Go down
avatar
Slytherin
Regulus Black

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Pon Paź 07, 2013 9:22 pm
Infantylnie wystawił język gdy ta pokazała mu palec w obraźliwym geście.
Następnie wlókł się za nauczycielem i chichocząc pod nosem  na widok malującego się przerażenia na twarzy blondynki, jeśli nie zjawa, to on uprzykrzy jej ten wieczór.
Jego złość i irytacja w tych okolicznościach zmieniły się w głębokie rozbawienie, strach w podniecenie. Zapowiadała się niezapomniana noc.
Prawie zakrztusił się własnym oddechem, gdy ezoteryczna postać zjawiła się w samym środku tego trójkąta osobowości. Z nadludzką szybkością przechwyciła Daphne i Wciągnęła za sobą w las, wrzeszcząc coś, na pozór zabawnego.
- Kobiety... - Wykrztusił coś po chwili niemego szoku. Pięknie, będą się bić, zamawiam wiadro kisielu i bikini dla tych pań - idiotyczna myśl przeleciała mu przez głowę, lecz nie ośmielił się jej zwerbalizować, wiedząc że za taką lekkomyślność mógłby dostać niezłą burę od Profesora Nightray'a. Przygryzł wargi by się nie roześmiać.
Więc tak to ma wyglądać, ma ratować Denton z sideł jakiejś zakompleksionej, psychopatycznej zjawy, wolne żarty.
Podniósł wysoko brwi, tak że w jego czoło zmarszczyło się widocznie.
Niech będzie, potraktuje to jak trening przed prawdziwym wyzwaniem, przynajmniej Daphne zacznie trzymać język za zębami, jeśli w tej chwili rzuci się jej na ratunek.
I znikną wszystkie uzasadnione podejrzenia wobec jego osoby, śmierciożerca nie mógłby przecież uratować mugolaka, to sprzeczne z jego naturą.
Nie patrząc na Nightray'a, rzucił się pędem w krzaki, w biegu wyciągając różdżkę.
Vincent Nightray
Martwy †
Vincent Nightray

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Pon Paź 07, 2013 9:48 pm
Wyprostowałeś się momentalnie, mocniej rozszerzając powieki - te ruchy... Co to miało znaczyć? Ledwo za nimi nadążałeś! Zadziałałeś instynktownie, chcąc postawić tarczę między wami, a tym czymś, co do was się zjawiało, nie dbając w tej krótkiej chwili o coś tak błahego jak drgnięcie choćby różdżki, by uwiarygodnić to zajście... Niestety - ledwo nadążałeś wzrokiem, co dopiero myślą za tą istotą.
Spotkać się po raz pierwszy z kimś szybszym od Ciebie, to dopiero niespodzianka, prawda..? I to od razu na dzień dobry, jako pierwszą walkę, (misję?), która miała rozruszać zastałe przez wieki mięśnie.
- Za... - Nawet nie myślała czekać, żadnej możliwości pertraktacji, przyleciała, złapała i odlatywała - już, teraz, natychmiast, tylko, do jasnej cholery, jakim cudem ze Ślizgonką?! Przecież dusze nie miały aż takiej mocy oddziaływania na świat materialny! Co to znowu za upiorstwo stanęło na twojej drodze?! Nawet nie pozwoliła dokończyć jednego słowa.
W twoim gardle zabrzmiał niedosłyszalny dla Regulusa pomruk drapieżnika - nie mogę powiedzieć, że niezadowolonego... Wręcz przeciwnie... Był to sygnał, że wreszcie czas wyruszyć na łowy za czymś bardziej wymagającym, niż przeciętni czarodzieje, czy mugole, w których ciałach płynęła obietnica życia wiecznego - czysta, szlachetna krew... Co prawda tam cię nie czekała, ale to nic - wszak pojawiała się możliwość dobrej zabawy, możliwość sprawdzenia swych sił, czy jeszcze aby na pewno wszystko pamiętasz, czy pielęgnowane przez wieki odosobnienia zmysły nie zawiodły, czy wiedza pozostała, czy na pewno nic nie umknęło - i odkryłeś, że taki Regulus ze swą wielką brawurą był doskonałą, ewentualną przynętą... Dlatego nie rzuciłeś się do biegu. Nie od razu. Mrużyłeś oczy, uśmiechając się, zbyt szeroko jak na nauczyciela załamanego pojmaniem uczennicy, robiąc wreszcie pierwsze kroki powoli nabierające tempa... I dopiero, kiedy Regulus zniknął ci z pola widzenia wybiłeś się mocno, rozciągając wargi jeszcze bardziej, gdy lodowaty wiatr rozwiał twe włosy.
Prędkość, pęd, oto i najniebezpieczniejszy drapieżnik, jakiego uchowała ta ziemia, na polowaniu.
Dziś nie na żywych...
Pędziłeś, poruszając bezgłośnie wargami, tkając zaklęcie na tyle skomplikowane, że nawet ty potrzebowałeś dłuższej chwili, by je odpowiednio utkać... Jednak nie uwolniłeś go. Czaiło się przygotowane na skraju twej jaźni. Skoro ta zjawa ma możliwość wpływania na świat teraźniejszy, to bardzo możliwe, że da się ją również skrzywdzić fizycznie, chociaż w przypadku normalnych dusz jest niemożliwe. Jeśli jednak nie... To pozostawała opcja tego, co przygotowałeś. Ale to plan B, to plan B...
Chyba nie będzie to dziwne, że Vincent zdołał wyprzedzić pana Blacka, czyż nie? Sam był jak mara senna, bezszelestny kot, odwieczny cień świata nadający mu uroku obietnicy wiecznych, nieodkrytych tajemnic i niezakończonych historii.
Rzuciłeś zaklęcie namierzające, próbując zlokalizować porwaną nieszczęśnicę - o ile jeszcze przebywała z duszą, było w porządku... O ile jeszcze żyła... Hmmm...
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Pon Paź 07, 2013 10:11 pm

Czym była zjawa? Doskonałe pytanie. Pytanie, którego odpowiedź potwierdza zagadowość tego świata - może Ci się zdawać, że wiele wiesz i znasz świat na wylot, a jednak los potrafi podsunąc Ci pod nos sytuację, której nie przełkniesz jak cytrynowego dropsa. Istota, skrupulatnie pozbawiając dziewczynę tchu, sunęła do miejsca, do którego chciała przyprowadzić śmiertelnych (bądź i nie...) już od wielu lat. Nigdy nie atakowała, zawsze pozostawała w cieniu, jednak czystość krwi Blacka i moc jaką operował Nightray obudziły w niej zew, potężne pragnienie wolności. Nadzieję, że to może się udać.
Złożyła blade, nieprzytomne ciało tuż obok siebie, w lekkim zagłębieniu ziemi i czekała. Czekała na dar, który pragnęła dostać.

Daphne
Cóż, ostatnim co widzisz, jest zadowolona gęba Regulusa. Na pewno ten widok zostanie Ci w pamięci na długi długi czas. Niestety, tracisz po chwili przytomność.

Regulus
Rozważanie jest bardzo sprytne. Ratowanie szlamy nie przystoi jednak komuś z tak zacnego rodu. Co pomyśli o tym babka? Chociaż Syriusz na pewno przybije Ci piątkę, zawsze był fanem tego brudu...
Biegniesz w ciemno przez las, licząc na to, że zmysły poprowadzą Cię do dziewczyny. Wszechobecny chłód jest odrobinę zatrważający, jednak determinacja w ustalonym celu pozwala Ci to zignorować. Zawsze byłeś pewny siebie. Zawsze zbyt uparty. Zawsze dążyłeś do zwycięztwa.
Dobiegasz na miejsce chwile po profesorze, co wydaje Ci się dziwne i budzi w Twoim bystrym umyśle pewną wątpliwość. Jak on to zrobił? To dość...nieludzkie.

Vincent
Całe szczęście, że nikt Cię nie kontroluje. Gdyby ktokolwiek poznał Twój uroczy charakter i Twoje nienaganne podejście do wartości życia uczniów - zapewne długo byś nie piastował stanowiska w tej szkole. Wyzwanie stanęło przed Tobą i zatańczyło taniec hula - nie możesz go zignorować. Czujesz rosnące napięcie przez najmniejsze komórki swego ciała, a ono, na te poczucie reaguje niczym, jak radością. Pęd pomiędzy drzewami pozwala Ci wziąć swobodny oddech i puścić wodze swoim zmysłom. Zaklęcie tropiące wydaje się być czymś zagłuszone - Ty jednak wiesz czym... Zadziwiająco silne zaklęcie-pułapka, ukrywające coś bliżej niesprecyzowanego gdzieś dwie minuty drogi na zachód. Chyba nie trzeba Ci więcej podpowiedzi - złamać zaklęcie i wypatroszyć demona. Dzieci swoją drogą, coś z nimi można...
avatar
Slytherin
Regulus Black

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Wto Paź 08, 2013 3:21 pm
Regulus biegł przez las z niesamowitą determinacją, przebierając nogami tak szybko, aż miał wrażenie, że stawy tego nie wytrzymają i zgubi je gdzieś po drodze. Gałęzie i pnącza które atakował swoją pędzącą głową pozostawiały na jego twarzy liczne zadrapania, szata haczyła się o wystające konary, kilka razy sprowadzając go na bliskie spotkanie ze ściółką. Mimo przeszywającego chłodu, czoło zrosiło mu się potem. Wybiegł z poślizgiem na polane, z różdżką w pogotowiu.
- HA! - Wrzasnął z pełną satysfakcją, znalazł ją, pozostało tylko pytanie czy ją ratować czy też wspomóc zjawę w brutalnych poczynaniach.
Nie zastanawiał się nad tym długo, gdyż jego wzrok napotkał profesora, który zdawał się tu być od dłuższego czasu. Black posłał mu podejrzliwe spojrzenie, nie był zmęczony... nie miał też prawa się deportować.
Serce przyśpieszyło mu gwałtownie, tłukąc się o klatkę piersiową, chłopak był pewien że Nightray to słyszy.
Coś było nie tak, atmosfera zaczęła przesiąkać absurdem.
W takim wypadku powinien brać nogi za pas i troszczyć się o własną skórę, największe zagrożenie czuł nie od strony zjawy... coś było nie tak z profesorem.
Tępo przemieszczania się Vincenta dało mu do zrozumienia, że ucieczka nie jest najlepszym pomysłem, mimo fali zwątpienia, udał że niczego nie dostrzegł.
- To co, pomożemy jej, czy usiądziemy wygodnie i pooglądamy gwiazdy? - Krzyknął w stronę mężczyzny, starając zachowywać się naturalnie wobec jego osoby. Ugryzł się w język i dodał jedynie - Panie Profesorze.
Vincent Nightray
Martwy †
Vincent Nightray

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Wto Paź 08, 2013 4:49 pm
Nie przejmujesz się takimi błahostkami, jak Regulus Black... Nie przejmujesz się tym, co może zobaczyć, o czym może pomyśleć... Wszak wiesz, jakie podejście do wampiryzmu ma Dumbeldor, wszak sam Dumbeldor wie, żeś wampirem, przecież grzecznie się przyznałeś... A to dziecko..? Powie kolegom..? Zresztą, wszystko będzie pięknie, kiedy usuniesz mu pamięć o twojej osobie biorącej w tym udział, lekko zmodyfikujesz - zostanie szkolnym bohaterem! Ślizgon z tak wielką do półkrwi się odnoszący i potem ratujący pewną szlamę przed łapskami kogoś, kto dawno wącha kwiatki od spodu... A może nie? Może to wszystko potoczy się zupełnie inaczej?
Spojrzałeś na zachód, zastanawiając się, co tam jest. Dlaczego tam jest. I w zasadzie ciekawym było, że noc Regulusa nie zwiodła na manowce i nie wyprowadziła w szczere pole, tylko pozwoliła dotrzeć na miejsce - niektórzy mają szczęście, inni podświadome wyczucie kierunku, jeszcze inni... Cóż, jeszcze inni oba na raz - ci to naprawdę mogą wtedy siebie szczęściarzami nazwać.
Jakaś bariera... Bariera, która przeszkadzała ci namierzenie obiektu, do którego tak dążyłeś...
Ach, te serce Blacka, czy ono musi tak walić?
- Nie rób nic głupiego, Black. - Mruknąłeś, obracając wzrok w jego kierunku na krótką chwilę - udajesz, że niczego nie wiesz, jak on, przynajmniej teraz tak będzie - masz wszak ważniejsze rzeczy na głowie, niż próby przebałamucania go... - I bądź ciszej. Nie tylko ta zjawa czai się w mrocznych  otchłaniach Zakazanego Lasu...
Skupiłeś myśli, próbując rozbić barierę, o ile odległość w tym nie przeszkadzała, krok po kroku zbliżając się doń, czy to wszak nie było oczywiste, że jest tam coś... istotnego? Kto by robił sobie tyle zachodu, stawiając taką skomplikowaną barierę dla zwykłej zmyłki? Może ten duch? Węszysz w powietrzu, mając nadzieję, że uda ci się wychwycić zapach Daphne i że nie wskaże ci innej drogi, niż ta prowadząca ku barierze.


// Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem, ale jak rozumiem moja postać spotkała się z Blackiem w jakimś randomowym miejscu..? Jeśli nie, to mam taką uwagę, że Vincent by nie wychodził na otwartą przestrzeń, żeby z duchem się spotkać, więc Regulus by go raczej nie zauważyła. No i musiałbym zmienić odpis w takim wypadku.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Wto Paź 08, 2013 9:17 pm
//Black wpadł na Nightraya w, tak, randomowym miejscu. Nie wie nic o barierze ani o ukrytych w nim zjawie i Daphne. Zauważywszy profesora o prostu z zaskoczenia się zatrzymał, zstanawiając się, co też stało się, że tenże tu jest przed nim. Przecież wyraźnie pobiegł pierwszy...
Nikt nie wspomniał nic o polanie, stoją więc we dwójkę pomiędzy drzewami - jest ciemno. Las wydaje ciche pomruki, przypominając o tym, że tu nigdy nie jesteś sam.


przeniesione do wątku w Zakazanym Lesie
Rabastan Lestrange
Slytherin
Rabastan Lestrange

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Wto Sie 12, 2014 12:01 pm
Ostatnie tygodnie były dziwnie blade. Jakby wcale ich nie było. Przeciekły przez jego szczupłe palce jak woda, którą spragniony wędrowiec unosi chciwie do ust. Po paskudnych świętach i jeszcze gorszych urodzinach, jedyne co mógł zrobić to poświęcić się nauce. Wbrew pozorom to było najmniej męczące zajęcie. Wystarczyło czytać i zapamiętywać informacje - banał. Jak ktokolwiek może mieć z tym problem? Ukryty za stertami książek, nie musiał rozmawiać z ludźmi. Wystarczyło powiedzieć najbliższym znajomym, że rodzice przycisnęli go z powodu słabych wyników. Lepsze takie drobne upokorzenie niż koszmar litości, gdyby wyjawił im prawdę. O tym co naprawdę go dręczyło wiedział wciąż tylko Jonathan... I oczywiście samo udręczenie, czyli Caroline. Nie widywał jej zbyt często, prawie z nią nie rozmawiał, ale był boleśnie świadom każdego jej oddechu. Za każdym razem, gdy zaczerpnęła niezbędnego do życia haustu powietrza, on się dusił. Czy to nie zabawne? Sam nie był świadom swojej nadziei do czasu, aż brutalnie mu jej nie odebrano. Rozmowy z rodzicami przebiegły gorzej niż się spodziewał. Ojciec jak zwykle stracił nim zainteresowanie po pierwszych dwóch zdaniach, a potem tylko rzucił coś o obowiązku i chwale rodu. Nihil novi. Miał jeszcze nadzieję, że rozmowa w atelier matki coś zmieni... ale tam poszło nawet gorzej. Uśmiechała się tylko pobłażliwie przez cały czas, rozciągnięta na swoim szezlongu jak kocica. Gdy zagrał ostatnią swoją kartą - wytykając szaleństwo Caroline - matka spojrzała na niego z mieszaniną drwiny i rozczulenia. Jakby palnął jakąś nieskończoną głupotę.
- Najdroższy, któż z nas nie jesz szalony na swój sposób? - wymruczał pod nosem i prychnął cicho. Wcisnął w kącik ust kolejnego papierosa i odpalił go różdżką. Nie miał już czego się uczyć, więc od pół godziny tkwił na tych schodach. Owinięty płaszczem, ale i tak zmarznięty na kość, ze stertą niedopałków pod butami. Biel śniegu była dziwnie kojąca, pomagała myśleć. Musiał wziąć się w garść i wrócić do gry. Caroline ostatnio przesadnie się rozbestwiła, trzeba ją przywołać do porządku. Trzeba przejąć kontrolę. Bo przecież o to chodziło matce. Każdy w ich małym, arystokratycznym światku jest trochę szurnięty. Za gęsta krew, zbyt bliskie koligacje - to nie robi dobrze na psychikę. Trzeba znaleźć sposób na szaleńców i ich okiełznać. Nie on pierwszy stawał przed takim zadaniem. Czy jednak starczy mu sił, by wcisnąć tajfun do butelki?
Wypuścił z płuc kolejną chmurkę dymu i po raz pierwszy od dawna odetchnął pełną piersią.

/wracam po środzie, jak ktoś będzie chętny pisać - wpraszać się/
Alice Finley
Oczekujący
Alice Finley

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Wto Sie 12, 2014 7:25 pm
Ale, że był luty? Zima? Taka ze śniegiem? I może w dodatku to miałoby jakkolwiek przeszkadzać Alicji w tym, by przynajmniej raz na jakiś czas wymknąć się z zamku, w ręku dzierżąc miotłę? Ha! Niedoczekanie. Kiedy tylko zobaczyła przez okno, że śnieg na jakiś czas przestał sypać, nie traciła ani chwili, by pognać do dormitorium po ukochaną miotłę, a następnie pobiec z nią na boisko. Wprawdzie odpuściła już sobie taszczenie ze sobą piłek, nie próbowała też nawet namawiać kogokolwiek, by zechciał pójść z nią - w tej kwestii przyzwyczaiła się już do bardzo wymownych spojrzeń proszonych ludzi i uzmysłowiła sobie, że podejmowanie tych prób i tak nie miało największego sensu. No i przecież nawet kilka - ewentualnie kilkanaście - okrążeń boiska pozwalało jej nie wypaść z formy podczas zimy. A jak powszechnie wiadomo - grunt to nie wypaść z formy. A przynajmniej pannie Finley ta uniwersalna prawda była bardzo dobrze znana.
Tym razem jednak stosunkowo szybko uświadomiła sobie, że może jednak jej pomysł wcale nie był aż tak rewelacyjny, jakby się z początku wydawał. Dłonie omal nie przymarzły jej do trzonka miotły już kilka minut po tym, jak wzbiła się w powietrze. Policzki także momentalnie zaczerwieniły się od mroźnego powietrza, zaś po kolejnych kilku minutach kilka rudawych kosmyków włosów postanowiło się wymknąć z więzów ciasno splecionego warkocza, co także nijak nie poprawiało jej komfortu. Mimo to nie poddawała się, w duchu powtarzając sobie, że nie wolno jej wylądować, póki nie okrąży boiska przynajmniej osiem razy.
Dlaczego osiem? Lubiła tę liczbę. I tyle wystarczyło.
Gdy zaś doszła do rozsądnego wniosku, że jeszcze chwila, a szkolna pielęgniarka prawdopodobnie będzie zmuszona do ratowania jej odmrożonych dłoni, zatoczyła po prostu większe koło, by ostatecznie wylądować na błoniach. Wtedy też mogła przekonać się, że nie tylko dłonie jej odmarzły - stopy najwyraźniej im pozazdrościły. A także to, że na kompletnie przemarzniętych nogach nie stało się zbyt dobrze. Tylko cud sprawił jednak, że Alice nie runęła z gracją kłody drewna w śnieżną zaspę, a zamiast tego na zdrętwiałych nogach ruszyła w stronę zamku. W pewnym momencie poczuła się nawet na tyle pewnie, że zdobyła się na lekki trucht dla rozgrzania się.
Choć to także nie był najlepszy pomysł.
Przekonała się o tym, gdy w ostatniej chwili wyhamowała, dostrzegłszy kogoś na schodach, by na owego ktosia najzwyczajniej w świecie nie wleźć. Tym razem jednak popisała się już gracją godną drewnianego klocka, kiedy z bolesnym jęknięciem opadła na swój - również przemarznięty - zadek. Na szczęście przynajmniej zatrzymała się na schodku, na który zdążyła zbiec, nie poleciała niżej. Jeszcze.
- No ty sobie chyba żarty stroisz, co? - mruknęła z niezadowoleniem, troskliwie oglądając własną miotłę, coby przekonać się, że ta nie ucierpiała podczas upadku. - Nie możesz tu sobie tak po prostu siedzieć, to kompletnie bezsensu. No i w dodatku niebezpieczne, ktoś sobie może na przykład krzywdę zrobić, bo ty tak sobie tutaj akurat siedzisz, jakby nie było lepszych miejsc do odmrażania sobie tyłka, czy co tak innego można sobie odmrażać.
Oczywiście, że nie zwracała uwagi na to, ile miało sensu to, co mówiła. Było jej zimno, teraz na dodatek bolało ją siedzenie, a na domiar wszystkiego musiała właśnie teraz trafić na jakąś żywą przeszkodę na schodach. Nic dziwnego, że uraczyła Ślizgona spojrzeniem, mogącym sugerować, że naprawdę swoim siedzeniem wyrządzał ogromną krzywdę światu.
- W dodatku śmierdzisz - poskarżyła się jeszcze, zanim zdążyła pomyśleć, co właściwie chciała powiedzieć. - To znaczy to śmierdzi.
Jasne, miała na myśli papierosowy dym. Wybaczmy jej, że nie sprecyzowała od razu. Ale przecież można było wybaczyć komuś, kto wyglądał aktualnie jak mieszanina wszystkich siedemdziesięciu czterech nieszczęść. Z rozwianymi włosami, niegdyś związanymi w schludny warkocz, z zaczerwienionymi policzkami i przemarzniętymi... ze wszystkim przemarzniętym.
Rabastan Lestrange
Slytherin
Rabastan Lestrange

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Sro Sie 13, 2014 9:30 pm
Wszechświat lubi płatać Rabastanowi takie figle. Dokładnie w chwili, gdy postanowił, że koniec z życiem zakopanego w książkach ascety (nie był przecież jakimś krukonem, Merlinie uchowaj!), ktoś postanowił zagrozić ciągłości jego dalszej egzystencji i nieomal go stratować. Lestrange najpierw zaklął soczyście - by dać wyraz swojemu zaskoczeniu - a potem wymamrotał kolejne przekleństwo, gdy okazało się, że jego bezcenny, dopiero co odpalony papieros, wylądował w śniegu i zgasł z żałosnym sykiem. Ta zniewaga krwi wymaga! Zwłaszcza, że sprawczyni zamieszania zamiast przeprosić, błyskawicznie naskoczyła na niewinną ofiarę swojego braku uwagi.
- Ej, ej! Zwolnij, paniusiu. - odparowal, gdy wreszcie zrobiła przerwę na nabranie powietrza. Wcześniej nie było jak wejść jej w słowo. Ma dziewczyna gadanę... - To ty, prawie mnie zabiłaś! Oszalałaś? Biegać po tych oblodzonych schodach? I to z miotłą? - z dezaprobatą wskazał na latający kawałek drewna, który jego niedoszła morderczyni z taką czułością oglądała. On sam zupełnie nie rozumiał fascynacji lataniem i choć na miotle potrafił się utrzymać, to na tym się jego wiedza kończyła. I szczerze, nie chciał wiedzieć więcej. Czyżby właśnie trafiła mu się jakaś zapalona fanka Quidditcha? A może kandydatka do drużyny, hm? Tak źle, a tak jeszcze gorzej. Dziewczyna wyglądała na jego rówieśnicę, ale nie umiał przypasować jej żadnego nazwiska. Ale w sumie co mu się dziwić, ten mroźny rumieniec i uczesana wiatrem fryzura nie ułatwiały identyfikacji.
Jeszcze raz ze złością zerknął na straconego papierosa i wyciągnął z paczki kolejnego. Przypalił go szybko i zaciągnął się. Ależ mu to rude dziewcze ciśnienie podnisoło. Bezczelna. Zaciągnął się mocno, a potem prychnął.
- Tak swoją drogą to wisisz mi papierosa, panienko. - dodał irytująco przeciągając głoski i wyraźnie nic sobie nie robiąc z jej uwag palił dalej. I wcale nie rozciągnął się złośliwie na całą szerokość schodów. SKĄD! On tak przecież siedział przez cały czas! W szarych tęczówkach zaigrały złośliwe ogniki. Dokładnie tego mu było trzeba.
Aida Cuthbert
Martwy †
Aida Cuthbert

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Sro Sie 13, 2014 11:44 pm
Problemy. Mistyfikacja uczuć. Właściwie Aida była zmęczona tym wszystkim. Miała dosyć tego, że ludzie pojawiali się, żądali od niej czegoś, a potem? Potem uciekali. Jonathan. Syriusz. Shane. Tego trzeciego najchętniej wymazałaby z pamięci, gumką czy zaklęciem obliviate. Nie miał dla niej żadnych wartości, chociażby przez wzgląd na... Na co właściwie? Czyż nikt już nie pamięta jak potraktował dziewczynę cruciatusem z czystokrwistego rodu? Jak ją uderzył i poniżył? Och, tak. Na pewno co poniektórzy pamiętają, wszak ta zniewaga krwi i wymaga - niech tylko więc pojawi się w zasięgu wzroku Cuthbert i z pewnością pożałuje, że w ogóle się urodził. Niesamowite. Doprawdy... Niesamowite.
Niemniej jednak rudzielec szedł w tym momencie w stronę błoni. Chciała posiedzieć sama, nawet miała wrażenie, że odczuwa potrzebę ostudzenia swego temperamentu, lądując w śniegu. Jednak teraz ujrzała Rabastana w towarzystwie jakiejś uroczej istotki, której nawet nie kojarzyła. Uśmiechnęła się więc szerzej, bo przecież to będzie niesamowite, by mogła nieco się zabawić dziewczęciem, które... Właściwie skąd ona się tutaj wzięła? Nieistotne. Prefekt naczelny wkracza do gry i swojego ulubionego rudzielca wybawi z opresji, jakby nie patrzeć niektórzy mogliby ich wziąć za rodzeństwo... I to bliźniacze.
-No proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Rabastanie czyżbyś zabawiał naszą uroczą koleżankę z Hufflepuffu? Chyba Cię nie poznaję, doprawdy... - Wywróciła oczami na swój charakterystyczny sposób, a po chwili odgarnęła rude pukle na plecy. Posłała jeszcze Alice uroczy uśmiech, w końcu przykro tak na wstępie wychodzić na mrukliwego, zarozumiałego gbura. Faktem niezaprzeczalnym oczywiście jest to, że Aida odkąd straciła Syriusza właśnie taka była. Z trudem nad tym panowała, ale... Mamy dzień dobroci dla... Nie. Właściwie go nie mamy.
Alice Finley
Oczekujący
Alice Finley

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Czw Sie 14, 2014 3:38 pm
Wobec tego z Alice był fatalny zamachowiec, skoro jak do tej pory ucierpiała jedynie ona, nie zaś jej domniemana niedoszła ofiara. Takiej opcji jednak ona sama nie brała nawet pod uwagę, doskonale wiedząc przecież o tym, że nie miała w planach nikogo zabijać. Ba, skoro to ona została poszkodowana, to niemal oczywistym wydawał się być fakt, że siedzenie uskuteczniane przez Rabastana było niczym innym, jak właśnie zamachem na biedną Alice.
Albo kogokolwiek innego, kto mógłby akurat znaleźć się na jej miejscu.
- Co takiego? - prychnęła z całkiem autentycznym oburzeniem, gdy już została posądzona o chęć spowodowania czyjejś śmierci. - Prawie zabiłam siebie przez ciebie, to zasadnicza różnica.
Oczywiście, że tak właśnie było. Ton wypowiedzi Puchonki nie pozostawiał przecież żadnych złudzeń co do tego, że ona sama była co do swojej wersji wydarzeń absolutnie przekonana. Co więcej - najwyraźniej w głowie jej się nie mieściło, że jej niedoszła przyczyna przedwczesnej śmierci uważała inaczej. Ze złością odgarnęła z twarzy kosmyk rudawych włosów, już nawet nabierając przy tym powietrza w płuca, by wygłosić kolejny ciąg nie do końca składnych i logicznych zdań, gdy jednak tym razem Ślizgon ją ubiegł. Po tej uwadze tyczącej się papierosa, Alice przez krótką chwilę zwyczajnie przyglądała się chłopakowi z szeroko otwartymi oczyma, nieświadomie przytrzymując przez ten moment zaczerpnięte wcześniej powietrze. Prawie, jakby rzeczywiście oczekiwała, że lada chwila Rabastan stwierdzi jednak, że jego ostatnie zdanie było po prostu żartem. Bo przecież to oczywiste, że jako niedoszła przyczyna jej śmierci powinien raczej wyrazić choćby minimum skruchy. Cokolwiek. Z całą pewnością jednak nie powinien oczekiwać, że będzie mu winna straconego papierosa.
- No nie, ty chyba naprawdę żartujesz - stwierdziła w końcu, z poirytowaniem wypuściwszy powietrze. - Mam ci niby wisieć papierosa za to, że o mały włos nie skręciłam sobie przez ciebie karku? No jasne. I co jeszcze, hm?
Przez krótką chwilę całkiem poważnie rozważała, czy aby przypadkiem najlepszym pomysłem nie byłoby po prostu zdzielenie go miotłą. Ostatecznie jednak doszła do wniosku, że to zdecydowanie mogłoby zaszkodzić miotle, więc było jednak niewskazane.
No i w dodatku w zasięgu wzroku - i słuchu - pojawiło się kolejne rude stworzenie. Widocznie wszyscy posiadacze rudych włosów, którzy uczyli się w Hogwarcie, postanowili właśnie w tym momencie zagościć przy tych nieszczęsnych schodach. Niestety, najwyraźniej Alice nie miała większej ochoty na kontynuowanie tego uroczego spotkania, skoro nowo przybyłą obdarzyła ledwie krótkim, przelotnym spojrzeniem, po czym zerknęła znów na Ślizgona, by tym samym ocenić, czy mogłaby go po prostu ominąć, nie ryzykując przy tym kolejnego upadku. Wszystko jednak wskazywało na to, że na powodzenie takich akrobacji miała niewielkie szanse, skoro Rabastan postanowił się rozłożyć w taki sposób, by zajmować całą szerokość schodów.
- Możesz się przynajmniej przesunąć? - zadała pytanie, przy tym lekko unosząc brwi w raczej... powątpiewającym geście. Możliwe, że to właśnie te złośliwe iskierki w spojrzeniu Ślizgona podpowiedziały jej, że z tym raczej nie mogłoby pójść tak łatwo. A może to raczej ton wypowiedzi Ślizgonki? Wszystko jedno.
Rabastan Lestrange
Slytherin
Rabastan Lestrange

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Czw Sie 14, 2014 8:41 pm
Z rosnącym rozbawieniem przyglądał się oburzeniu Alice. Oczywiście nie dawał tego po sobie poznać, nieustannie z tą samą nonszalancko zblazowaną miną, ale jej szczere oburzenie sprawiało mu nie lada radochę. Początkowa irytacja błyskawicznie przerodziła się w jego zwyczajowy cynizm. Zaczynamy zabawę. Ciekawe jak bardzo wyszedł z wprawy przez te wszystkie miesiące?
Nawet na moment nie spuszczając z niej wzroku zaciągnął się papierosem. Bez pośpiechu strząsnął popiół i wypuścił dym nosem. Pozwolił jej się pieklić jeszcze przez chwilę, a potem z uśmiechem znów się odezwał.
- To nie moja wina,  że taka z Ciebie łajza. Trzeba było zostać w dormitorium,  a nie włóczyć się po błoniach i stanowić zagrożenie dla niewinnych i nikomu niewadzących uczniów. - oznajmił to wszystko tonem tak uprzejmy, że niemal sympatycznym. Tylko treść trochę nie pasowała do formy.
- Moja droga. Nalegam na zwrócenie mi papierosa, bo przez Ciebie się zmarnował. Twój kark, przynam jest dla mnie sprawą conajmniej drugorzędną. - dodał nawet na moment nie tracąc opanowania.
Właśnie w tej chwili do tego radosnego duetu rudzielców dołączyła kolejna dama nosząca tą jakże zacną barwę włosów. Słysząc jej znajomy głosik, Rabastan zerknął przez ramię i uśmiechnął się. Jak zawsze uśmiech nie sięgał oczu, które z każdą chwilą zdawały się coraz bardziej zimne i nieprzyjemne.
- Aida.- przywitał się, pieszczotliwym tonem wymawiajac jej imię. Jego ciepły baryton idealnie pasował do wymawiania kobiecych imion. Jakże lubił, gdy wyczuwalnie miękły im wtedy kolana...
- Skądże znowu. Żadne zabawianie, bardzo poważna sprawa. Wyjaśniam koleżance dlaczego nie wolno biegać po schodach i tratować ludzi. - sprostował, jednocześnie uśmiechając się drwiąco do Alice. - Widać w Huffelpuffie nie przykłada się żadnej wartości do tak podstawowej wiedzy. - z udawanym ubolewaniem potrząsnął głową. Udało mu się już dopasować imię i nazwisko do twarzy puchonki. Chyba nawet grała w drużynie, co tłumaczyłoby miotłę i głupi upór (zbyt wiele razy dostała tłuczkiem w tą rudą głowę?). Ciekawe czy teraz pójdzie po rozum do głowy i przyzna mu rację, czy dalej będzie brnęła w swoją wersję zdarzeń? Kolejny raz zaciągnął się gryzącym gardło dymem. Chyba miał już dość na dziś. I tak wypalił pół paczki, za dużo tej dobroci na jeden dzień. Ostatni wdech i niedopałek dołączył do swoich braci u jego stóp, z sykiem ginąc w śniegu.
- Ale gdzie się przesunąć? - zapytał udając, że nie rozumie o co jej chodzi.
Alice Finley
Oczekujący
Alice Finley

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Pon Sie 18, 2014 8:52 pm
Trzeba przyznać, że na bardzo krótką chwilę ten uprzejmy ton i niepasująca do niego treść wypowiedzi, zbiły Alice z tropu. Ledwie ułamków sekund potrzebowała jednak na to, by zamrugać z zaskoczeniem, nie do końca dowierzając w to, że rzeczywiście mogła mieć aż takiego pecha, żeby w bardzo niesprzyjającej temu sytuacji natrafić właśnie na ucieleśnienie wszelkich powielanych stereotypów o Ślizgonach. Właśnie teraz, kiedy po wysiłku fizycznym, w trakcie tego stania na mrozie, wyraźnie czuła, że lada moment faktycznie najlepszym pomysłem będzie podreptanie wprost do gabinetu szkolnej pielęgniarki, by odpowiednio wcześnie uporać się z wykluwającym się właśnie przeziębieniem.
Mimo wszystko nie odwróciła się na pięcie, z zamiarem wybrania innej, wolnej od Ślizgonów drogi do zamku. Nie zamierzała dać za wygraną i nie zamierzała odpuszczać. Zwłaszcza za określenie jej mianem łajzy. Z poirytowaniem dmuchnęła na kosmyk włosów, który znów opadł jej na twarz i zmrużyła groźnie oczy. Chociaż... no dobrze, przy tym prawdopodobnie i tak nawet ona sama miała doskonałą świadomość tego, że nawet mimo tego raczej nie wyglądała ani trochę groźnie. Po prostu nie miała ogólnych warunków fizycznych ku temu, żeby móc kogokolwiek choćby zaniepokoić samym tylko zmrużeniem oczu. Najwyraźniej w jej drzewie genealogicznym nigdy nie trafił się żaden bazyliszek, by mogła mordować - lub przynajmniej zamieniać w kamień - za sprawą spojrzenia. Ten fakt jednak nie przeszkadzał jej nijak w tym, by mimo wszystko od czasu do czasu spróbować.
- Guzik mnie obchodzi twój papieros - prychnęła ponownie. - A jeśli nawet stratowałoby cię całe stado pędzących hipogryfów, to zdecydowanie by ci się należało.
Zupełnie odruchowo, w trakcie swojej wypowiedzi, wycelowała oskarżycielsko trzonkiem miotły w pierś Rabastana. Prawie, jakby jednak nie do końca odsunęła na bok wcześniejszy pomysł zdzielenia nią chłopaka. Ale trudno byłoby się jej dziwić - w końcu każdy postronny obserwator powinien chyba przyznać, że Lestrange najzwyczajniej w świecie sam prosił się o to, by rzeczywiście oberwać - choćby i miotłą. Może więc to nawet lepiej, że mimo wszystko dla Alice przedmiot ten był zdecydowanie zbyt cenny. Przynajmniej mogła poprzestać - jak na razie - na samym tylko celowaniu.
- I wielkie dzięki za uzupełnienie tych braków w mojej wiedzy. Zapamiętam, żeby następnym razem tym bardziej nie patrzeć pod nogi - uśmiechnęła się z łagodnością i szczerością szykującej się do ataku żmii. W końcu nawet ona w całym swoim repertuarze radosnych uśmiechów miała przynajmniej jeden taki, który musiał potwierdzać tezę, zgodnie z którą posiadacze rudych włosów niezmiennie pozostawali ucieleśnieniem wredności wszelakiej.
Tym bardziej pechem było to, że musiała trafić akurat na innego rudzielca.
- Jak dla mnie możesz się przesunąć gdziekolwiek, choćby i poza bramę Hogwartu - nieświadomie zaczynała już podnosić głos, naprawdę powoli tracąc cierpliwość. - Ale na razie wystarczy, jeśli po prostu przesuniesz swój zadek w którąś stronę i zrobisz trochę miejsca na schodach.
Głupi upór? Prawdopodobnie było w tym sporo racji. Mogła się przecież wycofać, do zamku nie prowadziła tylko jedna droga. A mimo to, nawet mimo tego, że taka opcja także przeszła jej przez myśl, wciąż tkwiła w tym miejscu i w jakiś sposób wierzyła nawet cichemu głosikowi, który twierdził stanowczo, że miała jakiekolwiek szanse na wygranie tej słownej przepychanki.
Rabastan Lestrange
Slytherin
Rabastan Lestrange

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Pon Sie 18, 2014 10:05 pm
Jakże bezcenna wydała mu się jej mina. Jakby dostała Confundusem, prosto w głowę. Ledwie ułamek sekundy, a jaką potrafi dać człowiekowi satysfakcję! Usta Rabastana rozciągnęły się w leniwym uśmieszku. Wyglądał jak rudy kocur nad miseczką świeżej śmietanki. Zadowolony z siebie, jakby właśnie skreślił kolejny punkt ze swojej codziennej listy zadań. Pomęczyć niewinne Puchoniątko. Jest.
Mógłby to jeszcze pociągnąć. Drażnić się z nią jak kot ze złapaną myszą. To zawsze było zabawne. Zwłaszcza, że dziewczyna zdawała się uparta jak osioł i zapewne dalej broniłaby swojego honoru. Zupełnie bezsensownie, bo Rabastan nie dbał o jej honor. O swój także nie. Czymże było dobre imię, jeśli nie sumą wszystkich naszych błędów? Gdyby wpadła mu w oko zapewne cała sytuacja potoczyłaby się inaczej. Dużo sympatyczniej, choć jeszcze bardziej fałszywie. Na swoje szczęście, Alice nie była w jego typie (bycie w typie Rabastana to złamane serce i pewnie również połamane przez Caroline kości - nikt nie powinien się z tego cieszyć). Dla niego dziewczyna powinna być delikatna i miękka, podatna na wpływy jak glina. Pragnąca jego ochrony. I na pewno nie ruda. Tak, zdecydowanie nie jego typ... Mogliby więc, ku jego radości, pociągnąć tą komedię jeszcze przez chwilę. Poprzerzucać się inwektywami, które po nim spłynęłyby jak po kaczce. Ale on najwyraźniej był dużo mniej odporny na zimno. No i ten trzonek miotły wymierzony w pierś. O ile obrazy słowne w żaden sposób go nie bolały, o tyle przemoc fizyczna nie była już taka prosta do zignorowania. Siniaki bolały bardziej niż słowa. W jego szarych oczach błysnął niepokój, gdy obserwował wymierzony w siebie kij. Kobiety były takie nieobliczalne! Niejedna próbowała już go zaatakować, wolał nie sprawdzać, czy ta ma więcej opanowania.
- No i widzisz? - uśmiechnął się, maskując swój niepokój kolejnym drwiącym grymasem. - Wyciągnęłaś nauczkę więc moja strata nie poszła na marne!- choć był przemarznięty na kość, z wdziękiem podniósł się ze schodów. - Jak nie będziesz patrzeć, to może następnym razem się potkniesz i spadniesz? - dodał wesoło, jakby jej pełen jadu ton i wściekłe grymasy nie robiły na nim wrażenia (bo nie robiły, bał się oberwać miotłą). Skłonił się teatralnie i wskazał jej ręką kierunek zamku.
- Tamtędy, panienko. Proszę biec szybko, schody oblodzone. - kpił nadal, bo przecież nie mógł jej odpuścić zbyt szybko. Ale dostała to czego chciała. Wolne przejście do ciepłego i przytulnego Hogwartu. Musi tylko przejść obok niego...

/szału nie ma z tym postem, pseprasam. Tak mi ładnie piszesz, a mi się coś zdania nie kleją/
Alice Finley
Oczekujący
Alice Finley

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Wto Sie 19, 2014 5:05 pm
Zorientowała się, że wycelowała w niego miotłą dopiero w momencie, gdy to jego spojrzenie zatrzymało się na trzonku. A jednak zamiast wyrazu triumfu, w odpowiedzi na chwilowe zaniepokojenie Ślizgona, na twarzy Alice pojawiło się raczej coś na podobieństwo... zakłopotania. Nie na długo, prawdopodobnie jednak wystarczyło, by móc przekonać się, że w rzeczywistości to stworzenie - choć łatwe do sprowokowania i dość żywiołowe - miałoby spore problemy ze skrzywdzeniem pospolitej muchy. A jeśli już jakąś pacnęłaby przez zwykły przypadek, to pewnie przez długi czas musiałaby borykać się po tym z wyrzutami sumienia.
Dlatego także i teraz powoli opuściła miotłę, nie dość skutecznie starając się ukryć fakt, że jak za sprawą jakiegoś dziwacznego zaklęcia opuściło ją dotychczasowe przekonanie o jej całkowitym braku winy i poczucie, że miała pełne prawo, by na kpiny Rabastana odpowiedzieć poprzez ofuknięcie go. Tym razem te puściła mimo uszu, jedynie na moment krzywiąc się z niezadowoleniem, gdy jakiś złośliwy głosik podszepnął jej, że być może jednak to właśnie Ślizgon miał pełne prawo do tego, by w tym momencie naigrawać się z niej. W końcu to pewnie nie byłby nawet pierwszy raz, gdy panna Finley zareagowała na jakąś sytuację pod wpływem emocji, nie mając okazji odpowiednio wcześnie się nad nią zastanowić.
- Daruj sobie - mruknęła jednak, wywróciwszy wymownie oczyma na ten teatralny ukłon i kpinę aż nazbyt dobrze słyszalną w wypowiedzi. Mimo wszystko mruknęła już raczej bez większego przekonania, za to z wyraźną ulgą, że oto jednak będzie mogła po prostu pójść sobie w swoją stronę, bez konieczności dalszego użerania się z dotychczasowym rozmówcą.
Jeszcze tylko łypnęła na niego przez moment nieufnie, jakby przez tę krótką chwilę rozważała, czy aby na pewno bezpiecznym było przechodzenie obok. Stosunkowo szybko skarciła jednak samą siebie w duchu za tę myśl, która mogłaby uchodzić już co najmniej za początki jakiejś paranoi. Miotłę oparła więc o ramię i nie zamierzając zaprzątać sobie dłużej głowy zaszłą sytuacją, ruszyła w górę schodów. Nim zaś zupełnie mogła zniknąć z pola widzenia Ślizgonów, wymruczała pod nosem coś, co równie dobrze mogło być przeprosinami za zbyt impulsywny wybuch, jak i utyskiwaniem na schody, które rzeczywiście były oblodzone.
Sponsored content

Schody na błonia - Page 2 Empty Re: Schody na błonia

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach