Go down
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Pon Paź 06, 2014 10:05 pm
No tak! Zapomniała, że kochany wampirek potrafił jedynie warczeć, jakże widowiskowo, zamiast konkretnie działać; a jeśli już do tego dochodziło to było to naprawdę, ale to naprawdę zdradliwe działanie godne tchórzowego zwierzęcia. Ale czymże był Sahir, jak nie zwierzęciem właśnie? Tego czegoś nie dało się nazwać człowiekiem! W żadnym przypadku! Martwą praktycznie niezniszczalną skorupą, już prędzej. Więc czy to było ważne, czy on nadal będzie egzystował tutaj? I tak nikt za nim nie zatęskni, nie zapłacze. Nikt, kto wie, kim tak naprawdę jest. A raczej czym. Czym więc był Nailah? To było bardzo proste rozwiązanie!
Nic. Niewartym. Potworem.
Syknęła po raz kolejny, tym razem ostrzegawczo w jego stronę, obnażając zęby i uderzając ramieniem w jego twarz.
- Może jak Ci wbiję kołek w serce to nie będzie już żadnego problemu, co? - Warknęła cicho w jego stronę, a jej oczy błysnęły mściwym blaskiem anioła śmierci. Znowu skupiła się tylko na Krukonie, a jej szyja ostrzegawczo zapulsowała. Krótkotrwałe uczucie bólu na chwilę zagościło w czarnowłosej Ślizgonce.
Grajmy dalej w tym dramacie.
Czarne skrzydła ponownie zatrzepotały w rytm tej melodii ulotnej, a bestialskie zapędy zagryzały nerwowo resztkę samokontroli.
Nie zapomnij się.
Zamrugała szybko, zwracając się ponownie do Irytka, który siał chaos dookoła nich, nic sobie nie robiąc z panujących zasad. W końcu był w swoim żywiole, jako swoisty cherubin prawda?
Obserwowała go ostrożnie, czekając na kolejny ruch złośliwego ducha. Chciała odpowiedzi. Chciała wreszcie stąd pójść, jak najdalej od niego, póki nie miała w sobie dość sił, by go wreszcie zniszczyć i pogrążyć w całkowitej rozpaczy.
I nie miała różdżki.
- Nie rób sobie ze mnie żartów i oddaj ten klucz, głupi duchu! - Powiedziała głośniej, zaciskając dłonie w pięści. - Nie będę specjalnie nurkować w lodowatym jeziorze, bo Ty masz jakieś pojebane zachcianki. Albo oddasz po dobroci, albo osobiście dopilnuję, żebyś miał spotkanie pierwszego stopnia z Krwawym Baronem!
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Wto Paź 07, 2014 6:06 pm
Skrzywiłeś się automatycznie, nieco się odsuwając, żeby jej ręka cię nie sięgnęła - jeszcze czego, będzie ci marna Ślizgonka grozić, która znaczyła mniej niż robak - mogłeś tak sobie wmawiać, twoje instynkty wampira mogły to podpowiadać, ale oboje wiemy, jaka jest prawda - czy tego chciałeś, czy nie, Rockers zmieniła bardzo wiele rzeczy w twoim życiu, chociaż tacy, jak ona, nie powinni mieć jakiejkolwiek siły do zmieniania czegokolwiek - tacy jak ona powinni być usuwani.
Zniszczeni, smutni, zagubieni w swoim wnętrzu, którzy nigdy nie mieli oparcia... Takich byś usuwał?
Nikt nie dał ci prawda decydować, kto może żyć, a kto nie - według natury mogłeś zabijać, gdy byłeś głodny, nie oszukujmy się, że taka była prawda - Nailah stanął na szczycie łańcucha pokarmowego czy się tego chciało, czy nie, obojętnie, jak mocno temu będziemy zaprzeczać. Wyżej były już tylko wampiry czystej krwi, a nad nimi..? Nad nimi sam pomylony Bóg, który pozwolił takim potworom powstać.
- Z pewnością... - Podążyłeś wzrokiem... nie, nie wzrokiem - przez tą mgłę niewiele było widać - śledziłeś lot Irytka słuchem, wyłapując szelest jego szaty na wietrze - zabawne, duch, a jednak miał aż taki wpływ na rzeczywistość, to było dość pomylone, nie powinno mieć miejsca... Stałeś już grzecznie i się nie wierciłeś, bo po co, starałeś się oddychać płynnie i skupiać na rzeczach zgoła innych niż bliskość szyi, którą po raz kolejny obdarzyłeś znamieniem swych kłów. Rockers sama się o to prosiła.
Kiedy jednak poltergeist stwierdził, że klucz jest w jeziorze, uniosłeś wbity w podłoże wzrok, już spokojny - nie było sensu znowu się podburzać, z pewnością to nie pomoże na wybrnięcie z tej sytuacji.
Pozwoliłeś Rockers przejąć stery, niech się wyżywa na Irytku, w sumie nie przeszkadzało ci to... Odetchnąłeś i spojrzałeś w bok, na rudowłosą dziewczynę, którą Irytek się zainteresował, a potem powiodłeś nim znowu po uczniach tłukących się po zamkniętych bramach.
- Nie sądzę, żeby Irytek oddał ci klucz w taki sposób... - Mruknąłeś cicho do Caroline tak, żeby tylko ona to słyszała. Szkoda, że nie miałeś różdżki, cholera jasna... wszystko mogłoby się okazać o wiele prostsze. - Jak mniemam również nie masz różdżki. - Było to... nawet nie pytanie, stwierdzenie. Na pewno by ją już wyciągnęła, gdyby ją trzymała przy tyłku. Spojrzałeś na stal i sięgnąłeś do niej drugą ręką, próbując ją zerwać - normalna zapewne poddałaby się twojej sile, zwłaszcza, że od wczoraj buzowała w tobie świeża krew... ale ta ani myślała drgnąć.
Irytek
Poltergeist
Irytek

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Pon Lis 03, 2014 7:38 pm
Dla normalnego człowieka reakcja Caroline była dosyć oczywista i przewidywalna - w końcu każdy zdenerwowałby się, gdyby nagle został skuty kajdanki z osobą, którą nieszczególnie darzy sympatią. Podkreślam, taka reakcja była oczywista dla człowieka, którym Iryś na szczęście nigdy nie był i nie będzie. Był za to cholernie denerwującym duchem, którego sensem życia było uprzykrzanie żywotu takim osobom, jak panna Rockers. Szczególnie cieszył go fakt, że tak łatwo dawała wyprowadzić się z równowagi. Ona sama pewnie zaprzeczałaby temu, twierdząc, że tak żałosna kreatura, jakim był Irytek, nie jest w stanie tego uczynić, ale on wiedział swoje. Był wręcz pewien tego, że najchętniej rozszarpałaby go na kawałki, odpłacając mu się za te wszystkie psikusy, którymi ją obdarzał w ciągu tej siedmioletniej nauki w Hogwarcie.
Brak współpracy z Irytkiem to jedna sprawa, a obrażanie go to druga. Bardzo nie spodobał mu się ton, w jakim do niego mówiła... w dodatku śmiała go nazwać GŁUPIM. Aż skrzywił się na sam dźwięk tego słowa.
- Głupi?! - wrzasnął najgłośniej jak potrafił - głupi jest ten, kto dał się skuć kajdankami, do których kluczyk leży na dnie tego obrzydliwego jeziora! - naprawdę się zdenerwował. Jeszcze trochę, a byłby skłonny nieco im pomóc...teraz było już za późno. Sahirze, możesz podziękować swojej towarzyszce niedoli.
- Macie dwa wyjścia - wskakujecie, albo resztę życia spędzacie raaaaazeeeem! - zachichotał. Mieli jeszcze trzecią opcję, którą oczywiście było wykonanie jakiejś przysługi Irytkowi, ale chwilowo nawet o tym nie pomyślał. Był bardzo napalony na przedstawienie, które Rockers i Nailah winni byli odegrać.
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Wto Lis 04, 2014 5:14 pm
Nie miałeś prawa decydować o tym, kto powinien umrzeć, a kto żyć. Mogłeś sobie uparcie wmawiać, że byłeś kimś wyjątkowym, kimś ponad zwykłych śmiertelników. Ona jednak znała prawdę.
Byłeś potworem. Szkodliwym gównem zapakowanym w swoje ludzkie opakowanie.
Nie znaczyłeś więcej, niż Ja.
Taka była prawda.
Prawda, której się bałeś.
Bo JA jestem Śmiercią, Sahirze Nailah.
Jestem Twym sędzią.
I skazuję Cię na wieczną rozpacz!
Wieczny ból!
Bo zasługujesz na to, Ty pojebany ignorancie.
O jezu, pewnie powinno być mi szkoda takiej kreatury, jak Ty?
Powinno być mi szkoda, tak jak tym wszystkim naiwniaczkom, chcącym zbawić biednego, zagubionego i samotnego chłopca?
Uważaj, bo jeszcze się z tego powodu popłaczę!
Jej myśli były chaotyczne, pełne nienawiści do osobnika, który był tak blisko. Którego chciała tak mocno skrzywdzić, dać mu odczuć swoją siłę i kontrolę. Nie miał najmniejszego prawa, uważać, że jest wyżej od niej, że ma jakieś szlachetne zadanie i pragnie życia, jako człowiek. Udawanie, jak widać, weszło mu w nawyk i to na tyle, że nikt nie potrafił rozróżnić kłamstwa, od prawdy. Mogła dramatyzować, w końcu ta dzisiejsza sztuka na tym właśnie polegała. Nikt jej przecież tego nie zabroni. A wnętrze głowy było solidnie chronione; jedynie chmurne tęczówki błyszczały, zapowiadając prawdziwą burzę. Kolejną zresztą. Przy nim łatwo traciła kontrolę ze względu na to, jakiego czynu się dopuścił względem niej, ujawniając jej słabości. Jej bezbronność. Aż dwa razy! I o DWA razy za dużo! Na trzeci nie może mieć szansy; powinna go zabić, pozbyć się, póki ma okazję, póki jest tak blisko, że nie może jej uciec.
Gorączkowa gonitwa myśli rozpoczęła się w głowie Rockers, próbując wykorzystać tę niekorzystną sytuację na swoją zemstę. Zemstę ostateczną, która zakończyłaby się jego ostatnią śmiercią. Czarne o tej porze roku włosy dziewczyny były targane przez gwałtowniejsze podmuchy wiatru, kiedy prychnęła na słowa wampira w jej stronę. Pociągnęła ostrzegawczo łańcuchem.
- To wymyśl lepszy plan, umarlaku! - Warknęła, biorąc głębszy wdech mroźnego powietrza, po czym spojrzała ponownie na Irytka, którego najwyraźniej jej słowa dotknęły. Uśmiechnęła się z satysfakcją, ale po chwili po uśmiechu nie zostało ani śladu. Duch miał naprawdę wielkie szczęście, że C. nie miała różdżki. Oj, naprawdę wielkie szczęście. Rozprostowała palce u rąk, po czym rzuciła poltergeistowi wyzywające spojrzenie.
- Huk! Stuk!
Któż to tak nieudolnie kawały robi?
To Irytek!
Ten Irytek, który Krwawego Barona się boi!
Cały dzień w fikuśnym wdzianku aniołka pomyka,
Aż dostał od tego zapewne bzika!
Nic dziwnego! Nic dziwnego!
Za krzty w jego planie doszukiwać się czegoś kreatywnego!
- Zanuciła pogardliwie, nie odrywając od ducha oczu.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Wto Lis 04, 2014 10:15 pm
Ona szarpnęła łańcuchem, a Ty odpowiedziałeś jej tym samym, tylko że o wiele, wiele mocniej, tak, by to na pewno odczuła z całą swoją nieprzyjemnością, jaką ze sobą siłowanie się z tobą niosło - a nie było w tym żadnych profitów, wierzcie mi.
- W razie czego to ty utoniesz w tym jeziorze, nie ja. - Syknąłeś. Albo zamarznie, bez różnicy. I nie pytając, ani nie czekając na dalsze sprzeciwy, czy też ustalenia, pociągnąłeś mocno Rockers, stawiając pierwsze kroki w kierunku jeziora. - Gdzie dokładnie wrzuciłeś ten klucz? - Może jeszcze była jakaś szansa ugłaskania Irytka po drodze, może jeśli popróbują, to w końcu sam im go wyciągnie... ale nie... ta szmata idąca za tobą musiała się jeszcze odezwać - odwróciłeś się gwałtownie i uderzyłeś ją mocno w twarz otwartą dłonią, zdecydowanie mocniej, niż przeciętny człowiek - nie wahał się nawet przez maleńką sekundę, spoglądając na Rockers z obrzydzeniem i niechęcią. Spoglądając na nią wyraźnie z góry. Bestia była świadoma bezbronności panienki stojącej tuż przy tobie, w zasadzie... dlaczego by jej nie zabić i nie ułatwić sobie życia zawczasu? Właśnie teraz..? Niee, za dużo tutaj świadków, wszystkie te dzieciaki, które nadal obijały się o drzwi...
- Morda w kubeł. - Wycedziłeś głosem nieznoszącym sprzeciwu, łapiąc ją za włosy i szarpiąc za nie. - Czy ci się to podoba, czy nie, aktualnie to ja tu ustalam zasady. - Puściłeś ją i ruszyłeś w dalszą drogę.
avatar
Oczekujący
Aberacius Lovegood

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Nie Sty 04, 2015 9:39 pm
Lekcja się zakończyła. Cała masa szóstoroczniaków wypadła z klasy. Każdy zadowolony, że nauczyciel nie zadał tony pracy domowej. Najbardziej z tego powodu zadowolony był Aberacius, który nie chciał znowu wysługiwać się swoim kochanym, cudownym braciszkiem. Przynajmniej był kochany i cudowny, kiedy trzeba było odrobić pracę domową.
Przyszedł prosto na dzieciniec, w puchońskim mundurku, z książką pod ręką. Zdecydowanie pasowała do niego żółta barwa, gdyż ten chłopak promieniał jak prawdziwe słoneczko. On czerpał szczęście z każdego oddechu, który napełniał jego płuca życiodajnym powietrzem...
Oddychanie nie było już tak przyjemne, kiedy trzeba było to robić nad książką, ucząc się.
Za to najprzyjemniejsze było, kiedy człowiek miał odrobinę otwartej przestrzeni. Dlatego właśnie pan Lovegood udał się na dziedziniec, krokiem spokojnym, ale lekkim i melodyjnym - nic dziwnego, miał stopy stworzone do radosnego tańca.
Będąc już na dziedzińcu, usiadł na schodach, aby móc obserwować przekomarzających się pierwszaków czy urocze dziewczyny z siódmego roku. W pewnym momencie zerknął na lewo, gdzie tuż przy jednej z kolumn siedziała rudowłosa...
W pierwszej chwili zastanowił się dlaczego jest sama, ale w drugiej... Już siedział obok niej, zdecydowanie przekraczając strefę przestrzeni osobistej.
Runa Gustavsson
Oczekujący
Runa Gustavsson

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Nie Sty 04, 2015 10:29 pm
Nie rozumiała tej chmary wybiegających uczniaków, którzy zachowują się tak, jakby ktoś rozrzucił na korytarzu darmowe czekoladowe żaby. Wybiegają potykając się o własne nogi i za długie szaty. To tak, jakby w klasie ktoś nagle rozprzestrzenił Eliksir Żywej Śmierci i każdy musiałby ratować się jak najprędzej. Dlatego Runa wymykała się z klasy na początku i uciekała w drugą stronę, żeby tylko nie wpaść na tę pędzącą masę.
Jako że była to już ostatnia lekcja tego dnia, rozwiązała krawat i upchnęła go do torby. Z marsową miną udała się ku kolumnie obok schodów. Zawsze przemykała dziedzińcem jak kot, który udaje że wcale nie widzi przechodzących obok niego ludzi i idzie w wyznaczonym kierunku, nawet jeśli po drodze wpada na plączące się w okolicy nogi, których nie zauważa.
Rzuciła torbę na ziemię i usiadła pod kolumną, opierając się o nią i odchylając głowę. To niesamowite jak człowiek potrafi być zmęczony po kilku godzinach ciągłego przemieszczania się z sali do sali. Nawet jeżeli spała dobre osiem godzin, czuła się jakby od kilku nocy nie zmrużyła oka a przez cały dzień co najmniej tłukła kilofem o ścianę kopalni. Ziewnęła, zasłaniając usta dłonią, po czym zaczęła obserwować przechodzących, przebiegających i przeskakujących dziedzińcem ludzi. Większość z nich przemykała szybko, żeby nie musieć zakładać kurtek i szalików, bo marcowa pogoda nie każdemu odpowiadała. Runa jednak siedziała ubrana tak samo jak ciepłolubni uczniowie latem i nie miała nawet przebłysku "jest mi zimno". Odgarnęła włosy z jednej strony za ucho i przetarła dłońmi twarz, jakby to jakkolwiek miało pomóc zmęczeniu. To bzdura, tak samo, jak kretyńskie unoszenie ramion w deszczu. Zauważyliście, ze kiedy tylko zaczyna kropić, ludzie jak na hejnał podnoszą ramiona do uszu tak, jakby udawali napakowanego faceta bez szyi? Przecież to im nawet nie osłoni czegokolwiek.  "Bezsensu"-szepnęła do siebie Runa i pokręciła głową.
Odwróciła głowę w lewo i wpatrywała się w jakiś martwy punkt przez dłuższą chwilę. Gdy z powrotem przekręciła się w prawo, drgnęła nagle jak oblana wodą. Kto to był?! Nie ważne, siedział jakieś mnóstwo centymetrów za blisko i jej przestrzeń osobista wymajająca odległości dwóch wyciągniętych ramion, czuła sie delikatnie mówiąc, naruszona. Spojrzała na Puchona? tak, Puchona, swoją niezmiennie nieprzyjazną miną którą ćwiczyła w lustrze jak była malutka, po czym uśmiechnęła się tym uśmiechem "Ten szpital bez klamek... to on jest w drugą stronę".
avatar
Oczekujący
Aberacius Lovegood

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Nie Sty 04, 2015 11:28 pm
Zazwyczaj jest tak, że im bardziej chcesz, żeby nikt Cię nie zauważył, tym większych dziwaków na siebie sprowadzasz. Ta rudowłosa dziewczyna musiała mieć właśnie takiego pecha. Czy ją znał? Może z widzenia, z zajęć, na które razem uczęszczali. A może z meczy, które rozgrywali po przeciwnych stronach szali? Na pewno wiedział, że te płomiennie rude włosy śmignęły nieraz przed jego oczami, powiewając radośnie na wietrze, czego nie podzielała zazwyczaj ich właścicielka.
Ale dlaczego? Dlaczego nie można się cieszyć z samego oddechu?
Prezentował się jak całkiem normalny młodzieniec - średnio zbudowany, średnio wysoki, włosy raczej podejrzanie jasne, choć pod białe nie podpadały i ciągle rozczochrane - każdy kosmyk wędrował tam gdzie tylko sobie chciał. Raczej bardzo wyróżniał się na tle innych uczniów z rocznika z, głównie, jednego powodu - było go dwóch. Jeden wesoły, promienny jak słoneczko, a drugi spokojny, zamaszysty, jak wędrująca po niebieskim niebie chmurka. Jeden lubił wskoczyć na miotłę, a drugi usiąść na łóżku i poczytać. Jeden lubił pobiec na parkiet, z miłą damą u boku, drugi samotnie pobrzdąkać na gitarze. I obaj nie umieli bez siebie nawzajem żyć.
Wpatrywał się w nią z tak ogromnym skupieniem, jakby liczył piegi na jej nosie. Jedyna różnica była taka, że spoglądał wprost w jej oczy, przeszywając od razu spojrzeniem szaroniebieskich, chłopięcych oczu. Chłopak niby prawie dorosły, a miał spojrzenie jak pięciolatek, który ciągnie Cię za rękaw i pyta co dolega.
- Pachniesz... Drewnem. - powiedział, zapominając, że to zapewne zapach sali lekcyjnej, który musiały pochłonąć włosy dziewczyny.
Runa Gustavsson
Oczekujący
Runa Gustavsson

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Pon Sty 05, 2015 12:04 am
Tak, Runa ewidentnie miała takiego pecha. Tak samo jak niezbyt szczęśliwie trafiała na upojonych, mocno starszych, śmierdzących panów, którzy wyjątkowo ją sobie cenili, chwaląc jej biodra i włosy z drugiego końca ulicy. Właściwie nie zdarzało się, żeby pragnąc samotności udało jej się ją znaleźć, na pewno nie w Hogwarcie, gdzie wszystko tętniło życiem, a każdy chciał się dzielić z tobą swoimi najbanalniejszymi przeżyciami i refleksjami. Tak po prostu było i aż dziwne, ze Runa jeszcze do tego nie przywykła po sześciu latach spędzonych w tych murach. Bardzo często słyszała "Ty chyba nie jesteś zbyt rozmowna, co?", które zazwyczaj kończyło jej rozmowę i zarazem cała znajomość, bo nikomu nie chciało się wykrzesać z siebie tyle entuzjazmu, by jednak ją rozgadać. Prawdopodobnie straciła przez to mnóstwo być może bardzo cennych relacji, ale wierzyła, ze nic nie dzieje się bez przyczyny, wiec z czystym sumieniem mogła dalej ignorować próby zaczęcia rozmowy.
Dwóch? Matko boska, R. chyba zwariowałaby musząc znosić czyjeś towarzystwo już w łonie matki. Chociaż z drugiej strony to musiało być niesamowicie ciekawe mieć bliźniaka. Ciekawe czy wtedy przeżywa się wszystko podwójnie, myśli tak samo i czy ma się takie same gusta.
Oparła jedną nogę o schodek, podciągając kolano do piersi i opierając o nie jeden policzek. Jak się jest małym okruszkiem, który ma 155 cm to można się zwinąć w każdą wybraną pozycję. Polecam, Runa Gustavsson. Przez cały czas czuła na sobie świdrujące spojrzenie chłopaka, wiec w końcu podniosła twarz z kolana i zmarszczyła brwi. Spojrzała na niego pytająco, usiłując tak samo przeszyć go spojrzeniem. Czuła się wyjątkowo niekomfortowo mając twarz tak blisko czyjejś twarzy i tak po prostu patrząc w czyjeś, dziwnie wesołe, przyjazne oczy. Aż nagle chłopak wypalił tak po prostu, że Runa, małe, dzikie zwierzątko, pachnie drewnem.
-S-słucham...?-pa-chniesz dre-wnem, tak, dobrze usłyszała-Bo tak na prawdę jestem nimfą leśną a do Hogwartu wpadam żeby udawać cywilizowaną- odpowiedziała przesadzonym szeptem. Bo może chłopak jest chory na głowę? Z takimi trzeba rozmawiać inaczej i ona da radę, choćby nie wiem co!--Poza tym drzewa są super, a ty pachniesz gumą malinową i watą cukrową.-dokładnie tak, poważnie!
avatar
Oczekujący
Aberacius Lovegood

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Pon Sty 05, 2015 10:48 am
"W Hogwarcie wszystko tętniło życiem"! Droga Runo, gdyby ten chłopak umiał czytać w myślach lub powiedziałabyś mu coś takiego, natychmiast ująłby Twą dłoń i zaprowadził w miejsca, w których duch czasu zamieszkał na stałe. Hogwart pełen był zamkniętych komnat, tajemnych korytarzy, każda odrywała przed odwiedzającym coś zupełnie nowego i zaskakującego. Wesoły chłopak lubił odwiedzać niektóre, jednak nie z tak ogromną dociekliwością, więc kiedy jakaś sala była zamknięta, po prostu odpuszczał ją sobie i szukał następnej.
W każdej z nich panować mogła wielka cisza i ogarniać ogromna samotność. On mógłby Ci to pokazać, gdybyś tylko chciała.
Aberacius razem z bratem nie myśleli podwójnie ani podwójnie nie przeżywali niemal niczego. Natura obdarowała ich wyglądem niemal identycznym, bo w końcu rodzą się i bliźniacy zupełnie różni, ale ukształtowani zostali na zupełnie innych ludzi. Każdą drobnostkę przeżywali inaczej.
Chłopak nie czuł się speszony w ogóle i jakoś nie wyglądał na kogoś, kto zaraz uszanuje jej przestrzeń i się odsunie. Nie ma. Chłopak do wysokich nie należał, ale malutką Runę przyćmiewał jak wieżowiec.
Kiedy chłopak usłyszał jej odpowiedź, od razu złożył usta w dzióbek. Bardzo niezadowolony dzióbek, a jego oczy napełniły się oskarżycielskim niedowierzaniem.
- Nimfy leśne pachną mokrą ziemią i chłodnym zielem*, kłamczucho! - wysypał oskarżycielsko. - Drewnem mogłyby pachnąć chochliki szafowe albo... - teraz przyciszył głos, a jego oczy stały się większe i łypały na boki podejrzliwie - mieszkające pod podłogą gumtromby. Ale nie mów nikomu, bo gnębiwytryski mieszają nam w głowach, żebyśmy myśleli, że ich nie ma.
Tak, poważnie!
Na nowo się rozpromienił, kiedy usłyszał o tak słodkich rzeczach.
- O, zjadłbym gumę z czerwonej bobkowy. - powiedział radośnie. Miał dużą słabość do słodyczy, więc dobrze, że lubił wysiłek fizyczny. - Jadłaś kiedyś watę cukrową o smaku jabłek? Jest świetna! Ale sądzę, że pachniałbym nią tylko wtedy, kiedy oblałbym się eliksirem miłosnym...

* chłodne ziele - to po prostu mięta
Runa Gustavsson
Oczekujący
Runa Gustavsson

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Pon Sty 05, 2015 1:10 pm
Niestety jednak Runa nie miała tak bogatej mimiki, by samym spojrzeniem móc powiedzieć "Pokaż mi takie miejsca", więc nie mogła oszczędzić chłopakowi wielu lat uczenia się legilimencji i wszystko musiało pozostać w domyśle. Jedyne co jej zostało to szukanie tych miejsc samej, albo pogodzenie się z losem. Póki co jej sprawdzoną metodą było nie odzywanie się do tych dziwnych ludzi, którzy widząc ja zaledwie kilka razy na zajęciach, decydowali się iść za nią całą drogę i odprowadzić TERAZ NATYCHMIAST WSZĘDZIE GDZIEKOLWIEK, choćby to były nie tylko drzwi toalety, a drzwi kabiny, pod którymi później wesoła towarzyszka stała i atakowała ją szerokim uśmiechem, gdy tylko Runa wychyliła płomienną głowę. Kolejną metodą było po prostu teatralne zasłonięcie twarzy i wyraźne powiedzenie do osoby stojącej obok na korytarzu "Nie mogę teraz rozmawiać, jadę metrem... ksz...kszy... coś nam przerywa, cześć". Później trzeba odbiec tak szybko, żeby skonfundowany wesołek nie wiedział gdzie ma iść. Działa, sprawdzone!
Ciekawe czy nowo poznana przez jednego z braci dziewczyna podbiegała do drugiego z nich i wieszała mu się na szyje. Albo czy jeden dostawał za drugiego kiedy któryś podpadł. W tej dwójce, to Aberacius wydawał się być częstszą przyczyną. Prawdopodobnie kiedyś jego biedny, spokojny bliźniak będzie szedł korytarzem a Runa przebiegajac obok wypali "Jadę metrem, daj mi spokój!". Trzeba uważać.
-Cholerka, masz mnie!-była bliska uśmiechnięcia się, ale zamiast tego dodała-Drwale pachną drewnem i korniki pewnie też, ale są za malutkie i nikt nie czuje czym pachną.-już na chwilę odleciała do wizji korników które wygryzają kawałki drewnianych chatek, przez co te później przeciekają. I do wielkich drwali, których spotykała w Andøi, kiedy musiała chodzić do miasta żeby poznawać mieszkańców.
-Nie mam pojęcia czym są gumotromby i dam głowę że właśnie je wymyśliłeś, bo gnębiwtryski już dawno pomieszały ci w głowie.-stwierdziła rzeczowo i wyciągnęła rękę wielkości ręki czternastolatki, by położyć mu ją na czole. Kiedy zdjęła dłoń, pokiwała głową z miną mówiącą "Pokręcenie z pomieszaniem i choroba umysłowa, piętro IV, proszę w lewo".
-Nie, no coś ty! A jadłeś kiedyś kiszone mięso z rekina?- tu pokręciła głową sama do siebie i wydała dźwięk bliski temu towarzyszącemu kociemu kichnięciu, co miało na celu pozbycie się wizji zapachu kiszonego mięsa, który nagle się rozprzestrzenił. Na pewno każdy to poczuł, na pewno!
-Eliksirem miłosnym? Kręcą cię wata cukrowa i jabłka?- czubek. No ewidentnie trafił jej się czubek. Przynajmniej jest miły, wiec niech siedzi.
avatar
Oczekujący
Aberacius Lovegood

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Pon Sty 05, 2015 1:53 pm
Nazywasz go czubkiem, ruda dziewczyno, a przecież siedzisz tutaj nadal i zapewne wcale nie z powodu tego, że z jednej strony miałaś kolumnę, a z drugiej tegoż właśnie czubka. Czy właśnie tacy ludzie nie dodają życiu smaku? A gdybyś tylko posłuchała głębiej co ma Ci do powiedzenia, zrozumiałabyś, że jest najmniej walniętym człowiekiem na świecie. Jedynym, który nie zapomniał z wiekiem o radości z dziecinnej zabawy, z nadawaniu rzeczom własnych nazw, z odkrywania świata własnymi oczami, bez pryzmatu cywilizacyjnego spadku. Nikt nigdy nie powiedział mu, żeby nie dotykał pokrzywy, bo się sparzy, sam to odkrył. Tak samo jego ojciec i dziadek...
Czy to nie jest w życiu wspaniałe? Przeżywanie każdej chwili jakbyś był pierwszy na ziemi?
- Chciałbym Cię zobaczyć z siekierą, to by było ciekawe. - przyznał, oczywiście nie zdając sobie sprawy, że to już ostatecznie wypisało słowo "czubek" na jego czole. Ale nie, jemu jeszcze było mało!
- Mówisz tak, bo masz pełno gnębiwytrysków w mózgu! Musimy temu zaradzić.
Wtedy przesunął się tyłkiem po schodach, aby usiąść za nią i ujął jej głowę palcami. Zamachał nią tak, że rude włosy się nieco roztrzepały, jednak nie na tyle mocno, aby dostała od tego zawrotów głowy. Po tymże czynie wyciągnął z kieszeni mały flakonik, najwyraźniej perfum i rozpylił go na jej włosach. Była to esencja z brzoskwini.
Ach, jak dobrze że teraz nie widziała jego zamyślonej miny, kiedy zadała mu to przedziwne pytanie. W końcu rzekł:
- Nie mogę jednoznacznie Ci na to odpowiedzieć. - licho wie, co jego ojciec, odpowiedzialny za gotowanie w ich rodzinnym domu wkładał do tych dziwacznych potraw... Jakoś specjalnie wybredny nie był.
- Skąd! Ale myślę, że wiele dziewcząt by mnie czuło w taki sposób. Ja bym czuł... mokrą trawę, świeżą herbatę mojego ojca, różane perfumy... I stary pergamin. - miał kiedyś niewielki kontakt z Amorestencją. Nie ważył jej ani nie zażywał, o nie, po prostu powąchał flakonik nią właśnie wypełniony.
Runa Gustavsson
Oczekujący
Runa Gustavsson

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Pon Sty 05, 2015 2:27 pm
Dlatego też właśnie Runa była gdzieś w głębi dumna z chłopaka, że po nazwaniu go czubkiem i dość oczywistym wzroku "taaak... pewnie że wie o co ci chodzi..." on dalej siedział przy niej i opowiadał słodkie głupotki. Właściwie to gdzieś potajemnie ceniła takich ludzi i nawet odrobinkę im zazdrościła. Z resztą, nie lubiła po prostu ludzi do bólu zwyczajnych z charakterem tak złożonym, jak charakter gumochłona. Runa w zasadzie też wszystko odkrywała sama, ale bez zachwytu, bez dziecięcej radości, bez zabawy. Może to przez osiem lat spędzonych w sierocińcu, gdzie ciężko było o radość ducha (choć niewątpliwie Aberacius by ją znalazł!). Jej odkrywanie opierało się raczej na powolnym badaniu tego, jak jeszcze można naciągnąć granicę, gdzie można wybiec najdalej i nie zostać zauważonym, jak długo można przybliżać palec do płomienia i ile czasu zajmuje zamarzniecie na podwórzu. Sprawdzała to wszystko, by po pewnym czasie zauważyć, ze nieświadomie przesuwa sobie granice. Teraz w zimnie może siedzieć dłużej i wybiega dalej niż powinna. To raczej odkrywanie mające na celu pozyskiwanie wiedzy, a nie czerpanie radości. Dziewczyna prawdopodobnie jedynie potakiwałaby na jego słowa ze skupioną miną, by na końcu powiedzieć "Nie rozumiem". To dość zabawne, ze niektórzy nigdy nie byli dziećmi, podczas kiedy inni, są nimi cały czas.
-Oh, to wcale nie jest nic niemożliwego, mam w domu siekierę i zdarza mi się rąbać drewno. Wizja mogłaby być kompletna bez flanelowej koszuli i brody? Bo z tym nie dam rady.- odparła nie zmieniając tonu bajarki rozmawiającej z wyjątkowo ciekawskim dzieckiem, które szuka głębiej i głębiej, a ona musi wymyślać mu dodatkowe bajki mając przy tym intrygujący, spokojny głos.
Sama nie umie stwierdzić, dlaczego nie odsunęła się jeszcze od niego ani wcześniej, ani teraz, kiedy usiadł za jej głową i, o bogowie, ratunku! zaczął dotykać jej włosów. Cały czas siedziała sztywno z maksymalnie spiętymi mięśniami, jakby szykowała się do ucieczki. Gdy dotknął jej włosów, przeszły ją dreszcze i miała ochotę wstać z krzykiem "fujfujfuj" bo przecież nikt nie dotyka jej włosów. Nigdy. Jednakże dalej siedziała tam, może nie spokojnie, ale grzecznie, czekając na wyjaśnienie. Chociaż bardziej spodziewałaby się czegoś w stylu "Zabiorę twoje gnębiwtryski do domu, bo jestem szurnięty".
-Czyli nie. Myślę, że byś to pamiętał, nic przyjemnego.- gdy skończył rozpytać na JEJ włosach te dziwna esencję, zaczęła niespokojnie i nerwowo obracać sie w jego stronę raz po raz, jakby nie była pewna co jeszcze może wymyślić.
-Nie łudź się, że którakolwiek będzie czuła Twój zapach, cukierkowy chłopcze-powiedziała szturchając go w kolano, które było najbliżej. Uśmiechnęła się przy tym, ale blondyn chyba tego nie zauważył.-Skoro czujesz mokrą trawę, to może jesteś nimfą błotną? Każdy powinien czuć pergamin i herbatę, zdecydowanie.-odparła potakując samej sobie. Czasami zastanawiam się, czy w jej szyi są jakiekolwiek mięśnie? Nic tylko ruszałaby głową.
-Nigdy nie wąchałam Amortencji, ale pewnie byłaby to dziwna mieszanka.
avatar
Oczekujący
Aberacius Lovegood

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Pon Sty 05, 2015 3:39 pm
Zapewne gdyby był kimś innym, nie znalazłby tej radości. Człowiek rodził się jako niezapisany pergamin, biały, nienaruszony i piękny. Dopiero później traktowano go atramentem, czasem łzami, przypalano ogniem świeci, aż w końcu zaczynał szarzeć ze starości. Gdyby jego pergamin trafił w inne ręce, nie byłoby na nim tego różnokolorowego atramentu, innymi łzami byłby traktowany. Może byłby dokładnie taki jak wszyscy...
O ile w ogóle można było uznać, że wszyscy mogą być tacy sami.
Poznawanie nowej osoby można było porównać do rozwijania pergaminowej tuby. Najpierw widziało się tylko ładną wstążkę, którą był owinięty, a później co chwila to nowe słowa na nim zapisane. Czasem pergamin taki można było rozwijać szybciej, czasem wolniej... I czy z takiego poznawania nie można czerpać szczęścia? Oczy cieszyć można patrząc na kolorowe, wesołe litery Aberaciusa, ale także i na te czarne, na których tusz rozmyty był przez ciągłe łzy... Lub środek wypalony przez płomień świecy.
Dasz mu zobaczyć swój rudawy zwój?
Chłopak pokręcił stanowczo głową.
- Bez flanelowej koszuli się nie obędzie, ale brodę mogę Ci odpuścić. - powiedział, chociaż nie brzmiał na przekonanego. Dopiero po chwili się zaśmiał i korzystał z tego, że nie dostał jeszcze po twarzy. Ujął jej rude kosmyki po obu stronach głowy. - Chyba, że byłaby taka... Cześć, jestem drwalem. - ostatnie zdanie wypowiedział udawanie niskim, chrapliwym głosem przykładając kosmyki do brody dziewczyny i machając nimi, tak by lekko falowały.
Myślał, że gnębiwytryski już uciekły z jej głowy, bo mimo iż nie widział jej uśmiechu powoli zaczynał słyszeć lekką radość w jej głosie, więc nie używał już nic innego. Gnębiwytryski nie lubią zapachu brzoskwini, więc taką esencję zawsze miał przy sobie.
Nie był aż tak głupi, żeby nie rozpoznawać co mogą oznaczać te wszystkie zapachy. Mokra trawa przypominała mu taniec na deszczu i leżenie nocami przed domem, oglądając gwiazdy. Pergamin był zapachem jego brata, kiedy ten trzepał go po głowie kawałkiem papieru, aby chłopak znów zaczął się uczyć. Herbata była zapachem jego ojca, który nauczył go cieszyć się z odkrywania świata, a różane perfumy - tak, to jego matka takich używała i zawsze czuł ich zwietrzały zapach, kiedy wtulał nos w jej ramię.
- Możliwe, że jestem nimfą błotną. Ale wtedy pachniałbym też furnymi jagodami, które jedzą. - wszystkie rzeczy nazywał inaczej niż wszyscy i uparcie w to brnął, nawet kiedy wiedział jak inni to mówią. Furne jagody były po prostu borówkami.
Usiadł znów obok niej, aby mógł chociaż z profilu obserwować jej twarz.
- Kto wie, może kiedyś poczuję w niej jeszcze zapach drewna... I brzoskwiniowych, ognistych włosów.
Ciekawe, jak ludzie w przeciągu sekundy umieją się zmieniać. Na tę chwilę Aberacius sprawił, że jego chłopięce oczy stały się zupełnie męskie i zamiast rozgrzanego promieniami słońca nieba zaczęły przypominać nieboskłon odbity w zimnej, białej tafli lodu.
- Nie wąchałaś Amortencji...? - spytał zaskoczony. Wtedy też wstał niemal od razu i złapał dziewczynę za ręce, bez problemu podnosząc ją do pionu. - Więc chodź, pójdziemy powąchać. Teraz już gnębiwytryski nam nie przeszkodzą!
Runa Gustavsson
Oczekujący
Runa Gustavsson

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Pon Sty 05, 2015 4:24 pm
To niesamowite, jak ludzie którzy przez kilka lat żyją obok siebie, potrafią być różni. Weźmy chociażby Aberaciusa i jego brata. Choć nie poznała drugiego z nich, a z pierwszym siedzi tu zaledwie od kilku minut, to wiadome jest, że każdy z nich ma zupełnie inną osobowość, inne poglądy, inne gusta i inne ambicje. A przecież nikt im nie powiedział "Macie być inni". Żaden z nich pewnie też nie planował tego od małego. Tak po prostu wyszło. Wszyscy zaczynamy od białego pergaminu i każdy z nas może z nim zrobić dosłownie wszystko. Możliwe, że niektórzy bojąc się o to, co stanie się później, nie robią z  nim zupełnie nic. Przez strach o własny los ludzie tracą najwięcej. Bojąc się zrobić choćby ten mały krok, gubią słowa, które mogliby na własnym pergaminie napisać. Po latach zwijają pustą, niemal niezapisaną rolkę.
Runa swój zwój trzyma zapieczętowany od lat, a jak dotąd rozwinął go jedynie Alexander, jej jedyny wieczny towarzysz, dzięki któremu wyszła z sierocińca. Jednak wkładając rękę w jej włosy, Aberacius tak po prostu zerwał spory kawał pieczęci, a ona nic nie mogła na to poradzić, siedziała tylko z opuszczonymi rękami i raz po raz mrugała, jakby to miało przywieść do niej odpowiedź. Kolorowy zwój chłopaka miała ochotę ubrudzić ziemią i trawą, porysować smoczymi łuskami, żeby choćby trochę przypominał ten należący do niej. Ale właściwie po co? Nikt jej nie każe być uroczą Runą, wiec ona nie będzie kazała jemu być zimnym Aberaciusem.
-No dobra, to muszę jakąś pożyczyć, skoro bez flaneli się nie liczy.-odparła. Czując własne włosy w czyichś dłoniach i to jeszcze na swojej twarzy, poczuła się delikatnie mówiąc skonfundowana. Nikt jej nigdy nie dotyka. Nie ma przytulania na pożegnanie i powitanie. Nie ma witania się uściskiem dłoni czy opierania komuś głowy na ramieniu. Ona daje to wszystkim jasno do zrozumienia. Ale on jakby opuścił tę informację i zakodował ją sobie jako błędną i złudną. Przekraczał granice dosłownie każdym ruchem a ona nie reagowała na to w najmniejszym stopniu tak, jak mogłaby zareagować gdyby ktokolwiek choćby poklepał ją po plecach.
Tu wychodziła kolejna różnica między nimi. Aberacius musiał być niezwykle rodzinny, skoro jego Amortencję stanowiły zapachy kojarzące się z członkami rodziny. Ona rodziny nie miała. Alexander to zupełnie inna bajka, nie nazwałaby go nawet wujkiem. Życie tego chłopaka zaczynało ją naprawdę coraz bardziej interesować.
-Więc żadne z nas nie jest nimfą. A szkoda, uważam że są pełne wdzięku i tajemnicy. I potrafią zabić.-chciała dodać, ze dlatego on nie może być nimfą, bo nie wygląda na zdolnego do podniesienia ręki na jakiekolwiek żywe stworzenie. Po chwili odwróciła twarz w jego stronę i zapytała z nutą ciekawości (wciąż nie tracąc tonu szepczącej bajarki):
-Czym są u licha furne jagody? Wiesz, Ty chyba jesteś z innego świata.-powiedziała to zaskakująco życzliwie, bez cienia złośliwości, to było po prostu nagłe stwierdzenie.
Zmarszczyła brwi. Przecież juz wąchał Amortencję, skad miałoby się tam wziąć drewno i brzoskwinie? Znów pokręciła głową, troszkę jakby odrzucała z twarzy kosmyk włosów.
-Coś mi zmyślasz... przecież...-nie zdążyła skończyć zdania, bo podniesiona nagle miała iść sprawdzić jak działa ta cała Amortencja bo nie ma już gnębiwytrysków (co?! co sie właściwie dzieje, czemu ona jeszcze nie uciekła mówiąc, ze jedzie metrem?!).
-No to chodźmy!-zawołała starając sie ze wszech miar wykrzesać z siebie choćby w połowie tyle optymizmu co on, choć w jej głosie więcej było zdziwienia, niedowierzania i ciekawości. A do tego jak wstała poczuła się jak lis przy jeleniu, jej ręka była o jakąś 1/3 mniejsza od jego ręki.

zt x2
Sponsored content

Dziedziniec - Page 2 Empty Re: Dziedziniec

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach