- Lynette Nott
Re: Kamienny parapet
Nie Sty 08, 2017 8:27 pm
Nie przeszkadzała mu. Patrzenie w przestrzeń zresztą ją znudziło. Oparła się wygodniej w zagłębieniu okna. Jedną nogę opuściła w dół. Drugą zarzuciła na nią. W przeciwieństwie do niego, ona obserwowała jego osobę. Nie przeszkadzało jej, że na nią nie patrzył. To była miła odmiana, jako, że większość młodszych roczników koncentrowało na niej wzrok. Nie była największą pięknością szkoły, ale do brzydkich nie należała. Giotto nawet jak na faceta miał wyjątkowo silną wolę skoro nie potrzebował spoglądać na swojego towarzysza rozmowy – czy był to mężczyzna czy kobieta. Oparła dłoń na parapecie, wystukując palcami jakiś rytm, znany tylko sobie, prawdopodobnie coś, czego słuchała często w domu. Jakaś muzyka klasyczna, może część arii operowej, słuchanej przez matkę, wychowaną w Beauxbatons.
Nie spuściła wzroku, nawet kiedy sam spojrzał w jej kierunku, prawdopodobnie odnotowując uwagę, jaką mu poświęcała. Na jego pytanie wzruszyła ramionami. Nie planowała wymyślać niestworzonych historii, to nie było w jej stylu.
— Jeszcze nie wiem, ale się dowiem. Na początku chciałam się uwolnić z Pokoju Wspólnego. Potem dostać do Łazienki Prefektów. Na sam koniec przypomniałam sobie, jak zlekceważyłeś opuszczenie mnie i swojego kuzyna, więc w ten sam sposób postanowiłam zlekceważyć Twoją prywatność, dla wyrównania rachunków.
Rzucała wprost, bo nie miała powodu, żeby trzymać tą informację dla siebie. Im szybciej ją z siebie wyrzuciła, tym szybciej zapomni o poczuciu frustracji towarzyszącym jego pokazom arogancji. Zbyt długo żyła w cieniu brata, żeby godzić się na taką ignorancję.
— I jesteśmy kwita?
Słowa dodała kontrolnie, bo jeśli chodziło o nią, uważała, że są. Zaraz potem zwrócila twarz na błonia.
— Teraz chwilowo pilnuję, żebyś nie stracił punktów dla naszego domu. Zbliża się koniec roku. Podliczając punkty z meczu, mamy szansę wygrać Puchar Domu. Lepiej, żeby tak zostało.
Rozmowa była jak na nich zbyt potulna, ale przez krótki moment, kiedy się nie odzywał, nie patrzył na nią wyjątkowo arogancko, ani nie miał w jaki sposób okazać swojej obojętności, jego obecność wcale jej nie wadziła, w przeciwieństwie do tego, co zwykle miało między nimi miejsce.
— A ty, po co wybierasz się na bal? Opinia innych cię nie obchodzi. Musisz mieć jakieś ambicje, skoro jesteś w Slytherinie, ale widać, że nie jest to nauka. Więc… dlaczego?
Nie spuściła wzroku, nawet kiedy sam spojrzał w jej kierunku, prawdopodobnie odnotowując uwagę, jaką mu poświęcała. Na jego pytanie wzruszyła ramionami. Nie planowała wymyślać niestworzonych historii, to nie było w jej stylu.
— Jeszcze nie wiem, ale się dowiem. Na początku chciałam się uwolnić z Pokoju Wspólnego. Potem dostać do Łazienki Prefektów. Na sam koniec przypomniałam sobie, jak zlekceważyłeś opuszczenie mnie i swojego kuzyna, więc w ten sam sposób postanowiłam zlekceważyć Twoją prywatność, dla wyrównania rachunków.
Rzucała wprost, bo nie miała powodu, żeby trzymać tą informację dla siebie. Im szybciej ją z siebie wyrzuciła, tym szybciej zapomni o poczuciu frustracji towarzyszącym jego pokazom arogancji. Zbyt długo żyła w cieniu brata, żeby godzić się na taką ignorancję.
— I jesteśmy kwita?
Słowa dodała kontrolnie, bo jeśli chodziło o nią, uważała, że są. Zaraz potem zwrócila twarz na błonia.
— Teraz chwilowo pilnuję, żebyś nie stracił punktów dla naszego domu. Zbliża się koniec roku. Podliczając punkty z meczu, mamy szansę wygrać Puchar Domu. Lepiej, żeby tak zostało.
Rozmowa była jak na nich zbyt potulna, ale przez krótki moment, kiedy się nie odzywał, nie patrzył na nią wyjątkowo arogancko, ani nie miał w jaki sposób okazać swojej obojętności, jego obecność wcale jej nie wadziła, w przeciwieństwie do tego, co zwykle miało między nimi miejsce.
— A ty, po co wybierasz się na bal? Opinia innych cię nie obchodzi. Musisz mieć jakieś ambicje, skoro jesteś w Slytherinie, ale widać, że nie jest to nauka. Więc… dlaczego?
- Giotto Nero
Re: Kamienny parapet
Nie Sty 08, 2017 11:03 pm
Giotto nie robił tego w ramach jakiejś zemsty, czy w kwestii nietaktu względem jej osoby. On po prostu taki był - tajemniczy, trochę zamyślony i spokojny, gdy nie próbowało się nim manipulować, ani sprowokować go w jakiś sposób. Wbrew pozorom szło się z nim dogadać, ale trzeba było to robić już na rozpoczęciu rozmowy, jemu wystarczyło jedno złe słowo, by od razu zniechęcił się do jakichkolwiek konwersacji. Oczywiście bliżsi znajomi mieli taryfę ulgową i w tym przypadku często się hamował, bądź po prostu celnie kwitował wszystko. Gdy jednak przychodziło rozmawiać z obcymi, bądź z kimś za kim Nero nie przepada, spodziewał się ataku z każdej strony, dlatego był negatywnie nastawiony na takie relacje. Koniec końców jednak wpatrywanie się w oddal, bezkres i zamyślenie, to były częste widoki, które akurat chyba pasują do jasnego bruneta.
Nie odpowiedział, choć jego zdaniem byli kwita. Druga sprawa, że nie widział w swoim zachowaniu jakiejkolwiek winy, ani próby dogryzienia jej, aczkolwiek skoro odebrała to jako atak, nie będzie szukał jakiejś zemsty. Można uznać, że zrewanżowała się mu i wychodzą na zero w tej chwili. Poczucia winy tak czy siak w nim nie wzbudzi, nie zrobił przecież nic złego - tak jak ona mogła się wpieprzyć w ich pojedynek, tak on mógł ją pieprzyć i sobie pójść, taka przypadkowa gra słów.
Spojrzał na nią i uniósł nieznacznie brwi ku górze. Serio? Punkty? Był przekonany, że Nott, tak jak on, nie przywiązuje wagi do jakichkolwiek nagród. Koniec końców i tak w bezpośrednich rywalizacjach to zawsze Slytherin był górą. Najwidoczniej nie znał jej tak dobrze, jak myślał - przynajmniej w tej kwestii, bo innych to już nie ma co poruszać, czarna magia.
- Slytherin ma z ciebie pożytek. - rzucił ot tak suchą teorią, którą chyba mógł poprzeć nawet kilkoma argumentami.
Wprawdzie na początku nie miał zamiaru jej odpowiadać, ale postanowił jednak jakoś się odezwać. Koniec końców na chwilę przestała być suką, więc i on mógł schować swoje ego i poświęcić jej trochę więcej uwagi, a jeśli nawet nie uwagę, to chociaż kilka słów więcej, wszakże między innymi o to miewa do niego pretensje, o zbyt małą wymowność i ubogi zasób słownictwa.
Kolejne pytanie nie było wygodne, ale też nie miał zamiaru od niego uciekać. Przekręcił głowę w jej stronę i zmienił nieco pozycję, by teraz jedna noga swobodnie wisiała w powietrzu.
- Koniec końców to pożegnanie. Część graczy Quidditcha odchodzi, zatem mam obowiązek się tam stawić. - zaczął, choć nie był to jedyny powód, do czego właśnie zmierzał. - Poza tym, mam ochotę się po prostu napić. Te egzaminy, mecze, wyścig szczurów, podróże i nauka wykończyły mnie. Muszę jakoś odreagować. - po części zwierzył jej się, chociaż nie to było jego zamiarem. Po prostu wytłumaczył jej kilka powodów, dla których jego obecność na balu jest wręcz wskazana.
