- Sharon Gallagher
Re: Dziedziniec
Sob Lip 14, 2018 2:42 am
Dziedziniec był dobrym miejscem. Sharon przepadała za nim nawet bardziej niż za błoniami, gdzie bardzo często spotykały ją różnego rodzaju nieprzyjemności. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie czerpał przyjemność w znęcaniu się nad kimś słabszym, a taką osobą słabszą była zdecydowanie Sharon - ofiara idealna w końcu, nie? Przypomniały jej się ostatnie nieprzyjemności ze strony Fergusa Rowle’a jak była w Wielkiej Sali, próbując rozkoszować się wolnym czasem. Na próżno, bo jakże inaczej. Na próżno wszystko. No ale nic, tamta sytuacja się skończyła całkiem dobrze, dzięki, o dziwo, ślizgońskiej dziewczynie. Do tej pory Szampon Wspaniały nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Czy będzie coś od niej za to chciała? Zrobiła to by uśpić jej czujność?
Z takimi myślami przygotowała swojego krzykliwego żonkila i z doniczką pod pachą, w swoich trampkach i w szkolnym mundurku, udała się na II piętro. Dobrze że nie było to tak daleko od lochów. Kiedy znalazła się na miejscu, z ulgą przyjęła, że prawie nikogo nie ma - nie licząc jakieś pary siedzącej na ławce pod drzewem i dziewczyny z jej domu, która na pewno była od niej młodsza. I ona też miała doniczkę! Pulchna Puchonka szczerze się ucieszyła, ale zaraz sobie pomyślała, że przecież nie podejdzie do niej tak po prostu i zagada. Nie miała w sobie takiej śmiałości. Zajęła więc najbliższą wolną ławkę i położyła ostrożnie doniczkę, przyglądając się roślinie. Żonkil wydał z siebie krótki, cichy krzyk, na co Sharon zareagowała podskokiem w miejscu. Nadal nie potrafiła się przyzwyczaić.
- Nie strasz tak - powiedziała cicho, poprawiając mu listki.
Z takimi myślami przygotowała swojego krzykliwego żonkila i z doniczką pod pachą, w swoich trampkach i w szkolnym mundurku, udała się na II piętro. Dobrze że nie było to tak daleko od lochów. Kiedy znalazła się na miejscu, z ulgą przyjęła, że prawie nikogo nie ma - nie licząc jakieś pary siedzącej na ławce pod drzewem i dziewczyny z jej domu, która na pewno była od niej młodsza. I ona też miała doniczkę! Pulchna Puchonka szczerze się ucieszyła, ale zaraz sobie pomyślała, że przecież nie podejdzie do niej tak po prostu i zagada. Nie miała w sobie takiej śmiałości. Zajęła więc najbliższą wolną ławkę i położyła ostrożnie doniczkę, przyglądając się roślinie. Żonkil wydał z siebie krótki, cichy krzyk, na co Sharon zareagowała podskokiem w miejscu. Nadal nie potrafiła się przyzwyczaić.
- Nie strasz tak - powiedziała cicho, poprawiając mu listki.
- Viviene Woolf
Re: Dziedziniec
Sob Lip 14, 2018 4:12 pm
Viv była dość mocno pogrążona w swoich myślach, nie bardzo zwracała uwagę na otoczenie. Wolała rozkoszować się tą przyjemną ciszą i wolnym czasem, którego ostatnimi czas nie miała zbyt wiele. Lubiła właśnie takie spokojne chwile, które w tym zakręconym świecie były rzadkością jak dla dziewczyny.
Całkowicie beztrosko, trochę też instynktownie rozejrzała się dookoła siebie. Jej oczy zatrzymały się na pewnej dziewczynie, która podobnie jak ona wykonywała zadanie z zielarstwa. Mimowolnie uśmiechnęła się na ten widok. Do tej pory myślała, że tylko on jedyna godni termin, ale ku jej uciesze wcale tak nie było. Nagle w jej głowie pojawiła się kolejna myśl, może podejść, zagadać? - nie wiedziała czy puchonka chciała by z nią rozmawiać wydawała się pochłonięta swoją rośliną. Jednakże z drugiej strony Viviene nie była by sobą gdyby nie próbowała nawiązać jakiegoś kontaktu z koleżanką ze swojego domu, która nawiasem mówiąc wydawała się starsza. No i poza tym nie kojarzyła jej ze swojego rocznika. Jasnowłosa spojrzała na swojego podopieczne i mruknęła coś w stylu ,,No to spróbujmy
Zaledwie kilkanaście kroków i już była przy dziewczynie, a na jej twarzy zakwitł szeroki, przyjacielski uśmiech.
- Cześć, jestem Vivien - zaczęła kulturalnie - Mogę się przysiąść - dodała szybko, praktycznie nie dając drugiej możliwości odpowiedzi.
Całkowicie beztrosko, trochę też instynktownie rozejrzała się dookoła siebie. Jej oczy zatrzymały się na pewnej dziewczynie, która podobnie jak ona wykonywała zadanie z zielarstwa. Mimowolnie uśmiechnęła się na ten widok. Do tej pory myślała, że tylko on jedyna godni termin, ale ku jej uciesze wcale tak nie było. Nagle w jej głowie pojawiła się kolejna myśl, może podejść, zagadać? - nie wiedziała czy puchonka chciała by z nią rozmawiać wydawała się pochłonięta swoją rośliną. Jednakże z drugiej strony Viviene nie była by sobą gdyby nie próbowała nawiązać jakiegoś kontaktu z koleżanką ze swojego domu, która nawiasem mówiąc wydawała się starsza. No i poza tym nie kojarzyła jej ze swojego rocznika. Jasnowłosa spojrzała na swojego podopieczne i mruknęła coś w stylu ,,No to spróbujmy
Zaledwie kilkanaście kroków i już była przy dziewczynie, a na jej twarzy zakwitł szeroki, przyjacielski uśmiech.
- Cześć, jestem Vivien - zaczęła kulturalnie - Mogę się przysiąść - dodała szybko, praktycznie nie dając drugiej możliwości odpowiedzi.
- Sharon Gallagher
Re: Dziedziniec
Sro Lip 18, 2018 5:54 pm
Tym większym więc zaskoczeniem było to jak podeszła Viviene do takiej Sharon, zamiast nadal czerpać radość z tej chwili spokoju. A może to było tak, że jej przeszkadzała?! O nie, nie, nie. Ale Szampon Wspaniały nie wiedziała wszystkiego, tak więc siedziała z tym biednym żonkilem i zastanawiała się, czy się wyrobi. A bardzo, ale to bardzo chciała się wyrobić. Nie chciała by profesor Sprout była zawiedziona. Co prawda miała już jakąś rozpiskę w swoim notatniku, ale wiadomo, że roślina potrzebowała też czasu i uczucia by dobrze się uchować, bo inaczej nic z tego nie będzie. Sharon bardzo chciała by coś z jej roślinki było. Lubiła Zielarstwo, nawet jeśli bywały momenty, kiedy czuła się źle w cieplarni albo coś nie chciało jej wyjść. Raz, w drugiej bodajże klasie, zemdlała, kiedy omawiali mandragory i musieli je wyciągnąć z doniczek. Aż dziw, że nie ogłuchła ani nic w tym rodzaju. Potem przez jakiś czas leżała w Skrzydle Szpitalnym, bo nie potrafiła się z tego otrząsnąć jak normalny człowiek. Tak się skupiła na tych listkach krzykliwego żonkila, że nawet nie zwróciła uwagi, kiedy ktoś do niej podszedł. O rzesz Helgo! Serce zaczęło jej szybciej bić. Niby była już siódmy rok i powinna się przyzwyczaić do takich rzeczy, ale nadal coś nie potrafiła. To było przerażające. Jej kontakty z innymi ludźmi były takie ubogie, tak wiele jeszcze powinna się nauczyć.
- Cz-cześć, j-ja... – wyszeptała i zarumieniła się jak to miała w zwyczaju. Podniosła jednak wzrok i spojrzała w oczy Puchonki. – Sharon. M-możesz.
Dopiero teraz do niej dotarło, że to ta sama dziewczyna, którą widziała jak przyszła na dziedziniec. Ta z doniczką. Wyglądała na miłą, nawet się uśmiechała. Więc może... może nie będzie tak źle? Żonkil wydał z siebie kolejny, tym razem dłuższy krzyk, bo najwyraźniej za długo go trzymała za jeden listek.
- Ojej, przepraszam, Żonek. Masz tu... – i wyciągnęła z kieszeni kilka kolorowych listków. Oczywiście nie jego. Bardziej w sumie to wyglądało jak kolorowa trawa. Podsunęła żonkilowi. – Jedz.
I żonkil zjadł. Na chwilę zapomniała o obecności Viviene, a jak tylko sobie przypomniała to poczuła się głupio, bo jak to musiało wyglądać?!
Całe życie pod górkę.
- Cz-cześć, j-ja... – wyszeptała i zarumieniła się jak to miała w zwyczaju. Podniosła jednak wzrok i spojrzała w oczy Puchonki. – Sharon. M-możesz.
Dopiero teraz do niej dotarło, że to ta sama dziewczyna, którą widziała jak przyszła na dziedziniec. Ta z doniczką. Wyglądała na miłą, nawet się uśmiechała. Więc może... może nie będzie tak źle? Żonkil wydał z siebie kolejny, tym razem dłuższy krzyk, bo najwyraźniej za długo go trzymała za jeden listek.
- Ojej, przepraszam, Żonek. Masz tu... – i wyciągnęła z kieszeni kilka kolorowych listków. Oczywiście nie jego. Bardziej w sumie to wyglądało jak kolorowa trawa. Podsunęła żonkilowi. – Jedz.
I żonkil zjadł. Na chwilę zapomniała o obecności Viviene, a jak tylko sobie przypomniała to poczuła się głupio, bo jak to musiało wyglądać?!
Całe życie pod górkę.
- Viviene Woolf
Re: Dziedziniec
Sro Lip 25, 2018 9:38 am
Dziewczyna nie mogła się nie uśmiechać, pogoda była wspaniała, a ta cisza tylko bardziej sprawiała, że Viv czuła się naprawdę dobrze. Jednakże puchonka nie należała do samotników lubiła towarzystwo, samotności potrzebowała w sumie tylko w nielicznych momentach swojego życia. Gdy była smutna lub coś bardzo nieprzyjemnego miało miejsce w jej życiu lub po prostu potrzebowała wyciszenia. Właśnie wtedy lubiła samotność, ale miała na tyle szczęścia, że takich chwil w życiu miało naprawdę niewiele. Kochała faunę i florę jednak kontakt z drugim człowiekiem też był jej bardzo potrzebny.
Poprawiła doniczkę, która spoczywała spokojnie w jej dłoniach, spojrzała najpierw na roślinkę, a potem na dziewczynę, która zdawała się być lekko przestraszona? Sama nie wiedziała, dość dobrze czytała emocje jakie pojawiały się na ludzkich twarzach jednak u tej dziewczyny było ich tyle i zmieniały się tak szybko, że wyraźnie nie nadążała. Jednak kiedy tylko Sharon pozwoliła jej usiąść obok siebie, niemal natychmiast opadła na siedzenie. Nie wiedząc czemu, ale bolały ją nogi mimo, że nie stała przecież długo. Jednak nie chciała się nad tym zastanawiać, bo i po co? nie miało to większego sensu. Viviene bardzo ostrożnie pogłaskała swoją roślinkę, uważając na swoje palce. Mimo, że Zębaty Bodziszek był jeszcze malutki to jednak wolała zachować ostrożność, tak profilaktycznie.
Dopiero po chwili do panny Woolf dotarło, że między nimi zapadła trochę krępująca ją cisza, dlatego też aby nie wyjść na źle wychowana, spojrzała w kierunku dziewczyny, uśmiechnęła się i powiedziała:
- Widzę, że świetnie idzie ci zajmowanie się Żonkilem - puściła Sharon oczko po czym zapytała - Lubisz zielarstwo?
Viv była bardzo ciekawa czy koleżanka podziela jej pasję do tego przedmiotu. Nie pytała o to każdego, nie chciała wyjść na jakąś maniaczkę zielarstwa. Jednak kiedy widziała, że komuś idzie z roślinami zawsze ciekawiło ją czy to naturalna umiejętność. Nie czekając na odpowiedź odwróciła oczy z dziewczyny na przestrzeń, która rozciągała się przed nimi. Było tak pięknie.
Poprawiła doniczkę, która spoczywała spokojnie w jej dłoniach, spojrzała najpierw na roślinkę, a potem na dziewczynę, która zdawała się być lekko przestraszona? Sama nie wiedziała, dość dobrze czytała emocje jakie pojawiały się na ludzkich twarzach jednak u tej dziewczyny było ich tyle i zmieniały się tak szybko, że wyraźnie nie nadążała. Jednak kiedy tylko Sharon pozwoliła jej usiąść obok siebie, niemal natychmiast opadła na siedzenie. Nie wiedząc czemu, ale bolały ją nogi mimo, że nie stała przecież długo. Jednak nie chciała się nad tym zastanawiać, bo i po co? nie miało to większego sensu. Viviene bardzo ostrożnie pogłaskała swoją roślinkę, uważając na swoje palce. Mimo, że Zębaty Bodziszek był jeszcze malutki to jednak wolała zachować ostrożność, tak profilaktycznie.
Dopiero po chwili do panny Woolf dotarło, że między nimi zapadła trochę krępująca ją cisza, dlatego też aby nie wyjść na źle wychowana, spojrzała w kierunku dziewczyny, uśmiechnęła się i powiedziała:
- Widzę, że świetnie idzie ci zajmowanie się Żonkilem - puściła Sharon oczko po czym zapytała - Lubisz zielarstwo?
Viv była bardzo ciekawa czy koleżanka podziela jej pasję do tego przedmiotu. Nie pytała o to każdego, nie chciała wyjść na jakąś maniaczkę zielarstwa. Jednak kiedy widziała, że komuś idzie z roślinami zawsze ciekawiło ją czy to naturalna umiejętność. Nie czekając na odpowiedź odwróciła oczy z dziewczyny na przestrzeń, która rozciągała się przed nimi. Było tak pięknie.
- Sharon Gallagher
Re: Dziedziniec
Pią Lip 27, 2018 2:23 am
Och, nie chciała wprawić drugiej Puchonki w zakłopotanie! O tyle dobrze, że od razu zajęła miejsce i nie musiała się już męczyć, bo nigdy nie wiadomo, czy człowiek zmęczony czy nie, a może akurat zmęczony, więc lepiej jak sobie usiądzie. Nie żeby Sharon miała jakiś specjalny wybór, ale o tym nawet nie myślała. Tutaj bowiem nowa osoba, która z własnej woli do niej podeszła, tam roślina, którą musiała się opiekować. Nie. Źle. Chciała się opiekować, więc się opiekowała. Miała tylko nadzieję, że robiła to prawidłowo. Ale żonkil trzymał się całkiem nieźle, nie umarł ani nic, więc może akurat przypadnie to do gustu profesor Sprout. Trzeba było być ostrożnym, trzeba było. Sharon też tak uważała. Zakłopotała się jak zrozumiała, że dziewczyna musiała ją słyszeć. Pewnie pomyśli, że oszalała, skoro rozmawiała z roślinami. Szampon Wspaniały wcale by się nie zdziwiła jakby tak było. Rozejrzała się wokół siebie, po raz kolejny bodajże, a może nawet po raz pierwszy, ale już zapomniała. Ale rozejrzała się. Było spokojnie, bardzo ładnie i kolorowo. Jak przystało na jesień. Było też mnóstwo liści, z którymi będzie musiał sobie poradzić woźny. Jak nic po zobaczeniu tego zacznie narzekać, posyłając nienawistne spojrzenia uczniom, którzy by się śmiali z jakichś głupot. Ale taki był Hogwart. Niemal sielankowy w okresie jesiennym, aż łatwo było zapomnieć, co działo się w tamtym roku szkolnym i ogólnie na zewnątrz. Ciekawe czy Klub Redakcyjny będzie miał jeszcze w tym miesiącu spotkanie... Wszystkie listki zostały zjedzone przez żonkila i prawie przegapiła wypowiedź Viviene. Że też tak często musiała się wyłączać!
- Ja... – wyszeptała i zagryzła dolną wargę, by trochę nerwowo się roześmiać. Głupio reagowała, ale tak jakoś wyszło. Nie potrafiła tego wyjaśnić. – Tak. Lubię.
I spojrzała na dziewczynę. Była taka szczupła... chciałaby być taka szczupła. Taka naturalna, taka beztroska, taka nieproblematyczna i ciepła. Tak ją widziała Sharon. Tę Puchonkę. Miała głupie myśli, prawda? I dość dużo głupiej zazdrości. Przypomniały jej się wszystkie wyzwiska Fergusa. Może ten miał rację, może nie była nikim więcej niż grubą, żałosną szlamą...
- A-a-a-a ty lubisz? I ja-a-ak ci idzie? – wskazała szybko głową na doniczkę Viviene.
- Ja... – wyszeptała i zagryzła dolną wargę, by trochę nerwowo się roześmiać. Głupio reagowała, ale tak jakoś wyszło. Nie potrafiła tego wyjaśnić. – Tak. Lubię.
I spojrzała na dziewczynę. Była taka szczupła... chciałaby być taka szczupła. Taka naturalna, taka beztroska, taka nieproblematyczna i ciepła. Tak ją widziała Sharon. Tę Puchonkę. Miała głupie myśli, prawda? I dość dużo głupiej zazdrości. Przypomniały jej się wszystkie wyzwiska Fergusa. Może ten miał rację, może nie była nikim więcej niż grubą, żałosną szlamą...
- A-a-a-a ty lubisz? I ja-a-ak ci idzie? – wskazała szybko głową na doniczkę Viviene.
- Viviene Woolf
Re: Dziedziniec
Pią Lip 27, 2018 10:32 am
Westchnęła cichutko, czuła się taka odprężona i spokojna. Jej myśli zdawały się nagle zatrzymać, musiała przyznać, że to dość przyjemne uczucie. Czasami zdarzało jej się być naprawdę lekko duchem i nie przejmować się konsekwencjami swoich poczynań. Czy to dobrze, czy źle? Nie potrafiła tego ocenić, ponieważ czasami skutki jej zachowania były dla niej korzystne, a czasami nie. Jakby się na tym chwilę dłużej zastanowić, wszystko zależało od punku siedzenia. Trochę dziwna była Viv, sama doskonale to wdziała, ale uważała że właśnie ta dziwność sprawia, że jest wyjątkowa. Może nie dla ludzi którzy ją otaczali, ale dla samej siebie. Oczywiście, nie pobadała w samouwielbienie oj zdecydowanie nie, miała mnóstwo wad, jedne lubiła więcej inne miej. O ile własne wady można było lubić. Jednakże nie było co ukrywać panna Woolf zdecydowanie była wieczna optymistką, czasami może aż za bardzo. A nawet ktoś mógł by rzecz, że jest irytującą osobą.
Jej oczy po raz kolejny zatrzymały się na postaci Sharon, Viv odnosiła wrażenie, że dziewczyna jest jakoś dziwnie spięta. Zmarszczyła na moment nos w goście głębokich przemyśleń. Jednak kiedy puchonka zapytała ją i rośliny, ta od razu uśmiechnęła się promienie.
- Kocham! - podniosła głos, może zareagowała zbyt żywiołowo. Po chwili rzuciła rozmówczyni przepraszające spojrzenie i już normalnie powiedziała:
- Wydaje mi się, że dobrze - stwierdziła filozoficznie - Raczej mam rękę do roślin, więc nie mam zbytnich kłopotów z ich pielęgnacją - powiedziała, a po chwili opuszkami palców dotknęła swojego podopiecznego. Lubiła czuć jego fakturę pod palcami, była na swój sposób taka przyjemne, westchnęła z zadowolenia.
- Nie wiem czemu, ale - zaczęła po dłuższej chwili milczenia - odnoszę wrażenie, że jesteś jakaś spięta Sharon - przekręciła lekko głowę w bok czekając na odpowiedź dziewczyny. Nie chciała być wścibska, ale już od dłuższego czasu wyczuwała dziwne zdenerwowanie dziewczyny.
Jej oczy po raz kolejny zatrzymały się na postaci Sharon, Viv odnosiła wrażenie, że dziewczyna jest jakoś dziwnie spięta. Zmarszczyła na moment nos w goście głębokich przemyśleń. Jednak kiedy puchonka zapytała ją i rośliny, ta od razu uśmiechnęła się promienie.
- Kocham! - podniosła głos, może zareagowała zbyt żywiołowo. Po chwili rzuciła rozmówczyni przepraszające spojrzenie i już normalnie powiedziała:
- Wydaje mi się, że dobrze - stwierdziła filozoficznie - Raczej mam rękę do roślin, więc nie mam zbytnich kłopotów z ich pielęgnacją - powiedziała, a po chwili opuszkami palców dotknęła swojego podopiecznego. Lubiła czuć jego fakturę pod palcami, była na swój sposób taka przyjemne, westchnęła z zadowolenia.
- Nie wiem czemu, ale - zaczęła po dłuższej chwili milczenia - odnoszę wrażenie, że jesteś jakaś spięta Sharon - przekręciła lekko głowę w bok czekając na odpowiedź dziewczyny. Nie chciała być wścibska, ale już od dłuższego czasu wyczuwała dziwne zdenerwowanie dziewczyny.
- Sharon Gallagher
Re: Dziedziniec
Nie Lip 29, 2018 2:43 am
Viviene najwyraźniej była marzycielką z prawdziwego zdarzenia. Szampon Wspaniały też niejednokrotnie dała się pochłonąć swoim marzeniom i to nawet bardzo, ale do Viviene to bardziej pasowało. Cała zdawała się wtedy promieniować jakimś blaskiem, przypominała nawet wilę i aż dziw brał, że wokół niej nie było wianuszka wszystkich chłopaków z całego dziedzińca. Zasługiwała przecież na uwagę.
Zarejestrowała jej dziwne zachowanie? O nie, a tak się starała nie sprawić jej problemu swoją osobą! A teraz jednak sprawia. Dlaczego ten świat był taki skomplikowany? A może to też kwestia tego, że Sharon przez końcówkę roku i wakacje zdążyła zdiczeć, oduczyć się kontaktów z innymi, sposobu komunikacji? Rodzina i osoby pracujące w sklepach i tego typu miejscach, nie miały znaczenia, bo to były osoby, które znała albo przez całe swoje życie albo przez jakąś tam część, a tutaj... była w zamku siedem lat, a nadal tak niewiele wiedziała o innych. O tym jacy byli, jak się nazywali, czym się interesowali. Tylko bardziej znane pojedyncze jednostki. Część i tak zdążyła opuścić Hogwart. Zgubiła się w tym wszystkim i jeszcze częściej chowała i zamykała się ze swoim pamiętnikiem. Taka przyjemna jesień, gdzieś dalej jakieś para ćwiczyła zaklęcia by następnie tarzać się w liściach. Zakochani. Sama była zakochana. Chyba. Pomyślała o Gilderoyu. Z nim nigdy nie będzie się tak tarzać w liściach, nie ma szans.
Na to 'Kocham!' Sharon, która na chwilę skupiła się na jakichś głupstwach, podskoczyła w miejscu. Viviene była taka energiczna! Pulchna Puchonka pokręciła szybko głową, żeby dać jej znać, że nie musi jej przepraszać.
- Nie-e masz? A skąd... skąd pe-ewność czy nicz-z-ego nie potrze-e-buje? Ja-ak? - powiedziała niektóre słowa za głośno, będąc odrobinę podekscytowaną całą tą sytuacją.
- Ja... przepraszam - zarumieniła się i znowu krótko zaśmiała. Nerwowo. Drgała jej jedna powieka. - To dla mnie nowość... w sensie-e-e rzadko z kimś tak po prost-tu rozmawiam. Nie-e chciałam-m... nie chc-c-iałam cię urazić. Przepraszam.
I spuściła głowę, uderzając w nią lekko pięścią. Wyglądała pewnie wyjątkowo żenująco. Zaciskała kurczowo powieki i jak doliczyła w myślach do dziesięciu to je otworzyła.
- Ale-e skąd... ską-ąd znasz moje i-mię?
Dopiero teraz to odkryła i była tak zaskoczona tym faktem, że zrobiła wielkie oczy jak sowa.
Zarejestrowała jej dziwne zachowanie? O nie, a tak się starała nie sprawić jej problemu swoją osobą! A teraz jednak sprawia. Dlaczego ten świat był taki skomplikowany? A może to też kwestia tego, że Sharon przez końcówkę roku i wakacje zdążyła zdiczeć, oduczyć się kontaktów z innymi, sposobu komunikacji? Rodzina i osoby pracujące w sklepach i tego typu miejscach, nie miały znaczenia, bo to były osoby, które znała albo przez całe swoje życie albo przez jakąś tam część, a tutaj... była w zamku siedem lat, a nadal tak niewiele wiedziała o innych. O tym jacy byli, jak się nazywali, czym się interesowali. Tylko bardziej znane pojedyncze jednostki. Część i tak zdążyła opuścić Hogwart. Zgubiła się w tym wszystkim i jeszcze częściej chowała i zamykała się ze swoim pamiętnikiem. Taka przyjemna jesień, gdzieś dalej jakieś para ćwiczyła zaklęcia by następnie tarzać się w liściach. Zakochani. Sama była zakochana. Chyba. Pomyślała o Gilderoyu. Z nim nigdy nie będzie się tak tarzać w liściach, nie ma szans.
Na to 'Kocham!' Sharon, która na chwilę skupiła się na jakichś głupstwach, podskoczyła w miejscu. Viviene była taka energiczna! Pulchna Puchonka pokręciła szybko głową, żeby dać jej znać, że nie musi jej przepraszać.
- Nie-e masz? A skąd... skąd pe-ewność czy nicz-z-ego nie potrze-e-buje? Ja-ak? - powiedziała niektóre słowa za głośno, będąc odrobinę podekscytowaną całą tą sytuacją.
- Ja... przepraszam - zarumieniła się i znowu krótko zaśmiała. Nerwowo. Drgała jej jedna powieka. - To dla mnie nowość... w sensie-e-e rzadko z kimś tak po prost-tu rozmawiam. Nie-e chciałam-m... nie chc-c-iałam cię urazić. Przepraszam.
I spuściła głowę, uderzając w nią lekko pięścią. Wyglądała pewnie wyjątkowo żenująco. Zaciskała kurczowo powieki i jak doliczyła w myślach do dziesięciu to je otworzyła.
- Ale-e skąd... ską-ąd znasz moje i-mię?
Dopiero teraz to odkryła i była tak zaskoczona tym faktem, że zrobiła wielkie oczy jak sowa.
- Viviene Woolf
Re: Dziedziniec
Sro Sie 01, 2018 7:47 am
Wzięła głęboki wdech by po chwili wpuścić powietrze z głośnym świstem. Czuła się taka odprężona, to było dziwne nawet jak na nią. Jednak nie przejmowała się tym, nie musiała i nie chciała martwić się takimi błahostkami, które kompletnie nie miały wpływu na jej osobę. Po raz kolejny rozejrzała się dookoła siebie lubiła wiedzieć co działo się w jej pobliżu. W sumie to wszystko lubiła wiedzieć o otaczającym ją świecie, no może poza kilkoma wyjątkami, ale było ich tak niewiele iż nie było sensu nawet się nad tym zastanawiać. Jej wzrok zatrzymał się nagle na jej towarzyscy, a po chwili przeniósł się na jej roślinkę. Sharon wydawał się taka niepewna i spięta, a Viv nie chciała by ktokolwiek czuł się przy niej źle. Zdarzało jej się być duszą towarzystwa i być może dlatego tak bardzo chciała by każdy czuł się przy niej swobodnie. Czy było to nienormalne? Dziewczynie wydawało się, że nie no ale wiadomo każdy ma swój punkt widzenia. Nie chciała wnikać w taka indywidualne sprawy.
Głos dziewczyny sprowadził ją nagle na ziemie, potrząsnęła głową. Nie miała pojęcia, że tak bardzo się zamyśliła. Lekko uśmiechnęła się do puchonki i odpowiedziała trochę ciszej niż zamierzała:
- Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się zaniedbać rośliny i zazwyczaj wszystkie jakie posiadałam były piękne i zadbane - zmarszczyła nos, w geście zamyślenia czy przypadkiem jej słowa nie są przechwalaniem się. Nie chciała by Sharon tak to odebrała. - Nie żebym się przechwalała - zaśmiała się lekko zakłopotana.
- Hm...to chyba kwesta przeczucia i wyczucia. Ja poprostu czuję i wiem czego roślinie potrzeba, nie wiem jednak jak to się dzieje. - wzruszyła ramieniem. Twarz Viv była cały czas uśmiechnięta, widziała podekscytowanie rozmówczyni co bardzo ją cieszyło.
- Nie masz za co przepraszać, bardzo podoba mi się nasza ramowa, mam nadzieję że tobie również - poklepała ją przyjacielsko po ramieniu, to był taki gest bezwarunkowy, nie bardzo to kontrolowała. Po prostu chciała dodać Sharon otuchy.
Kolejne pytanie kompletnie zbiło Viv z tropu, spojrzała trochę zaskoczona na puchonkę, ale postanowiła zachowywać się jak najbardziej naturalnie i z uśmiechem odpowiedziała:
- Przecież zdradziłaś mi je na początku rozmowy. - puściła jej oczko i zachichotała lekko rozbawiona całą sytuacją.
- Zapomniałaś? - dodała szybko.
Głos dziewczyny sprowadził ją nagle na ziemie, potrząsnęła głową. Nie miała pojęcia, że tak bardzo się zamyśliła. Lekko uśmiechnęła się do puchonki i odpowiedziała trochę ciszej niż zamierzała:
- Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się zaniedbać rośliny i zazwyczaj wszystkie jakie posiadałam były piękne i zadbane - zmarszczyła nos, w geście zamyślenia czy przypadkiem jej słowa nie są przechwalaniem się. Nie chciała by Sharon tak to odebrała. - Nie żebym się przechwalała - zaśmiała się lekko zakłopotana.
- Hm...to chyba kwesta przeczucia i wyczucia. Ja poprostu czuję i wiem czego roślinie potrzeba, nie wiem jednak jak to się dzieje. - wzruszyła ramieniem. Twarz Viv była cały czas uśmiechnięta, widziała podekscytowanie rozmówczyni co bardzo ją cieszyło.
- Nie masz za co przepraszać, bardzo podoba mi się nasza ramowa, mam nadzieję że tobie również - poklepała ją przyjacielsko po ramieniu, to był taki gest bezwarunkowy, nie bardzo to kontrolowała. Po prostu chciała dodać Sharon otuchy.
Kolejne pytanie kompletnie zbiło Viv z tropu, spojrzała trochę zaskoczona na puchonkę, ale postanowiła zachowywać się jak najbardziej naturalnie i z uśmiechem odpowiedziała:
- Przecież zdradziłaś mi je na początku rozmowy. - puściła jej oczko i zachichotała lekko rozbawiona całą sytuacją.
- Zapomniałaś? - dodała szybko.
- Sharon Gallagher
Re: Dziedziniec
Sob Sie 04, 2018 12:36 am
To nie była wina Vivienne, to po prostu Sharon już taka była i tak reagowała, jakby każda rozmowa stanowiła dla niej jakieś wyzwanie. Pewnie tak właśnie było, była nieśmiała, otwierała się jedynie w swoim pamiętniku albo podczas nagłych, nieoczekiwanych wybuchów, które następowały jak była zupełnie sama w pustej przestrzeni i mogła porządnie krzyknąć ze złości, niemocy, z tego jak wiele musiała skrywać. Nie o wszystkim miała śmiałość mówić wprost, zwierzać się ze swoich lęków, problemów. Zżerała ją też ta przeklęta zazdrość z którą prowadziła ciągłą, nierówną walkę. Młodsza Puchonka wydawała się być pewniejsza siebie, bardziej onieśmielająca. Była taką osobą której nie dało się nie lubić. Szampon Wspaniały popełniała mnóstwo, często kolosalnych błędów i miała talent do wpakowywania się w kłopoty. Tak po prostu. Czasem zastanawiała się jakby to było po prostu schować się w beczce i nie wychylać poza nią nosa. Ale były lekcje i obowiązki, i kluby, a nawet Quidditch. Do tej pory nie wiedziała jak to się stało, że nadal była w szkolnej drużynie. Jak w sumie do niej dołączyła... ciężko westchnęła na samą myśl. Wszystko się pokomplikowało. Nadal się łudziła, że druga połowa tego roku okaże się łatwiejsza do zniesienia i przetrwania.
- Z-zazdroszczę - wyszeptała i posłała jej słaby uśmiech, ale przynajmniej szczery. Starała się. Jakoś. Pokręciła głową na znak, że absolutnie tak tego nie odbierała. To znaczy, nie odbierała tego tak, że Viviene się przechwalała. Kompletnie nie tak. Kiwnęła głową na znak, że rozumie i dała kosmyk ciemnych włosów za ucho, patrząc gdzieś przed siebie. Zacisnęła delikatnie wargi i wydała z siebie pyknięcie.
- T-też! - potwierdziła bardzo ochoczo, kiwając energicznie głową. Miała nadzieję, że Viviene nie pomyśli o niej jako osobie potraktowanej jakimś zaklęciem lub eliksirem obłąkania.
Co? Zakręciło jej się w głowie, twarz zrobiła się czerwona jak burak, a ona sama uderzyła się w czoło.
- Helgo! J-ja... JA CIĘ PRZEPRASZAM! - podniosła się szybko i wykonała krótki, bardzo nerwowy ukłon. - Wybacz mi!
Odetchnęła głęboko po czym ponownie usiadła i do jej uszu dobiegł chichot najpewniej tamtej pary. Musieli widzieć całe zajście.
- Zapomniałam... tak mi wstyd - przynajmniej się nie zająknęła. Rozejrzała się pospiesznie, uderzając trampkiem w kostkę prawej nogi. - Może... może... jakie rośliny l-lubisz naj-jbardziej?
- Z-zazdroszczę - wyszeptała i posłała jej słaby uśmiech, ale przynajmniej szczery. Starała się. Jakoś. Pokręciła głową na znak, że absolutnie tak tego nie odbierała. To znaczy, nie odbierała tego tak, że Viviene się przechwalała. Kompletnie nie tak. Kiwnęła głową na znak, że rozumie i dała kosmyk ciemnych włosów za ucho, patrząc gdzieś przed siebie. Zacisnęła delikatnie wargi i wydała z siebie pyknięcie.
- T-też! - potwierdziła bardzo ochoczo, kiwając energicznie głową. Miała nadzieję, że Viviene nie pomyśli o niej jako osobie potraktowanej jakimś zaklęciem lub eliksirem obłąkania.
Co? Zakręciło jej się w głowie, twarz zrobiła się czerwona jak burak, a ona sama uderzyła się w czoło.
- Helgo! J-ja... JA CIĘ PRZEPRASZAM! - podniosła się szybko i wykonała krótki, bardzo nerwowy ukłon. - Wybacz mi!
Odetchnęła głęboko po czym ponownie usiadła i do jej uszu dobiegł chichot najpewniej tamtej pary. Musieli widzieć całe zajście.
- Zapomniałam... tak mi wstyd - przynajmniej się nie zająknęła. Rozejrzała się pospiesznie, uderzając trampkiem w kostkę prawej nogi. - Może... może... jakie rośliny l-lubisz naj-jbardziej?
- Viviene Woolf
Re: Dziedziniec
Sob Sie 11, 2018 2:39 pm
Viv cały czas uśmiechała się w stronę dziewczyny. Z obu musiało to wyglądać komicznie, chyba nie często można zobaczyć kogoś z szerokim uśmiechem nieschodzącym z twarzy. Jednak dziewczyna nie przejmowała się takimi drobnostkami. Jeśli była szczęśliwa, to całą sobą, a gdy było jej źle także można było to szybko dostrzec. Taka już panna Woolf była i raczej nie zamierzała się zmieniać. Nie bała się pokazywać swoich emocji i uczuć, można by rzec iż Viviene była niczym otwarta księga. Nie zależało jej na opinii innych lubiła siebie, lubiła być poprostu sobą. Czasami trudno było jej zrozumieć niektórych ludzi, którzy tak usilnie próbowali udawać kogoś kim tak naprawdę nie byli, tylko dlatego aby przypasować się innej osobie. Przecież to takie płytkie. Czy w takich chwilach można była zatracić swoją osobowość? Puchonka uważała, że tak, jednak nigdy z nikim nie podzieliła się swoją opinią. Nie chciała ranić niczyich uczuć, nie taki był jej zamiar.
Dziewczyna z cichym westchnięciem spojrzała na swoją roślinkę po raz któryś tego dnia, ale szybko wróciła do Sharon, która widocznie była nadal zakłopotana. Dziewczyna westchnęła po raz kolejny, zastanawiała się co zrobić by dziewczyna chodź odrobinę się rozluźniła. Vivi miała nadzieję, że nie starsza puchonka nie ma jej za jakąś wariatkę. Jej uśmiech nieco zmalał, ale tylko odrobinkę.
Jednak dalsze słowa dziewczyny podniosły Woolf na duchu, jednak postanowiła trochę opanować swoje zachowanie i dawkować uśmiechy by nie odstraszyć Sharon. Mimo iż było to trudne zadanie, dziewczyna postanowiła sobie, że podoła.
- Och! - zaskoczyło ją nagłe zachowanie starszej dziewczyny. - Nie masz za co przepraszać - próbowała jakoś załagodzić sytuację, w której czuła się trochę dziwnie. Jeszcze nigdy nikt nie przepraszał jej z takim zaangażowaniem. Viv wyprostowała nogi, ponieważ poczuła nieprzyjemny ból w okolicy kolan, czasem się jej to zdarzało.
- Jakie lubię? - zaczęła głośno rozmyślać nad pytaniem Sharon - Cóż trudno mi powiedzieć, nie mam swoich faworytów jeśli chodzi o rośliny - uśmiechnęła się pod nosem.
- W sumie to każda roślina jest dla mnie wyjątkowa, zarówno magiczne jak i mugolskie. A ty Sharon masz swoich ulubieńców - Dziewczyna nie chciała tak pokrętnie odpowiadać, ale prawda była taka, że Viv należała do osób niezwykle niezdecydowanych w każdym aspekcie, więc pytanie puchonki było dla niej niezwykle trudne.
Dziewczyna z cichym westchnięciem spojrzała na swoją roślinkę po raz któryś tego dnia, ale szybko wróciła do Sharon, która widocznie była nadal zakłopotana. Dziewczyna westchnęła po raz kolejny, zastanawiała się co zrobić by dziewczyna chodź odrobinę się rozluźniła. Vivi miała nadzieję, że nie starsza puchonka nie ma jej za jakąś wariatkę. Jej uśmiech nieco zmalał, ale tylko odrobinkę.
Jednak dalsze słowa dziewczyny podniosły Woolf na duchu, jednak postanowiła trochę opanować swoje zachowanie i dawkować uśmiechy by nie odstraszyć Sharon. Mimo iż było to trudne zadanie, dziewczyna postanowiła sobie, że podoła.
- Och! - zaskoczyło ją nagłe zachowanie starszej dziewczyny. - Nie masz za co przepraszać - próbowała jakoś załagodzić sytuację, w której czuła się trochę dziwnie. Jeszcze nigdy nikt nie przepraszał jej z takim zaangażowaniem. Viv wyprostowała nogi, ponieważ poczuła nieprzyjemny ból w okolicy kolan, czasem się jej to zdarzało.
- Jakie lubię? - zaczęła głośno rozmyślać nad pytaniem Sharon - Cóż trudno mi powiedzieć, nie mam swoich faworytów jeśli chodzi o rośliny - uśmiechnęła się pod nosem.
- W sumie to każda roślina jest dla mnie wyjątkowa, zarówno magiczne jak i mugolskie. A ty Sharon masz swoich ulubieńców - Dziewczyna nie chciała tak pokrętnie odpowiadać, ale prawda była taka, że Viv należała do osób niezwykle niezdecydowanych w każdym aspekcie, więc pytanie puchonki było dla niej niezwykle trudne.
- Sharon Gallagher
Re: Dziedziniec
Nie Sie 19, 2018 2:40 am
Jak dla Sharon bycie sobą brzmiało świetnie, bo sama miała trochę z tym problemy. Szczerze to całkiem duże. W sensie była sobą, ale tak jakby trochę nie do końca tak jakby chciała i nie potrafiła inaczej. Chyba wszyscy znają ten tekst o tym, że wielokrotnie wmawiane kłamstwo staje się w końcu prawdą, nie? Szampon Wspaniały więc sobie wmówiła kilka rzeczy, które potwierdziło kilka jednostek i była teraz taka jaka była. Ciężko było zmieniać świat, jeszcze ciężej siebie i pewien porządek. Bo to nie tajemnica, że była idealną ofiarą dla innych. Nie masz nad kim się znęcać? To spróbuj ją znaleźć, trudno nie będzie i wymyśl jakiś zabawny sposób by umilić sobie dzień. Jej nie, ale kto by patrzył i tak się nie przeciwstawi. Pomimo pesymistycznego wydźwięku, starała się patrzeć na życie bardziej optymistycznie, cieszyć się z każdego wschodu i zachodu Słońca. I powoli jej to wychodziło. Cud. Dlatego Viviene absolutnie nie wydawała jej się wariatką, wręcz przeciwnie!, była jak mocno świecąca lampka, od której można oślepnąć. Ale tak pozytywnie, przyjemnie. Była wzorem, choć Sharon nawet dobrze jej nie znała. Myślała sobie jednak, że ta dziewczyna i jej uśmiech... że to jest coś. Coś naprawdę konkretnego. Prędzej wariatką była Gallagher, nie musiała się młodsza Puchonka przejmować.
- N-nie mam? Och... dobrze. Dobrz-e. Wie-esz, po... po prostu... ludzie są... różni? - i odrobinę nerwowo się zaśmiała, bo żart jej nie wyszedł, ale przynajmniej dzięki Viviene trochę się odprężyła. Palnęła w końcu niezłą gafę.
- My-yślę, że jest ich du-użo. Na pewno róże, pewnie brzmi to... pospolicie. Ogólnie róże, nawet z giga-antycznymi kolcami. La-awenda? Przez zapach. Krzykliwe żonkile nie oka-azały się ta-akie złe. Cięż-ko się zdecydować. To niesamowite jak niektórzy potrafią od razu poda-ać swoich... ulubieńc-ów - wykrztusiła w końcu, ale w pewnych momentach nawet mówiła normalnie i z pewnym zapałem. W sumie nigdy nie zastanawiała się czy są rzeczy w których była czegoś stuprocentowo pewna. To było naprawdę problematyczne. Zielarstwo bywało samo w sobie wymagające. Ale dzięki zadaniu dodatkowemu sporo też zrozumiała. Ciekawe jak czuła Viviene.
- Ma-asz ochotę pójść ze mną... ze mną zaraz... do Pokoju Wspó-ólnego? Poszu-ukałybyśmy bezpiecznegokąturoślinom - wykrztusiła podekscytowana, czując jak się nieco rumieni od zaproponowania koleżance czegokolwiek. Zaproponować coś jako pierwsza? Odhaczone z listy zadań na ten tydzień.
- N-nie mam? Och... dobrze. Dobrz-e. Wie-esz, po... po prostu... ludzie są... różni? - i odrobinę nerwowo się zaśmiała, bo żart jej nie wyszedł, ale przynajmniej dzięki Viviene trochę się odprężyła. Palnęła w końcu niezłą gafę.
- My-yślę, że jest ich du-użo. Na pewno róże, pewnie brzmi to... pospolicie. Ogólnie róże, nawet z giga-antycznymi kolcami. La-awenda? Przez zapach. Krzykliwe żonkile nie oka-azały się ta-akie złe. Cięż-ko się zdecydować. To niesamowite jak niektórzy potrafią od razu poda-ać swoich... ulubieńc-ów - wykrztusiła w końcu, ale w pewnych momentach nawet mówiła normalnie i z pewnym zapałem. W sumie nigdy nie zastanawiała się czy są rzeczy w których była czegoś stuprocentowo pewna. To było naprawdę problematyczne. Zielarstwo bywało samo w sobie wymagające. Ale dzięki zadaniu dodatkowemu sporo też zrozumiała. Ciekawe jak czuła Viviene.
- Ma-asz ochotę pójść ze mną... ze mną zaraz... do Pokoju Wspó-ólnego? Poszu-ukałybyśmy bezpiecznegokąturoślinom - wykrztusiła podekscytowana, czując jak się nieco rumieni od zaproponowania koleżance czegokolwiek. Zaproponować coś jako pierwsza? Odhaczone z listy zadań na ten tydzień.
- Viviene Woolf
Re: Dziedziniec
Czw Sie 30, 2018 11:34 am
Viviene była taka spokojna i wyluzowała, rozmowa z puchonką dawała jej dużo radości. Nie było co ukrywać dziewczyna uwielbiała rozmowę, dzięki niej można było dowiedzieć się naprawdę wielu rzeczy o drugim człowieku. Nie oceniała wyglądu, dla niej był tylko powłoką, która cały czas się zmienia. Ona wolała poznawać wnętrze osoby, z którą przyszło jej rozmawiać. Dopiero wtedy mogła stwierdzić chodź w niewielkim stopniu jaki jest drugi człowiek, jednakże rozmowa nigdy nie zastąpi czynów. Często zastanawiała się jak można znęcać się fizycznie lub psychicznie nad istotą żywą. Nie ważne czy to człowiek, zwierze czy roślina. Viv uważała, że każdy ma prawo do wolności i odrębności, a kiedy tak rozmawiała z Shrano czuła, że dziewczyna już trochę przykrych chwil przeżyła. Co widać było w jej zachowaniu. To bolało młodszą puchonkę, bolała ją myśl, że ktoś potrafi być tak samolubny i traktować innych jak kogoś gorszego.
- Masz rację - westchnęła ciężko - ludzie są bardzo różni. Z jednej strony ta różnorodność jest wspaniała, ale z drugiej, cóż napawano sama rozumiesz - uśmiech Viv nieco zmalał, ale tylko na chwilkę. To nie był czas na ponure myśli o ludzkiej naturze, było wiele znacznie przyjemniejszych tematów do rozmów. Dlatego też dziewczyna nie zamierzała się nad tym rozwodzić.
- Zgadzam się w zupełności - pokiwała potwierdzająco głową gdy jej rozmówczyni zaczęła zastanawiać się nad ulubionymi roślinami - Róże są piękne - zaśmiała się, a jej myśli na chwilę odpłynęły.
- Myślę, że to dodatkowe zadanie pokaże wielu osobom jak czasochłonna jest opieka nad rośliną, ale tez uświadomi jak rośliny potrafią odwdzięczać się za poświęcony czas. - wypaliła nagle bez całkowitego przemyślenia. Na jej pliczkach pojawił się lekki rumieniec. - Wybacz, wzięło mnie na filozofowanie - zachichotała.
- Jasne nie ma sprawy - dodała ochoczo kiedy dziewczyna wspominała o pokoju w wspólnym. Podniosła się ze swojego miejsca i razem z Sharon ruszyły do zamku.
[zt x2]
- Masz rację - westchnęła ciężko - ludzie są bardzo różni. Z jednej strony ta różnorodność jest wspaniała, ale z drugiej, cóż napawano sama rozumiesz - uśmiech Viv nieco zmalał, ale tylko na chwilkę. To nie był czas na ponure myśli o ludzkiej naturze, było wiele znacznie przyjemniejszych tematów do rozmów. Dlatego też dziewczyna nie zamierzała się nad tym rozwodzić.
- Zgadzam się w zupełności - pokiwała potwierdzająco głową gdy jej rozmówczyni zaczęła zastanawiać się nad ulubionymi roślinami - Róże są piękne - zaśmiała się, a jej myśli na chwilę odpłynęły.
- Myślę, że to dodatkowe zadanie pokaże wielu osobom jak czasochłonna jest opieka nad rośliną, ale tez uświadomi jak rośliny potrafią odwdzięczać się za poświęcony czas. - wypaliła nagle bez całkowitego przemyślenia. Na jej pliczkach pojawił się lekki rumieniec. - Wybacz, wzięło mnie na filozofowanie - zachichotała.
- Jasne nie ma sprawy - dodała ochoczo kiedy dziewczyna wspominała o pokoju w wspólnym. Podniosła się ze swojego miejsca i razem z Sharon ruszyły do zamku.
[zt x2]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|