelly-malanowski)
Wiedziała nawet o której je i kiedy kończy zajęcia, szczerze powiedziawszy, aż tak dokładnych informacji nie potrzebowała, ale co jej tam. Wychodząc z dormitorium spojrzała jeszcze raz w lustro, aby upewnić się, że wygląda trochę lepiej niż ostatnim razem. Dzisiaj w końcu wychodziła do ludzi! Zmarszczyła brwi widząc jak Ginger ostrzy sobie pazury na jej ulubionej poduszce drąc materiał. Pogoniła kocura zdając sobie sprawę, że to chyba kolejny pechowy dzień.
Błonia - tak, to tu większość uczniów lubiła spędzać wolny czas. Można było odetchnąć od zgiełku i hałasu. Ona też miała słabość do takich miejsc. Stanęła na środku i rozejrzała się dokładnie. Musi tu być! Przecież nie będzie się pałętała po całym zamku i wypytywała o to czy ktoś go nie widział, bo wyjdzie na wariatkę. Jej spojrzenie zatrzymało się na postaci nieprawdopodobnie podobnej do Chrisa, ale wciąż nie była pewna do końca czy to on, siedział do niej plecami z twarzą zwróconą ku horyzontowi.
"No dalej McCarthy!" - dopingowała się w myślach. Wypuściła głośno powietrze z płuc, cóż... Ruszyła w jego kierunku poprawiając włosy, które wiatr zdmuchnął jej na twarz. Niezbyt dyskretnie dosiadła się do niego i mimowolnie uśmiechnęła, bo okazało się, że nie pomyliła się i nie zaczepiła nikogo innego.
- Cześć Christian. - rzuciła szybko, aby ubiec go przed zadawaniem jakichkolwiek pytań. - Przyszłam z misją... Stwierdziłam, że należą ci się przeprosiny. - wyrzuciła z siebie te słowa szybko, nawet odrobinę niezrozumiale. Dopiero teraz podniosła na niego spojrzenie i przyglądała mu się tak dobre kilka sekund, ciągnących się w nieskończoność. Jak to się mawiało... O! Jak sroka w gnat.
- Za kłamstwo i to, że zamilkłam jak zaklęta. Nie spodziewałam się takiej wylewności z twojej strony. - rzuciła żartobliwie i zaśmiała się cicho. Ciekawe jak sytuacja wyglądałaby, gdyby to ona wypaliła z takimi głupstwami na temat miłości do niego...
Tak więc, Christian... Pan Chamber, szósty rok, Gryffindor. (kelly-malanowski)
Wiedziała nawet o której je i kiedy kończy zajęcia, szczerze powiedziawszy, aż tak dokładnych informacji nie potrzebowała, ale co jej tam. Wychodząc z dormitorium spojrzała jeszcze raz w lustro, aby upewnić się, że wygląda trochę lepiej niż ostatnim razem. Dzisiaj w końcu wychodziła do ludzi! Zmarszczyła brwi widząc jak Ginger ostrzy sobie pazury na jej ulubionej poduszce drąc materiał. Pogoniła kocura zdając sobie sprawę, że to chyba kolejny pechowy dzień.
Błonia - tak, to tu większość uczniów lubiła spędzać wolny czas. Można było odetchnąć od zgiełku i hałasu. Ona też miała słabość do takich miejsc. Stanęła na środku i rozejrzała się dokładnie. Musi tu być! Przecież nie będzie się pałętała po całym zamku i wypytywała o to czy ktoś go nie widział, bo wyjdzie na wariatkę. Jej spojrzenie zatrzymało się na postaci nieprawdopodobnie podobnej do Chrisa, ale wciąż nie była pewna do końca czy to on, siedział do niej plecami z twarzą zwróconą ku horyzontowi.
"No dalej McCarthy!" - dopingowała się w myślach. Wypuściła głośno powietrze z płuc, cóż... Ruszyła w jego kierunku poprawiając włosy, które wiatr zdmuchnął jej na twarz. Niezbyt dyskretnie dosiadła się do niego i mimowolnie uśmiechnęła, bo okazało się, że nie pomyliła się i nie zaczepiła nikogo innego.
- Cześć Christian. - rzuciła szybko, aby ubiec go przed zadawaniem jakichkolwiek pytań. - Przyszłam z misją... Stwierdziłam, że należą ci się przeprosiny. - wyrzuciła z siebie te słowa szybko, nawet odrobinę niezrozumiale. Dopiero teraz podniosła na niego spojrzenie i przyglądała mu się tak dobre kilka sekund, ciągnących się w nieskończoność. Jak to się mawiało... O! Jak sroka w gnat.
- Za kłamstwo i to, że zamilkłam jak zaklęta. Nie spodziewałam się takiej wylewności z twojej strony. - rzuciła żartobliwie i zaśmiała się cicho. Ciekawe jak sytuacja wyglądałaby, gdyby to ona wypaliła z takimi głupstwami na temat miłości do niego...
- Christian Chamber
Re: Błonia
Czw Wrz 24, 2015 10:25 pm
Ileż się ostatnio wydarzyło! Najgorsze jednak z tego wszystkiego było to, że po powrocie do dormitorium musiał wszystkim wytłumaczyć dlaczego Gryffindor ucierpiał ujemnymi punktami. Przez następne godziny musiał wytrzymywać zawistne spojrzenia uczniów, do czego przez wszystkie lata zdążył się przyzwyczaić. Wiedział, że i tak im przejdzie, przecież byli tylko dzieciakami w najbardziej burzliwym okresie swojego życia. Z rana odbębnił również karę u Pani Profesor (do rozegrania), co było wyjątkowo...dziwnym doświadczeniem, o którym lepiej nie opowiadać. W obliczu tego wszystkiego nie mógł jednak zapomnieć o biednej Krukonce, która oberwała od niego rykoszetem i również została ukarana, koniec końców bardziej surowo niż sam Gryfon. A on tak się starał, żeby oboje wyszli z tego bez szwanku, albo maksymalnie z upomnieniem! Widocznie pech towarzyszył nie tylko jemu, ale i dziewczynie. Nie znał też jej imienia, co było już szczytem wstydu, bo nie mógł nawet kogokolwiek o nią wypytywać. Chodziłby po ludziach opisując ją mniej więcej z wyglądu, którego też nie był w stu procentach pewny. Postanowił zatem, w myśl pewnych zasad myślowych, że im mniej się będzie starał, tym szybciej ją znajdzie. Albo ona znajdzie jego.
Siedział teraz na błoniach, rozkoszując się odrobiną wolnego czasu i nie robiąc przy tym kompletnie nic. Tak, chłopcy potrafili nie robić nic i myśleć o niczym, w przeciwieństwie do dziewczynek, których mózgi funkcjonowały troszkę inaczej. Zgodnie z wykładem pewnego pana, mężczyźni mieli w głowach szufladki przyporządkowane pojedynczym sprawom, jak np. "żona", "dom", "praca", które się ze sobą nie stykały. Kobiety natomiast posiadały sieć kanalików ściśle ze sobą połączonych, gdzie jedna myśl wprawiała w reakcje łańcuchową cały potok innych. Christian wyglądał pewnie teraz na wielkiego myśliciela, inteligentnego i przystojnego Gryfona, a w praktyce w jego głowie aż piszczało od ciszy. W tym momencie rzecz jasna! Z tego stanu niefunkcjonalności wyrwała go - jak na zawołanie - niespodziewana wizyta dziewczyny. Uśmiechnął się zadowolony z tego, że niestaranie się jednak ma swoje plusy.
- Hej um... Znasz moje imię! - rzucił radośnie, szczerząc swoje śnieżnobiałe zęby w rozradowanym uśmiechu. Albo bardzo się starało dowiedzieć kim jest, albo...ktoś jej przekazał pewne informacje. Albo obie te rzeczy, co było najbardziej prawdopodobne. Teraz było mu trochę wstyd, że on się tak nie postarał...
- Nie nie, to ja przepraszam, gdybym się tam nie pokazał, to nawet by ci się za to nie oberwało. Czy...podobała ci się moja historia? Wymyśliłem ją na szybko, myślałem że się uda! Cholera! - dodał szybko, gdy tylko ta skończyła swoją wypowiedź. Nie mógł jej za to winić, sprawa była oczywista. Wpakował się tam z buciorami z czystej ciekawości i tylko dlatego jest jak jest. Odruchowo podrapał się po głowie nieco zawstydzony.
- Nie wiem jeszcze jak masz na imię...
Siedział teraz na błoniach, rozkoszując się odrobiną wolnego czasu i nie robiąc przy tym kompletnie nic. Tak, chłopcy potrafili nie robić nic i myśleć o niczym, w przeciwieństwie do dziewczynek, których mózgi funkcjonowały troszkę inaczej. Zgodnie z wykładem pewnego pana, mężczyźni mieli w głowach szufladki przyporządkowane pojedynczym sprawom, jak np. "żona", "dom", "praca", które się ze sobą nie stykały. Kobiety natomiast posiadały sieć kanalików ściśle ze sobą połączonych, gdzie jedna myśl wprawiała w reakcje łańcuchową cały potok innych. Christian wyglądał pewnie teraz na wielkiego myśliciela, inteligentnego i przystojnego Gryfona, a w praktyce w jego głowie aż piszczało od ciszy. W tym momencie rzecz jasna! Z tego stanu niefunkcjonalności wyrwała go - jak na zawołanie - niespodziewana wizyta dziewczyny. Uśmiechnął się zadowolony z tego, że niestaranie się jednak ma swoje plusy.
- Hej um... Znasz moje imię! - rzucił radośnie, szczerząc swoje śnieżnobiałe zęby w rozradowanym uśmiechu. Albo bardzo się starało dowiedzieć kim jest, albo...ktoś jej przekazał pewne informacje. Albo obie te rzeczy, co było najbardziej prawdopodobne. Teraz było mu trochę wstyd, że on się tak nie postarał...
- Nie nie, to ja przepraszam, gdybym się tam nie pokazał, to nawet by ci się za to nie oberwało. Czy...podobała ci się moja historia? Wymyśliłem ją na szybko, myślałem że się uda! Cholera! - dodał szybko, gdy tylko ta skończyła swoją wypowiedź. Nie mógł jej za to winić, sprawa była oczywista. Wpakował się tam z buciorami z czystej ciekawości i tylko dlatego jest jak jest. Odruchowo podrapał się po głowie nieco zawstydzony.
- Nie wiem jeszcze jak masz na imię...
- Kelly McCarthy
Re: Błonia
Pią Wrz 25, 2015 12:18 pm
Szeroki uśmiech nie schodził z jej twarzy ani na moment, nie mogła się przecież złościć w nieskończoność, bo taka nie była. Szybko zapominała o złych rzeczach, ale jedno było pewne - nikt nie chciałby mieć z nią na pieńku, gdyby zbyt mocno zalazł jej za skórę. Była trochę jak kot, nawet czasem się z nimi identyfikowała. Wszystko było dobre, do czasu kiedy nie straciła cierpliwości, wtedy wyciągała pazury.
- Wiesz... - zaczęła ale na chwilę zamilkła, jakby szukała w głowie dobrego wytłumaczenia skąd wie jak ma na imię. Tym razem chyba kłamstwa były nie na miejscu, bo przecież nie zrobiła nic złego. Chciała go tylko znaleźć, żeby wyprostować całą sytuację, podziękować za uratowanie jej tyłka przed wiele gorszą karą, jaka mogła ją spotkać. W końcu włóczenie się samotnie po szkole po godzinie policyjnej nie przyniosłoby jej nic dobrego i gdyby McGonagall znalazła ją samą - miała wrażenie, że skończyłoby się nieco gorzej niż tylko (a może aż) ujemnymi punktami. Profesor zapewne myślałaby, że dziewczyna coś kombinuje, a to nie przyniosłoby niczego dobrego...
- Popytałam trochę o ciebie i wiem chyba nawet wiele więcej niż ty sam mógłbyś o sobie powiedzieć. - rzuciła żartobliwym tonem i pokiwała głową w geście niedowierzania. Plotki w Hogwarcie szybko się rozchodzą, niewiadomo nawet kiedy, a wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkich. Była pewna, że niedługo cała szkoła będzie huczała o ich spotkaniu, o ujemnych punktach i dlaczego zostały odjęte. Ściany mają uszy, nawet w tak wielkim zamku.
- Każdy ma prawo być gdzie chce i o jakiej porze chce. To tylko zwykły przypadek, a ty nas ocaliłeś, mimo niewiarygodności historii... - zacisnęła usta, aby się nie roześmiać. Miłość? Do niej? To tak samo nieprawdopodobne jak deszcz cukierków z nieba. Była raczej kimś, kto za wszelką cenę unikał kontaktów towarzyskich. Miała w głowie zakodowane, że co drugi uczeń tej szkoły jest zły do szpiku kości, co prawda potrafiła sobie z nimi radzić, ale była tego zdania, że psucie sobie krwi nie jest konieczne do normalnego funkcjonowania. Przez jej głowę przeleciały obrazy wszystkich nieprzyjemnych sytuacji jakich doświadczyła w zamku. W końcu ona była tylko przeciętnym mugolem, który cudem dostał się do tej szkoły i nie zasługiwała na miejsce tutaj. Wszyscy Ślizgoni nieustannie jej o tym przypominali, na każdym kroku czuła na sobie ich nienawistne spojrzenia, a ona przecież nie była w niczym gorsza. Jaka do cholery jest różnica kto ma jaką czystość krwi? Była pewna, że gdyby poszperała trochę w ich drzewach genealogicznych, znalazłaby jakiegoś mugola, którymi oni tak nieustannie gardzili... Wyrwały ją z zamyślenia kolejne słowa chłopaka. Potrząsnęła delikatnie głową jakby miało to spowodować wyrzucenie wszystkich nieprzyjemnych wspomnień z jej głowy.
- Kelly. - rzuciła jedynie szybko i wyciągnęła szczupłą, małą dłoń w jego kierunku. Jakież to było oficjalne!
- Wiesz... - zaczęła ale na chwilę zamilkła, jakby szukała w głowie dobrego wytłumaczenia skąd wie jak ma na imię. Tym razem chyba kłamstwa były nie na miejscu, bo przecież nie zrobiła nic złego. Chciała go tylko znaleźć, żeby wyprostować całą sytuację, podziękować za uratowanie jej tyłka przed wiele gorszą karą, jaka mogła ją spotkać. W końcu włóczenie się samotnie po szkole po godzinie policyjnej nie przyniosłoby jej nic dobrego i gdyby McGonagall znalazła ją samą - miała wrażenie, że skończyłoby się nieco gorzej niż tylko (a może aż) ujemnymi punktami. Profesor zapewne myślałaby, że dziewczyna coś kombinuje, a to nie przyniosłoby niczego dobrego...
- Popytałam trochę o ciebie i wiem chyba nawet wiele więcej niż ty sam mógłbyś o sobie powiedzieć. - rzuciła żartobliwym tonem i pokiwała głową w geście niedowierzania. Plotki w Hogwarcie szybko się rozchodzą, niewiadomo nawet kiedy, a wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkich. Była pewna, że niedługo cała szkoła będzie huczała o ich spotkaniu, o ujemnych punktach i dlaczego zostały odjęte. Ściany mają uszy, nawet w tak wielkim zamku.
- Każdy ma prawo być gdzie chce i o jakiej porze chce. To tylko zwykły przypadek, a ty nas ocaliłeś, mimo niewiarygodności historii... - zacisnęła usta, aby się nie roześmiać. Miłość? Do niej? To tak samo nieprawdopodobne jak deszcz cukierków z nieba. Była raczej kimś, kto za wszelką cenę unikał kontaktów towarzyskich. Miała w głowie zakodowane, że co drugi uczeń tej szkoły jest zły do szpiku kości, co prawda potrafiła sobie z nimi radzić, ale była tego zdania, że psucie sobie krwi nie jest konieczne do normalnego funkcjonowania. Przez jej głowę przeleciały obrazy wszystkich nieprzyjemnych sytuacji jakich doświadczyła w zamku. W końcu ona była tylko przeciętnym mugolem, który cudem dostał się do tej szkoły i nie zasługiwała na miejsce tutaj. Wszyscy Ślizgoni nieustannie jej o tym przypominali, na każdym kroku czuła na sobie ich nienawistne spojrzenia, a ona przecież nie była w niczym gorsza. Jaka do cholery jest różnica kto ma jaką czystość krwi? Była pewna, że gdyby poszperała trochę w ich drzewach genealogicznych, znalazłaby jakiegoś mugola, którymi oni tak nieustannie gardzili... Wyrwały ją z zamyślenia kolejne słowa chłopaka. Potrząsnęła delikatnie głową jakby miało to spowodować wyrzucenie wszystkich nieprzyjemnych wspomnień z jej głowy.
- Kelly. - rzuciła jedynie szybko i wyciągnęła szczupłą, małą dłoń w jego kierunku. Jakież to było oficjalne!
- Christian Chamber
Re: Błonia
Pią Wrz 25, 2015 9:41 pm
Słuchał wszystkich jej słów z niemałym zafascynowaniem. W końcu rozmawiał z Krukonką, która traciła swój cenny czas żeby tylko dowiedzieć się jak on ma na imię. Być może była jakimś świrem i wszystko to było częścią jej niecnego planu zaciągnięcia go do łóżka...co w sumie mu się podobało, ale wolał jednak wersje, że jest po prostu wyjątkowo miłą osobą. Ile o nim się dowiedziała pozostawało tajemnicą, ale mimo wszystko chłopak zrobił dosyć przerażoną minę. Wszystko dlatego, że chłopak miał tendencje do ciapowatości, chociaż sam w sobie ciapą nie był. On po prostu przyciągał pecha jak magnez i tylko z powodu zbiegu nieszczęśliwych wydarzeń działy się te złe sytuacje, jak ostatnia wizyta w składziku. Z drugiej jednak strony skoro udało mu się poznać tą uroczą Krukonkę, to czy nie można było tego nazwać szczęściem?
- Więcej? Ktoś wygadał, że czasem zapominam spuścić klapy w toalecie? - zmarszczył brwi, uważnie obserwując zachowanie dziewczyny. To akurat zmyślił, ale kwestia klapy w męskiej toalecie bywała tematem spornym. I tak w większej liczbie przypadków jest uniesiona...o czym my tu?
- Wszyscy marzą, żebym im przychodził na ratunek, w końcu tyle punktów się wtedy sypie! - odpowiedział sarkastycznie, czemu towarzyszył radosny śmiech. - Nie musisz dziękować. Gdybym mógł, zrobiłbym to jeszcze raz...ale tym razem bez ujemnych! - taki to dobry chłopak był z tego Christiana, ryzykowałby nawet swoim życiem żeby tylko innym było lepiej. Prawdopodobnie przesadna odwaga, ufność, lojalność i honor kiedyś zbierze swoje srogie żniwo, ale póki co wolał o tym nie myśleć. Wszystko przyjdzie w swoim czasie i wtedy będzie się tym zamartwiał, a teraz miał na głowie ważniejsze sprawy, takie jak opracowanie nowego zaklęcia transmutacyjnego, które pozwoli mu zamieniać Jasia w deskorolkę. Jasio to poczciwa sowa Gryfona i w przeciwieństwie do niego jest cholernym szczęściarzem, a przy tym lubi być mizianym wokół łepetynki. I nigdy nie paskudzi w pokoju.
- Chris. Dokładniej to Christian, ale wolę krócej. - przedstawił się z uśmiechem, chociaż zupełnie nie było takiej potrzeby. Dziewczyna znała już jego imię i prawdopodobnie wiedziała o nim o wiele więcej, niż by sama chciała. Chamber sięgnął ręką po niewielkie pudełko wypełnione Fasolkami Wszystkich Smaków. Nie miał zielonego pojęcia jakie smaki kryją kolorowe słodycze, ale ten oliwkowy nie wyglądał na przyjemny. Prawdopodobnie były to rzygi, ale może tylko smak oliwek. Chłopak nie chciał się przekonać pierwszy, nie tym razem.
- Więcej? Ktoś wygadał, że czasem zapominam spuścić klapy w toalecie? - zmarszczył brwi, uważnie obserwując zachowanie dziewczyny. To akurat zmyślił, ale kwestia klapy w męskiej toalecie bywała tematem spornym. I tak w większej liczbie przypadków jest uniesiona...o czym my tu?
- Wszyscy marzą, żebym im przychodził na ratunek, w końcu tyle punktów się wtedy sypie! - odpowiedział sarkastycznie, czemu towarzyszył radosny śmiech. - Nie musisz dziękować. Gdybym mógł, zrobiłbym to jeszcze raz...ale tym razem bez ujemnych! - taki to dobry chłopak był z tego Christiana, ryzykowałby nawet swoim życiem żeby tylko innym było lepiej. Prawdopodobnie przesadna odwaga, ufność, lojalność i honor kiedyś zbierze swoje srogie żniwo, ale póki co wolał o tym nie myśleć. Wszystko przyjdzie w swoim czasie i wtedy będzie się tym zamartwiał, a teraz miał na głowie ważniejsze sprawy, takie jak opracowanie nowego zaklęcia transmutacyjnego, które pozwoli mu zamieniać Jasia w deskorolkę. Jasio to poczciwa sowa Gryfona i w przeciwieństwie do niego jest cholernym szczęściarzem, a przy tym lubi być mizianym wokół łepetynki. I nigdy nie paskudzi w pokoju.
- Chris. Dokładniej to Christian, ale wolę krócej. - przedstawił się z uśmiechem, chociaż zupełnie nie było takiej potrzeby. Dziewczyna znała już jego imię i prawdopodobnie wiedziała o nim o wiele więcej, niż by sama chciała. Chamber sięgnął ręką po niewielkie pudełko wypełnione Fasolkami Wszystkich Smaków. Nie miał zielonego pojęcia jakie smaki kryją kolorowe słodycze, ale ten oliwkowy nie wyglądał na przyjemny. Prawdopodobnie były to rzygi, ale może tylko smak oliwek. Chłopak nie chciał się przekonać pierwszy, nie tym razem.
- Kelly McCarthy
Re: Błonia
Pią Wrz 25, 2015 10:19 pm
Przez chwilę zastanawiała się czy powiedzieć mu to, co zdołała wyciągnąć od swojej koleżanki, z którą dzieliła dormitorium, jednak stwierdziła, że nie będzie zawstydzać chłopaka, bo nie po to tu przyszła. Każde jego słowo powodowało jeszcze większy wyszczerz na jej twarzy, bawił ją, to nic złego.
- Akurat klapy w męskich toaletach nie są głównym tematem plotek. - pokręciła głową - Nawet nie wiem czy chciałabym słuchać co tam robicie. - wzdrygnęła sie na samą myśl o tym, że miałaby skorzystać z męskiej toalety. Faceci to faceci - nie dbają o porządek...
Co? Chciałby wpaść do ciemnej sali, pełnej staroci na spotkanie z nieznajomą dziewczyną? Szaleniec...
- A co, gdyby się okazało, że jestem seryjnym mordercą i gdyby nie McGonagall to byłbyś moim trofeum? - uniosła brwi i mówiła śmiertelnie poważnie, możliwe że była dobrą aktorką. - Wciąż masz ochotę to powtórzyć? Mogę cię zaprosić do mojej sali tortur w starym składziku. - pokiwała głową w udawanym zamyśleniu i odwróciła głowę tak, by móc patrzeć na jezioro, które dzisiejszego dnia było wyjątkowo spokojne. Przestała się bawić w formalności i różne bzdury typu "miło mi cię poznać" i inne. Było to niepotrzebne, a może tylko jej skromnym zdaniem? Westchnęła cicho.
"FASOLKI!" - wykrzyczała jej podświadomość. Wszędzie by rozpoznała ten dźwięk poruszanego pudełka. Nawet gdyby była na końcu świata i tak przybiegłaby po chociaż jedną. Albo się je lubi, albo nie. To charakteryzowało ludzi i dzieliło ich na dwie grupy. Tych odważnych i tych mniej. No bo nie każdy chciał ryzykować i samodzielnie sprawdzać jaki smak kryje pod lśniącą powłoką. Skarpety, zgniłe jajko, lukrecja, a może czekolada, wanilia czy jagoda?
Odwróciła powoli głowę w jego stronę, tak jakby chciała, aby uszło to jego uwadze i powoli wyciągnęła dłoń w stronę pudełka. Trochę jakby w zwolnionym tempie.
- Daj! - rzuciła i wyrwała mu pudełeczko z ręki. W jej oczach zatańczyły iskierki radości, trochę jak dziecko. Nie patyczkowała się, po co? Skoro mogła je mieć a wątpiła, aby rzucił się na nią tylko dlatego, że ukradła mu cukierki. - Będziesz miał motywację, żeby teraz się trochę postarać i znaleźć mnie. - zaśmiała się, poderwała z miejsca i ruszyła w stronę zamku zostawiając za sobą zszokowanego chłopaka.
z/t
- Akurat klapy w męskich toaletach nie są głównym tematem plotek. - pokręciła głową - Nawet nie wiem czy chciałabym słuchać co tam robicie. - wzdrygnęła sie na samą myśl o tym, że miałaby skorzystać z męskiej toalety. Faceci to faceci - nie dbają o porządek...
Co? Chciałby wpaść do ciemnej sali, pełnej staroci na spotkanie z nieznajomą dziewczyną? Szaleniec...
- A co, gdyby się okazało, że jestem seryjnym mordercą i gdyby nie McGonagall to byłbyś moim trofeum? - uniosła brwi i mówiła śmiertelnie poważnie, możliwe że była dobrą aktorką. - Wciąż masz ochotę to powtórzyć? Mogę cię zaprosić do mojej sali tortur w starym składziku. - pokiwała głową w udawanym zamyśleniu i odwróciła głowę tak, by móc patrzeć na jezioro, które dzisiejszego dnia było wyjątkowo spokojne. Przestała się bawić w formalności i różne bzdury typu "miło mi cię poznać" i inne. Było to niepotrzebne, a może tylko jej skromnym zdaniem? Westchnęła cicho.
"FASOLKI!" - wykrzyczała jej podświadomość. Wszędzie by rozpoznała ten dźwięk poruszanego pudełka. Nawet gdyby była na końcu świata i tak przybiegłaby po chociaż jedną. Albo się je lubi, albo nie. To charakteryzowało ludzi i dzieliło ich na dwie grupy. Tych odważnych i tych mniej. No bo nie każdy chciał ryzykować i samodzielnie sprawdzać jaki smak kryje pod lśniącą powłoką. Skarpety, zgniłe jajko, lukrecja, a może czekolada, wanilia czy jagoda?
Odwróciła powoli głowę w jego stronę, tak jakby chciała, aby uszło to jego uwadze i powoli wyciągnęła dłoń w stronę pudełka. Trochę jakby w zwolnionym tempie.
- Daj! - rzuciła i wyrwała mu pudełeczko z ręki. W jej oczach zatańczyły iskierki radości, trochę jak dziecko. Nie patyczkowała się, po co? Skoro mogła je mieć a wątpiła, aby rzucił się na nią tylko dlatego, że ukradła mu cukierki. - Będziesz miał motywację, żeby teraz się trochę postarać i znaleźć mnie. - zaśmiała się, poderwała z miejsca i ruszyła w stronę zamku zostawiając za sobą zszokowanego chłopaka.
z/t
- Sam Carter
Re: Błonia
Pon Paź 26, 2015 12:07 pm
/dzień po grze z Jess
Pogoda dnia dzisiejszego była całkiem znośna. Nawet całkiem przyjemnie było, jeżeli mamy być szczerzy. Samuel z tego powodu, będąc już po zajęciach oczywiście, postanowił wybrać się na szkolne błonia by pooddychać świezym powietrzem. No nie tylko kurzem z biblioteki człowiek żyje (raczej od tego umiera, na napady kaszlu, zresztą nieważne).
W każdym razie Sam nie bacząc na gdzieniegdzie jeszcze lekko wilgotną trawę (ach te uroki wiosny), założył wygodne buty i w swojej szkolnej szacie wybrał się na spacerek. Zdrowie i tak tam inne bzdury. No i może się uwolnić od tłumu ludzi funkcjonującego w Hogwarcie. Nie żeby coś, Carter ludzi bardzo lubił... jednak jak każda żyjąca na świecie istota potrzebował chwili odetchnienia.
Stanął na środku błoni i się rozejrzał. Dookoła było bardzo mało uczniów, a co za tym idzie panował prawie idealny spokój. Nawet zbyt spokojnie było. Nie ukrywajmy, że pokrewieństwo z wyjątkowo nadpobudliwą wiedźmą w tej szkole do czegoś zobowiązuje, nieprawdaż? W każdym razie wyciągnął swoją różdżkę i machnął nią, szepcząc inkantacje. Niestety nic się nie stało oprócz przeciągłego gwizdu. Heh... urok drewna dereniowego. W każdym razie Carter spojrzał z wyrzutem na kijek i mruknął:
- Jedno proste zaklęcie, czy o coś tak trudnego dla ciebie proszę? - głos jego był pełen wyrzutu. Definitywnie wolałby być lepszy z zaklęć... w końcu kontynuował naukę z nich na tym roku i nie chciał zejść poniżej P.
Pogoda dnia dzisiejszego była całkiem znośna. Nawet całkiem przyjemnie było, jeżeli mamy być szczerzy. Samuel z tego powodu, będąc już po zajęciach oczywiście, postanowił wybrać się na szkolne błonia by pooddychać świezym powietrzem. No nie tylko kurzem z biblioteki człowiek żyje (raczej od tego umiera, na napady kaszlu, zresztą nieważne).
W każdym razie Sam nie bacząc na gdzieniegdzie jeszcze lekko wilgotną trawę (ach te uroki wiosny), założył wygodne buty i w swojej szkolnej szacie wybrał się na spacerek. Zdrowie i tak tam inne bzdury. No i może się uwolnić od tłumu ludzi funkcjonującego w Hogwarcie. Nie żeby coś, Carter ludzi bardzo lubił... jednak jak każda żyjąca na świecie istota potrzebował chwili odetchnienia.
Stanął na środku błoni i się rozejrzał. Dookoła było bardzo mało uczniów, a co za tym idzie panował prawie idealny spokój. Nawet zbyt spokojnie było. Nie ukrywajmy, że pokrewieństwo z wyjątkowo nadpobudliwą wiedźmą w tej szkole do czegoś zobowiązuje, nieprawdaż? W każdym razie wyciągnął swoją różdżkę i machnął nią, szepcząc inkantacje. Niestety nic się nie stało oprócz przeciągłego gwizdu. Heh... urok drewna dereniowego. W każdym razie Carter spojrzał z wyrzutem na kijek i mruknął:
- Jedno proste zaklęcie, czy o coś tak trudnego dla ciebie proszę? - głos jego był pełen wyrzutu. Definitywnie wolałby być lepszy z zaklęć... w końcu kontynuował naukę z nich na tym roku i nie chciał zejść poniżej P.
- Addyson Clemen
Re: Błonia
Pon Paź 26, 2015 12:37 pm
Skończyła!
W końcu udało jej się napisać list do swoich rodziców. Chciała im przypomnieć o nowym piórze, które mieli jej przysłać. Obecne było już dość wysłużone i nie pisało się z nim za dobrze. Poza tym dość często robiło pokaźne kleksy na jej pracach domowych. Nie wszystkim nauczycielom się to podobało.
Siedząc w szkolnej bibliotece, postawiła na końcu zdania kropkę, która zmieniła się w dużą plamę. Wymamrotała pod nosem jakieś przekleństwo i z głośnym westchnięciem spojrzała w okno. Zachwiała się na dwóch nogach krzesła w ostatnim momencie łapiąc się za blat stołu.
Na dworze świeciło słońce, wilgotna trawa połyskiwała rosą. Bez zastanowienia schowała swoje przybory do torby i wybyła z biblioteki wprost na błonia.
Uważając na zdradzieckich schodach, schodziła krok po kroku, żeby się nie potknąć. W pewnym momencie usłyszała za sobą cichy pomruk i miauknięcie. "Nie patrz do tyłu, nie patrz do tyłu" zganiła siebie w myślach i... spojrzała do tyłu.
Wzdrygnęła się widząc, tuż za sobą czarnego kocura. Ile sił w nogach zaczęła biec, aby jak najszybciej wydostać się z zamku. Nie zważała na to, że popychała niczemu winnych, idących ludzi.
Będąc już na zielonej trawie, ciągle w biegu, prawie potknęła się o szatę, która zamotała jej się pomiędzy nogami. Na całe szczęście obyło się bez upadku i pobrudzenia nowych ubrań. Zatrzymała się w końcu łapiąc oddech i owijając się szczelniej żółtym szalikiem.
Dopiero po chwili zorientowała się, że zatrzymała się koło ćwiczącego coś Puchona z jej rocznika.
-Em... Cześć.
W końcu udało jej się napisać list do swoich rodziców. Chciała im przypomnieć o nowym piórze, które mieli jej przysłać. Obecne było już dość wysłużone i nie pisało się z nim za dobrze. Poza tym dość często robiło pokaźne kleksy na jej pracach domowych. Nie wszystkim nauczycielom się to podobało.
Siedząc w szkolnej bibliotece, postawiła na końcu zdania kropkę, która zmieniła się w dużą plamę. Wymamrotała pod nosem jakieś przekleństwo i z głośnym westchnięciem spojrzała w okno. Zachwiała się na dwóch nogach krzesła w ostatnim momencie łapiąc się za blat stołu.
Na dworze świeciło słońce, wilgotna trawa połyskiwała rosą. Bez zastanowienia schowała swoje przybory do torby i wybyła z biblioteki wprost na błonia.
Uważając na zdradzieckich schodach, schodziła krok po kroku, żeby się nie potknąć. W pewnym momencie usłyszała za sobą cichy pomruk i miauknięcie. "Nie patrz do tyłu, nie patrz do tyłu" zganiła siebie w myślach i... spojrzała do tyłu.
Wzdrygnęła się widząc, tuż za sobą czarnego kocura. Ile sił w nogach zaczęła biec, aby jak najszybciej wydostać się z zamku. Nie zważała na to, że popychała niczemu winnych, idących ludzi.
Będąc już na zielonej trawie, ciągle w biegu, prawie potknęła się o szatę, która zamotała jej się pomiędzy nogami. Na całe szczęście obyło się bez upadku i pobrudzenia nowych ubrań. Zatrzymała się w końcu łapiąc oddech i owijając się szczelniej żółtym szalikiem.
Dopiero po chwili zorientowała się, że zatrzymała się koło ćwiczącego coś Puchona z jej rocznika.
-Em... Cześć.
- Sam Carter
Re: Błonia
Pon Paź 26, 2015 1:01 pm
Samuel nie był zadowolony z wyników, jakie osiągał na zajęciach ostatnio. Właściwie to on zawsze uważał, że mogło mu pójść coś lepiej, a więc sam prawie nigdy nie pisał z rodzicami na temat tego, jak mu idzie nauka. Znacie ten typ co zawsze uważa, że jego dzieci stać na więcej i nigdy nie jets zadowolony? Tak? To właśnie matka Sama. Z tego powodu Listy pisali krótko, w miarę zwięźle, a jednak regularnie. Własna sowa była bardzo pomocna.
Co do przyborów szkolnych to Carter musiał się sam zaopatrywać w nie. Nie aby coś, ale jako dziecko mugoli raczej niezbyt łatwo by mu było przekonać matkę do poszukiwań gęsich piór do pisania (nie wspominając już nawet o tym, że niemagiczni ludzie raczej nie sprzedawali w wielu miejscach takiego sprzętu, jakże powszechnego w świecie magicznym).
W każdym razie Na błoniach sobie ćwiczył wesoło, machając patyczkiem, który świszczał i piszczał, ale nic sensownego z niego nie wychodziło. Tralala i bum! Wylądowała koło niego jakaś dziewczyna. Sam w początku zbyt skupiony na nieudolnych próbach wykrzesania odrobiny magii z różdżki teraz podskoczył i na chwilę stracił równowagę, nie mając pojęcia co się dookoła niego właściwie dzieje. No raczej mało prawdopodobne by tu dziewczę to oto sprowadził za pomocą machania różdżką, ale licho wie. Gdy przeszło mu to przez myśl to mimowolnie się uśmiechnął. Może nie jest u niego tak tragicznie z rzucaniem zaklęć? Bay the way... Puchon ogarnij się i zostań dżentelmenem.
Carter potrząsnął energicznie głową, jakby próbując się otrzeźwić, schował różdżkę do kieszeni (Poparzenia? Dziury? Niekontrolowane znikanie części ciała? pfff!), po czym pochylił się nad dziewczyną i wyciągnął jej rękę, aby pomóc jej wstać. Cały Sam!
- Addyson? Wszystko ok? Coś Cię goniło czy jak? - zapytał. No bo chyba oczywiste, że będzie znał ją, chociaż z imienia, jako że byli na jednym roku, należeli do jednego domu i pewnie nie raz mieli wspólne zajęcia. Plus ten niesamowity czas spędzany przez wszystkich puchonów w pokoju wspólnym...
Co do przyborów szkolnych to Carter musiał się sam zaopatrywać w nie. Nie aby coś, ale jako dziecko mugoli raczej niezbyt łatwo by mu było przekonać matkę do poszukiwań gęsich piór do pisania (nie wspominając już nawet o tym, że niemagiczni ludzie raczej nie sprzedawali w wielu miejscach takiego sprzętu, jakże powszechnego w świecie magicznym).
W każdym razie Na błoniach sobie ćwiczył wesoło, machając patyczkiem, który świszczał i piszczał, ale nic sensownego z niego nie wychodziło. Tralala i bum! Wylądowała koło niego jakaś dziewczyna. Sam w początku zbyt skupiony na nieudolnych próbach wykrzesania odrobiny magii z różdżki teraz podskoczył i na chwilę stracił równowagę, nie mając pojęcia co się dookoła niego właściwie dzieje. No raczej mało prawdopodobne by tu dziewczę to oto sprowadził za pomocą machania różdżką, ale licho wie. Gdy przeszło mu to przez myśl to mimowolnie się uśmiechnął. Może nie jest u niego tak tragicznie z rzucaniem zaklęć? Bay the way... Puchon ogarnij się i zostań dżentelmenem.
Carter potrząsnął energicznie głową, jakby próbując się otrzeźwić, schował różdżkę do kieszeni (Poparzenia? Dziury? Niekontrolowane znikanie części ciała? pfff!), po czym pochylił się nad dziewczyną i wyciągnął jej rękę, aby pomóc jej wstać. Cały Sam!
- Addyson? Wszystko ok? Coś Cię goniło czy jak? - zapytał. No bo chyba oczywiste, że będzie znał ją, chociaż z imienia, jako że byli na jednym roku, należeli do jednego domu i pewnie nie raz mieli wspólne zajęcia. Plus ten niesamowity czas spędzany przez wszystkich puchonów w pokoju wspólnym...
- Addyson Clemen
Re: Błonia
Pon Paź 26, 2015 1:44 pm
Na całe szczęście Addyson nie miała takim problemów z zakupami. Jej mama kupowała potrzebne jej rzeczy przy okazji robienia zakupów dla jej brata.
Puchonka nie miała problemów z nauką. Teorię miała w małym paluszku. O wiele gorzej szło jej z przyswajaniem wiedzy praktycznej. Często zdarzało jej się źle machnąć różdżką podczas wymawiania zaklęć, źle nachylić się podczas lotu na miotle, potknąć się podczas tworzenia eliksirów.
Panna Clemen pochodziła z rodziny o czystej krwi, więc nie miała styczności z mugolami. Owszem. Raz została zabrana przez brata do miasta w którym nie używano czarów. Od tamtego czasu, powiedziała sobie, że już nigdy się tam nie zabierze. Tamtejsi ludzie byli... odmienni. Nie mogła zrozumieć jak mogą robić te wszystkie rzeczy bez użycia czarów? A te ich gazety? Obrazki w ogóle się nie poruszały. Co w tym ciekawego?
Uniosła głowę do góry, aby spojrzeń na chłopaka przy którym wylądowała.
-Nie... Wszystko w porządku.
Odpowiedziała krótko. Nie chciała nikomu mówić o swoim lęku odnośnie kotów. Oprócz jej rodzeństwa nikt nie wiedział o jej fobii.
-Oh...Samuel... Ćwiczyłeś coś? Nie chciałam ci przeszkodzić.
Dodała pospiesznie, cofając się kilka kroków do tyłu.
Puchonka nie miała problemów z nauką. Teorię miała w małym paluszku. O wiele gorzej szło jej z przyswajaniem wiedzy praktycznej. Często zdarzało jej się źle machnąć różdżką podczas wymawiania zaklęć, źle nachylić się podczas lotu na miotle, potknąć się podczas tworzenia eliksirów.
Panna Clemen pochodziła z rodziny o czystej krwi, więc nie miała styczności z mugolami. Owszem. Raz została zabrana przez brata do miasta w którym nie używano czarów. Od tamtego czasu, powiedziała sobie, że już nigdy się tam nie zabierze. Tamtejsi ludzie byli... odmienni. Nie mogła zrozumieć jak mogą robić te wszystkie rzeczy bez użycia czarów? A te ich gazety? Obrazki w ogóle się nie poruszały. Co w tym ciekawego?
Uniosła głowę do góry, aby spojrzeń na chłopaka przy którym wylądowała.
-Nie... Wszystko w porządku.
Odpowiedziała krótko. Nie chciała nikomu mówić o swoim lęku odnośnie kotów. Oprócz jej rodzeństwa nikt nie wiedział o jej fobii.
-Oh...Samuel... Ćwiczyłeś coś? Nie chciałam ci przeszkodzić.
Dodała pospiesznie, cofając się kilka kroków do tyłu.
- Sam Carter
Re: Błonia
Pon Paź 26, 2015 2:06 pm
Hej, na pierwsze lekcje w Hogwarcie przyszedł z długopisem! Na pióra przeszedł właściwie to tylko dlatego, że większość uczniów i nauczycieli najzwyczajniej w świecie się na niego dziwacznie patrzyła, gdy kreślił nim litery po pergaminie. No bo ile ma już ten niezwykły mugolski wynalazek... 30 lat? Coś koło tego. Ceny zapewne w tym świecie już poszły w dół, unikało się robienia kleksów, ale c'mon... Alergia na niemagiczne wynalazki wśród czarodziei byłą przerażająca.
Sam Samuel jako mugolak (chociaż czasami się zastanawiał, co robi w tej szkole, skoro jego różdżka odmawia ćwiczeń najprostszych zaklęć jak mamy być szczerzy. Och przynajmniej się przyzwoicie dobrze uczył teorii) właściwie od zawsze wolał robić coś własnoręcznie, aniżeli za pomocą magii. Nawet teraz zamiast użyć jakichś zaklęć, których nawet on nie może sknocić (yay!) woli użyć swoich szczupłych ramion. A co do ruszających się obrazków, to zwykle uważa je za najzwyczajniej w świecie bardzo mocno rozpraszające przy czytaniu. W połowie artykułu w Proroku codziennym miał raz za sobą 23 zerknięcia na zdjęcie czarownicy, która tylko co jakiś czas drapała się po nosie. Okropność!
Puchon napuszył się przerażająco, gdy dziewczyna wymówiła jego pełne imię. Nauczyciele mówili mu "panie Carver", matka pełnym imieniem się zwracała wyłącznie, jak jego sowa narobiła na dywan (Czy jak coś wysadził przez przypadek. Zdarza się!)i praktycznie od palnięcia wiązanki przekleństw pod adresem Addy uchroniła ją tylko płeć. Jakby byłą mężczyzną (lub jego siostrą, ale ona dla niego tak trochę nie była dziewczyną) to już by krzyczał i być może doszłoby do rękoczynów. Jednak on zrobił po prostu okropnie krzywą minę i poprawił koleżankę.
- Błagam, mówi mi po prostu Sam. Samuel brzmi... tak poważnie - zauważył. Może się dziewczyna nauczy, kto wie (miejmy nadzieję, bo następnym razem Sam może wybuchnąć). W każdym razie puścił to wyjątkowo mimo uszu i odpowiedział na drugie pytanie.
- Myślę, że "ćwiczyć" to w tym wypadku za duże słowo. Chyba że miałaś na myśli, że ćwiczę ruchy różdżką, to wtedy jasne, bez problemu - odparł lekko ironicznie. Oczywiście starał się być miły jak na niego. Dziewczyna, która bądź co bądź chodziła z nim od sześciu lat na zajęcia powinna to raczej wiedzieć, prawda? Bo byłby głupio jakby popełnił względem niej takie faux pas.
Sam Samuel jako mugolak (chociaż czasami się zastanawiał, co robi w tej szkole, skoro jego różdżka odmawia ćwiczeń najprostszych zaklęć jak mamy być szczerzy. Och przynajmniej się przyzwoicie dobrze uczył teorii) właściwie od zawsze wolał robić coś własnoręcznie, aniżeli za pomocą magii. Nawet teraz zamiast użyć jakichś zaklęć, których nawet on nie może sknocić (yay!) woli użyć swoich szczupłych ramion. A co do ruszających się obrazków, to zwykle uważa je za najzwyczajniej w świecie bardzo mocno rozpraszające przy czytaniu. W połowie artykułu w Proroku codziennym miał raz za sobą 23 zerknięcia na zdjęcie czarownicy, która tylko co jakiś czas drapała się po nosie. Okropność!
Puchon napuszył się przerażająco, gdy dziewczyna wymówiła jego pełne imię. Nauczyciele mówili mu "panie Carver", matka pełnym imieniem się zwracała wyłącznie, jak jego sowa narobiła na dywan (Czy jak coś wysadził przez przypadek. Zdarza się!)i praktycznie od palnięcia wiązanki przekleństw pod adresem Addy uchroniła ją tylko płeć. Jakby byłą mężczyzną (lub jego siostrą, ale ona dla niego tak trochę nie była dziewczyną) to już by krzyczał i być może doszłoby do rękoczynów. Jednak on zrobił po prostu okropnie krzywą minę i poprawił koleżankę.
- Błagam, mówi mi po prostu Sam. Samuel brzmi... tak poważnie - zauważył. Może się dziewczyna nauczy, kto wie (miejmy nadzieję, bo następnym razem Sam może wybuchnąć). W każdym razie puścił to wyjątkowo mimo uszu i odpowiedział na drugie pytanie.
- Myślę, że "ćwiczyć" to w tym wypadku za duże słowo. Chyba że miałaś na myśli, że ćwiczę ruchy różdżką, to wtedy jasne, bez problemu - odparł lekko ironicznie. Oczywiście starał się być miły jak na niego. Dziewczyna, która bądź co bądź chodziła z nim od sześciu lat na zajęcia powinna to raczej wiedzieć, prawda? Bo byłby głupio jakby popełnił względem niej takie faux pas.
- Addyson Clemen
Re: Błonia
Pon Paź 26, 2015 4:17 pm
Szatynka doskonale pamiętała dzień w którym Samuel przyszedł do szkoły z tym swoim dziwnym urządzeniem. Od razu wokół niego znalazła się grupka Puchonów, żeby zobaczyć jak taki długopis działa. Roczniak robił wtedy dość duże zamieszanie, nie tylko wśród uczniów, ale i nauczycieli.
Addyson miała podobny problem, kiedy w jej ręce znalazła się mugolska gazeta (którą do tej pory ma schowaną pod łóżkiem). Za każdym razem kiedy próbowała skupić się na danym artykule, uwagę przykuwał obrazek obok, który się mruknął nawet powieką. Puchonka skupiała się bardziej na fotografii wyczekując momentu, aż z człowiekiem coś się stanie, niżeli na piśmie.
Speszyła się lekko słysząc pouczenie z ust chłopaka. Może faktycznie raz, czy dwa, przy stole Hufflepuff usłyszała jak Sam kłóci się z kolegą na temat swojego pełnego imienia. Addyson po prostu nie była do końca pewna, czy może pozwolić sobie na ten skrót.
-Tak jasne... Samu...
Urwała szybko, bawiąc się krańcem rękawa swojej szaty.
-To znaczy, Sam...
Poprawiła się jak najszybciej potrafiła.
-No tak... Wielki Pan Carter i jego uparta różdżka.
Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, który uwydatnił dołeczki w jej policzkach. Z tego, co zdążyła zauważyć Samuel miał problemy ze swoją różdżką praktycznie na każdych zajęciach. Uparty dereń z którego wykonany został patyk dość często odmawiał chłopakowi współpracy na zajęciach.
Add także miała problemy z rzucaniem zaklęć, z tym, że dziewczyna zazwyczaj źle wymachiwała 10,5 calowym patykiem. W końcu wystarczyło zrobić niepozorny ruch w prawo, czy też w lewo, a zaklęcie, albo się nie udawało w ogóle, albo powodowało odwrotny skutek.
Nieco zmieszana, uciekła wzrokiem, aby tylko nie spojrzeć na chłopaka.
-Przepraszam, ale... Muszę już iść.
Pożegnała się, pomachała mu ręką i z lekkim uśmiechem na ustach wróciła do zamku.
z.t
Addyson miała podobny problem, kiedy w jej ręce znalazła się mugolska gazeta (którą do tej pory ma schowaną pod łóżkiem). Za każdym razem kiedy próbowała skupić się na danym artykule, uwagę przykuwał obrazek obok, który się mruknął nawet powieką. Puchonka skupiała się bardziej na fotografii wyczekując momentu, aż z człowiekiem coś się stanie, niżeli na piśmie.
Speszyła się lekko słysząc pouczenie z ust chłopaka. Może faktycznie raz, czy dwa, przy stole Hufflepuff usłyszała jak Sam kłóci się z kolegą na temat swojego pełnego imienia. Addyson po prostu nie była do końca pewna, czy może pozwolić sobie na ten skrót.
-Tak jasne... Samu...
Urwała szybko, bawiąc się krańcem rękawa swojej szaty.
-To znaczy, Sam...
Poprawiła się jak najszybciej potrafiła.
-No tak... Wielki Pan Carter i jego uparta różdżka.
Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, który uwydatnił dołeczki w jej policzkach. Z tego, co zdążyła zauważyć Samuel miał problemy ze swoją różdżką praktycznie na każdych zajęciach. Uparty dereń z którego wykonany został patyk dość często odmawiał chłopakowi współpracy na zajęciach.
Add także miała problemy z rzucaniem zaklęć, z tym, że dziewczyna zazwyczaj źle wymachiwała 10,5 calowym patykiem. W końcu wystarczyło zrobić niepozorny ruch w prawo, czy też w lewo, a zaklęcie, albo się nie udawało w ogóle, albo powodowało odwrotny skutek.
Nieco zmieszana, uciekła wzrokiem, aby tylko nie spojrzeć na chłopaka.
-Przepraszam, ale... Muszę już iść.
Pożegnała się, pomachała mu ręką i z lekkim uśmiechem na ustach wróciła do zamku.
z.t
- David o'Connell
Re: Błonia
Sro Gru 16, 2015 11:35 pm
Carney zdecydowanie należał do ludzi, którzy szybko się nudzą. Nie był jednak typem osoby, którą nuży wykonywanie jakiejś czynności - znudzenie pojawiało się jako reakcja na brak zajęcia, adrenaliny, niebezpieczeństwa. Od jakiegoś czasu nic się nie działo. I chociaż wcześniejsze wydarzenia zapewniały dostateczny poziom zajęć, o tyle teraz znowu był nieznośny spokój. Nie miało znaczenia to, jak duże problemy miał jakiś czas temu czy jak dużo agresji mógł wyładować, i tak po kilku dniach wracał do punktu wyjścia. Tak było i teraz. Wraz z nudą pojawiało się nieznośne, nieustępliwe podirytowanie. Za kilka dni, może za tydzień, ponownie pojawi się konieczność złagodzenia ciągłego napięcia, czy to szukając zaczepki, czy próbując nowych narkotyków. Chyba, że pojawi się jakaś dodatkowa możliwość.
Na razie było w porządku, tylko zamkowe mury nagle wydały się Davidowi mocno zatłoczone i głośne. Wyszedł na błonia, żeby odetchnąć. Wziął ze sobą na spacer ostatniego papierosa, jaki został mu z ozdobnej paczki, którą dostał od Gwendoline.
Szedł dostatecznie długo, żeby uznać, że nikomu nie powinno się chcieć leźć aż tutaj. Zatrzymał się, nie szukając żadnego drzewa, żadnego kamienia czy krzaka - nie zależało mu na znalezieniu ustronnego zakątka, tylko prywatnego odludzia. Otwarta przestrzeń w tym miejscu spełniała postawione wymagania, więc uznał ją za właściwe otoczenie do zniszczenia ostatniej fajki. Wyjął - jego zdaniem - przesadnie ozdobionego papierosa i wetknął go między zęby, po czym przyłożył do jego końca różdżkę, cicho mówiąc zaklęcie. Po chwili już zaciągał się dymem. Nie do końca był pewny, czy żałuje, że nie ma więcej, czy cieszy się, że pozbywa się ostatniego francuskiego peta.
Po chwili usiadł, nie przejmując się kompletnie, że trawa może być wilgotna.
Na razie było w porządku, tylko zamkowe mury nagle wydały się Davidowi mocno zatłoczone i głośne. Wyszedł na błonia, żeby odetchnąć. Wziął ze sobą na spacer ostatniego papierosa, jaki został mu z ozdobnej paczki, którą dostał od Gwendoline.
Szedł dostatecznie długo, żeby uznać, że nikomu nie powinno się chcieć leźć aż tutaj. Zatrzymał się, nie szukając żadnego drzewa, żadnego kamienia czy krzaka - nie zależało mu na znalezieniu ustronnego zakątka, tylko prywatnego odludzia. Otwarta przestrzeń w tym miejscu spełniała postawione wymagania, więc uznał ją za właściwe otoczenie do zniszczenia ostatniej fajki. Wyjął - jego zdaniem - przesadnie ozdobionego papierosa i wetknął go między zęby, po czym przyłożył do jego końca różdżkę, cicho mówiąc zaklęcie. Po chwili już zaciągał się dymem. Nie do końca był pewny, czy żałuje, że nie ma więcej, czy cieszy się, że pozbywa się ostatniego francuskiego peta.
Po chwili usiadł, nie przejmując się kompletnie, że trawa może być wilgotna.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach