Strona 2 z 16 • 1, 2, 3 ... 9 ... 16
- Cornelia Selwyn
Re: Łóżka
Sob Sty 04, 2014 5:46 pm
Można bez wahania stwierdzić, że był to dzień jak co dzień. Cornelia wpadła już w zamkową rutynę i szczerze powiedziawszy była z tego ogromnie zadowolona. Słońce wstawało i zachodziło, a czas błyskawicznie prześlizgiwał się przez jej palce. A im szybciej mijał, tym bliżej było spotkanie z córką. Wypatrywała tego szczęśliwego dnia z każdą chwilą coraz bardziej niecierpliwie. Codzienne rozmowy przez kominek to nie to samo co wspólna zabawa, uściski i pocałunki. Tęskniła za Cathy tak bardzo, że był to niemal fizyczny ból kryjący się gdzieś we wnętrzu jej ciała. Nigdy jeszcze nie opuściła pociechy na tak długi czas, więc była ogromnie wdzięczna za to, że uczniowie nie dają jej nawet chwili wytchnienia. Dzień i noc, wiecznie miała pełne ręce roboty. A kiedy pracowała - nie miała czasu myśleć o niczym innym. W Hogwarcie nie było dnia bez jakiegoś wypadku. Czasem były większe, a czasem mniejsze. Wszystkim starała się przynosić ulgę od cierpień i chyba wychodziło jej to całkiem nieźle. Choć nie wszystkim umiała pomóc.
- Biedactwo. - jej niemal bezgłośny szept utonął w rozmowach, które prowadziła po drugiej stronie pomieszczenia grupka krukonów. Odwiedzali kolegę, który przez przypadek transmutował swoją dłoń w parę nożyczek. Ukryta przed ich wzrokiem Cornelia pochylała się nad bladą i wymizerowaną gryfonką. Stan dziewczyny poważnie ją niepokoił. Zrobiła sobie bardzo poważną krzywdę, ale Nelia radziła sobie już z gorszymi przypadkami. Teoretycznie powinna się obudzić kilka dni temu... Ale nadal nie wykazywała najmniejszych oznak świadomości. Coraz częściej panna Selwyn rozważała odesłanie jej do Munga, gdzie zapewniona by jej lepszą opiekę niż mogła jej zaoferować ona. Póki co wciąż miała nadzieję, że April lada moment otworzy oczy i odsuwała myśl o transferze do szpitala na dalszy plan.
Odłożyła - na lewitującą obok niej tacę - pustą strzykawkę po eliksirze odżywczym, który właśnie zaaplikowała dziewczynie i zbadała jej ciśnienie. Wynik najwyraźniej jej nie ucieszył, bo westchnęła cicho. Pieszczotliwym gestem pogłaskała ciemne włosy.
- Mam nadzieje, że niedługo się obudzisz. - mruknęła poprawiając jeszcze kołdrę i razem z tacą wycofała się zza parawanu, który odgradzał April od reszty Skrzydła Szpitalnego.
Nieznoszącym sprzeciwu tonem wygoniła rozgadanych krukonów i oceniła stan "nożycorękiego" chłopca. Jutro będzie mogła go wypuścić. W ciągu następnej godziny nie działo się zbyt wiele. Przysiadła więc w swoim gabinecie, pozostawiając drzwi otwarte - dzięki temu miała oko na wszystko i wszystkich. Zabrała się za pisanie zamówienia na medykamenty. Niesamowite jak dużo ich tutaj zużywa!
- Biedactwo. - jej niemal bezgłośny szept utonął w rozmowach, które prowadziła po drugiej stronie pomieszczenia grupka krukonów. Odwiedzali kolegę, który przez przypadek transmutował swoją dłoń w parę nożyczek. Ukryta przed ich wzrokiem Cornelia pochylała się nad bladą i wymizerowaną gryfonką. Stan dziewczyny poważnie ją niepokoił. Zrobiła sobie bardzo poważną krzywdę, ale Nelia radziła sobie już z gorszymi przypadkami. Teoretycznie powinna się obudzić kilka dni temu... Ale nadal nie wykazywała najmniejszych oznak świadomości. Coraz częściej panna Selwyn rozważała odesłanie jej do Munga, gdzie zapewniona by jej lepszą opiekę niż mogła jej zaoferować ona. Póki co wciąż miała nadzieję, że April lada moment otworzy oczy i odsuwała myśl o transferze do szpitala na dalszy plan.
Odłożyła - na lewitującą obok niej tacę - pustą strzykawkę po eliksirze odżywczym, który właśnie zaaplikowała dziewczynie i zbadała jej ciśnienie. Wynik najwyraźniej jej nie ucieszył, bo westchnęła cicho. Pieszczotliwym gestem pogłaskała ciemne włosy.
- Mam nadzieje, że niedługo się obudzisz. - mruknęła poprawiając jeszcze kołdrę i razem z tacą wycofała się zza parawanu, który odgradzał April od reszty Skrzydła Szpitalnego.
Nieznoszącym sprzeciwu tonem wygoniła rozgadanych krukonów i oceniła stan "nożycorękiego" chłopca. Jutro będzie mogła go wypuścić. W ciągu następnej godziny nie działo się zbyt wiele. Przysiadła więc w swoim gabinecie, pozostawiając drzwi otwarte - dzięki temu miała oko na wszystko i wszystkich. Zabrała się za pisanie zamówienia na medykamenty. Niesamowite jak dużo ich tutaj zużywa!
- Caroline Rockers
Re: Łóżka
Nie Sty 05, 2014 8:10 pm
Uratowała ją nie do końca wiedzieć czemu. Jakby jej przestało na chwilę zależeć na zniknięciu kolejnej duszy z tego świata, jakby wzruszyła ją na chwilę wizja zimnego ciała ukrytego w ozdobnej skrzyni.
Nie, nie zrobiła tego z dobroci serca, czy też z jakieś wewnętrznej potrzeby. Po prostu znalazła się w odpowiednim miejscu i czasie tak? I sam sposób śmierci jej nie zadowalał, nie był niczym podniosłym, niczym tak naprawdę godnym by się tym rozkoszować, by chcieć pozostawać biernym w takiej sytuacji.
Skomplikowane? Być może. Taka była istota życia, przynajmniej innej nie znała.
Kiedy więc już dotarła z nią na rękach do Skrzydła Szpitalnego i ułożyła do łóżka, nie czekała na pielęgniarkę, nie zatrzymała się chociażby na chwilę by spojrzeć na pogrążoną w śnie twarz April.
Zwyczajnie nic ją nie obchodziło, nie zależało jej na tym, by wiedzieć, co z nią, w jakikolwiek sposób być powiązaną z tą Gryfonką.
- Samaś sobie winna, Rockers - mruknęła pod nosem, poddając się zupełnemu zobojętnieniu.
Opuściła szybko Skrzydło Szpitalne, kierując się w tylko sobie znanym kierunku.
Jak zawsze samotnie. Nikt nie był potrzebny. Nikogo nie potrzebowała.
Nic się nie zmieniło.
Nadal ciemność pochłaniała ją całą.
[z/t]
Nie, nie zrobiła tego z dobroci serca, czy też z jakieś wewnętrznej potrzeby. Po prostu znalazła się w odpowiednim miejscu i czasie tak? I sam sposób śmierci jej nie zadowalał, nie był niczym podniosłym, niczym tak naprawdę godnym by się tym rozkoszować, by chcieć pozostawać biernym w takiej sytuacji.
Skomplikowane? Być może. Taka była istota życia, przynajmniej innej nie znała.
Kiedy więc już dotarła z nią na rękach do Skrzydła Szpitalnego i ułożyła do łóżka, nie czekała na pielęgniarkę, nie zatrzymała się chociażby na chwilę by spojrzeć na pogrążoną w śnie twarz April.
Zwyczajnie nic ją nie obchodziło, nie zależało jej na tym, by wiedzieć, co z nią, w jakikolwiek sposób być powiązaną z tą Gryfonką.
- Samaś sobie winna, Rockers - mruknęła pod nosem, poddając się zupełnemu zobojętnieniu.
Opuściła szybko Skrzydło Szpitalne, kierując się w tylko sobie znanym kierunku.
Jak zawsze samotnie. Nikt nie był potrzebny. Nikogo nie potrzebowała.
Nic się nie zmieniło.
Nadal ciemność pochłaniała ją całą.
[z/t]
- Mistrz Gry
Re: Łóżka
Sro Sty 08, 2014 9:52 pm
Młoda Gryfonka z rozpaczy po stracie brata postanowiła targnąć się na życie. I zapewne udałoby się jej to, gdyby nie Ślizgonka, którą ją uratowała! Czyż to nie dziwne? Czyż to nieskomplikowane? A jednak! I to jeszcze taka, która ponoć gardzi całym rodzajem ludzkim. Nikt nie wiedział dlaczego i z jakiego ramienia, ale stało się. I w samą porę. April trafiła do Skrzydła i Cornelia wraz z Poppy robiły wszystko by ją uratować. I czy... udało się? Na początku wydawało się, że niekoniecznie, lecz później jednak udało się! Dziewczyna drgnęła jeden raz i drugi i trzeci.
Lecz nadal nie odzyskała przytomności. Pytanie, czy pielęgniarka będzie starała się dalej, czy też wyśle ją do św. Munga? Teraz wszystko w rękach Cornelii.
Caroline Rockers: +10 PD za uratowanie April
Lecz nadal nie odzyskała przytomności. Pytanie, czy pielęgniarka będzie starała się dalej, czy też wyśle ją do św. Munga? Teraz wszystko w rękach Cornelii.
Caroline Rockers: +10 PD za uratowanie April
- Caroline Rockers
Re: Łóżka
Sob Lut 01, 2014 5:34 pm
Była w nicości. Białej, nieskazitelnej nicości, która nie chciała ją oddać w łapska czarownych ciemności, które po Rockers sięgały. Mogła wybierać, a jednak zarazem nie wiedziała, co ma dalej zrobić, jak wybrać by było tak jak być powinno.
To było cholernie skomplikowane, wiecie?
Dotknęła delikatnie płaszcza śmierci. Płaszcza, który przecież sama przyodziewała by głosić w jej imieniu słowa ostateczności.
Człowiek boi się śmierci. Człowiek nie jest na nią przygotowany.
Ale zarazem... to jest iście na łatwiznę. Zawsze prościej byłoby po prostu iść i iść i zobaczyć co jest dalej, nie? A jednak ona wolała zostać. Chciała załatwić wszystkie sprawy, ujrzeć swoją przyszłość i to jak to się zakończy.
W końcu i na nią przyjdzie czas i powita śmierć, jak przyjaciółkę, której pomagała i da się poprowadzić dalej.
Ale na razie była tutaj. W tej czystej bieli i stała i zwyczajnie patrzyła się w jeden punkt, jakby to mogło cokolwiek zmienić.
Zaraz pewnie się obudzi i powróci do świata, który kochała, a zarazem nienawidziła. Bo jakże można kochać twory, które je zamieszkują?
Zwłaszcza, że sama była jednym z nich.
Gdyby nie pamiętała nic, pewnie byłoby łatwiej, ale wspomnienia na stałe utkwiły w jej głowie.
I przekrzywiona maska błazna, którego prawdziwe oblicze było jedną wielką siecią skrajności.
Ja mówię cierpienie, ty mówisz zniszczenie.
Ja jestem lodem, ty ogniem.
Ja się bawię, ty tylko skrócasz czas.
Szaleniec w przebraniu klowna.
Bijmy gorące ukłony.
Klaszczmy do jego zabawnych działań.
Pokażmy jak cieszymy się, że jest wśród nas.
Bo to nie będzie miało nigdy zakończenia, dopóki ona nie zdecyduje się na ostateczny krok.
Zamienienie go w kolejne zgliszcza po których nie zostanie nawet popiół.
To było cholernie skomplikowane, wiecie?
Dotknęła delikatnie płaszcza śmierci. Płaszcza, który przecież sama przyodziewała by głosić w jej imieniu słowa ostateczności.
Człowiek boi się śmierci. Człowiek nie jest na nią przygotowany.
Ale zarazem... to jest iście na łatwiznę. Zawsze prościej byłoby po prostu iść i iść i zobaczyć co jest dalej, nie? A jednak ona wolała zostać. Chciała załatwić wszystkie sprawy, ujrzeć swoją przyszłość i to jak to się zakończy.
W końcu i na nią przyjdzie czas i powita śmierć, jak przyjaciółkę, której pomagała i da się poprowadzić dalej.
Ale na razie była tutaj. W tej czystej bieli i stała i zwyczajnie patrzyła się w jeden punkt, jakby to mogło cokolwiek zmienić.
Zaraz pewnie się obudzi i powróci do świata, który kochała, a zarazem nienawidziła. Bo jakże można kochać twory, które je zamieszkują?
Zwłaszcza, że sama była jednym z nich.
Gdyby nie pamiętała nic, pewnie byłoby łatwiej, ale wspomnienia na stałe utkwiły w jej głowie.
I przekrzywiona maska błazna, którego prawdziwe oblicze było jedną wielką siecią skrajności.
Ja mówię cierpienie, ty mówisz zniszczenie.
Ja jestem lodem, ty ogniem.
Ja się bawię, ty tylko skrócasz czas.
Szaleniec w przebraniu klowna.
Bijmy gorące ukłony.
Klaszczmy do jego zabawnych działań.
Pokażmy jak cieszymy się, że jest wśród nas.
Bo to nie będzie miało nigdy zakończenia, dopóki ona nie zdecyduje się na ostateczny krok.
Zamienienie go w kolejne zgliszcza po których nie zostanie nawet popiół.
- Sahir Nailah
Re: Łóżka
Sob Lut 15, 2014 5:47 pm
Tak, słabłeś, krwi coraz więcej ubywało i byłeś coraz słabszy - niestety... Mogłeś myśleć wcześniej, nim bezmyślnie pobiegłeś za czymś, co porwało twoją uwagę, wyłączając wszelakie odgłosy zdrowego rozsądku nakazującego się zatrzymać - nie, nikt ci niczego nie kazał, pozwoliłeś się porwać prądowi ciekawości, a wiecie, co było najzabawniejsze? Niczego nie żałowałeś. Nie mógłbyś. Przecież pomimo tego, że teraz stanowiłeś cień żywego (dobry żart), chociaż ledwo stawałeś krok za krokiem, nawet nie widząc już, dokąd idziesz - wędrowałeś na oślep - to zyskałeś tak wiele... I powiedziano Ci - dzisiaj nie zginiesz, nie zginiesz też jutro. Co ma się stać, to się stanie.
Bardzo możliwe, że wcale ci się nie udało dojść do skrzydła szpitalnego. Nie ważne, jaki kit im wciśniesz, jeśli będą cię rozpytywać - coś zawsze się znajdzie, nawet szlaban będziesz w stanie przeboleć - to dziwne, ale spotkanie z tą marą tknęło w Ciebie... życie. Otworzyłeś oczy, leżąc na łóżku, skierowałeś mocne spojrzenie na sufit nad twoją głową, naprężając mięśnie - twoje rany leczyły się szybko, wszystko dzięki krwi Amber, której już teraz nie pozostawała w tobie nawet najmniejsza kropla. Było to oczywiste - czułeś pragnienie, które było jak gorączka, a mimo to podniosłeś się - ile czasu spałeś..? Czy to była godzina, czy cały tydzień..?
Podparłeś dłonią czoło, palce wsunąwszy we włosy i zaczesałeś je do tyłu, spoglądając na zasłonięte skarpetkami palce u stóp. Ostatnim wspomnieniem było światło i chwiejące się mocno, rozmazane ściany - potem upadłeś... Nie czułeś zimna i wilgoci śniegu, więc chyba nie zemdlałeś na dworze... Wszystko wskazywało na to, że jakimś cudem udało ci się dostać do Hogwartu. Jakieś to wszystko było spaczone, że potrzebowałeś obcowania z samą Śmiercią, by poczuć własną moc i poczuć, że jednak jest coś, po co warto istnieć (nie, to ani trochę nie zmieni podejścia do wartości jego życia), dlaczego warto walczyć do ostatniej kropelki krwi... Ta dziwna istota dała ci pretekst do tego, żeby uczestniczyć w swoim własnym, prywatnym projekcie, który prawdopodobnie obnaży zbyt wiele tajemnic. Jesteś taki, jaki jesteś - cichy obserwator stojący na uboczu, który na nieszczęście wszystkich, którzy go nie dostrzegali i tych, którzy przypadkiem dostrzegli, zamierzał widzieć i słyszeć więcej, niż dotychczas, zaprzestając skupiania się na własnej beznadziejności. Możesz. Potrzebowałeś jedynie bodźca, by poczuć, że na pewno chcesz.
czy ten jeden wieczór był w stanie aby na pewno aż tyle zmienić?
Bardzo możliwe, że wcale ci się nie udało dojść do skrzydła szpitalnego. Nie ważne, jaki kit im wciśniesz, jeśli będą cię rozpytywać - coś zawsze się znajdzie, nawet szlaban będziesz w stanie przeboleć - to dziwne, ale spotkanie z tą marą tknęło w Ciebie... życie. Otworzyłeś oczy, leżąc na łóżku, skierowałeś mocne spojrzenie na sufit nad twoją głową, naprężając mięśnie - twoje rany leczyły się szybko, wszystko dzięki krwi Amber, której już teraz nie pozostawała w tobie nawet najmniejsza kropla. Było to oczywiste - czułeś pragnienie, które było jak gorączka, a mimo to podniosłeś się - ile czasu spałeś..? Czy to była godzina, czy cały tydzień..?
Podparłeś dłonią czoło, palce wsunąwszy we włosy i zaczesałeś je do tyłu, spoglądając na zasłonięte skarpetkami palce u stóp. Ostatnim wspomnieniem było światło i chwiejące się mocno, rozmazane ściany - potem upadłeś... Nie czułeś zimna i wilgoci śniegu, więc chyba nie zemdlałeś na dworze... Wszystko wskazywało na to, że jakimś cudem udało ci się dostać do Hogwartu. Jakieś to wszystko było spaczone, że potrzebowałeś obcowania z samą Śmiercią, by poczuć własną moc i poczuć, że jednak jest coś, po co warto istnieć (nie, to ani trochę nie zmieni podejścia do wartości jego życia), dlaczego warto walczyć do ostatniej kropelki krwi... Ta dziwna istota dała ci pretekst do tego, żeby uczestniczyć w swoim własnym, prywatnym projekcie, który prawdopodobnie obnaży zbyt wiele tajemnic. Jesteś taki, jaki jesteś - cichy obserwator stojący na uboczu, który na nieszczęście wszystkich, którzy go nie dostrzegali i tych, którzy przypadkiem dostrzegli, zamierzał widzieć i słyszeć więcej, niż dotychczas, zaprzestając skupiania się na własnej beznadziejności. Możesz. Potrzebowałeś jedynie bodźca, by poczuć, że na pewno chcesz.
czy ten jeden wieczór był w stanie aby na pewno aż tyle zmienić?
- Renfri de Naeve
Re: Łóżka
Sob Lut 15, 2014 6:46 pm
Zimny wiatr, wiejący ze strony błoń... Zimne dłonie, po wielu minutach stania na dworze... Zimno w sercu, gdy wokół nie było już nikogo. Pustka, jaką Renfri widziała na korytarzu, wielu uczniom dawałaby szansę na zrobienie Filchowi jakiegoś psikusa. Dziewczyna jednak nie miała ochoty na śmiech, ani płacz. O niczym już nie myślała. Tylko stała, w wewnętrznym dziedzińcu, spoglądając beznamiętnym wzrokiem w niebo, jakby czegoś wyczekując. Jakiegoś znaku, gdy płatki śniegu otulały jej zmarzniętą twarz, jakby starały się przypomnieć dni tułaczki, przed przybyciem do nowego domu. Hogwart... Od czasu, gdy tam przybyła, nie miała ochoty mieszkać nigdzie indziej. Nie chciała już wracać do mugoli, których widok przypominał jej jedynie o ludzkiej głupocie, egoizmie i... tym, że większość z nich nigdy nie zamierzała brać odpowiedzialności za swoje błędy. Hipokryci, bez krzty honoru! Czy wszyscy tacy są? Z pewnością nie, lecz puchonka od lat nie miała najmniejszej ochoty utrzymywać z nimi relacji. Patrząc na ich uśmiechnięte twarze i beztroskie zachowanie, tylko pogrążała się coraz bardziej we wspomnieniach. Kiedy też była taka, jak oni. A teraz? Trwała w swoim azylu- zamku, w którym z każdym dniem było coraz mniej uśmiechu i radości. Wszystko przez tragiczne wieści, które co jakiś czas docierały ze świata. Mogły one bowiem dotyczyć, również szkoły. W każdej chwili mogło się coś wydarzyć, również w Hogwarcie. Czy się tego bała? Nie... Już prawie wyzbyła się tego uczucia. Widziała już bowiem śmierć i mało brakowało, a dołączyłaby do swoich krewnych. I właśnie ta prawda spowodowała, że własny zgon stał się jej... obojętny. Choć nie pragnęła śmierci, to w chwili zagrożenia, nie wahałaby się przelać swoją krew lub oddać duszę, byle tylko nie ucierpiał nikt więcej. Tego się bała... Ponownie ujrzeć śmierć niewinnych. Ten koszmar dręczył ją prawie co noc. Rankami budziła się z łomocącym sercem, by później uświadomić sobie, że to co widziała, to przeszłość, a ona sama musi dalej żyć.
Gdy w końcu, w jej umyśle zabłysła myśl o przyszłości. Jak zamierza ją spełnić... Opuściła powoli głowę, starła dłonią śnieg z twarzy i ruszyła w drogę powrotną do dormitorium Hufflepuffu. I myślała... Myślała, jak może wykorzystać zdobyte umiejętności, by zakończyć koszmary, nie tylko w snach, lecz i w świecie rzeczywistym. Czy nie najlepiej byłoby, gdyby jako swoją drogę, wybrała rolę, jaką niegdyś spełniał jej były przyjaciel i mentor? Tylko on jedyny, starał się znaleźć, wręcz z szaleńczą obsesją, klucz do rozwiązania kłopotów mieszkańców wioski. Renfri tez pragnęła... Oddać się czemuś całym sercem. Stracić dla tego głowę, by w końcu odsunąć przeszłość i stworzyć lepszą przyszłość! I tak... Zamiast zejść do podziemi, do lochów, dziewczyna ruszyła w stronę Skrzydła Szpitalnego. Nie chciała godzinami przesiadywać wśród ksiąg, lecz otrzymać rade u samego źródła. Z profesorem eliksirów widziała się codziennie, a do uzdrowicieli nie odezwała się nawet słowem od ponad paru miesięcy. I gdy już prawie dotarła na miejsce, układając sobie w głowie pytanie, na których odpowiedzi, pomimo późnej pory, nie była w stanie wyczekiwać do rana, dostrzegła nieopodal wejścia do skrzydła, jakąś czarną postać. Po bliższym przyjrzeniu się chłopakowi, rozpoznała, że jest on uczniem Ravenclawu, gdyż pomimo ubrudzonego stroju, rozpoznała barwy krukonów. Przeszła koło niego, nie mówiąc ani słowa i otworzywszy drzwi, rozejrzała się po miejscu pracy uzdrowicieli.
- Przepraszam, jakiś chłopak przed drzwiami, potrzebuje pomocy!- Zawołała, niezbyt głośno, by nie denerwować chorych, lecz wystarczająco, by usłyszał ją jakiś pracownik. Następnie, podeszła do nieznajomego i przyglądając się mu od stóp, do głów, starała się zrozumieć, w jakiej też głupiej zabawie mógł on uczestniczyć.
Gdy w końcu, w jej umyśle zabłysła myśl o przyszłości. Jak zamierza ją spełnić... Opuściła powoli głowę, starła dłonią śnieg z twarzy i ruszyła w drogę powrotną do dormitorium Hufflepuffu. I myślała... Myślała, jak może wykorzystać zdobyte umiejętności, by zakończyć koszmary, nie tylko w snach, lecz i w świecie rzeczywistym. Czy nie najlepiej byłoby, gdyby jako swoją drogę, wybrała rolę, jaką niegdyś spełniał jej były przyjaciel i mentor? Tylko on jedyny, starał się znaleźć, wręcz z szaleńczą obsesją, klucz do rozwiązania kłopotów mieszkańców wioski. Renfri tez pragnęła... Oddać się czemuś całym sercem. Stracić dla tego głowę, by w końcu odsunąć przeszłość i stworzyć lepszą przyszłość! I tak... Zamiast zejść do podziemi, do lochów, dziewczyna ruszyła w stronę Skrzydła Szpitalnego. Nie chciała godzinami przesiadywać wśród ksiąg, lecz otrzymać rade u samego źródła. Z profesorem eliksirów widziała się codziennie, a do uzdrowicieli nie odezwała się nawet słowem od ponad paru miesięcy. I gdy już prawie dotarła na miejsce, układając sobie w głowie pytanie, na których odpowiedzi, pomimo późnej pory, nie była w stanie wyczekiwać do rana, dostrzegła nieopodal wejścia do skrzydła, jakąś czarną postać. Po bliższym przyjrzeniu się chłopakowi, rozpoznała, że jest on uczniem Ravenclawu, gdyż pomimo ubrudzonego stroju, rozpoznała barwy krukonów. Przeszła koło niego, nie mówiąc ani słowa i otworzywszy drzwi, rozejrzała się po miejscu pracy uzdrowicieli.
- Przepraszam, jakiś chłopak przed drzwiami, potrzebuje pomocy!- Zawołała, niezbyt głośno, by nie denerwować chorych, lecz wystarczająco, by usłyszał ją jakiś pracownik. Następnie, podeszła do nieznajomego i przyglądając się mu od stóp, do głów, starała się zrozumieć, w jakiej też głupiej zabawie mógł on uczestniczyć.
- Caroline Rockers
Re: Łóżka
Sob Lut 15, 2014 11:05 pm
Wiecie jak to jest, jak w jednej chwili macie niemalże wszystko, a w drugiej chwili to wszystko nagle gdzieś znika? Jest nagłe bum i nie ma już nic, nawet tej odrobiny stabilizacji, która powinna być przecież obecna by utrzymać jakąkolwiek równowagę, by nie dać się całkowicie porwać przez prąd.
Ale jednak jest tak, a nie inaczej! I choć biel była rażąca, była w niej cała zanurzona i nie mogła nic z tym zrobić.
Kompletnie nic.
I jesteście Wy i tylko to jedno wielkie gówno, a nawet nie macie pojęcia o tym, że możecie się z tego obudzić, że możecie wstać i po prostu iść w jakimś nieznanym kierunku i to by wystarczyło.
To bolało. W jakiś sposób sięgały ją te okrutne szpony i niszczyły powoli od środka, zmieniając ją coś, co można było jedynie nienawidzić, bo jakże żywić cieplejsze uczucia wobec takiej istoty-cienia? Zresztą oto chodziło, by jeszcze bardziej urozmaicić tę zawiłą grę.
Myślicie, że każdy będzie miły i ciepły i bohaterski? To się grubo pomyliliście, a ja Was właśnie uczę prawdy o życiu. O tym jakie jest naprawdę.
Z każdej strony można spodziewać się ostrza zdrady, bo na tym polega funkcjonowanie wśród innych przedstawicieli gatunku ludzkiego.
I C. się o tym przekonała na własnej skórze, otrzymując kolejny cios ze strony Collinsa. Ze strony kogoś, kto wydawał jej się podobny do niej samej.
I to był błąd. Jeden wielki pieprzony błąd, bo nie można było nikomu ufać, a ona sobie pozwoliła na ten zalążek zaufania wobec niego i zapłaciła za to wysoką cenę.
Pewnie gdyby teraz uniosła powieki do góry, śmiałaby się z tej ironii losu i z widoku Nailaha leżącego nieopodal niej.
Ale przecież tkwiła w białym pokoju i patrzyła się w jeden punkt, czekając na poprawę swego stanu.
Czekając na te przebudzenie, by móc komuś porządnie skopać dupę.
Ale jednak jest tak, a nie inaczej! I choć biel była rażąca, była w niej cała zanurzona i nie mogła nic z tym zrobić.
Kompletnie nic.
I jesteście Wy i tylko to jedno wielkie gówno, a nawet nie macie pojęcia o tym, że możecie się z tego obudzić, że możecie wstać i po prostu iść w jakimś nieznanym kierunku i to by wystarczyło.
To bolało. W jakiś sposób sięgały ją te okrutne szpony i niszczyły powoli od środka, zmieniając ją coś, co można było jedynie nienawidzić, bo jakże żywić cieplejsze uczucia wobec takiej istoty-cienia? Zresztą oto chodziło, by jeszcze bardziej urozmaicić tę zawiłą grę.
Myślicie, że każdy będzie miły i ciepły i bohaterski? To się grubo pomyliliście, a ja Was właśnie uczę prawdy o życiu. O tym jakie jest naprawdę.
Z każdej strony można spodziewać się ostrza zdrady, bo na tym polega funkcjonowanie wśród innych przedstawicieli gatunku ludzkiego.
I C. się o tym przekonała na własnej skórze, otrzymując kolejny cios ze strony Collinsa. Ze strony kogoś, kto wydawał jej się podobny do niej samej.
I to był błąd. Jeden wielki pieprzony błąd, bo nie można było nikomu ufać, a ona sobie pozwoliła na ten zalążek zaufania wobec niego i zapłaciła za to wysoką cenę.
Pewnie gdyby teraz uniosła powieki do góry, śmiałaby się z tej ironii losu i z widoku Nailaha leżącego nieopodal niej.
Ale przecież tkwiła w białym pokoju i patrzyła się w jeden punkt, czekając na poprawę swego stanu.
Czekając na te przebudzenie, by móc komuś porządnie skopać dupę.
- Sahir Nailah
Re: Łóżka
Nie Lut 16, 2014 11:08 am
Głupiej zabawie..? Jak wielkim ignorantem trzeba być, aby kogoś całego we krwi, ledwo żywego, oskarżać o zwykłe psoty..? Może źle zrozumiałem, może słowo to miało w sobie ukryty sens, a może zwyczajnie przepełniała cię tak wielka ironia i sarkazm życia, że nie sposób było podejść ci do niczego bardziej poważnie - nie wiem. Nie dane mi to było oceniać, jam zresztą tylko marnym narratorem, cóż wiedzieć mogę... Ale patrz na ten swój stoicyzm, na niewzruszoność - wypranaś ze wszelkich emocji, obojętna i nie czuła na wszystko - to jest szczyt twoich ambicji? Tylko tak nisko potrafisz sięgać, uciekać, poddawać się? Jest wielu takich jak ty, których dotknęło nieszczęście - kwestia wytrzymałości psychicznej oraz siły woli, kwestia zdolności powiedzenia sobie, że to, co się stało, jest przeszłością, a przyszłość może jaśnieć w o wiele piękniejszych barwach.
Jasne, tylko że kapitulacja jest o wiele prostszym sposobem, ja wiem...
Pielęgniarka szybko wybiegła ze swego pokoiku i zajęła się chłopakiem - kiedy włosy uciekły mu z twarzy poznałaś go w końcu? Chodzicie na część zajęć razem... Choć możesz go w ogóle nie kojarzyć. W końcu On n i e u c z e s t n i c z y. Został położony na jednym z łoży i od razu się nim zajęto - musiałaś poczekać, jeśli naprawdę uważałaś za taką pilną sprawę dobranie się do wiedzy - od czasu ataku Bazyliszka w szkole zapanowała dość grobowa atmosfera - tutaj, w Skrzydle Szpitalnym, jak zazwyczaj była ona najmocniej odczuwalna - większość poszkodowanych po sprawie Króla Węży zdążyła już zostać wypisana, tylko parę łóżek było zajętych. I wszędzie ta cisza...
Jak już to zostało zapisane, Nailah nie pamiętał, jak się tutaj znalazł i nie wydawało mu się na tą minutę to istotne - zamknął powieki, czując mocne zawroty głowy i mocniej zawierzył podpartym na krańcach łóżka dłoniom, żeby czasem się nie przechylić i nie przewrócić - raniony bok już nie doskwierał, tylko lekkie swędzenie drażniło skórę i sprawiało, że nie sposób było zapomnieć o minionych wydarzeniach. Nie powinieneś jeszcze wstawać, a już chciałeś iść. Nie znosiłeś tego miejsca. Zdecydowanie za dużo tu przebywałeś... Cóż, kiedy się prowadzi takie ekstremalne życie raczej trudno było, by nie zaznać się dokładnie z tym miejscem...
Opuściłeś wzrok na swoją nagą klatkę piersiową i przeniosłeś palce na dwa wisiorki na szyi - krzyż stylizowany na stare srebro z wtopionym weń szkarłatnym kamieniem i grawerowane, bursztynowe piórko. Dwa talizmany, które miały pomagać brnąć naprzód. Zobaczymy, czy można im zawierzyć.
Uniosłeś głowę, by odszukać swoją koszulkę i płaszcz - oba były podarte i zakrwawione, nie nadawały się już do niczego prócz do spalenia.
Jasne, tylko że kapitulacja jest o wiele prostszym sposobem, ja wiem...
Pielęgniarka szybko wybiegła ze swego pokoiku i zajęła się chłopakiem - kiedy włosy uciekły mu z twarzy poznałaś go w końcu? Chodzicie na część zajęć razem... Choć możesz go w ogóle nie kojarzyć. W końcu On n i e u c z e s t n i c z y. Został położony na jednym z łoży i od razu się nim zajęto - musiałaś poczekać, jeśli naprawdę uważałaś za taką pilną sprawę dobranie się do wiedzy - od czasu ataku Bazyliszka w szkole zapanowała dość grobowa atmosfera - tutaj, w Skrzydle Szpitalnym, jak zazwyczaj była ona najmocniej odczuwalna - większość poszkodowanych po sprawie Króla Węży zdążyła już zostać wypisana, tylko parę łóżek było zajętych. I wszędzie ta cisza...
Jak już to zostało zapisane, Nailah nie pamiętał, jak się tutaj znalazł i nie wydawało mu się na tą minutę to istotne - zamknął powieki, czując mocne zawroty głowy i mocniej zawierzył podpartym na krańcach łóżka dłoniom, żeby czasem się nie przechylić i nie przewrócić - raniony bok już nie doskwierał, tylko lekkie swędzenie drażniło skórę i sprawiało, że nie sposób było zapomnieć o minionych wydarzeniach. Nie powinieneś jeszcze wstawać, a już chciałeś iść. Nie znosiłeś tego miejsca. Zdecydowanie za dużo tu przebywałeś... Cóż, kiedy się prowadzi takie ekstremalne życie raczej trudno było, by nie zaznać się dokładnie z tym miejscem...
Opuściłeś wzrok na swoją nagą klatkę piersiową i przeniosłeś palce na dwa wisiorki na szyi - krzyż stylizowany na stare srebro z wtopionym weń szkarłatnym kamieniem i grawerowane, bursztynowe piórko. Dwa talizmany, które miały pomagać brnąć naprzód. Zobaczymy, czy można im zawierzyć.
Uniosłeś głowę, by odszukać swoją koszulkę i płaszcz - oba były podarte i zakrwawione, nie nadawały się już do niczego prócz do spalenia.
- Liadon Ichimaru
Re: Łóżka
Nie Lut 16, 2014 12:53 pm
Od lat Liadon nie przechodził tak okropnej przemiany. Srebrna matka na niebie, wtłoczyła w jego żyły płynny ogień rozrywający wnętrzności. To był jednak tylko przedsmak cierpień jakich doznał. Mogli to zrozumieć tylko mu podobni. Dla Wilkołaka nie był to jednak główny problem. Czas księżycowych łowów, których od lat nie przeżył w tym miejscu, przywiódł wspomnienia. Te dobre, o jego ukochanej, przyjaciołach, prawdziwej rodzinie jaką tu miał. Również te złe, o wszystkim co musiał tu wycierpieć, o tym że najbliższych już tu nie ma. Nic więc dziwnego, że gdy tylko księżyc zaczął maleć czarodziej zaczął szukać pocieszenia na dnie butelki. Mimo lepszych walorów fizycznych zdołał się najnormalniej w świecie zachlać. Przynajmniej kilka godzin leżał nieprzytomny w swym gabinecie. Kilka dodatkowych spędził na doprowadzaniu się do jakiegokolwiek porządku. Miał zamiar spędzić najbliższy czas na odpoczynku i przygotowaniach do pracy. Niestety, jak to z takimi planami bywa, zostały zniweczone. Jakaś krótka notka, zostawiona mu przez nie wiadomo kogo nakazywała zająć się sprawą w skrzydle szpitalnym. Ubiegłej nocy wylądowało tam kilka uczniów. Zresztą ostatnio bardzo dużo uczniów lądowało w łóżkach. Być może to skłoniło dyrektora do zatrudnienia Liadona. Może liczył, iż to zakończy?
Drzwi skrzydła szpitalnego otworzyły się powoli i delikatnie. W ich progu stał spory mężczyzna w brązowym przepastnym płaszczu z wieloma kieszeniami. Wyglądał bardziej na coś podróżnego niż szatę czarodzieja. Oprócz tego w oczy od razu rzucały się jasne, niemal złote włosy i wściekle zielone oczy nauczyciela. Przechodząc przez próg cicho zamknął za sobą drzwi. Miał duży szacunek do tego miejsca. To właśnie tutaj poznał swego mentora i przyjaciela. Więc mimo podłego humoru rozglądał po pomieszczeniu z ukrywaną radością. Pielęgniarkę zbywał tylko krótkimi odpowiedziami. Nie chciał się wdawać w dłuższe rozmowy. Odetchnął głębiej, oprócz typowego szpitalnego zapachu, jego nozdrzy dobiegła woń wampira. Cóż miał nadzieję, że nie będzie on celem jego wizyty. Szybko jednak jego obawy okazały się słuszne. Zbliżył się do krukona, a jego bystre oczy wyłapały kilka szczegółów, które upewniły go o miejscu igraszek tego dzieciaka. Oprócz plam krwi na podartym ubraniu było kilka zielonych i brązowych śladów. Z pewnością mech, ściółka i kora drzew. Zatrzymując się nad Sahirem przyjrzał się mu uważnie. Wyraźnie górował, a dla leżącego mógł się nawet wydać ogromny. Daleko mu było do „Olbrzymich” rozmiarów jednak przeciętni ludzie mogli mu tylko pozazdrościć.
-Witaj...- Mruknął siląc się na miły ton. Lewą ręką sięgnął po krzesło na którym po chwili usiadł. Już zapomniał jak niewygodne potrafią być krzesła w takich miejscach. Wprawne oko mogłoby dostrzec, że oprócz czarnej rękawiczki na dłoni lewe przedramię jest szczelnie opatulone przylegającym czarnym materiałem. Po głębszych oględzinach można nawet powiedzieć, że pod przepastnym płaszczem Liadon nosi jakąś mocno przylegającą koszulkę, która szczelnie zakrywa całe ciało. No z wyjątkiem nagiej prawej dłoni, którą teraz drapał się po głowie.
-Jestem Liadon Ichimaru, nowy nauczyciel... I zapewne nie powiesz mi co takiego się stało?
Powiedział nie owijając w bawełnę. Intensywne spojrzenie zielonych oczu śledziło chłopaka, a surowe rysy twarzy niemal nie zmieniały się, przywodząc na myśl jakąś zimną okrutną istotę.
Drzwi skrzydła szpitalnego otworzyły się powoli i delikatnie. W ich progu stał spory mężczyzna w brązowym przepastnym płaszczu z wieloma kieszeniami. Wyglądał bardziej na coś podróżnego niż szatę czarodzieja. Oprócz tego w oczy od razu rzucały się jasne, niemal złote włosy i wściekle zielone oczy nauczyciela. Przechodząc przez próg cicho zamknął za sobą drzwi. Miał duży szacunek do tego miejsca. To właśnie tutaj poznał swego mentora i przyjaciela. Więc mimo podłego humoru rozglądał po pomieszczeniu z ukrywaną radością. Pielęgniarkę zbywał tylko krótkimi odpowiedziami. Nie chciał się wdawać w dłuższe rozmowy. Odetchnął głębiej, oprócz typowego szpitalnego zapachu, jego nozdrzy dobiegła woń wampira. Cóż miał nadzieję, że nie będzie on celem jego wizyty. Szybko jednak jego obawy okazały się słuszne. Zbliżył się do krukona, a jego bystre oczy wyłapały kilka szczegółów, które upewniły go o miejscu igraszek tego dzieciaka. Oprócz plam krwi na podartym ubraniu było kilka zielonych i brązowych śladów. Z pewnością mech, ściółka i kora drzew. Zatrzymując się nad Sahirem przyjrzał się mu uważnie. Wyraźnie górował, a dla leżącego mógł się nawet wydać ogromny. Daleko mu było do „Olbrzymich” rozmiarów jednak przeciętni ludzie mogli mu tylko pozazdrościć.
-Witaj...- Mruknął siląc się na miły ton. Lewą ręką sięgnął po krzesło na którym po chwili usiadł. Już zapomniał jak niewygodne potrafią być krzesła w takich miejscach. Wprawne oko mogłoby dostrzec, że oprócz czarnej rękawiczki na dłoni lewe przedramię jest szczelnie opatulone przylegającym czarnym materiałem. Po głębszych oględzinach można nawet powiedzieć, że pod przepastnym płaszczem Liadon nosi jakąś mocno przylegającą koszulkę, która szczelnie zakrywa całe ciało. No z wyjątkiem nagiej prawej dłoni, którą teraz drapał się po głowie.
-Jestem Liadon Ichimaru, nowy nauczyciel... I zapewne nie powiesz mi co takiego się stało?
Powiedział nie owijając w bawełnę. Intensywne spojrzenie zielonych oczu śledziło chłopaka, a surowe rysy twarzy niemal nie zmieniały się, przywodząc na myśl jakąś zimną okrutną istotę.
- Renfri de Naeve
Re: Łóżka
Nie Lut 16, 2014 3:28 pm
A po cóż miałaby myśleć inaczej o osobie, która pomimo staranności grona pedagogicznego, o bezpieczeństwo i choć prowizoryczny spokój na korytarzach, pojawia się oto na jednym z nich i to tuż przy drzwiach skrzydła szpitalnego, niemal wykrwawiając się na śmierć? W końcu, nawet podczas konfliktu ze ślizgonami, dzięki choć odrobinie rozwagi, można uniknąć większych kłopotów. I nawet, gdy wówczas się trochę oberwie, to nie skończy się... Tak, jak teraz prezentowała się sytuacja krukona. Wprawdzie dziewczyna nie wiedziała, gdzie chłopak się włóczył, ale wilgotne od roztopionego śniegu i gdzieniegdzie ubrudzone ziemią szaty, jasno wskazywały na to, że musiał on szukać wrażeń i to poza murami zamku. Jak to nazwać? No cóż, Renfri mogłaby co prawda, po latach niezrozumienia ze strony innych i separacji, zarazić się znieczulicą, jednak na chwilę obecną, przynajmniej teraz, nadal dysponowała choć śladowymi uczuciami. A do krukona, na razie czuła jedynie... Troskę, skrywaną pod dużą warstwą braku zrozumienia i zdziwienia całą sytuacją. Jednak to może się zmienić. Wystarczyłoby, że czarnowłosy odzyskałby wystarczająco dużo sił i chęci, by zamienić z puchonką choć kilka słów z wyjaśnieniami. Wówczas, dzięki otrzymaniu większej ilości informacji, jej podejście do niego stałoby się zupełnie inne. Na razie, był dla niej tylko nierozważnym uczniem z ravenclawu, którego od czasu, do czasu widywała na zajęciach, a który przed pojawieniem się w Skrzydle szpitalnym, albo szukał kłopotów, albo to one goniły za nim.
W końcu, gdy podeszła do ich dwójki pielęgniarka i Sahir został zabrany na łóżko, Renfri ruszyła za nimi i zatrzymała się kawałek od łóżka, nadal milcząc. Cisza bowiem pomagała, a ona sama nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć krukonowi, gdy ten się obudzi. Zawsze tak było... Praktycznie zawsze, z nielicznymi wyjątkami, czekała, aż ktoś inny zrobi pierwszy krok. Podczas, gdy sama była cichym obserwatorem, kalkulującym sobie w myślach każdy krok, każdy gest i słowo... To pomagało uniknąć niespodzianek. A chłopak zdawał się być jedną, wielką zagadką. I to właśnie przyczyniło się do tego, że puchonka nie rozmyśliła się i nie postanowiła zostawić wszystkiego w diabły, by wrócić innym razem.
A gdy przyszedł ten, który wiedział o krukonie więcej, niż wiele osób w zamku, Renfri pozostała niewzruszona. Stała jak posąg, blada, bez żadnej emocji malującej się na twarzy. Nawet nie skinęła nauczycielowi na powitanie. Czekała, co się wydarzy...
W końcu, gdy podeszła do ich dwójki pielęgniarka i Sahir został zabrany na łóżko, Renfri ruszyła za nimi i zatrzymała się kawałek od łóżka, nadal milcząc. Cisza bowiem pomagała, a ona sama nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć krukonowi, gdy ten się obudzi. Zawsze tak było... Praktycznie zawsze, z nielicznymi wyjątkami, czekała, aż ktoś inny zrobi pierwszy krok. Podczas, gdy sama była cichym obserwatorem, kalkulującym sobie w myślach każdy krok, każdy gest i słowo... To pomagało uniknąć niespodzianek. A chłopak zdawał się być jedną, wielką zagadką. I to właśnie przyczyniło się do tego, że puchonka nie rozmyśliła się i nie postanowiła zostawić wszystkiego w diabły, by wrócić innym razem.
A gdy przyszedł ten, który wiedział o krukonie więcej, niż wiele osób w zamku, Renfri pozostała niewzruszona. Stała jak posąg, blada, bez żadnej emocji malującej się na twarzy. Nawet nie skinęła nauczycielowi na powitanie. Czekała, co się wydarzy...
- Sahir Nailah
Re: Łóżka
Nie Lut 16, 2014 10:45 pm
Jeszcze bajasz tam, gdzie nie powinieneś, jeszcze cię nie ma, choć... może jednak? Przeklęte dziecię próbuje (wcale nie...) odzyskać kontakt z rzeczywistością, a jednak nie ma go tutaj - umysł pełen jest przeróżnych słów, które układając się w zdania płyną jak rzeka, nieprzerwanym nurtem... gdzieś tam... chyba do morza, gdzie miały połączyć się z innymi i zostać wreszcie uporządkowane - tak jak na mapie, rozumiecie? Odwieczny porządek nie może zostać zakłócony - teraz takim jest - niby chaos, a jeszcze ład, o nie wylewały się wody z brzegów, trzymały jednego tematu - krążyły jak sepy wokół swojej ofiary, pytając ciągle samego siebie, czy to, co jest, jest realne, czy to, co było, zmieni rzeczywiście aż tyle? Jakaś siła ciągnie w górę, nie pozwala upadać, wznosi po stopniach, po których wcześniej wspiąć się nie byłeś w stanie - za pomocą magicznej różdżki (wystarczył dotyk dłoni, wystarczył znak na skroni martwej dłoni) zmieniono coś... jeno co..? Chciałby móc to stwierdzić jednoznacznie, a tu patrzcie - zbyt wiele czeka przeszkód... To pewnie dlatego usiadł i nie wiedział, że ktoś siedzi nieopodal, ktoś z twojego rocznika, twarz dziewczyny, którą rozpoznawałeś, nawet jeśli nie miałeś z nią kontaktu - nie miałeś kontaktu z kimkolwiek, więc to nic nowego - jesteś pochylony, oderwałeś dłoń od twarzy i przesunąłeś ją na bok, na którym nie było już nawet blizny - ale brud częściowo pozostał, nawet jeśli pielęgniarka część starła przy czyszczeniu ran. I śmierdzisz lasem... Choć w twym mniemaniu jest to woń przyjazna. Hah, powiedz jeszcze, że lepiej pachnieć nim, tą dziczą, niż ludźmi... Przyznaj, że poczułeś się jakiś lepszy, przyznaj, że byłeś teraz w stanie spojrzeć na wmapiryzm jako na coś bardziej pozytywnego... Zobacz, jakie ci to daje możliwości... Możesz je wykorzystać, tą wytrzymałość, tą szybkość, zwinność, lotność umysłu. Tak.
Ściągnąłeś brwi - zbyt wiele tych nurtów, jakie cię teraz przenikały - niby spokojne, bo nie było w pobliżu wodospadu, który by ich pęd wzmagał, a mimo wszystko za dużo ich było, w dodatku istniały jako zbyt obce, abyś się z nimi ot tak, za pstryknięciem palców, pogodził.
Wampiryzm to przekleństwo, to bestia, która w tobie drzemie i która chce wciąż i wciąż zyskać władze, a z nią nieść zniszczenie w imię obietnicy przelania krwi, która była dlań skarbem największym z możliwych. Potrząsnąłeś sam do siebie głową, zacisnąłeś palce, zacisnąłeś powieki - zatopienie w ciemności? Instynkt ucieczki znowu się budził, chociaż moim zdaniem to czas na to, by stawić pewnym kwestiom czoła i choć raz mieć odwagę, żeby nie biec. Może to pora na złapanie tchu? Niee... To wciąż nie przerwa... Wakacje nie są punktem, który mógłbyś dostrzec na horyzoncie. TO smutne, wiem... Ale teraz nie jesteś sam. Nie tak do końca.
Najgorsze jest to, że i tak nie wierzysz, by ktokolwiek zrozumiał.
W końcu sam nie rozumiałeś.
Kiedy wreszcie uniósł spojrzenie skierował go w bok, gdzie zapach Caroline Rockers był bardzo wyraźny - wciąż tutaj leży - i wciąż ci jej żal, pomimo wszystkiego, co ci zrobiła. Obłąkana, pędzona swoją obsesją, być może świadek zła, którego nie była w stanie znieść jej delikatna psychika. I pękła... Rozsypana w pył nie miała sił, by ją pozbierać i nie było nikogo, kto by jej pomógł - przy tobie też nie było - dlatego jesteś tylko rozbitym szkłem. I nie próbujesz się zbierać. Sklejasz pewne części, które, jak sądzisz, na dany moment są potrzebne, potem pozwalasz im odpadać znowu - klej na nic się tutaj nie zna, tutaj potrzebne było gruntowne przetopienie po tylu latach już raczej niemożliwe... Za wiele kawałków się zagubiło.
Powoli, flegmatycznie, czarne oczy, przed którymi światło dnia wpadające do sali zdawało się uciekać, przeniosły się na Puchonkę... Renfri... Ładna, cicha, zamknięta w sobie, tak dziwnie podobna do Ciebie pod tym względem - istota, w której oczętach zaklęty został smutek bytu i istnienia, tęsknota za czymś, co dawno jej uciekło i cień, który miał zapobiegać, by świadomie ta tęsknota istniała - kolejna osoba, której było ci żal, bo kolejna, która na pewno nie zasłużyła na to, co się jej przytrafiło. Jej zwierciadła duszy były piękne, takie klarowne, a jednocześnie zasnute obojętnością bytu jako odroczeniem dla prawdziwej siły uczuć, która musiała ją tylko ranić. Przeglądnąłeś się w tych zwierciadłach. Widziałeś siebie o zmęczonych, podkrążonych oczach, widziałeś otchłań czerni, w której niknęło wszystko... Ale to nie własne odbicie cię interesowało - je zupełnie omijałeś.
Nie było warto ci patrzeć na własną twarz.
Drgnąłeś lekko i instynktownie odsunąłeś, spinając lekko mięśnie, kiedy z wyżyn twego własnego świata na padół ziemski ściągnął cię głos nauczyciela, potem w nozdrza uderzyła woń wilkołaka - wniosłeś na niego spojrzenie i pokręciłeś tylko głową.
Nie, tajemnice muszą pozostać tajemnicami.
Puściłeś medaliki i szybkim ruchem zaczesałeś włosy, zwłaszcza te na szyi, by ugryzienia po wampirach było niedostrzegalne. Chyba bardziej nerwowy tik, niż świadome działanie.
- Dzień dobry panie profesorze... - Odezwałeś się cichym głosem, zadziwiająco wręcz cichym, spokojnym... Wampir... dobre sobie... Godna pożałowania, nieudana kopia tych Książąt Nocy.
Nie, chciałbyś porozmawiać z kimś dorosłym, kimś, kto miał więcej doświadczenia, niż ty, taką osobą był tylko Dumbeldor, ale nie mogłeś mu aż tyle czasu pochłaniać... Miał wiele ważniejszych spraw niż słuchania o twoich przygodach... Poza tym tego, co teraz się dowiedziałeś, akurat dyrektor wiedzieć nie musiał. Nie mógł. Planowałeś złamać wszystkie tabu. Wszystkie zakazy. Cały zdrowy rozsądek występując we własnym imieniu. Imieniu cienia, o którym pewnie pamięć zaginie, bo nie będzie miał kto go zapamiętać. Może, jeśli da Bóg, zostanie w pamięci Amber i Mary.
Znowu spojrzałeś na Renfri, zastanawiając się ulotnie, cóż właściwie tutaj robi...
Ściągnąłeś brwi - zbyt wiele tych nurtów, jakie cię teraz przenikały - niby spokojne, bo nie było w pobliżu wodospadu, który by ich pęd wzmagał, a mimo wszystko za dużo ich było, w dodatku istniały jako zbyt obce, abyś się z nimi ot tak, za pstryknięciem palców, pogodził.
Wampiryzm to przekleństwo, to bestia, która w tobie drzemie i która chce wciąż i wciąż zyskać władze, a z nią nieść zniszczenie w imię obietnicy przelania krwi, która była dlań skarbem największym z możliwych. Potrząsnąłeś sam do siebie głową, zacisnąłeś palce, zacisnąłeś powieki - zatopienie w ciemności? Instynkt ucieczki znowu się budził, chociaż moim zdaniem to czas na to, by stawić pewnym kwestiom czoła i choć raz mieć odwagę, żeby nie biec. Może to pora na złapanie tchu? Niee... To wciąż nie przerwa... Wakacje nie są punktem, który mógłbyś dostrzec na horyzoncie. TO smutne, wiem... Ale teraz nie jesteś sam. Nie tak do końca.
Najgorsze jest to, że i tak nie wierzysz, by ktokolwiek zrozumiał.
W końcu sam nie rozumiałeś.
Kiedy wreszcie uniósł spojrzenie skierował go w bok, gdzie zapach Caroline Rockers był bardzo wyraźny - wciąż tutaj leży - i wciąż ci jej żal, pomimo wszystkiego, co ci zrobiła. Obłąkana, pędzona swoją obsesją, być może świadek zła, którego nie była w stanie znieść jej delikatna psychika. I pękła... Rozsypana w pył nie miała sił, by ją pozbierać i nie było nikogo, kto by jej pomógł - przy tobie też nie było - dlatego jesteś tylko rozbitym szkłem. I nie próbujesz się zbierać. Sklejasz pewne części, które, jak sądzisz, na dany moment są potrzebne, potem pozwalasz im odpadać znowu - klej na nic się tutaj nie zna, tutaj potrzebne było gruntowne przetopienie po tylu latach już raczej niemożliwe... Za wiele kawałków się zagubiło.
Powoli, flegmatycznie, czarne oczy, przed którymi światło dnia wpadające do sali zdawało się uciekać, przeniosły się na Puchonkę... Renfri... Ładna, cicha, zamknięta w sobie, tak dziwnie podobna do Ciebie pod tym względem - istota, w której oczętach zaklęty został smutek bytu i istnienia, tęsknota za czymś, co dawno jej uciekło i cień, który miał zapobiegać, by świadomie ta tęsknota istniała - kolejna osoba, której było ci żal, bo kolejna, która na pewno nie zasłużyła na to, co się jej przytrafiło. Jej zwierciadła duszy były piękne, takie klarowne, a jednocześnie zasnute obojętnością bytu jako odroczeniem dla prawdziwej siły uczuć, która musiała ją tylko ranić. Przeglądnąłeś się w tych zwierciadłach. Widziałeś siebie o zmęczonych, podkrążonych oczach, widziałeś otchłań czerni, w której niknęło wszystko... Ale to nie własne odbicie cię interesowało - je zupełnie omijałeś.
Nie było warto ci patrzeć na własną twarz.
Drgnąłeś lekko i instynktownie odsunąłeś, spinając lekko mięśnie, kiedy z wyżyn twego własnego świata na padół ziemski ściągnął cię głos nauczyciela, potem w nozdrza uderzyła woń wilkołaka - wniosłeś na niego spojrzenie i pokręciłeś tylko głową.
Nie, tajemnice muszą pozostać tajemnicami.
Puściłeś medaliki i szybkim ruchem zaczesałeś włosy, zwłaszcza te na szyi, by ugryzienia po wampirach było niedostrzegalne. Chyba bardziej nerwowy tik, niż świadome działanie.
- Dzień dobry panie profesorze... - Odezwałeś się cichym głosem, zadziwiająco wręcz cichym, spokojnym... Wampir... dobre sobie... Godna pożałowania, nieudana kopia tych Książąt Nocy.
Nie, chciałbyś porozmawiać z kimś dorosłym, kimś, kto miał więcej doświadczenia, niż ty, taką osobą był tylko Dumbeldor, ale nie mogłeś mu aż tyle czasu pochłaniać... Miał wiele ważniejszych spraw niż słuchania o twoich przygodach... Poza tym tego, co teraz się dowiedziałeś, akurat dyrektor wiedzieć nie musiał. Nie mógł. Planowałeś złamać wszystkie tabu. Wszystkie zakazy. Cały zdrowy rozsądek występując we własnym imieniu. Imieniu cienia, o którym pewnie pamięć zaginie, bo nie będzie miał kto go zapamiętać. Może, jeśli da Bóg, zostanie w pamięci Amber i Mary.
Znowu spojrzałeś na Renfri, zastanawiając się ulotnie, cóż właściwie tutaj robi...
- Liadon Ichimaru
Re: Łóżka
Pon Lut 17, 2014 10:30 pm
Rosły mężczyzna powinien dać odetchnąć krukonowi. W końcu był nieco poturbowany. Wszak jednak sam sobie na to zasłużył, a grono klientów skrzydła szpitalnego było ostatnio nadzwyczaj duże. Dlatego nie było co zwlekać. Trzeba było systematycznie rozwiązywać wszystkie zagadki i eliminować przyczyny tych wszystkich wypadków. No i na dodatek był wampirem...
W swym nie aż tak długim życiu Liadon spotkał już za dużo wampirów. O wiele za dużo. Ten tutaj nie budził w nim żadnej sympatii. Każda z tych pijawek była taka sama, łaknęła krwi. A tak zwana wyższa kasta krwiopijców była jeszcze gorsza.
Wpatrywał się w wciąż oszołomionego chłopaka. Chciał już zacząć pstrykać palcami przed jego twarzą by zwrócić uwagę. Nim jednak to uczynił ten się odezwał. Liadon niemal przewrócił oczyma. Z ust wypłynęło mu zaledwie kilka słów a już dość miał tej konwersacji. Zresztą ta dezaprobata w jego zachowaniu. Nauczyciel również nie był zadowolony z ich spotkania, jednak mu nigdy przez myśl by nie przeszła próba demaskowania trupa. To był taki niepisany kodeks między ich rasami. Dzieliła ich nienawiść oraz lata bojów, ale były rzeczy których się po prostu nie robiło. Chciał powtórzyć pytanie, ale coś zauważył. Jakąś Puchonka stała obok wpatrując się w krukona na łóżku. Na początku myślał, że to jakaś pacjentka na moment się tu zatrzymała. Jednak jej zainteresowanie uczniem mówiło co innego.
Pierwsza myśl mówiła mu że to para. Niemal dreszcz nim wstrząsnął gdy pomyślał w co biedne dziewczę się wpakowało. Potem doszedł do wniosku, że to raczej ona go tu sprowadziła. Może zawołała pielęgniarkę.
-To Ty go tu sprowadziłaś, tak? Gratuluję. Dwadzieścia punktów dla Huffelpuffu, a teraz możesz iść.
Powiedział będąc niemal pewnym, że to zamknie sprawę niechcianych podsłuchiwaczy. Zielone oczy z powrotem wlepiły się w wampira.
-Dzień dobry,- Odpowiedział nieco zmęczonym tonem.- No więc, jak się czujesz... I co się wydarzyło?
Zapytał. Miał nadzieję, że szybko się wszystkiego dowie i będzie z głowy.
W swym nie aż tak długim życiu Liadon spotkał już za dużo wampirów. O wiele za dużo. Ten tutaj nie budził w nim żadnej sympatii. Każda z tych pijawek była taka sama, łaknęła krwi. A tak zwana wyższa kasta krwiopijców była jeszcze gorsza.
Wpatrywał się w wciąż oszołomionego chłopaka. Chciał już zacząć pstrykać palcami przed jego twarzą by zwrócić uwagę. Nim jednak to uczynił ten się odezwał. Liadon niemal przewrócił oczyma. Z ust wypłynęło mu zaledwie kilka słów a już dość miał tej konwersacji. Zresztą ta dezaprobata w jego zachowaniu. Nauczyciel również nie był zadowolony z ich spotkania, jednak mu nigdy przez myśl by nie przeszła próba demaskowania trupa. To był taki niepisany kodeks między ich rasami. Dzieliła ich nienawiść oraz lata bojów, ale były rzeczy których się po prostu nie robiło. Chciał powtórzyć pytanie, ale coś zauważył. Jakąś Puchonka stała obok wpatrując się w krukona na łóżku. Na początku myślał, że to jakaś pacjentka na moment się tu zatrzymała. Jednak jej zainteresowanie uczniem mówiło co innego.
Pierwsza myśl mówiła mu że to para. Niemal dreszcz nim wstrząsnął gdy pomyślał w co biedne dziewczę się wpakowało. Potem doszedł do wniosku, że to raczej ona go tu sprowadziła. Może zawołała pielęgniarkę.
-To Ty go tu sprowadziłaś, tak? Gratuluję. Dwadzieścia punktów dla Huffelpuffu, a teraz możesz iść.
Powiedział będąc niemal pewnym, że to zamknie sprawę niechcianych podsłuchiwaczy. Zielone oczy z powrotem wlepiły się w wampira.
-Dzień dobry,- Odpowiedział nieco zmęczonym tonem.- No więc, jak się czujesz... I co się wydarzyło?
Zapytał. Miał nadzieję, że szybko się wszystkiego dowie i będzie z głowy.
- Sahir Nailah
Re: Łóżka
Pon Lut 17, 2014 11:15 pm
Para, och, to byłoby dość niesamowite - mieć przy swoim boku kogoś, kogo miłowałoby się do śmierci i jeden dzień dłużej, czyli bardzo długo dla śmiertelnika i bardzo krótko dla wampira - czy to możliwe, żeby istota wieczna zakochała się w kimś, kto jest dla niego zaledwie mrugnięciem oka..? Jeszcze nie dla ciebie, jesteś młody, zbyt młody, w spojrzeniu ludzki nawet, cóż dopiero mówić o poglądach swych pobratymców... Których swoją drogą, prócz Vincenta, nie spotkałeś... Zaś Vincent... Vincent wydawał ci się kwintesencją śmierci, której się bałeś tak, jak powinno się bać kogoś, za kim kroczą hordy niedostrzegalnych, ale wyczuwalnych podświadomie, nieumarłych i jednocześnie poniekąd gardziłeś nim (na swój sposób, to nazwanie emocji było chyba trochę za mocne)... Jak na tacy było widać, że jest kimś, kogo za wroga nie chciałoby się mieć, kimś z wyższej półki, który dumny jest swego pochodzenia i który doskonale się zgrywał ze swoją naturą, bo był do niej przystosowany. Bo sam się doń doskonale przystosował.
Nie mógłbyś chyba mieć u boku kogoś, kto byłby tak ulotny, tak kruchy, za bardzo byś się lękał o jego bezpieczeństwo, za bardzo bałbyś sie tego, co mógłbyś z taką osobą zrobić... Popatrz, co dzieje się teraz - przed chwilą leciałeś, jak ptak, co złapał pozytywny wiatr w swoje lotki - w tym locie było ci dobrze, choć tyle rzeczy wymagało ustabilizowania - grunt, że posuwałeś się do przodu, zaś teraz..? Patrzyłeś w zieleń oczu tego mężczyzny, którego nie znałeś, o którym miałeś marne pojęcie, którego nie to, że widziałeś pierwszy raz na swoje oczy, o nie - może i był nowym nauczycielem, ale dał się już poznać... Czy może raczej to ty miałeś wyjątkową smykałkę do wyłapywania rzeczy wokół ciebie nawet takich, o których pojęcia mieć nie powinieneś. Nie podobało ci się to, co w oczach tego wilkołaka widziałeś... Niechęć, chociaż cię nie znał, może odważysz się wejść głębiej na polanę jego tęczówek, gdzie wiatr hulał wśród soczystych traw..? Nie, tam pali się słońce, tam nie było bezpiecznie, tam drzemały uczucia, kierowane w twą stronę, z którymi nie chciałeś się bliżej zaznajamiać, bo nie były dla ciebie pozytywne... To nic, to nic... Przyzwyczaiłeś się... Ponownie opuszczasz głowę i wiesz, doskonale wiesz, że się przejmować tym... musisz. Pozwalasz by częściowo spłynęło to po tobie jak deszcz po wypolerowanej szybie, niestety u dołu okno nie było szczelne... Chłodne krople przesiąkały do wnętrza i dotykały, choć nie powinny...
- Po co pan pyta... - Nikogo nie obchodziło... Nigdy nikogo nie obchodziło... Zacisnąłeś zęby na krótką chwilę, po czym cicho odetchnąłeś, wstając, by sięgnąć po swoje niezdatne do użytku rzeczy odłożone na bok, by zobaczyć, czy w tym szalonym biegu przez las aby nie zgubiły się rzeczy z kieszeni płaszcza... Dziennik... Ołówek... Różdżka leży na stoliku... Wszystko na swoim miejscu... Więc najwyższa pora założyć buty, bo i pora na to, aby podnieść się i iść - przed siebie..? Niee... Ty powędrujesz za siebie, by znowu zespolić się z cieniami i w nich zamrzeć, jak przystało na dziecko zrodzone pod blaskiem księżyca ze swą fałszywą naturą czarodzieja, ze swą fałszywą naturą wampira - co za paradoks, w każdy aspekcie byłeś niedoskonały, zawsze pół na pół, nie przynależący do żadnej z grup...
Nic nie mówić... Już się nie odzywać... Po co... Po co patrzeć w twarz komuś, od którego płynie jedynie jasny przekaz - "nie pasujesz tu, wynoś się stąd, bestio". Tylko dlaczego? Jest wilkołakiem, czy chociaż on nie rozumie?
Nie rozumie nikt.
NIKT.
Jesteś sam, czemu tego wciąż nie chcesz zaakceptować, tylko gonisz za nieistniejącymi widmami?
- Wiem, niemądre pytanie... - Dodałeś powoli do poprzedniej wypowiedzi. - Czuję się źle. - Na drugie pytanie nie zamierzałeś odpowiadać. W pierwszym momencie, kiedy Liadon stanął przed tobą, instynktownie się go wystraszyłeś, wyrwał cię z twego azylu, tam, z głębin własnej jaźni i wywołał gwałtem do realiów, w dodatku wtedy za szybko dotarł do ciebie oczywisty bodziec zapachu, jaki wokół siebie roztaczał, ale już na to odpowiedziałeś - odpowiedziałeś mu, że nie zamierzasz dzielić się tym, co się stało, chociaż kłamstw mógłbyś wymyślić na pęczki. - Przepraszam, że musiał pan przeze mnie kłopotać się do skrzydła, już ze mną lepiej, już stąd idę...
Nie mógłbyś chyba mieć u boku kogoś, kto byłby tak ulotny, tak kruchy, za bardzo byś się lękał o jego bezpieczeństwo, za bardzo bałbyś sie tego, co mógłbyś z taką osobą zrobić... Popatrz, co dzieje się teraz - przed chwilą leciałeś, jak ptak, co złapał pozytywny wiatr w swoje lotki - w tym locie było ci dobrze, choć tyle rzeczy wymagało ustabilizowania - grunt, że posuwałeś się do przodu, zaś teraz..? Patrzyłeś w zieleń oczu tego mężczyzny, którego nie znałeś, o którym miałeś marne pojęcie, którego nie to, że widziałeś pierwszy raz na swoje oczy, o nie - może i był nowym nauczycielem, ale dał się już poznać... Czy może raczej to ty miałeś wyjątkową smykałkę do wyłapywania rzeczy wokół ciebie nawet takich, o których pojęcia mieć nie powinieneś. Nie podobało ci się to, co w oczach tego wilkołaka widziałeś... Niechęć, chociaż cię nie znał, może odważysz się wejść głębiej na polanę jego tęczówek, gdzie wiatr hulał wśród soczystych traw..? Nie, tam pali się słońce, tam nie było bezpiecznie, tam drzemały uczucia, kierowane w twą stronę, z którymi nie chciałeś się bliżej zaznajamiać, bo nie były dla ciebie pozytywne... To nic, to nic... Przyzwyczaiłeś się... Ponownie opuszczasz głowę i wiesz, doskonale wiesz, że się przejmować tym... musisz. Pozwalasz by częściowo spłynęło to po tobie jak deszcz po wypolerowanej szybie, niestety u dołu okno nie było szczelne... Chłodne krople przesiąkały do wnętrza i dotykały, choć nie powinny...
- Po co pan pyta... - Nikogo nie obchodziło... Nigdy nikogo nie obchodziło... Zacisnąłeś zęby na krótką chwilę, po czym cicho odetchnąłeś, wstając, by sięgnąć po swoje niezdatne do użytku rzeczy odłożone na bok, by zobaczyć, czy w tym szalonym biegu przez las aby nie zgubiły się rzeczy z kieszeni płaszcza... Dziennik... Ołówek... Różdżka leży na stoliku... Wszystko na swoim miejscu... Więc najwyższa pora założyć buty, bo i pora na to, aby podnieść się i iść - przed siebie..? Niee... Ty powędrujesz za siebie, by znowu zespolić się z cieniami i w nich zamrzeć, jak przystało na dziecko zrodzone pod blaskiem księżyca ze swą fałszywą naturą czarodzieja, ze swą fałszywą naturą wampira - co za paradoks, w każdy aspekcie byłeś niedoskonały, zawsze pół na pół, nie przynależący do żadnej z grup...
Nic nie mówić... Już się nie odzywać... Po co... Po co patrzeć w twarz komuś, od którego płynie jedynie jasny przekaz - "nie pasujesz tu, wynoś się stąd, bestio". Tylko dlaczego? Jest wilkołakiem, czy chociaż on nie rozumie?
Nie rozumie nikt.
NIKT.
Jesteś sam, czemu tego wciąż nie chcesz zaakceptować, tylko gonisz za nieistniejącymi widmami?
- Wiem, niemądre pytanie... - Dodałeś powoli do poprzedniej wypowiedzi. - Czuję się źle. - Na drugie pytanie nie zamierzałeś odpowiadać. W pierwszym momencie, kiedy Liadon stanął przed tobą, instynktownie się go wystraszyłeś, wyrwał cię z twego azylu, tam, z głębin własnej jaźni i wywołał gwałtem do realiów, w dodatku wtedy za szybko dotarł do ciebie oczywisty bodziec zapachu, jaki wokół siebie roztaczał, ale już na to odpowiedziałeś - odpowiedziałeś mu, że nie zamierzasz dzielić się tym, co się stało, chociaż kłamstw mógłbyś wymyślić na pęczki. - Przepraszam, że musiał pan przeze mnie kłopotać się do skrzydła, już ze mną lepiej, już stąd idę...
- Liadon Ichimaru
Re: Łóżka
Sro Lut 19, 2014 9:04 pm
Być może nieco zbyt wiele nienawiści i uprzedzeń wyciekało z oczu Wilkołaka. Taki już jednak był. Mierzył wzrokiem chłopaka, który wymijająco odpowiedział na jego pytanie. Właściwie w ogóle nie odpowiedział. Rosły mężczyzna odetchnął głęboko przymykając na chwilę oczy. Oczywiście to mu musiało przypaść takie zadanie, ale jak mus to mus. Gdy krukon wstał Liadon położył dłoń na jego ramieniu stanowczo sadzając go na łóżku. Możliwe, że zbyt stanowczo. Zaciskające się mocno palce na jego ramieniu były gorące, a ucisk mógł wręcz wprawić w odrętwienie.
-Nigdzie się stąd nie ruszasz... Straciłeś zbyt wiele krwi...-Powiedział mając jasno na myśli, iż nie pozwoli latać głodnej pijawce po zamku. Spojrzał jeszcze raz w jego kierunku. Być może gdyby nie był tak uprzedzony obdarzył by go jakąkolwiek sympatiom. W końcu nie różnili się tak bardzo. Liadon przez wiele lat starał się znaleźć miejsce w świecie dla siebie. Wśród czarodziejów bano się go i unikano. Nawet w czasie nauki zdarzały się napady łowców. Gdy uciekł chcąc odnaleźć spokój wśród mugoli zrobiło się tylko bardzo nieprzyjemnie... Początkowo było wspaniale, jako wilkołak bez wykształcenia polegał na swej wrodzonej sile. Z łatwością zarabiał na nielegalnych walkach. Do czasu aż raz stracił nad sobą panowanie i gołymi rękami zatłukł kogoś na śmierć. Każdym uderzeniem łamał kolejne kości a krew bryzgała na wszystkie strony, ale on trzymał go mocno miażdżąc krtań i uderzał w krwawą twarz...
O tak, nie łatwo było odnaleźć swe miejsce w tym wielkim świecie. Szczególnie takim typom jak oni.
-Szlaban do odwołania... -Odpowiedział jedynie krukonowi. Z pewnością mógł mu wcisnąć każdy kit o jakim sobie zamarzy. Bez żadnych wskazówek musiał by mu uwierzyć. Tak będzie miał go chociaż na oku i z pewnością uchroni uczniów od niego. Przecież to on mógł być napastnikiem, a ofiara się tylko broniła. Zresztą kto to wie. Teraz jednak może się czegoś więcej dowie. Wstał z krzesła spoglądając na rzeczy pacjenta.
-To wszystko twoje? -Zapytał zbliżając się i szybko chwytając w ręce dziennik. Powrócił na swoje miejsce nim ktoś zdołał go powstrzymać i spojrzał na Sahira.
-Zakładam, że nie masz nic przeciwko?
Zapytał, nie otwierając jeszcze książki.
-Nigdzie się stąd nie ruszasz... Straciłeś zbyt wiele krwi...-Powiedział mając jasno na myśli, iż nie pozwoli latać głodnej pijawce po zamku. Spojrzał jeszcze raz w jego kierunku. Być może gdyby nie był tak uprzedzony obdarzył by go jakąkolwiek sympatiom. W końcu nie różnili się tak bardzo. Liadon przez wiele lat starał się znaleźć miejsce w świecie dla siebie. Wśród czarodziejów bano się go i unikano. Nawet w czasie nauki zdarzały się napady łowców. Gdy uciekł chcąc odnaleźć spokój wśród mugoli zrobiło się tylko bardzo nieprzyjemnie... Początkowo było wspaniale, jako wilkołak bez wykształcenia polegał na swej wrodzonej sile. Z łatwością zarabiał na nielegalnych walkach. Do czasu aż raz stracił nad sobą panowanie i gołymi rękami zatłukł kogoś na śmierć. Każdym uderzeniem łamał kolejne kości a krew bryzgała na wszystkie strony, ale on trzymał go mocno miażdżąc krtań i uderzał w krwawą twarz...
O tak, nie łatwo było odnaleźć swe miejsce w tym wielkim świecie. Szczególnie takim typom jak oni.
-Szlaban do odwołania... -Odpowiedział jedynie krukonowi. Z pewnością mógł mu wcisnąć każdy kit o jakim sobie zamarzy. Bez żadnych wskazówek musiał by mu uwierzyć. Tak będzie miał go chociaż na oku i z pewnością uchroni uczniów od niego. Przecież to on mógł być napastnikiem, a ofiara się tylko broniła. Zresztą kto to wie. Teraz jednak może się czegoś więcej dowie. Wstał z krzesła spoglądając na rzeczy pacjenta.
-To wszystko twoje? -Zapytał zbliżając się i szybko chwytając w ręce dziennik. Powrócił na swoje miejsce nim ktoś zdołał go powstrzymać i spojrzał na Sahira.
-Zakładam, że nie masz nic przeciwko?
Zapytał, nie otwierając jeszcze książki.
- Sahir Nailah
Re: Łóżka
Sro Lut 19, 2014 11:25 pm
I takim sposobem usiadłeś spowrotem, na krańcu łóżka, przytrzaśnięty dłonią, w której było tak wiele siły... Za wiele... I gdybyś był człowiekiem rzeczywiście by to bolało i jakoś tobą pewnie poruszyło, lecz ty, taki obojętny i zamknięty w świecie własnych porażek jedynie na te palce spojrzałeś, pobielałe knykcie, które nie chciały cię puścić - och, to jest pułapka, zobacz, pragną cię przyspzilić i zatrzymać w tym miejscu...
- I pan to mówi... - Uniosłeś dłoń - co tobą kierowało..? Jakiś zimny supeł, który zacisnął wszystko i zalewał powoli organizm chłodną rezygnacją, która mieszała w umyśle, tworząc w nim idealne gniazdko dla smutku - teraz i ty trzymałeś nauczyciela... Gdzież jakikolwiek szacunek..? Nie musisz mieć szacunku dla tych, w oczach których byłeś potworem..! Nie musiałeś..! Chcą bestii? Dobrze, możesz im ją dać w pełnej krasie, nie boisz się tego... nie boisz... Oczywiście, że boisz.. I wcale nie chcesz być dla kogokolwiek złym dzieckiem Nocy, chciałeś być normalny... I teraz równie mocno, jak nauczyciel, zaciskałeś swoje palce na jego przegubie, unosząc wzrok, by bezdennie czarnymi oczyma spojrzeć w jego zielone tęczówki z dwiema wysepkami pośrodku. Na pewno miał ciężkie życie i był szykanowany, wszak był taki jak ty... - To smutne... Szkoda mi pana, ponieważ jest pan taki sam, jak ja. - Twój głos był cichy, taki spokojny, a przeszywał tą ciszę między wami jak sztylet, krajał na kawałeczki tak jak to spojrzenie, jak ta otchłań bez dna, co pochłaniała wszystko na swej drodze i przenikała przez to, na czym bezpośrednio utknęła... Zaglądała prosto do duszy, by porywać ją w swe wnętrze i nigdy nie wypuścić z tej pułapki.
Puściłeś, kiedy i on puścił, słowa o szlabanie spłynęły po tobie jak spływały niemal każde zasady - co ci mogą zrobić..? Zabić..? Śmierć byłaby wybawieniem... Torturować..? Taak, to byłoby niemiłe... A może... wyrzucić ze szkoły..? Trudno... I tak chciałeś z niej odejść. Nie była miejscem dla Ciebie.
- Nie. - Odparłeś, znowu się garbiąc, bardziej mrukliwym głosem. W twoim świecie istniały zupełnie inne życiowe prawdy, niż w jego, a jednak to wszystko, co do tej pory powiedziałeś nie było wypowiedziane ze zjadliwością... Nie, pobrzmiewał w twoim spojrzeniu i ruchach smutek, nawet jeśli przez chwilę było spięcie i współczucie dla tej istoty - istoty, która była ci bratem, a jednak zdawała się niczego nie rozumieć i niczego nie akceptować.
Podniosłeś się znów, wsuwając ciuchy pod pachę i wyciągając dłoń po swój dziennik.
- Bardzo chciałbym panu wszystko opowiedzieć... Bo sądziłem, że pan zrozumie... Ale pan nawet nie chce rozumieć... Dla pana jest tym, kim dla wszystkich innych. Potworem. A to smutne, ponieważ ja pana rozumiem...
- I pan to mówi... - Uniosłeś dłoń - co tobą kierowało..? Jakiś zimny supeł, który zacisnął wszystko i zalewał powoli organizm chłodną rezygnacją, która mieszała w umyśle, tworząc w nim idealne gniazdko dla smutku - teraz i ty trzymałeś nauczyciela... Gdzież jakikolwiek szacunek..? Nie musisz mieć szacunku dla tych, w oczach których byłeś potworem..! Nie musiałeś..! Chcą bestii? Dobrze, możesz im ją dać w pełnej krasie, nie boisz się tego... nie boisz... Oczywiście, że boisz.. I wcale nie chcesz być dla kogokolwiek złym dzieckiem Nocy, chciałeś być normalny... I teraz równie mocno, jak nauczyciel, zaciskałeś swoje palce na jego przegubie, unosząc wzrok, by bezdennie czarnymi oczyma spojrzeć w jego zielone tęczówki z dwiema wysepkami pośrodku. Na pewno miał ciężkie życie i był szykanowany, wszak był taki jak ty... - To smutne... Szkoda mi pana, ponieważ jest pan taki sam, jak ja. - Twój głos był cichy, taki spokojny, a przeszywał tą ciszę między wami jak sztylet, krajał na kawałeczki tak jak to spojrzenie, jak ta otchłań bez dna, co pochłaniała wszystko na swej drodze i przenikała przez to, na czym bezpośrednio utknęła... Zaglądała prosto do duszy, by porywać ją w swe wnętrze i nigdy nie wypuścić z tej pułapki.
Puściłeś, kiedy i on puścił, słowa o szlabanie spłynęły po tobie jak spływały niemal każde zasady - co ci mogą zrobić..? Zabić..? Śmierć byłaby wybawieniem... Torturować..? Taak, to byłoby niemiłe... A może... wyrzucić ze szkoły..? Trudno... I tak chciałeś z niej odejść. Nie była miejscem dla Ciebie.
- Nie. - Odparłeś, znowu się garbiąc, bardziej mrukliwym głosem. W twoim świecie istniały zupełnie inne życiowe prawdy, niż w jego, a jednak to wszystko, co do tej pory powiedziałeś nie było wypowiedziane ze zjadliwością... Nie, pobrzmiewał w twoim spojrzeniu i ruchach smutek, nawet jeśli przez chwilę było spięcie i współczucie dla tej istoty - istoty, która była ci bratem, a jednak zdawała się niczego nie rozumieć i niczego nie akceptować.
Podniosłeś się znów, wsuwając ciuchy pod pachę i wyciągając dłoń po swój dziennik.
- Bardzo chciałbym panu wszystko opowiedzieć... Bo sądziłem, że pan zrozumie... Ale pan nawet nie chce rozumieć... Dla pana jest tym, kim dla wszystkich innych. Potworem. A to smutne, ponieważ ja pana rozumiem...
Strona 2 z 16 • 1, 2, 3 ... 9 ... 16
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|