Przybrał odrobinę poważniejszy, mniej zmęczony ton, gdy przyszło do prezentacji ambicji.
- Mam swój cel, do którego dążę. Nie zdradzę Ci jaki, ale możesz to uznać jako wyrównanie rachunków. - rzucił nieco wymijająco, aczkolwiek taki miał właśnie zamiar. Nie chciał jej mówić wprost o tym, że szuka zemsty. Nawet jeśli nie pałała do niego miłością, to jednak istniało ryzyko, że będzie chciała mu wybić podróże z głowy - wszakże nie chodziło tu nawet o przyjaźń, a o zwykłe, czyste sumienie. Poza tym, im mniej ludzi wie o jego zamiarach, tym lepiej dla wszystkich.
- Jak mówiłem, bal to pożegnanie. - dodał po chwili i już więcej się nie odzywał, bo chyba powiedział o kilka słów za dużo...
Nie odpowiedział, choć jego zdaniem byli kwita. Druga sprawa, że nie widział w swoim zachowaniu jakiejkolwiek winy, ani próby dogryzienia jej, aczkolwiek skoro odebrała to jako atak, nie będzie szukał jakiejś zemsty. Można uznać, że zrewanżowała się mu i wychodzą na zero w tej chwili. Poczucia winy tak czy siak w nim nie wzbudzi, nie zrobił przecież nic złego - tak jak ona mogła się wpieprzyć w ich pojedynek, tak on mógł ją pieprzyć i sobie pójść, taka przypadkowa gra słów.
Spojrzał na nią i uniósł nieznacznie brwi ku górze. Serio? Punkty? Był przekonany, że Nott, tak jak on, nie przywiązuje wagi do jakichkolwiek nagród. Koniec końców i tak w bezpośrednich rywalizacjach to zawsze Slytherin był górą. Najwidoczniej nie znał jej tak dobrze, jak myślał - przynajmniej w tej kwestii, bo innych to już nie ma co poruszać, czarna magia.
- Slytherin ma z ciebie pożytek. - rzucił ot tak suchą teorią, którą chyba mógł poprzeć nawet kilkoma argumentami.
Wprawdzie na początku nie miał zamiaru jej odpowiadać, ale postanowił jednak jakoś się odezwać. Koniec końców na chwilę przestała być suką, więc i on mógł schować swoje ego i poświęcić jej trochę więcej uwagi, a jeśli nawet nie uwagę, to chociaż kilka słów więcej, wszakże między innymi o to miewa do niego pretensje, o zbyt małą wymowność i ubogi zasób słownictwa.
Kolejne pytanie nie było wygodne, ale też nie miał zamiaru od niego uciekać. Przekręcił głowę w jej stronę i zmienił nieco pozycję, by teraz jedna noga swobodnie wisiała w powietrzu.
- Koniec końców to pożegnanie. Część graczy Quidditcha odchodzi, zatem mam obowiązek się tam stawić. - zaczął, choć nie był to jedyny powód, do czego właśnie zmierzał. - Poza tym, mam ochotę się po prostu napić. Te egzaminy, mecze, wyścig szczurów, podróże i nauka wykończyły mnie. Muszę jakoś odreagować. - po części zwierzył jej się, chociaż nie to było jego zamiarem. Po prostu wytłumaczył jej kilka powodów, dla których jego obecność na balu jest wręcz wskazana.
Przybrał odrobinę poważniejszy, mniej zmęczony ton, gdy przyszło do prezentacji ambicji.
- Mam swój cel, do którego dążę. Nie zdradzę Ci jaki, ale możesz to uznać jako wyrównanie rachunków. - rzucił nieco wymijająco, aczkolwiek taki miał właśnie zamiar. Nie chciał jej mówić wprost o tym, że szuka zemsty. Nawet jeśli nie pałała do niego miłością, to jednak istniało ryzyko, że będzie chciała mu wybić podróże z głowy - wszakże nie chodziło tu nawet o przyjaźń, a o zwykłe, czyste sumienie. Poza tym, im mniej ludzi wie o jego zamiarach, tym lepiej dla wszystkich.
- Jak mówiłem, bal to pożegnanie. - dodał po chwili i już więcej się nie odzywał, bo chyba powiedział o kilka słów za dużo...
- Lynette Nott
Re: Kamienny parapet
Pon Sty 09, 2017 8:13 pm
Ta rozmowa była nudna. Zaskakująco nudna. Już wiedziała dlaczego nie rozmawiała z ludźmi. Rzeczy przyziemne ją nużyły. Oparła się głową za sobą, unosząc wzrok w górę. Wpatrywała się w sufit. Zauważyła, że wyłapuje z jego wypowiedzi co któreś słowo, reszta ją nie interesowała. Mimo tego stanu, potrafiła stwierdzić z miejsca puentę jego wypowiedzi. Czarodzieje, ona też, używali dużo słów ubarwiających tylko wypowiedź. Zupełnie niepotrzebnych i wydłużających rozmowę. Zagryzała kącik wargi w niemej zabawie, więc kiedy się odezwała, nieco zmaltretowane usta były już dość wrażliwe, żeby nie wypowiadała za wielu słów.
— Rozumiem.
Nie rozumiała wcale. Nie nawiązywała w szkole żadnych przyjaźni. Nie wiedziała co to jest mieć za sobą swoją drużynę, jak to jest być ich członkiem. Nie mogła też wiedzieć czym są pozegnania, skoro nie żegnała nikogo w swoim życiu. Nie czuła tej przynależności do Domu tak jak Giotto, który widocznie chciał pożegnać chociaż graczy Quidditcha. Dla niej wygranie Pucharu Domów było ambitnym celem, nie satysfakcją ze współpracy i dowodem udziału w życie członków Domu Węża. Jej wygrany rocznik w Pucharu Domów, będzie kiedyś dobrze wyglądał w papierach, nic więcej. Wyprostowała się, a później pochyliła w przód, opierając dłoń na parapecie.
— To nie Twoje pożegnanie. To pożegnanie siódmych klas. Czemu Cię to obchodzi? Nie macie jakiegoś spotkania drużynowego pod koniec sezonu? Nie mieliście?
Bo chyba rozegrali już ostatni mecz sezonu.
Zeskoczyła z parapetu, mając dziwne wrażenie, że już dawno powinni znajdować się w łóżkach. Odetchnęła przechodząc się na drugą stronę korytarza i oparła się plecami o mur, wpatrując się w pusty, ciemny korytarz.
— Nie wolno pić w Hogwarcie — dodała chłodno, bo nie podobał jej się ten pomysł. Właśnie dlatego ją drażnił. Swoją nieobowiązkowością i odchodzeniem od pewnych norm. Ona nie lubiła szufladkowania, schematów, ale zasady były niepodważalnymi regułami, nie schematami. Schematy dawało się obejść, żeby nie wpadać w rutynę. Reguł nie.
— Rozumiem.
Nie rozumiała wcale. Nie nawiązywała w szkole żadnych przyjaźni. Nie wiedziała co to jest mieć za sobą swoją drużynę, jak to jest być ich członkiem. Nie mogła też wiedzieć czym są pozegnania, skoro nie żegnała nikogo w swoim życiu. Nie czuła tej przynależności do Domu tak jak Giotto, który widocznie chciał pożegnać chociaż graczy Quidditcha. Dla niej wygranie Pucharu Domów było ambitnym celem, nie satysfakcją ze współpracy i dowodem udziału w życie członków Domu Węża. Jej wygrany rocznik w Pucharu Domów, będzie kiedyś dobrze wyglądał w papierach, nic więcej. Wyprostowała się, a później pochyliła w przód, opierając dłoń na parapecie.
— To nie Twoje pożegnanie. To pożegnanie siódmych klas. Czemu Cię to obchodzi? Nie macie jakiegoś spotkania drużynowego pod koniec sezonu? Nie mieliście?
Bo chyba rozegrali już ostatni mecz sezonu.
Zeskoczyła z parapetu, mając dziwne wrażenie, że już dawno powinni znajdować się w łóżkach. Odetchnęła przechodząc się na drugą stronę korytarza i oparła się plecami o mur, wpatrując się w pusty, ciemny korytarz.
— Nie wolno pić w Hogwarcie — dodała chłodno, bo nie podobał jej się ten pomysł. Właśnie dlatego ją drażnił. Swoją nieobowiązkowością i odchodzeniem od pewnych norm. Ona nie lubiła szufladkowania, schematów, ale zasady były niepodważalnymi regułami, nie schematami. Schematy dawało się obejść, żeby nie wpadać w rutynę. Reguł nie.
- Giotto Nero
Re: Kamienny parapet
Wto Sty 10, 2017 12:31 am
On akurat z innego powodu nie utrzymywał zbyt bliskich kontaktów z ludźmi ze swojego otoczenia, toteż raczej nie podzielał takiego podejścia. Owszem, jego zdaniem rozmowa była nudna, bo tak naprawdę nie rozmawiali o niczym sensownym, a o jakimś ckliwym bankiecie wydanym na cześć absolwentów Hogwartu. Siłą rzeczy jednak wywoływało w nim to jakieś emocje, nawet jeśli było to znudzenie, to o wiele łatwiej było mu dyskutować z nią o tak przyziemnym wydarzeniu jak bal, niż gdyby musiał po raz kolejny odbijać piłeczkę, by nie dać się stłamsić, albo co gorsza - nie dać się zdemaskować.
Nero pomimo swojego obojętnego podejścia do wszystkiego, akurat z Quidditchem miał więcej wspólnego, aniżeli z czymkolwiek innym. Z trudem oddawał opaskę kapitańską Regulusowi w połowie roku, ale doskonale wiedział, że drużyna jest ważniejsza, niż jego ego. Tym właśnie można było opisać stosunek Ślizgona do tej gry i jej zawodników - szanował grę i był lojalny wobec niej. To pozwoliło mu nawiązać chociażby tego rodzaju znajomości, jakie kreowały się między zawodnikami z danych klubów.
Ziewnął lekko.
- Powiedzmy, że Slytherin nie jest tak zgrany, jak mogłoby się wydawać. - odparł chłodno, aczkolwiek zgodnie z prawdą.
Drużyna Salazara nie uczciła nawet w żaden sposób zdobycia pucharu, który od kilku dni leżał na biurku w gabinecie Slughorna. Wyszli z założenia, że skoro niebawem mają bal, to skorzystają z okazji i po prostu zamiast silić się na wielką organizację, nawiążą do tego tematu podczas pożegnania klas siódmych. Było to o tyle wygodne, że wystarczyło wznieść jeden toast i można było się rozejść, to wszystkim wystarczyło.
Spojrzał na nią kątem oka, gdy ta wyraziła swoją niechęć do picia alkoholu.
- Zamkniesz mnie w Azkabanie za to, mała? - rzucił sarkastycznie, choć tak naprawdę nie silił się na jakąś wielką teatralność tej wypowiedzi.
Giotto przestrzegał większości zasad, ale kiedy pojawiała się możliwość nagięcia ich, bądź złamania, robił to, jeśli nie kłóciło się to z jego wewnętrznym poczuciem jakiejkolwiek sprawiedliwości. Wprawdzie alkohol nie był czymś, co można uznać za nektar bogów, czy złoty znicz, który każdy chce zdobyć. Widział w nim jednak pewną dozę unikatowości - nieczęsto miał możliwość picia w szkole, a każdy raz na jakiś czas tego potrzebował. Poza tym, Lynette mogła udawać świętoszkę, ale oboje doskonale wiedzieli, że tak dużo jak za uszami ma on, tak dużo i ona miała na swym karku.
Przekręcił się nieznacznie, by siedzieć dalej na kamiennym parapecie, ale już nie opierać się o małą ściankę. Nic jednak nie powiedział, chyba chciał ją mieć po prostu w zasięgu wzroku.
Nero pomimo swojego obojętnego podejścia do wszystkiego, akurat z Quidditchem miał więcej wspólnego, aniżeli z czymkolwiek innym. Z trudem oddawał opaskę kapitańską Regulusowi w połowie roku, ale doskonale wiedział, że drużyna jest ważniejsza, niż jego ego. Tym właśnie można było opisać stosunek Ślizgona do tej gry i jej zawodników - szanował grę i był lojalny wobec niej. To pozwoliło mu nawiązać chociażby tego rodzaju znajomości, jakie kreowały się między zawodnikami z danych klubów.
Ziewnął lekko.
- Powiedzmy, że Slytherin nie jest tak zgrany, jak mogłoby się wydawać. - odparł chłodno, aczkolwiek zgodnie z prawdą.
Drużyna Salazara nie uczciła nawet w żaden sposób zdobycia pucharu, który od kilku dni leżał na biurku w gabinecie Slughorna. Wyszli z założenia, że skoro niebawem mają bal, to skorzystają z okazji i po prostu zamiast silić się na wielką organizację, nawiążą do tego tematu podczas pożegnania klas siódmych. Było to o tyle wygodne, że wystarczyło wznieść jeden toast i można było się rozejść, to wszystkim wystarczyło.
Spojrzał na nią kątem oka, gdy ta wyraziła swoją niechęć do picia alkoholu.
- Zamkniesz mnie w Azkabanie za to, mała? - rzucił sarkastycznie, choć tak naprawdę nie silił się na jakąś wielką teatralność tej wypowiedzi.
Giotto przestrzegał większości zasad, ale kiedy pojawiała się możliwość nagięcia ich, bądź złamania, robił to, jeśli nie kłóciło się to z jego wewnętrznym poczuciem jakiejkolwiek sprawiedliwości. Wprawdzie alkohol nie był czymś, co można uznać za nektar bogów, czy złoty znicz, który każdy chce zdobyć. Widział w nim jednak pewną dozę unikatowości - nieczęsto miał możliwość picia w szkole, a każdy raz na jakiś czas tego potrzebował. Poza tym, Lynette mogła udawać świętoszkę, ale oboje doskonale wiedzieli, że tak dużo jak za uszami ma on, tak dużo i ona miała na swym karku.
Przekręcił się nieznacznie, by siedzieć dalej na kamiennym parapecie, ale już nie opierać się o małą ściankę. Nic jednak nie powiedział, chyba chciał ją mieć po prostu w zasięgu wzroku.
- Lynette Nott
Re: Kamienny parapet
Wto Sty 10, 2017 1:32 am
— Gdybym tylko miała taką władzę… — westchnęła pod nosem, wpatrując się w dalszym ciągu w długi korytarz rozpościerajacy się całą długością przed nią. Obserwowała czy nikt nie nadchodzi z tamtego kierunku. Oboje mogliby mieć nieźle przechlapane, gdyby okazało się, że ktoś ich tu nakryje o tej godzinie. Starała się nie dać mu rozproszyć, ale nie mogła nie czuć jego wzroku na sobie. Przechyliła głowę lekko na bok, opuszczając rękawy koszuli w skupieniu na nadgarstki. Zapinając guziki, zwróciła się do niego dość obojętnie, jak na to, że jego wzrok ją drażnił.
— Nie patrz tak.
Nie chodziło o to, że to robił, ani w jaki sposób to robił bo tego nie widziała, tylko, że przy tym wcale się nie odzywał. Wtedy robiło się to bardzo niewygodne. Jakby sam dawał sobie zezwolenie na milczenie i czerpał coś z jej towarzystwa. Chociaż nie wiedziała w jaki sposób patrzenie na nią mogło mu coś dać, ale była kobietą. Podejrzewała, że skoro już sobie na to pozwolił, powinien jej dać coś w zamian. Była hipokrytką. Bo jeszcze niedawno, to ona wgapiała się w niego w milczeniu.
— Może przyjdę na bal — dodała po momencie takiej niekomfortowej ciszy.
— Możesz przekazać kuzynowi. Jakby chciał chronić mojego honoru, nie musi. Bardzo dobrze będę się bawić we własnym towarzystwie, ale jego godność ostatnio chyba ucierpiała. Mogę mu ją pomóc odbudować.
Zwróciła twarz w jego kierunku.
— Zbieramy się?
Normalnie sama by się zawinęła, ale naprawdę zależało jej żeby Giotto nie zgarnął minusowych punktów dla domu.
— Nie patrz tak.
Nie chodziło o to, że to robił, ani w jaki sposób to robił bo tego nie widziała, tylko, że przy tym wcale się nie odzywał. Wtedy robiło się to bardzo niewygodne. Jakby sam dawał sobie zezwolenie na milczenie i czerpał coś z jej towarzystwa. Chociaż nie wiedziała w jaki sposób patrzenie na nią mogło mu coś dać, ale była kobietą. Podejrzewała, że skoro już sobie na to pozwolił, powinien jej dać coś w zamian. Była hipokrytką. Bo jeszcze niedawno, to ona wgapiała się w niego w milczeniu.
— Może przyjdę na bal — dodała po momencie takiej niekomfortowej ciszy.
— Możesz przekazać kuzynowi. Jakby chciał chronić mojego honoru, nie musi. Bardzo dobrze będę się bawić we własnym towarzystwie, ale jego godność ostatnio chyba ucierpiała. Mogę mu ją pomóc odbudować.
Zwróciła twarz w jego kierunku.
— Zbieramy się?
Normalnie sama by się zawinęła, ale naprawdę zależało jej żeby Giotto nie zgarnął minusowych punktów dla domu.
- Giotto Nero
Re: Kamienny parapet
Wto Sty 10, 2017 2:11 am
Nie przejmował się w ogóle tym, że mogą ich tutaj nakryć, że stracą punkty i że mogą z tego wyniknąć również inne, nieprzewidziane konsekwencje. Rozumiał, że jej reputacja jako prefekta mogłaby ucierpieć, gdyby okazało się, iż nie potrafi przywołać szóstoklasisty do pionu, ale to też nie leżało w kręgu rzeczy, które go interesowały. Sama sobie zapracowała przez lata na to, by nie traktował jej poważnie oraz by był skłonny do współpracy. Co prawda dzisiaj było dziwnie spokojnie między nimi, ale to nie zmienia faktu, że jedna jaskółka wiosny nie czyni.
Uniósł lekko brwi, słysząc jej "rozkaz". Miał na nią nie patrzeć w taki sposób? On przecież nic złego nie robił, po prostu miał ją na oku. To, że było na czym je zawiesić, nie oznaczało, że będzie ją rozbierał wzrokiem, gdyż do tego było jeszcze bardzo daleko. Tym spojrzeniem on zwyczajnie dbał o swoją skórę, by zaraz nie połasiła się na jakiś atak z zaskoczenia. I nie miał tu na myśli oczywiście fizycznego, a po prostu jakąś kąśliwą uwagę.
Koniec końców musiał przyznać jej rację - trzeba było się zbierać. Był znużony i zmęczony dniem dzisiejszym, więc zaliczy prysznic i uda się znowu do krainy serników, wystarczy tylko zejść do podziemi szkoły, tam, gdzie dormitorium Slytherinu.
Zeskoczył z parapetu i przeciągnął się lekko, ziewając lekko przy tym. Chwycił podręcznik w rękę i podszedł do stojącej pod ścianą Lynette. I o dziwo, uśmiechnął się minimalnie na myśl tego, że Nott zjawi się na balu.
- Sama mu to powiedz. - odparł spokojnie, ale w tym momencie nie chciał być niegrzeczny, on po prostu nie miał zamiaru robić za listonosza Pata. Jak chce iść z jego bratem, to niech sama się z tym do niego zwróci.
Obrócił się na pięcie i powolnym krokiem zmierzał w stronę zejścia do lochów, chowając wcześniej ręce do kieszeni. Szedł w takim tempie, by Lynette mogła go bez problemu dogonić. Koniec końców nie spisał tego wieczoru na straty, było całkiem miło i choć na początku oboje ukazali trochę charakterków, to jednak wrócili do dormitorium razem, co jeszcze tydzień temu byłoby bardziej realne niż dołączenie Obi Wana do zakonu Sithów.
Będąc już na rozstaniu dróg prowadzących odpowiednio do męskiej i żeńskiej części dormitorium, obrócił się w stronę Nott i spojrzał na nią.
- Chyba przesadziłem z tą suką... - uśmiechnął się kącikiem ust i wszedł do męskiej części Slytherinu.
zt
Uniósł lekko brwi, słysząc jej "rozkaz". Miał na nią nie patrzeć w taki sposób? On przecież nic złego nie robił, po prostu miał ją na oku. To, że było na czym je zawiesić, nie oznaczało, że będzie ją rozbierał wzrokiem, gdyż do tego było jeszcze bardzo daleko. Tym spojrzeniem on zwyczajnie dbał o swoją skórę, by zaraz nie połasiła się na jakiś atak z zaskoczenia. I nie miał tu na myśli oczywiście fizycznego, a po prostu jakąś kąśliwą uwagę.
Koniec końców musiał przyznać jej rację - trzeba było się zbierać. Był znużony i zmęczony dniem dzisiejszym, więc zaliczy prysznic i uda się znowu do krainy serników, wystarczy tylko zejść do podziemi szkoły, tam, gdzie dormitorium Slytherinu.
Zeskoczył z parapetu i przeciągnął się lekko, ziewając lekko przy tym. Chwycił podręcznik w rękę i podszedł do stojącej pod ścianą Lynette. I o dziwo, uśmiechnął się minimalnie na myśl tego, że Nott zjawi się na balu.
- Sama mu to powiedz. - odparł spokojnie, ale w tym momencie nie chciał być niegrzeczny, on po prostu nie miał zamiaru robić za listonosza Pata. Jak chce iść z jego bratem, to niech sama się z tym do niego zwróci.
Obrócił się na pięcie i powolnym krokiem zmierzał w stronę zejścia do lochów, chowając wcześniej ręce do kieszeni. Szedł w takim tempie, by Lynette mogła go bez problemu dogonić. Koniec końców nie spisał tego wieczoru na straty, było całkiem miło i choć na początku oboje ukazali trochę charakterków, to jednak wrócili do dormitorium razem, co jeszcze tydzień temu byłoby bardziej realne niż dołączenie Obi Wana do zakonu Sithów.
Będąc już na rozstaniu dróg prowadzących odpowiednio do męskiej i żeńskiej części dormitorium, obrócił się w stronę Nott i spojrzał na nią.
- Chyba przesadziłem z tą suką... - uśmiechnął się kącikiem ust i wszedł do męskiej części Slytherinu.
zt
- Lynette Nott
Re: Kamienny parapet
Wto Sty 10, 2017 2:36 am
Przewróciła oczami podążając za nim, mimo, ze sama już od dłuższego czasu rwała się, żeby się stąd zawinąć i wrócić do dormitorium. Nie wiedziała czy miał pojęcie, jaki uparty potrafił być jego kuzyn, dlatego postanowiła go przy końcu rozmowy w tym oświecić:
— Nie odzywa się do mnie odkąd nie skakakałam z radości do sufitu, jak mnie łaskawie zaprosił na bal — mruknęła, podążając w stronę najkrótszej drogi prowadzącej do dormitoriów Slytherinu.
Dalszą drogę szli w milczeniu. Dopiero Giotto odezwał się do niej zanim jeszcze zniknął w męskiej części sypialni. Lynette ledwie odwróciła się za ramię, wyłapując końcówkę wypowiedzi. Pokręciła z rezygnacją głową. Takich rzeczy nie mówiło się dziewczynie. Zwłaszcza z czystokriwstego rodu o bogatych tradycjach.
— Wiem, Nero — rzuciła krótko za nim, zgadując, ze zaraz zniknie jej za rogiem. Wcale się nie pomyliła. Ich drogi się rozeszły. Każde poszło do swojej sypialni. Prawdopodobnie mieli się spotkać dopiero na Balu, ale kto wie.
Może ich drogi zejdą się szybciej niż się spodziewali?
/zt
— Nie odzywa się do mnie odkąd nie skakakałam z radości do sufitu, jak mnie łaskawie zaprosił na bal — mruknęła, podążając w stronę najkrótszej drogi prowadzącej do dormitoriów Slytherinu.
Dalszą drogę szli w milczeniu. Dopiero Giotto odezwał się do niej zanim jeszcze zniknął w męskiej części sypialni. Lynette ledwie odwróciła się za ramię, wyłapując końcówkę wypowiedzi. Pokręciła z rezygnacją głową. Takich rzeczy nie mówiło się dziewczynie. Zwłaszcza z czystokriwstego rodu o bogatych tradycjach.
— Wiem, Nero — rzuciła krótko za nim, zgadując, ze zaraz zniknie jej za rogiem. Wcale się nie pomyliła. Ich drogi się rozeszły. Każde poszło do swojej sypialni. Prawdopodobnie mieli się spotkać dopiero na Balu, ale kto wie.
Może ich drogi zejdą się szybciej niż się spodziewali?
/zt
- Giotto Nero
Re: Kamienny parapet
Nie Lut 19, 2017 2:49 am
Od czasu rozmowy z Charlotte, Giotto osiągnął niesamowity spokój ducha, który dał mu wiele pewności i pozwolił mu opanować wszystkie złe myśli. Przestał nawet miewać koszmary, co w ostatnim czasie solidnie dawało mu się we znaki. Wysypiał się, był pełen energii, a przy tym dużo trenował i tak naprawdę chyba podświadomie przygotowywał się do planowanej podróży. Podświadomie, bo sam jednak nie wiedział czy aby na pewno jest to odpowiedni ruch. Co prawda zaczął nawet czarnomagiczne praktyki, studiując ostatnio zaklęcie Accidum w bibliotece, ale nie przeszedł jak na razie do praktyki, czekał chyba na koniec roku i powrót do domu, gdzie mógłby w spokoju i ciszy uczyć się potężniejszych zaklęć.
Ślizgon przemierzał korytarze Hogwartu jak zwykle mając ręce w kieszeniach oraz nie przejmując się tym, że ściąga na siebie uwagę jakichś ludzi, przeważnie dlatego, że emanował aż zbytnią pewnością siebie, arogancją wręcz. Miał dzisiaj plan - porządnie poleniuchować na kamiennym parapecie, jednym z jego ulubionych miejsc w Hogwarcie, w którym można było leżeć na miękkim i w dodatku obserwować fajne widoki, a czasem nawet zrobić sobie drzemkę.
Gdy dotarł w końcu do jednej ze swoich samotni, wskoczył wręcz na parapet i przyjmując przez chwilę tzw. słowiański przykuc, brakowało mu tylko kiepa w lewej i butelki komandosa w drugiej dłoni. Szybko jednak zmienił pozycje na leżącą, rozpierdzielając swe wysportowane cielsko na wygodnych poduszkach. Jedną rękę położył pod głowę, a druga swobodnie zwisała po wewnętrznej stronie kamiennego parapetu, oczy przymknął i chyba nawet przysnął, bo od kilku dobrych minut ich nie otwierał.
Ślizgon przemierzał korytarze Hogwartu jak zwykle mając ręce w kieszeniach oraz nie przejmując się tym, że ściąga na siebie uwagę jakichś ludzi, przeważnie dlatego, że emanował aż zbytnią pewnością siebie, arogancją wręcz. Miał dzisiaj plan - porządnie poleniuchować na kamiennym parapecie, jednym z jego ulubionych miejsc w Hogwarcie, w którym można było leżeć na miękkim i w dodatku obserwować fajne widoki, a czasem nawet zrobić sobie drzemkę.
Gdy dotarł w końcu do jednej ze swoich samotni, wskoczył wręcz na parapet i przyjmując przez chwilę tzw. słowiański przykuc, brakowało mu tylko kiepa w lewej i butelki komandosa w drugiej dłoni. Szybko jednak zmienił pozycje na leżącą, rozpierdzielając swe wysportowane cielsko na wygodnych poduszkach. Jedną rękę położył pod głowę, a druga swobodnie zwisała po wewnętrznej stronie kamiennego parapetu, oczy przymknął i chyba nawet przysnął, bo od kilku dobrych minut ich nie otwierał.
- Charlotte Macmillan
Re: Kamienny parapet
Nie Lut 19, 2017 3:07 am
W tych ostatnich dniach Charlotte starała się ze wszystkimi spędzać chociaż trochę czasu, chociaż chwilkę porozmawiać, nawet zwykłe uwagi o pogodzie wymienić, świadoma, że zbliża się koniec roku, a co za tym idzie - mogła już nigdy więcej większości z nich nie zobaczyć. Dlatego też nadrabiała zaległości w swoich kontaktach interpersonalnych, nie dając spokoju tym, którzy mogli nie chcieć poświęcać uwagi. Nie zwracała na to jednak większej uwagi i tak mijały jej kolejne i kolejne dni. Nastrój miała całkiem dobry, sypiała zdecydowanie lepiej niż przed ostatnim spotkaniem na balkonie z Giotto, chociaż wciąż szczytem jej marzeń to nie było, co kilka dni powracały koszmary, ale już nie tak męczące, nie sprawiające, że budziła się zalana zimnym potem, więc, jakby nie było, miała kolejny powód do radości!
W podskokach przemierzała szkolne korytarze szukając kogoś, kto by nie był zmęczony jej obecnością i niestety, ale marnie jej to wychodziło. Skierowała więc swoje kroki na pierwsze piętro, obierając kurs na kamienny parapet znajdujący się tam i z każdym kolejnym krokiem orientowała się, że coraz mniej osób spotyka na swojej drodze, co dosyć mocno ją zastanawiało. No, przynajmniej do momentu, w którym zobaczyła leżącego Giotto, na którego widok uśmiech pojawił się na jej twarzy. Nie chciała go jednak budzić, tak spokojnie wyglądał w tym momencie, że jedyne na co się zdecydowała to przysiąść na poduchach niedaleko niego i obserwować ten kojący widok tak długo, aż Giotto się nie obudzi sam z siebie i nie dostrzeże jej obecności. Brzmiało jak plan idealny.
W podskokach przemierzała szkolne korytarze szukając kogoś, kto by nie był zmęczony jej obecnością i niestety, ale marnie jej to wychodziło. Skierowała więc swoje kroki na pierwsze piętro, obierając kurs na kamienny parapet znajdujący się tam i z każdym kolejnym krokiem orientowała się, że coraz mniej osób spotyka na swojej drodze, co dosyć mocno ją zastanawiało. No, przynajmniej do momentu, w którym zobaczyła leżącego Giotto, na którego widok uśmiech pojawił się na jej twarzy. Nie chciała go jednak budzić, tak spokojnie wyglądał w tym momencie, że jedyne na co się zdecydowała to przysiąść na poduchach niedaleko niego i obserwować ten kojący widok tak długo, aż Giotto się nie obudzi sam z siebie i nie dostrzeże jej obecności. Brzmiało jak plan idealny.
- Giotto Nero
Re: Kamienny parapet
Nie Lut 19, 2017 3:45 am
Nero nigdy nie podzielał podejścia do tego typu spraw Charlotte. Ona starała się na siłę spędzać czas z ludźmi, których więcej może już nie zobaczyć, dlatego dla niego było to bardzo dziwne i niepotrzebne, wszakże tych ważnych dla siebie ludzi, zawsze chcąc nie chcąc będzie miała przy sobie. Każdy, kto znaczył dla niej coś więcej i znała go bardziej, niż ze zwykłego "cześć, co tam słychać", z pewnością nie zostanie ani zapomniany, ani też nie pozbędzie się jej tylko dlatego, bo ona już kończy Hogwart. To była Charlotte Macmillan, znał ktoś bardziej upierdliwą i dążącą do swego babkę? No właśnie, nie.
Jak widać jednak czas pożegnań udzielił się nie tylko jej, ale również poniekąd samemu Giotto, który przez ostatnie dni myślał o niej dużo częściej, niż wcześniej. Jednym z powodów było oczywiście realne zagrożenie w postaci Voldemorta, innym była jego podróż, którą planuje od tak długiego czasu, ale ostatnio wszystko to przybrało na sile, wszakże przez ostatnie kilka dni, może tygodnie, zbliżyli się jeszcze bardziej do siebie. I już nawet nie chodzi o kontakt fizyczny, czy innego rodzaju bliskość. On ledwo powstrzymał się od tego, by wyjawić jej swoje plany. To oznaczało, że była w tym momencie jego największym powodem do tego, by zaniechać swoich poczynań, przynajmniej na razie.
Z drugiej strony miało to też swoje plusy, wszakże korzystali z ostatnich, wspólnych chwil i zbliżali się do siebie, co kiedyś może przynieść jakieś owoce, jeśli Nero wróci ze swojej krucjaty (nie, nie do Jerozlimy, żadne Deus Vult). Dotychczas żył ze świadomością dokonania zemsty, a co będzie potem, już go nie obchodziło. Po ostatniej rozmowie jednak musiał przyznać, że pojawiło się pewne światełko w tunelu - miał przecież do kogo wrócić, a ona powiedziała, że będzie na niego czekać. Miał zatem podwójną motywację do tego, by przeżyć, a to może niedługo być kluczowe.
Przeważnie każdy najcichszy szelest budził go ze snu, jednakże tym razem nic takiego nie miało miejsca. Najwidoczniej podświadomie Nero wyczuł, że zbliża się do niego Charlotte, która nigdy go nie skrzywdzi, zatem wszelkie mechanizmy obronne mogą odpocząć wraz ze śpiącym szóstoklasistą. Wyglądał spokojnie, a przy tym bardziej przystępnie niż zwykle, chociaż chyba jeśli chodzi o spokój, to Nero akurat jest z tego znany. Widzieć go zdenerwowanego to ewenement, więc same poruszenie tym, że śpi spokojnie jest bynajmniej dziwne, albo byłoby jego zdaniem, gdyby wiedział jak zafascynowana tym widokiem jest Gryfonka.
Jego oddech był równy i spokojny, a sam Giotto co jakiś czas przekręcał to głowę, to przebierał nogami, chcąc znaleźć wygodniejszą pozycję na następne kilka chwil. Pokręcił się tak i w końcu znalazł odpowiednią pozycję, spał teraz na boku, twarzą zwrócony w stronę obserwującej go siódmoklasistki. Czując, że jego głowa znajduje się przy jej dłoni, nieświadomie otarł się o nią dwukrotnie, znajdując jeszcze wygodniejszą pozycję, a przy okazji uśmiechając się nieznacznie, bowiem było to najwidoczniej dla niego przyjemne.
No i spał tak i spał, a o czym śnił? Pewnie o czymś spokojnym i przyjemnym, może nawet o... kimś?
Jak widać jednak czas pożegnań udzielił się nie tylko jej, ale również poniekąd samemu Giotto, który przez ostatnie dni myślał o niej dużo częściej, niż wcześniej. Jednym z powodów było oczywiście realne zagrożenie w postaci Voldemorta, innym była jego podróż, którą planuje od tak długiego czasu, ale ostatnio wszystko to przybrało na sile, wszakże przez ostatnie kilka dni, może tygodnie, zbliżyli się jeszcze bardziej do siebie. I już nawet nie chodzi o kontakt fizyczny, czy innego rodzaju bliskość. On ledwo powstrzymał się od tego, by wyjawić jej swoje plany. To oznaczało, że była w tym momencie jego największym powodem do tego, by zaniechać swoich poczynań, przynajmniej na razie.
Z drugiej strony miało to też swoje plusy, wszakże korzystali z ostatnich, wspólnych chwil i zbliżali się do siebie, co kiedyś może przynieść jakieś owoce, jeśli Nero wróci ze swojej krucjaty (nie, nie do Jerozlimy, żadne Deus Vult). Dotychczas żył ze świadomością dokonania zemsty, a co będzie potem, już go nie obchodziło. Po ostatniej rozmowie jednak musiał przyznać, że pojawiło się pewne światełko w tunelu - miał przecież do kogo wrócić, a ona powiedziała, że będzie na niego czekać. Miał zatem podwójną motywację do tego, by przeżyć, a to może niedługo być kluczowe.
Przeważnie każdy najcichszy szelest budził go ze snu, jednakże tym razem nic takiego nie miało miejsca. Najwidoczniej podświadomie Nero wyczuł, że zbliża się do niego Charlotte, która nigdy go nie skrzywdzi, zatem wszelkie mechanizmy obronne mogą odpocząć wraz ze śpiącym szóstoklasistą. Wyglądał spokojnie, a przy tym bardziej przystępnie niż zwykle, chociaż chyba jeśli chodzi o spokój, to Nero akurat jest z tego znany. Widzieć go zdenerwowanego to ewenement, więc same poruszenie tym, że śpi spokojnie jest bynajmniej dziwne, albo byłoby jego zdaniem, gdyby wiedział jak zafascynowana tym widokiem jest Gryfonka.
Jego oddech był równy i spokojny, a sam Giotto co jakiś czas przekręcał to głowę, to przebierał nogami, chcąc znaleźć wygodniejszą pozycję na następne kilka chwil. Pokręcił się tak i w końcu znalazł odpowiednią pozycję, spał teraz na boku, twarzą zwrócony w stronę obserwującej go siódmoklasistki. Czując, że jego głowa znajduje się przy jej dłoni, nieświadomie otarł się o nią dwukrotnie, znajdując jeszcze wygodniejszą pozycję, a przy okazji uśmiechając się nieznacznie, bowiem było to najwidoczniej dla niego przyjemne.
No i spał tak i spał, a o czym śnił? Pewnie o czymś spokojnym i przyjemnym, może nawet o... kimś?
- Charlotte Macmillan
Re: Kamienny parapet
Pon Lut 20, 2017 12:30 am
Mógł tego nie podzielać, nie rozumieć, ale... Ona naprawdę chciała pożegnać się z każdym. Nie wiedziała czy tak samo reagowałaby gdyby w powietrzu nie było zapachu wojny, może wtedy znacznie łatwiej przyszłoby jej pożegnać się ze szkołą i odejść, nie zmuszając tych, którzy nie akceptowali jej osobowości do jakiegokolwiek przedłużonego na siłę kontaktu, ale teraz było inaczej. I chociaż logicznie nie potrafiła tego wyjaśnić, to czuła, że musi to robić. I robiła. Nieustannie to robiła aż nie dostrzegła Giotto.
I oczywiście, może z zewnątrz Giotto był spokojny, chłodny, ale ona wiedziała, że wewnątrz musi dziać się coś innego, musi dziać się jakaś walka, coś niespokojnego. Wyczuwała to, podejrzewała, ale nigdy nie mówiła tego na głos, akceptując to czym karmił ją Nero. Swoje podejrzenia zostawiała tylko sobie, na czas nocnych rozmyślań i rozterek. Zawsze kiedy nie mogła spać myślała o Giotto i to pomagało. Chociaż bała się o niego nieznośnie i chociaż wiedziała, że to wszystko nie ma szans się dobrze skończyć, to mimo wszystko kiedy wspominała te wszystkie miłe, spędzone razem chwile czuła się pewniej i łatwiej jej było zasypiać z myślą, że stała się dla niego przyjacielem, którym chciała być. Osiągnęła swój cel.
Obserwowała z uśmiechem jak Giotto zaczyna się wiercić i kręcić, ciekawa czy w końcu znajdzie pozycję w której będzie mu wygodnie. No i znalazł, jednak gdy tylko poczuła jak ociera się kilkukrotnie policzkiem o jej dłoń, uznała to jako sygnał, że nic złego nie może się wydarzyć jeśli zdecyduje się lekko go po nim pogładzić... Niepewnie uniosła dłoń aby następnie położyć ją na policzku chłopaka i delikatnie go po nim pogładzić. Trudno było opisać co czuła pozwalając sobie na ten gest, jednak palce Charlotte długo nie pozostawały w miejscu, zuchwale przesuwając się na włosy Ślizgona, które zaczęła przeczesywać, co jakiś czas tylko zahaczając o skroń, którą gładziła przez moment, aby już zaraz móc powrócić do jego miękkich włosów.
I oczywiście, może z zewnątrz Giotto był spokojny, chłodny, ale ona wiedziała, że wewnątrz musi dziać się coś innego, musi dziać się jakaś walka, coś niespokojnego. Wyczuwała to, podejrzewała, ale nigdy nie mówiła tego na głos, akceptując to czym karmił ją Nero. Swoje podejrzenia zostawiała tylko sobie, na czas nocnych rozmyślań i rozterek. Zawsze kiedy nie mogła spać myślała o Giotto i to pomagało. Chociaż bała się o niego nieznośnie i chociaż wiedziała, że to wszystko nie ma szans się dobrze skończyć, to mimo wszystko kiedy wspominała te wszystkie miłe, spędzone razem chwile czuła się pewniej i łatwiej jej było zasypiać z myślą, że stała się dla niego przyjacielem, którym chciała być. Osiągnęła swój cel.
Obserwowała z uśmiechem jak Giotto zaczyna się wiercić i kręcić, ciekawa czy w końcu znajdzie pozycję w której będzie mu wygodnie. No i znalazł, jednak gdy tylko poczuła jak ociera się kilkukrotnie policzkiem o jej dłoń, uznała to jako sygnał, że nic złego nie może się wydarzyć jeśli zdecyduje się lekko go po nim pogładzić... Niepewnie uniosła dłoń aby następnie położyć ją na policzku chłopaka i delikatnie go po nim pogładzić. Trudno było opisać co czuła pozwalając sobie na ten gest, jednak palce Charlotte długo nie pozostawały w miejscu, zuchwale przesuwając się na włosy Ślizgona, które zaczęła przeczesywać, co jakiś czas tylko zahaczając o skroń, którą gładziła przez moment, aby już zaraz móc powrócić do jego miękkich włosów.
- Giotto Nero
Re: Kamienny parapet
Pon Lut 20, 2017 2:12 am
Najwidoczniej raz jeszcze zadziałało coś takiego jak kobieca intuicja w przypadku Charlotte. Skoro domyślała się, że Nero ma jakieś problemy i że nie radzi sobie z pewnymi rzeczami, to albo musiała go bacznie obserwować i znać do tego stopnia, by stwierdzić, że kłamie z dobrym samopoczuciem, albo po prostu mogła czuć w powietrzu coś, co kierowało ją właśnie w takie rejony myślenia. Niemniej jednak Gryfonka miała racje - Giotto miał poważne rozterki i z pewnością gdyby wiedziała jakiej kategorii one są, byliby w niemałym kłopocie. Chciała go chronić, a także mu pomóc, więc gdyby poznała jego prawdziwe plany z pewnością starałaby się wpłynąć na niego, by zaniechał swoich poczynań. Nie chciał jej jednak martwić, bo gdyby wyjawił to wszystko, to nie mogłaby w spokoju opuścić szkoły i możliwe, że zrobiłaby coś głupiego, byleby tylko uratować Ślizgona. Na to nie mógł pozwolić, nie chciał, by się zamartwiała.
Podświadomie Giotto chyba pragnął jakiegoś kontaktu, bo normalnie tak nie reagował na te rzeczy. Ocierając się o jej dłoń, wywarł wręcz na niej to, by przeniosła rękę na jego głowę i głaskała go, niczym jakiegoś zwierzaka. Jak widać wszystko szło po jego podświadomej myśli, bowiem gdy tylko poczuł dotyk jej dłoni na swoim policzku, na jego twarz na stałe zawitał mały, subtelny uśmiech. Każdy jej ruch był dla niego bardzo przyjemny i na dobrą sprawę, teraz już nie można było mówić o drzemce, a raczej o pełnoprawnym śnie.
Po kilkunastu minutach przyjemności w końcu uniósł powieki, budząc się przy okazji. Początkowo obraz jaki miał przed sobą był niewyraźny, z czasem jednak dostrzegł materiał dziewczęcego mundurka Hogwartu, w którym teraz siedziała Macmillan. Całe szczęście, że nie wzięła w taką pogodę szaty, bo by się udusiła z gorąca. Pokręcił nieznacznie szyją i dopiero poczuł wyraźnie, jak dziewczyna głaszcze go po włosach. O dziwo, nie zrobił z tego afery i na dobrą sprawę nawet nie sprawdził kto mu załatwia takie pieszczoty. Dopiero po chwili uniósł nieznacznie głowę, dostrzegając uśmiechającą się Charlotte.
Zaspany uniósł lekko brwi.
- Jeśli to sen, to nie chcę się budzić... - rzucił i wpakował głowę na jej uda, wymuszając tym samym wyprostowanie przez nią nóg. Gdy już zajął dogodniejszą pozycję na plecach, przekręcił głowę w stronę jej brzucha i ponownie przymknął oczy, kompletnie nie przejmując się tym, że właśnie zamienił poduszki na nogi Gryfonki, która mogła sobie nie życzyć jego obecności tutaj. Koniec końców jednak było mu tak wygodnie, że nawet nie zamierzał zaczynać rozmowy, po prostu delektował się chwilą. Delikatnie również pokierował jej ręką, by dalej głaskała go, tak jak robiła to wcześniej. Zdecydowanie było mu za wygodnie.
Podświadomie Giotto chyba pragnął jakiegoś kontaktu, bo normalnie tak nie reagował na te rzeczy. Ocierając się o jej dłoń, wywarł wręcz na niej to, by przeniosła rękę na jego głowę i głaskała go, niczym jakiegoś zwierzaka. Jak widać wszystko szło po jego podświadomej myśli, bowiem gdy tylko poczuł dotyk jej dłoni na swoim policzku, na jego twarz na stałe zawitał mały, subtelny uśmiech. Każdy jej ruch był dla niego bardzo przyjemny i na dobrą sprawę, teraz już nie można było mówić o drzemce, a raczej o pełnoprawnym śnie.
Po kilkunastu minutach przyjemności w końcu uniósł powieki, budząc się przy okazji. Początkowo obraz jaki miał przed sobą był niewyraźny, z czasem jednak dostrzegł materiał dziewczęcego mundurka Hogwartu, w którym teraz siedziała Macmillan. Całe szczęście, że nie wzięła w taką pogodę szaty, bo by się udusiła z gorąca. Pokręcił nieznacznie szyją i dopiero poczuł wyraźnie, jak dziewczyna głaszcze go po włosach. O dziwo, nie zrobił z tego afery i na dobrą sprawę nawet nie sprawdził kto mu załatwia takie pieszczoty. Dopiero po chwili uniósł nieznacznie głowę, dostrzegając uśmiechającą się Charlotte.
Zaspany uniósł lekko brwi.
- Jeśli to sen, to nie chcę się budzić... - rzucił i wpakował głowę na jej uda, wymuszając tym samym wyprostowanie przez nią nóg. Gdy już zajął dogodniejszą pozycję na plecach, przekręcił głowę w stronę jej brzucha i ponownie przymknął oczy, kompletnie nie przejmując się tym, że właśnie zamienił poduszki na nogi Gryfonki, która mogła sobie nie życzyć jego obecności tutaj. Koniec końców jednak było mu tak wygodnie, że nawet nie zamierzał zaczynać rozmowy, po prostu delektował się chwilą. Delikatnie również pokierował jej ręką, by dalej głaskała go, tak jak robiła to wcześniej. Zdecydowanie było mu za wygodnie.
- Charlotte Macmillan
Re: Kamienny parapet
Pon Lut 20, 2017 2:41 am
Czy to była intuicja, wybitny talent objawiający się w obserwacji otoczenia czy też cokolwiek innego, nie miało to najmniejszego znaczenia. Nie zastanawiała się nad tym zbytnio, po prostu czując, wyciągając wnioski, dostosowując swoje zachowanie zawsze do tego, co wydawało jej się, że Giotto aktualnie może odczuwać. Nigdy nie chciała przecież aby czuł się przy niej niekomfortowo, było to ostatnią rzeczą, której mogłaby pragnąć w całym swoim życiu. Ex aequo na pierwszym miejscu znajdowało się to jednak pragnieniem, aby Nero nie pakował się w żadne kłopoty. Wiedziała, że jej wyobraźnia nigdy nie będzie na tyle rozwinięta aby chociaż w jednej setnej móc wymyślić co też on planuje, także nawet nie próbowała tego robić, wierząc, że może akurat tak będzie lepiej? Naprawdę chciała to sobie wmówić, chociaż nie zawsze jej wychodziło. Naciski, jakieś nieuzasadnione pretensje, wymagania, to wszystko nie wchodziło w grę. Wolała żyć w niewiedzy niż stracić w Giotto tak bliską swemu sercu osobę.
Sama cieszyła się niemalże jak dziecko widząc, że uśmiech z ust chłopaka nie schodzi. I czerpała z tego niezwykłą przyjemność, mogąc tak pozwalać sobie na to wszystko, o czym nigdy wcześniej by nawet nie pomyślała. Wiedziała jednak, że ostatnio może więcej, więcej nawet niż to, o czym chciała myśleć i próbowała powoli, małymi kroczkami, z tego korzystać. Nie widziała bowiem powodów dla których miałaby się cofnąć i trzymać dystans skoro sam Giotto najwyraźniej tego chciał. Świadomie czy też nie, to już było mniej ważne. Liczył się dla niej sam fakt i dlatego też tak po prostu siedziała, przeczesując palcami jego włosy i ciesząc się ciepłem, które przyjemnie ich grzało na tym parapecie.
Wstrzymała na moment oddech w płucach obserwując jak Ślizgon zaczyna się budzić i rozglądać zastanawiając się czy powinna w tym momencie spodziewać się czegoś pozytywnego czy może wręcz przeciwnie. Odetchnęła jednak z ulgą słysząc słowa Giotto, powracając do zabawy jego włosami.
- Myślę, że to nie sen bo to by oznaczało, że obydwoje śnimy o tym samym w tym samym momencie. - kłamstwem by było, że nie była zaskoczona kiedy ułożył się na jej udach. Szybko jednak przywołała się do porządku, układając się wygodniej gdyż to oznaczało, że jeszcze trochę tutaj pobędą, czego szczerze się cieszyła. Także potulnie wróciła do gładzenia go po policzku i włosach, samej przymykając oczy i wsłuchując się w tę spokojną ciszę i śpiew ptaków dobiegający z zewnątrz.
Nie tylko jemu było w tym momencie wygodnie. Macmillan także nie miała na co narzekać.
Sama cieszyła się niemalże jak dziecko widząc, że uśmiech z ust chłopaka nie schodzi. I czerpała z tego niezwykłą przyjemność, mogąc tak pozwalać sobie na to wszystko, o czym nigdy wcześniej by nawet nie pomyślała. Wiedziała jednak, że ostatnio może więcej, więcej nawet niż to, o czym chciała myśleć i próbowała powoli, małymi kroczkami, z tego korzystać. Nie widziała bowiem powodów dla których miałaby się cofnąć i trzymać dystans skoro sam Giotto najwyraźniej tego chciał. Świadomie czy też nie, to już było mniej ważne. Liczył się dla niej sam fakt i dlatego też tak po prostu siedziała, przeczesując palcami jego włosy i ciesząc się ciepłem, które przyjemnie ich grzało na tym parapecie.
Wstrzymała na moment oddech w płucach obserwując jak Ślizgon zaczyna się budzić i rozglądać zastanawiając się czy powinna w tym momencie spodziewać się czegoś pozytywnego czy może wręcz przeciwnie. Odetchnęła jednak z ulgą słysząc słowa Giotto, powracając do zabawy jego włosami.
- Myślę, że to nie sen bo to by oznaczało, że obydwoje śnimy o tym samym w tym samym momencie. - kłamstwem by było, że nie była zaskoczona kiedy ułożył się na jej udach. Szybko jednak przywołała się do porządku, układając się wygodniej gdyż to oznaczało, że jeszcze trochę tutaj pobędą, czego szczerze się cieszyła. Także potulnie wróciła do gładzenia go po policzku i włosach, samej przymykając oczy i wsłuchując się w tę spokojną ciszę i śpiew ptaków dobiegający z zewnątrz.
Nie tylko jemu było w tym momencie wygodnie. Macmillan także nie miała na co narzekać.
- Giotto Nero
Re: Kamienny parapet
Pon Lut 20, 2017 3:09 am
Giotto przy Charlotte czuł się inaczej, niż przy wszystkich innych. Nawet przy swoim kuzynie nie okazywał tak wielu niepasujących do niego zachowań, co świadczyło tylko o tym, jak bardzo ceni sobie znajomość z Macmillan. Najlepsze w tym wszystkim było to, że nie wymagała od niego niczego poza obecnością, dla niej mógł po prostu być, siedzieć cicho i nawet nie zwracać na nią uwagi, jej to wystarczyło. Nie wywierała na nim żadnej presji, dzięki czemu mógł się otworzyć na nią w swoim własnym tempie, co ma miejsce na przykład teraz - chłopak bowiem nie decyduje się z reguły na takie zagrania, a już na pewno nie wtedy, gdy jest wszystkiego świadom. Tymczasem on po prostu wparował głową na jej kolana i zarządził, że tu będzie teraz odpoczywać.
Od pewnego czasu zupełnie inaczej reagował na niektóre rzeczy. Przyjaźń z Gryfonką pozwoliła mu na odkrycie na nowo takich uczuć jak empatia czy zaufanie, którym zaczął teraz obdarzać większą liczbę osób. Podczas gdy borykał się sam ze swoimi problemami, znikąd zjawiła się Charlotte, która samą swoją obecnością zdziałała cuda, a przecież - jedyne co zrobiła, to okazała mu trochę zainteresowania. Najwidoczniej działali na siebie nawzajem i oboje czerpali z samej swojej obecności wiele korzyści.
Uśmiechnął się lekko, czując jak Macmillan głaszcze go po głowie.
- Masz racje... to przyjemniejsze niż sen. - stwierdził spokojnie.
Musiało to dla niego wiele znaczyć, skoro postawił te pieszczoty wyżej niż sen, który przecież tak uwielbiał. Z drugiej strony, dawno nie czuł się tak jak teraz, nie myślał bowiem w ogóle o niczym złym, skupiał się tylko na tym jak mu wygodnie i przyjemnie, a przy tym ciepło. W dodatku obecność Gryfonki działała jak zwykle kojąco na niego, był szczęśliwy, po prostu, pierwszy raz od bardzo dawna.
Od pewnego czasu zupełnie inaczej reagował na niektóre rzeczy. Przyjaźń z Gryfonką pozwoliła mu na odkrycie na nowo takich uczuć jak empatia czy zaufanie, którym zaczął teraz obdarzać większą liczbę osób. Podczas gdy borykał się sam ze swoimi problemami, znikąd zjawiła się Charlotte, która samą swoją obecnością zdziałała cuda, a przecież - jedyne co zrobiła, to okazała mu trochę zainteresowania. Najwidoczniej działali na siebie nawzajem i oboje czerpali z samej swojej obecności wiele korzyści.
Uśmiechnął się lekko, czując jak Macmillan głaszcze go po głowie.
- Masz racje... to przyjemniejsze niż sen. - stwierdził spokojnie.
Musiało to dla niego wiele znaczyć, skoro postawił te pieszczoty wyżej niż sen, który przecież tak uwielbiał. Z drugiej strony, dawno nie czuł się tak jak teraz, nie myślał bowiem w ogóle o niczym złym, skupiał się tylko na tym jak mu wygodnie i przyjemnie, a przy tym ciepło. W dodatku obecność Gryfonki działała jak zwykle kojąco na niego, był szczęśliwy, po prostu, pierwszy raz od bardzo dawna.
- Charlotte Macmillan
Re: Kamienny parapet
Pon Lut 20, 2017 5:23 pm
Chociaż innych zawsze maltretowała rozmową, zmuszała do okazywania jej uwagi i wymuszała wręcz zainteresowanie, to z Giotto tak nie było. U niego dostrzegała, że takie zachowania niczego dobrego nie przyniosą, a zdecydowanie nie chciała go do siebie zrazić. Zbyt jej zależało na tej znajomości, zbyt ceniła Giotto jako człowieka i swojego przyjaciela aby móc pozwolić na to, aby odsunął się od niej przez jej własną głupotę i nieodpowiedzialność. Chociaż mogło się nie wydawać to przy Nero nauczyła się właśnie, że czasem i cisza może być dobrym sposobem na zawiązywanie relacji, że nie zawsze rozmowa jest najlepszym co możemy zrobić. I jak było widać obecnie, nauka ta nie poszła w las.
Skoro mogła sobie pozwalać na takie spoufalanie się z nim, to zdecydowanie przez tyle lat opłacało się walczyć o niego, walczyć o tę znajomość i robić każdą kolejną rzecz, inicjować każde kolejne spotkanie, które zbliżało ich do siebie.
- Zawsze myślałam, że jeśli jest to dobry sen to nie ma nic przyjemniejszego od niego na całym świecie. Chyba się myliłam. - lekko wzruszyła ramionami, po czym odchyliła się lekko do tyłu i nabrała głęboko powietrza w płuca, nie myśląc w tym momencie całkowicie o niczym innymi niż to, że była w tym miejscu, że Giotto leżał na jej kolanach, że było miło, a jego włosy były tak przyjemnie miękkie, że nie mogła oderwać od nich palców, bawiąc się nimi i przeczesując je bez przerwy.
- To zaskakujące, że w taką pogodę nie ma tutaj nikogo oprócz nas. - zazwyczaj parapet ten był wręcz oblegany, a tu proszę, cisza, spokój, całkowita prywatność. Jakby wszystko układało się w sposób najbardziej korzystny dla Charlotte i Giotto, aby mogli nacieszyć się sobą nim przyjdzie opuścić szkołę i pożegnać się na nie wiadomo jak długi czas.
Skoro mogła sobie pozwalać na takie spoufalanie się z nim, to zdecydowanie przez tyle lat opłacało się walczyć o niego, walczyć o tę znajomość i robić każdą kolejną rzecz, inicjować każde kolejne spotkanie, które zbliżało ich do siebie.
- Zawsze myślałam, że jeśli jest to dobry sen to nie ma nic przyjemniejszego od niego na całym świecie. Chyba się myliłam. - lekko wzruszyła ramionami, po czym odchyliła się lekko do tyłu i nabrała głęboko powietrza w płuca, nie myśląc w tym momencie całkowicie o niczym innymi niż to, że była w tym miejscu, że Giotto leżał na jej kolanach, że było miło, a jego włosy były tak przyjemnie miękkie, że nie mogła oderwać od nich palców, bawiąc się nimi i przeczesując je bez przerwy.
- To zaskakujące, że w taką pogodę nie ma tutaj nikogo oprócz nas. - zazwyczaj parapet ten był wręcz oblegany, a tu proszę, cisza, spokój, całkowita prywatność. Jakby wszystko układało się w sposób najbardziej korzystny dla Charlotte i Giotto, aby mogli nacieszyć się sobą nim przyjdzie opuścić szkołę i pożegnać się na nie wiadomo jak długi czas.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach