Strona 1 z 16 • 1, 2, 3 ... 8 ... 16
- Mistrz Labiryntu
Łóżka
Pon Wrz 02, 2013 1:45 pm
Leżą na nich chorzy lub w jakiś sposób poranieni pacjenci. Niestety, w tych niebezpiecznych czasach odwiedzane są coraz częściej.
- Lily Evans
Re: Łóżka
Sob Lis 16, 2013 3:58 pm
Nie wiedziała, kiedy dokładnie zemdlała i jak to się stało, że było jej tak miękko i dobrze i że coraz mniej ją bolało. Leżała na jednym z łóżek szpitalnych, a biel otaczała ją z każdej strony. Nawet przez zamknięte powieki wyczuwała ten jasny promień padający na jej ciało. Czuła ciepło i nie myślała o niczym. Jakby była w zupełnie innym świecie. Jakby zapomniała o pełni, o wilkołaku i Severusie, który gdzieś zaginął. Jakby wszystko nagle straciło na znaczeniu.
Czy to było ważne, kto ją tu przyniósł i jak to się stało, ze tutaj wylądowała? Czy to ważne, gdzie jest i że tonie w tej ciepłej, przytulniej bieli?
Wszystkie troski poszły na bok.
Na jej bladej twarzy widniał spokój, jakby nic takiego się nie stało...
Czy to było ważne, kto ją tu przyniósł i jak to się stało, ze tutaj wylądowała? Czy to ważne, gdzie jest i że tonie w tej ciepłej, przytulniej bieli?
Wszystkie troski poszły na bok.
Na jej bladej twarzy widniał spokój, jakby nic takiego się nie stało...
- Rabastan Lestrange
Re: Łóżka
Sob Lis 16, 2013 4:10 pm
Wzbudzali spore zainteresowanie - co do tego nie ma wątpliwości. Lestrange i Rockers, którzy jak powszechnie było wiadome nie darzyli się nigdy specjalną sympatią. Wręcz przeciwnie czasem wyglądali jakby chcieli się pozabijać. A teraz przemierzali razem zamkowe korytarze. Pobrudzeni krwią. Ona trzymając go pod ramię. On jak gdyby machinalnie gładząc jej bladą dłoń. Uśmiechnięty, zadowolony Rabastan z miną zwycięzcy. Ci którzy go znali wiedzieli co znaczył ten wyraz wymalowany na jego twarzy. Moja nowa zdobycz. Moja nowa zabawka. Ku jego zadowoleniu wpadli wprost na tłum wracający z meczu. I byli chyba dużo bardziej interesujący niż wynik rozgrywek.
- Słyszałaś? Gryffindor wygrał. - zwrócił się do Caroline konwersacyjnym tonem, gdy przedzierali się przez tłum w kierunku Skrzydła Szpitalnego. - Żadne zaskoczenie moim zdaniem.
Chciał by wszyscy patrzyli. By widzieli i zadawali sobie pytanie: O co do cholery chodzi? Plotki szybko rozejdą się po szkole. Zobaczymy jak to spodoba się Rockers. Ciekawe czy poradzi sobie z byciem w centrum zainteresowania równie dobrze co on sam. To było jego naturalne środowisko życia.
Wreszcie dotarli do Skrzydła. Rabastan otworzył drzwi i puścił swoją damę przodem, zapraszając ją do środka niemal teatralnym gestem. Jego oczy pełne były niewypowiedzianej na głos kpiny.
- Madame Pomfrey! - zwrócił się grzecznie do pielęgniarki, która kręciła się po sali. - Bardzo proszę, moja przyjaciółka potrzebuję pomocy. - ruchem głowy wskazał na Caroline, którą jednocześnie objął opiekuńczo ramieniem. Przybrał odpowiednio zmartwioną minę i obserwowała wszystko, wewnątrz dosłownie trzęsąc się ze śmiechu. Merlinie, dawno nie brał udziału w tak przedniej zabawie!
- Słyszałaś? Gryffindor wygrał. - zwrócił się do Caroline konwersacyjnym tonem, gdy przedzierali się przez tłum w kierunku Skrzydła Szpitalnego. - Żadne zaskoczenie moim zdaniem.
Chciał by wszyscy patrzyli. By widzieli i zadawali sobie pytanie: O co do cholery chodzi? Plotki szybko rozejdą się po szkole. Zobaczymy jak to spodoba się Rockers. Ciekawe czy poradzi sobie z byciem w centrum zainteresowania równie dobrze co on sam. To było jego naturalne środowisko życia.
Wreszcie dotarli do Skrzydła. Rabastan otworzył drzwi i puścił swoją damę przodem, zapraszając ją do środka niemal teatralnym gestem. Jego oczy pełne były niewypowiedzianej na głos kpiny.
- Madame Pomfrey! - zwrócił się grzecznie do pielęgniarki, która kręciła się po sali. - Bardzo proszę, moja przyjaciółka potrzebuję pomocy. - ruchem głowy wskazał na Caroline, którą jednocześnie objął opiekuńczo ramieniem. Przybrał odpowiednio zmartwioną minę i obserwowała wszystko, wewnątrz dosłownie trzęsąc się ze śmiechu. Merlinie, dawno nie brał udziału w tak przedniej zabawie!
- Caroline Rockers
Re: Łóżka
Sob Lis 16, 2013 5:06 pm
Nie chciała być na widoku i to jeszcze z nim, kiedy puszył się, niczym paw. Niczym, ktoś komu udało się dokonać wręcz niemożliwego.
I jeszcze wszyscy widzieli, wszyscy obserwowali ich ruchy, jakby byli na jakimś przyjęciu godnym jej matki.
Taaak, kwestia Kalipso będzie pojawiać się nie raz i nie dwa. Teraz, odkąd spełniała, jakby nie patrzeć jej zachciankę.
Widziała twarz matki, której udało się do niej dotrzeć, której udało się powiązać ją z jedną z najważniejszych rodzin czystokrwistych - z samymi Lestrange'ami.
Pocieszała się tym, że przecież dzięki temu i ona zyska.
Sprawi, że wszelkie plany i marzenia Rabastana zostaną zniszczone.
Przez nią.
Wiedziała, że od teraz nie będzie mógł się spotykać z żadną ze swojego grona wybranek.
Dzięki niej zostanie zniszczony jeden z szkolnych podrywaczy. Nienawidziła takich, nienawidziła ich z całego serca - bardziej niż całą resztę.
Dlatego spojrzała na niego z niepokojącym błyskiem w oku, z drwiącym zimnym uśmiechem, czując jak coraz wyżej kąciki warg się unoszą.
To tylko gra. Tylko kolejna zabawa.
Kolejny cel. Kolejna wygrana.
Ale nie wybaczy Ci, wiesz? Nie wybaczy, że rozgłosiłeś tę sprawę, że teraz będzie na jakiś ustach. Że będą o niej mówić i śledzić uważnie jej ruchy.
Co nie zmienia faktu, że i tak będzie robiła, co będzie chciała.
Żmija jeszcze mocniej wbiła swe pazury w jego ramię, czując się dzięki temu lepiej.
Mała rzecz, a cieszy. Czyż nie, Rabastanie?
Nie mówiła nic. Wolała milczeć, wolała pogrążać się w swoich myślach i nie dać wciągnąć się do rozmowy.
Mówiło za to sporo jej ciało. Jej ruchy. Dotykanie jego włosów, rzucanie mu ukradkowych pełnych nienawiści spojrzeń i delikatne drżenie warg.
Odsunęła się od niego i usiadła na jednym z łóżek, niedaleko miejsca, które było zasłonięte parawanem.
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i obserwowała, jak pielęgniarka kręci się wokół niej.
- Ściągnij koszulkę, dziecko.
Niechętnie to uczyniła, spoglądając przy tym w jego oczy.
No proszę. Przypatruj mi się wężu. Obserwuj i analizuj.
Szukaj słabych stron, proszę bardzo.
Widzisz jej blizny? Widzisz jej skrzydła? Większość jej pleców tak wyglądała, jakby jakiś rzeźbiarz bawił się w tworzenie piór na jej ciele.
Pielęgniarka nic nie powiedziała, jedynie z jej ust wymsknęło się westchnięcie. Bez słowa poszła po eliksiry i maści.
Ale C. wiedziała.
Wiedziała, że jej skrzydła nie znikną.
Nigdy.
I jeszcze wszyscy widzieli, wszyscy obserwowali ich ruchy, jakby byli na jakimś przyjęciu godnym jej matki.
Taaak, kwestia Kalipso będzie pojawiać się nie raz i nie dwa. Teraz, odkąd spełniała, jakby nie patrzeć jej zachciankę.
Widziała twarz matki, której udało się do niej dotrzeć, której udało się powiązać ją z jedną z najważniejszych rodzin czystokrwistych - z samymi Lestrange'ami.
Pocieszała się tym, że przecież dzięki temu i ona zyska.
Sprawi, że wszelkie plany i marzenia Rabastana zostaną zniszczone.
Przez nią.
Wiedziała, że od teraz nie będzie mógł się spotykać z żadną ze swojego grona wybranek.
Dzięki niej zostanie zniszczony jeden z szkolnych podrywaczy. Nienawidziła takich, nienawidziła ich z całego serca - bardziej niż całą resztę.
Dlatego spojrzała na niego z niepokojącym błyskiem w oku, z drwiącym zimnym uśmiechem, czując jak coraz wyżej kąciki warg się unoszą.
To tylko gra. Tylko kolejna zabawa.
Kolejny cel. Kolejna wygrana.
Ale nie wybaczy Ci, wiesz? Nie wybaczy, że rozgłosiłeś tę sprawę, że teraz będzie na jakiś ustach. Że będą o niej mówić i śledzić uważnie jej ruchy.
Co nie zmienia faktu, że i tak będzie robiła, co będzie chciała.
Żmija jeszcze mocniej wbiła swe pazury w jego ramię, czując się dzięki temu lepiej.
Mała rzecz, a cieszy. Czyż nie, Rabastanie?
Nie mówiła nic. Wolała milczeć, wolała pogrążać się w swoich myślach i nie dać wciągnąć się do rozmowy.
Mówiło za to sporo jej ciało. Jej ruchy. Dotykanie jego włosów, rzucanie mu ukradkowych pełnych nienawiści spojrzeń i delikatne drżenie warg.
Odsunęła się od niego i usiadła na jednym z łóżek, niedaleko miejsca, które było zasłonięte parawanem.
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i obserwowała, jak pielęgniarka kręci się wokół niej.
- Ściągnij koszulkę, dziecko.
Niechętnie to uczyniła, spoglądając przy tym w jego oczy.
No proszę. Przypatruj mi się wężu. Obserwuj i analizuj.
Szukaj słabych stron, proszę bardzo.
Widzisz jej blizny? Widzisz jej skrzydła? Większość jej pleców tak wyglądała, jakby jakiś rzeźbiarz bawił się w tworzenie piór na jej ciele.
Pielęgniarka nic nie powiedziała, jedynie z jej ust wymsknęło się westchnięcie. Bez słowa poszła po eliksiry i maści.
Ale C. wiedziała.
Wiedziała, że jej skrzydła nie znikną.
Nigdy.
- Jonathan Avery
Re: Łóżka
Sob Lis 16, 2013 7:48 pm
Panicz Lestrange miał absolutną rację co do zainteresowanie jakie wzbudzili razem z Caroline, widok tej dwójki przemierzającej szkolne korytarze pod rękę nie należał bowiem do codzienności. Mógł być pewien, że będzie się o tym szeptało po kątach w niejednym pokoju wspólnym i w nie jednej sali. Niedługo wiadomość, iż Rabastanowi najwyraźniej udało się podbić serduszko niezrównoważonej panny Rockres będzie na językach większości uczniów. Zabawne, prawda? Ano. Ach, jakże Avery kochał tą małą zamkniętą społeczność, w której każdy wiedział wszystko o każdym, a przynajmniej starał się do takiej sytuacji doprowadzić - a braki wiedzy rekompensowano ogromną wyobraźnią i wścibstwem.
Przemierzał korytarze bez konkretnego celu, gdy poczuł czyjąś ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Odwrócił głowę, wyraźnie zniesmaczony tym nieproszonym kontaktem fizycznym z drugą osobą. Ugryzł się w język, rozpoznając osobę natręta i w myślach przeanalizował listę najbardziej wiarygodnych i zarazem kulturalnych wymówek od niechcianego towarzystwa.
- Słyszałeś już? - wysapała z zapałem chuda jak patyk uczennica Slytherinu, nie zabierając ręki z ramienia Avery'ego i usilnie starając się dosięgnąć ustami okolic uszu chłopaka w śmiesznym i niesmacznym według niego geście... konspiratorstwa? Uniósł jedną brew, dając jej tym samym do zrozumienia, że nie ma pojęcia o co może chodzić. Na Merlina, odniósł wrażenie, iż dziewczę za jeden krótki moment pęknie jeśli tylko nie podzieli się z nim tym co miała do przekazania. Wzruszył przy tym nieznacznie ramionami; wystarczyło by zrozumiała, że dłonie należy trzymać przy sobie. No, i bardzo pięknie! - Twój kuzyn odprowadził przed chwilą Rockers do Skrzydła Szpitalnego! Pod rękę! Jedno i drugie było przy tym ubrudzone krwią! Avery, wiesz coś na ten temat?
Pokręcił powoli głową, wzdychając w duchu nad losem ludzkości, która takich oto następców sobie wychowuje. Co oni wszyscy mieli z tym chorobliwym plotkowaniem? Czy nie lepiej było skupić się na samym sobie, tak jak to czynił Jon? Nie mogąc - również nie chcąc - podzielić się z dziewczyną posiadaną wiedzą, szybko się pożegnał i dziarskim krokiem ruszył w stronę królestwa pani Pumfrey, zostawiając za sobą zawiedzioną Ślizgonkę.
Stwierdził, że skoro i tak nie miał żadnych konkretnych planów to czemu by nie sprawdzić prawdziwości zasłyszanych nowin i nie dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. Poza tym dawno nie miał okazji pogadać z Rabem, a gdy do tego pojawiała się możliwość spędzenia chwili czasu z uroczą panną Rockres! Kto by się długo zastanawiał, czyż nie?
Z rozmachem otworzył drzwi od sali, w której znajdowały się rzędy szpitalnych łóżek i wsunął się do środka, uśmiechając się przy tym szelmowsko pod nosem. Zdawać by się mogło, że zupełnie nie przejmuje się faktem, iż swoją osobą zakłóca ciszę i odpoczynek pacjentów - co w sumie było najświętszą prawdą. Jasnobłękitne spojrzenie wpierw spoczęło na wysokiej postaci kuzyna, po czym błyskawicznie przeskoczyło na Caroline. Zagwizdał cicho pod nosem, unosząc przy tym brew. Stała do niego przodem, nie widział jej poranionych pleców.
- Caroline, cóż za miłe spotkanie! - uśmiechnął się szerzej, sztucznie i średnio przyjemnie, nie spuszczając chmurnych oczu z jej osoby.
Nie spodziewał się zastać jej już bez koszulki, doprawdy. Niezła robota, Lestrange! Wolnym krokiem przeszedł odległość dzielącą go od wolnego łóżka, na którym to przysiadł bez żadnego skrępowania, ciesząc się jednak w duchu, iż nie potkał w pokoju pani Pomfrey, która najwidoczniej musiała z jakiegoś powodu opuścić pomieszczenie.
- Mały ptaszek mi wyćwierkał, że właśnie tutaj Was znajdę. Razem. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam szczególnie w Waszym tête-à-tête - słowa skierował w stronę kuzyna, nie oczekując odpowiedzi. Wyciągnął się wygodniej na łóżku, zerkając na dwójkę towarzyszy spod lekko opuszczonych powiek, chłonąc każdy element ich wyglądu i każdy wykonany gest. Malinka na szyi Caroline, ugryzienie u Rabastana, ubrudzone krwią ubrania. Czyżby jakiś mały fetysz? Prawa brew ponownie podjechała w górę, gdy w głowie zrodził się pomysł na małą wampiriadę w wykonaniu tej dwójki...
Znudzony Avery to najprawdopodobniej najgorszy Avery, możecie wierzyć mi na słowo. Albo przekonać się sami.
Przemierzał korytarze bez konkretnego celu, gdy poczuł czyjąś ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Odwrócił głowę, wyraźnie zniesmaczony tym nieproszonym kontaktem fizycznym z drugą osobą. Ugryzł się w język, rozpoznając osobę natręta i w myślach przeanalizował listę najbardziej wiarygodnych i zarazem kulturalnych wymówek od niechcianego towarzystwa.
- Słyszałeś już? - wysapała z zapałem chuda jak patyk uczennica Slytherinu, nie zabierając ręki z ramienia Avery'ego i usilnie starając się dosięgnąć ustami okolic uszu chłopaka w śmiesznym i niesmacznym według niego geście... konspiratorstwa? Uniósł jedną brew, dając jej tym samym do zrozumienia, że nie ma pojęcia o co może chodzić. Na Merlina, odniósł wrażenie, iż dziewczę za jeden krótki moment pęknie jeśli tylko nie podzieli się z nim tym co miała do przekazania. Wzruszył przy tym nieznacznie ramionami; wystarczyło by zrozumiała, że dłonie należy trzymać przy sobie. No, i bardzo pięknie! - Twój kuzyn odprowadził przed chwilą Rockers do Skrzydła Szpitalnego! Pod rękę! Jedno i drugie było przy tym ubrudzone krwią! Avery, wiesz coś na ten temat?
Pokręcił powoli głową, wzdychając w duchu nad losem ludzkości, która takich oto następców sobie wychowuje. Co oni wszyscy mieli z tym chorobliwym plotkowaniem? Czy nie lepiej było skupić się na samym sobie, tak jak to czynił Jon? Nie mogąc - również nie chcąc - podzielić się z dziewczyną posiadaną wiedzą, szybko się pożegnał i dziarskim krokiem ruszył w stronę królestwa pani Pumfrey, zostawiając za sobą zawiedzioną Ślizgonkę.
Stwierdził, że skoro i tak nie miał żadnych konkretnych planów to czemu by nie sprawdzić prawdziwości zasłyszanych nowin i nie dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. Poza tym dawno nie miał okazji pogadać z Rabem, a gdy do tego pojawiała się możliwość spędzenia chwili czasu z uroczą panną Rockres! Kto by się długo zastanawiał, czyż nie?
Z rozmachem otworzył drzwi od sali, w której znajdowały się rzędy szpitalnych łóżek i wsunął się do środka, uśmiechając się przy tym szelmowsko pod nosem. Zdawać by się mogło, że zupełnie nie przejmuje się faktem, iż swoją osobą zakłóca ciszę i odpoczynek pacjentów - co w sumie było najświętszą prawdą. Jasnobłękitne spojrzenie wpierw spoczęło na wysokiej postaci kuzyna, po czym błyskawicznie przeskoczyło na Caroline. Zagwizdał cicho pod nosem, unosząc przy tym brew. Stała do niego przodem, nie widział jej poranionych pleców.
- Caroline, cóż za miłe spotkanie! - uśmiechnął się szerzej, sztucznie i średnio przyjemnie, nie spuszczając chmurnych oczu z jej osoby.
Nie spodziewał się zastać jej już bez koszulki, doprawdy. Niezła robota, Lestrange! Wolnym krokiem przeszedł odległość dzielącą go od wolnego łóżka, na którym to przysiadł bez żadnego skrępowania, ciesząc się jednak w duchu, iż nie potkał w pokoju pani Pomfrey, która najwidoczniej musiała z jakiegoś powodu opuścić pomieszczenie.
- Mały ptaszek mi wyćwierkał, że właśnie tutaj Was znajdę. Razem. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam szczególnie w Waszym tête-à-tête - słowa skierował w stronę kuzyna, nie oczekując odpowiedzi. Wyciągnął się wygodniej na łóżku, zerkając na dwójkę towarzyszy spod lekko opuszczonych powiek, chłonąc każdy element ich wyglądu i każdy wykonany gest. Malinka na szyi Caroline, ugryzienie u Rabastana, ubrudzone krwią ubrania. Czyżby jakiś mały fetysz? Prawa brew ponownie podjechała w górę, gdy w głowie zrodził się pomysł na małą wampiriadę w wykonaniu tej dwójki...
Znudzony Avery to najprawdopodobniej najgorszy Avery, możecie wierzyć mi na słowo. Albo przekonać się sami.
- Rabastan Lestrange
Re: Łóżka
Nie Lis 17, 2013 10:42 am
Stał obok pielęgniarki, gdy Caroline ściągała z siebie koszulkę więc nie umknął mu nawet jeden szczegół tego co tam kryła. Wcześniej w półmroku Pokoju Wspólnego nie dostrzegł blizn na jej plecach, zresztą nie przyglądał jej się wtedy zbyt uważnie zbyt zaabsorbowany krwią. Teraz patrzył i widział. Jednocześnie zastanawiał się nad tym kto jej to zrobił i jaki miało to wpływ na kształtowanie tego kim była teraz. Nie posądzajcie go jednak o litość czy współczucie, bo nie odczuwał niczego nawet zbliżonego do tych emocji. Był jedynie zaciekawiony. Interesowała go czysty ciąg przyczynowo-skutkowy, tylko to kształtowało się teraz w jego głowie. Nie umiał ocenić wieku tych obrażeń, ale obiecał sobie zbadać jeszcze ten temat. Był nadzwyczaj interesujący.
Jego twarz przez cały ten czas pozbawiona była konkretnego wyrazu. Gdyby madame Pomfrey była nim choć w minimalnym stopniu zainteresowana, odegrałby specjalnie dla niej jednoosobowe przedstawienie o tym jak bardzo przejmował się swoją towarzyszką, ale ona nawet nie zwróciła na niego uwagi, gdy przeszła obok i zniknęła w swoim małym gabinecie. Stąd też Rabastan jak rzadko okazywał to co faktycznie czuł. Uprzejme, ale zdystansowania zainteresowanie. Jakby oglądał kolekcję znaczków, a nie plecy skatowanej dziewczyny. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk (dość głośno) otwartych drzwi. Spojrzał więc w tamtą stronę i kogo zobaczył? Ano swojego ulubionego kuzyna. Czyli dzień może być jeszcze zabawniejszy! Jeden z kącików ust Lestrange'a uniósł się do góry w złośliwym uśmieszku. Krótko zerknął na Caroline, nie chcąc tracić jej - z pewnością - bezcennej reakcji. Potem przestąpił kilka kroków do przodu, stając pomiędzy łóżkami, na którym zasiadali pozostali ślizgoni. Jedną rękę wcisnął do kieszeni, drugą luźno opuścił wzdłuż boku. Westchnął nieco teatralnie i przewrócił oczyma.
- Te małe ptaszki mogłyby pilnować swoich spraw. - wtrącił z niesmakiem, który byłoby o wiele bardziej wiarygodny bez złośliwego błysku w jego oczach. Czyli pokazówka zdała egzamin? Był pewny, że wzbudzą pewne zaciekawienie, ale najwyraźniej się pomylił. Skoro Jon pofatygował się do Skrzydła sprawdzić o co chodzi, bardziej pasowało im miano sensacji i wydarzenia towarzyskiego sezonu. Bardzo dobrze, dokładnie o to mu chodziło.
Niespodziewanie Rabastan wyciągnął z kieszeni różdżkę i machnął nią krótko. Parawan z najbliższego łóżka grzecznie przejechał odległość dzielącą go od Caroline i chwilowo odgrodził ją od obu chłopców. Nie żeby zależało mu na komforcie psychicznym ukochanej - po prostu usłyszał, że wraca pielęgniarka i nie chciał się jej narazić. Usadowił się obok Avery'ego, wyciągnął przed siebie długie nogi i z pewnym zniecierpliwieniem zerkał na parawan, jakby już nie mógł się doczekać, aż znów wywlecze zza niego Caroline. Jednak dla postronnego obserwatora obaj musieli wyglądać jak wcielenie niewinności - koledzy martwiący się o zdrowie koleżanki.
- Co powiesz o mojej narzeczonej? - mruknął do kuzyna nieco ironicznym tonem, w którym wciąż pobrzmiewała nuta niezadowolenia. Dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo ciąży mu w drugiej kieszeni paczka papierosów i jak bardzo ma ochotę zapalić.
Jego twarz przez cały ten czas pozbawiona była konkretnego wyrazu. Gdyby madame Pomfrey była nim choć w minimalnym stopniu zainteresowana, odegrałby specjalnie dla niej jednoosobowe przedstawienie o tym jak bardzo przejmował się swoją towarzyszką, ale ona nawet nie zwróciła na niego uwagi, gdy przeszła obok i zniknęła w swoim małym gabinecie. Stąd też Rabastan jak rzadko okazywał to co faktycznie czuł. Uprzejme, ale zdystansowania zainteresowanie. Jakby oglądał kolekcję znaczków, a nie plecy skatowanej dziewczyny. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk (dość głośno) otwartych drzwi. Spojrzał więc w tamtą stronę i kogo zobaczył? Ano swojego ulubionego kuzyna. Czyli dzień może być jeszcze zabawniejszy! Jeden z kącików ust Lestrange'a uniósł się do góry w złośliwym uśmieszku. Krótko zerknął na Caroline, nie chcąc tracić jej - z pewnością - bezcennej reakcji. Potem przestąpił kilka kroków do przodu, stając pomiędzy łóżkami, na którym zasiadali pozostali ślizgoni. Jedną rękę wcisnął do kieszeni, drugą luźno opuścił wzdłuż boku. Westchnął nieco teatralnie i przewrócił oczyma.
- Te małe ptaszki mogłyby pilnować swoich spraw. - wtrącił z niesmakiem, który byłoby o wiele bardziej wiarygodny bez złośliwego błysku w jego oczach. Czyli pokazówka zdała egzamin? Był pewny, że wzbudzą pewne zaciekawienie, ale najwyraźniej się pomylił. Skoro Jon pofatygował się do Skrzydła sprawdzić o co chodzi, bardziej pasowało im miano sensacji i wydarzenia towarzyskiego sezonu. Bardzo dobrze, dokładnie o to mu chodziło.
Niespodziewanie Rabastan wyciągnął z kieszeni różdżkę i machnął nią krótko. Parawan z najbliższego łóżka grzecznie przejechał odległość dzielącą go od Caroline i chwilowo odgrodził ją od obu chłopców. Nie żeby zależało mu na komforcie psychicznym ukochanej - po prostu usłyszał, że wraca pielęgniarka i nie chciał się jej narazić. Usadowił się obok Avery'ego, wyciągnął przed siebie długie nogi i z pewnym zniecierpliwieniem zerkał na parawan, jakby już nie mógł się doczekać, aż znów wywlecze zza niego Caroline. Jednak dla postronnego obserwatora obaj musieli wyglądać jak wcielenie niewinności - koledzy martwiący się o zdrowie koleżanki.
- Co powiesz o mojej narzeczonej? - mruknął do kuzyna nieco ironicznym tonem, w którym wciąż pobrzmiewała nuta niezadowolenia. Dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo ciąży mu w drugiej kieszeni paczka papierosów i jak bardzo ma ochotę zapalić.
- Caroline Rockers
Re: Łóżka
Nie Lis 17, 2013 8:05 pm
Ludzie zdecydowanie powinni zajmować się swoimi sprawami, a nie niezdrowo interesować się tym, co ich nie dotyczy.
Ceniła sobie swoją prywatność i wolała, nie być obserwowana i poddawana ocenie. Chciała po prostu działać po swojemu, z dala od tego natłoku i patrzenia jej na ręce.
Nienawidziła tego.
Nienawidziła, kiedy rzucano się jej ukradkowe spojrzenia. Oni mieli się przecież bać. Mieli uciekać wzrokiem, inaczej mogli zostać wybrani na kolejnych męczenników. A ona chętnie takich wybierała, by wciągnąć ich do zabawy, do swojego świata cierpień i zniszczenia.
I powolutku, krok po kroczku, wpadaliby do studni beznadziejności, nie mogąc się uwolnić od swoich cieni.
Wyzywająco spojrzała w jego oczy i posłała mu zimny, złośliwy uśmiech, który był wręcz grymasem. Nienawidziła go, ale chciał żeby patrzył, żeby miał świadomość.
To dopiero był przecież początek.
A potem ktoś wszedł, ktoś nic sobie nie zrobił z tego, że jest to Skrzydło Szpitalne, że przecież tutaj powinno się zachowywać w miarę cicho. Poznała tę twarz. Te dumę w każdym ruchu chłopaka.
Avery. Jonathan Avery Junior. Najeżyła się i syknęła, niczym wąż gotowy do ataku.
- Co. Ty. Tu. Robisz - wycedziła i zarzuciła włosy do tyłu. Wiedziała o jego spokrewnieniu z Rabastanem - większość wiedziała o tych bliskich pokrewieństwach rodzin czystokrwistych. Choć zdarzały się takie przypadki, jak ona. Takie, które o dziwo nie miały żadnej linii powiązanej z Blackami, Lestrange'ami, czy też z innym skupiskiem tych znanych, ściśle powiązanych ze sobą rodów.
Do czasu, prawda? Do czasu...
Jej dłoń zacisnęła się na różdżce, ale zaraz została zasłonięta parawanem, a chwilę później pojawiła się pielęgniarka, niosąc różne specyfiki.
I zaczęło się picie dziwnie smakujących eliksirów i cierpliwe czekania, aż pani Pomfrey nałoży maści na jej rany.
- Ach dziecko, dziecko, dziecko... - mówiła kobieta, kręcąc głową. - Musisz bardziej uważać. Twoje plecy są naprawdę w kiepskim stanie. Powinnaś poleżeć kilka dni w Skrzydle.
- Dziękuję, ale nie - odezwała się uprzejmym, ale zimnym głosem. - Poradzę sobie sama.
- Jak chcesz, ale weź chociaż tę maść. Pomoże twojej skórze szybciej się zregenerować - westchnęła pielęgniarka, mrucząc coś do siebie pod nosem i podając jej specyfik.
C. podziękowała skinięciem głowy i włożyła na siebie koszulkę, patrząc jak Poppy Pomfrey rusza w stronę innych pacjentów.
Odsunęła parawan i ruszyła w ich stronę. Usiadła przy swoim "narzeczonym", wlepiając chmurne spojrzenie w Avery'ego.
Nie licz na taryfę ulgową. Oboje nie liczcie.
Ceniła sobie swoją prywatność i wolała, nie być obserwowana i poddawana ocenie. Chciała po prostu działać po swojemu, z dala od tego natłoku i patrzenia jej na ręce.
Nienawidziła tego.
Nienawidziła, kiedy rzucano się jej ukradkowe spojrzenia. Oni mieli się przecież bać. Mieli uciekać wzrokiem, inaczej mogli zostać wybrani na kolejnych męczenników. A ona chętnie takich wybierała, by wciągnąć ich do zabawy, do swojego świata cierpień i zniszczenia.
I powolutku, krok po kroczku, wpadaliby do studni beznadziejności, nie mogąc się uwolnić od swoich cieni.
Wyzywająco spojrzała w jego oczy i posłała mu zimny, złośliwy uśmiech, który był wręcz grymasem. Nienawidziła go, ale chciał żeby patrzył, żeby miał świadomość.
To dopiero był przecież początek.
A potem ktoś wszedł, ktoś nic sobie nie zrobił z tego, że jest to Skrzydło Szpitalne, że przecież tutaj powinno się zachowywać w miarę cicho. Poznała tę twarz. Te dumę w każdym ruchu chłopaka.
Avery. Jonathan Avery Junior. Najeżyła się i syknęła, niczym wąż gotowy do ataku.
- Co. Ty. Tu. Robisz - wycedziła i zarzuciła włosy do tyłu. Wiedziała o jego spokrewnieniu z Rabastanem - większość wiedziała o tych bliskich pokrewieństwach rodzin czystokrwistych. Choć zdarzały się takie przypadki, jak ona. Takie, które o dziwo nie miały żadnej linii powiązanej z Blackami, Lestrange'ami, czy też z innym skupiskiem tych znanych, ściśle powiązanych ze sobą rodów.
Do czasu, prawda? Do czasu...
Jej dłoń zacisnęła się na różdżce, ale zaraz została zasłonięta parawanem, a chwilę później pojawiła się pielęgniarka, niosąc różne specyfiki.
I zaczęło się picie dziwnie smakujących eliksirów i cierpliwe czekania, aż pani Pomfrey nałoży maści na jej rany.
- Ach dziecko, dziecko, dziecko... - mówiła kobieta, kręcąc głową. - Musisz bardziej uważać. Twoje plecy są naprawdę w kiepskim stanie. Powinnaś poleżeć kilka dni w Skrzydle.
- Dziękuję, ale nie - odezwała się uprzejmym, ale zimnym głosem. - Poradzę sobie sama.
- Jak chcesz, ale weź chociaż tę maść. Pomoże twojej skórze szybciej się zregenerować - westchnęła pielęgniarka, mrucząc coś do siebie pod nosem i podając jej specyfik.
C. podziękowała skinięciem głowy i włożyła na siebie koszulkę, patrząc jak Poppy Pomfrey rusza w stronę innych pacjentów.
Odsunęła parawan i ruszyła w ich stronę. Usiadła przy swoim "narzeczonym", wlepiając chmurne spojrzenie w Avery'ego.
Nie licz na taryfę ulgową. Oboje nie liczcie.
- Regulus Black
Re: Łóżka
Nie Lis 17, 2013 8:14 pm
Nie całkiem obudzony, nie całkiem jasno myślący, otumaniony, jakby ktoś strzaskał mu głowę o ceglany mur. Błądził poza myślą i czasem, majacząc niezrozumiałe zdania i wyrażenia.
Leżał sztywno w pedantycznie czystej pościeli, jego otumanione receptory odbierały zapach formaliny i innych szpitalnych specyfików, w oddali majaczyło stado głosów, gdzieś wiele kilometrów od niego, całkiem niezrozumiałe formuły przeczołgiwały się niesprawnie przez jego otępiały umysł, i ginęły gdzieś w podświadomości, bez zbędnej interpretacji.
Nie odczuwał jak muska go czas, nie wiedział czy minęło 15 minut odkąd ostatni raz był przytomny, czy też dekada. Po prostu był, egzystował leniwie, istniał bez znaczenia i świadomości.
Do czasu.
Głosy stawały się coraz mu bliższe, równie nieistotne, ale znacznie bardziej rozpoznawalne. Już mógł stwierdzić że je zna, i to całkiem dobrze. Wiele jednak minut zajęło mu ich rozpoznanie.
Rockers, Lestrange, Avery.
Układał sobie w głowie wszystko co wiedział o tym zestawie osobowości, nie przyjmował jednak żadnej wagi do ich obecności, czy słowom które wypowiadali.
Gdzie był?
Kolejna powolna interpretacja przepływała przez jego mózg. Powoli, ostrożnie wyciągał wnioski.
Skrzydło Szpitalne.
Wtem uderzyła w niego zimna fala paniki, drgnął niespokojnie, zacisnął palce na sztywnej, mokrej od potu pościeli.
Poczuł ja piecze go twarz i kończyny.
Informacje które wydobył z głębi wspomnień układały się w zgrabną całość.
Przeklęty Nighray, przeklęta Daphne... Wyraźnie usłyszał jej krzyk, potrafił jednak sklasyfikować go do wspomnień. Ponownie drgnął. Kim jest?
Regulus Black, śmierciożerca. To on. Był tego pewny.
Powoli, ostrożnie otworzył oczy.
Uderzyło w niego zimne światło, wisząca nad nim lampa sprawiała mu niewyobrażalny ból, przeszywający czaszkę. Mógłby przysiąc, że czuł, jak źrenice zwężają mu się w odwecie na atak nieskończonej jasności.
Przez kilkanaście sekund dryfował w nieskalanej bieli otoczenia.
Obraz stopniowo zaczął się wyostrzać. Odbierał już każdy detal, wystrój, dźwięki, słowa, postaci, uderzały w niego jak cięcie ostrza.
Zebrało mu się na wymioty, powstrzymał to jednak, zaciskając powieki i ponownie ginąc w sobie samym.
Och, jakim był idiotą, skończonym kretynem, bezmózgim gumochłonem. Jak mógł do tego dopuścić, jak mógł.
Gdzieś w przewijających się przez głowę wspomnieniach mignęła mu twarz kobiety-ducha. Wzdrygnął się mimowolnie.
Błagał w myślach o zły sen, niestety realia atakowały go bez litości. Wszystko układało się w zgrabną całość, drobne ranki na jego ciele wołały, dobitnie utwierdzając go w przekonaniu, że to wszystko zdarzyło się naprawdę.
Pozostało mu jedynie modlić się w duchu, by ta sprawa nigdy nie ujrzała światła dziennego. Jakże zniszczyła by jego reputacje, on, Regulus Black, czystokrwisty, arystokratyczny śmierciożerca pozwolił sobie na taką zuchwałość i lekkomyślność.
Klął się w duchu, nie przebierając w słowach.
By odpędzić złe myśli postanowił, że niepozornie wróci do świata, bał się jednak pytań, nienawidził się tłumaczyć, nienawidził.
Podniósł się powoli do pionu, rozchylił powieki, tym razem jednak nie towarzyszyła temu fala bólu.
Skrzywił się, przygładził czarne włosy, postanowił, mimo wszystko, trzymać klasę.
Ujrzał wspomnianych wcześniej Rockers, Lestrange'a i Avery'ego, dookoła ślizgonów rozkładała się niezbyt sielankowa, napięta do granic możliwości atmosfera. Niepozornie przygryzł wargi, poczuł jak potężny błąd popełnił, dając, zanadto wyraźny, znak życia.
Leżał sztywno w pedantycznie czystej pościeli, jego otumanione receptory odbierały zapach formaliny i innych szpitalnych specyfików, w oddali majaczyło stado głosów, gdzieś wiele kilometrów od niego, całkiem niezrozumiałe formuły przeczołgiwały się niesprawnie przez jego otępiały umysł, i ginęły gdzieś w podświadomości, bez zbędnej interpretacji.
Nie odczuwał jak muska go czas, nie wiedział czy minęło 15 minut odkąd ostatni raz był przytomny, czy też dekada. Po prostu był, egzystował leniwie, istniał bez znaczenia i świadomości.
Do czasu.
Głosy stawały się coraz mu bliższe, równie nieistotne, ale znacznie bardziej rozpoznawalne. Już mógł stwierdzić że je zna, i to całkiem dobrze. Wiele jednak minut zajęło mu ich rozpoznanie.
Rockers, Lestrange, Avery.
Układał sobie w głowie wszystko co wiedział o tym zestawie osobowości, nie przyjmował jednak żadnej wagi do ich obecności, czy słowom które wypowiadali.
Gdzie był?
Kolejna powolna interpretacja przepływała przez jego mózg. Powoli, ostrożnie wyciągał wnioski.
Skrzydło Szpitalne.
Wtem uderzyła w niego zimna fala paniki, drgnął niespokojnie, zacisnął palce na sztywnej, mokrej od potu pościeli.
Poczuł ja piecze go twarz i kończyny.
Informacje które wydobył z głębi wspomnień układały się w zgrabną całość.
Przeklęty Nighray, przeklęta Daphne... Wyraźnie usłyszał jej krzyk, potrafił jednak sklasyfikować go do wspomnień. Ponownie drgnął. Kim jest?
Regulus Black, śmierciożerca. To on. Był tego pewny.
Powoli, ostrożnie otworzył oczy.
Uderzyło w niego zimne światło, wisząca nad nim lampa sprawiała mu niewyobrażalny ból, przeszywający czaszkę. Mógłby przysiąc, że czuł, jak źrenice zwężają mu się w odwecie na atak nieskończonej jasności.
Przez kilkanaście sekund dryfował w nieskalanej bieli otoczenia.
Obraz stopniowo zaczął się wyostrzać. Odbierał już każdy detal, wystrój, dźwięki, słowa, postaci, uderzały w niego jak cięcie ostrza.
Zebrało mu się na wymioty, powstrzymał to jednak, zaciskając powieki i ponownie ginąc w sobie samym.
Och, jakim był idiotą, skończonym kretynem, bezmózgim gumochłonem. Jak mógł do tego dopuścić, jak mógł.
Gdzieś w przewijających się przez głowę wspomnieniach mignęła mu twarz kobiety-ducha. Wzdrygnął się mimowolnie.
Błagał w myślach o zły sen, niestety realia atakowały go bez litości. Wszystko układało się w zgrabną całość, drobne ranki na jego ciele wołały, dobitnie utwierdzając go w przekonaniu, że to wszystko zdarzyło się naprawdę.
Pozostało mu jedynie modlić się w duchu, by ta sprawa nigdy nie ujrzała światła dziennego. Jakże zniszczyła by jego reputacje, on, Regulus Black, czystokrwisty, arystokratyczny śmierciożerca pozwolił sobie na taką zuchwałość i lekkomyślność.
Klął się w duchu, nie przebierając w słowach.
By odpędzić złe myśli postanowił, że niepozornie wróci do świata, bał się jednak pytań, nienawidził się tłumaczyć, nienawidził.
Podniósł się powoli do pionu, rozchylił powieki, tym razem jednak nie towarzyszyła temu fala bólu.
Skrzywił się, przygładził czarne włosy, postanowił, mimo wszystko, trzymać klasę.
Ujrzał wspomnianych wcześniej Rockers, Lestrange'a i Avery'ego, dookoła ślizgonów rozkładała się niezbyt sielankowa, napięta do granic możliwości atmosfera. Niepozornie przygryzł wargi, poczuł jak potężny błąd popełnił, dając, zanadto wyraźny, znak życia.
- Jonathan Avery
Re: Łóżka
Nie Lis 17, 2013 9:56 pm
Gdyby tylko Caroline mogła wiedzieć jak nikłe wrażenie robiły na Jonathanie jej groźne miny i powarkiwania, jak mało emocji wzbudzały kolejne gniewne słowa i nieprzyjemne spojrzenia. Bardziej bawiły, tak bardzo porównywalnie do psot ulubionego zwierzaka. Czasami śmieszne, czasami irytujące. Nieszczególnie groźne. Dla niego.
Uśmiechnął się półgębkiem słysząc słowa kuzyna na temat małych ptaszków. Były równie prawdziwe co nieprawdopodobne, szare i nudne postacie zawsze będą starały się zaspokoić swój głód nowości żerując na barwnych i znanych twarzach. Czy mu to przeszkadzało? Nieszczególnie, a już zupełnie nie, gdy mógł to wykorzystać do własnych celów.
- Wyobrażasz sobie tę wszechobecną ciszę? - zapytał, rozciągając wargi w nieco szerszej wersji uśmiechu. Nie, nie oczekiwał odpowiedzi. Pytania retoryczne, jakże charakterystyczne dla Avery'ego. - Po której zapadłaby zapewne ciemność!
Na Merlina, ktoś tutaj dosłownie kipiał dobrym humorem.
Nie przestając się uśmiechać, co w sumie było jak najbardziej naturalne dla Jona, poprawił sobie poduszkę pod plecami, zupełnie nie przejmując się zasadami i nakazami obowiązującymi w Skrzydle Szpitalnym. W przeciwieństwie do Rabastana Avery raczej nie zawracał sobie głowy takimi szczegółami jak dobre wychowanie, siejąc dookoła propagandę mającą na celu przyzwyczajenie ludzi, iż powszechnie przyjęte normy i obyczaje nie mają większego znaczenia dla kogoś tak niezwykłego jak on sam. Zazwyczaj uchodziło mu to na sucho, dzięki wrodzonemu urokowi osobistemu i sporej dawce charyzmy, wprawiając go tym samym w jeszcze większe samouwielbienie.
Podgniłe wnętrze w ładnym opakowaniu, chyba tak właśnie jakiś czas temu został określony przez pewną młodocianą czarownicę.
Prawda to czy fałsz? Zabawne pytanie.
- Odwiedzam Cię, moja droga! Gwarantuję Ci, że nic innego nie skłoniłoby mnie do zawitania w te progi - pokiwał głową w stronę Caroline, która powoli znikała za parawanem.
Mała żmijka, uśmiechnął się niewyraźnie pod nosem, rozbawiony reakcją dziewczyny, po czym skupił całą swoją uwagę na kuzynie. Och! Czyli ostatni list od babki jednak nie był brzydkim żartem czy też pomyłką, jak początkowo sądził. Rabastan naprawdę stał się szczęśliwym posiadaczem, tfu wróć, narzeczonym panny Rockers. Jakże pyszna, choć może i niestrawną się okazać, rozrywka ich czekała! Szczególnie jeśli Caroline pozostanie związana z Lestrange'm tak długo jak każda inna, czyli... no właśnie.
- Wyjątkowo biednie się prezentuje, poprzednia była nieco bardziej urodziwa. Chociaż przyznam, że z charakterku wydaje się ciekawsza - zacmokał cicho, nie zadając sobie bynajmniej trudu by słowa swe wyciszyć na tyle by tylko Rabastan mógł się z nimi zapoznać.
Nie, skąd, Rockers również miała je usłyszeć. I zapamiętać ich prostą formę, która bardziej była odpowiednia do opisu nowego konia niż towarzyszki życia. Po jaką cholerę ponownie pchasz się w nieswoją aferę, Avery? Dla chwili rozrywki starasz się sprowokować tę małą żmiję, wzbudzić w niej jeszcze większą niechęć do swojej osoby. Aż tak cię bawi jej postać, tak pełna przedziwnej i dzikiej złości? Czy może po prostu jesteś wystarczająco znudzony codziennością by starać się urozmaicić ją sobie na najprzedziwniejsze sposoby?
Nieważne.
Sięgnął do kieszeni po różdżkę, za której pomocą przywołał do swoje dłoni szklankę napełnioną wodą. Wziął spory łyk, spoglądając przy tym na dziewczynę, która wynurzyła się zza parawanu i usiadła grzecznie przy boku Rabastana. Uśmiechnął się leniwie w jej stronę i odstawił naczynie na stolik znajdujący się u boku łóżka.
- Na Merlina, gdzie moje maniery. Wybaczcie, zapomniałbym Wam z całego serca pogratulować! - można śmiało założyć, że entuzjazm Jona niekiedy mógł przerażać i skłaniać do przemyśleń na temat jego zdrowia psychicznego. Tylko dlaczego wypowiadanym słowom towarzyszyła nuta czegoś niemiłego, złośliwego? Ano.
Pochłonięty szczęśliwą parą nie zwrócił większej uwagi na pacjenta, który przed chwilą się przebudził i nie przywitał się z Regulusem jak należałoby to uczynić. Jakże niekulturalnie, mój młody panie.
Uśmiechnął się półgębkiem słysząc słowa kuzyna na temat małych ptaszków. Były równie prawdziwe co nieprawdopodobne, szare i nudne postacie zawsze będą starały się zaspokoić swój głód nowości żerując na barwnych i znanych twarzach. Czy mu to przeszkadzało? Nieszczególnie, a już zupełnie nie, gdy mógł to wykorzystać do własnych celów.
- Wyobrażasz sobie tę wszechobecną ciszę? - zapytał, rozciągając wargi w nieco szerszej wersji uśmiechu. Nie, nie oczekiwał odpowiedzi. Pytania retoryczne, jakże charakterystyczne dla Avery'ego. - Po której zapadłaby zapewne ciemność!
Na Merlina, ktoś tutaj dosłownie kipiał dobrym humorem.
Nie przestając się uśmiechać, co w sumie było jak najbardziej naturalne dla Jona, poprawił sobie poduszkę pod plecami, zupełnie nie przejmując się zasadami i nakazami obowiązującymi w Skrzydle Szpitalnym. W przeciwieństwie do Rabastana Avery raczej nie zawracał sobie głowy takimi szczegółami jak dobre wychowanie, siejąc dookoła propagandę mającą na celu przyzwyczajenie ludzi, iż powszechnie przyjęte normy i obyczaje nie mają większego znaczenia dla kogoś tak niezwykłego jak on sam. Zazwyczaj uchodziło mu to na sucho, dzięki wrodzonemu urokowi osobistemu i sporej dawce charyzmy, wprawiając go tym samym w jeszcze większe samouwielbienie.
Podgniłe wnętrze w ładnym opakowaniu, chyba tak właśnie jakiś czas temu został określony przez pewną młodocianą czarownicę.
Prawda to czy fałsz? Zabawne pytanie.
- Odwiedzam Cię, moja droga! Gwarantuję Ci, że nic innego nie skłoniłoby mnie do zawitania w te progi - pokiwał głową w stronę Caroline, która powoli znikała za parawanem.
Mała żmijka, uśmiechnął się niewyraźnie pod nosem, rozbawiony reakcją dziewczyny, po czym skupił całą swoją uwagę na kuzynie. Och! Czyli ostatni list od babki jednak nie był brzydkim żartem czy też pomyłką, jak początkowo sądził. Rabastan naprawdę stał się szczęśliwym posiadaczem, tfu wróć, narzeczonym panny Rockers. Jakże pyszna, choć może i niestrawną się okazać, rozrywka ich czekała! Szczególnie jeśli Caroline pozostanie związana z Lestrange'm tak długo jak każda inna, czyli... no właśnie.
- Wyjątkowo biednie się prezentuje, poprzednia była nieco bardziej urodziwa. Chociaż przyznam, że z charakterku wydaje się ciekawsza - zacmokał cicho, nie zadając sobie bynajmniej trudu by słowa swe wyciszyć na tyle by tylko Rabastan mógł się z nimi zapoznać.
Nie, skąd, Rockers również miała je usłyszeć. I zapamiętać ich prostą formę, która bardziej była odpowiednia do opisu nowego konia niż towarzyszki życia. Po jaką cholerę ponownie pchasz się w nieswoją aferę, Avery? Dla chwili rozrywki starasz się sprowokować tę małą żmiję, wzbudzić w niej jeszcze większą niechęć do swojej osoby. Aż tak cię bawi jej postać, tak pełna przedziwnej i dzikiej złości? Czy może po prostu jesteś wystarczająco znudzony codziennością by starać się urozmaicić ją sobie na najprzedziwniejsze sposoby?
Nieważne.
Sięgnął do kieszeni po różdżkę, za której pomocą przywołał do swoje dłoni szklankę napełnioną wodą. Wziął spory łyk, spoglądając przy tym na dziewczynę, która wynurzyła się zza parawanu i usiadła grzecznie przy boku Rabastana. Uśmiechnął się leniwie w jej stronę i odstawił naczynie na stolik znajdujący się u boku łóżka.
- Na Merlina, gdzie moje maniery. Wybaczcie, zapomniałbym Wam z całego serca pogratulować! - można śmiało założyć, że entuzjazm Jona niekiedy mógł przerażać i skłaniać do przemyśleń na temat jego zdrowia psychicznego. Tylko dlaczego wypowiadanym słowom towarzyszyła nuta czegoś niemiłego, złośliwego? Ano.
Pochłonięty szczęśliwą parą nie zwrócił większej uwagi na pacjenta, który przed chwilą się przebudził i nie przywitał się z Regulusem jak należałoby to uczynić. Jakże niekulturalnie, mój młody panie.
- Rabastan Lestrange
Re: Łóżka
Pon Lis 18, 2013 9:57 pm
Wciąż wpatrywał się w parawan, jakby usiłował go przejrzeć i dostrzec co dokładnie wyczynia pielęgniarka z plecami Caroline. Na jego twarz wrócił wyraz absolutnego znudzenia, a dobry humor nagle gdzieś się ulotnił. Od chwili, gdy przypomniał sobie o tym jak dawno nie palił (to było aż całe popołudnie!) skręcało go żeby wynieść się ze skrzydła, znaleźć jakieś ustronne miejsce i wypełnić płuca szarym dymem z mugolskich fajek, który przyniesie mu ulgę w tym cierpieniu. Nie mógł sobie na to w tej chwili pozwolić, stąd też pewne rozdrażnienie - typowy u niego objaw głodu nikotynowego -było oczywiste.
- Poprzednia nie gryzła. - mruknął w odpowiedzi, mimowolnie unosząc dłoń do drobnej ranki na szyi. Przesunął palcami po wciąż świeżym strupie i skrzywił się w nieładnym uśmiechu. - Ale przynajmniej nie jest nudna. - dodał. Nie zabrzmiało to jednak jak komplement. To była raczej niewypowiedziana głośno obietnica dobrej zabawy. Dla niego na pewno. Może Avery'emu też coś przy okazji skapnie. Panna Rockers była wszak doskonałym źródłem rozrywki dla dwóch nieco znudzonych szkolnym życiem paniczów. Ale żeby nie było wątpliwości - ona wciąż była jego. Dzielić się nie zamierzał.
Gdy szczupła sylwetka jego przyszłej małżonki wychyliła się zza parawanu, natychmiast wbił w nią wzrok. Nic nie powiedział, nic nie zmieniło się na jego twarzy. Wciąż jednak był zaciekawiony... i jakimś cudem udało jej się poprawić mu humor. Gdy usiadła obok, promieniując złością niczym jego własne, osobliwe słońce, stracił nieco ochotę na papierosa. Miał wszak osobistą truciznę u swego boku. Gestem, który w przypadku innej dziewczyny byłby czuły (ale tutaj znów miał jedynie na celu podkreślenie tego, że traktował ją jak przedmiot), odgarnął jej kosmyk włosów za ucho, gładząc przy tym lekko policzek.
- Czy czujesz się lepiej, moja droga? - zapytał z doskonale fałszywą troską w głosie, uśmiechając się przy tym lekko. Miał nadzieję, że tak właśnie było i fizycznie wracała do formy. Będzie dzięki temu jeszcze większym wyzwaniem.
Potem parsknął cicho i zerknął na Jona z nieco bardziej szczerym, a przez to bardziej drwiącym grymasem na ustach.
- Ogromnie miło z Twojej strony, Jon. Bardzo dziękujemy, prawda kochanie? - najwyraźniej nie przeszkadzała mu fałszywa nuta w tonie kuzyna. Może dlatego, że sam kłamał teraz każdym gestem i słowem, a może dlatego, że już do tego przywykł. Trudno orzec.
Kiedy odwracał głowę, złowił kątem oka ruch kilka łóżek dalej. Nie zwróciłby na to szczególnej uwagi, gdyby nie fakt, że unosząca się z poduszki głowa była mu niezwykle znajoma. Widywał ową głowę unoszącą się z poduszki niemal codziennie od sześciu lat! Wszak to jego drogi przyjaciel, Regulus - co on tutaj robił? Rabastan uniósł brwi z wyraźnym niedowierzaniem, a potem szybkim ruchem podniósł z łóżka. W tej samej chwili złapał Caroline mocno za rękę, więc jego miła nie miała wielu opcji. Mogła próbować się wyrywać (działanie z góry skazane na niepowodzenie, bo nie miał zamiaru jeszcze uwalniać jej od swojego towarzystwa) lub grzecznie podążyć za nim.
- Reg, skąd ty się tutaj wziąłeś do cholery? - Rabastan zatrzymał się w nogach łóżka swojego przyjaciela i zmierzył go uważnym spojrzeniem, odnotowując w pamięci widoczne na jego ciele obrażenia. - Myślałem, że biegasz gdzieś ze swoimi zamaskowanymi kumplami, a ty leżysz w Skrzydle. Pełny jesteś niespodzianek, stary.- po tych słowach pokręcił lekko głową. Choć może nie było tego widać na pierwszy rzut oka, Rabastan był zmartwiony losem przyjaciela. Zauważył oczywiście nieobecność Regulusa, ale sądził, ze to jakieś śmierciożercze sprawki. Wiedziała, że jego druh ostatnio strasznie mocno interesuje się tym tematem i nie jest w tym odosobniony w szkole. Nie wnikał i nie komentował, bo to nie jego sprawa, ale jeśli te zabawy kończyły się w Skrzydle, to chyba trzeba będzie interweniować. Wystarczyło, że jego brat i ojciec narażali się jak skończeni idioci, przyjaciel mógł sobie odpuścić.
Jednocześnie splótł swoje palce z palcami Caroline, by dać jej do zrozumienia, że nie wolno jej jeszcze nigdzie iść.
/p.s. żeby nie było wątpliwości - Rabastan nie wie o mrocznym znaku Regulusa~/
- Poprzednia nie gryzła. - mruknął w odpowiedzi, mimowolnie unosząc dłoń do drobnej ranki na szyi. Przesunął palcami po wciąż świeżym strupie i skrzywił się w nieładnym uśmiechu. - Ale przynajmniej nie jest nudna. - dodał. Nie zabrzmiało to jednak jak komplement. To była raczej niewypowiedziana głośno obietnica dobrej zabawy. Dla niego na pewno. Może Avery'emu też coś przy okazji skapnie. Panna Rockers była wszak doskonałym źródłem rozrywki dla dwóch nieco znudzonych szkolnym życiem paniczów. Ale żeby nie było wątpliwości - ona wciąż była jego. Dzielić się nie zamierzał.
Gdy szczupła sylwetka jego przyszłej małżonki wychyliła się zza parawanu, natychmiast wbił w nią wzrok. Nic nie powiedział, nic nie zmieniło się na jego twarzy. Wciąż jednak był zaciekawiony... i jakimś cudem udało jej się poprawić mu humor. Gdy usiadła obok, promieniując złością niczym jego własne, osobliwe słońce, stracił nieco ochotę na papierosa. Miał wszak osobistą truciznę u swego boku. Gestem, który w przypadku innej dziewczyny byłby czuły (ale tutaj znów miał jedynie na celu podkreślenie tego, że traktował ją jak przedmiot), odgarnął jej kosmyk włosów za ucho, gładząc przy tym lekko policzek.
- Czy czujesz się lepiej, moja droga? - zapytał z doskonale fałszywą troską w głosie, uśmiechając się przy tym lekko. Miał nadzieję, że tak właśnie było i fizycznie wracała do formy. Będzie dzięki temu jeszcze większym wyzwaniem.
Potem parsknął cicho i zerknął na Jona z nieco bardziej szczerym, a przez to bardziej drwiącym grymasem na ustach.
- Ogromnie miło z Twojej strony, Jon. Bardzo dziękujemy, prawda kochanie? - najwyraźniej nie przeszkadzała mu fałszywa nuta w tonie kuzyna. Może dlatego, że sam kłamał teraz każdym gestem i słowem, a może dlatego, że już do tego przywykł. Trudno orzec.
Kiedy odwracał głowę, złowił kątem oka ruch kilka łóżek dalej. Nie zwróciłby na to szczególnej uwagi, gdyby nie fakt, że unosząca się z poduszki głowa była mu niezwykle znajoma. Widywał ową głowę unoszącą się z poduszki niemal codziennie od sześciu lat! Wszak to jego drogi przyjaciel, Regulus - co on tutaj robił? Rabastan uniósł brwi z wyraźnym niedowierzaniem, a potem szybkim ruchem podniósł z łóżka. W tej samej chwili złapał Caroline mocno za rękę, więc jego miła nie miała wielu opcji. Mogła próbować się wyrywać (działanie z góry skazane na niepowodzenie, bo nie miał zamiaru jeszcze uwalniać jej od swojego towarzystwa) lub grzecznie podążyć za nim.
- Reg, skąd ty się tutaj wziąłeś do cholery? - Rabastan zatrzymał się w nogach łóżka swojego przyjaciela i zmierzył go uważnym spojrzeniem, odnotowując w pamięci widoczne na jego ciele obrażenia. - Myślałem, że biegasz gdzieś ze swoimi zamaskowanymi kumplami, a ty leżysz w Skrzydle. Pełny jesteś niespodzianek, stary.- po tych słowach pokręcił lekko głową. Choć może nie było tego widać na pierwszy rzut oka, Rabastan był zmartwiony losem przyjaciela. Zauważył oczywiście nieobecność Regulusa, ale sądził, ze to jakieś śmierciożercze sprawki. Wiedziała, że jego druh ostatnio strasznie mocno interesuje się tym tematem i nie jest w tym odosobniony w szkole. Nie wnikał i nie komentował, bo to nie jego sprawa, ale jeśli te zabawy kończyły się w Skrzydle, to chyba trzeba będzie interweniować. Wystarczyło, że jego brat i ojciec narażali się jak skończeni idioci, przyjaciel mógł sobie odpuścić.
Jednocześnie splótł swoje palce z palcami Caroline, by dać jej do zrozumienia, że nie wolno jej jeszcze nigdzie iść.
/p.s. żeby nie było wątpliwości - Rabastan nie wie o mrocznym znaku Regulusa~/
- Caroline Rockers
Re: Łóżka
Pon Lis 18, 2013 10:29 pm
Te wszystkie ceremonialne, teatralne gesty Avery'ego i Lestrange'a budziły w niej obrzydzenie - wręcz odruchy wymiotne.
Nie miała jak odejść. Nie miała jak się uwolnić - przynajmniej od czerwonego węża, który robił wszystko by nie ułatwić jej sytuacji. Tak było przecież dla niego lepiej - chciał sprawić, żeby nie wytrzymała, żeby pokazała coś, co potem mógłby zręcznie wykorzystać przeciwko niej.
Głupiec.
Zwyczajny głupiec, jeśli tak uważa, jeśli sądzi, że będzie grać tak, jak jej zagra.
O nie, nie, nie. Będzie właśnie na odwrót. Z pewnością dostarczą sobie 'niezapomnianych' wrażeń.
Obnażyła zęby w stronę Jonathana, milcząc. Po chwili sięgnęła po najbliższą rzecz - kubek i rzuciła nim w jego stronę.
Wiedziała, że nie mogła zrobić nic więcej, że była tutaj praktycznie bezsilna. Nie ruszały ją też te gadki o poprzednich "narzeczonych" Rabastana, ani to, że Avery ośmielał się porównywać ją do jakieś paniusi, która wcześniej miała być przeznaczona jej 'wybrankowi'.
Nic nie było ważne.
Nic, oprócz zadania im, jak najdotkliwszych ran.
Chciała stąd odejść. Tutaj było za dużo ludzi - dusiła się wręcz tym wszystkim.
Uśmiechnęła się sztucznie do Avery'ego i wbiła paznokcie w ramię Rabastana.
- Dziękuję - wycedziła i złapała za włosy Lestrange'a, przybliżając jego głowę do swojej. Musnęła jego wargi, patrząc mu wprost w oczy. Czuła się tym znudzona.
Czuła, jak coraz bardziej nienawidzi tego wszystkiego. I nic nie było tak naprawdę ważne.
A potem Rabastan ją ze sobą pociągnął, nadal prowadząc ich gierkę, próbując nad nią dominować.
Ścisnęła mocno jego dłoń i stanęła glanem na jego stopie. Nie przeprosiła go, po prostu stała, zaciskając wargi, myślami będąc gdzieś daleko.
Dzień sądu przecież się zbliżał, prawda? I nic już nie będzie takie jak dawniej.
I będzie pod stałym jego nadzorem, lecz sprawi, że pożałuje.
Wszystko w swoim czasie.
[z/t x4]
Nie miała jak odejść. Nie miała jak się uwolnić - przynajmniej od czerwonego węża, który robił wszystko by nie ułatwić jej sytuacji. Tak było przecież dla niego lepiej - chciał sprawić, żeby nie wytrzymała, żeby pokazała coś, co potem mógłby zręcznie wykorzystać przeciwko niej.
Głupiec.
Zwyczajny głupiec, jeśli tak uważa, jeśli sądzi, że będzie grać tak, jak jej zagra.
O nie, nie, nie. Będzie właśnie na odwrót. Z pewnością dostarczą sobie 'niezapomnianych' wrażeń.
Obnażyła zęby w stronę Jonathana, milcząc. Po chwili sięgnęła po najbliższą rzecz - kubek i rzuciła nim w jego stronę.
Wiedziała, że nie mogła zrobić nic więcej, że była tutaj praktycznie bezsilna. Nie ruszały ją też te gadki o poprzednich "narzeczonych" Rabastana, ani to, że Avery ośmielał się porównywać ją do jakieś paniusi, która wcześniej miała być przeznaczona jej 'wybrankowi'.
Nic nie było ważne.
Nic, oprócz zadania im, jak najdotkliwszych ran.
Chciała stąd odejść. Tutaj było za dużo ludzi - dusiła się wręcz tym wszystkim.
Uśmiechnęła się sztucznie do Avery'ego i wbiła paznokcie w ramię Rabastana.
- Dziękuję - wycedziła i złapała za włosy Lestrange'a, przybliżając jego głowę do swojej. Musnęła jego wargi, patrząc mu wprost w oczy. Czuła się tym znudzona.
Czuła, jak coraz bardziej nienawidzi tego wszystkiego. I nic nie było tak naprawdę ważne.
A potem Rabastan ją ze sobą pociągnął, nadal prowadząc ich gierkę, próbując nad nią dominować.
Ścisnęła mocno jego dłoń i stanęła glanem na jego stopie. Nie przeprosiła go, po prostu stała, zaciskając wargi, myślami będąc gdzieś daleko.
Dzień sądu przecież się zbliżał, prawda? I nic już nie będzie takie jak dawniej.
I będzie pod stałym jego nadzorem, lecz sprawi, że pożałuje.
Wszystko w swoim czasie.
[z/t x4]
- Lily Evans
Re: Łóżka
Pią Lis 22, 2013 10:21 pm
Obudziła się w końcu. W końcu ile będzie leżała w tej czystej bieli? Ileż będzie uporczywie zamykała powieki, byleby tylko nic nie czuć, nie wracać do rzeczywistości? Dość już.
Dość. Nie mogła przecież tak całkowicie się uwolnić - wciąż działały na nią czynniki zewnętrzne, takie jak poprawianie jej kołdry, poduszki, czy też odgarnianie włosów z czoła. Może ktoś tu ją odwiedzał, a może była to tylko troskliwa młoda pielęgniarka. Ale nadszedł czas, żeby wrócić do tego wszystkiego i kiedy otworzyła oczy, wszystko nagle uderzyło w nią z całą swoją mocą.
Przypomniała sobie rozmowę w Pokoju Wspólnym, potem krótką pogawędkę z Rosierem, pojawienie się Pottera i... atak wilkołaka. I gdzieś tam w główce tkwiło pytanie: Czy Severus wrócił do Pokoju Wspólnego?
Nie mogła się skupić. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Podniosła się powoli z łóżka, rozprostowując wszystkie kości i powoli zaczęła się ubierać. Jak dobrze, że była zasłonięta parawanem - przynajmniej Ci, co urządzali sobie pogawędkę nie mogli jej widzieć. Nie zwracała zresztą uwagi na to, o czym rozmawiali i do kogo należały poszczególne głosy.
Jaki był dziś dzień? Środa? Piątek? 20 listopada? 1 grudnia?
Miała tyle jeszcze do zrobienia.
Westchnęła i zrobiła warkoczyka, po czym poprawiła poduszki, podziękowała pani Pomfrey, która kręciła się niedaleko niej i nie patrząc na Ślizgonów opuściła Skrzydło Szpitalne.
[z/t]
Dość. Nie mogła przecież tak całkowicie się uwolnić - wciąż działały na nią czynniki zewnętrzne, takie jak poprawianie jej kołdry, poduszki, czy też odgarnianie włosów z czoła. Może ktoś tu ją odwiedzał, a może była to tylko troskliwa młoda pielęgniarka. Ale nadszedł czas, żeby wrócić do tego wszystkiego i kiedy otworzyła oczy, wszystko nagle uderzyło w nią z całą swoją mocą.
Przypomniała sobie rozmowę w Pokoju Wspólnym, potem krótką pogawędkę z Rosierem, pojawienie się Pottera i... atak wilkołaka. I gdzieś tam w główce tkwiło pytanie: Czy Severus wrócił do Pokoju Wspólnego?
Nie mogła się skupić. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Podniosła się powoli z łóżka, rozprostowując wszystkie kości i powoli zaczęła się ubierać. Jak dobrze, że była zasłonięta parawanem - przynajmniej Ci, co urządzali sobie pogawędkę nie mogli jej widzieć. Nie zwracała zresztą uwagi na to, o czym rozmawiali i do kogo należały poszczególne głosy.
Jaki był dziś dzień? Środa? Piątek? 20 listopada? 1 grudnia?
Miała tyle jeszcze do zrobienia.
Westchnęła i zrobiła warkoczyka, po czym poprawiła poduszki, podziękowała pani Pomfrey, która kręciła się niedaleko niej i nie patrząc na Ślizgonów opuściła Skrzydło Szpitalne.
[z/t]
- Cornelia Selwyn
Re: Łóżka
Pon Lis 25, 2013 10:00 pm
Nelia właśnie wróciła z Londynu. Miała ze sobą zapas lekarstw z Munga i te rzeczy, których nie przywiozła tydzień temu, gdy po raz pierwszy zawitała do zamku. Oczywiście mogłaby powierzyć to komuś innemu albo zdać się na sowią pocztę, ale nie mogła odpuścić sobie okazji, by choć przez moment zobaczyć się z córką. Cathy była u jej rodziców - cała i zdrowa, a nawet całkiem zadowolona. Zawsze brakowało jej rodzinnego ciepła, którego Cornelia nie umiała jej zapewnić (nie w wystarczającej ilości). Obecność dziadków oraz licznych wujów i ciotek dobrze wpływała na dziewczynkę, którą wszyscy pokochali od pierwszej chwili.
Gdy już dowiedzieli się, że ma czystą krew. - gorzka myśl przemknęła przez jej świadomość, ale odgoniła ją pośpiesznie, jednocześnie wkraczając do Skrzydła. Za nią lewitował posłusznie wieli kufer wypełniony eliksirami i różnorakimi medykamentami. Gdy zatrzymała się na środku pomieszczenia ów wielki drewniany kufer z łoskotem opadł na podłogę. Nowa pielęgniarka wpatrywała się w ślizgonów z wyraźnym niedowierzaniem.
- Na Merlina, co tu się wyprawia? - wykrzyknęła z oburzeniem ruszając zdecydowanym krokiem w stronę grupki zielonych - Natychmiast wynosić mi się stąd. Pogawędki sobie urządzają w Skrzydle Szpitalnym! Bezczelna dzieciarnia, co wy sobie wyobrażacie? Chorzy muszą odpoczywać.- błyskawicznie znalazła się przy Averym i bez skrupułów złapała go za ucho. Choć był od niej o dobre pół głowy wyższy bez trudu zmusiła go by wstał z łóżka i dość jednoznacznie trzepnęła w głowę.
- Znikać stąd! I żeby mi się to więcej nie powtórzyło, bo powiadomię waszego opiekuna. - nieomal popychając trójkę ślizgonów, wygoniła ich za próg. Nie będą jej się tutaj poniewierać bez zgody i opieki! Zamknęła za nimi drzwi i podeszła jeszcze do łóżka Regulusa. Jej spojrzenie nieco złagodniało, gdy oparła mu dłoń na czole.
- Pewnie głowa Ci pęka, kochanieńki. Zaraz Ci coś przyniosę. - po tych słowach wycofała się do gabinetu razem ze skrzynią pełną eliksirów. Zamierzała też ostro zrugać Poppy za pobłażanie uczniom. Niech się uczy dziewczyna póki młoda!
/możecie uznać, że macie [zt] albo coś napisać jak tam chcecie - Nelka [zt] do gabinetu/
Gdy już dowiedzieli się, że ma czystą krew. - gorzka myśl przemknęła przez jej świadomość, ale odgoniła ją pośpiesznie, jednocześnie wkraczając do Skrzydła. Za nią lewitował posłusznie wieli kufer wypełniony eliksirami i różnorakimi medykamentami. Gdy zatrzymała się na środku pomieszczenia ów wielki drewniany kufer z łoskotem opadł na podłogę. Nowa pielęgniarka wpatrywała się w ślizgonów z wyraźnym niedowierzaniem.
- Na Merlina, co tu się wyprawia? - wykrzyknęła z oburzeniem ruszając zdecydowanym krokiem w stronę grupki zielonych - Natychmiast wynosić mi się stąd. Pogawędki sobie urządzają w Skrzydle Szpitalnym! Bezczelna dzieciarnia, co wy sobie wyobrażacie? Chorzy muszą odpoczywać.- błyskawicznie znalazła się przy Averym i bez skrupułów złapała go za ucho. Choć był od niej o dobre pół głowy wyższy bez trudu zmusiła go by wstał z łóżka i dość jednoznacznie trzepnęła w głowę.
- Znikać stąd! I żeby mi się to więcej nie powtórzyło, bo powiadomię waszego opiekuna. - nieomal popychając trójkę ślizgonów, wygoniła ich za próg. Nie będą jej się tutaj poniewierać bez zgody i opieki! Zamknęła za nimi drzwi i podeszła jeszcze do łóżka Regulusa. Jej spojrzenie nieco złagodniało, gdy oparła mu dłoń na czole.
- Pewnie głowa Ci pęka, kochanieńki. Zaraz Ci coś przyniosę. - po tych słowach wycofała się do gabinetu razem ze skrzynią pełną eliksirów. Zamierzała też ostro zrugać Poppy za pobłażanie uczniom. Niech się uczy dziewczyna póki młoda!
/możecie uznać, że macie [zt] albo coś napisać jak tam chcecie - Nelka [zt] do gabinetu/
- Sahir Nailah
Re: Łóżka
Pon Gru 30, 2013 8:28 pm
Opiekun Ravenclawu ocucił cię do stanu kiepskiej używalności, która pozwalała nie szaleć, dał trochę krwi zwierzęcej, która pozwoliła ugasić pożar szalejący w twoim wnętrzu - jakby na to nie patrzeć bardzo pomógł, ale niestety nie był w stanie przetrzymywać cię wiecznie w bezpiecznym zaułku swojego pokoju, z dala od wszystkich i wszystkiego - miał lekcje, miał swoje zajęcia, a poza tym... Nie mógł zapewnić ci pewnej opieki...
Więc siedziałeś, tak jak teraz, z bandażem owijającym twoją szyję, na skraju łóżka, czując leniwą energię księżyca pełzającą po twojej skórze, która pozwalała pozostawać trzeźwym - tak, teraz mogłeś sobie spać w dzień i nocą funkcjonować, wreszcie się wysypiać za te nieprzesypiane chwile w Hogwarcie, kiedy tylko w weekendy dane ci było bardziej odsapnąć, bo we wszystkie pozostałe dnie była szkoła, z której teraz cię zwolniono. Chwila oddechu w tej dużej, zupełnie pustej sali, samotność, bo w końcu nikt cię nie odwiedzał - któż miałby... Biedna Mary, którą tak strasznie przestraszyłeś? Uniosłeś głowę, ponure, ale i uważne nocą wejrzenie, na drzwi - zamknięte. Nieruchome. Nie zjawiła się wczoraj. Przedwczoraj. Nie zjawi się. Na pewno nie chce cię znać. Ledwo co pamiętałeś, co tam jej naopowiadałeś tamtego dnia w łazience Jęczącej Marty, którą zresztą wcięło jak kamień w wodę...
Podniosłeś się z materaca i podszedłeś powoli do okna, wciąż każde mięśnie dawały o sobie znać, przypominając, że zabrano ci wiele krwi - miejsce po ugryzieniu nieprzyjemnie swędziało, ciągle miałeś ochotę je na nowo i na nowo rozdrapywać...
Teraz na korytarzach było przyjemnie cicho, nikt po nich nie biegał - wszyscy byli zajęci przygotowaniami do balu, który miał się odbyć, jak zresztą co roku. Przynajmniej w tym będziesz miał konkretną wymówkę, dlaczego nie chcesz na niego iść - bo zazwyczaj w końcu było to chowanie się przed Dumbeldorem i nauczycielami wtajemniczonymi, którzy chcieli, żebyś jakoś... nauczył się żyć w społeczeństwie, chyba tak można było to najładniej określić. Takie imprezy tylko cię męczyły.
Podszedłeś do okna i oparłeś się o parapet, wznosząc oczy ku niebu - niestety z tego punktu patrzenia nie mogłeś dostrzec Luny. Sięgnąłeś palcami po zeszyt na stoliku i otworzyłeś go na randomowej stronie, by wyjąć zaraz ołówek i zacząć nim jeździć po kartce. Ciekawe, co umysł odtworzy chorego z zamkniętego świata w dostępnej wszystkim rzeczywistości...
Mijały dni, a w końcu musiałeś to spokojne, tchnące ciszą miejsce opuścić.
Szkoda. Mógłbyś mieć taki kącik na własność...
[z/t]
Więc siedziałeś, tak jak teraz, z bandażem owijającym twoją szyję, na skraju łóżka, czując leniwą energię księżyca pełzającą po twojej skórze, która pozwalała pozostawać trzeźwym - tak, teraz mogłeś sobie spać w dzień i nocą funkcjonować, wreszcie się wysypiać za te nieprzesypiane chwile w Hogwarcie, kiedy tylko w weekendy dane ci było bardziej odsapnąć, bo we wszystkie pozostałe dnie była szkoła, z której teraz cię zwolniono. Chwila oddechu w tej dużej, zupełnie pustej sali, samotność, bo w końcu nikt cię nie odwiedzał - któż miałby... Biedna Mary, którą tak strasznie przestraszyłeś? Uniosłeś głowę, ponure, ale i uważne nocą wejrzenie, na drzwi - zamknięte. Nieruchome. Nie zjawiła się wczoraj. Przedwczoraj. Nie zjawi się. Na pewno nie chce cię znać. Ledwo co pamiętałeś, co tam jej naopowiadałeś tamtego dnia w łazience Jęczącej Marty, którą zresztą wcięło jak kamień w wodę...
Podniosłeś się z materaca i podszedłeś powoli do okna, wciąż każde mięśnie dawały o sobie znać, przypominając, że zabrano ci wiele krwi - miejsce po ugryzieniu nieprzyjemnie swędziało, ciągle miałeś ochotę je na nowo i na nowo rozdrapywać...
Teraz na korytarzach było przyjemnie cicho, nikt po nich nie biegał - wszyscy byli zajęci przygotowaniami do balu, który miał się odbyć, jak zresztą co roku. Przynajmniej w tym będziesz miał konkretną wymówkę, dlaczego nie chcesz na niego iść - bo zazwyczaj w końcu było to chowanie się przed Dumbeldorem i nauczycielami wtajemniczonymi, którzy chcieli, żebyś jakoś... nauczył się żyć w społeczeństwie, chyba tak można było to najładniej określić. Takie imprezy tylko cię męczyły.
Podszedłeś do okna i oparłeś się o parapet, wznosząc oczy ku niebu - niestety z tego punktu patrzenia nie mogłeś dostrzec Luny. Sięgnąłeś palcami po zeszyt na stoliku i otworzyłeś go na randomowej stronie, by wyjąć zaraz ołówek i zacząć nim jeździć po kartce. Ciekawe, co umysł odtworzy chorego z zamkniętego świata w dostępnej wszystkim rzeczywistości...
Mijały dni, a w końcu musiałeś to spokojne, tchnące ciszą miejsce opuścić.
Szkoda. Mógłbyś mieć taki kącik na własność...
[z/t]
- April Ryan
Re: Łóżka
Sob Sty 04, 2014 2:30 pm
Ciekawe co by się stało, gdyby teraz nagle odzyskała świadomość i dowiedziała się, że tak naprawdę wciąż żyje, że została uratowana w niemal ostatnich sekundach swego życia; ba, dopiero ciekawa byłaby jej reakcja na wieść o tym, że to TA SŁYNNA ROCKERS, najbardziej psychiczna i wredna osoba z całej szkoły, która rzekomo nie ma serca, uratowała jej życie.
Nie czuła właściwie nic - no bo w sumie co mogłaby czuć, przecież była nieprzytomna, prawda?
W trybie natychmiastowym została zaniesiona do Skrzydła Szpitalnego, a tam niemal natychmiast zajęła się nią pielęgniarka. Wylądowała w jednym z łóżek, tym znajdującym się najbliżej gabinetu uzdrowicielki, gdyż jej przypadek aktualnie zdecydowanie był najpoważniejszy ze wszystkich i kobieta zapragnęła mieć do niej "łatwy dostęp" by doglądać jej stanu w każdej chwili.
Nie wiadomo było kiedy ponownie otworzy oczy, właściwie to nie wiadomo było czy otworzy je jeszcze kiedykolwiek - ale tego właśnie pragnęła, sięgając po zbity kawałek lustra. Pech chciał, że na jej drodze musiała stanąć C...
Dni mijały, a ona wciąż leżała, nieruchoma, blada, z niewiarygodnie silnymi sińcami pod oczami. Czarne kosmyki poplątanych, krótkich włosów rozsypały się na poduszce, idealnie kontrastując z przeraźliwie czystą bielą materiału.
Smutne.
Nie czuła właściwie nic - no bo w sumie co mogłaby czuć, przecież była nieprzytomna, prawda?
W trybie natychmiastowym została zaniesiona do Skrzydła Szpitalnego, a tam niemal natychmiast zajęła się nią pielęgniarka. Wylądowała w jednym z łóżek, tym znajdującym się najbliżej gabinetu uzdrowicielki, gdyż jej przypadek aktualnie zdecydowanie był najpoważniejszy ze wszystkich i kobieta zapragnęła mieć do niej "łatwy dostęp" by doglądać jej stanu w każdej chwili.
Nie wiadomo było kiedy ponownie otworzy oczy, właściwie to nie wiadomo było czy otworzy je jeszcze kiedykolwiek - ale tego właśnie pragnęła, sięgając po zbity kawałek lustra. Pech chciał, że na jej drodze musiała stanąć C...
Dni mijały, a ona wciąż leżała, nieruchoma, blada, z niewiarygodnie silnymi sińcami pod oczami. Czarne kosmyki poplątanych, krótkich włosów rozsypały się na poduszce, idealnie kontrastując z przeraźliwie czystą bielą materiału.
Smutne.
Strona 1 z 16 • 1, 2, 3 ... 8 ... 16
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|