- Maggie Sulivan
Re: Stół Gryfonów
Wto Gru 29, 2015 4:57 pm
- No chyba nie na MŁODOŚĆ.
Przewróciła oczami, za wszelką cenę starając się nie wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Parsknęła jedynie i przewróciła oczami, aby jak najlepiej ukryć chichot, który cisnął się jej na usta.
- Ile już wieków żyjesz? Chyba długo, co? Ale powiem ci... Starość ci służy. W takim wieku nie mieć żadnej zmarszczki? No, no... Powiem ci, że dobrze się trzymasz, Staruszku.
Ponownie zmierzyła go natarczywym wzrokiem na dłużej zatrzymując się na jego zaczerwienionej twarzy. Powoli obleciała Irytka dookoła, nie powstrzymując się od słów.
- Nawet zgarbiony nie jesteś... Krzyże cię nie bolą? Bo wiesz... W takim wieku, problemy z kośćmi to nie rzadkość...
Przewróciła oczami, za wszelką cenę starając się nie wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Parsknęła jedynie i przewróciła oczami, aby jak najlepiej ukryć chichot, który cisnął się jej na usta.
- Ile już wieków żyjesz? Chyba długo, co? Ale powiem ci... Starość ci służy. W takim wieku nie mieć żadnej zmarszczki? No, no... Powiem ci, że dobrze się trzymasz, Staruszku.
Ponownie zmierzyła go natarczywym wzrokiem na dłużej zatrzymując się na jego zaczerwienionej twarzy. Powoli obleciała Irytka dookoła, nie powstrzymując się od słów.
- Nawet zgarbiony nie jesteś... Krzyże cię nie bolą? Bo wiesz... W takim wieku, problemy z kośćmi to nie rzadkość...
- Irytek
Re: Stół Gryfonów
Wto Gru 29, 2015 5:13 pm
Co to za doznanie? Ten brak słów i pustka w głowie, a w środku kłębiąca się irytacja? I jeszcze nagle zrobiło mu się gorąco, zupełnie jak wtedy, gdy był sam z Kay. Lecz tym razem nie cieszył się w towarzystwie uroczej krukonki, ani nie miał wpływu na zmianę temperatury otoczenia jaką samoistnie wywoływał. W milczeniu i z nietęgą miną przyglądał się okrążającej go dziewczynie.
- Nie mam kości... - wybąkał pod nosem. - I nie czuję bólu, ani niczego innego. - chociaż w tym momencie z trudem było mu to wymówić. Ostatnie zdanie brzmiało tak fałszywie, gdy jasnooka wpatrywała się w niego krytycznie. Wreszcie nie wytrzymał i sięgnął po jedyną broń na tę jędzę, jaka przyszła mu do głowy. - Zresztą, i tak ci się podobam, czyż nie? - złapał ją za ramię i przyciągnął blisko do siebie. Czerwone ślepia utkwił w jej własnych, przezroczyście błękitnych. Z kpiącym uśmiechem dodał. - Zawsze leciałaś na starszych? Za życia pewnie oglądałaś się za Dumbledorem, co?
- Nie mam kości... - wybąkał pod nosem. - I nie czuję bólu, ani niczego innego. - chociaż w tym momencie z trudem było mu to wymówić. Ostatnie zdanie brzmiało tak fałszywie, gdy jasnooka wpatrywała się w niego krytycznie. Wreszcie nie wytrzymał i sięgnął po jedyną broń na tę jędzę, jaka przyszła mu do głowy. - Zresztą, i tak ci się podobam, czyż nie? - złapał ją za ramię i przyciągnął blisko do siebie. Czerwone ślepia utkwił w jej własnych, przezroczyście błękitnych. Z kpiącym uśmiechem dodał. - Zawsze leciałaś na starszych? Za życia pewnie oglądałaś się za Dumbledorem, co?
- Maggie Sulivan
Re: Stół Gryfonów
Wto Gru 29, 2015 5:29 pm
Widziała jego podenerwowanie. Dodatkowo, najwyraźniej zapomniał jak używać języka, bo nagle ucichł, a jego mina wskazywała na kompletne zdezorientowanie.
- Marna wymówka.
Ponownie przewróciła oczami, które następnie utkwiła w twarzy Irytka. Sprawnym ruchem przyciągnął ją za ramię do siebie i teraz na twarzy Maggie przemknęło zdenerwowanie. Położyła dłonie na zielonej marynarce, odpychając poltergeista od siebie z całej siły.
- Podobasz.
Przyznała się bez wahania.
- Dumbledore? Daj spokój. Nie kręcą mnie faceci z brodą dłuższą od moich włosów. Zdecydowanie wole staruszków w zielonej marynarce.
Machnęła ręką, jakby odganiała od siebie upierdliwą muchę.
- A propos włosów... Nie robią ci się zakola? Nie łysiejesz? Jakiego szamponu używasz?
Dodała udając zaciekawienie.
- Marna wymówka.
Ponownie przewróciła oczami, które następnie utkwiła w twarzy Irytka. Sprawnym ruchem przyciągnął ją za ramię do siebie i teraz na twarzy Maggie przemknęło zdenerwowanie. Położyła dłonie na zielonej marynarce, odpychając poltergeista od siebie z całej siły.
- Podobasz.
Przyznała się bez wahania.
- Dumbledore? Daj spokój. Nie kręcą mnie faceci z brodą dłuższą od moich włosów. Zdecydowanie wole staruszków w zielonej marynarce.
Machnęła ręką, jakby odganiała od siebie upierdliwą muchę.
- A propos włosów... Nie robią ci się zakola? Nie łysiejesz? Jakiego szamponu używasz?
Dodała udając zaciekawienie.
- Irytek
Re: Stół Gryfonów
Wto Gru 29, 2015 5:41 pm
Nie dał się jej odepchnąć i tylko mocniej przy sobie przytrzymał. Zebrało jej się na zjadliwe komentarze? To niech mówi mu je prosto w oczy, gdy on tymczasem wykorzysta jej własną słabość przeciwko niej. I zobaczymy, które dłużej wytrzyma.
Dostrzegł jej niepokój i zmrużył ślepia. Już od jakiegoś czasu go to ciekawiło, ale dopiero teraz naprawdę zależało mu by uciszyć te wredne babsko. Gdy zaczęła trajkotać na temat jego włosów, drugą ręką złapał jej podbródek, przysunął do siebie i pocałował ją prosto w usta. Była uwięziona w jego silnym uścisku i choćby się wyrywała i szamotała to nie miała szansy mu uciec. Dopiero po chwili sam odsunął swoją twarz od jej i ze zwycięskim uśmieszkiem mruknął jej do ucha.
- Och, zamknijże się wreszcie.
Dostrzegł jej niepokój i zmrużył ślepia. Już od jakiegoś czasu go to ciekawiło, ale dopiero teraz naprawdę zależało mu by uciszyć te wredne babsko. Gdy zaczęła trajkotać na temat jego włosów, drugą ręką złapał jej podbródek, przysunął do siebie i pocałował ją prosto w usta. Była uwięziona w jego silnym uścisku i choćby się wyrywała i szamotała to nie miała szansy mu uciec. Dopiero po chwili sam odsunął swoją twarz od jej i ze zwycięskim uśmieszkiem mruknął jej do ucha.
- Och, zamknijże się wreszcie.
- Maggie Sulivan
Re: Stół Gryfonów
Wto Gru 29, 2015 6:09 pm
Maggie starała się wyszarpnąć, kiedy znalazła się w stalowym uścisku Irytka. Na dobre zamarła dopiero wtedy, gdy poltergeist ją pocałował. Tak, o. Bez ostrzeżenia. Po prostu pocałował.
- Nawet całujesz całkiem znośnie jak na staruszka.
Dodała, kiedy w końcu się od niej odsunął. Nie miała zamiaru przestać mu dopiekać. Nie chciała pozwolić na to, aby wyśmiewał się z jej reakcji na jego bliskość. Już nie chodziło jej o same uczucia jakimi go darzyła.
- Dłuuuuugie lata wprawy i praktyki, prawda?
Zadziornie puściła mu oczko z szerokim uśmiechem na ustach. Chyba nie myślał, że tak szybko odpuści? Tym bardziej, że odkryła słowa, które potrafiły dojść do rudej głowy poltergeista.
- Chyba nie myślisz, że teraz się zamknę, co? Odkryłam co cię wkurza. A znajdę tego jeszcze więcej.
- Nawet całujesz całkiem znośnie jak na staruszka.
Dodała, kiedy w końcu się od niej odsunął. Nie miała zamiaru przestać mu dopiekać. Nie chciała pozwolić na to, aby wyśmiewał się z jej reakcji na jego bliskość. Już nie chodziło jej o same uczucia jakimi go darzyła.
- Dłuuuuugie lata wprawy i praktyki, prawda?
Zadziornie puściła mu oczko z szerokim uśmiechem na ustach. Chyba nie myślał, że tak szybko odpuści? Tym bardziej, że odkryła słowa, które potrafiły dojść do rudej głowy poltergeista.
- Chyba nie myślisz, że teraz się zamknę, co? Odkryłam co cię wkurza. A znajdę tego jeszcze więcej.
- Irytek
Re: Stół Gryfonów
Wto Gru 29, 2015 6:19 pm
Co? Nie zadziałało? Ale... Ale Kaylin by już paliła cegłę i uciekła, albo chociaż straciła rezon! Co za babsko...
Puścił ją i odwrócił się plecami do tej wyszczerzonej mendy. Zabawiała się w naśladowanie go i nawet jej to wychodziło, ale nic o nim nie wiedziała i zachowywała się jakby sama nie była pewna czego oczekuje. Z przekąsem zerknął na nią i odpowiedział.
- Może nie lata, ale tak, miałem z kim trenować. - i to na oczach całej szkoły. Portrety był świadkiem jednego z takich treningów z młodą, jasnowłosą krukonką, a przecież nie był to wcale pierwszy ani ostatni raz. A ponieważ brakowało mu dobrych argumentów to wypalił największe chamstwo na jakie było go w tej chwili stać. - I z nią było o wiele lepiej.
Puścił ją i odwrócił się plecami do tej wyszczerzonej mendy. Zabawiała się w naśladowanie go i nawet jej to wychodziło, ale nic o nim nie wiedziała i zachowywała się jakby sama nie była pewna czego oczekuje. Z przekąsem zerknął na nią i odpowiedział.
- Może nie lata, ale tak, miałem z kim trenować. - i to na oczach całej szkoły. Portrety był świadkiem jednego z takich treningów z młodą, jasnowłosą krukonką, a przecież nie był to wcale pierwszy ani ostatni raz. A ponieważ brakowało mu dobrych argumentów to wypalił największe chamstwo na jakie było go w tej chwili stać. - I z nią było o wiele lepiej.
- Maggie Sulivan
Re: Stół Gryfonów
Wto Gru 29, 2015 6:34 pm
W tym tkwił problem. Maggie nigdy nie była Kaylin i nigdy nią nie będzie. Była zwykłą, nudną Sulivan.
Z wielkim zaskoczeniem wlepiła spojrzenie w plecy Irytka, kiedy ten postanowił się od niej odwrócić.
Dodatkowo wypowiedział słowa, które żadna dziewczyna, nawet duszyczka, nie chciała usłyszeć. Znalazła się ponownie naprzeciwko młodzieńca i bez ostrzeżenia trzasnęła go otwartą dłonią w wyszczerzoną twarz i uciekła z Wielkiej Sali. Już wiedziała, że był to jej pierwszy i ostatni raz w głównej sali. Od teraz będzie unikać największego pomieszczenia w Hogwarcie jak człowiek ognia.
[z.t]
Z wielkim zaskoczeniem wlepiła spojrzenie w plecy Irytka, kiedy ten postanowił się od niej odwrócić.
Dodatkowo wypowiedział słowa, które żadna dziewczyna, nawet duszyczka, nie chciała usłyszeć. Znalazła się ponownie naprzeciwko młodzieńca i bez ostrzeżenia trzasnęła go otwartą dłonią w wyszczerzoną twarz i uciekła z Wielkiej Sali. Już wiedziała, że był to jej pierwszy i ostatni raz w głównej sali. Od teraz będzie unikać największego pomieszczenia w Hogwarcie jak człowiek ognia.
[z.t]
- Irytek
Re: Stół Gryfonów
Wto Gru 29, 2015 6:42 pm
Auć!
Chwila... Czy to był ból? Nie wiedział nawet, że jest w stanie go doznawać, ale zarazem nigdy żaden duch nie podniósł na niego ręki. To było takie nowe i... cholernie niespodziewane. No, bo za co niby dała mu w twarz? Robił gorsze rzeczy i nikt go jakoś nie bił! Obejrzał się za uciekającą zjawą z głupio rozdziawionymi ustami. Iść za nią? Ale po co? Sama zaczęła walkę na docinki i powinna lepiej znieść przegraną. Lecz pozostawanie w już pustej sali też mijało się z celem, więc rudzielec rozmasował policzek i zniknął jakby nic się nie wydarzyło.
[zt]
Chwila... Czy to był ból? Nie wiedział nawet, że jest w stanie go doznawać, ale zarazem nigdy żaden duch nie podniósł na niego ręki. To było takie nowe i... cholernie niespodziewane. No, bo za co niby dała mu w twarz? Robił gorsze rzeczy i nikt go jakoś nie bił! Obejrzał się za uciekającą zjawą z głupio rozdziawionymi ustami. Iść za nią? Ale po co? Sama zaczęła walkę na docinki i powinna lepiej znieść przegraną. Lecz pozostawanie w już pustej sali też mijało się z celem, więc rudzielec rozmasował policzek i zniknął jakby nic się nie wydarzyło.
[zt]
- David o'Connell
Re: Stół Gryfonów
Nie Lip 24, 2016 11:07 pm
Ciemne chmury dziarsko płynęły po niebie odwzorowanym przez zaczarowane sklepienie, świece płonęły, żeby lepiej było widać, co nadziewa się na widelec, a stoły jak zwykle uginały się od ciężaru jedzenia. Nadeszła pora obiadowa. Carney właśnie usiadł na wypatrzonym wolnym miejscu. Było trochę ciasno, ale tylko przez chwilę - jakiś uczeń drugiego roku przypadkiem musnął go łokciem. Pod naporem spojrzenia odsunął się, znajdując nagle w magiczny sposób jakieś pół metra wolnej przestrzeni.
To się znowu działo - za mało rozrywki, za mało adrenaliny, za mało prochów. I jeszcze ta nauka. Z dnia na dzień David robił się coraz bardziej podminowany, krążył po korytarzach w poszukiwaniu zaczepki. Ale było spokojnie. Całe stada nastolatków przesiadywały w bibliotece, a w odludnych miejscach łatwiej było zastać Krukona z książką niż całującą się parę czy palaczy. Carney ze zniecierpliwieniem czekał na wakacje. Miał pewność, że przynajmniej wtedy będzie miał wszystko, czego mu potrzeba - regularne mordobicie, coś od mugolskiego dealera i możliwość spędzania długich godzin w samotności. Na razie będzie musiał zadowolić się małą wycieczką na błonia - w taką pogodę nie powinno być tam za dużo uczniów. Może nawet nie będzie nikogo?
Ręce trochę mu się trzęsły, kiedy sięgał, żeby nalać sobie sok dyniowy. Przysunął do siebie talerz obładowany żarciem i zaczął jeść. Przynajmniej w kwestii jedzenia nic mu nie pogarszało nastroju - Hogwart pod tym względem był idealny.
To się znowu działo - za mało rozrywki, za mało adrenaliny, za mało prochów. I jeszcze ta nauka. Z dnia na dzień David robił się coraz bardziej podminowany, krążył po korytarzach w poszukiwaniu zaczepki. Ale było spokojnie. Całe stada nastolatków przesiadywały w bibliotece, a w odludnych miejscach łatwiej było zastać Krukona z książką niż całującą się parę czy palaczy. Carney ze zniecierpliwieniem czekał na wakacje. Miał pewność, że przynajmniej wtedy będzie miał wszystko, czego mu potrzeba - regularne mordobicie, coś od mugolskiego dealera i możliwość spędzania długich godzin w samotności. Na razie będzie musiał zadowolić się małą wycieczką na błonia - w taką pogodę nie powinno być tam za dużo uczniów. Może nawet nie będzie nikogo?
Ręce trochę mu się trzęsły, kiedy sięgał, żeby nalać sobie sok dyniowy. Przysunął do siebie talerz obładowany żarciem i zaczął jeść. Przynajmniej w kwestii jedzenia nic mu nie pogarszało nastroju - Hogwart pod tym względem był idealny.
- Jeffrey Woods
Re: Stół Gryfonów
Pon Lip 25, 2016 2:41 pm
Dziś rano stał pod prysznicem tak długo, że skutecznie wkurwił większość kolegów z dormitorium, pozwalając romantycznie zimnej – jak serca pięknych kurtyzan – wodzie obmywać ciało i dając sobie chwilę na głębszą refleksję. Nie wykorzystał jej oczywiście i w jego głowie jak zwykle gościła pustka nad pustkami, której zapełnieniem miał być kolejny, energicznie spędzony dzień. Poranna toaleta przeminęła z wiatrem i bluzgami młodszego pokolenia Ślizgonów, nie mogących się dostać pod jedyną czynną deszczownicę – bo do środka reszty jakiś śmieszek włożył po kostce bulionowej, która zmieniała kąpiel w pachnącą rosołem saunę gastronomiczną. Akurat tak się złożyło, że stało się to już po wyjściu młodego Jeffreya, który sprężystym krokiem podążał w stronę Wielkiej Sali, by posilić się przed kolejnym, pełnym wyzwań dniem. Nie kierował się w stronę stołu Ślizgonów, zamiast tego przeciął salę na wskroś łamiąc niepisane zasady, by śniadać z Lwami i barwami burgundu. Dosiadł się do stołu Gryfonów, z tym, że nie wybrał jeszcze byle-jakiego miejsca, tylko siadł akurat tam, gdzie jakiś chłopak zwolnił pół metra miejsca, akurat na jego chude dupsko. Innymi słowy: obok Carneya, po którego pięści nadal miał pękniętą wargę, którą zdobił czerwony ślad i codziennie cyklicznie rwany zębami strup.
Uśmiechnął się do chłopaka słodko, nie bacząc czy ten akurat patrzył na niego, czy nie i wyczaił moment, w którym widelec wyżej wspomnianego miał szurnąć po raz kolejny o talerz. Sięgnął w jego stronę i bezceremonialnie odsunął półmisek z drogi sztućca, by doszło do jego zgrzytliwego pocałunku ze stołem.
Uśmiechnął się do chłopaka słodko, nie bacząc czy ten akurat patrzył na niego, czy nie i wyczaił moment, w którym widelec wyżej wspomnianego miał szurnąć po raz kolejny o talerz. Sięgnął w jego stronę i bezceremonialnie odsunął półmisek z drogi sztućca, by doszło do jego zgrzytliwego pocałunku ze stołem.
- David o'Connell
Re: Stół Gryfonów
Pon Lip 25, 2016 9:44 pm
To musiała być wina niedawnego uderzenia w głowę. Po prostu musiała - Carney był bardzo spostrzegawczy i mało rzeczy uchodziło jego uwadze, ale jakimś cudem nie zorientował się, że chuda dupa, która wcisnęła się na miejsce obok niego, należy do Jeffreya. Ostatnio David strasznie często lądował w skrzydle szpitalnym jak na czas, w którym nie miał dostępu do swoich zwykłych rozrywek. I chociaż mogło się wydawać, że skoro tam trafia, nie powinno mu się nudzić, było zupełnie inaczej. A nuda, jak zawsze w jego przypadku, skutkowała większym zirytowaniem. W związku z tym to nie był dzień, w którym był skłonny nie bić, a wytłumaczyć, może właśnie dlatego nie popatrzył nawet na osobę koło siebie. Żeby nie zrobić problemu przy stole domu, kiedy chce mu się jeść, temu gościowi od chudej dupy chce się jeść, wszystkim chce się jeść, dlatego lepiej najpierw... Spokojnie...
Widelec dotknął drewna i zrobił na nim lekką rysę. Carney odwrócił głowę i zobaczył tuż obok siebie zadowoloną gębę, na której wciąż było widać ślady poprzedniej bójki. Była za blisko, za wesoła i odpowiedzialna za przerwanie obiadu. Bez zastanowienia, mechanicznie jak zawsze w takich momentach, walnął ją pięścią, z której bokiem wciąż sterczał sztuciec. I to by było na tyle, jeśli chodziło o spokojne zjedzenie posiłku.
Rozluźnił rękę i pozwolił, żeby metal brzęknął głośno o posadzkę. Zalała go fala zdenerwowania, przy którym wolał nie trzymać niczego ostrego.
Widelec dotknął drewna i zrobił na nim lekką rysę. Carney odwrócił głowę i zobaczył tuż obok siebie zadowoloną gębę, na której wciąż było widać ślady poprzedniej bójki. Była za blisko, za wesoła i odpowiedzialna za przerwanie obiadu. Bez zastanowienia, mechanicznie jak zawsze w takich momentach, walnął ją pięścią, z której bokiem wciąż sterczał sztuciec. I to by było na tyle, jeśli chodziło o spokojne zjedzenie posiłku.
Rozluźnił rękę i pozwolił, żeby metal brzęknął głośno o posadzkę. Zalała go fala zdenerwowania, przy którym wolał nie trzymać niczego ostrego.
- Jeffrey Woods
Re: Stół Gryfonów
Wto Lip 26, 2016 12:56 pm
Wyszło lepiej, niż Jeffreyo się spodziewał - widelec faktycznie zdążył zgrzytnąć o stół, nim do Carneya dotarło, że jego kolejny kęs w takim wypadku składać się będzie w całości z drewna ze śladowymi ilościami gwoździ i orzechów arachidowych. Ślizgonowi nawet wyrwał się cichy, chochliczy rechot, nim informacja o bezczelnie przerwanym obiedzie zrobiła w końcu rundkę po umyśle O'Connella i znalazła ujście w jego pięści. Dodatkowo okazał się oburęczny, bo potrafił celnie walić po ryju to jedną, to druga łapą. Jeff nie osłonił się, cofnął nieco, czysto odruchowo, ale przy tak bliskiej randce nie zmienił oto specjalnie więcej - kupiło mu tylko jakąś setną sekundy czasu dłużej na obserwacje zbielałych od zaciskania kostek dłoni kolegi, nim te nie rozlały ciepła i wilgoci na jego nosie i ustach. Aż zgrzytnęło i czarnowłosy złapał się oburącz za twarz pochylając głęboko i zanosząc kaszlem.
Chwile mu zajęło nim nie skontaktował, że nos ma kompletnie przestawiony i przytkani i musi posiłkować jedynie ustami, do których wlewała się krew.
- Oh, ja ciebie też, Carney. Stęskniłem się i przyszedłem patrzeć jak wpierdalasz stół. - rzucił, co wygłuszyły nieco jego połyskujące od romantycznego rubinu krwi łapy. Zabrał się za nastawianie sobie nochala nim spuchnie i będzie zmuszony znowu udać się do Poppy, by bez sensu leżeć w łóżku. Krew wstępnie wytarł w szatę. Wszyscy utaj wszystko wycierali w szatę. Po czym bez namysłu złapał widelec przeznaczony dla siebie, obok idealnie czystego i pustego półmiska. Spojrzał na sztuciec, a potem na dłoń Davida. Potem znowu na sztuciec, chwytając go tak, jakby chciał dziabać ludzi klasycznym Hitchcockiem.
Gryfon swą broń na jego nieszczęście upuścił.
- Ej zgubiłeś coś. Masz. - palnął i bez ostrzeżenia wbił mu widelec ząbkami w wierzch ułożonej na stole dłoni.
Uczynny kolega.
Chwile mu zajęło nim nie skontaktował, że nos ma kompletnie przestawiony i przytkani i musi posiłkować jedynie ustami, do których wlewała się krew.
- Oh, ja ciebie też, Carney. Stęskniłem się i przyszedłem patrzeć jak wpierdalasz stół. - rzucił, co wygłuszyły nieco jego połyskujące od romantycznego rubinu krwi łapy. Zabrał się za nastawianie sobie nochala nim spuchnie i będzie zmuszony znowu udać się do Poppy, by bez sensu leżeć w łóżku. Krew wstępnie wytarł w szatę. Wszyscy utaj wszystko wycierali w szatę. Po czym bez namysłu złapał widelec przeznaczony dla siebie, obok idealnie czystego i pustego półmiska. Spojrzał na sztuciec, a potem na dłoń Davida. Potem znowu na sztuciec, chwytając go tak, jakby chciał dziabać ludzi klasycznym Hitchcockiem.
Gryfon swą broń na jego nieszczęście upuścił.
- Ej zgubiłeś coś. Masz. - palnął i bez ostrzeżenia wbił mu widelec ząbkami w wierzch ułożonej na stole dłoni.
Uczynny kolega.
- David o'Connell
Re: Stół Gryfonów
Wto Lip 26, 2016 6:20 pm
Gwałtownie wciągnął powietrze i otworzył szerzej oczy.
- Ty... - Popatrzył na sterczący z ręki sztuciec, jakby nie wierzył w to, co się właśnie stało, po czym przeniósł wzrok na Jeffa. Źrenice miał tak rozszerzone, że zdominowały zwykły, jasny kolor tęczówek, przez co Gryfon wyglądał nienaturalnie. Nie odrywając spojrzenia od Ślizgona wyrwał z ręki widelec, wstał i odrzucił go na bok po posadzce tak, że potoczył się z brzękiem aż do sąsiedniego stołu. Złapał chłopaka za fraki i postawił na nogi, żeby chociaż trochę zbliżyć go do poziomu swojej twarzy. Kiedy to nie dało wielkiego efektu, schylił się jeszcze. Teraz Woods mógł doskonale widzieć ten wyjątkowy wyraz oczu, które mimo prawie wcale nie zmienionej miny pasowałyby teraz do psychopaty.
- Jeff, ty pojebie. - Powiedział. Pomimo tego, że gotował się ze złości, w jego głosie pobrzmiewało też trochę rozbawienia i zdumienia. - To bardzo miło z twojej strony. - W trakcie mówienia poprawił uścisk na ubraniach Jeffa, żeby wraz z zakończeniem swoich słów walnąć go z całej siły z bani. Mimo, że bardzo się starał, mimo miejsca, w którym byli, nie mógł się powstrzymać.
To było wariactwo. Przez całe sześć lat (czy też prawie całe, w końcu jeszcze chwila została do końca semestru) nie pozwolił sobie na stracenie nad sobą panowania w czasie posiłków czy w czasie lekcji. Może i był trochę (czy tam bardzo) porywczy, może i łamał trochę (czy tam więcej) przepisów szkolnych, bił się, kiedy miał okazję, olewał co tylko mógł, ale starał się na co dzień zachowywać jak standardowy uczeń. Musiał zaliczyć ten rok, po prostu musiał. Miał wrażenie, że znajomość z Woodsem znacznie pogarsza jego sytuację - ale nie potrafił myśleć o tym w taki sposób, kiedy cofnął się o krok i złapał jedną ręką za głowę, w której niespodziewanie mu się zakręciło. Prawdopodobnie faktycznie minęło za mało czasu od uderzenia tłuczkiem, żeby odzyskał pełną sprawność.
Powinien teraz odwrócić się na pięcie i wyjść, ale stał dalej, jakby ktoś użył na nim zaklęcia ponduturo. Nic nie mógł poradzić na to, że bawił się tą sytuacją - a bawiłby się jeszcze lepiej, gdyby tylko ten cholerny Ślizgon zaczepił go bez świadków. Był przekonany, że chłopak robi to z premedytacją i bawi go obserwowanie, jak się z tym męczy. I faktycznie się męczył - ciągle myślał na tyle jasno, żeby pamiętać, gdzie jest, co dawało jakąś szansę, że bójka bardziej się nie rozwinie.
- Ty... - Popatrzył na sterczący z ręki sztuciec, jakby nie wierzył w to, co się właśnie stało, po czym przeniósł wzrok na Jeffa. Źrenice miał tak rozszerzone, że zdominowały zwykły, jasny kolor tęczówek, przez co Gryfon wyglądał nienaturalnie. Nie odrywając spojrzenia od Ślizgona wyrwał z ręki widelec, wstał i odrzucił go na bok po posadzce tak, że potoczył się z brzękiem aż do sąsiedniego stołu. Złapał chłopaka za fraki i postawił na nogi, żeby chociaż trochę zbliżyć go do poziomu swojej twarzy. Kiedy to nie dało wielkiego efektu, schylił się jeszcze. Teraz Woods mógł doskonale widzieć ten wyjątkowy wyraz oczu, które mimo prawie wcale nie zmienionej miny pasowałyby teraz do psychopaty.
- Jeff, ty pojebie. - Powiedział. Pomimo tego, że gotował się ze złości, w jego głosie pobrzmiewało też trochę rozbawienia i zdumienia. - To bardzo miło z twojej strony. - W trakcie mówienia poprawił uścisk na ubraniach Jeffa, żeby wraz z zakończeniem swoich słów walnąć go z całej siły z bani. Mimo, że bardzo się starał, mimo miejsca, w którym byli, nie mógł się powstrzymać.
To było wariactwo. Przez całe sześć lat (czy też prawie całe, w końcu jeszcze chwila została do końca semestru) nie pozwolił sobie na stracenie nad sobą panowania w czasie posiłków czy w czasie lekcji. Może i był trochę (czy tam bardzo) porywczy, może i łamał trochę (czy tam więcej) przepisów szkolnych, bił się, kiedy miał okazję, olewał co tylko mógł, ale starał się na co dzień zachowywać jak standardowy uczeń. Musiał zaliczyć ten rok, po prostu musiał. Miał wrażenie, że znajomość z Woodsem znacznie pogarsza jego sytuację - ale nie potrafił myśleć o tym w taki sposób, kiedy cofnął się o krok i złapał jedną ręką za głowę, w której niespodziewanie mu się zakręciło. Prawdopodobnie faktycznie minęło za mało czasu od uderzenia tłuczkiem, żeby odzyskał pełną sprawność.
Powinien teraz odwrócić się na pięcie i wyjść, ale stał dalej, jakby ktoś użył na nim zaklęcia ponduturo. Nic nie mógł poradzić na to, że bawił się tą sytuacją - a bawiłby się jeszcze lepiej, gdyby tylko ten cholerny Ślizgon zaczepił go bez świadków. Był przekonany, że chłopak robi to z premedytacją i bawi go obserwowanie, jak się z tym męczy. I faktycznie się męczył - ciągle myślał na tyle jasno, żeby pamiętać, gdzie jest, co dawało jakąś szansę, że bójka bardziej się nie rozwinie.
- Jeffrey Woods
Re: Stół Gryfonów
Czw Lip 28, 2016 10:39 am
Oho, jednak tylko jaja Pana O'Connella były ze stali. Dłoń, choć twarda, nie stawiła zbyt długiego oporu naostrzonym zębom metalowej bestii, która pchnięta wgryzła się między kośćmi w żywe mięso i została sztywno w pionie. Wyglądała nieco jak długopis w stojaku albo pióro w kałamarzu. Albo po prostu jak widelec w czyjejś łapie.
Jeffrey na widok miny Carneya wybuchł jeszcze głośniejszym i jeszcze bardziej bezczelnym śmiechem, łapiąc się za brzuch i tym mocniej przysuwając do stołu. Kilku uczniów z boku tylko mocniej się odsunęło, ale nikt nie wypowiedział nawet słowa na temat zaistniałej sytuacji. A Ślizgon siał się w najlepsze nawet nieco wzruszając, bo szklany połysk pokrył jego czarne zwierciadła duszy, podczas gdy te, należące do Gryfona, wyglądały jak ślepia bestii już w pełni przygotowanej do ataku.
- Ej, prezentów się nie wyrzuca! - zganił go, ocierając łzy spod oczu i śmiał się dalej. I śmiał. I śmiał. A potem się krztusił.
Jedno szarpnięcie wyrwało go z grzejącej się od pośladów ławki i nawet na jedną setą sekundy oderwało jego trampiszcza od posadzki. Przez czas jeszcze krótszy był przeświadczony, że już za chwileczkę, już za momencik przebije głową sufit przez tę siłę, ale skończyło się tylko na zawieszeniu wzroku na śliczniutkiej buźce drugiego piątorocznego, a nie na obserwacji z bliska zaczarowanego sklepienia Wielkiej Sali. I dobrze, bo chwilowy brak powietrza wystarczył mu w pełni za darmowe lekcje latania - ściskany w sporej łapie kołnierz opinał się nieprzyjemnie na jego łabędziej szyi i skutecznie dobierał dech.
- Awww... - westchnął rozczulony tymi słodkimi podziękowaniami i na moment brwi rozjechały mu się nieco na boki, by dopasować do tonu głosu. - Polecam się.
Co do dalszej reklamy, to ekran ponownie zakryła czerwona farba i poleciały napisy końcowe. Od tyłu. A raczej do tyłu, bo tam poleciał Jeff, kiedy dostał drugi raz w świeżo nastawiony kinol - do tyłu i dupskiem częściowo na ławkę a częściowo na jakiegoś uczniaka. Tym razem na szczęście nic nie chrupnęło, choć co do krwawych smarków, to nastąpiło zwolnienie blokady i połać czerwieni na jego szkolnej koszuli powiększyła się mocniej w okolicach wygniecionego kołnierza. Ślizgon znowu był zmuszony oddychać przez usta, kiedy palcami czym prędzej ścierał sobie ciekłą posokę z ust, żeby nie nałykać się nieco gorzkawej i mdłej krwi.
Już się nie śmiał.
- Już wiem, czemu nie masz dziewczyny... - bąknął i starał się pociągnąć nosem, ale spiął się od tego widocznie i zaniechał. - Podczas rozdawania giftów Walentynkowych dawalibyście sobie nawzajem w mordeczki.
Chłopak po omacku, śliską od juchy dłonią sięgnął po biały półmisek i zatrzymał go sobie przed twarzą, jakby chciał się przejrzeć w jego ceramicznej powłoce jak w lustrze. Nie trudno było przewidzieć, że tyle miał z tego pożytku, co Hagrid ze swojej różdżki. Wygramolił się, żeby stanąć na nogi i przetarł sobie pysk rękawem szaty - akurat rękawem tej ręki, w której nadal trzymał talerz. To było bardzo tajniackie zagranie, bo dzięki tej pozycji już miał możliwość całkiem niezłego rozmachu. Dlatego kiedy tylko wstał na chwiejnych początkowo nogach, oderwał łapę od twarzy i zdzielił Carney'a na odlew. Element zastawy trzasnął i rozbił się malowniczo na jego głowie, sypiąc odłamkami na podłogę i stół.
W tym czasie Woods odskoczył, żeby wyrwać się z klatki otaczającej go stołem i ławką, z pokaźnym odłamkiem półmiska w palcach.
Jeffrey na widok miny Carneya wybuchł jeszcze głośniejszym i jeszcze bardziej bezczelnym śmiechem, łapiąc się za brzuch i tym mocniej przysuwając do stołu. Kilku uczniów z boku tylko mocniej się odsunęło, ale nikt nie wypowiedział nawet słowa na temat zaistniałej sytuacji. A Ślizgon siał się w najlepsze nawet nieco wzruszając, bo szklany połysk pokrył jego czarne zwierciadła duszy, podczas gdy te, należące do Gryfona, wyglądały jak ślepia bestii już w pełni przygotowanej do ataku.
- Ej, prezentów się nie wyrzuca! - zganił go, ocierając łzy spod oczu i śmiał się dalej. I śmiał. I śmiał. A potem się krztusił.
Jedno szarpnięcie wyrwało go z grzejącej się od pośladów ławki i nawet na jedną setą sekundy oderwało jego trampiszcza od posadzki. Przez czas jeszcze krótszy był przeświadczony, że już za chwileczkę, już za momencik przebije głową sufit przez tę siłę, ale skończyło się tylko na zawieszeniu wzroku na śliczniutkiej buźce drugiego piątorocznego, a nie na obserwacji z bliska zaczarowanego sklepienia Wielkiej Sali. I dobrze, bo chwilowy brak powietrza wystarczył mu w pełni za darmowe lekcje latania - ściskany w sporej łapie kołnierz opinał się nieprzyjemnie na jego łabędziej szyi i skutecznie dobierał dech.
- Awww... - westchnął rozczulony tymi słodkimi podziękowaniami i na moment brwi rozjechały mu się nieco na boki, by dopasować do tonu głosu. - Polecam się.
Co do dalszej reklamy, to ekran ponownie zakryła czerwona farba i poleciały napisy końcowe. Od tyłu. A raczej do tyłu, bo tam poleciał Jeff, kiedy dostał drugi raz w świeżo nastawiony kinol - do tyłu i dupskiem częściowo na ławkę a częściowo na jakiegoś uczniaka. Tym razem na szczęście nic nie chrupnęło, choć co do krwawych smarków, to nastąpiło zwolnienie blokady i połać czerwieni na jego szkolnej koszuli powiększyła się mocniej w okolicach wygniecionego kołnierza. Ślizgon znowu był zmuszony oddychać przez usta, kiedy palcami czym prędzej ścierał sobie ciekłą posokę z ust, żeby nie nałykać się nieco gorzkawej i mdłej krwi.
Już się nie śmiał.
- Już wiem, czemu nie masz dziewczyny... - bąknął i starał się pociągnąć nosem, ale spiął się od tego widocznie i zaniechał. - Podczas rozdawania giftów Walentynkowych dawalibyście sobie nawzajem w mordeczki.
Chłopak po omacku, śliską od juchy dłonią sięgnął po biały półmisek i zatrzymał go sobie przed twarzą, jakby chciał się przejrzeć w jego ceramicznej powłoce jak w lustrze. Nie trudno było przewidzieć, że tyle miał z tego pożytku, co Hagrid ze swojej różdżki. Wygramolił się, żeby stanąć na nogi i przetarł sobie pysk rękawem szaty - akurat rękawem tej ręki, w której nadal trzymał talerz. To było bardzo tajniackie zagranie, bo dzięki tej pozycji już miał możliwość całkiem niezłego rozmachu. Dlatego kiedy tylko wstał na chwiejnych początkowo nogach, oderwał łapę od twarzy i zdzielił Carney'a na odlew. Element zastawy trzasnął i rozbił się malowniczo na jego głowie, sypiąc odłamkami na podłogę i stół.
W tym czasie Woods odskoczył, żeby wyrwać się z klatki otaczającej go stołem i ławką, z pokaźnym odłamkiem półmiska w palcach.
- David o'Connell
Re: Stół Gryfonów
Pią Lip 29, 2016 10:57 pm
To fakt, zdążył zobaczyć już kilka całkiem niezłych popisów Ślizgona, ale do tej pory uważał go za - mimo wszystko - normalniejszego z ich dwójki. Powoli zaczynał jednak mieć co do tego wątpliwości. Tego dnia Jeff awansował na pozycję, z której szli łeb w łeb.
David sterczał dokładnie w tym samym miejscu, co przed chwilą, równie mocno chcąc, żeby chłopak odszedł, jak i tego, żeby został i sprowokował go bardziej. Nie była to jedna z tych sytuacji, w których każda opcja wygrywa. Oba z możliwych scenariuszy były na swój sposób rozczarowujące, a Carney wiedział, że mocno odczuje konsekwencje zarówno jednego, jak i drugiego.
Wszystkie przemyślenia i rozterki pod tytułem "nie rób tego, bo cię wyrzucą" zniknęły wraz z wypowiedzianymi przez kurdupla słowami. Przez bardzo krótką chwilę (tę, w której jeszcze nie oberwał zastawą) wyglądał tak, jak każdy normalny człowiek wyglądałby po oberwaniu z liścia w twarz.
Ledwo zdążył podnieść rękę, żeby przyjęła chociaż część impetu uderzenia półmiskiem. Fragmenty naczynia posypały się na podłogę, żeby dołączyć do dwóch widelców i utworzyć z nimi dziwną mozaikę. Ostre krawędzie przecięły skórę nad brwią i na ręce Davida, ale nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, skupiony bez reszty na stojącej przed nim postaci. Rzucił się na Jeffreya z furią, jakiej wcześniej nie udało mu się jeszcze wywołać. Nie mógł utrzymać równowagi, więc zwyczajnie powalił go na ziemię i zaczął tłuc na oślep, siedząc mu na brzuchu. O niczym już nie myślał, tylko poddał się swojej własnej agresji - tym razem bez szaleństwa wypisanego na twarzy, co, o dziwo, wyglądało nawet gorzej, niż gdyby się uśmiechał.
David sterczał dokładnie w tym samym miejscu, co przed chwilą, równie mocno chcąc, żeby chłopak odszedł, jak i tego, żeby został i sprowokował go bardziej. Nie była to jedna z tych sytuacji, w których każda opcja wygrywa. Oba z możliwych scenariuszy były na swój sposób rozczarowujące, a Carney wiedział, że mocno odczuje konsekwencje zarówno jednego, jak i drugiego.
Wszystkie przemyślenia i rozterki pod tytułem "nie rób tego, bo cię wyrzucą" zniknęły wraz z wypowiedzianymi przez kurdupla słowami. Przez bardzo krótką chwilę (tę, w której jeszcze nie oberwał zastawą) wyglądał tak, jak każdy normalny człowiek wyglądałby po oberwaniu z liścia w twarz.
Ledwo zdążył podnieść rękę, żeby przyjęła chociaż część impetu uderzenia półmiskiem. Fragmenty naczynia posypały się na podłogę, żeby dołączyć do dwóch widelców i utworzyć z nimi dziwną mozaikę. Ostre krawędzie przecięły skórę nad brwią i na ręce Davida, ale nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, skupiony bez reszty na stojącej przed nim postaci. Rzucił się na Jeffreya z furią, jakiej wcześniej nie udało mu się jeszcze wywołać. Nie mógł utrzymać równowagi, więc zwyczajnie powalił go na ziemię i zaczął tłuc na oślep, siedząc mu na brzuchu. O niczym już nie myślał, tylko poddał się swojej własnej agresji - tym razem bez szaleństwa wypisanego na twarzy, co, o dziwo, wyglądało nawet gorzej, niż gdyby się uśmiechał.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach