- Liv Mendez
Re: Łóżka
Pon Lut 02, 2015 1:01 pm
W końcu udało jej się przybyć do Skrzydła Szpitalnego. Ból w nodze był w ostatnim czasie nie do zniesienia. Co prawda poradziła sobie z bezsennością. Nawet bardzo dobrze, tak z nogą nie była w stanie nic zrobić. Nie można odkładać wizyty u pielęgniarki w nieskończoność. Mogłoby się to źle skończyć.
Wsunęła się po cichu do pomieszczenia i rozejrzała się. Nie lubiła tu przychodzić. Nie lubiła być chora. Nie lubiła kiedy nie miała kontroli nad swoim ciałem, a było tak gdy choroba ją rozkładała. Bałą się szpitali. Bała się tych białych pomieszczeń. Czułą tu śmierć.
Uzdrowicielką, to ona na pewno nie zostanie,
Kiwnęła delikatnie głową w stronę jakiegoś ucznia leżącego na łóżku. Posłała mu również delikatny uśmiech.
Po chwili z gabinetu wyszła kobieta. Od razu podeszła do Liv i zapytała co się stało. Zaprowadziła ją w dalszą część sali i posadziła na łóżku. Dziewczyna pokazała jej nogę. Mina pielęgniarki świadczyła, że nie wygląda najlepiej. Na szczęście nie zadawała ciężkich pyta. 'Jak to się stało?', ' Co zrobiłaś?' Mendez nie chciała kłamać, ale również nie chciała powiedzieć prawdy. Pielęgniarka szybko pobiegła z powrotem do swojego gabinetu i przyniosła małą tubkę z jakąś gęstą mazią. Posmarowała stope dziewczyny. Liv poczuła jak ból powoli ustępuje. Nie zniknął do końca, ale nie był też odczuwalny tak samo jak wcześniej. Dziewczyna podziękowała za pomoc. Dostała maść dla siebie, bowiem musi jeszcze przez parę dni smarować ranę. Kiedy zakończyła rozmowę z pielęgniarką szybkim krokiem ruszyłą do wyjśćia. Po chwili znalazła się na korytarzu.
[z/t]
Wsunęła się po cichu do pomieszczenia i rozejrzała się. Nie lubiła tu przychodzić. Nie lubiła być chora. Nie lubiła kiedy nie miała kontroli nad swoim ciałem, a było tak gdy choroba ją rozkładała. Bałą się szpitali. Bała się tych białych pomieszczeń. Czułą tu śmierć.
Uzdrowicielką, to ona na pewno nie zostanie,
Kiwnęła delikatnie głową w stronę jakiegoś ucznia leżącego na łóżku. Posłała mu również delikatny uśmiech.
Po chwili z gabinetu wyszła kobieta. Od razu podeszła do Liv i zapytała co się stało. Zaprowadziła ją w dalszą część sali i posadziła na łóżku. Dziewczyna pokazała jej nogę. Mina pielęgniarki świadczyła, że nie wygląda najlepiej. Na szczęście nie zadawała ciężkich pyta. 'Jak to się stało?', ' Co zrobiłaś?' Mendez nie chciała kłamać, ale również nie chciała powiedzieć prawdy. Pielęgniarka szybko pobiegła z powrotem do swojego gabinetu i przyniosła małą tubkę z jakąś gęstą mazią. Posmarowała stope dziewczyny. Liv poczuła jak ból powoli ustępuje. Nie zniknął do końca, ale nie był też odczuwalny tak samo jak wcześniej. Dziewczyna podziękowała za pomoc. Dostała maść dla siebie, bowiem musi jeszcze przez parę dni smarować ranę. Kiedy zakończyła rozmowę z pielęgniarką szybkim krokiem ruszyłą do wyjśćia. Po chwili znalazła się na korytarzu.
[z/t]
- Ciril Hootcher
Re: Łóżka
Sro Mar 25, 2015 8:37 pm
Fajnie choć raz zostać poniesionym, a nie kogoś nieść. Analogicznie, fajnie jest być uratowanym, a nie kogoś ratować. Wszystko jasne, bohaterskość, męskość i wszystkie inne superlatywy nie szły w parze z ideami, jakie gnieździły się gdzieś w chorym umyśle Hootchera. Nauczyciele myśleli zapewne, że był na tyle odważnym uczniem, aby ratować przyjaciół z opresji. Szkoda, że tylko po części było to prawdą. Możliwe, że pomógł ujść z życiem Alexandrze, ale to wszystko co zrobił pozytywnego. Nigdy nie przyjdzie im poznać całej prawdy. Nie dowiedzą się, że wykorzystywał innych, wcale nie dbał do końca o ich dobro, a co najważniejsze kierował się jedynie swoimi pobudkami. Był tam dla przygody. Adrenalina krążyła w jego żyłach jeszcze w chwili, gdy otwierał oczy w geście kontynuowania teatrzyku. W prawdzie był wycieńczony, trochę życia uszło z jego piersi, gdy zmagał się z trującymi oparami, jednak nie było to na tyle poważne, aby mdleć. Dzięki bogom nie wiedzieli o tym ani belfrowie, ani pielęgniarki, które krążyły w tę i we wtę ze swoimi małymi karteczkami szpitalnymi.
Obraz nabrał ostrości. Wzrok chłopaka skupił się na suficie, aby zaraz przenieść się na pielęgniarkę, która spokojnym głosem zaczęła coś do niego mówić. Słyszał, że wszystko już dobrze, wiedział jaki jest jego stan, zanim jeszcze mu go wygłoszono oficjalnym tonem. Świadomy był, gdy wydano polecenie, aby powiadomić nauczycieli o tym, że odzyskał przytomność. Odegrał dobrą rolę aktorską. Czekał na gniew i inne uczucia związane z niezadowoleniem. Spodziewał się, że niedługo wysłucha kazania, a także tego, iż lada moment uświadomią mu, jaka kara spotka go i jego towarzyszy za tę niebezpieczną eskapadę. To był jedyny mankament, jaki przyniosła ze sobą owa przygoda. Tym razem nie udało mu się wyjść z tego obronną ręką. Pewnie Flitch za chwilę otworzy dla niego nową tekę. O ile już tego nie zrobił...
Obraz nabrał ostrości. Wzrok chłopaka skupił się na suficie, aby zaraz przenieść się na pielęgniarkę, która spokojnym głosem zaczęła coś do niego mówić. Słyszał, że wszystko już dobrze, wiedział jaki jest jego stan, zanim jeszcze mu go wygłoszono oficjalnym tonem. Świadomy był, gdy wydano polecenie, aby powiadomić nauczycieli o tym, że odzyskał przytomność. Odegrał dobrą rolę aktorską. Czekał na gniew i inne uczucia związane z niezadowoleniem. Spodziewał się, że niedługo wysłucha kazania, a także tego, iż lada moment uświadomią mu, jaka kara spotka go i jego towarzyszy za tę niebezpieczną eskapadę. To był jedyny mankament, jaki przyniosła ze sobą owa przygoda. Tym razem nie udało mu się wyjść z tego obronną ręką. Pewnie Flitch za chwilę otworzy dla niego nową tekę. O ile już tego nie zrobił...
- Alexandra Grace
Re: Łóżka
Pon Mar 30, 2015 9:24 pm
Przerwa, stop. Może i je urwanie filmu to nie najlepszy rodzaj wypoczynku, ale chociaż miała spokój. Nic nie próbowało jej zabić, zjeść, nie groziło jej, nie okaleczało, ludzie nie zniechęcali do siebie i nie okazywali się być zepsutymi potworami. Oj tak, to było o wiele prostsze. Ludzie często, gdy tracą przytomność widzą coś. Wiecie, wyobrażają sobie lub jak twierdzą naprawdę widzą niebo, swoich bliskich albo w drugą stronę dostrzegają swoje najgorsze koszmary. Ciekawe, czy ona coś widziała. Pewnie nie albo po prostu tego nie pamięta. Gdy otworzyła oczy widziała po prostu ludzi dookoła siebie. I było jej to obojętne.
Od tak, po prostu. Nie miała ochoty rozmawiać, tłumaczyć się, słuchać kazań. Nie bała się niczyich gróźb. Nie bała się, że jak coś powie to wywoła lawinę. W sumie nie bała się już niczego tylko najzwyczajniej w świecie zmęczyła się. Była tak bardzo zmęczona nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Świat w którym zabijanie było tylko rozrywką męczył ją. Nie chciała więc nic mówić. Mogła wydawać się otępiała, zszokowana. Trauma pourazowa, czy coś w tym stylu. Miała ją. Tyle, że uraz zaczął się w duszy, która utwierdziła się w tym, że nikomu nie można ufać, bo nawet sąsiad może okazać się mordercą. Postanowiła wypocząć od przygód niechcianych. Pobawić się w egoistkę i zadbać o siebie. Dostanie karę, choć nie wyobrażała sobie już niczego, co mogłoby być gorsze od dotychczasowych zdarzeń, które same w sobie były wyrokiem wystarczającym. Kara była więc pojęciem względnym, gdy Los sprawił jej kolejną niespodziankę. Chciała zmierzyć się z demonami przeszłości, a na końcu zwyczajnie zdobyła nowe. Czy to nie zabawne? Raz człowiek spróbuje wyjść z bagna to tylko jeszcze bardziej w nie wpada. Tak to właśnie z nią było. Odechciało jej się zatapiać, więc postanowiła się nie ruszać. Jak ktoś będzie coś od niej chciał to sam przyjdzie. Zresztą ciężko pewnie wybrać dobry moment, gdy przysypia raz po raz, a czasami zwyczajnie zamyka oczy, by sen sam przybył... Moment w którym zacznie się cała fala zdarzeń nadchodził.
Od tak, po prostu. Nie miała ochoty rozmawiać, tłumaczyć się, słuchać kazań. Nie bała się niczyich gróźb. Nie bała się, że jak coś powie to wywoła lawinę. W sumie nie bała się już niczego tylko najzwyczajniej w świecie zmęczyła się. Była tak bardzo zmęczona nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Świat w którym zabijanie było tylko rozrywką męczył ją. Nie chciała więc nic mówić. Mogła wydawać się otępiała, zszokowana. Trauma pourazowa, czy coś w tym stylu. Miała ją. Tyle, że uraz zaczął się w duszy, która utwierdziła się w tym, że nikomu nie można ufać, bo nawet sąsiad może okazać się mordercą. Postanowiła wypocząć od przygód niechcianych. Pobawić się w egoistkę i zadbać o siebie. Dostanie karę, choć nie wyobrażała sobie już niczego, co mogłoby być gorsze od dotychczasowych zdarzeń, które same w sobie były wyrokiem wystarczającym. Kara była więc pojęciem względnym, gdy Los sprawił jej kolejną niespodziankę. Chciała zmierzyć się z demonami przeszłości, a na końcu zwyczajnie zdobyła nowe. Czy to nie zabawne? Raz człowiek spróbuje wyjść z bagna to tylko jeszcze bardziej w nie wpada. Tak to właśnie z nią było. Odechciało jej się zatapiać, więc postanowiła się nie ruszać. Jak ktoś będzie coś od niej chciał to sam przyjdzie. Zresztą ciężko pewnie wybrać dobry moment, gdy przysypia raz po raz, a czasami zwyczajnie zamyka oczy, by sen sam przybył... Moment w którym zacznie się cała fala zdarzeń nadchodził.
- Nauczyciele
Re: Łóżka
Wto Mar 31, 2015 1:31 am
// Nie Fitch, lecz Filch, jak już coś. Tak na przyszłość mówię :3
Od jakiegoś czasu, grupka uczniów przebywała w Skrzydle Szpitalnym. Nic w tym dziwnego, skoro przeżyli mrożącą krew w żyłach przygodę. Przygodę, która kosztowała kilku ich kolegów i koleżanek życie, a w której wzięli udział tak lekkomyślnie i nierozważnie. Oczywiście nie wszyscy. Taki Ciril na przykład doskonale zdawał się wiedzieć, w co się pakuje, kiedy ruszył do Zakazanego Lasu, zapominając o tym jakie konsekwencje mogło to za sobą nieść. Inni zaś...kierowani ciekawością i strachem wzięli w tym wszystkim udział. Upłynął może dzień, może dwa, kiedy młodym pacjentom zaczęło się polepszać. Zarówno Cornelia, jak i młodziutka praktykantka Poppy Pomfrey krzątały się wśród nich, dbając o to by ich stan uległ poprawie. Ta mieszanka, którą użyła na nich Żerlica była bardzo toksyczna. Cicha trucizna wręcz, o której niewiele było wiadomo. Ale w końcu dzięki różnym mieszankom jakoś wpłynęły na te toksyny, które przez jakiś czas nie chciały opuścić tych młodych ciał. Co prawda gorzej miała się kwestia ich psychiki, na którą nie wiele mogły poradzić...
To akurat głównie było w ich rękach. Co prawda, całe te wydarzenie bardzo się na nich odbiło i to nie była ich wina - no może była, ale nie wiedzieli przecież na co do końca się piszą - ale aby mogło się im poprowadzić, musieli sami tego chcieć.
A czy chcieli..? Tego pielęgniarki być pewne nie mogły.
Nie wiedziały co się stało - dostały jakieś niepełne informacje od nauczycieli, ale nic poza tym. Wiedziały jednak, że cała ta piątka naraziła się na wielkie niebezpieczeństwo wchodząc do Zakazanego Lasu i to było doprawdy wielkie szczęście, że udało się im przeżyć. Ledwo, ale jednak.
Na uspokojenie, podawali im też na zmianę eliksiry słodkiego snu z eliksirami spokoju. Z ulgą stwierdzały, że to dobrze wpływa na ich organizmy i że powoli wszyscy dochodzą do siebie. Kiedy więc Ciril Hootcher otworzył oczy, a Alexandra Grace, co jakiś czas budziła się, stwierdziły że nadszedł czas by powiadomić o tym nauczycieli i samego dyrektora. Niedługo po tym, jak Poppy opuściła Skrzydło Szpitalne, pojawiła się profesor McGonagall - opiekunka Gryffindoru, wraz z profesorem Flitwickiem - opiekunem Ravenclawu i z bardzo niewesołymi minami, zajęli krzesła pomiędzy łóżkiem Cirila a łóżkiem Alexandry. Postanowili najpierw porozmawiać z wychowankami Gryffindoru - i tu głównie głos miała zabrać Minerwa - a dopiero później wysłuchać trójki Krukonów, którzy zajmowali łóżka po drugiej stronie.
- Zanim wymierzymy Wam karę adekwatną do tego, co zrobiliście, chcę dowiedzieć się wszystkiego. Dlaczego to zrobiliście i co się stało. Brakuje mi słów, aby opisać, jak bardzo jestem zawiedziona i rozczarowana Waszym niedojrzałym i głupim zachowaniem. I pomyśleć jeszcze, że jesteście z Gryffindoru. Z mojego domu. Wstyd. W całej mojej karierze nie spotkałam się z czymś takim. Nawet Potter, Black, Lupin i Pettigrew nie wywinęli mi czegoś takiego, zwłaszcza teraz, kiedy tyle rzeczy się wydarzyło. Kiedy niebezpieczeństwo w murach zamku i poza nimi rośnie w siłę... - rzuciła ostre spojrzenie zarówno Cirilowi, jak i Alexandrze. - Słuchamy więc Was.
[PŻ, zarówno dla Cirila, jak i dla Alexandry maksymalne]
Od jakiegoś czasu, grupka uczniów przebywała w Skrzydle Szpitalnym. Nic w tym dziwnego, skoro przeżyli mrożącą krew w żyłach przygodę. Przygodę, która kosztowała kilku ich kolegów i koleżanek życie, a w której wzięli udział tak lekkomyślnie i nierozważnie. Oczywiście nie wszyscy. Taki Ciril na przykład doskonale zdawał się wiedzieć, w co się pakuje, kiedy ruszył do Zakazanego Lasu, zapominając o tym jakie konsekwencje mogło to za sobą nieść. Inni zaś...kierowani ciekawością i strachem wzięli w tym wszystkim udział. Upłynął może dzień, może dwa, kiedy młodym pacjentom zaczęło się polepszać. Zarówno Cornelia, jak i młodziutka praktykantka Poppy Pomfrey krzątały się wśród nich, dbając o to by ich stan uległ poprawie. Ta mieszanka, którą użyła na nich Żerlica była bardzo toksyczna. Cicha trucizna wręcz, o której niewiele było wiadomo. Ale w końcu dzięki różnym mieszankom jakoś wpłynęły na te toksyny, które przez jakiś czas nie chciały opuścić tych młodych ciał. Co prawda gorzej miała się kwestia ich psychiki, na którą nie wiele mogły poradzić...
To akurat głównie było w ich rękach. Co prawda, całe te wydarzenie bardzo się na nich odbiło i to nie była ich wina - no może była, ale nie wiedzieli przecież na co do końca się piszą - ale aby mogło się im poprowadzić, musieli sami tego chcieć.
A czy chcieli..? Tego pielęgniarki być pewne nie mogły.
Nie wiedziały co się stało - dostały jakieś niepełne informacje od nauczycieli, ale nic poza tym. Wiedziały jednak, że cała ta piątka naraziła się na wielkie niebezpieczeństwo wchodząc do Zakazanego Lasu i to było doprawdy wielkie szczęście, że udało się im przeżyć. Ledwo, ale jednak.
Na uspokojenie, podawali im też na zmianę eliksiry słodkiego snu z eliksirami spokoju. Z ulgą stwierdzały, że to dobrze wpływa na ich organizmy i że powoli wszyscy dochodzą do siebie. Kiedy więc Ciril Hootcher otworzył oczy, a Alexandra Grace, co jakiś czas budziła się, stwierdziły że nadszedł czas by powiadomić o tym nauczycieli i samego dyrektora. Niedługo po tym, jak Poppy opuściła Skrzydło Szpitalne, pojawiła się profesor McGonagall - opiekunka Gryffindoru, wraz z profesorem Flitwickiem - opiekunem Ravenclawu i z bardzo niewesołymi minami, zajęli krzesła pomiędzy łóżkiem Cirila a łóżkiem Alexandry. Postanowili najpierw porozmawiać z wychowankami Gryffindoru - i tu głównie głos miała zabrać Minerwa - a dopiero później wysłuchać trójki Krukonów, którzy zajmowali łóżka po drugiej stronie.
- Zanim wymierzymy Wam karę adekwatną do tego, co zrobiliście, chcę dowiedzieć się wszystkiego. Dlaczego to zrobiliście i co się stało. Brakuje mi słów, aby opisać, jak bardzo jestem zawiedziona i rozczarowana Waszym niedojrzałym i głupim zachowaniem. I pomyśleć jeszcze, że jesteście z Gryffindoru. Z mojego domu. Wstyd. W całej mojej karierze nie spotkałam się z czymś takim. Nawet Potter, Black, Lupin i Pettigrew nie wywinęli mi czegoś takiego, zwłaszcza teraz, kiedy tyle rzeczy się wydarzyło. Kiedy niebezpieczeństwo w murach zamku i poza nimi rośnie w siłę... - rzuciła ostre spojrzenie zarówno Cirilowi, jak i Alexandrze. - Słuchamy więc Was.
[PŻ, zarówno dla Cirila, jak i dla Alexandry maksymalne]
- Ciril Hootcher
Re: Łóżka
Sro Kwi 01, 2015 9:50 pm
Sny po eliksirach wpływały bardzo pozytywnie na jego psychikę. Dzięki nim mógł przez cały czas odtwarzać sobie sytuację, w której zabijał Żerlicę. Za każdym razem spoglądał na zdziwiony wyraz jej twarzy. Patrzył jak leciała w spowolnionym tempie. Kość jakiegoś biedaka wystawała z jej piersi, usta wykrzywione w dziwnym grymasie zaczynały przybierać koloru kwitnących tulipanów. Stara, zdeformowana morda chciała wydać jakiś odgłos, może ostatnie słowa, ale nie była tego w stanie uczynić. Wszystko to łączyło się w spójną całość, będąc raz po raz odtwarzane w umyśle młodego magika. To była jego chwała, jego zasługa. Cieszył się jak nigdy, mogąc w końcu pozbawić kogoś życia. To było dla niego wielkie wydarzenie, takie warte zapisania w kartach historii. Ta szkoła nie widziała jeszcze nikogo takiego. Chłopak powoli zaczynał przeobrażać się w coś, co niedługo będzie nie do powstrzymania. Każdy oddech zbliżał go do nicości. Ciemnej i nieznanej przyszłości., która odmieni bieg tego świata. Wojna trwała, mrok zrekrutował nowego podopiecznego. Wypaczone umysły, bójcie się, oto nadchodzi rozpierdol.
Usmiał się w duchu, gdy usłyszał żałosne miałczenie starej kobiety. Opiekunka Gryffindoru chyba za bardzo skupiła się na ich dobrze, nie zważając, że karty już dawno zostały rozegrane. Była też gorsza strona tego spotkania. Wytłumaczenie się ze swoich czynów, było nie lada wyzwaniem. Nie mógł powiedzieć przecież całej prawdy. Tylko Pani Zima może poznać całą prawdę.
Zmienił wyraz twarzy. Z zadowolonego, że żyje, teraz przybrał maskę smutnego i zbiedzonego. Cały ten czas starał się ułożyć jakąś spójną bajeczkę, aby opowiedzieć ją staruszce do snu.
Poprawił się na łóżku, jednak przed spojrzał w stronę Alexandry. Podrapał się nieco po lewym bicepsie.
- Tak an prawdę to nie wiem, co mnie skusiło, aby ruszyć do lasu. Widziałem białego jastrzębia, który przeciął niebo i usiadł mi na ramieniu. Zaraz potem biegłem za nim w stronę Zakazanego Lasu. Nie sądzę, abym świadomie podjął równie głupią decyzję. Wiedziałem, że jest tam coś, co czeka na mnie.- przerwał spoglądając na jedną z pielęgniarek.
- Czy mogę prosić o szklankę wody?- zapytał starając się wydobyć z siebie jak najżałośniejszy dźwięk.
- Alexandra potwierdzi. Natknąłem się na nią i na Anabell w lesie. Widziały tego ptaka. To on nas zaprowadził do tej chatki. Później pamiętam już wszystko za mgłą. Wiem, że te jagodowe opary wpłynęły na nasze umysły, bo ludzie padali jak kawki z nieba. Chciałem temu jakoś zaradzić. Chciałem ich wszystkich uratować, ale nie dałem rady...- upił łyka z kubka, który otrzymał od jednej z kobiet. Wiem, że ktoś tam umarł. Nie pamiętam wiele. Przepraszam...- powiedział. W jego oczach pojawiły się łzy. Zaczął nerwowo pocierać dłonią o dłoń.
- Ja chciałem im pomóc. Starałem się rzucić na Alex zaklęcie niewidzialności. Ale tam nie zawsze coś wychodziło. W końcu ta stara baba nas zobaczyła. Chciała nam zrobić krzywdę. Użyłem zaklęcia, aby ograniczyć jej ruchy. Zamieniłem jej nogi na chwilę w kamień. Potem poraziłem ją piorunem. To nie pomogło. Zaatakowała mnie i musiałem się jakoś ratować. Runęła na mnie. Złapałem jakąś kość i ugodziłem ją w serce, ale ona nie dawała za wygraną. Miała mnóstwo siły. Jakimś cudem udało mi się oswobodzić i rzuciłem na nią Everte Stati. Potem obudziłem się tutaj. Czy wszyscy są już bezpieczni?- zakończył.
- Brawo Cirilku, całkiem prawdopodobna opowieść. Powinieneś zostać bardem...
Usmiał się w duchu, gdy usłyszał żałosne miałczenie starej kobiety. Opiekunka Gryffindoru chyba za bardzo skupiła się na ich dobrze, nie zważając, że karty już dawno zostały rozegrane. Była też gorsza strona tego spotkania. Wytłumaczenie się ze swoich czynów, było nie lada wyzwaniem. Nie mógł powiedzieć przecież całej prawdy. Tylko Pani Zima może poznać całą prawdę.
Zmienił wyraz twarzy. Z zadowolonego, że żyje, teraz przybrał maskę smutnego i zbiedzonego. Cały ten czas starał się ułożyć jakąś spójną bajeczkę, aby opowiedzieć ją staruszce do snu.
Poprawił się na łóżku, jednak przed spojrzał w stronę Alexandry. Podrapał się nieco po lewym bicepsie.
- Tak an prawdę to nie wiem, co mnie skusiło, aby ruszyć do lasu. Widziałem białego jastrzębia, który przeciął niebo i usiadł mi na ramieniu. Zaraz potem biegłem za nim w stronę Zakazanego Lasu. Nie sądzę, abym świadomie podjął równie głupią decyzję. Wiedziałem, że jest tam coś, co czeka na mnie.- przerwał spoglądając na jedną z pielęgniarek.
- Czy mogę prosić o szklankę wody?- zapytał starając się wydobyć z siebie jak najżałośniejszy dźwięk.
- Alexandra potwierdzi. Natknąłem się na nią i na Anabell w lesie. Widziały tego ptaka. To on nas zaprowadził do tej chatki. Później pamiętam już wszystko za mgłą. Wiem, że te jagodowe opary wpłynęły na nasze umysły, bo ludzie padali jak kawki z nieba. Chciałem temu jakoś zaradzić. Chciałem ich wszystkich uratować, ale nie dałem rady...- upił łyka z kubka, który otrzymał od jednej z kobiet. Wiem, że ktoś tam umarł. Nie pamiętam wiele. Przepraszam...- powiedział. W jego oczach pojawiły się łzy. Zaczął nerwowo pocierać dłonią o dłoń.
- Ja chciałem im pomóc. Starałem się rzucić na Alex zaklęcie niewidzialności. Ale tam nie zawsze coś wychodziło. W końcu ta stara baba nas zobaczyła. Chciała nam zrobić krzywdę. Użyłem zaklęcia, aby ograniczyć jej ruchy. Zamieniłem jej nogi na chwilę w kamień. Potem poraziłem ją piorunem. To nie pomogło. Zaatakowała mnie i musiałem się jakoś ratować. Runęła na mnie. Złapałem jakąś kość i ugodziłem ją w serce, ale ona nie dawała za wygraną. Miała mnóstwo siły. Jakimś cudem udało mi się oswobodzić i rzuciłem na nią Everte Stati. Potem obudziłem się tutaj. Czy wszyscy są już bezpieczni?- zakończył.
- Brawo Cirilku, całkiem prawdopodobna opowieść. Powinieneś zostać bardem...
- Alexandra Grace
Re: Łóżka
Pią Kwi 03, 2015 11:29 pm
Tylko winny się tłumaczy - jej pierwsza myśl, gdy dotarło do niej, co robi Ciril. Słowa: "Świat jest teatrem, aktorami ludzie" przybierają bardzo dosłownego znaczenia w tej chwili. Nie przerwie tego jednak. Nie tym razem. Jego życie i sprawa. Cudzym sumieniem być nie można ani za kogoś winę brać. Powiedzieć, że miała zaufanie do nauczycielki to za dużo, ale z pewnością darzyła ją ogromnym szacunkiem. Z tego względu powie, co ma do powiedzenia, czyli prawdę, a kobieta zrobi z nią co uważa. Może zauważy, że pan Hootcher tylko gra, a może nie, bez różnicy. Pewnie Alex się oberwie, ale mówi się trudno. Życie w kłamstwie mogło tylko jeszcze bardziej ją skrzywdzić niż pomóc, więc albo sama się jeszcze bardziej pogrąży albo ktoś doceni chociaż fakt, że jak na Gryfona przystało odważyła się chociaż prawdę powiedzieć. Nie będzie bajeczki. Nie będzie wymuszonych odruchów. Tylko puste, wykończone spojrzenie i niezbyt wyraźny głosik.
- Nie wiem dlaczego oni tam byli. Mogę odpowiadać tylko za siebie - stwierdziła rozpoczynając coś na wzór przemówienia, opowieści. Chłopak mógł, więc i ona powinna mieć okazje, by rozwinąć się w słowach chociaż trochę.
- Chciałam tam iść i nie mam chcę tego ukrywać i uważam, że już od tej chwili popełniłam błąd godny ukarania. Nie wiem, czy zwrócono na to uwagę, ale jakiś czas temu do Skrzyła przyniósł mnie późną porą Sahir Nailah. Oboje byliśmy w nieciekawym stanie. To, co się nam przydarzyło... Chciałam... pomyślałam, że jeśli spróbuję się nie bać, że na zewnątrz może zdarzyć się coś złego to poczuje się lepiej. Chciałam po prostu zakończyć pewien etap, zostawić to za sobą i... nie umiałam. Zbliżyłam się wtedy w okolice Zakazanego Lasu, ale chciałam się wrócić. Uznałam, że to nie jest dobry pomysł. Byłam zdecydowana, by nie próbować, szukać innego sposobu. Tyle, że wtedy już nie miałam żadnego wyboru - Nie płakała, gdy rozpoczynała, a raczej streszczała tak wiele przeżyć. Nie patrzyła na nikogo, spoglądając tylko na swoje dłonie, które drżały. Czy ktoś mógł to zrozumieć? Wszystko brzmiało tak niewinnie, niewiarygodnie. W prawdę jednak najciężej ponoć uwierzyć, a i kłamstwa łatwe nie były. Profesorowie to nie głupi ludzie, wiele już przeżyli i wiedzą, jaki jest świat. Jakie to wszystko dziwne i nielogiczne. Uroki życia - nigdy nie wiadomo, jak to się wszystko dzieje i dlaczego. Pozostało jej wierzyć w ich mądrość.
- Nie wiem, co jeszcze mogę dodać do tego, co Ciril powiedział. Po prostu wszystko jakby chciało żebyśmy się tam spotkali. Potem zaczęły się dziać okropne rzeczy. Byłam lekkomyślna, ale do lasu wkroczyć nie chciałam już w chwili, gdy się do niego zbliżyłam. Nie zdziwię się jeśli nikt mi w to nie uwierzy, bo po takim wyczynie nie jestem godna zaufania. Nie powiem też, że wiem, iż inni również znaleźli się tam przypadkiem, bo ich nie znałam. W panice popełniłam wiele błędów. Tak wiele, że zapłacili za to ludzie, a ich krew mam na rękach. Chciałabym, żeby istniała gorsza kara za to wszystko. Tyle, że od śmierci nie ma gorszej rzeczy. Straciłam przez ten dzień nie tylko zaufanie nauczycieli, nie zniszczyłam tylko swojej różdżki, nie widziałam zaledwie tego jak on zabija istotę, która skrzywdziła tak wielu ludzi, by zakończyć to wszystko. Przede wszystkim widziałam, jak zło wyciąga swoje łapy ku wszystkiemu, co ceniłam, a potem zemdlałam. Byłam pod wpływem specyfiku tej wiedźmy, a mój stan pogarszał się przez moją ignorancję, co właśnie taki miało skutek - Nie mówiła do nikogo konkretnego. Było to tak, jakby jej stłumiony głos opowiadała coś samej sobie. Jakby nikogo dookoła nie było. Miała nieobecną minę, nie wiedziała, co chcą od niej usłyszeć. Nie miała nawet nawet pojęcia, czy to wszystko złożone w kupę trzyma się jakoś. Mówiła tak, że czuć było, iż przemawiał przez nią ból wypowiedziany przez ton, który godny był samego Żniwiarza. Choroba duszy, o ile ona w ogóle choruje z pewnością tak by wyglądała. A raczej tak wygląda ktoś, kto zdecydowanie nie jest gotowy na rozmawianie o takich wydarzeniach. Emocje i uczucia w kawałkach. Nicość. Co więc jeszcze będą chcieli usłyszeć? Że jej przykro? Przecież jest. Tyle, że to niczego już nie zmienia. Siedziała i objęła swoje kolana dłońmi, jakby pragnęła zamknąć się przed całym światem.
- Ja... nie znam słów, które mogłyby wyrazić, jak bardzo chciałabym usłyszeć, że to się nigdy nie wydarzyło. Tyle, że to nie możliwe - Tuliła swoje nogi, podniosła głowę i spojrzała w stronę nauczycieli. Pokrzyczcie na nas. Po prostu to zróbcie - takie myśli właśnie chodziły w niej. Cierpiętnica o znikomej wartości w obecnym stanie. Taka, która po prostu chciałabym teraz zasnąć bez obrazów przychodzących wprost z domu Żerlicy przed samym zapadnięciu w sen...
- Nie wiem dlaczego oni tam byli. Mogę odpowiadać tylko za siebie - stwierdziła rozpoczynając coś na wzór przemówienia, opowieści. Chłopak mógł, więc i ona powinna mieć okazje, by rozwinąć się w słowach chociaż trochę.
- Chciałam tam iść i nie mam chcę tego ukrywać i uważam, że już od tej chwili popełniłam błąd godny ukarania. Nie wiem, czy zwrócono na to uwagę, ale jakiś czas temu do Skrzyła przyniósł mnie późną porą Sahir Nailah. Oboje byliśmy w nieciekawym stanie. To, co się nam przydarzyło... Chciałam... pomyślałam, że jeśli spróbuję się nie bać, że na zewnątrz może zdarzyć się coś złego to poczuje się lepiej. Chciałam po prostu zakończyć pewien etap, zostawić to za sobą i... nie umiałam. Zbliżyłam się wtedy w okolice Zakazanego Lasu, ale chciałam się wrócić. Uznałam, że to nie jest dobry pomysł. Byłam zdecydowana, by nie próbować, szukać innego sposobu. Tyle, że wtedy już nie miałam żadnego wyboru - Nie płakała, gdy rozpoczynała, a raczej streszczała tak wiele przeżyć. Nie patrzyła na nikogo, spoglądając tylko na swoje dłonie, które drżały. Czy ktoś mógł to zrozumieć? Wszystko brzmiało tak niewinnie, niewiarygodnie. W prawdę jednak najciężej ponoć uwierzyć, a i kłamstwa łatwe nie były. Profesorowie to nie głupi ludzie, wiele już przeżyli i wiedzą, jaki jest świat. Jakie to wszystko dziwne i nielogiczne. Uroki życia - nigdy nie wiadomo, jak to się wszystko dzieje i dlaczego. Pozostało jej wierzyć w ich mądrość.
- Nie wiem, co jeszcze mogę dodać do tego, co Ciril powiedział. Po prostu wszystko jakby chciało żebyśmy się tam spotkali. Potem zaczęły się dziać okropne rzeczy. Byłam lekkomyślna, ale do lasu wkroczyć nie chciałam już w chwili, gdy się do niego zbliżyłam. Nie zdziwię się jeśli nikt mi w to nie uwierzy, bo po takim wyczynie nie jestem godna zaufania. Nie powiem też, że wiem, iż inni również znaleźli się tam przypadkiem, bo ich nie znałam. W panice popełniłam wiele błędów. Tak wiele, że zapłacili za to ludzie, a ich krew mam na rękach. Chciałabym, żeby istniała gorsza kara za to wszystko. Tyle, że od śmierci nie ma gorszej rzeczy. Straciłam przez ten dzień nie tylko zaufanie nauczycieli, nie zniszczyłam tylko swojej różdżki, nie widziałam zaledwie tego jak on zabija istotę, która skrzywdziła tak wielu ludzi, by zakończyć to wszystko. Przede wszystkim widziałam, jak zło wyciąga swoje łapy ku wszystkiemu, co ceniłam, a potem zemdlałam. Byłam pod wpływem specyfiku tej wiedźmy, a mój stan pogarszał się przez moją ignorancję, co właśnie taki miało skutek - Nie mówiła do nikogo konkretnego. Było to tak, jakby jej stłumiony głos opowiadała coś samej sobie. Jakby nikogo dookoła nie było. Miała nieobecną minę, nie wiedziała, co chcą od niej usłyszeć. Nie miała nawet nawet pojęcia, czy to wszystko złożone w kupę trzyma się jakoś. Mówiła tak, że czuć było, iż przemawiał przez nią ból wypowiedziany przez ton, który godny był samego Żniwiarza. Choroba duszy, o ile ona w ogóle choruje z pewnością tak by wyglądała. A raczej tak wygląda ktoś, kto zdecydowanie nie jest gotowy na rozmawianie o takich wydarzeniach. Emocje i uczucia w kawałkach. Nicość. Co więc jeszcze będą chcieli usłyszeć? Że jej przykro? Przecież jest. Tyle, że to niczego już nie zmienia. Siedziała i objęła swoje kolana dłońmi, jakby pragnęła zamknąć się przed całym światem.
- Ja... nie znam słów, które mogłyby wyrazić, jak bardzo chciałabym usłyszeć, że to się nigdy nie wydarzyło. Tyle, że to nie możliwe - Tuliła swoje nogi, podniosła głowę i spojrzała w stronę nauczycieli. Pokrzyczcie na nas. Po prostu to zróbcie - takie myśli właśnie chodziły w niej. Cierpiętnica o znikomej wartości w obecnym stanie. Taka, która po prostu chciałabym teraz zasnąć bez obrazów przychodzących wprost z domu Żerlicy przed samym zapadnięciu w sen...
- Irytek
Re: Łóżka
Sob Kwi 04, 2015 11:54 pm
Ależ tu nudno, nudno, NUDNO! Wszystkie najfajniejsze rzeczy dzieją się poza zamkiem; jakieś mordercze lasy, ustawki na błoniach, sielankowe wycieczki na piwo z psorami. A tu, w Hogwarcie, w murach szkoły? Niiiic! Reszta duchów jest interesująca jak flaki z olejem, a słuchanie ich narzekań, wspominek czy mdlących, grzecznych konwersacji zanudziłoby każdego na śmierć. Jak dobrze, że Irytkowi to nie groziło i to wcale nie dlatego, że był już duchem, a raczej dzięki temu jak dobrze wychodziło mu unikanie reszty martwej populacji zamku. Właściwie to nie obraziłby się za jakiegoś dowcipnego kompana, który pewnie nigdy nie dotrzymał mu kroku, ale byłby idealnym celem irytkowych psot podczas takich właśnie opustoszałych dni. A gdzie najlepiej o umarlaka, zwłaszcza takiego samemu sobie winnego, który mógłby się ubiegać o nagrodę Darwina? W skrzydle szpitalnym! No, na pewno znajdą się tu jakieś ofiary losu, którym łajnobomba wybuchła w twarz, albo zaklęcie odbiło się rykoszetem od szyby. Iryś już wymyślał na poczekaniu piosenkę, która pasowałaby do tak durnego wypadku. "Hmm, co się rymuje z 'łajnobomba'? Może... 'w zębie plomba'?" Chichotał pod nosem, lecąc znaną mu dobrze ścieżką na skróty. Po drodze zwędził trochę suchego chleba z kuchni by mieć amunicję na wypadek żywych pacjentów i zadowolony z siebie, nie kryjąc się, a nawet wręcz dumnie krocząc w powietrzu, wstąpił do sali szpitalnej i zaczął krążyć nad łóżkami. Każdą wystającą spod kołdry głowę witał skamieniałą piętką od chleba, lub równie twardą bułką.
- Wiiiitajcie, witaaaajcie~! - ze złośliwym uśmiechem na ustach zrobił salto w powietrzu. - Co my tu mamy tym razem? Problemy z cerą? Połamane kości? Zeeeero litości, zeeeero litości! - uwielbiał, gdy jego słowa tak melodyjnie ze sobą współgrały, a im mniej miały sensu tym lepiej. Zbliżył się do przytomnego chłopaczka o niezbyt rozgarniętym wyglądzie. Zawisł przed nim twarzą w twarz, tyle że do góry nogami i ze skrzyżowanymi nogami. - Obie ręce? Cała głowa? Co tu robisz, wakacje sobie urządziłeś? - parsknął na niego, robiąc przy tym bardzo poważną minę i przy okazji zeza. - Ta dzisiejsza młodzież, nic tylko chciałaby leżeć w łóżku i by jej usługiwać! - w czasie swej bardzo poważnej tyrady, skończył układać domek z kromek na głowie Cirila. Ha! Skąd znał jego imię? Czy to ważne? Raczej nie, a w dodatku nieciekawe. Cały Gryffindor był nieciekawy i duch nie czekając na reakcje już płynął w stronę półeczki z lekarstwami. Gryfonki nie zaszczycił swoją osobą, stwierdzając, że mieszanie oznaczeń uzdrawiających eliksirów będzie o wiele lepszym zajęciem na kolejne 5 minut, niż robienie sobie jaj z nudnej uczennicy stanowiącej jedynie tło fabularne do jego popisów.
- Wiiiitajcie, witaaaajcie~! - ze złośliwym uśmiechem na ustach zrobił salto w powietrzu. - Co my tu mamy tym razem? Problemy z cerą? Połamane kości? Zeeeero litości, zeeeero litości! - uwielbiał, gdy jego słowa tak melodyjnie ze sobą współgrały, a im mniej miały sensu tym lepiej. Zbliżył się do przytomnego chłopaczka o niezbyt rozgarniętym wyglądzie. Zawisł przed nim twarzą w twarz, tyle że do góry nogami i ze skrzyżowanymi nogami. - Obie ręce? Cała głowa? Co tu robisz, wakacje sobie urządziłeś? - parsknął na niego, robiąc przy tym bardzo poważną minę i przy okazji zeza. - Ta dzisiejsza młodzież, nic tylko chciałaby leżeć w łóżku i by jej usługiwać! - w czasie swej bardzo poważnej tyrady, skończył układać domek z kromek na głowie Cirila. Ha! Skąd znał jego imię? Czy to ważne? Raczej nie, a w dodatku nieciekawe. Cały Gryffindor był nieciekawy i duch nie czekając na reakcje już płynął w stronę półeczki z lekarstwami. Gryfonki nie zaszczycił swoją osobą, stwierdzając, że mieszanie oznaczeń uzdrawiających eliksirów będzie o wiele lepszym zajęciem na kolejne 5 minut, niż robienie sobie jaj z nudnej uczennicy stanowiącej jedynie tło fabularne do jego popisów.
- Nauczyciele
Re: Łóżka
Czw Kwi 09, 2015 1:54 am
Ciril Hootcher miał doprawdy wielkie szczęście, że opiekunka Gryffindoru, ani opiekun Ravenclawu nie potrafili czytać w myślach – a nawet jeśli to nie dawali po sobie tego poznać. Nie mogła przecież wiedzieć, że chłopak postanowił udawać, żeby uniknąć większych kłopotów i wyjść na bohatera całego zdarzenia. Co do dobra uczniów, ono było od zawsze na pierwszym miejscu u wszystkich nauczycieli Hogwartu, na czele z dyrektorem. Minerwa słuchała więc słów Cirila, ściskając usta w bardzo wąską kreseczkę.
- To nie zmienia faktu, że postąpiłeś bardzo nierozsądnie! Co Ty sobie myślałeś, Hootcher?! Że w Zakazanym Lesie czeka na Ciebie coś dobrego? Mogłeś zginąć! I cała reszta również! Tak jak Wasi koledzy i koleżanki...to mogła być pułapka samych popleczników Sam-Wiesz-Kogo, a ty po tym wszystkim, po prostu od tak poszedłeś...musiałeś choć częściowo być świadomy tego, co robisz – odparła o dziwo szorstkim tonem, patrząc podejrzliwie na niego. Pomona po chwili przyniosła mu szklankę wody, rzucając nieco przestraszone spojrzenie w stronę profesor McGonagall. Później jednak mu nie przerywała, słuchając do samego końca jego opowieści. Co prawda nie miała podstaw, żeby mu nie uwierzyć, ale jednak miała dziwne wrażenie, że chłopak nie mówi wszystkiego. Westchnęła i położyła swoje dłonie na kolanach, zastanawiając się nad tym, co będzie dalej. Niechętnie karała wychowanków Gryffindoru, niemniej była sprawiedliwą osobą, a oni złamali tyle punktów regulaminu..! Zdecydownie nie mogło to przejść bez najmniejszego echa.
- Tak. Umarł Draco Brown i Nikolas Lloyd, a oprócz tego kilka innych osób, które wcześniej zostały uznane za zaginione. To co zrobiłeś jest godne pochwały, jednakże nie zmienia to faktu, że naraziliście się na wielkie niebezpieczeństwo. Wszyscy, którzy ocalali są bezpieczni i pod opieką, łącznie z Tobą, Hootcher.
Po chwili Minerwa zwróciła swoje czujne spojrzenie w stronę Alexandry, która również postanowiła mówić. Kobieta w głębi ducha odetchnęła z ulgą, że jednak stan dziewczyny, nie jest aż taki zły, by nie mogła odpowiedzieć za siebie. Była ogólnie zmartwiona tą wypowiedzią, niemniej nie dała po sobie nic poznać, no i doceniała, że dziewczyna była szczera i nie ukrywała tego, że popełniła błąd.
- Grace, Ty lekkomyślna dziewczyno. Naprawdę sądziłaś, że to wystarczy? – Zadała jej retoryczne pytanie ze współczuciem w głosie. Po chwili odchrząknęła i spojrzała surowo zarówno na Gryfona, jak i Gryfonkę.
- Nie wiem, co powiedzieć. Po prostu. Nie chcę wierzyć w to, co usłyszałam, niemniej nie pozostaje mi nic innego. No cóż, nie ukrywam że jestem rozczarowana i zawiedziona tym, że ruszyliście do tego lasu, dlatego...odejmuję Gryffindorowi 50 punktów. Za każdego z Was. I nie chcę słyszeć żadnego ale! Dalej...oboje otrzymujecie miesięczny szlaban u pana Filcha. I obiecuję Wam, że wyślę sowy do Waszych rodziców. Jeszcze dzisiaj. I opiszę wszystko, to co się stało. Są teraz naprawdę niebezpieczne czasy, a Wy wiedząc o tym, co się dzieje na zewnątrz i tak postąpiliście po swojemu. Jeszcze to, co ostatnio ma miejsce w zamku..! Mam nadzieję, że to się ponownie nie powtórzy, bo skończy się to wtedy gorszymi konsekwencjami dla Was... – wygłosiła to wszystko niezwykle surowym i szorstkim głosem, po czym zwróciła się najpierw do Alexandry, a potem do Cirila. – Alexandro, wyślij swoja różdżkę na ulicę Pokątną. Tam powinni ją naprawić, jeśli nie jest zbytnio uszkodzona. Ty zaś Ciril..otrzymujesz 25 punktów za pokonanie wiedźmy. Punkty jednak odejmę, tak samo szlaban i list do rodziców Cię nie ominą. To by było wszystko. Odpoczywajcie i mam nadzieję, że w poniedziałek będziecie już w stanie wziąć udział w lekcjach.
I profesor McGonagall podniosła się po chwili i wraz z profesorem Flitwickiem udali się jeszcze do trójki Krukonów. Ich również nie ominęła rozmowa, tylko że tym razem mówił malutki profesorek Zaklęć. I nie, nie sądźcie, że ta rozmowa miała miły przebieg. On również zawiódł się na swoich wychowankach i każdy z nich otrzymał -50 punktów dla Ravenclawu, szlaban, oraz list do rodziców. Kiedy skończyli, akurat wleciał Irytek i zaczął robić zamieszanie, niemniej Minerwie i Filiusowi udało się go jakoś przegonić i wszystko wróciło do normy. No prawie wszystko, bowiem pojawił się również dyrektor, który nie był w najlepszym nastroju. Jego twarz wyrażała zarówno smutek, jak i gniew. Niebieskie tęczówki błyszczały, jak nigdy i to takim ogniem, że oboje nauczyciele już wiedzieli, że coś się stało.
- Mamy wielki problem, Minerwo, Filiusie. Bardzo poważny problem. Musicie koniecznie udać się ze mną na błonia. Reszta nauczycieli już tam zmierza. To był jednak błąd, że udałem się w takim czasie załatwić tę sprawę. Bardzo duży błąd. Nie przewidziałem tego...nie zauważyłem... – wymówił cichym głosem w ich stronę, po czym rzucając krótkie spojrzenie na pacjentów, uśmiechnął się smutno. – Mam nadzieję, że niedługo wrócicie do zdrowia, moi drodzy. A teraz życzę Wam spokojnego snu. Poppy, wiesz co zrobić. I poproś Cornelię by również pojawiła się na zewnątrz...
I tak cała trójka opuściła Skrzydło Szpitalnego, Irytka już nie było, a młodziutka pielęgniarka podała im wszystkim eliksir słodkiego snu.
[z/t]
~
Ciril Hootcher: +wszystkie punkty życia, -25 punktów dla Gryffindoru
Alexandra Grace: +wszystkie punkty życia, -50 punktów dla Gryffindoru
Florence, Steve i Anabell: -150 punktów dla Ravenclawu
Pozbycie się Irytka
- To nie zmienia faktu, że postąpiłeś bardzo nierozsądnie! Co Ty sobie myślałeś, Hootcher?! Że w Zakazanym Lesie czeka na Ciebie coś dobrego? Mogłeś zginąć! I cała reszta również! Tak jak Wasi koledzy i koleżanki...to mogła być pułapka samych popleczników Sam-Wiesz-Kogo, a ty po tym wszystkim, po prostu od tak poszedłeś...musiałeś choć częściowo być świadomy tego, co robisz – odparła o dziwo szorstkim tonem, patrząc podejrzliwie na niego. Pomona po chwili przyniosła mu szklankę wody, rzucając nieco przestraszone spojrzenie w stronę profesor McGonagall. Później jednak mu nie przerywała, słuchając do samego końca jego opowieści. Co prawda nie miała podstaw, żeby mu nie uwierzyć, ale jednak miała dziwne wrażenie, że chłopak nie mówi wszystkiego. Westchnęła i położyła swoje dłonie na kolanach, zastanawiając się nad tym, co będzie dalej. Niechętnie karała wychowanków Gryffindoru, niemniej była sprawiedliwą osobą, a oni złamali tyle punktów regulaminu..! Zdecydownie nie mogło to przejść bez najmniejszego echa.
- Tak. Umarł Draco Brown i Nikolas Lloyd, a oprócz tego kilka innych osób, które wcześniej zostały uznane za zaginione. To co zrobiłeś jest godne pochwały, jednakże nie zmienia to faktu, że naraziliście się na wielkie niebezpieczeństwo. Wszyscy, którzy ocalali są bezpieczni i pod opieką, łącznie z Tobą, Hootcher.
Po chwili Minerwa zwróciła swoje czujne spojrzenie w stronę Alexandry, która również postanowiła mówić. Kobieta w głębi ducha odetchnęła z ulgą, że jednak stan dziewczyny, nie jest aż taki zły, by nie mogła odpowiedzieć za siebie. Była ogólnie zmartwiona tą wypowiedzią, niemniej nie dała po sobie nic poznać, no i doceniała, że dziewczyna była szczera i nie ukrywała tego, że popełniła błąd.
- Grace, Ty lekkomyślna dziewczyno. Naprawdę sądziłaś, że to wystarczy? – Zadała jej retoryczne pytanie ze współczuciem w głosie. Po chwili odchrząknęła i spojrzała surowo zarówno na Gryfona, jak i Gryfonkę.
- Nie wiem, co powiedzieć. Po prostu. Nie chcę wierzyć w to, co usłyszałam, niemniej nie pozostaje mi nic innego. No cóż, nie ukrywam że jestem rozczarowana i zawiedziona tym, że ruszyliście do tego lasu, dlatego...odejmuję Gryffindorowi 50 punktów. Za każdego z Was. I nie chcę słyszeć żadnego ale! Dalej...oboje otrzymujecie miesięczny szlaban u pana Filcha. I obiecuję Wam, że wyślę sowy do Waszych rodziców. Jeszcze dzisiaj. I opiszę wszystko, to co się stało. Są teraz naprawdę niebezpieczne czasy, a Wy wiedząc o tym, co się dzieje na zewnątrz i tak postąpiliście po swojemu. Jeszcze to, co ostatnio ma miejsce w zamku..! Mam nadzieję, że to się ponownie nie powtórzy, bo skończy się to wtedy gorszymi konsekwencjami dla Was... – wygłosiła to wszystko niezwykle surowym i szorstkim głosem, po czym zwróciła się najpierw do Alexandry, a potem do Cirila. – Alexandro, wyślij swoja różdżkę na ulicę Pokątną. Tam powinni ją naprawić, jeśli nie jest zbytnio uszkodzona. Ty zaś Ciril..otrzymujesz 25 punktów za pokonanie wiedźmy. Punkty jednak odejmę, tak samo szlaban i list do rodziców Cię nie ominą. To by było wszystko. Odpoczywajcie i mam nadzieję, że w poniedziałek będziecie już w stanie wziąć udział w lekcjach.
I profesor McGonagall podniosła się po chwili i wraz z profesorem Flitwickiem udali się jeszcze do trójki Krukonów. Ich również nie ominęła rozmowa, tylko że tym razem mówił malutki profesorek Zaklęć. I nie, nie sądźcie, że ta rozmowa miała miły przebieg. On również zawiódł się na swoich wychowankach i każdy z nich otrzymał -50 punktów dla Ravenclawu, szlaban, oraz list do rodziców. Kiedy skończyli, akurat wleciał Irytek i zaczął robić zamieszanie, niemniej Minerwie i Filiusowi udało się go jakoś przegonić i wszystko wróciło do normy. No prawie wszystko, bowiem pojawił się również dyrektor, który nie był w najlepszym nastroju. Jego twarz wyrażała zarówno smutek, jak i gniew. Niebieskie tęczówki błyszczały, jak nigdy i to takim ogniem, że oboje nauczyciele już wiedzieli, że coś się stało.
- Mamy wielki problem, Minerwo, Filiusie. Bardzo poważny problem. Musicie koniecznie udać się ze mną na błonia. Reszta nauczycieli już tam zmierza. To był jednak błąd, że udałem się w takim czasie załatwić tę sprawę. Bardzo duży błąd. Nie przewidziałem tego...nie zauważyłem... – wymówił cichym głosem w ich stronę, po czym rzucając krótkie spojrzenie na pacjentów, uśmiechnął się smutno. – Mam nadzieję, że niedługo wrócicie do zdrowia, moi drodzy. A teraz życzę Wam spokojnego snu. Poppy, wiesz co zrobić. I poproś Cornelię by również pojawiła się na zewnątrz...
I tak cała trójka opuściła Skrzydło Szpitalnego, Irytka już nie było, a młodziutka pielęgniarka podała im wszystkim eliksir słodkiego snu.
[z/t]
~
Ciril Hootcher: +wszystkie punkty życia, -25 punktów dla Gryffindoru
Alexandra Grace: +wszystkie punkty życia, -50 punktów dla Gryffindoru
Florence, Steve i Anabell: -150 punktów dla Ravenclawu
Pozbycie się Irytka
- Ciril Hootcher
Re: Łóżka
Czw Kwi 09, 2015 12:45 pm
Wszystko powoli zaczynało wracać na swoje miejsce. Cichociemny Ciril uratował swoją wielmożną dupkę, Gryffindor, w prawdzie stracił kilka punktów, ale i tak był ostatni w zestawieniu. Nawet Alexandra zachowała się odpowiednio. Nie starała się pokazać, jaka to jest zadziorna. Miała szczęście, że wyszła z tego wszystkiego obronną dłonią. Mogła gnić teraz gdzieś w chatce w centrum Zakazanego Lasu, a tak ma tylko kilka potłuczonych części ciała, połamaną różdżkę i pierwszą literkę nazwiska swojego oprawcy wyrytą na niewidocznej części jej bicepsa. A to tylko dlatego, że on tak chciał. Nie miał zamiaru się nad nią użalać. Jej tłumaczenie było poprawne, co lepsze, mówiła prawdę, trochę pobieżnie, ale w dalszym ciągu nie kłamała. Zastanawiał się tylko, czy będzie chciała się na nim zemścić, czy da sobie spokój, bo i tak zapewne nie da rady. On stanie się silny, ona w dalszym ciągu pozostanie tą samą żałosną podróbką czarodzieja. No cóż. Taka jest kolej rzeczy. Są jastrzębie i myszy, które są ich pożywieniem.
Gdy opiekunka Gryffindoru wyraziła swoje zdanie i skarciła jego zachowanie, ten spuścił tylko głowę i słuchając jej słów, ściskał swoje dłonie. Wyglądał na zadręczonego i przytłoczonego. Szkoda, że w jego wnętrzu wyglądało to zgoła inaczej. Cieszył się z każdego ruchu, jaki poczynił i z każdego zaklęcia, które udało mu się rzucić. Miał wrażenie, że cała ta przygoda była jego małym teatrzykiem. Chciał poznać tę wiedźmę, naprawdę było to jego celem. Wszechobecność śmierci i ciągłe niebezpieczeństwo zmusiły go do innych działań. Nawet wbrew jego woli. Nawet obecność Alexandry trochę pokrzyżowała mu plany. Nie jest jednak na nią aż tak zły. Wyżył się chyba wystarczająco. Do tego zadowolony był, że konsekwencje były tak nikłe. Flitch i tak go nie upilnuje, nigdy nie udało mu się go przyłapać na nocnych eskapadach. Ten jeden raz dał się złapać. Ale to tylko pojedyncze odstąpienie od reguły.
W międzyczasie nadleciał Irytek, który chciał się z nim nieco podroczyć. Szkoda, ze nie wie z kim zadziera. On już znajdzie sposób, żeby pozbyć się go z tej szkoły raz na zawsze. Z HOOTCHEREM SIĘ NIE ZADZIERA.
Gdy nauczyciele odeszli w stronę krukonów, Ciril spojrzał z szyderczym uśmieszkiem na Alexandrę. Miał ochotę jej jeszcze coś zrobić, ale nie teraz, nie w obecności tylu oczu. Jeszcze pomyślą, że jest psychopatą... Poza tym... Dziewczyna dostała już chyba za swoje. Ten kop w twarz był rzeczywiście nieco mocniejszy, niż to planował. Wszystkie te zabiegi jednak poskutkowały i gryfonka zachowywała się nad wyraz rozsądnie. Może już nie będzie mu wchodziła w drogę.
- A już myślałem, że nie masz oleju w głowie...- powiedział z nutą aprobaty, po czym odwróćił się plecami do niej i nakrył kołdrą. Spojrzał na przemówienie opiekuna krukonów, który starał się jak najbardziej pokazać swoje niezadowolenie. Ale dostali po dupach. 150 punktów, haaaa. Dobre.
Wtem do środka zawitał sam dyrektor. Nie miał ochoty na słuchanie jego przemówień, chciał aby wszyscy sobie już poszli. Wizyta ta jednak nie była chyba spowodowana chęcią skarcenia uczniów. O dziwo pożyczył im szybkiego powrotu do zdrowia. W głowie Cirila otworzyła się kolejna furtka. Zaczął podejrzewać, że coś jest nie tak. Dumbledore nie wyglądał na zadowolonego, coś musiało się wydarzyć, bo wszyscy bardzo szybko wyszli ze Skrzydła szpitalnego. Coś się stało na Błoniach, tylko to udało się podsłuchać młodemu czarodziejowi.
Jego ciało przeszedł dreszcz. Chciał wstać i pobiec za nimi. Ciekawe co się tam stało...
Gdy opiekunka Gryffindoru wyraziła swoje zdanie i skarciła jego zachowanie, ten spuścił tylko głowę i słuchając jej słów, ściskał swoje dłonie. Wyglądał na zadręczonego i przytłoczonego. Szkoda, że w jego wnętrzu wyglądało to zgoła inaczej. Cieszył się z każdego ruchu, jaki poczynił i z każdego zaklęcia, które udało mu się rzucić. Miał wrażenie, że cała ta przygoda była jego małym teatrzykiem. Chciał poznać tę wiedźmę, naprawdę było to jego celem. Wszechobecność śmierci i ciągłe niebezpieczeństwo zmusiły go do innych działań. Nawet wbrew jego woli. Nawet obecność Alexandry trochę pokrzyżowała mu plany. Nie jest jednak na nią aż tak zły. Wyżył się chyba wystarczająco. Do tego zadowolony był, że konsekwencje były tak nikłe. Flitch i tak go nie upilnuje, nigdy nie udało mu się go przyłapać na nocnych eskapadach. Ten jeden raz dał się złapać. Ale to tylko pojedyncze odstąpienie od reguły.
W międzyczasie nadleciał Irytek, który chciał się z nim nieco podroczyć. Szkoda, ze nie wie z kim zadziera. On już znajdzie sposób, żeby pozbyć się go z tej szkoły raz na zawsze. Z HOOTCHEREM SIĘ NIE ZADZIERA.
Gdy nauczyciele odeszli w stronę krukonów, Ciril spojrzał z szyderczym uśmieszkiem na Alexandrę. Miał ochotę jej jeszcze coś zrobić, ale nie teraz, nie w obecności tylu oczu. Jeszcze pomyślą, że jest psychopatą... Poza tym... Dziewczyna dostała już chyba za swoje. Ten kop w twarz był rzeczywiście nieco mocniejszy, niż to planował. Wszystkie te zabiegi jednak poskutkowały i gryfonka zachowywała się nad wyraz rozsądnie. Może już nie będzie mu wchodziła w drogę.
- A już myślałem, że nie masz oleju w głowie...- powiedział z nutą aprobaty, po czym odwróćił się plecami do niej i nakrył kołdrą. Spojrzał na przemówienie opiekuna krukonów, który starał się jak najbardziej pokazać swoje niezadowolenie. Ale dostali po dupach. 150 punktów, haaaa. Dobre.
Wtem do środka zawitał sam dyrektor. Nie miał ochoty na słuchanie jego przemówień, chciał aby wszyscy sobie już poszli. Wizyta ta jednak nie była chyba spowodowana chęcią skarcenia uczniów. O dziwo pożyczył im szybkiego powrotu do zdrowia. W głowie Cirila otworzyła się kolejna furtka. Zaczął podejrzewać, że coś jest nie tak. Dumbledore nie wyglądał na zadowolonego, coś musiało się wydarzyć, bo wszyscy bardzo szybko wyszli ze Skrzydła szpitalnego. Coś się stało na Błoniach, tylko to udało się podsłuchać młodemu czarodziejowi.
Jego ciało przeszedł dreszcz. Chciał wstać i pobiec za nimi. Ciekawe co się tam stało...
- Alexandra Grace
Re: Łóżka
Pią Kwi 10, 2015 7:09 pm
Naprawdę myślała, że to wystarczy.
Zawsze miała przekonanie do durnych rzeczy. A to wydawało się logiczne i chyba przez to tak naciągane. Wrócić do miejsca, gdzie wydarzyło się coś złego. No wiecie takie pokonanie strachu, zmierzenie się z nim i inne takie. Żyła i to było błogosławieństwo w przekleństwach jakie na niej spoczywają. Dobrze, że Ciril sądził, iż dokonał coś wiele złego i napawającego go dumą. Alexandra miała to gdzieś. Jego życie od chwili, gdy okazał się zwykłym potworem stało się jej obojętne. Niech robi co chce. Najlepiej jak najdalej od niej. Miała na swojej głowie większe zmartwienia niż jeszcze jeden psychopata (za którego oczywiście go miała). Nie kłóciła się o punkty, choć nie dało się ukryć, że to znowu kolejna bolesna rzecz. Zawieść cały dom to dla niej okropna sprawa, bo ceniła sobie wszystkich członków, oczywiście tych, którzy rzeczywiście żyli ideałami samego Godryka. Szlaban zaś wydawał się czymś dobrym. Jeśli tam będzie umiała wpakować się przypadkiem w kłopoty to będzie miała pewność, że to po prostu jakaś paskudna klątwa. No bo niby jakim cudem i szlaban spieprzyć? Trzeba by było się wyjątkowo postarać. List do rodziców to pikuś w spisie złych rzeczy. Jak dla tej dziewczyny to pewnie ucieszyliby się bardziej z informacji, że jednak wiedźma w lesie ją zeżarła, a nie o jej wtopach. Są mugolami, mogą jej pogwizdać. Zresztą dobrze wiedzą, iż wyciąganie konsekwencji nie działa, bo ona zwyczajnie poddaje się karą, gdy są uzasadnione. Nie daliby jej satysfakcji z tego, że zgadzają się z jej myśleniem. Nie tak bajka. Może rozejm trwa w rodzinie, ale nie na tyle żeby sobie jeszcze potakiwać. Czy jest rozsądna? Och Cirilu, jak bardzo się mylisz. Ani to strach, ani rozsądek. Zwyczajna niechęć do tracenia czasu dla takich ludzi, jak ty. Ale na swoje szczęście i jej nigdy już się o tym nie dowiesz. Nie zamierzała szukać towarzystwa takich istot. Wręcz przeciwnie - unika. Dlatego nie odpowiedziała i na swój "olej w głowie" tylko w myślach stwierdziła, żeby poszedł na spotkanie z diabłem, bo to jedyne odpowiednie miejsce dla niego.
A potem zaszczycił ich swoją obecnością sam Dumbledore. Z doświadczenia Alexandra wiedziała tylko jedną rzecz - jeśli dyrektor wpada do Skrzydła Szpitalnego to stało się coś złego. Orłem nie trzeba być, żeby się tego domyślić. A potem oczywiście, jak na ten zamek przystało padła informacja o problemie. Czy tu do cholery są same problemy? Może tak jeden dzień w którym wszyscy będą bezpieczni, spokojni i uśmiechnięci? Ej, świecie, weź to pod uwagę. Codzienna dawka trupów to zła recepta.
No a na koniec włożyli w nich eliksir i koniec, odpłynięcie gdzieś w dal. I tak jest lepiej. Jak człowiek śpi to się przynajmniej nie martwi.
Pewien czas później mogła już ruszyć się z łóżka. Stan fizyczny na to pozwalał. Szkoda, że psychiczny nie miał się tak dobrze, ale nie można mieć wszystkiego. Zabrała się i pierwsza rzecz, jaką zrobiła to odesłała swoją różdżkę do naprawy. Bez niej przecież by wiele nie zrobiła.
/zt
Zawsze miała przekonanie do durnych rzeczy. A to wydawało się logiczne i chyba przez to tak naciągane. Wrócić do miejsca, gdzie wydarzyło się coś złego. No wiecie takie pokonanie strachu, zmierzenie się z nim i inne takie. Żyła i to było błogosławieństwo w przekleństwach jakie na niej spoczywają. Dobrze, że Ciril sądził, iż dokonał coś wiele złego i napawającego go dumą. Alexandra miała to gdzieś. Jego życie od chwili, gdy okazał się zwykłym potworem stało się jej obojętne. Niech robi co chce. Najlepiej jak najdalej od niej. Miała na swojej głowie większe zmartwienia niż jeszcze jeden psychopata (za którego oczywiście go miała). Nie kłóciła się o punkty, choć nie dało się ukryć, że to znowu kolejna bolesna rzecz. Zawieść cały dom to dla niej okropna sprawa, bo ceniła sobie wszystkich członków, oczywiście tych, którzy rzeczywiście żyli ideałami samego Godryka. Szlaban zaś wydawał się czymś dobrym. Jeśli tam będzie umiała wpakować się przypadkiem w kłopoty to będzie miała pewność, że to po prostu jakaś paskudna klątwa. No bo niby jakim cudem i szlaban spieprzyć? Trzeba by było się wyjątkowo postarać. List do rodziców to pikuś w spisie złych rzeczy. Jak dla tej dziewczyny to pewnie ucieszyliby się bardziej z informacji, że jednak wiedźma w lesie ją zeżarła, a nie o jej wtopach. Są mugolami, mogą jej pogwizdać. Zresztą dobrze wiedzą, iż wyciąganie konsekwencji nie działa, bo ona zwyczajnie poddaje się karą, gdy są uzasadnione. Nie daliby jej satysfakcji z tego, że zgadzają się z jej myśleniem. Nie tak bajka. Może rozejm trwa w rodzinie, ale nie na tyle żeby sobie jeszcze potakiwać. Czy jest rozsądna? Och Cirilu, jak bardzo się mylisz. Ani to strach, ani rozsądek. Zwyczajna niechęć do tracenia czasu dla takich ludzi, jak ty. Ale na swoje szczęście i jej nigdy już się o tym nie dowiesz. Nie zamierzała szukać towarzystwa takich istot. Wręcz przeciwnie - unika. Dlatego nie odpowiedziała i na swój "olej w głowie" tylko w myślach stwierdziła, żeby poszedł na spotkanie z diabłem, bo to jedyne odpowiednie miejsce dla niego.
A potem zaszczycił ich swoją obecnością sam Dumbledore. Z doświadczenia Alexandra wiedziała tylko jedną rzecz - jeśli dyrektor wpada do Skrzydła Szpitalnego to stało się coś złego. Orłem nie trzeba być, żeby się tego domyślić. A potem oczywiście, jak na ten zamek przystało padła informacja o problemie. Czy tu do cholery są same problemy? Może tak jeden dzień w którym wszyscy będą bezpieczni, spokojni i uśmiechnięci? Ej, świecie, weź to pod uwagę. Codzienna dawka trupów to zła recepta.
No a na koniec włożyli w nich eliksir i koniec, odpłynięcie gdzieś w dal. I tak jest lepiej. Jak człowiek śpi to się przynajmniej nie martwi.
Pewien czas później mogła już ruszyć się z łóżka. Stan fizyczny na to pozwalał. Szkoda, że psychiczny nie miał się tak dobrze, ale nie można mieć wszystkiego. Zabrała się i pierwsza rzecz, jaką zrobiła to odesłała swoją różdżkę do naprawy. Bez niej przecież by wiele nie zrobiła.
/zt
- Colette Warp
Re: Łóżka
Pon Kwi 13, 2015 5:41 pm
Źle się działo, musiał to sobie wszystko jakoś stosownie poukładać. Ponieważ jasny płaszcz miał poplamiony krwią jak szmatę do podłóg w piwnicy psychopaty, postanowił go ściągnąć i czmychać przez błonia w cienkiej koszulce. Nadłożył drogi okrążając nieomal szkołę, żeby sprowadzić do minimum szanse spotkania po drodze nauczycieli, kiedy kierował się w stronę altanki na niewielkim wzgórzu przy jeziorze. Sam teren jeziora już był wstępnie ogrodzony, więc ominął go szerokim łukiem i truchtem przedarł się na szczyt, żeby dotrzeć do drewnianego zadaszenia. Nadal był pod działaniem Felix Felicis, więc udawało mu się często schować praktycznie w ostatniej chwili i idealnie wyczuć chwilę na przesuniecie o kolejne metry w bok – doprawdy, mógłby się od tego błogosławieństwa uzależnić. Kiedy dotarł na swój przystanek, pogmerał wtedy różdżką w starych odłamkach drewna, dorzucił świeżego i wcisnął między nie połamaną różdżkę Sahira, i zużytą maskę do spełniania życzeń. Musiał się spieszyć póki było jeszcze jasno i ogień nie był tak widoczny. Rozpalił go różdżką i co chwila traktował kolejnymi salwami, chcąc, żeby oba z artefaktów jak najszybciej zmieniły się suche ochłapy – to mu zabrało dobre pół godziny, najtrudniej szła maska... podczas gdy różdżki nie mógł już odróżnić od małych patyczków jakie tam wcisnął.
Musiał zjarać to wszystko jeszcze dzisiaj, jeszcze zanim dostanie się do budynku, bo jak ktoś go nakryje z tym wszystkim, to najnormalniej wpadnie jak śliwa w kompot. Albo kotlet w głęboki tłuszcz.
Nie było tego złego, może i Felix nie robił z niego superbohatera, to przynajmniej bardzo ułatwił drogę powrotną do szkoły, kiedy już wygasił palenisko. Ba, nawet podsunął temu małemu idiocie do głowy, żeby użyć zaklęcia oczyszczającego i zająć swoim płaszczem, jak na prawdziwego czarodzieja przystało. To samo tyczyło się naprawy okularów. I tak cały i zdrowy – przynajmniej pobieżnie, ale przynajmniej miał naprawdę świetny powód – w postaci porozwalanej skóry na kostkach obu dłoni, oraz palcach, plus trochę zacięć na twarzy. W sam raz na jednego z szuflady „oj biedne dziatki takie nierozgarnięte i poranione!”. Wkroczył więc energicznie do sali, zauważając na boku puste łóżko ze skotłowaną pościelą oraz leżącego obok chłopaka, który bynajmniej nie wyglądał na ofiarę źle rzuconego zaklęcia czy pechowego treningu. Za to pielęgniarka chlupnęła gdzieś jak kamień w wodę i zauważając, że brunet jest przytomny przysunął się bliżej jego łózka, opierając się o metalową ramę w dolnej części swoimi poharatanymi dłońmi.
- Hej... gdzie wybyła Pani Pomfrey?
Musiał zjarać to wszystko jeszcze dzisiaj, jeszcze zanim dostanie się do budynku, bo jak ktoś go nakryje z tym wszystkim, to najnormalniej wpadnie jak śliwa w kompot. Albo kotlet w głęboki tłuszcz.
Nie było tego złego, może i Felix nie robił z niego superbohatera, to przynajmniej bardzo ułatwił drogę powrotną do szkoły, kiedy już wygasił palenisko. Ba, nawet podsunął temu małemu idiocie do głowy, żeby użyć zaklęcia oczyszczającego i zająć swoim płaszczem, jak na prawdziwego czarodzieja przystało. To samo tyczyło się naprawy okularów. I tak cały i zdrowy – przynajmniej pobieżnie, ale przynajmniej miał naprawdę świetny powód – w postaci porozwalanej skóry na kostkach obu dłoni, oraz palcach, plus trochę zacięć na twarzy. W sam raz na jednego z szuflady „oj biedne dziatki takie nierozgarnięte i poranione!”. Wkroczył więc energicznie do sali, zauważając na boku puste łóżko ze skotłowaną pościelą oraz leżącego obok chłopaka, który bynajmniej nie wyglądał na ofiarę źle rzuconego zaklęcia czy pechowego treningu. Za to pielęgniarka chlupnęła gdzieś jak kamień w wodę i zauważając, że brunet jest przytomny przysunął się bliżej jego łózka, opierając się o metalową ramę w dolnej części swoimi poharatanymi dłońmi.
- Hej... gdzie wybyła Pani Pomfrey?
- Ciril Hootcher
Re: Łóżka
Sro Kwi 15, 2015 1:29 pm
W skrzydle szpitalnym nie działo się za wiele. Mając na uwadze, ze coś wydarzyło się na Błoniach, miał nadzieję, że zobaczy tu więcej nieszczęścia. Tak bardzo chciałby teraz wiedzieć co tam się dzieje. Dyrektor nie wyglądał na zadowolonego i sam pofatygował się, aby zwołać nauczycieli, więc coś na pewno było na rzeczy. Leżąc tak spoglądał co jakiś czas na Krukonów, którzy dostali bardziej po dupie, niż by to się spodziewał. Bawił go fakt, że mają aż tak przerąbane. W sumie to nawet cieszył się z ich nieszcześcia. Marne musiały być ich żywoty, jak nie mieli na tyle rozumu w głowie, aby znaleźć jakiś plan i zrobić coś lepszego, niż ratowanie siebie nawzajem ze względu na uczucia, które do siebie żywili. Jebać ich. Przecież najważniejsi jesteśmy my sami. Nadszedł czas, aby zajmować się swoimi problemami i robić to, co nam się tylko podoba.
W prawdzie nie miał tu za wiele do roboty, ale taki odpoczynek to miła odmiana. Wszystko podane pod nos, nie trzeba łazić do wielkiej sali, aby się najeść. O! Dzięki bogu nie musiał spoglądać na te wszystkie parszywe twarzyczki, które w większości wypadków przyprawiały go o mdłości.
Wtem usłyszał odgłosy stóp śmigających chyżo po posadzce. Do środka wszedł chłopak, który na pierwszy rzut oka wyglądał na zupełnie zdrowego. Przyjrzał mu się dokładniej i dopiero, gdy podszedł do niego bliżej, zauważył że jego dłonie i twarz nie były w najlepszym stanie. No cóż.. Przynajmniej miał siłę przyjść tutaj samemu.
- Nie mam pojęcia, gdzie podziała się ta stara dziwka....- odpowiedział z niesmaczeniem wymalowanym na twarzy, gdy ten oparł się o jego łóżko.
- Widzę, że ktoś tu nie umie utrzymać noża w ręce, nie robiąc sobie przy tym krzywdy.- uśmiechnął się zawadiacko siadając na łóżku. Nogi podsunął do siebie i je skrzyżował.
- Jak tam na Błoniach?- zapytał mając przeczucie, że te rany nie były niezwiązane z tamtejszymi wydarzeniami. To byłby zbyt niepoważny zbieg okoliczności. On nie wierzył w takie rzeczy. To raczej los chciał, aby się czegoś dowiedział, miał nadzieję, że było tam coś, czym mógłby nacieszyć oczy. Już jedna śmierć wprowadziła go w stan euforii, co byłoby, gdyby mógł wybić wszystkich uczniów, których nie lubił? Pewnie umarłby ze szczęścia z uśmiechem wyrytym na twarzy. Oby jego karty były ustawione żeby tego dokonać...
W prawdzie nie miał tu za wiele do roboty, ale taki odpoczynek to miła odmiana. Wszystko podane pod nos, nie trzeba łazić do wielkiej sali, aby się najeść. O! Dzięki bogu nie musiał spoglądać na te wszystkie parszywe twarzyczki, które w większości wypadków przyprawiały go o mdłości.
Wtem usłyszał odgłosy stóp śmigających chyżo po posadzce. Do środka wszedł chłopak, który na pierwszy rzut oka wyglądał na zupełnie zdrowego. Przyjrzał mu się dokładniej i dopiero, gdy podszedł do niego bliżej, zauważył że jego dłonie i twarz nie były w najlepszym stanie. No cóż.. Przynajmniej miał siłę przyjść tutaj samemu.
- Nie mam pojęcia, gdzie podziała się ta stara dziwka....- odpowiedział z niesmaczeniem wymalowanym na twarzy, gdy ten oparł się o jego łóżko.
- Widzę, że ktoś tu nie umie utrzymać noża w ręce, nie robiąc sobie przy tym krzywdy.- uśmiechnął się zawadiacko siadając na łóżku. Nogi podsunął do siebie i je skrzyżował.
- Jak tam na Błoniach?- zapytał mając przeczucie, że te rany nie były niezwiązane z tamtejszymi wydarzeniami. To byłby zbyt niepoważny zbieg okoliczności. On nie wierzył w takie rzeczy. To raczej los chciał, aby się czegoś dowiedział, miał nadzieję, że było tam coś, czym mógłby nacieszyć oczy. Już jedna śmierć wprowadziła go w stan euforii, co byłoby, gdyby mógł wybić wszystkich uczniów, których nie lubił? Pewnie umarłby ze szczęścia z uśmiechem wyrytym na twarzy. Oby jego karty były ustawione żeby tego dokonać...
- Colette Warp
Re: Łóżka
Sro Kwi 15, 2015 4:50 pm
Wewnątrz zamku rzeczywistość była zupełnie inna, atmosfera jakby bardziej przerzedzona, aż łatwiej się oddychało; stres jeszcze nie osiągał apogeum, więc w Hogwarcie było prawie jak w... raju. Jeszcze spokojnie, w bezwietrznej ciszy wszyscy instynktownie czekali na pierdolnięcie fali uderzeniowej z tego, co działo się dobrych kilkaset metrów od niego. Na zewnątrz, gdzie ambiwalentnie do obecności świeżego powietrza i otwartej przestrzeni, można się było ponoć po prostu udusić od smrodu palonych ciał i mdlącego aromatu krwi zmieszanej z błotem oraz ogłuchnąć od krzyków przeganiających gapiów nauczycieli. Oni wszyscy już tam byli, dyrektor też już mógł tam być; tereny były ponoć zabezpieczone, wszystkich odsunięto... badano sprawę.
Co za koszmar.
A w Skrzydle Szpitalnym było jak w bajce, jakby wszyscy chorzy mieli odpoczywać w spokoju nawet w razie ataku Śmierciożerców na Hogwart. Hehe... dosłownie. Może dla siedzących tu mogło się to pięknie zrównywać z nudą, ale na swój sposób ich położenie było czystym błogosławieństwem.
Colette trochę zbiła z tropu odpowiedź przyjemniaczka, do którego łózka się przypałętał; ale zmęczony dzisiejszym dniem Puchon postanowił sobie odpuścić rycerskie zapędy bronienia honoru damy i uśmiechnął się ledwie z wyczerpaniem.
- Widzę, że ktoś tu chyba jest zły, bo nie otrzymał odpowiedniej opieki lekarskiej. - odbił i mimo wszystko zjechał wzrokiem na swoje, zaciśnięte na białej róże, dłonie i przykleił wzrok do obdartych kostek i palców. - Ah to... to jest wkurwiony Prefekt Gryffindoru, któremu najwidoczniej nie spodobało się, że władowałem mu wiadro na łeb. - wyszczerzył się głupio i zabrał dłonie z obudowy łóżka. - Taki tak niewinny żarcik...
Obejrzał się więc jeszcze raz po sali, w poszukiwaniu zabłąkanej pracowniczki i spostrzegł jeszcze kilku uczniów nieprzytomnie lub w pół-świadomości leżących na łózkach. Nie wyglądali najlepiej... naprawdę. Właściwie to wydawali się skrajnie przerażeni. Aż na dłuższy moment zatrzymał wzrok, skupiając go na nieruchomej mimice chorych i przez chwile przemknęło mu przez myśl, że może nauczyciele działają szybciej niż pomyślałby ktokolwiek i to pozostałości po walce pod dębem...? Jeszcze utrzymane przy życiu?
...błoniach...
Wrócił uwagą na chłopaka.
- To wy nie jesteście zabrani... no wiesz... stamtąd? W sensie spod starego dębu? - zagaił lekko unosząc powieki, ale mina rozmówcy już na samym starcie, bez słów negowała wachlarz dostępnych odpowiedzi, jakich oczekiwał. - Ja pierdole, wy tu nic nie wiecie... - przez moment twarz Puchonowi trochę pociemniała, jak u wieszcza złej nowiny. Koszmarnej. - Tam rozegrała się jakaś koszmarna jatka... dokładnie nie wiem o co poszło, bo byłem zbyt zajęty wpierdolem na dziedzińcu, ale ponoć ci, co dostali się na błonia starli się z... nie wiem, to chyba nie byli Śmierciożercy, Dumbledore na pewno by o tym wiedział, ale kimś ich pokroju. Jakimiś fanatykami... fanami... sam nie wiem jak to nazwać. - brzmiał trochę tak, jakby informacje, jakie podawał, ich waga i pieprzone niebezpieczeństwo, jakie za sobą niosły jeszcze do końca do niego nie dotarły. Jakby dopiero on i reszta uczniów mieli się wspólnie zmierzyć z tą chorą sytuacją.
Brunet nachylił się odruchowo, opierając łokcie o ramy łóżka, ale głosu nie ściszył, dla reszty szkoły to i tak żadna tajemnica.
- Ehh... Może nie powinienem Ci tego mówić... pół budy o tym gada, może specjalnie was tu trzymają w spokoju dla zdrowia, ale według mnie to popierdolone i lepiej żebyście wiedzieli. Chciałem tam niedawno iść, na błonia, inni też chcieli; ale łazi tam pełno nauczycieli, wszystkich przepędzają i odcięli pół wolnych przestrzeni od użytku; zapędzają wszystkich do zamku. Widziałeś tu jakiegoś nauczyciela? Ja widziałem na zewnątrz i był wyjątkowo wściekły... Jakby to był zwykły, nielegalny pojedynek albo nawet głupia ustawka między uczniakami, to nie zachowywali by się w taki sposób... - poprawił okulary, kręcąc głową z ciężkim sapnięciem; nigdy nie był dobry w przekazywaniu takich popierdolonych wieści, zwłaszcza, że Hogwart miał być potencjalnie najbezpieczniejszym miejscem, a nikt nie podejrzewał, że nawet wśród uczniów, ktoś się obróci przeciwko tej „dobrej stronie”. - Najdalej można wyjść na schody przed głównymi drzwiami i tam już wiedzą trochę więcej, nawet widziano zarys mrocznego znaku nad błoniami. Czachy i wijącej się macki, jaka stopniowo nabierała wyglądu węża, ale ostatecznie rozmyło się jakby, kurwa... zmienili zdanie. Albo jakby coś ich powstrzymało.
Co za koszmar.
A w Skrzydle Szpitalnym było jak w bajce, jakby wszyscy chorzy mieli odpoczywać w spokoju nawet w razie ataku Śmierciożerców na Hogwart. Hehe... dosłownie. Może dla siedzących tu mogło się to pięknie zrównywać z nudą, ale na swój sposób ich położenie było czystym błogosławieństwem.
Colette trochę zbiła z tropu odpowiedź przyjemniaczka, do którego łózka się przypałętał; ale zmęczony dzisiejszym dniem Puchon postanowił sobie odpuścić rycerskie zapędy bronienia honoru damy i uśmiechnął się ledwie z wyczerpaniem.
- Widzę, że ktoś tu chyba jest zły, bo nie otrzymał odpowiedniej opieki lekarskiej. - odbił i mimo wszystko zjechał wzrokiem na swoje, zaciśnięte na białej róże, dłonie i przykleił wzrok do obdartych kostek i palców. - Ah to... to jest wkurwiony Prefekt Gryffindoru, któremu najwidoczniej nie spodobało się, że władowałem mu wiadro na łeb. - wyszczerzył się głupio i zabrał dłonie z obudowy łóżka. - Taki tak niewinny żarcik...
Obejrzał się więc jeszcze raz po sali, w poszukiwaniu zabłąkanej pracowniczki i spostrzegł jeszcze kilku uczniów nieprzytomnie lub w pół-świadomości leżących na łózkach. Nie wyglądali najlepiej... naprawdę. Właściwie to wydawali się skrajnie przerażeni. Aż na dłuższy moment zatrzymał wzrok, skupiając go na nieruchomej mimice chorych i przez chwile przemknęło mu przez myśl, że może nauczyciele działają szybciej niż pomyślałby ktokolwiek i to pozostałości po walce pod dębem...? Jeszcze utrzymane przy życiu?
...błoniach...
Wrócił uwagą na chłopaka.
- To wy nie jesteście zabrani... no wiesz... stamtąd? W sensie spod starego dębu? - zagaił lekko unosząc powieki, ale mina rozmówcy już na samym starcie, bez słów negowała wachlarz dostępnych odpowiedzi, jakich oczekiwał. - Ja pierdole, wy tu nic nie wiecie... - przez moment twarz Puchonowi trochę pociemniała, jak u wieszcza złej nowiny. Koszmarnej. - Tam rozegrała się jakaś koszmarna jatka... dokładnie nie wiem o co poszło, bo byłem zbyt zajęty wpierdolem na dziedzińcu, ale ponoć ci, co dostali się na błonia starli się z... nie wiem, to chyba nie byli Śmierciożercy, Dumbledore na pewno by o tym wiedział, ale kimś ich pokroju. Jakimiś fanatykami... fanami... sam nie wiem jak to nazwać. - brzmiał trochę tak, jakby informacje, jakie podawał, ich waga i pieprzone niebezpieczeństwo, jakie za sobą niosły jeszcze do końca do niego nie dotarły. Jakby dopiero on i reszta uczniów mieli się wspólnie zmierzyć z tą chorą sytuacją.
Brunet nachylił się odruchowo, opierając łokcie o ramy łóżka, ale głosu nie ściszył, dla reszty szkoły to i tak żadna tajemnica.
- Ehh... Może nie powinienem Ci tego mówić... pół budy o tym gada, może specjalnie was tu trzymają w spokoju dla zdrowia, ale według mnie to popierdolone i lepiej żebyście wiedzieli. Chciałem tam niedawno iść, na błonia, inni też chcieli; ale łazi tam pełno nauczycieli, wszystkich przepędzają i odcięli pół wolnych przestrzeni od użytku; zapędzają wszystkich do zamku. Widziałeś tu jakiegoś nauczyciela? Ja widziałem na zewnątrz i był wyjątkowo wściekły... Jakby to był zwykły, nielegalny pojedynek albo nawet głupia ustawka między uczniakami, to nie zachowywali by się w taki sposób... - poprawił okulary, kręcąc głową z ciężkim sapnięciem; nigdy nie był dobry w przekazywaniu takich popierdolonych wieści, zwłaszcza, że Hogwart miał być potencjalnie najbezpieczniejszym miejscem, a nikt nie podejrzewał, że nawet wśród uczniów, ktoś się obróci przeciwko tej „dobrej stronie”. - Najdalej można wyjść na schody przed głównymi drzwiami i tam już wiedzą trochę więcej, nawet widziano zarys mrocznego znaku nad błoniami. Czachy i wijącej się macki, jaka stopniowo nabierała wyglądu węża, ale ostatecznie rozmyło się jakby, kurwa... zmienili zdanie. Albo jakby coś ich powstrzymało.
- Ciril Hootcher
Re: Łóżka
Sro Kwi 15, 2015 8:26 pm
W takich sytuacjach zadawał sobie pytanie. Dlaczego właśnie on błąkał się po lesie, gdy ba Błoniach istniał cień szansy, że spotka Czarnego Pana? Co pociągnęło go w macki ciemności zwieńczone powyginanymi gałęziami? Czemu musiał użerać się z prawie czarodziejami, kiedy zabawa była o krok? No cóż. Teraz nie ma już co gdybać. Na zewnątrz leżą masy trupów, a on leży sobie tutaj i ma wszystko w głębokim poważaniu. Przyjrzał się chłopakowi, który mówił z taką pasją, że aż chciał wejść w jego głowę i chwilkę posłuchać jego myśli. Pewnie widział dużo więcej niż teraz mówił, a jego różdżka rzuciła więcej czarów niż reszta spokojnych uczniów razem wzięta. Zabawne, że spotkał go akurat tutaj. Czy nie bał się, że ktoś się domyśli, iż brał udział w tamtejszych wydarzeniach?
Uśmiech nie znikał z jego twarzy. Teraz przybrał wyraz ekscytacji. Ręce chłopaka powoli zaczynały się trząść w geście zadowolenia. On już by ich wszystkich powyżynał w pień. Ktokolwiek rozpiętał piekło i skąpał piękną zieloną, dopiero odżywającą trawę pola szkarłatną krwią, musiał być geniuszem samym w sobie. Ciekawość powoli zaczynała zżerać go od środka.
- Niestety nie z tego powodu się tutaj znalazłem. Nóżki zaprowadziły mnie do Zakazanego Lasu. Zapewne słyszałeś historię o znikających uczniach. Udało mi się ich znaleźć...- odpowiedział mimowolnie. Nie chciał tego ukrywać. W końcu cała szkoła, a zwłaszcza Gryffindor wiedzą o jego eskapadzie. W końcu stracili bardzo dużo punktów za sprawką jego wyczynów.
- Wszystko, co opowiedziałeś zdaje się tak nierealne, że aż ci uwierzyłem. Szkoda, że nie miałem okazji być tam i widzieć te zdarzenia na własne oczy...- stwierdził przypominając sobie Żerlicę, która leciała w stronę paleniska. Zapach palonego ciała był słodszy niż jagodowe opary, które przyszło mu wdychać.
- Myślisz, że uczniowie znają sztukę czarnomagiczną? Chyba nie możemy uczyć się jej w murach Hogwartu?- zapytał sięgając w stronę swoich ubrań, które leżały na krześle obok. Mimowolnie zaczął się ubierać. Coś go ciągnęło na zewnątrz, przed oczami zaczął widzieć wizję tych wszystkich dzieciaków latających w efekcie fali uderzeniowych.
Wskazał puste już krzesło
- Usiądziesz?- zapytał, a sam zsunął nogi z materaca i usiadł na skraju łóżka.
- McGonagall wybiegła stąd jak poparzona, gdy dyrektor przyszedł tu i powiedział o tym, co się stało. Nauczyciele na pewno nie są zadowoleniu z takiego obrotu spraw...
Uśmiech nie znikał z jego twarzy. Teraz przybrał wyraz ekscytacji. Ręce chłopaka powoli zaczynały się trząść w geście zadowolenia. On już by ich wszystkich powyżynał w pień. Ktokolwiek rozpiętał piekło i skąpał piękną zieloną, dopiero odżywającą trawę pola szkarłatną krwią, musiał być geniuszem samym w sobie. Ciekawość powoli zaczynała zżerać go od środka.
- Niestety nie z tego powodu się tutaj znalazłem. Nóżki zaprowadziły mnie do Zakazanego Lasu. Zapewne słyszałeś historię o znikających uczniach. Udało mi się ich znaleźć...- odpowiedział mimowolnie. Nie chciał tego ukrywać. W końcu cała szkoła, a zwłaszcza Gryffindor wiedzą o jego eskapadzie. W końcu stracili bardzo dużo punktów za sprawką jego wyczynów.
- Wszystko, co opowiedziałeś zdaje się tak nierealne, że aż ci uwierzyłem. Szkoda, że nie miałem okazji być tam i widzieć te zdarzenia na własne oczy...- stwierdził przypominając sobie Żerlicę, która leciała w stronę paleniska. Zapach palonego ciała był słodszy niż jagodowe opary, które przyszło mu wdychać.
- Myślisz, że uczniowie znają sztukę czarnomagiczną? Chyba nie możemy uczyć się jej w murach Hogwartu?- zapytał sięgając w stronę swoich ubrań, które leżały na krześle obok. Mimowolnie zaczął się ubierać. Coś go ciągnęło na zewnątrz, przed oczami zaczął widzieć wizję tych wszystkich dzieciaków latających w efekcie fali uderzeniowych.
Wskazał puste już krzesło
- Usiądziesz?- zapytał, a sam zsunął nogi z materaca i usiadł na skraju łóżka.
- McGonagall wybiegła stąd jak poparzona, gdy dyrektor przyszedł tu i powiedział o tym, co się stało. Nauczyciele na pewno nie są zadowoleniu z takiego obrotu spraw...
- Colette Warp
Re: Łóżka
Sro Kwi 15, 2015 9:39 pm
Różdżka Colette była chyba jedną z najczystszych różdżek w murach tej szkoły, jej jednym z ostatnio rzuconych zaklęć o najcięższym kalibrze bojowym, było napuszczenie na przeciwnika bandy wściekłych kolibrów. I to właśnie po głupim żarciku na dziedzińcu. Więc mogła być spokojnie badana wzdłuż, wszerz i w poprzeg, i uniewinni go już w pierwszej sekundzie - może nie był więc tym fantastycznym wojownikiem o Hogwart, jakim na moment zjawiał się w oczach swojego rozmówcy? Był po prostu bardzo dobrym bajarzem. Stąd ta zarażająca pasja, która otwierała mu niesamowitą przyszłość jako np. nauczycielowi.
Na prawdę bardzo dobrym.
Obserwował swojego wciągniętego słuchacza i zjechał wzrokiem na jego rozedrgane dłonie, a potem na równie nerwowo poruszające się jabłko Adama na jego gardle. No i jeszcze ta maleńka kostka, która widoczna była za cienką membraną skóry jego policzków; nad żuchwą, niedaleko okolic ucha – pokazywała się, gdy mężczyzna zaciskał zęby. Wszystko objawiało jak na otwartej księdze całkiem spore, targające nim emocje.
Teraz przyszła kolej Warpa na słuchanie i kiwnął ledwie z początku głową, widocznie batem strzelając w tyłek swoim wspomnieniom i wyrywając myśli z obszarów wydarzeń najświeższych, cofnął się nieco do tyłu z informacjami
- Tak.... Tak, było coś, zdaje się. - zdrapał maleńką kropelkę zaschniętej krwi z okolic poniżej prawego oka; całkiem dyskretnie. - Znaczy, podejrzewano po prostu stworzenia, np. Akromantule, ale zwykle uczniaki łaziły po obrzeżach, a tu pająki się nie zapuszczały. Odnalazłeś ich?! Co się podkusiło? No i... w jakim stanie ich znalazłeś...? - to ostatnie pytanie wylazło z gardła Puchona na tyle wolno, że można się było domyślić, że z czystego rozpędu, a nie ciekawości, dał mu wyjść z gardła. I tłukł się właśnie wewnątrz siebie czy faktycznie chciał poznać koronkowo historię znajdowania uczniów, jacy spisani na straty byli już od kilku dobrych tygodni.
Zaproszony oderwał się od łóżka i zasiadł chętnie na krzesełku, po czym porwał z szafki jakąś maść, wyłapując tylko wzrokiem jakieś zdanie odnośnie szybszego gojenia się ran, i odkręcił ją, zaczynając wsmarowywać nieprzyjemnie gesty... żelik(?) w zadrapania na lewej dłoni.
- Nie wiem czy faktycznie byś chciał, cokolwiek się tam stało, miało tak szeroki rozmach, że praktycznie nie pozwalają nam wychodzić z zamku. Znaczy wiesz... jak serio chcesz coś ogarnąć i masz mocne nerwy, to możemy spróbować tam pójść albo wdrapać się na wieżę i spojrzeć z okna. - urwał i przerwał nawet na moment smarowanie, żeby na niego zerknąć. - O ile w ogóle można ci się stąd ruszać.
Święci Puchoni i ich zasady. Ciekawe tylko czy Colette faktycznie dobrze dopasowano do jego domu, skoro podejmował pochopne i dziwnie odważne (a może głupie) decyzje? W końcu kierowany instynktem, na oko oceniał, że tamten chłopak nie miał jakiś specjalnych ran, wyglądał na wypoczętego i odpowiednio wynudzonego by sąd wyjść - ale co brunet mógł wiedzieć o sztuce uzdrawiania. Jeszcze się tamtemu jakieś szwy pootwierają czy coś... i będą musieli wracać tu z jego wnętrznościami w koszu na pranie.
Nie, to wcale nie jest śmieszne.
- Mnie się pytasz? Wyglądam ci na mistrza czarnej magii? - zagaił i poruszył lekko brewką, ale prędko się zreflektował. - Nie wiem... znaczy, nadal jest chyba możliwość w postaci ksiąg zakazanych, ale nie wydaje mi się żeby dostęp do nich był dla każdego. Pod tym względem mam na myśli bardziej przebiegłość niż faktyczne zezwolenie kogokolwiek z władz. A może niektórzy czystokrwiści wynoszą zaklęcia z domu...? Dużo jest opcji.
Dmuchnął tylko na swoją niezbyt pokaźną grzywkę, kiedy usłyszał, że sama McGonagall, jego najbardziej ulubiona nauczycielka, za którą był w stanie na kolanach szorować po korytarzach Hogwartu, wyleciała stąd zobaczyć kto i co zrobił jej uczniom. Ona zawsze była w oczach autorytetem, zawsze uważana, za.... „Boss Witch”, tą która do końca będzie walczyła o swoich wychowanków jak lwica o kocięta. I chyba to jej... jej było szkoda Waropwi najbardziej.
- To chyba znaczy, że naprawdę jeszcze nie dotarła do nikogo powaga sytuacji... W ogóle, sorka, gdzie moje maniery; Colette vel. Smok Katedralny. - wyciągnął w jego stronę dłoń wolną jeszcze od tego dziwnego, śliskiego specyfiku.
Na prawdę bardzo dobrym.
Obserwował swojego wciągniętego słuchacza i zjechał wzrokiem na jego rozedrgane dłonie, a potem na równie nerwowo poruszające się jabłko Adama na jego gardle. No i jeszcze ta maleńka kostka, która widoczna była za cienką membraną skóry jego policzków; nad żuchwą, niedaleko okolic ucha – pokazywała się, gdy mężczyzna zaciskał zęby. Wszystko objawiało jak na otwartej księdze całkiem spore, targające nim emocje.
Teraz przyszła kolej Warpa na słuchanie i kiwnął ledwie z początku głową, widocznie batem strzelając w tyłek swoim wspomnieniom i wyrywając myśli z obszarów wydarzeń najświeższych, cofnął się nieco do tyłu z informacjami
- Tak.... Tak, było coś, zdaje się. - zdrapał maleńką kropelkę zaschniętej krwi z okolic poniżej prawego oka; całkiem dyskretnie. - Znaczy, podejrzewano po prostu stworzenia, np. Akromantule, ale zwykle uczniaki łaziły po obrzeżach, a tu pająki się nie zapuszczały. Odnalazłeś ich?! Co się podkusiło? No i... w jakim stanie ich znalazłeś...? - to ostatnie pytanie wylazło z gardła Puchona na tyle wolno, że można się było domyślić, że z czystego rozpędu, a nie ciekawości, dał mu wyjść z gardła. I tłukł się właśnie wewnątrz siebie czy faktycznie chciał poznać koronkowo historię znajdowania uczniów, jacy spisani na straty byli już od kilku dobrych tygodni.
Zaproszony oderwał się od łóżka i zasiadł chętnie na krzesełku, po czym porwał z szafki jakąś maść, wyłapując tylko wzrokiem jakieś zdanie odnośnie szybszego gojenia się ran, i odkręcił ją, zaczynając wsmarowywać nieprzyjemnie gesty... żelik(?) w zadrapania na lewej dłoni.
- Nie wiem czy faktycznie byś chciał, cokolwiek się tam stało, miało tak szeroki rozmach, że praktycznie nie pozwalają nam wychodzić z zamku. Znaczy wiesz... jak serio chcesz coś ogarnąć i masz mocne nerwy, to możemy spróbować tam pójść albo wdrapać się na wieżę i spojrzeć z okna. - urwał i przerwał nawet na moment smarowanie, żeby na niego zerknąć. - O ile w ogóle można ci się stąd ruszać.
Święci Puchoni i ich zasady. Ciekawe tylko czy Colette faktycznie dobrze dopasowano do jego domu, skoro podejmował pochopne i dziwnie odważne (a może głupie) decyzje? W końcu kierowany instynktem, na oko oceniał, że tamten chłopak nie miał jakiś specjalnych ran, wyglądał na wypoczętego i odpowiednio wynudzonego by sąd wyjść - ale co brunet mógł wiedzieć o sztuce uzdrawiania. Jeszcze się tamtemu jakieś szwy pootwierają czy coś... i będą musieli wracać tu z jego wnętrznościami w koszu na pranie.
Nie, to wcale nie jest śmieszne.
- Mnie się pytasz? Wyglądam ci na mistrza czarnej magii? - zagaił i poruszył lekko brewką, ale prędko się zreflektował. - Nie wiem... znaczy, nadal jest chyba możliwość w postaci ksiąg zakazanych, ale nie wydaje mi się żeby dostęp do nich był dla każdego. Pod tym względem mam na myśli bardziej przebiegłość niż faktyczne zezwolenie kogokolwiek z władz. A może niektórzy czystokrwiści wynoszą zaklęcia z domu...? Dużo jest opcji.
Dmuchnął tylko na swoją niezbyt pokaźną grzywkę, kiedy usłyszał, że sama McGonagall, jego najbardziej ulubiona nauczycielka, za którą był w stanie na kolanach szorować po korytarzach Hogwartu, wyleciała stąd zobaczyć kto i co zrobił jej uczniom. Ona zawsze była w oczach autorytetem, zawsze uważana, za.... „Boss Witch”, tą która do końca będzie walczyła o swoich wychowanków jak lwica o kocięta. I chyba to jej... jej było szkoda Waropwi najbardziej.
- To chyba znaczy, że naprawdę jeszcze nie dotarła do nikogo powaga sytuacji... W ogóle, sorka, gdzie moje maniery; Colette vel. Smok Katedralny. - wyciągnął w jego stronę dłoń wolną jeszcze od tego dziwnego, śliskiego specyfiku.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach