- Sahir Nailah
Re: Izba Pamięci
Nie Kwi 19, 2015 9:24 pm
Rozumiał, a jednocześnie nie chciał rozumieć. Rozumiał, wiedział doskonale, przecież sam tyle czasu upierał się, że jest człowiekiem, że niczym się od ludzi nie różni, tak bardzo chciał wszystkim udowodnić, że wcale nie jest inny, że to, że żywi się krwią... przecież to nie jego wybór i stara się z tym walczyć każdego dnia... Nie chciał rozumieć, ponieważ zastanawianie się nad tym i próby wypierania wampirzego jestestwa przynosiły ból, z którym on nie chciał się mierzyć. O wiele łatwiej było się stać potworem, którym ozwał go ten cały, mało-wielki świat, w którym żył, niż próbować nadal, bardzo nieudolnie, stać się człowiekiem, którym i tak nigdy nie będzie – czy ty to rozumiesz? Jak trudno byłoby żyć, gdyby płakało się nad każdym posiłkiem, wiedząc, że to istota ludzka, jak trudno by było walczyć z samym sobą dzień w dzień, by się nie pożywiać, wiedząc, jak to krzywdzące, jak spycha na dno, gdy chciało zachować się dumę i nie potrafiło przyjść do kogoś "bliskiego", by poprosić go o krew – zwłaszcza, że było to niebezpieczne, takie regularne żywienie się na kimś – wszak mocno osłabiało, prowadziło do znanej wsystkim choroby zwanej "anemią"... Poza tym – jak można traktować jako posiłek kogoś, kogo pragnęło się chronić? Rozmawiać z tą osobą? Dzielić z nią czas i spędzać go wspólnie, czy miękkie poduszki Czarnego Kota przywiodą go na odpowiednią działkę w świecie, w którym wszystkie były oddzielone od siebie płotkami? Nawet Kocur taką działkę miał – była naprawdę maleńka, była bardzo dzika – wyspa, do której nie prowadził żadne most, otoczony przepaścią, w której nie widać było dna – tylko samobójcy próbowali tam dotrzeć. Jeden taki się znalazł...
- To prawda. - Przyznał jej rację, nie pozostawiając nic do dodania – słowa Alex były ostatnimi, w zasadzie mógł już niczego nie dodawać – chciał jednak, by miała świadomość, choć tą minimalną, jak to wygląda, o ile chociaż minimalnie starała się go zrozumieć... Wkońcu tyle razy już zapewniała go, że jest jego Nadzieją, że go nie zostawi, że będzie zawsze pamiętać – przyczyniła się do naprawdę sporej zmiany w jego sposobie myślenia (sporej jak na jego możliwości), ale skąd miałaby niby o tym wiedzieć? Dostała coś, co dostaje bardzo niewiele osób – zaufanie wampira, który uznał ją jako stateczną część tej nierównej kry, a które wiązało się z tym, że obojętnie, jak wiele mil by na niej nie przemierzyła, to jemu uda się ją znaleźć i ona nadal tam będzie – zmieniona przez życie, może na lepsze, może na gorsze – lecz będzie, nie rozpłynie się. W całym tym ułatwianiu sobie funkcjonowania – lepiej było widzieć, że istnieje coś ponad ludźmi... Sahir widział to jako kolory. Ludzie byli szarą masą – jedną, stałą papą, z której nikt się nie wyróżniał – zaś ci "nadludzie" mieli swoje barwy, które go przyciągały, ponieważ drzemało w nich życie. Ponieważ drzemała w nich inność...
Trzymał ją mocno, ale tak, by go nie krzywdziła, skrzywiając się tylko, niedostrzegalnie dla niej, z bólu, kiedy został zmuszony do napięcia przez to mięśni na brzuchu – ból jednak przeminął wraz z tym, jak w końcu dziewczyna przestawała się szamotać – jej wybuch strachu, że ktoś ją zakleszcza, jej niepewność – to prawda, że posiadanie brata wiąże się z dużą odpowiedzialnością... trudno jednak o niej mówić, gdy ma się do czynienia z bratem w postaci Kota, który łaził własnymi ścieżkami i nie wiadomo było, kiedy i gdzie znowu się pojawi. Gdy tym bratem był Cień, który towarzyszył nam co dzień, choć nie zwracamy na niego większej uwagi. To była odpowiedzialność wiązana – dawało się tyle samo, ile brało w zamian. Wszak on już obciążył twe barki swą historią, zamierzał obciążać dalej. Więc, ponieważ nauczono go brać, nie dawać, a nauczycielem jego było samo Życie, zamierzał teraz odebrać od Alex to, co wiedział, że nie wyjdzie łatwo z jej gardła, rzeczy, których nie wyleje na takiego Zacka, ponieważ wtedy oni oboje by się załamali – wyrywał z niej syf prosto z jej wnętrza, siejąc spustoszenie, jak komuś stworzonemu do destrukcji przykazano. Nic nie mówił, nie komentował – jego ramiona wciąż ją oplatały, nawet gdy przestała się wyrywać, czekając, aż skończy, aż wyrzuci z siebie na pewno wszystko, spoglądając przed siebie, z głową opartą na jej głowie, gdy wdychałeś jej zapach i wsłuchiwałeś się w drżący głos i telepiące się, bezbronne serce.
- Jestem jebanym skurwielem, którego życiową misją jest dręczenie pewnej Dobrej Wróżki, więc gwarantuję ci, że nigdzie się nie wybieram. - Wymruczałeś do jej ucha, by uśmiechnąć się lekko i odchylić się na bok, by zaglądnąć w jej twarz i napotkać jej rozeszklone spojrzenie – tam, gdzie po policzku płynęła ta jedna, jedyna łza, którą ktoś powinien złapać do flakonika i schować do kieszeni przy sercu. Przesunąłeś dłonie z jej boków, by ująć jej własne i złożyć je razem, wracając do poprzedniej pozycji – w tej było zbyt niewygodnie, musiał się za bardzo wyginać – uniósł je na poziom jej twarzy, ujmując w swoich, niemal całkowicie je zakrywając. - Mogę cię nauczyć, jak się bronić. Jak bronić innych. - Nie było żadnego zapewniania, że nie jest gównianą czarodziejką, nie było żadnych zaprzeczeń – dlaczego miałby zaprzeczać? By ją pocieszyć? To dopiero było GÓWNIANE pocieszenie, co się zowie! Nie miałeś pojęcia, jak sprawy tam dokładnie wyglądały, ale nie czas teraz, by ją o to wypytywać, już i tak była wystarczająco roztrzęsiona... - Będziesz musiała poświęcić dużo swojego czasu, by stać się dzielną, Dobrą Wróżką i następnym razem móc powiedzieć: jestem dobrą czarodziejką i człowiekiem, uratowałam tych ludzi. Brzmi dobrze, nie sądzisz? - Pstryknął ją w podbródek, puszczając ręce.
- To prawda. - Przyznał jej rację, nie pozostawiając nic do dodania – słowa Alex były ostatnimi, w zasadzie mógł już niczego nie dodawać – chciał jednak, by miała świadomość, choć tą minimalną, jak to wygląda, o ile chociaż minimalnie starała się go zrozumieć... Wkońcu tyle razy już zapewniała go, że jest jego Nadzieją, że go nie zostawi, że będzie zawsze pamiętać – przyczyniła się do naprawdę sporej zmiany w jego sposobie myślenia (sporej jak na jego możliwości), ale skąd miałaby niby o tym wiedzieć? Dostała coś, co dostaje bardzo niewiele osób – zaufanie wampira, który uznał ją jako stateczną część tej nierównej kry, a które wiązało się z tym, że obojętnie, jak wiele mil by na niej nie przemierzyła, to jemu uda się ją znaleźć i ona nadal tam będzie – zmieniona przez życie, może na lepsze, może na gorsze – lecz będzie, nie rozpłynie się. W całym tym ułatwianiu sobie funkcjonowania – lepiej było widzieć, że istnieje coś ponad ludźmi... Sahir widział to jako kolory. Ludzie byli szarą masą – jedną, stałą papą, z której nikt się nie wyróżniał – zaś ci "nadludzie" mieli swoje barwy, które go przyciągały, ponieważ drzemało w nich życie. Ponieważ drzemała w nich inność...
Trzymał ją mocno, ale tak, by go nie krzywdziła, skrzywiając się tylko, niedostrzegalnie dla niej, z bólu, kiedy został zmuszony do napięcia przez to mięśni na brzuchu – ból jednak przeminął wraz z tym, jak w końcu dziewczyna przestawała się szamotać – jej wybuch strachu, że ktoś ją zakleszcza, jej niepewność – to prawda, że posiadanie brata wiąże się z dużą odpowiedzialnością... trudno jednak o niej mówić, gdy ma się do czynienia z bratem w postaci Kota, który łaził własnymi ścieżkami i nie wiadomo było, kiedy i gdzie znowu się pojawi. Gdy tym bratem był Cień, który towarzyszył nam co dzień, choć nie zwracamy na niego większej uwagi. To była odpowiedzialność wiązana – dawało się tyle samo, ile brało w zamian. Wszak on już obciążył twe barki swą historią, zamierzał obciążać dalej. Więc, ponieważ nauczono go brać, nie dawać, a nauczycielem jego było samo Życie, zamierzał teraz odebrać od Alex to, co wiedział, że nie wyjdzie łatwo z jej gardła, rzeczy, których nie wyleje na takiego Zacka, ponieważ wtedy oni oboje by się załamali – wyrywał z niej syf prosto z jej wnętrza, siejąc spustoszenie, jak komuś stworzonemu do destrukcji przykazano. Nic nie mówił, nie komentował – jego ramiona wciąż ją oplatały, nawet gdy przestała się wyrywać, czekając, aż skończy, aż wyrzuci z siebie na pewno wszystko, spoglądając przed siebie, z głową opartą na jej głowie, gdy wdychałeś jej zapach i wsłuchiwałeś się w drżący głos i telepiące się, bezbronne serce.
- Jestem jebanym skurwielem, którego życiową misją jest dręczenie pewnej Dobrej Wróżki, więc gwarantuję ci, że nigdzie się nie wybieram. - Wymruczałeś do jej ucha, by uśmiechnąć się lekko i odchylić się na bok, by zaglądnąć w jej twarz i napotkać jej rozeszklone spojrzenie – tam, gdzie po policzku płynęła ta jedna, jedyna łza, którą ktoś powinien złapać do flakonika i schować do kieszeni przy sercu. Przesunąłeś dłonie z jej boków, by ująć jej własne i złożyć je razem, wracając do poprzedniej pozycji – w tej było zbyt niewygodnie, musiał się za bardzo wyginać – uniósł je na poziom jej twarzy, ujmując w swoich, niemal całkowicie je zakrywając. - Mogę cię nauczyć, jak się bronić. Jak bronić innych. - Nie było żadnego zapewniania, że nie jest gównianą czarodziejką, nie było żadnych zaprzeczeń – dlaczego miałby zaprzeczać? By ją pocieszyć? To dopiero było GÓWNIANE pocieszenie, co się zowie! Nie miałeś pojęcia, jak sprawy tam dokładnie wyglądały, ale nie czas teraz, by ją o to wypytywać, już i tak była wystarczająco roztrzęsiona... - Będziesz musiała poświęcić dużo swojego czasu, by stać się dzielną, Dobrą Wróżką i następnym razem móc powiedzieć: jestem dobrą czarodziejką i człowiekiem, uratowałam tych ludzi. Brzmi dobrze, nie sądzisz? - Pstryknął ją w podbródek, puszczając ręce.
- Alexandra Grace
Re: Izba Pamięci
Pon Kwi 20, 2015 2:12 pm
Alexandra zaś po prostu wielu rzeczy zrozumieć nie potrafiła. Nie docierało do niej, bądź też nie przeżyła ich. Nie miałaby prawa stwierdzić, że wie, co ten czuje w takich sytuacjach. Byłaby to ujma. Cudze przeżycia zawsze są unikatowe. Jedyne co można rozumieć w innych ludziach to nie podłoże ich problemów, ale cierpienie. Ta emocja jest rozrywająca, znana wielu. Jeśli napotkało się ją na swojej drodze, oczywiście. Tylko wtedy można twierdzić, że się ją zna.
Jak można traktować bliskich jak posiłek? Ach, to nie takie trudne pytanie. Skoro ludzie mogą zjadać swoje psy, ukochane pupile, inni dopuszczają się zjedzenia nawet drugiego człowieka, nie mówiąc już o tym, że mordują się wszyscy wzajemnie jakby byli zwykłym mięsem to ta perspektywa nie wydaje się, aż taka niezwykła. Robi to bo musi. Gorsi są Ci, którzy robią takie rzeczy, bo zwyczajnie od zawsze tego chcieli. Bliscy choć może dla Nailaha wydaje się to niewyobrażalne, zdolni by byli do takiego poświęcenia. Bo osoba bliska traktuje nas tak, że czujemy się ważni, Że nasze życie znaczy dla kogoś coś więcej. Ci jak on to nazywa "nadludzie" to po prostu rodzaj człowieka, nie jeden z wielu "ludzi". Ludzie są wszędzie, człowiek to rzadka istota wśród nich. Innymi słowami, ale mówią o tym samym.
Litość... tak bardzo jej nie chciała. W sumie Alexandra wykluczała wszystko. Chciała przyjaciół, ale przy tym nikomu nie ufać, mieć rodzinę, ale nie dawać nikomu do siebie podejść, żyć, jak przeciętni człowiek, ale nikomu nie dać się nawet dotknąć. Jeden fakt, wyklucza drugi. Po tym wszystkim jednak co się zdarzyło to nie da się stwierdzić, czy w niej są po prostu sprzeczności z którymi musi zawalczyć, cz też jej psychika zrodziła w swej głębi taką funkcję i nic już się nie da z nią zrobić. Niepewnych jest wiele w tym człowieczku. Uspokoiła się jednak wreszcie. I choć była zła na siebie, że pozwoliła sobie na tak durny akt to... to mimo tego, że czuła się obnażona to było coś w tym lekkiego. Jakby znowu nabrała powietrza po chwili bezdechu. Zaśmiała się. Jakby znowu była małą dziewczynką, tylko tym razem ktoś poświęcił jej uwagę. Na nowo przeżywając dziecinę lata w lepszej wersji.
- Masz bardzo niską samoocenę, wiesz? - zapytała z nutką ironią i uśmiechnęła się. Świat był strasznie dużym miejscem, ale gdy tak pomyślała, że istnieją i tacy ludzie, jak on to wydał się malutki. Ładniejsza część świata jest tycia.
- Do tego... Dobra Wróżka jest już do kitu. Bajki nie są prawdziwe i to słabe, że jestem wyimaginowana, nie uważasz? - Za to pstryknięcie powinien jej zapłacić. Mniej pełna emocji Alexandra zemściłaby się srogo, ale... teraz było w porządku. Na chwilkę znów uspokoiła się. Ile to potrwa, ciężko stwierdzić. Ważne jednak, że czuła się mniej źle niż wcześniej.
- Nadzieja to lepsze słowo. Jest żywa, jest wszędzie, jest prawdziwa - dopowiedziała jeszcze, żeby nie pomyślał, że wpadła w jeszcze większą paranoję. Panie i panowie - jej fobia i wszystkie kłopoty już wystarczą, teraz powinno być tylko lepiej.
- Da się zrobić coś z Twoją ręką? Może mogłabym pomóc? - Czas przejść dalej. Kolejka wróciła do miejsca z którego wystartowała. Czas odpocząć. Adrenalinę i inne rzeczy trzeba dawkować z umiarem. Tak dla zdrowia, żeby kompletnie nie oszaleć. W końcu zdążyła zapłakać (cóż nie wybitnie, ale dla niej... to było coś innego, coś wielkiego), pokrzyczeć, praktycznie pobić go przy okazji swojej szamotaniny... Lepiej nie nadużywać tego wszystkiego.
Jak można traktować bliskich jak posiłek? Ach, to nie takie trudne pytanie. Skoro ludzie mogą zjadać swoje psy, ukochane pupile, inni dopuszczają się zjedzenia nawet drugiego człowieka, nie mówiąc już o tym, że mordują się wszyscy wzajemnie jakby byli zwykłym mięsem to ta perspektywa nie wydaje się, aż taka niezwykła. Robi to bo musi. Gorsi są Ci, którzy robią takie rzeczy, bo zwyczajnie od zawsze tego chcieli. Bliscy choć może dla Nailaha wydaje się to niewyobrażalne, zdolni by byli do takiego poświęcenia. Bo osoba bliska traktuje nas tak, że czujemy się ważni, Że nasze życie znaczy dla kogoś coś więcej. Ci jak on to nazywa "nadludzie" to po prostu rodzaj człowieka, nie jeden z wielu "ludzi". Ludzie są wszędzie, człowiek to rzadka istota wśród nich. Innymi słowami, ale mówią o tym samym.
Litość... tak bardzo jej nie chciała. W sumie Alexandra wykluczała wszystko. Chciała przyjaciół, ale przy tym nikomu nie ufać, mieć rodzinę, ale nie dawać nikomu do siebie podejść, żyć, jak przeciętni człowiek, ale nikomu nie dać się nawet dotknąć. Jeden fakt, wyklucza drugi. Po tym wszystkim jednak co się zdarzyło to nie da się stwierdzić, czy w niej są po prostu sprzeczności z którymi musi zawalczyć, cz też jej psychika zrodziła w swej głębi taką funkcję i nic już się nie da z nią zrobić. Niepewnych jest wiele w tym człowieczku. Uspokoiła się jednak wreszcie. I choć była zła na siebie, że pozwoliła sobie na tak durny akt to... to mimo tego, że czuła się obnażona to było coś w tym lekkiego. Jakby znowu nabrała powietrza po chwili bezdechu. Zaśmiała się. Jakby znowu była małą dziewczynką, tylko tym razem ktoś poświęcił jej uwagę. Na nowo przeżywając dziecinę lata w lepszej wersji.
- Masz bardzo niską samoocenę, wiesz? - zapytała z nutką ironią i uśmiechnęła się. Świat był strasznie dużym miejscem, ale gdy tak pomyślała, że istnieją i tacy ludzie, jak on to wydał się malutki. Ładniejsza część świata jest tycia.
- Do tego... Dobra Wróżka jest już do kitu. Bajki nie są prawdziwe i to słabe, że jestem wyimaginowana, nie uważasz? - Za to pstryknięcie powinien jej zapłacić. Mniej pełna emocji Alexandra zemściłaby się srogo, ale... teraz było w porządku. Na chwilkę znów uspokoiła się. Ile to potrwa, ciężko stwierdzić. Ważne jednak, że czuła się mniej źle niż wcześniej.
- Nadzieja to lepsze słowo. Jest żywa, jest wszędzie, jest prawdziwa - dopowiedziała jeszcze, żeby nie pomyślał, że wpadła w jeszcze większą paranoję. Panie i panowie - jej fobia i wszystkie kłopoty już wystarczą, teraz powinno być tylko lepiej.
- Da się zrobić coś z Twoją ręką? Może mogłabym pomóc? - Czas przejść dalej. Kolejka wróciła do miejsca z którego wystartowała. Czas odpocząć. Adrenalinę i inne rzeczy trzeba dawkować z umiarem. Tak dla zdrowia, żeby kompletnie nie oszaleć. W końcu zdążyła zapłakać (cóż nie wybitnie, ale dla niej... to było coś innego, coś wielkiego), pokrzyczeć, praktycznie pobić go przy okazji swojej szamotaniny... Lepiej nie nadużywać tego wszystkiego.
- Sahir Nailah
Re: Izba Pamięci
Pon Kwi 20, 2015 2:47 pm
Uśmiechnął się lekko, sam do siebie, na sam wydźwięk tych słów, kiedy jej głos stał się cichszy, słabszy, a mimo to zawierał w sobie drogocenną ironię, która pozwalała inaczej zabarwić świat i okryć jego okrucieństwo i smutek, w jakim głęboko się topił – przynajmniej ten świat Dobrej Wróżki, w którym wylądowała, teraz odcięty od niej samej czarnymi skrzydłami i ramionami, które z pewnością z łatwością skręciłyby jej kark – co do tego nie było najmniejszej wątpliwości... ale jednocześnie z równą łatwością mogłyby skręcić kark wszystkim cieniom i nieprzyjaznym osobnikom, które spokój Nadziei ośmieliłyby się zakłócić. Widzicie? Naprawdę ten kąt widzenia zależy od punktu siedzienia... a z paranojami niełatwo jest walczyć. Niełatwo przekonać kogoś, że to, co uważa za złe, może być naprawdę przyjemne, a jeśli nie przyjemne, to chociażby niegroźne... Oj nie, przy Sahirze twoje życie było naprawdę bezpieczne, droga Nadziejo, więc nie płacz już. Pewnie ulegniesz rozczarowaniu, pewnie nogi się pod tobą ugną, pewnie zupełnie inaczej na niego spojrzysz, gdy dowiesz się, że on jest właśnie jednym z tych tak głęboko przesiąkniętych nienawiści, że potrafią (chcą) uśmeichać się, gdy przelewają krew i pozwalają kolejnym ciałom opadać na ziemię bez życia – jednak na razie, shh... żyjmy tą bajką, nawet jeśli na końcu okarze się tragedią i tak jak każda bajka łącząca Nadzieję i Czarnego Kota – nie mogła mieć dobrego zakończenia, prowadząc ich nieznanymi torami w jeszcze większą nieznaną – każdego osobno, by czasami spleść się na jednym skrzyżowaniu, nim powiedzą sobie po raz kolejny: do zobaczenia...
Nic nie odpowiedział na jej pytanie, albo raczej: odpowiedział, ale nie słowami, przytulając ją do siebie i zamykając oczy ze spokojnym uśmiechem – tego wszystkie mogłoby już nie być, mogłoby zniknąć, rozpłynąć się w pył, więc zastanawiasz się – ile tak naprawdę jesteś dłużny pewnemu dzieciakowi..? Nie chciałeś był dłużny, nie chciałeś zaciągać kolejnych pożyczek – były jak łańcuchy i nie wiedziałeś, czy tak naprawdę chcesz się nimi oplatać, czy nie do końca, a jednocześnie – chciałeś do niego wrócić i zobaczyć jego uśmiech, beztroski... nie potrafiąc sobie jednocześnie wybaczyć kompletnej pustki, jaka gościła w twoim sercu.
Zupełnie, jakbyś naprawdę go nie miał.
- Rzeczywiście, bardziej podoba mi się historia bohaterki zwanej Nadzieją. - Wymruczał, z podbródkiem opartym na jej barku. - To tylko parę zadrapań, pani Pomfrey dobrze o mnie zadbała, gwarantuję. - Uniósł wyżej kąciki warg.
Cofnął się, a wraz ze sobą wycofał swoje ręce, uwalniając ją, by się podnieść i otrzepać automatycznie swoje spodnie, po czym wyciągnął do Alex dłoń, obchodząc ją, by stanąć przed nią i spojrzeć jej teraz prosto w oczy.
- Do następnego spotkania, Panno Nie-Wiem-Kiedy-Zamknąć-Usta. - Puścił jej oczko z rozbawionym uśmieszkiem, po czym odwrócił się i odszedł w swoją stronę, unosząc jeszcze dłoń na "do widzenia", zanim zniknął za rogiem.
Wszystkie historie muszą mieć gdzieś swój początek i koniec, co jednak, jeśli tych historii jest wiele, a nasze życie to kilkutomowa saga, której nie da się czytać od środka, by ją zrozumieć..?
To nie był jeszcze koniec.
To nie był nawet początek końca.
[z/t]
Nic nie odpowiedział na jej pytanie, albo raczej: odpowiedział, ale nie słowami, przytulając ją do siebie i zamykając oczy ze spokojnym uśmiechem – tego wszystkie mogłoby już nie być, mogłoby zniknąć, rozpłynąć się w pył, więc zastanawiasz się – ile tak naprawdę jesteś dłużny pewnemu dzieciakowi..? Nie chciałeś był dłużny, nie chciałeś zaciągać kolejnych pożyczek – były jak łańcuchy i nie wiedziałeś, czy tak naprawdę chcesz się nimi oplatać, czy nie do końca, a jednocześnie – chciałeś do niego wrócić i zobaczyć jego uśmiech, beztroski... nie potrafiąc sobie jednocześnie wybaczyć kompletnej pustki, jaka gościła w twoim sercu.
Zupełnie, jakbyś naprawdę go nie miał.
- Rzeczywiście, bardziej podoba mi się historia bohaterki zwanej Nadzieją. - Wymruczał, z podbródkiem opartym na jej barku. - To tylko parę zadrapań, pani Pomfrey dobrze o mnie zadbała, gwarantuję. - Uniósł wyżej kąciki warg.
Cofnął się, a wraz ze sobą wycofał swoje ręce, uwalniając ją, by się podnieść i otrzepać automatycznie swoje spodnie, po czym wyciągnął do Alex dłoń, obchodząc ją, by stanąć przed nią i spojrzeć jej teraz prosto w oczy.
- Do następnego spotkania, Panno Nie-Wiem-Kiedy-Zamknąć-Usta. - Puścił jej oczko z rozbawionym uśmieszkiem, po czym odwrócił się i odszedł w swoją stronę, unosząc jeszcze dłoń na "do widzenia", zanim zniknął za rogiem.
Wszystkie historie muszą mieć gdzieś swój początek i koniec, co jednak, jeśli tych historii jest wiele, a nasze życie to kilkutomowa saga, której nie da się czytać od środka, by ją zrozumieć..?
To nie był jeszcze koniec.
To nie był nawet początek końca.
[z/t]
- Alexandra Grace
Re: Izba Pamięci
Sro Kwi 22, 2015 12:07 pm
Prawda to niezwykła rzecz, która potrafi czynić rzeczy wielkie. Niestety te "wielkie rzeczy" nie są równe słowu "dobre". Tak więc może obecnie wszyscy żyją pod obłokiem szczęścia w czasie, gdy świat opływa krwią, jednak... niedopowiedzenie dla wielu wcale nie jest kłamstwem. Gdzie jest granica między kłamstwem, a prawdą? Każdy ma inną, przesuniętą raz w lewo, raz trochę w prawo. Nic się z tym nie zrobi. Można tylko żyć, a raczej AŻ żyć. Patrząc na to wszystko wiadomym jest, że życie człowieka podobnym może być do książki. Tyle, że nie każdy koniec powieści musi być tragiczny. Istnieją jeszcze otwarte zakończenia... Zdarzyć się może, że i oni nigdy nie poznają swoich. Urwie się w pewnym momencie i nikt jej nie spisze albo ku przekorze po prostu nie zapisze jej.
Los lubi się bawić. Jednak gdy sterta odrzuconych rzeczy się zbierze to wcale nie jest powiedziane, że nie mogą postawić się problematycznemu dziecku. W końcu skoro Alexandra nie umarła, gdy ktoś ją dotykał to prawie jak cud. Czemu niby i tamten nie miałby się wydarzyć? Pełno niespodzianek na każdym kroku i choć drogi są kręte to... zdecydowanie lepiej iść takimi niż prostymi.
Parę zadrapań, tak? W ten kit raczej nie uwierzyłby nawet ślepy. A ona do tego jeszcze widzi i tak przesiąknięty materiał w życiu nie mógłby być od "paru zadrapań", a przynajmniej nie były one delikatne. Czego on nie mówi? To pytanie zawsze stanowi dla Alexandry problem. Dowiedzieć się "Co Sahir ma na myśli?" jest bardzo trudno o ile to w ogóle jest możliwe.
W odpowiedzi uśmiechnęła się zaledwie i odmachała dłonią na pożegnanie.
Potem zaś usiadła sobie i słuchała tego, co ma jej do powiedzenia sama Izba Pamięci.
Może to już jednak jej koniec, skoro słyszy głosy, ale...
Szepty murów szkoły były inne od tych z koszmarów. Mówiły dobre rzeczy.
Mówiły, jakie to piękne jest życia.
A potem ucichły, gdy już poszła w głąb innych korytarzy.
/zt
Los lubi się bawić. Jednak gdy sterta odrzuconych rzeczy się zbierze to wcale nie jest powiedziane, że nie mogą postawić się problematycznemu dziecku. W końcu skoro Alexandra nie umarła, gdy ktoś ją dotykał to prawie jak cud. Czemu niby i tamten nie miałby się wydarzyć? Pełno niespodzianek na każdym kroku i choć drogi są kręte to... zdecydowanie lepiej iść takimi niż prostymi.
Parę zadrapań, tak? W ten kit raczej nie uwierzyłby nawet ślepy. A ona do tego jeszcze widzi i tak przesiąknięty materiał w życiu nie mógłby być od "paru zadrapań", a przynajmniej nie były one delikatne. Czego on nie mówi? To pytanie zawsze stanowi dla Alexandry problem. Dowiedzieć się "Co Sahir ma na myśli?" jest bardzo trudno o ile to w ogóle jest możliwe.
W odpowiedzi uśmiechnęła się zaledwie i odmachała dłonią na pożegnanie.
Potem zaś usiadła sobie i słuchała tego, co ma jej do powiedzenia sama Izba Pamięci.
Może to już jednak jej koniec, skoro słyszy głosy, ale...
Szepty murów szkoły były inne od tych z koszmarów. Mówiły dobre rzeczy.
Mówiły, jakie to piękne jest życia.
A potem ucichły, gdy już poszła w głąb innych korytarzy.
/zt
- Alice Hughes
Re: Izba Pamięci
Sob Lip 18, 2015 4:36 am
Krótki, ostry dźwięk przerwał charakterystyczną dla rozświetlonej teraz blaskiem zachodzącego słońca sali ciszę, kiedy Puchonka - wciąż odziana w szkolne szaty pomimo faktu, że lekcje skończyły się kilka dobrych godzin wcześniej - przesunęła chudym palcem po szkle jednej z większych witryn. Jasnobrązowe, nienaturalnie wręcz zmęczone oczy utkwione w grupowym zdjęciu zdawały się nie mrugać, głowa natomiast z całą pewnością ani razu nie przechyliła się w stronę tabliczki informującej o tym, kto właściwie został uwieczniony na tej czarno-bielej fotografii. Czy znała tych ludzi? Czy byli jej bliscy? Nie. Pomimo tego całą sobą zdawała się kontemplować ich twarze. Nie tyle zastygłe, co ograniczające się wciąż i wciąż do jednego tylko gestu. I choć gesty te były różne - od zwyczajowych machnięć dłoni po nieomal ekstatyczne wymachiwanie nogami - wszystkich ich łączyło jedno... Szczere uśmiechy triumfu. Kwintesencja spełnionej młodości, wiara w siebie, wiara w przyszłość... Ilu z nich faktycznie się udało?
Przynajmniej mieli na to szanse...
Ty też masz...
Prawda. Nie była jednym z tych nieszczęśników - a było ich w tym roku już zdecydowanie zbyt wielu - którym została ona brutalnie odebrana. Unosząca się co chwilę klatka piersiowa świadczyła o tym, że nadal oddycha a drętwiejące - i zmuszające do przestępowania z jednej na drugą - nogi, że może chodzić. Miała nawet spore szanse na to, że dożyje jutra! Albo takie połowiczne - w końcu to Hogwart... Tylko, że to "jutro" coraz mniej kusiło... Coraz częściej musiała zmuszać się do rzeczy, które zazwyczaj przychodziły jej naturalnie i sprawiały radość. Coraz częściej szukała miejsc w których mogłaby być sama. Miejsc, których ciszy nie zakłócały nawet wskazówki zegara i jedyne bicie, które udawało się w nich czasem usłyszeć to bicie własnego serca. Skrzywiła się więc na ten zgrzyt, który powstał przy przesunięciu skóry po szkle i cofnęła rękę chowając ją do kieszeni. Westchnęła opierając delikatnie czoło na chłodnej szybie i zamknęła oczy.
Nie zasnę... Nie zasnę? Nie zasnę! - Powtarzała sobie w myślach oddychając powoli przez rozchylone usta, na zmianę zaciskając przy tym i rozprostowując schowane w kieszeniach dłonie. W końcu zacisnęła je naprawdę mocno i wypuszczając z siebie cichy, powolny jęk - bez żadnego zastanowienia - kopnęła w leżącą nieopodal, zrzuconą od razu po wejściu do sali torbę. Stos zapisanych drobnym, zawiłym i nieco nieczytelnym pismem pergaminów wysunął się na podłogę. Przygryzając dolną wargę skarciła się za ten - jakże w jej mniemaniu głupi - odruch i pochyliła się by zebrać notatki. Ledwie jednak przyklęknęła - skapitulowała i usiadła na podłodze, przyciągając do siebie nogi i opierając czoło na kolanach. Zamknęła oczy starając się wyrównać oddech.
Przynajmniej mieli na to szanse...
Ty też masz...
Prawda. Nie była jednym z tych nieszczęśników - a było ich w tym roku już zdecydowanie zbyt wielu - którym została ona brutalnie odebrana. Unosząca się co chwilę klatka piersiowa świadczyła o tym, że nadal oddycha a drętwiejące - i zmuszające do przestępowania z jednej na drugą - nogi, że może chodzić. Miała nawet spore szanse na to, że dożyje jutra! Albo takie połowiczne - w końcu to Hogwart... Tylko, że to "jutro" coraz mniej kusiło... Coraz częściej musiała zmuszać się do rzeczy, które zazwyczaj przychodziły jej naturalnie i sprawiały radość. Coraz częściej szukała miejsc w których mogłaby być sama. Miejsc, których ciszy nie zakłócały nawet wskazówki zegara i jedyne bicie, które udawało się w nich czasem usłyszeć to bicie własnego serca. Skrzywiła się więc na ten zgrzyt, który powstał przy przesunięciu skóry po szkle i cofnęła rękę chowając ją do kieszeni. Westchnęła opierając delikatnie czoło na chłodnej szybie i zamknęła oczy.
Nie zasnę... Nie zasnę? Nie zasnę! - Powtarzała sobie w myślach oddychając powoli przez rozchylone usta, na zmianę zaciskając przy tym i rozprostowując schowane w kieszeniach dłonie. W końcu zacisnęła je naprawdę mocno i wypuszczając z siebie cichy, powolny jęk - bez żadnego zastanowienia - kopnęła w leżącą nieopodal, zrzuconą od razu po wejściu do sali torbę. Stos zapisanych drobnym, zawiłym i nieco nieczytelnym pismem pergaminów wysunął się na podłogę. Przygryzając dolną wargę skarciła się za ten - jakże w jej mniemaniu głupi - odruch i pochyliła się by zebrać notatki. Ledwie jednak przyklęknęła - skapitulowała i usiadła na podłodze, przyciągając do siebie nogi i opierając czoło na kolanach. Zamknęła oczy starając się wyrównać oddech.
- Blaise Rain
Re: Izba Pamięci
Sob Lip 18, 2015 10:10 am
Chodził bardzo cicho.
Nie robił tego specjalnie - stawiał dość płynne kroki na podłodze - to chyba idealnie wpasowywało się w taktykę nie zwracania na siebie uwagi, której nie stosował nawet do końca świadomie - weszło to w nawyk, stało się drugim nim i nie musiał się już nad tym zastanawiać, jak stawiać stopę, żeby było dobrze i nie zbudzić śpiących demonów zamkniętych w okowach tych zimnych ścian - lepiej, niech ich łańcuchy pozostaną nienaruszone, niech nie dzwonią, kiedy dzikie bestie będą próbowały się zerwać i ruszyć na żer - ani ty, ani pewna dziewczyna, której nie znałeś pod mianem Alice Hughes, a zgoła innym, nie chcieliście, by ich oddech przyśpieszył, a krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach - kiedy spały, wszystko było we względnej normie - oj tak, było - do momentu, kiedy się na siebie nie natknęliście - do tego momentu nie mogłeś zrozumieć, co się tam właściwie wydarzyło i było to pierwsze takie spotkanie, które zostawiło trwały ślad w twojej pamięci - zawieruszyło się na krańcach jaźni i nie chciało odczepić, jak kleszcz, którego trzeba wyrwać, a samemu to strach - przenosi to-to różne paskudztwa, choroby... z drugiej strony kleszcze są na swój sposób fascynujące - takie pasożyty, pijawki, które rosną i rosną i rosną... i nigdy im nie dość krwi... czy kleszcz kiedyś sam z kogoś zlazł? Miał kiedyś dość wypijania tej krwi? Dobra, dobra, bo się zapędzam, a choć porównanie było trafne, to nie w tym tkwił cały sęk - rzecz kryła się w fakcie, że w gruncie rzeczy ty po prostu nie chciałeś się go pozbywać - był naprawdę ciekawy, był inny, było w nim coś, co sprawiało, że chciałeś go tykać opuszkiem palca i sprawdzać, jak on się zachowa, ale też jak zachowasz się ty sam - więc hodowałeś tego kleszcza w swojej głowie, który opatrzony był plakietką imienia "Melania Moore" - tej dziewczyny, co ciągle odwracała spojrzenie, tej dziewczyny, która robiła z ciebie faceta z rodzinki Adamasów, tej dziewczyny, która sobie bezpardonowo nieudacznym zaklęciem wyrwała jabłko z twojej dłoni. I wszelakie ostrożności związane z tym, żeby nie zadawać się z nieczystokrwistymi, żeby trzymać się tylko Ślizgonów, żeby nie pchać się w dziwne znajomości, kompletnie runęły - ot, bo chyba ciekawość... Pragnienie ciekawego towarzystwa - jeden z takich kaprysów, który nie wybuchał mocno, a był o wiele bardziej zdradliwy, bo zatruwał pomalutku, niezauważalnie i zanim się dobrze obróciliśmy, już zamykaliśmy się w jego niewoli. Tak więc - owszem, panna Melania krążyła po jego głowie, chociaż jej nazwiska nie pamiętał - nie miał głowy do takich rzeczy, rzadko kiedy zapamiętywał imiona, myślał drogą ksywek - a jej nadał jakże trafną ksywę Lebiody, która opisywała ją lepiej, niż cokolwiek innego, chociaż drogą skojarzeń Melania-pijalnia też w twoich marnych, szarych komórkach pozostała.
Tak się jakoś złożyło, że wagary dzisiejszego dnia były silniejsze od ciebie - pokonała cię senność i brak możności podniesienia swoich leniwych czterech liter z łóżka - już czułeś te śmiechy, że Slytherin straci przez ciebie punkty i już czułeś ten raban od Slughorna - no nic, na razie po prostu pozostawało się cieszyć, że go nie było i wędrować, czerpiąc ze słodkiej wolności pozbawionej szlabanów, dopóki była takowa okazja - ta "wolność", na której skrzydełkach się wesoło unosił, pozbawiony trosk wszelakich (przynajmniej takie wrażenie sprawiałeś), zaprowadziła cię do komnaty, do której w sumie nie lubiłeś przychodzić - było tu zbyt nostalgicznie, zbyt... melancholijnie - nie lubiłeś poddawać się tym uczuciom, świat wtedy za bardzo zwalniał, a ty nie miałeś wyboru, tylko zwolnić razem z nim - zmuszał cię do tego brutalną siłą, inaczej groziło zdzieleniem obuchem po mordzie - każdy uczy się na błędach, tak i ty nie zamierzałeś popełnić kolejny raz tego samego... Byłoby naprawdę spoko, byłoby naprawdę dobrze - po prostu przeszedłbyś przez ten korytarz tak samo zamyślony i nieobecny, jak przez wszystkie inne, nucąc pod nosem jedną z piosenek Kiss, gdyby nie to, że spokój korytarza został bardzo mocno naruszony - a wszystko przez jedną, strategiczną Lebiodę wywaloną na niemal całej jego szerokości ze swoimi kartkami i rzeczami, które wysunęły się z przewróconej torby leżącej tuż obok niej, pod ścianą - i pewnie nie byłoby problemem go usłyszeć, w końcu się nie skradał, pewnie Alice już słyszała jego miękkie kroki, kiedy się zbliżył, pewnie słyszała, jak kuca - a na pewno usłyszała, jak pergaminy zaczęły szeleścić w jego palcach, kiedy zaczął je tak po prostu zbierać...
- Całkiem niezły kopniak jak na taką pokrakę - myślałem, że sama się wywalisz na tej podłodze przy przymierzaniu się do niego... - Z ciekawością podniósł jedną z karteluszek, żeby na nią zerknąć, ale nie znalazł tam niczego godnego uwagi - notatki z lekcji, a tych miał po uszy własnych... okej, nie miał własnych, bo był zbyt leniwy, żeby notować na lekcjach - ale pożyczonych miał sporo, o tak.
Nie robił tego specjalnie - stawiał dość płynne kroki na podłodze - to chyba idealnie wpasowywało się w taktykę nie zwracania na siebie uwagi, której nie stosował nawet do końca świadomie - weszło to w nawyk, stało się drugim nim i nie musiał się już nad tym zastanawiać, jak stawiać stopę, żeby było dobrze i nie zbudzić śpiących demonów zamkniętych w okowach tych zimnych ścian - lepiej, niech ich łańcuchy pozostaną nienaruszone, niech nie dzwonią, kiedy dzikie bestie będą próbowały się zerwać i ruszyć na żer - ani ty, ani pewna dziewczyna, której nie znałeś pod mianem Alice Hughes, a zgoła innym, nie chcieliście, by ich oddech przyśpieszył, a krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach - kiedy spały, wszystko było we względnej normie - oj tak, było - do momentu, kiedy się na siebie nie natknęliście - do tego momentu nie mogłeś zrozumieć, co się tam właściwie wydarzyło i było to pierwsze takie spotkanie, które zostawiło trwały ślad w twojej pamięci - zawieruszyło się na krańcach jaźni i nie chciało odczepić, jak kleszcz, którego trzeba wyrwać, a samemu to strach - przenosi to-to różne paskudztwa, choroby... z drugiej strony kleszcze są na swój sposób fascynujące - takie pasożyty, pijawki, które rosną i rosną i rosną... i nigdy im nie dość krwi... czy kleszcz kiedyś sam z kogoś zlazł? Miał kiedyś dość wypijania tej krwi? Dobra, dobra, bo się zapędzam, a choć porównanie było trafne, to nie w tym tkwił cały sęk - rzecz kryła się w fakcie, że w gruncie rzeczy ty po prostu nie chciałeś się go pozbywać - był naprawdę ciekawy, był inny, było w nim coś, co sprawiało, że chciałeś go tykać opuszkiem palca i sprawdzać, jak on się zachowa, ale też jak zachowasz się ty sam - więc hodowałeś tego kleszcza w swojej głowie, który opatrzony był plakietką imienia "Melania Moore" - tej dziewczyny, co ciągle odwracała spojrzenie, tej dziewczyny, która robiła z ciebie faceta z rodzinki Adamasów, tej dziewczyny, która sobie bezpardonowo nieudacznym zaklęciem wyrwała jabłko z twojej dłoni. I wszelakie ostrożności związane z tym, żeby nie zadawać się z nieczystokrwistymi, żeby trzymać się tylko Ślizgonów, żeby nie pchać się w dziwne znajomości, kompletnie runęły - ot, bo chyba ciekawość... Pragnienie ciekawego towarzystwa - jeden z takich kaprysów, który nie wybuchał mocno, a był o wiele bardziej zdradliwy, bo zatruwał pomalutku, niezauważalnie i zanim się dobrze obróciliśmy, już zamykaliśmy się w jego niewoli. Tak więc - owszem, panna Melania krążyła po jego głowie, chociaż jej nazwiska nie pamiętał - nie miał głowy do takich rzeczy, rzadko kiedy zapamiętywał imiona, myślał drogą ksywek - a jej nadał jakże trafną ksywę Lebiody, która opisywała ją lepiej, niż cokolwiek innego, chociaż drogą skojarzeń Melania-pijalnia też w twoich marnych, szarych komórkach pozostała.
Tak się jakoś złożyło, że wagary dzisiejszego dnia były silniejsze od ciebie - pokonała cię senność i brak możności podniesienia swoich leniwych czterech liter z łóżka - już czułeś te śmiechy, że Slytherin straci przez ciebie punkty i już czułeś ten raban od Slughorna - no nic, na razie po prostu pozostawało się cieszyć, że go nie było i wędrować, czerpiąc ze słodkiej wolności pozbawionej szlabanów, dopóki była takowa okazja - ta "wolność", na której skrzydełkach się wesoło unosił, pozbawiony trosk wszelakich (przynajmniej takie wrażenie sprawiałeś), zaprowadziła cię do komnaty, do której w sumie nie lubiłeś przychodzić - było tu zbyt nostalgicznie, zbyt... melancholijnie - nie lubiłeś poddawać się tym uczuciom, świat wtedy za bardzo zwalniał, a ty nie miałeś wyboru, tylko zwolnić razem z nim - zmuszał cię do tego brutalną siłą, inaczej groziło zdzieleniem obuchem po mordzie - każdy uczy się na błędach, tak i ty nie zamierzałeś popełnić kolejny raz tego samego... Byłoby naprawdę spoko, byłoby naprawdę dobrze - po prostu przeszedłbyś przez ten korytarz tak samo zamyślony i nieobecny, jak przez wszystkie inne, nucąc pod nosem jedną z piosenek Kiss, gdyby nie to, że spokój korytarza został bardzo mocno naruszony - a wszystko przez jedną, strategiczną Lebiodę wywaloną na niemal całej jego szerokości ze swoimi kartkami i rzeczami, które wysunęły się z przewróconej torby leżącej tuż obok niej, pod ścianą - i pewnie nie byłoby problemem go usłyszeć, w końcu się nie skradał, pewnie Alice już słyszała jego miękkie kroki, kiedy się zbliżył, pewnie słyszała, jak kuca - a na pewno usłyszała, jak pergaminy zaczęły szeleścić w jego palcach, kiedy zaczął je tak po prostu zbierać...
- Całkiem niezły kopniak jak na taką pokrakę - myślałem, że sama się wywalisz na tej podłodze przy przymierzaniu się do niego... - Z ciekawością podniósł jedną z karteluszek, żeby na nią zerknąć, ale nie znalazł tam niczego godnego uwagi - notatki z lekcji, a tych miał po uszy własnych... okej, nie miał własnych, bo był zbyt leniwy, żeby notować na lekcjach - ale pożyczonych miał sporo, o tak.
- Alice Hughes
Re: Izba Pamięci
Sob Lip 18, 2015 8:19 pm
No dalej Alice... Przecież potrafisz... Najpierw wdech. Klatka piersiowa - ukryta teraz za podkulonymi nogami - wznosi się nieznacznie ku górze a przygarbione łopatki prostują, kiedy życiodajna dawka tlenu dociera do płuc. Widzisz? To nic trudnego. Postaraj się ją teraz przez chwilę zatrzymać.... Bardzo ładnie... I wypuść. Nie! Nie tak! Powoli! Uch... Spokojnie, nic się nie stało. Trenuj dalej. Jesteś w końcu sama. Nikt ci nie przeszkodzi, nikt nie... Tja...
Słyszała go. Uniosła lekko bladą twarz, kiedy równomierne i o dziwo delikatne stukanie - które w praktycznie każdej innej części zamku utonęło by w ferworze innych dźwięków - zachwiało tą potrzebną i kojącą (no, możenie do końca potrzebną a już na pewno nie kojącą, ale wybaczmy jej te błędy w rozumowaniu) ciszę. Z głową wciąż wspartą na kolanach obserwowała spod przymkniętych powiek jak kuca i zagarnia notatki, które postanowiły - z własnej i nieprzymuszonej przecież woli - urządzić sobie spacer po podłodze. Długie, orzechowe - i jak przekonała się ostatnio - miękkie w dotyku włosy tańczyły mu wokół twarzy kiedy przyglądał się zapisanym pergaminom.
Blaise Rain.
Król w Glinianej Koronie, kryjący się pod szatą Pierdołowatego Zaskrońca o którego istnieniu prawie już zapomniała... No dobra. Wcale o nim nie zapomniała. Choć z całej siły starała się wyprzeć tamto dziwne, na swój sposób porażające spotkanie z pamięci. Skutki były jednak marne - ha! nawet po tamtym nieszczęsnym jabłku została w końcu plama! - a radioaktywne tęczówki od kilku dni nawiedzały ją, co jakiś czas wyzierając gdzieś z otchłani umysłu i na krótkie sekundy kradnąc Pannę Hughes z rzeczywistości. I nie. Wcale jej się to nie podobało... Nadal skulona, bez słowa przyglądała się jego smukłym palcom, zgarniającym zwinnym ruchem wszystkie te pergaminy. Grałeś kiedyś na pianinie Blaise? Bo chyba czas na kolejne przedstawienie... Miejsca nie są numerowane, czas i miejsce - wbrew pozorom - wcale nie takie proste do ustalenia, scena płynnie stapia się z widownią a punkt kulminacyjny pozostaje tak nieuchwytny, że dostrzeżony zostanie jedynie przez dwójkę - jakże wybitnych w swoim pielęgnowanym przez całe lata kunszcie - aktorów. I to zapewne w wymiarze do którego - choć nawet bardzo byśmy chcieli - nie sposób będzie się dostać.
Nieco flegmatycznie rozplątała własne ręce, wyprostowała przed siebie podkulone dotychczas nogi i uniosła głowę prostując jednocześnie plecy. Starając się przybrać najbanalniejszą w swojej normalności mimikę obróciła twarz w stronę Ślizgona. Zielone tęczówki mignęły jej gdzieś w oddali, chcąc uniknąć jednak kolejnego przemoczenia gładko przemykała wzrokiem na inne punkty. Drodzy Państwo - powiedziała bym, że spektakl właśnie się rozpoczął, gdybym tylko nie była w stu procentach przekonana, że jego początku absolutnienie da się ustalić. Tak czy inaczej - przed Wami Melania Moore, znana w gadzich kręgach jako Melania - Pijalnia, tudzież Lebioda.
- Potknęłam się o torbę. - Pewny ton podparty został dodatkowo lekkim przymrużeniem oczu, a wykrzywione - ni to w uśmiechu, ni to w grymasie - usta zdawały się mówić jedno...
Powiedz coś jeszcze a przetestuję kopnięcie po raz kolejny...
Huh! Ktoś tu chyba miał kiepski dzień... Wyciągnęła przed siebie prawą rękę chcąc odzyskać notatki, a - wciąż rozogniony po ostatnim wyskoku - umysł, zdawał się kompletnie ignorować fragment scenariusza sugerujący podziękowanie. Z resztą... Ci aktorzy byli tak już wyrobieni, że każdy scenariusz przy nich upadał.
Słyszała go. Uniosła lekko bladą twarz, kiedy równomierne i o dziwo delikatne stukanie - które w praktycznie każdej innej części zamku utonęło by w ferworze innych dźwięków - zachwiało tą potrzebną i kojącą (no, możenie do końca potrzebną a już na pewno nie kojącą, ale wybaczmy jej te błędy w rozumowaniu) ciszę. Z głową wciąż wspartą na kolanach obserwowała spod przymkniętych powiek jak kuca i zagarnia notatki, które postanowiły - z własnej i nieprzymuszonej przecież woli - urządzić sobie spacer po podłodze. Długie, orzechowe - i jak przekonała się ostatnio - miękkie w dotyku włosy tańczyły mu wokół twarzy kiedy przyglądał się zapisanym pergaminom.
Blaise Rain.
Król w Glinianej Koronie, kryjący się pod szatą Pierdołowatego Zaskrońca o którego istnieniu prawie już zapomniała... No dobra. Wcale o nim nie zapomniała. Choć z całej siły starała się wyprzeć tamto dziwne, na swój sposób porażające spotkanie z pamięci. Skutki były jednak marne - ha! nawet po tamtym nieszczęsnym jabłku została w końcu plama! - a radioaktywne tęczówki od kilku dni nawiedzały ją, co jakiś czas wyzierając gdzieś z otchłani umysłu i na krótkie sekundy kradnąc Pannę Hughes z rzeczywistości. I nie. Wcale jej się to nie podobało... Nadal skulona, bez słowa przyglądała się jego smukłym palcom, zgarniającym zwinnym ruchem wszystkie te pergaminy. Grałeś kiedyś na pianinie Blaise? Bo chyba czas na kolejne przedstawienie... Miejsca nie są numerowane, czas i miejsce - wbrew pozorom - wcale nie takie proste do ustalenia, scena płynnie stapia się z widownią a punkt kulminacyjny pozostaje tak nieuchwytny, że dostrzeżony zostanie jedynie przez dwójkę - jakże wybitnych w swoim pielęgnowanym przez całe lata kunszcie - aktorów. I to zapewne w wymiarze do którego - choć nawet bardzo byśmy chcieli - nie sposób będzie się dostać.
Nieco flegmatycznie rozplątała własne ręce, wyprostowała przed siebie podkulone dotychczas nogi i uniosła głowę prostując jednocześnie plecy. Starając się przybrać najbanalniejszą w swojej normalności mimikę obróciła twarz w stronę Ślizgona. Zielone tęczówki mignęły jej gdzieś w oddali, chcąc uniknąć jednak kolejnego przemoczenia gładko przemykała wzrokiem na inne punkty. Drodzy Państwo - powiedziała bym, że spektakl właśnie się rozpoczął, gdybym tylko nie była w stu procentach przekonana, że jego początku absolutnienie da się ustalić. Tak czy inaczej - przed Wami Melania Moore, znana w gadzich kręgach jako Melania - Pijalnia, tudzież Lebioda.
- Potknęłam się o torbę. - Pewny ton podparty został dodatkowo lekkim przymrużeniem oczu, a wykrzywione - ni to w uśmiechu, ni to w grymasie - usta zdawały się mówić jedno...
Powiedz coś jeszcze a przetestuję kopnięcie po raz kolejny...
Huh! Ktoś tu chyba miał kiepski dzień... Wyciągnęła przed siebie prawą rękę chcąc odzyskać notatki, a - wciąż rozogniony po ostatnim wyskoku - umysł, zdawał się kompletnie ignorować fragment scenariusza sugerujący podziękowanie. Z resztą... Ci aktorzy byli tak już wyrobieni, że każdy scenariusz przy nich upadał.
- Blaise Rain
Re: Izba Pamięci
Sob Lip 18, 2015 8:48 pm
Potykanie się o torbę, brak jakiejkolwiek wdzięczności za pomoc w pozbieraniu papierów - nie to, żeby ktokolwiek jej tutaj oczekiwał, no proszę was - patrzycie na dwie istoty, które uprzejmości były uczone chyba w chlewie, a stosunków społecznych w koszarach - tylko brak im było tej ostrości miecza, nigdy nie dostali do dłoni tego metalowego i chyba nawet nie chcieliby dostać - drewniany mieczyk był w sam raz - idealnie uzupełniał wizja Króla w glinianej koronie i w dostojnym płaszczu z prześcieradła - ile w tym prawdziwej dostojności było nie wiem, nie widzę jej - on też jej nie widział. W lustrze, kiedy się w nie spoglądało, widząc oliwkozielone, nienaturalne oczy, nie można było dostrzec tejże korony, nawet kiedy wytężało się wzrok z całej siły - jedna Alice ją dostrzegła... Nie wiem jak, a najgorsze jest to, że chyba nawet nie chcę o to pytać - przynajmniej wiem, że Blaise by tego nie chciał, woląc zostać na znajomej sobie płaszczyźnie własnego jestestwa, które nie wykonywało agresywnej ekspansji innych królestw - ten półmrok, mały kwadracik czterech, wyszarzałych ścian, które malowało się kredkami i akwarelami do całości kompozycji, by ubarwić sobie jakoś dzień, zmieniając kolorki nawet nie codziennie, a co godzinę, zgodnie z widzi-mi-się, był wystarczającym miejscem - naprawdę nie potrzeba było zaglądać do innych ziem... Nawet nie czułeś potrzeby wychylania się za okno, by zobaczyć, co to teraz za rzeczywistość pukała do bram - normalnie tego nie robiłeś. Normalnie - czy zwróciliście uwagę na to słowo, czy mam je napisać jeszcze kilkakrotnie i podkreślić, pogrubić, przyozdobić kursywą? Normalność znikała przy Hughes. Nie było to negatywne, w zasadzie bardziej pozytywne, jakby powietrze wokół niej było lżejsze, jakby ewentualna cisza nie miała wprawić w zakłopotanie, jakby można było sobie tka po prostu siedzieć i podziwiać chmury, szukając w nich kształtów i twarzy - panna Moore, jak to się sama przedstawiła, była dlatego bardzo dziwną osóbką. Prefekt, co się zowie, albo właśnie - co się nie zowie - po prostu prefekt, będący jak każdy inny uczeń, zupełnie nie rzucający się w oczy, taka cicha woda - pytanie tylko, czy rwała brzegi, czy może była spokojnym strumieniem, który piasek podmywał delikatnie, na upływie lat, tylko po to, by przetransportować go dalej ledwo o parę centymetrów?
Odciągnąłeś automatycznie od niej dłoń, próbując umknąć przed jej nagłą chęcią capnięcia swoich rzeczy na powrót, ale nic to nie dało - była szybsza, skubaniutka - skorzystała z elementu zaskoczenia i to cię zmyliło! Kartki zostały wyrwane z twoich palców, zrobiłeś nieco zdziwioną minę, wpatrując się w jej uciekające oczy, nie zauważając jeszcze celowego unikania kontaktu wzrokowego - tutaj mamy kolejne słowo warte podkreślenia - jeszcze.
- Wcale mnie to nie dziwi! - Capnął pierwsze co miał pod ręką, kilka innych papierzysk, których nie zdążył zebrać do kupy i rzucił w nią - oczywiście pergaminy, zamiast polecieć na jej głowę, to wyleciały w powietrze i zaczęły powoli opadać w dół, kołysane w eterze, przesuwane niewidzialną ręką powietrza, której ludzkie oczy nie są w stanie zidentyfikować i objąć zmysłami. - Co za wredna zołza... - Wymruczał, przypatrując się dziewczynie - w zasadzie nic go to nie powinno obchodzić, powinien wstać i sobie pójść, co go tam problemy dziewczyny, której nie znał - okej, świetnie, że ostatnio przyjemnie się gadało, ale to chyba na tyle, no nie? Zwłaszcza, że cholera wie, jak odebrać ten ostatni, e... podarek... który przysłała sową - niemal w połowie zjedzony podarek, należy zauważyć, którego nie odważyłeś się nawet zjeść - cholera wie, czy tam arszeniku dodała, czy jakieś inne cuda i co się w zasadzie z tamtym biednym jabłkiem działo. Podniósł się i zaplótł ręce na klatce piersiowej - miał zwykłe, powycierane, znoszone, czarne dżinsy i czarny t-shirt, z narzuconą na to granatową bluzą, chyba o rozmiar zresztą za dużo, o co raczej nie było trudno - Rain z pewnością nie należał do facetów z szerokimi barami i cudownie wyrzeźbionymi mięśniami. - Jezu, okres masz, czy co? Mam sobie iść? - Zapytałeś lekko rozdrażniony tym nagłym naskokiem, nie widząc żadnego powodu, dla którego miałbyś tutaj z nią siedzieć, skoro wydawała się, jakby miała zaraz rzucić ci się do gardła - na pewien sposób wyglądała jeszcze gorzej, niż ostatnim razem - jej oczy, jej Zwierciadła Duszy wyglądały o wiele gorzej, nosiły na sobie więcej rys, więcej zanieczyszczeń, więcej pęknięć - chyba podtrzymywały je tylko mizernie założone plasterki, a wokół znikąd pomocy - nigdzie nie widać było szklarza, który mógłby zaradzić coś na to, co zniszczone, by zapobiec chociaż dalszej destrukcji i wzmocnić całą konstrukcję.
Odciągnąłeś automatycznie od niej dłoń, próbując umknąć przed jej nagłą chęcią capnięcia swoich rzeczy na powrót, ale nic to nie dało - była szybsza, skubaniutka - skorzystała z elementu zaskoczenia i to cię zmyliło! Kartki zostały wyrwane z twoich palców, zrobiłeś nieco zdziwioną minę, wpatrując się w jej uciekające oczy, nie zauważając jeszcze celowego unikania kontaktu wzrokowego - tutaj mamy kolejne słowo warte podkreślenia - jeszcze.
- Wcale mnie to nie dziwi! - Capnął pierwsze co miał pod ręką, kilka innych papierzysk, których nie zdążył zebrać do kupy i rzucił w nią - oczywiście pergaminy, zamiast polecieć na jej głowę, to wyleciały w powietrze i zaczęły powoli opadać w dół, kołysane w eterze, przesuwane niewidzialną ręką powietrza, której ludzkie oczy nie są w stanie zidentyfikować i objąć zmysłami. - Co za wredna zołza... - Wymruczał, przypatrując się dziewczynie - w zasadzie nic go to nie powinno obchodzić, powinien wstać i sobie pójść, co go tam problemy dziewczyny, której nie znał - okej, świetnie, że ostatnio przyjemnie się gadało, ale to chyba na tyle, no nie? Zwłaszcza, że cholera wie, jak odebrać ten ostatni, e... podarek... który przysłała sową - niemal w połowie zjedzony podarek, należy zauważyć, którego nie odważyłeś się nawet zjeść - cholera wie, czy tam arszeniku dodała, czy jakieś inne cuda i co się w zasadzie z tamtym biednym jabłkiem działo. Podniósł się i zaplótł ręce na klatce piersiowej - miał zwykłe, powycierane, znoszone, czarne dżinsy i czarny t-shirt, z narzuconą na to granatową bluzą, chyba o rozmiar zresztą za dużo, o co raczej nie było trudno - Rain z pewnością nie należał do facetów z szerokimi barami i cudownie wyrzeźbionymi mięśniami. - Jezu, okres masz, czy co? Mam sobie iść? - Zapytałeś lekko rozdrażniony tym nagłym naskokiem, nie widząc żadnego powodu, dla którego miałbyś tutaj z nią siedzieć, skoro wydawała się, jakby miała zaraz rzucić ci się do gardła - na pewien sposób wyglądała jeszcze gorzej, niż ostatnim razem - jej oczy, jej Zwierciadła Duszy wyglądały o wiele gorzej, nosiły na sobie więcej rys, więcej zanieczyszczeń, więcej pęknięć - chyba podtrzymywały je tylko mizernie założone plasterki, a wokół znikąd pomocy - nigdzie nie widać było szklarza, który mógłby zaradzić coś na to, co zniszczone, by zapobiec chociaż dalszej destrukcji i wzmocnić całą konstrukcję.
- Alice Hughes
Re: Izba Pamięci
Sob Lip 18, 2015 11:33 pm
Normalnie... Normalnie, normalnie, n.o.r.m.a.l.n.i.e, NORMALNIE! Jedno słowo, którego tak bardzo pragnęła. Jedno słowo, które przez te wszystkie lata zdawała się stawiać na pierwszym miejscu. Jedno słowo, które dla każdego zdawało się oznaczać co innego bo mieściło w sobie tyle rzeczy, że nie sposób było zebrać je wszystkie do kupy i zamknąć w jakiejkolwiek, dającej się opisać szufladce. Chociaż wiedziała, że ni jak nie będzie w stanie panować nad wszystkim - nadal starała się utrzymać w swoim życiu choć te pozory normalności. Wstawać, uśmiechać się, dążyć do... Do czego właściwie? Te piękne i długoterminowe plany musiały zostać nieco zepchnięte, kiedy cała energia kumulowana była na chwili obecnej. A w tym miejscu, czy raczej nie miejscu - bo jeszcze chwilę temu istotna Izba Pamięci zdawała się nagle rozmywać - a towarzystwie KRÓLA w mocnej, choć pozbawionej szlachetnych kruszców koronie (co to tego nie miała żadnych wątpliwości) energii potrzeba było zbyt wiele... Tamy zdawały się puszczać.
Hughes tego nie chciała.
Tak jak nie chciała by puściły, tak absolutnie nie miała zamiaru pozwolić na to, by cały okalający je syf (w końcu to śmieci jako pierwsze opatulały te słodkie bariery) wypłynął na zewnątrz. Przez lata niepostrzeżenie zamykała żrąca żółć w szczelnych pojemnikach i spychała na dno. W końcu jednak - podburzona ostatnimi wydarzeniami - woda wyplątała je z wodorostów jaźni i teraz to one uderzały w spulchnioną, nie impregnowaną - no bo po co, przecież to nic istotnego i wszystko będzie dobrze... - barierę. Każde zetknięcie takiego naczynka z tamą odbijało się na jej twarzy i pozostawiało ślad. Nawet jeśli rany miały zostać wkrótce złagodzone przez wartko płynący strumień czystej, naprawdę czystej wody - cena wciąż była dla Puchonki zbyt wysoka. A te neonowe oczyska? Niewątpliwe bystre, ale w całej tej bystrości skalane jednocześnie nienaturalnością, neonowym i silnym światłem, które wielu przyjęło by z podziwem? We wszystkich jej barierach - mocno już nadwątlonych, ustawionych w końcu na fałszywym i kruchym fundamencie - wypalały dziury. I to przerażało. Bo choć cała ta naturalność ostatniego spotkania była kojąca, to ostateczna konkluzja zmusiła ją do wycofania się spod migoczących jarzeniówek. Poddanie się urokowi chwili i naturalność - zwłaszcza naturalność - zdawała się przerażać ją bardziej niż cokolwiek innego. Powinna więc się teraz pohamować... Ale nie. Tak jak Blaise - czysto nieświadomie - niszczył jej bariery, tak Alice - czy raczej Melania, bo nadal nie potrafiła w tym co właśnie robiła odnaleźć samej siebie - wyciszała przy nim zdrowy rozsądek. Tak jak gadzina okazywała się całkiem pomocna, tak Puchonka strzelała na boki jadem. Wszelka logika w przypadku tej dwójki - kolokwialnie mówiąc - szła się jebać. Dodajcie dwa do dwóch a wyjdzie wam pięć.
Prawa ręka gwałtownie odrzuciła na bok przechwycone notatki a chmurny wzrok - utkwiony gdzieś na wysokości czoła Pana Deszczu - zdawał się strzelać błyskawicami, kiedy kolejne pergaminy prowadzonych skrupulatnie - i jeszcze niedawno uporządkowanych zapisków - sypały się z góry niczym naukowe konfetti chcące opatulić całą ich głupotę. Wredna zołza zagarnęła w garść kilka leżących obok niej kartek i odrzuciła je Blaisowi. Dopiero kiedy gwałtownie wyciągnięta przed siebie ręka w końcu się wyprostowała a jakiś mięsień zaskrzeczał w niej rozpaczliwie, przez ciało Alice przeszedł ostry i budzący dreszcz (nie mylić z deszczem), który nakazał dziewczynie opanowanie się. Niestety było już za późno. Cienkie palce pochwyciły pasmo orzechowych włosów Gadznki i szarpnęły je w dół.
- No chyba ty. - Palnęła jednocześnie na wzmiankę o okresie i natychmiast (wciąż siedząc na ziemi, mocno pokracznie) wycofała się pod ścianę, tak jak nabuzowana tak przerażona. - Przepraszam..? - Mruknęła cicho, speszona i nagle niepewna. I chociaż malująca się w jej oczach skrucha była szczera, to Blaise absolutnie nie miał szansy jej zauważyć. Jasnobrązowe oczy kontemplowały teraz wszystko poza jego sylwetką a przyspieszony, łapczywy oddech wypełniał całe pomieszczenie.
Hughes tego nie chciała.
Tak jak nie chciała by puściły, tak absolutnie nie miała zamiaru pozwolić na to, by cały okalający je syf (w końcu to śmieci jako pierwsze opatulały te słodkie bariery) wypłynął na zewnątrz. Przez lata niepostrzeżenie zamykała żrąca żółć w szczelnych pojemnikach i spychała na dno. W końcu jednak - podburzona ostatnimi wydarzeniami - woda wyplątała je z wodorostów jaźni i teraz to one uderzały w spulchnioną, nie impregnowaną - no bo po co, przecież to nic istotnego i wszystko będzie dobrze... - barierę. Każde zetknięcie takiego naczynka z tamą odbijało się na jej twarzy i pozostawiało ślad. Nawet jeśli rany miały zostać wkrótce złagodzone przez wartko płynący strumień czystej, naprawdę czystej wody - cena wciąż była dla Puchonki zbyt wysoka. A te neonowe oczyska? Niewątpliwe bystre, ale w całej tej bystrości skalane jednocześnie nienaturalnością, neonowym i silnym światłem, które wielu przyjęło by z podziwem? We wszystkich jej barierach - mocno już nadwątlonych, ustawionych w końcu na fałszywym i kruchym fundamencie - wypalały dziury. I to przerażało. Bo choć cała ta naturalność ostatniego spotkania była kojąca, to ostateczna konkluzja zmusiła ją do wycofania się spod migoczących jarzeniówek. Poddanie się urokowi chwili i naturalność - zwłaszcza naturalność - zdawała się przerażać ją bardziej niż cokolwiek innego. Powinna więc się teraz pohamować... Ale nie. Tak jak Blaise - czysto nieświadomie - niszczył jej bariery, tak Alice - czy raczej Melania, bo nadal nie potrafiła w tym co właśnie robiła odnaleźć samej siebie - wyciszała przy nim zdrowy rozsądek. Tak jak gadzina okazywała się całkiem pomocna, tak Puchonka strzelała na boki jadem. Wszelka logika w przypadku tej dwójki - kolokwialnie mówiąc - szła się jebać. Dodajcie dwa do dwóch a wyjdzie wam pięć.
Prawa ręka gwałtownie odrzuciła na bok przechwycone notatki a chmurny wzrok - utkwiony gdzieś na wysokości czoła Pana Deszczu - zdawał się strzelać błyskawicami, kiedy kolejne pergaminy prowadzonych skrupulatnie - i jeszcze niedawno uporządkowanych zapisków - sypały się z góry niczym naukowe konfetti chcące opatulić całą ich głupotę. Wredna zołza zagarnęła w garść kilka leżących obok niej kartek i odrzuciła je Blaisowi. Dopiero kiedy gwałtownie wyciągnięta przed siebie ręka w końcu się wyprostowała a jakiś mięsień zaskrzeczał w niej rozpaczliwie, przez ciało Alice przeszedł ostry i budzący dreszcz (nie mylić z deszczem), który nakazał dziewczynie opanowanie się. Niestety było już za późno. Cienkie palce pochwyciły pasmo orzechowych włosów Gadznki i szarpnęły je w dół.
- No chyba ty. - Palnęła jednocześnie na wzmiankę o okresie i natychmiast (wciąż siedząc na ziemi, mocno pokracznie) wycofała się pod ścianę, tak jak nabuzowana tak przerażona. - Przepraszam..? - Mruknęła cicho, speszona i nagle niepewna. I chociaż malująca się w jej oczach skrucha była szczera, to Blaise absolutnie nie miał szansy jej zauważyć. Jasnobrązowe oczy kontemplowały teraz wszystko poza jego sylwetką a przyspieszony, łapczywy oddech wypełniał całe pomieszczenie.
- Blaise Rain
Re: Izba Pamięci
Nie Lip 19, 2015 3:06 pm
- AŁAA..! - Zawędrowałeś automatycznie dłońmi do swoich włosów, przytrzymując je tuż przy skórze - chciałeś się podnieść, zrobiłeś to dość energicznie i tak samo energicznie zostałeś powstrzymany, przez szybki ruch panny Moore - dziewczyna pociągnęła za kłębek i nie pozostało nic, jak wrócić do poprzedniej pozycji - bo szarpać się z nią? Działanie sprężyny spowodowało, że na nowo przyklęknąłeś z już niemal wyprostowanych nóg w kolanach - dopiero, kiedy to zrobiłeś, ona puściła - jest akcja, jest reakcja - cały ich dziki ciąg - i rzeczywiście bardzo miło, łatwo i przyjemnie by było, gdybym mógł w tym znaleźć jakiś sensowny start, gdzie powiedziano "już!" i wszyscy rzucili się do biegu, wypatrując mety - i jednego i drugiego nam zabrakło, ale przynajmniej jeden z nas nie starał się ich wypatrywać - łatwiej zaskrońcowi płynąć z prądem rzeczy, niż starać się dostawać na drugi brzeg - płotki nie zwracają wtedy na niego takiej wielkiej uwagi... - No chyba Ty, nie Ja! - Odparsknął, obejmując rękoma głowę - nieprzyjemne uczucia w tej próbie wyrwania włosów nadal nie odpuszczało, utrzymując się na granicy odczuwania, swędząc w nieprzyjemny sposób i pulsacyjnie rozchodząc po komórkach bólem - nie takim, z którym nie można było poradzić, na całe szczęście, ale nadal nieprzyjemnym i sprawiającym, że Blaise łypał na całą winowajczynie zajścia wyjątkowo chmurnie - nawet w momencie, kiedy doznał olśnienia, co też powinien zrobić i jak odwdzięczyć się pięknym za nadobne - ano zrobił to samo, co zrobiono jemu - sięgnął jednym łapskiem do włosów Melanii i też ją pociągnął za zebrane kosmyki, chociaż nie tak mocno - jedno pociągnięcie i już puścił - och, no po prostu nie mógł przejść obok tego obojętnie i tak po prostu wybaczyć, nawet jeśli w następnym ułamku sekundy dojrzał wybuch emocji w jej Zwierciadłach Duszy, którymi tak skrzętnie umykała przed twoimi - wciąż jakoś specjalnie cię to nie dziwiło, wciąż nie przeszkadzało - miałeś dziwaczne oczy, bywały osoby, które po prostu nie lubiły w nie patrzeć - więc może i ona do nich należała..? Sam pewnie dziwnie byś się czuł, gdyby taki jasny kolor łypał na ciebie, jakby w tych szkiełkach posiadał własną żaróweczkę zasilaną prądem branym z powietrza, co nie ma włącznika ni wyłącznika - i dałbyś sobie rękę uciąć, że naprawdę świecą w ciemnościach - wniosek był prosty - byłbyś słabym ninjom, oczyska by cię zdradzały - ale nadal nie można powiedzieć, że to kłamstwo, że można zostać, kim się chce - zostać można, ale czy się będzie dobrym, to już zupełnie inna bajka.
Przypatrywałeś się jej w chwili ciszy, zupełnie nie rozumiejąc, o co chodzi - może naprawdę miała okres i może naprawdę o wiele lepiej byłoby ją tutaj zostawić? Ale z drugiej strony wydawała się potrzebować towarzystwa - rany, nie lubiłeś zgadywać, czego dana osoba chce, to było takie zawracanie dupy, bardzo drażniące i irytujące, zwłaszcza, że akurat kto jak kto, ale uważałeś siebie za najgorszą możliwą opcję w kwestii wyboru pocieszyciela - jeśli gdziekolwiek było słowo "problem", to zawsze można było założyć, że w tym miejscu nie było Blaise'a Rain'a - więc nie, nie zdawał sobie sprawy, co robił z Alice, jak się czuła w jego towarzystwie, nie wiedział, co chodziło jej po głowie i nawet w najśmielszych snach nie myślałby, że panuje w nich aż tak wielki chaos - jego subiektywne patrzenie na świat zawierało w sobie pewność, że wszyscy są równie prości, co on - to znaczy mają prosty sposób myślenia, który nie zawiera w sobie Wietnamu, II wojny światowej i Rosji Sowieckiej w jednym - i co tutaj zrobić z taką Hughes..? Chyba nie pozostało ci nic innego, jak znowu zaczęcie zbierać rozrzuconych, teraz już dodatkowo ich krótkim przerzucaniem się, pogiętych stronic, co teraz zajęło nieco dłużej - rozpłynęły się po większej części korytarza, ale przynajmniej tym razem nie zaglądałeś w ich zawartość i po prostu grzecznie położyłeś je obok Alice, poprawiając jej torbę i ustawiając ją pod ścianą, by potem usiąść obok niej, kierując wzrok na okno przed sobą.
- Słyszałaś, że świnie mają orgazm nawet przez godzinę? - Randomowa randomość jest bardzo randomowa, ale jakoś nie miałeś zamiaru najpierw zastanawiać się, potem mówić - ot, głupota ci do głowy przyszła, to głupotę trzeba wypowiedzieć - zawsze lepsze to niż dziwna zamuła, paskudna aura i chmury pełne błyskawic, co gotowe są spopielić, a które otaczały Alice. Może chociaż troszeczkę się rozchmurzą..? No bo co miałbyś powiedzieć..? Co mógłbyś jej powiedzieć?
Przypatrywałeś się jej w chwili ciszy, zupełnie nie rozumiejąc, o co chodzi - może naprawdę miała okres i może naprawdę o wiele lepiej byłoby ją tutaj zostawić? Ale z drugiej strony wydawała się potrzebować towarzystwa - rany, nie lubiłeś zgadywać, czego dana osoba chce, to było takie zawracanie dupy, bardzo drażniące i irytujące, zwłaszcza, że akurat kto jak kto, ale uważałeś siebie za najgorszą możliwą opcję w kwestii wyboru pocieszyciela - jeśli gdziekolwiek było słowo "problem", to zawsze można było założyć, że w tym miejscu nie było Blaise'a Rain'a - więc nie, nie zdawał sobie sprawy, co robił z Alice, jak się czuła w jego towarzystwie, nie wiedział, co chodziło jej po głowie i nawet w najśmielszych snach nie myślałby, że panuje w nich aż tak wielki chaos - jego subiektywne patrzenie na świat zawierało w sobie pewność, że wszyscy są równie prości, co on - to znaczy mają prosty sposób myślenia, który nie zawiera w sobie Wietnamu, II wojny światowej i Rosji Sowieckiej w jednym - i co tutaj zrobić z taką Hughes..? Chyba nie pozostało ci nic innego, jak znowu zaczęcie zbierać rozrzuconych, teraz już dodatkowo ich krótkim przerzucaniem się, pogiętych stronic, co teraz zajęło nieco dłużej - rozpłynęły się po większej części korytarza, ale przynajmniej tym razem nie zaglądałeś w ich zawartość i po prostu grzecznie położyłeś je obok Alice, poprawiając jej torbę i ustawiając ją pod ścianą, by potem usiąść obok niej, kierując wzrok na okno przed sobą.
- Słyszałaś, że świnie mają orgazm nawet przez godzinę? - Randomowa randomość jest bardzo randomowa, ale jakoś nie miałeś zamiaru najpierw zastanawiać się, potem mówić - ot, głupota ci do głowy przyszła, to głupotę trzeba wypowiedzieć - zawsze lepsze to niż dziwna zamuła, paskudna aura i chmury pełne błyskawic, co gotowe są spopielić, a które otaczały Alice. Może chociaż troszeczkę się rozchmurzą..? No bo co miałbyś powiedzieć..? Co mógłbyś jej powiedzieć?
- Alice Hughes
Re: Izba Pamięci
Pon Lip 20, 2015 2:11 am
Prawa ręka automatycznie wystrzeliła do przodu, nie godząc się na poniesienie konsekwencji za swoje czyny i chcąc pacnąc zmierzające w stronę jej głowy, obleczone granatowym materiałem łapsko. No niestety... Tak jak czasem - zwłaszcza w tych napędzanych adrenaliną czy innymi, wojowniczymi hormonami chwilach - udawało jej się reagować szybko, tak tym razem poległa z kretesem. Blaise, nawet w tej swojej wątłej budowie obdarowany został przez naturę o wiele dłuższymi rękami.
- Pacan! - Krzyknęła, kiedy zwinne paluchy zacisnęły się na pasmach jej włosów a głowa przechyliła na bok. Ostry, nieprzyjemny ból przeszył skórę tuż nad skronią a Hughes przycisnęła do niej dłoń, rozmasowując obolałą nasadę krótkich, nie sięgających nawet do ramion włosów. Naburmuszona twarz skierowana była w stronę Ślizgona a Puchonka, marszcząc nos pozwoliła na to by błyskawica zatańczyła w jej chmurnych oczach... Tylko jeden, złowieszczy błysk - nie podparty żadnym grzmotem - po którym chmury znowu zgęstniały i przysłoniły wszystko co kryły te jasnobrązowe, jeszcze do niedawna ciepłe tęczówki. Cóż... Prynajmniej burza zdawała się powoli odpuszczać. Na miejsce tego nie dającego wytłumaczyć się w racjonalny sposób gniewu wskoczyło poczucie winy, ale nawet po wymamrotaniu przeprosin Alice zdawała się być nieco wytrącona z równowagi. Cofnęła się jeszcze bardziej opierając wygodnie plecy o ścianę i położyła dłonie na wyprostowanych przed siebie nogach, po to by ostatecznie je unieść i spleść na piersi (dłonie, nie nogi). Bez słowa, wciąż z miną naburmuszonego choć nieco zawstydzonego dziecka uporczywie starała się ignorować obecność Blaise'a. Choć nie było to proste, bo nawet jeśli sączące się z okna na przeciwko światło zachodzącego słońca stanowiło miły dla oka obrazek to to co wyczyniał Pan Rain... szokowało.
Ta podróba Ślizgona - zamiast fuknąć, prychnąć i zatrzasnąć drzwi z drugiej strony - zgrywała domowego skrzata, ogarniając cały ten pergaminowy dywanik. Dywanik, który powstał przecież z jej winy i to ona powinna teraz przemierzać podłogę na kolanach i sprzątać cały ten raban. Przyzwyczajona do tego, że sama zajmuje się swoimi sprawami i nie akceptującą wyręczania jej w obowiązkach - wciąż uparcie milczała, nawet kiedy chłopak z każdą kolejną minutą zachowywał się jeszcze dziwaczniej. Dziwaczniej, czyli normalnie... Jak gdyby nic się nie stało, jak gdyby wcale nie zbombardowała go chwilę wcześniej tylko za to, że miał czelność pojawić się w tym miejscu w tak niedogodnym dla niej czasie. Uporządkował wszystkie jej rzeczy i spokojnie, bez żadnego głupiego tekstu czy chociaż by szyderczego uśmiechu położył je obok Alice. Chwilę później jego lewe ramię w nienachalny, naturalny sposób zetknęło się z jej prawym, kiedy normalnie (!) usiadł sobie na podłodze obok niej. Skołowana, mrugając oczami obracała głowę to w stronę znoszonego, sfatygowanego tobołka to tego... dziwaka, od którego nie miała nawet zamiaru odskakiwać, jak by ten kontakt był najnaturalniejszą rzeczą na świecie. Mamy więc kolejny dowód na to, że Panna Logika - stwierdzając zapewne, że ni cholery nie podoła - wzięła sobie wolne i opuściła tę dwójkę kiedy tylko znaleźli się w swoim zasięgu. W końcu każdy kto nawet nieświadomie naruszał jej przestrzeń - a pamiętajmy o tym, że to dopiero drugi raz kiedy ta parka się ze sobą zetknęła - narażał się na zdzielenie drobną dłonią. Tym razem dłonie pozostawały jednak spokojne. Ukryte pod skrzyżowanymi na piersi rękami nie poruszyły się nawet o centymetr a płytki, urywany oddech nie przyspieszył. Na kilka sekund nawet całkowicie się wyłączył, kiedy to Blaise postanowił podzielić się z nią tą jakże istotną i bez wątpienia mogącą zmienić losy świata informacją. Obróciła głowę w jego stronę starając się jakoś przetworzyć zdanie, które właśnie usłyszała i przypatrywała się jego uchu. Bardzo ładne masz to ucho, wiesz Blaise? Wprost prosi się o to, żeby za nie pociągnąć... Tylko grzecznie!
- To musi być meczące... - Wymamrotała w końcu, przesuwając wzrok na okno. Różne dziwne, naprawdę dziwne obrazki zatańczyły jej przed oczami. Nie wiem jak wielki bajzel musi mieć w tej małej główce, bo nawet ja - swoim spaczonym różnymi dziwactwami umysłem - nie jestem w stanie ich ogarnąć. Dla zachowania jakiejkolwiek estetyki pominę więc ich opis i poczekam, aż Lebioda zmieni tor rozumowania... Na szczęście wszystkie te wizje już po chwili zaczęły przerażać ją samą. Otrząsnęła się z lekkiego osłupienia i przechyliła ciało w kierunku torby. Po krótkiej szarpaninie z wiecznie zacinającym się suwakiem wyciągnęła żółtą serwetkę i ułożyła ją na lewej dłoni, prawą rozwiązując jednocześnie supełek.
- Ciasteczko? - Podsunęła pakunek w stronę Gadzinki. Wewnątrz znajdowało się kilka połamanych i pokruszonych, nadal jednak słodko pachnących ciastek. - To nie ja je robiłam. - Powiedziała zachęcająco. - I nie, nie zatrułam ich. - Dodała widząc kątem oka jego minę i chwyciła jeden z ułamanych fragmentów wkładając go w całości do ust.
Jakże normalny i uroczy wieczór, prawda? I jakże normalna i urocza dziewuszka... Bo chociaż wewnątrz nadal grzmiały działa a ogień trawił wszystko co napotykał na swojej drodze to Hughes znowu zepchnęła to gdzieś na dno i przygniatała, nie chcąc pozwolić by po raz kolejny wydostało się na zewnątrz. I wszystko było by w porządku, wszystko było by dobrze, gdyby tylko nie ten płytki oddech, zupełnie jak by właśnie wbiegła na stromą górę i nie ta blada twarz, która na całej swojej powierzchni zdawała się być... wilgotna?
- Pacan! - Krzyknęła, kiedy zwinne paluchy zacisnęły się na pasmach jej włosów a głowa przechyliła na bok. Ostry, nieprzyjemny ból przeszył skórę tuż nad skronią a Hughes przycisnęła do niej dłoń, rozmasowując obolałą nasadę krótkich, nie sięgających nawet do ramion włosów. Naburmuszona twarz skierowana była w stronę Ślizgona a Puchonka, marszcząc nos pozwoliła na to by błyskawica zatańczyła w jej chmurnych oczach... Tylko jeden, złowieszczy błysk - nie podparty żadnym grzmotem - po którym chmury znowu zgęstniały i przysłoniły wszystko co kryły te jasnobrązowe, jeszcze do niedawna ciepłe tęczówki. Cóż... Prynajmniej burza zdawała się powoli odpuszczać. Na miejsce tego nie dającego wytłumaczyć się w racjonalny sposób gniewu wskoczyło poczucie winy, ale nawet po wymamrotaniu przeprosin Alice zdawała się być nieco wytrącona z równowagi. Cofnęła się jeszcze bardziej opierając wygodnie plecy o ścianę i położyła dłonie na wyprostowanych przed siebie nogach, po to by ostatecznie je unieść i spleść na piersi (dłonie, nie nogi). Bez słowa, wciąż z miną naburmuszonego choć nieco zawstydzonego dziecka uporczywie starała się ignorować obecność Blaise'a. Choć nie było to proste, bo nawet jeśli sączące się z okna na przeciwko światło zachodzącego słońca stanowiło miły dla oka obrazek to to co wyczyniał Pan Rain... szokowało.
Ta podróba Ślizgona - zamiast fuknąć, prychnąć i zatrzasnąć drzwi z drugiej strony - zgrywała domowego skrzata, ogarniając cały ten pergaminowy dywanik. Dywanik, który powstał przecież z jej winy i to ona powinna teraz przemierzać podłogę na kolanach i sprzątać cały ten raban. Przyzwyczajona do tego, że sama zajmuje się swoimi sprawami i nie akceptującą wyręczania jej w obowiązkach - wciąż uparcie milczała, nawet kiedy chłopak z każdą kolejną minutą zachowywał się jeszcze dziwaczniej. Dziwaczniej, czyli normalnie... Jak gdyby nic się nie stało, jak gdyby wcale nie zbombardowała go chwilę wcześniej tylko za to, że miał czelność pojawić się w tym miejscu w tak niedogodnym dla niej czasie. Uporządkował wszystkie jej rzeczy i spokojnie, bez żadnego głupiego tekstu czy chociaż by szyderczego uśmiechu położył je obok Alice. Chwilę później jego lewe ramię w nienachalny, naturalny sposób zetknęło się z jej prawym, kiedy normalnie (!) usiadł sobie na podłodze obok niej. Skołowana, mrugając oczami obracała głowę to w stronę znoszonego, sfatygowanego tobołka to tego... dziwaka, od którego nie miała nawet zamiaru odskakiwać, jak by ten kontakt był najnaturalniejszą rzeczą na świecie. Mamy więc kolejny dowód na to, że Panna Logika - stwierdzając zapewne, że ni cholery nie podoła - wzięła sobie wolne i opuściła tę dwójkę kiedy tylko znaleźli się w swoim zasięgu. W końcu każdy kto nawet nieświadomie naruszał jej przestrzeń - a pamiętajmy o tym, że to dopiero drugi raz kiedy ta parka się ze sobą zetknęła - narażał się na zdzielenie drobną dłonią. Tym razem dłonie pozostawały jednak spokojne. Ukryte pod skrzyżowanymi na piersi rękami nie poruszyły się nawet o centymetr a płytki, urywany oddech nie przyspieszył. Na kilka sekund nawet całkowicie się wyłączył, kiedy to Blaise postanowił podzielić się z nią tą jakże istotną i bez wątpienia mogącą zmienić losy świata informacją. Obróciła głowę w jego stronę starając się jakoś przetworzyć zdanie, które właśnie usłyszała i przypatrywała się jego uchu. Bardzo ładne masz to ucho, wiesz Blaise? Wprost prosi się o to, żeby za nie pociągnąć... Tylko grzecznie!
- To musi być meczące... - Wymamrotała w końcu, przesuwając wzrok na okno. Różne dziwne, naprawdę dziwne obrazki zatańczyły jej przed oczami. Nie wiem jak wielki bajzel musi mieć w tej małej główce, bo nawet ja - swoim spaczonym różnymi dziwactwami umysłem - nie jestem w stanie ich ogarnąć. Dla zachowania jakiejkolwiek estetyki pominę więc ich opis i poczekam, aż Lebioda zmieni tor rozumowania... Na szczęście wszystkie te wizje już po chwili zaczęły przerażać ją samą. Otrząsnęła się z lekkiego osłupienia i przechyliła ciało w kierunku torby. Po krótkiej szarpaninie z wiecznie zacinającym się suwakiem wyciągnęła żółtą serwetkę i ułożyła ją na lewej dłoni, prawą rozwiązując jednocześnie supełek.
- Ciasteczko? - Podsunęła pakunek w stronę Gadzinki. Wewnątrz znajdowało się kilka połamanych i pokruszonych, nadal jednak słodko pachnących ciastek. - To nie ja je robiłam. - Powiedziała zachęcająco. - I nie, nie zatrułam ich. - Dodała widząc kątem oka jego minę i chwyciła jeden z ułamanych fragmentów wkładając go w całości do ust.
Jakże normalny i uroczy wieczór, prawda? I jakże normalna i urocza dziewuszka... Bo chociaż wewnątrz nadal grzmiały działa a ogień trawił wszystko co napotykał na swojej drodze to Hughes znowu zepchnęła to gdzieś na dno i przygniatała, nie chcąc pozwolić by po raz kolejny wydostało się na zewnątrz. I wszystko było by w porządku, wszystko było by dobrze, gdyby tylko nie ten płytki oddech, zupełnie jak by właśnie wbiegła na stromą górę i nie ta blada twarz, która na całej swojej powierzchni zdawała się być... wilgotna?
- Blaise Rain
Re: Izba Pamięci
Pon Lip 20, 2015 11:48 am
Znasz pojęcie brakujących ogniw, kochanie? Jeśli nie znasz, to nie przejmuj się - dopiero je wymyśliłem i mogę ci je bardzo ładnie objaśnić - jeśli tylko zechcesz, naturalnie. Bo widzisz, jak to jest z łańcuchami - kiedy chociażby jedno maleńkie oczko pęknie, łamie się cała konstrukcja - dwa końce puszczają, jedno oczko odlatuje, ale artysta nigdy się tym nie przejmuje - oddziela to złamane, wadliwe oczko, wadliwe ogniwo i doczepia do niego działające - czy nie sądzisz, że jesteśmy własnie takimi ogniwami? Nie brakującymi, bo wiesz, heh, nikt za nami nie płacze i nie tęskni - jesteśmy sami sobie, tak po prostu, rzuceni w kąt pokoju - tylko ten twój chochlik się z nami zabawia i najwyraźniej wyciąga z tego naprawdę wiele uciechy - mimo to uznaję, że ten kurz, który na nas się zbiera, ten cień, w którym leżymy, wcale nie jest taki zły - zobacz, możemy dzięki temu spoglądać, jak kuźniarz dopina kolejne ogniwa do swojej długiej konstrukcji i o tych, co ich dopiął na początku, już też zapomniał - a my przynajmniej mamy swoje własne miejsce, nie musimy się wplatać wprost z tymi, których tak wiele - ot, jesteśmy i to "bycie" w zasadzie zdaje się wystarczać - przynajmniej ja tak na to patrzę - bo z mojego punktu widzenia spoglądam też na ciebie i widzę coś o wiele smutniejszego, coś o wiele bardziej zniszczonego - może przez to, że ja jestem złamany tylko w jednym miejscu, a ty cała pokruszona..? Rozpadłabyś się, gdyby tylko cię mocniej dotknąć? Nie powiedziałbym - przecież sprawiasz wrażenie utkanej z dobrej, mocnej stali, zahartowanej parę razy - to było to wewnętrzne wrażenie, te twoje mury, przez które, jak sama powiedziałaś, nieświadomie się przebijam - więc co jest w środku? Zazwyczaj staramy się chronić to, co dla nas najcenniejsze - czy więc drzemią w tobie delikatne uczucia, wiara w ten świat, której nie chcesz stracić, kiedy czułaś, jak świat zawala się pod tobą i nad tobą, a po prawej i po lewej mur, którego nie dasz rady obejść ni przeskoczyć? Daj spokój - daj mi być miłym chociaż przez chwilę - w zasadzie to naprawdę całkiem miłe ze mnie stworzenie! - tylko kiedy wkracza się między wrony to trzeba krakać tak, jak one - nie byłem w końcu żmiją, a zaskrońcem, a te nic nie są w stanie zrobić więcej poza syczeniem - grunt to dobre przebranie, dobry kamuflaż, tona kłamstw i już jesteśmy na swoim, by ludzie, spoglądając na ciebie, widzieli to, co chcesz im pokazać - rzecz niby banalna, a w zasadzie do dzisiaj nie wiem, o co w niej chodzi - nie nadaję się po prostu do tego - do jakiegoś manipulowania - co to w ogóle znaczy manipulować kimś? Przecież tacy właśnie jesteśmy, jakim nas namalują - to ludzie wokół tworzą nas - a to, jak my sami siebie widzimy, to tylko maleńka, nieważka cząsteczka świata, gdzieś tam, głęboko... czy to też w sobie posiadasz? Ten świat musi być naprawdę ciekawy - wiesz, wystarczy spojrzeć w twoje naturalnie ciepłe oczy, które dzisiaj przesiąknięte są chłodem burz... Tylko kim ja niby jestem, żeby to oceniać? Nie znam cię.
Pewnie szybko nie poznam.
- Czy ja wiem, orgazm przez godzinę wydaje się całkiem spoko sprawą. - O czym wy w ogóle..? Seri, o orgazmie świni? Naprawdę rozmawiacie akurat o tym i to jeszcze takim tonem, jakby to była rzecz najnormalniejsza na świecie? Eee... no więc: tak! Tak, bo możecie, bo w sumie nie ma wokół nikogo, kto by was wytknął palcem i powiedział coś niemiłego, zwrócił na was większą uwagę - spojrzałeś to w prawo, to w lewo - w korytarzu nie było ani jednej duszy - w przeciwieństwie do waszego ostatniego spotkania - ale też, również w przeciwieństwie do ostatniego spotkania, zmieniła się jego aura i otoczka - zupełnie jakbyś wkroczył na jakąś uświęconą ziemię nie będąc świętym - jakbyś tutaj nie pasował i nie powinien tu przebywać - wszak, jak zostało to nie raz powiedziane, żaden z ciebie lekarz, nie uleczysz złamań luster Duszy Alice, tej, którą znałeś pod innym imieniem - to nawoływanie o normalność było więc w sumie... całkiem na miejscu. Czasami nie trzeba wielce znać się na psychologii, czasami nie trzeba wiele mówić, wypytywać - czasami wystarczy takie zetknięcie się ramion, które wyszło w tym momencie, wystarczy powiedzieć coś z dupy, wystarczy po prostu sobie usiąść, żeby dać się uświęcić i zrosić swoje lico wodą z kościelnego ołtarza, a potem otworzyć oczy i zobaczyć przed sobą coś, co dozwolono do wglądu tylko nielicznym. Tudzież po prostu zobaczyć ciastka wyciągane z torby, którą się jeszcze przed chwilą ogarniało, albo raczej serwetkę, a dopiero potem ciastka, kiedy ten pakuneczek został rozwinięty - ciastka wyglądające zresztą bardzo apetycznie, na które spojrzałeś z zainteresowaniem, potem zmieniłeś minę na iście podejrzliwą, ściągając brwi i kwasząc nos, by wbić spojrzenie w oczy Alice, która ubiegła jakiekolwiek twoje pytania - no skoro nie ona je piekła i nie dodawała arszeniku, poza tym sama pierwsza capnęła jedno i ugryzła, to znaczy, że chyba bezpiecznie można szamać - chyba było bardzo dobrym słowem, bo co jeśli specjalnie nie zatruła tylko tego jedynego, które wzięła, tego z wierzchu? Może to wszystko było spiskiem nastającym na jego padalcowe życie? Capnąłeś jedno czym prędzej, coby nie zrobiła ci jakiegoś psikusa i nie zwinęła przekąski sprzed nosa i przyglądnąłeś mu się jeszcze bardziej badawczo - ale mimo wszystko... za dobrze pachniało, więc suma sumarum po prostu ugryzłeś kawałek.
- Dobre. - Krótkie, konkretne skwitowanie, będące jakże idealnym podsumowaniem tematu ciasteczkowego. - Jako specjalista od żywienia mogę stwierdzić, że moc tych ciastek może wspomóc regenerację twojego organizmu i wyciągnąć cię z zombie mode. - Uniósł twarz, którą skierował znów na Alice. - A jak się bardziej przyłożysz, to jeszcze kroczek od piękności godnej Nefretete. - Ugryzł kolejny kawałek. - Co tam, panno Moore? Wygląda pani jeszcze gorzej niż przy pierwszym naszym spotkaniu. Ignoruje pani rady lekarza?
Pewnie szybko nie poznam.
- Czy ja wiem, orgazm przez godzinę wydaje się całkiem spoko sprawą. - O czym wy w ogóle..? Seri, o orgazmie świni? Naprawdę rozmawiacie akurat o tym i to jeszcze takim tonem, jakby to była rzecz najnormalniejsza na świecie? Eee... no więc: tak! Tak, bo możecie, bo w sumie nie ma wokół nikogo, kto by was wytknął palcem i powiedział coś niemiłego, zwrócił na was większą uwagę - spojrzałeś to w prawo, to w lewo - w korytarzu nie było ani jednej duszy - w przeciwieństwie do waszego ostatniego spotkania - ale też, również w przeciwieństwie do ostatniego spotkania, zmieniła się jego aura i otoczka - zupełnie jakbyś wkroczył na jakąś uświęconą ziemię nie będąc świętym - jakbyś tutaj nie pasował i nie powinien tu przebywać - wszak, jak zostało to nie raz powiedziane, żaden z ciebie lekarz, nie uleczysz złamań luster Duszy Alice, tej, którą znałeś pod innym imieniem - to nawoływanie o normalność było więc w sumie... całkiem na miejscu. Czasami nie trzeba wielce znać się na psychologii, czasami nie trzeba wiele mówić, wypytywać - czasami wystarczy takie zetknięcie się ramion, które wyszło w tym momencie, wystarczy powiedzieć coś z dupy, wystarczy po prostu sobie usiąść, żeby dać się uświęcić i zrosić swoje lico wodą z kościelnego ołtarza, a potem otworzyć oczy i zobaczyć przed sobą coś, co dozwolono do wglądu tylko nielicznym. Tudzież po prostu zobaczyć ciastka wyciągane z torby, którą się jeszcze przed chwilą ogarniało, albo raczej serwetkę, a dopiero potem ciastka, kiedy ten pakuneczek został rozwinięty - ciastka wyglądające zresztą bardzo apetycznie, na które spojrzałeś z zainteresowaniem, potem zmieniłeś minę na iście podejrzliwą, ściągając brwi i kwasząc nos, by wbić spojrzenie w oczy Alice, która ubiegła jakiekolwiek twoje pytania - no skoro nie ona je piekła i nie dodawała arszeniku, poza tym sama pierwsza capnęła jedno i ugryzła, to znaczy, że chyba bezpiecznie można szamać - chyba było bardzo dobrym słowem, bo co jeśli specjalnie nie zatruła tylko tego jedynego, które wzięła, tego z wierzchu? Może to wszystko było spiskiem nastającym na jego padalcowe życie? Capnąłeś jedno czym prędzej, coby nie zrobiła ci jakiegoś psikusa i nie zwinęła przekąski sprzed nosa i przyglądnąłeś mu się jeszcze bardziej badawczo - ale mimo wszystko... za dobrze pachniało, więc suma sumarum po prostu ugryzłeś kawałek.
- Dobre. - Krótkie, konkretne skwitowanie, będące jakże idealnym podsumowaniem tematu ciasteczkowego. - Jako specjalista od żywienia mogę stwierdzić, że moc tych ciastek może wspomóc regenerację twojego organizmu i wyciągnąć cię z zombie mode. - Uniósł twarz, którą skierował znów na Alice. - A jak się bardziej przyłożysz, to jeszcze kroczek od piękności godnej Nefretete. - Ugryzł kolejny kawałek. - Co tam, panno Moore? Wygląda pani jeszcze gorzej niż przy pierwszym naszym spotkaniu. Ignoruje pani rady lekarza?
- Alice Hughes
Re: Izba Pamięci
Pon Lip 20, 2015 11:37 pm
Minęła dłuższa chwila zanim Alice - zastanawiając się nad słowami chłopaka - wzruszyła w końcu ramionami a szelest czarnej szaty przesuwającej się powoli w górę i dół po granatowej bluzie przerwał ciszę. W tym cichym miejscu, zdającym odbijać echem każdy, najmniejszy nawet szmer potrzeba było o wiele więcej samokontroli. O wiele więcej uwagi poświęconej temu, by niczym się nie zdradzić, bo nawet jeśli cały ten burdel wręcz wylewał się z Puchonki - nadal żyła ona tym słodkim złudzeniem, że wystarczy tylko skupić się odpowiednio mocno by wszystko pozostało na swoim miejscu.
- W sumie to się na tym nie znam. - Mruknęła a dwuznaczność tego stwierdzenia dopiero po chwili przebiła się do jej umysłu. Zmarszczyła brwi zanim do głowy przyszło jej to idealne rozwiązanie w postaci ciastek. Ciastek, którymi z pewnością podzieliła by się z Gadzinką nawet bez tego faux pas, o ile tylko wtedy by o nich pamiętała. Ona też była miła... Naprawdę! Pomimo tej całej - jak kwaśna posypka na żelkach (kto to do cholery wymyślił?!) - otoczki, pomimo błyskawic i tej gorzkiej aury miała w sobie dużo ciepła. Ale jakoś... Nie każdemu dane było tego ciepła doświadczyć. Tak jak jest akcja i reakcja, tak na wszelkie akcje, które w jej główce były naruszeniem pewnych granic odpowiadała atakiem. Kiepska, naprawdę bardzo kiepska taktyka dla kogoś, kogo główka jest jednocześnie zbyt podejrzliwa i nieufna... Zwłaszcza w momencie, kiedy puszczają tamy...
To co Panna Hughes tak skrzętnie chroniła przed światem wcale nie było piękne, chwalebne i dobre. Po prostu tych pięknych, chwalebnych i dobrych rzeczy - nigdy się nie wstydziła. Przez lata żyła skupiając się na tym co jasne i czyste, sukcesywnie ignorując i i spychając gdzieś w odmęty to co nie pasowało do - jakże dopracowanego - wizerunku przykładnej uczennicy i dobrej koleżanki. Tylko jakoś coraz trudniej było jej zapanować nad sama sobą... Miało to swoje pozytywne strony. Uwierzył byś, - na pewno byś uwierzył, w końcu poznałeś ją z tej dziwacznej, nieco pokiereszowanej strony - że ta Prefektowska Lebioda wdała się w rozróbę na lekcji? Tak, tak... Wzór wszelkich cnót, pracowita uczennica, - no to już mogło by wzbudzić Twoje wątpliwości - bla, bla, bla... I choć może "rozróba" to zbyt mocne słowo, to nie jestem nawet w stanie opisać tego jaki blask zaczął wtedy bić z tych chmurnych oczu. Zupełnie jak by słońce znalazło w końcu wyrwę i postanowiło zademonstrować cała swoją moc. Phi! Nawet reprymenda od samego profesora nie powstrzymała jej przed tym, by chwilę po wyjściu z klasy dalej nie kontynuować tego "dzieła zniszczenia" i nie wymachiwać różdżką na środku korytarza, co przecież było ściśle zabronione. Tylko, że to "słońce" było wyjątkiem... Reszta czającej się w środku żółci wcale nie była tak promienna. Była paskudna. Żrąca i jadowita, a sam jeszcze chwilę temu miałeś okazję zobaczyć co się dzieje, kiedy zaczyna wyciekać. Wypuścić to-to na zewnątrz? Nie, nie i jeszcze raz nie! Zamknąć, zapieczętować i modlić się o to by znowu się nie wydostało, nawet jeśli nieznośnie paliło od środka. Chwytać się wiary w ten świat tak jak tonący chwyta się brzytwy i ściskać, nawet jeśli rani do kości.
Całkiem sporo jak na jedno ogniwo, prawda? Ale czy przypadkiem nie jesteśmy właśnie takimi utkanymi z naprawdę wielu ogniw łańcuchami? Albo - łańcuszkami? Łańcuszkami o których zapomniał sam artysta, tworząc je eksperymentalnie, a kiedy przychodziło co do czego - nie mogąc dopasować do nich żadnego zapięcia? Odrzucił je więc na bok i zostawił poplątane, cieszące niby oko, ale kompletnie bezużyteczne? Mimo to mogę Cię chyba pocieszyć... Alice nie widzi tego, że jesteś pęknięty. Choć widzi sporo - nawet na Ciebie nie patrząc - malujesz się w jej oczach jako taki zwykły - niezwykły chłopak. Oderwany od rzeczywistości świr z innej planety od którego powinna odejść jak najszybciej, ale chyba ma słabość do takich dziwaków... Wystarczy w końcu wspomnieć o Colette i Aberaciusie! Tylko bądź ostrożny... Ignorowane pęknięcia bardzo szybko się rozrastają a ta mała ma naprawdę bystre oczka.
Czekolada powoli roztapiała jej się na języku kiedy przyglądała się widocznym w tym świetle, unszącym się leniwie w powietrzu pyłkom kurzu. Wyglądały jak małe, puchate robaczki... Naprawdę urocze robaczki, głos Blaise'a uniemożliwił jej jednak kontynuowanie entomologicznych rozważań. Skinęła głową zgadzając się z oceną ciastek, chwilkę później miażdżąc między palcami ich kolejny kawałek. Zombie, zombie, Nefretete...
Fajne ciuchy jak na arystokratę... - Miała ochotę palnąć, powstrzymując się w ostatniej chwili i całkowicie skupiając wzrok na oknie.
- Przecież dbam o masę. Doktorku. - Powiedziała obojętnym tonem i wsadziła do ust to czego nie zdążyła jeszcze zmiażdżyć. Czy wyglądała gorzej? Może tak, może nie... Sama jednak z pewnością nie była w stanie tego ocenić. Milczała przez dłuższą chwilę ignorując tą obróconą w jej stronę głowę i powoli przełykając. Nie spuszczając wzroku z okna podsunęła serwetkę z resztkami ciastek jeszcze bliżej Blaise'a.
- A leniwce ponoć robią to aż dwa dni. - Mruknęła chcąc wrócić do randomowych tematów, nawet jeśli ich rodzaj nieco ją peszył.
Naprawdę się starała...
- W sumie to się na tym nie znam. - Mruknęła a dwuznaczność tego stwierdzenia dopiero po chwili przebiła się do jej umysłu. Zmarszczyła brwi zanim do głowy przyszło jej to idealne rozwiązanie w postaci ciastek. Ciastek, którymi z pewnością podzieliła by się z Gadzinką nawet bez tego faux pas, o ile tylko wtedy by o nich pamiętała. Ona też była miła... Naprawdę! Pomimo tej całej - jak kwaśna posypka na żelkach (kto to do cholery wymyślił?!) - otoczki, pomimo błyskawic i tej gorzkiej aury miała w sobie dużo ciepła. Ale jakoś... Nie każdemu dane było tego ciepła doświadczyć. Tak jak jest akcja i reakcja, tak na wszelkie akcje, które w jej główce były naruszeniem pewnych granic odpowiadała atakiem. Kiepska, naprawdę bardzo kiepska taktyka dla kogoś, kogo główka jest jednocześnie zbyt podejrzliwa i nieufna... Zwłaszcza w momencie, kiedy puszczają tamy...
To co Panna Hughes tak skrzętnie chroniła przed światem wcale nie było piękne, chwalebne i dobre. Po prostu tych pięknych, chwalebnych i dobrych rzeczy - nigdy się nie wstydziła. Przez lata żyła skupiając się na tym co jasne i czyste, sukcesywnie ignorując i i spychając gdzieś w odmęty to co nie pasowało do - jakże dopracowanego - wizerunku przykładnej uczennicy i dobrej koleżanki. Tylko jakoś coraz trudniej było jej zapanować nad sama sobą... Miało to swoje pozytywne strony. Uwierzył byś, - na pewno byś uwierzył, w końcu poznałeś ją z tej dziwacznej, nieco pokiereszowanej strony - że ta Prefektowska Lebioda wdała się w rozróbę na lekcji? Tak, tak... Wzór wszelkich cnót, pracowita uczennica, - no to już mogło by wzbudzić Twoje wątpliwości - bla, bla, bla... I choć może "rozróba" to zbyt mocne słowo, to nie jestem nawet w stanie opisać tego jaki blask zaczął wtedy bić z tych chmurnych oczu. Zupełnie jak by słońce znalazło w końcu wyrwę i postanowiło zademonstrować cała swoją moc. Phi! Nawet reprymenda od samego profesora nie powstrzymała jej przed tym, by chwilę po wyjściu z klasy dalej nie kontynuować tego "dzieła zniszczenia" i nie wymachiwać różdżką na środku korytarza, co przecież było ściśle zabronione. Tylko, że to "słońce" było wyjątkiem... Reszta czającej się w środku żółci wcale nie była tak promienna. Była paskudna. Żrąca i jadowita, a sam jeszcze chwilę temu miałeś okazję zobaczyć co się dzieje, kiedy zaczyna wyciekać. Wypuścić to-to na zewnątrz? Nie, nie i jeszcze raz nie! Zamknąć, zapieczętować i modlić się o to by znowu się nie wydostało, nawet jeśli nieznośnie paliło od środka. Chwytać się wiary w ten świat tak jak tonący chwyta się brzytwy i ściskać, nawet jeśli rani do kości.
Całkiem sporo jak na jedno ogniwo, prawda? Ale czy przypadkiem nie jesteśmy właśnie takimi utkanymi z naprawdę wielu ogniw łańcuchami? Albo - łańcuszkami? Łańcuszkami o których zapomniał sam artysta, tworząc je eksperymentalnie, a kiedy przychodziło co do czego - nie mogąc dopasować do nich żadnego zapięcia? Odrzucił je więc na bok i zostawił poplątane, cieszące niby oko, ale kompletnie bezużyteczne? Mimo to mogę Cię chyba pocieszyć... Alice nie widzi tego, że jesteś pęknięty. Choć widzi sporo - nawet na Ciebie nie patrząc - malujesz się w jej oczach jako taki zwykły - niezwykły chłopak. Oderwany od rzeczywistości świr z innej planety od którego powinna odejść jak najszybciej, ale chyba ma słabość do takich dziwaków... Wystarczy w końcu wspomnieć o Colette i Aberaciusie! Tylko bądź ostrożny... Ignorowane pęknięcia bardzo szybko się rozrastają a ta mała ma naprawdę bystre oczka.
Czekolada powoli roztapiała jej się na języku kiedy przyglądała się widocznym w tym świetle, unszącym się leniwie w powietrzu pyłkom kurzu. Wyglądały jak małe, puchate robaczki... Naprawdę urocze robaczki, głos Blaise'a uniemożliwił jej jednak kontynuowanie entomologicznych rozważań. Skinęła głową zgadzając się z oceną ciastek, chwilkę później miażdżąc między palcami ich kolejny kawałek. Zombie, zombie, Nefretete...
Fajne ciuchy jak na arystokratę... - Miała ochotę palnąć, powstrzymując się w ostatniej chwili i całkowicie skupiając wzrok na oknie.
- Przecież dbam o masę. Doktorku. - Powiedziała obojętnym tonem i wsadziła do ust to czego nie zdążyła jeszcze zmiażdżyć. Czy wyglądała gorzej? Może tak, może nie... Sama jednak z pewnością nie była w stanie tego ocenić. Milczała przez dłuższą chwilę ignorując tą obróconą w jej stronę głowę i powoli przełykając. Nie spuszczając wzroku z okna podsunęła serwetkę z resztkami ciastek jeszcze bliżej Blaise'a.
- A leniwce ponoć robią to aż dwa dni. - Mruknęła chcąc wrócić do randomowych tematów, nawet jeśli ich rodzaj nieco ją peszył.
Naprawdę się starała...
- Blaise Rain
Re: Izba Pamięci
Wto Lip 21, 2015 11:32 am
To nie zabrzmiało nawet TROCHĘ dwuznacznie - w zasadzie to wręcz przeciwnie - to było bardzo jednoznaczne i akurat jednoznaczność tego, niestety dla Alice, nie wiązała się z życiem seksualnym świń - bo oczywiście musiałaby mieć jakiegoś rozmówcę na poziomie, który nie jest tak głupkowaty i tak jak teraz - nie szczerzy się z lekkim niedowierzaniem tuż po parsknięciu, przez które prawie opluł się ciastkiem, zmuszony do zasłonięcia ust, żeby czasem nie doszło do jakże ujmującego jego godności wypadku - przesunął kciukiem po wąskich wargach, coby się upewnić, że jego poziom bliskiego zadławienia się nie został tragicznie zakończony, wpatrując się, jakże uhahany, w twarz swojej rozmówczyni, która palnęła tą głupotę - to było tak słodko niewinne, że aż zabawne.
- Tyś niewinna jak nieobsrana łąka. - Jej mina uzupełniała wszystko, doprawdy wszystko - nawet gdyby nie patrząc na nią nie miał skojarzeń, to teraz, widząc jej minę, wszelakie wątpliwości co do tego, że ich myśli powędrowały aktualny w zgodnym kierunku co do wydźwięku tego zdania, zostały rozwiane. - Nie ufaj temu, co mówią w domu, seks to samo zdrowie. - Trącił ją lekko swoim ramieniem, dokańczając w końcu spokojnie ciastko, które miał ze sobą, teraz bardzo ciekaw, czy się zarumieni - czy w ogóle jest zdolna do rumienienia się, ta blado-lica niewiasta kryjąca się pod maskami pozorów dopasowanych do codzienności - to wypada, tego nie wypada - cóż, na pewno tobie nie wypada tak się odzywać... Alice była w końcu niebezpieczna - ignorowanie jej byłoby wielką pomyłką - tak jak nie powinieneś pokazywać się w takich ciuchach, ale rządziła tobą zbyt wielka beztroska, zbyt wielka lekkomyślność - takich, jak ona, nie napotykało się na co dzień - takich, jak ona, była tylko garstka - ludzi spoglądających w miejsca, które najwięcej mówią, zamiast na główną otoczkę - w dzisiejszym świcie (tak jak zresztą w każdym) zbyt łatwo przywyka się do tego, że jesteśmy tacy, jakimi wymaluje nas otoczenie, nie tacy, za jakich sami się uważamy. No a On? On w ogóle siebie nie uważał, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi - mimo to niektórzy zostali stworzeni do tego, by być Puszkami Pandory, w którym ogrom tajemnic po prostu niknie i nawet po otworzeniu jej, nie jest się w stanie powiedzieć, co w zasadzie się uwolniło i co się teraz stanie. On właśnie należał do jednych z takich osób. - Rodzinka ci już nie planuje wielkich ślubów, wesel, a tatuś nie szuka odpowiednio bogatego kandydata na męża? - Czasami popełniamy takie faux pas... Bo nie wiemy, bo pewnie szybko byśmy się nie dowiedzieli, bo w sumie chcemy dobrze, tak se peplamy jęzorem, a wychodzi kiepsko - a wszystko ku lepszej intencji... I teraz ile racji miał ten, że liczą się intencje? Gówno prawda. Nikt nas nie rozlicza z naszych myśli - jedynie my sami możemy je podsumowywać i liczyć... Taka Alice Hughes robiła to nieustannie. - Za dużo analizujesz. - Odezwał się po chwili przypatrywania się jej, gdy ona wbijała wzrok w ciastka, zanim sam nie capnął kolejnego, kiedy tak zachęcająco je w jego kierunku przysuwała, znowu kierując wzrok na okno przed sobą... przed i nad sobą - z tej perspektywy widać było tylko niebo z całkiem niezłą pogodą. - Bardzo dobrze, najpierw masa, potem rzeźba. - Wzniósł w jakże zwycięskim geście ciastko w górę, zanim zatopił w nim zęby. - Serio?! - Skierował na nią pełen niedowierzania wzrok. - Dwa dni?! Na brodę Merlina... To już musi być męczące. - Lekko się odchyliłeś, oderwałeś łopatki od ściany, nachyliłeś w jej stronę, zaglądając w oczy - taki odruch - lecz już powróciłeś do poprzedniej pozycji - czy ktoś kiedyś mówił, że randomowość tematów jest zła? - Ja słyszałem, że leniwce wypróżniają się pod siebie i nawet zjadają swoje odchody. Swojskie z nich ziomki.
- Tyś niewinna jak nieobsrana łąka. - Jej mina uzupełniała wszystko, doprawdy wszystko - nawet gdyby nie patrząc na nią nie miał skojarzeń, to teraz, widząc jej minę, wszelakie wątpliwości co do tego, że ich myśli powędrowały aktualny w zgodnym kierunku co do wydźwięku tego zdania, zostały rozwiane. - Nie ufaj temu, co mówią w domu, seks to samo zdrowie. - Trącił ją lekko swoim ramieniem, dokańczając w końcu spokojnie ciastko, które miał ze sobą, teraz bardzo ciekaw, czy się zarumieni - czy w ogóle jest zdolna do rumienienia się, ta blado-lica niewiasta kryjąca się pod maskami pozorów dopasowanych do codzienności - to wypada, tego nie wypada - cóż, na pewno tobie nie wypada tak się odzywać... Alice była w końcu niebezpieczna - ignorowanie jej byłoby wielką pomyłką - tak jak nie powinieneś pokazywać się w takich ciuchach, ale rządziła tobą zbyt wielka beztroska, zbyt wielka lekkomyślność - takich, jak ona, nie napotykało się na co dzień - takich, jak ona, była tylko garstka - ludzi spoglądających w miejsca, które najwięcej mówią, zamiast na główną otoczkę - w dzisiejszym świcie (tak jak zresztą w każdym) zbyt łatwo przywyka się do tego, że jesteśmy tacy, jakimi wymaluje nas otoczenie, nie tacy, za jakich sami się uważamy. No a On? On w ogóle siebie nie uważał, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi - mimo to niektórzy zostali stworzeni do tego, by być Puszkami Pandory, w którym ogrom tajemnic po prostu niknie i nawet po otworzeniu jej, nie jest się w stanie powiedzieć, co w zasadzie się uwolniło i co się teraz stanie. On właśnie należał do jednych z takich osób. - Rodzinka ci już nie planuje wielkich ślubów, wesel, a tatuś nie szuka odpowiednio bogatego kandydata na męża? - Czasami popełniamy takie faux pas... Bo nie wiemy, bo pewnie szybko byśmy się nie dowiedzieli, bo w sumie chcemy dobrze, tak se peplamy jęzorem, a wychodzi kiepsko - a wszystko ku lepszej intencji... I teraz ile racji miał ten, że liczą się intencje? Gówno prawda. Nikt nas nie rozlicza z naszych myśli - jedynie my sami możemy je podsumowywać i liczyć... Taka Alice Hughes robiła to nieustannie. - Za dużo analizujesz. - Odezwał się po chwili przypatrywania się jej, gdy ona wbijała wzrok w ciastka, zanim sam nie capnął kolejnego, kiedy tak zachęcająco je w jego kierunku przysuwała, znowu kierując wzrok na okno przed sobą... przed i nad sobą - z tej perspektywy widać było tylko niebo z całkiem niezłą pogodą. - Bardzo dobrze, najpierw masa, potem rzeźba. - Wzniósł w jakże zwycięskim geście ciastko w górę, zanim zatopił w nim zęby. - Serio?! - Skierował na nią pełen niedowierzania wzrok. - Dwa dni?! Na brodę Merlina... To już musi być męczące. - Lekko się odchyliłeś, oderwałeś łopatki od ściany, nachyliłeś w jej stronę, zaglądając w oczy - taki odruch - lecz już powróciłeś do poprzedniej pozycji - czy ktoś kiedyś mówił, że randomowość tematów jest zła? - Ja słyszałem, że leniwce wypróżniają się pod siebie i nawet zjadają swoje odchody. Swojskie z nich ziomki.
- Alice Hughes
Re: Izba Pamięci
Wto Lip 21, 2015 2:09 pm
Alice rzadko kiedy robiła coś na pół gwizdka. Jak ścielić łóżko w dormitorium to od razu pięć (no, może cztery - łóżka Meredith wolała nie tykać od kiedy z koca dziewczyny wypadło coś co nieznośnie przypominało szczurzą kostkę), jak się uczyć to całą noc a jak się czerwienić... Może czasem ta twarzyczka potrafiła się nad nią zlitować i okryć policzki delikatnym, charakterystycznym dla niewiast niewinnym rumieńcem, ale tylko czasem. Teraz - w obecności tego wstrętnego padalca - Panna Hughes strzeliła takiego buraka, że nawet Luthias Lovegood - obejmowany przez przedstawicielki płci pięknej - wyglądał przy niej jak anemik. Czując jak ta zimna i wilgotna twarz zaczyna parować zacisnęła mocniej usta starając się powstrzymać przed jakimkolwiek mogącym pociągnąć temat stwierdzeniem, nawet kiedy Pan Rain potrącił ją tym swoim łapskiem i zmusił do gibania się na boki jak rosyjska laleczka. Może i zrobił to delikatnie, ale pamiętajmy o tym, że to chuchro naprawdę łatwo było zdmuchnąć, nawet jeśli stałoby uparcie w centrum huraganu i krzyczało, że nic mu (jej) nie jest a wiatr wyrywał by po kolei wszystkie paluszki.
Blaise byłby naprawdę bardzo dobrym doktorkiem. Jedzcie ciastka i chędożcie! Brzmi naiwnie? Ale pomyślcie tylko ilu ludzi było by wtedy szczęśliwszych! Zatopieni w słodkim hedonizmie nieszkodliwego rodzaju, skupiający się na tym by rozpieszczać się w każdy możliwy sposób zamiast lecieć do przodu na złamanie karku po to tylko, by udowodnić coś samym sobie czy temu światu - świat też miał by wtedy wywalone. I wszystko byłoby cudownie, przynajmniej do momentu w którym nie skończyły by się ciastka. Te tutaj kończyły się niemiłosiernie szybko. Na żółtej serwetce majaczyły już jedynie marne resztki, ale jakoś... Nie wydawało się, żeby wraz ze zniknięciem ostatniego okruszka wojna miała rozpocząć się na nowo. Lekarska recepta - a przynajmniej ta pierwsza cześć, drugiej Hughes ABSOLUTNIE nie miała zamiaru realizować - była niebywale skuteczna. Nie można jednak zapominać o fakcie, że wystawiona została na fałszywe nazwisko... Ukryta pod ramieniem dłoń zwinęła się w piąstkę po to by za chwilę się rozprostować a chmurne, wpatrzone w okno oczy zmrużyły się nieco.
- Och oczywiście, że planują! Wszystko jest dopięte na ostatni guzik! I to dosłownie! - Jakie to cudownie, że ociekający sarkazmem ton potrafi brzmieć jednocześnie tak entuzjastycznie! Chyba nawet zbyt entuzjastycznie... - Wychodzę za największego w Wielkiej Brytanii potentata guzików. Będę mieszkać w guzikowym pałacu a wyrwałam go na Antrospis.
Tak, tak... Ludziom - zwłaszcza tym podchodzącym do życia w bezpretensjonalny sposób - zdarzało się coś czasem palnąć. Czasem jednak trafiali na osóbki, które przywykły do unikania odpowiedzi na niewygodne pytania i zgrabnie - choć w przypadku Alice raczej pokracznie - lawirowały między tym co w środku a tym co na zewnątrz. Tutaj na zewnątrz była tylko ta obojętna - nie ruszona nawet entuzjastycznym tonem - mina, blada twarz rozświetlona nieco przez słoneczne promienie, które zdawały się jednocześnie nie sięgać oczu.
- No chyba ty. - Bąknęła po raz kolejny popisując się elokwencją na zarzut odnośnie analizy i... Zatopiła się w analizowaniu tego zdania, nie dopuszczając do siebie myśli, że faktycznie mogłaby czasem odpuścić. Przyjąć rzeczy takie jakie są, bez rozkładania ich na czynniki i badania poszczególnych elementów po dziesięć razy. Zwłaszcza, że odrywało ją to od tego co się działo i nawet nie zwracała uwagi - nieuprzejma dziewczynka - na Blaise'a, którego najwyraźniej bardzo zafascynowało życie seksualne leniwców. Ocknęła się dopiero kiedy przed twarzą zatańczyły jej brązowe pasma. Zbyt późno... Zielone światło przyszpiliło ją na chwilę do ściany. Odbiło iskrę od chmurnych oczu i zatrzymało oddech w połowie. I tak jak zadziałało bardzo szybko, tak na całe szczęście szybko zniknęło. Alice mrugnęła kilka razy otrząsając się z tego dziwacznego uczucia.
- Podobno niektóre zwierzęta robią to żeby zapach nie zwabił drapieżników. Wyobrażasz sobie uciekającego leniwca? - Wsunęła sobie kolejny fragment ciastka do ust. Dopiero kiedy przełknęła twarz nieco jej się wykrzywiła. - Ale i tak to obrzydliwe.
Uff. Przynajmniej już widać, że ta twarz nie jest z kamienia. Gdyby nawet jedzenie... wiadomo czego, nie wywołało na niej żadnej reakcji - osobiście bym tą melepete zorbizowala i umieściła na Oddziale Zamkniętym.
- To już chyba lepiej być taką świnią niż leniwcem... - Mruknęła nieco niepewnie i delikatnie, wciąż patrząc w okno obróciła głowę w stronę Blaise'a.
Blaise byłby naprawdę bardzo dobrym doktorkiem. Jedzcie ciastka i chędożcie! Brzmi naiwnie? Ale pomyślcie tylko ilu ludzi było by wtedy szczęśliwszych! Zatopieni w słodkim hedonizmie nieszkodliwego rodzaju, skupiający się na tym by rozpieszczać się w każdy możliwy sposób zamiast lecieć do przodu na złamanie karku po to tylko, by udowodnić coś samym sobie czy temu światu - świat też miał by wtedy wywalone. I wszystko byłoby cudownie, przynajmniej do momentu w którym nie skończyły by się ciastka. Te tutaj kończyły się niemiłosiernie szybko. Na żółtej serwetce majaczyły już jedynie marne resztki, ale jakoś... Nie wydawało się, żeby wraz ze zniknięciem ostatniego okruszka wojna miała rozpocząć się na nowo. Lekarska recepta - a przynajmniej ta pierwsza cześć, drugiej Hughes ABSOLUTNIE nie miała zamiaru realizować - była niebywale skuteczna. Nie można jednak zapominać o fakcie, że wystawiona została na fałszywe nazwisko... Ukryta pod ramieniem dłoń zwinęła się w piąstkę po to by za chwilę się rozprostować a chmurne, wpatrzone w okno oczy zmrużyły się nieco.
- Och oczywiście, że planują! Wszystko jest dopięte na ostatni guzik! I to dosłownie! - Jakie to cudownie, że ociekający sarkazmem ton potrafi brzmieć jednocześnie tak entuzjastycznie! Chyba nawet zbyt entuzjastycznie... - Wychodzę za największego w Wielkiej Brytanii potentata guzików. Będę mieszkać w guzikowym pałacu a wyrwałam go na Antrospis.
Tak, tak... Ludziom - zwłaszcza tym podchodzącym do życia w bezpretensjonalny sposób - zdarzało się coś czasem palnąć. Czasem jednak trafiali na osóbki, które przywykły do unikania odpowiedzi na niewygodne pytania i zgrabnie - choć w przypadku Alice raczej pokracznie - lawirowały między tym co w środku a tym co na zewnątrz. Tutaj na zewnątrz była tylko ta obojętna - nie ruszona nawet entuzjastycznym tonem - mina, blada twarz rozświetlona nieco przez słoneczne promienie, które zdawały się jednocześnie nie sięgać oczu.
- No chyba ty. - Bąknęła po raz kolejny popisując się elokwencją na zarzut odnośnie analizy i... Zatopiła się w analizowaniu tego zdania, nie dopuszczając do siebie myśli, że faktycznie mogłaby czasem odpuścić. Przyjąć rzeczy takie jakie są, bez rozkładania ich na czynniki i badania poszczególnych elementów po dziesięć razy. Zwłaszcza, że odrywało ją to od tego co się działo i nawet nie zwracała uwagi - nieuprzejma dziewczynka - na Blaise'a, którego najwyraźniej bardzo zafascynowało życie seksualne leniwców. Ocknęła się dopiero kiedy przed twarzą zatańczyły jej brązowe pasma. Zbyt późno... Zielone światło przyszpiliło ją na chwilę do ściany. Odbiło iskrę od chmurnych oczu i zatrzymało oddech w połowie. I tak jak zadziałało bardzo szybko, tak na całe szczęście szybko zniknęło. Alice mrugnęła kilka razy otrząsając się z tego dziwacznego uczucia.
- Podobno niektóre zwierzęta robią to żeby zapach nie zwabił drapieżników. Wyobrażasz sobie uciekającego leniwca? - Wsunęła sobie kolejny fragment ciastka do ust. Dopiero kiedy przełknęła twarz nieco jej się wykrzywiła. - Ale i tak to obrzydliwe.
Uff. Przynajmniej już widać, że ta twarz nie jest z kamienia. Gdyby nawet jedzenie... wiadomo czego, nie wywołało na niej żadnej reakcji - osobiście bym tą melepete zorbizowala i umieściła na Oddziale Zamkniętym.
- To już chyba lepiej być taką świnią niż leniwcem... - Mruknęła nieco niepewnie i delikatnie, wciąż patrząc w okno obróciła głowę w stronę Blaise'a.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach