- Blaise Rain
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Wto Lip 05, 2016 1:41 pm
Jednak..! No okazuje się, że to jednak było bardzo dobrym słowem. Jednak. Jednak mogli nie tylko się nawzajem przedrzeźniać, grać w coraz to dziwniejsze gry słowne, które odpowiednio dopasowywały się do ich poziomu inteligencji (czyli, khem, bardzo wysokie, polotne i przepełnione mądrymi słowami), pokładać się kuśkańcami i przerzucając żarcikami kosmonaucikami, ale i faktycznie podjąć POWAŻNY temat! I jak widać na załączniku – nic z tego, rzecz jasna, nie wyszło – bo narratorzy swoją drogą zachwycają się, że coś ich jednak łączy, a postaci jednak wolą pozostać przy dobrych żarcikach na poziomie i darować sobie zatrzymywanie się na czymś, co mogłoby, nie daj Boże!, za bardzo ich wciągnąć i jeszcze naprawdę do siebie zbliżyć... no bez przesady. I pewnie ten ulubiony rodzaj randek też ich łączył – chociaż ostatnio pewnie panna Lebioda więcej czasu spędzała nad drucikami, też jak widać na... poniżej dołączonym załączniku – a widać bardzo wyraźnie – ten róż, z którego czapa powstawała, aż nader mocno odcinał się na ciemnej szacie panienki Alice nurkującej w swój prywatny świat szydełkowania, do którego pan Rain dostał względny wstęp – względny, bo chyba nie mógł dotykać, tylko oglądać – jak małpkę w zoo przez szklaną szybę przywiezioną z Afryki, a już tym bardziej nie miał żadnego prawa w powstające dzieło ingerować! Groziłoby to utratą pewnie nie tylko rączek, ale i nóżek i pewnie tej najważniejszej części ciała mającej zapewnić przetrwanie gatunkowi też – no a takiemu gatunkowi jak Rain'om ciężko było chyba zabronić przekazywania genu dalej, toć to byłaby niewątpliwie wielka i tragiczna strata dla społeczeństwa...
Długowłosy pokiwał powoli głową, mając już oczy uniesione na oczy Alice – tak w skupieniu, oczywiście, sięgając jak najgłębiej do swoich zalążków mózgu, by te niezbędne iformacje co do tego, że Alice jest nieślubnym dzieckiem Merlina, znaleźć – no raczej, że tam były, przecież Merlin, jedna z ważniejszych postaci w historii czarodziejów, musiał mieć godnego potomka – potomkinie w tym wypadku – i nikt, nie da się zaprzeczyć, nie pasował na niego (na nią?) lepiej niż ta istota siedząca tuż przed nim.
- Łał... a ja cały ten czas miałem cię za szlamę. - Kiwnął raz jeszcze głową z uznaniem, bardziej sam do siebie tak naprawdę, ale żeby nie było – całe to wrażenie, piorunujące wrażenie, jakie Alice na nim właśnie zrobiła, było całkowicie szczere! - i bez problemu słyszalne w jego głosie, heh – w całej jego sylwetce! - Czemu o tym nie mówisz? Wstydzisz się trochę bycia nieślubnym dzieckiem? - Przyłożył rękę do swoich ust tak jakby trzymał w nich mikrofon, i zaraz ten mikrofon wyciągnął w kierunku Alice. - Proszę się nie wstydzić, ta audycja trafi tylko do milionów słuchaczy, nie ma powodów do obaw. - Zachęcił ją – teraz to już na pewno nie będzie mogła się oprzeć i nie będzie miała żadnych przeciwwskazań do tego, by się swoimi sekretami podzielić, ha! Z Rain'a to był jednak psycholog na poziomie.
Wszystko po to, byś się nie martwiła, Najdroższa.
- Trutnie czy lustra? - Wolał się upewnić. - Spokojnie, trutnie umierają z zimna i głodu, żyją bardzo krótko, więc żadne lustro pewnie nie zdąży pęknąć. - Pocieszył ją i nawet byłby gotów ją poklepać pokrzepiająco po ramieniu...! Ale nie. Nie. Zdecydowanie nie był gotów do niszczenia tej odległości fizyczniej, która między nimi została wytworzona, a do której... się przywiązał. Tak. Zapewniała to względne bezpieczeństwo, że nic się tutaj nie wydarzy... cokolwiek by się miało wydarzyć. Z drugiej strony... mógłby usiąść tam koło niej, by mieć lepszy wgląd na to, co robiła – ech, jak na razie wolał siedzieć w tym największym cieniu, żeby jej swoją gębą nie straszyć – dlatego zostanie, posiedzi... może potem, za chwilę... Przechylił się w kierunku rzeźby i przyłożył do niej policzek, chłonąc zbawienne zimno.
Ucieszyło go to, że nieco się ożywiła. Może to szydełkowanie było jednak dla niej ważne..?
- Widać. - Przytaknął z pełnią powagi. - To czapka dla Melanii? Na pewno będzie w porządku, jeśli ją wezmę? - No tak, przecież nie mogło być aż tak kolorowo – ale w końcu zaproponowała, że jemu też uszyje, więc może będzie to po prostu następna..? Właściwie to Blaise miał tylko wątpliwości co do tego, czy to na pewno była czapka – tak poza tym to była wspaniałe dzieło szydełkowe! - Biorąc pod uwagę, że ta chusteczka już z daleka bije moją wspaniałością, to chyba masz rację. - Wyciągnął ją lekko przed siebie, by ocenić jej wartość historyczno-artefaktową, ale jednak uznał, że bardziej przydatna jest w bezpośrednim kontakcie niż za szybą gablotki, bo nie została zaoferowana spowrotem Alice. - Coś sobie zrobiłaś z twarzą? Wyglądasz dzisiaj niewyraźnie. - No, Blaise mistrz dyskrecji i delikatności, ot co – ale w końcu, prędzej czy później, musiał o to zapytać – wolał usłyszeć, że nie chce o tym rozmawiać, niż próbować się domyślać – a nie lubił się domyślać, prędzej porzucał temat w swoich myślach. Nie chciał porzucać jej dobrego samopoczucia. - Twoje oczy wydają się dzisiaj jeszcze bardziej smutne niż zazwyczaj.
Długowłosy pokiwał powoli głową, mając już oczy uniesione na oczy Alice – tak w skupieniu, oczywiście, sięgając jak najgłębiej do swoich zalążków mózgu, by te niezbędne iformacje co do tego, że Alice jest nieślubnym dzieckiem Merlina, znaleźć – no raczej, że tam były, przecież Merlin, jedna z ważniejszych postaci w historii czarodziejów, musiał mieć godnego potomka – potomkinie w tym wypadku – i nikt, nie da się zaprzeczyć, nie pasował na niego (na nią?) lepiej niż ta istota siedząca tuż przed nim.
- Łał... a ja cały ten czas miałem cię za szlamę. - Kiwnął raz jeszcze głową z uznaniem, bardziej sam do siebie tak naprawdę, ale żeby nie było – całe to wrażenie, piorunujące wrażenie, jakie Alice na nim właśnie zrobiła, było całkowicie szczere! - i bez problemu słyszalne w jego głosie, heh – w całej jego sylwetce! - Czemu o tym nie mówisz? Wstydzisz się trochę bycia nieślubnym dzieckiem? - Przyłożył rękę do swoich ust tak jakby trzymał w nich mikrofon, i zaraz ten mikrofon wyciągnął w kierunku Alice. - Proszę się nie wstydzić, ta audycja trafi tylko do milionów słuchaczy, nie ma powodów do obaw. - Zachęcił ją – teraz to już na pewno nie będzie mogła się oprzeć i nie będzie miała żadnych przeciwwskazań do tego, by się swoimi sekretami podzielić, ha! Z Rain'a to był jednak psycholog na poziomie.
Wszystko po to, byś się nie martwiła, Najdroższa.
- Trutnie czy lustra? - Wolał się upewnić. - Spokojnie, trutnie umierają z zimna i głodu, żyją bardzo krótko, więc żadne lustro pewnie nie zdąży pęknąć. - Pocieszył ją i nawet byłby gotów ją poklepać pokrzepiająco po ramieniu...! Ale nie. Nie. Zdecydowanie nie był gotów do niszczenia tej odległości fizyczniej, która między nimi została wytworzona, a do której... się przywiązał. Tak. Zapewniała to względne bezpieczeństwo, że nic się tutaj nie wydarzy... cokolwiek by się miało wydarzyć. Z drugiej strony... mógłby usiąść tam koło niej, by mieć lepszy wgląd na to, co robiła – ech, jak na razie wolał siedzieć w tym największym cieniu, żeby jej swoją gębą nie straszyć – dlatego zostanie, posiedzi... może potem, za chwilę... Przechylił się w kierunku rzeźby i przyłożył do niej policzek, chłonąc zbawienne zimno.
Ucieszyło go to, że nieco się ożywiła. Może to szydełkowanie było jednak dla niej ważne..?
- Widać. - Przytaknął z pełnią powagi. - To czapka dla Melanii? Na pewno będzie w porządku, jeśli ją wezmę? - No tak, przecież nie mogło być aż tak kolorowo – ale w końcu zaproponowała, że jemu też uszyje, więc może będzie to po prostu następna..? Właściwie to Blaise miał tylko wątpliwości co do tego, czy to na pewno była czapka – tak poza tym to była wspaniałe dzieło szydełkowe! - Biorąc pod uwagę, że ta chusteczka już z daleka bije moją wspaniałością, to chyba masz rację. - Wyciągnął ją lekko przed siebie, by ocenić jej wartość historyczno-artefaktową, ale jednak uznał, że bardziej przydatna jest w bezpośrednim kontakcie niż za szybą gablotki, bo nie została zaoferowana spowrotem Alice. - Coś sobie zrobiłaś z twarzą? Wyglądasz dzisiaj niewyraźnie. - No, Blaise mistrz dyskrecji i delikatności, ot co – ale w końcu, prędzej czy później, musiał o to zapytać – wolał usłyszeć, że nie chce o tym rozmawiać, niż próbować się domyślać – a nie lubił się domyślać, prędzej porzucał temat w swoich myślach. Nie chciał porzucać jej dobrego samopoczucia. - Twoje oczy wydają się dzisiaj jeszcze bardziej smutne niż zazwyczaj.
- Alice Hughes
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Wto Lip 05, 2016 4:01 pm
Piękne wyróżnienie, prawda? Tresowana małpeczka, która z zawstydzeniem chowała się przed pobratymcami dała się podglądać temu niby turyście. Niby, bo jakoś stojąc za tą udawaną szybką, stworzoną z otaczającej ich aury a nie szkła, Pan Deszcz wydawał się być dziwnie na miejscu... Zupełnie jakby wcale nie był przypadkowym przechodniem, ze znudzeniem podnoszącym te swoje radioaktywne oczyska (pamiętasz jak zastanawiałeś się czy świecą w ciemności? bardzo możliwe, bo nawet kiedy chowasz się w cieniu wyraźnie je widać) na wyczyniającą harce małpę. Małpę, która z kolei - pozornie pochłonięta bez reszty swoim dziełem - co rusz zerkała na niego dyskretnie, zastanawiając się co by tutaj do tego różowego tworu dodać. Może pompon? Rozprostowała bezkształtnego kondoma, mrużąc jednocześnie oczy w wielkim, wielkim skupieniu. Tak. Pompon z całą pewnością poprawiłby ogólne proporcje tego... Czegoś. A na pewno gwarantował Blaise'owi - gdyby sam kolor i kształt nie były wystarczające - jeszcze większy wpierdol.
Ani mi się waż to nosić...
I tak oto dziedziczka jednego z najznamienitszych czarodziejów jakiego widział świat, puszyła się dumnie, siedząc w wytartej szacie na podłodze, którą swoją drogą wycierała własnym tyłkiem. Merlin byłby dumny! Oj, z pewnością! Swoją drogą powinna być chyba wdzięczna losowi, że pomnik pod którym się spotkali był pomnikiem wiedźmy (do Nefretiti swoją drogą było jednookiej daleko) a nie właśnie pomnikiem tatusia. Nathaniel bardzo szczegółowo zdał jej relację odnośnie swojego spotkania i gotowy był przysiąc, że gdy tylko Merlin - ten duży i stojący - czuje się urażony, przestaje stać. Tak. No. To może przejdźmy dalej, czas antenowy jest w końcu ograniczony - pozdrawiamy kumatych puchonów!
- Widzisz? A wystarczyło zapytać. - Ta pełna powaga, to opanowanie. Brakowało jeszcze tylko tego by Hughes odpaliła papierosa i zaciągnęła się nim mocno, powoli wypuszczając z ust chmurkę dymu. - Tatuś Merlin nielubi kiedy przyznaję się do pochodzenia. Mówi, że wtedy nie znajdę prawdziwych przyjaciół. - Ha! A co! Jak się zwierzać to tylko na całego! - Często się o to kłócą z ciocią Roweną. Będziesz chciał prawa na wyłączność? - Zapytała, bardzo szczerze zaciekawiona, czując jednocześnie jak kąciki ust mimowolnie się unoszą. Psycholog czy nie, poziomu absolutnie Panu Rainowi odmówić niemożna było. A na pewno nie można było odmówi poziomu absordalności całej tej sytuacji.
Nie umknęło jej uwadze to, jak zahaczył policzkiem o pomnik. Chyba nie powinna go tu przetrzymywać... Powinien raczej się położyć. Odpocząć... Jeśli - nie daj boże! - zmienieniu twarzy w gulasz towarzyszyło zrobienie też sieczki z mózgu? Choć na to było już raczej za późno... A przynajmniej takie miała prawo sądzić, nie zdając sobie przecież sprawy z tego, co tak na prawdę kryje się za tymi zielonymi latarenkami. Ba! Najpewniej nie przypuszczając nawet, że poza słownym refleksem i skłonnościami do szydery kryło się tam cokolwiek.
- Masz ty rozum człowieka? - Cienka brew wzniosła się lekko a palce zaprzestały na chwilę dziergania. - Widziałeś kiedyś ropuchę? To był sweter. - Machnęła mu kondomem przed nosem - no prawie, od jego nosa dzieliła ją w końcu niemała odległość i pokręciła z dezaprobatą głową. Co za Rain. Nic nie wiedział. Nic. - Zrobię jej nową... Ładniejszą. - Dodała po chwili namysłu, wyraźnie nakreślając pozycję jaką Deszcz zajmował w przyjętej przez nią hierarchii. Nawet jeśli zużyte przez niego chusteczki już wkrótce miały stanowić ważne pamiątki historyczne, z Melanią i sam Merlin nie miałby szans.
- Z twarzą..? - Brwi zmarszczyły się a głos nagle przycichł. Palce, znowu zajęte różowymi niteczkami lekko zadrżały. - Może to katar? Nie wiem czy ten ropuszy jest zaraźliwy... - Alarm! Alarm! Czerwony alarm! No bo co to niby miało znaczyć? Człowiek się stara. Ba! Z powodzeniem udaje mu się nawet zwodzić wszystkich wokół, a jedna padalcowata menda, spotykana z resztą od przypadku do przypadku okazuję się być nagle całkiem spostrzegawcza. Hughes naprawdę nie przypuszczała, że może zostać przejrzana. A już z całą pewnością nie sądziła, że osóbką, która niebezpiecznie zbliży się do odkrycia tajemnicy jej - dobrego przecież nagle - samopoczucia będzie właśnie Blaise Rain. Milczała przez dłuższą chwilę, robótkę odkładając na kolana i skrzyżowała spojrzenie z tym zielonym. Jeszcze chyba nikt nigdy nie powiedział jej, że te brązowe oczy są smutne... Zmęczone - owszem. To słyszała nieomal non stop, z przyzwyczajenia zbywając już te uwagi machnięciem ręki, często zanim jeszcze wybrzmiały do końca. Ale... Ale smutne? Brązowe patrzałki, bez wątpienia popękane nie mrugnęły nawet, szukając w zielonym spojrzeniu prawdy, przed którą na co dzień zdawały się same z siebie bronić.
- Ja... - Odwróciła głowę, usiłując zebrać myśli. I przegonić te natarczywe, które nagle falą zaczęły pojawiać się w przeciążonym i bez tego umyśle. - Też nie jesteś dziś najprzystojniejszy! - Prychnęła krótko, usiłując się jednocześnie uśmiechnąć i obrócić wszystko w żart. - Weź to przymierz, może Ci pomoże. - Pacnęła w ślizgona różowym workiem a kłębek włóczki potoczył się za nim po korytarzu. Dobre samopoczucie i pewność nagle zniknęły.
Ani mi się waż to nosić...
I tak oto dziedziczka jednego z najznamienitszych czarodziejów jakiego widział świat, puszyła się dumnie, siedząc w wytartej szacie na podłodze, którą swoją drogą wycierała własnym tyłkiem. Merlin byłby dumny! Oj, z pewnością! Swoją drogą powinna być chyba wdzięczna losowi, że pomnik pod którym się spotkali był pomnikiem wiedźmy (do Nefretiti swoją drogą było jednookiej daleko) a nie właśnie pomnikiem tatusia. Nathaniel bardzo szczegółowo zdał jej relację odnośnie swojego spotkania i gotowy był przysiąc, że gdy tylko Merlin - ten duży i stojący - czuje się urażony, przestaje stać. Tak. No. To może przejdźmy dalej, czas antenowy jest w końcu ograniczony - pozdrawiamy kumatych puchonów!
- Widzisz? A wystarczyło zapytać. - Ta pełna powaga, to opanowanie. Brakowało jeszcze tylko tego by Hughes odpaliła papierosa i zaciągnęła się nim mocno, powoli wypuszczając z ust chmurkę dymu. - Tatuś Merlin nielubi kiedy przyznaję się do pochodzenia. Mówi, że wtedy nie znajdę prawdziwych przyjaciół. - Ha! A co! Jak się zwierzać to tylko na całego! - Często się o to kłócą z ciocią Roweną. Będziesz chciał prawa na wyłączność? - Zapytała, bardzo szczerze zaciekawiona, czując jednocześnie jak kąciki ust mimowolnie się unoszą. Psycholog czy nie, poziomu absolutnie Panu Rainowi odmówić niemożna było. A na pewno nie można było odmówi poziomu absordalności całej tej sytuacji.
Nie umknęło jej uwadze to, jak zahaczył policzkiem o pomnik. Chyba nie powinna go tu przetrzymywać... Powinien raczej się położyć. Odpocząć... Jeśli - nie daj boże! - zmienieniu twarzy w gulasz towarzyszyło zrobienie też sieczki z mózgu? Choć na to było już raczej za późno... A przynajmniej takie miała prawo sądzić, nie zdając sobie przecież sprawy z tego, co tak na prawdę kryje się za tymi zielonymi latarenkami. Ba! Najpewniej nie przypuszczając nawet, że poza słownym refleksem i skłonnościami do szydery kryło się tam cokolwiek.
- Masz ty rozum człowieka? - Cienka brew wzniosła się lekko a palce zaprzestały na chwilę dziergania. - Widziałeś kiedyś ropuchę? To był sweter. - Machnęła mu kondomem przed nosem - no prawie, od jego nosa dzieliła ją w końcu niemała odległość i pokręciła z dezaprobatą głową. Co za Rain. Nic nie wiedział. Nic. - Zrobię jej nową... Ładniejszą. - Dodała po chwili namysłu, wyraźnie nakreślając pozycję jaką Deszcz zajmował w przyjętej przez nią hierarchii. Nawet jeśli zużyte przez niego chusteczki już wkrótce miały stanowić ważne pamiątki historyczne, z Melanią i sam Merlin nie miałby szans.
- Z twarzą..? - Brwi zmarszczyły się a głos nagle przycichł. Palce, znowu zajęte różowymi niteczkami lekko zadrżały. - Może to katar? Nie wiem czy ten ropuszy jest zaraźliwy... - Alarm! Alarm! Czerwony alarm! No bo co to niby miało znaczyć? Człowiek się stara. Ba! Z powodzeniem udaje mu się nawet zwodzić wszystkich wokół, a jedna padalcowata menda, spotykana z resztą od przypadku do przypadku okazuję się być nagle całkiem spostrzegawcza. Hughes naprawdę nie przypuszczała, że może zostać przejrzana. A już z całą pewnością nie sądziła, że osóbką, która niebezpiecznie zbliży się do odkrycia tajemnicy jej - dobrego przecież nagle - samopoczucia będzie właśnie Blaise Rain. Milczała przez dłuższą chwilę, robótkę odkładając na kolana i skrzyżowała spojrzenie z tym zielonym. Jeszcze chyba nikt nigdy nie powiedział jej, że te brązowe oczy są smutne... Zmęczone - owszem. To słyszała nieomal non stop, z przyzwyczajenia zbywając już te uwagi machnięciem ręki, często zanim jeszcze wybrzmiały do końca. Ale... Ale smutne? Brązowe patrzałki, bez wątpienia popękane nie mrugnęły nawet, szukając w zielonym spojrzeniu prawdy, przed którą na co dzień zdawały się same z siebie bronić.
- Ja... - Odwróciła głowę, usiłując zebrać myśli. I przegonić te natarczywe, które nagle falą zaczęły pojawiać się w przeciążonym i bez tego umyśle. - Też nie jesteś dziś najprzystojniejszy! - Prychnęła krótko, usiłując się jednocześnie uśmiechnąć i obrócić wszystko w żart. - Weź to przymierz, może Ci pomoże. - Pacnęła w ślizgona różowym workiem a kłębek włóczki potoczył się za nim po korytarzu. Dobre samopoczucie i pewność nagle zniknęły.
- Blaise Rain
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Wto Lip 05, 2016 5:54 pm
Wszystko tutaj było tylko we względnym pozycjonowaniu, jeśli myślało się o świecie w wielkim ujęciu – bo przecież oni też do tego świata należeli, a jednak do siebie wzajem odnosili się zupełnie inaczej – i pozwalali na to, żeby ich światy kolidowały ze sobą, przyglądając się porzuconym laleczkom z chęcią ich podniesienia, gdy wszyscy inni zajmowali się salonami – tak i przyjemniej spoglądać było na dwa pracujące skromnie druciki niźli na cały tłum ludzi, którzy niby znani nigdy nie mieli dystansu, który pozwoliłby im zwolnić i przez dłuższą chwilę się zastanowić nad tym, co inni mogą czuć – heh, nie wszyscy, niektórzy bardzo starali się być... odmienni od szarości tłumu – i kiedy rzucali własne cienie to bardzo łatwo było się w nich skryć i zostać przyćmionym. Lub stać się dla nich przyjacielem, żeby mieć szansę przytulić każdego, kto pomocy potrzebował i trzepnąć po łbie, gdy niemądrze się zachowywał. Ci przyjaciele, którzy jednak nie dostali darmowej przepustki do oglądania Hughes przy pracy i którzy nie powinni znaleźć się na miejscu Rain'a, które chyba zostało kiedyś zarezerwowane, tylko zapomniano o tym napisać w księgach i zaznaczyć na liście obecności – koniec końców był obecny tylko on na miejscu, które było doskonale do niego dopasowane – nie ukrywając Rain nie wiedział, co się tutaj dzieje, ale wcale nie próbował tego nawet zrozumieć – przyjmował oczywistość za fakty i nie pytał "dlaczego" – odpowiadało mu jego miejsce VIP'a z widokiem, który się przed nim prezentował, z Alice, która nie była wcale Meliną... Melanią. Tak.
Och zamierzam.
Cofnął mikrofon do siebie i podstawił go pod swoje usta, kiwnąwszy ze zrozumieniem dla wyczerpującej odpowiedzi, która została mu udzielona – jaka znowu abstrakcja? Tutaj czynił się poważny wywiad, a Alice chciała go od razy do abstrakcji spłycać...
- Bardzo przepraszam, wcześniej nie byłem gotów do tak wielkiego wywiadu... - Usprawiedliwił swoją reporterską niekompetencję. - Ludzie również musieli zostać przygotowani na tak wielką nowinę, zdaje sobie w końcu sprawę, że to pierwszy wywiad tego typu, który pani udziela, moja redakcja chciała mieć pewność, że będziemy posiadać wyłączność do tego materiału, jak sama szanowna pani wspomniała. - Oj zdecydowanie nadawałby się na reportera – chyba miał tą... diabli niech to wezmą – charyzmę? Kiedy tak się wyprostował, udając, że trzyma mikrofon, wpatrując się z powagą świecącymi oczyskami w Alice zdecydowanie prezentował się profesjonalnie... no dobra – prezentowałby, gdyby zmienił ciuchy i trochę się ogarnął, dodatkowo uczesał nieco rozłożone w nieładzie włosy – ale to takie tam drobnostki, toć to był wywiad na żywioł, nie zawsze udawało się złapać córkę Merlina. - Czy czujesz się komfortowo ze świadomością konieczności ukrywania się? - I znów mikrofon powędrował w stronę Alice, oddając jej prawo do głosu.
Lekko drgnął, wycofując się ponownie do tyłu – ramionami znaczy – kiedy brwi zostały uniesione i powaga sytuacji zmieniła się w ocenie prywatnej do niebezpiecznej – oj lepiej nie zadzierać z kobietami i ich nie prowokować! - a już na pewno lepiej nie prowokować tej nieprzewidywalnej Puchonki!
- Ropucha była swetrem czy ta czapka była swetrem? - Znowu trzeba było coś naprostować – a wszystko przez to, że wyobraźnia Blaise'a w tym wypadku była zbyt rozpięta – wyobraźnia do totalnie posranych rzeczy, które były tak bardzo nieprzydatne w życiu codziennym jak to tylko możliwe. - Wypraszam sobie, pani Melino, to zniżanie w hierarchii to już sroga przesada! Na pewno mają jakieś punkty prawne mówiące o nie-zaniżaniu wartości członków rodów królewskich. - Na pewno musiały być! - A jak nie mają, to jakieś się dopisze. - Ot co!
Automatycznie wyciągnął ręce, kiedy kłębek z czapką został w niego wycelowany – czapkę złapał, a sama włóczka potoczyła się do nóg jednookiej, odbiła od podestu i poturlała się dalej, rozwijając różową nitkę. Chłopak uniósł twór na poziom swoich oczu – dobrze, że Alice nie rzucała też stalowymi pałeczkami, bo mogło się to różnie skończyć... I znad tej czapki jego oczyska znów powędrowały do Alice. Urażonej Alice. No i stało się! Przegiął pałę! Dużego Merlina... albo raczej jego niewielką córkę, khem.
- Eeej... - W końcu przynajmniej dostał dostatecznie mocnego kopa, żeby się podnieść – dźwignął się na nogi i podszedł lekko pochylony do dziewczyny, żeby usiąść przy niej, oglądając się za włóczką, która jednak nie chciała nadal sama się "odturlać" – ale chwilowo bardziej niż kawałek nitki w kulce ważniejsza była panna Hughes. Pochylił się, zaglądając jej w oczy i lekko puknął ją w ramię swoim ramieniem. To "eej" nie było żadnym wyrzutem, żadnym przywołaniem do porządku – to był bardzo delikatny i łagodny dźwięk, który raczej miał na celu ułagodzić, ukoić – w żadnym wypadku nie zaostrzać sytuację – kolejną niepewną, w którą się dzisiaj przypadkowo wkopał. - Co ty gadasz, to taki mój sposób na makijaż, mm? - Pochylił się jeszcze bardziej, starając się nawiązać przeklęty kontakt wzrokowy – tylko nie do przesady, rzecz jasna. - To wszystko pod mój wizaż baletnicy. Zawsze marzyłem, żeby zostać baletnicą, chcesz zobaczyć? - Zachęcił ją i aż się podniósł, delikatnie układając bezcenną czapeczkę na jej udach, żeby stanąć przed nią w pełnej krasie. Dygnął z prawdziwą, kocią gracją, wykonując elegancki ukłon – i przy okazji dorabiając się nieprzyjemnego ukłucia w skroniach i zawrotu głowy – i uniósł się na palcach, wznosząc płynnie ręce ku górze, by następnie okręcić się dookoła siebie... totalnie nie jak baletnica – prędzej jak knurek próbujący wypaść dobrze w błocie przed swoją loszką. Ale co tam. - Mam nawet kostium do tego, chcesz zobaczyć? - Zakończył ten jakże wspaniały piruet, by zarzucić gwiazdorsko włosami – koniec końców tylko nimi chyba mógł się chwalić jako swoim atutem.
Och zamierzam.
Cofnął mikrofon do siebie i podstawił go pod swoje usta, kiwnąwszy ze zrozumieniem dla wyczerpującej odpowiedzi, która została mu udzielona – jaka znowu abstrakcja? Tutaj czynił się poważny wywiad, a Alice chciała go od razy do abstrakcji spłycać...
- Bardzo przepraszam, wcześniej nie byłem gotów do tak wielkiego wywiadu... - Usprawiedliwił swoją reporterską niekompetencję. - Ludzie również musieli zostać przygotowani na tak wielką nowinę, zdaje sobie w końcu sprawę, że to pierwszy wywiad tego typu, który pani udziela, moja redakcja chciała mieć pewność, że będziemy posiadać wyłączność do tego materiału, jak sama szanowna pani wspomniała. - Oj zdecydowanie nadawałby się na reportera – chyba miał tą... diabli niech to wezmą – charyzmę? Kiedy tak się wyprostował, udając, że trzyma mikrofon, wpatrując się z powagą świecącymi oczyskami w Alice zdecydowanie prezentował się profesjonalnie... no dobra – prezentowałby, gdyby zmienił ciuchy i trochę się ogarnął, dodatkowo uczesał nieco rozłożone w nieładzie włosy – ale to takie tam drobnostki, toć to był wywiad na żywioł, nie zawsze udawało się złapać córkę Merlina. - Czy czujesz się komfortowo ze świadomością konieczności ukrywania się? - I znów mikrofon powędrował w stronę Alice, oddając jej prawo do głosu.
Lekko drgnął, wycofując się ponownie do tyłu – ramionami znaczy – kiedy brwi zostały uniesione i powaga sytuacji zmieniła się w ocenie prywatnej do niebezpiecznej – oj lepiej nie zadzierać z kobietami i ich nie prowokować! - a już na pewno lepiej nie prowokować tej nieprzewidywalnej Puchonki!
- Ropucha była swetrem czy ta czapka była swetrem? - Znowu trzeba było coś naprostować – a wszystko przez to, że wyobraźnia Blaise'a w tym wypadku była zbyt rozpięta – wyobraźnia do totalnie posranych rzeczy, które były tak bardzo nieprzydatne w życiu codziennym jak to tylko możliwe. - Wypraszam sobie, pani Melino, to zniżanie w hierarchii to już sroga przesada! Na pewno mają jakieś punkty prawne mówiące o nie-zaniżaniu wartości członków rodów królewskich. - Na pewno musiały być! - A jak nie mają, to jakieś się dopisze. - Ot co!
Automatycznie wyciągnął ręce, kiedy kłębek z czapką został w niego wycelowany – czapkę złapał, a sama włóczka potoczyła się do nóg jednookiej, odbiła od podestu i poturlała się dalej, rozwijając różową nitkę. Chłopak uniósł twór na poziom swoich oczu – dobrze, że Alice nie rzucała też stalowymi pałeczkami, bo mogło się to różnie skończyć... I znad tej czapki jego oczyska znów powędrowały do Alice. Urażonej Alice. No i stało się! Przegiął pałę! Dużego Merlina... albo raczej jego niewielką córkę, khem.
- Eeej... - W końcu przynajmniej dostał dostatecznie mocnego kopa, żeby się podnieść – dźwignął się na nogi i podszedł lekko pochylony do dziewczyny, żeby usiąść przy niej, oglądając się za włóczką, która jednak nie chciała nadal sama się "odturlać" – ale chwilowo bardziej niż kawałek nitki w kulce ważniejsza była panna Hughes. Pochylił się, zaglądając jej w oczy i lekko puknął ją w ramię swoim ramieniem. To "eej" nie było żadnym wyrzutem, żadnym przywołaniem do porządku – to był bardzo delikatny i łagodny dźwięk, który raczej miał na celu ułagodzić, ukoić – w żadnym wypadku nie zaostrzać sytuację – kolejną niepewną, w którą się dzisiaj przypadkowo wkopał. - Co ty gadasz, to taki mój sposób na makijaż, mm? - Pochylił się jeszcze bardziej, starając się nawiązać przeklęty kontakt wzrokowy – tylko nie do przesady, rzecz jasna. - To wszystko pod mój wizaż baletnicy. Zawsze marzyłem, żeby zostać baletnicą, chcesz zobaczyć? - Zachęcił ją i aż się podniósł, delikatnie układając bezcenną czapeczkę na jej udach, żeby stanąć przed nią w pełnej krasie. Dygnął z prawdziwą, kocią gracją, wykonując elegancki ukłon – i przy okazji dorabiając się nieprzyjemnego ukłucia w skroniach i zawrotu głowy – i uniósł się na palcach, wznosząc płynnie ręce ku górze, by następnie okręcić się dookoła siebie... totalnie nie jak baletnica – prędzej jak knurek próbujący wypaść dobrze w błocie przed swoją loszką. Ale co tam. - Mam nawet kostium do tego, chcesz zobaczyć? - Zakończył ten jakże wspaniały piruet, by zarzucić gwiazdorsko włosami – koniec końców tylko nimi chyba mógł się chwalić jako swoim atutem.
- Alice Hughes
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Pią Lip 08, 2016 9:18 pm
Właściwie chyba powinno ją to nieco wystraszyć - w końcu wszystko czego nie dało się wytłumaczyć było ble. Poza Panem Rainem. Pan Rain nie był ble. Nawet kiedy nosił te swoje wielkie bluzy, z twarzy ktoś - oj! ona się jeszcze dowie kto! - zrobił mu klepisko i wygadywał głupoty. Wygadywał? Ba! Mało tego, zmuszał do tego by sama brała w tym udział, robiąc z siebie pajaca na środku korytarza. I wiecie co? To było całkiem przyjemne. Nawet jeśli cienkie brwi unosiły się w górę w coraz większym zdumieniu, zaskoczone słowami, które padły przecież z jej własnych ust. Król w Glinianej Koronie zajął więc nie tyle miejsce VIPa, co - w końcu! - należny mu tron.
Alice pokręciła głową, mlaskając przy tym ze szczerą dezaprobatą. Jak w ogóle można było podchodzić nieprzygotowanym do tak znamienitej osobistości?! Wstyd Panie Rain! Zero szacunku. Doprawdy zero.
- To już zależy od wynagrodzenia, szanowny panie. - Teatralny, chytry uśmieszek wykrzywił na chwilę jej twarz, podczas gdy oczy wciąż śledziły uważnie metalowe druciki. Przynajmniej do chwili, kiedy nie padło kolejne pytanie. Hughes przerwała pracę, podnosząc bladą twarzyczkę a w tych brązowych patrzałkach coś nagle zalśniło. - Nawet pan nie wie jak bardzo. - Dziewuszka, w której ukochana cioteczka usiłowała dojrzeć swą zmarłą siostrę, z narastającą frustracją odkrywając, że ta bardziej przypomina nią samą - pozbawioną gracji i uroku - faktycznie się ukrywała. I faktycznie czuła się z tym komfortowo, a na pewno bardziej komfortowo niż w domu, który - kiedy tylko stało się jasne, że do głosu słowika jej daleko a na pianinie będzie mogła co najwyżej postawić doniczkę - był ostatnim miejscem w którym czuła by się dobrze.
Pan Deszcz oberwał chyba mocniej niż przypuszczała. No, przynajmniej podzielił się z nią swoimi planami na przyszłość! Tworzenie dekretów - ważna sprawa! Hughes uniosła w górę jeden z drutów, nakreślając w powietrzu obok skroni kilka kółek.
- Masz wstrząs. Nie wiem czego, ale masz. - Jednocześnie w głowie z automatu pojawiła jej się wizja swetra transmutującego się w wielką, różową ropuchę. To naprawdę miało sens! Tak samo jak sens miało stwierdzenie Blaisa, choć była to prawda dopiero przez puchonkę odkryta - niezbyt przyjemna i przez to zazwyczaj odsuwana. Tak więc?
Cel - pal! Dziesięć punktów dla Hufflepuffu!
Te smutne oczyska - kiedy tylko ramiona opadły w dół - śledziły drogę rozwijającej się z wolna włóczki. Wyczuła bliskość Blaisa zanim się odezwał.
Masz całkiem miły głos... Wiedziałeś o tym?
Na to przeciągnięte "ej" skuliła się nieco mocniej, czując jak coś powoli przewraca jej się w żołądku. Z głową wciąż odwróconą w kierunku różowej nitki, zareagowała dopiero na tyknięcie. Tak charakterystyczne i znajome, choć tym razem nie towarzyszyły mu żadne rozmowy o orgazmach świń czy innych patyczaków. Usiłując się uśmiechnąć podniosła w końcu głowę, poruszona bliskością zielonych oczu.
- Powinieneś odwiedzić stylistkę... - Stwierdziła w końcu, kiwając w skupieniu głową. Wszystko będzie dobrze! Wszystko pod kontrolą!
Wytrzeszczonymi oczami obserwowała ruchy tego słonia w składzie porcelany. Słonia? Blaise poruszał się jak tchórzofretka na speedzie. Albo pijany truteń. Tak czy siak - jednoosobowa widownia tego spektaklu była wyraźnie poruszona. I to pozytywnie! Zamaskowana zaklęciem twarz wydawała się nagle o wiele, wiele jaśniejsza.
- Rajstopy też?! - Roześmiała się. Roześmiała! - Też chcę. - Stwierdziła, nim zdążyła się zastanowić i wciąż siedząc na ziemi wyciągnęła do niego rękę.
Alice pokręciła głową, mlaskając przy tym ze szczerą dezaprobatą. Jak w ogóle można było podchodzić nieprzygotowanym do tak znamienitej osobistości?! Wstyd Panie Rain! Zero szacunku. Doprawdy zero.
- To już zależy od wynagrodzenia, szanowny panie. - Teatralny, chytry uśmieszek wykrzywił na chwilę jej twarz, podczas gdy oczy wciąż śledziły uważnie metalowe druciki. Przynajmniej do chwili, kiedy nie padło kolejne pytanie. Hughes przerwała pracę, podnosząc bladą twarzyczkę a w tych brązowych patrzałkach coś nagle zalśniło. - Nawet pan nie wie jak bardzo. - Dziewuszka, w której ukochana cioteczka usiłowała dojrzeć swą zmarłą siostrę, z narastającą frustracją odkrywając, że ta bardziej przypomina nią samą - pozbawioną gracji i uroku - faktycznie się ukrywała. I faktycznie czuła się z tym komfortowo, a na pewno bardziej komfortowo niż w domu, który - kiedy tylko stało się jasne, że do głosu słowika jej daleko a na pianinie będzie mogła co najwyżej postawić doniczkę - był ostatnim miejscem w którym czuła by się dobrze.
Pan Deszcz oberwał chyba mocniej niż przypuszczała. No, przynajmniej podzielił się z nią swoimi planami na przyszłość! Tworzenie dekretów - ważna sprawa! Hughes uniosła w górę jeden z drutów, nakreślając w powietrzu obok skroni kilka kółek.
- Masz wstrząs. Nie wiem czego, ale masz. - Jednocześnie w głowie z automatu pojawiła jej się wizja swetra transmutującego się w wielką, różową ropuchę. To naprawdę miało sens! Tak samo jak sens miało stwierdzenie Blaisa, choć była to prawda dopiero przez puchonkę odkryta - niezbyt przyjemna i przez to zazwyczaj odsuwana. Tak więc?
Cel - pal! Dziesięć punktów dla Hufflepuffu!
Te smutne oczyska - kiedy tylko ramiona opadły w dół - śledziły drogę rozwijającej się z wolna włóczki. Wyczuła bliskość Blaisa zanim się odezwał.
Masz całkiem miły głos... Wiedziałeś o tym?
Na to przeciągnięte "ej" skuliła się nieco mocniej, czując jak coś powoli przewraca jej się w żołądku. Z głową wciąż odwróconą w kierunku różowej nitki, zareagowała dopiero na tyknięcie. Tak charakterystyczne i znajome, choć tym razem nie towarzyszyły mu żadne rozmowy o orgazmach świń czy innych patyczaków. Usiłując się uśmiechnąć podniosła w końcu głowę, poruszona bliskością zielonych oczu.
- Powinieneś odwiedzić stylistkę... - Stwierdziła w końcu, kiwając w skupieniu głową. Wszystko będzie dobrze! Wszystko pod kontrolą!
Wytrzeszczonymi oczami obserwowała ruchy tego słonia w składzie porcelany. Słonia? Blaise poruszał się jak tchórzofretka na speedzie. Albo pijany truteń. Tak czy siak - jednoosobowa widownia tego spektaklu była wyraźnie poruszona. I to pozytywnie! Zamaskowana zaklęciem twarz wydawała się nagle o wiele, wiele jaśniejsza.
- Rajstopy też?! - Roześmiała się. Roześmiała! - Też chcę. - Stwierdziła, nim zdążyła się zastanowić i wciąż siedząc na ziemi wyciągnęła do niego rękę.
- Blaise Rain
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Sob Lip 09, 2016 8:27 am
I tak miało być - miała się śmiać, uśmiechać, nie chować nos we własną kurtynę włosów i uciekać od rozmowy, od niego, od samej siebie i całego świata, który nagle ją atakował - bo jego brak dyskrecji brakiem dyskrecji, ale rozumiał ją doskonale - rozumiał, dlaczego nie chciała odpowiadać i czemu przed niektórymi pytaniami wolała uciec. Sam to robił. Kompletnie znikał i rozpływał się, kiedy pojawiał się niewygodny, nieodpowiedni temat, tylko robił to zgoła inaczej niż ona - zamiast ten dyskomfort okazywać wolał go zakryć tym samym, co teraz próbował zrobić wobec niej - czyli udawać baletnicę. Mniej więcej na tym to polegało - odpierdol coś głupiego co nie ma sensu, palnij debilnym tekstem, a uwaga ludzi została odwracana - bardzo niewielu drążyło poprzedni temat i pozwalało się powlec z nurtem - Rain nie sądził, żeby to miało jakikolwiek związek z bystrością umysłu czy poziomem inteligencji - po prostu... byli dzieciakami, więc kiedy świat jest przerażający z zewnątrz, to chociaż wewnątrz mogli sobie stworzyć mały, prywatny kącik uśmiechu, prawda?
Uśmiech i śmiech wcale nie były ble.
- Niestety moja sławna na cały świat stylistka sprowadzana z Francji wzięła akurat urlop, jako że chwilowo zrezygnowałem z występów na rzecz nauki na koniec roku. - Och taki flexi, taki sexy, ruszał tą rączką i wywijał dłonią jak rasowa facet-balerina. Czyli gejkopedałek. Musiałby się tylko wyzbyć części swojej specyficznej urody i jadowitych oczu, żeby poprawić efekt, ale czego nie zrobi jego aktorstwo, to poprawi jego stylistka prosto z Francji, jak sam powiedział - sławna na cały świat! Przecież Król nie mógł mieć byle jakiego zatrudnienia, zwłaszcza, kiedy chodziło o jego niesamowitą urodę! Ale faktycznie wygiął się, opierając jedną rękę na biodrze, coby podkreślić swe... żeńskie atrybuty? No gdyby był kobietą to i pewnie wygięte w bok bioderko by zostało podkreślone, wypięta pupa również - ale był facetem, więc wyglądało to trochę dziwnie - i jeszcze ta dłoń - uniesiona ręka i opuszczona dłoń - doskonała pozycja czajniczka.
- Bez rajstop nie ruszam się z dormitorium, co dopiero na scenę. - Zapewnił ją żarliwie i podszedł do niej na krok, żeby wyciągnąć rękę na jej spotkanie i pochwycić ją, pomagając się podnieść. - Twojej gracji to już nawet tak wspaniały tancerz jak ja nie pomogą. - Musiał się pojawić złośliwy komentarz, ale taki w ramach przyzwolenia - w końcu już tyle razy komentował jej równowagę i grację, że można było chyba przymknąć na to oko i przejść z tym do "codzienności". - Stań... o tak. - Pokazał jej najbardziej godną pozycję baletnicy, wspinając się na palce i unosząc w górę ręce. - Pamiętaj, że obrót musi być płynny i bez żadnej skazy, nie możesz urazić naszej baletnicowej dumy. - I chuj z tym, że nie było takiego słowa. - I... raz, dwa, trzy, raz, dwa trzy... - Zaczął jej dyrygować samemu robiąc obroty.
Czy mogło być w tym kawałku korytarza jeszcze dziwniej?
Uśmiech i śmiech wcale nie były ble.
- Niestety moja sławna na cały świat stylistka sprowadzana z Francji wzięła akurat urlop, jako że chwilowo zrezygnowałem z występów na rzecz nauki na koniec roku. - Och taki flexi, taki sexy, ruszał tą rączką i wywijał dłonią jak rasowa facet-balerina. Czyli gejkopedałek. Musiałby się tylko wyzbyć części swojej specyficznej urody i jadowitych oczu, żeby poprawić efekt, ale czego nie zrobi jego aktorstwo, to poprawi jego stylistka prosto z Francji, jak sam powiedział - sławna na cały świat! Przecież Król nie mógł mieć byle jakiego zatrudnienia, zwłaszcza, kiedy chodziło o jego niesamowitą urodę! Ale faktycznie wygiął się, opierając jedną rękę na biodrze, coby podkreślić swe... żeńskie atrybuty? No gdyby był kobietą to i pewnie wygięte w bok bioderko by zostało podkreślone, wypięta pupa również - ale był facetem, więc wyglądało to trochę dziwnie - i jeszcze ta dłoń - uniesiona ręka i opuszczona dłoń - doskonała pozycja czajniczka.
- Bez rajstop nie ruszam się z dormitorium, co dopiero na scenę. - Zapewnił ją żarliwie i podszedł do niej na krok, żeby wyciągnąć rękę na jej spotkanie i pochwycić ją, pomagając się podnieść. - Twojej gracji to już nawet tak wspaniały tancerz jak ja nie pomogą. - Musiał się pojawić złośliwy komentarz, ale taki w ramach przyzwolenia - w końcu już tyle razy komentował jej równowagę i grację, że można było chyba przymknąć na to oko i przejść z tym do "codzienności". - Stań... o tak. - Pokazał jej najbardziej godną pozycję baletnicy, wspinając się na palce i unosząc w górę ręce. - Pamiętaj, że obrót musi być płynny i bez żadnej skazy, nie możesz urazić naszej baletnicowej dumy. - I chuj z tym, że nie było takiego słowa. - I... raz, dwa, trzy, raz, dwa trzy... - Zaczął jej dyrygować samemu robiąc obroty.
Czy mogło być w tym kawałku korytarza jeszcze dziwniej?
- Alice Hughes
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Sob Lip 09, 2016 2:14 pm
Prawda. I mieli do tego pełne prawo, nie ważne jak wielkiej powagi by od nich wymagano, o ile nazwisk powiększyła by się w tym roku lista tych, którzy już nigdy się nie uśmiechną i z jak wielkim niezrozumieniem spotkali by się, gdyby ktokolwiek ich teraz nakrył. Ktoš chyba zapomniał, że te chwile - głupkowatej nawet - radości były niezbędne do tego by przetrwać. Mało tego - gdyby nie one, całe nieprzyzwolenie na to co działo się dookoła zwyczajnie traciło sens. Tak samo jak bunt, rozkwitający powoli w puchońskim - zrodzonym po to by nieść radość (coś po drodze nie pykło) - serduszku panienki Hughes, której przy okazji nie umknął fakt, że nie ważne jak bardzo Blaise by pajacował i jak wielkie durnoty by wygadywał - uśmiechał się praktycznie tak rzadko jak ona. I o ile w wypadku przemęczonej, snującej się korytarzami Lebiody było to jeszcze wytłumaczalne, o tyle w wypadku strugającego wariata Raina... Było ble. Nie pasowało... A Alice przyłapała się na tym, że naprawdę lubiła kiedy ślizgon się uśmiechał. Tak czy siak, te podstępne próby zmienienia tematu faktycznie działały. No proszę Was! Czy była w tym zamku loszka, która nie zmiękła by wyobrażając sobie Blaisa w różowych rajstopach? Nawet jeśli jego stylistka wzięła sobie urlop... Dobra. Starczy chyba tego dobrego bo zaraz sama zacznę się zastanawiać, kto tu oberwał po głowie i wstrząsnął sobie tę pustkę, która nigdy nie zniknie. Nigdy.
Tak więc puchoneczka siedziała na podłodze, oczami wielkości galeonów śledząc ruchy sexy czajniczka. Oj, dystansu panu Rainowi z pewnością nie można było odmówić. Wyginał się i prężył, machając na boki bioderkami, podczas gdy Alice na samą myśl, że mogła by przybrać taką pozę miała ochotę spitolić ze wstydu daleeeko, daleko. No ale nic dziwnego - grube łydki zobowiązywały. Nawet jeśli od pamiętnego podsadzania na wahadło Hughes też nie opuszczała dormitorium bez rajstop. Kryjących.
Nawet jeśli Rain - jak sam twierdził - magiem był fatalnym, czarować potrafił. Oczarował w końcu swym występem publikę do tego stopnia, że brunetka, która prędzej włożyła by na siebie worek pokutny i do końca świata sunęła piwnicami z ufnošcią dziecka wyciągnęła przez siebie łapki by złapać dłoń ślizgona i dźwignęła się w górę. Różowego kondoma, ułożonego wcześniej na udach rozprostowała i z namaszczeniem godnym wysadzanej szlachetnymi kamieniami korony ułożyła na głowie jednookiej garbuski.
- Pracuję nad równowagą! Na ostatnim meczu nawet nie spadłam z miotły. - Pokazała gadzinie jęzor. Taka napuszona, taka dumna! W końcu nie codziennie unikało się wymierzonego z furią w swoją stronę tłuczka. I to z rąk samego Nailaha!
- Czekaj, tak? - Podniosła łapska, niby niechcący pacając go w ramię i szybko czmychnęła w bok. Raz, dwa, trzy! Raz, dwa trzy! Raz dwa trzy... Baletnicowa duma z całą pewnością została urażona. Jeśli nie przez brak jakiegokolwiek pionu, to przez wpadnięcie na parapet. Hughes oparła się o niego, odchylając do tyłu głowę i wybuchając najszczerszym w ostatnim czasie śmiechem.
- Chyba faktycznie nie będzie ze mnie łabądka. Prędzej kaczor. - Oparła dłonie na żebrach i machnęła kilka razy zgiętymi łokciami. Jeśli zastanawialiście się skąd wzięły się popularbe na weselach kaczuchy - macie odpowiedź idealną. Jeszcze raz! - Zažądała, schylając się jednocześnie po różowy kłębek. - Ale najpierw tu podejdź... - W brązowych patrzałkach zalśniło coś niebezpiecznego.
Tak więc puchoneczka siedziała na podłodze, oczami wielkości galeonów śledząc ruchy sexy czajniczka. Oj, dystansu panu Rainowi z pewnością nie można było odmówić. Wyginał się i prężył, machając na boki bioderkami, podczas gdy Alice na samą myśl, że mogła by przybrać taką pozę miała ochotę spitolić ze wstydu daleeeko, daleko. No ale nic dziwnego - grube łydki zobowiązywały. Nawet jeśli od pamiętnego podsadzania na wahadło Hughes też nie opuszczała dormitorium bez rajstop. Kryjących.
Nawet jeśli Rain - jak sam twierdził - magiem był fatalnym, czarować potrafił. Oczarował w końcu swym występem publikę do tego stopnia, że brunetka, która prędzej włożyła by na siebie worek pokutny i do końca świata sunęła piwnicami z ufnošcią dziecka wyciągnęła przez siebie łapki by złapać dłoń ślizgona i dźwignęła się w górę. Różowego kondoma, ułożonego wcześniej na udach rozprostowała i z namaszczeniem godnym wysadzanej szlachetnymi kamieniami korony ułożyła na głowie jednookiej garbuski.
- Pracuję nad równowagą! Na ostatnim meczu nawet nie spadłam z miotły. - Pokazała gadzinie jęzor. Taka napuszona, taka dumna! W końcu nie codziennie unikało się wymierzonego z furią w swoją stronę tłuczka. I to z rąk samego Nailaha!
- Czekaj, tak? - Podniosła łapska, niby niechcący pacając go w ramię i szybko czmychnęła w bok. Raz, dwa, trzy! Raz, dwa trzy! Raz dwa trzy... Baletnicowa duma z całą pewnością została urażona. Jeśli nie przez brak jakiegokolwiek pionu, to przez wpadnięcie na parapet. Hughes oparła się o niego, odchylając do tyłu głowę i wybuchając najszczerszym w ostatnim czasie śmiechem.
- Chyba faktycznie nie będzie ze mnie łabądka. Prędzej kaczor. - Oparła dłonie na żebrach i machnęła kilka razy zgiętymi łokciami. Jeśli zastanawialiście się skąd wzięły się popularbe na weselach kaczuchy - macie odpowiedź idealną. Jeszcze raz! - Zažądała, schylając się jednocześnie po różowy kłębek. - Ale najpierw tu podejdź... - W brązowych patrzałkach zalśniło coś niebezpiecznego.
- Blaise Rain
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Sob Lip 09, 2016 6:00 pm
- Noo ten unik przed tłuczkiem był wyborny. - Przyznał jej, zatrzymując swoje obroty, żeby skontrolować ruchy swojej uczennicy, podpierając się dumnie pod boki - jako jej nauczyciel (miał już za dużo ról względem Alice - diabetolog, lekarz, nauczyciel baletu?) musiał zapewnić, że poświęca jej sto procent uwagi - zresztą nawet nie będąc w roli nauczyciela to robił. Było warto. Nie wiedział, co siedzi w jej umyśle, ale było to coś smutnego - jednocześnie nie tak smutnego, by zupełnie ją złamać i przygnieść do ziemi, chociaż miał wrażenie, że z każdym ich kolejnym spotkaniem jest jej ciężej - nie musiała chcieć o tym mówić, nie musiała mu o tym opowiadać, dzielić się czymkolwiek - nie byli dla siebie nikim - ledwo dwoma knypkami, które czasem na siebie wpadną i przy okazji zdecydują się razem powydurniać, a to przecież niewiele - z pewnością nie tak dużo, żeby mówić do siebie per "przyjacielu" - nawet ciężko było określić Alice jako swoją znajomą... Znał jej imię i nazwisko - do niedawna znał przekłamaną wersję - i co poza tym? Chyba to, że była nieślubnym dzieckiem Merlina - świetna wiadomość, to już znał jej rodzinę... i poczuł się nieco dziwnie, kiedy tak żarliwie go zapewniła, że odpowiada jej to... ukrywanie się. Dlatego nie ruszał dalej tego tematu. Nie chciał go poruszać. Odczuwał, że jest zbyt poważny, gdzieś głęboko zakorzeniony - to chyba dlatego, że z Alice w zasadzie dość trudno było wykrzesać emocje, a tam... chyba niczego nie powiedziała tak... żarliwie. Nie wierzył, żeby to było w pełni udawanie, a był tchórzem, co tu dużo mówić - wolał od tego uciec i chyba na razie nie znać prawdy, niż wdepnąć w coś, czego poznanie potem zmieni ich... rodzaj relacji. Nie mógł jej nazwać znajomą, a jednak chciał jej poświęcać swój czas - dużo czasu - i czuł się niesamowicie, kiedy zaglądał w jej oczy i kiedy odpowiadała spojrzeniem - posiadała magię, która nie była tak pierwotna i banalna jak większość niewieścich czarów - Alice, to mógł z całą pewnością powiedzieć, była jedyna w swoim rodzaju i... podobało mu się to.
Ona mu się podobała.
- N... nie, nie tak! - Obruszył się, kiedy na niego niby PRZYPADKIEM wpadła, potrącając lekko - toć i znów musiał własne obroty przerwać, coby wyprostować się ponownie i podeprzeć pod boki - niech sobie nie myśli, że on nie wiedział! Wiedział! Wiedział, że to nie wypadek! - Uważaj..! - To nie był jakiś głośny krzyk - zupełnie jak tamto "eej" było miękkie i gładkie, miast strofować raczej rozluźniało - i jakoś tak się stało, że automatycznie powędrował za nią krokiem i złapał ją w pasie, żeby nie wyrżnęła jak głupia - już raz mu wystarczyło, kiedy zaliczyła spektakularny upadek z parapetem związany, zdecydowanie mu to wystarczyło - ale nawet płynna, podejrzliwie szybka i zgrabna reakcja pana Rain'a nie ustrzegła ją przed spotkaniem z częścią kamienia. Rzecz jasna zaraz zabrał swoje łapska...
Alice się śmiała. Niech się śmieje.
Sęk w tym, że Rain się nigdy nie uśmiechał.
Jego śmiech był tylko mitem.
Tylko jakoś nikt tego właściwie nie zauważał.
- Nie ma problemu, specjalnie dla ciebie mogę napisać scenografię pod kaczuchy. - Kiwnął głową. - Na bordę Merlina... - Odezwał się niemal drżącym głosem. - Czy to już... czy to już czas? - Spojrzał na Alice szerzej otwartymi oczyma, podchodząc do niej, by klęknąć. - Jestem gotów do koronacji, sir Lebiodo de Trutniu Pierwsza.
Ona mu się podobała.
- N... nie, nie tak! - Obruszył się, kiedy na niego niby PRZYPADKIEM wpadła, potrącając lekko - toć i znów musiał własne obroty przerwać, coby wyprostować się ponownie i podeprzeć pod boki - niech sobie nie myśli, że on nie wiedział! Wiedział! Wiedział, że to nie wypadek! - Uważaj..! - To nie był jakiś głośny krzyk - zupełnie jak tamto "eej" było miękkie i gładkie, miast strofować raczej rozluźniało - i jakoś tak się stało, że automatycznie powędrował za nią krokiem i złapał ją w pasie, żeby nie wyrżnęła jak głupia - już raz mu wystarczyło, kiedy zaliczyła spektakularny upadek z parapetem związany, zdecydowanie mu to wystarczyło - ale nawet płynna, podejrzliwie szybka i zgrabna reakcja pana Rain'a nie ustrzegła ją przed spotkaniem z częścią kamienia. Rzecz jasna zaraz zabrał swoje łapska...
Alice się śmiała. Niech się śmieje.
Sęk w tym, że Rain się nigdy nie uśmiechał.
Jego śmiech był tylko mitem.
Tylko jakoś nikt tego właściwie nie zauważał.
- Nie ma problemu, specjalnie dla ciebie mogę napisać scenografię pod kaczuchy. - Kiwnął głową. - Na bordę Merlina... - Odezwał się niemal drżącym głosem. - Czy to już... czy to już czas? - Spojrzał na Alice szerzej otwartymi oczyma, podchodząc do niej, by klęknąć. - Jestem gotów do koronacji, sir Lebiodo de Trutniu Pierwsza.
- Alice Hughes
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Sob Lip 09, 2016 9:28 pm
O przepraszam, ról było znacznie więcej - a z każdej z nich Blaise wywiązywał się iście po mistrzowsku. Prawdziwie wszechstronny czarodziej. Rodzice musieli być dumni! A Alice? Naprawdę polubiła całe to zgrywanie się, nawet jeśli zachaczało o coraz większe absurdy - tak - i coraz trudniej było jej przez nie dojrzeć prawdziwą twarz Pana Raina - nie tą fizyczną oczywiście, która przyozdobiona teraz wszystkimi odcieniami czerwieni i fioletu była aż nader widoczna.
Heh, jakby to w ogóle było możliwe...
Naprawdę jesteś bardzo zdolny.
Puzzli było coraz więcej a układanka ni jak nie trzymała się kupy. Puchonka, choć bez wątpienia ciekawska również zdawała się nieco odpuścić. Póki niewiedza nie okazywała się zbyt frustrująca, warto było nacieszyć się niezobowiązującą lekkością. Odkrycie czy wyjawienie jakiejkolwiek prawdy wiązało się w końcu z oczekiwaniami. Może nie tyle od razu zrozumienia czy wsparcia, za to - zawsze - dyskrecji, a od tego tylko krok do nadmiernej podejrzliwości i strachu. Dlatego milczała, choć coraz trudniej było jej umykać przed tym zielonym spojrzeniem. Dlatego milczała, choć brak uśmiechu na ustach wypowiadających takie słowa zastanawiał... Dawno nie miała okazji do tego by zachowywać się jak dzieciak i dawno przed nikim się na to nie odważyła. Polubiła to.
Polubiła Blaise'a.
Tego który NIC nie wiedział! NIC! Nie ma pan dowodów Panie Rain! Sprawa umorzona a Lebioda uniewinniona! No, przynajmniej przed Wizengamotem, karma w końcu wróciła bardzo szybko, choć przed poniesieniem konsekwencji za swoje czyny ochronił Hughes nie kto inny jak sam poszkodowany. Bodyguard doskonały! Alice aż zamarła czując w pasie jego miękkie łapska. A przecież ten... dotyk... nie był niczym nadzwyczajnym. Towarzyszył im w relacji, nie dającej się nazwać znajomością od samego początku, przechodząc przez najróżniejsze fazy - od szarpania włosów i naturalnych już tyknięć do gładzenia spiętych mięśni.
- Uważam... - Sapnęła, kiedy Rain cofnął ręce. Powoli odsunęła się od parapetu, krótko rozmasowując brzuch i coraz mniej rozumiejąc własne reakcje.
- Tego czasem się nie rysuje? - Zmarszczyła na chwilkę brwi, zaraz potem wznosząc je do góry i cofając się o pół kroku. Raczej nie zdarzało się, by mężczyźni przed nią klękali. A już na pewno nie królowie.
- Tak jest, mój panie. - Rzekła z powagą, prostując plecy. Podoła! Oczywiście, że podoła! - Ojciec i jego broda udzielili mi specjalnego pozwolenia. Pochyl łeb. - Oparła dłoń na czubku jego głowy, palcami drugiej wplatając różowy kłębek w miękkie pasma. - Sir Padalcu... - Przerwała na chwilę, walcząc z cisnącym się na usta chichotem. - Na mocy nadanej mi przez brodę mego ojca, mianuję cię swym błaznem. - Odskoczyła do tyłu, coby nie mógł sięgnąć jej łapskiem i - chwytając w palce szatę po bokach - dygnęła, nie mogąc jednocześnie oderwać spojrzenia od różowego, wełnianego koczka primabaleriny.
Heh, jakby to w ogóle było możliwe...
Naprawdę jesteś bardzo zdolny.
Puzzli było coraz więcej a układanka ni jak nie trzymała się kupy. Puchonka, choć bez wątpienia ciekawska również zdawała się nieco odpuścić. Póki niewiedza nie okazywała się zbyt frustrująca, warto było nacieszyć się niezobowiązującą lekkością. Odkrycie czy wyjawienie jakiejkolwiek prawdy wiązało się w końcu z oczekiwaniami. Może nie tyle od razu zrozumienia czy wsparcia, za to - zawsze - dyskrecji, a od tego tylko krok do nadmiernej podejrzliwości i strachu. Dlatego milczała, choć coraz trudniej było jej umykać przed tym zielonym spojrzeniem. Dlatego milczała, choć brak uśmiechu na ustach wypowiadających takie słowa zastanawiał... Dawno nie miała okazji do tego by zachowywać się jak dzieciak i dawno przed nikim się na to nie odważyła. Polubiła to.
Polubiła Blaise'a.
Tego który NIC nie wiedział! NIC! Nie ma pan dowodów Panie Rain! Sprawa umorzona a Lebioda uniewinniona! No, przynajmniej przed Wizengamotem, karma w końcu wróciła bardzo szybko, choć przed poniesieniem konsekwencji za swoje czyny ochronił Hughes nie kto inny jak sam poszkodowany. Bodyguard doskonały! Alice aż zamarła czując w pasie jego miękkie łapska. A przecież ten... dotyk... nie był niczym nadzwyczajnym. Towarzyszył im w relacji, nie dającej się nazwać znajomością od samego początku, przechodząc przez najróżniejsze fazy - od szarpania włosów i naturalnych już tyknięć do gładzenia spiętych mięśni.
- Uważam... - Sapnęła, kiedy Rain cofnął ręce. Powoli odsunęła się od parapetu, krótko rozmasowując brzuch i coraz mniej rozumiejąc własne reakcje.
- Tego czasem się nie rysuje? - Zmarszczyła na chwilkę brwi, zaraz potem wznosząc je do góry i cofając się o pół kroku. Raczej nie zdarzało się, by mężczyźni przed nią klękali. A już na pewno nie królowie.
- Tak jest, mój panie. - Rzekła z powagą, prostując plecy. Podoła! Oczywiście, że podoła! - Ojciec i jego broda udzielili mi specjalnego pozwolenia. Pochyl łeb. - Oparła dłoń na czubku jego głowy, palcami drugiej wplatając różowy kłębek w miękkie pasma. - Sir Padalcu... - Przerwała na chwilę, walcząc z cisnącym się na usta chichotem. - Na mocy nadanej mi przez brodę mego ojca, mianuję cię swym błaznem. - Odskoczyła do tyłu, coby nie mógł sięgnąć jej łapskiem i - chwytając w palce szatę po bokach - dygnęła, nie mogąc jednocześnie oderwać spojrzenia od różowego, wełnianego koczka primabaleriny.
- Blaise Rain
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Nie Lip 10, 2016 4:40 pm
Mogłem się stać tym, kim zapragnęłaś, bym był, ale to byłoby mało zabawne - dlatego od pierwszego uderzenia byłem Księciem Czystej Krwi, od drugiego Wrednym Padalcem, a dopiero na trzecim, najniższym stopniu, zaczynały pojawiać się role, które akurat pasowały do aktualnie przędzonego przedstawienia - zapewniam, że brak w nich było jakiegokolwiek fałszu i zapewnić mogę również, że dyktando było wątpliwie dyktowane tylko i wyłącznie przez nuty Alice - przecież jej najlepiej nie dotykać, nie macać, nie przekraczać zdrowych granic, nie strugać kompletnego durnia, zachowywać się przyzwoicie - wszak to była dumna... nie dumna. Złamana Pani Prefekt. Jak wiele zapewnień mogło jeszcze zostać danych? Do stóp układały się wszystkie te, które nie przedzierały się przez pierwszą kurtynę, która dzieliła aktorów od tego, co działo się za scenami - i nie chodzi mi o to, że Rain był znakomitym aktorem, bo do tego durnego łba nawet nie wpadały pomysły o wielkim manipulowaniu kimkolwiek... o jakimkolwiek manipulowaniu - ani o byciu kimś, kimś się nie było, bo też i nie udawał - może i się zgrywał, ale wcale niczego na sobie nie wymuszał - to było tak samo naturalne, jak powietrze... tylko może czasami poleciało jedno czy drugie kłamstwo, ale czy ktoś może mi wskazać chociaż jedną osobę, która w życiu nie skłamała?
Ja jedynie skromnie wykorzystuję dar, z którym się urodziłem.
- Morrison też uważał a jednak zmarł. - Spojrzał na nią z lekko uniesionymi brwiami, by czasem nie ośmieliła się zignorować przestrogi powiedzenia... Chociaż to był raczej zły przykład. Ale nie ważne - chodziło o sens, żeby zachowywać ostrożność w nawet najbardziej bezpiecznych miejscach! Toć przecież nie mógł być za każdym razem przy jej boku, gotów ją łapać, żeby łbem nie wyrżnęła w szybę i nie wybiła okna. Szkoda szyby! Guz to pal licho, no ale szyba..? - Sama się rysuj, nic nie wiesz o prawdziwej sztuce. - Skomentował dramatycznie zniżonym głosem, w końcu był tak oburzony - jak mogła okazywać taką ignorancję wobec baletu..? Jednak na obrazę majestatu nie było zbyt wiele czasu, jeśli w grę wchodziła koronacja - ledwo zdążył wyciągnąć rękę osądu i nienawiści w jawnym zdaniu "mów do ręki", a już musiał klękać - no nie musiał, ale zdecydowanie chciał!
Przecież wypadało dzielnym rycerzom klękać przed swoimi paniami... chociaż gdyby zmierzyć poziom odwagi to chyba Alice wypadłaby tutaj jako mężczyzna, a on Księżniczka w wierzy. Idealnie. Nawet długość włosów się zgadzała.
Mianujesz mnie...
Ach gdzie werble?! Gdzie śmietanka towarzyska, co miała przyklaskiwać?!
No nie było - to tylko mianowanie na błazna.
- Co? - Wyciągnął łapę, żeby ją złapać za nogę, ale skubaniutka już odskoczyła - proszę bardzo! - jak pojawiało się zagrożenie, to nagle robiła się bardzo gibka. Podniósł na nią łeb, a potem podniósł się sam, urażony, poprawiając swoją bluzę niby dla dodania sobie powagi - niestety przy tej czapce już żadnej powagi odzyskać się nie dało... Odchrząknął znacząco i odwrócił od niej wzrok po jej dygnięciu, przymykając oczy i prostują się dumnie. - Jesteś niepoważna i kpisz sobie ze mnie, droga sir Lebiodo.
Ja jedynie skromnie wykorzystuję dar, z którym się urodziłem.
- Morrison też uważał a jednak zmarł. - Spojrzał na nią z lekko uniesionymi brwiami, by czasem nie ośmieliła się zignorować przestrogi powiedzenia... Chociaż to był raczej zły przykład. Ale nie ważne - chodziło o sens, żeby zachowywać ostrożność w nawet najbardziej bezpiecznych miejscach! Toć przecież nie mógł być za każdym razem przy jej boku, gotów ją łapać, żeby łbem nie wyrżnęła w szybę i nie wybiła okna. Szkoda szyby! Guz to pal licho, no ale szyba..? - Sama się rysuj, nic nie wiesz o prawdziwej sztuce. - Skomentował dramatycznie zniżonym głosem, w końcu był tak oburzony - jak mogła okazywać taką ignorancję wobec baletu..? Jednak na obrazę majestatu nie było zbyt wiele czasu, jeśli w grę wchodziła koronacja - ledwo zdążył wyciągnąć rękę osądu i nienawiści w jawnym zdaniu "mów do ręki", a już musiał klękać - no nie musiał, ale zdecydowanie chciał!
Przecież wypadało dzielnym rycerzom klękać przed swoimi paniami... chociaż gdyby zmierzyć poziom odwagi to chyba Alice wypadłaby tutaj jako mężczyzna, a on Księżniczka w wierzy. Idealnie. Nawet długość włosów się zgadzała.
Mianujesz mnie...
Ach gdzie werble?! Gdzie śmietanka towarzyska, co miała przyklaskiwać?!
No nie było - to tylko mianowanie na błazna.
- Co? - Wyciągnął łapę, żeby ją złapać za nogę, ale skubaniutka już odskoczyła - proszę bardzo! - jak pojawiało się zagrożenie, to nagle robiła się bardzo gibka. Podniósł na nią łeb, a potem podniósł się sam, urażony, poprawiając swoją bluzę niby dla dodania sobie powagi - niestety przy tej czapce już żadnej powagi odzyskać się nie dało... Odchrząknął znacząco i odwrócił od niej wzrok po jej dygnięciu, przymykając oczy i prostują się dumnie. - Jesteś niepoważna i kpisz sobie ze mnie, droga sir Lebiodo.
- Alice Hughes
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Nie Wrz 04, 2016 2:25 am
Nic więc dziwnego, że szukała. Przydzielała mu role, czysto nieświadomie, i tak samo nieświadomie obserwowała. Gdzieś za tym galimatiasem ról i ripost na każdą okazję musiał w końcu istnieć jakiś główny zarys. Cienka linia, na której Blaise przywieszał wszystkie swoje maski, kiedy tak zręcznie je wymieniał. Odnalezienie jej było nawet względnie proste... Wystarczyło tylko doprowadzić do sytuacji kiedy pan Rain zwyczajnie nie będzie wiedział jak się zachować czy co powiedzieć. Ha! No właśnie - względnie. Wygadania w końcu ślizgonowi - oj, cwana to była gadzina - mógłby najpewniej pozazdrościć sam minister. I choć w normalnych - a wydaje mi się, że już ustaliliśmy, że w tym wypadku to nieosiągalne - warunkach puchonka stwierdziłaby pewnie "pitole, nie robie", do głowy jej teraz nie przyszło, że powinno ją to frustrować. Coś ciekawiło, coś przyciągało do Blaise'a jako osoby. Sprawiało, że chciało poznać się wszystkie jego odsłony, sprawdzić reakcje - i nie było w tym ni krztyny analizy.
- Wyłącznie. - Potwierdziła jego przypuszczenia odnośnie kpin i sama dumnie się wyprostowała, po to by za chwilę nieco oklapnąć i przekrzywić głowę w prawą stronę. Kiedy tak przerzucało się różnymi głupotami łatwo było przekroczyć cienką granicę. A jeśli w dodatku miało się przed sobą zdolnego aktora? No błagam, chyba tylko ktoś zaznajomiony z działaniem ludzkiej psychiki jak Natalie Dark by się nie pogubił. Puchonka uśmiechnęła się niepewnie i z wciąż przechyloną głową zrobiła krok do przodu, prostując się dopiero gdy stanęła tuż przed nim. A raczej przed czapką... Nie spuszczając wzroku z czubka głowy padalca, powoli wyciągnęła przed siebie rękę. Chwyciła różowego kondoma ściągając go z tej obitej łepetyny.
- Jeszcze się przegrzejesz... - Mruknęła, przyciskając mu czapkę do piersi a brązowe oczy obserwowały odbijające się od orzechowych pasm słońce. Ledwie przez sekundę. Jedno mrugnięcie i Alice otrząsnęła się z tego dziwnego zawieszenia, kręcąc głową i uciekając wzrokiem za okno. Nagle zrobiło jej się dziwnie gorąco... Wypuściła powietrze i przygryzła dolną wargę.
- Idziemy na spacer?
Dasz mi jeszcze jedną szansę kochanie?
- Wyłącznie. - Potwierdziła jego przypuszczenia odnośnie kpin i sama dumnie się wyprostowała, po to by za chwilę nieco oklapnąć i przekrzywić głowę w prawą stronę. Kiedy tak przerzucało się różnymi głupotami łatwo było przekroczyć cienką granicę. A jeśli w dodatku miało się przed sobą zdolnego aktora? No błagam, chyba tylko ktoś zaznajomiony z działaniem ludzkiej psychiki jak Natalie Dark by się nie pogubił. Puchonka uśmiechnęła się niepewnie i z wciąż przechyloną głową zrobiła krok do przodu, prostując się dopiero gdy stanęła tuż przed nim. A raczej przed czapką... Nie spuszczając wzroku z czubka głowy padalca, powoli wyciągnęła przed siebie rękę. Chwyciła różowego kondoma ściągając go z tej obitej łepetyny.
- Jeszcze się przegrzejesz... - Mruknęła, przyciskając mu czapkę do piersi a brązowe oczy obserwowały odbijające się od orzechowych pasm słońce. Ledwie przez sekundę. Jedno mrugnięcie i Alice otrząsnęła się z tego dziwnego zawieszenia, kręcąc głową i uciekając wzrokiem za okno. Nagle zrobiło jej się dziwnie gorąco... Wypuściła powietrze i przygryzła dolną wargę.
- Idziemy na spacer?
Dasz mi jeszcze jedną szansę kochanie?
- Blaise Rain
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Wto Paź 18, 2016 8:21 pm
Do jakiegoś stopnia czuł, co się dzieje. Wyczuwał - może to przez to naelektryzowane powietrze? - na swoich powiekach, na swoich kościach policzkowych, smukłej szyi osadzonej na smukłych ramionach, na krańcach palców i w klatce piersiowej (tam głęboko, gdzie coś ciągle biło, usilnie utrzymując przy życiu i nie pozwalając zapomnieć, że wciąż się trwa), kiedy przejeżdżała po nim wzrokiem, kiedy muskała oczyma krańce jego włosów, ale to uczucie znikało całkowicie, kiedy tylko napotykały się ich spojrzenia na jednym torze - przychodziło więc pytanie: dlaczego? Chodził przecież na krańcach palców, tak cicho, że nikt go jak dotąd nie usłyszał - przesuwał się bokiem, tak było wygodniej, by tak jak teraz promienie słońca wpadające przez okno nie dotykały jego włosów, które przestały zakrywać okaleczoną, obitą twarz, wraz z momentem, kiedy dał się wciągnąć w jej zabawy - a może to on wciągnął ją..? Wyczuwał. Nie wiedział - wyczuwał. Cokolwiek grało na krańcu nosa jego przyjmowania rzeczywistości na klatę, bez zbędnego rozparcelowywania jej na czynniki pierwsze, sprawiało, że chodził na tych palcach jeszcze delikatniej - tańczył wokół Alice (jak w balecie), oglądając ją ze wszystkich stron, dopatrując się tego, co chowała w smutnych oczach - tych, które zamiast wiosennieć brązem były takie zamglone, zamazane - ona nie spacerowała drogami, którymi chodzili wszyscy wokół. Ona dryfowała, spoglądając zza rzadkiej mgły na twarze zebrane na brzegu i czasami tylko nurt zagnał ją do drugiej czy trzeciej osoby, czasami ktoś czwarty zaczepił o kawałek drewna jej tratwy wędkę i przyciągnął ją do siebie - ale nawet jeśli coś jaśniejszego przecinało jej rzeczywistość, to czy koniec końców nie wychodziło na to samo? Prędzej czy później wolny nurt ją porywał. I dalej dryfowała.
Jakoś jednak musiała się do niego zbliżyć, żeby zdjąć mu tą czapkę z łba i wcisnąć do rąk - czapkę, na którą spojrzał, automatycznie zaciskając na niej palce - miękki materiał ugiął się, poddając niewielkiej sile nacisku - coś tak trywialnego, prawda? Zwykła czapka zrobiona na zwykłych drutach. Czapka jedyna w swoim rodzaju.
Skarb.
Zapatrzył się na nią o chwilę za długo. Minutę. Pięć. Dziesięć? W maleńkim obrębie jego pojmowania rzeczywistości czas się zupełnie zatrzymał - wyczuwał miękkość czapki w swoich palcach, kiedy w spowolnionym tempie ją dotykał, sprawdzając kształt, przyglądając się z bliska kształtowi, każdej pojedynczej nitce, która splatała się z kolejną, składając czapkę w całość - więc pewnie wypadałoby podziękować - za całą koronację, za ten wspólny czas, za... wizja podziękowania nawet nie wpadła do jego głowy - nie było też tam miejsca na wdzięczność w tak rozległym stylu - cały jego umysł był zbyt skupiony na tym jednym przedmiocie - a oderwany od niego głosem Alice podniósł na nią głowę i kiwnął głową, wkładając sobie czapkę spowrotem na głowę.
- Jak się nie ma mózgu, to nie ma co się przegrzać. - Zapewnił ją i pozbierał swoje rzeczy - i ruszyli na długą, niezobowiązującą, przepełnioną kolejnymi docinkami wędrówkę.
[z/t x2]
Jakoś jednak musiała się do niego zbliżyć, żeby zdjąć mu tą czapkę z łba i wcisnąć do rąk - czapkę, na którą spojrzał, automatycznie zaciskając na niej palce - miękki materiał ugiął się, poddając niewielkiej sile nacisku - coś tak trywialnego, prawda? Zwykła czapka zrobiona na zwykłych drutach. Czapka jedyna w swoim rodzaju.
Skarb.
Zapatrzył się na nią o chwilę za długo. Minutę. Pięć. Dziesięć? W maleńkim obrębie jego pojmowania rzeczywistości czas się zupełnie zatrzymał - wyczuwał miękkość czapki w swoich palcach, kiedy w spowolnionym tempie ją dotykał, sprawdzając kształt, przyglądając się z bliska kształtowi, każdej pojedynczej nitce, która splatała się z kolejną, składając czapkę w całość - więc pewnie wypadałoby podziękować - za całą koronację, za ten wspólny czas, za... wizja podziękowania nawet nie wpadła do jego głowy - nie było też tam miejsca na wdzięczność w tak rozległym stylu - cały jego umysł był zbyt skupiony na tym jednym przedmiocie - a oderwany od niego głosem Alice podniósł na nią głowę i kiwnął głową, wkładając sobie czapkę spowrotem na głowę.
- Jak się nie ma mózgu, to nie ma co się przegrzać. - Zapewnił ją i pozbierał swoje rzeczy - i ruszyli na długą, niezobowiązującą, przepełnioną kolejnymi docinkami wędrówkę.
[z/t x2]
- Nathalie Powell
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Sob Sty 21, 2017 12:57 am
Nathalie jak zwykle obudziła pełna nadziei na piękny dzień. W końcu egzaminy już jej nie męczą, ludzie trochę się uspokoili i można porozmawiać z nimi na inne tematy. No właściwie teraz na językach jest tylko bal, ale jakoś to jej mniej przeszkadza. Możliwe, że gdyby miała partnera to pewnie by jeszcze się wymieniała pomysłami, ale tak to ciężko niestety. Nie spodziewała się wianuszka mężczyzn u swojego boku, którzy błagają by poszła razem z nimi, więc postanowiła nie robić sobie zbędnej nadziei. Postanowiła pójść sama i świetnie się bawić w gronie znajomych.
Gdy tylko podniosła się z łóżka, zauważyła, poczuła się dość dziwnie, ale nie zaprzątała sobie tym głowy. Pomyślała, że pewnie spała w jakiejś dziwnej pozycji lub to wszystko jej się po prostu wydaje. O tej porze nie było już ani jednej współlokatorki w jej pobliżu. Właściwie to było jej na rękę, czasem lepiej w samotności. Poszła do łazienki by szybko się ogarnąć, lecz wciąż jej coś nie pasowało. Dopiero po przejściu przy lustrze zorientowała się, że coś jest z nią nie tak. Zatrzymała się nagle zaszokowana, ale próbowała wyrzucić z głowy złe myśli.
Pewnie mi się tylko coś wydawało... To nie może być prawdą, to szkoła magii, wszystko jest prawdopodobne...
Tłumaczyła sobie wciąż nie patrząc na odbicie, ale jak zdecydowała to zrobić, to niestety... Stało się...
- CO TO JEST?! - wrzasnęła na całe gardło patrząc na mężczyznę w lustrze, który porusza ustami w ten sam sposób co ona.
Dotknęła swojej twarzy, potem włosów, potem klatki piersiowej...
- Gdzie są moje... - pisnęła, ale dopiero wtedy dotarło do niej co jest najgorsze.
Spojrzała w dół i zerknęła na spodenki od pidżamy... Kolejny pisk wydał się z jej ust niczym nadchodzący armagedon. Przyrodzenie, które w tym momencie miała dziewczyna, stało na baczność niczym żołnierz.
Przerażona Powell wybiegła wręcz z łazienki i wyszła na korytarz, który prowadził do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu. Nawet nie zatrzymała się na moment by spojrzeć na ludzi. Wyminęła zwinnie wszystkich i biegła do góry. Jej jedyną myślą teraz była konfrontacja z Claire. Musiała ją zobaczyć, potrzebowała tego, potrzebowała wsparcia, bo totalnie nie wiedziała co się z nią dzieje.
Biegła jak opętana wymijając wszystkich na swojej drodze...
Gdy tylko podniosła się z łóżka, zauważyła, poczuła się dość dziwnie, ale nie zaprzątała sobie tym głowy. Pomyślała, że pewnie spała w jakiejś dziwnej pozycji lub to wszystko jej się po prostu wydaje. O tej porze nie było już ani jednej współlokatorki w jej pobliżu. Właściwie to było jej na rękę, czasem lepiej w samotności. Poszła do łazienki by szybko się ogarnąć, lecz wciąż jej coś nie pasowało. Dopiero po przejściu przy lustrze zorientowała się, że coś jest z nią nie tak. Zatrzymała się nagle zaszokowana, ale próbowała wyrzucić z głowy złe myśli.
Pewnie mi się tylko coś wydawało... To nie może być prawdą, to szkoła magii, wszystko jest prawdopodobne...
Tłumaczyła sobie wciąż nie patrząc na odbicie, ale jak zdecydowała to zrobić, to niestety... Stało się...
- CO TO JEST?! - wrzasnęła na całe gardło patrząc na mężczyznę w lustrze, który porusza ustami w ten sam sposób co ona.
Dotknęła swojej twarzy, potem włosów, potem klatki piersiowej...
- Gdzie są moje... - pisnęła, ale dopiero wtedy dotarło do niej co jest najgorsze.
Spojrzała w dół i zerknęła na spodenki od pidżamy... Kolejny pisk wydał się z jej ust niczym nadchodzący armagedon. Przyrodzenie, które w tym momencie miała dziewczyna, stało na baczność niczym żołnierz.
Przerażona Powell wybiegła wręcz z łazienki i wyszła na korytarz, który prowadził do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu. Nawet nie zatrzymała się na moment by spojrzeć na ludzi. Wyminęła zwinnie wszystkich i biegła do góry. Jej jedyną myślą teraz była konfrontacja z Claire. Musiała ją zobaczyć, potrzebowała tego, potrzebowała wsparcia, bo totalnie nie wiedziała co się z nią dzieje.
Biegła jak opętana wymijając wszystkich na swojej drodze...
- Claire Slattery
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Sob Sty 21, 2017 7:50 pm
Widziała przebijające się promienie słońca przez niedokładnie zasunięte zasłony, tak więc naciągnęła kołdrę na głowę, żeby móc jeszcze trochę poudawać, że rano jednak jeszcze nie nadeszło. Niestety nie można przeciągać tego w nieskończoność, tak to już bywa. Podniosła się tylko dlatego, bo było jej jakoś strasznie niewygodnie, krótkie spodenki opinały się bardziej niż zwykle i to chyba pora żeby skończyć z tą wieczorną czekoladą.Przeciągnęła się i przetarła oczy i znowu to dziwne wrażenie, tym razem twarz wydała jej się trochę bardziej koścista, ale akurat tej informacji jej mózg postanowił sobie nie przyswajać, no bo po co!? Rozejrzała się po dormitorium, ale wszystkie dziewczyny zdążyły już gdzieś pouciekać, zerknąwszy na zegarek zrozumiała dlaczego... było zbyt późno na cokolwiek, a w szczególności na wstawanie. Podeszła do lustra tak aby sprawdzić czy nie przestraszy nikogo wychodząc w takiej fryzurze.
-CO TO MA BYĆ DO CHOLERY JASNEJ!?-Wykrzyknęła widząc to coś co najwyraźniej było nią, ale nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Była teraz tak męska... i to dosłownie. Jej ciało przybrała postać mężczyzny. Zmacała się całkiem nieświadomie po całym ciele żeby upewnić się czy nikt czasami nie rzucił jakiegoś dowcipnego zaklęcia na lustro. Kiedy zrozumiała, że to jednak nie prawda miała ochotę usiąść na środku i się rozpłakać, powtarzając, że to nie może być prawda. Przeszukała swój kufer w poszukiwaniu najszerszych spodni jakie miała, bo przecież w normalne w takim stanie się nie zmieści. Na szczęście przed wyjazdem zabrała bratu jedną z jego bluz, tak na gorsze dni, nie to miała akurat na myśli, ale to idealny moment kiedy może się przydać. Jeszcze nigdy nie ubrała się tak szybko (mógł mieć na to wpływ ten męski pierwiastek aktualnie znajdujący się w jej ciele, ale przeszywały ją dreszcze jak tylko o tym myślała), oczywiście zarzuciła kaptur na głowę, jakby ktoś mógłby ją rozpoznać w tym stanie i wybiegła z dormitorium jak opętana. Sama nie wiedziała gdzie najpierw się udać, ale czuła, że nie może pozostać w miejscu, bo wtedy myśli ją dopadały. Nie patrzyła nawet gdzie biegnie i czy na kogoś czasami nie wpada liczył się dystans.
Było wiadome, że źle to się skończy i tak oto w okolicach korytarza na trzecim piętrze wpadła na jakiegoś chłopaka. Przyjrzała mu się podejrzliwie i niemal oskarżycielsko. Coś jej nie pasowało...
-Dlaczego masz na sobie piżamę Nathalie!?-Zapytała zaciskając dłoń na swojej różdżce. Ten poranek wydawał jej się tak nierealny, że wszystko było możliwe, nawet to, że jakiś nieznany jej chłopak zabrał jej przyjaciółce piżamę!
-CO TO MA BYĆ DO CHOLERY JASNEJ!?-Wykrzyknęła widząc to coś co najwyraźniej było nią, ale nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Była teraz tak męska... i to dosłownie. Jej ciało przybrała postać mężczyzny. Zmacała się całkiem nieświadomie po całym ciele żeby upewnić się czy nikt czasami nie rzucił jakiegoś dowcipnego zaklęcia na lustro. Kiedy zrozumiała, że to jednak nie prawda miała ochotę usiąść na środku i się rozpłakać, powtarzając, że to nie może być prawda. Przeszukała swój kufer w poszukiwaniu najszerszych spodni jakie miała, bo przecież w normalne w takim stanie się nie zmieści. Na szczęście przed wyjazdem zabrała bratu jedną z jego bluz, tak na gorsze dni, nie to miała akurat na myśli, ale to idealny moment kiedy może się przydać. Jeszcze nigdy nie ubrała się tak szybko (mógł mieć na to wpływ ten męski pierwiastek aktualnie znajdujący się w jej ciele, ale przeszywały ją dreszcze jak tylko o tym myślała), oczywiście zarzuciła kaptur na głowę, jakby ktoś mógłby ją rozpoznać w tym stanie i wybiegła z dormitorium jak opętana. Sama nie wiedziała gdzie najpierw się udać, ale czuła, że nie może pozostać w miejscu, bo wtedy myśli ją dopadały. Nie patrzyła nawet gdzie biegnie i czy na kogoś czasami nie wpada liczył się dystans.
Było wiadome, że źle to się skończy i tak oto w okolicach korytarza na trzecim piętrze wpadła na jakiegoś chłopaka. Przyjrzała mu się podejrzliwie i niemal oskarżycielsko. Coś jej nie pasowało...
-Dlaczego masz na sobie piżamę Nathalie!?-Zapytała zaciskając dłoń na swojej różdżce. Ten poranek wydawał jej się tak nierealny, że wszystko było możliwe, nawet to, że jakiś nieznany jej chłopak zabrał jej przyjaciółce piżamę!
- Nathalie Powell
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Nie Sty 22, 2017 9:13 pm
Biegła jak szalona, nie wiedziała co ma innego zrobić... Zdecydowanie potrzebowała ratunku, ale jakiego? Co dokładnie się z nią stało? Wymijała zwinnie każdą osobę, którą napotkała na drodze, nie było ich dużo, lecz mimo wszystko starała się unikać jakiegokolwiek wzorku. Nie to, że w sumie biegła w samej piżamie i w dodatku ze stojącym sprzętem. Właściwie ciekawe czy ktoś został szturchnięty przez owego osobnika, lecz Nath w ogóle na to nie zwracała uwagi. Jedynym jej celem było dotarcie do wieży Gryffindoru by móc pogadać z Claire i może znaleźć jakieś rozwiązanie.
Gdy była już na trzecim piętrze i mijała pospiesznie posąg jednookiej czarownicy, z impetem wpadła na jakąś osobę. Rozejrzała się i zobaczyła chłopaka opatulonego bluzą. Miał na głowie kaptur, który nieco ograniczał rozpoznanie, ale mogła się założyć, że nigdy w życiu go nie widziała...
- Skąd wiesz, że to mo... że to jej piżama? - odparła podejrzliwie lustrując wzrokiem towarzysza, który zachowywał się dziwnie pretensjonalnie.
Nie dość, że obudziła się z parówką między nogami, to jeszcze jakiś typ, którego pierwszy raz widzi na oczy mówi, że zna jej piżame. Nie była nigdzie podpisana "właśność Nathalie Powell", więc skąd ta osoba może wiedzieć. W jej głowie zaczęły się pojawiać najczarniejsze myśli, które spowodowały automatyczny wybuch ze strony Powell.
- Ty zboczeńcu! - krzyknęła - Podglądałeś mn... NATHALIE? Przyznaj się, skąd wiesz takie rzeczy!? - w tym momencie chciała sięgnąć po swoją różdżkę, ale zorientowała się, że nie ma jej przy sobie.
Powell zestresowała się tą sytuacją. Nie miała jak się obronić, nie wiedziała co ma zrobić. Jej ręce zaczęły drgać, a ona była coraz bardziej załamana.
Niech ten dzień się już skończy...
Myślała stoją z miną, która nijak nie przypominała już zdenerwowania.
Gdy była już na trzecim piętrze i mijała pospiesznie posąg jednookiej czarownicy, z impetem wpadła na jakąś osobę. Rozejrzała się i zobaczyła chłopaka opatulonego bluzą. Miał na głowie kaptur, który nieco ograniczał rozpoznanie, ale mogła się założyć, że nigdy w życiu go nie widziała...
- Skąd wiesz, że to mo... że to jej piżama? - odparła podejrzliwie lustrując wzrokiem towarzysza, który zachowywał się dziwnie pretensjonalnie.
Nie dość, że obudziła się z parówką między nogami, to jeszcze jakiś typ, którego pierwszy raz widzi na oczy mówi, że zna jej piżame. Nie była nigdzie podpisana "właśność Nathalie Powell", więc skąd ta osoba może wiedzieć. W jej głowie zaczęły się pojawiać najczarniejsze myśli, które spowodowały automatyczny wybuch ze strony Powell.
- Ty zboczeńcu! - krzyknęła - Podglądałeś mn... NATHALIE? Przyznaj się, skąd wiesz takie rzeczy!? - w tym momencie chciała sięgnąć po swoją różdżkę, ale zorientowała się, że nie ma jej przy sobie.
Powell zestresowała się tą sytuacją. Nie miała jak się obronić, nie wiedziała co ma zrobić. Jej ręce zaczęły drgać, a ona była coraz bardziej załamana.
Niech ten dzień się już skończy...
Myślała stoją z miną, która nijak nie przypominała już zdenerwowania.
- Claire Slattery
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Nie Sty 22, 2017 10:16 pm
No bo do cholery jasnej wie jakie rzeczy posiada jej przyjaciółka, to chyba dość logiczne!? No może w momencie kiedy jej ciśnienie podskoczyło mocno do góry, nie uświadomiła sobie, że nie jest do końca sobą, ale przecież nikomu nie musi się tłumaczyć. W szczególności przed jakimś obcym typkiem, choć ten najwyraźniej od niej oczekiwał. Niedoczekanie jego!
-Nie twój interes skąd to wiem!- Usiłowała wyglądać stanowczo, dlatego też zrobiła kilka kroków w jego stronę. Dlaczego nigdy w życiu nie widziała tej twarzy? Chłopak nie wyglądał na kogoś nowego, co tym bardziej było dziwne.-Z resztą kim ty w ogóle jesteś żeby o to pytać!?-On sam raczej jest pieprzonym zboczeńcem, a już na pewno jakimś dziwakiem. Jaki normalny facet chodzi w damskiej piżamie? Nath z pewnością nie utrzymywałaby kontaktów z kimś takim.
-Nikogo nie podglądałam czubku!- O szlag, zapomniała że musi się kontrolować, miała nadzieję, że nowy nie wyłapie tego fragmentu w wersji żeńskiej. W innym wypadku będzie miała mały problem. Z resztą gdyby faktycznie była facetem nie musiałaby się uciekać do podglądania aby widzieć dziewczyny w piżamach!
Miała nadzieję, że wyglądała trochę mniej ciapowato niż jej rozmówca, nie chciała sprawiać wrażenia rozdygotanej galarety w męskim ciele.
Tak czy inaczej chciała po prostu już się obudzić. Oby to był jednak tylko chory wytwór jej wyobraźni w formie snu!
-Nie twój interes skąd to wiem!- Usiłowała wyglądać stanowczo, dlatego też zrobiła kilka kroków w jego stronę. Dlaczego nigdy w życiu nie widziała tej twarzy? Chłopak nie wyglądał na kogoś nowego, co tym bardziej było dziwne.-Z resztą kim ty w ogóle jesteś żeby o to pytać!?-On sam raczej jest pieprzonym zboczeńcem, a już na pewno jakimś dziwakiem. Jaki normalny facet chodzi w damskiej piżamie? Nath z pewnością nie utrzymywałaby kontaktów z kimś takim.
-Nikogo nie podglądałam czubku!- O szlag, zapomniała że musi się kontrolować, miała nadzieję, że nowy nie wyłapie tego fragmentu w wersji żeńskiej. W innym wypadku będzie miała mały problem. Z resztą gdyby faktycznie była facetem nie musiałaby się uciekać do podglądania aby widzieć dziewczyny w piżamach!
Miała nadzieję, że wyglądała trochę mniej ciapowato niż jej rozmówca, nie chciała sprawiać wrażenia rozdygotanej galarety w męskim ciele.
Tak czy inaczej chciała po prostu już się obudzić. Oby to był jednak tylko chory wytwór jej wyobraźni w formie snu!
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach