Go down
Kim Miracle
Oczekujący
Kim Miracle

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Pią Mar 13, 2015 9:28 pm
Popatrzyła na niebo. Zaczynało się robić chłodno i ciemno, więc westchnęła i wstała, ale nie miała zamiaru iść z Chrisem na spacer. Polubiła go, ale była zmęczona i musiała jeszcze nakarmić Lucka, bo w końcu to jej kochany kotek, który musi jeść.
- Wybacz mi, ale ja już pójdę. Robi się ciemno, a muszę jeszcze lekcje odrobić i kotka nakarmić - uśmiechnęła się ciepło, tak po swojemu.- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy i wtedy sobie porozmawiamy. Tobie też bym już radziła iść do swojego domu, ponieważ robi się niebezpiecznie - uścisnęła jego dłoń.
- A poza tym nie lubię wracać do lochów o takiej porze. Do zobaczenia - ruszyła w stronę wyjścia z dziedzińca, ale się zatrzymała.- Napisz do mnie, jeśli będziesz miał ochotę.
I ta blond włosa istota o jasnych, niebieskich i zawsze przepełnionych światłem słonecznym oczach zniknęła w mroku prowadzącym w stronę zamku, gdzie musiała udać się w ponure progi lochów. Nie bardzo się jej podobały te korytarze, ponieważ czasami napawały ją strachem, ale wiedziała, że na końcu tej drogi znajduje się jej przytulny, drugi dom - pierwszy jest tuż przy jej kochanym tacie.

[z/t]

Wybacz, że ci uciekła, ale jakoś nie miałam weny do tego wątku, a nie chciałam, abyś był blokowany i czekał milion lat na odpis ;)
Chris Sørensen
Oczekujący
Chris Sørensen

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Pią Mar 13, 2015 9:42 pm
On również ją polubił. Uśmiechnął się do niej.
-Nie ma sprawy, Kim. Na pewno jeszcze się spotkamy, może na jakiejś lekcji, ale najpewniej znów przypadkiem - odwzajemnił jej uśmiech. -Również mam nadzieję, na ponowne spotkanie, skorzystam z Twojej rady i też udam się już do siebie, bardzo miło było Cię poznać. - delikatnie uścisnął jej dłoń.
Na odchodnym jeszcze jej pomachał, uśmiechnął się sam do siebie i ruszył powolnym krokiem w stronę swojego Dormitorium.
-Z miłą chęcią do Ciebie napisze. - krzyknął w jej stronę.
Owinął się szczelnie i blondyn z niebieskim oczami, zginął w ogarniającym dziedziniec mroku, szedł w kierunku swojej Wieży.
Przed Grubą Damą wypowiedział hasło i wczołgał się do środka, udał schodami na górę do swojego pokoju. Zmęczony i szczęśliwy padł na swoje łóżko, do ręki wziął portret z podobizną swojej mamy, uśmiechnął się ciepło.

[z/t]
wybaczam, rozumiem, pewnie jeszcze nam się wątek gdzie indziej ładnie rozwinie :D
Patricia J. Crafword
Oczekujący
Patricia J. Crafword

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Pon Cze 15, 2015 8:17 pm
Z wczorajszej burzy już nic nie zostało, pogoda znacznie się polepszyła. Słońce wyglądało nieśmiało zza szarych chmur, nie dość odważne by wyjść całkowicie.
Niedziela.
Idealny dzień na relaksujący spacer na zewnątrz. Czasami dobrze jest opuścić mury zamku, chociaż na moment, aby dotlenić mózg.
Patricia nareszcie znalazła chwilę dla siebie i pragnęła wykorzystać ją jak najlepiej. Postanowiła więc wyjść na dziedziniec, aby odpocząć od tego całego zamieszania panującego w szkole.
Nie było jeszcze najcieplej, ale dziewczynie to nie przeszkadzało. Cieszyła się bardzo, że mogła wyjść na dwór, odsapnąć. Tak jak się spodziewała, na dziedzińcu nie zastała nikogo.
Spokojnym krokiem przechadzała się po placu, nie kryjąc delikatnego uśmiechu, który zawitał na jej twarzy tylko gdy wyszła z zamku.
Jasper Larsson
Oczekujący
Jasper Larsson

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Pon Cze 15, 2015 9:09 pm
Miał dość zwiedzania zamku, zwłaszcza po tym jak musiał naszukać się łazienki, zamiast tego pobiegł za jakimś kotem, aż wreszcie tak się zawieruszył, że o drogę powrotną pytał obrazy. Z drugiej strony przynajmniej nie musiał nocować na korytarzu, to dopiero byłoby smutne! Tak czy inaczej dał sobie spokój z samotnym przemierzaniem labiryntu schodów i komnat, o wiele bardziej doceniając piękno przyrody i śliczną pogodę, jaka zagościła po burzy.
- Tak lepiej. - odetchnął pełną piersią, wychodząc na dziedziniec. Nie było nic przyjemniejszego od zalanej słońcem wiosennej zieleni, lekkiego powiewu wiatru na karku i uczucia całkowitej wolności. Tak, to było coś co ten wilczek kochał najbardziej. Postanowił skorzystać z okazji i "rozprostować trochę nogi", co w jego języku oznaczało zwyczajne bieganie. Nie pozwalano na to w szkole, na korytarzach i salach, co było całkowicie zrozumiałe. Ale podwórze było do tego stworzone i Jas nie mógł się powstrzymać od szerokiego uśmiechu, gdy ruszył przed siebie, mijając zwinnie każdą napotkaną przeszkodę; czy to ucznia, czy przedmiot lub roślinę, w uszach mając tylko świst powietrza. Miał to we krwi, mógłby już nigdy się nie zatrzymywać. W takich chwilach wspominał swoje przemiany, podczas których wprawdzie tracił nad sobą panowanie, ale zachowywał w pamięci wszystko czego dokonał. Nie było w tym za dużo złego, gdyż od najmłodszych lat miał szansę zapoznać się, oswoić i nauczyć żyć ze swą dziką naturą. Ale i tak starał się nie poświęcać na te wybryki za dużo uwagi, wiedząc jak mały ma na nie wpływ. Zresztą, życie ani na chwilę nie dawało mu się zapomnieć i znowu postanowiło mu o sobie przypomnieć, karcąc go tym samym za brak skupienia na drodze, którą biegł. Wilcza ofiara losu potknęła się na zakopanym w trawie kamieniu i przeleciała ładny kawałek zanim wylądowała w objęcia Matki Ziemi, jedynej wiecznie chętnej do tulenia. Jeszcze nie zagoiła mu się do końca rana na czole, gdy znów palnął swą pustą makówką o podłoże, tym razem rozkwaszając sobie swój słodki, mały nosek. " Gratulacje... " Poklepałby się po ramieniu, gdyby nie wygiął przy upadku dziwnie ręki, teraz nieco obolałej, choć nie tak bardzo jak jego twarz. Nawet nie miał na to komentarza.
Patricia J. Crafword
Oczekujący
Patricia J. Crafword

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Pon Cze 15, 2015 10:49 pm
Wykorzystywała każdą sekundę spędzoną na dziedzińcu. Pozwalała, aby niepełne lecz ciepłe promienie słońca ogrzewały jej twarz, co jakiś czas przymykała oczy na dłuższą chwilę. Lepiej nie mogła sobie tego wymarzyć. Z jednej strony uwielbiała niedziele, z drugiej ich nienawidziła. Kochała je za to, że mogła bez wyrzutów sumienia odpoczywać po całym tygodniu nauki, jednak musiała przygotować się na kolejne nadchodzące dni, to ją przerażało. Znowu to samo, od początku, nie będzie sobie radziła na eliksirach, a jedynym pocieszeniem w tej sytuacji będą lekcje obrony przed czarną magią, które Patricia lubiła najbardziej. Starała się jednak nie myśleć o nadchodzącym tygodniu i cieszyć się chwilami spędzonymi na świeżym powietrzu.
Usłyszała czyjeś kroki, ale nie zwróciła uwagi na tą osobę. Przynajmniej do momentu, w którym przybyły uczeń nie przebiegł obok niej z zawrotną prędkością wyrywając ją tym samym z błogiego stanu odpoczynku.
Mimo to nie chowała urazy, wręcz przeciwnie uśmiechnęła się szerzej na widok wesołego ucznia biegającego po dziedzińcu. Szkoła była pełna zapłakanych i smutnych twarzy, widok kogoś szczęśliwego lub nawet uśmiechniętego przywracał dziewczynie dobry humor. Przez pewien czas śledziła go wzrokiem gdy nagle chłopak potknął się i zaliczył bolesny upadek. Jess odruchowo zasłoniła usta dłońmi i po chwili popędziła w jego stronę.
- W porządku? - puchonka wyciągnęła dłoń w stronę chłopaka - Z mojej perspektywy nie wyglądało to za dobrze.
Uśmiechnęła się przyjaźnie i spojrzała na twarz chłopaka, która przez upadek nie wyglądała najlepiej. Pech chciał, że mimo przeszukania wszystkich kieszeni dziewczyna nie znalazła żadnej rzeczy, która pomogłaby doprowadzić twarz ucznia do porządku.
Jasper Larsson
Oczekujący
Jasper Larsson

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Pon Cze 15, 2015 11:32 pm
Czy w porządku? To pojęcie względne, ale nie miał jak jej odpowiedzieć dopóki tkwił z pyskiem w trawie. Podniósł się powoli, czując ziemię i źdźbła na twarzy, całą masę bólu, ale żadnego "przecieku". "Nie jest aż tak źle." Stwierdził macając swój nos, który jakimś cudem tym razem się nie złamał, a jedynie obił. Zaczynał wierzyć, że każdy kolejny wypadek zbliżał go do zahartowania organizmu w formę idealną, którą żadne uderzenie by nie ruszało. Nie był tylko pewien na co mu coś takiego mogłoby się przydać, skoro ani się nie bił, ani nie uprawiał sportów. "Chyba jednak wolałbym nie potykać się na prostej drodze, niż wychodzić z tego cało." Przyznał sam przed sobą, wyciągając z kieszeni spodni paczkę chusteczek i wycierając się jedną z nich. Spojrzał na obcą mu dziewczynę, która z miejsca dała się poznać jako troskliwa i miła osoba, czego Jas nie omieszkał by zauważyć.
- Dziękuję, że pytasz, ale nic mi nie jest. Można powiedzieć, że to nie mój pierwszy i z pewnością nie ostatni taki upadek. - Złapał jej wyciągniętą dłoń i wstał z ziemi, otrzepując wolną ręką jasny sweterek i ciemne, materiałowe spodnie. Nie nosił płaszcza i mundurka w czasie wolnym, a nawet gdy je miał, dokładał do stroju jeden ze swoich puchowym pulowerów. Były dla niego jak drugie futro. - Nie wyglądasz na tak smutną i poważną jak reszta uczniów, których spotkałem. - Zauważył zaciekawiony, przyglądając się jej swymi ślepiami o barwie nieba. - To miła odmiana.
Patricia J. Crafword
Oczekujący
Patricia J. Crafword

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Wto Cze 16, 2015 3:58 pm
-Nie wątpię - na jej twarzy ponownie pojawił się przelotny uśmiech - przeciętny chłopak nie osiągnąłby takiej prędkości podczas biegu, a poza tym każdemu czasami zdarza się upaść. Dobrze, że nic Ci się nie stało, szczerze mówiąc wolałabym zostać tutaj, niż prowadzić Cię do skrzydła szpitalnego.
Nie spodziewała się takiego spotkania, szczególnie w tym okresie rzadko widywała kogoś, kto nie przejmował się tym wszystkim. Nie dała tego po sobie poznać, ale dalej myślała o ostatnich wydarzeniach, o tych uczniach, o pogrzebie, z którego wyszła wcześniej. Męczyły ją wyrzuty sumienia, powinna zostać do końca... cóż, teraz i tak niczego już nie zmieni.
- Staram się o tym zapomnieć - najprostsze z możliwych rozwiązań, ale dla dziewczyny wydawało się najrozsądniejsze. Napięcie panujące w zamku zaczynało ją przytłaczać, a  ona nie wiedziała jak sobie z tym poradzić. - Gdy wychodzę na dwór wszystkie problemy zostają w zamku.
Puchonka zamilkła na chwilę, nie chciała dalej drążyć tego tematu.
- Całe szczęście, że nic Ci nie jest - powtórzyła - może podczas następnego biegu bardziej uważaj. - uśmiechnęła się do niego na pożegnanie, pomachała ręką i ruszyła w stronę zamku.
[z/t]
Jasper Larsson
Oczekujący
Jasper Larsson

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Pią Lip 17, 2015 2:15 pm
To było krótkie spotkanie, ale przynajmniej pozytywne. Kolejna miła osóbka, którą dopisał w myślach do listy znajomych. Żałował jedynie, że nie zdążył zapytać jej o imię, jednak wierzył w swoją pamięć nie tylko do twarzy, lecz także do zapachów i był przekonany, iż bez problemu ją pozna, gdy znowu się na siebie natkną. Niewzruszony upadkiem, kolejnym w jego karierze, pobiegał jeszcze chwilę jak spuszczony ze smyczy szczeniak, po czym zasapany wrócił do szkoły wziąć prysznic. I może coś wreszcie zjeść!

[zt]
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Czw Lip 28, 2016 1:14 pm
Mógł nie robić takiej wiochy z tym listem i napisać wprost. Mógł. Ale jednak zrobił. Zawsze po wszystkim mógł być przez nią wzięty za kogoś, kto naigrawa się z jej wiary w to, iż znalazła artystę dla którego stała się Muzą, ale dobrze wiedział, ze Ismael taka nie była - że nie będzie trzymać za to urazy. Zwłaszcza, że to nie miał być prosty prank głupiego śmieszka, ale bardzo poważna materia nadciągającego wielkimi krokami balu. Zawsze w końcu mogła go odrzucić!
Dlatego więc, by zmniejszyć szanse anto ubrał swoją najlepszą, czarną koszule, wyprasował spodnie w kancik i zrezygnował z tampek na rzecz bardziej eleganckich butów. Ba, nawet wczoraj nazbierał co piękniejszych kwiatów na obrzeżach Zakazanego Lasu, potem do późnej nocy ślęcząc nad podręcznikiem do Zielarstwa, by upewnić się, ze nie wziął czegoś śmiercionośnego, usypiającego czy wywołującego uczulenie. Ostatecznie odpadła jedna roślinka, która okazała się być jakimś rodzajem muchołówki i po zaznajomieniu się z tym wydała się dużo mniej romantyczna i czarująca. Odbyła swój ostatni lot z jednej z wież.
Stresował się. Pierwszy raz zapraszał dziewczynę na potańcówkę i chciał, by wszystko wypaliło dobrze. Niby uchodził za całkiem swobodnego kolesia, który nie ma problemu ze zbliżaniem się do ludzi, ale prawda nieco się zmieniała, jeśli musiał coś planować. Gdyby tego samego dnia, w którym dowiedział się o balu, miał zaprosić Ismael, pewnie rozepchałby uczniów w Wielkiej Sali, ujął ją za dłoń i ze swoim najbardziej czarującym uśmiechem wystosował sklecone naprędce zaproszenie. Ale tutaj miał kilka dni, tygodni na przygotowanie się. Mógł nad tym myśleć, co sprawiło, że jego wyobrażenia idealnego scenariusza spotkania były przerywane przez margines błędu, gdzie nagle pojawiała się cała lista rzeczy, które mógłby zjebać albo które same z siebie mogłyby pójść nie tak. To wywoływało stres i było kluczem do wszelkich rzeczy niweczących wielkie plany - zbyt długie myślenie o tym. Dopracowywanie idealnego planu spotkania do perfekcji, a potem załamywanie się najmniejszym gównem, które nie wyszło. Albo czymś, co poruszyło lawinę niepowodzeń.
Tomiczny starał się więc nie myśleć. Choć ścigało go zdanie sobie sprawy, że chcąc by jego liścik był romantyczny, odsunął konieczność podania dokładnej godziny, przez co mógł czekać na swoja Muzę nawet do wieczora. "Późne popołudnie" to czas całkiem rozwlekły. Na oko pomiędzy godziną piętnastą, a osiemnastą, może dziewiętnastą. To daje cztery godziny siedzenia na murku, pomiędzy kolejnymi łukami odznaczającymi miejsca wejścia na dziedziniec.
Chłopak odetchnął i oparł się potylicą o zimny murek, kwiaty odkładając nieco na bok.
Ismael Blake
Hufflepuff
Ismael Blake

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Czw Lip 28, 2016 7:20 pm
Trzeba było przyznać, że ktoś miał fantazję.
I to bardzo dużą. Ismael nigdy w życiu nie dostała czegoś podobnego. Tego typu romantyczne porywy były jej obce, nie mówiąc już o tym, że jej zdaniem powinny zostać dokładnie tam, gdzie się narodziły. W bajkach, które sprawiały, że dziewczęta zaczynały mieć niemożliwe do spełnienia marzenia, a przed chłopcami stawiano wymagania często nie do spełnienia. Nie oczekiwała nigdy w życiu księcia na białym koniu, który wybawi ją z opresji i powiezie w stronę zachodzącego słońca, bo z tym właśnie otrzymana poezja jej się kojarzyła. Co innego, gdyby do bajki wstawić smoka, a rzeczonego księcia ustawić gdzieś obok niej, żeby walczyła ramię w ramie, kiedy wspomniana wcześniej gadzina robiłaby dodatkowy rozgardiasz i zamieszanie na polu bitwy.
Trzeba było jednak powiedzieć jedno: cały ten liścik od tajemniczego wielbiciela nieco ją onieśmielił. Początkowo patrzyła na świstek papieru z niedowierzaniem, a potem na policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Jednocześnie pojawiło się też rozdrażnienie, bo jedną z pierwszych rzeczy, jakie jej przyszły do łepetyny to to, że ktoś robił sobie z niej po prostu żarty.
Nie sądziła, że ktoś rzeczywiście mógłby czekać pod fontanną, a dodatkowo wszystko poddawał w wątpliwość fakt, że czas nie został sprecyzowany, co oznaczałoby dla niej czekanie w nieskończoność i wystawienie się na pośmiewisko. A tego nie chciała. Ostatecznie jednak podjęła decyzję, że pojawi się na dziedzińcu. W końcu świeżego powietrza nigdy za wiele, prawda?
Jeśli wszystko okazałoby się prawdą, była gotowa delikatnie, acz stanowczo, dać absztyfikantowi do zrozumienia, żeby sobie darował i poszukał innego obiektu westchnień, bo ona nie ma czasu na takie zabawy. Jeśli zaś świstek papieru stałby się dowodem kłamstwa i brzydkiego kawału, znalazłaby gnoja, chociażby w najciemniejszym zakamarku lochów czy zakazanego lasu i wepchnęłaby mu różdżkę, razem z jakimś parszywym zaklęciem, głęboko w rzyć.
Nie stresowała się. Wkroczyła na dziedziniec spokojna, chłodnym spojrzeniem przeczesując przestrzenie pod podcieniami, które otaczały wolną przestrzeń, gdzieś jednak głęboko czuła ciekawość. Ciekawość, kim był autor, zdolny do takich romantycznych uniesień. Wzrok prześlizgnął się po znajomej twarzy. Uśmiechnęła się i pomachała do Colette, zaraz jednak błądząc dalej i szukając jakiegoś podejrzanego typka, który mógłby się okazać właściwą osobą, odpowiedzialną za całą tą sytuację. Przesunęła się nieco w kierunku murka, siadając na nim zaraz.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Czw Lip 28, 2016 10:05 pm
Tym razem nie zasnął, choć miał jakiś dziki talent do ucinania sobie komara akurat w tym konkretnym miejscu w całej szkole. Siedział i obserwował coraz bardziej wydłużające się cienie murów, ławek i fontanny, które towarzyszyły powolnej wędrówce słońca po niebie. Powoli dni robiły się coraz dłuższe, więc będzie jasno jeszcze długo, długo. Miał jeszcze czas. Mógł czekać tyle, ile to będzie potrzebne. Nawet przez moment przeszła mu przez głowę myśl, że rudowłosa mogła zignorować głupkowatą próbę zwrócenia jej uwagi. Mogła pognieść list, cisnąć go do kosza, albo pod łózko i w ogóle nie przyjść. Pomyślał wtedy, że poczeka do pierwszej gwiazdy. Czyli jeszcze długo, długo.
Odetchnął i zwieszoną dłonią, samymi końcami palców, muskał miękkie płatki kwiatów, złożonych w mało składny, dwubarwny bukiet. Kwiaty w nim miały kolor albo bieli, albo bardzo jasnego fioletu, przetykane zielenią ich łodyg i liści. Nie nadawał się na florystę, ale pomyślał, że róże byłyby piękne, ale wyświechtane, zwłaszcza kupne. Czuł, że utrata energii na szukanie kwiatów nada zdobyczy większą wartość niż przesypany na nią pieniądz. Zwłaszcza pieniądz rodziców. Taki już z niego był... Romantyk.
Dostrzegłszy jakiś ruch kątem oka odwrócił głowę w stronę nadchodzącej postaci i pomiędzy ławkami zamajaczyła mu właśnie Ismael. Ha! Przyszła! Wiedział, że nie da się oprzeć jego poezji!
Dobra, nie wiedział. Dlatego, kiedy tylko dziewczyna odeszła na bok widocznie go nie podejrzewając, podniósł się czym prędzej ze swojego miejsca i sięgnął po bukiecik, naprostowując ułożenie kwiatów i chrząkając.
Stresował się.
Nie lubił nad tym wszystkim myśleć. Wolał działać.
Przemieścił się w stronę dziewczyny, zachodząc ją od tyłu jak na stalkera i amanta-amatora przystało i zasłonił jej jedną dłonią oczy, pochylajać się i nieomal opierając jej podbródek o ramię.
- Zgadnij kto. - głupie polecenie.
Bukiet zaszemrał odłożony na jej udach.
- Na kogo czekasz, ślicznotko?
Ismael Blake
Hufflepuff
Ismael Blake

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Sob Lip 30, 2016 9:11 am
Szczerze powiedziawszy, siadając na murku złapała się na tym, że miała nadzieję iż nikt się nie pojawi. Że zostanie sama i uniknie tej kłopotliwej sytuacji. Stawanie twarzą w twarz z kimś, kto pisał takie liściki wydawało jej się w tym momencie nieodpowiednie i wcale nie chodziło tutaj o przejmowanie się tym, że ktoś mógłby wszystko zobaczyć, podsłuchać, a potem podzielić się informacjami ze spragnionym ploteczek tłumem. Bo to jej akurat nie obchodziło. Po prostu nigdy wcześniej nie znalazła się w podobnej sytuacji. Miłosne liściki, wykazujące czyjeś zainteresowanie jej osobą, albo zawsze się gubiły, albo nigdy nie zostały napisane. Wynik był jeden - nigdy wcześniej nie znalazły się w jej rękach, więc nawet nie wiedziała, nie zdążyła wypracować, co powinna zrobić w tej sytuacji. Strzelić kolesia w zęby, uśmiechnąć się do niego z politowaniem, czy dziękować panu bogu, że w ogóle ktoś się pokwapił o takie gesty.
Siedziała grzeczniutko, rozważając w głowie wszystkie za i przeciw, a także pomiędzy. Należało to rozegrać przede wszystkim profesjonalnie. Zachować zimną twarz, czy tam krew, jak kto wolał. Nie dać po sobie poznać, tych wszystkich wątpliwości, które siedziały w środku. A może wymazać temu komuś pamięć? W sumie to nie byłaby głupia opcja. Kręciła sobie palcami młynka, skupiając na tej czynności wzrok. Nic więc dziwnego, że podstępnik zaszedł ją bez problemu, przykładając finalnie łapy do patrzałek i ograniczając pole widzenia.
Powietrze wypuszczone z ust, przy tej jakże trudnej zagadce połaskotało ją po szyi sprawiając, że włoski na karku nieznacznie się zjeżyły, a ona sama zesztywniała nieco. Nieznaczny ciężar na nogach szybko przykuł uwagę rąk, które obmacały łodygi i liście chwastów, które to podejrzany typ nazbierał na skraju Zakazanego Lasu.
Cisza trwała dość długo. Puchonka nie śpieszyła się, pieczołowicie i z uwagą przeglądając myśli, które to co chwila podpowiadały nowe rozwiązania i wyjścia z całej tej sytuacji. Sytuacji, która stała się jeszcze dziwniejsza w momencie gdy padło pierwsze słowo z ust jegomościa, bo dobrze znała ten głos. Słyszała go od pierwszej klasy Hogwartu. W pokoju wspólnym, przy stole w wielkiej sali i na zajęciach. Głos, który bezbłędnie była w stanie dopasować do twarzy, no może ewentualnie po pijaku byłyby z tym kłopoty. Ale na trzeźwo - wcale. Miała tylko nadzieje, że jej milczenie sprawia, że cały zwija się w środku.
Chrząknęła.
- Colette. - odpowiedział mu chłodny głos. - Czy tyś się na mózgi z gumochłonem zamienił? - poderwała się do góry, wstając z murka i niechybnie strzelając go ramieniem w podbródek, który o nią opierał. Nie zapomniała też o pochwyceniu kwiatów czy to po to, żeby nie poniewierały się po ziemi, czy też by mieć w ręce jakiś szybki, fizyczny argument, którym mogłaby mu ewentualnie przemówić do rozsądku. - Co ty najlepszego wyprawiasz? Coś ty się, Amortencji nawąchał? Albo to jakiś głupi zakład? - fuknęła na niego, majtając nieszczęsnym zielskiem przed jego nosem.
Nie spodziewała się. Mógł to być każdy, ale nie Colette. No dobra, nie każdy. Ale na pewno nie ktoś z Hufflepuffu i nie z jej rocznika. Bo jakoś tak... dziwnie. Chodzić z kimś na zajęcia, być tyle lat w Hogwarcie razem, a potem nagle sru: ktoś na twarz rzuca ci takie rzeczy, a ty czujesz się skonfundowany jak cholera bo niby, że co? Nie było się tego świadomym przez tyle czasu? No nie możliwe. A nawet jakieś pogłoski nie dotarły do jej uszu, co sprawiało, że miała ochotę zabić jego tymi nieszczęsnymi kwiatami, zabić wszystkich obecnych na dziedzińcu, znaczy świadków, a potem i siebie, żeby nie męczyć się jakoś specjalnie z tą świadomością. Bo walić konsekwencje. Jakoś by to przełknęła. Lata w azkabanie, za zabicie amanta. Lepiej jak takiego posiadać.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Pon Sie 08, 2016 11:14 pm
Miało byś słodko i przyjemnie. Miały być kwiatki, przytulaski, ćwierkando ze strony urzeczonego dziewczęcia, nonszalanckie uśmiechy ze strony amanta i w końcu oficjalne zaproszenie na bal, które spotka się z pełną akceptacją, a potem pewnie spacerdfjvnsdkvndklvgxnlk...
No więc nie.
Romantyczną atmosferę prosto od Romów popsuło przedłużające się o te cenne sekundy milczenie, które pięknie koronowało super-duper niespodzianko-zaskakiwanę sprezentowaną Izmie. Kochanka zagoniona do nocnej (popołudniowej) schadzki w odludnym (potencjalnie mogącym zapełnić się ludźmi) miejscu zamiast rozmięknąć w rękach jak odpowiednio ogrzany kawałek modeliny, zesztywniała do poziomu twardości żelbetonu wzmacnianego stalowymi prętami. To był pierwszy sygnał, że gdzieś na tej trasie ku doskonałości Colette coś mocno spierdolił. I faktycznie po zdaniu sobie sprawy, że koleżanka ze sceny teatralnej zapomniała tekstu, zaczął się zwijać w sobie niczym ten suchy jesienny liść. Zerknął niepewnie na jej policzek, jedyny fragment nieruchomej twarzy, który mógł dojrzeć ze swojego strategicznego i bezpiecznego miejsca i... A jednak nie takiego bezpiecznego. Nie zdążył jej nawet pisnąć, że powinna teraz buzować entuzjazmem, a zarobił bezpośrednio w górną szczękę... Swoją dolną szczęką. Aż zęby mu zadzwoniły i wyprostował się jakby miał sprężynę zamiast kręgosłupa, gładząc się pod podbródkiem.
- Aua, co tak ostro?! - wypalił, jęcząc niczym ranny łoś. Super-ktoś. Spoglądał na rudowłosą piękność z koszmarnym niezrozumieniem sytuacji, nadal nie wiedząc za co z gracją dostał w papę i prawie przy okazji sprezentował jej kolię z pereł dentystycznych. No dobra, nie było tak źle, był dużym chłopcem i nie psuł się tak łatwo, ale jego serducho było nadwrażliwe i nie znosiło wwiercania w niego łodyg kwiatów, które sam w pocie czoła zbierał.
- Nie, z tego co wiem, to nie... - zaczął już nie tak pewnie. Szlag jasny trafił długo przygotowywany, kwiecisty monolog na podryw. Ogólnie ocena flirtu: 2/10 z dopiskiem: "You tried". - Co jest, nie podobają ci się kwiaty? Albo... List?
Ostatkiem tych nagrodzonych medalem ziemniaka starań przywołał na twarz jakiś taki krzywy uśmiech.
- Nie, nie to żaden zakład, nie zakładam się o takie rzeczy! ...po prawdzie to o nic serio się nie zakładam. Ej no, coś ty, trzymasz ten bukiet jak miecz, a nie podarek, zaczynam się obawiać, że skończę z zieleniną głęboko w żołądku i to bynajmniej nie doprowadzoną tam ustnie. - zaśmiał się równie krzywo. Podejście drugie. Aż chrząknął i nieco spoważniał, a nawet zamachał dłońmi w obronnym geście. - No co ty, Iz, przecież nie robię ci nic złego. Chciałem tylko pogadać o pewnej materii i to wymagało jakiejś takiej otoczki... Nie jestem w tym za dobry. Pomyślałem, że list i bukiet to dobry start. Trochę sztampa, wiem... Mogłem cie zabrać na dziki surfing po jeziorze, ale chyba liczy się gest, nie?
Było gorzej niż źle.
Diabli zgarnęli Pana Romantycznego Romana i porwali go na dno Piekieł, gdzie gwałcić go będą szatańskie kurwy. Aż do momentu, w którym chłód opadnie z nadobnej dziewicy, do której się zbliżył, bo w obecnej chwili z lodem z jej serca mógł mrozić sobie drinki, by nie zabił go upał podziemnego królestwa Niosącego Światło.
Ismael Blake
Hufflepuff
Ismael Blake

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Wto Sie 09, 2016 11:26 pm
Może gdyby dziewczyna skojarzyła jakoś fakty, byłoby lepiej. Nijak jednak w jej głownie nie potrafiło powstać powiązanie między tym, co Colette robił, a balem, który jawił się na horyzoncie. Prawdę powiedziawszy - fakt ten, uleciał gdzieś dawno, albo po prostu jeszcze nie przyleciał. Rozochocone ptaszki w dormitorium, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, jeszcze nie rozćwierkały się by nieść wieści o tym kto kogo zaprosił na zbliżającą się potańcówkę. Pozbawiona więc takiego przygotowania, rudowłosa pozostawała stworzeniem niebezpiecznym - czuła się niepewnie, bo nie wiedziała co jest do końca grane i w którą stronę może ta cała zabawa się potoczyć. Oczywiście - była gotowa zrobić ze ściskanego żelaznym uściskiem bukietu użytek o wiele bardziej destrukcyjny dla samopoczucia i wyglądu chłopaka. Tymczasowe machanie przed nosem miało na celu tylko rozgrzać nadgarstki i dawało mu czas - cenny czas, który mógł jeszcze jakoś wykorzystać do obrony.
- Ostro? - zmarszczył brwi groźnie. - Ostro to może dopiero być. - wiecheć znowu zamachał mu przed nosem, tym razem nieco bliżej. Wciąż jednak pozostawał w jako takiej bezpiecznej odległości. Chociaż w tym momencie mało którą odległość można było nazwać bezpieczną. - Kwiaty? LIST?! - na policzkach pojawiły się rumieńce, a do rozmachanej prawej ręki i bukietu, który zdążył już pogubić część kwiatów i swoją godność, dołączyła także lewa. Przez chwilę stała tak, na zmianę warcząc i prychając, machając rękoma i patrząc na niego groźnie, wyraźnie nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, w które mogłaby ubrać swoje oburzenie. W końcu tupnęła nogą.
- Ależ robisz, Colette, robisz. Te kwiaty. Ten list. To wszystko... To.. to.. to... tak nie może być. To nie może się wydarzyć. To tylko zły sen. To musi zły sen. Jeśli nie umierasz i to nie chore pożegnanie, to zabiję cię tym bukietem, rozumiesz? - zrobiła drobny krok do przodu, nieznacznie zmniejszając odległość, a tym samym chcąc podkreślić swoje słowa. Ilość konotacji z balem w jej głowie - zero. Zacięte rysy twarzy powoli zaczynały tracić na sile, a ich miejsce zastępowała rozpacz i niedowierzanie. Co tutaj się wyprawiało. Co to miało być. Jakieś wyznania, jakieś randki? Jakieś surfingi po jeziorze? W sumie to byłby spoko pomysł. Albo nie. Nie. Musiała się trzymać jednej wersji. To wszystko było niedorzeczne.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Sro Sie 10, 2016 10:14 pm
Colette wcześniej nasłuchał się od innych kolesi, że "laskom czasem odbija" i kompletnie nie idzie ogarnąć o co im chodzi, a co najważniejsze: albo każą się domyślać, albo i tak niewiele z tego tłumaczą. Ale sam nie miał nigdy takich problemów, po prostu zawsze brał poprawkę na to, że kobiety mają nieco bardziej skomplikowaną i wrażliwą duszę i należy odpowiednio się z tym fantem obejść. Nie to, żeby już był jakimś pierdzielonym Alvaro albo innym Casanovą - fakt tego, że nie miał dziewczyny jednoznacznie to potwierdzał - ale miał zwykle na tyle wyczucia, że dziewczęta pokazywały mu tylko swoją słodka albo inteligentną stronę. Z Ismael też właśnie tak było, wtedy na wyjściu w Hogsmeade wykazała się ciekawymi zainteresowaniami i ciętym, inteligentnym żartem - zaimponowała mu i dlatego wybrał ją oraz zdecydował się na słodkie zaproszenie tak wcześnie - zanim chłopcy na dobre nie rzucili się i nie wybrali najlepszych dziewczyn. No i musiał też dać jej wystarczająco czasu na to, by miała szanse jeszcze go ewentualnie odrzucić i znaleźć sobie kogoś nowego - taki już był z niego poczciwiec. Ale co z tego, jak teraz prawie obrywał bukietem po pysku?!
No właśnie. Wracając do meritum: właśnie nastała wiekopomna chwila, w której Colette po raz pierwszy kompletnie nie wiedział o co dziewczynie biega i był całkowicie zbity z tropu. Plan wydawał się idealny i przyjemnie, subtelnie romantyczny, a ona koniec końców być wkurzona i - co najgorsze - w jej mniemaniu miała ku temu bardzo jasny powód. Tak jasny, że umykał on ślepocie Puchona.
Col przełknął ślinę.
- Sądziłem, że ci się spodobają... - mruknął, choć nie cofnął się, kiedy rudy, naburmuszony, prychający i fukający predator zmniejszył dystans pomiędzy nimi i teraz już miał jego twarz w zasięgu kwiatów. - No wiesz, nie chciałem, żeby to wszystko było takie suche i bez jakiegokolwiek "rytuału", myślałem, że poczujesz się bardziej doceniona zanim cie zaproże na potańcówkę.
Podrapał się po kudłach, już depcząc swoje szanse na dalsze powodzenie całej akcji. Odwoływał już telepatycznie kelnera czekającego za winklem z winem, serpentyny i konfetti oraz cyrkowe delfiny i striptizerki. Choć te ostatnie po głębszym namyśle odwołał już wczoraj. Nawet fakt tego, że były cyrkowe, nie zmieniał faktu, że nadal były striptizerkami i mogło z ich udziałem zrobić się niesmacznie. Ale, jakby nie patrzeć widocznie już tak spierdolił, że dorzucenie do tego bigosu striptizerek nie specjalnie by mu zaszkodziło.
- No bo myślałem, że jakbym po prostu podszedł i spytał, jeszcze przy śniadaniu, zapluwając się jajecznicą, to mogłabyś poczuć, że nie traktuje tego poważnie i masz być po prostu zapchajdziurą albo korkiem, który szybko zdejmie ze mnie problem szukania sobie kogokolwiek. Dlatego chciałem się zobaczyć, coś ci dać, nawet zabrać cie gdzieś, teraz już kompletnie nie pamiętam gdzie, żebyś poczuła się osobą wybraną z większą skrupulatnością. Czyli właściwie. Eeeh... ale zjebałem. Zjebałem, nie? Jak mocno? Ile gwiazdek na dziesięć? - zerknął na nią kontrolnie z niejaką obawą. Nie była to jednak obawa o swój stan zdrowotny po spotkaniu z jej pięściami, mogła go bić do woli, jeśli zasłużył.
Sponsored content

Dziedziniec - Page 7 Empty Re: Dziedziniec

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach