- Sahir Nailah
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Pią Gru 20, 2013 12:38 am
Głupia... Powinnaś brać nogi za pas, skoro ja się nie mogę podnieść. I uciekać. Co jest z twoim instynktem? Co jest z Tobą nie tak? Dziewczyno, opamiętaj się...
... Opamiętaj, ale zostań tutaj tak jeszcze chwilę, to co robisz jest takie przyjemne, mógłbym tak zostać na wieki, jesteś taka ciepła, masz takie delikatne dłonie...
I tak, i nie, dwie strony się zwierały... I Sahir żałował, że ta druga, ta lgnąca do ludzi, ta potrzebująca odrobiny ciepła zwyciężała, bo wiedział, że to się nie może dobrze skończyć. Wiedział, że oboje pożałują - on, że jednak pozwolił komuś się zbliżyć i ona, że pozwoliła po raz wtóry, by ciekawość w niej zwyciężyła ponad rozsądkiem. Tak, na pewno będą się modlić oboje do Boga o wybaczenie za swoją nieskończoną głupotę i ignorowania cichych podszeptów swych aniołów stróżów, by się rozeszli na dwa oddzielne krańce szkoły...
Ona zamiast odejść musnęła twoje wargi swoimi.
- To sen... - Szepnąłeś, zupełnie pewien swych słów, trwając z zamkniętymi oczami - skąd to dziwaczne poczucie ulgi i jakiejś lekkości, które cię napełniało..? Katastrofa się działa, ot co, nie możesz jej do siebie dopuścić, nie możesz, nie możesz, nie możesz..! Zaciskasz palce w pięść, nic nie znaczącą, prawie nie czujesz mięśni z ubytku krwi, w dodatku każdy ruch wywołuje w umyśle fajerwerki promieniujące bólem na całe ciało, od czego na czole pojawiła się zmarszczka, gdy ściągnąłeś brwi w grymasie tego uczucia, rozchylając na nowo powieki, żeby na tą kobietę spojrzeć - sen, czy koszmar? Dobra zjawa, czy kolejny kat? Niczego nie mogłeś być już pewny. Widząc w każdym wroga łatwiej było przetrwać każdy kolejny dzień, tylko że ty nie bardzo potrafiłeś dokonać takiego heroicznego czynu... Za miękkie serce, od co, za miękkie serce...
Przydałby się jakiś nauczyciel, tylko jaki..? Nie ufałeś Vincentowi, ale... on był jednym... jednym z twojej rasy...
Bicie serca... Serce... Krew...
To się naprawdę nie mogło dobrze skończyć.
- Uciekaj. - Kły już ci się wydłużały. - Idź po jakiegoś nauczyciela. Idź, Mary. -Zacisnąłeś powieki i objąłeś się ramionami, czując kolejne ciarki przebiegające po kręgosłupie, elektryczne impulsy, które zapraszały do sięgnięcia kłami po istotkę, która była tak blisko. Och słodka musi być krew Dziecka Światła.
... Opamiętaj, ale zostań tutaj tak jeszcze chwilę, to co robisz jest takie przyjemne, mógłbym tak zostać na wieki, jesteś taka ciepła, masz takie delikatne dłonie...
I tak, i nie, dwie strony się zwierały... I Sahir żałował, że ta druga, ta lgnąca do ludzi, ta potrzebująca odrobiny ciepła zwyciężała, bo wiedział, że to się nie może dobrze skończyć. Wiedział, że oboje pożałują - on, że jednak pozwolił komuś się zbliżyć i ona, że pozwoliła po raz wtóry, by ciekawość w niej zwyciężyła ponad rozsądkiem. Tak, na pewno będą się modlić oboje do Boga o wybaczenie za swoją nieskończoną głupotę i ignorowania cichych podszeptów swych aniołów stróżów, by się rozeszli na dwa oddzielne krańce szkoły...
Ona zamiast odejść musnęła twoje wargi swoimi.
- To sen... - Szepnąłeś, zupełnie pewien swych słów, trwając z zamkniętymi oczami - skąd to dziwaczne poczucie ulgi i jakiejś lekkości, które cię napełniało..? Katastrofa się działa, ot co, nie możesz jej do siebie dopuścić, nie możesz, nie możesz, nie możesz..! Zaciskasz palce w pięść, nic nie znaczącą, prawie nie czujesz mięśni z ubytku krwi, w dodatku każdy ruch wywołuje w umyśle fajerwerki promieniujące bólem na całe ciało, od czego na czole pojawiła się zmarszczka, gdy ściągnąłeś brwi w grymasie tego uczucia, rozchylając na nowo powieki, żeby na tą kobietę spojrzeć - sen, czy koszmar? Dobra zjawa, czy kolejny kat? Niczego nie mogłeś być już pewny. Widząc w każdym wroga łatwiej było przetrwać każdy kolejny dzień, tylko że ty nie bardzo potrafiłeś dokonać takiego heroicznego czynu... Za miękkie serce, od co, za miękkie serce...
Przydałby się jakiś nauczyciel, tylko jaki..? Nie ufałeś Vincentowi, ale... on był jednym... jednym z twojej rasy...
Bicie serca... Serce... Krew...
To się naprawdę nie mogło dobrze skończyć.
- Uciekaj. - Kły już ci się wydłużały. - Idź po jakiegoś nauczyciela. Idź, Mary. -Zacisnąłeś powieki i objąłeś się ramionami, czując kolejne ciarki przebiegające po kręgosłupie, elektryczne impulsy, które zapraszały do sięgnięcia kłami po istotkę, która była tak blisko. Och słodka musi być krew Dziecka Światła.
- Mary Macdonald
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Pon Gru 23, 2013 12:48 am
Wydaje się, jakby Mary w tym momencie zupełnie wyłączył się jakikolwiek zdrowy rozsądek i zupełnie nie wiedziała, gdzie się znajduje. Ciężko też było stwierdzić, nawet dla niej samej, czy stwierdziła, że ta sytuacja to sen, ale w oczywisty sposób postanowiła kierować się tym, co teraz czuje, ignorując wszelkie wskazówki podsuwane przez różne motywy, przykładowo nawet proszące rozkazy Sahira, mające na celu rzecz bardzo prostą: uratowanie jej życia chociażby. Świadomie czy też nie nie ruszyła się z miejsca – może nie potrafiła poruszyć żadnym stawem? Może na ten krótki moment, podobnie jak zdrowy rozsądek, wyłączyły jej się zdolności motoryczne? I w końcu, może po prostu chciała, żeby ktoś umarł jej na kolanach?
Było to banalnie nielogiczne i niewytłumaczalne zachowanie, które pewnie ostro by skrytykowała, gdyby dane jej było wejść z siebie i stantąć obok, by obejrzeć spokojnie to, co miało się zaraz wydarzyć. Nie mogła nawet zrzucić winy na uczucia: bo to nie była miłość. To, co czuła do Sahira, to było z początku czyste zainteresowanie, przechodzące w zaintrygowanie, by przeistoczyć się w lekkie zauroczenie? A raczej jego zaczątki, tak jak to czasem młode dziewczęta zakochują się w bohaterach książek, tak ten Krukon był na tyle nierealny, żeby Mary przy odrobinie dobrej woli mogła dopowiedzieć sobie sporą i całkiem interesującą historię na jego temat. Mogłaby. Gdyby tylko miała czas. A co teraz trzymało ją na kolanach i wyciskało łzy z jej oczu? Nie miała pojęcia. Sama była zaskoczona tym, że płacze, kiedy nachyliła się nad nim po raz kolejny, opierając policzko o jego ramię.
- Ale przecież nic ci nie jest – powiedziała, a raczej wyszeptała dość płaczliwie, przesuwając dłoń do ugryzienia na jego szyi i tamując je palcami. Zdecydowanie nie służyło jej jego towarzystwo, bo w normalnych okolicznościach pewnie by się tak nie zachowała. Aczkolwiek miała poczucie, że przy Sahirze może się zachowywać jak najbardziej szczerze bez obawy skarcenia. On to doceniał. Doceniał spontaniczność i beztroskę, doceniał jej zainteresowanie, chociaż w swój dziwny, trudny do zinterpretowania sposób. I chociaż teraz wiedziała, że nie prosi ją o znalezienie nauczyciela tylko dlatego, żeby przypadkiem tu nie umarł, bo też źródło musiało być dość inne, to zignorowała prośbę. Rozkaz. Nawet nie drgnęła. A przecież mogłaby zrobić dla niego wszystko, żeby chociaż raz wykrzywił usta w uśmiechu, chociażby nie wiadomo jak groteskowym.
Było to banalnie nielogiczne i niewytłumaczalne zachowanie, które pewnie ostro by skrytykowała, gdyby dane jej było wejść z siebie i stantąć obok, by obejrzeć spokojnie to, co miało się zaraz wydarzyć. Nie mogła nawet zrzucić winy na uczucia: bo to nie była miłość. To, co czuła do Sahira, to było z początku czyste zainteresowanie, przechodzące w zaintrygowanie, by przeistoczyć się w lekkie zauroczenie? A raczej jego zaczątki, tak jak to czasem młode dziewczęta zakochują się w bohaterach książek, tak ten Krukon był na tyle nierealny, żeby Mary przy odrobinie dobrej woli mogła dopowiedzieć sobie sporą i całkiem interesującą historię na jego temat. Mogłaby. Gdyby tylko miała czas. A co teraz trzymało ją na kolanach i wyciskało łzy z jej oczu? Nie miała pojęcia. Sama była zaskoczona tym, że płacze, kiedy nachyliła się nad nim po raz kolejny, opierając policzko o jego ramię.
- Ale przecież nic ci nie jest – powiedziała, a raczej wyszeptała dość płaczliwie, przesuwając dłoń do ugryzienia na jego szyi i tamując je palcami. Zdecydowanie nie służyło jej jego towarzystwo, bo w normalnych okolicznościach pewnie by się tak nie zachowała. Aczkolwiek miała poczucie, że przy Sahirze może się zachowywać jak najbardziej szczerze bez obawy skarcenia. On to doceniał. Doceniał spontaniczność i beztroskę, doceniał jej zainteresowanie, chociaż w swój dziwny, trudny do zinterpretowania sposób. I chociaż teraz wiedziała, że nie prosi ją o znalezienie nauczyciela tylko dlatego, żeby przypadkiem tu nie umarł, bo też źródło musiało być dość inne, to zignorowała prośbę. Rozkaz. Nawet nie drgnęła. A przecież mogłaby zrobić dla niego wszystko, żeby chociaż raz wykrzywił usta w uśmiechu, chociażby nie wiadomo jak groteskowym.
- Sahir Nailah
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Pon Gru 23, 2013 1:47 am
Rozklejasz powieki, ruszyłaś się, prawda? Chcesz iść, dobrze więc, idź, jak najdalej stąd, biegnij..! Ucieczka, wiesz, to wcale nie jest zła rzecz, nie słuchaj się samej siebie, nie słuchaj tych, co mówią, że to dla tchórzy – czasami wręcz przeciwnie, a w zasadzie – bardzo często – to po prostu głos rozsądku, całkowicie naturalny odruch ofiary, która czuje drapieżnika... Ah, no tak... Remind me, Ty tutaj w końcu nie widziałaś żadnego drapieżnika... Kogo Ty w zasadzie w Sahirze widziałaś..? Czy to wina tego, że nie chciałaś dowierzać mitom o wilkołakach i wamoirach? Świadomość nie mogła jakoś połączyć faktów, jeśli nie brałaś nawet pod uwagę takich opcji, jeśli były one bajkami tak jak te o trzech braciach i ich artefaktach, lub też o królewnie śnieżce i siedmiu krasnoludkach... Mit, tak? Coś, co nie ma prawa istnieć, skoro uznaliśmy, żeśmy ten świat już poznali i z punktu widzenia mugoli i tego całego magicznego bagna... No cóż, pozostaje więc do zmiany ludzka percepcja, która nie potrafi uwierzyć nawet badaniom naukowym, kiedy na coś się uprzemy i coś ubzduramy w tych naszych ułomnych umysłach. Nie oszukujmy się. Choćbyśmy chcieli, nie jesteśmy doskonali... Prawda, Sahirze?
Nie odeszłaś, Mary. Takaś naiwna? Tak mało cenisz swoje życie? Ach, no przecież, według Ciebie nic ci nie grozi, nie rozumiesz, nie mogłabyś tego zrozumieć... Że powoli dochodzisz do tego momentu, kiedy twoja obecność przynosi więcej bólu, niż pomocy, gdy zmuszasz kogoś, kto nie ma siły, nie ma ochoty walczyć, do walki, kto z twoich kolan patrzy w twoje oczy parą hipnotyzujacych otchłani, wypełniającej się cierpieniem... Łagodna twarz wykrzywia się lekko – nic mu nie jest, coś mu musi być, przecież bez powodu by się tak nie zachowywał, nie uważasz..? Myśl logicznie, kobieto, chociaż troszeczkę... Zostałaś i łzy pojawiły się w kącikach Twoich oczu, powodując, że wzrok Sahira nabrał odcienia szoku – płaczesz... Płaczesz, ale dlaczego? W Jego umyśle słowa "przeze mnie" były równie irracjonalne, jak dla gazeli zjedzenie lwa – bo przecież nikt nigdy nie płakał nad Jego losem. Nikt się na dłużej nie zatrzymał, nie patrzył w ten sposób – im więcej płynęło czasu, tym było gorzej, tym bardziej pogłębiała się ciężka depresja chłopaka, tym bardziej wzrastały jego lęki i grubo ciosane mury wokół chorobliwej, wypełnionej strach jaźni. Chcesz się przez to wszystko przedostać? Na pewno? Uwierz, że to nie jest... Dobrze, przepraszam, znów zapomniałem – Ty nie wiesz, co to strach, co to rozwaga... Strasznieś niebezpieczną istotą, bo za bardzo ciągnie cię wtykania nosa w sprawy, które zupełnie nie powinny cię dotyczyć...
Czarnowłosy, zaczarowany chwilą, otrzeźwiony na magiczny moment łzą, która uderzyła o jego policzek, oderwał jedną z dłoni zaciśniętą gdzieś na wysokości lewego boku na koszulce i wyciagnął ją do góry, żeby dotknąć jej miękkiej skóry, otrzeć ten symbol smutku.
Ona płacze...
Tak jak płacze Twoje serce...
To tak, jakby płakała za Ciebie.
Lecz jej w końcu nie dotknąłeś.
- Nie dotykaj... - Szepnąłeś rozedrganym głosem, zatrzymując smukłe palce artysty dosłownie parę centymetrów od jej twarzy, by zaraz ją wycofać i zakryć ranę, naciskając paznokciami na obszar niedaleko niej, wbijajac w nie paznokcie. Zacyzna brakować ci oddechu, tlenu w płucach, znowu umysł odlatuje, ale to chyba lepiej, niż szamotać się z samym sobą, by próbować dalej, mniej, czy bardziej skutecznie, ją ugryźć... Jednak twoje kły są już dobrze widoczne pomiędzy rozhcylonymi wargami. Pazury przejechały po skórze, zostawiając paskudny ślad na rozpalonych tkankach, pamiętających wciąż to upakarzające uczucie ugryzienia, ten paskudny, bolesny akt, kiedy odbierano ci siłę życiową, której sam miałeś minimum.
Tylko zaraz, zaraz, kiedy ty złapałeś nadgarstek Gryfonki..?
Puściłeś go, niemal odepchnąłeś, jakby cię oparzył – już był tak blisko twoich warg, już czułeś jego ciepło, już ten obcy, ten zimny, bezwzględny błysk gościł w twych oczach, ta bestia, która czekała tylko na chwilkę słabości...
I nim się spostrzegłeś i zdążyłeś dobrze zorientować, co robisz, już leżałeś na boku, zwijając w kłębek, przyciskając ręce do klatki piersiowej, kuląc ramiona, stoczywszy z jej kolan, byle po nią nie sięgać, nie bezcześcić czegoś tak pięknego, kogo ci chyba przed samą śmiercią za trudy, za to wszystko, czego doświadczyłeś, przysłał dobry Bóg (dobry..? hahaha, dobre sobie...).
- Odejdź, pozwól mi umrzeć... - Ten ton nie był rozkazujący, ten ton był wręcz żałosny, wypełniony po brzegi rozpaczą. - Oszaleję, jeśli tu zostaniesz... Nie chcę cię... krzywdzić...
Czemu akurat ona musiała Cię znaleźć... No czemu...
Wpiłeś palce w kosmyki włosów, napinając wszystkie mięśnie i wrzasnąłeś z rozdzierającej cię bezsilności, świadom, że pewnie w końcu przegrasz z bestią. A z bólu niedługo zaczniesz chodzić po ściach. Cudowna kołysanka jej serca zaczęła się zamieniać w łomot bębnów wojennych, pobudzających zwierzęcą część człowieczeństwa.
Nie odeszłaś, Mary. Takaś naiwna? Tak mało cenisz swoje życie? Ach, no przecież, według Ciebie nic ci nie grozi, nie rozumiesz, nie mogłabyś tego zrozumieć... Że powoli dochodzisz do tego momentu, kiedy twoja obecność przynosi więcej bólu, niż pomocy, gdy zmuszasz kogoś, kto nie ma siły, nie ma ochoty walczyć, do walki, kto z twoich kolan patrzy w twoje oczy parą hipnotyzujacych otchłani, wypełniającej się cierpieniem... Łagodna twarz wykrzywia się lekko – nic mu nie jest, coś mu musi być, przecież bez powodu by się tak nie zachowywał, nie uważasz..? Myśl logicznie, kobieto, chociaż troszeczkę... Zostałaś i łzy pojawiły się w kącikach Twoich oczu, powodując, że wzrok Sahira nabrał odcienia szoku – płaczesz... Płaczesz, ale dlaczego? W Jego umyśle słowa "przeze mnie" były równie irracjonalne, jak dla gazeli zjedzenie lwa – bo przecież nikt nigdy nie płakał nad Jego losem. Nikt się na dłużej nie zatrzymał, nie patrzył w ten sposób – im więcej płynęło czasu, tym było gorzej, tym bardziej pogłębiała się ciężka depresja chłopaka, tym bardziej wzrastały jego lęki i grubo ciosane mury wokół chorobliwej, wypełnionej strach jaźni. Chcesz się przez to wszystko przedostać? Na pewno? Uwierz, że to nie jest... Dobrze, przepraszam, znów zapomniałem – Ty nie wiesz, co to strach, co to rozwaga... Strasznieś niebezpieczną istotą, bo za bardzo ciągnie cię wtykania nosa w sprawy, które zupełnie nie powinny cię dotyczyć...
Czarnowłosy, zaczarowany chwilą, otrzeźwiony na magiczny moment łzą, która uderzyła o jego policzek, oderwał jedną z dłoni zaciśniętą gdzieś na wysokości lewego boku na koszulce i wyciagnął ją do góry, żeby dotknąć jej miękkiej skóry, otrzeć ten symbol smutku.
Ona płacze...
Tak jak płacze Twoje serce...
To tak, jakby płakała za Ciebie.
Lecz jej w końcu nie dotknąłeś.
- Nie dotykaj... - Szepnąłeś rozedrganym głosem, zatrzymując smukłe palce artysty dosłownie parę centymetrów od jej twarzy, by zaraz ją wycofać i zakryć ranę, naciskając paznokciami na obszar niedaleko niej, wbijajac w nie paznokcie. Zacyzna brakować ci oddechu, tlenu w płucach, znowu umysł odlatuje, ale to chyba lepiej, niż szamotać się z samym sobą, by próbować dalej, mniej, czy bardziej skutecznie, ją ugryźć... Jednak twoje kły są już dobrze widoczne pomiędzy rozhcylonymi wargami. Pazury przejechały po skórze, zostawiając paskudny ślad na rozpalonych tkankach, pamiętających wciąż to upakarzające uczucie ugryzienia, ten paskudny, bolesny akt, kiedy odbierano ci siłę życiową, której sam miałeś minimum.
Tylko zaraz, zaraz, kiedy ty złapałeś nadgarstek Gryfonki..?
Puściłeś go, niemal odepchnąłeś, jakby cię oparzył – już był tak blisko twoich warg, już czułeś jego ciepło, już ten obcy, ten zimny, bezwzględny błysk gościł w twych oczach, ta bestia, która czekała tylko na chwilkę słabości...
I nim się spostrzegłeś i zdążyłeś dobrze zorientować, co robisz, już leżałeś na boku, zwijając w kłębek, przyciskając ręce do klatki piersiowej, kuląc ramiona, stoczywszy z jej kolan, byle po nią nie sięgać, nie bezcześcić czegoś tak pięknego, kogo ci chyba przed samą śmiercią za trudy, za to wszystko, czego doświadczyłeś, przysłał dobry Bóg (dobry..? hahaha, dobre sobie...).
- Odejdź, pozwól mi umrzeć... - Ten ton nie był rozkazujący, ten ton był wręcz żałosny, wypełniony po brzegi rozpaczą. - Oszaleję, jeśli tu zostaniesz... Nie chcę cię... krzywdzić...
Czemu akurat ona musiała Cię znaleźć... No czemu...
Wpiłeś palce w kosmyki włosów, napinając wszystkie mięśnie i wrzasnąłeś z rozdzierającej cię bezsilności, świadom, że pewnie w końcu przegrasz z bestią. A z bólu niedługo zaczniesz chodzić po ściach. Cudowna kołysanka jej serca zaczęła się zamieniać w łomot bębnów wojennych, pobudzających zwierzęcą część człowieczeństwa.
- Mary Macdonald
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Pią Gru 27, 2013 9:24 pm
Zabawne to było, jak niektóre rzeczy trafiały do Mary od razu, a inne mijały jej świadomość nie pozostawiając żadnego śladu. Czuła, że dzieje się coś dziwnego i nie do końca dla niej zrozumiałego, ale drgania, prośby a nawet rozkazy Sahira, tak oczywiste wskaźniki niebezpieczeństwa, które nagle wzrosło. Chociaż i tak utrzymywało się na stałym poziomie, który skutecznie odstraszał każdą normalną osobę. Ale nie Mary, zupełnie w tym momencie nie myśląca.
Czuła się niemal uduchowiona, kiedy złapał jej nadgarstek, przestała oddychać na chwilę, nawet nie czując się przeraźliwie głupio czy coś w tym stylu. Mary była zupełnie wyjęta z życia codziennego i jedyny kontakt z rzeczywistością jaki miała, to właśnie Sahir, cichy łagodny głos, proszący, rozkazujący, pełny bólu, w który wsłuchiwała się zaczarowana, co w gruncie rzeczy było trochę chore. Bo on przecież powtarzał cały czas, że umiera. Że coś jest nie tak, to było pewne, ale co miała zrobić? Skrycie miała nadzieję, że jej płacz w jakiś magiczny sposób pomoże. Ale no właśnie, magia…
- Nie, nie będziesz umierał – powiedziała trochę bardziej stanowczo, kiedy stoczył się z jej kolan i chociaż czuła się z tym bardzo źle, wstała w końcu na nogi, co było pierwszą oznaką jako takiego logicznego myślenia z jej strony. – Pójdę po kogoś i nikt nikogo nie będzie krzywdził – łakała, mówiąc to, teraz łzy leciały jej już ciągiem i nie potrafiła stwierdzić, dlaczego. Czuła się ogromnie winna temu, że musiała go tu zostawić i przez chwilę patrzyła na niego niby uosobienie żalu, po czym puściła się biegiem do pokoju nauczycielskiego, mając nadzieję, że trafi na kogoś przed dotarciem do komnat profesorów.
Wróciła po jakichś dwudziestu minutach z mocno zaaferowanym nauczycielem, nadal cała zaryczana, ale bardzo zacięta przykładowo do tego, żeby do łazienki wrócić biegiem, a nie jakimś tam szybkim chodem.
- Nie wiem co się stało – powiedziała stając pod ścianą żeby nie przeszkadzać, obejmując się dłońmi i z napięciem czekając na to, co się stanie.
Czuła się niemal uduchowiona, kiedy złapał jej nadgarstek, przestała oddychać na chwilę, nawet nie czując się przeraźliwie głupio czy coś w tym stylu. Mary była zupełnie wyjęta z życia codziennego i jedyny kontakt z rzeczywistością jaki miała, to właśnie Sahir, cichy łagodny głos, proszący, rozkazujący, pełny bólu, w który wsłuchiwała się zaczarowana, co w gruncie rzeczy było trochę chore. Bo on przecież powtarzał cały czas, że umiera. Że coś jest nie tak, to było pewne, ale co miała zrobić? Skrycie miała nadzieję, że jej płacz w jakiś magiczny sposób pomoże. Ale no właśnie, magia…
- Nie, nie będziesz umierał – powiedziała trochę bardziej stanowczo, kiedy stoczył się z jej kolan i chociaż czuła się z tym bardzo źle, wstała w końcu na nogi, co było pierwszą oznaką jako takiego logicznego myślenia z jej strony. – Pójdę po kogoś i nikt nikogo nie będzie krzywdził – łakała, mówiąc to, teraz łzy leciały jej już ciągiem i nie potrafiła stwierdzić, dlaczego. Czuła się ogromnie winna temu, że musiała go tu zostawić i przez chwilę patrzyła na niego niby uosobienie żalu, po czym puściła się biegiem do pokoju nauczycielskiego, mając nadzieję, że trafi na kogoś przed dotarciem do komnat profesorów.
Wróciła po jakichś dwudziestu minutach z mocno zaaferowanym nauczycielem, nadal cała zaryczana, ale bardzo zacięta przykładowo do tego, żeby do łazienki wrócić biegiem, a nie jakimś tam szybkim chodem.
- Nie wiem co się stało – powiedziała stając pod ścianą żeby nie przeszkadzać, obejmując się dłońmi i z napięciem czekając na to, co się stanie.
- Nauczyciele
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Sob Gru 28, 2013 3:09 pm
Pan Filius Flitwick gnał za młodą panienką jak najszybciej tylko potrafił - a uwierzcie, z jego wzrostem nie było to najłatwiejsze - co nie zmieniało faktu, że niemal dotrzymywał jej kroku, podążając za nią z grobową miną - jako opiekun swojego domu był zamieszany w sprawę pana Nailaha, a więc gdy tylko dziewczę do niego przyszło z takimi niepokojącymi wieściami ruszył czym prędzej za nią. Nie oszukujmy się - ruszyłby tak, rzucając wszystko, obojętnie jakiemu uczniowi by się coś nie działo. Tylko że tutaj miał do czynienia nie tylko z możliwością taką, że czarnowłosy zrobi coś samemu sobie, że coś mu się stanie, ale też że zrobi krzywdę komuś innemu... Potem będzie myślał nad meldunkiem dla Dumbeldora - na razie priorytetem była pomoc.
Wszedł do łazienki zaraz za Gryfonką i od razu odszukał oczami nieprzytomnego chłopaka zwiniętego na ziemi, wokół którego na podłodze rozmazana była krew - na początku pomyślał, że kogoś zaatakował, ale... skoro tej dziewczynie nic nie było... Podszedł do niego i kucnął obok, sprawdzając dłonią jego czoło, nienaturalnie rozpalone przy chłodzie skóry, jaką powinien utrzymywać...
- Zaraz go stąd zabiorę... Nie martw się, nic mu nie będzie. - Zapewnił ją - byle tylko dziewczynę uspokoić... A skoro mówiła, że nie wie, co mu się stało... Zerknął na nią... Ponadto nie widział na niej śladów krwi... To znaczy, że jej chyba nic nie zrobił...
Wstał i machnął różdżką, unosząc ciało Krukona w powietrze i skierował się do wyjścia.
- Jeśli, panno McDonald, chce pani pomóc, proszę do mojego gabinetu poprosić pielęgniarkę ze skrzydła szpitalnego. - Dodał na wyjściu i odszedł w mrok korytarza - ale nie skierował się do skrzydła szpitalnego, ale właśnie do swojego pokoju. - ... I zająć potem własnymi sprawami.
[z/t x2]
Wszedł do łazienki zaraz za Gryfonką i od razu odszukał oczami nieprzytomnego chłopaka zwiniętego na ziemi, wokół którego na podłodze rozmazana była krew - na początku pomyślał, że kogoś zaatakował, ale... skoro tej dziewczynie nic nie było... Podszedł do niego i kucnął obok, sprawdzając dłonią jego czoło, nienaturalnie rozpalone przy chłodzie skóry, jaką powinien utrzymywać...
- Zaraz go stąd zabiorę... Nie martw się, nic mu nie będzie. - Zapewnił ją - byle tylko dziewczynę uspokoić... A skoro mówiła, że nie wie, co mu się stało... Zerknął na nią... Ponadto nie widział na niej śladów krwi... To znaczy, że jej chyba nic nie zrobił...
Wstał i machnął różdżką, unosząc ciało Krukona w powietrze i skierował się do wyjścia.
- Jeśli, panno McDonald, chce pani pomóc, proszę do mojego gabinetu poprosić pielęgniarkę ze skrzydła szpitalnego. - Dodał na wyjściu i odszedł w mrok korytarza - ale nie skierował się do skrzydła szpitalnego, ale właśnie do swojego pokoju. - ... I zająć potem własnymi sprawami.
[z/t x2]
- April Ryan
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Nie Gru 29, 2013 8:52 pm
Londyn, 02.12.1977 r.
Szanowna Pani April Ryan,
z wielkim żalem pragniemy powiadomić Panią o śmierci Pani brata, Jamesa Ryan. Został on zaatakowany dzisiaj około godziny 2:00 przez Śmierciożerców w swym własnym mieszkaniu. Powody działania zabójców są nieznane.
[...]
Szanowna Pani April Ryan,
z wielkim żalem pragniemy powiadomić Panią o śmierci Pani brata, Jamesa Ryan. Został on zaatakowany dzisiaj około godziny 2:00 przez Śmierciożerców w swym własnym mieszkaniu. Powody działania zabójców są nieznane.
[...]
Patrzyła na cienki strumyk wody spływającej z góry. Łazienka Jęczącej Marty była jednym z najbardziej zrujnowanych pomieszczeń w Hogwarcie, o czym świadczyła zniszczona umywalka znajdująca się tuż nad nią. Jej biała, pomarszczona koszula już dawno zdążyła niemal całkowicie przemoknąć bezbarwną, lodowatą cieczą.
Kap, kap, kap...
Odgłos kapiących kropel roznosił się po białych ścianach, z których przez lata pospadała spora część kafelek. Nie słyszała nic prócz tego cichego, kojącego, usypiającego ją dźwięku - delikatnego niczym trzepot skrzydeł krwawego motyla gotowego do lotu, przenosin w całkiem inne miejsce.
Ona też chciała rozpostrzeć swoje skrzydła.
Gdy zamykała oczy powoli zaczynała widzieć nowe życie, zupełnie inny świat. Docierała do niej dziwna jasność, która przypominała jej promienie dopiero co wschodzącego słońca. Rozpoczynał się nowy dzień. Lepszy dzień. Taki, w którym będzie mogła zrealizować wszystkie swoje plany. Taki, w którym wreszcie matka będzie z niej dumna. Taki, w którym dokończy wszystkie swoje prace i uratuje komuś życie. Taki, w którym ujrzy uśmiech wszystkich bliskich jej osób.
Mimo, że jej skóra zdołała już niemal całkowicie przemarznąć, nie czuła kompletnie nic - ani zimna, ani gorąca. Znajdowała się w kompletnej pustce. Leżała pod ścianą nieruchomo, ślepo patrząc tylko w jeden punkt, gdzieś przed siebie. Po jej lewej stronie mieścił się porzucony i doszczętnie przemoczony list, natomiast po prawej znalazły się kawałki rozbitego lustra. Oznaka siedmiu lat nieszczęścia.
Zerknęła w swoje odbicie. Lekko uniosła końcówki warg ku górze.
Kpiła ze śmierci.
Nagle wśród światła ujrzała sylwetkę Jamesa. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, to jego rozpromieniona twarz. Widziała jego uśmiech - był zupełnie radosny, taki, jakiego go zapamiętała. Wyciągnął w jej kierunku dłoń. Szeptał coś do niej, patrząc jej w oczy ze szczególnym spokojem. Zapraszał do siebie.
Z ruchu jego ust wyczytała jedno: "Podaj mi rękę, April".
Nie wahała się. Któż wahałby się sięgnąć po szczęście?
Kap, kap, kap...
Oh. To już nie tylko woda.
List nabrał szkarłatnej barwy, a litery stały się kompletnie nieczytelne. Ostatni dowód zniknął.
Położyła obok kawałek szkła, ostatni raz patrząc w oczy Śmierci.
Niesamowite uczucie. Namaluję je kiedyś.
- Caroline Rockers
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Wto Gru 31, 2013 12:07 am
Krążyła po zamku niczym duch, zjawa, którą ledwo można było dostrzec, jeśli nie licząc jej ciemnych włosów i lodowatego spojrzenia.
I tak nikogo nie obchodziło, gdzie obecnie się znajduje, nikt wszak z własnej woli nie zechciałby jej szukać - wiedziała to doskonale. Wręcz oto jej chodziło, czyż nie, hm?
Szukała czegoś. Sama nie wiedziała czego, a może kogoś. Na dziś miała dosyć wszystkiego, wolała męczyć się sama ze sobą, niż jeszcze dołączać do tego przedstawienia kogoś jeszcze.
Coraz bliżej święta. Coraz bardziej natarczywe listy, ach tak! No i jej kochany narzeczony, jej talizman, jej SZCZĘŚCIE, które zwie się panicz Rabastan Lestrange.
Ostatnio nie widziała go. Nie widziała go w sumie od ich wypadu do Hogsmeade.
I cóż teraz niszcząca siebie samą duszo? Cóż teraz masz?
Wiecznie jedno wielkie nic, bo pielęgnujesz tylko to, co najgorsze. I robisz wszystko by podziemny świat zapełnił się po brzegi Twoimi ofiarami.
Parsknęła krótko śmiechem i weszła do łazienki Jęczącej Marty. I tak od paru miesięcy nie było tego ducha.
Zaprawdę ciekawe. Bardzo ciekawe. A Ty chciałaś znaleźć sobie chwilowe zajęcie, nie mylę się?
Tylko ktoś już tu był. Głupiutka istotka. Aż tak bardzo ciągnęło Cię do śmierci...? Och, naiwny losie!
- Pięknie, kurwa, pięknie... - wymruczała Ślizgonka, ale z jakby dziwną fascynacją przyglądała się krwi.
I co dasz jej umrzeć? Czy jednak ją uratujesz? Czas płynie. Płynie sobie czas, a Ty właśnie bawisz się po raz kolejny.
Och, ironio losu! Przeklęta przewrotna naturo!
Rockers wyciągnęła różdżkę i kucnęła przy dziewczynie. Nawet nie zwróciła uwagi na list.
Po prostu bawiła się. Ratunek czy śmierć? Ale... Ty jeszcze nie doznałaś prawdziwego bólu, nieszczęsna Gryfonko. To dopiero się zaczyna i tylko udowadniasz, jak słaba jesteś.
C. było jej żal.
Było jej tak cholernie żal, że wymamrotała zaklęcie leczące, by potem wziąć ją na ręce i zanieść do Skrzydła Szpitalnego.
Zabawne. Cholernie zabawne. A to dopiero początek, czyż nie?
Nawet w chaosie czai się iskra światła.
[z/t]
I tak nikogo nie obchodziło, gdzie obecnie się znajduje, nikt wszak z własnej woli nie zechciałby jej szukać - wiedziała to doskonale. Wręcz oto jej chodziło, czyż nie, hm?
Szukała czegoś. Sama nie wiedziała czego, a może kogoś. Na dziś miała dosyć wszystkiego, wolała męczyć się sama ze sobą, niż jeszcze dołączać do tego przedstawienia kogoś jeszcze.
Coraz bliżej święta. Coraz bardziej natarczywe listy, ach tak! No i jej kochany narzeczony, jej talizman, jej SZCZĘŚCIE, które zwie się panicz Rabastan Lestrange.
Ostatnio nie widziała go. Nie widziała go w sumie od ich wypadu do Hogsmeade.
I cóż teraz niszcząca siebie samą duszo? Cóż teraz masz?
Wiecznie jedno wielkie nic, bo pielęgnujesz tylko to, co najgorsze. I robisz wszystko by podziemny świat zapełnił się po brzegi Twoimi ofiarami.
Parsknęła krótko śmiechem i weszła do łazienki Jęczącej Marty. I tak od paru miesięcy nie było tego ducha.
Zaprawdę ciekawe. Bardzo ciekawe. A Ty chciałaś znaleźć sobie chwilowe zajęcie, nie mylę się?
Tylko ktoś już tu był. Głupiutka istotka. Aż tak bardzo ciągnęło Cię do śmierci...? Och, naiwny losie!
- Pięknie, kurwa, pięknie... - wymruczała Ślizgonka, ale z jakby dziwną fascynacją przyglądała się krwi.
I co dasz jej umrzeć? Czy jednak ją uratujesz? Czas płynie. Płynie sobie czas, a Ty właśnie bawisz się po raz kolejny.
Och, ironio losu! Przeklęta przewrotna naturo!
Rockers wyciągnęła różdżkę i kucnęła przy dziewczynie. Nawet nie zwróciła uwagi na list.
Po prostu bawiła się. Ratunek czy śmierć? Ale... Ty jeszcze nie doznałaś prawdziwego bólu, nieszczęsna Gryfonko. To dopiero się zaczyna i tylko udowadniasz, jak słaba jesteś.
C. było jej żal.
Było jej tak cholernie żal, że wymamrotała zaklęcie leczące, by potem wziąć ją na ręce i zanieść do Skrzydła Szpitalnego.
Zabawne. Cholernie zabawne. A to dopiero początek, czyż nie?
Nawet w chaosie czai się iskra światła.
[z/t]
- Ciril Hootcher
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Sro Sty 14, 2015 5:59 pm
Rozmowa z Neve otworzyła mu oczy na otaczający świat. Tak naprawdę zastanawiał się, gdzie może znaleźć jakiekolwiek informacje o komnacie tajemnic, bądź o tej ludożerczej czarownicy w Zakazanym Lesie. Z tego co słyszał, książkami, to duchy są bardzo dobrą skarbnicą wiedzy o przeszłości. Wędrując po korytarzach podczas jednej ze swoich wieczornych eskapad, starał się znaleźć cokolwiek, co mogłoby go przybliżyć do poznania tajemnicy o wiedźmie. Cóż… Pierwszym duchem o którym pomyślał, była Jęcząca Marta, która urzędowała w swojej łazience na III piętrze Hogwartu. Nigdy nie zamierzał jej odwiedzić, ale nie miał żadnego lepszego pomysłu. Pustka w głowie i żarłoczna chęć adrenaliny zapędziły go w kozi róg, z którego wyjść chciał zwycięsko.
Pewnym krokiem wparował do wielgachnej łazienki na końcu korytarza. Nigdy nie przebywał w tej okolicy, więc od razu zastanowiła go wyspa z umywalkami. Gdyby słońce wpadało przez okna, to miejsce mogłoby zdać się nader przyjemne…. No pod warunkiem, że w tle nie słychać jęków i szlochów duszy, która w dziwnych okolicznościach została tutaj zabita. Rozejrzał się dookoła, by odnaleźć źródło owych dźwięków, jednak jego sprytne oczęta, tym razem zawiodły. Marta wydawała się nieuchwytna, więc postanowił powęszyć. Zajrzał do każdej ze zdewastowanych kabin, po czym ruszył w stronę interesujących go umywalek. Były bardzo ładne, w sumie można uznać, że były punktem, na którym najbardziej skupiało się uwagę po wejściu do tego pomieszczenia. Przejechał palcem po każdej z nich, spoglądał na krany, chciał zapamiętać jak najwięcej, może Marta już nigdy go tu nie wpuści?
Po tym wszystkim podszedł do okna. Z trzeciego piętra nie widział wszystkich wierz Hogwartu, ale widok i tak był wspaniały. Ta szkoła miała w sobie tyle gracji… Przynajmniej w momencie, gdy jechał w jej stronę po raz pierwszy.
Pewnym krokiem wparował do wielgachnej łazienki na końcu korytarza. Nigdy nie przebywał w tej okolicy, więc od razu zastanowiła go wyspa z umywalkami. Gdyby słońce wpadało przez okna, to miejsce mogłoby zdać się nader przyjemne…. No pod warunkiem, że w tle nie słychać jęków i szlochów duszy, która w dziwnych okolicznościach została tutaj zabita. Rozejrzał się dookoła, by odnaleźć źródło owych dźwięków, jednak jego sprytne oczęta, tym razem zawiodły. Marta wydawała się nieuchwytna, więc postanowił powęszyć. Zajrzał do każdej ze zdewastowanych kabin, po czym ruszył w stronę interesujących go umywalek. Były bardzo ładne, w sumie można uznać, że były punktem, na którym najbardziej skupiało się uwagę po wejściu do tego pomieszczenia. Przejechał palcem po każdej z nich, spoglądał na krany, chciał zapamiętać jak najwięcej, może Marta już nigdy go tu nie wpuści?
Po tym wszystkim podszedł do okna. Z trzeciego piętra nie widział wszystkich wierz Hogwartu, ale widok i tak był wspaniały. Ta szkoła miała w sobie tyle gracji… Przynajmniej w momencie, gdy jechał w jej stronę po raz pierwszy.
- Mistrz Gry
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Czw Sty 15, 2015 8:54 pm
Dobrze, drogie dziecko, choodź, idź dalej, niech nieznany Los prowadzący Cię ku przygodzie pcha Cię w nieznane, nadal szukaj doznań w świecie, który nie był w stanie zapewnić ci dostatnich emocji. Czyżbyś nie słyszał o tym, że Marta od długiego czasu już nie błąkała się po tym miejscu? Jasne, mogło Cię to ominąć, wszak nie jesteś, jak Ja, wszechwiedzący, nie wiesz, czy za rogiem bazyliszek nie wysunie swych kłów i nie zatopi ich w Tobie - Ja to wiem, me biedactwo, dlatego teraz spoglądam na twą głowę i uśmiecham się pod nosem, świadom tego, jak mocno jesteś zdany... nie, nie na mnie. Zdziwiony? Jesteś zdany tylko i wyłącznie na swoją inteligencję.
Słuch o Marcie, hm... Właśnie - nie było żadnego jęku, żadnego szlochu, żadnej peplaniny, którą Marta miała w zwyczaju prowadzić z własnym odbiciem albo ze swymi "niewidzialnymi przyjaciółmi" - cisza, a prócz tej ciszy tylko kapanie z jednego z kranów, który chyba powinien być dobrze dokręcony, skoro miejsce to słynęło ze swej nieużywalności - mimo to kapanie wyraźnie słyszysz... Do niego dołączają twoje kroki, a potem skrzypanie drzwi, kiedy zaglądasz do każdej kabiny, a następnie podchodzisz do umywalek i sięgasz do pięknych, misternie wyrzeźbionych korków... i z brzegu umywalki dostrzegasz dziwne zabarwienie. Brąz... nie, to jeszcze wciąż bordo... bordo, które pachnie żelazem, a żadnej rdzy dookoła na umywalkach nie widać...
I nagle ten hałas, jakby coś szurało po ziemi... sprawdziłeś kabiny, ale przecież nie poszedłeś jeszcze w ten krótki korytarzyk, w to przejście, które prowadziło do nieużywanej, dużej wanny... Jakiś jęk - echo poniosło je prosto do twoich uszu - czy to Jęcząca Marta? Dźwięk ten dochodził właśnie od pomieszczenia z wanną.
A tam?
Tam leżała rudowłosa, drobna dziewczyna, o skórze białej jak śnieg, w poszarpanych ubraniach - krew na niej i wokół niej była już zaschnięta - ta sama krew, która biegła od umywalek po ścianie aż do niej - musiała dotrzeć do tego miejsca z wielkim trudem...
I wyglądała na pół martwą.
Słuch o Marcie, hm... Właśnie - nie było żadnego jęku, żadnego szlochu, żadnej peplaniny, którą Marta miała w zwyczaju prowadzić z własnym odbiciem albo ze swymi "niewidzialnymi przyjaciółmi" - cisza, a prócz tej ciszy tylko kapanie z jednego z kranów, który chyba powinien być dobrze dokręcony, skoro miejsce to słynęło ze swej nieużywalności - mimo to kapanie wyraźnie słyszysz... Do niego dołączają twoje kroki, a potem skrzypanie drzwi, kiedy zaglądasz do każdej kabiny, a następnie podchodzisz do umywalek i sięgasz do pięknych, misternie wyrzeźbionych korków... i z brzegu umywalki dostrzegasz dziwne zabarwienie. Brąz... nie, to jeszcze wciąż bordo... bordo, które pachnie żelazem, a żadnej rdzy dookoła na umywalkach nie widać...
I nagle ten hałas, jakby coś szurało po ziemi... sprawdziłeś kabiny, ale przecież nie poszedłeś jeszcze w ten krótki korytarzyk, w to przejście, które prowadziło do nieużywanej, dużej wanny... Jakiś jęk - echo poniosło je prosto do twoich uszu - czy to Jęcząca Marta? Dźwięk ten dochodził właśnie od pomieszczenia z wanną.
A tam?
Tam leżała rudowłosa, drobna dziewczyna, o skórze białej jak śnieg, w poszarpanych ubraniach - krew na niej i wokół niej była już zaschnięta - ta sama krew, która biegła od umywalek po ścianie aż do niej - musiała dotrzeć do tego miejsca z wielkim trudem...
I wyglądała na pół martwą.
- Ciril Hootcher
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Pon Sty 19, 2015 1:21 pm
Wszystko zaczynało nabierać pędu. Opuszczona łazienka, jednak żyła swoim własnym żywotem, przyzwyczajając już wszystkich, że nie jest to miejsce, gdzie znajdziesz ukojenie i szczęście. Czyżby ciekawość i rządza przygody doprowadziły go do czegoś większego? Możliwe… Krew na umywalce i ścieżka prowadząca do opuszczonej wanny były tylko zwiastunem tego, co młody czarodziej miał zobaczyć w drugim pomieszczeniu.
Na samym początku… Trzeba o tym wspomnieć, bo rzadko to się zdarza, stanął jak wryty. Jeszcze nigdy nie widział tak okropnego obrazu. Spojrzał z niedowierzaniem i wielkim wiadrem niepewności na widok, który wszystkich innych także wprawiłby w osłupienie. Kilka uderzeń serca i głębokich wdechów później, adrenalina uderzyła mu do głowy, dając niezwykłego kopa do działania. Nie stał już jak głupi, a ruszył w kierunku zmasakrowanej rudowłosej. Musiała już tu leżeć od dłuższej chwili, ponieważ jej krew zaschła już na tyle, aby pozostawić na jego obuwiu tylko niewielkie ślady. Ostrożnie podszedł do niej i spojrzał na twarz. Nie wyglądała za dobrze, ale jak mogła, gdy ktoś zrobił jej taką krzywdę. Na początku pomyślał, że jest już martwa, ale akurat to trzeba było dobrze zweryfikować. Ukląkł przy jej ciele i delikatnie przyłożył ucho do jej klatki piersiowej. Zaraz potem nastawił ucho do jej nosa, aby wyczuć, czy jeszcze oddycha. Na wszelki wypadek ujął swoją różdżkę i gotów na każdą ewentualność, starał się znaleźć potwierdzenie, czy w dziewczynie krew jeszcze płynie, czy jej obieg ustał.
Było coraz to fajniej, ale czy jest gotowy na zmierzenie się z brutalną rzeczywistością? Czy chce znaleźć się w gronie podejrzanych o zabójstwo jakiejś dziewczyny? Czy mówić nauczycielom? Może ją dobić? Ale jeśli niczego nie zrobi, ona może naprawdę umrzeć. Wiele dziwnych i niezmiernie skrajnych myśli przemknęło przez jego głowę, gdy starał się znaleźć miejsce, w którym owa krew znalazła ujście, może uda się ją zatamować?
Na samym początku… Trzeba o tym wspomnieć, bo rzadko to się zdarza, stanął jak wryty. Jeszcze nigdy nie widział tak okropnego obrazu. Spojrzał z niedowierzaniem i wielkim wiadrem niepewności na widok, który wszystkich innych także wprawiłby w osłupienie. Kilka uderzeń serca i głębokich wdechów później, adrenalina uderzyła mu do głowy, dając niezwykłego kopa do działania. Nie stał już jak głupi, a ruszył w kierunku zmasakrowanej rudowłosej. Musiała już tu leżeć od dłuższej chwili, ponieważ jej krew zaschła już na tyle, aby pozostawić na jego obuwiu tylko niewielkie ślady. Ostrożnie podszedł do niej i spojrzał na twarz. Nie wyglądała za dobrze, ale jak mogła, gdy ktoś zrobił jej taką krzywdę. Na początku pomyślał, że jest już martwa, ale akurat to trzeba było dobrze zweryfikować. Ukląkł przy jej ciele i delikatnie przyłożył ucho do jej klatki piersiowej. Zaraz potem nastawił ucho do jej nosa, aby wyczuć, czy jeszcze oddycha. Na wszelki wypadek ujął swoją różdżkę i gotów na każdą ewentualność, starał się znaleźć potwierdzenie, czy w dziewczynie krew jeszcze płynie, czy jej obieg ustał.
Było coraz to fajniej, ale czy jest gotowy na zmierzenie się z brutalną rzeczywistością? Czy chce znaleźć się w gronie podejrzanych o zabójstwo jakiejś dziewczyny? Czy mówić nauczycielom? Może ją dobić? Ale jeśli niczego nie zrobi, ona może naprawdę umrzeć. Wiele dziwnych i niezmiernie skrajnych myśli przemknęło przez jego głowę, gdy starał się znaleźć miejsce, w którym owa krew znalazła ujście, może uda się ją zatamować?
- Nathalie Navarro
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Pon Sty 19, 2015 7:50 pm
Szukałeś przygody, szukałeś poszlak, która wręczyła Tobie, Jesienny Chłopcze, Śnieżna Wiedźma o jasnych oczach, tylko pytanie, czy te informacje dała ci za bezcen..? Dopomni się o swoją zapłatę, ciekawe tylko, czy nie będzie ona dla Ciebie za ciężka... Teraz jednak biel nie lśniła ci w głowie - teraz drżały ci płatki nozdrzy, kiedy poszedłeś po śladach krwi, a zapach żelaza uderzył w nie mocniej, upewniając, że to nie farba, ani żaden barwnik, który choćby Irytek mógł rozlać dla psikusa, lub by odstraszyć ze swego miejsca zabaw... Jednak im dalej szedłeś, tym ten cichy odgłos był wyraźniejszy - odgłos, który w żadnym wypadku nie przypominał szlochów Jęczącej Marty, która zwykła tutaj przesiadywać, a której nie było już od paru miesięcy - pozostawiła swój swoisty, opuszczony dom, niechciany przez nikogo, samotny, a przez to idealny dla istot takie, jak to dziewczę, które się Tobie, Cirilu, ukazało przed oczyma - dziewczyna była blada jak śmierć, z podkrążonymi, zamkniętymi oczyma - ledwo oddychała, ale miałeś pewność, że ten oddech był, tak samo jak puls - słaby, bo słaby, jej ubranie było poszarpane, całe zabrudzone, ciało nosiło wiele nacięć, jeśli tylko się przyjrzysz, zauważysz, że w wielu miejscach skóry wręcz... brakowało. Została wycięta i widać było gołe mięśnie - krew ta nie miała jednego, konkretnego ujścia - sączyła się z wielu ran, ale na szczęście Bóg musiał ją obdarzyć dość dobrym systemem krzepnięcia krwi, ponieważ wszystko wskazywało na to, że żadnego poważnego krwotoku już nie miała... Tylko ile czasu tutaj leżała? Jak długo jej ciało wystawione było na tą wilgoć i na ten ziąb?
- Las... - Ledwo było słuchać jej cichutki, słaby głos. - Starsza pani... zbierała jagody... ktoś tam szedł... proszę... nie zabieraj mnie do niej... - Uniosła dłoń i dotknęła dłonią bez żadnej siły twego ramienia. - Proszę...
- Las... - Ledwo było słuchać jej cichutki, słaby głos. - Starsza pani... zbierała jagody... ktoś tam szedł... proszę... nie zabieraj mnie do niej... - Uniosła dłoń i dotknęła dłonią bez żadnej siły twego ramienia. - Proszę...
- Ciril Hootcher
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Wto Sty 20, 2015 9:14 am
Im dalej w las, tym ciekawiej i mroczniej. Naturalne środowisko dla rzeczy nadprzyrodzonych, tajemniczych, ciekawych… Im dalej jednak w Hogwart, tym tych zjawisk jeszcze więcej. Nieodgadnione historie czają się za każdym rogiem, każde miejsce ma swoją historię, ktoś tu przeżywał swoje życie. Mury, które jak cichy obserwator zbierały wspomnienia i nikomu o tym nie opowiadały.
Widok, jaki ujrzał nie był pocieszający. Dziewczyna była tak zmasakrowana, że aż cud, że jeszcze żyła. Nawet nie starał sobie wyobrażać, jaki ból właśnie w tej chwili mogła odczuwać, ale za pewne było to straszne przeżycie. Nakrył jej kruche ciało swoim płaszczem. Zaczęła mówić.
Neve miała rację. W tamtym lesie musiało być coś, co robi z ludzi papkę na kolację. Brak skóry podpowiadał mu, że czarownica, o której słyszał od Pani Zimy, potrzebowała skórzanych butów, albo jakiegoś naturalnego dodatku do swojej kolekcji.
- Na pewno cię tam nie zabiorę…- odpowiedział na jej prośby, jakby były to słowa umierającej osoby… Możliwe, że jej ostatnie.
Spojrzał na nią jeszcze przez chwilę, starając się zapamiętać jak najwięcej jej cech szczególnych, aby w razie czego dowiedzieć się o jej tożsamości.
- Fumos.- rzucił głośno, kierując w stronę dziewczyny swoją różdżkę. Pomieszczenie, w którym znajdowała się półżywa, zostało spowite kłębami dymu, które ograniczało możliwość jej znalezienia. On wiedział, gdzie się znajduje.
Ruszył na korytarze w poszukiwaniu jakiegoś nauczyciela. Chciał jej pomóc, chciał, żeby ją wyleczyli, aby opowiedziała mu więcej o czarownicy z lasu. Chciał ją znaleźć za wszelką cenę. Ale czy jego celem było potępienie kanibala, czy pomoc mu… Nikt jeszcze o tym nie wie… Nawet on.
Widok, jaki ujrzał nie był pocieszający. Dziewczyna była tak zmasakrowana, że aż cud, że jeszcze żyła. Nawet nie starał sobie wyobrażać, jaki ból właśnie w tej chwili mogła odczuwać, ale za pewne było to straszne przeżycie. Nakrył jej kruche ciało swoim płaszczem. Zaczęła mówić.
Neve miała rację. W tamtym lesie musiało być coś, co robi z ludzi papkę na kolację. Brak skóry podpowiadał mu, że czarownica, o której słyszał od Pani Zimy, potrzebowała skórzanych butów, albo jakiegoś naturalnego dodatku do swojej kolekcji.
- Na pewno cię tam nie zabiorę…- odpowiedział na jej prośby, jakby były to słowa umierającej osoby… Możliwe, że jej ostatnie.
Spojrzał na nią jeszcze przez chwilę, starając się zapamiętać jak najwięcej jej cech szczególnych, aby w razie czego dowiedzieć się o jej tożsamości.
- Fumos.- rzucił głośno, kierując w stronę dziewczyny swoją różdżkę. Pomieszczenie, w którym znajdowała się półżywa, zostało spowite kłębami dymu, które ograniczało możliwość jej znalezienia. On wiedział, gdzie się znajduje.
Ruszył na korytarze w poszukiwaniu jakiegoś nauczyciela. Chciał jej pomóc, chciał, żeby ją wyleczyli, aby opowiedziała mu więcej o czarownicy z lasu. Chciał ją znaleźć za wszelką cenę. Ale czy jego celem było potępienie kanibala, czy pomoc mu… Nikt jeszcze o tym nie wie… Nawet on.
- Mistrz Gry
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Sro Sty 21, 2015 9:08 pm
Lasy, zwłaszcza takie, jak ten wyrosły obok Hogwartu, miały to do siebie, że wchodząc do nich od razu brało się poprawkę na fakt, iż spotka się w nich coś, co może zjeżyć włoski na karki u przyprawić o gęsią skórkę, natomiast Hogwart..? Wkracza się w jego mury i nawet się nie bierze możliwości tego, że za rogiem czai się śmierć, pod uwagę. Wszak: tutaj jest na pewno bezpiecznie, tutaj nic nam nie grozi, wojna ze Śmierciożercami? To mit..! - wszystkie te echa przemyśleń przeciętnych uczniów aż huczą Mi w głowie - Mi, Wszystkowidzącemu, Wszystkowiedzącemu... Naiwność... Cóż, bez niej nie byłoby tak wiele zabawy i nie mógłbym się właśnie z takich myśli śmiać, ale ty, drogi Cirilu - Ty zdajesz sobie sprawę z wielu rzeczy, zwłaszcza, gdyś znalazł przewodniczkę, która pokazała Ci palcem, na czy, winieneś się skupić. I takim sposobem, na własną rękę, znalazłeś tą konającą dziewczynę, której pozostały czas życia można było liczyć na palcach jednej ręki w minutach. Masz całkowitą rację. To były Jej ostatnie słowa. Jej ostatnie życzenie.
Zaklęcie przez Ciebie rzucone osnuło jej sylwetkę mgłą, a Ty odszedłeś w poszukiwaniu jednego chociaż nauczyciela, aby zgłosić mu znalezisko - po to, by ją odratowano i abyś mógł ją przepytać, czy może naprawdę z... dobroci serca? Hahaha... Chciałbym zobaczyć twe serce czyste... Niee, och nieee - ono pełne jest... cieni!
Przeszedłeś przez główny korytarz i ruszyłbyś dalej, gdyby nie to, że przez okno wpadł do pomieszczenia biały niczym śnieg, niewielki Jastrząb, który zagłuszył ciszę swą przenikliwą pieśnią i można by go wręcz oskarżyć o atak, bo złapał szponami kilka twych włosów i pociągnął za nie, machając intensywnie skrzydłami - zaraz je puścił, wyleciał przez okno, zatoczył krąg na niebie i wrócił, siadając na parapecie - wpatrywał się w Ciebie intensywnie, jakby oczekiwał czegoś od Ciebie, czegoś bardzo konkretnego... odezwał się krótko znowu, strosząc pióra, by zaraz wzbić się w powietrze i ruszyć wzdłuż korytarza. Pójdzie za nim..? Prowadził Cię wprost do Zakazanego Lasu...
[jeśli poszedłeś za jastrzębiem, możesz kontynuować TU.]
Zaklęcie przez Ciebie rzucone osnuło jej sylwetkę mgłą, a Ty odszedłeś w poszukiwaniu jednego chociaż nauczyciela, aby zgłosić mu znalezisko - po to, by ją odratowano i abyś mógł ją przepytać, czy może naprawdę z... dobroci serca? Hahaha... Chciałbym zobaczyć twe serce czyste... Niee, och nieee - ono pełne jest... cieni!
Przeszedłeś przez główny korytarz i ruszyłbyś dalej, gdyby nie to, że przez okno wpadł do pomieszczenia biały niczym śnieg, niewielki Jastrząb, który zagłuszył ciszę swą przenikliwą pieśnią i można by go wręcz oskarżyć o atak, bo złapał szponami kilka twych włosów i pociągnął za nie, machając intensywnie skrzydłami - zaraz je puścił, wyleciał przez okno, zatoczył krąg na niebie i wrócił, siadając na parapecie - wpatrywał się w Ciebie intensywnie, jakby oczekiwał czegoś od Ciebie, czegoś bardzo konkretnego... odezwał się krótko znowu, strosząc pióra, by zaraz wzbić się w powietrze i ruszyć wzdłuż korytarza. Pójdzie za nim..? Prowadził Cię wprost do Zakazanego Lasu...
[jeśli poszedłeś za jastrzębiem, możesz kontynuować TU.]
- Meredith Evans
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Pią Maj 01, 2015 12:13 am
Musiała gdzieś uciec, schronić się przed zemstą swej przypadkowej ofiary i reszty krukońskiej braci. Nogi bezwiednie zawiodły ją do jednego z najbardziej omijanych miejsc jakie znała - do nawiedzonej łazienki dziewcząt. Dopiero zatrzaskując za sobą skrzypiące drzwi, gdy jej nozdrza doszedł smród nieczyszczonych od dawna klozetów, przyłożyła wierzch lewej dłoni do spoconego czoła i jęknęła cicho. Myślami już opuszczała daleką od ideału kryjówkę, lecz jej ciało ani drgnęło, a nogi zdawały się przyrosnąć na stałe do wilgotnej, brudnej posadzki. Pogodzona z ewentualnością spędzenia tu trochę więcej czasu, wyjęła drżącą dłonią eliksir Dobrego Powodzenia, zakupiony jeszcze na wycieczce do Hogsmade, w sklepie Zonka. Nie wspominała pobytu tam za dobrze, ale przynajmniej wyniosła jakieś łupy i teraz był najodpowiedniejszy czas by z nich skorzystać. Duszkiem wypiła całą zawartość fiolki i beznamiętnie upuściła puste szkło na i tak umorusaną podłogę. Niech się dzieje co chce, Felixa nie miała, a na naturalne szczęście nie miała co liczyć, więc jedyną szansą na przeżycie tego dnia była dla niej wypita przed chwilą miksturka. Na typowe po jej zażyciu lekkie pobudzenie do działania nie musiała czekać długo i odkleiwszy plecy od drzwi wejściowych, ruszyła powoli do najbliższego lustra. Mechanicznie sięgnęła po różdżkę, której sam dotyk przyprawił ją o duszności i nagły zawrót głowy. "To pewnie moje nieprzyzwyczajenie do magii." Tłumaczyła sobie, choć była przecież już na ostatnim roku magicznej edukacji i tego typu wymówki wydawały się co najmniej naiwne. Ściskając mocniej drewno, przygryzła wargę i zaczęła się przyglądać swojemu odbiciu. Podkrążone oczy, blada cera, zamglone spojrzenie i pospinane niedbale włosy... Czysty obraz nędzy i rozpaczy. "Mogłoby mnie choć raz w życiu spotkać coś dobrego..." Dotknęła opuszkami palców swe zimne odbicie, jednak szybko cofnęła je, zniechęcona lepką powierzchnią. Odkręciła wodę i zamoczyła w niej palce. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała stąd wyjść, ale starała się to odroczyć najbardziej jak to tylko możliwe. "Gdyby tyko było inne wyjście." Wszystko, byle tylko nie musieć więcej pokazywać się na oczy tym ludziom, nie słyszeć ich komentarzy co do dzisiejszego 'popisu' na Zaklęciach i nie chować się po kątach w leku przed odwetem. "Chciałabym opuścić to miejsce i nigdy więcej tu nie wracać."
[OOC - wypity eliksir Dobrego Powodzenia, już odjęty od ekwipunku]
[OOC - wypity eliksir Dobrego Powodzenia, już odjęty od ekwipunku]
- Mistrz Gry
Re: Łazienka Jęczącej Marty
Pią Maj 01, 2015 8:17 pm
Łazienka Jęczącej Marty nie była uznawana za najlepsze miejsce do kryjówki, zważywszy nie tyle na czyhające tam niebezpieczeństwa, ale na pewnego wyjątkowo irytującego lokatora, od którego zyskała swój tytuł. Mimo to od kilku miesięcy nikt nie widział ani nie słyszał tutejszego ducha, sądząc, że ta albo na dobre zaszyła się w rurach łączących sedesy albo zdecydowała się wreszcie przekroczyć granice zaświatów. Marta po prostu zniknęła bez pożegnania, zostawiając bez opieki odwiedzających ją gości (dla których i tak była utrapieniem) oraz starego, niebezpiecznego potwora, do którego leża wejście znajdowało się właśnie tutaj. To była jednak wielka tajemnica... cśśśś! Tajemnicę tę kryła cisza, która pożerała nawet odgłosy ogromnego cielska, jakie snuło się pod podłogą i w ścianach, bezgłośnie szukając pożywienia i czekając na rozkazy tego, w którego ręce teraz przeszedł.
Bazyliszek był bardzo głodny, pozostawiony w samotności przez nagłą śmierć poprzedniego właściciela coraz chętniej przemierzał zamczysko tajnymi przejściami i kryjówkami, a teraz, kiedy wracał do Komnaty Tajemnic, po drodze naruszył wiekową konstrukcje starych i od naprawdę dawna już nieużywanych rur. Po łazience przemknęło głośne i naprawdę żałosne jęknięcie, a woda lecąca przez odkręcony kran zabarwiła się brudem o rdzawym kolorze. Po jednym stęku metalu przyszedł kolejny, uwieńczony nieprzyjemnym i kującym w uszy zgrzytem. Huk, jaki po tym nastąpił, umarłego wyciągnąłby z grobu. Kilka metrów od umywalek, przy których stała dziewczyna, podłoga wygięła się karykaturalnie, zupełnie jakby była zrobiona z gumy, a nie twardego kamienia, a następnie brudne płyty popękały i ogromna rura wychyliła się w górę z szybkością torpedy - wysadzając powietrze jeden z sedesów razem z jego opakowaniem w postaci kabiny. Porcelanowy tron obok, również nie był w najlepszym stanie; pokruszony i przekrzywiony smętnie w bok, sikał w górę wodą. Kolejne litry wolnej od ekskrementów, ale śmierdzącej stęchlizną wody wylewały się z krawędzi samej rury.
Po tym błyskawicznym zdarzeniu zapadła głucha cisza. Element, jaki nagle ubarwił łazienkę był tak ogromny, że z powodzeniem zmieściłby wyprostowanego, średniej wysokości człowieka i był naprawdę głęboko wbity w ziemię, zdawał się prowadzić do samego piekła, choć z jego ciemnego wnętrza bił przeraźliwy chłód.
Bazyliszek był bardzo głodny, pozostawiony w samotności przez nagłą śmierć poprzedniego właściciela coraz chętniej przemierzał zamczysko tajnymi przejściami i kryjówkami, a teraz, kiedy wracał do Komnaty Tajemnic, po drodze naruszył wiekową konstrukcje starych i od naprawdę dawna już nieużywanych rur. Po łazience przemknęło głośne i naprawdę żałosne jęknięcie, a woda lecąca przez odkręcony kran zabarwiła się brudem o rdzawym kolorze. Po jednym stęku metalu przyszedł kolejny, uwieńczony nieprzyjemnym i kującym w uszy zgrzytem. Huk, jaki po tym nastąpił, umarłego wyciągnąłby z grobu. Kilka metrów od umywalek, przy których stała dziewczyna, podłoga wygięła się karykaturalnie, zupełnie jakby była zrobiona z gumy, a nie twardego kamienia, a następnie brudne płyty popękały i ogromna rura wychyliła się w górę z szybkością torpedy - wysadzając powietrze jeden z sedesów razem z jego opakowaniem w postaci kabiny. Porcelanowy tron obok, również nie był w najlepszym stanie; pokruszony i przekrzywiony smętnie w bok, sikał w górę wodą. Kolejne litry wolnej od ekskrementów, ale śmierdzącej stęchlizną wody wylewały się z krawędzi samej rury.
Po tym błyskawicznym zdarzeniu zapadła głucha cisza. Element, jaki nagle ubarwił łazienkę był tak ogromny, że z powodzeniem zmieściłby wyprostowanego, średniej wysokości człowieka i był naprawdę głęboko wbity w ziemię, zdawał się prowadzić do samego piekła, choć z jego ciemnego wnętrza bił przeraźliwy chłód.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|