Strona 1 z 20 • 1, 2, 3 ... 10 ... 20
- Mistrz Labiryntu
Kamienny parapet
Pon Wrz 02, 2013 1:44 pm
Ostatni odcinek korytarza pierwszego piętra został "wyposażony" w ogromne okna z szerokimi parapetami, umożliwiającymi siedzenie. Wyłożone miękkimi poduchami stwarzają doskonały punkt widokowy na szkolne podwórze czy błonia.
- Mary Macdonald
Re: Kamienny parapet
Sro Gru 11, 2013 8:24 pm
Parapety, parapety, parapety…
Mary odgarnęła rdzawe włosy z twarzy i uśmiechnęła się. Była prostą istotą, łatwo się zachwycała i to głupimi rzeczami, takimi jak wielkie okna i kilka starych, wyliniałych ale pamiętających jeszcze czasy świetności poduszek. Toteż chociaż nie była molem książkowym i chociaż to miejsce było bardzo oblegane przez Krukonów w szczególności – o dziwo w znacznej części ceniących to miejsce bardziej, niż odmęty biblioteki – no i ZAWSZE ktoś tu był, przynajmniej trzy osoby.
Wcisnęła się więc w jakiś kącik i wyciągnęła książkę, którą męczyła już od kilku miesięcy. Tak to jest, jak podczas czytania zdarza ci się zagapić w okno i zamyślić się tak na godzinkę lub dwie. Bez ściemniania. Albo podsłuchać jakąś rozmowę, bo niektórym wydawało się, że są tu sami, co też było w pewnym sensie ciekawe.
Mary wcisnęła się w zimny kąt całą swoją osobą krzycząc, że właściwie nie ma pojęcia, co tu robi, ale jest. I będzie.
Mary odgarnęła rdzawe włosy z twarzy i uśmiechnęła się. Była prostą istotą, łatwo się zachwycała i to głupimi rzeczami, takimi jak wielkie okna i kilka starych, wyliniałych ale pamiętających jeszcze czasy świetności poduszek. Toteż chociaż nie była molem książkowym i chociaż to miejsce było bardzo oblegane przez Krukonów w szczególności – o dziwo w znacznej części ceniących to miejsce bardziej, niż odmęty biblioteki – no i ZAWSZE ktoś tu był, przynajmniej trzy osoby.
Wcisnęła się więc w jakiś kącik i wyciągnęła książkę, którą męczyła już od kilku miesięcy. Tak to jest, jak podczas czytania zdarza ci się zagapić w okno i zamyślić się tak na godzinkę lub dwie. Bez ściemniania. Albo podsłuchać jakąś rozmowę, bo niektórym wydawało się, że są tu sami, co też było w pewnym sensie ciekawe.
Mary wcisnęła się w zimny kąt całą swoją osobą krzycząc, że właściwie nie ma pojęcia, co tu robi, ale jest. I będzie.
- Sahir Nailah
Re: Kamienny parapet
Sro Gru 11, 2013 8:42 pm
Sunął niczym cień. Podeszwy butów dotykały kamiennej podłogi nie wydając przy tym niemalże żadnego szmeru - a nawet jeśli, to ginął on w przyciszonych rozmowach i śmiechach pomiędzy uczniami poustawianymi przy ścianach korytarzy, tak samo jak szelest czarnej szaty sięgającej kostek, unoszącej się za nim przy najdrobniejszym drgnięciu do przodu... A nie śpieszył się. Mijał jednego po drugim, tak, sam mrok, którego właśnie ominęły w bezpiecznej odległości dwójka dziewcząt, nawet nie odważywszy się spojrzeć w bezdenne oczy - to dobrze... Patrzeć w otchłań trzeba umieć, trzeba być rozsądnym i odważnym... Inaczej można weń zagubić własną duszę, nawet jeśli nie koniecznie pragnie się własnego zatracenia... Ona przyciąga, czyż nie? Przyciąga ta pustka, ta tajemnica, która gdzieś tam musi się kryć, skarb, który MUSI być zakopany na dnie tego oceanu pod czernią nocnego nieba, na którym nie wisiał tej nocy księżyc... Tylko jak go odkopać, skoro kiedy już nam się wydaje, że sięgamy piasku, zaczyna brakować nam powietrza i musimy się wynurzać..? Próbujemy jeszcze raz - wydaje nam się, że za każdym razem płyniemy dłużej... A odległość do dna za każdym razem jest taka sama. Więc, tak, trzeba uważać, gdy spoglądamy otchłani w oczy, inaczej może ona odpowiedzieć spojrzeniem.
Ta Otchłań nie odpowiadała.
Nie oglądano się za nim, choć kilka osób rzuciło mu przeciągłe spojrzenia, on nie patrzył na nikogo, nikim się nie interesował, mając swe magiczne, przeszywające na wylot oczęta bez wyraźnie zarysowanych źrenic skierowane nieustannie przed siebie... Chociaż akurat czy drogę przed sobą widział było wątpliwe. Zdawał się unosić ponad codziennością. Jakby urwał się z innej bajki, w ogóle tu nie pasował - wklejona, fałszywa fotografia, której ktoś powinien się szybko pozbyć, żeby nie wprowadziła zbytniego zamętu... Ale komu ona tak naprawdę przeszkadzała? Tak naprawdę musicie się mocno przypatrzeć, żeby go dojrzeć... Bo ledwo zawiesisz na nim oko, On już znikał, jakby był jedynie snem, rozpływał się w powietrzu, więc był może tylko hologramem, duchem, ulotną, niosącą niepokojące wizje zjawą..?
A przecież to zwykły chłopak, który wiecznie spacerował sam korytarzami, zwłaszcza późnymi, długimi, nocnymi nocami.
Torba, którą nosił przewieszoną przez ramię opadła na podłogę pomiędzy oknami, gdzie było najwięcej cienia - kąt, w którym zwykł siadać był już zajęty - ledwo musnął kosmiczną pustką swych oczu, w której zdawały się ginąć wszystkie blaski, sylwetkę nieznajomej mu uczennicy, podpierając zaraz barkiem o ścianę i zaplatając ręce na klatce piersiowej... Zupełnie jakby chciał się przed czymś obronić, kiedy tak spoglądał zmęczonym, znużonym spojrzeniem na świat za oknem...
Ta Otchłań nie odpowiadała.
Nie oglądano się za nim, choć kilka osób rzuciło mu przeciągłe spojrzenia, on nie patrzył na nikogo, nikim się nie interesował, mając swe magiczne, przeszywające na wylot oczęta bez wyraźnie zarysowanych źrenic skierowane nieustannie przed siebie... Chociaż akurat czy drogę przed sobą widział było wątpliwe. Zdawał się unosić ponad codziennością. Jakby urwał się z innej bajki, w ogóle tu nie pasował - wklejona, fałszywa fotografia, której ktoś powinien się szybko pozbyć, żeby nie wprowadziła zbytniego zamętu... Ale komu ona tak naprawdę przeszkadzała? Tak naprawdę musicie się mocno przypatrzeć, żeby go dojrzeć... Bo ledwo zawiesisz na nim oko, On już znikał, jakby był jedynie snem, rozpływał się w powietrzu, więc był może tylko hologramem, duchem, ulotną, niosącą niepokojące wizje zjawą..?
A przecież to zwykły chłopak, który wiecznie spacerował sam korytarzami, zwłaszcza późnymi, długimi, nocnymi nocami.
Torba, którą nosił przewieszoną przez ramię opadła na podłogę pomiędzy oknami, gdzie było najwięcej cienia - kąt, w którym zwykł siadać był już zajęty - ledwo musnął kosmiczną pustką swych oczu, w której zdawały się ginąć wszystkie blaski, sylwetkę nieznajomej mu uczennicy, podpierając zaraz barkiem o ścianę i zaplatając ręce na klatce piersiowej... Zupełnie jakby chciał się przed czymś obronić, kiedy tak spoglądał zmęczonym, znużonym spojrzeniem na świat za oknem...
- Mary Macdonald
Re: Kamienny parapet
Sro Gru 11, 2013 10:00 pm
Nietrudno się dziwić, że Mary była bardziej zainteresowana otoczeniem, niż tym, po co tu się faktycznie przychodziło (zależnie od interpretacji). Bardzo szybko zorientowała się w każdej jednej osobie, która znajdowała się w otoczeniu kilku najbliższych metrów, ale nie z wrodzenego wścibstwa, a czystej ciekawości. Bo Mary była dość ciekawa ludzi, którzy ją otaczali i miała tendencje do tego, żeby dogłębnie ich poznawać, interesować się i być do rany przyłóż. Jednocześnie otwierała się w mgnieniu oka po to, by później dostać kolejnego kopa od nieuważnej osoby, która wcale nie wiązała z tą znajomością takich nadziei, jak Gryfonka. I tak dalej przez życie i dalej, a ona się nie zmieniała, jakaś taka uparta w swojej naiwności.
Sahir zwrócił jej uwagę, bo w sumie… Zrobił to już wcześniej. Nie znała go ani trochę poza tą grobową miną i otoczką księcia ciemności no i faktem, że mieli jedną wspólną rzecz… A mianowicie pochodzenie. Mugolskie. Co bardzo łatwo wychodziło na jaw w tych czasach, akurat w tym momencie. Zwykle jednak osoby takie jak oni były bardziej jak Mary, niż Sahir, przynajmniej tak jej się wydawało. On trochę wyglądał jak Śmierciożerca-wanna-be, a ona była dzieckiem słońca, nadal upojonym świadomością tego, że magia na świecie nadal istnieje – i to po sześciu latach uczenia się w tej szkole, machania różdżką i robienia z niczego, czegoś (niedosłownie oczywiście!).
Toteż chociaż spojrzał na nią przelotnie ona poświęciła mu dość sporo sekund swojego niezbyt cennego czasu, mając nadzieję, na kolejny kontakt, chociaż ten sprawiał wrażenie osoby, która przecież z miejsca ją oleje. Przynajmniej ze strzępów informacji, które miała – a przez ciekawość wiedziała dość dużo o sporej części szkoły – nie mogłaby wnioskować, że jest duszą towarzystwa. Ale po raz kolejny, nie znała Sahira ani trochę.
Toteż zebrała się w sobie i wiedziona odruchem ludzi z dawnych czasów bez Internetu i prądu, wykorzystała najbardziej błahą wymówkę świata: hejka, oboje jesteśmy rasy ludzkiej, złapmy kontakt, czyli ni mniej ni więcej zainteresowana tym, co widziała, po prostu podeszła.
- Cześć, ja… – przywitała się, zadzierając głowę i niemal od razu zarumieniła się przeraźliwie, zdając sobie sprawę z bezsensu sytuacji. To ona podchodziła do ucznia MŁODSZEGO od niej, chociaż wcale by na pierwszy rzut oka nie powiedziała, bez nawet najmniejszego pomysłu na to, co powiedzieć dalej, stała i czekała, aż 1) skręci jej kark i ucieknie; 2) ucieknie; 3) zrobi coś nieprzewidywalnego. Bo trochę adrenalin ki w życiu lubił mieć każdy, a już w przeważającej części gryfońska część szkoły.
Sahir zwrócił jej uwagę, bo w sumie… Zrobił to już wcześniej. Nie znała go ani trochę poza tą grobową miną i otoczką księcia ciemności no i faktem, że mieli jedną wspólną rzecz… A mianowicie pochodzenie. Mugolskie. Co bardzo łatwo wychodziło na jaw w tych czasach, akurat w tym momencie. Zwykle jednak osoby takie jak oni były bardziej jak Mary, niż Sahir, przynajmniej tak jej się wydawało. On trochę wyglądał jak Śmierciożerca-wanna-be, a ona była dzieckiem słońca, nadal upojonym świadomością tego, że magia na świecie nadal istnieje – i to po sześciu latach uczenia się w tej szkole, machania różdżką i robienia z niczego, czegoś (niedosłownie oczywiście!).
Toteż chociaż spojrzał na nią przelotnie ona poświęciła mu dość sporo sekund swojego niezbyt cennego czasu, mając nadzieję, na kolejny kontakt, chociaż ten sprawiał wrażenie osoby, która przecież z miejsca ją oleje. Przynajmniej ze strzępów informacji, które miała – a przez ciekawość wiedziała dość dużo o sporej części szkoły – nie mogłaby wnioskować, że jest duszą towarzystwa. Ale po raz kolejny, nie znała Sahira ani trochę.
Toteż zebrała się w sobie i wiedziona odruchem ludzi z dawnych czasów bez Internetu i prądu, wykorzystała najbardziej błahą wymówkę świata: hejka, oboje jesteśmy rasy ludzkiej, złapmy kontakt, czyli ni mniej ni więcej zainteresowana tym, co widziała, po prostu podeszła.
- Cześć, ja… – przywitała się, zadzierając głowę i niemal od razu zarumieniła się przeraźliwie, zdając sobie sprawę z bezsensu sytuacji. To ona podchodziła do ucznia MŁODSZEGO od niej, chociaż wcale by na pierwszy rzut oka nie powiedziała, bez nawet najmniejszego pomysłu na to, co powiedzieć dalej, stała i czekała, aż 1) skręci jej kark i ucieknie; 2) ucieknie; 3) zrobi coś nieprzewidywalnego. Bo trochę adrenalin ki w życiu lubił mieć każdy, a już w przeważającej części gryfońska część szkoły.
- Sahir Nailah
Re: Kamienny parapet
Sro Gru 11, 2013 10:44 pm
Ona się poruszyła, On tego nawet nie zarejestrował, zamknięty w klatce własnego świata, który klatką był tylko powierzchownie - były tam niezmierzone, choć ponure i pełne cieni przestrzenie, pełnie miejsc pięknych, wartych zobaczenia i doświadczenia, o krystalicznych wodach, przy których ugasić mógł pragnienie podróżny i tych już zatrutych brudem i podłością świata... Tak, rzeczywiście, Sahir Nailah był jednym z bardzo niewielu mugoli, zdaje się, nad którymi nikt się nie znęcał w sposób przezywania czy dokuczania z powodu jego pochodzenia. W zasadzie niewiele się o tym mówiło. O nim samym niewiele się mówiło, bo nikt nic nie wiedział, toteż powstawać mogły tylko plotki, o których czarnowłosy pojęcia nawet nie miał. Nie musiał mieć. Nie bardzo go one obchodziły, nie chciał ich nawet znać. To, co ludzie opowiadają, w ogóle go nie powinno interesować, powinno zostać zamknięte poza sferą pięknego świata jego władnych imaginacji... Lepiej niż skupiać się na ludziach było mu na nauce, a chociaż zdarzało się dość często, że opuszczał lekcje, to zawsze był jednym z najlepszych. I zawsze widziano go zamiast przy książkach to gapiącego się przez okna, jakby to w naturze wyczytywał wszystkie informacje, które mu napływały, ot tak, znikąd, z powietrza. No co? Magia!
Jednak kiedy dziewczyna już przed nim stanęła przeniósł na nią nieco zaskoczone spojrzenie czerni, lekki napinając delikatnie wyrzeźbione mięśnie skryte pod materiałem ubrań.
I tak patrzył. Nie odezwał się nawet słowem, jakby za mocno go trochę ściągnięto z jego prywatnego nieba i za mocno uderzył o glebę - musiała minąć dopiero naprawdę długa chwila, nim w końcu się odezwał, głosem melodyjnym, mrukliwym i mocno znużonym. Zresztą nawet jego spojrzenie takie było. Zmęczone. Jakby zbyt długo nie spał.
- Tak..? - Zapytał dość niepewnie, nie bardzo wiedząc tak naprawdę, czego to dziewczę od niego chce. - Ach, cześć... - Równie dobrze mógł powiedzieć "oj, zapomniałem ci powiedzieć cześć", po intonacji głosu na to samo by wyszło, naprawdę! - Pomóc ci w czymś..?
Jednak kiedy dziewczyna już przed nim stanęła przeniósł na nią nieco zaskoczone spojrzenie czerni, lekki napinając delikatnie wyrzeźbione mięśnie skryte pod materiałem ubrań.
I tak patrzył. Nie odezwał się nawet słowem, jakby za mocno go trochę ściągnięto z jego prywatnego nieba i za mocno uderzył o glebę - musiała minąć dopiero naprawdę długa chwila, nim w końcu się odezwał, głosem melodyjnym, mrukliwym i mocno znużonym. Zresztą nawet jego spojrzenie takie było. Zmęczone. Jakby zbyt długo nie spał.
- Tak..? - Zapytał dość niepewnie, nie bardzo wiedząc tak naprawdę, czego to dziewczę od niego chce. - Ach, cześć... - Równie dobrze mógł powiedzieć "oj, zapomniałem ci powiedzieć cześć", po intonacji głosu na to samo by wyszło, naprawdę! - Pomóc ci w czymś..?
- Mary Macdonald
Re: Kamienny parapet
Sro Gru 11, 2013 11:18 pm
Była trochę zaskoczona tym, że potraktował ją jak sprzedawca w warzywniaku, bo bynajmniej nie wyglądał na osobę, która dorywczo pracowała w wakacje, czy w ogóle – nie ubliżając nikomu – pracowała w swoim życiu. McDonald fakt faktem była otwarta, acz miała tendencję do błyskawicznego oceniania ludzi, chociaż dość się z tym kryła. Podobnie jak i w tym przypadku.
Rozpromieniła się jednak jak słońce w ten brzydki, szkocki dzień, jeden z wielu niezmiennie ogromnych i powodujących depresję. Zaraz jednak trochę przygasła, myśląc gorączkowo, bo po kilku chwilach ciszy jakie jej zgotował jej serce na pewno pracowało kilkanaście razy szybciej. I to już nie chodziło o to, że reagowała tak na każdą osobę, a tylko na te, które miały w sobie coś onieśmielającego, jak on. Nie nazwałaby tego charyzmą, bo po tych kilku słowach wydał się raczej sympatycznie niepewny, niż władczy (aka „zejdź mi z oczu kobieto!” bądź zwykłe „czego chcesz”). Była jeszcze kwestia gburowatości („czego?!”), której też nie znalazła. Toteż po tej krótkiej acz dogłębnej analizie wyluzowała się trochę, nadal bez pomysłu na najbliższe – jeśli dobrze pójdzie – pięć, dziesięć minut. Otworzyła niezbyt inteligentnie usta, szybko łapiąc się na tym, że za bardzo się przygląda. A to było rozpraszające, przy każdej rozmowie, nawet tak błahej i niezgrabnej jak ta.
- Zauważyłam, że szukasz miejsca i… Nie będzie mi przeszkadzało jak się przysiądziesz. Obiecuję nie przeszkadzać – stwierdziła dość szybko, walcząc z rumieńcem, który już powoli znikał. Bo i też w nie takich sytuacjach zdarzało jej się znaleźć, spontaniczność była jej wrodzoną, chociaż ogromnie niedopracowaną cechą, co w połączeniu z brakiem umiejętności improwizacji robiło z Mary-poznającej-nowe-osoby istną miazgę, czasem nawet uroczą w swojej nieporadności.
- A tak w ogóle to jestem Mary – dodała jeszcze z lekkim, niepewnym uśmiechem. – I chyba po prostu potrzebowałam się do kogoś odezwać.
Nie było to zbyt wielkie kłamstwo, bo chociaż była w stanie siedzieć przez długi czas i tylko się przyglądać, to sama obecność Krukona trochę ją zmuszała do bycia tą odważniejszą, która zacznie mówić.
Rozpromieniła się jednak jak słońce w ten brzydki, szkocki dzień, jeden z wielu niezmiennie ogromnych i powodujących depresję. Zaraz jednak trochę przygasła, myśląc gorączkowo, bo po kilku chwilach ciszy jakie jej zgotował jej serce na pewno pracowało kilkanaście razy szybciej. I to już nie chodziło o to, że reagowała tak na każdą osobę, a tylko na te, które miały w sobie coś onieśmielającego, jak on. Nie nazwałaby tego charyzmą, bo po tych kilku słowach wydał się raczej sympatycznie niepewny, niż władczy (aka „zejdź mi z oczu kobieto!” bądź zwykłe „czego chcesz”). Była jeszcze kwestia gburowatości („czego?!”), której też nie znalazła. Toteż po tej krótkiej acz dogłębnej analizie wyluzowała się trochę, nadal bez pomysłu na najbliższe – jeśli dobrze pójdzie – pięć, dziesięć minut. Otworzyła niezbyt inteligentnie usta, szybko łapiąc się na tym, że za bardzo się przygląda. A to było rozpraszające, przy każdej rozmowie, nawet tak błahej i niezgrabnej jak ta.
- Zauważyłam, że szukasz miejsca i… Nie będzie mi przeszkadzało jak się przysiądziesz. Obiecuję nie przeszkadzać – stwierdziła dość szybko, walcząc z rumieńcem, który już powoli znikał. Bo i też w nie takich sytuacjach zdarzało jej się znaleźć, spontaniczność była jej wrodzoną, chociaż ogromnie niedopracowaną cechą, co w połączeniu z brakiem umiejętności improwizacji robiło z Mary-poznającej-nowe-osoby istną miazgę, czasem nawet uroczą w swojej nieporadności.
- A tak w ogóle to jestem Mary – dodała jeszcze z lekkim, niepewnym uśmiechem. – I chyba po prostu potrzebowałam się do kogoś odezwać.
Nie było to zbyt wielkie kłamstwo, bo chociaż była w stanie siedzieć przez długi czas i tylko się przyglądać, to sama obecność Krukona trochę ją zmuszała do bycia tą odważniejszą, która zacznie mówić.
- Sahir Nailah
Re: Kamienny parapet
Sro Gru 11, 2013 11:37 pm
Ach, tak, to by się dziewczyna mogła zdziwić... Ale on po prostu nie wyglądał, prawda? Przypominał kogoś z raczej bogatej, arystokratycznej rodziny w całej swojej kociej niemal sylwetce, rysach twarzy i smukłych palcach artysty; cóż, tak to bywa, kiedy oceniamy po wyglądzie, ale to nie szkodzi, naprawdę, cokolwiek się błąkało po głowie dziewczyny pozostawało dla Ciebie samego niepoznane - oczywistym był jej, może nie tyle wstyd, ile właśnie onieśmielenie, pojawiające się w rumieńcach... Jezu, jej serce tak szybko biło... Odruchowo cofnąłeś jedną nogę w tył, opierając na niej część swojego ciała, trochę działając instynktownie... I to wcale nie dlatego, że sam siebie musiał przed czymś bronić. Zmieszał się od razu nieco, bo mimo wszystko ten nagły ruch z jego strony musiał być trochę dziwny... Cofnął się więc, by zachować między nimi większą przestrzeń osobistą, spuszczając z niej spojrzenie czarnych oczu, którymi prawie wcale nie mrugał. Ty, nawet nie można powiedzieć, że się jej przyglądałeś... Ty ją pochłaniałeś i prześwietlałeś na wylot upiornością spojrzenia.
- Nie trzeba, tutaj jest dobrze... - Mruknął, już więcej nie nawiązując z nią kontaktu wzrokowego, uciekając nim w bok. Może to dziwne, a może nie, ale zdawało się, że coś go zasmuciło. Zresztą pojęcie dziwności przy tym osobniku nieco traciło na kolorach, wystarczył tylko pierwszy rzut oka i często już wiadomo - z tym typem coś musi być nie tak.
Dlaczego tej dziewczynie tak wali serce..? Nie mogłoby się uspokoić..? Zamknąłeś powieki - huk rytmu jej oddechu, szum krwi w żyłach, wszystkie te głosy rozmawiających osób... Wszystkie bodźce odbierane mocniej, intensywniej, czujecie to? Jak wszystko wali wam się na mózg, wciska na siłę, a wy nie możecie z tym walczyć? Boli was już głowa? Jeszcze nie? To dobrze... Najwyraźniej nie potraficie sobie jednak tego wyobrazić.
Odetchnięcie.
- Mary? - Dość tępe powtórzenie pytania - nie wyciągnęła do Ciebie dłoni, na szczęście, nie znosiłeś tego gestu, nie chciałeś dotykać ludzi... I lepiej, żeby ludzie nie dotykali Ciebie, tak było lepiej dla obydwu stron.
Otchłań powędrowała przez brzuch i klatkę piersiową Gryfonki znów do jej oczu.
Jest jedną z tych, które zamierzają cię męczyć? Chyba nie...
- Dlaczego odezwałaś się do mnie? - Patrzy na Ciebie, ponuro, najwyraźniej pytając całkiem serio, ale w tym spojrzeniu nie było przygany za to. Zresztą co miałbyś powiedzieć? Kontakty międzyludzkie ci nie szły... Potrafiłeś się miesiącami do nikogo nie odzywać... Kiepski wybór, Mary, naprawdę.
- Miło... mi... Sahir.
- Nie trzeba, tutaj jest dobrze... - Mruknął, już więcej nie nawiązując z nią kontaktu wzrokowego, uciekając nim w bok. Może to dziwne, a może nie, ale zdawało się, że coś go zasmuciło. Zresztą pojęcie dziwności przy tym osobniku nieco traciło na kolorach, wystarczył tylko pierwszy rzut oka i często już wiadomo - z tym typem coś musi być nie tak.
Dlaczego tej dziewczynie tak wali serce..? Nie mogłoby się uspokoić..? Zamknąłeś powieki - huk rytmu jej oddechu, szum krwi w żyłach, wszystkie te głosy rozmawiających osób... Wszystkie bodźce odbierane mocniej, intensywniej, czujecie to? Jak wszystko wali wam się na mózg, wciska na siłę, a wy nie możecie z tym walczyć? Boli was już głowa? Jeszcze nie? To dobrze... Najwyraźniej nie potraficie sobie jednak tego wyobrazić.
Odetchnięcie.
- Mary? - Dość tępe powtórzenie pytania - nie wyciągnęła do Ciebie dłoni, na szczęście, nie znosiłeś tego gestu, nie chciałeś dotykać ludzi... I lepiej, żeby ludzie nie dotykali Ciebie, tak było lepiej dla obydwu stron.
Otchłań powędrowała przez brzuch i klatkę piersiową Gryfonki znów do jej oczu.
Jest jedną z tych, które zamierzają cię męczyć? Chyba nie...
- Dlaczego odezwałaś się do mnie? - Patrzy na Ciebie, ponuro, najwyraźniej pytając całkiem serio, ale w tym spojrzeniu nie było przygany za to. Zresztą co miałbyś powiedzieć? Kontakty międzyludzkie ci nie szły... Potrafiłeś się miesiącami do nikogo nie odzywać... Kiepski wybór, Mary, naprawdę.
- Miło... mi... Sahir.
- Mary Macdonald
Re: Kamienny parapet
Czw Gru 12, 2013 12:44 am
I to już jej wystarczyło, żeby szybko i bezboleśnie zakwalifikować go do grona tych dziwniejszych. Bo i taki bez dwóch zdań był: jakkolwiek jej koślawo szła rozmowa, tak cały czas szła, a Mary ani na chwilę nie zwątpiła w swoje pobudki: stała wyprostowana, wpatrzona prosto w jego twarz mimo, że zaczęła dokuczać jej kark od zadzierania głowy, włosy kaskadą opadały jej na plecy niemal aż do pasa, a ręce miała delikatnie założone na piersi: bardziej jakby było jej chłodno, niż w pretensjonalny sposób, co było jak najbardziej zgodne z prawdą.
Koniec końców jej postawa była jak najbardziej otwarta, natomiast jego zupełnie odwrotnie. Aczkolwiek Mary to tylko motywowało do dalszego stania i być może trochę atakowania go swoją osobą, chociaż nie była specjalnie namolna i sprawiała wrażenie, że w każdej chwili może zakończyć rozmowę równie nagle, jak ją zaczęła.
- Dlatego, że nie wyglądasz na specjalnie zajętego, no i… Właściwie nie wiem. Przeszkadzam ci? – zapytała chcąc się upewnić na sto procent. Nie należała do tych przesadnie uważających na to, by nikomu nie wejść w drogę, potrafiła rozpoznać osobę niegrzeczną, ale co najbardziej ją dobijało to ci, którzy faktycznie coś robili, a byli zbyt mili, żeby jej o tym powiedzieć. Dobijali ją, ale ich uwielbiała.
Naturalnie nie umknęło jej jego odsuwanie się, unikanie spojrzenia i wszystkie znaki świadczące o tym, że raczej nie na rękę mu ta rozmowa i właściwie gdyby jej nie odpowiadał zwiałaby w mgnieniu oka. Tym czasem uspokoiła się już nieco i niemalże była w stanie zachowywać się w miarę naturalnie. Nie przestawała się uśmiechać, trochę usilnie próbując teraz zwrócić na siebie jego uwagę, czy nawet spojrzenie. Dla niej nie było w nim nic strasznego, ale też miała zupełnie zatracony instynkt samozachowawczy i nie uczyła się na własnych błędach.
- No i… Wyglądasz na osobę, która ładnie się uśmiecha, to… Czemu nie? – wahała się mocno, przerywała dosłownie tak jak on, toteż teraz mogliby robić za cofniętą w rozwoju parę. Ale Mary była idealistką, wystarczyła jej brzydka pogoda za oknem, a zorientowawszy się, że Sahir raczej nie należy do osób, które teraz by ją wyśmiały, pozwalała sobie na coraz więcej. – Albo nie – dodała jeszcze szybciej, znów wpadając w tok zaplątywania się we własne poczynania. – Czasem się zapominam, wybacz – dodała, znów jednocześnie speszona i tak sobie balansowała między spokojem a skrajnym zdenerwowaniem.
Koniec końców jej postawa była jak najbardziej otwarta, natomiast jego zupełnie odwrotnie. Aczkolwiek Mary to tylko motywowało do dalszego stania i być może trochę atakowania go swoją osobą, chociaż nie była specjalnie namolna i sprawiała wrażenie, że w każdej chwili może zakończyć rozmowę równie nagle, jak ją zaczęła.
- Dlatego, że nie wyglądasz na specjalnie zajętego, no i… Właściwie nie wiem. Przeszkadzam ci? – zapytała chcąc się upewnić na sto procent. Nie należała do tych przesadnie uważających na to, by nikomu nie wejść w drogę, potrafiła rozpoznać osobę niegrzeczną, ale co najbardziej ją dobijało to ci, którzy faktycznie coś robili, a byli zbyt mili, żeby jej o tym powiedzieć. Dobijali ją, ale ich uwielbiała.
Naturalnie nie umknęło jej jego odsuwanie się, unikanie spojrzenia i wszystkie znaki świadczące o tym, że raczej nie na rękę mu ta rozmowa i właściwie gdyby jej nie odpowiadał zwiałaby w mgnieniu oka. Tym czasem uspokoiła się już nieco i niemalże była w stanie zachowywać się w miarę naturalnie. Nie przestawała się uśmiechać, trochę usilnie próbując teraz zwrócić na siebie jego uwagę, czy nawet spojrzenie. Dla niej nie było w nim nic strasznego, ale też miała zupełnie zatracony instynkt samozachowawczy i nie uczyła się na własnych błędach.
- No i… Wyglądasz na osobę, która ładnie się uśmiecha, to… Czemu nie? – wahała się mocno, przerywała dosłownie tak jak on, toteż teraz mogliby robić za cofniętą w rozwoju parę. Ale Mary była idealistką, wystarczyła jej brzydka pogoda za oknem, a zorientowawszy się, że Sahir raczej nie należy do osób, które teraz by ją wyśmiały, pozwalała sobie na coraz więcej. – Albo nie – dodała jeszcze szybciej, znów wpadając w tok zaplątywania się we własne poczynania. – Czasem się zapominam, wybacz – dodała, znów jednocześnie speszona i tak sobie balansowała między spokojem a skrajnym zdenerwowaniem.
- Sahir Nailah
Re: Kamienny parapet
Czw Gru 12, 2013 1:10 am
Świetnie, razem teraz się tak kwalifikujcie, chociaż, szczerze wam powiem, Sahir jakoś nie zajmował się analizowaniem tej, która postanowiła bardzo odważnie do niego podejść, a on się zastanawiał, jakim sposobem go w ogóle zauważyła, bo chociaż fizycznie niby niewidzialny nie był, to ostatnio zdawał się w to wierzyć - najdłuższe dialogi wymieniał z nauczycielami tylko wtedy, kiedy o coś pytali, a on odpowiadał, już nawet nie dlatego, żeby zdobyć punkty dla domu, ale żeby sprawdzić własny stan wiedzy, skoro nikt poza nim najczęściej nie miał ochoty podnosić w ogóle ręki... Tym nie mniej była dziwna - zauważyła go i jeszcze nie uciekła, zazwyczaj uciekały przez atmosferę niezręczności, ciężką aurę, jaką wokół siebie roztaczał czarnowłosy, albo uciekał on, ale teraz... Od tak dawna chciał z kimś porozmawiać, tak po prostu, wymienić parę słów, jak każdy normalny... nastolatek... Jednak bali się, bali strasznie - ludzie mieli silny instynkt samozachowawczy, a ty od zawsze trzymałeś się cieni i blasku księżyca i tak jak chciałeś normalnie spędzić z kimś czas, tak odpychałeś wszystkich od siebie, bojąc się, że możesz kogoś skrzywdzić. Nawet teraz zajmowałeś na siłę czymś umysł, byle tylko nie skupiał się on na biciu serca tej niewiasty - no właśnie, bardzo dziwnej niewiasty, bo nie mającej instynktu samozachowawczego.
- Nie... - Nic bardziej twórczego nie potrafiłeś z siebie wydusić, ale i tak że odpowiedziałeś, to już brawa. Boże, słodki Boże, kiedy ten chłopak zatracił w sobie zdolność komunikacji, życia w społeczeństwie? Kiedy spojrzymy na jego przeszłość wydawało się to takie abstrakcyjne, takie niemożliwe... Pewne sytuacje, jak widać, zmieniają wszystko nie do poznania, pozostawiając w pamięci jedynie wspomnienia przeszłości bardziej kolorowej, a potem inni dziwią się, że pragniemy nią żyć. - Tylko że ja... Nie jestem raczej dobrą osobą do towarzystwa... - Te, głupio będzie, jak zemdlejesz, więc może spróbuj się jakoś opanować, dobra?
Odetchnąłeś mocniej, próbując rozluźnić mięśnie i opadłeś na podłogę, podpierając się plecami o chłodną ścianę, jednocześnie przekładając torbę, gdyby dziewczę chciało również usiąść... Kładąc ją obok siebie, tak, by w razie potrzeby ich rozdzielała...
Zdajesz sobie sprawę z tej beznadziei, nie? Z tego, że tak naprawdę nie wiesz, co mógłbyś powiedzieć, co mogłoby ją ewentualnie urazić, co mogłoby być nader dziwaczne, a wiedza ta powodowała niejaki strach i niechęć, blokadę przed mówieniem czegokolwiek... Wszystkie uczucia nawarstwiały się w psychice czarnowłosego, stawiając barierę, przez którą przebić się było dla kogoś z zewnątrz niemal niemożliwym.
Uniosłeś szybko na Mary wzrok - ładne imię, nie sądzisz? - zdziwiony tym, co powiedziała. Uśmiech..? Co to był w ogóle uśmiech..? Wyraz twarzy zupełnie z twego słowniku usunięty... A mimo wszystko... To wydawało się być bardzo miłe... Skoro tak wyglądasz, to znaczy, że nie możesz wyglądać tak strasznie i przerażająco, tak? Nigdy nie byłeś pewien, jak widzą cię inni - Julie była kimś, kto przed Tobą nie uciekał, jedyną, ale Ona... się wyprowadziła. Może to i lepiej... Nie skrzywdzisz jej...
- Ach tak... - Westchnąłeś, opuszczając posmutniałe spojrzenie, ponownie zasnute mgłą zamyślenia, które w tych paru sekundach po wypowiedzeniu tamtego magicznego zdania przebłysnęły świadomością należenia do rzeczywistości. Cóż, pewnie się pomyliła i nie to chciała powiedzieć, nie dziwne, w końcu jesteś potworem, trudno by było mówić takie rzeczy do potwora, prawda, Księciu Nocy? - Nic nie szkodzi... I przestań się tak denerwować... - Poddał się chwili rozdrażnienia, chwili, kiedy jego bardziej wampirza, tłamszona strona brała górę - szum wokół trochę broił mu w umyśle. - Jeśli masz się czuć tak niekomfortowo to lepiej odejdź. - Dodałeś już ciszej, nieco się uspakajając.
- Nie... - Nic bardziej twórczego nie potrafiłeś z siebie wydusić, ale i tak że odpowiedziałeś, to już brawa. Boże, słodki Boże, kiedy ten chłopak zatracił w sobie zdolność komunikacji, życia w społeczeństwie? Kiedy spojrzymy na jego przeszłość wydawało się to takie abstrakcyjne, takie niemożliwe... Pewne sytuacje, jak widać, zmieniają wszystko nie do poznania, pozostawiając w pamięci jedynie wspomnienia przeszłości bardziej kolorowej, a potem inni dziwią się, że pragniemy nią żyć. - Tylko że ja... Nie jestem raczej dobrą osobą do towarzystwa... - Te, głupio będzie, jak zemdlejesz, więc może spróbuj się jakoś opanować, dobra?
Odetchnąłeś mocniej, próbując rozluźnić mięśnie i opadłeś na podłogę, podpierając się plecami o chłodną ścianę, jednocześnie przekładając torbę, gdyby dziewczę chciało również usiąść... Kładąc ją obok siebie, tak, by w razie potrzeby ich rozdzielała...
Zdajesz sobie sprawę z tej beznadziei, nie? Z tego, że tak naprawdę nie wiesz, co mógłbyś powiedzieć, co mogłoby ją ewentualnie urazić, co mogłoby być nader dziwaczne, a wiedza ta powodowała niejaki strach i niechęć, blokadę przed mówieniem czegokolwiek... Wszystkie uczucia nawarstwiały się w psychice czarnowłosego, stawiając barierę, przez którą przebić się było dla kogoś z zewnątrz niemal niemożliwym.
Uniosłeś szybko na Mary wzrok - ładne imię, nie sądzisz? - zdziwiony tym, co powiedziała. Uśmiech..? Co to był w ogóle uśmiech..? Wyraz twarzy zupełnie z twego słowniku usunięty... A mimo wszystko... To wydawało się być bardzo miłe... Skoro tak wyglądasz, to znaczy, że nie możesz wyglądać tak strasznie i przerażająco, tak? Nigdy nie byłeś pewien, jak widzą cię inni - Julie była kimś, kto przed Tobą nie uciekał, jedyną, ale Ona... się wyprowadziła. Może to i lepiej... Nie skrzywdzisz jej...
- Ach tak... - Westchnąłeś, opuszczając posmutniałe spojrzenie, ponownie zasnute mgłą zamyślenia, które w tych paru sekundach po wypowiedzeniu tamtego magicznego zdania przebłysnęły świadomością należenia do rzeczywistości. Cóż, pewnie się pomyliła i nie to chciała powiedzieć, nie dziwne, w końcu jesteś potworem, trudno by było mówić takie rzeczy do potwora, prawda, Księciu Nocy? - Nic nie szkodzi... I przestań się tak denerwować... - Poddał się chwili rozdrażnienia, chwili, kiedy jego bardziej wampirza, tłamszona strona brała górę - szum wokół trochę broił mu w umyśle. - Jeśli masz się czuć tak niekomfortowo to lepiej odejdź. - Dodałeś już ciszej, nieco się uspakajając.
- Mary Macdonald
Re: Kamienny parapet
Czw Gru 12, 2013 1:43 am
Po raz kolejny: nie przeszkadzało jej to. Mary nie kierowała się w życiu schematem zachowa, jaki powinni przedstawić jej ludzie, z którymi życzyła sobie rozmawiać. Naturalnie, znała pewne wymogi i potrafiła stwierdzić, kiedy sytuacja zaczynała robić się męcząca, dziwna czy niezręczna, Gryfonka miała jednak niesamowite pokłady cierpliwości pod tym względem oraz tolerancji: nie wymagała, akceptowała ludzi takimi, jakimi byli, a kiedy przejawiała zainteresowanie, tak jak w przypadku Sahira, to nie odpuszczała tak łatwo.
Bo też ciągnęło ją niesamowicie. Zamienili zaledwie kilka słów (dosłownie KILKA) a ona tylko utwierdzała się w przekonaniu, że Krukon jest odrobinę odmienny w fascynujący sposób, który nie pozwalał jej tak naprawdę patrzeć na niego bez totalnego wzruszenia. Gryfonka na wzór szczeniaka bardzo łatwo ulegała emocjom, co było jej zarówno najlepszą, jak i najgorszą cechą.
Usiadła obok niego, ignorując kuszące poduszki i wybierając posadzkę, w sposób osoby otwartej. Odwróciła się do niego odrobinę, z zainteresowaniem niemal pożerając spojrzeniem każdy ruch warg, zgadując słowa, zanim jeszcze je wypowiedział. Co nie było takie trudne, skoro i tak odzywał się rzadko i przewidywalnie. Jej zainteresowanie było wręcz nieskromne, acz bardziej na poziomie dziecka w zoo niż innego rodzaju.
- Pozwól mnie to ocenić – odparła na jego stwierdzenie. Samej siebie nie postawiłaby na szczycie listy osób towarzyskich, ale nieśmiałość irytowała ją do tego stopnia, że nie miała problemu z podejściem do ludzi, których nie znała. Z tym, że Mary dla odmiany nie kokietowała, nie atakowała i nie stosowała żadnych z tych trików jałowych konwersacji kończących się krótkim i przelotnym seksem.
Drgnęła na nagłą zmianę w jego głosie i wydawało jej się, że stojące najbliżej osoby też zamarły na pół sekundy, przysłuchując się i spodziewając jakiejś masakry. Naturalnie, bo jakżeby inaczej, uderzyła ją fala gorąca i rumieniec powrócił na policzka będąc wypadkową wzmożonej pracy serca. Po raz kolejny. Pozostało tylko się modlić, żeby los darował Mary zawał serca tu i teraz.
- Nie potrafię – przyznała jakoś tak mimowolnie, ale taka była prawda, po czym spojrzała na niego przenikliwie. Nie wydawał się straszny, ani trochę. Tylko odrobinę inny, czyli dla nietolerancyjnej części hogwarckiej populacji nieakceptowalny. Mary wolała określenie oryginalny. I wzbudzający szeroką paletę emocji, co też jej się podobało. Przynajmniej czuła, że żyje.
Podkurczyła nogi i objęła je dłońmi, jednocześnie opierając policzko o kolana, by móc spokojnie wpatrywać się w Krukona jak w jakąś nadzwyczaj interesującą książkę. Nadal się nie bała, potrzebowała o wiele, wiele więcej, żeby uciec z krzykiem, poza tym trwała w błędnym przekonaniu, że przy tylu ludziach na korytarzu nic jej się nie może stać, jeśli w ogóle zastanawiałaby się nad kwestią swojego bezpieczeństwa w tym momencie.
Bo też ciągnęło ją niesamowicie. Zamienili zaledwie kilka słów (dosłownie KILKA) a ona tylko utwierdzała się w przekonaniu, że Krukon jest odrobinę odmienny w fascynujący sposób, który nie pozwalał jej tak naprawdę patrzeć na niego bez totalnego wzruszenia. Gryfonka na wzór szczeniaka bardzo łatwo ulegała emocjom, co było jej zarówno najlepszą, jak i najgorszą cechą.
Usiadła obok niego, ignorując kuszące poduszki i wybierając posadzkę, w sposób osoby otwartej. Odwróciła się do niego odrobinę, z zainteresowaniem niemal pożerając spojrzeniem każdy ruch warg, zgadując słowa, zanim jeszcze je wypowiedział. Co nie było takie trudne, skoro i tak odzywał się rzadko i przewidywalnie. Jej zainteresowanie było wręcz nieskromne, acz bardziej na poziomie dziecka w zoo niż innego rodzaju.
- Pozwól mnie to ocenić – odparła na jego stwierdzenie. Samej siebie nie postawiłaby na szczycie listy osób towarzyskich, ale nieśmiałość irytowała ją do tego stopnia, że nie miała problemu z podejściem do ludzi, których nie znała. Z tym, że Mary dla odmiany nie kokietowała, nie atakowała i nie stosowała żadnych z tych trików jałowych konwersacji kończących się krótkim i przelotnym seksem.
Drgnęła na nagłą zmianę w jego głosie i wydawało jej się, że stojące najbliżej osoby też zamarły na pół sekundy, przysłuchując się i spodziewając jakiejś masakry. Naturalnie, bo jakżeby inaczej, uderzyła ją fala gorąca i rumieniec powrócił na policzka będąc wypadkową wzmożonej pracy serca. Po raz kolejny. Pozostało tylko się modlić, żeby los darował Mary zawał serca tu i teraz.
- Nie potrafię – przyznała jakoś tak mimowolnie, ale taka była prawda, po czym spojrzała na niego przenikliwie. Nie wydawał się straszny, ani trochę. Tylko odrobinę inny, czyli dla nietolerancyjnej części hogwarckiej populacji nieakceptowalny. Mary wolała określenie oryginalny. I wzbudzający szeroką paletę emocji, co też jej się podobało. Przynajmniej czuła, że żyje.
Podkurczyła nogi i objęła je dłońmi, jednocześnie opierając policzko o kolana, by móc spokojnie wpatrywać się w Krukona jak w jakąś nadzwyczaj interesującą książkę. Nadal się nie bała, potrzebowała o wiele, wiele więcej, żeby uciec z krzykiem, poza tym trwała w błędnym przekonaniu, że przy tylu ludziach na korytarzu nic jej się nie może stać, jeśli w ogóle zastanawiałaby się nad kwestią swojego bezpieczeństwa w tym momencie.
- Sahir Nailah
Re: Kamienny parapet
Czw Gru 12, 2013 2:04 am
On w samym sobie nie miał ułożonych żadnych schematów, prócz takich oczywistych, które nie czyniły zeń zupełnego odmieńca i zwierzęcia, jak na przykład to, jak zwracać i jak rozmawiać z osobami starszymi i mądrzejszymi, rozumiecie, te banały, do których przyzwyczajani jesteśmy na co dzień, a które jednak dla niego były dość istotne, których się łapał... wszystko mu uciekało, rozbiegało w różnych kierunkach, miał wrażenie, że coraz bardziej się zatraca i przerażała go myśl o tym, że mógłby kiedyś stracić wszystkie cząstki człowieczeństwa i zamienić się w bestię, w istotę stąpającą gładko pośród traw podczas nocnych godzin, mordującej z oblubowaniem ludzi, nie ważne, czy czarodziei, czy mugoli, dla tej rasy nie miało to znaczenia. Śnił o tym nie raz i za każdym razem koszmar ten budził go z całą siłą swoich doznań, pozostawiając pożar w gardle na świadectwo tego, jak cudownie byłoby go ugasić przy źródle... Niestety, chyba razem z każdym mijającym tygodniem coraz bardziej opuszczał rzeczywistość, wędrując ramię w ramię ze swoją na siłę wszczepioną mu, niechcianą naturą, która zrujnowała mu życie, przewracając je do góry nogami.
Zamknąłeś oczy i udajesz, że nie dostrzegasz tych spojrzeń posyłanych ku waszej dwójce - przynajmniej ucichli, na te kilka sekund mogłeś odpocząć od ich bezsensownej gadaniny - wystarczyłoby teraz tylko wstać, scalić się, poddać temu, co zamykałeś w klatce - od razu te marne istotki... Zaraz, co? LUDZIE, to są CZARODZIEJE, nie MARNE ISTOTKI!
Co Ty możesz o tym wiedzieć, słaby człowieczku...
I rzeczywiście - wstałeś, rozchylając powieki - nie ważne, jakich rzeczywiście byłeś rozmiarów, ważna była aura wokół Ciebie teraz roztaczana i sposób w jaki spojrzałeś w oczy tym za bardzo zainteresowanym.
- Mogę w czymś pomóc? - Zupełnie inna tonacja, zupełnie inna nawet postawa, wyprostowana, jak u pantery, która teraz merda końcówką ogona i tylko czeka... Czeka na jeden, drobniutki błąd w kroczku swej ofiary, żeby rzucić się jej do gardła, nawet jeśli nie jest w tej chwili głodna. Zapolować może dla samego polowania, dla samej przyjemności z przelewania krwi. Ja wiem, Mary, Ty widzisz te różnice, ale tym bardziej dziwi mnie, że jeszcze nie wzięłaś nóg za pas - nie wydawało ci się, że to jakby... szalone? Jakby rozdwojenie osobowości, czy coś w tym guście..?
Krukon usiadł znowu na swoje miejsce, podciągając nogi zgięte w kolanach pod brodę, kiedy kilku uczniów wróciło do swych zajęć, kilku rzucając dość obraźliwe uwagi w stronę Sahira na temat jego dziwactwa odeszło w swoją stronę - już jakie były trudno orzec, Nailah ich nawet nie próbował słuchać.
- Przepraszam... - Mruknął, obejmując rękoma nogi, pochylając lekko do przodu. - Siedź sobie... jeśli chcesz... Nie przeszkadza mi to... - Powrót do tego chłopaka, którego spotkałaś, kiedy doń podeszłaś; wygląda na to, że jest dość nerwowy i łatwo go z równowagi wyprowadzić, a wtedy nie należy do takich... nie wiedzących co powiedzieć osóbek, wręcz przeciwnie.
Zamknąłeś oczy i udajesz, że nie dostrzegasz tych spojrzeń posyłanych ku waszej dwójce - przynajmniej ucichli, na te kilka sekund mogłeś odpocząć od ich bezsensownej gadaniny - wystarczyłoby teraz tylko wstać, scalić się, poddać temu, co zamykałeś w klatce - od razu te marne istotki... Zaraz, co? LUDZIE, to są CZARODZIEJE, nie MARNE ISTOTKI!
Co Ty możesz o tym wiedzieć, słaby człowieczku...
I rzeczywiście - wstałeś, rozchylając powieki - nie ważne, jakich rzeczywiście byłeś rozmiarów, ważna była aura wokół Ciebie teraz roztaczana i sposób w jaki spojrzałeś w oczy tym za bardzo zainteresowanym.
- Mogę w czymś pomóc? - Zupełnie inna tonacja, zupełnie inna nawet postawa, wyprostowana, jak u pantery, która teraz merda końcówką ogona i tylko czeka... Czeka na jeden, drobniutki błąd w kroczku swej ofiary, żeby rzucić się jej do gardła, nawet jeśli nie jest w tej chwili głodna. Zapolować może dla samego polowania, dla samej przyjemności z przelewania krwi. Ja wiem, Mary, Ty widzisz te różnice, ale tym bardziej dziwi mnie, że jeszcze nie wzięłaś nóg za pas - nie wydawało ci się, że to jakby... szalone? Jakby rozdwojenie osobowości, czy coś w tym guście..?
Krukon usiadł znowu na swoje miejsce, podciągając nogi zgięte w kolanach pod brodę, kiedy kilku uczniów wróciło do swych zajęć, kilku rzucając dość obraźliwe uwagi w stronę Sahira na temat jego dziwactwa odeszło w swoją stronę - już jakie były trudno orzec, Nailah ich nawet nie próbował słuchać.
- Przepraszam... - Mruknął, obejmując rękoma nogi, pochylając lekko do przodu. - Siedź sobie... jeśli chcesz... Nie przeszkadza mi to... - Powrót do tego chłopaka, którego spotkałaś, kiedy doń podeszłaś; wygląda na to, że jest dość nerwowy i łatwo go z równowagi wyprowadzić, a wtedy nie należy do takich... nie wiedzących co powiedzieć osóbek, wręcz przeciwnie.
- Mary Macdonald
Re: Kamienny parapet
Czw Gru 12, 2013 9:01 pm
Taki grzeczny, taki grzeczny! Mary właściwie nie dziwiła się niczemu, od sześciu lat była przyzwyczaja do rzeczy dziwnych, które dla innych były normalne do tego stopnia, że po prostu nie bardzo orientowała się w tym, co jak powinno wyglądać. Kimkolwiek Sahir by się nie okazał pewnie też zachowałaby się z pewną dozą naturalności, bo to było trochę jak rasizm: nie chcesz nikogo urazić, toteż zachowuj się tak, jakby to było normalne. I tak w kółko. Zadrżała jednak lekko gdy wstał i jednym zdaniem odpędził od nich uwagę, bo też gdzieś w świadomości tkwiło jej przekonanie, że z tym spokojem i pewną pasywnością (toć nie był nawet wredny, a to już bardzo niespotykane!) mógł być normalnie zadręczany przez gorszą część społeczeństwa uczniowskiego. Potrafili zaleźć za skórę każdemu, nawet otwartej na wszystko Mary.
I chociaż jego nerwowość powinna ją raczej trochę odstraszyć, to brązowe oczęta Mary błyszczały teraz niemalże w podnieceniu. Bo ona w sumie chciała zobaczyć granice, lubiła je poznawać, lubiła przekonywać się, jak daleko mogła zajść. W końcu była tylko młodą, głupiutką Gryfonką, oni robią takie rzeczy.
- Nie ma sprawy – odparła na jednym wydechu. Cała ta sytuacja wydawała się wyciągać z niej o wiele więcej energii, niż powinna, pewnie dlatego, że jej ciało co chwilę balansowało między róznymi stanami aktywności. Wstyd i poruta, przy zwykłej pół-rozmowie, bo Krukon nie wydawał się być zbytnio zaangażowany, nie zerkają nawet na nią by przekonać się, jak bardzo zafascynowana jest w tym momencie. A ona nic, tylko hołubiła sobie tą inność, pragnąc zmiany scenerii. – Przez chwilę miałam wrażenie, że poleje się krew – uśmiechnęła się jeszcze. – Nie przepadasz za ludźmi, co? – zagaiła jeszcze nadzwyczaj śmiało. Skoro sam nie chciał mówić, to postanowiła wymyślić mu historię, jak to kiedyś miała w zwyczaju, w sumie jeszcze niedawno, bawiąc się lalkami.
I chociaż jego nerwowość powinna ją raczej trochę odstraszyć, to brązowe oczęta Mary błyszczały teraz niemalże w podnieceniu. Bo ona w sumie chciała zobaczyć granice, lubiła je poznawać, lubiła przekonywać się, jak daleko mogła zajść. W końcu była tylko młodą, głupiutką Gryfonką, oni robią takie rzeczy.
- Nie ma sprawy – odparła na jednym wydechu. Cała ta sytuacja wydawała się wyciągać z niej o wiele więcej energii, niż powinna, pewnie dlatego, że jej ciało co chwilę balansowało między róznymi stanami aktywności. Wstyd i poruta, przy zwykłej pół-rozmowie, bo Krukon nie wydawał się być zbytnio zaangażowany, nie zerkają nawet na nią by przekonać się, jak bardzo zafascynowana jest w tym momencie. A ona nic, tylko hołubiła sobie tą inność, pragnąc zmiany scenerii. – Przez chwilę miałam wrażenie, że poleje się krew – uśmiechnęła się jeszcze. – Nie przepadasz za ludźmi, co? – zagaiła jeszcze nadzwyczaj śmiało. Skoro sam nie chciał mówić, to postanowiła wymyślić mu historię, jak to kiedyś miała w zwyczaju, w sumie jeszcze niedawno, bawiąc się lalkami.
- Sahir Nailah
Re: Kamienny parapet
Czw Gru 12, 2013 9:50 pm
Huh, grzeczny - no tak, jeśli by tak się popatrzeć na ogół, to rzeczywiście był "grzeczny" - czy ktoś kiedyś widział, żeby komuś dokuczał, komuś przeszkadzał, wdawał się w bójki, pyskował do nauczycieli? Nie widział powodów, żeby to robić, w końcu mówi się nie na darmo, że nie rób drugiemu, co tobie nie miłe... A Sahirowi zostało z poprzedniego żywota to, że nie lubił kogoś krzywdzić. Bardzo tego nie lubił. Zazwyczaj więc w milczeniu znosiłeś wszystko, co inni mieli ci do zarzucenia, spokojnie przyjmowałeś, co mieli ci do powiedzenia, nawet jeśli było to dalekie od miłych rzecz, bo niestety tak to właśnie wyglądało, pozwalając oszczerstwom przepływać obok. Niech inni sobie gadają, Ciebie nie powinny interesować ich opinie. Miało to też swój udział w procesie, w którym miał problemy ze skupieniem się na tym, kiedy ktoś mówił coś jednak... Hm, jakby to ująć... "Sensownego", powiedzmy - jak teraz Mary, która zwyczajnie chciała pogadać. Taką miałeś przynajmniej nadzieję, co innego już, że najwyraźniej mocno słabo jej to szło, alee nie będziemy temu poświęcać zbyt dużo uwagi, bo z jak dotąd spotykanych w ciągu tych kilku lat osób - najlepiej. Była pierwszą, którą nie zniechęcało milczenie czarnowłosego, której nie zniechęcały jego zazwyczaj proste odpowiedzi, której nie zniechęcało jego, wydawałoby się, brak uwagi poświęcany jej osobie... Chociaż teraz znowu powiedziałaś coś, co sprawiło, że Krukon wydawał się zastygnąć w zupełnym bezruchu, jakby nawet nie oddychał, z oczyma skierowanymi na Ciebie, lekko przymrużonymi. Myślałaś, że poleje się krew, tak..? A powinna? Patrząc teraz w zwierciadła duszy tego chłopaka (on duszy nie ma, oczy nie mogą kłamać, on nie może mieć duszy!) można było śmiało zaryzykować stwierdzenie, że rzeczywiście - krew mogła się polać i że wręcz to dziwne, że on spowrotem usiadł na swoje miejsce, a nie rzucił się tamtym do gardeł.
- Tak... Nie przepadam... - Powiedział dziwnie miękko. - Chociaż w większości to oni nie przepadają za mną. Jesteś pierwszą osobą od lat, która... wytrzymała ze mną dłużej niż powiedzenie sobie "cześć".
- Tak... Nie przepadam... - Powiedział dziwnie miękko. - Chociaż w większości to oni nie przepadają za mną. Jesteś pierwszą osobą od lat, która... wytrzymała ze mną dłużej niż powiedzenie sobie "cześć".
- Mary Macdonald
Re: Kamienny parapet
Czw Gru 12, 2013 10:17 pm
- Oj nie może być tak źle – zbagatelizowała. Nie w jej gestii było przekonywać go, że faktycznie jest warty więcej, niż na to wygląda, że ludzie generalnie nie są zbyt łatwi w odbiorze i że selektywne wybieranie tego, z kim się przyjaźni, jest raczej oznaką inteligencji, nie zdziwaczenia. Ale nie chciała sobie przy okazji robić autopojazdu, bo przecież to ona podchodziła do pierwszej lepszej osoby, która wydała jej się ciekawsza, nie miała zielonej lamówki na ubraniach i sprawiała wrażenie względnie nadającej się do pogadania. Wypisz wymaluj Sahir. W tłumie uczniów wyglądał jak uczeń, w szkolnych murach jak normalny człowiek, a odzywając się jak miła osoba. Sprawiał wrażenie, jakie sprawiał, ale Mary zepchnęła je do podświadomości, traktując chłopaka jako osobę zwyczajnie interesującą, wręcz atrakcyjną, o czym świadczyły rumieńce raz po raz zdobiące jej twarz. Czy też w przypadku McDonald: sprawiające, że wyglądała, jakby zaraz faktycznie miała się spalić. Ot, taki feniks z niej trochę był. – Ze mną radzisz sobie bardzo dobrze, wręcz mogłabym powiedzieć, że sprawiasz sympatyczne wrażenie. Na swój sposób – uśmiechnęła się. Dużo się uśmiechała generalnie, a już na pewno w tej sytuacji. Dziwne, ale wydawało jej się, że kto jak kto, ale on tego potrzebuje.
Posmutniała trochę na jego ostatnie słowa. Nie wyglądał na pustelnika. Nie bardzo wiedziała, jak ma interpretować „od lat”, ale mimo, że wyglądał na bogatego dzieciaka, to raczej nie na takiego z barwnym dzieciństwem, świętami jak z reklam (wiem wiem, jakie są lata, tylko takie porównanie), kochającą rodziną, beztroską i takimi sprawami, które właściwie sama u siebie doświadczyła.
Mimo to nie była wylewna, toteż Sahir nie musiał się obawiać, że pewnego razu rzuci mu się w ramiona, przyjacielsko pocałuje czy wykona inną dziwną czynność osoby spragnionej kontaktu. Jakkolwiek słodka McDonald by nie była, tak bardzo respektowała przestrzeń osobistą innych. Z kimś mogła sobie pozwolić, z kim innym nie.
Posmutniała trochę na jego ostatnie słowa. Nie wyglądał na pustelnika. Nie bardzo wiedziała, jak ma interpretować „od lat”, ale mimo, że wyglądał na bogatego dzieciaka, to raczej nie na takiego z barwnym dzieciństwem, świętami jak z reklam (wiem wiem, jakie są lata, tylko takie porównanie), kochającą rodziną, beztroską i takimi sprawami, które właściwie sama u siebie doświadczyła.
Mimo to nie była wylewna, toteż Sahir nie musiał się obawiać, że pewnego razu rzuci mu się w ramiona, przyjacielsko pocałuje czy wykona inną dziwną czynność osoby spragnionej kontaktu. Jakkolwiek słodka McDonald by nie była, tak bardzo respektowała przestrzeń osobistą innych. Z kimś mogła sobie pozwolić, z kim innym nie.
- Sahir Nailah
Re: Kamienny parapet
Czw Gru 12, 2013 10:45 pm
- Nie? Spójrz w moje oczy i powiedz to jeszcze raz. - Nie okłamuj mnie. Przecież widzisz to tak samo jak ja, kiedy jestem zmuszony patrzeć na samego siebie w lustrze, żeby sprawdzić, czy czerwień zupełnie nie pochłonęła moich oczu i czy nie staję się już kompletnym Panem Nocy. Zresztą co ze mnie za pan? Życiowa porażka, która próbuje się ukryć w cieniach własnej świadomości i zatracić, żeby nie czuć. I wiesz, nie potrafię. Nie wiem, kim jesteś, dziewczyno, wiem za to, że nie możesz czytać w moich myślach. Ale wybacz, inaczej nie potrafię rozmawiać... Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie wiem, za dawno tego nie robiłem. I chociaż nie usłyszysz mojego monologu, to potrwa on jeszcze długo... Jeśli zaraz nie uciekniesz. To by było dla Ciebie i dla mnie naprawdę lepsze rozwiązanie.
Sahir należał do tych osób, które nigdy nie płakały, ale których serce wiecznie krwawiło i zazwyczaj nawet nie zdążało się zabliźnić, zanim kolejna rana go nie zdobiła. Płacz był wewnętrzny, całkowicie niemy, niewidoczny zewnętrznie, bo i nie miał być dostrzegany. ON nie miał być dostrzegany. Natomiast to, że ona go dostrzegła i to poświęcała mu uwagę mogło w pewnym momencie sprawić, że zechce uciec, a jak na razie sprawiało, że i on zaczynał pomalutku, bo pomalutku, ale skupiać się również i na niej, co znowu pomagało mu też odciąć się zupełnie od gwaru. Mocno tylko dekoncentrowały go te rumieńce, które ciągle zdobiły jej lica.
- Ach... tak... - Zamrugał parę razy, znowu na jego twarzy zamiast tego dziwnego mroku, tego ponurego grymasu - powiedziała komplement, zaraz znowu go odwoła? Czy to jednak było na poważnie? Ściągnął lekko brwi, w wyraźnie podejrzliwym geście. Czekał. Milczał i wyraźnie na coś czekał... a kiedy się nie doczekał... - Nie odwołałaś tego. - to ogarnęło go jeszcze większe wrażenie. - Jesteś dziwna. - Proszę bardzo, oto i wyrok wypowiedziany chyba nieco nieco obruszonym mruknięciem przez sędzie najwyższego!
Sahir należał do tych osób, które nigdy nie płakały, ale których serce wiecznie krwawiło i zazwyczaj nawet nie zdążało się zabliźnić, zanim kolejna rana go nie zdobiła. Płacz był wewnętrzny, całkowicie niemy, niewidoczny zewnętrznie, bo i nie miał być dostrzegany. ON nie miał być dostrzegany. Natomiast to, że ona go dostrzegła i to poświęcała mu uwagę mogło w pewnym momencie sprawić, że zechce uciec, a jak na razie sprawiało, że i on zaczynał pomalutku, bo pomalutku, ale skupiać się również i na niej, co znowu pomagało mu też odciąć się zupełnie od gwaru. Mocno tylko dekoncentrowały go te rumieńce, które ciągle zdobiły jej lica.
- Ach... tak... - Zamrugał parę razy, znowu na jego twarzy zamiast tego dziwnego mroku, tego ponurego grymasu - powiedziała komplement, zaraz znowu go odwoła? Czy to jednak było na poważnie? Ściągnął lekko brwi, w wyraźnie podejrzliwym geście. Czekał. Milczał i wyraźnie na coś czekał... a kiedy się nie doczekał... - Nie odwołałaś tego. - to ogarnęło go jeszcze większe wrażenie. - Jesteś dziwna. - Proszę bardzo, oto i wyrok wypowiedziany chyba nieco nieco obruszonym mruknięciem przez sędzie najwyższego!
Strona 1 z 20 • 1, 2, 3 ... 10 ... 20
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach