- Jerome Drake
Re: Izba Pamięci
Pią Kwi 08, 2016 5:52 pm
Ciekawe, czy ktoś wykryje, jeśli przed meczem któremuś z zawodników poda się eliksir przynoszący pecha... albo zaburzający koncentrację.... albo samemu weźmie się coś poprawiającego koordynację. Na Mistrzostwach Świata na pewno to jakoś sprawdzają, ale w szkole? Mogłoby się to chyba nawet udać... Na pewno mielibyśmy większe szanse na wygraną...
Drake jak zwykle z wyprzedzeniem zaczął planować różne sposoby na ominięcie jakoś zasad. Jego poczynania nieraz wyglądały na chaotyczne i pozbawione sensu, ale prawda była taka, że blondyn swoje najlepsze wyczyny planował czasem nawet i kilka tygodni. Wtedy też zwykle udawało mu się wywinąć od kary.
A zasady fair play? Nawet one mało go obchodziły. Co prawda, reszta drużyny najprawdopodobniej nie pochwalała jego podejścia, ale Drake się z tym nie afiszował. To jednak nie zmieniało faktu, że był gotów wywinąć takie świństwo za ich plecami, a później zgrywać niewiniątko, bo przecież nic mu nie udowodnią.
Zaśmiał się słysząc o kumplowaniu się z ojcem. Sam mógł o tym tylko pomarzyć, bo jego rodzic był surowy i wymagający; ale Drake nigdy nie uważał tego za powód, by złorzeczyć tym, którym się w życiu poszczęściło w kwestii rodziny. Jego problemy były jego problemami. Nie było powodów by choćby w myślach mieszać w to osoby trzecie.
- O, nie wątpię. - Uśmiechnął się. - Może nawet uda mi się go kiedyś poznać. - Wbił spojrzenie w sufit i zamyślił się na chwilę.
- Właściwie, w której części Anglii mieszkasz? Podczas wakacji sporo podróżuję... - ...bez zgody rodziców za co są zwykle wściekli. - Można byłoby się kiedyś spotkać poza szkołą - rzucił jako luźną propozycję. Wcale nie zamierzał pchać jej się na siłę do domu. Po prostu szukał sobie zajęcia na najbliższe miesiące. Mimo wszystko, zaliczanie co roku rundki po wszystkich dziadkach, ciotkach, wujkach, ciotkach i kuzynach nie należało do specjalnie pasjonujących. Może na początku było ciekawie, ale robienie co roku tego samego zaczynało go jak zwykle nudzić. Drag potrzebował coraz to nowych doświadczeń, a nie powtarzalności.
Drake jak zwykle z wyprzedzeniem zaczął planować różne sposoby na ominięcie jakoś zasad. Jego poczynania nieraz wyglądały na chaotyczne i pozbawione sensu, ale prawda była taka, że blondyn swoje najlepsze wyczyny planował czasem nawet i kilka tygodni. Wtedy też zwykle udawało mu się wywinąć od kary.
A zasady fair play? Nawet one mało go obchodziły. Co prawda, reszta drużyny najprawdopodobniej nie pochwalała jego podejścia, ale Drake się z tym nie afiszował. To jednak nie zmieniało faktu, że był gotów wywinąć takie świństwo za ich plecami, a później zgrywać niewiniątko, bo przecież nic mu nie udowodnią.
Zaśmiał się słysząc o kumplowaniu się z ojcem. Sam mógł o tym tylko pomarzyć, bo jego rodzic był surowy i wymagający; ale Drake nigdy nie uważał tego za powód, by złorzeczyć tym, którym się w życiu poszczęściło w kwestii rodziny. Jego problemy były jego problemami. Nie było powodów by choćby w myślach mieszać w to osoby trzecie.
- O, nie wątpię. - Uśmiechnął się. - Może nawet uda mi się go kiedyś poznać. - Wbił spojrzenie w sufit i zamyślił się na chwilę.
- Właściwie, w której części Anglii mieszkasz? Podczas wakacji sporo podróżuję... - ...bez zgody rodziców za co są zwykle wściekli. - Można byłoby się kiedyś spotkać poza szkołą - rzucił jako luźną propozycję. Wcale nie zamierzał pchać jej się na siłę do domu. Po prostu szukał sobie zajęcia na najbliższe miesiące. Mimo wszystko, zaliczanie co roku rundki po wszystkich dziadkach, ciotkach, wujkach, ciotkach i kuzynach nie należało do specjalnie pasjonujących. Może na początku było ciekawie, ale robienie co roku tego samego zaczynało go jak zwykle nudzić. Drag potrzebował coraz to nowych doświadczeń, a nie powtarzalności.
- Nathalie Powell
Re: Izba Pamięci
Sob Kwi 09, 2016 7:12 pm
Nathalie miała bardzo podobne zdanie o Jerome jak większość Hogwartu. Zaciekły kombinator, żartowniś - czasem zdecydowanie zbyt okrutny, podrywacz, ale był w tym wszystkim mały dodatek. Tylko niewielka liczba osób wiedziała, że Puchon potrafi być opiekuńczy, martwić się o kogoś. Tego właśnie doświadczyła jasnowłosa dziewczyna ostatnimi czasy. Jasne, wciąż żartowali, śmiali się i nie przejmowali się aż tak błahostkami, ale była mu wdzięczna. Poczuła się o wiele lepiej dzięki niemu, dzięki temu posunięciu potrafiła nazwać go wręcz przyjaciele, a zaufanie w drużynie jest najważniejsze. Cieszyła się, że była osobą, która sprawiła, że Drake okazał w końcu więcej empatii i kochanego zachowania. Gdyby ktoś powiedział jej o takim zajściu, to pewnie ciężko by było jej uwierzyć, że szanowny pan żartowniś jest skłonny do pomocy. Teraz ona mogła to powiedzieć, ale po co? W końcu nie będzie rozpowiadać o swojej panice, o jego dobroci... Wszystko zostanie między nimi, tak jak na przyjaciół przystało.
- Zdaje mi się, że nie powinno być problemu - puściła do niego oczko i podeszła do gablotki.
Miała zamiar upewnić się czy nie przywidziało jej się to nazwisko. W końcu każdy mógłby się pomylić... Jednak gdy tylko delikatnie skierowała głowę w tamtą stronę, zobaczyła znów to samo - Charles Drake.
Coś tu musi być na rzeczy!
Tłumaczyła sobie.
- Mieszkam w Richwood. - odparła od razu i spojrzała na niego by nie za bardzo zorientowała się co Puchonka planuje - Jasne, tak! Wpadaj do nas! - powiedziała podekscytowana - To by było świetne. Mój tata i ciocia uwielbiają gości. Przenocowałbyś u nas parę dni... Jeszcze nikt ze znajomych z Hogwartu mnie nie odwiedzał. - uśmiechnęła się do niego z wielką nadzieją wymalowaną na twarzy.
Nie miała okazji nikogo zapraszać do siebie, a może i nie chciała. Z nikim nigdy nie przyjaźniła się tak bardzo by mieć chęci tak wielkie do spotkania się podczas wakacji. Jerome był bardzo kochany i była przekonana, że on i jego tata by się dogadali. Bardzo podobała jej się ten pomysł.
- Zdaje mi się, że nie powinno być problemu - puściła do niego oczko i podeszła do gablotki.
Miała zamiar upewnić się czy nie przywidziało jej się to nazwisko. W końcu każdy mógłby się pomylić... Jednak gdy tylko delikatnie skierowała głowę w tamtą stronę, zobaczyła znów to samo - Charles Drake.
Coś tu musi być na rzeczy!
Tłumaczyła sobie.
- Mieszkam w Richwood. - odparła od razu i spojrzała na niego by nie za bardzo zorientowała się co Puchonka planuje - Jasne, tak! Wpadaj do nas! - powiedziała podekscytowana - To by było świetne. Mój tata i ciocia uwielbiają gości. Przenocowałbyś u nas parę dni... Jeszcze nikt ze znajomych z Hogwartu mnie nie odwiedzał. - uśmiechnęła się do niego z wielką nadzieją wymalowaną na twarzy.
Nie miała okazji nikogo zapraszać do siebie, a może i nie chciała. Z nikim nigdy nie przyjaźniła się tak bardzo by mieć chęci tak wielkie do spotkania się podczas wakacji. Jerome był bardzo kochany i była przekonana, że on i jego tata by się dogadali. Bardzo podobała jej się ten pomysł.
- Jerome Drake
Re: Izba Pamięci
Pon Kwi 11, 2016 7:32 pm
Jerome nie czuł potrzeby odsłaniania przed ludźmi niektórych swoich cech. Nie był Gryfonem, więc jak widać dobre serce nie było mu z marszu przypisywane. Wolał więc udawać, że go niema. A przynajmniej stara się nie używać. Tak było wygodniej. Może nigdy nie próbował grać drania, bo lubił mieć towarzystwo oraz zwyczajnie nie trawił chamstwa, ale altruisty i supermiłego kolesia też nie udawał. W ogóle, czy on coś przed innymi udawał? Chyba każdy trochę udaje w relacjach z ludźmi, pozwalając jedynie najbliższym poznać swoją prawdziwą twarz. Nathalie miała ten przywilej, że znała go od nieco innej strony niż reszta, ale to w końcu działało w obie strony.
- Richwood... - powtórzył, uciekając wzrokiem gdzieś na sufit. Przywołał w pamięci mapę z lekcji Historii Magii. Sam nie znał się zbyt dobrze na geografii, nawet jeśli chodziło o kraj, w którym mieszkał. Na szczęście każde zapisane w jego głowie wspomnienie było dla niego równie szczegółowe, jak to, co w tej chwili widział, słyszał i czuł.
Uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie, gdy odnalazł wreszcie odpowiedni obraz i mógł wszystko jakoś połączyć.
Richwood. To nie tak daleko mojego kuzyna. Mogę tam nawet polecieć na miotle.
Przeniósł wzrok z powrotem na nią i uśmiechnął się szerzej.
- W takim razie możesz się mnie z pewnością spodziewać. - Skłonił się jak dżentelmen, nawet na chwilę nie tracąc z twarzy uśmiechu. Przy Nathalie jakoś łatwiej przychodziło mu uśmiechanie się. Dobrze czuł się w jej towarzystwie, choć naturalnie nie pozwalał sobie przy niej na wszystko. Między innymi na pakowanie się w poważniejsze tarapaty. Wystarczyło już, że raz w tym tygodniu musiała zaliczyć z nim szlaban. Kolejnego nie potrzebowała. Poza tym, niektóre z pomysłów Drake'a naprawdę mogły skończyć się znacznie gorzej niż zwykłą karą...
- Richwood... - powtórzył, uciekając wzrokiem gdzieś na sufit. Przywołał w pamięci mapę z lekcji Historii Magii. Sam nie znał się zbyt dobrze na geografii, nawet jeśli chodziło o kraj, w którym mieszkał. Na szczęście każde zapisane w jego głowie wspomnienie było dla niego równie szczegółowe, jak to, co w tej chwili widział, słyszał i czuł.
Uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie, gdy odnalazł wreszcie odpowiedni obraz i mógł wszystko jakoś połączyć.
Richwood. To nie tak daleko mojego kuzyna. Mogę tam nawet polecieć na miotle.
Przeniósł wzrok z powrotem na nią i uśmiechnął się szerzej.
- W takim razie możesz się mnie z pewnością spodziewać. - Skłonił się jak dżentelmen, nawet na chwilę nie tracąc z twarzy uśmiechu. Przy Nathalie jakoś łatwiej przychodziło mu uśmiechanie się. Dobrze czuł się w jej towarzystwie, choć naturalnie nie pozwalał sobie przy niej na wszystko. Między innymi na pakowanie się w poważniejsze tarapaty. Wystarczyło już, że raz w tym tygodniu musiała zaliczyć z nim szlaban. Kolejnego nie potrzebowała. Poza tym, niektóre z pomysłów Drake'a naprawdę mogły skończyć się znacznie gorzej niż zwykłą karą...
- Nathalie Powell
Re: Izba Pamięci
Pon Kwi 11, 2016 9:57 pm
Gdy tylko usłyszała odpowiedź chłopaka, aż podskoczyła. Radość przepełniła jej ciało i zrobiła się od razu lżejsza. Zaproszenie go do swojego domu było najlepszy pomysłem na jaki wpadła w ostatnim czasie. Może to nie jest aż tak wiele, ale dla Nathalie wystarczająca zmiana. Miała znajomych od dzieciństwa, którzy mieszkali w Richwood, ale przez coroczne wyjazdy do Hogwartu ich drogi trochę się rozeszły. Sama wiedziała, że świat mugolski nie jest aż tak przyjazny dla "odmiennych" ludzi. Nie mogła przecież opowiedzieć im o tym, że chodzi do szkoły magii. W dodatku zamieszkanie właśnie w tym miejscu było pomysłem jej mamy. Uwielbiała miejscowości oddalone od dużego miasta, bo panował tu spokój i cisza. Dla niej zdecydowanie bardzo potrzebna jako artystki. Ojciec przyzwyczaił się do ciągłych podróży do pracy, a ona w tym miejscu czuła się dobrze. Mała Nathalie po śmierci swojej rodzicielki miała bardzo blisko do ciotki, która momentami była nawet jak jej zastępcza matka. Dlaczego w takim razie mieliby cokolwiek zmieniać? Każdy z nich włożył w ten dom serce i czuł się dobrze. Nie wyobrażała sobie wracać do innego miejsca, to tu stawiała pierwsze kroki, to tu nauczyła się latać na miotle, tu się wychowała.
Zadowolona objęła ręką swojego towarzysza. Już nic się nie liczyło tylko zadowolenie spowodowane obietnicą odwiedzin.
- Bardzo się cieszę, że przyjedziesz. - oświadczyła z wielkim uśmiechem - Wszystko bym ci pokazała, pobliski lat, sklepy, motek nad jeziorkiem... Tam jest bardzo pięknie, spodoba ci się u nas.
Zaczęła swój typowy monolog. Gdy była szczęśliwa to potrafiła gadać jak najęta. Tak samo było z jej pasjami. Jak ktoś poruszał tematy rzeka, które z chęcią blondynka podejmowała, to nie było końca. Często nawet nikt jej nie powstrzymywał, bo właściwie po co. Miała okazję powiedzieć wszystko co myśli, a jeśli chodzi o mówienie czegoś Jerome, nie miała z tym problemu.
- A może byś mnie zabrał na jakąś wycieczkę, Podróżniku. - zaproponowała uświadamiając sobie jaka to by mogła być świetna przygoda. - Oczywiście jeśli byś chciał... - dodała szybko by przypadkiem nie narzucać się chłopakowi. Nie chciała zmieniać jego planów na wakacje.
Zadowolona objęła ręką swojego towarzysza. Już nic się nie liczyło tylko zadowolenie spowodowane obietnicą odwiedzin.
- Bardzo się cieszę, że przyjedziesz. - oświadczyła z wielkim uśmiechem - Wszystko bym ci pokazała, pobliski lat, sklepy, motek nad jeziorkiem... Tam jest bardzo pięknie, spodoba ci się u nas.
Zaczęła swój typowy monolog. Gdy była szczęśliwa to potrafiła gadać jak najęta. Tak samo było z jej pasjami. Jak ktoś poruszał tematy rzeka, które z chęcią blondynka podejmowała, to nie było końca. Często nawet nikt jej nie powstrzymywał, bo właściwie po co. Miała okazję powiedzieć wszystko co myśli, a jeśli chodzi o mówienie czegoś Jerome, nie miała z tym problemu.
- A może byś mnie zabrał na jakąś wycieczkę, Podróżniku. - zaproponowała uświadamiając sobie jaka to by mogła być świetna przygoda. - Oczywiście jeśli byś chciał... - dodała szybko by przypadkiem nie narzucać się chłopakowi. Nie chciała zmieniać jego planów na wakacje.
- Jerome Drake
Re: Izba Pamięci
Pon Kwi 11, 2016 10:25 pm
Na jego twarzy pojawiła się kolejna odmiana uśmiechu, gdy panienka Powell przyjęła jego zgodę z wielkim entuzjazmem. Ktoś cieszył się z zapowiedzi odwiedzin blondyna. To naprawdę nie zdarzało się często. Co prawda kilka razy odwiedzał już swoich znajomych ze szkoły podczas wakacji, jednak zwykle wiązało się to z przepychanką w drzwiach, bo kumple za cholerę nie chcieli go wpuścić. Częściowo był to żart, ale jednak.
No dobra, dalsza rodzina nie miała nic przeciwko jego wizytom. Zwłaszcza, że wtedy starał się ograniczyć sianie dookoła chaosu i zniszczenia, a i manierami starał się odznaczać nienagannymi.
Skrzywił się nieco, jednak było widać, że robi to dla żartu.
- Mam nadzieję, że macie tam też coś ciekawego do roboty, bo samo podziwianie widoków raczej nie należy do moich pasji. Zbyt żywiołowy ze mnie gość bym usiedział na miejscu. - Zaśmiał się, wyobrażając sobie, jak też może wyglądać okolica, w której wychowywała się Nathalie.
Mały domek gdzieś na wzgórzu? Jakiś szeregowiec? Mówiła o lesie, ale czy koło niego mieszka?
Wizje te przerwała mu kolejna wypowiedź koleżanki. No tak, gdyby nie wbiła mu już do głowy, że zdecydowanie nie wypuści go z friendzone to w tym momencie zacząłby się zastanawiać, czy jednak nie ma u niej jakichś szans. Serio, ładna i sympatyczna dziewczyna, która go lubiła i jeszcze sama chciała spędzać z nim czas. Aż szkoda, że byli razem w drużynie. Z drugiej strony, on za rok w tej drużynie już nie będzie...
- Możemy się gdzieś wybrać. Po moich urodzinach na pewno nie byłoby żadnego problemu. Będę już uchodził za dorosłego. - Zaśmiał się krótko, jakby bawiło go określanie w ten sposób jego osoby. Jerome mający prawo do używania magii poza szkołą i posiadający pełnię praw w świecie magicznym? czy tylko jemu i narratorowi wydawało się to dość niebezpiecznym pomysłem?
- Aaa. Tylko najpierw załatw sobie zgodę od ojca. Nie chcę mieć później problemów z powodu tego, że odwiedziłem jego dom tylko po to, by porwać mu córkę i wywieźć na drugi koniec kraju - dodał dla żartu. W sumie, chyba tylko dla żartu. Sam nie był pewien, czy nie byłby gotów wziąć jej ze sobą nawet wtedy, kiedy doskonale wiedziałby, że takiej zgody nie posiada, a jej rodzić wręcz się przez to wścieknie. Przecież nie pierwszy raz ktoś był na niego wściekły. Rodzice wściekali się za każdym razem, kiedy podczas wakacji uciekał i co? I nic. Wracał do Hogwartu i nie musiał już słuchać ich wrzasków. W końcu jakoś się to życie normalnie toczyło, więc po co miał się przejmować czyimś zdaniem? Grunt to dobrze się bawić i nie przejmować konsekwencjami. Przecież zawsze się jakoś wywinie.
No dobra, dalsza rodzina nie miała nic przeciwko jego wizytom. Zwłaszcza, że wtedy starał się ograniczyć sianie dookoła chaosu i zniszczenia, a i manierami starał się odznaczać nienagannymi.
Skrzywił się nieco, jednak było widać, że robi to dla żartu.
- Mam nadzieję, że macie tam też coś ciekawego do roboty, bo samo podziwianie widoków raczej nie należy do moich pasji. Zbyt żywiołowy ze mnie gość bym usiedział na miejscu. - Zaśmiał się, wyobrażając sobie, jak też może wyglądać okolica, w której wychowywała się Nathalie.
Mały domek gdzieś na wzgórzu? Jakiś szeregowiec? Mówiła o lesie, ale czy koło niego mieszka?
Wizje te przerwała mu kolejna wypowiedź koleżanki. No tak, gdyby nie wbiła mu już do głowy, że zdecydowanie nie wypuści go z friendzone to w tym momencie zacząłby się zastanawiać, czy jednak nie ma u niej jakichś szans. Serio, ładna i sympatyczna dziewczyna, która go lubiła i jeszcze sama chciała spędzać z nim czas. Aż szkoda, że byli razem w drużynie. Z drugiej strony, on za rok w tej drużynie już nie będzie...
- Możemy się gdzieś wybrać. Po moich urodzinach na pewno nie byłoby żadnego problemu. Będę już uchodził za dorosłego. - Zaśmiał się krótko, jakby bawiło go określanie w ten sposób jego osoby. Jerome mający prawo do używania magii poza szkołą i posiadający pełnię praw w świecie magicznym? czy tylko jemu i narratorowi wydawało się to dość niebezpiecznym pomysłem?
- Aaa. Tylko najpierw załatw sobie zgodę od ojca. Nie chcę mieć później problemów z powodu tego, że odwiedziłem jego dom tylko po to, by porwać mu córkę i wywieźć na drugi koniec kraju - dodał dla żartu. W sumie, chyba tylko dla żartu. Sam nie był pewien, czy nie byłby gotów wziąć jej ze sobą nawet wtedy, kiedy doskonale wiedziałby, że takiej zgody nie posiada, a jej rodzić wręcz się przez to wścieknie. Przecież nie pierwszy raz ktoś był na niego wściekły. Rodzice wściekali się za każdym razem, kiedy podczas wakacji uciekał i co? I nic. Wracał do Hogwartu i nie musiał już słuchać ich wrzasków. W końcu jakoś się to życie normalnie toczyło, więc po co miał się przejmować czyimś zdaniem? Grunt to dobrze się bawić i nie przejmować konsekwencjami. Przecież zawsze się jakoś wywinie.
- Nathalie Powell
Re: Izba Pamięci
Pon Kwi 11, 2016 11:04 pm
No cóż, szczęście nastolatki trwa dość długo. Jak mogłaby się oprzeć tej wielkiej pokusie radości z okazji tak miłej sytuacji. Jerome był jej przyjacielem, traktowało go jako osobę bardzo bliską. Wiadomo, czasem przesadzał w swoich żarcikach, ale co tam... Nawet ona była w stanie zaakceptować jego zachowanie, oczywiście nie zawsze. No co jednak z tym ma zrobić, jest jedynie jego koleżanką a nie partnerką. Mogła zwrócić uwagę albo bawić się wraz z nim. W tym momencie nie miała pojęcia co by zrobiła, w końcu już jeden szlaban mają razem zaplanowany, a drugiego nie chciała się w tym momencie nabawić. Zapoznanie się z odrażającym woźnym ponownie nie wyglądało zbyt przyjemnie.
Spojrzała na skrzywienie chłopaka, sama jednak nie nabawiła się tego wyrazu twarzy. Już trochę go znała, więc wiedziała, że nie ma się czego obawiać. Żarciki jak zwykle trzymały się Puchona.
- Kochany, ty nawet nie wiesz co cię czeka - uniosła jedną brew tajemniczo i po chwili zaśmiała się uroczo - O rozrywkę nie musisz się martwić, ja ci zapewnię dostateczną. A nawet mogę ci zdradzić, że mamy bardzo nieprzyjemnych sąsiadów. - puściła do niego porozumiewawczo oczko.
Wiedziała, że to sprawi, że Jerome od razu się uśmiechnie. W końcu robienie psikusów było jego najlepszą zabawą. Ona może nie tolerowała chamstwa, ale niewinny wyskok na państwo Stone będzie dobrą odmianą. Od dawna w sumie planowała coś zrobić tym darmozjadom wraz z ojcem, ale ciocia wiecznie ich powstrzymywała. Tym razem nie musiała nic wiedzieć o tym wszystko. Po fakcie dowie się tata, który z pewnością będzie dumny z obojga.
Ojciec blondynki był bardzo dobrym człowiekiem i jednocześnie kumplem Nath. Uwielbiał z nią wymyślać nowe rzeczy, szukać jakiś przygód i raczej ufał swojej córce. Dziewczyna nie zawodziła go, bo w jaki sposób mogła, skoro o wszystkim mu mówiła. Dlatego też doskonale wiedziała, że mężczyzna polubi zabawnego blondyna, którego zaprosiła do ich domu na wakacje.
- No ja jeszcze nie będę tą dorosłą - zaakcentowała to słowo wyraźnie spoglądając na towarzysza.
Dorosłość? Ty i dorastanie mój kochany, tego to ze sobą w parze nie wydają.
- Ale bądź spokojny, jeśli mój tata cię pozna to nie powinno być problemy ze zdobyciem zgody. Może i jest rodzicem, ale bardzo wyrozumiałym. A jak coś to mogę mu przypomnieć co to on ciekawego robił w moim wieku - dokończyła pocierając ręce.
Wiele razy słyszała o jego cudnych wypadach ukrywanych przed rodzicami. Ewentualnie jakie wybuchy, imprezy, alkohol. Nawet czasem ciocia opowiadała jej, że razem z bratem robili sobie wycieczki kilku dniowe, które potem przynosiły im spore kłopoty. Od zawsze bardzo dobrze się dogadywali, ale wielkie zbliżenie nadeszło dopiero po śmierci mamy Nath. Teraz byli nierozłączni, dnia bez siebie nie mogli przeżyć. Puchona wiedziała wszystko, a nawet może zbyt wiele. Dlatego wiedziała, że każdy powrót na wakacje w rodzinne strony to czysta przyjemność.
Spojrzała na skrzywienie chłopaka, sama jednak nie nabawiła się tego wyrazu twarzy. Już trochę go znała, więc wiedziała, że nie ma się czego obawiać. Żarciki jak zwykle trzymały się Puchona.
- Kochany, ty nawet nie wiesz co cię czeka - uniosła jedną brew tajemniczo i po chwili zaśmiała się uroczo - O rozrywkę nie musisz się martwić, ja ci zapewnię dostateczną. A nawet mogę ci zdradzić, że mamy bardzo nieprzyjemnych sąsiadów. - puściła do niego porozumiewawczo oczko.
Wiedziała, że to sprawi, że Jerome od razu się uśmiechnie. W końcu robienie psikusów było jego najlepszą zabawą. Ona może nie tolerowała chamstwa, ale niewinny wyskok na państwo Stone będzie dobrą odmianą. Od dawna w sumie planowała coś zrobić tym darmozjadom wraz z ojcem, ale ciocia wiecznie ich powstrzymywała. Tym razem nie musiała nic wiedzieć o tym wszystko. Po fakcie dowie się tata, który z pewnością będzie dumny z obojga.
Ojciec blondynki był bardzo dobrym człowiekiem i jednocześnie kumplem Nath. Uwielbiał z nią wymyślać nowe rzeczy, szukać jakiś przygód i raczej ufał swojej córce. Dziewczyna nie zawodziła go, bo w jaki sposób mogła, skoro o wszystkim mu mówiła. Dlatego też doskonale wiedziała, że mężczyzna polubi zabawnego blondyna, którego zaprosiła do ich domu na wakacje.
- No ja jeszcze nie będę tą dorosłą - zaakcentowała to słowo wyraźnie spoglądając na towarzysza.
Dorosłość? Ty i dorastanie mój kochany, tego to ze sobą w parze nie wydają.
- Ale bądź spokojny, jeśli mój tata cię pozna to nie powinno być problemy ze zdobyciem zgody. Może i jest rodzicem, ale bardzo wyrozumiałym. A jak coś to mogę mu przypomnieć co to on ciekawego robił w moim wieku - dokończyła pocierając ręce.
Wiele razy słyszała o jego cudnych wypadach ukrywanych przed rodzicami. Ewentualnie jakie wybuchy, imprezy, alkohol. Nawet czasem ciocia opowiadała jej, że razem z bratem robili sobie wycieczki kilku dniowe, które potem przynosiły im spore kłopoty. Od zawsze bardzo dobrze się dogadywali, ale wielkie zbliżenie nadeszło dopiero po śmierci mamy Nath. Teraz byli nierozłączni, dnia bez siebie nie mogli przeżyć. Puchona wiedziała wszystko, a nawet może zbyt wiele. Dlatego wiedziała, że każdy powrót na wakacje w rodzinne strony to czysta przyjemność.
- Jerome Drake
Re: Izba Pamięci
Sro Kwi 13, 2016 6:43 pm
Słysząc jej odzywkę, natychmiastowo się zaśmiał.
- Mam się zacząć bać? - Uniósł jedną brew i przechylił głowę zaintrygowany jej groźbą. Dalsze wyjaśnienia tylko wywołały szeroki uśmiech na jego twarzy.
- Sąsiedzi, tak? A co, rzucają w was jajkami? - W sumie, nie wiedział, skąd przyszło mu to pytanie do głowy, ale skoro już znalazło się na jego języku, to po co miał je powstrzymywać? Przecież i tak wszyscy wiedzieli, że zdarza mu się czasem gadać bezsensowne rzeczy. No, niby zwykle zdarzało się to kiedy był pod wpływem różnych niepewnych substancji, ale kto przejmowałby się tym szczególikiem?
- W sumie. Byłem kiedyś świadkiem ciekawych wojen sąsiedzkich. - Wyprostował się i założył ręce za głowę, wbijając wzrok w najwyższą półkę w gablocie.
- Były to dwie czarodziejskie rodziny, więc złośliwości bywały czasem naprawdę pomysłowe i strasznie zabawne. - Zachichotał, zasłaniając usta ręką, by ten atak przypadkiem nie stracił, że niechcący opluje szybę przed nim. To raczej nie wyglądałoby najlepiej.
- Wyobraź sobie widok mężczyzny po czterdziestce latającego po podwórku i lewitującą, tłukącą go raz po raz po tyłku łopatę. Tu tylko jeden z ich pomysłów. - Odłożył rękę z powrotem za głowę.
- Choć mugole również robią zabawne rzeczy, gdy zaczynają się kłócić i nie mogą dojść do zgody. To jednak materiał na całą odrębną historię. - Nadal uśmiechał się jednym kącikiem z zamyśleniem, jakby miał to wszystko właśnie przed oczami.
- O~! Czyli rozróby na Eliksirach to nie jedyne jego przewinienia z czasów szkolnych? - spojrzał znów na dziewczynę i zapytał retorycznie.
Podniósł wzrok nad głowę Nathalie i spojrzał na drzwi. Dość długo już tu siedział i średnio mu się to podobało. Niby nikt nie widział, jak tu wchodził, więc nie mógł ustalić tego czasu, ale jednak chłopak jakoś nie miał ochoty musieć się tłumaczyć innym, co ktoś taki jak on mógł szukać przy nagrodach. Już nawet na wymyślanie bajeczki o planach na nowy żart nie chciało mu się wymyślać.
- Hmm, przejdziemy się? - rzucił zerkając na blondynkę i uśmiechając się.
- Mam wrażenie, że prędzej czy później wpadną tu jakieś kujoniki powzdychać do nigdy niezdobytych nagród, a ja tam wolę, by nikt mnie przypadkowo do tej grupy nie zaliczył. Podejrzewam, że tobie też się to nie uśmiecha, panno Powell. - Puścił do niej oko i ustawił jak dżentelmen, który proponował spacer. Dziewczyna wcale nie musiała dołączać się do tego przedstawienia i wyjść z nim stąd pod rękę. Nie narzucał się. Po prostu miał ochotę się trochę powygłupiać, a Nathalie przecież tak często się do niego w tym przyłączała.
- Mam się zacząć bać? - Uniósł jedną brew i przechylił głowę zaintrygowany jej groźbą. Dalsze wyjaśnienia tylko wywołały szeroki uśmiech na jego twarzy.
- Sąsiedzi, tak? A co, rzucają w was jajkami? - W sumie, nie wiedział, skąd przyszło mu to pytanie do głowy, ale skoro już znalazło się na jego języku, to po co miał je powstrzymywać? Przecież i tak wszyscy wiedzieli, że zdarza mu się czasem gadać bezsensowne rzeczy. No, niby zwykle zdarzało się to kiedy był pod wpływem różnych niepewnych substancji, ale kto przejmowałby się tym szczególikiem?
- W sumie. Byłem kiedyś świadkiem ciekawych wojen sąsiedzkich. - Wyprostował się i założył ręce za głowę, wbijając wzrok w najwyższą półkę w gablocie.
- Były to dwie czarodziejskie rodziny, więc złośliwości bywały czasem naprawdę pomysłowe i strasznie zabawne. - Zachichotał, zasłaniając usta ręką, by ten atak przypadkiem nie stracił, że niechcący opluje szybę przed nim. To raczej nie wyglądałoby najlepiej.
- Wyobraź sobie widok mężczyzny po czterdziestce latającego po podwórku i lewitującą, tłukącą go raz po raz po tyłku łopatę. Tu tylko jeden z ich pomysłów. - Odłożył rękę z powrotem za głowę.
- Choć mugole również robią zabawne rzeczy, gdy zaczynają się kłócić i nie mogą dojść do zgody. To jednak materiał na całą odrębną historię. - Nadal uśmiechał się jednym kącikiem z zamyśleniem, jakby miał to wszystko właśnie przed oczami.
- O~! Czyli rozróby na Eliksirach to nie jedyne jego przewinienia z czasów szkolnych? - spojrzał znów na dziewczynę i zapytał retorycznie.
Podniósł wzrok nad głowę Nathalie i spojrzał na drzwi. Dość długo już tu siedział i średnio mu się to podobało. Niby nikt nie widział, jak tu wchodził, więc nie mógł ustalić tego czasu, ale jednak chłopak jakoś nie miał ochoty musieć się tłumaczyć innym, co ktoś taki jak on mógł szukać przy nagrodach. Już nawet na wymyślanie bajeczki o planach na nowy żart nie chciało mu się wymyślać.
- Hmm, przejdziemy się? - rzucił zerkając na blondynkę i uśmiechając się.
- Mam wrażenie, że prędzej czy później wpadną tu jakieś kujoniki powzdychać do nigdy niezdobytych nagród, a ja tam wolę, by nikt mnie przypadkowo do tej grupy nie zaliczył. Podejrzewam, że tobie też się to nie uśmiecha, panno Powell. - Puścił do niej oko i ustawił jak dżentelmen, który proponował spacer. Dziewczyna wcale nie musiała dołączać się do tego przedstawienia i wyjść z nim stąd pod rękę. Nie narzucał się. Po prostu miał ochotę się trochę powygłupiać, a Nathalie przecież tak często się do niego w tym przyłączała.
- Nathalie Powell
Re: Izba Pamięci
Sro Kwi 13, 2016 11:18 pm
Spojrzała na niego spode łba. Wiedziała doskonale, że te słowa zadziałają na chłopaka jak zaklęcie. Od razu będzie miał lepszy humor i oczywiście więcej pomysłów. No kto pokroju Jerome nie odpuściłby sobie planów na zemstę dla sąsiadów? No z pewnością nie on.
- A czy muszą rzucać by być uciążliwi? - zapytała ironicznie z wielką dawką uśmiechu w zapasie - Są wredni, ciągle komentują, śmiecą i mają wieczny problem o to, że istniejemy, a my nikomu nie szkodzimy... - powiedziała z maślanymi oczkami i za chwilę zaczęła chichotać - Już wiele razy podchodziliśmy wraz z tatą do realizacji naszych planów zemsty, niestety ciocia je burzyła. Tym razem nie wywiną się tak łatwo.
Dodała zacierając swoje zwinne rączki do walki. Chciała pokazać tym ludziom kto tu rządzi. Jedyna przeszkoda w tym wszystkim, że oni byli mugolami. Nie mogła pozwolić na to by chłopak chciał postępować jak czarodziej. W końcu wyszłoby dużo gorzej gdyby zaczęli robić im magiczne żarty. Może by postradali zmysły albo by trafili do psychiatryka gdyby nawalała ich zaczarowana miotła. To by przyniosło jeszcze większe konsekwencje.
Jak usłyszała historię chłopaka, zaczęła na niego patrzeć zaciekawiona.
- No ładnie - zaśmiała się do niego, przy okazji wyobrażając sobie całe zdarzenie. Nie mogła sobie wyobrazić jedynie miny tego mężczyzny jak za każdym razem dostawał ta nieszczęsną łopatą. W dodatku był czarodziejem, mógł coś z tym zrobić.
- Ja mam mugolskich sąsiadów, dlatego ostrzegam byś nie myślał o magicznych żarcikach. Muszą być raczej bardzie... - zastanowiła się przykładając do twarzy rękę - przyziemne.
Powiedziała z satysfakcją.
Sama dobrze doskonale wiedziała jak wyglądają takie kłótnie. Pamięta jak jej ojciec tyle razy starała się jakoś zakomunikować sąsiadom, że nasz ogródek to nie zbiorowisko odpadów. Niestety, rozmowa kończyła się zawsze tak samo, kłótnią. Wiele razy wcinała się do tego, bo w sumie no co, ona nie mogła wyrazić swojego zdania... No, ale co to dawało. Tylko komentarze typy "byś wychował swoją wypyszczoną córeczkę", na to drugi "a ty byś się zajął swoim mózgiem, bo zgubiłeś gdzieś w latach 40tych". Co to właściwie dawało? Zupełnie nic, wojna trwa od wielu lat i toczy się dalej i dalej.
- No co ty, ojciec nie był taki grzeczny jakby się zadawało. No zastanów się, czy widzisz gdzieś nazwisko Powell? - zaśmiała się wskazując palcem na gablotę z nagrodami uczniów.
Sama nawet na drugim roku szukała w tym miejscu jakiś wskazówek na temat jej rodziny, lecz na szczęście, okazało się, że nie jest jedyną osobą, która skupia się na tym co lubi. Za Quidditch nie wiele można dostać, ale to mimo wszystko zawsze coś.
Spojrzała na swojego towarzysza i szybko podeszła by złapać Puchona pod rękę. Byli przyjaciółmi, nic więcej, ale co z tego. Uwielbiała z nim spędzać czas i nie żadnego problemu by się z nim tak pokazać.
- Oczywiście mój drogi - powiedziała poważnie z uniesioną głową jak dama. - Oh, dla mnie to bardzo nie na rękę, z wielką chęcią wybiorę się na miły spacer.
Dodała takim samym tonem, ale po chwili zaczęła się śmiać. Oboje zgodnie wyszli z Izby Pamięci uśmiechnięci i radośni. Może i nie mówiła tego chłopakowi, ale ceniła sobie jego towarzystwo i była bardzo wdzięczna za taką postawę. Był bardzo dobrym przyjacielem i zasługiwał na więcej. Nie wiedział tylko jak mogłaby mu się za to wszystko odwdzięczyć.
[z/t] x2
- A czy muszą rzucać by być uciążliwi? - zapytała ironicznie z wielką dawką uśmiechu w zapasie - Są wredni, ciągle komentują, śmiecą i mają wieczny problem o to, że istniejemy, a my nikomu nie szkodzimy... - powiedziała z maślanymi oczkami i za chwilę zaczęła chichotać - Już wiele razy podchodziliśmy wraz z tatą do realizacji naszych planów zemsty, niestety ciocia je burzyła. Tym razem nie wywiną się tak łatwo.
Dodała zacierając swoje zwinne rączki do walki. Chciała pokazać tym ludziom kto tu rządzi. Jedyna przeszkoda w tym wszystkim, że oni byli mugolami. Nie mogła pozwolić na to by chłopak chciał postępować jak czarodziej. W końcu wyszłoby dużo gorzej gdyby zaczęli robić im magiczne żarty. Może by postradali zmysły albo by trafili do psychiatryka gdyby nawalała ich zaczarowana miotła. To by przyniosło jeszcze większe konsekwencje.
Jak usłyszała historię chłopaka, zaczęła na niego patrzeć zaciekawiona.
- No ładnie - zaśmiała się do niego, przy okazji wyobrażając sobie całe zdarzenie. Nie mogła sobie wyobrazić jedynie miny tego mężczyzny jak za każdym razem dostawał ta nieszczęsną łopatą. W dodatku był czarodziejem, mógł coś z tym zrobić.
- Ja mam mugolskich sąsiadów, dlatego ostrzegam byś nie myślał o magicznych żarcikach. Muszą być raczej bardzie... - zastanowiła się przykładając do twarzy rękę - przyziemne.
Powiedziała z satysfakcją.
Sama dobrze doskonale wiedziała jak wyglądają takie kłótnie. Pamięta jak jej ojciec tyle razy starała się jakoś zakomunikować sąsiadom, że nasz ogródek to nie zbiorowisko odpadów. Niestety, rozmowa kończyła się zawsze tak samo, kłótnią. Wiele razy wcinała się do tego, bo w sumie no co, ona nie mogła wyrazić swojego zdania... No, ale co to dawało. Tylko komentarze typy "byś wychował swoją wypyszczoną córeczkę", na to drugi "a ty byś się zajął swoim mózgiem, bo zgubiłeś gdzieś w latach 40tych". Co to właściwie dawało? Zupełnie nic, wojna trwa od wielu lat i toczy się dalej i dalej.
- No co ty, ojciec nie był taki grzeczny jakby się zadawało. No zastanów się, czy widzisz gdzieś nazwisko Powell? - zaśmiała się wskazując palcem na gablotę z nagrodami uczniów.
Sama nawet na drugim roku szukała w tym miejscu jakiś wskazówek na temat jej rodziny, lecz na szczęście, okazało się, że nie jest jedyną osobą, która skupia się na tym co lubi. Za Quidditch nie wiele można dostać, ale to mimo wszystko zawsze coś.
Spojrzała na swojego towarzysza i szybko podeszła by złapać Puchona pod rękę. Byli przyjaciółmi, nic więcej, ale co z tego. Uwielbiała z nim spędzać czas i nie żadnego problemu by się z nim tak pokazać.
- Oczywiście mój drogi - powiedziała poważnie z uniesioną głową jak dama. - Oh, dla mnie to bardzo nie na rękę, z wielką chęcią wybiorę się na miły spacer.
Dodała takim samym tonem, ale po chwili zaczęła się śmiać. Oboje zgodnie wyszli z Izby Pamięci uśmiechnięci i radośni. Może i nie mówiła tego chłopakowi, ale ceniła sobie jego towarzystwo i była bardzo wdzięczna za taką postawę. Był bardzo dobrym przyjacielem i zasługiwał na więcej. Nie wiedział tylko jak mogłaby mu się za to wszystko odwdzięczyć.
[z/t] x2
- Colette Warp
Re: Izba Pamięci
Pon Lip 25, 2016 10:03 pm
Colette odgarnął dłonią przydługawą czuprynę, która opadała mu na oczy. Nawet nie wiedział kiedy zdążył sobie zapuścić na głowie takiego mopa, ale większość dziewczyn groziła mu śmiercią za zbliżenie do włosów nożyczek, więc postanowił zostawić je w obecnym stanie. Tak długo jak widział jeszcze ten piękny świat, to mógł omijać ostre narzędzia i odsuwać termin sprawdzenia swoich skilli fryzjerskich. Kucnął przy jednej z przeszklonych gablot i zaczął przyglądać się pucharom i nagrodom ze specjalnym wyróżnieniem dla drużyn Quidditcha albo pojedynczych graczy. Nie parzył na nie z zazdrością, czy pożądaniem, sam grał dla samej gry nigdy specjalnie nie łaknąc wielkiego zwycięstwa czy splendoru, choć oczywiście jako Kapitan drużyny miał w głowie wizje tego, że mógłby ucieszyć swoich graczy licznymi sukcesami po twardym treningu. Jednak nigdy do stopnia, w którym woda sodowa uderzyłaby im do głowy. Jego Aniołkom - bo był jedynym rodzynkiem w kobiecej drużynie. Jedni mu zazdrościli, inni ze współczuciem poklepywali po ramieniu, ale jemu ten stan rzeczy niesamowicie odpowiadał. Nie potrafił zanegować tego, że czuł się wtedy specjalny - a to karmiło jego wygłodniałe, tłuste ego.
Dwukolorowe oczy błądziły po nazwiskach Pałkarzy, Ścigających, Obrońców i Kapitanów wytłoczonych na pięknych złotych albo chociaż pozłacanych tabliczkach. To były bardzo odległe roczniki - pewnie większość z nich już nie żyła, co w bardzo bezlitosny sposób czyniło akurat tych pamiątek prawdziwe skarby. Zachowane niczym posąg trwalszy niż ze spiżu, jak to mówił Horacy - zachowani w pamięci i po wsze czasy wpisani w historie. Zaistnieli z wielkim przytupem.
- Elliot Hovett, Obrońca, 1826 rok, wyróżnienie za obronienie aż 36 strzałów w ciągu jednego meczu. - mruczał do siebie, zaczytując się w co ciekawszych wyróżnieniach. - Dante Berkovitz, Kapitan drużyny Ravenclaw, 1843 rok, wyróżnienie za poprowadzenie swojej drużyny do zwycięstwa trzy lata pod rząd. - przesunął się na kuckach nieco na bok i wyszukał kolejne losowe nazwisko. - Jordan MacCave, pałkarz, 1833 rok, wyróżnienie za najlepsze wybicie tłuczka, który odnalazła się dopiero po trzech dniach. - parsknął i wyprostował z jękiem, czując jak nieprzyjemnie mrówki dreszczy zaczynają biegać mu po łydkach przez zastanie w mało komfortowej pozycji. Otrzepał tył szaty, którą wcześniej przez moment zamiatał podłogę i spojrzał z ożywieniem na stary model dawnego pucharu dla najlepszej drużyny.
Dwukolorowe oczy błądziły po nazwiskach Pałkarzy, Ścigających, Obrońców i Kapitanów wytłoczonych na pięknych złotych albo chociaż pozłacanych tabliczkach. To były bardzo odległe roczniki - pewnie większość z nich już nie żyła, co w bardzo bezlitosny sposób czyniło akurat tych pamiątek prawdziwe skarby. Zachowane niczym posąg trwalszy niż ze spiżu, jak to mówił Horacy - zachowani w pamięci i po wsze czasy wpisani w historie. Zaistnieli z wielkim przytupem.
- Elliot Hovett, Obrońca, 1826 rok, wyróżnienie za obronienie aż 36 strzałów w ciągu jednego meczu. - mruczał do siebie, zaczytując się w co ciekawszych wyróżnieniach. - Dante Berkovitz, Kapitan drużyny Ravenclaw, 1843 rok, wyróżnienie za poprowadzenie swojej drużyny do zwycięstwa trzy lata pod rząd. - przesunął się na kuckach nieco na bok i wyszukał kolejne losowe nazwisko. - Jordan MacCave, pałkarz, 1833 rok, wyróżnienie za najlepsze wybicie tłuczka, który odnalazła się dopiero po trzech dniach. - parsknął i wyprostował z jękiem, czując jak nieprzyjemnie mrówki dreszczy zaczynają biegać mu po łydkach przez zastanie w mało komfortowej pozycji. Otrzepał tył szaty, którą wcześniej przez moment zamiatał podłogę i spojrzał z ożywieniem na stary model dawnego pucharu dla najlepszej drużyny.
- Esmeralda Moore
Re: Izba Pamięci
Pon Lip 25, 2016 10:43 pm
-Nie pogrążaj się za bardzo w marzeniach...- Usłyszał nagle za sobą ten cichy, przypominający śpiew słowika głosik. Kiedy cyganka tutaj się pojawiła nie mogłeś tego stwierdzić. Jej przybycie nie uprzedzała dźwięczna chusta z monetkami, poruszała się bez niej prawie, że bezszelestnie. Mogłeś nawet przypuszczać, że cyganka opanowała sztukę lewitacji, i unosiła się lekko nad ziemią. Nie... nic z tych rzeczy. Zawsze poruszała się płynie, z gracją, może dlatego nosiła chustę aby zaznaczać, że nadchodzi. Tak czy inaczej pewne było to, że bez niej czegoś brakowało w całym obrazie Esmeraldy którą znałeś z korytarzy szkoły. Kiedy to spotkaliście się pierwszy raz. Ona pamiętała to bardzo dokładnie. Byłeś zmęczony, nie wnikała co robiłeś i z kim. Zatrzymałeś się obok niej aby odpocząć a ona ci na to pozwoliła, otaczając swoimi skrzydłami dając chwilę wytchnienia i spokoju. Jedyne co w tej chwili wydawało się być tobie znajome w jej postaci to subtelny zapach jaśminu który zawsze roznosił się po pomieszczeniu kiedy ta miała się zjawić. No i oczywiście kruczoczarne włosy które kołysały się delikatnie pod wpływem nawet najdelikatniejszego ruchu.
-Aby tutaj wylądować trzeba być kimś wyjątkowym, a to jest bardzo rzadka cecha- Jej imię nigdy nie zawita w tej izbie. Nie była wyjątkowa i nie raz nie dwa boleśnie o tym się przekonała. Nie zapisze się na kartach historii tej szkoły w żaden sposób. Kiedy odejdzie stąd pozostanie tylko mglistym wspomnieniem które od czasu do czasu może przez niektórych młodszych uczniów będzie przywoływane, a i to było niepewne. Cygance, jednak to nie przeszkadzało w żaden sposób. Nigdy nie chciała rzucać się w oczy. Nie dla niej były wiwaty i poklepywanie po plecach. Wolała być taka jak teraz. Anonimowa jaskółka która pojawiała się razem z wiosną. Mogło to jej wtedy pozwolić na życie w swoim świecie który sobie sama stworzyła w chwili kiedy ten przestał być zdatny do zamieszkania.
Puchonka podeszła do chłopaka trochę bliżej. Czuła krew która w nim co chwila się przelewała... i jeszcze jeden zapach... który wydawało się jej, że zna... aż za bardzo. Nie, to na pewno nie to bo niby skąd. Z resztą co ją tak naprawdę to w tej chwili obchodziło. Nie chciała już nigdy więcej w nic wnikać. Wolała żyć w słodkiej niewiedzy która pozwalała co jakiś czas przenosić się do swojego świata fantazji i snuć marzenia o tym jak by to wszystko mogło wyglądać.
-Dawno ciebie nie widziałam... szkoła jest duża, ale nie sądziłam, że ludzie w niej nagle stają się szpilkami które wpadają w stóg siana- Wyszeptała i wbiła szmaragdowe oczy w zaszkloną wystawę która dumnie prezentowała odznaki poświęcone różnym uczniom tej szkoły.
-Aby tutaj wylądować trzeba być kimś wyjątkowym, a to jest bardzo rzadka cecha- Jej imię nigdy nie zawita w tej izbie. Nie była wyjątkowa i nie raz nie dwa boleśnie o tym się przekonała. Nie zapisze się na kartach historii tej szkoły w żaden sposób. Kiedy odejdzie stąd pozostanie tylko mglistym wspomnieniem które od czasu do czasu może przez niektórych młodszych uczniów będzie przywoływane, a i to było niepewne. Cygance, jednak to nie przeszkadzało w żaden sposób. Nigdy nie chciała rzucać się w oczy. Nie dla niej były wiwaty i poklepywanie po plecach. Wolała być taka jak teraz. Anonimowa jaskółka która pojawiała się razem z wiosną. Mogło to jej wtedy pozwolić na życie w swoim świecie który sobie sama stworzyła w chwili kiedy ten przestał być zdatny do zamieszkania.
Puchonka podeszła do chłopaka trochę bliżej. Czuła krew która w nim co chwila się przelewała... i jeszcze jeden zapach... który wydawało się jej, że zna... aż za bardzo. Nie, to na pewno nie to bo niby skąd. Z resztą co ją tak naprawdę to w tej chwili obchodziło. Nie chciała już nigdy więcej w nic wnikać. Wolała żyć w słodkiej niewiedzy która pozwalała co jakiś czas przenosić się do swojego świata fantazji i snuć marzenia o tym jak by to wszystko mogło wyglądać.
-Dawno ciebie nie widziałam... szkoła jest duża, ale nie sądziłam, że ludzie w niej nagle stają się szpilkami które wpadają w stóg siana- Wyszeptała i wbiła szmaragdowe oczy w zaszkloną wystawę która dumnie prezentowała odznaki poświęcone różnym uczniom tej szkoły.
- Colette Warp
Re: Izba Pamięci
Wto Lip 26, 2016 8:38 pm
Drgnął, kiedy nagle we wcześniej ciągle utrzymującej się ciszy usłyszał czyiś głos. Zero kroków, zero szmerów, jęku otwieranych drzwi, jakiegoś ostrzeżenia... Po prostu bezpardonowe pociągniecie dialogu. Jak dotąd tylko jedna osoba to potrafiła, ale to nie była ona. Colette na szczęście nie wypracował sobie odruchu obronnego podczas takiego zaskoczenia i nawet nie sięgnął po różdżkę. Chociaż - to na pewno tak dobrze? Może jednak powinien wypracować sobie jakieś instynktowne posunięcia, które może i nie owocowałyby pieprznięciem fireballa w stronę źródła nieoczekiwanego dźwięku ,ale przynajmniej ustawiłyby go w położeniu, w którym już by miał bron w dłoni. Broń, która powinna być przedłużeniem jego ręki, zawsze to o pół kroczku do przodu w jakaś stronę - na pewno w stronę bezpieczeństwa. A tak tylko drgnął i odwrócił powoli głowę, by spojrzeć na czarnowłosą piękność przez ramię. Czarnowłosą, bardzo depresyjną piękność.
- Dlaczego nie? - zagaił, chcąc też bez przywitania przejść od razu w dialog, jakby była to najbardziej normalna rzecz. Zawsze to przyjemna odmiana, bo jak dotąd od dawna nie widział znajomych twarzy, ciągle powiększając zbiór swoich znajomości o nowe. - Po coś w końcu te marzenia mamy i tak długo, jak nie są kurtyną przesłaniającą rzeczywistość, to całkiem bezpieczne... Myśli. Albo plany. Albo cele. Albo odskocznie, zależy jaki mają stopień "osiagalności". - przyznał, przesuwając wzrokiem po wszystkich gablotach, stojących pod ścianą znajdującą się naprzeciwko niego. Wyglądały jak szklany, nierównomierny tetris, bo gdzieniegdzie były mniejsze, zasobne w niewielkie statuetki i medale oraz przypinki a gdzieniegdzie wielkie, mogące zmieścić kilkukondygnacyjne puchary oraz misy.
Brunet parsknął i wsunął dłonie do kieszeni spodni, odwracając się przodem do starszej koleżanki.
- To przytyk odnośnie tego, że nie mam szans na bycie wyjątkowym? - spytał bez złośliwości czy ostrzeżenia. - Nie widziałem w twoich dłoniach noża to postanowiłaś urżnąć mi skrzydła słowem? Aż świsnął mi obok ucha.
Jego dwukolorowe oczy spoczęły na filigranowej postaci nieco niższej od niego dziewczyny, jak zwykle przybranej w egzotyczne, kompletnie nie pasujące do otoczenia stroje, które mimo to bardzo wyraźnie zarysowywały jej charakter. To czyniło ją wyjątkową, z dziedziny wyjątkowo ubranych, odznaczających się wyjątkowym stylem, gdyby chciała zniknąć w tłumie wystarczyło posłusznie przywdziać mundurek, ale ona się opierała. I dobrze.
Esmeralda Moore, 1978 rok, Cyganka, wyróżnienie za barwy i otaczający ją, wtopniony już od dawna w skórę, zapach.
Choć z drugiej strony - jakie znowu kolory? Coś się stało, dziewczyna była dużo bledsza, jakby chora... Różniła się od Esmeraldy zatopionej późnym wieczorem w miodowym, niespokojnym blasku ogniska. Ile się już nie widzieli? Dwa miesiące? Trzy? Ta szkoła faktycznie była wielka.
- Czasem jak czegoś nie szukasz, to po prostu tego nie znajdujesz. Albo kosmos z jakiś przyczyn trzymał nas dotychczas na dystans. Coś się stało? Wyglądasz jakby inaczej... Zmieniłaś fryzurę? - zagaił dla pewności idąc za ciosem typowego mężczyzny, który nie zauważa ogromnej różnicy w podcięciu końcówek dziewczęcia, które po wydaniu setek Galeonów wraca od fryzjera. Bez ogródek wyciągnął dłoń w jej stronę i uchwycił w palce kosmyk jej włosów, który jak dotąd opadał na ramię i zaczął gładzić go kciukiem. - Może to nie moja sprawa i nie musisz odpowiadać, ale wyglądasz jakby coś cie gryzło. I to coś większego niż budzące się już z zimowego snu komary.
- Dlaczego nie? - zagaił, chcąc też bez przywitania przejść od razu w dialog, jakby była to najbardziej normalna rzecz. Zawsze to przyjemna odmiana, bo jak dotąd od dawna nie widział znajomych twarzy, ciągle powiększając zbiór swoich znajomości o nowe. - Po coś w końcu te marzenia mamy i tak długo, jak nie są kurtyną przesłaniającą rzeczywistość, to całkiem bezpieczne... Myśli. Albo plany. Albo cele. Albo odskocznie, zależy jaki mają stopień "osiagalności". - przyznał, przesuwając wzrokiem po wszystkich gablotach, stojących pod ścianą znajdującą się naprzeciwko niego. Wyglądały jak szklany, nierównomierny tetris, bo gdzieniegdzie były mniejsze, zasobne w niewielkie statuetki i medale oraz przypinki a gdzieniegdzie wielkie, mogące zmieścić kilkukondygnacyjne puchary oraz misy.
Brunet parsknął i wsunął dłonie do kieszeni spodni, odwracając się przodem do starszej koleżanki.
- To przytyk odnośnie tego, że nie mam szans na bycie wyjątkowym? - spytał bez złośliwości czy ostrzeżenia. - Nie widziałem w twoich dłoniach noża to postanowiłaś urżnąć mi skrzydła słowem? Aż świsnął mi obok ucha.
Jego dwukolorowe oczy spoczęły na filigranowej postaci nieco niższej od niego dziewczyny, jak zwykle przybranej w egzotyczne, kompletnie nie pasujące do otoczenia stroje, które mimo to bardzo wyraźnie zarysowywały jej charakter. To czyniło ją wyjątkową, z dziedziny wyjątkowo ubranych, odznaczających się wyjątkowym stylem, gdyby chciała zniknąć w tłumie wystarczyło posłusznie przywdziać mundurek, ale ona się opierała. I dobrze.
Esmeralda Moore, 1978 rok, Cyganka, wyróżnienie za barwy i otaczający ją, wtopniony już od dawna w skórę, zapach.
Choć z drugiej strony - jakie znowu kolory? Coś się stało, dziewczyna była dużo bledsza, jakby chora... Różniła się od Esmeraldy zatopionej późnym wieczorem w miodowym, niespokojnym blasku ogniska. Ile się już nie widzieli? Dwa miesiące? Trzy? Ta szkoła faktycznie była wielka.
- Czasem jak czegoś nie szukasz, to po prostu tego nie znajdujesz. Albo kosmos z jakiś przyczyn trzymał nas dotychczas na dystans. Coś się stało? Wyglądasz jakby inaczej... Zmieniłaś fryzurę? - zagaił dla pewności idąc za ciosem typowego mężczyzny, który nie zauważa ogromnej różnicy w podcięciu końcówek dziewczęcia, które po wydaniu setek Galeonów wraca od fryzjera. Bez ogródek wyciągnął dłoń w jej stronę i uchwycił w palce kosmyk jej włosów, który jak dotąd opadał na ramię i zaczął gładzić go kciukiem. - Może to nie moja sprawa i nie musisz odpowiadać, ale wyglądasz jakby coś cie gryzło. I to coś większego niż budzące się już z zimowego snu komary.
- Esmeralda Moore
Re: Izba Pamięci
Wto Lip 26, 2016 9:10 pm
-Marzenia... faktycznie są piękne, ale mają jeden minus- Powiedziała spokojnie i skierowała swoje dwa szmaragdowe szkiełka na chłopaka.
-Szybko stają się namiętnościami, a tam gdzie pojawi się namiętność pojawi się płomień, a płomienie mają to do siebie, że lubią parzyć- W przemyśleniach cyganki bardzo często było zawarte dużo realizmu, chociaż były ubrane w tak bardzo bajkowy sposób. Może właśnie to sprawiało, że sposób w jaki cyganka przedstawiała rzeczywistość był bardziej do przyjęcia niż to co oferowali nam inny ludzie... dorośli ludzie. Esmeralda wydawała się najbardziej dotknąć tego świata dorosłości, a pomimo to nadal zachowywała swego rodzaju niewinność. A może to była tylko kolejna z wielu masek które zakładała aby ochronić się przed tymi którzy będą chcieli ją sprowadzić na ziemię i uwięzić.
-Jeżeli wszyscy mogliby stać się kimś wyjątkowym to tak naprawdę nikt by nie był wyjątkowy- Nie ona nie miała zamiaru w żaden sposób przyciąć mu skrzydeł. Gdyby chciała go naprawdę zranić, to za miast zwykłego ostrza sztyletu wzięła by w dłonie prawdziwy miecz, ale ona tego nigdy nie zrobi. Doskonale wiedziała jaki to ból kiedy ktoś próbuje pozbawić anioła skrzydeł. Chociaż był to ból do którego można było się przyzwyczaić i z biegiem czasu stawał się codzienną rutyną.
Kiedy puchon zaczął się jej przyglądać ona nie oderwała spojrzenia od jego oczu. Nigdy nie unikała jakiego kolwiek kontaktu. Patrzyła człowiekowi prosto w oczy próbując wyczytać z niego wszystkie jego pragnienia, lęki, marzenia. Tylko pytanie po co? czy chciała wykorzystać tą wiedzę w dobrym celu czy złym. W tej chwili ona sama już nie wiedziała. Do tej pory posiadała tylko swoje kolory, ale nagle zjawił się ktoś, kto wcisnął w nią coś, co do niej nie należy. I chociaż do pewnego momentu doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w każdym z nas istnieje jakaś mroczna, i przerażająca część duszy, to Esmeralda była przekonana, że już dawno nauczyła się nad tym panować. Niestety z każdym kolejnym dniem rozumiała coraz bardziej, że nigdy nie panowała nad samą sobą.
-Nie... moje włosy są w takim samym stanie w jakim je widziałeś ostatnim razem- Pamiętasz to chociaż? czy jesteś w stanie tak naprawdę odtworzyć Esmeraldę z ostatniego spotkania. Tą samą która ci mówiła, że tylko w zatraceniu można znaleźć prawdziwą wolność. Teraz poważnie by zastanowiła się nad tymi słowami. Co dało jej zatracenie... czy to była wolność... ta jedyna i wyśniona? Kiedy ten pochwycił w swoje palce kosmyk jej czarnych włosów drgnęła lekko, mimo wszystko nie odsunęła się od niego. Po prostu spoglądała w jego twarz z tym samym delikatnym uśmiechem który potrafił naprawdę pięknie kłamać, że wszystko jest jak najbardziej w porządku. Wpatrywałeś się w nią, czułeś, że coś jest nie tak, ale trudno było odkryć co się stało. I jeżeli coś mogło w jej osobie uchylić chociaż rąbek tajemnicy to krzyży na jej szyi... z czerwonym kamieniem.
-Obawiam się, że to jest tajemnica, która kiedy zostanie odkryta, ale na pewno nie jest przeznaczona dla ciebie. To jest ta wyjątkowość o której mówiłam.- Były w tej szkole osoby wyjątkowe tylko po to aby poznać jej tajemnice, chociaż pewnie i tak ich nie rozumiały i w żaden sposób nie potrafiły tego docenić, ale to jej nie przeszkadzało.
-Szybko stają się namiętnościami, a tam gdzie pojawi się namiętność pojawi się płomień, a płomienie mają to do siebie, że lubią parzyć- W przemyśleniach cyganki bardzo często było zawarte dużo realizmu, chociaż były ubrane w tak bardzo bajkowy sposób. Może właśnie to sprawiało, że sposób w jaki cyganka przedstawiała rzeczywistość był bardziej do przyjęcia niż to co oferowali nam inny ludzie... dorośli ludzie. Esmeralda wydawała się najbardziej dotknąć tego świata dorosłości, a pomimo to nadal zachowywała swego rodzaju niewinność. A może to była tylko kolejna z wielu masek które zakładała aby ochronić się przed tymi którzy będą chcieli ją sprowadzić na ziemię i uwięzić.
-Jeżeli wszyscy mogliby stać się kimś wyjątkowym to tak naprawdę nikt by nie był wyjątkowy- Nie ona nie miała zamiaru w żaden sposób przyciąć mu skrzydeł. Gdyby chciała go naprawdę zranić, to za miast zwykłego ostrza sztyletu wzięła by w dłonie prawdziwy miecz, ale ona tego nigdy nie zrobi. Doskonale wiedziała jaki to ból kiedy ktoś próbuje pozbawić anioła skrzydeł. Chociaż był to ból do którego można było się przyzwyczaić i z biegiem czasu stawał się codzienną rutyną.
Kiedy puchon zaczął się jej przyglądać ona nie oderwała spojrzenia od jego oczu. Nigdy nie unikała jakiego kolwiek kontaktu. Patrzyła człowiekowi prosto w oczy próbując wyczytać z niego wszystkie jego pragnienia, lęki, marzenia. Tylko pytanie po co? czy chciała wykorzystać tą wiedzę w dobrym celu czy złym. W tej chwili ona sama już nie wiedziała. Do tej pory posiadała tylko swoje kolory, ale nagle zjawił się ktoś, kto wcisnął w nią coś, co do niej nie należy. I chociaż do pewnego momentu doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w każdym z nas istnieje jakaś mroczna, i przerażająca część duszy, to Esmeralda była przekonana, że już dawno nauczyła się nad tym panować. Niestety z każdym kolejnym dniem rozumiała coraz bardziej, że nigdy nie panowała nad samą sobą.
-Nie... moje włosy są w takim samym stanie w jakim je widziałeś ostatnim razem- Pamiętasz to chociaż? czy jesteś w stanie tak naprawdę odtworzyć Esmeraldę z ostatniego spotkania. Tą samą która ci mówiła, że tylko w zatraceniu można znaleźć prawdziwą wolność. Teraz poważnie by zastanowiła się nad tymi słowami. Co dało jej zatracenie... czy to była wolność... ta jedyna i wyśniona? Kiedy ten pochwycił w swoje palce kosmyk jej czarnych włosów drgnęła lekko, mimo wszystko nie odsunęła się od niego. Po prostu spoglądała w jego twarz z tym samym delikatnym uśmiechem który potrafił naprawdę pięknie kłamać, że wszystko jest jak najbardziej w porządku. Wpatrywałeś się w nią, czułeś, że coś jest nie tak, ale trudno było odkryć co się stało. I jeżeli coś mogło w jej osobie uchylić chociaż rąbek tajemnicy to krzyży na jej szyi... z czerwonym kamieniem.
-Obawiam się, że to jest tajemnica, która kiedy zostanie odkryta, ale na pewno nie jest przeznaczona dla ciebie. To jest ta wyjątkowość o której mówiłam.- Były w tej szkole osoby wyjątkowe tylko po to aby poznać jej tajemnice, chociaż pewnie i tak ich nie rozumiały i w żaden sposób nie potrafiły tego docenić, ale to jej nie przeszkadzało.
- Colette Warp
Re: Izba Pamięci
Wto Lip 26, 2016 10:30 pm
To o czym mówiła Esmeralda wcale nie było piękne i bajkowe. Było dorosłe i zniszczone, już skazane na niepowodzenie, okryte tylko złymi możliwościami i końcami, najgorszymi scenariuszami. Owszem można było żyć bez marzeń (na upartego wszystko było można) i Colette nie zamierzał kłócić się jak dziecko o swoje kolorowe i naiwne racje, ale zaniepokoiła go naga i twarda oraz zimna jak kamień prawda, która wypłynęła z ust Esmeraldy. Dla uproszczenia nazwał ją "prawdą". Jej własną prawdą. Jedno słowo wyrwane z jej wypowiedzi przywarł odo niego jakoś bardziej i popchnęło do wyrecytowania zapamiętanego cytatu:
- "Nie dla mnie ziemskie namiętności, ja przekroczyłam próg wieczności. Najlepiej wiem, że śmierć to nie zabawa." - odparł rytmicznie i choć nie śpiewał, to po rozłożeniu nacisku na fragmentu niektórych słów dało się wyczuć, że to fragment jakiejś piosenki. - To z "Przekleństwa Millhaven". Tak jakoś mi się skojarzyło. Tam piosenka też niby używa pięknych słów, ale ubiera wizje życia w całkiem ciemne barwy. Kto cie nauczył takiego języka, co? Kto cie odbarwił? Brzmisz jakby cie popsuli i nakręcili od nowa, żeby nie wzbudzać za dużo podejrzeń.
Mógł brzmieć sucho i zbyt rzeczowo jak na niego, ale zawsze nie mógł za bardzo zapanować nad językiem - pomimo miękkości głosu - w podobnych chwilach. Czuł wtedy gorycz i minimalną, bezsilną złość, kiedy ktoś na jego oczach pustoszał wewnątrz, osiągał stan beznadziejności i braku wiary w potrzebę dociągnięcia do kolejnego dnia. Nie to, żeby z Esmeraldą było aż tak źle, ale widział, że niechybnie zmierzała w tamtą stronę. I nie podobało mu się to. Nie to, żeby już gnał jej na ratunek i próbował pomóc na siłę, ale zwyczajnie mu się to nie podobało i nie zamierzał siedzieć z tym cicho.
- Od poddawania się tym namiętnościom właśnie zależy czy żyjesz czy tylko egzystujesz. Co więc wolisz? - pocierał kciukiem jej włosy tak długo, aż wszystkie wymsknęły mu się spomiędzy palców i spłynęły z powrotem na pierś dziewczyny. Opadała ta pierś i podnosiła się, czy trwała nieruchomo?
Nie był zły, czy chociażby zirytowany, do bezsilnej złości przyzwyczaił się tak, jak inni przyzwyczajali się do bólu. On był jeszcze tym rycerzykiem, który zamierzał zbawiać świat po malusieńkim kawałeczku. A raczej Smokiem, który spalił rycerzyka i zabrał mu fikuśną zbroję. Dlatego też tę bezsilną złość szybko zgasił i przydepnął kilka razy dla pewności, by dziewczyna nie odebrała tego, jako ataku na swoją osobę. Nic mu w końcu nie zrobiła, miała po prostu swoje zdanie - każdy mógł je mieć. On też swoje miał i był nim wypełniony tak mocno, że niemożliwym było wepchnąć tam cokolwiek innego, by je zmienić - trzeba by dopiero przebić naczynie i pozwolić mu wypłynąć wraz z krwią.
- Słuszna uwaga, wśród białych kruków odznaczał się będzie właśnie ten czarny. Ale bycie wyjątkowym jest czasem sprawą indywidualną i ocenianą bardzo subiektywnie. Coś jak z tym powiedzeniem, że możesz być niczym dla całego świata i całym światem dla kogoś.
Chłopak uśmiechnął się z ulgą i przesunął dłonią po twarzy, poprawiając zaraz po tym swoje nerdowe okulary na nosie.
- Już się bałem, że nazwiesz mnie ślepcem, który nie zauważył nagłej znacznej zmiany w twoim stylu. Jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie, to nie wypominaj mi tego, proszę, przyjmij po prostu, że jestem tylko głupim facetem i kiepski ze mnie wzrokowiec. - wytłumaczył, z lekkim wzruszeniem ramion, na nowo pakując dłoń do kieszeni. - Ale prawdą jest, że wydajesz się bardziej oschła niż eteryczna. Masz mi za złe, że cie nie szukałem?
Mógł chwytać się tylu hipotez i domniemywań ilu tylko chciał. Jego subtelne zainteresowanie wynikało z chęci zmiany tematu. Esmeralda była jedną z nielicznych osób, z którymi po kilkunastu sekundach rozmowy albo najlepiej od razu na starcie z grubej rury, dyskusja już zbaczała na filozoficzne i głębsze tematy. To było nie do opanowania i owszem czasem to lubił - czasem poszerzało to horyzonty i pozwalało spojrzeć na rzeczy pod innym kątem, ale czasem było męczące jak łańcuch trzymający przy glebie. Łańcuch, który miał w dziobie kolorowy, rajski ptak. Chyba jeszcze nim była. Chyba. Sam już nie był pewien.
- Rozumiem. - odparł zdawkowo i wyminął ją, by podejść do gablot piętrzących się za jej plecami. Te za to były pełne zatkniętych w antyramy dyplomów. Nie rozumiał meritum problemu, ale rozumiał, że chciała go zachować jako tajemnicę. - A osoba przed którą będzie odkryta już jest przez ciebie wybrana i zaistniała w twoim życiu, czy wciąż na nią czekasz? - zagaił, wbijając zahipnotyzowany wzrok w jeden z najstarszych i najbardziej wyświechtanych dyplomów sięgając palcami do widocznej za szybą lekko pokruszonej pieczęci, znajdującej się na jego końcu. Oczywiście opuszki zamiast czerwonego, zastygłego wosku napotkały zimną szybę.
Bardzo płytko wyobraził sobie tę specjalną osobę - jako jej męża (może), albo chłopaka. Na pewno posiadał kogoś takiego.
- "Nie dla mnie ziemskie namiętności, ja przekroczyłam próg wieczności. Najlepiej wiem, że śmierć to nie zabawa." - odparł rytmicznie i choć nie śpiewał, to po rozłożeniu nacisku na fragmentu niektórych słów dało się wyczuć, że to fragment jakiejś piosenki. - To z "Przekleństwa Millhaven". Tak jakoś mi się skojarzyło. Tam piosenka też niby używa pięknych słów, ale ubiera wizje życia w całkiem ciemne barwy. Kto cie nauczył takiego języka, co? Kto cie odbarwił? Brzmisz jakby cie popsuli i nakręcili od nowa, żeby nie wzbudzać za dużo podejrzeń.
Mógł brzmieć sucho i zbyt rzeczowo jak na niego, ale zawsze nie mógł za bardzo zapanować nad językiem - pomimo miękkości głosu - w podobnych chwilach. Czuł wtedy gorycz i minimalną, bezsilną złość, kiedy ktoś na jego oczach pustoszał wewnątrz, osiągał stan beznadziejności i braku wiary w potrzebę dociągnięcia do kolejnego dnia. Nie to, żeby z Esmeraldą było aż tak źle, ale widział, że niechybnie zmierzała w tamtą stronę. I nie podobało mu się to. Nie to, żeby już gnał jej na ratunek i próbował pomóc na siłę, ale zwyczajnie mu się to nie podobało i nie zamierzał siedzieć z tym cicho.
- Od poddawania się tym namiętnościom właśnie zależy czy żyjesz czy tylko egzystujesz. Co więc wolisz? - pocierał kciukiem jej włosy tak długo, aż wszystkie wymsknęły mu się spomiędzy palców i spłynęły z powrotem na pierś dziewczyny. Opadała ta pierś i podnosiła się, czy trwała nieruchomo?
Nie był zły, czy chociażby zirytowany, do bezsilnej złości przyzwyczaił się tak, jak inni przyzwyczajali się do bólu. On był jeszcze tym rycerzykiem, który zamierzał zbawiać świat po malusieńkim kawałeczku. A raczej Smokiem, który spalił rycerzyka i zabrał mu fikuśną zbroję. Dlatego też tę bezsilną złość szybko zgasił i przydepnął kilka razy dla pewności, by dziewczyna nie odebrała tego, jako ataku na swoją osobę. Nic mu w końcu nie zrobiła, miała po prostu swoje zdanie - każdy mógł je mieć. On też swoje miał i był nim wypełniony tak mocno, że niemożliwym było wepchnąć tam cokolwiek innego, by je zmienić - trzeba by dopiero przebić naczynie i pozwolić mu wypłynąć wraz z krwią.
- Słuszna uwaga, wśród białych kruków odznaczał się będzie właśnie ten czarny. Ale bycie wyjątkowym jest czasem sprawą indywidualną i ocenianą bardzo subiektywnie. Coś jak z tym powiedzeniem, że możesz być niczym dla całego świata i całym światem dla kogoś.
Chłopak uśmiechnął się z ulgą i przesunął dłonią po twarzy, poprawiając zaraz po tym swoje nerdowe okulary na nosie.
- Już się bałem, że nazwiesz mnie ślepcem, który nie zauważył nagłej znacznej zmiany w twoim stylu. Jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie, to nie wypominaj mi tego, proszę, przyjmij po prostu, że jestem tylko głupim facetem i kiepski ze mnie wzrokowiec. - wytłumaczył, z lekkim wzruszeniem ramion, na nowo pakując dłoń do kieszeni. - Ale prawdą jest, że wydajesz się bardziej oschła niż eteryczna. Masz mi za złe, że cie nie szukałem?
Mógł chwytać się tylu hipotez i domniemywań ilu tylko chciał. Jego subtelne zainteresowanie wynikało z chęci zmiany tematu. Esmeralda była jedną z nielicznych osób, z którymi po kilkunastu sekundach rozmowy albo najlepiej od razu na starcie z grubej rury, dyskusja już zbaczała na filozoficzne i głębsze tematy. To było nie do opanowania i owszem czasem to lubił - czasem poszerzało to horyzonty i pozwalało spojrzeć na rzeczy pod innym kątem, ale czasem było męczące jak łańcuch trzymający przy glebie. Łańcuch, który miał w dziobie kolorowy, rajski ptak. Chyba jeszcze nim była. Chyba. Sam już nie był pewien.
- Rozumiem. - odparł zdawkowo i wyminął ją, by podejść do gablot piętrzących się za jej plecami. Te za to były pełne zatkniętych w antyramy dyplomów. Nie rozumiał meritum problemu, ale rozumiał, że chciała go zachować jako tajemnicę. - A osoba przed którą będzie odkryta już jest przez ciebie wybrana i zaistniała w twoim życiu, czy wciąż na nią czekasz? - zagaił, wbijając zahipnotyzowany wzrok w jeden z najstarszych i najbardziej wyświechtanych dyplomów sięgając palcami do widocznej za szybą lekko pokruszonej pieczęci, znajdującej się na jego końcu. Oczywiście opuszki zamiast czerwonego, zastygłego wosku napotkały zimną szybę.
Bardzo płytko wyobraził sobie tę specjalną osobę - jako jej męża (może), albo chłopaka. Na pewno posiadał kogoś takiego.
- Esmeralda Moore
Re: Izba Pamięci
Wto Lip 26, 2016 10:56 pm
Cyganka tak bardzo chciała chociaż by jeszcze raz spróbować wzbić się w górę. I chociaż kiedyś miała wielki problem z tym, że ludzie widzieli ją jako coś cudownego, prawie rajskiego. Kiedyś chciała być po prostu Esmeraldą, a teraz kiedy nią się stawała nagle okazywało się, że innym to nie odpowiada, z resztą jej również to nie pasowało. Chciała posiadać nadać swoje kolory, wrócić to pieśni, do tańca. Mówić te wszystkie bajkowe rzeczy które niegdyś wymyślała aby komuś ulżyć w cierpieniu.
Puchon poruszył bardzo czułe struny. Zadawał jak najbardziej właściwe pytania... pytania przed którymi ona sama nie raz uciekała. Niestety ta walka musiała się kiedyś odbyć. Nie mogła od niej uciekać długo. A może to właśnie była jej jedyna szansa. Przelać na kogoś innego te wszystkie rzeczy które blokowały jej skrzydła. Poprosić kogoś aby oczyścił ją z tego całego błota i krwi którą zebrała za sobą. Może warto spróbować ponownie poprosić kogoś o pomoc. Pokazać jak bardzo cierpi się w środku. Może pierwszy raz ktoś zainteresuje się to porcelanową laleczką która zaczynała już pękać, i jeszcze parę skaz i w końcu rozsypie się w drobny pył, przestanie istnieć. W końcu oderwała wzrok od twarzy chłopaka i wbiła spojrzenie w ziemię. Słuchała jego słów, a struny w jej duszy zaczęły drgać niebezpiecznie. Chyba tak naprawdę pierwszy raz poczuła, że zaczyna tracić kontrolę nad tym przedstawieniem które chciała ciągnąć nie zależnie od ceny. A może już dawno nad tym wszystkim przestała panować. Wypuściła z rąk swoje własne życie, dając mu zbyt wiele swobody. Odwróciła się od tego kim była... w imię czego w imię tego który był głównym sprawcą jej zmiany. Nie... przecież on też chciał wierzyć w rajskie ptaki. Ona sama nagle zmieniła bieg tej historii stawiając nagle samą siebie w roli czarnego charakteru. Zapomniała o delikatności którą się kierowała kiedyś w swoim poprzednim życiu.
Romka wzięła w końcu głęboki wdech kiedy ten wyminął ją i zakończył wywód. Ona też miała już dosyć tych swoich filozoficznych przemyśleń które chciała czy nie cały czas krążyły jej po głowie, próbując znaleźć odpowiedź na nurtujące ją pytania... "jak?","po co?", "dlaczego?" W końcu ruszyła z swojego miejsca i podeszła do chłopaka od tyłu. Mógł poczuć jak jej małe dłonie obejmują go w pasie a głowa dziewczyny opiera się na jego plecach. Woń jaśminu ponownie była wyraźnie wyczuwalna a ona po prostu przytulała się do niego z zamkniętymi powiekami.
-Naucz mnie żyć na nowo....- Wyszeptała cicho... w tym cichym głosiku można było wyraźnie wyczuć wielkie zmęczenie, i nawet rozpacz. Najgorsze co człowiekowi może się przydarzyć to zatracenie samego siebie.
-Oczyść me skrzydła z brudu... pomóż mi się znowu wzbić... proszę- Pomimo tego, że jej głos był spokojny to było w nim coś co przejmowało człowieka, coś co wyraźnie krzyczało, że dziewczyna wpakowała się w coś czego kompletnie nie rozumiał, że zapomniała na chwilkę o swojej roli w tym teatrze i potrzebowała suflera który podpowie jej jak szła dalej jej rola.
Puchon poruszył bardzo czułe struny. Zadawał jak najbardziej właściwe pytania... pytania przed którymi ona sama nie raz uciekała. Niestety ta walka musiała się kiedyś odbyć. Nie mogła od niej uciekać długo. A może to właśnie była jej jedyna szansa. Przelać na kogoś innego te wszystkie rzeczy które blokowały jej skrzydła. Poprosić kogoś aby oczyścił ją z tego całego błota i krwi którą zebrała za sobą. Może warto spróbować ponownie poprosić kogoś o pomoc. Pokazać jak bardzo cierpi się w środku. Może pierwszy raz ktoś zainteresuje się to porcelanową laleczką która zaczynała już pękać, i jeszcze parę skaz i w końcu rozsypie się w drobny pył, przestanie istnieć. W końcu oderwała wzrok od twarzy chłopaka i wbiła spojrzenie w ziemię. Słuchała jego słów, a struny w jej duszy zaczęły drgać niebezpiecznie. Chyba tak naprawdę pierwszy raz poczuła, że zaczyna tracić kontrolę nad tym przedstawieniem które chciała ciągnąć nie zależnie od ceny. A może już dawno nad tym wszystkim przestała panować. Wypuściła z rąk swoje własne życie, dając mu zbyt wiele swobody. Odwróciła się od tego kim była... w imię czego w imię tego który był głównym sprawcą jej zmiany. Nie... przecież on też chciał wierzyć w rajskie ptaki. Ona sama nagle zmieniła bieg tej historii stawiając nagle samą siebie w roli czarnego charakteru. Zapomniała o delikatności którą się kierowała kiedyś w swoim poprzednim życiu.
Romka wzięła w końcu głęboki wdech kiedy ten wyminął ją i zakończył wywód. Ona też miała już dosyć tych swoich filozoficznych przemyśleń które chciała czy nie cały czas krążyły jej po głowie, próbując znaleźć odpowiedź na nurtujące ją pytania... "jak?","po co?", "dlaczego?" W końcu ruszyła z swojego miejsca i podeszła do chłopaka od tyłu. Mógł poczuć jak jej małe dłonie obejmują go w pasie a głowa dziewczyny opiera się na jego plecach. Woń jaśminu ponownie była wyraźnie wyczuwalna a ona po prostu przytulała się do niego z zamkniętymi powiekami.
-Naucz mnie żyć na nowo....- Wyszeptała cicho... w tym cichym głosiku można było wyraźnie wyczuć wielkie zmęczenie, i nawet rozpacz. Najgorsze co człowiekowi może się przydarzyć to zatracenie samego siebie.
-Oczyść me skrzydła z brudu... pomóż mi się znowu wzbić... proszę- Pomimo tego, że jej głos był spokojny to było w nim coś co przejmowało człowieka, coś co wyraźnie krzyczało, że dziewczyna wpakowała się w coś czego kompletnie nie rozumiał, że zapomniała na chwilkę o swojej roli w tym teatrze i potrzebowała suflera który podpowie jej jak szła dalej jej rola.
- Colette Warp
Re: Izba Pamięci
Sro Lip 27, 2016 5:45 pm
Milczała odkąd wziął w obroty ten trudny i kujący palce temat. Nie naciął nim sobie skóry, żadna kropla krwi nie potoczyła się po niej, zostawiając za sobą rubinowy warkocz - był ostrożny jak zwykle. Ale to chyba niezbyt dobrze, że swoimi uwagami doprowadził dziewczynę do zaklęcia w cichą, zastanawiającą się najpewniej nad tym wszystkim rzeźbę. Był zbity z tropu, bo z jednej strony chyba chciał to osiągnąć, ale z drugiej pogodził się, że mu się nie powiedzie jeszcze zanim na dobre zaczął rozbierać materię marzeń i sensu życia na części pierwsze, jak cyrkiel albo długopis na nudnej, mugolskiej lekcji. Dlatego też milczenie, jakie zawisło między nimi, kiedy zakończył swój wywód, osiadło na ramionach, niby nie specjalnie ciężkie, ale wyczuwalne - jak obciążona rosą pajęczyna. Chłopak nie zdążył jednak zacząć żałować swoich (chyba czasem zbyt gorzkich) słów, bo gesty wyprzedziły słowa.
Nigdy nie miał siebie za dobrego mentora - to było dobre dla starego Chińczyka z zabawnymi wąsikami, który siedział w świątyni na szczycie wysokiej, niedostępnej góry i czerpał energię z łączności z Wszechświatem. Nawet jeśli Col czasem brzmiał jakby zeżarł w sosie własnym wszystkie rozumy, to sądził, że w końcu przerośnie go świadomość odpowiedzialności za decyzje i życie drugiej osoby - nawet pomimo euforii wywołanej nimi w pierwszej chwili. Czuł, że jak w przeszłości znajdowane hobby i pasje w końcu się w nim wypalą. A o ile szydełkowanie, grę na gitarze czy narciarstwo biegowe mógł spokojnie i bez specjalnych ofiar odrzucić na bok, to nagłe cofniecie swojego działania z obszaru człowieka, którego zmieniłby w bezwolną kukiełkę, mogłoby skończyć się tragicznie. Choć, chyba nigdy nie doprowadziłby do takiej zażyłości z kimkolwiek. Nie mógłby. Takich rzeczy nie robiło się przypadkiem, ale z długim rozmysłem i metodą prób i błędów.
Z Esmeraldą sprawa wyglądała tak, że chciał na nowo tchnąć w nią życie, ale nie swojej tylko jej własne - odszukać zagubione na błoniach skrawki, świstki zaczepione o chropowate mury szkoły czy gałęzie na nowo pokrytych listowiem drzew, powyciągać je z książek, w którym służyły za zakładki - i ostatecznie poskładać to na nowo i umieścić w ślicznym naczyniu. Ślicznym, bladym i milczącym. Do czasu.
Cofnął dłoń od szyby, na której zostawił tłuste odciski paluchów i zerknął w dół na chude, blade ręce oplatające go na wysokości pasa. Nie zaciskały się kurczowo, nie gniotły szaty, nie rwały jej, nie nosiły na sobie żadnego znamienia wyrzutu, czy czegokolwiek negatywnego. To był ten rodzaj przytulenia, którego nie kończyło się porywając drobne dziewczecie w ramiona, obracając z nim, ze śmiechem, fundując jej nieco darmowej praktyki z wykorzystaniem wektorów siły odśrodkowej - nie. Coś takiego wymagało tylko milczącego przyzwolenia i przyjemnego gestu aprobacji, które jej nie spłoszy, a którym było w tej chwili pogładzenie jasnego i szczupłego przedramienia. Colette na tyle na ile mógł obejrzał się za siebie przez ramię, nie chcąc spłoszyć dziewczyny obróceniem przodem, ale jedyne, co widział, to fragment jej czarnych włosów i szaty.
- Potrafiłaś wytańczyć coś, co do każdej, kolejnej figury wymagało stawiania małych kroczków? Gdzie mogłaś nawet prawie nie ruszać się z miejsca, ale pomiędzy tobą na początku pieśni, a na końcu była wielka różnica? - zagaił zaciekawiony i ułożył swoją większą dłoń na jej dłoniach. - Jeśli nie, to nie szkodzi, a jeśli tak, to przypomnij sobie te małe kroczki.
Wpadł na pewien pomysł. Nie nazwał by go szalonym, czy specjalnie niekonwencjonalny, bo w pierwotnym zamyśle nie niósł ze sobą groźby niebezpieczeństwa czy poświęceń, ale to był tylko rdzeń, wygląd, forma i faktura opakowania zależała tylko od Esmeraldy.
- Pomogę na tyle na ile umiem i na ile moja wyobraźnia mi pozwoli. To na pewno nie będzie proste, ale przy każdym z punktów możesz liczyć na moje towarzystwo. - uśmiechnął się szeroko i jego blizna zarysowała się wyraźnie na jednym policzku. - Skoro przestałaś żyć, to musisz sobie przypomnieć jak to się robi. Pamiętasz, jakie miałaś tam cele? Na przykład jakieś malutkie. Rzeczy, które chciałaś robić. Może spiszemy listę, co? Pięć tak na dobry początek, jedynka będzie najprostszym i najłatwiejszym w twoim mniemaniu do uzyskania albo zrobienia, a piątka będzie wymagała konkretnej sytuacji albo starań. Co ty na to?
Delikatnymi, okrężnymi ruchami palców łaskotał jej skórę dookoła kostek dłoni.
- Omińmy może jedzenie i wstawanie, i przejdźmy w nich nieco dalej, do tych troszkę bardziej wymagających, nie wchodzących w skład rutyny. Uchwyć coś, co było twoim sensem. - polecił cierpliwie, znowu zerkając na gablotę przed sobą.
Nigdy nie miał siebie za dobrego mentora - to było dobre dla starego Chińczyka z zabawnymi wąsikami, który siedział w świątyni na szczycie wysokiej, niedostępnej góry i czerpał energię z łączności z Wszechświatem. Nawet jeśli Col czasem brzmiał jakby zeżarł w sosie własnym wszystkie rozumy, to sądził, że w końcu przerośnie go świadomość odpowiedzialności za decyzje i życie drugiej osoby - nawet pomimo euforii wywołanej nimi w pierwszej chwili. Czuł, że jak w przeszłości znajdowane hobby i pasje w końcu się w nim wypalą. A o ile szydełkowanie, grę na gitarze czy narciarstwo biegowe mógł spokojnie i bez specjalnych ofiar odrzucić na bok, to nagłe cofniecie swojego działania z obszaru człowieka, którego zmieniłby w bezwolną kukiełkę, mogłoby skończyć się tragicznie. Choć, chyba nigdy nie doprowadziłby do takiej zażyłości z kimkolwiek. Nie mógłby. Takich rzeczy nie robiło się przypadkiem, ale z długim rozmysłem i metodą prób i błędów.
Z Esmeraldą sprawa wyglądała tak, że chciał na nowo tchnąć w nią życie, ale nie swojej tylko jej własne - odszukać zagubione na błoniach skrawki, świstki zaczepione o chropowate mury szkoły czy gałęzie na nowo pokrytych listowiem drzew, powyciągać je z książek, w którym służyły za zakładki - i ostatecznie poskładać to na nowo i umieścić w ślicznym naczyniu. Ślicznym, bladym i milczącym. Do czasu.
Cofnął dłoń od szyby, na której zostawił tłuste odciski paluchów i zerknął w dół na chude, blade ręce oplatające go na wysokości pasa. Nie zaciskały się kurczowo, nie gniotły szaty, nie rwały jej, nie nosiły na sobie żadnego znamienia wyrzutu, czy czegokolwiek negatywnego. To był ten rodzaj przytulenia, którego nie kończyło się porywając drobne dziewczecie w ramiona, obracając z nim, ze śmiechem, fundując jej nieco darmowej praktyki z wykorzystaniem wektorów siły odśrodkowej - nie. Coś takiego wymagało tylko milczącego przyzwolenia i przyjemnego gestu aprobacji, które jej nie spłoszy, a którym było w tej chwili pogładzenie jasnego i szczupłego przedramienia. Colette na tyle na ile mógł obejrzał się za siebie przez ramię, nie chcąc spłoszyć dziewczyny obróceniem przodem, ale jedyne, co widział, to fragment jej czarnych włosów i szaty.
- Potrafiłaś wytańczyć coś, co do każdej, kolejnej figury wymagało stawiania małych kroczków? Gdzie mogłaś nawet prawie nie ruszać się z miejsca, ale pomiędzy tobą na początku pieśni, a na końcu była wielka różnica? - zagaił zaciekawiony i ułożył swoją większą dłoń na jej dłoniach. - Jeśli nie, to nie szkodzi, a jeśli tak, to przypomnij sobie te małe kroczki.
Wpadł na pewien pomysł. Nie nazwał by go szalonym, czy specjalnie niekonwencjonalny, bo w pierwotnym zamyśle nie niósł ze sobą groźby niebezpieczeństwa czy poświęceń, ale to był tylko rdzeń, wygląd, forma i faktura opakowania zależała tylko od Esmeraldy.
- Pomogę na tyle na ile umiem i na ile moja wyobraźnia mi pozwoli. To na pewno nie będzie proste, ale przy każdym z punktów możesz liczyć na moje towarzystwo. - uśmiechnął się szeroko i jego blizna zarysowała się wyraźnie na jednym policzku. - Skoro przestałaś żyć, to musisz sobie przypomnieć jak to się robi. Pamiętasz, jakie miałaś tam cele? Na przykład jakieś malutkie. Rzeczy, które chciałaś robić. Może spiszemy listę, co? Pięć tak na dobry początek, jedynka będzie najprostszym i najłatwiejszym w twoim mniemaniu do uzyskania albo zrobienia, a piątka będzie wymagała konkretnej sytuacji albo starań. Co ty na to?
Delikatnymi, okrężnymi ruchami palców łaskotał jej skórę dookoła kostek dłoni.
- Omińmy może jedzenie i wstawanie, i przejdźmy w nich nieco dalej, do tych troszkę bardziej wymagających, nie wchodzących w skład rutyny. Uchwyć coś, co było twoim sensem. - polecił cierpliwie, znowu zerkając na gablotę przed sobą.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach