- Blaise Rain
Re: Izba Pamięci
Wto Lip 21, 2015 3:10 pm
Phhh...hahahaha! A więc jednak potrafiła się rumienić - i to jak się rumieniła! To nie tak, że specjalnie ją do tego zmusił, jakkolwiek próbował, żeby czerwień swą zdrową barwą ozdobiła jej lica - to zupełnie nie tak, bo wiecie - myśl o rumienieniu się przyszła dopiero po wypepelaniu tego zdania - a słowa lekarza powinny zawsze i wszędzie być brane bardzo poważnie pod uwagę - no co to za niedojrzałość, żeby sobie żarty stroić z seksu, hę?! Jak takie wydaje się to śmieszne, to proszę o powrót do gimbazy, albo do podstawówki - tam, gdzie powiedzenie słowa "penis" sprawiało, że ludzie albo chichotali, albo robili dziwne miny i... zalewali się burakiem. Tak naprawdę mówienie o takich rzeczach w obecnych im czasach nie było zbyt taktowne. Niepoprawność, demoralizacja, brak taktu - to wszystko właśnie oplotło ich, te dwa łańcuszki siedzące obok siebie, popękane na swe własne sposoby, chociaż jedno z nich lśniło sobie w najlepsze, nie dbając o to, że nie we wszystkich miejscach jest twarde i nie powinien tak nieznośnie radośnie i beztrosko kicać dookoła, a wszystko to czyja wina? No tego Króla Korytarzy, co koronę glinianą splecioną ze słów dostał wprost z ust Melanii Moore - głównej lebiody, która, już Rain zdążył zapomnieć!, była przecież prefektem! - odznaka na jej piersi, wszak miała ciągle mundurek, stała się tłem, które zanikało w przebłyskach nierażących fleshy, tych niegroźnych i nie wystawiających całej sylwetki na widok publicznych - ukazywały ją od klatki piersiowej w górę, reszta kryła się sekretami - ten mrok, który ją konsumował, pożerał, stapiał w swojej jednolitej barwie, należał do tych względnie bezpiecznych - bo przecież miał chronić, bo przecież był lepszy od światła, gdzie ludzie widzieli wszystkie niedoskonałości i mogli wytykać palcami, mówiąc, czego wypada, a czego nie wypada... Chyba Blaise przyniósł ze sobą szklaną, przejrzystą bańkę, która zamykała ich w innej rzeczywistości, a która zamiast być odczuwalnie wyobcowaną, była dawno poszukiwaną realnością. Przynajmniej tak mi się ta scena roiła przed oczyma - scena, w której siedzieli obok siebie, ramię przy ramieniu, Alice lekko chwiejąc się na boki, Blaise uhahanay i zadowolony, nie spuszczający wzroku z jej profilu, kiedy, nic dziwnego!, nawet nie starała się nawiązać kontaktu, ukrywając te... hm... rumieńce? Tą czerwoną twarz, nazywając rzeczy po imieniu - i chyba dlatego chłopak trącił ją jeszcze raz - i chyba tylko ze wspaniałej wspaniałomyślności (tak wspaniałej, jak wspaniały był gest pozbierania jej notatek) nie dodał już żadnego głupawego komentarza - a tak naprawdę to był taki rozbawiony, że po prostu nie mógł żadnego wymyślić, bo wszelakie myśli przykrył mu wewnętrzny rechot, malujący się szerokim rozciągnięciem warg w rzeczywistości.
Aż chciałoby się zapytać: "wat?", ale twoja mina chyba wystarczajaco wyraźnie wyrażała to krótkie słówko, żebyś nie musiał do niego używać jeszcze strun głosowych - uniosłeś brwi, wciąż uśmiechnięty, pomimo tego, że mina Alice pozostawała niewzruszona - jedyne jej reakcje można było czytać po ruchu mięśni, zaciskaniu palców, po zmianach w tęczówkach - czy ona miała jakiś czar na swojej facjacie, czy już tak po prostu było? Ale nie było to dziwne - przy waszym poprzednim spotkaniu też tak było - bardziej dziwne było to, że ty nie miałeś takiej samej maski, a szczerzyłeś się jak głupi, nawet nie zastanawiając się nad tym, co robisz i jakie to powinno być nienaturalne - ta bańka, ta utracona rzeczywistość, której oboje nie mieli, najwyraźniej nie koniecznie mu towarzyszyła - ona powstawała dopiero, kiedy połączyło się dwie pustki okalające dwie dusze w jedną - wtedy zamiast niszczyć, zaczynali coś tworzyć... piękna obietnica na ciąg dalszy i wertowania dalej stron tej księgi pełnej niewiadomych.
- Powiedziała Melania Moore, a słowo ciałem się stało! - Obwieścił jakże grobowym tonem, wznosząc ręce niczym ksiądz w kościele - doprawdy, żadnych świętości, żadnych granic w całym tym prześmiewczym zachowaniu, od seksu zaczynając, a na religii, która była im ówcześnie główną, najważniejszą świętością, kończąc. - Mówisz serio? Znaczy - masz już wybranego męża, czy ten sarkazm odnosi się właśnie do jego braku? - Uważaj, Alice, bo nie masz kontroli - zupełnie wypada ci z rąk coraz bardziej i bardziej, skupiasz się, analizujesz, a skupiasz na sobie, w słowach wymierzonych w ciebie, nieświadomie, ale jakże celnie wymierzonych - a przecież zawsze bardzo starałaś się, żeby tak nie było. No ale jak tutaj wierzyć w twoje ciepło, odchodząc od tematu, kiedy kipi z ciebie taka góra emocji? Jesteś jak wulkan, który tylko czeka na to, żeby wybuchnąć - masz w sobie tyle lawy, że przestaje się powoli mieścić w kraterze - i cóż on, niczego nieświadomy Deszcz, mógł z tym zrobić, nie wiedząc nawet, po jak delikatnej krawędzi stąpa? - W sumie to nie, nie wyobrażam. - Przyznał, a ta wizja bardzo jasno i wyraźnie stanęła mu przed oczami. - Skuteczność ucieczki tego leniwca... byłaby pewnie wprost proporcjonalna do twojej. Tylko że on jest zbyt wolny, a ty byś po prostu pewnie samą siebie zabiła na pierwszej lepszej ścianie. Albo wybiła sobie oko różdżką. - No więc, zbyt miły, tak? Wychodzący z wprawy? Kto się czubi, ten się lubi, nie ma tak źle, coby nie mogło być gorzej! - Na pewno lepiej niż być tobą. - Miał jakże poważną minę i z jakąż to wielką powagą skinął głową, odpowiadając bez żadnych oporów na jej spojrzenie, chociaż czuł, jak błyskawice z tych chmur kłębiących się w jej oczach go porażając, dzieląc się minimalną, gęsią skórką wędrującą wzdłuż przedramion, o wiele bardziej zafascynowany tym odczuciem, niż przerażony, o wiele za mocno zahipnotyzowany, by chcieć przed tym uciekać. - Ale... jak mówiłem... popracujemy nad tym... Zakopałem krzesło wojenne, bo toporów mi zabrakło, na znak zgody po dostaniu od ciebie tego... ogryzka jabłka...
Aż chciałoby się zapytać: "wat?", ale twoja mina chyba wystarczajaco wyraźnie wyrażała to krótkie słówko, żebyś nie musiał do niego używać jeszcze strun głosowych - uniosłeś brwi, wciąż uśmiechnięty, pomimo tego, że mina Alice pozostawała niewzruszona - jedyne jej reakcje można było czytać po ruchu mięśni, zaciskaniu palców, po zmianach w tęczówkach - czy ona miała jakiś czar na swojej facjacie, czy już tak po prostu było? Ale nie było to dziwne - przy waszym poprzednim spotkaniu też tak było - bardziej dziwne było to, że ty nie miałeś takiej samej maski, a szczerzyłeś się jak głupi, nawet nie zastanawiając się nad tym, co robisz i jakie to powinno być nienaturalne - ta bańka, ta utracona rzeczywistość, której oboje nie mieli, najwyraźniej nie koniecznie mu towarzyszyła - ona powstawała dopiero, kiedy połączyło się dwie pustki okalające dwie dusze w jedną - wtedy zamiast niszczyć, zaczynali coś tworzyć... piękna obietnica na ciąg dalszy i wertowania dalej stron tej księgi pełnej niewiadomych.
- Powiedziała Melania Moore, a słowo ciałem się stało! - Obwieścił jakże grobowym tonem, wznosząc ręce niczym ksiądz w kościele - doprawdy, żadnych świętości, żadnych granic w całym tym prześmiewczym zachowaniu, od seksu zaczynając, a na religii, która była im ówcześnie główną, najważniejszą świętością, kończąc. - Mówisz serio? Znaczy - masz już wybranego męża, czy ten sarkazm odnosi się właśnie do jego braku? - Uważaj, Alice, bo nie masz kontroli - zupełnie wypada ci z rąk coraz bardziej i bardziej, skupiasz się, analizujesz, a skupiasz na sobie, w słowach wymierzonych w ciebie, nieświadomie, ale jakże celnie wymierzonych - a przecież zawsze bardzo starałaś się, żeby tak nie było. No ale jak tutaj wierzyć w twoje ciepło, odchodząc od tematu, kiedy kipi z ciebie taka góra emocji? Jesteś jak wulkan, który tylko czeka na to, żeby wybuchnąć - masz w sobie tyle lawy, że przestaje się powoli mieścić w kraterze - i cóż on, niczego nieświadomy Deszcz, mógł z tym zrobić, nie wiedząc nawet, po jak delikatnej krawędzi stąpa? - W sumie to nie, nie wyobrażam. - Przyznał, a ta wizja bardzo jasno i wyraźnie stanęła mu przed oczami. - Skuteczność ucieczki tego leniwca... byłaby pewnie wprost proporcjonalna do twojej. Tylko że on jest zbyt wolny, a ty byś po prostu pewnie samą siebie zabiła na pierwszej lepszej ścianie. Albo wybiła sobie oko różdżką. - No więc, zbyt miły, tak? Wychodzący z wprawy? Kto się czubi, ten się lubi, nie ma tak źle, coby nie mogło być gorzej! - Na pewno lepiej niż być tobą. - Miał jakże poważną minę i z jakąż to wielką powagą skinął głową, odpowiadając bez żadnych oporów na jej spojrzenie, chociaż czuł, jak błyskawice z tych chmur kłębiących się w jej oczach go porażając, dzieląc się minimalną, gęsią skórką wędrującą wzdłuż przedramion, o wiele bardziej zafascynowany tym odczuciem, niż przerażony, o wiele za mocno zahipnotyzowany, by chcieć przed tym uciekać. - Ale... jak mówiłem... popracujemy nad tym... Zakopałem krzesło wojenne, bo toporów mi zabrakło, na znak zgody po dostaniu od ciebie tego... ogryzka jabłka...
- Alice Hughes
Re: Izba Pamięci
Wto Lip 21, 2015 7:28 pm
Najwyraźniej logika - udając się na wakacje - nie zapominała o bagażu. Zdawać by się mogło, że pozbawiając tę dwójeczkę możliwości jakiegokolwiek racjonalnego rozwinięcia związku przyczynowo skutkowego sięgnęła też nieco dalej i zgarnęła przy okazji całe kartoteki, w których wyraźnie zostały przypisane im konkretne miejsce, konkretna do wypełnienia rola a nawet - w przypadku Puchonki - konkretne nazwisko. Tak więc - po raz kolejny już - siedzieli sobie na podłodze wdając się w z pozoru błahą dyskusje godną siedzących w barze, znających się od lat dobrych kumpli. Z tym wyjątkiem, że praktycznie się nie znali - byli z reszta na tyle specyficzni, że nawet te "lata" mogłyby tak naprawdę nie posunąć ich w stronę prawdziwego poznania ani o milimetr - jedno z nich było najwyraźniej speszone tematem a pod tym woalem - czy bańką - naturalności buchał ogień, który nieznośnie mocno domagał się uwagi. Palce Hughes coraz mocniej zaciskały się na ramionach, kiedy po tym kolejnym pacnięciu gibała się na boki a głupkowaty uśmieszek na twarzy jej towarzysza wcale nie pomagał w zachowaniu równowagi, nie tyle tej fizycznej - z której tak sukcesywnie starał się ją wyprowadzić - co umysłowej.
- Proszę, proszę jaki bystry. - Mruknęła starając się utrzymać emocje na wodzy i z wewnętrzną uciechą obserwując ten zszokowany wyraz twarzy. - Mugole już dawno zrezygnowali z aranżowania małżeństw. To wy nadal siedzicie w tym ciemnogrodzie. - Powracająca powoli do normalnej barwy - czy raczej nienormalnej w swojej bladości - twarz wykrzywił grymas, kiedy oczy zmrużyły się jeszcze bardziej a usta wydęły w jakimś wyrazie niezadowolenia. Niezadowolenia chyba z samej siebie, tego może jeszcze nie tyle wrednego, co z pewnością nieprzyjemnego tonu. Starała się. Naprawdę całą sobą usiłowała nie dopuścić do tego, żeby żółć znowu zaczęła wyciekać i przebiła tę - jakże cudowną - bańkę, która ostatnim razem przyniosła jej tyle radości. Bo chociaż ostatecznie ją to wtedy przeraziło - każdy nerw w jej ciele domagał się powrotu tego ukojenia...
Wdech i wydech. Wdech i wydech. Pamiętasz to jeszcze kochanie..?
Nie pamiętała...
Wszystkie kierowane w jej stronę przytyki, kretyńskie i - choć nadal prawdziwe - wypowiedziane żartobliwym tonem, które przy ostatnim spotkaniu tak łatwo dawały się ignorować wbijały się teraz w jej serce jak zielone i jadowite kolce. Przygryzała dolną wargę usiłując zapanować nad spinającym się ciałem i wyciszyć. Skupić się na wizji uciekającego sprintem leniwca. Przekonać samą siebie, że nie warto.
Wszystko jest w porządku, wszystko jest w porządku, uspokój się!
Blaise naprawdę miał wielkiego pecha... Łopatki oderwały się od ściany, jeszcze do niedawna wyprostowane nogi ugięły się i uniosły a drobne ciało przekręciło w stronę Ślizgona. Kolana opadły w końcu na ziemię z cichym łoskotem a przez twarz Hughes przemknął cień bólu. Cień i tylko cień, bo już chwilę później jedyne co dało się zaobserwować na tej unoszącej się nad wciąż splecionymi na piersi rękami twarzy było... ogniem. Pobielałe od mocnego zaciskania usta ni jak nie były w stanie odwrócić uwagi od chmurnych oczu z których rozpętała się prawdziwa burza. Błyskawice trzaskały jedną za drugą, wszystkie wymierzone w stronę tych zielonych tęczówek, które w jej własnej głowie zdawały się odpowiadać iskrami i porażały. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż linii kręgosłupa wprowadzając ciało w drżenie. Tama puszczała, a odgłos który temu towarzyszył był istną symfonią destrukcji... Symfonią, która przysłoniła Alice całą tę panująca wokoło ciszę i zagłuszyła słowa Rain'a... A wszystko to w zaledwie kilka sekund...
Zgoda... Topór wojenny... Krzesło... Co się...
Zamknęła oczy. Wszystko ucichło. Słyszała bicie własnego serca a umysł zdołał połączyć wypowiedziane przez chłopaka słowa w zdanie, nawet jeśli ni jak nie był w stanie tego zdania zrozumieć. Pracować..? Nad czym ona miała pracować? Ogryzek? Cecil... Cholerny Cecil! Zupełnie zapomniała... Głowa opadła jej w dół a czoło zetknęło się z ramieniem Pana Deszczu. Nie najgorsza z opcji biorąc pod uwag fakt, że oczy wciąż pozostawały zamknięte i biedaczek mógł po prostu oberwać z główki... Swoją główką Alice pokręciła kilka razy, oddychając jak po biegu, kiedy cała cisza i stagnacja tego miejsca zaczęły ją nagle przerastać. Musiała się stąd ruszyć. Naprawdę musiała... Oderwała czoło od jego ramienia i - zupełnie jak podciągnięta jakimś niewidzialnym sznurkiem - zerwała się w górę ignorując obolałe kolana.
- Chodźmy stąd..? - Wypowiedziane szeptem zdanie zawisło w powietrzu. Musiała się stąd wydostać, ale czy naprawdę chciała wyjść stąd razem z Panem Rain'em? Iść gdziekolwiek - proszę bardzo! - ale z nim? Niby do ciszy nocnej pozostało jeszcze trochę czasu, ale przecież ktoś mógłby ich zobaczyć...
Przełykając głośno ślinę wyciągnęła rękę w stronę siedzącego na podłodze Blaise'a.
- Proszę, proszę jaki bystry. - Mruknęła starając się utrzymać emocje na wodzy i z wewnętrzną uciechą obserwując ten zszokowany wyraz twarzy. - Mugole już dawno zrezygnowali z aranżowania małżeństw. To wy nadal siedzicie w tym ciemnogrodzie. - Powracająca powoli do normalnej barwy - czy raczej nienormalnej w swojej bladości - twarz wykrzywił grymas, kiedy oczy zmrużyły się jeszcze bardziej a usta wydęły w jakimś wyrazie niezadowolenia. Niezadowolenia chyba z samej siebie, tego może jeszcze nie tyle wrednego, co z pewnością nieprzyjemnego tonu. Starała się. Naprawdę całą sobą usiłowała nie dopuścić do tego, żeby żółć znowu zaczęła wyciekać i przebiła tę - jakże cudowną - bańkę, która ostatnim razem przyniosła jej tyle radości. Bo chociaż ostatecznie ją to wtedy przeraziło - każdy nerw w jej ciele domagał się powrotu tego ukojenia...
Wdech i wydech. Wdech i wydech. Pamiętasz to jeszcze kochanie..?
Nie pamiętała...
Wszystkie kierowane w jej stronę przytyki, kretyńskie i - choć nadal prawdziwe - wypowiedziane żartobliwym tonem, które przy ostatnim spotkaniu tak łatwo dawały się ignorować wbijały się teraz w jej serce jak zielone i jadowite kolce. Przygryzała dolną wargę usiłując zapanować nad spinającym się ciałem i wyciszyć. Skupić się na wizji uciekającego sprintem leniwca. Przekonać samą siebie, że nie warto.
Wszystko jest w porządku, wszystko jest w porządku, uspokój się!
Blaise naprawdę miał wielkiego pecha... Łopatki oderwały się od ściany, jeszcze do niedawna wyprostowane nogi ugięły się i uniosły a drobne ciało przekręciło w stronę Ślizgona. Kolana opadły w końcu na ziemię z cichym łoskotem a przez twarz Hughes przemknął cień bólu. Cień i tylko cień, bo już chwilę później jedyne co dało się zaobserwować na tej unoszącej się nad wciąż splecionymi na piersi rękami twarzy było... ogniem. Pobielałe od mocnego zaciskania usta ni jak nie były w stanie odwrócić uwagi od chmurnych oczu z których rozpętała się prawdziwa burza. Błyskawice trzaskały jedną za drugą, wszystkie wymierzone w stronę tych zielonych tęczówek, które w jej własnej głowie zdawały się odpowiadać iskrami i porażały. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż linii kręgosłupa wprowadzając ciało w drżenie. Tama puszczała, a odgłos który temu towarzyszył był istną symfonią destrukcji... Symfonią, która przysłoniła Alice całą tę panująca wokoło ciszę i zagłuszyła słowa Rain'a... A wszystko to w zaledwie kilka sekund...
Zgoda... Topór wojenny... Krzesło... Co się...
Zamknęła oczy. Wszystko ucichło. Słyszała bicie własnego serca a umysł zdołał połączyć wypowiedziane przez chłopaka słowa w zdanie, nawet jeśli ni jak nie był w stanie tego zdania zrozumieć. Pracować..? Nad czym ona miała pracować? Ogryzek? Cecil... Cholerny Cecil! Zupełnie zapomniała... Głowa opadła jej w dół a czoło zetknęło się z ramieniem Pana Deszczu. Nie najgorsza z opcji biorąc pod uwag fakt, że oczy wciąż pozostawały zamknięte i biedaczek mógł po prostu oberwać z główki... Swoją główką Alice pokręciła kilka razy, oddychając jak po biegu, kiedy cała cisza i stagnacja tego miejsca zaczęły ją nagle przerastać. Musiała się stąd ruszyć. Naprawdę musiała... Oderwała czoło od jego ramienia i - zupełnie jak podciągnięta jakimś niewidzialnym sznurkiem - zerwała się w górę ignorując obolałe kolana.
- Chodźmy stąd..? - Wypowiedziane szeptem zdanie zawisło w powietrzu. Musiała się stąd wydostać, ale czy naprawdę chciała wyjść stąd razem z Panem Rain'em? Iść gdziekolwiek - proszę bardzo! - ale z nim? Niby do ciszy nocnej pozostało jeszcze trochę czasu, ale przecież ktoś mógłby ich zobaczyć...
Przełykając głośno ślinę wyciągnęła rękę w stronę siedzącego na podłodze Blaise'a.
- Blaise Rain
Re: Izba Pamięci
Wto Lip 21, 2015 10:38 pm
- To dobrze, współczułbym każdemu, kto musiałby się z tobą żenić... nawet współczuje guzikom. - Cokolwiek w sumie z tymi guzikami chodziło, ale to nawet nie ważne - coś dziwnego, tak, to było coś dziwnego, a dziwne rzeczy zaskakująco łatwo podłapywałeś - tak jak i zaskakująco nieudolnie nie potrafiłeś wyczuć nigdy granicy, w której powinieneś przestać kogoś przedrzeźniać i przyszpilać igiełki do wyściełanej atłasem trumny - bo to nie było groźne, przynajmniej z jego perspektywy, to nie było celowe - nie stał z tymi igiełkami tam celowo, nie chciał nikogo zranić - ot, ta jego bezmyślność i kompletny brak wyczucia terenu, tak jak teraz - chciałoby się aż ciskać w niego przekleństwami, winić - chciałoby się, prawda? Jesteś gdzieś na granicach własnych wytrzymałości, to wszystko boli, udowadnia ci tylko, że świat cię nie potrzebuje, a co gorsza - jesteś tu sama i znikąd ratunku. Nie masz co liczyć na chochlika ani na tego tajemniczego właściciela kuźni, co dopina pojedyncze łańcuszki do innych i tworzy dzięki temu plątaninę zrozumiałą tylko dla niego samego - nawet jeśli spróbujesz ją przeanalizować od początku do końca, to wciąż na twojej drodze będą pojawiać się sekrety, o których istnienia nie będziesz miała pojęcia, a bez czego nie zauważysz całokształtu obrazu. Ale ty przecież o tym wiesz... I pewnie dlatego tak często starałaś się przebijać prze warstwy, nie poddawać się wrażeniu pierwszego wejrzenia - ajć, ostatnio w sumie zrobiłaś to zadziwiająco chętnie... Więc o co w tym wszystkim chodzi, Alice? Czemu budujesz tak skomplikowane labirynty, na jaką cholerę? Przecież nie robisz tego dla własnej satysfakcji! - chciałbyś być inna - gdzieś tam w środku jesteś inna, tylko że chowasz się pod wełną owieczki i udajesz, że dobrze ci iść razem ze stadem, poganiana przez psa pasterskiego - a nie, sorry, już ostatnio nawet nie udawało ci się udawać, że wszystko jest w porządku - skoro dostrzegał to ktoś, kogo nie znałaś, z kim widziałaś się drugi raz w życiu, to pewnie inni też to widzieli... Widzieli? Masz kogokolwiek, na kim mogłabyś się oprzeć i powiedzieć o wszystkim - tak szczerze, prosto z serca? gdzie w ogóle podziało się twoje serce, droga Alice? Jest już w takiej rozsypce, że trzeba je zbierać, czy jeszcze jako-tako trzyma się kupy?
Wiesz, te kilka sekund naprawdę wystarczyło.
Rain, wbrew wszelakim pozorom, był dostatecznie inteligentny i wystarczająco bystry, by bez problemu to zauważyć. By go to zaskoczyło. By otworzył szerzej oczy, zamierając bezruchu - nie był to strach. W uderzeniu szoku nie było nawet na niego miejsca - w tym momencie do szczęścia przydałby się ten wybuch - ten, w którym przestałabyś wstrzymywać i dusić wszystkiego w sobie i wypluła to wreszcie - tą żółć i jad... można to zrobić na wiele sposobów, nie koniecznie trzeba go przelewać na tego, kto siedzi obok - można to rozlać po korytarzach i pozwolić, by ta cisza, w której nie było słychać typowych dla tej szkoły rozmów i kroków, porwała wszystko i rozpuściła w swoim bezmiarze - mogła pomieścić wszystko i wszystkich - tylko po co ja to piszę, skoro wiem, że i tak nie będzie miało to szans na przejście przez twoje wszystkie potrzeby kontrolowania się? I tej nadmiernej analizy... To połączenie było doprawdy toksyczne. Jak można tak zatruwać samego siebie, powiedz mi?
- Jasne... idziemy na piwo czy jabłka? - Jego dłoń... sama wsunęła się delikatnie na jej plecy, opierając tam, kiedy, wciąż zaskoczony, spoglądał na dziewczynę opierającą czoło na jego ramieniu. - Sorry... czasami peplam jak najęty, nie zwracaj uwagi na to wcześniej... - Poruszył dłonią, przejeżdżając nią uspokajająco po jej łopatkach w paru krótkich głaśknięciach, rozluźniając wreszcie napięte mięśnie - kiedy one w zasadzie się spięły..? Cokolwiek przetoczyło się w ciągu tych paru sekund przez tą salę... zrobiło na tobie dostatecznie duże wrażenie, by jakoś spłycić poziom idiotyzmów w twojej głowie i nadać wszystkiemu troszkę wyczekiwanej powagi. W końcu podniósł się i złapał za twoją torbę, żeby przerzucić nią sobie za ramię. - Taryfa torbowa dzisiaj w cenie, łap za ciastka. - Wskazał jej spojrzeniem i palcem te dwa ostatnie ciasteczka na serwetce i poczekał, aż się podniesie, by do niego dołączyć. - Chcesz się wygadać? - Zapytał, kiedy już szli korytarzem, spoglądając przed siebie. - No wiesz, w zasadzie cię nie znam, teoretycznie nic ci to nie zaszkodzi. - Wzruszył lekko ramionami.
[z/t x2]
Wiesz, te kilka sekund naprawdę wystarczyło.
Rain, wbrew wszelakim pozorom, był dostatecznie inteligentny i wystarczająco bystry, by bez problemu to zauważyć. By go to zaskoczyło. By otworzył szerzej oczy, zamierając bezruchu - nie był to strach. W uderzeniu szoku nie było nawet na niego miejsca - w tym momencie do szczęścia przydałby się ten wybuch - ten, w którym przestałabyś wstrzymywać i dusić wszystkiego w sobie i wypluła to wreszcie - tą żółć i jad... można to zrobić na wiele sposobów, nie koniecznie trzeba go przelewać na tego, kto siedzi obok - można to rozlać po korytarzach i pozwolić, by ta cisza, w której nie było słychać typowych dla tej szkoły rozmów i kroków, porwała wszystko i rozpuściła w swoim bezmiarze - mogła pomieścić wszystko i wszystkich - tylko po co ja to piszę, skoro wiem, że i tak nie będzie miało to szans na przejście przez twoje wszystkie potrzeby kontrolowania się? I tej nadmiernej analizy... To połączenie było doprawdy toksyczne. Jak można tak zatruwać samego siebie, powiedz mi?
- Jasne... idziemy na piwo czy jabłka? - Jego dłoń... sama wsunęła się delikatnie na jej plecy, opierając tam, kiedy, wciąż zaskoczony, spoglądał na dziewczynę opierającą czoło na jego ramieniu. - Sorry... czasami peplam jak najęty, nie zwracaj uwagi na to wcześniej... - Poruszył dłonią, przejeżdżając nią uspokajająco po jej łopatkach w paru krótkich głaśknięciach, rozluźniając wreszcie napięte mięśnie - kiedy one w zasadzie się spięły..? Cokolwiek przetoczyło się w ciągu tych paru sekund przez tą salę... zrobiło na tobie dostatecznie duże wrażenie, by jakoś spłycić poziom idiotyzmów w twojej głowie i nadać wszystkiemu troszkę wyczekiwanej powagi. W końcu podniósł się i złapał za twoją torbę, żeby przerzucić nią sobie za ramię. - Taryfa torbowa dzisiaj w cenie, łap za ciastka. - Wskazał jej spojrzeniem i palcem te dwa ostatnie ciasteczka na serwetce i poczekał, aż się podniesie, by do niego dołączyć. - Chcesz się wygadać? - Zapytał, kiedy już szli korytarzem, spoglądając przed siebie. - No wiesz, w zasadzie cię nie znam, teoretycznie nic ci to nie zaszkodzi. - Wzruszył lekko ramionami.
[z/t x2]
- Gwendoline Tichý
Re: Izba Pamięci
Nie Lip 26, 2015 3:29 pm
Posiedziała w bibliotece szkolnej absolutne minimum czasu, nie mogąc odnaleźć tam dla siebie odpowiednio wyciszonego kąta. Jak na złość część uczniów dostała chyba pietra po pierwszych, łączących trzy roczniki, zajęciach z Zielarstwa i postanowili podnieść poziom swojej wiedzy poprzez wypożyczenie kilku tomiszczy i ułożenie ich obok łóżka. Oczywiście wszystko to miało rolę czystej atrakcji wizualnej, bo zaglądanie do nich było ponadprogramowe. Dlatego w zwykle pustej, cichej i mieszczącej w sobie tylko stuletni kurz bibliotece nagle zawrzało życie i wszyscy uwijali się jak przerażone myszy. I nawet mimo tego, że opiekunka tej świątyni non-stop uciszała zbyt rozentuzjazmowanych tą magiczną przygodą, wizytatorów, to nadal zewsząd dochodziły szmery rozmów, zniecierpliwione szelesty starych kartek i lekkie dudnienie odkładanych książek. Wtedy, w całej tej wrzawie, Pannica Tichy snuła się jak zjawa: cicho wysunęła z półki książkę, przekartkowała ją, podbiła i ulotniła się stamtąd jak najszybciej, i to bez rewelacji albo efektów specjalnych. Nawet jeśli samo poszukiwanie księgi dość długo jej zajęło. Starożytne Runy.
Czarownica postanowiła nie oddalać się zanadto od biblioteki i nogi zaprowadziły ją do komnaty, w której złoto lśniło dumnie za gablotami, nie pozwalając, by pokolenia zapomniały o nazwiskach, które rozsławiało. Fachowy grawer na srebrnych tabliczkach, łatwy w odczytaniu i nietknięty kurzem, zdobił podesty ogromnych pucharów, wiszących, grubych medali i statuetek. Wszystko to absolwenci Hogwartu. Wielcy i utalentowani Czarodzieje i Czarownice. Gwendoline przejechała palcami po szkle, mijając gablotę skrywającą Puchary Quidditcha i zwolniła spacer. Nie splamiła się refleksją na temat własnych, brudnych i nielegalnych osiągnięć, ale napuszyła ją myśl, że mogłaby dostawać tak drogie i zachwycające cudo za uśmiercenie kolejnego, niebezpiecznego magicznego stworzenia albo zamknięcia go w klatce, albo pozyskania ciężkiego do znalezienia produktu, kruszcu, stworzenia nowej substancji dla wygłodniałej gawiedzi.... Ah. Ale nigdy nie miała dostać niczego podobnego. Jej ordery, medale, statuetki, pamiątki... nosiła je cały czas ze sobą. Wsunęła tomisko pod pachę i przysunęła bliżej jedną z dłoni, okrytą białą, aksamitną rękawiczką. Zsunęła niejako materiał i przyjrzała się czerwonej plamie, jaka odbarwiała skórę na jej dłoni. Jad ciamarnicy. Pamiątka po wizycie w jednym z jezior – domu pełnym niebezpiecznych stworzeń. Syknęła bardziej z niezadowolenia niż bólu na to wspomnienie i poprawiła dodatkowy, bardzo indywidualny element mundurka, po czym zboczyła nieco i przysiadła na szerokim, kamiennym parapecie, opierając książkę na udzie zgiętej nogi - teraz już dużo spokojniej przeglądając jej zawartość.
Czarownica postanowiła nie oddalać się zanadto od biblioteki i nogi zaprowadziły ją do komnaty, w której złoto lśniło dumnie za gablotami, nie pozwalając, by pokolenia zapomniały o nazwiskach, które rozsławiało. Fachowy grawer na srebrnych tabliczkach, łatwy w odczytaniu i nietknięty kurzem, zdobił podesty ogromnych pucharów, wiszących, grubych medali i statuetek. Wszystko to absolwenci Hogwartu. Wielcy i utalentowani Czarodzieje i Czarownice. Gwendoline przejechała palcami po szkle, mijając gablotę skrywającą Puchary Quidditcha i zwolniła spacer. Nie splamiła się refleksją na temat własnych, brudnych i nielegalnych osiągnięć, ale napuszyła ją myśl, że mogłaby dostawać tak drogie i zachwycające cudo za uśmiercenie kolejnego, niebezpiecznego magicznego stworzenia albo zamknięcia go w klatce, albo pozyskania ciężkiego do znalezienia produktu, kruszcu, stworzenia nowej substancji dla wygłodniałej gawiedzi.... Ah. Ale nigdy nie miała dostać niczego podobnego. Jej ordery, medale, statuetki, pamiątki... nosiła je cały czas ze sobą. Wsunęła tomisko pod pachę i przysunęła bliżej jedną z dłoni, okrytą białą, aksamitną rękawiczką. Zsunęła niejako materiał i przyjrzała się czerwonej plamie, jaka odbarwiała skórę na jej dłoni. Jad ciamarnicy. Pamiątka po wizycie w jednym z jezior – domu pełnym niebezpiecznych stworzeń. Syknęła bardziej z niezadowolenia niż bólu na to wspomnienie i poprawiła dodatkowy, bardzo indywidualny element mundurka, po czym zboczyła nieco i przysiadła na szerokim, kamiennym parapecie, opierając książkę na udzie zgiętej nogi - teraz już dużo spokojniej przeglądając jej zawartość.
- Caroline Rockers
Re: Izba Pamięci
Pon Lip 27, 2015 3:56 pm
Po spotkaniu z Jasperem w bibliotece, przejrzeniu różnych książek i nie znalezieniu tego, czego szukała, postanowiła wrócić do dormitorium i nieco się rozluźnić - znaleźć jakieś ujście dla energii, która niebezpiecznie wrzała w jej żyłach. Najlepszym rozwiązaniem byłby zapewne lot na miotle i uderzanie pałką w tłuczki, posyłając je gdzieś wysoko w niebo, ale nie było treningu, a ostatnimi czasy należało być ostrożnym, jeśli szło się na błonia, zwłaszcza, że każdy zdawał się tylko czekać na to, aż sprawca lub sprawcy będą kręcić się wokół miejsca zbrodni. Jakby to cokolwiek dało. Niemniej przezorny zawsze ubezpieczony, boisko zresztą i tak było zamknięte i tylko Kapitanowie mieli ten przywilej korzystania z niego, kiedy tylko chcieli, ewentualnie udostępniając je swoim zawodnikom, albo urządzając kolejne ćwiczenia. A ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę C. to proszenie Regulusa Blacka o to, żeby otworzył żelazną bramę prowadzącą na murawę. Zresztą i bez tego da sobie radę. Przecież musi, zwłaszcza, że przeszukiwanie jej dormitorium było coraz bliżej, a ona nadal nie schowała ani myślodsiewni, ani wspomnienia. O dziennik się nie martwiła - raczej trudno, żeby przyglądali go, aż tak dokładnie; poza tym nie nosił żadnych śladów czarnej magii. Przynajmniej tyle dobrego, że różdżki zamierzali dopiero sprawdzać na przesłuchaniach...miała więc jeszcze czas. Ale bardzo, ale to bardzo mało go było. Tak sobie o tym myśląc dziewczyna wzięła krótką kąpiel, umyła zęby i wyszczotkowała włosy, po czym przebrała się w luźniejsze ubrania - ciemne sprane spodnie i nieco podartą czarną koszulkę - na które narzuciła swoją szatę, następnie do jednej kieszeni schowała swoją różdżkę, wzięła torbę w której schowała myślodsiewnię i wspomnienie, i opuściła dormitorium, kierując się na IV piętro. Potrzebowała znaleźć dobrą tymczasową kryjówkę dla swoich skarbów - udanie się do tego samego starego lochu mogłoby przecież zbudzić podejrzenia - i do głowy przyszło jej jedno miejsce. Izba Pamięci. Przeczesała więc palcami swoje długie rozpuszczone kosmyki, które delikatnie powiewały przy każdym jej ruchu. Miała nadzieję, że nikt jej nie będzie przeszkadzał, bo...no cóż. Może się trochę uspokoiła, ale nadal była gotowa w każdej chwili użyć siły. Otworzyła więc odpowiednie drzwi i przekroczyła próg sali, trafiając spojrzeniem na jeden z pucharów, który cały był pokryty kurzem. Zmarszczyła nos, gdy oprócz zapachu stęchlizny w jej nozdrza uderzył inny, całkiem znajomy zapach. Zamknęła za sobą wrota do Izby Pamięci, poprawiła torbę i zaczęła się rozglądać. Wszędzie było mnóstwo orderów, pamiątek po starych pokoleniach, a nawet po tych nowszych; jeden obecnie przebywał w Hogwarcie, a kiedy już tak się wpatrywała w te wszystkie niezwykłe wyróżnienia, dostrzegła kątem oka jakiś ruch przy oknie. Jej oczy w końcu natrafiły na sylwetkę Gwendoline Tichy, która przeglądała książkę. Wyglądała jak typowa czystokrwista damulka - z całą pewnością przypadłaby do gustu jej matce - która tonie w swojej słodyczy. Na twarzy Rockers pojawił się mały grymas, kiedy zrobiła kilka kroków w jej stronę.
- No proszę, kogo my tu mamy, małą Miss Różu we własnej osobie. Nie boisz się, że zaatakuje Cię kurz? - Spytała sarkastycznie na dzień dobry, opierając się o jedną z gablotek.
Należało się przecież pozbyć niechcianego gościa, zwłaszcza, że raczej nie przydałby się Królowej Śniegu, taki francuski pufek.
Nieprawdaż?
- No proszę, kogo my tu mamy, małą Miss Różu we własnej osobie. Nie boisz się, że zaatakuje Cię kurz? - Spytała sarkastycznie na dzień dobry, opierając się o jedną z gablotek.
Należało się przecież pozbyć niechcianego gościa, zwłaszcza, że raczej nie przydałby się Królowej Śniegu, taki francuski pufek.
Nieprawdaż?
- Gwendoline Tichý
Re: Izba Pamięci
Wto Lip 28, 2015 11:19 am
Znowu rozdział odnoszący się do tematu amuletów ani trochę nie zaspokoił ciekawości młodej czarownicy, wszystko o czym tu wspominali wyczytała już dziesiątki razy w innych księgach, dlatego po tym przypadku zaczęło ją to już naprawdę irytować. Jedyną nadzieją na pozyskanie jakichkolwiek informacji dodatkowych i jednocześnie dalece ponadprogramowych był Dział Ksiąg Zakazanych. Gwendoline przyjrzała mu się już z daleka, był oddzielony od reszty biblioteki własnymi, wysokimi półkami, odwróconymi obrażalsko tyłem do widza, a jedyny przesmyk pomiędzy nimi ozdobiono sznurkiem z plakietką „Wstęp wzbroniony”. Bibliotekarka krążyła w tym miejscu najczęściej i wyganiała niepożądanych gapiów, a na pytania rozkosznej, francuskiej laleczki odparła tylko kwaśno, że dawniej najstarszy rocznik miał tam niejako wstęp, ale teraz wymagana jest pisemna zgoda nauczyciela. Niby w obliczu niedawnych zdarzeń było to wielce zrozumiałe, nawet jeśli takim wypadku kroki podjęto za późno i zaklęcia oraz księgi już zdążyły trafić do nieodpowiednich dłoni. Panna Tychy była poirytowana, bo ona też była nieodpowiednimi dłońmi, ale trafiła tu o dzień, dwa za późno. Ale to nijak nie przekreślało jej planów, po prostu następowało ponowne obliczanie trasy okrężnego dotarcia do celu.
Akurat była zbyt zajęta rozważaniem pewnej opcji, wlepiając wzrok w szarawą, kamienną ścianę pomiędzy dwoma wysokimi gablotami, za którymi stały słynne zniszczone podczas meczy kawałki mioteł, kiedy drzwi od Izby szurnęły lekko i jęknęły otwierane szerzej. Niespiesznie odwróciła oczy w tamtą stronę, ale nawarstwiająca się ilość szklanych klatek, za jakimi była niejako ukryta tak mocno rozmywały obraz, że ciężko było nawet określić czy był to uczeń, nauczyciel, dusz czy może skrzat. Gwendoline nie robiła niczego zakazanego, dlatego nie zerwała się nagle na równe nogi, tylko dalej siedziała na swoim miejscu, chcąc z czystej ciekawości sprawdzić kto prócz niej i w poszukiwaniu czego, zapuszcza się w tak nudne miejsce jak to. Ba, w tej chwili, w trwającej w półcieniu komnacie nawet para miodowych oczu Ślizgonki wyglądała jak dwa, wiszące w powietrzu medale – jedynie nie dobijały światła, który mocniej pieścił plecy blondynki, niż jej skrytą w lekkim cieniu twarz.
Po kilku krokach poczynionych przez zagubionego podróżnika, okazało się, że jest nim nie kto inny, a główna żmija siódmego rocznika dziewcząt z Domu Węża. Gwendoline nie wiedziała tego z grubsza przez sławę Caroline, ale przez swego rodzaju niechęć, jaką żywiły do niej inne przedstawicielki chlewnej trzody ich Domu. Niestabilna emocjonalnie, agresywna, chaotyczna, nieprzewidywalna, niebezpieczna nawet... a podczas lekcji zastanawiająco spokojna i opanowana. Nie to, że druga czarownica była specjalnie ciekawym obiektem obserwacji, ale ostatnio coraz zgrabniej spierdalała przed oczami innych.
Blondynka z lekkim stuknięciem przymknęła księgę spoczywająca na jej udach i utkwiła wzrok w czarnowłosej dziewczynie, bez specjalnie negatywnych emocji. Może z lekkim znużeniem.
- Nie, niekoniecznie, ale to miłe, że martwisz się o moje dobre samopoczucie. - ona za to darowała sobie ubarwienie tonu sarkazmem, ani nie rzucała na ring rękawiczki, by przygotować się na bójkę słowną. W zamian za to zjechała wzrokiem na przewieszoną przez ramie torbę Pannicy Rockers, która wyraźnie była wypchana. Ślizgonka delikatnie przechyliła głowę na bok, ledwie o kilka stopni i zmrużyła swoje słodkie jak dwa cukierki, oczka. - Tak sądziłam, że będziesz jedną z mieszkańców Slytherinu, którzy dzień przed przeszukiwaniem będą biegali po szkole, by ukryć swoje duperele. Ciekawe tylko czy różdżkę też przyjdzie ci schować. - ostatnie było żartem, choć najwidoczniej cynamonowo-włosa laleczka nie spodziewała się jak trafnym.
Akurat była zbyt zajęta rozważaniem pewnej opcji, wlepiając wzrok w szarawą, kamienną ścianę pomiędzy dwoma wysokimi gablotami, za którymi stały słynne zniszczone podczas meczy kawałki mioteł, kiedy drzwi od Izby szurnęły lekko i jęknęły otwierane szerzej. Niespiesznie odwróciła oczy w tamtą stronę, ale nawarstwiająca się ilość szklanych klatek, za jakimi była niejako ukryta tak mocno rozmywały obraz, że ciężko było nawet określić czy był to uczeń, nauczyciel, dusz czy może skrzat. Gwendoline nie robiła niczego zakazanego, dlatego nie zerwała się nagle na równe nogi, tylko dalej siedziała na swoim miejscu, chcąc z czystej ciekawości sprawdzić kto prócz niej i w poszukiwaniu czego, zapuszcza się w tak nudne miejsce jak to. Ba, w tej chwili, w trwającej w półcieniu komnacie nawet para miodowych oczu Ślizgonki wyglądała jak dwa, wiszące w powietrzu medale – jedynie nie dobijały światła, który mocniej pieścił plecy blondynki, niż jej skrytą w lekkim cieniu twarz.
Po kilku krokach poczynionych przez zagubionego podróżnika, okazało się, że jest nim nie kto inny, a główna żmija siódmego rocznika dziewcząt z Domu Węża. Gwendoline nie wiedziała tego z grubsza przez sławę Caroline, ale przez swego rodzaju niechęć, jaką żywiły do niej inne przedstawicielki chlewnej trzody ich Domu. Niestabilna emocjonalnie, agresywna, chaotyczna, nieprzewidywalna, niebezpieczna nawet... a podczas lekcji zastanawiająco spokojna i opanowana. Nie to, że druga czarownica była specjalnie ciekawym obiektem obserwacji, ale ostatnio coraz zgrabniej spierdalała przed oczami innych.
Blondynka z lekkim stuknięciem przymknęła księgę spoczywająca na jej udach i utkwiła wzrok w czarnowłosej dziewczynie, bez specjalnie negatywnych emocji. Może z lekkim znużeniem.
- Nie, niekoniecznie, ale to miłe, że martwisz się o moje dobre samopoczucie. - ona za to darowała sobie ubarwienie tonu sarkazmem, ani nie rzucała na ring rękawiczki, by przygotować się na bójkę słowną. W zamian za to zjechała wzrokiem na przewieszoną przez ramie torbę Pannicy Rockers, która wyraźnie była wypchana. Ślizgonka delikatnie przechyliła głowę na bok, ledwie o kilka stopni i zmrużyła swoje słodkie jak dwa cukierki, oczka. - Tak sądziłam, że będziesz jedną z mieszkańców Slytherinu, którzy dzień przed przeszukiwaniem będą biegali po szkole, by ukryć swoje duperele. Ciekawe tylko czy różdżkę też przyjdzie ci schować. - ostatnie było żartem, choć najwidoczniej cynamonowo-włosa laleczka nie spodziewała się jak trafnym.
- Caroline Rockers
Re: Izba Pamięci
Sob Sie 01, 2015 4:24 am
To było rozczarowujące, kiedy przeglądało się tyle książek i nie można było znaleźć akurat tego, czego się potrzebowało. A najgorsze było w tym wszystkim to, że wpływ na to mogło mieć nagłe wytrącenie z pewnej równowagi - choć ciężko było mówić o czymkolwiek takim, jeśli chodziło o Rockers - przez Gryfona, który bawił się w jakiegoś natchnionego altruistycznego czarodzieja. Nie żeby było jej go żal, wręcz przeciwnie, jednakże wraz z tym spotkaniem powróciły pewne...instynkty, które tak bardzo starała się ukryć w obliczu tego całego zamieszania, które niepotrzebnie zrobiło się wokół zamku. Teoretycznie nie powinna się dziwić, skoro zginęło ostatnio, aż jedenastu czarodziei, ale...jej myśli szły zupełnie innym tokiem rozumowania. Dział ksiąg zakazanych nie spędzał jej snu z powiek, miała na głowie poważniejsze, w jej domniemaniu, rzeczy. Czarna magia nie stanowiła tutaj problemu, wręcz zdawała się być na wyciągnięcie ręki, a dla C. zdawało się, że nie ma rzeczy niemożliwych, zwłaszcza odkąd przekraczanie granic stało się takie...łatwe, ale przy tym okrutnie gorzkie. Przynajmniej w jednym przypadku. Od zawsze uczniowie poszukiwali sposobów by dostać w swoje ręce to, co było zakazane, a Ślizgoni zdawali się mieć w tym większą wprawę, niż reszta. Zresztą przy odpowiednich znajomościach łatwiej było uzyskać papierek od któregoś z nauczycieli, szczególnie gładko szło to ze Ślimakiem. C. niemniej nigdy nie próbowała i nie zamierzała próbować; w taki sposób łatwo przyciągnąć niechcianą uwagę, a ona pomimo wielkiej fali szaleństwa, która ciągnęła na dno kolejne dusze, potrafiła wcisnąć "stop" w odpowiedniej chwili. Obecność dorosłej osoby w większości przypadków wystarczała.
Królowa Śniegu kroczyła więc dumnie wśród zakurzonych reliktów przeszłości świadczących o osiągnięciach, które przeminęły z drwiącą łatwością. I pewnie gdzieś tam dalej czaiły się puste miejsca gotowe ugościć kolejne niezwykłe osobowości, które coś w tej szkole osiągnęły. Cienie tańczyły z szaleńczą radością na ścianach, a nikłe światło otaczało jedynie blondynkę, która z tak wielką uwagą studiowała księgę. Kilka długich i ciemnych kosmyków przysłoniło jej chmurne oko, muskając kącik warg, które obecnie były wykrzywione w grymasie, który przypominał karykaturę nieprzyjemnego uśmiechu. Zła sława uwielbiała się przyklejać, jak ektoplazma do rąk, nie mając zamiaru tak szybko puścić. C. nie uważała jednak tego za coś szczególnego, mając w doprawdy wielkim poszanowaniu, jak plotki na jej temat obiegają taki Pokój Wspólny Slytherinu.
A wężyki syczą, syczą, syyyczą...
I pogryzą czyjąś twaaarz.
Kroczek po kroczku i opada się coraz niżej i niżej, aż całkowicie nie dostrzega się światła zewnętrznego.
Czasami przecież spokój i samotność były w cenie!
To, co przepływało przez ciało Rockers nie było, ani niczym dobrym, ani też złym. Można by rzec, że po prostu ciekawość wymieszała się z pogardliwą złośliwością, zwłaszcza, kiedy lodowate tęczówki uważniej lustrowały ciało nowej Ślizgonki. Na słowa blondynki, Caroline parsknęła krótko i przyłożyła jeden palec do brody. Kiedy zauważyła w którym kierunku powędrował wzrok Tichy, przycisnęła do siebie mocniej torbę i zapewne gdyby była kotem, jej sierść by się najeżyła ostrzegawczo - zamiast tego obnażyła na krótki moment górne zęby.
- Cóż za dedukcja, Tichy. Może dadzą Ci za nią jakiś stary zapleśniały order - krótko warknęła z ironicznym uśmieszkiem, który przeciął jej obecną maskę w której chmurne tęczówki zdawały się delikatnie błyszczeć. Palce zaś wbiły się w materiał torby, a sama Rockers zrobiła kilka kroków do przodu, spoglądając na Gwendoline ze zmrużonymi oczami.
- A Ty, co? Nie wolisz sobie poświergotać po francusku i przymierzyć jakieś słodkie fatałaszki? - Spytała dziewczyna chłodniejszym tonem. Odkąd tylko ta napomknęła o różdżce, C. czuła, jak jej palce tylko marzą o tym by w coś - a najlepiej w kogoś - się wbić. - A może chcesz podzielić się jeszcze jakimiś mądrymi uwagami?
Królowa Śniegu kroczyła więc dumnie wśród zakurzonych reliktów przeszłości świadczących o osiągnięciach, które przeminęły z drwiącą łatwością. I pewnie gdzieś tam dalej czaiły się puste miejsca gotowe ugościć kolejne niezwykłe osobowości, które coś w tej szkole osiągnęły. Cienie tańczyły z szaleńczą radością na ścianach, a nikłe światło otaczało jedynie blondynkę, która z tak wielką uwagą studiowała księgę. Kilka długich i ciemnych kosmyków przysłoniło jej chmurne oko, muskając kącik warg, które obecnie były wykrzywione w grymasie, który przypominał karykaturę nieprzyjemnego uśmiechu. Zła sława uwielbiała się przyklejać, jak ektoplazma do rąk, nie mając zamiaru tak szybko puścić. C. nie uważała jednak tego za coś szczególnego, mając w doprawdy wielkim poszanowaniu, jak plotki na jej temat obiegają taki Pokój Wspólny Slytherinu.
A wężyki syczą, syczą, syyyczą...
I pogryzą czyjąś twaaarz.
Kroczek po kroczku i opada się coraz niżej i niżej, aż całkowicie nie dostrzega się światła zewnętrznego.
Czasami przecież spokój i samotność były w cenie!
To, co przepływało przez ciało Rockers nie było, ani niczym dobrym, ani też złym. Można by rzec, że po prostu ciekawość wymieszała się z pogardliwą złośliwością, zwłaszcza, kiedy lodowate tęczówki uważniej lustrowały ciało nowej Ślizgonki. Na słowa blondynki, Caroline parsknęła krótko i przyłożyła jeden palec do brody. Kiedy zauważyła w którym kierunku powędrował wzrok Tichy, przycisnęła do siebie mocniej torbę i zapewne gdyby była kotem, jej sierść by się najeżyła ostrzegawczo - zamiast tego obnażyła na krótki moment górne zęby.
- Cóż za dedukcja, Tichy. Może dadzą Ci za nią jakiś stary zapleśniały order - krótko warknęła z ironicznym uśmieszkiem, który przeciął jej obecną maskę w której chmurne tęczówki zdawały się delikatnie błyszczeć. Palce zaś wbiły się w materiał torby, a sama Rockers zrobiła kilka kroków do przodu, spoglądając na Gwendoline ze zmrużonymi oczami.
- A Ty, co? Nie wolisz sobie poświergotać po francusku i przymierzyć jakieś słodkie fatałaszki? - Spytała dziewczyna chłodniejszym tonem. Odkąd tylko ta napomknęła o różdżce, C. czuła, jak jej palce tylko marzą o tym by w coś - a najlepiej w kogoś - się wbić. - A może chcesz podzielić się jeszcze jakimiś mądrymi uwagami?
- Gwendoline Tichý
Re: Izba Pamięci
Wto Sie 04, 2015 9:55 am
Nauczyciele aż nazbyt wzięli sobie do serca myślenie, że mocne ambicje wyjścia wiedzą daleko, daleko poza poziom nauczania zwykle przylegają do osób chcących je wykorzystać w zły sposób. To całkiem trafne i całkiem mylące, bo w Dziale na pewno były księgi prawiące o mocnych zaklęciach, które mogą posłużyć nawet do wprawnej obrony przed złem i występkiem. Mogły uratować komuś życie na błoniach. Całe (nie)szczęście na ten obrót sytuacji – absolutne zamknięcie tam wstępu - narzeka tylko osoba wchodząca w skład tych nieodpowiednich... Zupełnie jakby miała do tego jakiekolwiek prawo. W końcu pewnie w tej chwili to ona najmocniej chciała się tam dostać, zwłaszcza, że wielce krzywdzące dla jej sumienia było to, że od razu pozwiązywaliby jej wizytę z tym niepotrzebnym i wyjątkowo głupim rozlewem krwi w ich ogródku. Naprawdę, mogliby nawet wykąpać ją w tej materii w Veritaserum, była czysta jak łza i zapewne dobrowolnie by na to przyzwoliła, gdyby od tego zależała zgoda na jej wstęp do Działu. I gdyby zmniejszyć przy okazji do minimum możliwość zadania jej konkretnego pytania: „Po co chce Pani się tam dostać?”. Ale to była zapewne elementarna część takich mini-przesłuchań, która już ucinała jej możliwość dostania pozwolenia kiedykolwiek. Uwzględniając, że nikt nie zajdzie z pytaniami dalej i nie odda porcelanowej laleczki Ministerstwu. I tu piękne wyobrażenie legalnego wejścia do zakazanej części biblioteki umierało rozdeptywane przez nieufność nauczycieli i ta droga była odcinana od możliwości nazywania jej „dobrym wyborem”.
Mimo to Kosmos ma na względzie wielkie ambicje świeżo upieczonej Ślizgonki i potrafi raz na jakiś czas pozytywnie ją zaskoczyć i zwrócić jej uwagę na całkiem inne... nowe możliwości, których sama wcześniej nie zauważyła. Których nie rozpatrywała. Bo w końcu co takiego może jej dać Caroline Rockers, czego nie mogą inni uczniowie? Ludzi należy w końcu szanować za bycie środkami do osiągnięcia intratnego celu albo nie szanować zgoła wcale. A odpowiedź co do użyteczności Panny z dobrego, czystokrwistego rodu nie była znowu taka jasna - w końcu nie była normalna (naprawdę nie była, wystarczyło tylko widzieć kilka razy dziennie jak warczy na resztę syczących wężyków) i jedyne, co było dziwne, to- to, iż niechęć i nawet czysta nienawiść do niej zwiększyła się nie tyle od czasu zawieruchy na błoniach, co od czasu jej cyklicznych zmian stylu ubierania się. To zwracało uwagę i to nie tylko nauczycieli. Ale nauczyciele byli o krok za Pannicą Tichy, bo ona słyszała, co syczały wężyki na temat Rockers w jej skórzanej kurtce...
Teraz dumnie krocząca żmija jej na sobie nie miała. A szkoda.
- O ile powieszą go tutaj, to nie mam nic przeciwko. Miło by było, gdyby zawisł tu wreszcie ktoś wartościowy. Byle nie za kark. - przekręciła delikatnie głowę i jedna z prawie idealnych, cynamonowych fal spłynęła z jej ramienia na pierś, po czym zakołysała się wykręconymi w górę końcówkami tuż nad przymkniętą księgą. Gwendoline zauważyła, że Caroline nie zaczęła tryskać jeszcze jadem, więc i ona odwiesiła już dawno ewentualną broń i zachowała się całkiem neutralnie, stąpała w końcu po cienkim lodzie. Nie była wprawdzie bezbronną owcą, ale nie zamierzała robić sobie dla sportu wroga z tej czarownicy o morskich oczętach. Właściwie to ta persona była nawet na swój sposób pasjonująca, choć adorowanie jej nie wchodziło w grę.
- Nie, teraz jak widzisz odwieszam swoje ulubione hobby i stawiam przed sobą wizje spędzenia czasu z czarownicą ze wspólnego Dormitorium. Ewentualnie krycie jej i jej tajemnic. - zmrużyła powieki i odstawiła księgę na bok na parapet, po czym sama łagodnie się z niego zsunęła, uważając, by nie podrzeć białych rajstop, które zasłaniały jej całe nogi. Stuknęła niewielkimi obcasami lakierek o posadzkę i otrzepała dłonie ze stuletniego kurzu. - Wybrałaś całkiem dobre miejsce na kryjówkę, jestem pod wrażeniem. Jeśliby schować cokolwiek za gablotą, to nikt nie będzie się głowił jak to się tam znalazło, do kogo należy i czy można to stąd zabrać. Tajemnice niby na widoku, a jednak skrzętnie ukryte. Oryginalniejsze od odrywania desek w podłodze, chowania brudnych gazetek po krzakach albo modlenia się, by tuż po przeszukiwaniu pokoi nie przeszukiwano pustych sal.
Mimo to Kosmos ma na względzie wielkie ambicje świeżo upieczonej Ślizgonki i potrafi raz na jakiś czas pozytywnie ją zaskoczyć i zwrócić jej uwagę na całkiem inne... nowe możliwości, których sama wcześniej nie zauważyła. Których nie rozpatrywała. Bo w końcu co takiego może jej dać Caroline Rockers, czego nie mogą inni uczniowie? Ludzi należy w końcu szanować za bycie środkami do osiągnięcia intratnego celu albo nie szanować zgoła wcale. A odpowiedź co do użyteczności Panny z dobrego, czystokrwistego rodu nie była znowu taka jasna - w końcu nie była normalna (naprawdę nie była, wystarczyło tylko widzieć kilka razy dziennie jak warczy na resztę syczących wężyków) i jedyne, co było dziwne, to- to, iż niechęć i nawet czysta nienawiść do niej zwiększyła się nie tyle od czasu zawieruchy na błoniach, co od czasu jej cyklicznych zmian stylu ubierania się. To zwracało uwagę i to nie tylko nauczycieli. Ale nauczyciele byli o krok za Pannicą Tichy, bo ona słyszała, co syczały wężyki na temat Rockers w jej skórzanej kurtce...
Teraz dumnie krocząca żmija jej na sobie nie miała. A szkoda.
- O ile powieszą go tutaj, to nie mam nic przeciwko. Miło by było, gdyby zawisł tu wreszcie ktoś wartościowy. Byle nie za kark. - przekręciła delikatnie głowę i jedna z prawie idealnych, cynamonowych fal spłynęła z jej ramienia na pierś, po czym zakołysała się wykręconymi w górę końcówkami tuż nad przymkniętą księgą. Gwendoline zauważyła, że Caroline nie zaczęła tryskać jeszcze jadem, więc i ona odwiesiła już dawno ewentualną broń i zachowała się całkiem neutralnie, stąpała w końcu po cienkim lodzie. Nie była wprawdzie bezbronną owcą, ale nie zamierzała robić sobie dla sportu wroga z tej czarownicy o morskich oczętach. Właściwie to ta persona była nawet na swój sposób pasjonująca, choć adorowanie jej nie wchodziło w grę.
- Nie, teraz jak widzisz odwieszam swoje ulubione hobby i stawiam przed sobą wizje spędzenia czasu z czarownicą ze wspólnego Dormitorium. Ewentualnie krycie jej i jej tajemnic. - zmrużyła powieki i odstawiła księgę na bok na parapet, po czym sama łagodnie się z niego zsunęła, uważając, by nie podrzeć białych rajstop, które zasłaniały jej całe nogi. Stuknęła niewielkimi obcasami lakierek o posadzkę i otrzepała dłonie ze stuletniego kurzu. - Wybrałaś całkiem dobre miejsce na kryjówkę, jestem pod wrażeniem. Jeśliby schować cokolwiek za gablotą, to nikt nie będzie się głowił jak to się tam znalazło, do kogo należy i czy można to stąd zabrać. Tajemnice niby na widoku, a jednak skrzętnie ukryte. Oryginalniejsze od odrywania desek w podłodze, chowania brudnych gazetek po krzakach albo modlenia się, by tuż po przeszukiwaniu pokoi nie przeszukiwano pustych sal.
- Caroline Rockers
Re: Izba Pamięci
Nie Sie 09, 2015 1:10 am
Wszystkie potężniejsze zaklęcia służące, czy to do ochrony, czy też do ataku miały swoją własną cenę. Dlatego właśnie spoczywały za tamtymi kratami niczym Eden do którego pragnie się wejść i sięgnąć po zakazane jabłko. Dlatego też tak ważne było trzymanie tej wiedzy w zamknięciu by nikogo niepowołanego nie kusiło - niemniej była jeszcze opcja z próbą uzyskania zgody od któregoś z nauczycieli. C. jednak nie wybiegała aż tak odważnie w swych poczynaniach, zupełnie zadowalając się tym, co znajdywała w swoim własnym domu i czego uczyła się na zajęciach. Czasem wystarczyła nazwa by zainteresować się, zapisać i później próbować poznać.
Och, jakże niewinne i wzruszające dziewczę z Ciebie, droga Gwen! Przecież Ty...tylko pragniesz dostać się do Raju Wiedzy i łapczywie pochwycić swoimi ząbkami zakazane jabłuszko. To przecież zupełnie nic złego!
Zupełnie.
Reszta świata jednakże nie chce czytać w Twoich myślach, pochwycić te gorące pragnienia zanurkowania w najsilniejszym eliksirze prawdy, bylebyś tylko mogła uzyskać zgodę na czerpanie wiedzy z niedostępnych, dla znaczącej większości uczniów, źródeł!
Gwendoline myślała więc o sposobach by uzyskać to, co tak ją kusiło, zaś ona...ona potrzebowała kryjówki by nikt nie wszedł na teren tak osobistych doświadczeń. Gdyby tylko wiedziała, jak wyciągać wspomnienia ze swojej głowy, jak później je analizować i...odkrywać na nowo! Niestety, na ten moment było to zupełnie niemożliwe - aż dziw, że udało jej się w takim stanie ujrzeć wspomnienie Wojny. To zresztą tylko pogorszyło wszystko, wzmocniło niewidzialną więź, która zaciskała się na jej szyi, próbując pozbawić ją życia. Była przecież tą, która przegrała i oddała się na chwilę szaleńczej woni spalenia, doceniając piękno Błazna dopiero po śmierci. Kimże była...? Kimże była Królowa Śniegu, która starała się właśnie naszkicować dokładny plan zniszczenia?
Kosmos tutaj nie miał prawa głosu.
Jesteś gotowa zaryzykować, Tichy? Oddać się w moje splamione krwią i Jego wolnością ręce? Poczuć na karku lodowaty podmuch samego Zwycięstwa? Spróbuj. Może to zadziała, a może doświadczysz ukąszeń na swojej szyi. Jadowitych ukąszeń.
Normalność z pewnością nie było czymś, co należało do Rockers. Była zresztą od tego coraz dalej - spadała wszak na same dno, jak przystało na kogoś pozbawionego resztek czarnych skrzydeł. Wystarczyło tylko kilka sztuczek, a już wzrastał poziom ogólnej niechęci względem jej osoby. Nie żeby to jej przeszkadzało - od początku przecież był taki plan, a ona trzymała się go, jak najlepiej potrafiła. Aż dziw, że...znalazł się ktoś...ktoś zdolny do takiego niezdrowego troszczenia się o nią. To niemniej była zamknięta historia, prawda? Co za dużo zdradzanych szczegółów to niezdrowo. Kurtka znajdowała się w bezpiecznym miejscu i na całe szczęście blondwłosa Ślizgonka nie musiała sobie tym zawracać głowy. Zupełnie.
C. w międzyczasie dmuchnęła w swoją grzywkę, nie spuszczając jednak oczu z Gwendoline.
- Patrząc na Ciebie, nie dostrzegam niczego wartościowego. W Izbie Pamięci nie ma zresztą miejsca na aż tak zapleśniałe ordery. Co najwyżej może zawisnąć na tablicy tego starego charłaka... - mruknęła w odpowiedzi bez krzty jakichkolwiek emocji. Może jedynie chmurne tęczówki błysnęły drapieżnie. - Lub możesz Ty sama zawisnąć. To w sumie bardziej interesująca opcja, nie uważasz?
Palce przesunęły się na pasek, który oplatał ciemną, ciężką torbę. Nie odpinała go jeszcze, ponieważ wolała tego nie robić przy słodziutkiej blondynce. Nie zamierzała jednak wyciągać różdżki, ani też bardziej zbliżać się do Gwendoline, zwłaszcza, że to nie było dzisiaj konieczne. C. była zresztą ciekawa, czy ta w końcu sobie pójdzie, czy też zostanie. Jedna noga ciemnowłosej była wysunięta bardziej do przodu niż druga, jakby była gotowa do wykonania ewentualnego dodatkowego ruchu.
- Fascynujące hobby, doprawdy - parsknęła krótkim niedowierzającym śmiechem, po czym wyprostowała się, kiedy tylko Tichy zsunęła się z parapetu. Po chwili, C. postanowiła odpiąć swoją torbę - nie odsłaniała jednak tego, co znajdowało się w środku. Uderzyła nieco zniecierpliwiona butem w zakurzoną posadzkę i oparła się o kolejną gablotę. Na słowa blondynki, ciemne brwi Ślizgonki uniosły się do góry, a twarz przejął mały grymas, który znikł szybko, ustępując miejsca chłodnemu opanowaniu. W środku jednak lód nacierał się z potworem gotowym do działania. Nie odpowiedziała nic, zamiast tego uniosła materiałową narzutę torby, odsłaniając myślodsiewnię i malutką fiolkę wypełnioną białą gazową substancją. Rzuciła przy tym wyzywające spojrzenie Gwendoline, złapała za torbę i wraz z nią przeniosła się na parapet, na którym położyła swoje drogocenne przedmioty.
- Jeśli ktokolwiek się o tym dowie, to nie muszę chyba mówić, co się z Tobą wtedy stanie, prawda, Tichy?
Była odwrócona do niej plecami i opierała swoje dłonie o kraniec parapetu, zatrzymując wzrok na fiolce.
Zostałeś tylko w takiej formie.
Wolność wszak kosztuje.
Och, jakże niewinne i wzruszające dziewczę z Ciebie, droga Gwen! Przecież Ty...tylko pragniesz dostać się do Raju Wiedzy i łapczywie pochwycić swoimi ząbkami zakazane jabłuszko. To przecież zupełnie nic złego!
Zupełnie.
Reszta świata jednakże nie chce czytać w Twoich myślach, pochwycić te gorące pragnienia zanurkowania w najsilniejszym eliksirze prawdy, bylebyś tylko mogła uzyskać zgodę na czerpanie wiedzy z niedostępnych, dla znaczącej większości uczniów, źródeł!
Gwendoline myślała więc o sposobach by uzyskać to, co tak ją kusiło, zaś ona...ona potrzebowała kryjówki by nikt nie wszedł na teren tak osobistych doświadczeń. Gdyby tylko wiedziała, jak wyciągać wspomnienia ze swojej głowy, jak później je analizować i...odkrywać na nowo! Niestety, na ten moment było to zupełnie niemożliwe - aż dziw, że udało jej się w takim stanie ujrzeć wspomnienie Wojny. To zresztą tylko pogorszyło wszystko, wzmocniło niewidzialną więź, która zaciskała się na jej szyi, próbując pozbawić ją życia. Była przecież tą, która przegrała i oddała się na chwilę szaleńczej woni spalenia, doceniając piękno Błazna dopiero po śmierci. Kimże była...? Kimże była Królowa Śniegu, która starała się właśnie naszkicować dokładny plan zniszczenia?
Kosmos tutaj nie miał prawa głosu.
Jesteś gotowa zaryzykować, Tichy? Oddać się w moje splamione krwią i Jego wolnością ręce? Poczuć na karku lodowaty podmuch samego Zwycięstwa? Spróbuj. Może to zadziała, a może doświadczysz ukąszeń na swojej szyi. Jadowitych ukąszeń.
Normalność z pewnością nie było czymś, co należało do Rockers. Była zresztą od tego coraz dalej - spadała wszak na same dno, jak przystało na kogoś pozbawionego resztek czarnych skrzydeł. Wystarczyło tylko kilka sztuczek, a już wzrastał poziom ogólnej niechęci względem jej osoby. Nie żeby to jej przeszkadzało - od początku przecież był taki plan, a ona trzymała się go, jak najlepiej potrafiła. Aż dziw, że...znalazł się ktoś...ktoś zdolny do takiego niezdrowego troszczenia się o nią. To niemniej była zamknięta historia, prawda? Co za dużo zdradzanych szczegółów to niezdrowo. Kurtka znajdowała się w bezpiecznym miejscu i na całe szczęście blondwłosa Ślizgonka nie musiała sobie tym zawracać głowy. Zupełnie.
C. w międzyczasie dmuchnęła w swoją grzywkę, nie spuszczając jednak oczu z Gwendoline.
- Patrząc na Ciebie, nie dostrzegam niczego wartościowego. W Izbie Pamięci nie ma zresztą miejsca na aż tak zapleśniałe ordery. Co najwyżej może zawisnąć na tablicy tego starego charłaka... - mruknęła w odpowiedzi bez krzty jakichkolwiek emocji. Może jedynie chmurne tęczówki błysnęły drapieżnie. - Lub możesz Ty sama zawisnąć. To w sumie bardziej interesująca opcja, nie uważasz?
Palce przesunęły się na pasek, który oplatał ciemną, ciężką torbę. Nie odpinała go jeszcze, ponieważ wolała tego nie robić przy słodziutkiej blondynce. Nie zamierzała jednak wyciągać różdżki, ani też bardziej zbliżać się do Gwendoline, zwłaszcza, że to nie było dzisiaj konieczne. C. była zresztą ciekawa, czy ta w końcu sobie pójdzie, czy też zostanie. Jedna noga ciemnowłosej była wysunięta bardziej do przodu niż druga, jakby była gotowa do wykonania ewentualnego dodatkowego ruchu.
- Fascynujące hobby, doprawdy - parsknęła krótkim niedowierzającym śmiechem, po czym wyprostowała się, kiedy tylko Tichy zsunęła się z parapetu. Po chwili, C. postanowiła odpiąć swoją torbę - nie odsłaniała jednak tego, co znajdowało się w środku. Uderzyła nieco zniecierpliwiona butem w zakurzoną posadzkę i oparła się o kolejną gablotę. Na słowa blondynki, ciemne brwi Ślizgonki uniosły się do góry, a twarz przejął mały grymas, który znikł szybko, ustępując miejsca chłodnemu opanowaniu. W środku jednak lód nacierał się z potworem gotowym do działania. Nie odpowiedziała nic, zamiast tego uniosła materiałową narzutę torby, odsłaniając myślodsiewnię i malutką fiolkę wypełnioną białą gazową substancją. Rzuciła przy tym wyzywające spojrzenie Gwendoline, złapała za torbę i wraz z nią przeniosła się na parapet, na którym położyła swoje drogocenne przedmioty.
- Jeśli ktokolwiek się o tym dowie, to nie muszę chyba mówić, co się z Tobą wtedy stanie, prawda, Tichy?
Była odwrócona do niej plecami i opierała swoje dłonie o kraniec parapetu, zatrzymując wzrok na fiolce.
Zostałeś tylko w takiej formie.
Wolność wszak kosztuje.
- Gwendoline Tichý
Re: Izba Pamięci
Pon Sie 10, 2015 12:27 pm
Gwendoline nie była osobą, jaka szukała zwady. Miała niechęć do magicznych stworzeń – im te były inteligentniejsze, tym ta niechęć się wzmacniała - ale z ludźmi było wręcz odwrotnie. Ich traktowała delikatniej i z większym rozmysłem. Nie wychylała się zanadto, ba nawet jej umiłowanie do pastelowego różu jakoś niknęło wśród barwnych charakterów tej szkoły - przyjemnie się jej przemykało w cieniu wielkich sław i szkolnej mafii. Była wręcz Caroline bardzo... wdzięczna. Francuzka mogła do woli katować szkolne wampiry, łapać kontakty z miejscowymi dealerami, zamawiać niepozorne narzędzia do rytuałów i otaczać się współpracownikami od czarnej roboty, podczas gdy oczy zniechęconych wężyków były skierowane wprost na Rockers w tej jej znoszonej, czarnej ramonesce. Taki stan rzeczy bardzo blondynce odpowiadał, niczego nie chciała zmieniać, dalej pragnęła, by ta czarownica była równie wylewna względem uczniów z całym swoim jadem, równie burkliwa i nietowarzyska, równie zimna i zdystansowana. Była idealna właśnie taka. Idealnie przydatna. Czy tego chciała czy nie.
Dlatego Tichy zależało na tym, by utrzymać tę delikatną i nieomal niezauważalną symbiozę w której obie nie wchodziły sobie w drogę i nie ścierały się zanadto, ale jednak los gładko umieścił je obok siebie akurat tu, akurat teraz i akurat w takich okolicznościach. Prawie krzyczał Śligonce w twarz, by to wykorzystać, ale bez szybkich i chaotycznych posunięć. Obie wyglądały w końcu na zmęczone tym wszystkim, ale nawet mimo wyczerpania, nie było mowy o dobrowolnym oddawaniu się w czyjekolwiek ręce.
Słowa nie raniły, nigdy. Nie potrzebowały też bandaża, specjalnych zaklęć je zalepiających ani szczególnej troski w rehabilitacji po wyrządzonych po nich szkodach. Dlatego te odbijały się od powłoczki otaczającą tę różową kukłę i postukiwały jak diamenty zderzające z zimną posadzką. Ale trzeba przyznać, że były to słowa, jakie Gwendoline chciała usłyszeć.
- Naprawdę nic wartościowego we mnie nie widzisz? Śpisz ze mną w jednej komnacie, jesz w jednej sali, uczysz nieomal przy jednaj ławce i teraz prowadzisz miłą rozmowę, i nadal nic? - nie, nie była jakoś tępo tym rozbawiona, swobodnym tonem prostowała wypowiedź. Upewniała się. - To w sumie dobrze. Bardzo dobrze. Znasz to powiedzenie? Że, aby zrobić karierę w świecie przestępczym trzeba mieć reputacje uczciwego człowieka. Nuda, mdły charakter i wizualne trzymanie się z dala od problemów jest w cenie jeszcze mocniej. Ale przy tobie nie będę udawać, za inteligentna i spostrzegawcza jesteś na to, co? - zagrała sobie na swoim ulubionym instrumencie i oparła się bokiem o daleki kraniec parapetu, strzepując nieco kurzu z białej rękawiczki na prawej dłoni. Kwestii zapleśniałego orderu już nie poruszała, w jej mniemaniu temat już był zamknięty w momencie, w którym wkroczyła tak kwestia uroczego woźnego. Kwestia hobby też, nie było się nad czym rozwodzić. Iść sobie też nie zamierzała - jednak wypchana torba drugiej Ślizgonki lekko poruszała odpowiednie struny ciekawości tej blond lali na tyle, żeby została na swoim posterunku i początkowo bez słowa komentarza przyglądała się temu co jej koleżanka z ławki wyjmuje i kładzie na wyrzeźbionym kamieniu, który jeszcze chwile temu służył Gwendoline za kuriozalną ławkę.
- Sądzisz, że dzieliłabym się z kimś taką przyjemną tajemnicą? Nawet kwestia samej rozmowy z tobą zepsułaby mi reputacje. - uśmiechnęła się do siebie, dzielnie znosząc to wyzywające spojrzenie ze strony szkolnej Żmii i przyjrzała ledwie dwóm przedmiotom, za to najprawdopodobniej cholernie cennym. Myślosiewnie rozpoznała od razu, ale zawartość fiolki była jednak tajemnicą niepodobną do niczego wcześniej. Dopytywanie było teraz kwestią bardzo niebezpieczną, a poza tym... interesowanie się czyimiś sprawami miało u Tychy jakąś konkretną granicę i ta kończyła się na zobaczeniu jedynie tej parki niewielkich tajemnic. Oderwała się łagodnie od parapetu i podeszła do gabloty z pucharami.
- Tu wydaje się najrozsądniej. Myślosiewnia będzie kuła w oczy w otoczeniu medali, statuetek albo mioteł, w otoczeniu pucharów nie będzie się tak gryzła i wdzięcznie zleje z tłem. Poza tym może posłużyć chwilowo za podest dla jednego z nich, w którego wnętrzu może spocząć fiolka. - zastukała delikatnie placami w szybkę.
Dlatego Tichy zależało na tym, by utrzymać tę delikatną i nieomal niezauważalną symbiozę w której obie nie wchodziły sobie w drogę i nie ścierały się zanadto, ale jednak los gładko umieścił je obok siebie akurat tu, akurat teraz i akurat w takich okolicznościach. Prawie krzyczał Śligonce w twarz, by to wykorzystać, ale bez szybkich i chaotycznych posunięć. Obie wyglądały w końcu na zmęczone tym wszystkim, ale nawet mimo wyczerpania, nie było mowy o dobrowolnym oddawaniu się w czyjekolwiek ręce.
Słowa nie raniły, nigdy. Nie potrzebowały też bandaża, specjalnych zaklęć je zalepiających ani szczególnej troski w rehabilitacji po wyrządzonych po nich szkodach. Dlatego te odbijały się od powłoczki otaczającą tę różową kukłę i postukiwały jak diamenty zderzające z zimną posadzką. Ale trzeba przyznać, że były to słowa, jakie Gwendoline chciała usłyszeć.
- Naprawdę nic wartościowego we mnie nie widzisz? Śpisz ze mną w jednej komnacie, jesz w jednej sali, uczysz nieomal przy jednaj ławce i teraz prowadzisz miłą rozmowę, i nadal nic? - nie, nie była jakoś tępo tym rozbawiona, swobodnym tonem prostowała wypowiedź. Upewniała się. - To w sumie dobrze. Bardzo dobrze. Znasz to powiedzenie? Że, aby zrobić karierę w świecie przestępczym trzeba mieć reputacje uczciwego człowieka. Nuda, mdły charakter i wizualne trzymanie się z dala od problemów jest w cenie jeszcze mocniej. Ale przy tobie nie będę udawać, za inteligentna i spostrzegawcza jesteś na to, co? - zagrała sobie na swoim ulubionym instrumencie i oparła się bokiem o daleki kraniec parapetu, strzepując nieco kurzu z białej rękawiczki na prawej dłoni. Kwestii zapleśniałego orderu już nie poruszała, w jej mniemaniu temat już był zamknięty w momencie, w którym wkroczyła tak kwestia uroczego woźnego. Kwestia hobby też, nie było się nad czym rozwodzić. Iść sobie też nie zamierzała - jednak wypchana torba drugiej Ślizgonki lekko poruszała odpowiednie struny ciekawości tej blond lali na tyle, żeby została na swoim posterunku i początkowo bez słowa komentarza przyglądała się temu co jej koleżanka z ławki wyjmuje i kładzie na wyrzeźbionym kamieniu, który jeszcze chwile temu służył Gwendoline za kuriozalną ławkę.
- Sądzisz, że dzieliłabym się z kimś taką przyjemną tajemnicą? Nawet kwestia samej rozmowy z tobą zepsułaby mi reputacje. - uśmiechnęła się do siebie, dzielnie znosząc to wyzywające spojrzenie ze strony szkolnej Żmii i przyjrzała ledwie dwóm przedmiotom, za to najprawdopodobniej cholernie cennym. Myślosiewnie rozpoznała od razu, ale zawartość fiolki była jednak tajemnicą niepodobną do niczego wcześniej. Dopytywanie było teraz kwestią bardzo niebezpieczną, a poza tym... interesowanie się czyimiś sprawami miało u Tychy jakąś konkretną granicę i ta kończyła się na zobaczeniu jedynie tej parki niewielkich tajemnic. Oderwała się łagodnie od parapetu i podeszła do gabloty z pucharami.
- Tu wydaje się najrozsądniej. Myślosiewnia będzie kuła w oczy w otoczeniu medali, statuetek albo mioteł, w otoczeniu pucharów nie będzie się tak gryzła i wdzięcznie zleje z tłem. Poza tym może posłużyć chwilowo za podest dla jednego z nich, w którego wnętrzu może spocząć fiolka. - zastukała delikatnie placami w szybkę.
- Caroline Rockers
Re: Izba Pamięci
Sro Sie 12, 2015 2:54 am
Mogła taką nie być, ale też sporo zależało od tej drugiej strony, a z kimś tak nieprzyjemnie nieprzewidującym z pewnością łatwo było znaleźć zwadę. Mogła to być najmniejsza z pozoru drobnostka, która przyczyniłaby się do wielkich płomieni samej Szatańskiej Pożogi. C. magiczne stworzenia były obojętne, jeśli nie wchodziły jej w paradę - wolała je od ludzi, nie wliczała w ich skład jednak wilkołaków, wampirów i wilii. Ich wartość była podobna do nędznych, pełzających robaczków. Mogłaby się pobawić w podział na rodzaje, ale wygodniej było wrzucić to wszystko do jednego worka. Być może rozbawiłoby ją podejście Gwendoline do roli człowieczych istot - żart wszak godny nawet krótkiego klaśnięcia! Czarnowłosa zwyczajnie robiła swoje, kreśląc różnorodne plany, które tak lubiły znikać chwilę później, oddając się w ręce czegoś niepokojącego, co spokojnie żerowało w jej wnętrzu, łapczywie domagając się kolejnych porcji pokarmu, jakim były dla niego strach, odraza, nienawiść, smutek i złość. C. więc spełniała te pragnienia, dostając za to upragnione rozmazanie milionów myśli, które zazwyczaj pełzały w szaleńczej prędkości w jej głowie.
Kiedy raz zaczęło się już tę grę, należało ciągnąć ją jak najdłużej.
Ze względu na wszystko.
Rockers trzymała się więc swoich kryjówek jak przystało na prawdziwą Żmiję - zdarzało się jej jednak wybierać zupełnie inne lokalizacje by w nich chwytać za kruche ramiona ofiary i pozbawiać pozytywnych uczuć poprzez swoją truciznę. Wolała bawić się poprzez psychologiczne zabawy, ale jeśli te nie działały to sięgała po różdżkę. Wszystkimi środkami do upragnionego celu. Ostatnio jednak musiała tego zaprzestać z powodu uważnego śledzenia jej poczynań przez resztę szkoły i głównie chodziło tu o Ślizgonów, którzy tylko czekali, aż będą mogli ją pożreć. Ją w tej przeklętej, pachnącej nadal jego perfumami i ciałem, znoszonej kurtce. Ale to nie było teraz istotne.
Przynajmniej dla Ciebie nie powinno być, różowa kuleczko.
Nie odczuwała tej "przydatności", dzięki której Gwendoline mogła spełniać swoje małe zachcianki. Szczerze powiedziawszy, interesowało ją to tyle, co rozwój Mandragory w szkolnej cieplarni. Czyli? W ogóle.
Nie wierzyłam w przeznaczenie i nie mam takiego zamiaru, więc przestań pieprzyć. Bo słabo to wygląda, słonko.
Chodziła, co prawda na Wróżbiarstwo, ale to była raczej forma oderwania się od codziennej monotonii.
To byłoby takie nudne, gdyby Cię ruszyło już na starcie, zwłaszcza, że zużywałam na to minimum swojej mocy.
Wzruszyła lekceważąco ramionami, nie widząc potrzeby w tym, by odpowiadać na te wynaturzenia blondynki. Ta, mogła się z nią zgadzać lub też wiedzieć lepiej i zacząć monolog o sobie, ale ciemnowłosa miała to głęboko w czterech literach - o ile oczywiście jej paplanina nie będzie trwać za długo. Stanęła na piętach i strzeliła w międzyczasie plecami i swoją głową.
- To Ci dopiero... - mruknęła leniwie w odpowiedzi, zatrzymując na niej swoje chmurne spojrzenie. - Ciekawe. Tak na przyszłość, nie staraj się tak usilnie wejść komuś w tyłek, dobrze? Przypomina to jedno z nieudanych zaklęć rozweselających, po których ma się odruchy wymiotne.
Różdżka została wycelowana, a ulubiony instrument rozwalił się na malutkie kawałki. Nie mogła więc liczyć na żadne ułatwienie.
Długie palce dziewczyny muskały delikatnie fiolkę i myślodsiewnię, a jej oczy były skierowane gdzieś przed siebie, jakby myślami odpłynęła w zupełnie inne miejsce. Dopiero, gdy ponownie usłyszała głos Tichy, skrzywiła się nieznacznie i przestała robić cokolwiek. Kiedy ta skończyła, C. poruszyła ramionami i powoli skierowała się w jej stronę, dzierżąc w dłoniach jedno z najważniejszych wspomnień dla niej.
- Doprawdy tyle poświęcasz, biorąc udział w tej pogawędce, Tichy. To takie godne pochwały, ach! - C. wydala z siebie głośne teatralne westchnięcie, po czym posłała jej lodowate spojrzenie, które świdrowało ją z całych sił, jakby Ślizgonka zastanawiała się, co naprawdę znajduje się pod tą blond czupryną. Zawsze mogłaby użyć legilimencji, ale na ten moment przecież nie było to niezbędne. - A tak serio, to możesz sobie pójść i porobić te wszystkie fantastyczne rzeczy, jakie robią takie urocze dziewczęcia jak Ty.
Odłożyła w końcu fiolkę do pustej i nieaktywnej myślodsiewni, po czym zajęła się odpinaniem swojego amuletu z głową wilka, który znajdował się pod jej koszulką. Również to zostało odłożone do naczynia i wydało przy tym charakterystyczny dźwięk.
Nie podziękowała za pomoc, zamiast tego uniosła jedną brew do góry, parsknęła z niedowierzaniem i wyciągnęła różdżkę.
- Nie musisz już udawać takiej pomocnej - rzuciła tylko, zanim przeszła do otwierania gabloty z całkiem sporych rozmiarów pucharem o złocistym kolorze. Przesunęła go, robiąc miejsce na myślodsiewnię, po czym ułożyła ją tak, by była jak najmniej widoczna. Wyciągnęła fiolkę i amulet, które schowała do pucharu - idealnie przesłonił on cenne naczynie, na dodatek był na tyle pojemny, że bez problemu ukryła w nim swoje przedmioty. Kiedy skończyła, zamknęła gablotę i oparła się plecami o parapet, przymykając na chwilę oczy z powodu narastającego zmęczenia.
Kiedy raz zaczęło się już tę grę, należało ciągnąć ją jak najdłużej.
Ze względu na wszystko.
Rockers trzymała się więc swoich kryjówek jak przystało na prawdziwą Żmiję - zdarzało się jej jednak wybierać zupełnie inne lokalizacje by w nich chwytać za kruche ramiona ofiary i pozbawiać pozytywnych uczuć poprzez swoją truciznę. Wolała bawić się poprzez psychologiczne zabawy, ale jeśli te nie działały to sięgała po różdżkę. Wszystkimi środkami do upragnionego celu. Ostatnio jednak musiała tego zaprzestać z powodu uważnego śledzenia jej poczynań przez resztę szkoły i głównie chodziło tu o Ślizgonów, którzy tylko czekali, aż będą mogli ją pożreć. Ją w tej przeklętej, pachnącej nadal jego perfumami i ciałem, znoszonej kurtce. Ale to nie było teraz istotne.
Przynajmniej dla Ciebie nie powinno być, różowa kuleczko.
Nie odczuwała tej "przydatności", dzięki której Gwendoline mogła spełniać swoje małe zachcianki. Szczerze powiedziawszy, interesowało ją to tyle, co rozwój Mandragory w szkolnej cieplarni. Czyli? W ogóle.
Nie wierzyłam w przeznaczenie i nie mam takiego zamiaru, więc przestań pieprzyć. Bo słabo to wygląda, słonko.
Chodziła, co prawda na Wróżbiarstwo, ale to była raczej forma oderwania się od codziennej monotonii.
To byłoby takie nudne, gdyby Cię ruszyło już na starcie, zwłaszcza, że zużywałam na to minimum swojej mocy.
Wzruszyła lekceważąco ramionami, nie widząc potrzeby w tym, by odpowiadać na te wynaturzenia blondynki. Ta, mogła się z nią zgadzać lub też wiedzieć lepiej i zacząć monolog o sobie, ale ciemnowłosa miała to głęboko w czterech literach - o ile oczywiście jej paplanina nie będzie trwać za długo. Stanęła na piętach i strzeliła w międzyczasie plecami i swoją głową.
- To Ci dopiero... - mruknęła leniwie w odpowiedzi, zatrzymując na niej swoje chmurne spojrzenie. - Ciekawe. Tak na przyszłość, nie staraj się tak usilnie wejść komuś w tyłek, dobrze? Przypomina to jedno z nieudanych zaklęć rozweselających, po których ma się odruchy wymiotne.
Różdżka została wycelowana, a ulubiony instrument rozwalił się na malutkie kawałki. Nie mogła więc liczyć na żadne ułatwienie.
Długie palce dziewczyny muskały delikatnie fiolkę i myślodsiewnię, a jej oczy były skierowane gdzieś przed siebie, jakby myślami odpłynęła w zupełnie inne miejsce. Dopiero, gdy ponownie usłyszała głos Tichy, skrzywiła się nieznacznie i przestała robić cokolwiek. Kiedy ta skończyła, C. poruszyła ramionami i powoli skierowała się w jej stronę, dzierżąc w dłoniach jedno z najważniejszych wspomnień dla niej.
- Doprawdy tyle poświęcasz, biorąc udział w tej pogawędce, Tichy. To takie godne pochwały, ach! - C. wydala z siebie głośne teatralne westchnięcie, po czym posłała jej lodowate spojrzenie, które świdrowało ją z całych sił, jakby Ślizgonka zastanawiała się, co naprawdę znajduje się pod tą blond czupryną. Zawsze mogłaby użyć legilimencji, ale na ten moment przecież nie było to niezbędne. - A tak serio, to możesz sobie pójść i porobić te wszystkie fantastyczne rzeczy, jakie robią takie urocze dziewczęcia jak Ty.
Odłożyła w końcu fiolkę do pustej i nieaktywnej myślodsiewni, po czym zajęła się odpinaniem swojego amuletu z głową wilka, który znajdował się pod jej koszulką. Również to zostało odłożone do naczynia i wydało przy tym charakterystyczny dźwięk.
Nie podziękowała za pomoc, zamiast tego uniosła jedną brew do góry, parsknęła z niedowierzaniem i wyciągnęła różdżkę.
- Nie musisz już udawać takiej pomocnej - rzuciła tylko, zanim przeszła do otwierania gabloty z całkiem sporych rozmiarów pucharem o złocistym kolorze. Przesunęła go, robiąc miejsce na myślodsiewnię, po czym ułożyła ją tak, by była jak najmniej widoczna. Wyciągnęła fiolkę i amulet, które schowała do pucharu - idealnie przesłonił on cenne naczynie, na dodatek był na tyle pojemny, że bez problemu ukryła w nim swoje przedmioty. Kiedy skończyła, zamknęła gablotę i oparła się plecami o parapet, przymykając na chwilę oczy z powodu narastającego zmęczenia.
- Gwendoline Tichý
Re: Izba Pamięci
Sro Sie 12, 2015 9:23 am
Mrok, zło i żelki, naprawdę Caroline była nimi otoczona jak panierką, którą strzegła, posyłała w jej stronę modły i jeszcze była gotowa walczyć o jej nienaruszenie. Przynajmniej takie sprawiała wrażenie, kiedy tak stała jak z kijem w tyłku i stroszyła czarne futro – czy tez łuski, jak kto woli – na karku.
- Naprawdę jesteś aż tak odzwyczajona od tego, że ktokolwiek chce z tobą gadać? - uniosła figlarnie parę jasnych brwi do góry. Nie udawała tutaj, naprawdę zależało jej na tym, by Wielka Czarna Straszna Pani – cytując pierwszorocznych – dalej stąpała sobie po korytarzu, zamrażała spojrzeniem, a potem kopnięciami roztrzaskiwała skutych lodem uczniów. Niech dalej robi co chce; cały szereg swoich niestabilnych, chaotycznych rzeczy. Doprawdy w całej szkole chyba tylko Gwendoline cieszyła się z tego faktu i nawet nie musiała się zanadto starać żeby unikać tej dziewczyny, bo los jakoś automatycznie odpychał je od siebie jak magnesy o tych samych biegunach (nie mylić z podobieństwem, bo to było zerowe) – czasem było to bardzo dobre, a czasem nieprzyjemnie niekomfortowe i utrudniające.
Wyzwania jednak pozwalały nie wychodzić z formy.
- Przypuśćmy po prostu, że mydłem, jakie wkładam co to twojego tyłka i tą całkowicie pozbawioną ceny pomocą pilnuje swoich interesów. I nie, jeszcze nie pójdę. Bo coś czuje, że tak naprawdę to nie myślosiewnie ani fiolkę... a swoją różdżkę najbardziej chcesz ukryć. - jej głos przy ostatnim, nabrał zdecydowanie mocniejszej głębi kiedy kończyła to zdanie i odsunęła się od gabloty, nie chcąc oglądać jak Żmija radzi sobie sama z oporem w postaci wiecznie pucowanej przez uczniów na szlabanach, szyby.
Odeszła więc na te kilka kroków, stając plecami do prywatności Panny Rockers i przesunęła palcami po naprzeciwległej gablocie, widząc jak w jednym z większych medali odbija się jej twarz. Słyszała za sobą tylko lekkie postukiwania naczyń, chrobot przesuwającego się pod dnie myślosiewni szkła i na ostatku nawet szurnięcie sporych rozmiarów pucharu na jego wiekowym miejscu. Zupełnie jakby nagroda skarżyła się, że ktoś niepowołany rusza jej szanowne jestestwo.
Sprytne spojrzenie Gwendoline przeniosło się na opierającą o parapet Caroline.
- Wyśpisz się po śmierci, Rockers. Czas ci się nieubłaganie kończy a po bladości twojej skóry widzę, że praktycznie nie śpisz chcąc zapieczętować swoje tajemnice. Lepiej czyść różdżkę i umysł, bo inaczej cała moja pomocność pójdzie się taplać w błocie. - oderwała dłoń od gabloty. - Im szybciej, tym lepiej, przesłuchania ponoć już jutro. Myślisz, że stoję tu i czekam, bo cie lubię i cenię twoją elokwencję? Nie. Jestem tu bo zależny mi, żebyś nie ewentualnie nie wyleciała z tej szkoły i dlatego jestem tu, by ci pomóc. Moją różdżkę wyczyszczono jeszcze w domu i nie jest to ani łatwe, ani szybkie. Będziesz się musiała skonfrontować ze wszystkim, co z niej wypuściłaś co najmniej na przestrzeni ostatniego roku więc jeśli zaczniemy teraz i uwiniemy się z tym do rana, to będę to miała za sukces. I nie martw się, ewentualne projekcje silniejszych zaklęć widzisz tylko ty. - dodała na ostatku, raczej oczekując, że druga Ślizgonka będzie zawzięcie bronić swojej prywatności. - A poza tym... - i tu sięgnęła do kuriozalnej kabury na udzie. - Do zrobienia tego będziesz potrzebowała innej różdżki.
Nie wyjęła jednak broni jeszcze teraz.
- Daruj, potrzebujemy siebie nawzajem bardziej niż tego chcemy, więc załatwmy to szybko i rozejdźmy się, zanim podusimy się od wzajemnego jadu. A jeśli wszystko pójdzie po myśli, to złożę ci ofertę nie do odrzucenia. - ukoronowała wszystko lekkim uśmiechem. Do przyjazności było mu daleko.
- Naprawdę jesteś aż tak odzwyczajona od tego, że ktokolwiek chce z tobą gadać? - uniosła figlarnie parę jasnych brwi do góry. Nie udawała tutaj, naprawdę zależało jej na tym, by Wielka Czarna Straszna Pani – cytując pierwszorocznych – dalej stąpała sobie po korytarzu, zamrażała spojrzeniem, a potem kopnięciami roztrzaskiwała skutych lodem uczniów. Niech dalej robi co chce; cały szereg swoich niestabilnych, chaotycznych rzeczy. Doprawdy w całej szkole chyba tylko Gwendoline cieszyła się z tego faktu i nawet nie musiała się zanadto starać żeby unikać tej dziewczyny, bo los jakoś automatycznie odpychał je od siebie jak magnesy o tych samych biegunach (nie mylić z podobieństwem, bo to było zerowe) – czasem było to bardzo dobre, a czasem nieprzyjemnie niekomfortowe i utrudniające.
Wyzwania jednak pozwalały nie wychodzić z formy.
- Przypuśćmy po prostu, że mydłem, jakie wkładam co to twojego tyłka i tą całkowicie pozbawioną ceny pomocą pilnuje swoich interesów. I nie, jeszcze nie pójdę. Bo coś czuje, że tak naprawdę to nie myślosiewnie ani fiolkę... a swoją różdżkę najbardziej chcesz ukryć. - jej głos przy ostatnim, nabrał zdecydowanie mocniejszej głębi kiedy kończyła to zdanie i odsunęła się od gabloty, nie chcąc oglądać jak Żmija radzi sobie sama z oporem w postaci wiecznie pucowanej przez uczniów na szlabanach, szyby.
Odeszła więc na te kilka kroków, stając plecami do prywatności Panny Rockers i przesunęła palcami po naprzeciwległej gablocie, widząc jak w jednym z większych medali odbija się jej twarz. Słyszała za sobą tylko lekkie postukiwania naczyń, chrobot przesuwającego się pod dnie myślosiewni szkła i na ostatku nawet szurnięcie sporych rozmiarów pucharu na jego wiekowym miejscu. Zupełnie jakby nagroda skarżyła się, że ktoś niepowołany rusza jej szanowne jestestwo.
Sprytne spojrzenie Gwendoline przeniosło się na opierającą o parapet Caroline.
- Wyśpisz się po śmierci, Rockers. Czas ci się nieubłaganie kończy a po bladości twojej skóry widzę, że praktycznie nie śpisz chcąc zapieczętować swoje tajemnice. Lepiej czyść różdżkę i umysł, bo inaczej cała moja pomocność pójdzie się taplać w błocie. - oderwała dłoń od gabloty. - Im szybciej, tym lepiej, przesłuchania ponoć już jutro. Myślisz, że stoję tu i czekam, bo cie lubię i cenię twoją elokwencję? Nie. Jestem tu bo zależny mi, żebyś nie ewentualnie nie wyleciała z tej szkoły i dlatego jestem tu, by ci pomóc. Moją różdżkę wyczyszczono jeszcze w domu i nie jest to ani łatwe, ani szybkie. Będziesz się musiała skonfrontować ze wszystkim, co z niej wypuściłaś co najmniej na przestrzeni ostatniego roku więc jeśli zaczniemy teraz i uwiniemy się z tym do rana, to będę to miała za sukces. I nie martw się, ewentualne projekcje silniejszych zaklęć widzisz tylko ty. - dodała na ostatku, raczej oczekując, że druga Ślizgonka będzie zawzięcie bronić swojej prywatności. - A poza tym... - i tu sięgnęła do kuriozalnej kabury na udzie. - Do zrobienia tego będziesz potrzebowała innej różdżki.
Nie wyjęła jednak broni jeszcze teraz.
- Daruj, potrzebujemy siebie nawzajem bardziej niż tego chcemy, więc załatwmy to szybko i rozejdźmy się, zanim podusimy się od wzajemnego jadu. A jeśli wszystko pójdzie po myśli, to złożę ci ofertę nie do odrzucenia. - ukoronowała wszystko lekkim uśmiechem. Do przyjazności było mu daleko.
- Caroline Rockers
Re: Izba Pamięci
Czw Sie 20, 2015 4:11 pm
Nie trzeba było silić się w żaden sposób na uprzejmość czy oryginalność, nie uważasz tak, droga Gwendoline? Każdy walczy o mniejsze lub większe ideały i nie zawsze ta walka bywa zrozumiała przez całą resztę populacji.
Przynajmniej nie było to nadaremne. Nigdy.
Wąż stroszy łuski i obnaża kły, Czarny Łabędź przygotowuje swe skrzydła i dziób, Królowa Śniegu w Szkarłatnych Kolorach poprawia lodowatą koronę, Czerwona Pani wyciera krew ze swoich bladych warg, Zwycięstwo dumnie kroczy przed siebie na swoim koniu, a Topielica odgarnia wodorosty ze swojej przegniłej sukienki.
Oto kim jestem. Oto ile nazw posiadam.
Dlatego nigdy nie przeminę z ostatnim tchnieniem smutnych szarych twarzy.
- Każdy ma jakiś cel w tym by ze mną rozmawiać. Nie trzeba się oszukiwać by to wiedzieć, poza tym...boją się - obnażyła swoje białe zęby w geście szyderczego, ale rozbawionego grymasu. - Boją się. Brzydzą. Nienawidzą. Myślę, że wiesz o co chodzi, prawda Tichy? Jesteś już wystarczająco długo w tej szkole, by to zauważyć. Bo wiesz, jakoś za specjalnie nie mam ochoty bawić się z Tobą w słowne podchody. Nie należy mi zresztą teraz na większym zainteresowaniu niż zazwyczaj. Niektórzy za głośno wyrażają swój sprzeciw, jeśli wiesz, co mam na myśli. Dlatego jeśli nadal tego nie rozumiesz, to użyj swej dużej główki, bo to najwyższy czas.
C. nie wnikała w sposób myślenia blondwłosej Ślizgonki i była od tego jak najdalsza. Zbyt dużo ciążyło na jej barkach, by zajmowała się innymi w sposób zupełnie niepotrzebny i niesatysfakcjonujący - jedynie za pomocą swego czarownego pierścienia i kilku małych drobiazgów mogłaby osiągnąć pożądany dla niej efekt - zaspokojenie wewnętrznego potwora.
Jak chcesz igrać z ogniem lodu, to proszę bardzo, przebiegła wiedźmo.
Podejmij się tego wyzwania.
Rockers zdążyła się już oprzeć o parapet, nadal dzierżąc w swoich dłoniach różdżkę, po której przesuwała palcami, badając nimi strukturę magicznego patyka, zupełnie nie reagując na słowa, które wydobyły się z warg Gwendoline. Przynajmniej ta nic nie zdołała zauważyć, bo skupiła się na swojej wypowiedzi, a Caroline stała do niej plecami, zajmując się wtedy chowaniem swoich skarbów. Z zamkniętymi już oczami nadal się nie odzywała, aż blondynka ponownie nie zabrała głosu. Wtedy C. otworzyła gwałtownie ślepia, odepchnęła się ciałem od parapetu, czując delikatny ból na wysokości bioder, który szybko przeminął i znajdując się blisko Tichy, skierowała różdżkę na jej gardło. Była teraz wyprostowana i przewyższała wystarczająco dziewczynę, by móc spoglądać na nią nieco z góry. Druga ręka zacisnęła się na jej ramieniu, a bladą twarz ciemnowłosej wykrzywił paskudny grymas niezadowolenia, chmury w jej oczach zaś automatycznie odsłoniły lodowiec, który zdawał się być niczym niewzruszony.
- Nie mów mi, co mam robić, Tichy. Nigdy. W taki sposób możesz sobie gadać do jakichś swoich małych pomocników, ale nie do mnie, zrozumiałaś? Nie obchodzi mnie, po co tutaj jesteś, nie obchodzi mnie, co chcesz takiego osiągnąć poprzez pomaganie mi, ale jeszcze raz, a przysięgam, że sprawię, że będziesz przede mną klękać z łzami w oczach. Wiesz co będzie w tym najlepsze...? - I w tym momencie grymas zamienił się w pełen mściwego zadowolenia uśmiech. - Że nie zostawię po sobie żadnych śladów. Nie wiem skąd wzięłaś te wszystkie swoje wnioski, ale nieważne. Tym razem Ci odpuszczę, a Ty jak to ładnie zdążyłaś już powiedzieć, użyczysz mi swej różdżki. Jeśli wszystko pójdzie tak jak powinno, to będziesz mogła odejść bez żadnych urazów, mała różowa laleczko.
C. odsunęła się po chwili od dziewczyny, wykonała jeden krok w tył i nadal mając wyciągniętą w jej stronę różdżkę, czekała.
Z pewnością do jakichkolwiek pozytywnych relacji było daleko.
Przynajmniej nie było to nadaremne. Nigdy.
Wąż stroszy łuski i obnaża kły, Czarny Łabędź przygotowuje swe skrzydła i dziób, Królowa Śniegu w Szkarłatnych Kolorach poprawia lodowatą koronę, Czerwona Pani wyciera krew ze swoich bladych warg, Zwycięstwo dumnie kroczy przed siebie na swoim koniu, a Topielica odgarnia wodorosty ze swojej przegniłej sukienki.
Oto kim jestem. Oto ile nazw posiadam.
Dlatego nigdy nie przeminę z ostatnim tchnieniem smutnych szarych twarzy.
- Każdy ma jakiś cel w tym by ze mną rozmawiać. Nie trzeba się oszukiwać by to wiedzieć, poza tym...boją się - obnażyła swoje białe zęby w geście szyderczego, ale rozbawionego grymasu. - Boją się. Brzydzą. Nienawidzą. Myślę, że wiesz o co chodzi, prawda Tichy? Jesteś już wystarczająco długo w tej szkole, by to zauważyć. Bo wiesz, jakoś za specjalnie nie mam ochoty bawić się z Tobą w słowne podchody. Nie należy mi zresztą teraz na większym zainteresowaniu niż zazwyczaj. Niektórzy za głośno wyrażają swój sprzeciw, jeśli wiesz, co mam na myśli. Dlatego jeśli nadal tego nie rozumiesz, to użyj swej dużej główki, bo to najwyższy czas.
C. nie wnikała w sposób myślenia blondwłosej Ślizgonki i była od tego jak najdalsza. Zbyt dużo ciążyło na jej barkach, by zajmowała się innymi w sposób zupełnie niepotrzebny i niesatysfakcjonujący - jedynie za pomocą swego czarownego pierścienia i kilku małych drobiazgów mogłaby osiągnąć pożądany dla niej efekt - zaspokojenie wewnętrznego potwora.
Jak chcesz igrać z ogniem lodu, to proszę bardzo, przebiegła wiedźmo.
Podejmij się tego wyzwania.
Rockers zdążyła się już oprzeć o parapet, nadal dzierżąc w swoich dłoniach różdżkę, po której przesuwała palcami, badając nimi strukturę magicznego patyka, zupełnie nie reagując na słowa, które wydobyły się z warg Gwendoline. Przynajmniej ta nic nie zdołała zauważyć, bo skupiła się na swojej wypowiedzi, a Caroline stała do niej plecami, zajmując się wtedy chowaniem swoich skarbów. Z zamkniętymi już oczami nadal się nie odzywała, aż blondynka ponownie nie zabrała głosu. Wtedy C. otworzyła gwałtownie ślepia, odepchnęła się ciałem od parapetu, czując delikatny ból na wysokości bioder, który szybko przeminął i znajdując się blisko Tichy, skierowała różdżkę na jej gardło. Była teraz wyprostowana i przewyższała wystarczająco dziewczynę, by móc spoglądać na nią nieco z góry. Druga ręka zacisnęła się na jej ramieniu, a bladą twarz ciemnowłosej wykrzywił paskudny grymas niezadowolenia, chmury w jej oczach zaś automatycznie odsłoniły lodowiec, który zdawał się być niczym niewzruszony.
- Nie mów mi, co mam robić, Tichy. Nigdy. W taki sposób możesz sobie gadać do jakichś swoich małych pomocników, ale nie do mnie, zrozumiałaś? Nie obchodzi mnie, po co tutaj jesteś, nie obchodzi mnie, co chcesz takiego osiągnąć poprzez pomaganie mi, ale jeszcze raz, a przysięgam, że sprawię, że będziesz przede mną klękać z łzami w oczach. Wiesz co będzie w tym najlepsze...? - I w tym momencie grymas zamienił się w pełen mściwego zadowolenia uśmiech. - Że nie zostawię po sobie żadnych śladów. Nie wiem skąd wzięłaś te wszystkie swoje wnioski, ale nieważne. Tym razem Ci odpuszczę, a Ty jak to ładnie zdążyłaś już powiedzieć, użyczysz mi swej różdżki. Jeśli wszystko pójdzie tak jak powinno, to będziesz mogła odejść bez żadnych urazów, mała różowa laleczko.
C. odsunęła się po chwili od dziewczyny, wykonała jeden krok w tył i nadal mając wyciągniętą w jej stronę różdżkę, czekała.
Z pewnością do jakichkolwiek pozytywnych relacji było daleko.
- Gwendoline Tichý
Re: Izba Pamięci
Czw Sie 27, 2015 2:36 pm
Meduza taka, jak Gwendoline nie atakowała nikogo tak długo jak nie znalazł się w zasięgu jej parzydełek, a już tym bardziej, kiedy nie był dla niej jadalny. Czarodzieje, zwłaszcza czystej krwi, bynajmniej nie byli do pożarcia – w końcu każdy z nich był potencjalnym klientem. Pożerało i wykorzystywało się tylko sprzedawane im produkty i stworzenia z których takowe pozyskiwano. Tym chyba Pannica Tichy różniła się od Rockers najmocniej, potrzebowała powodu by użyć różdżki i to lepszego niż złe samopoczucie czy czyjeś krzywe spojrzenie.
- To chyba dobrze, że się boją. Strach zapewnia błogi spokój. - wzruszyła delikatnie smukłymi ramionami. Miała zasłonięty koszulą dekolt aż po ostatni, duszący guzik białej koszuli, bo jej jasna skóra jeszcze przez dzień lub dwa będzie nosić znamiona oparzenia kwasem po walce z Nailahem. - Przeciwnie wręcz; jestem w tej szkole krócej niż ci się zdaje, ale faktycznie obiło mi się o uszy, że jesteś członkiem jakiejś dziwnej szkolnej mafii, niewpisanej w żadną oficjalną listę. Było tam jeszcze jakieś rodzeństwo ze Slytherinu, których podobizny przybiera teraz rzeźba na skraju Zakazanego Lasu, oraz o dziwo pewien czarny kundel. Dalej są tylko pomniejsi psotnicy z Gryffindoru i kilkoro wariatów z Hufflepuffu. – można by pomyśleć, że odrobiła zadanie domowe z Hogwardzkich Kast Uczniowskich, ale ona nie musiała się nawet zanadto wysilać, by rozpoznać tutaj kto jest kim i jaką wartość sobą reprezentuje. Automatycznie doczepiali się do Francuzki ludzie, którzy lubili jej opowiadać o tym „jak tutaj jest” i słuchać jak było we Francji. I opowiadali o wszystkich tych outsiderach, kujonach, sportowcach, królach i królowych mroku oraz wynaturzonych zwierzątkach pokroju wampirów i wilkołaków – tych była ledwie garść, ale to nadal o garść za dużo.
To była bardzo wyczerpująca rozmowa. Powoli do Tychy dochodziło, że chyba podjęła złą decyzję – dyktowało jej to bardziej znużenie niż jakikolwiek strach czy obawa o własną skórę. Przymknęła powieki do połowy, a jej długie rzęsy barwy cynamonu, rzucały delikatny cień na policzki. Nie planowała tu żadnej walki, obydwie miałyby z tego tytułu niewyobrażalnie wielkie kłopoty i Caroline zapewne też zdawała sobie z tego sprawę. Nawet wariata wizja Azkabanu wracała delikatnie do pokrzywionej rzeczywistości. To znużenie wepchnęło więc do gardła blond laleczki silniejsze i bardziej nacechowane energią epitety, jakie nie musiały czekać długo na równie wybuchową reakcję czarnowłosej. Dynamizm jakby na moment się pokręcił, kiedy magiczne drewienko oparło się dotkliwie i wcisnęło w przyjemnie miękką fakturę skóry na szyi Ślizgonki, delikatnie wyginając fragment białego kołnierza koszuli do środka. Prawdę mówiąc złe ułożenie mundurka bolało tę pedantkę bardziej niż magiczny pałąk przy gardle. No i dotyk dłoni na wrażliwym ramieniu. Jej ciałem wstrząsnęło tylko dlatego, że złapano ją w taki sposób, sama z siebie poruszyła się jedynie nieznacznie; po to, by objąć się rękoma na wysokości końca żeber. Przyglądała się oczom Rockers, które teraz przypominały jej bardzo pogodę z ostatniego sportowego starcia Ravenclawu i Slytherinu, jaki sobie darowała.
- Nasiąknęłaś burzą podczas meczu. - mruknęła ciszej, nie czując potrzeby podnoszenia głosu kiedy były tak blisko siebie; początkowo jakby nie zwracała uwagi na cały ten psychologiczny atak i groźby. Przełknęła ślinę i kraniec różdżki drugiej czarownicy zakołysał się od tego ruchu, co zaowocowało delikatnym uśmiechem na różowawych ustach Gwendoline. - Jak ostro. Zastanawiam się czy większą przyjemność sprawia ci grożenie, czy wprowadzanie tych gróźb w życie. Ale masz rację: nie ważne.
Odetchnęła i przymknęła na moment oczy, jakby rozsmakowywała się w tych groźbach, a kiedy ją uwolniono przygładziła palcami wygięty kołnierz.
- Mam swoje źródła do wniosków. Poza tym nie oferuje ci walki i przerzucania się zaklęciami ale czegoś, co przyniesie profity obydwóm z nas. Mi naukę, a tobie... zapomnienie. Kiedy upajanie się Myślosiewnią przestanie ci już wystarczyć. Ale dziś nie powiem już nic więcej, bo na przesłuchaniach mogłabyś mi nieźle nabruździć. - pochyliła się i spokojnie wysunęła swoją elegancją różdżkę. - Opuść swoją broń; jeśli jesteś taka pojętna w odczytywaniu emocji innych na pewno widzisz, że nie dążę do walki. To byłoby wyjątkowo głupie posunięcie. - nie obchodząc się tym, że ciągle jest na celowniku, przeszła bokiem i wróciła na swoje miejsce na kamiennym parapecie. - Użyczę ci jej, bądź spokojna; ale nie dopóki nie zapoznasz się dokładnie z zaklęciem czyszczącym; moja różdżka odbija zaklęcia rykoszetem jeśli nie jest się ich całkowicie pewnym. Choć nie kryję, że ciekawa jestem, co zrobiłaby „wyczyszczonemu” czarodziejowi. - oparła się plecami o szybę i skrzyżowała nogi w kostkach, delikatnie majtając nimi w powietrzu. - Znasz je już? Jeśli używasz je pierwszy raz, to szykuje nam się tu show.
- To chyba dobrze, że się boją. Strach zapewnia błogi spokój. - wzruszyła delikatnie smukłymi ramionami. Miała zasłonięty koszulą dekolt aż po ostatni, duszący guzik białej koszuli, bo jej jasna skóra jeszcze przez dzień lub dwa będzie nosić znamiona oparzenia kwasem po walce z Nailahem. - Przeciwnie wręcz; jestem w tej szkole krócej niż ci się zdaje, ale faktycznie obiło mi się o uszy, że jesteś członkiem jakiejś dziwnej szkolnej mafii, niewpisanej w żadną oficjalną listę. Było tam jeszcze jakieś rodzeństwo ze Slytherinu, których podobizny przybiera teraz rzeźba na skraju Zakazanego Lasu, oraz o dziwo pewien czarny kundel. Dalej są tylko pomniejsi psotnicy z Gryffindoru i kilkoro wariatów z Hufflepuffu. – można by pomyśleć, że odrobiła zadanie domowe z Hogwardzkich Kast Uczniowskich, ale ona nie musiała się nawet zanadto wysilać, by rozpoznać tutaj kto jest kim i jaką wartość sobą reprezentuje. Automatycznie doczepiali się do Francuzki ludzie, którzy lubili jej opowiadać o tym „jak tutaj jest” i słuchać jak było we Francji. I opowiadali o wszystkich tych outsiderach, kujonach, sportowcach, królach i królowych mroku oraz wynaturzonych zwierzątkach pokroju wampirów i wilkołaków – tych była ledwie garść, ale to nadal o garść za dużo.
To była bardzo wyczerpująca rozmowa. Powoli do Tychy dochodziło, że chyba podjęła złą decyzję – dyktowało jej to bardziej znużenie niż jakikolwiek strach czy obawa o własną skórę. Przymknęła powieki do połowy, a jej długie rzęsy barwy cynamonu, rzucały delikatny cień na policzki. Nie planowała tu żadnej walki, obydwie miałyby z tego tytułu niewyobrażalnie wielkie kłopoty i Caroline zapewne też zdawała sobie z tego sprawę. Nawet wariata wizja Azkabanu wracała delikatnie do pokrzywionej rzeczywistości. To znużenie wepchnęło więc do gardła blond laleczki silniejsze i bardziej nacechowane energią epitety, jakie nie musiały czekać długo na równie wybuchową reakcję czarnowłosej. Dynamizm jakby na moment się pokręcił, kiedy magiczne drewienko oparło się dotkliwie i wcisnęło w przyjemnie miękką fakturę skóry na szyi Ślizgonki, delikatnie wyginając fragment białego kołnierza koszuli do środka. Prawdę mówiąc złe ułożenie mundurka bolało tę pedantkę bardziej niż magiczny pałąk przy gardle. No i dotyk dłoni na wrażliwym ramieniu. Jej ciałem wstrząsnęło tylko dlatego, że złapano ją w taki sposób, sama z siebie poruszyła się jedynie nieznacznie; po to, by objąć się rękoma na wysokości końca żeber. Przyglądała się oczom Rockers, które teraz przypominały jej bardzo pogodę z ostatniego sportowego starcia Ravenclawu i Slytherinu, jaki sobie darowała.
- Nasiąknęłaś burzą podczas meczu. - mruknęła ciszej, nie czując potrzeby podnoszenia głosu kiedy były tak blisko siebie; początkowo jakby nie zwracała uwagi na cały ten psychologiczny atak i groźby. Przełknęła ślinę i kraniec różdżki drugiej czarownicy zakołysał się od tego ruchu, co zaowocowało delikatnym uśmiechem na różowawych ustach Gwendoline. - Jak ostro. Zastanawiam się czy większą przyjemność sprawia ci grożenie, czy wprowadzanie tych gróźb w życie. Ale masz rację: nie ważne.
Odetchnęła i przymknęła na moment oczy, jakby rozsmakowywała się w tych groźbach, a kiedy ją uwolniono przygładziła palcami wygięty kołnierz.
- Mam swoje źródła do wniosków. Poza tym nie oferuje ci walki i przerzucania się zaklęciami ale czegoś, co przyniesie profity obydwóm z nas. Mi naukę, a tobie... zapomnienie. Kiedy upajanie się Myślosiewnią przestanie ci już wystarczyć. Ale dziś nie powiem już nic więcej, bo na przesłuchaniach mogłabyś mi nieźle nabruździć. - pochyliła się i spokojnie wysunęła swoją elegancją różdżkę. - Opuść swoją broń; jeśli jesteś taka pojętna w odczytywaniu emocji innych na pewno widzisz, że nie dążę do walki. To byłoby wyjątkowo głupie posunięcie. - nie obchodząc się tym, że ciągle jest na celowniku, przeszła bokiem i wróciła na swoje miejsce na kamiennym parapecie. - Użyczę ci jej, bądź spokojna; ale nie dopóki nie zapoznasz się dokładnie z zaklęciem czyszczącym; moja różdżka odbija zaklęcia rykoszetem jeśli nie jest się ich całkowicie pewnym. Choć nie kryję, że ciekawa jestem, co zrobiłaby „wyczyszczonemu” czarodziejowi. - oparła się plecami o szybę i skrzyżowała nogi w kostkach, delikatnie majtając nimi w powietrzu. - Znasz je już? Jeśli używasz je pierwszy raz, to szykuje nam się tu show.
- Caroline Rockers
Re: Izba Pamięci
Wto Wrz 01, 2015 12:50 am
Zwała się Meduzą, ta która zdawała się być taka nieustraszona w obliczu wyraźnego niebezpieczeństwa. To było zresztą sprawdzanie tego jak silna była blondynka i z jakiej gliny została ulepiona. Caroline nie miała w zwyczaju ufać komukolwiek, zwłaszcza takim uroczym dziewczętom jak Gwendoline.
Myślisz, że skorzystam z Twoich usług? Że masz mi coś właściwego do zaoferowania? Zdajesz się wszak jak cała reszta! Dlaczego więc...po prostu Cię nie zniszczyć, hm?
Raz.
Dwa.
Trzy.
Różdżki używała w zależności od swojego humoru i od tego z kim miała do czynienia, bo zazwyczaj wystarczała jedynie manipulowanie czyimś myśleniem, zabawa słowami...dopiero później wkraczała do tego fizyczność i magia. Starała się jednak unikać dotykania kogokolwiek, jeśli nie było takiej potrzeby z racji swej awersji do takiego obrzydliwego paskudztwa jakim był człowiek. I nawet jeśli wychodziła z niej w tym momencie hipokrytka, to miała to głęboko w nosie. Niemniej od samego dotyku gorszy był efekt zaskoczenia i bezprawne naruszanie jej granic, które tak starannie nakreśliła.
Bo to ona zawsze chciała być tą, która ma całkowitą kontrolę.
- Niekoniecznie. Dostarcza również sporo...problemów - mruknęła w odpowiedzi, otrzepując się z kurzu, który znalazł się na jej szacie. Na wzmiankę o szkolnej mafii, spojrzała na nią z niedowierzaniem, po czym parsknęła krótkim i - o dziwo! - szczerym śmiechem. - Nie wiem, kto Ci takich bzdur nagadał, ale nie jestem w żadnej szkolnej 'mafii', jak to nazwałaś. Z Juliet nie miałam wiele wspólnego, oprócz tego, że dzieliłyśmy razem dormitorium, a Shane... - zrobiła nagle pauzę i zacisnęła wargi w wąską kreskę, posyłając jej przeszywające spojrzenie, jakby chciała odkryć o czym teraz myśli Ślizgonka. - Shane ze mną rywalizował. I miał po prostu nietypowy sposób bycia jak na zwykłego robaczka. Nie znam żadnego czarnego kundla, chyba, że chodzi Ci o Blacka...tylko zależy o którego. Co zaś tyczy się reszty, to tym bardziej nie wiem o co chodzi. A cóż...sama ja... - i zaczęła się huśtać na swoich piętach, próbując pozbyć się obrazu umierającego Collinsa. Nie mogła przecież sobie na stracenie panowania nad sobą w takiej sytuacji. Czarne kosmyki delikatnie się unosiły pod wpływem przeciągu, który co jakiś czas dawał o sobie znać w Izbie Pamięci. Nie było teraz czasu na wspomnienia, które i tak zazwyczaj dawały o sobie dobitnie znać, choć raz na dwa dni. - Ja jestem kimś, kto nie bawi się w litość, nie stara się być dobrym, a tacy jak Ty...jak cała reszta sprawiają, że nie mogę się powstrzymać, by zareagować. Wiesz dlaczego Ci to wszystko mówię? Bo chcę Ci dać do myślenia, różowy zaskrońcu.
O swoją skórę nie musiała się zbytnio obawiać - w końcu dopóki trwało śledztwo mało kto aż tak ryzykował. Nawet sama Rockers ograniczyła swoje ruchy, by przypadkiem nie skierować na siebie niechciane, oskarżycielskie różdżki. Mogłaby, co prawda dać jej mały pokaz pokory; użyć chociażby legilimencji czy zwyczajnie sprowokować, a potem dokładnie wbić ostrze w czuły punkt. Ale nie...nadal było na to za wcześnie, a samo posiadanie Nailaha po "swojej" stronie nie wystarczało, zwłaszcza, że gdzieś na horyzoncie majaczyła postać Fletcher, która domyśliła się kilku rzeczy.
Akcja więc ruszyła do przodu - podeszła do niej bliżej, wbiła różdżkę i przedstawiła swoje stanowisko. Lewy kącik bladych warg uniósł się na chwilę do góry, gdy zauważyła reakcję Gwendoline. Nie odpowiedziała, stwierdzając, że nie było tutaj niczego do dodania. I odsunęła się na pewną odległość, głaszcząc różdżkę swoim kciukiem, kiedy z przekrzywioną głową przyglądała się blondynce.
- Swoje źródła...powiadasz? Myślę, że tym źródłom przydałoby się małe wyczyszczenie ich brudnych języków. Zapomnienie...? Rozwiń to. Poza tym, och, ja bym nie walczyła...powiedzmy, że walka jest u mnie ostatecznością - odparła, a przy końcowym zdaniu na jej twarzy pojawił się zimny uśmiech. - Jeśli będziesz pożyteczna, to raczej nic Ci się nie powinno stać. Na razie.
I opuściła swoją różdżkę, wciąż jednak nie spuszczając jej z oczu, w każdej chwili gotowa by odpowiednio zareagować. Przewróciła oczami i oparła się bokiem o ścianę, twarzą skierowaną w stronę parapetu i Gwendoline.
- Jest problem, mądralo. Szukałam w książkach i nie mogłam znaleźć niczego konkretnego na ten temat - odpowiedziała sfrustrowana, mrużąc niczym kot pochmurne ślepia. Lód w nich zdołał już zostać całkowicie zasłonięty przez ciemne chmury. - Nie, nie znam. Najwyraźniej nie jesteś taka pożyteczna jak sądziłam, Tichy. Show się dopiero zacznie, jak nie wyczyszczę swojej różdżki, więc bądź na tyle uprzejma, by pomyśleć, co zrobić. Od razu mówię, że złamanie różdżki nie wchodzi w grę.
Myślisz, że skorzystam z Twoich usług? Że masz mi coś właściwego do zaoferowania? Zdajesz się wszak jak cała reszta! Dlaczego więc...po prostu Cię nie zniszczyć, hm?
Raz.
Dwa.
Trzy.
Różdżki używała w zależności od swojego humoru i od tego z kim miała do czynienia, bo zazwyczaj wystarczała jedynie manipulowanie czyimś myśleniem, zabawa słowami...dopiero później wkraczała do tego fizyczność i magia. Starała się jednak unikać dotykania kogokolwiek, jeśli nie było takiej potrzeby z racji swej awersji do takiego obrzydliwego paskudztwa jakim był człowiek. I nawet jeśli wychodziła z niej w tym momencie hipokrytka, to miała to głęboko w nosie. Niemniej od samego dotyku gorszy był efekt zaskoczenia i bezprawne naruszanie jej granic, które tak starannie nakreśliła.
Bo to ona zawsze chciała być tą, która ma całkowitą kontrolę.
- Niekoniecznie. Dostarcza również sporo...problemów - mruknęła w odpowiedzi, otrzepując się z kurzu, który znalazł się na jej szacie. Na wzmiankę o szkolnej mafii, spojrzała na nią z niedowierzaniem, po czym parsknęła krótkim i - o dziwo! - szczerym śmiechem. - Nie wiem, kto Ci takich bzdur nagadał, ale nie jestem w żadnej szkolnej 'mafii', jak to nazwałaś. Z Juliet nie miałam wiele wspólnego, oprócz tego, że dzieliłyśmy razem dormitorium, a Shane... - zrobiła nagle pauzę i zacisnęła wargi w wąską kreskę, posyłając jej przeszywające spojrzenie, jakby chciała odkryć o czym teraz myśli Ślizgonka. - Shane ze mną rywalizował. I miał po prostu nietypowy sposób bycia jak na zwykłego robaczka. Nie znam żadnego czarnego kundla, chyba, że chodzi Ci o Blacka...tylko zależy o którego. Co zaś tyczy się reszty, to tym bardziej nie wiem o co chodzi. A cóż...sama ja... - i zaczęła się huśtać na swoich piętach, próbując pozbyć się obrazu umierającego Collinsa. Nie mogła przecież sobie na stracenie panowania nad sobą w takiej sytuacji. Czarne kosmyki delikatnie się unosiły pod wpływem przeciągu, który co jakiś czas dawał o sobie znać w Izbie Pamięci. Nie było teraz czasu na wspomnienia, które i tak zazwyczaj dawały o sobie dobitnie znać, choć raz na dwa dni. - Ja jestem kimś, kto nie bawi się w litość, nie stara się być dobrym, a tacy jak Ty...jak cała reszta sprawiają, że nie mogę się powstrzymać, by zareagować. Wiesz dlaczego Ci to wszystko mówię? Bo chcę Ci dać do myślenia, różowy zaskrońcu.
O swoją skórę nie musiała się zbytnio obawiać - w końcu dopóki trwało śledztwo mało kto aż tak ryzykował. Nawet sama Rockers ograniczyła swoje ruchy, by przypadkiem nie skierować na siebie niechciane, oskarżycielskie różdżki. Mogłaby, co prawda dać jej mały pokaz pokory; użyć chociażby legilimencji czy zwyczajnie sprowokować, a potem dokładnie wbić ostrze w czuły punkt. Ale nie...nadal było na to za wcześnie, a samo posiadanie Nailaha po "swojej" stronie nie wystarczało, zwłaszcza, że gdzieś na horyzoncie majaczyła postać Fletcher, która domyśliła się kilku rzeczy.
Akcja więc ruszyła do przodu - podeszła do niej bliżej, wbiła różdżkę i przedstawiła swoje stanowisko. Lewy kącik bladych warg uniósł się na chwilę do góry, gdy zauważyła reakcję Gwendoline. Nie odpowiedziała, stwierdzając, że nie było tutaj niczego do dodania. I odsunęła się na pewną odległość, głaszcząc różdżkę swoim kciukiem, kiedy z przekrzywioną głową przyglądała się blondynce.
- Swoje źródła...powiadasz? Myślę, że tym źródłom przydałoby się małe wyczyszczenie ich brudnych języków. Zapomnienie...? Rozwiń to. Poza tym, och, ja bym nie walczyła...powiedzmy, że walka jest u mnie ostatecznością - odparła, a przy końcowym zdaniu na jej twarzy pojawił się zimny uśmiech. - Jeśli będziesz pożyteczna, to raczej nic Ci się nie powinno stać. Na razie.
I opuściła swoją różdżkę, wciąż jednak nie spuszczając jej z oczu, w każdej chwili gotowa by odpowiednio zareagować. Przewróciła oczami i oparła się bokiem o ścianę, twarzą skierowaną w stronę parapetu i Gwendoline.
- Jest problem, mądralo. Szukałam w książkach i nie mogłam znaleźć niczego konkretnego na ten temat - odpowiedziała sfrustrowana, mrużąc niczym kot pochmurne ślepia. Lód w nich zdołał już zostać całkowicie zasłonięty przez ciemne chmury. - Nie, nie znam. Najwyraźniej nie jesteś taka pożyteczna jak sądziłam, Tichy. Show się dopiero zacznie, jak nie wyczyszczę swojej różdżki, więc bądź na tyle uprzejma, by pomyśleć, co zrobić. Od razu mówię, że złamanie różdżki nie wchodzi w grę.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach