- Patricia J. Crafword
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Pon Cze 22, 2015 8:06 pm
Cóż, mówiąc szczerze, chyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw, prawda? Ona sama nie wierzyła w to co zobaczyła. Tak po prostu? Poszli sobie jakby nigdy nic? Liczyła, że chociaż na chwilę odciągnie ich uwagę, a Ślizgon będzie miał wystarczająco dużo czasu żeby wyrwać się z uchwytu starszych. Życie, a raczej postacie płatają figle! Widzisz? Czasami najprostsze i najgłupsze możliwe rozwiązanie jest tym najkorzystniejszym. Uwierzyłbyś, że Puchonka przechadzająca się po zamku, która palnęła głupie "na dworze taka pogoda!" do grupy Ślizgonów szykujących się do bójki pomogła swojemu rówieśnikowi? Ciekawe.
Najważniejsze jest (chyba), że wszyscy wyszli z tego bez większego szwanku. Zaznaczam, że większego, bo "koledzy" Raina nieźle przycisnęli go do tej ściany. I co ważne, nikt nie zaczął krzyczeć bezmyślnie zaklęć. Jeszcze tego brakowało, żeby tuż po jednej tragedii wydarzyła się druga. Nawet jeśli by się nie wydarzyła, mieli by poważne kłopoty... Nauczyciele byli czujni, dało to się zauważyć.
Dziewczyna stała chwilę w milczeniu, starała się przeanalizować zaistniałą sytuację. W głębi duszy cieszyła się, że jakoś pomogła w tej sprawie.
- Wszystko w porządku? - głupio było jej tak odejść bez słowa, mimo że miała mieszane uczucia co do chłopaka, starała się zacząć rozmowę.
PS Przepraszam, że mój posty są znacznie krótsze niż twoje, niestety nie mam takiej łatwości pisana i moje odpisy są zwięzłe i na temat. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.. ;___;
Najważniejsze jest (chyba), że wszyscy wyszli z tego bez większego szwanku. Zaznaczam, że większego, bo "koledzy" Raina nieźle przycisnęli go do tej ściany. I co ważne, nikt nie zaczął krzyczeć bezmyślnie zaklęć. Jeszcze tego brakowało, żeby tuż po jednej tragedii wydarzyła się druga. Nawet jeśli by się nie wydarzyła, mieli by poważne kłopoty... Nauczyciele byli czujni, dało to się zauważyć.
Dziewczyna stała chwilę w milczeniu, starała się przeanalizować zaistniałą sytuację. W głębi duszy cieszyła się, że jakoś pomogła w tej sprawie.
- Wszystko w porządku? - głupio było jej tak odejść bez słowa, mimo że miała mieszane uczucia co do chłopaka, starała się zacząć rozmowę.
PS Przepraszam, że mój posty są znacznie krótsze niż twoje, niestety nie mam takiej łatwości pisana i moje odpisy są zwięzłe i na temat. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.. ;___;
- Blaise Rain
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Wto Cze 23, 2015 11:53 am
Sam w to niezbyt wierzyłem, ale bardziej nie wierzyłem w to, że w ogóle zjawiła się taka Puchonka i wyleciała z takim, a nie innym tekstem - chyba Bóg tak chciał - och rany, ale patetycznie to brzmiało, co nie? W tej sytuacji w sumie nie było zbyt wiele elementów, w których można by było potem stanąć gdzieś na korytarzu, podpierając ściany i śmiać się z niej przy wspominkach - raniła dumę, godziła w sam środek jestestwa swoją niepoprawnością i chciałoby się o niej raczej zapomnieć, niż mówić o jakimkolwiek "wspominaniu". Zgoła nieprawdopodobne? Tak, przyznaję ci - nie spodziewałem się tego - spodziewałem się raczej tego, że konflikt zostanie zaogniony, że pójdą różdżki w ruch, bo ta trójka należała do tych, co nie kochali ludzi - oni bardziej kochali pieniądze i samych siebie, spoglądając tylko na błękit (tak względny) krwi płynący w ich żyłach - a zresztą - kto to widział, żeby jakaś szlama dostawała się do Domu Węża? Kto to widział, żeby jakiegoś czystokrwistego o szlamowatość juchy oskarżać? - te właśnie oskarżenia, które tutaj leciały wyrzucone prosto w twarz, nie trzeba było szukać między wierszami - więc nie, to nie było miłe spotkanie, ale ciągle zastanawiam się, czy ten wieczór może się zamienić na coś lepszego - bo w końcu pobiegł w innym kierunku, niż przewidziany, a sam wszak nie oczekiwałeś, by tak łatwo ci odpuścili - chcieli dowodów - dowodów na swoją czystokrwistość, a jakie niby dowody mógłbyś im dać? Czego oczekiwali - że machniesz im rodowodem przed oczyma wyciągniętym, nie wiem, chyba z czterech liter - a teraz dodatkowo nie wiedziałeś, czy się cieszyć, że obecność Puchonki ich przegoniła, czy może raczej mieć jej za złe, że w ogóle się wtrąciła, że była tego zajścia świadkiem... Rozliczając się z samym sobą, na swym rachunku sumienia, widziałeś wyraźnie przed oczyma plusy i minusy i ogólną cenę, jaką przyjdzie za to zebrać ze swego jestestwa - ale to nic, drobniaki, które nie wpłyną na ciebie w najmniejszym stopniu, dopóki nie rozprzestrzeni się na cały Slytherin - a chociaż plotki kochają przemieszczać się wraz z każdym oddechem, wraz z pląsającym między nogami wiatrem, trafiać do niepowołanych uszu... to chyba nie będzie tak źle... prawda? Więc, tak naprawdę, czy kwestia wyjścia z tego fizycznie cało oznaczało jakąkolwiek wygraną?
Pytanie o to, czy wszystko jest w porządku, było raczej dość trywialne, biorąc pod uwagę, że nie - nie do końca było wszystko w porządku, ale przynajmniej udało ci się znowu złapać oddech i powstrzymać napady kaszlu, ciągle rozmasowując obolałą gardziel - w końcu się zadarłeś głowę, żeby spojrzeć na swoją, nazywajmy rzecz po imieniu, wybawczynię, by finalnie wyprostować się, po dłuższym mierzeniu ją spojrzeniem bez żadnej odpowiedzi.
- Nie ma źle... - Odetchnąłeś, wsuwając długie kosmyki włosów za ucho, które opadły ci na twarz - teraz nawet nie wypadało jej wyzywać od szlam, chociaż może warto, może tamci nadal patrzyli, albo nasłuchiwali zza rogu i będziesz miał problem, jak wyjdziesz na bratającego się z innymi domami? Z drugiej strony próby unoszenia się dumą... - Dzięki. - Burknąłeś cicho pod nosem, odwracając od niej spojrzenie.
Pytanie o to, czy wszystko jest w porządku, było raczej dość trywialne, biorąc pod uwagę, że nie - nie do końca było wszystko w porządku, ale przynajmniej udało ci się znowu złapać oddech i powstrzymać napady kaszlu, ciągle rozmasowując obolałą gardziel - w końcu się zadarłeś głowę, żeby spojrzeć na swoją, nazywajmy rzecz po imieniu, wybawczynię, by finalnie wyprostować się, po dłuższym mierzeniu ją spojrzeniem bez żadnej odpowiedzi.
- Nie ma źle... - Odetchnąłeś, wsuwając długie kosmyki włosów za ucho, które opadły ci na twarz - teraz nawet nie wypadało jej wyzywać od szlam, chociaż może warto, może tamci nadal patrzyli, albo nasłuchiwali zza rogu i będziesz miał problem, jak wyjdziesz na bratającego się z innymi domami? Z drugiej strony próby unoszenia się dumą... - Dzięki. - Burknąłeś cicho pod nosem, odwracając od niej spojrzenie.
- Patricia J. Crafword
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Sro Cze 24, 2015 7:00 pm
Dziewczyna skrzyżowała ręce na wysokości brzucha i wpatrywała się w chłopaka. Myślała nad konsekwencjami wynikającymi z tej sytuacji. Ona ich nie odczuje, przyszła tutaj jakby nigdy nic zgrywając bohaterkę nawet nie wyciągając różdżki z kieszeni. Cóż... Każdy czasem popełnia błędy... Puchonka biła się z myślami, wiedziała że przez nią Ślizgon może mieć więcej problemów ze starszymi "kolegami" niż gdyby ona została tam w kącie i nic nie zrobiła. Bóg wie co wtedy powinna zrobić, może wykazać się większym sprytem?
Jess, idiotko
To i tak już nie ważne. Oprawcy dawno zniknęli za rogiem. Może faktycznie dalej tam stali, ale ona sama nie już nic nie zdziała. Co gdyby chłopak chciał się odegrać? Na nich... lub na niej? Co powinna teraz zrobić? Może chłopak udawał spokojnego żeby zaraz rzucić się na nią z różdżką?
- Nie dziękuj, przeze mnie będziesz miał z nimi większe problemy - wymruczała niewyraźnie. Oddałaby wszystko żeby cofnąć czas o te kilka minut i naprawić swoje błędy: nie chodzić bez powodu po zamku, nie mieszać się czyjeś sprawy, nie zrobić z siebie idioty. To wszystko wydaje się takie oczywiste, dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej?
Dlaczego?!
- Mam nadzieję że jeszcze będziesz miał szansę się im odegrać - wymusiła nieśmiały uśmiech, jakby to miało naprawić to głupstwo, które przed chwilą miało miejsce.
Jess, idiotko
To i tak już nie ważne. Oprawcy dawno zniknęli za rogiem. Może faktycznie dalej tam stali, ale ona sama nie już nic nie zdziała. Co gdyby chłopak chciał się odegrać? Na nich... lub na niej? Co powinna teraz zrobić? Może chłopak udawał spokojnego żeby zaraz rzucić się na nią z różdżką?
- Nie dziękuj, przeze mnie będziesz miał z nimi większe problemy - wymruczała niewyraźnie. Oddałaby wszystko żeby cofnąć czas o te kilka minut i naprawić swoje błędy: nie chodzić bez powodu po zamku, nie mieszać się czyjeś sprawy, nie zrobić z siebie idioty. To wszystko wydaje się takie oczywiste, dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej?
Dlaczego?!
- Mam nadzieję że jeszcze będziesz miał szansę się im odegrać - wymusiła nieśmiały uśmiech, jakby to miało naprawić to głupstwo, które przed chwilą miało miejsce.
- Blaise Rain
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Czw Cze 25, 2015 4:59 pm
To dość zabawne, że ona się nad tymi konsekwencjami zastanawiała, a sam Blaise, będąc ucieleśnieniem bajkowego Piotrusia Pana, kompletnie nad tym nie dumał - przyszłość była dlań zbyt tajemniczym zjawiskiem, tak samo jak kwestia łańcucha skutkowo-przyczynowego - dobrze, każdy wie, nawet dziecko, że jeśli zje się cukierka, to cukierek trafi do brzucha i już go nie będzie - w tak prostych sprawach jeszcze się odnajdywał, w tych oczywistych odpowiedziach na podejmowane przez nas akcjach, ale w tym, które wybiegały dalej w przyszłość, właśnie, na przykład nad tym, że może mieć przesrane, że jakaś Puchonka się wtrąciła, nie zastanawiał się ani trochę - prędzej myśli jego w tym konkretnym momencie zajmowała niepewność co do tego, jak powinien się zachować i zareagować na nią samą, skoro już został przyłapany na... na czym? Na gorącym uczynku? W końcu nie był temu winny, to nie on złapał jakiegoś młodszego Ślizgona, oskarżając go, że kłamie na temat czystości swojej krwi - jednak ta dziewczyna, której imienia nie znał, wydawała się kompletnie nie zwracać uwagi na skrawek rozmowy, która tutaj się toczyła - może nie usłyszała? Nie, chyba usłyszeć musiała, a skoro tak, to czy była szlamą i czy nie zważała na to, kto ma krew błękitu, a kto czerwoną, niby tą przeciętną, za którą było się szykanowanym? To nie była pierwsza taka akcja, ale za każdym razem Rain nie potrafił się nimi bardziej przejąć - przynajmniej nie było po nim widać, żeby takowe spotkania pozostawiały na nim jakiekolwiek ślady, prócz ewentualnych siniaków, jeśli doszło do bójki - a do takiej, na szczęście, jeszcze nie doszło - mimo wszystko brunet był bardzo rad ze swojej zdolności wtapiania się w tło, które pozwalało mu, na swój sposób, pozostawanie niewidocznym.
- Hę? - Zamrugał parę razy, a jego twarz przez chwilę była nieskażona przeblaskami inteligencji - musiało minąć parę(naście) sekund, zanim ogarnął i wziął poprawkę na ewentualne skutki w tej abstrakcyjnej przyszłości, która go czekała - wolał myśleć, naprawdę, że wszystko jest kwestią podejmowanych przez nas kroków i przypadku, niż że wszystko zapisane zostało w gwiazdach i nie mamy już wyboru co do swojej przyszłości. Bardzo chciał w to wierzyć. - Ach, nie, co ty, nie przejmuj się. - Uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem, zbierając się do kupy i poprawiając swój mundurek. - Co te szlamy mogą wiedzieć o rodach czystej krwi, phew... Z litości do nich nie wyciągałem różdżki, żeby im krzywdy nie zrobić... - Zerknął na nią, a jego twarz wyraźnie wskazywała na to, że sam nie bardzo wierzy w to, co mówi, więc niech Puchonka nie bierze tego na serio do siebie. - Dopiero po północy zamieniam się w rycerza na białym, walecznym chomiku, brałem ich na przetrzymanie.
[z/t]
- Hę? - Zamrugał parę razy, a jego twarz przez chwilę była nieskażona przeblaskami inteligencji - musiało minąć parę(naście) sekund, zanim ogarnął i wziął poprawkę na ewentualne skutki w tej abstrakcyjnej przyszłości, która go czekała - wolał myśleć, naprawdę, że wszystko jest kwestią podejmowanych przez nas kroków i przypadku, niż że wszystko zapisane zostało w gwiazdach i nie mamy już wyboru co do swojej przyszłości. Bardzo chciał w to wierzyć. - Ach, nie, co ty, nie przejmuj się. - Uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem, zbierając się do kupy i poprawiając swój mundurek. - Co te szlamy mogą wiedzieć o rodach czystej krwi, phew... Z litości do nich nie wyciągałem różdżki, żeby im krzywdy nie zrobić... - Zerknął na nią, a jego twarz wyraźnie wskazywała na to, że sam nie bardzo wierzy w to, co mówi, więc niech Puchonka nie bierze tego na serio do siebie. - Dopiero po północy zamieniam się w rycerza na białym, walecznym chomiku, brałem ich na przetrzymanie.
[z/t]
- Blaise Rain
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Pon Kwi 11, 2016 12:22 am
Fajnie by było wiedzieć niektóre rzeczy, poznać pewne tajemnice tego zamku, które umożliwiłyby wymykanie się na wagary i unikanie przy tym nauczycieli, a co najważniejsze – upiornego woźnego, który czaił się za każdym rogiem, jaby nie był w jednej osobie, a rozszczepił się na horkruksy – i to takie horkruksy w inferiusach (nie wmówicie mi, że Filch nie był inferiusem) – tylko że w sumie w tych porównaniach pojawia się takowy problem, że ani o horkruksach, ani o inferiusach biedny Blaise pojęcia nie miał – jak i o tej pierwszej sprawie, którą była sprawa związana bezpośrednio z tym posągiem – posagiem, który lubił i pod który zwykł wędrować przy... nie wiem jeszcze przy czym, ale na pewno lubił tam wędrować w, nazwijmy to: "ciężkich czasach", oj tak – nie dajcie się zwieść temu, co mówią wam dorośli, że czasy teraz są ciągle ciężkie, że wojna puka do drzwi – wszyscy próbowali robić dobrą minę do złej gry i uznawać, że w sumie to nie do końca tak – widziało się wciąż te same uśmiechy, ciągle słyszało się śmiech, a Blaise, tak się składało, nie pytał dlaczego i po co – Blaise po prostu był, prześlizgiwał się od tłumu do tłumu, tam się zakręcił, tu się pokręcił, tam wzniósł w toaście butelkę piwa, tam zgarnął od kogoś wpierdol, bo i trudno mówić, żeby pan Rain należał do nadmiernie walecznych i silnych, co byliby w stanie sobie wykopać drogę na wskroś i w sumie w życiu Rain'a kompletnie nic się poza tym nie działo. Jeśli, naturalnie, wycięłoby się tą sprezentowaną część o wojnie i idące z twym w parze pytanie, które ciągle krążyło mu po głowie, czy to on jest tutaj nienormalny, że bierze tą wojnę na poważnie, czy wszyscy wokół, którzy zachowują się i zachowywali tak, jakby nic się nie wydarzyło – jakby wcale uczniowie na Błoniach nie zginęli, przedtem jakby nie zginęli uczniowie z rąk "Władcy Nocy", który otworzył Komnatę Tajemnic, czymkolwiek by ona nie była, jakby Elisabeth Cook nie rozpłynęła się w powietrzu ot tak po prostu, a potem pojawił się jej duch – też ot tak – i w końcu jakby w Hogsmeade wcale nie pojawili się Śmierciożercy... Śmierć była namacalna wokół Króla w Glinianej Koronie, dlatego stąpał ostrożnie po przegniłych deskach rzeczywistości – i robił to tak dobrze, jak zawsze – znajdował się na starym strychu, bez towarzystwa szczurów i pająków – tylko on i kurz, który osiadł na starych skrzyniach, skrzypienie drewna i odgłosy dochodzące z dołu – rozgrywające się w dole wydarzenia były współczesnością, która przewijała się jak film widoczna z dziur w deskach – dlatego trzeba mu było uważać na to, gdzie stąpa – każdy krok mógł sprawić, że posypie się kurz i ktoś z dół, z tego filmu, uniesie głowę, by przekonać się, kto patrzy – każdy krok mógł sprawić, że przeżarte przez korniki deski się załamią i spadnie – a wtedy, gdy już znajdzie się na dole (daj dobry Boże, by spadł nie łamiąc sobie nóg), będzie musiał, chcąc nie chcąc, podjąć chociaż czasowo grę aktorów, którym nikt nie dał ku pokrzepieniu serc gotowych towarzyszy, by było po prostu łatwiej... Łatwiej było właśnie tam. Na górze. Na strychu, gdzie nikt nie przeszkadzał i nikt nie ciągnął za kraniec rękawa, dopraszając się uwagi – czas tutaj przemijał i przestrzeń się zmieniała, niewątpliwie tych dwóch rzeczy nie dało się zatrzymać, ale Rain nawet nie próbował – to było zdecydowanie ponad jego siły i ponad chęci kłopotania się z tak horrendalnie obszernie pojętym zadaniem – wystarczyły mu te bezszelestne kroki, które podejmował – imitacja życia, tak bym to nazwał – z wrażeniem, że w sumie sam żyje – jakimś połowicznym życiem z pociągiem do tego, by jednak dotknąć czegoś, co sprawiłoby, że to życie zostałoby dopełnione... I nie sposób nazwać tego uczucia – oto jedno z tych, którego trzeba było doświadczyć, by objąć je swym jestestwem i powiedzieć "rozumiem" – bo jak na razie pewnie niewielu rozumiało – i nie pojawi się też nikt, kto w zrozumieniu by poklepał po ramieniu, bo Blaise go nie oczekiwał.
Nigdy od nikogo niczego nie oczekiwał i nigdy nikt nie oczekiwał czegokolwiek od niego – taki był układ – niemy i niezapisany, bo ludzie... ludzie po prostu zdawali się do w jakiś sposób... nie dostrzegać. Był elementarnym wystrojem, który czasami się pojawiał w polu widzenia i coś zmieniał, ale kiedy znikał, nic zupełnie się nie działo – nikt nie tęsknił i nie czekał w domu, który mógłby pachnieć świeżo pieczonymi ciastkami.
Tak i pan Padale siedział sobie u stóp posągu, błogo nieświadom tego, że jest to stróż przejścia do Hogsmeade, ze swoją torbą na ugiętych kolanach i zeszytem na nim wyłożonym – kałamarz stał na podłodze, kiedy on sam zawzięcie coś po tym pergaminie skrobał, notował, rysował – chuj tam wie, co robił, bo tak się wyginał i zasłaniał (nieświadomie) całe dzieło ręką, że nic nie było sposób dostrzec – ach, no i jeszcze ten jego piękny welon włosów, który stanowił wręcz kurtynę nie do przebicia, a które oczywiście nie mogły być związane, no bo po co, wiązanie włosów jest dla słabych... ale obitą twarz pana Padalca widać było – a to zaschnięta krew na nosie, a to siniak i zadrapanie na policzku, a to pęknięta i napuchnięta dolna warga – ale nic to takie obrażenia dla wielkiego twórcy, którego pochłonęło dzieło wielkiego tworzenia, dzieło nad dziełami, co uwagę całą pożerało niczym spragniony wody tułacz na pustyni dorywał się do arbuza! Albo skacowani na Woodstocku do arbuza, wychodzi na to samo.
Nigdy od nikogo niczego nie oczekiwał i nigdy nikt nie oczekiwał czegokolwiek od niego – taki był układ – niemy i niezapisany, bo ludzie... ludzie po prostu zdawali się do w jakiś sposób... nie dostrzegać. Był elementarnym wystrojem, który czasami się pojawiał w polu widzenia i coś zmieniał, ale kiedy znikał, nic zupełnie się nie działo – nikt nie tęsknił i nie czekał w domu, który mógłby pachnieć świeżo pieczonymi ciastkami.
Tak i pan Padale siedział sobie u stóp posągu, błogo nieświadom tego, że jest to stróż przejścia do Hogsmeade, ze swoją torbą na ugiętych kolanach i zeszytem na nim wyłożonym – kałamarz stał na podłodze, kiedy on sam zawzięcie coś po tym pergaminie skrobał, notował, rysował – chuj tam wie, co robił, bo tak się wyginał i zasłaniał (nieświadomie) całe dzieło ręką, że nic nie było sposób dostrzec – ach, no i jeszcze ten jego piękny welon włosów, który stanowił wręcz kurtynę nie do przebicia, a które oczywiście nie mogły być związane, no bo po co, wiązanie włosów jest dla słabych... ale obitą twarz pana Padalca widać było – a to zaschnięta krew na nosie, a to siniak i zadrapanie na policzku, a to pęknięta i napuchnięta dolna warga – ale nic to takie obrażenia dla wielkiego twórcy, którego pochłonęło dzieło wielkiego tworzenia, dzieło nad dziełami, co uwagę całą pożerało niczym spragniony wody tułacz na pustyni dorywał się do arbuza! Albo skacowani na Woodstocku do arbuza, wychodzi na to samo.
- Alice Hughes
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Wto Kwi 12, 2016 2:38 am
Radosnym, rześkim krokiem przemierzała korytarz a czarna szata tańczyła na wysokości kostek, ciesząc oczy wszystkich naokoło prawie tak mocno jak szlachetna, blada twarzyczka. Te sarnie oczęta, te kości policzkowe - natura zrobiła naprawdę wszystko, by w całej subtelności i dziecięcej urodzie Hughes prezentowała się na tyle kobieco na ile tylko było to możliwe. Och, i ta sylwetka! Smukła, zdawała się płynąć w powietrzu miast stąpać, blaskiem odznaki prefekta naczelnego ściągając spojrzenia w kierunku zgrabnej, młodej piersi... Twarz godna Damy Dworu obracała się na boki uważnie lustrując coraz to przystojniejszych kawalerów, starając się z całego tego tłumu wyłowić tego jednego, jedynego... Och, musiał być męski. Muskularny i dobrze ubrany, brunet najlepiej - choć to akurat nie było istotne. Czystość krwi też w zasadzie nie miała znaczenia, jednak z uwagi na okoliczności dobrze by było, gdyby choć czasem pojawiał się na salonach... Trzeba się w końcu szanować, nie?
Taki chuj.
Nie wiem czego się spodziewaliście i czy w ogóle spodziewaliście się czegokolwiek, ale to na pewno nie ta bajka i nie ta bohaterka. Zwłaszcza, że miano bohaterki ni jak nie przystawało do przygarbionego dziewczęcia o podkrążonych oczach, za którym czarna i nosząca znamiona czasu szata ciągnęła się bezwładnie po ziemi, a które to ostatnim czasem popisało się chyba wszystkim, wykluczając niestety te bardziej chwalebne cechy. Jedyne co czyniło ją podobną do wyżej wspomnianego obrazka to spojrzenia. Niespokojne, choć wciąż dyskretne, prześlizgujące się po twarzach mijających Alice uczniów i ich sylwetkach, nie rozglądające się jednak za przyszłym mężem a zwyczajnie pilnujące spokoju, swą uwagę skupiały też na pustych korytarzach, kontrolując otoczenie i uprzedzając wszystkie - niepewne - kroki. No cóż... Hughes naprawdę nie trzeba było przypominać, że trwała wojna. Burnley, Wordsworth, Gold, Jemare... Honda, Lloyd i Cook... Oni wszyscy byli ledwie garstką. Garstką, której brak jednocześnie dotkliwie mocno obijał się echem po Pokoju Wspólnym, a mając na uwadze fakt, że każde odeszło bądź zaginęło właśnie w tych kamiennych, szkolnych murach - można chyba wybaczyć jej nadmierną podejrzliwość i ostrożność. Zwłaszcza, że coraz mniej ufała słowom dorosłych - coraz bardziej ociekających histerią i z dnia na dzień dłuższym obietnicom z Proroka czy zapewnieniom profesorów, że wszystko jest pod kontrolą i jedyne na czym powinni się teraz skupić to końcowe egzaminy. Nie żeby wizja sprawdzenia kompetencji kompletnie wyparowała z tego - bądź co bądź - ambitnego umysłu. ABSOLUTNIE! Fakty mówiły jednak same za siebie. Erin Potter, Birdie Fleur, Gabriel Foks i cała reszta, łącznie z Krukonem, którego nazwiska nie chciała chyba nawet zapamiętać, co noc mając przed oczami jego martwą twarz - byli cielesnymi (już tylko) dowodami na to, że nikt nie panował nad tym co się dzieje. Halo! Sama była bliska temu, żeby najzwyczajniej w świecie się przekręcić i gdyby nie pomoc pana Yaxleya, prawdopodobnie nie miała by nawet szansy by snuć się teraz po Zamku. Tym samym, do którego nie wiedziała jak wróciła, dobry miesiąc temu budząc się po prostu w skrzydle szpitalnym, z głosem Rosjanina w uszach. Obrzydliwym i obleśnym w swojej lepkiej, fałszywej czułości... Na całe szczęście, w bladej główce powoli powstawał plan. A raczej kilka planów, pozwalających w końcu oderwać myśli od przeszłości i - powoli, bardzo opornie - posuwających je do przodu. Blade wargi zacisnęły się na dzierżonym w ręce jabłku - soczystym i czerwonym, przypominającym to, które niegdyś skończyło jako mokra plama na korytarzu - a Puchonka wczłapała na trzecie piętro, przekładając owoc w drugą rękę i niedbale wycierając mokrą od soku dłoń w bok szaty. Zerknęła w mijany korytarz i - nie dostrzegając niczego niezwykłego - wlazła, dopiero po kilku krokach dostrzegając znajomą sylwetkę. W pierwszym, naturalnym odruchu miała ochotę obrócić się - nawet ostentacyjnie, na samej pięcie - i odejść. Blaise Rain... Tak jak ona wcześniej broniła się przed konfrontacją, tak po ostatnim spotkaniu - podczas którego nie oszukujmy się, raczej nie sprawiała wrażenia normalnej - to on nagle zniknął, dobitnie utwierdzając ją w tym, że nie życzy sobie jej obecności. Ale teraz? No czy mogła by się powstrzymać?! Pewnie tak. Ale "czy chciała" to już zupełnie inna bajka, a wydaje mi się, że udowodniłam, iż w bajkach jestem słaba.
- Potrafisz pisać? - Łagodny głos zadźwięczał w korytarzu nieco zbyt mocno a Puchonka, mrużąc nagle oczy pokonała te dwa kroki, klękając w końcu przed posągiem wiedźmy, skutecznie - z tej perspektywy - maskowanym przez Ślizgona. Nie czekając na przyzwolenie złapała w garści kurtynę włosów, którą Padalec odgrodził się od świata i tworząc dwa kucyki zlustrowała krytycznie napuchniętą wargę i zadrapany policzek. Pan Rain po raz kolejny udowadniał, że chodzenie i żucie gumy jednocześnie wykracza poza jego kompetencje...
- Pewnie się potknąłeś, co? - Spytała z powątpiewaniem, siadając ostatecznie na podłodze tuż przed nim. - Chodź, pani Selwyn to opatrzy... - Mruknęła, wypuszczając w końcu orzechowe pasemka i - bardzo powoli - opuściła twarz w stronę trzymanego przez gadzinkę... szkicownika? Zeszyciku?
Taki chuj.
Nie wiem czego się spodziewaliście i czy w ogóle spodziewaliście się czegokolwiek, ale to na pewno nie ta bajka i nie ta bohaterka. Zwłaszcza, że miano bohaterki ni jak nie przystawało do przygarbionego dziewczęcia o podkrążonych oczach, za którym czarna i nosząca znamiona czasu szata ciągnęła się bezwładnie po ziemi, a które to ostatnim czasem popisało się chyba wszystkim, wykluczając niestety te bardziej chwalebne cechy. Jedyne co czyniło ją podobną do wyżej wspomnianego obrazka to spojrzenia. Niespokojne, choć wciąż dyskretne, prześlizgujące się po twarzach mijających Alice uczniów i ich sylwetkach, nie rozglądające się jednak za przyszłym mężem a zwyczajnie pilnujące spokoju, swą uwagę skupiały też na pustych korytarzach, kontrolując otoczenie i uprzedzając wszystkie - niepewne - kroki. No cóż... Hughes naprawdę nie trzeba było przypominać, że trwała wojna. Burnley, Wordsworth, Gold, Jemare... Honda, Lloyd i Cook... Oni wszyscy byli ledwie garstką. Garstką, której brak jednocześnie dotkliwie mocno obijał się echem po Pokoju Wspólnym, a mając na uwadze fakt, że każde odeszło bądź zaginęło właśnie w tych kamiennych, szkolnych murach - można chyba wybaczyć jej nadmierną podejrzliwość i ostrożność. Zwłaszcza, że coraz mniej ufała słowom dorosłych - coraz bardziej ociekających histerią i z dnia na dzień dłuższym obietnicom z Proroka czy zapewnieniom profesorów, że wszystko jest pod kontrolą i jedyne na czym powinni się teraz skupić to końcowe egzaminy. Nie żeby wizja sprawdzenia kompetencji kompletnie wyparowała z tego - bądź co bądź - ambitnego umysłu. ABSOLUTNIE! Fakty mówiły jednak same za siebie. Erin Potter, Birdie Fleur, Gabriel Foks i cała reszta, łącznie z Krukonem, którego nazwiska nie chciała chyba nawet zapamiętać, co noc mając przed oczami jego martwą twarz - byli cielesnymi (już tylko) dowodami na to, że nikt nie panował nad tym co się dzieje. Halo! Sama była bliska temu, żeby najzwyczajniej w świecie się przekręcić i gdyby nie pomoc pana Yaxleya, prawdopodobnie nie miała by nawet szansy by snuć się teraz po Zamku. Tym samym, do którego nie wiedziała jak wróciła, dobry miesiąc temu budząc się po prostu w skrzydle szpitalnym, z głosem Rosjanina w uszach. Obrzydliwym i obleśnym w swojej lepkiej, fałszywej czułości... Na całe szczęście, w bladej główce powoli powstawał plan. A raczej kilka planów, pozwalających w końcu oderwać myśli od przeszłości i - powoli, bardzo opornie - posuwających je do przodu. Blade wargi zacisnęły się na dzierżonym w ręce jabłku - soczystym i czerwonym, przypominającym to, które niegdyś skończyło jako mokra plama na korytarzu - a Puchonka wczłapała na trzecie piętro, przekładając owoc w drugą rękę i niedbale wycierając mokrą od soku dłoń w bok szaty. Zerknęła w mijany korytarz i - nie dostrzegając niczego niezwykłego - wlazła, dopiero po kilku krokach dostrzegając znajomą sylwetkę. W pierwszym, naturalnym odruchu miała ochotę obrócić się - nawet ostentacyjnie, na samej pięcie - i odejść. Blaise Rain... Tak jak ona wcześniej broniła się przed konfrontacją, tak po ostatnim spotkaniu - podczas którego nie oszukujmy się, raczej nie sprawiała wrażenia normalnej - to on nagle zniknął, dobitnie utwierdzając ją w tym, że nie życzy sobie jej obecności. Ale teraz? No czy mogła by się powstrzymać?! Pewnie tak. Ale "czy chciała" to już zupełnie inna bajka, a wydaje mi się, że udowodniłam, iż w bajkach jestem słaba.
- Potrafisz pisać? - Łagodny głos zadźwięczał w korytarzu nieco zbyt mocno a Puchonka, mrużąc nagle oczy pokonała te dwa kroki, klękając w końcu przed posągiem wiedźmy, skutecznie - z tej perspektywy - maskowanym przez Ślizgona. Nie czekając na przyzwolenie złapała w garści kurtynę włosów, którą Padalec odgrodził się od świata i tworząc dwa kucyki zlustrowała krytycznie napuchniętą wargę i zadrapany policzek. Pan Rain po raz kolejny udowadniał, że chodzenie i żucie gumy jednocześnie wykracza poza jego kompetencje...
- Pewnie się potknąłeś, co? - Spytała z powątpiewaniem, siadając ostatecznie na podłodze tuż przed nim. - Chodź, pani Selwyn to opatrzy... - Mruknęła, wypuszczając w końcu orzechowe pasemka i - bardzo powoli - opuściła twarz w stronę trzymanego przez gadzinkę... szkicownika? Zeszyciku?
- Blaise Rain
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Wto Kwi 12, 2016 1:47 pm
Siedziałaś sama w domu, Alice? Zamknięta w czterech pustych ścianach, a za oknem, heh, no wiesz, żeby było bardziej melancholijnie i śmiesznie zarazem – deszcz – bardzo dosłowny, nie ten, co przybierał fizyczny, człowieczy kształt, a ten bardziej delikatny, nie przeszywający jadowitymi tęczówkami – i pukał w okna, i zaglądał przez szyby, a tam nic – pół cienie i tylko ty jedna, na podłodze czy na sofie, wcale nie dama, żadna bohaterka – taka tam zabaweczka, co zabawką była sama sobie, by czasem tłum się do niej nie dorwał i zaczął pragnąć kawałków lalki na swą własną korzyść – jeszcze by rozerwali delikatne rączki, a nawet jeśli nie byłaś damą, to jak tu siedzieć w podartej sukieneczce... Pewnie normalnie. Pewnie tak samo, jak w czystym ubraniu – skoro było się samemu, bez luster, w których można by było dojrzeć własne, zacienione oblicze udekorowane cieniem pod powiekami – cóż, niektórym tak przypadało trwać, bez woli zapamiętania i bycia pamiętanym, nawet gdy było to smutne, ale w końcu ten smutek rozbijał się na granicy tych ścian – tam, gdzie krople stukały uporczywie w szyby i ustac nie chciały, układając umysł do błogiej kołysanki – te krople byli jak ci wszyscy ludzie, nie sądzisz? - uczniowie, którzy jeszcze byli – ale nigdy nie wiadomo, kiedy zostaną rozbicie i znikną, nim zdążymy zachwycić się ich kształtem i poznać ich indywidualne imiona – wcale na to nie czekaliśmy – lepiej w końcu, żeby byli – wtedy można było siedzieć w jednym miejscu i udawać, że jednak rzeczywistość się nie zmienia, pomimo tego, że widzieliśmy, że zmienia – bo przecież niektóre nazwiska poznane już się rozbiły i nigdy nie powrócą. Nagle wola zapamiętania się klaryzowała – niestety wcale nie szło to w parze z rozbudzaniem się.
Lecz co, jeśli pewien padalec przetnie drogę? Albo kiedy jednak ten zmieniający się za oknem świat, podczas gdy w domu zmiany nie zachodziły, zostanie przecięty jasną, jadowo-zieloną błyskawicą? W milczeniu, bez huku, bez fajerwerków – błyskawica jak błyskawica, tak typowa dla wiosennej pory roku – znów jedna z wielu, tak jak wiele było tych opadających kropel – więc pozornie wciąż otoczenie pozostawało w stanie obojętnym – coś jednak kusiło, by podejść – do okna, do parapetu... i zobaczyć przyklejoną do szyby twarz pana Rain'a, żeby dostawać zawału i umrznąć w samotności – udowodnijmy sobie, że jednak warto pozostać w bezruchu – bo chociaż bardzo iluzorycznie, to jednak ten bezruch gwarantował najbardziej względne bezpieczeństwo.
Jak to się miało do patrolów prowadzonych na korytarzach?
Pewnie w bardzo prosty sposób: w końcu tam dom, gdzie nasze serce.
Blaise podskoczył i wyrzucił zeszyt w powietrze – ach, kolejny uwolniony w ostatnim tygodniu, w całej kociej gracji pana Rain'a! - więc leć, zeszycie! - tylko teraz nie traf w głowie żadnej Ślizgonki, która potem będzie syczeć, a twój właściciel będzie się zastanawiać, czy zarobi w twarz teraz, czy jednak za parę dni, kiedy humorek Ślizgoński się polepszy. Lecz nie – zeszyt nikogo nie trafił w głowę – upadł na podłogę z trzaskiem, gdy dłonie chłopaka powędrowały do jego serca, które nagle przyśpieszyło tępa – w ułamku sekundy odwrócił głowę do źródła głosu z uważnym, pilnym spojrzeniem, a zaraz ten wzrok odwrócił, zamykając powieki, by odetchnąć ciężko i rozluźnić mięśnie, które w naturalnym odruchu wystraszenia się spiął – całe powietrze uleciało z niego w jednej chwili, bo przecież rozpoznał brąz oczu i chuderlawość sylwetki od razu – tej średnio obdarzonej kobiecymi kształtami i o bardzo wątpliwej pod względem arystokratyczności postawie, a już z pewnością podważać można było stwierdzenie, że ta kobieta szukała tymi brązowymi oczyma męża – hej, ale może jednak?! I może to sam wielki Książę, Blaise Rain, był szczęśliwym wybrańcem?!
- Żesz w poślady Merlina... - Odetchnął po raz kolejny, opierając się plecami o chłodny kamień, wciąż próbując doprowadzić swoje serce do stanu, w którym nie będzie próbowało popełnić dobrowolnego samobójstwa i nabić się na jedno z żeber. - Masz ty rozum i godność człowieka? - Chłopak otworzył swoje oczyska, by spojrzeć na sylwetkę, która już była praktycznie przy nim i sięgnął po zeszyt, który odleciał w przestrzeń kosmiczną, ruchany przez Foksa w dupsko – i już go nie otworzył, co to, to nie – chwilowo zatrzymał ciekawość Trutnia Pierwotnego na okładce zeszytu, który wydawał się dość nowy, swoją drogą. - Próbowałem stworzyć zaklęcie na wielkiego, różowego, biegającego kutasa, chcesz się przyłączyć? - Opuścił z Alice spojrzenie, by spojrzeć dookoła siebie w poszukiwaniu pióra – ano było – leżało na podłodze, gdzie posadzka przyozdobiła się paroma czarnymi kleksami, a przy okazji i kleksem też ozdobiona została ręka Rain'a – ale w całokształcie była to mała strata, kleks z łapy w końcu prędzej czy później się zmyje, a i nie była to jakaś nowość dla samego Ślizgona – ale w końcu się po pióro nie pochylił – bo Alice usiadła tuż przed nim – w niepokojąco bliskiej odległości – i sięgnęła po miękkie pasma włosów, odgarniając je na boki.
Spojrzenie.
Zaklęła go w dotyk, w bezruch, tym spojrzeniem.
- Noo... - Przytaknął bardzo grzecznie, potwierdzając fakt swej niezwykłej gracji.
Puściła włosy, ale część czaru zostawiła.
Chłopak uniósł rękę i otarł skórę pod nosem, sprawdzając, czy nie zostało na skórze zaczerwienienie, pociągnął nosem – wszystko w porządku, wszystko pod kontrolą, bez paniki..!
- Mówisz? - Nie było w tym głosie braku przekonania, nie było zaprzeczenia – rozglądnął się znów i złapał zakrętkę od kałamarza, by go zamknąć i podniósł pióro, by je wsunąć między strony zeszytu i przyciągnął do siebie torbę, by te dwa przedmioty schować i zamknąć klapę wyszuranej torby – oboje tak bardzo do siebie pasujący w całej swej gracji – Alice i Blaise – para królewska korytarzy szkolnych!
- Ostatnio jedna dziewczyna chciała mi poprawić, jak jej powiedziałem, że to od podglądania niewiast pod prysznicami. - No, prawdziwie dumny Król, ot co.
Lecz co, jeśli pewien padalec przetnie drogę? Albo kiedy jednak ten zmieniający się za oknem świat, podczas gdy w domu zmiany nie zachodziły, zostanie przecięty jasną, jadowo-zieloną błyskawicą? W milczeniu, bez huku, bez fajerwerków – błyskawica jak błyskawica, tak typowa dla wiosennej pory roku – znów jedna z wielu, tak jak wiele było tych opadających kropel – więc pozornie wciąż otoczenie pozostawało w stanie obojętnym – coś jednak kusiło, by podejść – do okna, do parapetu... i zobaczyć przyklejoną do szyby twarz pana Rain'a, żeby dostawać zawału i umrznąć w samotności – udowodnijmy sobie, że jednak warto pozostać w bezruchu – bo chociaż bardzo iluzorycznie, to jednak ten bezruch gwarantował najbardziej względne bezpieczeństwo.
Jak to się miało do patrolów prowadzonych na korytarzach?
Pewnie w bardzo prosty sposób: w końcu tam dom, gdzie nasze serce.
Blaise podskoczył i wyrzucił zeszyt w powietrze – ach, kolejny uwolniony w ostatnim tygodniu, w całej kociej gracji pana Rain'a! - więc leć, zeszycie! - tylko teraz nie traf w głowie żadnej Ślizgonki, która potem będzie syczeć, a twój właściciel będzie się zastanawiać, czy zarobi w twarz teraz, czy jednak za parę dni, kiedy humorek Ślizgoński się polepszy. Lecz nie – zeszyt nikogo nie trafił w głowę – upadł na podłogę z trzaskiem, gdy dłonie chłopaka powędrowały do jego serca, które nagle przyśpieszyło tępa – w ułamku sekundy odwrócił głowę do źródła głosu z uważnym, pilnym spojrzeniem, a zaraz ten wzrok odwrócił, zamykając powieki, by odetchnąć ciężko i rozluźnić mięśnie, które w naturalnym odruchu wystraszenia się spiął – całe powietrze uleciało z niego w jednej chwili, bo przecież rozpoznał brąz oczu i chuderlawość sylwetki od razu – tej średnio obdarzonej kobiecymi kształtami i o bardzo wątpliwej pod względem arystokratyczności postawie, a już z pewnością podważać można było stwierdzenie, że ta kobieta szukała tymi brązowymi oczyma męża – hej, ale może jednak?! I może to sam wielki Książę, Blaise Rain, był szczęśliwym wybrańcem?!
- Żesz w poślady Merlina... - Odetchnął po raz kolejny, opierając się plecami o chłodny kamień, wciąż próbując doprowadzić swoje serce do stanu, w którym nie będzie próbowało popełnić dobrowolnego samobójstwa i nabić się na jedno z żeber. - Masz ty rozum i godność człowieka? - Chłopak otworzył swoje oczyska, by spojrzeć na sylwetkę, która już była praktycznie przy nim i sięgnął po zeszyt, który odleciał w przestrzeń kosmiczną, ruchany przez Foksa w dupsko – i już go nie otworzył, co to, to nie – chwilowo zatrzymał ciekawość Trutnia Pierwotnego na okładce zeszytu, który wydawał się dość nowy, swoją drogą. - Próbowałem stworzyć zaklęcie na wielkiego, różowego, biegającego kutasa, chcesz się przyłączyć? - Opuścił z Alice spojrzenie, by spojrzeć dookoła siebie w poszukiwaniu pióra – ano było – leżało na podłodze, gdzie posadzka przyozdobiła się paroma czarnymi kleksami, a przy okazji i kleksem też ozdobiona została ręka Rain'a – ale w całokształcie była to mała strata, kleks z łapy w końcu prędzej czy później się zmyje, a i nie była to jakaś nowość dla samego Ślizgona – ale w końcu się po pióro nie pochylił – bo Alice usiadła tuż przed nim – w niepokojąco bliskiej odległości – i sięgnęła po miękkie pasma włosów, odgarniając je na boki.
Spojrzenie.
Zaklęła go w dotyk, w bezruch, tym spojrzeniem.
- Noo... - Przytaknął bardzo grzecznie, potwierdzając fakt swej niezwykłej gracji.
Puściła włosy, ale część czaru zostawiła.
Chłopak uniósł rękę i otarł skórę pod nosem, sprawdzając, czy nie zostało na skórze zaczerwienienie, pociągnął nosem – wszystko w porządku, wszystko pod kontrolą, bez paniki..!
- Mówisz? - Nie było w tym głosie braku przekonania, nie było zaprzeczenia – rozglądnął się znów i złapał zakrętkę od kałamarza, by go zamknąć i podniósł pióro, by je wsunąć między strony zeszytu i przyciągnął do siebie torbę, by te dwa przedmioty schować i zamknąć klapę wyszuranej torby – oboje tak bardzo do siebie pasujący w całej swej gracji – Alice i Blaise – para królewska korytarzy szkolnych!
- Ostatnio jedna dziewczyna chciała mi poprawić, jak jej powiedziałem, że to od podglądania niewiast pod prysznicami. - No, prawdziwie dumny Król, ot co.
- Alice Hughes
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Nie Lip 03, 2016 6:36 pm
Może mi się tylko wydaje a może nie, ale mam wrażenie, że nie ważne jak mocno ten wspomniany deszcz zacinał by o szyby i z jak wielką siłą towarzyszący mu wiatr szastał by okiennicami - wciąż byłoby cicho... W tym iluzorycznym zawieszeniu, w dwóch niepełnych światach, upragniona przez wszystkich cisza jawi mi się powoli jako przekleństwo. Bo mogli krzyczeć. Mogli śpiewać i otaczać się dźwiękami. Mogli biec a nawet próbować się turlać - przebudzenie jednak nie nadchodziło. No, przynajmniej nie do końca. W końcu gdy ty najpewniej wznosiłeś w toaście kolejną butelkę piwa lub przechadzałeś się korytarzami, pogwizdując sobie - niby wesoło - pod nosem kolejną piosenkę, laleczka której sukienka dawno już była podarta leżała na ziemi czując jak puchnie jej czaszka. Jasny materiał pięknego kiedyś - dawno, dawno temu - odzienia z wolna zabarwiał się szkarłatem a świadomość powoli zanikała, i choć to właśnie ona była tym czego puchonka nigdy nie chciała utracić - była za to w tamtej chwili wdzięczna. Niecodziennie w końcu dostaje się kopa na mazak. I to od faceta w kozakach... Mieszanka wstydu i poczucia winy zmusiła ją więc do tego by jednak wstać i gdy tylko nadeszło przebudzenie - to fizyczne, w białej pościeli wśród równie białych ścian - nie tyle podejść do okna co wyjść na zewnątrz. Powoli. Bardzo powoli i ostrożnie, uważając jednocześnie na to by nie przemoczyć się za bardzo, wyciągnęła przed siebie rękę pozwalając na to by zimne krople opadły na bladą skórę. I wiesz co? Było w tym coś kuszącego. Ożywczego i nowego, bardzo różniącego się od przesuwania palcem po szybie i śledzenia wędrówki tych mokrych, rzeźbiących własne ścieżki kropelek, które znikały wtedy w większości niezauważone. Daszek nad głową wciąż jednak pozostawał obecny i nic nie wskazywało na to by odważyła się zrobić ten jeszcze jeden, niewielki w gruncie rzeczy kroczek.
Do ciebie jednak podeszła. Choć byłeś błyskawicą, a błagam Was - to one, choć niewątpliwie piękne - są niebezpieczne. Nie grzmoty, które przecinając powietrze sprawiają, że ludzie truchleją. Przysiadła na ziemi, wypuszczając Twoje włosy z objęć cienkich palców naprawdę powoli, a kiedy ułożyła je w w końcu na kolanach, wciąż czuła między nimi ich miękkość. Kolejne przedstawienie czas zacząć?
Tęskniłam kochanie...Nienawidzę Cię...
Cienkie brwi uniosły się ku górze, na nerwową reakcję Pana Padalca, a blada twarzyczka - choć niewątpliwie ciut zdrowsza od tej, którą Rain miał ostatnio okazję podziwiać - wyszczerzyła. Choć z tym zdrowiem bym nie przesadzała. Facjata panny Hughes była teraz obojętna. I to nie obojętna w ten spaczony, wilgotny sposób. Ot, przed twarzą Blaisa jawiła się teraz zwykła maseczka, starannie pielęgnowana przez Affectus Occulo, które to puchonka wyćwiczyła przez ostatni miesiąc do perfekcji. Zapewne właśnie dlatego ten dziecinny ryj nie wykrzywił się zbyt mocno, kiedy ślizgon chował zeszyt do torby. No jak tak można? JAK?!
- Nie lepiej przetransmutować w niego Filcha? Przynajmniej byłby widoczny. Nawet bardzo... - Palnęła, mając nadzieję, że nie zaczerwieniła się zbyt mocno słysząc jego słowa. - I mówię... - Zgodziła się, chwilowo rozbawiona jego otumanieniem i kiwnęła głową. Zaróżowione wargi wydęły się w lekkim uśmiechu. Uśmiechu, który jednocześnie widocznie - mimo zaklęcia - poszerzył się, gdy tylko Rain cofnął rękę spod własnego nosa. Wywracając oczami w nieomal teatralny sposób, Alice wyciągnęła z torby chusteczkę. Zwyczajną, jednorazową, absolutnie nie haftowaną.
- Atrament... - Stwierdziła, powoli podnosząc dłoń do jego twarzy i delikatnie, nie chcąc nadwyrężyć obolałej zapewne skóry przesunęła materiałem nad górną wargą ślizgona, cofając rękę gdy tylko chusteczka przyczepiła się do skóry a Pan Deszcz - najpewniej - zdecydował się ją przechwycić. Ledwie sekundę później siedziała już dumnie wyprostowana. - Powiedz mi, że była to puchonka. - Siedząc po turecku, splotła wreszcie palce i oparła na nich podbródek. - I powiedz, komu mam przywalić. - Parsknęła, dopiero teraz orientując się, że przez całą tę tyradę tylko raz spojrzała mu w oczy.
Do ciebie jednak podeszła. Choć byłeś błyskawicą, a błagam Was - to one, choć niewątpliwie piękne - są niebezpieczne. Nie grzmoty, które przecinając powietrze sprawiają, że ludzie truchleją. Przysiadła na ziemi, wypuszczając Twoje włosy z objęć cienkich palców naprawdę powoli, a kiedy ułożyła je w w końcu na kolanach, wciąż czuła między nimi ich miękkość. Kolejne przedstawienie czas zacząć?
Tęskniłam kochanie...
Cienkie brwi uniosły się ku górze, na nerwową reakcję Pana Padalca, a blada twarzyczka - choć niewątpliwie ciut zdrowsza od tej, którą Rain miał ostatnio okazję podziwiać - wyszczerzyła. Choć z tym zdrowiem bym nie przesadzała. Facjata panny Hughes była teraz obojętna. I to nie obojętna w ten spaczony, wilgotny sposób. Ot, przed twarzą Blaisa jawiła się teraz zwykła maseczka, starannie pielęgnowana przez Affectus Occulo, które to puchonka wyćwiczyła przez ostatni miesiąc do perfekcji. Zapewne właśnie dlatego ten dziecinny ryj nie wykrzywił się zbyt mocno, kiedy ślizgon chował zeszyt do torby. No jak tak można? JAK?!
- Nie lepiej przetransmutować w niego Filcha? Przynajmniej byłby widoczny. Nawet bardzo... - Palnęła, mając nadzieję, że nie zaczerwieniła się zbyt mocno słysząc jego słowa. - I mówię... - Zgodziła się, chwilowo rozbawiona jego otumanieniem i kiwnęła głową. Zaróżowione wargi wydęły się w lekkim uśmiechu. Uśmiechu, który jednocześnie widocznie - mimo zaklęcia - poszerzył się, gdy tylko Rain cofnął rękę spod własnego nosa. Wywracając oczami w nieomal teatralny sposób, Alice wyciągnęła z torby chusteczkę. Zwyczajną, jednorazową, absolutnie nie haftowaną.
- Atrament... - Stwierdziła, powoli podnosząc dłoń do jego twarzy i delikatnie, nie chcąc nadwyrężyć obolałej zapewne skóry przesunęła materiałem nad górną wargą ślizgona, cofając rękę gdy tylko chusteczka przyczepiła się do skóry a Pan Deszcz - najpewniej - zdecydował się ją przechwycić. Ledwie sekundę później siedziała już dumnie wyprostowana. - Powiedz mi, że była to puchonka. - Siedząc po turecku, splotła wreszcie palce i oparła na nich podbródek. - I powiedz, komu mam przywalić. - Parsknęła, dopiero teraz orientując się, że przez całą tę tyradę tylko raz spojrzała mu w oczy.
- Blaise Rain
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Nie Lip 03, 2016 7:35 pm
- Przetransmutować Filcha w kutasa? -Leciała rzeka myśli i pewnie myśli Rain'a mogły tylko w tamtym kierunku się udawać – gdzieś w krainę kucyków, które srały tęczą i która wcale nie śmierdziała – a przynajmniej tego śmierdzenia nie czuł sam Król w glinianej koronie, bo spryciarz zatkał sobie nos – dlatego mógł tam biegać, zapomnijcie jednak o dosiadaniu jednego z kucyków – wbrew pozorom to były żądne krwi bestie, zupełnie jak niewiasty – dlatego trzeba było się z nimi obchodzić bardzo powoli, najlepiej w sumie w ogóle je omijać i zawierać jak najmniej kontaktu, już z pewnością jak najmniej tego bezpośredniego, no a ta tutaj pani..? Ta Pani, chociaż do kucyka było jej daleko, nie miała końskiej mordy i białego futerka, ani nawet bajecznej grzywy i... chyba tęczą też nie srała (nie wnikamy!) - wszelakie zasady poruszania się po tej bajkowej krainie gwałciła – no mówię przecież: zachowaj odległość i przestań się gapić... Nie – dotykasz włosów i wodzisz wokół oczami, snując ze spojrzeń zlepkę siatek, co zniewalają – a mężczyzna, biedna ofiara!, może się tylko próbować bronić – koniec końców zawsze wychodzi na tym tragicznie... Ale zaraz, zaraz – gdzież to my galopujemy! - toć temat do Filcha się odnosi, gdzie mu do krain baśni... gdzie do błyskawicy, która w ciszy olśniewała ciemność chmur, jak te jaskrawe, toksyczne oczęta zdawały się promieniować własnym blaskiem mimo zapadających tutaj półcieni przy rzeźbie, której nie ustawiono w blasku dnia, osadzając ją przy oknie, by chociaż jako nieporuszające się istnienie mogła obserwować świat zewnętrzny i o nim marzyć – to o to chodziło z tą transmutacją? Bo tam właśnie ta wyobraźnie pocwałowała – nagle zamiast Pana Filcha pojawiał się rysowany, różowy kutas, za którym goniła Pani Norris – ach, no nikt nie zarzuci temu chłopakowi braku wyobraźni... nawet jeśli była ona lekko monotematyczna.
- Jak Filcha to Norris od razu też. - To nie było nawet pytanie – to było zachwalenie genialnego pomysłu Trutnia Pierwszorzędnego – że też on na to sam wcześniej nie wpadł... jeśli już opracowywać zaklęcie to tylko takie! - całe rzesze uczniów będą mu jeszcze za to wdzięczne i w końcu padną mu do stóp, jak zresztą powinno być od zawsze, ha! - On, wielki Królewicz Czystej Krwi... Oderwał od niewiasty na chwilę swoje spojrzenie, kierując je na ścianę, mocniej rozwierając powieki w przypływie fascynacji tego geniuszu – i wierzcie lub nie, ale naprawdę uważał to za plan doskonały... tylko gorzej i mniej wesoło byłoby w momencie, w którym Filch zostałby odczarowany – a niestety na pewno odczarowany by został. - Najpierw musiałbym sobie doczarować kutasa żeby mieć wystarczająco duże jaja. - Biedna dola nienapakowanych uczniów, ale co on mógł na to poradzić? Najbardziej poszkodowany w tym wszystkim, godząc się ze swoją porażką, wrócił spojrzeniem do swojej muzy, która natchnęła go do pomysłu idealnego – a przynajmniej był idealny przez tych parę chwil – a który odleciał z bocianami. Czy coś.
Czy... czy może jednak zdecydował się przechwycić chusteczkę? Ano tak. Mocne i zdecydowane tak – bo i nie spodziewał się kolejnego ataku na jego życie z jej strony – a zbliżała się tak powoli, magnetycznie, zmuszała do chłonięcia wzrokiem powolnej czynności, gdy się na nowo pochylała i wyciągała dłoń z białą chusteczką – coraz bliżej... i coraz bliżej były jej oczyska, które nie były skierowane wcale w jego – tylko gdzieś na tą plamkę, którą sobie upatrzyła – na jego bujnie umalowaną twarz, że tak pozwolę sobie napisać – i kiedy w końcu materiał zetknął się z obolała skórą zareagował bardziej automatycznie wydając z siebie syk i sięgając po materiał, wyginając usta w lekką podkówkę – taki klasyczny foch, co to niby ma mieć w sobie odrobinę oburzenia, że tak mało delikatnie się z nim obchodzi.
- Rujnujesz moją reputacją Rambo. - Burknął, przykładając sobie mocniej chusteczkę do ryjka. - Ooo, była! - Zgodził się z nią zaraz, a magicznie oburzenie zniknęło z jego twarzy jak ręką odjął. Niebezpiecznie szybka zmiana. Nawet się ożywił, ot co! - jak na zamówienie! - Miała takie ładne oczy kata o oczach brązowych i rozwalone włosy i... taka lebioda, ale w sumie truteń...
- Jak Filcha to Norris od razu też. - To nie było nawet pytanie – to było zachwalenie genialnego pomysłu Trutnia Pierwszorzędnego – że też on na to sam wcześniej nie wpadł... jeśli już opracowywać zaklęcie to tylko takie! - całe rzesze uczniów będą mu jeszcze za to wdzięczne i w końcu padną mu do stóp, jak zresztą powinno być od zawsze, ha! - On, wielki Królewicz Czystej Krwi... Oderwał od niewiasty na chwilę swoje spojrzenie, kierując je na ścianę, mocniej rozwierając powieki w przypływie fascynacji tego geniuszu – i wierzcie lub nie, ale naprawdę uważał to za plan doskonały... tylko gorzej i mniej wesoło byłoby w momencie, w którym Filch zostałby odczarowany – a niestety na pewno odczarowany by został. - Najpierw musiałbym sobie doczarować kutasa żeby mieć wystarczająco duże jaja. - Biedna dola nienapakowanych uczniów, ale co on mógł na to poradzić? Najbardziej poszkodowany w tym wszystkim, godząc się ze swoją porażką, wrócił spojrzeniem do swojej muzy, która natchnęła go do pomysłu idealnego – a przynajmniej był idealny przez tych parę chwil – a który odleciał z bocianami. Czy coś.
Czy... czy może jednak zdecydował się przechwycić chusteczkę? Ano tak. Mocne i zdecydowane tak – bo i nie spodziewał się kolejnego ataku na jego życie z jej strony – a zbliżała się tak powoli, magnetycznie, zmuszała do chłonięcia wzrokiem powolnej czynności, gdy się na nowo pochylała i wyciągała dłoń z białą chusteczką – coraz bliżej... i coraz bliżej były jej oczyska, które nie były skierowane wcale w jego – tylko gdzieś na tą plamkę, którą sobie upatrzyła – na jego bujnie umalowaną twarz, że tak pozwolę sobie napisać – i kiedy w końcu materiał zetknął się z obolała skórą zareagował bardziej automatycznie wydając z siebie syk i sięgając po materiał, wyginając usta w lekką podkówkę – taki klasyczny foch, co to niby ma mieć w sobie odrobinę oburzenia, że tak mało delikatnie się z nim obchodzi.
- Rujnujesz moją reputacją Rambo. - Burknął, przykładając sobie mocniej chusteczkę do ryjka. - Ooo, była! - Zgodził się z nią zaraz, a magicznie oburzenie zniknęło z jego twarzy jak ręką odjął. Niebezpiecznie szybka zmiana. Nawet się ożywił, ot co! - jak na zamówienie! - Miała takie ładne oczy kata o oczach brązowych i rozwalone włosy i... taka lebioda, ale w sumie truteń...
- Alice Hughes
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Nie Lip 03, 2016 10:23 pm
Ooo wypraszam ja sobie. A z całą pewnością wyprasza to sobie Alice, która działa przecież tak niewinnie! - wzór wszelkich cnót w końcu! hehehe - Ot, zwyczajna przecież troska i chęć pomocy po raz kolejny ewoluują w zapuszczanie niby sieci, podczas gdy do tkania tych zdradzieckich niteczek Puchonce było tak bardzo daleko! Bardzo. Baaardzo daleko... Proporcjonalnie do tego, jak unikała spojrzenia w te radioaktywne oczyska, które jednym swoim blaskiem paraliżowały to wątłe ciałko. Na całe szczęście w tej chwili nie spoglądały na nią zbyt często. Skupione na podważeniu hierarchii świata i obaleniu woźnego, zielone spojrzenie fantazjowało o przemienionym w różowego kutasa Filchu, a myśli puchonki - nawet wbrew jej samej - podążyły tym samym nurtem. Było to kiczowate. Głupie i obrazoburcze, wciąż jednak powodowało na bladej twarzy uśmiech.
- Kota zostaw. Założyłam się z Remusem. - Palnęła, nagle wytrzeszczonymi oczami lustrując podłogę. - NIC nie wiesz. - Dodała szybko, wywracając na samą siebie tymi podkrążonymi oczami. Zbyt długi jęzor... Stanowczo posiadała zbyt długi jęzor... - Dla swojego dobra. - Malująca się na jej twarzy pewność była tak bardzo nienaturalna... Mogła by nawet budzić podejrzenia, gdyby tylko w zasięgu wzroku znalazł się ktoś, komu te wymuszone uśmiechy słała na co dzień.
Znasz to skarbie?
Skrzywiła się mocno, w przepraszającym geście łącząc dłonie i przechylając je w jego stronę. Naprawdę nie chciała sprawić mu bólu i naprawdę - wbrew wszystkim swoim słowom - zaczynała się o niego martwić. Co nie zmieniało faktu, że na słowa które padły z jego - posiniaczonych teraz - warg, wreszcie zaczerwieniła się w pełni. Mimowolnie, ledwie zauważalnie, jednocześnie się cofając.
- Eeee... Tak. - Zawiesiła się, chwytając w palce rozpalone uszy. - Odwaga ważna rzecz... - Poruszona odważnym słownictwem przetarła spocony kark. Panienka Hughes, choć niewątpliwie pozbawiona wychowania - hodowana była w tym niby właściwym. Zmuszającym do tego by kręgosłup był prosty a twarz martwa. Znaczy się poprawna, a tak czy siak - konkluzja prowadziła tylko do jednego. Nonszalancja Pana Raina, czy też używanego przez niego słownictwo - choć bez wątpienia akceptowalne - zmuszały do gimnastyki.
- A ty moją Nerfetiti. - Sarknęła krótko, przenosząc spojrzenie tych czujnych punkcików gdzieś w okolice jego policzka. Rambo, Rambo... Rambo Hasselhoff? Biedny Książę nie wiedział jeszcze ile godzin panna Hughes poświęciła skorowidzom. Palce, których paznokcie niecały rok temu przestały być obgryzane przerzuciły już tysiące stronic, zahaczając jednocześnie o rody martwe czy wykluczone. Ciągle jednak brakowało jej konkretów, dlatego wchodząc w rolę - DRODZY PAŃSTWO PRZEDSTAWIENIE CZAS ZACZĄĆ, PROSIMY O WYCISZENIE TELEFONÓW - podparła się na wyprostowanych rękach, znajdując wreszcie dobry argument dla wycofania twarzy.
- Truteń... To to w paski! - palnęła ucieszona, nim zdała sobie sprawę z jawnej szydery. Chwilę później coś jednak musiało dotrzeć do tej zasłoniętej brązowymi loczkami główki, bo nie dosyć, że odważyła się przybliżyć do Padalca - chwyciła w wątłą piąstkę jego bluzę. - Tknij mi którąkolwiek, a ci nie daruję. - Ledwie skończyła to zdanie - szurając po ziemi wycofała się pod ścianę i schowała twarz w dłoniach, łapiąc kilka głębokich oddechów. Może i nie podejrzewała Blaisa o atak na SWOJE puchonki, wciąż jednak czuła się zobowiązana do tego by je chronić.
- Masz makaron na bluzie. Na lewym ramieniu. - Szepnęła i spuściła głowę. Choć to zapewne nie makaron a czas, oznaczył w końcu odzienie pana Raina.
- Kota zostaw. Założyłam się z Remusem. - Palnęła, nagle wytrzeszczonymi oczami lustrując podłogę. - NIC nie wiesz. - Dodała szybko, wywracając na samą siebie tymi podkrążonymi oczami. Zbyt długi jęzor... Stanowczo posiadała zbyt długi jęzor... - Dla swojego dobra. - Malująca się na jej twarzy pewność była tak bardzo nienaturalna... Mogła by nawet budzić podejrzenia, gdyby tylko w zasięgu wzroku znalazł się ktoś, komu te wymuszone uśmiechy słała na co dzień.
Znasz to skarbie?
Skrzywiła się mocno, w przepraszającym geście łącząc dłonie i przechylając je w jego stronę. Naprawdę nie chciała sprawić mu bólu i naprawdę - wbrew wszystkim swoim słowom - zaczynała się o niego martwić. Co nie zmieniało faktu, że na słowa które padły z jego - posiniaczonych teraz - warg, wreszcie zaczerwieniła się w pełni. Mimowolnie, ledwie zauważalnie, jednocześnie się cofając.
- Eeee... Tak. - Zawiesiła się, chwytając w palce rozpalone uszy. - Odwaga ważna rzecz... - Poruszona odważnym słownictwem przetarła spocony kark. Panienka Hughes, choć niewątpliwie pozbawiona wychowania - hodowana była w tym niby właściwym. Zmuszającym do tego by kręgosłup był prosty a twarz martwa. Znaczy się poprawna, a tak czy siak - konkluzja prowadziła tylko do jednego. Nonszalancja Pana Raina, czy też używanego przez niego słownictwo - choć bez wątpienia akceptowalne - zmuszały do gimnastyki.
- A ty moją Nerfetiti. - Sarknęła krótko, przenosząc spojrzenie tych czujnych punkcików gdzieś w okolice jego policzka. Rambo, Rambo... Rambo Hasselhoff? Biedny Książę nie wiedział jeszcze ile godzin panna Hughes poświęciła skorowidzom. Palce, których paznokcie niecały rok temu przestały być obgryzane przerzuciły już tysiące stronic, zahaczając jednocześnie o rody martwe czy wykluczone. Ciągle jednak brakowało jej konkretów, dlatego wchodząc w rolę - DRODZY PAŃSTWO PRZEDSTAWIENIE CZAS ZACZĄĆ, PROSIMY O WYCISZENIE TELEFONÓW - podparła się na wyprostowanych rękach, znajdując wreszcie dobry argument dla wycofania twarzy.
- Truteń... To to w paski! - palnęła ucieszona, nim zdała sobie sprawę z jawnej szydery. Chwilę później coś jednak musiało dotrzeć do tej zasłoniętej brązowymi loczkami główki, bo nie dosyć, że odważyła się przybliżyć do Padalca - chwyciła w wątłą piąstkę jego bluzę. - Tknij mi którąkolwiek, a ci nie daruję. - Ledwie skończyła to zdanie - szurając po ziemi wycofała się pod ścianę i schowała twarz w dłoniach, łapiąc kilka głębokich oddechów. Może i nie podejrzewała Blaisa o atak na SWOJE puchonki, wciąż jednak czuła się zobowiązana do tego by je chronić.
- Masz makaron na bluzie. Na lewym ramieniu. - Szepnęła i spuściła głowę. Choć to zapewne nie makaron a czas, oznaczył w końcu odzienie pana Raina.
- Blaise Rain
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Nie Lip 03, 2016 11:57 pm
Podniósł ręce, które już miał wolne – no prawie wolne, bo jedna łapa zatkana była chusteczką, co niby miała zebrać atrament – ale atrament zbyt szybko wsiąkał w skórę – zamiast tego zebrała ze dwie kropelki krwi – dwie niewielkie plamki, co syciły czerwień, a która znowuż w skórę wcale wsiąkać nie chciała, by powrócić do ciała, do którego przynależała – więc tak, rączki miał tutaj – i jak zwykle mimikę bardzo "na serio" – skoro rozmawiali tutaj o podbojach świata (od Filcha się zaczyna), to można to omawiać tylko na poważnie – toteż uniosły się nieco brwi pana Rain'a i zbliżył podbródek do szyi, jakby bardziej już oznak wycofania się nie dało się... oznaczyć. Czy coś. W każdym razie on tu nie wróg – więc skoro jeden ze słynnej szkolnej szajki zamierzał zajmować teren wokół pani Noris (dziwnie to brzmi chyba), to gdzie to tam bezkonfliktowy pan Rain się pchał, że on? W życiu! Gotów był nawet... no skoro miał zostawić panią Norris to chyba niestety nie dostarczy jej w kokardce, ale rozumiecie przesłanie... rozumiecie, prawda? Toć i panna Hughes wypraszać sobie mogła, gdy takie zbereźne myśli miała, o! Co złego to nie ona, a jak przychodzi co do czego to tylko zboczeństwa się tam tlą, to i jak zaufać, że nic nie kombinowała? Nie dało się – ta celna Snajperka, jak to kiedyś pewne dwukolorowe oczęta ją ochrzciły, kiedy tylko zostawiało jej się zbyt wiele pola do popisu, pokazywała, co potrafi – i dlatego warto było podnieść tą zapomnianą przez wszystkich lalkę, przygładzić jej włosy, poprawić sukieneczkę – przecież była piękna... Heh, lecz prawda – tak bardzo daleko jej było do typowej wiedźmy... to znaczy do typowej przedstawicielki płci pięknej – i to wcale nie było złe – niczego jej nie brakowało tak naprawdę w delikatnej twarzy, w lekko okrągłych policzkach, które dodawały jej dziewczęcego uroku, a które szarzały w ostatnim czasie – i w pięknych oczach, rozumnych, które coraz bardziej matowiały i się oddalały – tylko kim był niby Rain, żeby jakkolwiek to oceniać i pytać: "hej Alice, co ci jest?" - osoba, która do niedawna znała fałszywą wersję jej imienia – ale mógł robić zgoła co innego – na przykład stroić bardzo poważną minę do bardzo poważnego tematu...
- Ale że niby o czym miałbym wiedzieć? - Tak, tak – on nic nie wie! W ogóle nie było żadnego tematu – jakaś pani Norris? Nie, skądże – to nie to uniwersum, prosimy o zmienienie sesji i strony, bo chyba się państwo zabłąkali... Długi jęzor. Długi jęzor na spółkę z dziwną pewnością siebie – tak, zdecydowanie – innymi torami szła twarz, a innymi oczy – i dlatego Blaise zrezygnował – powoli opuścił dłonie, zapominając, że trzyma w nich chusteczkę, zapominając o wielkich planach podboju świata, zapominając... znów – złapany w jej sidła i zaklęty w spojrzenie ograniczone do słabego świata jej oczu, które nie żyły tak, jak wtedy, na huśtawce od zegara – i jej twarz również nie żyła tak samo, jakaś... pół senna – pół prawdziwa, jakby sama zapomniała, jaka powinna być naprawdę i nie była pewna, czego jej brakuje, żeby stworzyć całość – idealną kompozycję, nawet jeśli ciągle smutną, to chociaż pełną... nie stanowiącą pół gwizdka, jakoby resztki rzucane łaskawie z pańskiego stołu. Dlatego odpuścił. Na chwilę. Może chwilę dłuższą...
Może o tym też powinienem zapomnieć, Kochanie?
- O, przepraszam... - Zreflektował się, ale nie było w tym głosie bardzo głębokiej skruchy – jedynie zreflektowanie się nad swoimi niegodnymi Księcia słowami – niegodnymi zwłaszcza przy damach, gdy przebywało się na tak wspaniałych salonach, z których przychodziło zapraszać już tylko damę serca do tańca – i czekać, aż świat zabrązowi się na śmierć.
- Nefr... co? - Ależ wstyd! - brak wiedzy! - taki potworny brak wiedzy i to prezentowany przed szlamą, no nie! Chrząknął i wyprostował się dumnie, by to wybrakowanie nadrobić – średnio to wyglądało z tak obitą twarzą i w starym ubraniu, ale co tam – grunt, że prezencja nabrała trochę na zajebistości – no tak... parę punktów plus za uniesienie jeszcze podbródka, no nie powiesz, że nie... - Sprawdzam tylko twoją czujność. - Upewnił ją – grunt to dobrze zakryć teraz tą niewiedzę! - popełniłeś błąd?! - to graj tak, żeby szybko zapomniano, że nastąpił – albo znajdź zajebistą wymówkę. O, taką jaką Rain na przykład. - W paski. - Przytaknął jej, wracając do nieco przygarbionej pozycji. - Mam dla ciebie nowy tytuł: Skleroza. Już trzeci raz zachwycasz się swoją ograniczoną wiedzą na temat trutni. - Trzeci..? Może drugi – ale tak czy siak to już nastąpiło – i to nie był wyrzut mający na celu ją urazić, a bardziej takie w jego stylu – bardzo niewinne zaczepki i ciągnięcie za warkocz – śmieszki na poziomie gimbazjady, ot co. I niebezpieczne udowodnienie pamięci i dokładności.
Blaise wstrzymał na ten krótki moment, kiedy się przybliżyła oddech – i kiedy jej pięść zacisnęła się na jego kołnierzu – ale trwało to tak krótką chwilę...
- Siebie prędzej byś zabiła. - Wolał jej przypomnieć, że w jej wypadku to tak jak w jego – jak próbujesz kogoś kopnąć to prędzej kopniesz samego siebie. Niestety. - Co? - Nie to, że nie jadł dzisiaj żadnego makaronu – ale odruchowo zupełnie skierował oczyska na swoje ramię, szukając tam resztek jedzenia – i nie to, że trzeba by było chyba być geniuszem jedzenia, żeby skończyć z makaronem na ramieniu... ewentualnie Bananowym Nolankiem, któremu Nailah pomaga w jedzeniu.
- Ale że niby o czym miałbym wiedzieć? - Tak, tak – on nic nie wie! W ogóle nie było żadnego tematu – jakaś pani Norris? Nie, skądże – to nie to uniwersum, prosimy o zmienienie sesji i strony, bo chyba się państwo zabłąkali... Długi jęzor. Długi jęzor na spółkę z dziwną pewnością siebie – tak, zdecydowanie – innymi torami szła twarz, a innymi oczy – i dlatego Blaise zrezygnował – powoli opuścił dłonie, zapominając, że trzyma w nich chusteczkę, zapominając o wielkich planach podboju świata, zapominając... znów – złapany w jej sidła i zaklęty w spojrzenie ograniczone do słabego świata jej oczu, które nie żyły tak, jak wtedy, na huśtawce od zegara – i jej twarz również nie żyła tak samo, jakaś... pół senna – pół prawdziwa, jakby sama zapomniała, jaka powinna być naprawdę i nie była pewna, czego jej brakuje, żeby stworzyć całość – idealną kompozycję, nawet jeśli ciągle smutną, to chociaż pełną... nie stanowiącą pół gwizdka, jakoby resztki rzucane łaskawie z pańskiego stołu. Dlatego odpuścił. Na chwilę. Może chwilę dłuższą...
Może o tym też powinienem zapomnieć, Kochanie?
- O, przepraszam... - Zreflektował się, ale nie było w tym głosie bardzo głębokiej skruchy – jedynie zreflektowanie się nad swoimi niegodnymi Księcia słowami – niegodnymi zwłaszcza przy damach, gdy przebywało się na tak wspaniałych salonach, z których przychodziło zapraszać już tylko damę serca do tańca – i czekać, aż świat zabrązowi się na śmierć.
- Nefr... co? - Ależ wstyd! - brak wiedzy! - taki potworny brak wiedzy i to prezentowany przed szlamą, no nie! Chrząknął i wyprostował się dumnie, by to wybrakowanie nadrobić – średnio to wyglądało z tak obitą twarzą i w starym ubraniu, ale co tam – grunt, że prezencja nabrała trochę na zajebistości – no tak... parę punktów plus za uniesienie jeszcze podbródka, no nie powiesz, że nie... - Sprawdzam tylko twoją czujność. - Upewnił ją – grunt to dobrze zakryć teraz tą niewiedzę! - popełniłeś błąd?! - to graj tak, żeby szybko zapomniano, że nastąpił – albo znajdź zajebistą wymówkę. O, taką jaką Rain na przykład. - W paski. - Przytaknął jej, wracając do nieco przygarbionej pozycji. - Mam dla ciebie nowy tytuł: Skleroza. Już trzeci raz zachwycasz się swoją ograniczoną wiedzą na temat trutni. - Trzeci..? Może drugi – ale tak czy siak to już nastąpiło – i to nie był wyrzut mający na celu ją urazić, a bardziej takie w jego stylu – bardzo niewinne zaczepki i ciągnięcie za warkocz – śmieszki na poziomie gimbazjady, ot co. I niebezpieczne udowodnienie pamięci i dokładności.
Blaise wstrzymał na ten krótki moment, kiedy się przybliżyła oddech – i kiedy jej pięść zacisnęła się na jego kołnierzu – ale trwało to tak krótką chwilę...
- Siebie prędzej byś zabiła. - Wolał jej przypomnieć, że w jej wypadku to tak jak w jego – jak próbujesz kogoś kopnąć to prędzej kopniesz samego siebie. Niestety. - Co? - Nie to, że nie jadł dzisiaj żadnego makaronu – ale odruchowo zupełnie skierował oczyska na swoje ramię, szukając tam resztek jedzenia – i nie to, że trzeba by było chyba być geniuszem jedzenia, żeby skończyć z makaronem na ramieniu... ewentualnie Bananowym Nolankiem, któremu Nailah pomaga w jedzeniu.
- Alice Hughes
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Pon Lip 04, 2016 10:54 pm
Wszystko pod kontrolą, wszystko zgodnie z planem! Skoro Panu Padalcowi nawet do głowy nie przyszło, że to właśnie siedząca przed nim Lebioda miała zająć się sprawą kota - oj, a plany były wielkie, w końcu niecodziennie zmienia się kolor futra Nadwornej Kocicy, i to właśnie na różowy! - to maseczka jak najbardziej działała. Choć ciężko o niej mówić w tym konkretnym temacie - puchonka wciąż w końcu nie była do końca przekonana do pomysłu, nawet jeśli Remus usilnie starał się jej udowodnić, że to wszystko dla dobra uczniów. No i oczywiście dla dobra kota też - w końcu kobieta jak to kobieta, nie mogła być zbyt szczęśliwa przypominając stary wycior do butelek. Tylko gdzie w tym zboczenie? Gdzie te wszystkie zbereźności, którymi tak łatwo było szastać, podczas gdy przed sobą miało się tak niewinne przecież dziewczę! Tę bladą twarzyczkę, która czerwieniła się na sam dźwięk słowa kutas - czy może właśnie powinna się zaczerwienić, z jakiegoś jednak powodu wciąż pozostawała obojętna.
Przepraszam Kochanie...
Tak bardzo się boję...
- Słusznie, słusznie... - Mruknęła na te niby przeprosiny, brązowe oczka kierując nagle na chusteczkę. Tą, której biel przyozdobiona została dwiema czerwonymi plamkami, które miast jednak zachwycać - smuciły. Dlatego też blade wargi uśmiechały się dość smutno, kiedy pod zakrytą kurtyną brązowych loków kopułką móżdżek znów zaczynał pracować. Nie miała pojęcia od kogo oberwał i za co - choć powodów już po tych krótkich spotkaniach mogła by zapewne wypisać całą listę - a gadzina nie wyglądała na kogoś, kto miałby ochotę się tą wiedzą podzielić. Skoro ranki jednak wciąż krwawiły - musiały boleć. I nie drodzy państwo, tej wrednej niby mendzie wcale się to nie podobało. W przeciwieństwie do jego kolejnych słów, na dźwięk których cienka brew uniosła się nagle lekko ku górze.
- Nie znasz? To przecież najpopularniejsza chyba kochanka Merlina! - Tak, tak. Pełna powaga oczywiście wciąż była zachowana, a ta niby Skleroza nie miała zamiaru rozwodzić się nad tym, że to właśnie Król w Glinianej Koronie przyrównał ją kiedyś do pani faraonowej. O ile oczywiście zacznie się w końcu normalnie odżywiać... A więc? Kłamał! Skubaniutki. Taki niby prostolinijny, taki naturalny... Casanova z przypadku. - Jak zobaczę kiedyś trutnia to zrobię sobie szkic. - Uniosła do ust to zapomniane już przez siebie jabłuszko, chwilę później znów spuszczając trzymającą je dłoń luźno, palce drugiej zaciskając na miękkim materiale. Puchonek. Tykać. Niewolno.
I też wstrzymała oddech. Ciało spięło się a palce nie chciały wyprostować. Pieprzone kilka sekund...
Wycofała się pod ścianę - a jakże, szurając tyłkiem po podłodze i oparła, wyciągając przed siebie wyprostowane teraz nogi. Głowę przechyliła lekko na ramię, z odległości lustrując Padalcowatą twarz i zastanawiając się czy powinna coś w ogóle odpowiedzieć. Zaprzeczyć? W końcu 150 centymetrów tego ziemniaka koksiło się zadziwiająco szybko... A może podzielić się z nim informacją, że najwięcej rabanu w Hogsmeade narobiła podkładając Rosjaninowi nogę? Tak jest! Jedyny skuteczny atak Panny Hughes podczas mrożącej krew w żyłach walki o życie.
O wiele lepiej było odwrócić jego uwagę tekstem o makaronie. Swoją uwagę też odwrócić jakoś musiała - od wspomnień i dziwnego odczucia, chwilę temu paraliżującego to wątłe ciałko. A na pewno musiała skupić na czymś ręce i oczy. Nie zastanawiając się więc nad tym, jak kretyńsko to będzie wyglądać - sięgnęła do torby wyciągając różową zbitkę wełny, kształtem przypominającą przerośniętego kondoma. Melania musiałaby sporo przybrać na wadze, by nie zgubić dzierganego jej przez puchonkę sweterka. Hughes podniosła twarz na Blaisa, chcąc wybadać jego reakcję na widok dwóch metalowych drutów a genialna myśl spłynęła na nią jak objawienie.
- Może chcesz czapkę? Nie potrzebował byś faciatus reparo.
Propozycja nie do odrzucenia.
Przepraszam Kochanie...
Tak bardzo się boję...
- Słusznie, słusznie... - Mruknęła na te niby przeprosiny, brązowe oczka kierując nagle na chusteczkę. Tą, której biel przyozdobiona została dwiema czerwonymi plamkami, które miast jednak zachwycać - smuciły. Dlatego też blade wargi uśmiechały się dość smutno, kiedy pod zakrytą kurtyną brązowych loków kopułką móżdżek znów zaczynał pracować. Nie miała pojęcia od kogo oberwał i za co - choć powodów już po tych krótkich spotkaniach mogła by zapewne wypisać całą listę - a gadzina nie wyglądała na kogoś, kto miałby ochotę się tą wiedzą podzielić. Skoro ranki jednak wciąż krwawiły - musiały boleć. I nie drodzy państwo, tej wrednej niby mendzie wcale się to nie podobało. W przeciwieństwie do jego kolejnych słów, na dźwięk których cienka brew uniosła się nagle lekko ku górze.
- Nie znasz? To przecież najpopularniejsza chyba kochanka Merlina! - Tak, tak. Pełna powaga oczywiście wciąż była zachowana, a ta niby Skleroza nie miała zamiaru rozwodzić się nad tym, że to właśnie Król w Glinianej Koronie przyrównał ją kiedyś do pani faraonowej. O ile oczywiście zacznie się w końcu normalnie odżywiać... A więc? Kłamał! Skubaniutki. Taki niby prostolinijny, taki naturalny... Casanova z przypadku. - Jak zobaczę kiedyś trutnia to zrobię sobie szkic. - Uniosła do ust to zapomniane już przez siebie jabłuszko, chwilę później znów spuszczając trzymającą je dłoń luźno, palce drugiej zaciskając na miękkim materiale. Puchonek. Tykać. Niewolno.
I też wstrzymała oddech. Ciało spięło się a palce nie chciały wyprostować. Pieprzone kilka sekund...
Wycofała się pod ścianę - a jakże, szurając tyłkiem po podłodze i oparła, wyciągając przed siebie wyprostowane teraz nogi. Głowę przechyliła lekko na ramię, z odległości lustrując Padalcowatą twarz i zastanawiając się czy powinna coś w ogóle odpowiedzieć. Zaprzeczyć? W końcu 150 centymetrów tego ziemniaka koksiło się zadziwiająco szybko... A może podzielić się z nim informacją, że najwięcej rabanu w Hogsmeade narobiła podkładając Rosjaninowi nogę? Tak jest! Jedyny skuteczny atak Panny Hughes podczas mrożącej krew w żyłach walki o życie.
O wiele lepiej było odwrócić jego uwagę tekstem o makaronie. Swoją uwagę też odwrócić jakoś musiała - od wspomnień i dziwnego odczucia, chwilę temu paraliżującego to wątłe ciałko. A na pewno musiała skupić na czymś ręce i oczy. Nie zastanawiając się więc nad tym, jak kretyńsko to będzie wyglądać - sięgnęła do torby wyciągając różową zbitkę wełny, kształtem przypominającą przerośniętego kondoma. Melania musiałaby sporo przybrać na wadze, by nie zgubić dzierganego jej przez puchonkę sweterka. Hughes podniosła twarz na Blaisa, chcąc wybadać jego reakcję na widok dwóch metalowych drutów a genialna myśl spłynęła na nią jak objawienie.
- Może chcesz czapkę? Nie potrzebował byś faciatus reparo.
Propozycja nie do odrzucenia.
- Blaise Rain
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Wto Lip 05, 2016 12:36 am
To słowo – jakieś znajome – gdzieś je słyszał – to... to było imię, no ba, że imię – ale jego mózg w ogóle nie przetwarzał – zresztą jego mózg, zakładając, że miał go większego niż wielkości orzeszka ziemnego, w ogóle teraz ruszał się dość opornie – i dość spoko się go utrzymało w fazie... pół-uśpienia, dopóki nos był wbity w kartki zeszytu, włosy oddzielały od całego świata i nie słychać było żadnych chętnych do tego, by podejść i się dosiąść – no ale jednak chętna osoba była... i tak jak chyba nie miałby ochoty a czyjekolwiek towarzystwo i próbowałby się wykręcić, tak z nią... z nią chciał posiedzieć. Pogadać o głupotach i Nefre-coś-tam, której nie skojarzył z dawną żoną faraona – no raczej, że kurwa nie mógł, skoro sam narrator nie skojarzył, nie chwaląc się złotym mózgiem – na szczęście Rain był tego samego poziomu inteligencji (czyli wyniki na minusie), dlatego żadnego wstydu nie było... znaczy ja się nie wstydziłem. Bo Raino'wi było trochę głupio, wyraźnie czuł, że coś mu umknęło, że ta kochanka Merlina to coś w ciula granie, bo o ile był tragicznym uczniem, o tyle historię kochał – a w niej nie było żadnej kochanki Merlina... tylko specyfika akcentu, z jakim to imię zostało wypowiedziane przez Alice i jego wolne kojarzenie zaowocowały tym, że... no. Może lepiej nie kontynuować – wystarczyło, że Blaise w swoich myślach kontynuował – i nawet dał po swojej minie poznać swoje niedowierzanie i fakt, że wie, że go Alice w ciula robi, a on nie da sobie aż tak (ta wstawka jest chyba dość istotna) w kaszę dmuchać.
- I najbardziej przyjaźniła się z Puchońską Lebiodą. - Odbił piłeczkę, ot co, tracąc już zainteresowanie swoim rękawem, na którym nie było ani jednego śladu po makaronie, ani w ogóle żadnym jedzeniu – nawet kurzu tam nie było... ale dla pewności, ot co, strzepnął to "COŚ" niewidzialnego – chyba musiał porzucić temat... albo nie – takie porzucanie i puszczanie tego w zapomnienie nie było za bardzo w jego stylu – przynajmniej nie, kiedy nie wyczuwał, by był to temat jakoś bardziej poważny – toć panna Hughes łacha sobie z niego darła i to na całego – tylko najpierw się trochę pochylił przypominając sobie o chusteczkę – i o tym, że czynienie jakichkolwiek ruchów zmarszczkami mimicznymi będzie boleć – już samo mówienie bolało, bo znów otworzyła się chociażby ranka na pękniętej dolnej wardze, do której na nowo przyłożył chusteczkę. Czyli jednak temat przeklętej żony faraona zostanie odsunięty na inną... minutę. Może na ulubiony rodzaj randki Rain'a – sam na sam w bibliotece z książką od historii. - Wystarczy, że spojrzysz w lustro - idealna talia, włosy, tylko skórę bardziej pomaluj i nic ci nie będzie brakować. - Zapewnił ją, podnosząc wzrok, by zlustrować ją spojrzeniem – ale nie w ten bardzo bezczelny i nachalny sposób – po prostu naznaczył umownie jej sylwetkę, nie sprawiając jej chwilowo więcej dyskomfortu, niż przypadkowo już sprawił... i który przypadkowo sama sobie sprawiła, a on, jak to płeć męska, jakoś nie do końca zdał sobie nawet z tego sprawę, trochę nadmiernie zajęty sobą... i wcale nie chodziło o zajmowanie się swoją twarzą. Raczej o tą... bliskość. Zdecydowanie to było trochę za blisko. Za szybko. Za gwałtownie. Za... po prostu "ZA". Akcja najmniej spodziewana po raczej utrzymującej prywatny dystans Puchonce.
Podniósł wyżej głowę, żeby zagarnąć włosy po lewej stronie za uszy, żeby nie przeszkadzały mu w wycieraniu rozmazanej gęby, chwilowo dając ten komfort Alice – i samemu sobie – żeby nie narażać się na elektryczne impulsy, które błyskały kiedy tylko spotkały się ich spojrzenia – czasami miały one przyjemny, łagodny wymiar, ale jakoś nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że teraz by takie łagodne nie były – i aż ciężko było to uznawać, powiedzieć dokładnie, skąd się to brało – chyba z samej Alice – z przedstawicielki płci pięknej, która pomimo bycia panią prefekt siedziała z nim na zimnej w sumie ziemi, w jakimś podejrzanie ciemnym kącie, na zadupiu szkolnym, wcale się nie śpiesząc do swoich znajomych – ciekawe czemu – przecież była ładna, inteligenta i zabawna – heh, no skoro taka dziewczyna poświęcała czas jakiemuś chłopakowi, to chyba trzeba było się mieć w najwyższej gotowości, bo brzmi aż zbyt bajkowo... tylko że zamiast zajmować myśli właśnie tym tematem, to Blaise bardziej był ciekaw, dlaczego jej oczy są takie smutne...
- Jasne, nosiłbym całymi dniami. - Przytaknął jej, podnosząc na nią wzrok, który zatrzymał na jej nogach – a konkretnie na tym... czymś, co bardziej niż czapkę przypominało kondoma. - Całkiem ładna. - Pochwalił ją, ważąc wszystkie za i przeciw powiedzenia tego – hej, no przynajmniej z tej perspektywy nie wydawało się, żeby miała jakieś dziury – a chyba to najważniejsze w czapce, żeby chroniła przed zimnem, tak..? Chociaż według Alice chyba miała ona robić za opatrunek. I zaraz tą głowę opuścił na swoje zetknięte ze sobą dłonie, pomiędzy którymi miętosił chusteczkę.
Nie wiedział, co powiedzieć. Nie wiedział nawet, czy cokolwiek powinien mówić. Cisza mu nie przeszkadzała – nie z nią – nie czuł, by musiał za wszelką cenę wciągać ją w rozmowy, bo inaczej zrobi się całkowicie niezręcznie, chociaż w jakiś sposób już było – to przez to, że tak bez uprzedzenia naderwała granicę! - a Rain nie wiedział tak na dobrą sprawę, o co dokładnie chodziło – naprawdę była zła o to, że mógłby jakąś dziewczynę... skrzywdzić? Albo podglądać? Był zbyt prostolinijny na pewien sposób, żeby wchodzić zbyt głęboko w zastanowienia i przemyślenia – najlepiej byłoby od razu wszystko prostować, ale to też tak nie działało – ludzie nie byli tak prości w obsłudze – a już zwłaszcza kobiety.
- Uważaj... - Mruknął, wędrując znów do niej oczami – i tak jakoś zaczął przypatrywać się ruchom dwóch metalowych... pałeczek. - Oko sobie zaraz wydłubiesz... Albo dorobisz sobie szóstego palca... szyjesz na co dzień? - Zreflektował się nagle, bo wcześniej jakoś nie widział ją z szydełkami. - Dziękuję za chusteczkę... mogę ci ją oddać na pamiątkę. Doceń, książęca krew.
- I najbardziej przyjaźniła się z Puchońską Lebiodą. - Odbił piłeczkę, ot co, tracąc już zainteresowanie swoim rękawem, na którym nie było ani jednego śladu po makaronie, ani w ogóle żadnym jedzeniu – nawet kurzu tam nie było... ale dla pewności, ot co, strzepnął to "COŚ" niewidzialnego – chyba musiał porzucić temat... albo nie – takie porzucanie i puszczanie tego w zapomnienie nie było za bardzo w jego stylu – przynajmniej nie, kiedy nie wyczuwał, by był to temat jakoś bardziej poważny – toć panna Hughes łacha sobie z niego darła i to na całego – tylko najpierw się trochę pochylił przypominając sobie o chusteczkę – i o tym, że czynienie jakichkolwiek ruchów zmarszczkami mimicznymi będzie boleć – już samo mówienie bolało, bo znów otworzyła się chociażby ranka na pękniętej dolnej wardze, do której na nowo przyłożył chusteczkę. Czyli jednak temat przeklętej żony faraona zostanie odsunięty na inną... minutę. Może na ulubiony rodzaj randki Rain'a – sam na sam w bibliotece z książką od historii. - Wystarczy, że spojrzysz w lustro - idealna talia, włosy, tylko skórę bardziej pomaluj i nic ci nie będzie brakować. - Zapewnił ją, podnosząc wzrok, by zlustrować ją spojrzeniem – ale nie w ten bardzo bezczelny i nachalny sposób – po prostu naznaczył umownie jej sylwetkę, nie sprawiając jej chwilowo więcej dyskomfortu, niż przypadkowo już sprawił... i który przypadkowo sama sobie sprawiła, a on, jak to płeć męska, jakoś nie do końca zdał sobie nawet z tego sprawę, trochę nadmiernie zajęty sobą... i wcale nie chodziło o zajmowanie się swoją twarzą. Raczej o tą... bliskość. Zdecydowanie to było trochę za blisko. Za szybko. Za gwałtownie. Za... po prostu "ZA". Akcja najmniej spodziewana po raczej utrzymującej prywatny dystans Puchonce.
Podniósł wyżej głowę, żeby zagarnąć włosy po lewej stronie za uszy, żeby nie przeszkadzały mu w wycieraniu rozmazanej gęby, chwilowo dając ten komfort Alice – i samemu sobie – żeby nie narażać się na elektryczne impulsy, które błyskały kiedy tylko spotkały się ich spojrzenia – czasami miały one przyjemny, łagodny wymiar, ale jakoś nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że teraz by takie łagodne nie były – i aż ciężko było to uznawać, powiedzieć dokładnie, skąd się to brało – chyba z samej Alice – z przedstawicielki płci pięknej, która pomimo bycia panią prefekt siedziała z nim na zimnej w sumie ziemi, w jakimś podejrzanie ciemnym kącie, na zadupiu szkolnym, wcale się nie śpiesząc do swoich znajomych – ciekawe czemu – przecież była ładna, inteligenta i zabawna – heh, no skoro taka dziewczyna poświęcała czas jakiemuś chłopakowi, to chyba trzeba było się mieć w najwyższej gotowości, bo brzmi aż zbyt bajkowo... tylko że zamiast zajmować myśli właśnie tym tematem, to Blaise bardziej był ciekaw, dlaczego jej oczy są takie smutne...
- Jasne, nosiłbym całymi dniami. - Przytaknął jej, podnosząc na nią wzrok, który zatrzymał na jej nogach – a konkretnie na tym... czymś, co bardziej niż czapkę przypominało kondoma. - Całkiem ładna. - Pochwalił ją, ważąc wszystkie za i przeciw powiedzenia tego – hej, no przynajmniej z tej perspektywy nie wydawało się, żeby miała jakieś dziury – a chyba to najważniejsze w czapce, żeby chroniła przed zimnem, tak..? Chociaż według Alice chyba miała ona robić za opatrunek. I zaraz tą głowę opuścił na swoje zetknięte ze sobą dłonie, pomiędzy którymi miętosił chusteczkę.
Nie wiedział, co powiedzieć. Nie wiedział nawet, czy cokolwiek powinien mówić. Cisza mu nie przeszkadzała – nie z nią – nie czuł, by musiał za wszelką cenę wciągać ją w rozmowy, bo inaczej zrobi się całkowicie niezręcznie, chociaż w jakiś sposób już było – to przez to, że tak bez uprzedzenia naderwała granicę! - a Rain nie wiedział tak na dobrą sprawę, o co dokładnie chodziło – naprawdę była zła o to, że mógłby jakąś dziewczynę... skrzywdzić? Albo podglądać? Był zbyt prostolinijny na pewien sposób, żeby wchodzić zbyt głęboko w zastanowienia i przemyślenia – najlepiej byłoby od razu wszystko prostować, ale to też tak nie działało – ludzie nie byli tak prości w obsłudze – a już zwłaszcza kobiety.
- Uważaj... - Mruknął, wędrując znów do niej oczami – i tak jakoś zaczął przypatrywać się ruchom dwóch metalowych... pałeczek. - Oko sobie zaraz wydłubiesz... Albo dorobisz sobie szóstego palca... szyjesz na co dzień? - Zreflektował się nagle, bo wcześniej jakoś nie widział ją z szydełkami. - Dziękuję za chusteczkę... mogę ci ją oddać na pamiątkę. Doceń, książęca krew.
- Alice Hughes
Re: Posąg jednookiej czarownicy
Wto Lip 05, 2016 12:39 pm
Historia! Więc jednak mieli wspólny temat. W dodatku taki, który nie zabarwiał polików pąsem i o którym mogliby dyskutować godzinami, nie narażając się - w przeciwieństwie do pogadanek o tych wszystkich trutniach czy kutasach - na pełne niedowierzania spojrzenia. W końcu - Merlinie, miej ich w opiece! - jeśli ktokolwiek z ukrycia przysłuchiwał się ich spaczonym rozmowom, najpewniej zbierał szczękę z ziemi a brwi z sufitu. No chyba, że był to zagubiony pierwszoroczniak - na takiego biedaka czekała tylko trauma.
Wszystko to pozostawało jednak bardzo umowne. Historia tego magicznego światka obfitowała w tak wiele zbereźności, że puchońskie zaklęcie szlag by trafił a na zaokrąglonych polikach można byłoby najpewniej smażyć jajka. No i sama panna Hughes jakoś nie bardzo zdawała się być zainteresowana chwyceniem podrzuconego przez los kółka bezpieczeństwa. O wiele ciekawiej było obserwować pełnie niedowierzania oburzenie, na tym książęcym, pozbawionym widocznej korony ryjku.
- Dokładnie! - Cienki paluch wycelowany został w stronę ślizgona a brązowe loczki zatańczyły wokół twarzy, gdy ta energicznie kiwała się w górę i w dól, pełna najszczerszego uznania. - Była pod tak wielkim wrażeniem jej osoby, że pod koniec życia utrzymywała, że to jej nieślubna córka. A Merlin nie zaprzeczał.
To będzie chyba bardzo długa partia...
Przez chwilę zaciekawiona przypatrywała się dwóm metalowym drucikom, zupełnie jak by pierwszy raz miała okazję trzyma je w dłoniach. No ale przecież wcale tak nie było, nie? No OCZYWIŚCIE, że nie... Pozbawionym jakiejkolwiek gracji ruchem przełożyła je w końcu między palcami, układając na kolanach tego różowego kondoma. Kondoma, którego tworzyła w największym sekrecie, zasłaniając się w Pokoju Wspólnym wieżyczkami z książek czy poduszek, podczas gdy podkrążone oczy uważnie śledziły otoczenie, byleby nie przyłapał jej na dzierganiu taki na przykład Zordon. Z reputacji pozostały by nici a ze sweterka... Nie, lepiej nawet o tym nie myśleć. W najlepszym wypadku - też byłyby to nici. Owinęła włóczkę na jednym z patyczków, wyginając go kilka razy zanim w końcu trafiła gdzie trzeba. I to naprawdę nie tak, że czegoś się wstydziła. Cholernie też daleko było jej do outsiderki. JEJ ukochane Puchony - wszystkie co do jednego, może za wyjątkiem Meredith czy Moore - obdarzała najszczerszą, puchońską miłością. Dopieszczając, miziając, od czasu do czasu przywalając co poniektórym w łeb oprawioną w grubą skórę książką i czasami - uciekając.
Masz rację Skarbie... Nad obolałą twarzą czasem bardzo trudno zapanować.
Przed oczami pojawiła jej się wielka pasiasta kula, z ledwie wystającymi łapkami. Dziękuję Panie Rain! Jeszcze tylko kompleksów tu brakowało...
- Staram się tego unikać. Wiesz, lubią pękać. - Mruknęła, oczywiście wcale nie wzruszona jego słowami i podniosła na chwilę tę zakamuflowaną twarzyczkę. Z tej odległości nawet dało się na Pana Padalca patrzeć. I to całkiem spokojnie, choć umysł aż rwał się do poznania odpowiedzi na pytanie, kto to mu tym razem zmienił twarz w gulasz a serduszko - puchońskie w końcu! - pragnęło tego kogoś dorwać. Nawet jeśli Panna Lebioda mogłaby co najwyżej podłożyć mu nogę.
Pierś w końcu wyprostowała się dumnie a chmurne oczyska aż pojaśniały. NO BA, ŻE ŁADNA! Puchoneczka pogładziła palcami nieforemny, różowy wór. Gdyby tak szybko splotła ze sobą te niewidoczne prawie otworki, w które Melania miała wsadzić łapki, ten dziwny twór naprawdę nadawałby się na czapkę. Mało tego - Pan Rain mógłby nawet zapleść sobie połowę włosów w dredy. Zmieściły by się, ale tylko z lewej strony... Mocno podbudowana tą wizją, prawie z siebie dumna przystąpiła do dalszej pracy. I też jakoś nie odczuwała potrzeby by tę ciszę przerywać. To, co na co dzień powoli zamieniało się w przekleństwo, w towarzystwie Króla w Glinianej Koronie było... Całkiem przyjemne.
- Nie widać? - Uśmiechnęła się, po raz kolejny pokazując swoje dzieło a wizja drutu wbitego w oko stała się nagle bardzo realna. - Melania ma katar. Ropuszy. - Wróciła do pracy jakby to jedno zdanie miało wyjaśnić wszystkie jej działania, chwilę później znów odrywając wzrok od robótki. Brązowe oczy krążyły od zakrwawionej chusteczki do twarzy Blaise'a. - Dziękuję, oprawię w ramkę. - Druciki znów poszły w ruch, a kącik bladych warg wygiął się lekko ku górze. - Albo gdzieś podrzucę. Podobno puchoni pomalowali ostatnio gabinet woźnego w kwiaty. Może byłoby na ciebie.
Wszystko to pozostawało jednak bardzo umowne. Historia tego magicznego światka obfitowała w tak wiele zbereźności, że puchońskie zaklęcie szlag by trafił a na zaokrąglonych polikach można byłoby najpewniej smażyć jajka. No i sama panna Hughes jakoś nie bardzo zdawała się być zainteresowana chwyceniem podrzuconego przez los kółka bezpieczeństwa. O wiele ciekawiej było obserwować pełnie niedowierzania oburzenie, na tym książęcym, pozbawionym widocznej korony ryjku.
- Dokładnie! - Cienki paluch wycelowany został w stronę ślizgona a brązowe loczki zatańczyły wokół twarzy, gdy ta energicznie kiwała się w górę i w dól, pełna najszczerszego uznania. - Była pod tak wielkim wrażeniem jej osoby, że pod koniec życia utrzymywała, że to jej nieślubna córka. A Merlin nie zaprzeczał.
To będzie chyba bardzo długa partia...
Przez chwilę zaciekawiona przypatrywała się dwóm metalowym drucikom, zupełnie jak by pierwszy raz miała okazję trzyma je w dłoniach. No ale przecież wcale tak nie było, nie? No OCZYWIŚCIE, że nie... Pozbawionym jakiejkolwiek gracji ruchem przełożyła je w końcu między palcami, układając na kolanach tego różowego kondoma. Kondoma, którego tworzyła w największym sekrecie, zasłaniając się w Pokoju Wspólnym wieżyczkami z książek czy poduszek, podczas gdy podkrążone oczy uważnie śledziły otoczenie, byleby nie przyłapał jej na dzierganiu taki na przykład Zordon. Z reputacji pozostały by nici a ze sweterka... Nie, lepiej nawet o tym nie myśleć. W najlepszym wypadku - też byłyby to nici. Owinęła włóczkę na jednym z patyczków, wyginając go kilka razy zanim w końcu trafiła gdzie trzeba. I to naprawdę nie tak, że czegoś się wstydziła. Cholernie też daleko było jej do outsiderki. JEJ ukochane Puchony - wszystkie co do jednego, może za wyjątkiem Meredith czy Moore - obdarzała najszczerszą, puchońską miłością. Dopieszczając, miziając, od czasu do czasu przywalając co poniektórym w łeb oprawioną w grubą skórę książką i czasami - uciekając.
Masz rację Skarbie... Nad obolałą twarzą czasem bardzo trudno zapanować.
Przed oczami pojawiła jej się wielka pasiasta kula, z ledwie wystającymi łapkami. Dziękuję Panie Rain! Jeszcze tylko kompleksów tu brakowało...
- Staram się tego unikać. Wiesz, lubią pękać. - Mruknęła, oczywiście wcale nie wzruszona jego słowami i podniosła na chwilę tę zakamuflowaną twarzyczkę. Z tej odległości nawet dało się na Pana Padalca patrzeć. I to całkiem spokojnie, choć umysł aż rwał się do poznania odpowiedzi na pytanie, kto to mu tym razem zmienił twarz w gulasz a serduszko - puchońskie w końcu! - pragnęło tego kogoś dorwać. Nawet jeśli Panna Lebioda mogłaby co najwyżej podłożyć mu nogę.
Pierś w końcu wyprostowała się dumnie a chmurne oczyska aż pojaśniały. NO BA, ŻE ŁADNA! Puchoneczka pogładziła palcami nieforemny, różowy wór. Gdyby tak szybko splotła ze sobą te niewidoczne prawie otworki, w które Melania miała wsadzić łapki, ten dziwny twór naprawdę nadawałby się na czapkę. Mało tego - Pan Rain mógłby nawet zapleść sobie połowę włosów w dredy. Zmieściły by się, ale tylko z lewej strony... Mocno podbudowana tą wizją, prawie z siebie dumna przystąpiła do dalszej pracy. I też jakoś nie odczuwała potrzeby by tę ciszę przerywać. To, co na co dzień powoli zamieniało się w przekleństwo, w towarzystwie Króla w Glinianej Koronie było... Całkiem przyjemne.
- Nie widać? - Uśmiechnęła się, po raz kolejny pokazując swoje dzieło a wizja drutu wbitego w oko stała się nagle bardzo realna. - Melania ma katar. Ropuszy. - Wróciła do pracy jakby to jedno zdanie miało wyjaśnić wszystkie jej działania, chwilę później znów odrywając wzrok od robótki. Brązowe oczy krążyły od zakrwawionej chusteczki do twarzy Blaise'a. - Dziękuję, oprawię w ramkę. - Druciki znów poszły w ruch, a kącik bladych warg wygiął się lekko ku górze. - Albo gdzieś podrzucę. Podobno puchoni pomalowali ostatnio gabinet woźnego w kwiaty. Może byłoby na ciebie.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach