- Kyohei Takano
Re: Błonia
Wto Lis 04, 2014 10:26 pm
Ludzie o nic się nie czepiają. Chłopak tylko pokręcił lekko głową kiedy usłyszał to stwierdzenie.
-Ludzie zawsze do czegoś się przyczepią. Nie ma na świecie takiej osoby której będzie w tobie wszystko pasować- Co więcej najczęściej ludzie zwracają uwagi na wady. Każdy "przyjaciel" tak naprawdę jeżeli przychodzi do opisania pozytywnych cech drugiej osoby mówi schematem... "no wiesz jest, miła, pomocna, wrażliwa" i tak w nieskończoność. Za to jeżeli przyszło by do wymienienia wad, każdy powiedział by zupełnie co innego, i żeby była jasność na cztery strony pergaminu zapisanego z obydwu stron. Czy Kyo stracił wiarę w ludzi?, cóż jak najbardziej. Nie umiał uwierzyć w to, że znajdzie się jeszcze ktoś kto okaże się być inny.
-Częścią ciebie... dlaczego więc inni nie są w stanie zrozumieć, że to moje czepialstwo też jest częścią mnie- Wszyscy próbowali mu wmówić, że taki nie jest, a tak naprawdę sami nie znali go dobrze. Co więcej Kyo sam siebie nie znał. Więc nie umiał odpowiedzieć sobie czy to, że zachowuje się tak a nie inaczej jest normalne dla niego, czy to właśnie część jego "ja", czy może raczej jakaś rola która została mu przypisana.
-Ludzie zawsze do czegoś się przyczepią. Nie ma na świecie takiej osoby której będzie w tobie wszystko pasować- Co więcej najczęściej ludzie zwracają uwagi na wady. Każdy "przyjaciel" tak naprawdę jeżeli przychodzi do opisania pozytywnych cech drugiej osoby mówi schematem... "no wiesz jest, miła, pomocna, wrażliwa" i tak w nieskończoność. Za to jeżeli przyszło by do wymienienia wad, każdy powiedział by zupełnie co innego, i żeby była jasność na cztery strony pergaminu zapisanego z obydwu stron. Czy Kyo stracił wiarę w ludzi?, cóż jak najbardziej. Nie umiał uwierzyć w to, że znajdzie się jeszcze ktoś kto okaże się być inny.
-Częścią ciebie... dlaczego więc inni nie są w stanie zrozumieć, że to moje czepialstwo też jest częścią mnie- Wszyscy próbowali mu wmówić, że taki nie jest, a tak naprawdę sami nie znali go dobrze. Co więcej Kyo sam siebie nie znał. Więc nie umiał odpowiedzieć sobie czy to, że zachowuje się tak a nie inaczej jest normalne dla niego, czy to właśnie część jego "ja", czy może raczej jakaś rola która została mu przypisana.
- Kim Miracle
Re: Błonia
Wto Lis 04, 2014 10:44 pm
-Możliwe, ale mam taki prowizoryczny spokój - uśmiechnęła sie.- Mogą o mnie mówić co chcą ja i tak wiem kim jestem.
Tak, niewiele interesowała sie zdaniem innym. Mogli rozpuszczać o niej przeróżne plotki, ale on nic nie brała sobie do serca. Dla niej liczyło się to, że mogła pomagać innym, ale musieli tego chcieć.
Ona miała prawdziwych przyjaciół, stanęli by za nią murem i często tak sie działo, ale musi ich okalamywac. Niestety.
Wstała gwałtownie z ławki zbliżając się do chłopaka. Spojrzała mu w oczy.
- Może źle to pokazujesz, albo czepiasz sie o nie te rzeczy? Bądź wyczuwają, że kłamiesz?- zadała pytanie nie odbywając sie od niego.
Wcisnęła ręce do kieszeni i przez chwilę się na niego patrzyła, ale czapka znowu spadła jej na oczy, wiec dała krok do tyłu.
Nagle kichnęła, ale zdążyła zasłonić usta.
- Przepraszam - mruknęła i wyciągnęła chusteczkę, aby wytrzeć dłonie.
Tak, niewiele interesowała sie zdaniem innym. Mogli rozpuszczać o niej przeróżne plotki, ale on nic nie brała sobie do serca. Dla niej liczyło się to, że mogła pomagać innym, ale musieli tego chcieć.
Ona miała prawdziwych przyjaciół, stanęli by za nią murem i często tak sie działo, ale musi ich okalamywac. Niestety.
Wstała gwałtownie z ławki zbliżając się do chłopaka. Spojrzała mu w oczy.
- Może źle to pokazujesz, albo czepiasz sie o nie te rzeczy? Bądź wyczuwają, że kłamiesz?- zadała pytanie nie odbywając sie od niego.
Wcisnęła ręce do kieszeni i przez chwilę się na niego patrzyła, ale czapka znowu spadła jej na oczy, wiec dała krok do tyłu.
Nagle kichnęła, ale zdążyła zasłonić usta.
- Przepraszam - mruknęła i wyciągnęła chusteczkę, aby wytrzeć dłonie.
- Kyohei Takano
Re: Błonia
Wto Lis 04, 2014 10:57 pm
Kiedy ta się do niego zbliżyła i spojrzała mu w oczy, chłopak od razu pokierował swoje brązowe tęczówki w zupełnie innym kierunku udając, że niezwykle zainteresowała go gruba warstwa śniegu. Oczy są zwierciadłem naszej dusza, a chłopak nie chciał jej pokazywać wszystkim naokoło. Nie była po prostu tego warta. Nie było w nim nic interesującego, nic co mogło by sprawić, że ktoś by się zatrzymał i pochylił nad nim. Przynajmniej tak mu się zdawało. A tak naprawdę trochę miał talentów. Chociaż by muzyka którą kochał ponad wszystko. Pewnie gdyby nie ona już dawno by skończył ze sznurem na szyi, ale o tym wie tylko on. Nie chciał nawet myśleć co by było gdyby to wyszło na jaw. Okazało by się, że ten buntownik który wszystkich odstrasza ma jednak uczucia, co więcej posiada duszę romantyka. Kyo był romantykiem i tego nie potrafił ukryć nawet przed samym sobą, chociaż przed innymi szło mu całkiem dobrze.
Nie wiedzieć dlaczego chłopaka zawsze irytowały te osoby które były spokojnie, może im tego zazdrościł. Dokładnie tego, że znały uczucie spokoju, a dla niego ten spokój był nieosiągalny.
Nie wiedzieć dlaczego chłopaka zawsze irytowały te osoby które były spokojnie, może im tego zazdrościł. Dokładnie tego, że znały uczucie spokoju, a dla niego ten spokój był nieosiągalny.
- Kim Miracle
Re: Błonia
Sro Lis 05, 2014 4:43 pm
Uśmiechnęła się i widząc, że ten nie nawiązuje kontaktu wzrokowego odsunęła się od niego. W prawdzie też tego nie lubiła, bo z niej łatwo jest czytać. Ona ma otwarty umysł i łatwo wyczytać z niego jej prawdziwe emocje, a właściwie z jej oczu.
Westchnęła i lekko zadrżała, bo zimno się jej zrobiło. Poprawiła czapkę.
- Zimno jest – mruknęła.- Idę do pokoju, jeśli chcesz możesz iść ze mną – uśmiechnęła się delikatnie i ruszyła w stronę zamku chowając dłonie w kieszeni.
Była ciekawa, czy chłopak z nią pójdzie.
Westchnęła i lekko zadrżała, bo zimno się jej zrobiło. Poprawiła czapkę.
- Zimno jest – mruknęła.- Idę do pokoju, jeśli chcesz możesz iść ze mną – uśmiechnęła się delikatnie i ruszyła w stronę zamku chowając dłonie w kieszeni.
Była ciekawa, czy chłopak z nią pójdzie.
- Kyohei Takano
Re: Błonia
Sro Lis 05, 2014 9:43 pm
Kyo popatrzył tylko na nią i mruknął coś niezrozumiale pod nosem. Nie miał najmniejszego zamiaru nigdzie z nią iść. Nie po to planował sobie samotny dzień aby iść gdzieś z jakąś dziewczyną... dziewczyną która co chwila się uśmiecha i jednocześnie jest tak bardzo irytująca. On po prostu bez słowa odwrócił się do niej plecami i zaczął iść w przeciwnym kierunku. Wydawałoby się, że Azjata jakoś kompletnie nie przejmował się tym śniegiem który właśnie oklejał mu buty. Pragnienie samotności było na tyle silne, że był w stanie zakopać się nawet w tym śniegu, byleby nikt go nie znalazł i nie zaczął zawracać gitary.
Po chwilce sylwetka chłopaka stała się coraz mniejsza i mniejasza aż w końcu zniknął z pola widzenia.
z/t
Po chwilce sylwetka chłopaka stała się coraz mniejsza i mniejasza aż w końcu zniknął z pola widzenia.
z/t
- Jared Crowley
Re: Błonia
Sro Lut 04, 2015 8:03 am
/Pierwszy post! Lipny, ale jest <3
Ciężkie dni pracy za nim. Jak nie uganianie się za przeklętymi, małymi terrorystami to przygody z dzieciakami, które akurat chciały pogadać na temat numerków, które im wyszły w pracy domowej. Gdyby nie rozkaz Sami-Wiecie-Kogo to prawdopodobnie Jared nigdy by się nie załapał do pracy jako nauczyciel. Zdecydowanie! Nie pasował zupełnie na niego, a ostatnie dni tylko pokazywały jego kunszt aktorski, którym samego siebie zadziwiał. Nawet gadał ze szlamami!
Swoją drogą Crowley w końcu miał swoje pięć minut spokoju i mógł grzecznie odpocząć przed jutrzejszym dniem, który wcale nie zapowiadał się lepiej. Ostatnio w ogóle mężczyznę strasznie irytowało wszystko, co go otaczało. Jak nie jakiś dzieciak, to jakaś inna sytuacja. Panował nad sobą, ale nie tak jakby tego chciał. Nie chciał się zdradzić, bo mogłoby to się źle skończyć. Jak nie dla niego to dla jego znajomych sympatyzujących z Czarnym Panem.
Nauczyciel chodził sobie po zielonych błoniach, odpalając i gasząc mugolską zapalniczkę, którą zawinął jakiemuś dzieciakowi kilka dni temu. Podobał mu się ten przedmiot. Działał nawet kojąco! Kij, że była już północ i powinien dawno siedzieć w swoim gabinecie. Ale Jared musiał odpocząć. Zaczął się po prostu szlajać po błoniach, chodząc jak na jakimś durnym i idiotycznym spacerze. Z drugiej strony zawsze mógłby się wytłumaczyć co robi na terenach Hogwartu. Przecież był nauczycielem i mógł skłamać, że był po prostu na patrolu. Logiczne, prawda?
Ciężkie dni pracy za nim. Jak nie uganianie się za przeklętymi, małymi terrorystami to przygody z dzieciakami, które akurat chciały pogadać na temat numerków, które im wyszły w pracy domowej. Gdyby nie rozkaz Sami-Wiecie-Kogo to prawdopodobnie Jared nigdy by się nie załapał do pracy jako nauczyciel. Zdecydowanie! Nie pasował zupełnie na niego, a ostatnie dni tylko pokazywały jego kunszt aktorski, którym samego siebie zadziwiał. Nawet gadał ze szlamami!
Swoją drogą Crowley w końcu miał swoje pięć minut spokoju i mógł grzecznie odpocząć przed jutrzejszym dniem, który wcale nie zapowiadał się lepiej. Ostatnio w ogóle mężczyznę strasznie irytowało wszystko, co go otaczało. Jak nie jakiś dzieciak, to jakaś inna sytuacja. Panował nad sobą, ale nie tak jakby tego chciał. Nie chciał się zdradzić, bo mogłoby to się źle skończyć. Jak nie dla niego to dla jego znajomych sympatyzujących z Czarnym Panem.
Nauczyciel chodził sobie po zielonych błoniach, odpalając i gasząc mugolską zapalniczkę, którą zawinął jakiemuś dzieciakowi kilka dni temu. Podobał mu się ten przedmiot. Działał nawet kojąco! Kij, że była już północ i powinien dawno siedzieć w swoim gabinecie. Ale Jared musiał odpocząć. Zaczął się po prostu szlajać po błoniach, chodząc jak na jakimś durnym i idiotycznym spacerze. Z drugiej strony zawsze mógłby się wytłumaczyć co robi na terenach Hogwartu. Przecież był nauczycielem i mógł skłamać, że był po prostu na patrolu. Logiczne, prawda?
- Cornelia Selwyn
Re: Błonia
Sro Lut 04, 2015 9:08 pm
/to nie tak, że porwałam konto oddane na NPC i wciskam się do tematu. PRZECIEŻ NIKT NIC NIE WIDZIAŁ!/
Nie tylko profesor Crowley wybrał się na nocną przechadzkę. Nie tylko on wszak potrzebował oddechu i chwili spokoju. Szkolna pielęgniarka też musiała przewietrzyć głowę. Uwolnić się od ziół, eliksirów i uczniów, którzy byli pod jej nieustanną opieką. Morganie dzięki, że miała pod ręką młodziutką Poppy, która pod jej nieobecność pilnowała chorych! Inaczej nie mogłaby się ruszyć nawet na krok poza Skrzydło Szpitalne, a to już zdecydowanie zbyt dużo jak na jedną magomedyczkę. Jak ona by sobie poradziła bez tej dziewczyny?
Zaraz po przekroczeniu progu zamku, rozpięła górne guziki swojej sukni i westchnęła z ulgą. Zawsze chodziła okutana jak zakonnica, ale gdy się pracuje w szkole pełnej buzujących hormonami dzieciaków, to jedyne rozsądne zachowanie. Zwłaszcza, że Cornelia była wciąż całkiem młodą i nieustająco piękną kobietą, czego miała świadomość. Rozumiała też spojrzenia rzucane jej ukradkiem, gdy kręciła się po Skrzydle. Nie pochlebiały jej jednak, wydawały się nie na miejscu. Dlatego robiła się jeszcze bardziej surowa i nie ustawała w swoich staraniach, by wyglądać jak matrona, a nie ledwie trzydziestoletnie kobieta. Póki co wciąż miała przed sobą dużo pracy.
Zbiegając po schodach na błonia, rozwiązała spięte w kok włosy i pozwoliła im opaść na ramiona. Im dalej była od zamku, tym lepiej się czuła. Bardziej wolna, trochę młodsza, znacznie spokojniejsza! Na chwilę przecież mogła zapomnieć o wszystkim. Ledwie na godzinkę, może dwie. Na jej wargach pojawił się cień uśmiechu, gdy dotknęła stopami trawy, nieśmiało przebijającej się przez topniejący śnieg. Poprawiła szal, który miała na ramionach i ruszyła przed siebie, na przechadzkę. Nie uszła daleko, gdy do jej uszu dotarł dziwny klekoczący odgłos, a w niedalekiej odległości błysnęło światełko. Ognik zamigotał i zniknął, a potem znów się pojawił. Kobieta zmarszczyła brwi i błyskawicznie sięgnęła po różdżkę. Zwodnik na błoniach? Czy jakiś niesforny uczeń? Szybko przyjdzie jej się przekonać! Cicho zaczęła się skradać przed siebie.
Nie tylko profesor Crowley wybrał się na nocną przechadzkę. Nie tylko on wszak potrzebował oddechu i chwili spokoju. Szkolna pielęgniarka też musiała przewietrzyć głowę. Uwolnić się od ziół, eliksirów i uczniów, którzy byli pod jej nieustanną opieką. Morganie dzięki, że miała pod ręką młodziutką Poppy, która pod jej nieobecność pilnowała chorych! Inaczej nie mogłaby się ruszyć nawet na krok poza Skrzydło Szpitalne, a to już zdecydowanie zbyt dużo jak na jedną magomedyczkę. Jak ona by sobie poradziła bez tej dziewczyny?
Zaraz po przekroczeniu progu zamku, rozpięła górne guziki swojej sukni i westchnęła z ulgą. Zawsze chodziła okutana jak zakonnica, ale gdy się pracuje w szkole pełnej buzujących hormonami dzieciaków, to jedyne rozsądne zachowanie. Zwłaszcza, że Cornelia była wciąż całkiem młodą i nieustająco piękną kobietą, czego miała świadomość. Rozumiała też spojrzenia rzucane jej ukradkiem, gdy kręciła się po Skrzydle. Nie pochlebiały jej jednak, wydawały się nie na miejscu. Dlatego robiła się jeszcze bardziej surowa i nie ustawała w swoich staraniach, by wyglądać jak matrona, a nie ledwie trzydziestoletnie kobieta. Póki co wciąż miała przed sobą dużo pracy.
Zbiegając po schodach na błonia, rozwiązała spięte w kok włosy i pozwoliła im opaść na ramiona. Im dalej była od zamku, tym lepiej się czuła. Bardziej wolna, trochę młodsza, znacznie spokojniejsza! Na chwilę przecież mogła zapomnieć o wszystkim. Ledwie na godzinkę, może dwie. Na jej wargach pojawił się cień uśmiechu, gdy dotknęła stopami trawy, nieśmiało przebijającej się przez topniejący śnieg. Poprawiła szal, który miała na ramionach i ruszyła przed siebie, na przechadzkę. Nie uszła daleko, gdy do jej uszu dotarł dziwny klekoczący odgłos, a w niedalekiej odległości błysnęło światełko. Ognik zamigotał i zniknął, a potem znów się pojawił. Kobieta zmarszczyła brwi i błyskawicznie sięgnęła po różdżkę. Zwodnik na błoniach? Czy jakiś niesforny uczeń? Szybko przyjdzie jej się przekonać! Cicho zaczęła się skradać przed siebie.
- Jared Crowley
Re: Błonia
Czw Lut 05, 2015 6:50 pm
/Nie ogarniam, ale spoko!
Skrzydło Szpitalne od zawsze było najbardziej obleganym miejscem. Nie licząc oczywiście Wielkiej Sali i stadionu. W końcu zawsze jakiś dzieciak musiał drugiemu dołożyć, a w obecnych czasach coraz częściej dochodziło do bójek na tematy, które dzieciaków nie powinny interesować. A to, że Cornelia faktycznie należała do ładnych nie pomagało, bo dwie młode pielęgniarko-mago-medyczko-kobiety w jednym pomieszczeniu to zdecydowanie raj dla męskiego oka. W sumie dla kobiecego też. Nie bądźmy uprzedzeni do innych orientacji!
Mężczyzna chodził jak głupi, coraz to bardziej zostawiając ślady na śniegu. Nie był jakoś specjalnie ciepło ubrany. Miał na sobie zwykły, czarny garnitur bez krawata, a na to zarzucony płaszcz. Oczywiście rozpięty, a jakże. Przecież nie było tak zimno na błoniach. Nawet o tak późnej porze. W końcu jest marzec 1978 roku.
W pewnym momencie Crowley przestał się bawić skonfiskowanym przedmiotem i wsunął go do kieszeni. Szedł dalej przed siebie, kierując się w stronę Zakazanego Lasu. Ale tylko w tamtym kierunku, bo miał do przejście jeszcze dłuuuuugi kawał drogi. Zresztą, musiałby przejść przez kilka innych ważnych miejsc, by dotrzeć do domu hagridowej akromantuli.
Czujny słuch Śmierciożercy zawsze był… czujny! I niestety nie umknęło mu to, że na cichych błoniach usłyszy czyjeś kroki. Z początku miał to w głębokim poważaniu, bo chciał po prostu odpocząć, ale z drugiej zadał sobie pytanie – jaki normalny człowiek pałęta się o północy w takim miejscu? Przecież są zakazy! Jared odruchowo sięgnął ręką do płaszcza i wyjął różdżkę, a następnie obrócił się w stronę nadchodzącej postaci, a koniec jego magicznego patyka zaświecił się, rozświetlając przed sobą spory teren.
Zobaczył w oddali kształt człowieka. Zdecydowanie kobiety i to nawet o ładnej talii. W końcu nawet przez ubranie dało się to dostrzec. Crowley jakoś specjalnie nie odezwał się tylko czekał na dalszy rozwój sytuacji. Twarzy pielęgniarki nie widział, no bo jak? Światło z zaklęcia Lumos może i było mocne, ale nie miało zasięgu kilkunastu metrów, prawda? Co innego sama Cornelia, która miała cały wizerunek nauczyciela numerologii jak na tacy.
Skrzydło Szpitalne od zawsze było najbardziej obleganym miejscem. Nie licząc oczywiście Wielkiej Sali i stadionu. W końcu zawsze jakiś dzieciak musiał drugiemu dołożyć, a w obecnych czasach coraz częściej dochodziło do bójek na tematy, które dzieciaków nie powinny interesować. A to, że Cornelia faktycznie należała do ładnych nie pomagało, bo dwie młode pielęgniarko-mago-medyczko-kobiety w jednym pomieszczeniu to zdecydowanie raj dla męskiego oka. W sumie dla kobiecego też. Nie bądźmy uprzedzeni do innych orientacji!
Mężczyzna chodził jak głupi, coraz to bardziej zostawiając ślady na śniegu. Nie był jakoś specjalnie ciepło ubrany. Miał na sobie zwykły, czarny garnitur bez krawata, a na to zarzucony płaszcz. Oczywiście rozpięty, a jakże. Przecież nie było tak zimno na błoniach. Nawet o tak późnej porze. W końcu jest marzec 1978 roku.
W pewnym momencie Crowley przestał się bawić skonfiskowanym przedmiotem i wsunął go do kieszeni. Szedł dalej przed siebie, kierując się w stronę Zakazanego Lasu. Ale tylko w tamtym kierunku, bo miał do przejście jeszcze dłuuuuugi kawał drogi. Zresztą, musiałby przejść przez kilka innych ważnych miejsc, by dotrzeć do domu hagridowej akromantuli.
Czujny słuch Śmierciożercy zawsze był… czujny! I niestety nie umknęło mu to, że na cichych błoniach usłyszy czyjeś kroki. Z początku miał to w głębokim poważaniu, bo chciał po prostu odpocząć, ale z drugiej zadał sobie pytanie – jaki normalny człowiek pałęta się o północy w takim miejscu? Przecież są zakazy! Jared odruchowo sięgnął ręką do płaszcza i wyjął różdżkę, a następnie obrócił się w stronę nadchodzącej postaci, a koniec jego magicznego patyka zaświecił się, rozświetlając przed sobą spory teren.
Zobaczył w oddali kształt człowieka. Zdecydowanie kobiety i to nawet o ładnej talii. W końcu nawet przez ubranie dało się to dostrzec. Crowley jakoś specjalnie nie odezwał się tylko czekał na dalszy rozwój sytuacji. Twarzy pielęgniarki nie widział, no bo jak? Światło z zaklęcia Lumos może i było mocne, ale nie miało zasięgu kilkunastu metrów, prawda? Co innego sama Cornelia, która miała cały wizerunek nauczyciela numerologii jak na tacy.
- Cornelia Selwyn
Re: Błonia
Czw Lut 05, 2015 8:38 pm
Dziwny ognik, zniknął chwilę po tym jak ruszyła jego śladem. Nie sprawiło to jednak, że Cornelia porzuciła trop. W bladym blasku gwiazd widziała przed sobą jakiś ruch, choć nie umiała określić jego kształtów. Na pewno było to większe od zwodnika, tego mogła być pewna. Wysoki uczeń? Jakiś nieproszony gość? Ktoś z kadry na spacerze? Równie dobrze mógł to być nawet centaur, czy jakaś inna kreatura, która wypełzła z Zakazanego Lasu. Tym bardziej musiała to sprawdzić! Choć nikomu by się do tego nie przyznała była... podekscytowana! Ileż to czasu minęło odkąd w jej żyłach pojawiła się choć kropla adrenaliny? Gdzieś z tyłu jej głowy pojawiły się procedury, których uczyła się na pamięć w czasie kursu aurorskiego. Nigdy całkiem nie przebolała tego, że nie udało jej się go skończyć, bo choć magomedyczką było bardzo dobrą, to tej pracy brakowało tego... czegoś! Przygody, walki, rywalizacji! Czegoś co zaspokoiłoby jej wiecznie głodne wyzwań gryfońskie serce. Niestety, czasem nie mamy wpływu na to jak potoczy się nasze życie.
Szybko okazało się, że jej kroki nie były tak ciche, jakby sobie tego życzyła. Z drugiej strony, trochę trudno się skradać, gdy ślizgasz się na resztkach śniegu. W ciemności rozbłysło światło, ewidentnie pochodzące z różdżki i Cornelia szybko się uspokoiła. Na jej drodze stał wysoki mężczyzna, bez wątpienia jeden z nauczycieli, którego próbowała przyłapać na nocnej przechadzce. Kobieta wsunęła różdżkę do rękawa, otuliła się mocniej szalem i ruszyła mu na spotkanie.
- Dobry wieczór. - przywitała się, gdy już był znalazł się w zasięgu jej głosu. - Przepraszam, że się tak skradałam, myślałam przez chwilę, że to jacyś nocni maruderzy opuścili swoje dormitoria. - uśmiechnęła się ciepło, ale dało się w niej wyczuć pewien dystans. Zawsze podchodziła do obcych z rezerwą, choć nigdy nie była nieuprzejma. Weszła w krąg światła i zatrzymała się kilka kroków od profesora. Była pewna, że uczy on w szkole, ale nie umiała przypasować mu nazwiska. Przez cały rok tak bardzo starała się unikać Charlesa, że nie zawiązała żadnych znajomości wśród kadry, jeśli nie liczyć Poppy, dyrektora i opiekunów domów. Od wszelkich zobowiązać towarzyskich póki co z powodzeniem wymigiwała się pracą, ale nie byłaby zdziwiona słysząc, że wśród profesorów krążą jakieś plotki o pielęgniarce-widmo, którą widują tylko studenci.
- My się chyba nie znamy... - zagaiła, wyciągając do niego dłoń. - Cornelia Selwyn, jestem pielęgniarką.
Szybko okazało się, że jej kroki nie były tak ciche, jakby sobie tego życzyła. Z drugiej strony, trochę trudno się skradać, gdy ślizgasz się na resztkach śniegu. W ciemności rozbłysło światło, ewidentnie pochodzące z różdżki i Cornelia szybko się uspokoiła. Na jej drodze stał wysoki mężczyzna, bez wątpienia jeden z nauczycieli, którego próbowała przyłapać na nocnej przechadzce. Kobieta wsunęła różdżkę do rękawa, otuliła się mocniej szalem i ruszyła mu na spotkanie.
- Dobry wieczór. - przywitała się, gdy już był znalazł się w zasięgu jej głosu. - Przepraszam, że się tak skradałam, myślałam przez chwilę, że to jacyś nocni maruderzy opuścili swoje dormitoria. - uśmiechnęła się ciepło, ale dało się w niej wyczuć pewien dystans. Zawsze podchodziła do obcych z rezerwą, choć nigdy nie była nieuprzejma. Weszła w krąg światła i zatrzymała się kilka kroków od profesora. Była pewna, że uczy on w szkole, ale nie umiała przypasować mu nazwiska. Przez cały rok tak bardzo starała się unikać Charlesa, że nie zawiązała żadnych znajomości wśród kadry, jeśli nie liczyć Poppy, dyrektora i opiekunów domów. Od wszelkich zobowiązać towarzyskich póki co z powodzeniem wymigiwała się pracą, ale nie byłaby zdziwiona słysząc, że wśród profesorów krążą jakieś plotki o pielęgniarce-widmo, którą widują tylko studenci.
- My się chyba nie znamy... - zagaiła, wyciągając do niego dłoń. - Cornelia Selwyn, jestem pielęgniarką.
- Jared Crowley
Re: Błonia
Pią Lut 06, 2015 8:54 pm
Akurat Jared w Zakazanym Lesie by się odnalazł jak nikt inny, a z centaurami dogadał lepiej niż nie jeden Dumbledore. Serio! Kto po alkoholu nie byłby w stanie pogadać z koniowato-człowiekowatym i jeszcze przekonać go do swoich racji? W sumie to jest myśl! Namówić Voldemorta do przekabacenia centaurów poprzez wódkę.
Mężczyzna jeszcze przez kilka długich sekund stał jak debil i świecił patykiem przed siebie. Nawet gdy kobieta zdecydowała się podejść do niego i przywitać to ten jeszcze stał. Dopiero po upływie tego czasu zdecydował się zareagować. A pierwszym jego ruchem było przyświecenie pannie Selwyn prosto w twarz. Nie jakoś złośliwie… dobra, złośliwie. Zrobił to specjalnie, ale miał ku temu powód! Chciał po prostu zobaczyć z kim ma do czynienia. Ale z drugiej strony rażące światło Lumosa w środku nocy musiało zaboleć. Nie tak jak nadepnięcie gołą stopą na bardzo wkurzającego klocka Lego, ale prawie tak samo!
- Dobry wieczór. – odpowiedział po tym jak się jej przyjrzał. Na twarzy Jareda gościł delikatny uśmieszek, taki ironiczny, jakby miał zaraz kogoś oszukać albo wygrać partię w mugolskiego pokera. Co jak co, ale grywał czasem w takie gierki z uczniami.
- A skąd wiesz, że czasem nie jestem Gryfonem, który uwarzył eliksir wieloskokowy i przemienił się w nauczyciela? – zapytał, krzyżując ręce na klatce piersiowej, jednocześnie przygaszając trochę światło z różdżki. Nawet Crowleya zaczęło powoli wkurzać.
Po chwili jednak pokręcił głową na boki i puknął się w czoło.
- Dobra, cofam to. Gryfoni są za głupi by stworzyć taki eliksir. – no musiał. Musiał po prostu. Nie obeszłoby się bez tego. Od zawsze wiadome było, że rywalizacja między Slytherinem i Gryffindorem prowadzona była od setek lat, a jak wiadome nauczyciel numerologii był Ślizgonem z krwi i kości! A na dodatek miał nos, buty i nie miał śmiechu jak waleń w okresie godowym.
Ale wróćmy do Cornelii. Mężczyzna trochę zignorował jej przywitanie, ale taki był. Jednakże nie zapomniał! Spokojnie. Przyglądał się jej nieustannie, zastanawiając się skąd tak naprawdę może ją znać. A widział jej twarz nie raz, nie dwa w Szkole Magii i Czarodziejstwa. W końcu takiej twarzyczki się nie zapomina, prawda? Fakt, że nigdy się jakoś nie przedstawili, czy coś. Mogli się minąć, ale jedno o drugim nie wiedziało za dużo! Jared latał po klasach i uganiał się za dzieciakami, a Cornelia siedziała w Skrzydle Szpitalnym i odpędzała spojrzenia napalonych nastolatków, którzy chętnie spędzili by całą minutkę z magomedykiem zanim by doszli.
- Racja, racja. Ale kojarzę twoją buźkę. - powiedział radośnie, a następnie wyciągnął dłoń w jej stronę i uścisnął delikatnie. Przecież nie będzie całować, gdzie! Kto wie, w jakim miejscu Cornelia trzymała łapy. A jakby bawiła się nimi w majtkach Dumbledore’a? Ło matko! Chociaż jakby grzebała w swoich… om nom nom nom.
- Jared Crowley. - przedstawił się i kiwnął delikatnie głową do przodu w celu potwierdzenia swoich słów. Przez moment miał w głowie plan, by tak naprawdę zamiast swojego imienia i nazwiska przedstawić się jako „Lord Voldemort”, ale niestety nos mu przeszkadzał i zdradzał. Nikt by mu nie uwierzył. Chyba, że ślepy! W sumie to światło z różdżki mogłoby przez moment pomóc!
Uśmiechnął się szerzej, gdy jego oczy przyzwyczaiły się już do światła i widział dokładnie ubiór i szczegóły twarzy magomedyczkoczarownicobrunetkokobiety. Dobra, wyglądała jak gwiazda mugolskiego kina porn… dramatycznego. Niestety, Crowley miał trochę paskudny charakter i musiał dodać swoje do wszystkiego.
- Jesteś kucharką czy sprzątaczką? – zapytał, przekrzywiając delikatnie głowę w bok. Po chwili przyłożył dłoń do brody i ust. Zastanawiał się, chociaż dobrze wiedział, że takie młode, piękne i delikatne istoty jak ona nie pełnią takich funkcji. Jakby jej dodać z trzydzieści kilogramów, trzydzieści lat, może delikatne wąsy i obciąć na krótko to nawet, nawet by się nadała na konkurencję dla Filcha.
/Wybacz, ale miałem wenę na głupoty! :D
Mężczyzna jeszcze przez kilka długich sekund stał jak debil i świecił patykiem przed siebie. Nawet gdy kobieta zdecydowała się podejść do niego i przywitać to ten jeszcze stał. Dopiero po upływie tego czasu zdecydował się zareagować. A pierwszym jego ruchem było przyświecenie pannie Selwyn prosto w twarz. Nie jakoś złośliwie… dobra, złośliwie. Zrobił to specjalnie, ale miał ku temu powód! Chciał po prostu zobaczyć z kim ma do czynienia. Ale z drugiej strony rażące światło Lumosa w środku nocy musiało zaboleć. Nie tak jak nadepnięcie gołą stopą na bardzo wkurzającego klocka Lego, ale prawie tak samo!
- Dobry wieczór. – odpowiedział po tym jak się jej przyjrzał. Na twarzy Jareda gościł delikatny uśmieszek, taki ironiczny, jakby miał zaraz kogoś oszukać albo wygrać partię w mugolskiego pokera. Co jak co, ale grywał czasem w takie gierki z uczniami.
- A skąd wiesz, że czasem nie jestem Gryfonem, który uwarzył eliksir wieloskokowy i przemienił się w nauczyciela? – zapytał, krzyżując ręce na klatce piersiowej, jednocześnie przygaszając trochę światło z różdżki. Nawet Crowleya zaczęło powoli wkurzać.
Po chwili jednak pokręcił głową na boki i puknął się w czoło.
- Dobra, cofam to. Gryfoni są za głupi by stworzyć taki eliksir. – no musiał. Musiał po prostu. Nie obeszłoby się bez tego. Od zawsze wiadome było, że rywalizacja między Slytherinem i Gryffindorem prowadzona była od setek lat, a jak wiadome nauczyciel numerologii był Ślizgonem z krwi i kości! A na dodatek miał nos, buty i nie miał śmiechu jak waleń w okresie godowym.
Ale wróćmy do Cornelii. Mężczyzna trochę zignorował jej przywitanie, ale taki był. Jednakże nie zapomniał! Spokojnie. Przyglądał się jej nieustannie, zastanawiając się skąd tak naprawdę może ją znać. A widział jej twarz nie raz, nie dwa w Szkole Magii i Czarodziejstwa. W końcu takiej twarzyczki się nie zapomina, prawda? Fakt, że nigdy się jakoś nie przedstawili, czy coś. Mogli się minąć, ale jedno o drugim nie wiedziało za dużo! Jared latał po klasach i uganiał się za dzieciakami, a Cornelia siedziała w Skrzydle Szpitalnym i odpędzała spojrzenia napalonych nastolatków, którzy chętnie spędzili by całą minutkę z magomedykiem zanim by doszli.
- Racja, racja. Ale kojarzę twoją buźkę. - powiedział radośnie, a następnie wyciągnął dłoń w jej stronę i uścisnął delikatnie. Przecież nie będzie całować, gdzie! Kto wie, w jakim miejscu Cornelia trzymała łapy. A jakby bawiła się nimi w majtkach Dumbledore’a? Ło matko! Chociaż jakby grzebała w swoich… om nom nom nom.
- Jared Crowley. - przedstawił się i kiwnął delikatnie głową do przodu w celu potwierdzenia swoich słów. Przez moment miał w głowie plan, by tak naprawdę zamiast swojego imienia i nazwiska przedstawić się jako „Lord Voldemort”, ale niestety nos mu przeszkadzał i zdradzał. Nikt by mu nie uwierzył. Chyba, że ślepy! W sumie to światło z różdżki mogłoby przez moment pomóc!
Uśmiechnął się szerzej, gdy jego oczy przyzwyczaiły się już do światła i widział dokładnie ubiór i szczegóły twarzy magomedyczkoczarownicobrunetkokobiety. Dobra, wyglądała jak gwiazda mugolskiego kina porn… dramatycznego. Niestety, Crowley miał trochę paskudny charakter i musiał dodać swoje do wszystkiego.
- Jesteś kucharką czy sprzątaczką? – zapytał, przekrzywiając delikatnie głowę w bok. Po chwili przyłożył dłoń do brody i ust. Zastanawiał się, chociaż dobrze wiedział, że takie młode, piękne i delikatne istoty jak ona nie pełnią takich funkcji. Jakby jej dodać z trzydzieści kilogramów, trzydzieści lat, może delikatne wąsy i obciąć na krótko to nawet, nawet by się nadała na konkurencję dla Filcha.
/Wybacz, ale miałem wenę na głupoty! :D
- Cornelia Selwyn
Re: Błonia
Pią Lut 13, 2015 9:58 pm
Gdyby ją zapytał o zdanie, podpowiedziałaby mu wesoło żeby zamiast wódki podać centaurom spirytus. Patrząc na ich koński rozmiar trochę drogo by mu ta impreza wyszła z wódką, nawet jeśli jest dobry z transmutacji i umie alkohol rozmnożyć. A że po takiej przygodzie z jego własnej wątroby nie byłoby już co zbierać - o tym raczej by się nawet nie zająknęła. Na szczęście w przeciwieństwie do mugolskich lekarzy nie składała przysięgi Hipokratesa; nie szkodzić i te sprawy... Bo widzicie, Cornelia właśnie wstąpiła na wojenną ścieżkę. I to nawet nie wiedząc, że Jared jest śmierciożercą! Wystarczy, że był klasycznym przykładem ślizgońskiego dupka, którego ona (przykładna gryfonka w każdym calu!) nie mogła znieść, nie marząc jednocześnie o oderwaniu mu głowy. Albo podziurawieniu wątroby...
- Gryfon nie dałby się złapać. - odpowiedziała nawet na moment nie tracąc swojego uprzejmego i spokojnego tonu. Tylko w oczach o barwie fiołków, zaszła subtelna zmiana. Jakaś zimna, nieprzyjemna zmiana, która nie mogła zapowiadać niczego innego prócz kłopotów. W kąciku ust czaił się złośliwy grymas, a gdy tylko puścił jej dłoń, splotła ramiona na piersi i dyskretnie wytarła palce o materiał sukni. Dyskretnie, ale tak by mieć pewność, że zauważył. Obślizgły wąż.
Nie zrozumcie mnie źle - Cornelia wyrosła z domowych uprzedzeń! Każdego ucznia pielęgnowała z troską i oddaniem, niezależnie od kolorów, które miał na szacie. Hałasujący w Skrzydle gryfoni, dostawali nie mniejszą burę od innych dzieciaków. Ślizgonów też głaskała po głowach, gdy majaczyli w gorączce. Ale to byli uczniowie. Dzieci. Ale on? Gdzieś w środku drżała od złowieszczego śmiechu. To była zapowiedź uroczej rozrywki!
- Ach, Crowley, chyba skądś znam to nazwisko. - pokiwała głową, zachowując się tak jakby nie dostrzegała jego impertynencji albo uznawała ją za rzecz normalną. - Rocznik 45? - zagadnęła z zainteresowaniem, choć przecież miała już przed oczami starszego o dwa lata ślizgodna, którego kiedyś próbowała zrzucić ze schodów pod klasą Transmutacji. Szkoda, że jej się wtedy nie udało! Wtedy na pewno skojarzyłby nazwisko Selwyn ze złośliwie uśmiechniętą, krótkowłosą czarnulką.
Roześmiała się słysząc jego kolejne słowa. Gwiazda kina, o tak! Nawet na moment nie przestawała się uśmiechać i kokietować. Tylko ciągle to spojrzenie! Z każdą chwilą coraz bardziej złowieszcze.
- Merlinie uchowaj! Ja kucharką? Jak nic bym wszystkich otruła... - uśmiechnęła się szeroko, błyskając ząbkami... Niby sympatycznie, ale coś niepokojącego było w tym uśmiechu. Szczególnie jak sobie pomyśli człowiek do ilu eliksirów ta pani ma dostęp!
- No cóż, nie będę dłużej przeszkadzać. Proszę cieszyć się urokami tej pięknej nocy, profesorze. - po tych słowach poprawiła jeszcze szal na ramionach i wyminąwszy Jareda, ruszyła dalej w kierunku jeziora. Nie miała ochoty psuć sobie wieczoru niemiłym towarzystwem.
[zt]
/uciekam, bo mam kolejkę uczniów w Skrzydle ;x/
- Gryfon nie dałby się złapać. - odpowiedziała nawet na moment nie tracąc swojego uprzejmego i spokojnego tonu. Tylko w oczach o barwie fiołków, zaszła subtelna zmiana. Jakaś zimna, nieprzyjemna zmiana, która nie mogła zapowiadać niczego innego prócz kłopotów. W kąciku ust czaił się złośliwy grymas, a gdy tylko puścił jej dłoń, splotła ramiona na piersi i dyskretnie wytarła palce o materiał sukni. Dyskretnie, ale tak by mieć pewność, że zauważył. Obślizgły wąż.
Nie zrozumcie mnie źle - Cornelia wyrosła z domowych uprzedzeń! Każdego ucznia pielęgnowała z troską i oddaniem, niezależnie od kolorów, które miał na szacie. Hałasujący w Skrzydle gryfoni, dostawali nie mniejszą burę od innych dzieciaków. Ślizgonów też głaskała po głowach, gdy majaczyli w gorączce. Ale to byli uczniowie. Dzieci. Ale on? Gdzieś w środku drżała od złowieszczego śmiechu. To była zapowiedź uroczej rozrywki!
- Ach, Crowley, chyba skądś znam to nazwisko. - pokiwała głową, zachowując się tak jakby nie dostrzegała jego impertynencji albo uznawała ją za rzecz normalną. - Rocznik 45? - zagadnęła z zainteresowaniem, choć przecież miała już przed oczami starszego o dwa lata ślizgodna, którego kiedyś próbowała zrzucić ze schodów pod klasą Transmutacji. Szkoda, że jej się wtedy nie udało! Wtedy na pewno skojarzyłby nazwisko Selwyn ze złośliwie uśmiechniętą, krótkowłosą czarnulką.
Roześmiała się słysząc jego kolejne słowa. Gwiazda kina, o tak! Nawet na moment nie przestawała się uśmiechać i kokietować. Tylko ciągle to spojrzenie! Z każdą chwilą coraz bardziej złowieszcze.
- Merlinie uchowaj! Ja kucharką? Jak nic bym wszystkich otruła... - uśmiechnęła się szeroko, błyskając ząbkami... Niby sympatycznie, ale coś niepokojącego było w tym uśmiechu. Szczególnie jak sobie pomyśli człowiek do ilu eliksirów ta pani ma dostęp!
- No cóż, nie będę dłużej przeszkadzać. Proszę cieszyć się urokami tej pięknej nocy, profesorze. - po tych słowach poprawiła jeszcze szal na ramionach i wyminąwszy Jareda, ruszyła dalej w kierunku jeziora. Nie miała ochoty psuć sobie wieczoru niemiłym towarzystwem.
[zt]
/uciekam, bo mam kolejkę uczniów w Skrzydle ;x/
- Caoilfhionn Ormonde
Re: Błonia
Sro Maj 06, 2015 6:11 pm
//start; 31 III 1978, wieczór
– Pod latarnią najciemniej... Pod latarnią najciepniej – mruczałam pod nosem swoją własną mantrę, gdy opatulona płaszczykiem oddalałam się od Hogwartu. Drobniutka postać, na bezkresnych, no prawie, błoniach, po zmroku... Niedostrzeżona. Czułam się jak auror, który skrada się, by wykonać tajną misję mającą na celu uratowanie świata, gdy za jego plecami mknęło stado wampirów – obejrzałam się do tyłu, ale niestety żadnej istotki żywej tam nie było. W sumie dobrze, bo nie miałam wpaść przy takim szczęściu.
Ale cóż to? Auror się wahał... Aurorka Caoilfhionn Ormonde traciła wiarę w siebie, a to było naprawdę... bardzo... złe! Dobra, tak poważnie, na serio, to teraz jakoś mój plan wydawał mi się być niemożliwy do zrealizowania i raczej głupiutki, niźli mądry i genialny. Nie zamierzałam jednak zawracać. Co to, to nie! Nie mogłam tego zrobić. Wymykanie się z atrium kosztowało mnie zbyt wiele wysiłku, a co dopiero umknięcie przez cały Hogwart... Nie mogłam teraz stchórzyć. Poza tym...
– Najciepniej? Że najcieplej i najciemniej jednocześnie? – spytałam samej siebie, co było swego rodzaju... szalone. Zapewne nominowano by mnie do pobytu w zakładzie zamkniętym na jakąś wieczność, więc dobrze, że nikogo w pobliżu nie było. Prócz wilkołaków, oczywiście. Bo te pewnie już dawno czyhały ze wszystkich stron, rzucając kości, który ma mnie dorwać... Czyja teraz kolej? Heeeh... Dobra. Dobry pomysł! To był dobry pomysł! Mówiłam. Wiedziałam. Szłam na przód.
To co, że wokół było tak straszniutko cicho? I ciemno? I chłodno? I słyszałam podejrzane odgłosy... Może to były echa stukotu kopyt? Huhuhu... Serducho zabiło mi tak żwawiej na tę myśl. Co zrobią, gdy stanę na ich drodze? Zwiążą mnie? Spokojnie porozmawiają? Może nie będą zbyt skorzy do rozmowy? Wycelują we mnie łuki czy tam strzały? A może tak naprawdę używają maczug? Ciekawe, czy mają kronikarza... Merlinie, jak ja bardzo chciałam spotkać choć jednego, oczywiście przyjaźnie nastawionego do mojej skromnej osóbki, centaura. Podobno mieszkały w Zakazanym Lesie... Problem mój więc polegał na tym, bym przypadkiem nie została przez nikogo przyłapana na tym drobnym wypadzie, bo od razu by mnie wywalono, a tego nie chciałam, nikt tego nie chciał... prócz kilkunastu, dziesięciu, a może nawet i set osób. Ilu mnie nie lubiło?
– Pod latarnią najciemniej... Pod latarnią najciepniej – mruczałam pod nosem swoją własną mantrę, gdy opatulona płaszczykiem oddalałam się od Hogwartu. Drobniutka postać, na bezkresnych, no prawie, błoniach, po zmroku... Niedostrzeżona. Czułam się jak auror, który skrada się, by wykonać tajną misję mającą na celu uratowanie świata, gdy za jego plecami mknęło stado wampirów – obejrzałam się do tyłu, ale niestety żadnej istotki żywej tam nie było. W sumie dobrze, bo nie miałam wpaść przy takim szczęściu.
Ale cóż to? Auror się wahał... Aurorka Caoilfhionn Ormonde traciła wiarę w siebie, a to było naprawdę... bardzo... złe! Dobra, tak poważnie, na serio, to teraz jakoś mój plan wydawał mi się być niemożliwy do zrealizowania i raczej głupiutki, niźli mądry i genialny. Nie zamierzałam jednak zawracać. Co to, to nie! Nie mogłam tego zrobić. Wymykanie się z atrium kosztowało mnie zbyt wiele wysiłku, a co dopiero umknięcie przez cały Hogwart... Nie mogłam teraz stchórzyć. Poza tym...
– Najciepniej? Że najcieplej i najciemniej jednocześnie? – spytałam samej siebie, co było swego rodzaju... szalone. Zapewne nominowano by mnie do pobytu w zakładzie zamkniętym na jakąś wieczność, więc dobrze, że nikogo w pobliżu nie było. Prócz wilkołaków, oczywiście. Bo te pewnie już dawno czyhały ze wszystkich stron, rzucając kości, który ma mnie dorwać... Czyja teraz kolej? Heeeh... Dobra. Dobry pomysł! To był dobry pomysł! Mówiłam. Wiedziałam. Szłam na przód.
To co, że wokół było tak straszniutko cicho? I ciemno? I chłodno? I słyszałam podejrzane odgłosy... Może to były echa stukotu kopyt? Huhuhu... Serducho zabiło mi tak żwawiej na tę myśl. Co zrobią, gdy stanę na ich drodze? Zwiążą mnie? Spokojnie porozmawiają? Może nie będą zbyt skorzy do rozmowy? Wycelują we mnie łuki czy tam strzały? A może tak naprawdę używają maczug? Ciekawe, czy mają kronikarza... Merlinie, jak ja bardzo chciałam spotkać choć jednego, oczywiście przyjaźnie nastawionego do mojej skromnej osóbki, centaura. Podobno mieszkały w Zakazanym Lesie... Problem mój więc polegał na tym, bym przypadkiem nie została przez nikogo przyłapana na tym drobnym wypadzie, bo od razu by mnie wywalono, a tego nie chciałam, nikt tego nie chciał... prócz kilkunastu, dziesięciu, a może nawet i set osób. Ilu mnie nie lubiło?
- Iwan Ranskahov
Re: Błonia
Czw Maj 07, 2015 8:42 am
|począteczek, hehs.|
To było wręcz namacalne. Cokolwiek się stało – ciała parowały czymś, co na myśl przywoływało dom rodzinny, dzieciństwo oraz słodycz, których wspomnieniom nie potrafił się wyrwać. Długo mógł odpędzać od siebie nachalne myśli, stąpać po przesiąkniętej krwią ziemi, miotać się w toksycznych oparach, to znów obejmowało go, wciągało w swój nieprzyjemny światek, którego progi dawno porzucił. Czuł jak rozchodzi się po kośćcu, czuł nieprzyjemne mrowienie ekscytacji, czuł się nieoderwanie złączony z tym przeklętym miejscem, które unikał jak ognia, aby nie popaść w jeszcze większe utęsknienie. Za czymś, co już nie wróci, do czego nie chciałby się znów zwracać – do przeszłości. Była okrutna, bo nieustępliwie wyciągała ku niemu swe macki, aby ponownie przypomnieć o jego własnych błędach, porażkach, o triumfach, za którymi tęsknił i ludziach, których życie wydusił z ich gardeł własnymi rękoma. To było męczące. Irytujące. W pewnym momencie przestał nawet okazywać i tak nikłe zainteresowanie tym, co stało się na błoniach i wszelakie wstrząsające nowinki spływały po nim jak po kaczce. Unikał tematu? Miejsca? Jeszcze raz i jeszcze raz. Choć, niczym ćpun, wracał myślami do utęsknionego źródła mentalnej rozkoszy. Chore podniecenie na myśl o starych zwyczajach, o zimnych murach Durmstrangu, które przesiąknęły na wskroś Czarną Magią, emanowały nią i opanowały młodych adeptów szaleństwem i pogonią, udziałem w śmiertelnej rozgrywce. Hogwart był czymś odmiennym, czasem wręcz obcym, z pozoru ciepły i rodzinny, jednak on tęsknił za tym chłodem, za obcymi twarzami, za rygorem, który doprowadzał go na skraj wytrzymałości fizycznych i psychicznych. Tęsknił za namiastką motywacji, którą jeszcze jakiś czas temu posiadał, pławił się w poszukiwaniu jakiegoś nieistniejącego celu, aby finalnie skończyć w skutym lodem szpitalu ze zmasakrowaną lewą ręką. I znów to samo, i znów przeżywał to od nowa, ucieczkę przed pasją, przed czymś co przynosiło bolesną ulgę nawet jeśli płacił za to pogruchotanymi kośćmi czy niemal śmiertelnymi oparzeniami, aby zakończyć swoją rewelacyjną karierę nagminnego masochisty w... szkole specjalnej troski?
-Której części zadania „uczniowie nie mogą wychodzić na błonia” nie rozumiesz, Ormonde? - rzucił w gęstą przestrzeń przed sobą, gdy jego wzrok doszukał się znajomej, pogardzanej sylwetki o koronie rudych jarzących się nawet w ciemności włosów. Mimo to znów był spokojny, targające nim uczucia zamknął w pudełeczku, który skrywał głęboko na dnie swojej podświadomości, aby uśmiechnąć się uprzejmie, wręcz z ojcowskim politowaniem i troską, której oczywiście nie mogła dostrzec w gęstwinach otaczającej ich ciemności. Przystanął wtedy jednak w odległości kilku metrów od dziewczyny, jakby faktycznie nie miał zamiaru bawić się w zaciąganie grzesznych duszyczek pod drzwi dyrektora, choć momentalnie zawładnęła nim chęć, aby zatargać ją tam za jej gęste rozkoszne płomienie, którymi parzyła go za każdym razem, gdy przypominał sobie, że mogłyby być zimnym odcieniem blondu. Chociaż wówczas wszystko byłoby jeszcze trudniejsze.
To było wręcz namacalne. Cokolwiek się stało – ciała parowały czymś, co na myśl przywoływało dom rodzinny, dzieciństwo oraz słodycz, których wspomnieniom nie potrafił się wyrwać. Długo mógł odpędzać od siebie nachalne myśli, stąpać po przesiąkniętej krwią ziemi, miotać się w toksycznych oparach, to znów obejmowało go, wciągało w swój nieprzyjemny światek, którego progi dawno porzucił. Czuł jak rozchodzi się po kośćcu, czuł nieprzyjemne mrowienie ekscytacji, czuł się nieoderwanie złączony z tym przeklętym miejscem, które unikał jak ognia, aby nie popaść w jeszcze większe utęsknienie. Za czymś, co już nie wróci, do czego nie chciałby się znów zwracać – do przeszłości. Była okrutna, bo nieustępliwie wyciągała ku niemu swe macki, aby ponownie przypomnieć o jego własnych błędach, porażkach, o triumfach, za którymi tęsknił i ludziach, których życie wydusił z ich gardeł własnymi rękoma. To było męczące. Irytujące. W pewnym momencie przestał nawet okazywać i tak nikłe zainteresowanie tym, co stało się na błoniach i wszelakie wstrząsające nowinki spływały po nim jak po kaczce. Unikał tematu? Miejsca? Jeszcze raz i jeszcze raz. Choć, niczym ćpun, wracał myślami do utęsknionego źródła mentalnej rozkoszy. Chore podniecenie na myśl o starych zwyczajach, o zimnych murach Durmstrangu, które przesiąknęły na wskroś Czarną Magią, emanowały nią i opanowały młodych adeptów szaleństwem i pogonią, udziałem w śmiertelnej rozgrywce. Hogwart był czymś odmiennym, czasem wręcz obcym, z pozoru ciepły i rodzinny, jednak on tęsknił za tym chłodem, za obcymi twarzami, za rygorem, który doprowadzał go na skraj wytrzymałości fizycznych i psychicznych. Tęsknił za namiastką motywacji, którą jeszcze jakiś czas temu posiadał, pławił się w poszukiwaniu jakiegoś nieistniejącego celu, aby finalnie skończyć w skutym lodem szpitalu ze zmasakrowaną lewą ręką. I znów to samo, i znów przeżywał to od nowa, ucieczkę przed pasją, przed czymś co przynosiło bolesną ulgę nawet jeśli płacił za to pogruchotanymi kośćmi czy niemal śmiertelnymi oparzeniami, aby zakończyć swoją rewelacyjną karierę nagminnego masochisty w... szkole specjalnej troski?
-Której części zadania „uczniowie nie mogą wychodzić na błonia” nie rozumiesz, Ormonde? - rzucił w gęstą przestrzeń przed sobą, gdy jego wzrok doszukał się znajomej, pogardzanej sylwetki o koronie rudych jarzących się nawet w ciemności włosów. Mimo to znów był spokojny, targające nim uczucia zamknął w pudełeczku, który skrywał głęboko na dnie swojej podświadomości, aby uśmiechnąć się uprzejmie, wręcz z ojcowskim politowaniem i troską, której oczywiście nie mogła dostrzec w gęstwinach otaczającej ich ciemności. Przystanął wtedy jednak w odległości kilku metrów od dziewczyny, jakby faktycznie nie miał zamiaru bawić się w zaciąganie grzesznych duszyczek pod drzwi dyrektora, choć momentalnie zawładnęła nim chęć, aby zatargać ją tam za jej gęste rozkoszne płomienie, którymi parzyła go za każdym razem, gdy przypominał sobie, że mogłyby być zimnym odcieniem blondu. Chociaż wówczas wszystko byłoby jeszcze trudniejsze.
- Caoilfhionn Ormonde
Re: Błonia
Czw Maj 07, 2015 2:46 pm
Gdybym tylko przejmowała się tym, że ktoś może za mną nie przepadać... Czemu niby miałabym zaprzątać sobie tym głowę, skoro byłam tu w tej chwili, mając wokół siebie ten niesamowity nocny obraz świata? Na żywo. Żadne słabe nagrania filmowe, żadne nieumiejętne opisy przyrody... Ja tu byłam! Byłam i mogłam czuć się jak bohaterzy książek fikcyjnych, którzy swoimi fikcyjnymi płucami wdychali te chłodne fikcyjne powietrze, które ja miałam naprawdę.
Nie mogłam iść dalej bezdusznie, olawszy to wszystko. Przystanęłam. Nie powinnam była zbywać takiego uroku, takiej chwili, by na złamanie lecieć ku Zakazanemu Lasowi. Trzeba było zwracać uwagę na szczegóły, zwalniać i cieszyć się życiem, skoro należało one do tak ulotnych rzeczy.
Mroźny wiatr głaskał moją twarz, targał włosy – to było piękne. Zielona trawa nieznacznie połyskiwała w mroku, ściana lasu machała do mnie leniwie gałązkami, a panująca tu cisza spowodowała, że w głowie miałam pustkę... Do czasu, gdy za swoimi plecami nie usłyszałam głosu. Tego głosu.
Zacisnęłam powieki, pragnąc chyba zniknąć... mimo że, niestety, takiej umiejętności nie posiadałam. Zamykam oczka i znikam... Lepsze od pelerynek-niewidek. Szybsze... I nie wiem, gdzie niby miałabym się pojawić... Eeejcie, czy to przypadkiem nie była teleportacja? Wynalazłam teleportację! A raczej wymyśliłam jej zamysł. Caoilfhionn! Ziemia! Masz kłopoty, a za twoimi plecami stoi Ten nauczyciel, o którym tak bardzo starasz się nie myśleć i między innymi też dlatego wymyślasz głupoty w stylu odwiedzin Zakazanego Lasu.
– Eee... Hmm... – Odwróciłam się, o dziwo, powoli, uśmiechając szeroko i przymilnie, mimo że było ciemno i tak jakby nie było niczego widać... Teoretycznie, gdyż zarys postaci profesora Ranskahova dostrzegłam. Oczywiście dopiero jak się zbliżył... Nadal zachowując dystans... Powinnam dziękować Bogu i Merlinowi oraz mamusi, że tak bardzo wytrwale nade mną czuwali. – Rozu... Właściwie to... tego zakazu nie rozumiem. Jestem tu i nic mi nie jest, panie profesorze – pragnęłam zauważyć. Starałam się grać odważną, wcale nieroztrzęsioną i nierozemocjonowaną z powodu tego nieoczekiwanego spotkania. Tylko że właśnie on tu był, a ja też tu byłam, mimo że ja nie powinnam... Uczniowie nie mogą... A uczennice? Nie, to z pewnością nie miało przejść. Za głupią mnie nie mieli... Chyba.
– I ja się tu skradam w celach naukowych, a, profesor, mi tak niecnie przeszkadza, straszy czy... nie wiem. Mogłam pana zaatakować albo sama mogłam paść na zawał – kontynuowałam, sama nie mając pojęcia, co to właściwie było. Próba uniknięcia kary w postaci zalania dorosłej, odpowiedzialnej i przystojnej osoby słowotokiem? - Z grzeczności zapraszam do skradania się - rzuciłam, wiedząc, że to było niebezpieczne. Dla mojego stanu psychicznego. Ja sam na sam z... Potrzebowałam planu ucieczki, który przypadkiem wymazałby pamięć Iwanowi Ranskahov! Albo większych ilości uroku osobistego, które przekonają go, by skończyło się na upomnieniu.
Nie mogłam iść dalej bezdusznie, olawszy to wszystko. Przystanęłam. Nie powinnam była zbywać takiego uroku, takiej chwili, by na złamanie lecieć ku Zakazanemu Lasowi. Trzeba było zwracać uwagę na szczegóły, zwalniać i cieszyć się życiem, skoro należało one do tak ulotnych rzeczy.
Mroźny wiatr głaskał moją twarz, targał włosy – to było piękne. Zielona trawa nieznacznie połyskiwała w mroku, ściana lasu machała do mnie leniwie gałązkami, a panująca tu cisza spowodowała, że w głowie miałam pustkę... Do czasu, gdy za swoimi plecami nie usłyszałam głosu. Tego głosu.
Zacisnęłam powieki, pragnąc chyba zniknąć... mimo że, niestety, takiej umiejętności nie posiadałam. Zamykam oczka i znikam... Lepsze od pelerynek-niewidek. Szybsze... I nie wiem, gdzie niby miałabym się pojawić... Eeejcie, czy to przypadkiem nie była teleportacja? Wynalazłam teleportację! A raczej wymyśliłam jej zamysł. Caoilfhionn! Ziemia! Masz kłopoty, a za twoimi plecami stoi Ten nauczyciel, o którym tak bardzo starasz się nie myśleć i między innymi też dlatego wymyślasz głupoty w stylu odwiedzin Zakazanego Lasu.
– Eee... Hmm... – Odwróciłam się, o dziwo, powoli, uśmiechając szeroko i przymilnie, mimo że było ciemno i tak jakby nie było niczego widać... Teoretycznie, gdyż zarys postaci profesora Ranskahova dostrzegłam. Oczywiście dopiero jak się zbliżył... Nadal zachowując dystans... Powinnam dziękować Bogu i Merlinowi oraz mamusi, że tak bardzo wytrwale nade mną czuwali. – Rozu... Właściwie to... tego zakazu nie rozumiem. Jestem tu i nic mi nie jest, panie profesorze – pragnęłam zauważyć. Starałam się grać odważną, wcale nieroztrzęsioną i nierozemocjonowaną z powodu tego nieoczekiwanego spotkania. Tylko że właśnie on tu był, a ja też tu byłam, mimo że ja nie powinnam... Uczniowie nie mogą... A uczennice? Nie, to z pewnością nie miało przejść. Za głupią mnie nie mieli... Chyba.
– I ja się tu skradam w celach naukowych, a, profesor, mi tak niecnie przeszkadza, straszy czy... nie wiem. Mogłam pana zaatakować albo sama mogłam paść na zawał – kontynuowałam, sama nie mając pojęcia, co to właściwie było. Próba uniknięcia kary w postaci zalania dorosłej, odpowiedzialnej i przystojnej osoby słowotokiem? - Z grzeczności zapraszam do skradania się - rzuciłam, wiedząc, że to było niebezpieczne. Dla mojego stanu psychicznego. Ja sam na sam z... Potrzebowałam planu ucieczki, który przypadkiem wymazałby pamięć Iwanowi Ranskahov! Albo większych ilości uroku osobistego, które przekonają go, by skończyło się na upomnieniu.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach