- Mistrz Gry
Labirynt
Sob Sie 16, 2014 11:32 pm
Widzisz ciężkie zwyczajne dębowe drzwi z różnego rodzaju runami, które delikatnie pulsują. Kiedy jednak wchodzisz do środka i drzwi się za Tobą zamykają, widzisz wielki labirynt z mnóstwem korytarzy i przypadkowych przejść. Nikt nie wie, czy to prawda, czy też iluzja...
- Remus J. Lupin
Re: Labirynt
Sro Sie 20, 2014 11:29 pm
/omyfygy, trilokacja? po rozkosznej przejażdżce z Lily i wspominkach z Dorcią/
No dobra. Wygląda to może podejrzanie, ale wcale nie planował dzisiejszej nocy żadnej eskapady. Ostatnimi czasy i tak już mocno nadużywał swej odznaki prefekta, szlajając się o coraz bardziej nieprzyzwoitych porach w coraz dziwniejszych miejscach (swoją drogą, przydałoby się powtórzyć układy sinusoid na Numerologię). Tendencja ta rosła, w każdym razie. Tyle jestem stanie stwierdzić, o resztę pytajcie Remusa - mózg nie tylko z nauk humanistycznych, ale również ścisłych. Cudowna symbioza, brylantowe dziecko? Khm, prawie.
Postanowił się przewietrzyć; po raz piętnasty w tym miesiącu obudził Grubą Damę, wymykając się w stanie pół-snu z Pokoju Wspólnego. Dziwić się, że potem snuje się po zamku z worami pod oczami, wiecznie niewyspany. Tak na dobrą sprawę wciąż był we flanelowej piżamie. Okrycie wierzchnie od mundurku ubrał zamiast szlafroku. A różdżkę zostawił z nieuwagi pod poduszką.
Wiedziony dziwnym magnetyzmem zawędrował na trzecie piętro. Zmrużył oczy, przyglądając się uważnie osobliwym drzwiom, na które nigdy nie zwrócił wcześniej uwagi. Przejechał opuszkami palców po pulsujących (halucynacje z niedożywienia?) runach, marszcząc lekko brwi.
Ki czort?
/krótko, żeby akcja była bardziej dynamiczna/
No dobra. Wygląda to może podejrzanie, ale wcale nie planował dzisiejszej nocy żadnej eskapady. Ostatnimi czasy i tak już mocno nadużywał swej odznaki prefekta, szlajając się o coraz bardziej nieprzyzwoitych porach w coraz dziwniejszych miejscach (swoją drogą, przydałoby się powtórzyć układy sinusoid na Numerologię). Tendencja ta rosła, w każdym razie. Tyle jestem stanie stwierdzić, o resztę pytajcie Remusa - mózg nie tylko z nauk humanistycznych, ale również ścisłych. Cudowna symbioza, brylantowe dziecko? Khm, prawie.
Postanowił się przewietrzyć; po raz piętnasty w tym miesiącu obudził Grubą Damę, wymykając się w stanie pół-snu z Pokoju Wspólnego. Dziwić się, że potem snuje się po zamku z worami pod oczami, wiecznie niewyspany. Tak na dobrą sprawę wciąż był we flanelowej piżamie. Okrycie wierzchnie od mundurku ubrał zamiast szlafroku. A różdżkę zostawił z nieuwagi pod poduszką.
Wiedziony dziwnym magnetyzmem zawędrował na trzecie piętro. Zmrużył oczy, przyglądając się uważnie osobliwym drzwiom, na które nigdy nie zwrócił wcześniej uwagi. Przejechał opuszkami palców po pulsujących (halucynacje z niedożywienia?) runach, marszcząc lekko brwi.
Ki czort?
/krótko, żeby akcja była bardziej dynamiczna/
- James Potter
Re: Labirynt
Czw Sie 21, 2014 9:51 am
Ciche i dyskretne wymykanie się, gdy dormitorium dzieliło się z pozostałymi Huncwotami? To znaczy... no jasne, zwykle gdy pozostali już zasnęli, to zdecydowanie niełatwo było uch obudzić - zwłaszcza gdy chodziło o poranne zrywanie się na lekcje - jednak tym razem wyglądało to nieco inaczej. W końcu nie tylko Remus mógł mieć problemy z zaśnięciem, prawda? James również od dłuższej chwili leżał w swoim łóżku, bezmyślnie wpatrując się w czerwień otaczających je zasłon. Lekko zmarszczył brwi, gdy usłyszał odgłosy krzątania się pi dormitorium, jednak w pierwszej chwili nie przyłożył do tego zbyt wielkiej wagi. W końcu niczym dziwnym nie było to, że w nocy naszła kogoś ochota na to, by na moment wstać. Zainteresował się tym bardziej i lekko uniósł się na łokciach dopiero w momencie, gdy zamknęły się za tym tajemniczym kimś drzwi dormitorium.
Przez chwilę leżał jeszcze nasłuchując i zastanawiając się, czy powinien to osobiście sprawdzić. Ostatecznie ciekawość wygrała. Tym silniejsza, gdy po rozsunieciu zasłon okazało się, że puste zostało łóżko Lunatyka.
Wychodząc z dormitorium złapał jeszcze za pelerynę niewidkę i po drodze narzucił ją na siebie. Plan miał bowiem prosty - przekonać się dokąd zmierzał Lupin i zależnie od rozwoju sytuacji albo dyskretnie wycofać się i nie przeszkadzać przyjacielowi, albo też zdradzić swoją obecność w odpowiednim momencie i zaskoczyć go.
Z całą pewnością nie planował potknięcia się o stojąca przy ścianie zbroję...
- Au! Niech to szlag, chyba złamałem sobie stopę! - no i tyle by było w kwestii dyskretnego podazania za Remusem. Potencjalnie złamana stopa była jednak sprawą istotniejsza, przynajmniej w mniemaniu Pottera. Choć jak już po chwili się okazało, te rzekome obrażenia wcale nie były aż tak poważne.
Już po chwili bowiem James zapomniał o złamanej podobno stopie i z zainteresowaniem przyjrzał się drzwiom, przy których zatrzymał się Lunatyk.
- A to co? - nawet nie kulal, gdy zbliżył się o tych parę kroków, ściągając z ramion pelerynę. Za to z zaciekawieniem zmarszczył brwi, pytające spojrzenie posylajac przyjacielowi. W końcu nieczęsto zdarzało się, by trafiał w zamku na coś, co widział po raz pierwszy...
// Pisane z telefonu, w trudnych warunkach ;> To tłumaczy jakość i ewentualne literówki.
Przez chwilę leżał jeszcze nasłuchując i zastanawiając się, czy powinien to osobiście sprawdzić. Ostatecznie ciekawość wygrała. Tym silniejsza, gdy po rozsunieciu zasłon okazało się, że puste zostało łóżko Lunatyka.
Wychodząc z dormitorium złapał jeszcze za pelerynę niewidkę i po drodze narzucił ją na siebie. Plan miał bowiem prosty - przekonać się dokąd zmierzał Lupin i zależnie od rozwoju sytuacji albo dyskretnie wycofać się i nie przeszkadzać przyjacielowi, albo też zdradzić swoją obecność w odpowiednim momencie i zaskoczyć go.
Z całą pewnością nie planował potknięcia się o stojąca przy ścianie zbroję...
- Au! Niech to szlag, chyba złamałem sobie stopę! - no i tyle by było w kwestii dyskretnego podazania za Remusem. Potencjalnie złamana stopa była jednak sprawą istotniejsza, przynajmniej w mniemaniu Pottera. Choć jak już po chwili się okazało, te rzekome obrażenia wcale nie były aż tak poważne.
Już po chwili bowiem James zapomniał o złamanej podobno stopie i z zainteresowaniem przyjrzał się drzwiom, przy których zatrzymał się Lunatyk.
- A to co? - nawet nie kulal, gdy zbliżył się o tych parę kroków, ściągając z ramion pelerynę. Za to z zaciekawieniem zmarszczył brwi, pytające spojrzenie posylajac przyjacielowi. W końcu nieczęsto zdarzało się, by trafiał w zamku na coś, co widział po raz pierwszy...
// Pisane z telefonu, w trudnych warunkach ;> To tłumaczy jakość i ewentualne literówki.
- Remus J. Lupin
Re: Labirynt
Czw Sie 21, 2014 5:07 pm
No dobra, dobra, masz rację. Nie da się zrobić niczego dyskretnie, gdy mieszka się z Huncwotami. Oni chyba po prostu nie mogą mieć przed sobą żadnych tajemnic. Poszanowanie prawa do prywatności? A co to w ogóle jest? No ale jeśli to miała być cena za przynależenie do Fantastycznej Czwórki, to chyba warto było ją zapłacić. Zresztą, na dobrą sprawę, gdyby zamienili się rolami, to znając życie Lupin też by nie odpuścił. I z czystej ciekawości ruszyłby za Rogaczem, zaintrygowany, czy Potter nie spotyka się czasem w tajemnicy z Evans (to pewnie byłyby jej warunki).
Lupin musiał być bardzo zaspany, skoro nie usłyszał charakterystycznie stawianych kroków przez swój ogon. No i zobaczyć go również nie miał szans – wiadomo, magia peleryny.
Dlatego też przeżył coś w rodzaju stanu przedzawałowego, gdy najzwyczajniejsza zbroja, którą przed chwilą minął, postanowiła narobić hałasu i jeszcze przemówić głosem... Pottera?
Remus westchnął ciężko z miną cierpiętnika, spoglądając na głowę (bo najpierw pojawiła się sama głowa) przyjaciela.
- Może złamana stopa powstrzyma Cię następnym razem przed śledzeniem mnie – odparł, mało przejmując się stanem zdrowia Jamesa. Przecież wiadomo, że nic mu się nie stało. Potter miał po prostu tendencję do dramatyzowania.
Więc to już? Żadnych wyjaśnień? Albo chociaż przygryzienia warg? Czy innego świadectwa zakłopotania? Lupin pokiwał głową, mrucząc coś do siebie o tym, że Rogaty jest czasem naprawdę niemożliwy.
Ale o wiele bardziej zainteresowały go drzwi, które zwróciły również uwagę Jimmy'ego. Chwilę później okazały się być wybawieniem, gdy Lupin usłyszał zbliżające się w szybkim tempie kroki, najpewniej zaalarmowanego przez hałas nauczyciela.
- Nie wiem, ale chyba nie mamy wyjścia i musimy sami się przekonać – odpowiedział, chwytając Jamesa za rękaw od piżamy w ponaglającym geście i otworzył tajemnicze wrota. Gdy zatrzasnęły się za nimi, Lupin rozejrzał się uważnie, oszołomiony tym, co się przed nimi zarysowało.
- Słodki Merlinie, chyba czas uzupełnić naszą mapę – wyszeptał, stawiając krok do przodu. Nigdy w życiu nie widział czegoś takiego.
Lupin musiał być bardzo zaspany, skoro nie usłyszał charakterystycznie stawianych kroków przez swój ogon. No i zobaczyć go również nie miał szans – wiadomo, magia peleryny.
Dlatego też przeżył coś w rodzaju stanu przedzawałowego, gdy najzwyczajniejsza zbroja, którą przed chwilą minął, postanowiła narobić hałasu i jeszcze przemówić głosem... Pottera?
Remus westchnął ciężko z miną cierpiętnika, spoglądając na głowę (bo najpierw pojawiła się sama głowa) przyjaciela.
- Może złamana stopa powstrzyma Cię następnym razem przed śledzeniem mnie – odparł, mało przejmując się stanem zdrowia Jamesa. Przecież wiadomo, że nic mu się nie stało. Potter miał po prostu tendencję do dramatyzowania.
Więc to już? Żadnych wyjaśnień? Albo chociaż przygryzienia warg? Czy innego świadectwa zakłopotania? Lupin pokiwał głową, mrucząc coś do siebie o tym, że Rogaty jest czasem naprawdę niemożliwy.
Ale o wiele bardziej zainteresowały go drzwi, które zwróciły również uwagę Jimmy'ego. Chwilę później okazały się być wybawieniem, gdy Lupin usłyszał zbliżające się w szybkim tempie kroki, najpewniej zaalarmowanego przez hałas nauczyciela.
- Nie wiem, ale chyba nie mamy wyjścia i musimy sami się przekonać – odpowiedział, chwytając Jamesa za rękaw od piżamy w ponaglającym geście i otworzył tajemnicze wrota. Gdy zatrzasnęły się za nimi, Lupin rozejrzał się uważnie, oszołomiony tym, co się przed nimi zarysowało.
- Słodki Merlinie, chyba czas uzupełnić naszą mapę – wyszeptał, stawiając krok do przodu. Nigdy w życiu nie widział czegoś takiego.
- James Potter
Re: Labirynt
Czw Sie 21, 2014 5:32 pm
I właśnie przez doskonałą świadomość tego, że prawdopodobnie on również byłby śledzony przez Lunatyka, gdyby spróbował się niepostrzeżenie wymknąć gdzieś w nocy, nie miał absolutnie żadnych wyrzutów sumienia z tym związanych. Żadnych. Kompletnie. Stąd brak jakichkolwiek oznak zakłopotania faktem, że rzeczywiście poszedł za przyjacielem i - co gorsza - w tak głupi sposób dał się na tym niecnym występku przyłapać. Przecież to oczywiste, że po prostu martwił się o niego. Szedł więc za nim tylko i wyłącznie przez dbałość o jego dobro, żadne szemrane zamiary nie miały z tym nic wspólnego.
Szczere oburzenie pojawiło się więc na twarzy Rogacza w momencie, gdy Remus zaczął to swoje mamrotanie i jeszcze wprost zarzucił mu śledzenie kogokolwiek. Ba! Przy tym nawet nie przejął się ewentualnym okulawieniem przyjaciela! A gdyby rzeczywiście Potter złamał sobie stopę? W jaki sposób miałby wtedy latać na miotle? Nie wspominając już o czynności tak trywialnej jak chodzenie. Nie ma co bagatelizować podobnych wypadków. Lupin mógłby więc wykazać choćby minimum troski.
- Masz paranoję, Luniaczku. Nikt cię przecież nie śledził, przechodziłem tylko obok - no dobrze, sam poszkodowany także najwyraźniej w trybie ekspresowym zapomniał o swojej biednej stopie. Za to posłał Lunatykowi pogodny uśmiech, który wręcz zdawał się krzyczeć coś w stylu "byłbyś skończonym idiotą, gdybyś w to uwierzył..." Jako zaś, że przy tym Potter miał świadomość tego, że jego przyjaciel absolutnie idiotą nie był, nawet przez moment nie łudził się, że ten mógłby wziąć jego wyjaśnienie na poważnie. Ba, nawet nie postarał się, by to zabrzmiało jakkolwiek przekonująco.
Nie miał też zamiaru protestować, gdy dotarły do nich odgłosy czyichś kroków i kiedy Remus pociągnął go w kierunku tajemniczych drzwi. Za to najzwyczajniej w świecie rozdziawił usta, kiedy już obaj znaleźli się za progiem.
No bo... labirynt? Serio? To znaczy... jasne, wiedział przecież doskonale - jak mało kto - że Hogwart potrafił zaskakiwać. Jak do tej pory myślał jednak naiwnie, że widział w zamku już dostatecznie wiele, by nic już nie mogło go zaskoczyć aż tak.
Mylił się.
Bardzo, ale to bardzo się mylił. Za nieznanymi dotąd drzwiami mógłby bowiem spodziewać się wszystkiego, ale z całą pewnością nie labiryntu. Wyraz szczerego zaskoczenia na jego twarzy stosunkowo szybko ustąpił jednak miejsca stopniowo poszerzającemu się uśmiechowi, który prawie nigdy nie zwiastował niczego dobrego. A już z całą pewnością nie bezpiecznego. W końcu, gdyby tylko James zechciał posłuchać zdrowego rozsądku, prawdopodobnie uznałby, że najlepszym rozwiązaniem byłoby opuszczenie tego pomieszczenia zaraz po tym, jak na zewnątrz zrobiłoby się bezpiecznie. Bez zapuszczania się w głąb labiryntu, powstrzymując chęć sprawdzenia tego, co jeszcze mogło się w nim kryć.
Od zdroworozsądkowego myślenia był jednak w tym towarzystwie Remus. Nawet, jeśli owo i u Pottera od czasu do czasu się odzywało.
- Ty to powiedziałeś - rzucił tonem niewiniątka, zapominając jednak dopasować do wypowiedzi odpowiedniego wyrazu twarzy. Wciąż więc szczerzył się niczym dziecko, które na Gwiazdkę otrzymało wymarzony prezent i które kombinowało właśnie, w jaki sposób dałoby się wykorzystać ten prezent do wycięcia komuś numeru. Jednocześnie zrobił pierwszy krok wgłąb labiryntu, jedynie na moment zatrzymując się jeszcze i zerkając przez ramię w stronę Lunatyka.
- Ale wcześniej trzeba przecież poznać to miejsce. Bez sensu byłoby nanosić na Mapę coś, czego się nie zna, prawda? - po tym stwierdzeniu nie czekał już dłużej, raźno ruszając przed siebie. - Przy okazji... masz może jakiś niezawodny sposób na to, żeby później jednak stąd wyleźć?
Ano właśnie. Bo przecież od szukania tych logicznych rozwiązań także był Remus, czyż nie? James w pierwszej kolejności raczej działał. Myśleć zaczynał zwykle nieco później.
Szczere oburzenie pojawiło się więc na twarzy Rogacza w momencie, gdy Remus zaczął to swoje mamrotanie i jeszcze wprost zarzucił mu śledzenie kogokolwiek. Ba! Przy tym nawet nie przejął się ewentualnym okulawieniem przyjaciela! A gdyby rzeczywiście Potter złamał sobie stopę? W jaki sposób miałby wtedy latać na miotle? Nie wspominając już o czynności tak trywialnej jak chodzenie. Nie ma co bagatelizować podobnych wypadków. Lupin mógłby więc wykazać choćby minimum troski.
- Masz paranoję, Luniaczku. Nikt cię przecież nie śledził, przechodziłem tylko obok - no dobrze, sam poszkodowany także najwyraźniej w trybie ekspresowym zapomniał o swojej biednej stopie. Za to posłał Lunatykowi pogodny uśmiech, który wręcz zdawał się krzyczeć coś w stylu "byłbyś skończonym idiotą, gdybyś w to uwierzył..." Jako zaś, że przy tym Potter miał świadomość tego, że jego przyjaciel absolutnie idiotą nie był, nawet przez moment nie łudził się, że ten mógłby wziąć jego wyjaśnienie na poważnie. Ba, nawet nie postarał się, by to zabrzmiało jakkolwiek przekonująco.
Nie miał też zamiaru protestować, gdy dotarły do nich odgłosy czyichś kroków i kiedy Remus pociągnął go w kierunku tajemniczych drzwi. Za to najzwyczajniej w świecie rozdziawił usta, kiedy już obaj znaleźli się za progiem.
No bo... labirynt? Serio? To znaczy... jasne, wiedział przecież doskonale - jak mało kto - że Hogwart potrafił zaskakiwać. Jak do tej pory myślał jednak naiwnie, że widział w zamku już dostatecznie wiele, by nic już nie mogło go zaskoczyć aż tak.
Mylił się.
Bardzo, ale to bardzo się mylił. Za nieznanymi dotąd drzwiami mógłby bowiem spodziewać się wszystkiego, ale z całą pewnością nie labiryntu. Wyraz szczerego zaskoczenia na jego twarzy stosunkowo szybko ustąpił jednak miejsca stopniowo poszerzającemu się uśmiechowi, który prawie nigdy nie zwiastował niczego dobrego. A już z całą pewnością nie bezpiecznego. W końcu, gdyby tylko James zechciał posłuchać zdrowego rozsądku, prawdopodobnie uznałby, że najlepszym rozwiązaniem byłoby opuszczenie tego pomieszczenia zaraz po tym, jak na zewnątrz zrobiłoby się bezpiecznie. Bez zapuszczania się w głąb labiryntu, powstrzymując chęć sprawdzenia tego, co jeszcze mogło się w nim kryć.
Od zdroworozsądkowego myślenia był jednak w tym towarzystwie Remus. Nawet, jeśli owo i u Pottera od czasu do czasu się odzywało.
- Ty to powiedziałeś - rzucił tonem niewiniątka, zapominając jednak dopasować do wypowiedzi odpowiedniego wyrazu twarzy. Wciąż więc szczerzył się niczym dziecko, które na Gwiazdkę otrzymało wymarzony prezent i które kombinowało właśnie, w jaki sposób dałoby się wykorzystać ten prezent do wycięcia komuś numeru. Jednocześnie zrobił pierwszy krok wgłąb labiryntu, jedynie na moment zatrzymując się jeszcze i zerkając przez ramię w stronę Lunatyka.
- Ale wcześniej trzeba przecież poznać to miejsce. Bez sensu byłoby nanosić na Mapę coś, czego się nie zna, prawda? - po tym stwierdzeniu nie czekał już dłużej, raźno ruszając przed siebie. - Przy okazji... masz może jakiś niezawodny sposób na to, żeby później jednak stąd wyleźć?
Ano właśnie. Bo przecież od szukania tych logicznych rozwiązań także był Remus, czyż nie? James w pierwszej kolejności raczej działał. Myśleć zaczynał zwykle nieco później.
- Mistrz Gry
Re: Labirynt
Pią Sie 22, 2014 11:48 pm
ROZPOCZĘCIE SESJI LABIRYNTOWEJ
Ach! Pierwsze marion...znaczy się osoby! Śmiało, śmiało, kroczcie dumnie dalej, a ja z chęcią pokieruję Waszym losem! Dziś, jak zapewne wiecie jest to jedno jedyne wyjątkowe święto zakochanych, kiedy praktycznie każda dusza pragnie choć trochę uczucia! A Wy? Pragniecie czegoś? Macie kogoś wyjątkowego, czy też raczej ślepo błądzicie w wewnętrznym labiryncie?
Przed wami jednak malował się ten rzeczywisty, wyjęty niemalże z jakieś powieści o niezwykłym czarodzieju, który szukał przygód i skarbów na końcu pokrętnej planszy. A oto właśnie Wy dwaj stoicie tutaj, ledwo unikając szlabanu, czy też utraty punktów. Jednakże co będzie dalej? Widzę, iż pierwszy ochotnik ruszył do przodu ku nieznanemu! Wspaniale! Lecz uważaj, chłopcze. Kto powiedział, że to będzie takie proste? I czy...w ogóle wyjdziecie? Możecie zawrócić, lub jednak iść dalej. Przed wami, jak na razie prosta droga - to jest dopiero początek labiryntu! Macie więc szansę się wycofać. Jeśli nie, no cóż zobaczymy co przyniesie Wam los!
Może nawet zyskacie więcej, niż sądzicie?
Ach! Pierwsze marion...znaczy się osoby! Śmiało, śmiało, kroczcie dumnie dalej, a ja z chęcią pokieruję Waszym losem! Dziś, jak zapewne wiecie jest to jedno jedyne wyjątkowe święto zakochanych, kiedy praktycznie każda dusza pragnie choć trochę uczucia! A Wy? Pragniecie czegoś? Macie kogoś wyjątkowego, czy też raczej ślepo błądzicie w wewnętrznym labiryncie?
Przed wami jednak malował się ten rzeczywisty, wyjęty niemalże z jakieś powieści o niezwykłym czarodzieju, który szukał przygód i skarbów na końcu pokrętnej planszy. A oto właśnie Wy dwaj stoicie tutaj, ledwo unikając szlabanu, czy też utraty punktów. Jednakże co będzie dalej? Widzę, iż pierwszy ochotnik ruszył do przodu ku nieznanemu! Wspaniale! Lecz uważaj, chłopcze. Kto powiedział, że to będzie takie proste? I czy...w ogóle wyjdziecie? Możecie zawrócić, lub jednak iść dalej. Przed wami, jak na razie prosta droga - to jest dopiero początek labiryntu! Macie więc szansę się wycofać. Jeśli nie, no cóż zobaczymy co przyniesie Wam los!
Może nawet zyskacie więcej, niż sądzicie?
- Vincent Nightray
Re: Labirynt
Pon Wrz 22, 2014 1:43 pm
Głuchy trzask kamiennych drzwi rozbiegł się echem po nieskończonej przestrzeni, jaką malował sobą labirynt, którego ściany z ciemnego kamienia obrastał bluszcz - czy to złudzenia, czy bluszcz żył swoim życiem, poruszał się, chociaż żadnego wiatru nie można było poczuć? Chłód pełzał po skórze, przejrzysta mgła lawirowała w powietrzu, zaś cisza uderzała w uszy, aż wrzeszcząc prośbą, by zagłuszył ją najmniejszy szelest... I zagłuszył. Bluszcz, którego poruszanie wydawało się jedynie pustą imaginacją gwałtownie rozplótł się, podzwaniając głucho szlachetnymi liśćmi i zasłonił całkowicie przejście - wszystko trwało tyle, ile parę mrugnięć okiem. Po kamiennych wrotach nie pozostał nawet najmniejszy ślad.
Blade światło błękitnych płomieni na ścianach rozświetlały mrok - nie był on więc całkowity, choć potężne ściany ginące gdzieś na metrach wysokości ginęły gdzieś w ciemnościach. Po gwiazdach też ani widu, ani słychu...
Drzwi, których już nie można było dojrzeć przez soczystą zieleń, na której niebieskie płomienie odgrywały upiorny taniec cieni, jęknęły głucho, coś w nie uderzyło, mocno, bardzo mocno, raz, drugi, trzeci, na podłogę opadło ze ścian, z sufitu, parę drobniejszych kamyczków i pył, który zeń się posypał... Do Waszych uszu dotarł głośny syk, który zaczął się oddalać... a wraz z nim uspokoiły się podrygi ziemi wraz ze ścianami. Wszystko znów się uspokoiło - a droga, rozdzielająca się po drodze na prawo i lewo, czekała.
Blade światło błękitnych płomieni na ścianach rozświetlały mrok - nie był on więc całkowity, choć potężne ściany ginące gdzieś na metrach wysokości ginęły gdzieś w ciemnościach. Po gwiazdach też ani widu, ani słychu...
Drzwi, których już nie można było dojrzeć przez soczystą zieleń, na której niebieskie płomienie odgrywały upiorny taniec cieni, jęknęły głucho, coś w nie uderzyło, mocno, bardzo mocno, raz, drugi, trzeci, na podłogę opadło ze ścian, z sufitu, parę drobniejszych kamyczków i pył, który zeń się posypał... Do Waszych uszu dotarł głośny syk, który zaczął się oddalać... a wraz z nim uspokoiły się podrygi ziemi wraz ze ścianami. Wszystko znów się uspokoiło - a droga, rozdzielająca się po drodze na prawo i lewo, czekała.
- Remus J. Lupin
Re: Labirynt
Czw Wrz 25, 2014 8:48 pm
- Tak, Jimmy, jak zawsze wszystko było tylko splotem niefortunnych wydarzeń. Przechodziłeś obok, pewnie. A nie lunatykowałeś czasem? Albo może dryfowałeś w stanie nieświadomości? I być może rozmawiam tylko z Twą zmaterializowaną duszą? A Twoje ciało przebywa w objęciach Morfeusza w naszym dormitorium? – przedstawił sekwencję równie wiarygodnych bajeczek, po czym ziewnął przeciągle, prezentując całą gamę swego uzębienia. Nie silił się nawet na cięte riposty. Mózg Lunia spał, więc i poziom jego szydery był wyjątkowo niski. Przypominał bardziej bełkot niepełnosprytnego Ślizgona, ale lepsze to niż nic.
Krótka wymiana zdań na korytarzu wydawała się mieć miejsce milion lat świetlnych temu, gdy tylko znaleźli się po drugiej stronie lustra. Za wyrafinowanie zdobionymi drzwiami.
Raz. Oni. Ciemny korytarz. Dwójka przyjaciół. Błacha rozmowa. Uśmiech. Senność. Rozleniwienie. Rzeczywistość?
Dwa. Półsen. Krok w nieznane. Niepewność. Zdziwienie.
Trzy. Senne majaki? Iluzja? Szare miraże, plączące się w meandrach umysłu niczym bluszcz porastający ściany labiryntu. Ciekawość. Przerażenie? Może jeszcze nie, ale ukłucie niepokoju już tak - drobna igiełka, wbita w płuca, utrudniająca oddychanie.
Raz i dwa i trzy. Więc są na miejscu – tańczą w powolnym rytmie tak, jak im zagrano. Nie ma już odwrotu?
- Potter, ani mi się waż, nawet tego nie... – za późno. Wyciągnięta pospiesznie ręka zacisnęła się na powietrzu. Jamesa nie było już w tym miejscu. Brawura dostała się do jego krwi, wypełniła żyły huncwota i odebrała mu zdolność logicznego rozumowania. Jak zawsze – wyrwał się do przodu, rozglądając się po wnętrzu niczym dziecko, które właśnie znalazło się w sklepie z zabawkami. Tak jakby nieznane nie napawało go żadną grozą, a on sam pozostawał nieustanie w swej bezpiecznej ostoi, przeświadczony o tym, że jemu nic nie grozi. Nigdy.
- MERLINIE, DOKĄD TY W OGÓLE ZMIERZASZ? JESZCZE KROK, A POCZĘSTUJĘ CIĘ ZAKLĘ... – zatrzymał się raptownie, przerywając próbę dogonienia Pottera. Gdy mało konspiracyjnym szeptem rzucał słodkie groźby pod adresem przyjaciela, uświadomił sobie, że nie ma jak rzucić zaklęcia, bo różdżka została w dormitorium. Wspaniale!
- James, po prostu wróćmy na korytarz, wolę już szlaban niż odkrywanie jakiegoś dziwnego miejsca, które aż cuchnie potężną magią. Nie czujesz tej dziwnej atmosfery? Mam wrażenie, że tajemniczość skrapla się i osiada na bluszczu w postaci rosy... – ostatnie słowa wymamrotał już bardziej do siebie niż do Jamesa, rozglądając się wokół z rosnącym zdumieniem.
To było... niesamowite. Przepięknie groźne. Wydawało mu się? Czy coś obserwowało ich z każdej strony? Labirynt... żyje? Zbudzili z odwiecznego snu coś, co powinno pozostać w krainie fantazji?
Odwrócił się, wiedziony dziwnym impulsem, może przeczuciem. Chciał tylko wydostać się z zatopionej w półmroku przestrzeni. Ale tam, gdzie jeszcze chwilę wcześniej były drzwi... Piął się wszędobylski bluszcz. Remus pokręcił z niedowierzaniem głową, powtarzając sobie w myślach, że to się nie dzieje na prawdę, że to tylko sen. Poczuł dziwny ucisk w brzuchu.
Co ma teraz robić?
Przez ramię spojrzał na Jamesa, niemal błagalnie, mając nadzieję, iż Potter roześmieje się głośno, wyciągając różdżkę zza pleców i powie, że to tylko jego głupi dowcip.
Właśnie wtedy dało się słyszeć dziwny dźwięk, tąpnięcie, a potem oddalający się syk. I Remus Lupin zrozumiał, że mają, za przeproszeniem, przejebane. Przełknął głośno ślinę, a następnie ruszył przed siebie – szybko, starając się robić to bezszelestnie. Działał spontanicznie, co nie było jego najmocniejszą stroną. Odrywał spore fragmenty bluszczu, jakby znacząc drogę powrotną. Cisza niemal rozsadzała mu bębenki, a on chciał po prostu oddalić się od miejsca, w którym usłyszeli niepokojące coś. Najlepiej tak, by nie ściągnąć na siebie niepotrzebnej uwagi... mieszkańców labiryntu. Jeśli syk nie był zbiorową halucynacją.
Miał tylko nadzieję, że jego mowa ciała została prawidłowo odkodowana przez Rogacza. I że Potter zrobi to, co w tym momencie się od niego wymaga – będzie milczał i ruszy śladem Remusa.
Nie oglądając się nawet za siebie skręcił w prawo. Czytał gdzieś, że praktycznie każdy labirynt można przejść za pomocą posługiwania się regułą prawej ręki - wystarczy przyłożyć ją do ściany labiryntu i podążać przed siebie, by dojść do środka. Albo z powrotem do wejścia. Oby to była prawda. Lubił kurczowo trzymać się faktów. Czegoś racjonalnego i udowodnionego naukowo; pozwalało mu się to uspokoić.
Krótka wymiana zdań na korytarzu wydawała się mieć miejsce milion lat świetlnych temu, gdy tylko znaleźli się po drugiej stronie lustra. Za wyrafinowanie zdobionymi drzwiami.
Raz. Oni. Ciemny korytarz. Dwójka przyjaciół. Błacha rozmowa. Uśmiech. Senność. Rozleniwienie. Rzeczywistość?
Dwa. Półsen. Krok w nieznane. Niepewność. Zdziwienie.
Trzy. Senne majaki? Iluzja? Szare miraże, plączące się w meandrach umysłu niczym bluszcz porastający ściany labiryntu. Ciekawość. Przerażenie? Może jeszcze nie, ale ukłucie niepokoju już tak - drobna igiełka, wbita w płuca, utrudniająca oddychanie.
Raz i dwa i trzy. Więc są na miejscu – tańczą w powolnym rytmie tak, jak im zagrano. Nie ma już odwrotu?
- Potter, ani mi się waż, nawet tego nie... – za późno. Wyciągnięta pospiesznie ręka zacisnęła się na powietrzu. Jamesa nie było już w tym miejscu. Brawura dostała się do jego krwi, wypełniła żyły huncwota i odebrała mu zdolność logicznego rozumowania. Jak zawsze – wyrwał się do przodu, rozglądając się po wnętrzu niczym dziecko, które właśnie znalazło się w sklepie z zabawkami. Tak jakby nieznane nie napawało go żadną grozą, a on sam pozostawał nieustanie w swej bezpiecznej ostoi, przeświadczony o tym, że jemu nic nie grozi. Nigdy.
- MERLINIE, DOKĄD TY W OGÓLE ZMIERZASZ? JESZCZE KROK, A POCZĘSTUJĘ CIĘ ZAKLĘ... – zatrzymał się raptownie, przerywając próbę dogonienia Pottera. Gdy mało konspiracyjnym szeptem rzucał słodkie groźby pod adresem przyjaciela, uświadomił sobie, że nie ma jak rzucić zaklęcia, bo różdżka została w dormitorium. Wspaniale!
- James, po prostu wróćmy na korytarz, wolę już szlaban niż odkrywanie jakiegoś dziwnego miejsca, które aż cuchnie potężną magią. Nie czujesz tej dziwnej atmosfery? Mam wrażenie, że tajemniczość skrapla się i osiada na bluszczu w postaci rosy... – ostatnie słowa wymamrotał już bardziej do siebie niż do Jamesa, rozglądając się wokół z rosnącym zdumieniem.
To było... niesamowite. Przepięknie groźne. Wydawało mu się? Czy coś obserwowało ich z każdej strony? Labirynt... żyje? Zbudzili z odwiecznego snu coś, co powinno pozostać w krainie fantazji?
Odwrócił się, wiedziony dziwnym impulsem, może przeczuciem. Chciał tylko wydostać się z zatopionej w półmroku przestrzeni. Ale tam, gdzie jeszcze chwilę wcześniej były drzwi... Piął się wszędobylski bluszcz. Remus pokręcił z niedowierzaniem głową, powtarzając sobie w myślach, że to się nie dzieje na prawdę, że to tylko sen. Poczuł dziwny ucisk w brzuchu.
Co ma teraz robić?
Przez ramię spojrzał na Jamesa, niemal błagalnie, mając nadzieję, iż Potter roześmieje się głośno, wyciągając różdżkę zza pleców i powie, że to tylko jego głupi dowcip.
Właśnie wtedy dało się słyszeć dziwny dźwięk, tąpnięcie, a potem oddalający się syk. I Remus Lupin zrozumiał, że mają, za przeproszeniem, przejebane. Przełknął głośno ślinę, a następnie ruszył przed siebie – szybko, starając się robić to bezszelestnie. Działał spontanicznie, co nie było jego najmocniejszą stroną. Odrywał spore fragmenty bluszczu, jakby znacząc drogę powrotną. Cisza niemal rozsadzała mu bębenki, a on chciał po prostu oddalić się od miejsca, w którym usłyszeli niepokojące coś. Najlepiej tak, by nie ściągnąć na siebie niepotrzebnej uwagi... mieszkańców labiryntu. Jeśli syk nie był zbiorową halucynacją.
Miał tylko nadzieję, że jego mowa ciała została prawidłowo odkodowana przez Rogacza. I że Potter zrobi to, co w tym momencie się od niego wymaga – będzie milczał i ruszy śladem Remusa.
Nie oglądając się nawet za siebie skręcił w prawo. Czytał gdzieś, że praktycznie każdy labirynt można przejść za pomocą posługiwania się regułą prawej ręki - wystarczy przyłożyć ją do ściany labiryntu i podążać przed siebie, by dojść do środka. Albo z powrotem do wejścia. Oby to była prawda. Lubił kurczowo trzymać się faktów. Czegoś racjonalnego i udowodnionego naukowo; pozwalało mu się to uspokoić.
- James Potter
Re: Labirynt
Pią Wrz 26, 2014 3:59 pm
Było sporo prawdy w stwierdzeniu, że Jamesowi towarzyszyło nad wyraz często przekonanie o tym, że absolutnie nic nie mogło mu się stać. Niezależnie od sytuacji. Nieznany labirynt, z którego aż zionęło tajemniczą, niepokojącą magią? A cóż to takiego? Mogłoby się to, oczywiście, okazać ryzykowne dla kogoś innego, komuś innemu mogłoby przytrafić się w takim miejscu coś naprawdę paskudnego. Ktoś inny był jednak w tym przypadku sformułowaniem kluczowym. Nie chodziło przecież o niego, a skoro Lunatyk był z nim, to również on powinien się przecież czuć bezpieczny.
Bez ryzyka nie ma zabawy.
Czy niedostatecznie często powtarzali to, by w końcu bez reszty uwierzyć w to bardzo wymowne hasło? A więc i w tym momencie fakt, że ten dziwaczny labirynt napawał Pottera pewnym niepokojem, nie stanowił kompletnie żadnej przeszkody dla tego, by chcieć zbadać go mimo wszystko. Ciekawość i chęć przygód wygrywała z jakimikolwiek próbami zdrowego rozsądku, by odwieść go od prawdopodobnie niezbyt bezpiecznego pomysłu. Nie skutkowało nawet to, że jego zdrowy rozsądek postanowił spersonifikować się w postaci Remusa i jego głosem próbował przemówić mu do rozumu.
- Daj spokój, sam powiedziałeś, że trzeba się tutaj rozejrzeć - rzucił tonem, jakim można byłoby spróbować zbyć nadopiekuńczego, zrzędzącego bez powodu rodzica. Przy tym mało istotne było nawet to, że Lupin bynajmniej nic podobnego nie powiedział, z czego zresztą doskonale zdawał sobie sprawę również Potter. Fakt jednak, że niektóre wypowiedzi przyjaciela interpretował na własną korzyść chyba i tak nie stanowił tu dla nikogo żadnego zaskoczenia.
Zaśmiał się jedynie w odpowiedzi na groźby Lunatyka, jakby właśnie usłyszał jeden z lepszych dowcipów. Zwłaszcza, że on sam nie miał jeszcze nawet okazji uświadomić sobie, że wychodząc za przyjacielem z dormitorium, pomyślał jedynie o zabraniu Peleryny. Różdżka spoczywała nadal gdzieś w okolicach jego łóżka, z dala od kieszeni i ręki, którą mógłby po nią sięgnąć w razie potrzeby. Dlatego też, nie posiadając tej świadomości, mógł beztrosko wywrócić oczyma w reakcji na kolejne słowa Remusa i odwrócić się do niego, przez chwilę idąc tyłem.
- Luniak, zwiedzaliśmy już gorsze miejsca, przestań w końcu zrzędzić. Przecież to nic takiego, nikt nie pozwoliłby na to, żeby w Hogwarcie każdy miał swobodny dostęp do miejsca, które... - przerwał na moment wypowiedź, ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się w miejsce za Lupinem, w którym jeszcze niedawno było wyjście. No dobrze, teraz mógł się zaniepokoić. Przez krótką chwilę, kiedy to odruchowo chciał sięgnąć po różdżkę i kiedy to na domiar wszystkiego mógł w końcu przekonać się, że jej przy sobie nie posiada. Jeśli zaś Remus był uważnym obserwatorem, to prawdopodobnie mógł bez problemu zauważyć ten ruch i domyślić się, czym spowodowany był cień niepokoju, jaki przez moment odbił się na twarzy Jamesa. Nawet, jeśli już po chwili znów pojawił się na niej beztroski uśmiech.
- No i widzisz? Wygląda na to, że i tak nie mamy już wyboru, trzeba było mnie od razu posłuchać - rzucił pogodnie, jakby wciąż przekonany był, że wszystko było w jak najlepszym porządku. No, w zasadzie pewnie nawet byłby skłonny upierać się przy takim właśnie przekonaniu, gdyby nie łomotanie dobiegające od strony niewidocznych już drzwi i niezbyt przyjaźnie brzmiący syk, który sugerował, że to raczej nie szkolny woźny, usiłujący dobijać się do ich kryjówki. Mimo wszystko jednak, nawet jeśli w tym momencie nieco większa niż wcześniej część jego jaźni byłaby skłonna przyznać rację Lunatykowi, to oczywiście Rogacz wciąż jeszcze wolał trzymać się strategii polegającej na robieniu dobrej miny do złej gry. Zresztą... nie byłoby przecież kłamstwem stwierdzenie, że nawet teraz, mimo czającego się gdzieś w podświadomości niepokoju, czuł jednak przede wszystkim podekscytowanie możliwością odkrycia czegoś nowego. Tyle zaś dobrego, że na moment rzeczywiście zechciał się zamknąć, ruszając po prostu za przyjacielem i jak na razie nie próbując kwestionować jego wyboru, jeśli chodziło o drogę.
- Nie mam różdżki - rzucił po dłuższej chwili milczenia, posługując się przy tym tonem, którego można byłoby użyć do wygłoszenia najbardziej oczywistego i banalnego stwierdzenia w danym momencie, które i tak nie wnosiło do sytuacji niczego szczególnego. Coś jak "chyba zaraz spadnie deszcz" wypowiedziane w wyjątkowo pochmurny dzień. Ot, po prostu uznał, że warto byłoby wspomnieć o tym na wypadek, gdyby jednak różdżki były im potrzebne i gdyby okazało się, że James akurat swojej przy sobie nie posiada. Skąd miał niby wiedzieć, że w podobnej sytuacji był Remus i że to stawiało ich w znacznie gorszym położeniu, niżby do tej pory zakładał?
Bez ryzyka nie ma zabawy.
Czy niedostatecznie często powtarzali to, by w końcu bez reszty uwierzyć w to bardzo wymowne hasło? A więc i w tym momencie fakt, że ten dziwaczny labirynt napawał Pottera pewnym niepokojem, nie stanowił kompletnie żadnej przeszkody dla tego, by chcieć zbadać go mimo wszystko. Ciekawość i chęć przygód wygrywała z jakimikolwiek próbami zdrowego rozsądku, by odwieść go od prawdopodobnie niezbyt bezpiecznego pomysłu. Nie skutkowało nawet to, że jego zdrowy rozsądek postanowił spersonifikować się w postaci Remusa i jego głosem próbował przemówić mu do rozumu.
- Daj spokój, sam powiedziałeś, że trzeba się tutaj rozejrzeć - rzucił tonem, jakim można byłoby spróbować zbyć nadopiekuńczego, zrzędzącego bez powodu rodzica. Przy tym mało istotne było nawet to, że Lupin bynajmniej nic podobnego nie powiedział, z czego zresztą doskonale zdawał sobie sprawę również Potter. Fakt jednak, że niektóre wypowiedzi przyjaciela interpretował na własną korzyść chyba i tak nie stanowił tu dla nikogo żadnego zaskoczenia.
Zaśmiał się jedynie w odpowiedzi na groźby Lunatyka, jakby właśnie usłyszał jeden z lepszych dowcipów. Zwłaszcza, że on sam nie miał jeszcze nawet okazji uświadomić sobie, że wychodząc za przyjacielem z dormitorium, pomyślał jedynie o zabraniu Peleryny. Różdżka spoczywała nadal gdzieś w okolicach jego łóżka, z dala od kieszeni i ręki, którą mógłby po nią sięgnąć w razie potrzeby. Dlatego też, nie posiadając tej świadomości, mógł beztrosko wywrócić oczyma w reakcji na kolejne słowa Remusa i odwrócić się do niego, przez chwilę idąc tyłem.
- Luniak, zwiedzaliśmy już gorsze miejsca, przestań w końcu zrzędzić. Przecież to nic takiego, nikt nie pozwoliłby na to, żeby w Hogwarcie każdy miał swobodny dostęp do miejsca, które... - przerwał na moment wypowiedź, ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się w miejsce za Lupinem, w którym jeszcze niedawno było wyjście. No dobrze, teraz mógł się zaniepokoić. Przez krótką chwilę, kiedy to odruchowo chciał sięgnąć po różdżkę i kiedy to na domiar wszystkiego mógł w końcu przekonać się, że jej przy sobie nie posiada. Jeśli zaś Remus był uważnym obserwatorem, to prawdopodobnie mógł bez problemu zauważyć ten ruch i domyślić się, czym spowodowany był cień niepokoju, jaki przez moment odbił się na twarzy Jamesa. Nawet, jeśli już po chwili znów pojawił się na niej beztroski uśmiech.
- No i widzisz? Wygląda na to, że i tak nie mamy już wyboru, trzeba było mnie od razu posłuchać - rzucił pogodnie, jakby wciąż przekonany był, że wszystko było w jak najlepszym porządku. No, w zasadzie pewnie nawet byłby skłonny upierać się przy takim właśnie przekonaniu, gdyby nie łomotanie dobiegające od strony niewidocznych już drzwi i niezbyt przyjaźnie brzmiący syk, który sugerował, że to raczej nie szkolny woźny, usiłujący dobijać się do ich kryjówki. Mimo wszystko jednak, nawet jeśli w tym momencie nieco większa niż wcześniej część jego jaźni byłaby skłonna przyznać rację Lunatykowi, to oczywiście Rogacz wciąż jeszcze wolał trzymać się strategii polegającej na robieniu dobrej miny do złej gry. Zresztą... nie byłoby przecież kłamstwem stwierdzenie, że nawet teraz, mimo czającego się gdzieś w podświadomości niepokoju, czuł jednak przede wszystkim podekscytowanie możliwością odkrycia czegoś nowego. Tyle zaś dobrego, że na moment rzeczywiście zechciał się zamknąć, ruszając po prostu za przyjacielem i jak na razie nie próbując kwestionować jego wyboru, jeśli chodziło o drogę.
- Nie mam różdżki - rzucił po dłuższej chwili milczenia, posługując się przy tym tonem, którego można byłoby użyć do wygłoszenia najbardziej oczywistego i banalnego stwierdzenia w danym momencie, które i tak nie wnosiło do sytuacji niczego szczególnego. Coś jak "chyba zaraz spadnie deszcz" wypowiedziane w wyjątkowo pochmurny dzień. Ot, po prostu uznał, że warto byłoby wspomnieć o tym na wypadek, gdyby jednak różdżki były im potrzebne i gdyby okazało się, że James akurat swojej przy sobie nie posiada. Skąd miał niby wiedzieć, że w podobnej sytuacji był Remus i że to stawiało ich w znacznie gorszym położeniu, niżby do tej pory zakładał?
- Vincent Nightray
Re: Labirynt
Pią Wrz 26, 2014 4:40 pm
Doskonała cisza tego miejsca, chowająca w sobie cały jego urok, okrywające mgłą tajemnicy to nieznane miejsce, które z tego progu wydawało się nieskończoną drogą w krąg ciemności zwalczanej tylko dzięki tym błękitnym płomieniom, została przerwana - najpierw przez dudnienie w drzwi czegoś zdecydowanie przekraczającego ludzkie rozmiary i teraz przez Was samych - rozmawialiście głośno, nawet nie próbowaliście zachowywać ciszy, czy nie tak? Echo pobrzmiewało, niknęło w głuszy - chłodne powietrze, które otulało wasze skóry wydawało się je zwalczać, jakby samoświadomość tego miejsca nie chciała, żeby cokolwiek mu przeszkadzało... tylko w czym? Tak, to miejsce żyło, każda ściana was obserwowała - przynajmniej takie odczucie mogliście nosić na swych karkach - nic tutaj nie można było uznać za martwe, nawet ciemnego kamienia, z którego zostało zbudowane, nawet wyschniętej ziemi, po której chodziliście, twardej i ugniecionej, jaką często się spotyka na często uczęszczanych drogach polnych...
- James! - Kobiecy głos dopełnił stwierdzenia Pottera, że nie ma różdżki - kobiecy, dziewczęcy i doskonale jemu znany - był płaczliwy, przerażony, drżał niepokojąco w cieniach, kiedy tylko zboczyli w prawo, kiedy Lupin postanowił sprawdzić słuszność teorii prawej ręki - miało się okazać, czy to dobry pomysł... - Remus! Proszę, pomóżcie mi! - Prosta droga, która kończyła się kolejnym skrętem w prawo, bądź w lewo, korytarz mierzący sobie niecały kilometr, zupełnie niczym nie różniący się od tego poprzedniego, może tylko tym, że tutaj bluszcz nie ścielił podłoża, odrywany od ściany, tak jak na metrach, które już mężczyźni przemierzyli.
Głos należący do Lily Evans.
- James! - Kobiecy głos dopełnił stwierdzenia Pottera, że nie ma różdżki - kobiecy, dziewczęcy i doskonale jemu znany - był płaczliwy, przerażony, drżał niepokojąco w cieniach, kiedy tylko zboczyli w prawo, kiedy Lupin postanowił sprawdzić słuszność teorii prawej ręki - miało się okazać, czy to dobry pomysł... - Remus! Proszę, pomóżcie mi! - Prosta droga, która kończyła się kolejnym skrętem w prawo, bądź w lewo, korytarz mierzący sobie niecały kilometr, zupełnie niczym nie różniący się od tego poprzedniego, może tylko tym, że tutaj bluszcz nie ścielił podłoża, odrywany od ściany, tak jak na metrach, które już mężczyźni przemierzyli.
Głos należący do Lily Evans.
- Remus J. Lupin
Re: Labirynt
Pią Wrz 26, 2014 10:03 pm
Huncwocka beztroska i lekkomyślność nijak nie pasowały do zdroworozsądkowego podejścia do życia Remusa. Zawsze jednak brakowało mu odwagi, by przeciwstawić się przyjaciołom. Nigdy nie był na tyle asertywny, żeby otwarcie skrytykować ich głupotę – mamrotał jedynie coś pod nosem, rugał ich zdrowo w myślach, posyłał błagalne spojrzenia, kręcił z niedowierzaniem głową. A potem? Zwieszał głowę, podążając za nimi. W sam środek ognistej pożogi, zdając się jedynie na łut szczęścia.
Ale z całą pewnością skłamałby, gdyby powiedział, że nienawidzi ich wypraw w nieznane, odkrywania tajemniczych przejść, robienia kawałów... zapisywania się na kartach Hogwartu (a raczej w kartotece Filcha, ale mniejsza z tym) – gdzieś tam po drodze połknął bakcyla. Życie Rogacza (na wariackich papierach) z szalonym Łapą u boku fascynowało Lupina mocno. Czasem żałował, że nigdy nie może tak po prostu w stu procentach wyluzować i zachowywać się jak nastolatek. Uczyć się na błędach. Wiedział jednak, że w jego przypadku popełnianie ich byłoby czymś niewybaczalnym. Już i tak dostał spory kredyt zaufania od dyrektora. Dlatego też dbał o to, by huncwoci nigdy nie przekroczyli granicy. Moralizatorski ton (przypominający bardziej przepraszanie za to, że żyje...) stanowił jego receptę na skrajnie głupie pomysły.
Właśnie teraz włączył mu się ten tryb, gdy starał się przekonać Jimma, aby zawrócili. Ale zawiódł, jak zawsze.
- Nikt nie pozwoliłby też, żeby w Hogwarcie każdy miał swobodny dostęp do miejsca, które wiedzie wprost w szpony wilkołaka, prawda? – niepotrzebnie wyciągnął sprawę sprzed lat i wypadek, do którego na szczęście nie doszło. Nie zdążył ugryźć się w język, choć powinien był to zrobić. To nie była wina Jamesa. Żadnego z jego przyjaciół – to Remus miałby krew na rękach i dobrze o tym wiedział. A wyrzuty sumienia, przykute kajdanami do myśli, powracały nieustannie, gdy tylko sobie o tym przypominał.
Rozglądał się podejrzliwie wokół siebie, zmierzając ścieżką, której koniec ginął w mroku. Oświetlenie było naprawdę kiepskie, ledwo potrafił dostrzec opuszki palców, którymi muskał bluszcz porastający labirynt, zbierając z rośliny skroploną tajemnicę. Z domieszką atmosfery mistycyzmu. Miał ochotę zlizać kropelki z palców, poznać ich smak. Ostrożnie poruszał się do przodu patrząc, gdzie stawia stopy. Słyszał kroki Jamesa, który podążał za nim. Miarowy oddech trochę go uspokoił. Wyciszył się, wygrywając chwilowo walkę z niepokojem.
Ale cisza była tylko krótkim błogostanem. Raptownie przeistoczyła się w burzę. Gdy James przyznał się, że również nie ma różdżki, Lupin już miał przekląć pod nosem, lecz właśnie wtedy usłyszeli... głos.
Jej głos, na Merlina!
Lupin drgnął zauważalnie, szukając potwierdzenia w oczach przyjaciela – on też musiał to słyszeć, prawda? Przygryzł wargę, niemal do krwi, słysząc przerażoną Rudą. To nie mogła być... Ona. Nie ona. Przecież widział ją w Pokoju Wspólnym, gdy powiedziała, że kładzie się spać i odmaszerowała do żeńskiego dormitorium. Co miałaby robić w środku nocy w tym przeklętym labiryncie?
Rozsądek uspokajał go kojącym głosem, logika pozwalała Remusowi odetchnąć i zignorować to dziwne zjawisko. W pierwszej fazie, gdy minął szok. Ale, na Godryka, był tylko człowiekiem. Zwyciężył irracjonalizm, kiedy narastająca w chłopaku panika przejęła nad nim kontrolę. Lily jest tutaj i ktoś ją krzywdzi.
Rzucił się biegiem przed siebie, znowu skręcając w prawo – tym razem nie dlatego, że tak wyglądał jego plan. Wydawało mu się, że to gdzieś po tej stronie było ją słychać. Ścigał się z czasem, z trudem łapiąc oddech, choć podświadomie czuł, że to pułapka. Ale w tym przypadku nie mógł sobie pozwolić na wątpliwość. Nawet jeśli istniał tylko cień szansy, że Evans jakimś cudem się tu znalazła, musiał się sam o tym przekonać. Nie był jednak nawet w stanie ją zawołać. Z jego gardła wydobył się tylko zniekształcony odgłos, przypominający skrzek. Zadyszka utrudniała mu oddychanie.
Ale z całą pewnością skłamałby, gdyby powiedział, że nienawidzi ich wypraw w nieznane, odkrywania tajemniczych przejść, robienia kawałów... zapisywania się na kartach Hogwartu (a raczej w kartotece Filcha, ale mniejsza z tym) – gdzieś tam po drodze połknął bakcyla. Życie Rogacza (na wariackich papierach) z szalonym Łapą u boku fascynowało Lupina mocno. Czasem żałował, że nigdy nie może tak po prostu w stu procentach wyluzować i zachowywać się jak nastolatek. Uczyć się na błędach. Wiedział jednak, że w jego przypadku popełnianie ich byłoby czymś niewybaczalnym. Już i tak dostał spory kredyt zaufania od dyrektora. Dlatego też dbał o to, by huncwoci nigdy nie przekroczyli granicy. Moralizatorski ton (przypominający bardziej przepraszanie za to, że żyje...) stanowił jego receptę na skrajnie głupie pomysły.
Właśnie teraz włączył mu się ten tryb, gdy starał się przekonać Jimma, aby zawrócili. Ale zawiódł, jak zawsze.
- Nikt nie pozwoliłby też, żeby w Hogwarcie każdy miał swobodny dostęp do miejsca, które wiedzie wprost w szpony wilkołaka, prawda? – niepotrzebnie wyciągnął sprawę sprzed lat i wypadek, do którego na szczęście nie doszło. Nie zdążył ugryźć się w język, choć powinien był to zrobić. To nie była wina Jamesa. Żadnego z jego przyjaciół – to Remus miałby krew na rękach i dobrze o tym wiedział. A wyrzuty sumienia, przykute kajdanami do myśli, powracały nieustannie, gdy tylko sobie o tym przypominał.
Rozglądał się podejrzliwie wokół siebie, zmierzając ścieżką, której koniec ginął w mroku. Oświetlenie było naprawdę kiepskie, ledwo potrafił dostrzec opuszki palców, którymi muskał bluszcz porastający labirynt, zbierając z rośliny skroploną tajemnicę. Z domieszką atmosfery mistycyzmu. Miał ochotę zlizać kropelki z palców, poznać ich smak. Ostrożnie poruszał się do przodu patrząc, gdzie stawia stopy. Słyszał kroki Jamesa, który podążał za nim. Miarowy oddech trochę go uspokoił. Wyciszył się, wygrywając chwilowo walkę z niepokojem.
Ale cisza była tylko krótkim błogostanem. Raptownie przeistoczyła się w burzę. Gdy James przyznał się, że również nie ma różdżki, Lupin już miał przekląć pod nosem, lecz właśnie wtedy usłyszeli... głos.
Jej głos, na Merlina!
Lupin drgnął zauważalnie, szukając potwierdzenia w oczach przyjaciela – on też musiał to słyszeć, prawda? Przygryzł wargę, niemal do krwi, słysząc przerażoną Rudą. To nie mogła być... Ona. Nie ona. Przecież widział ją w Pokoju Wspólnym, gdy powiedziała, że kładzie się spać i odmaszerowała do żeńskiego dormitorium. Co miałaby robić w środku nocy w tym przeklętym labiryncie?
Rozsądek uspokajał go kojącym głosem, logika pozwalała Remusowi odetchnąć i zignorować to dziwne zjawisko. W pierwszej fazie, gdy minął szok. Ale, na Godryka, był tylko człowiekiem. Zwyciężył irracjonalizm, kiedy narastająca w chłopaku panika przejęła nad nim kontrolę. Lily jest tutaj i ktoś ją krzywdzi.
Rzucił się biegiem przed siebie, znowu skręcając w prawo – tym razem nie dlatego, że tak wyglądał jego plan. Wydawało mu się, że to gdzieś po tej stronie było ją słychać. Ścigał się z czasem, z trudem łapiąc oddech, choć podświadomie czuł, że to pułapka. Ale w tym przypadku nie mógł sobie pozwolić na wątpliwość. Nawet jeśli istniał tylko cień szansy, że Evans jakimś cudem się tu znalazła, musiał się sam o tym przekonać. Nie był jednak nawet w stanie ją zawołać. Z jego gardła wydobył się tylko zniekształcony odgłos, przypominający skrzek. Zadyszka utrudniała mu oddychanie.
- James Potter
Re: Labirynt
Nie Wrz 28, 2014 7:42 pm
A jednak czasami moralizatorski ton Remusa przynosił jakieś efekty. Jakby na patrzeć - zarówno James, jak i Syriusz wciąż jeszcze nie wylecieli z Hogwartu, co prawdopodobnie w sporej mierze mogli zawdzięczać właśnie przyjacielowi, który przynajmniej w przypadkach ich skrajnej głupoty potrafił przywołać ich do porządku. Zresztą, nie dało się ukryć, że czasami już nawet sama świadomość, że będą musieli przyznać się Lupinowi do czegoś wyjątkowo głupiego i niewiarygodnie nieodpowiedzialnego, wystarczyła, by odwieść ich od niektórych pomysłów. Jak najbardziej więc przyjaźń z Remusem wychodziła im na dobre. Może i wciąż daleko było im do wzorowych młodych czarodziejów, dla których "odpowiedzialność" nie jest jedynie tajemniczo brzmiącym hasłem ze słownika, jednak... jakieś efekty z pewnością dało się zaobserwować.
Może jednak niekoniecznie teraz. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy - labirynt zaintrygował Jamesa. Nieczęsto zdarzało mu się natrafić w Hogwarcie na coś, co stanowiło dla niego absolutną nowość. Próżno więc byłoby liczyć na to, by istniała jakakolwiek siła zdolna do tego, by powstrzymać go przed wejściem w zawiłe korytarze.
- No dobra, nikt nie powiedział, że w Hogwarcie wszystko jest tak stuprocentowo bezpieczne - westchnął przeciągle w odpowiedzi na stwierdzenie Remusa. - Wilkołaki faktycznie ciągle mają przerąbane, kiedy ktoś ciągle stara się im zakłócić spokój.
Oczywiście, że ta wypowiedź nie mogłaby zakończyć się w poważny sposób. Minęło już przecież dostatecznie wiele czasu od momentu, gdy Snape omal nie władował się prosto w szpony wilkołaka, by śmiało można było już z tego żartować. Przynajmniej w mniemaniu Jamesa, który nawet teraz uśmiechnął się beztrosko, choć w rzeczywistości krótki urywek wspomnienia z tamtego wieczoru wcale nie dawał mu zbyt wielu powodów do uśmiechu. Wszyscy prawdopodobnie najedli się wtedy wystarczająco wiele strachu, wszyscy mogliby czuć się odpowiedzialni, gdyby stało się coś poważniejszego i - wreszcie - wszyscy pewnie mogli się dzięki temu nauczyć. Nawet Snape, który mógłby na przykład zapamiętać, że wkładanie wielkiego obleśnego nochala w cudze sprawy nigdy nie jest dobrym pomysłem.
Tego jednak Potter na głos nie powiedział. Przez krótką chwilę wprawdzie chciał coś na ten temat wspomnieć, jednak to, co usłyszał skutecznie go od tego pomysłu odwiodło. W jednej chwili uśmiech zniknął z jego twarzy, a on sam po raz kolejny spróbował sięgnąć po różdżkę, zakląwszy cicho pod nosem, gdy uświadomił sobie, że przecież nie ma jej przy sobie.
Lily. To na pewno była Lily, choć przez ułamek sekundy usiłował samemu sobie wmówić, że to przecież niemożliwe. Nie mogło jej tutaj być. To nielogiczne. Wykluczone.
A niby dlaczego nie? - podpowiedział cichy, złośliwy głosik w jego głowie, zwany także podświadomością. Wyjątkowo mało przydatny i bardzo upierdliwy. Wystarczający jednak do tego, by wzbudzić w Jamesie bardzo poważne wątpliwości i szczery niepokój. Ba, niemal narastającą z wolna panikę. Niepokój bowiem wydawał się być w tym przypadku bardzo wielkim niedomówieniem.
Spojrzenie Remusa również nijak nie pomogło mu się uspokoić i choćby spróbować pomyśleć logicznie. On także to usłyszał, więc głos nie był żadnym złudzeniem. A skoro tak, to rzeczywiście mógł należeć właśnie do Evans. Evans, której należało pomóc. Teraz, w tej chwili.
A jednak nie ruszył za Remusem od razu. Coś silniejszego od niego zatrzymało go w miejscu jeszcze na kilka niepokojąco ułamków sekund, odmierzanych kolejnymi uderzeniami serca. Wątpliwości? Próby racjonalnego określenia sytuacji? Lub raczej zbyt wielki mętlik w głowie. Cokolwiek to było, minęło jednak stosunkowo szybko. Niewiele więc myśląc, James również puścił się biegiem przed siebie, w międzyczasie tracąc jednak Lupina z oczu przed kolejnym zakrętem.
- Remus? - skręcił w lewo, jednak na moment jeszcze obejrzał się za siebie, gdy zorientował się, że przyjaciela przed nim nie ma. Krótko trwało jednak również wahanie, czy powinien zawrócić i dołączyć do Lunatyka, czy jednak iść przed siebie, gdzie - jak sądził - powinien znaleźć Lily. Wybrał drugą opcję, wciąż nieświadomy tego, że Lupin podobnie jak on nie miał przy sobie tak potrzebnej teraz różdżki, wobec czego przekonany, że w razie czego powinien sobie całkiem nieźle poradzić.
Może jednak niekoniecznie teraz. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy - labirynt zaintrygował Jamesa. Nieczęsto zdarzało mu się natrafić w Hogwarcie na coś, co stanowiło dla niego absolutną nowość. Próżno więc byłoby liczyć na to, by istniała jakakolwiek siła zdolna do tego, by powstrzymać go przed wejściem w zawiłe korytarze.
- No dobra, nikt nie powiedział, że w Hogwarcie wszystko jest tak stuprocentowo bezpieczne - westchnął przeciągle w odpowiedzi na stwierdzenie Remusa. - Wilkołaki faktycznie ciągle mają przerąbane, kiedy ktoś ciągle stara się im zakłócić spokój.
Oczywiście, że ta wypowiedź nie mogłaby zakończyć się w poważny sposób. Minęło już przecież dostatecznie wiele czasu od momentu, gdy Snape omal nie władował się prosto w szpony wilkołaka, by śmiało można było już z tego żartować. Przynajmniej w mniemaniu Jamesa, który nawet teraz uśmiechnął się beztrosko, choć w rzeczywistości krótki urywek wspomnienia z tamtego wieczoru wcale nie dawał mu zbyt wielu powodów do uśmiechu. Wszyscy prawdopodobnie najedli się wtedy wystarczająco wiele strachu, wszyscy mogliby czuć się odpowiedzialni, gdyby stało się coś poważniejszego i - wreszcie - wszyscy pewnie mogli się dzięki temu nauczyć. Nawet Snape, który mógłby na przykład zapamiętać, że wkładanie wielkiego obleśnego nochala w cudze sprawy nigdy nie jest dobrym pomysłem.
Tego jednak Potter na głos nie powiedział. Przez krótką chwilę wprawdzie chciał coś na ten temat wspomnieć, jednak to, co usłyszał skutecznie go od tego pomysłu odwiodło. W jednej chwili uśmiech zniknął z jego twarzy, a on sam po raz kolejny spróbował sięgnąć po różdżkę, zakląwszy cicho pod nosem, gdy uświadomił sobie, że przecież nie ma jej przy sobie.
Lily. To na pewno była Lily, choć przez ułamek sekundy usiłował samemu sobie wmówić, że to przecież niemożliwe. Nie mogło jej tutaj być. To nielogiczne. Wykluczone.
A niby dlaczego nie? - podpowiedział cichy, złośliwy głosik w jego głowie, zwany także podświadomością. Wyjątkowo mało przydatny i bardzo upierdliwy. Wystarczający jednak do tego, by wzbudzić w Jamesie bardzo poważne wątpliwości i szczery niepokój. Ba, niemal narastającą z wolna panikę. Niepokój bowiem wydawał się być w tym przypadku bardzo wielkim niedomówieniem.
Spojrzenie Remusa również nijak nie pomogło mu się uspokoić i choćby spróbować pomyśleć logicznie. On także to usłyszał, więc głos nie był żadnym złudzeniem. A skoro tak, to rzeczywiście mógł należeć właśnie do Evans. Evans, której należało pomóc. Teraz, w tej chwili.
A jednak nie ruszył za Remusem od razu. Coś silniejszego od niego zatrzymało go w miejscu jeszcze na kilka niepokojąco ułamków sekund, odmierzanych kolejnymi uderzeniami serca. Wątpliwości? Próby racjonalnego określenia sytuacji? Lub raczej zbyt wielki mętlik w głowie. Cokolwiek to było, minęło jednak stosunkowo szybko. Niewiele więc myśląc, James również puścił się biegiem przed siebie, w międzyczasie tracąc jednak Lupina z oczu przed kolejnym zakrętem.
- Remus? - skręcił w lewo, jednak na moment jeszcze obejrzał się za siebie, gdy zorientował się, że przyjaciela przed nim nie ma. Krótko trwało jednak również wahanie, czy powinien zawrócić i dołączyć do Lunatyka, czy jednak iść przed siebie, gdzie - jak sądził - powinien znaleźć Lily. Wybrał drugą opcję, wciąż nieświadomy tego, że Lupin podobnie jak on nie miał przy sobie tak potrzebnej teraz różdżki, wobec czego przekonany, że w razie czego powinien sobie całkiem nieźle poradzić.
- Vincent Nightray
Re: Labirynt
Pon Wrz 29, 2014 1:29 pm
- Remus? - Głos stawał się coraz wyraźniejszy dla tego, którego imię nawoływano, nie można go było pomylić z żadnym innym, przynajmniej WY nie mogliście go pomylić, znając go aż za dobrze - a w tym głosie drżał strach i przerażenie i w czasie, kiedy Lupin się do źródła dźwięku przybliżał, poza którym dosłyszeć można było tylko tupot stóp, James się od niego oddalał... Aż oddalił się na tyle, że wszystkie dźwięki zamilkły. Tobie pozostało już tylko słuchać bicia własnego serca w tym przeklętym, nieprzyjaznym Wam obojgu miejscu.
- Jak dobrze, że jesteś..! Myślałam, że... że..! - Jej drobne ciało zadrżało, głos się łamał.
- Zawróć... - Głos pobrzmiewający membraną, kobiecy, ale definitywnie do Lily nie należący, rozbrzmiał za Twoimi plecami. - To nie jest miejsce dla żywych... Wynoś się stąd!
Remus
- Remus! - Rudowłosa dziewczyna wypadła zza kolejnego zakrętu w prawo i wpadła prosto na wilkołaka, odbijając się od Ciebie lekko - była blada, z potarganym włosem, jednak we wszystkich negatywnych emocjach, które musiała odczuwać, wreszcie przebiła się nadzieja i świadomość ratunku, a także wielka ulga, która pozwoliła jej głęboko odetchnąć, wpadając w ramiona chłopaka ze łzami trzymającymi się jeszcze pod powiekami.- Jak dobrze, że jesteś..! Myślałam, że... że..! - Jej drobne ciało zadrżało, głos się łamał.
James
Wszystko ucichło wokół ciebie. Korytarz ciągnął się i ciągnął, mając swoje rozgałęzienia, mogłeś iść przed siebie, ledwo widząc coś w tym mroku, błękitne płomienie nie dawały wystarczającego światła, żeby można było mówić o dobrej widoczności...- Zawróć... - Głos pobrzmiewający membraną, kobiecy, ale definitywnie do Lily nie należący, rozbrzmiał za Twoimi plecami. - To nie jest miejsce dla żywych... Wynoś się stąd!
- Remus J. Lupin
Re: Labirynt
Wto Wrz 30, 2014 5:21 pm
Był w amoku?
Nogi miał jak z waty, a dłonie drżały jak u alkoholika w stanie delirki.
Jednak jego ciało zaadaptowało się do przywierającej do każdego skrawka jego ciała półciemności. I choć pole widzenia wciąż było mocno ograniczone, to miał wrażenie, że zmysł słuchu zaczął działać ze zdwojoną siłą. Na dziwnej zasadzie paradoksów - bo choć każdy szept wypowiedziany głosem Lilki usłyszałby bez wątpienia, to pozostałe dźwięki były tylko czymś zbędnym, zakłócającym jego koncentrację - a przede wszystkim dziwnie przytłumionym, dostającym się do niego zza niewidzialnej, dźwiękoszczelnej kotary. Pewnie dlatego, pędząc przed siebie w szaleńczym tempie, nie zwracał uwagi na kroki Jamesa. A raczej ich brak.
Dotarło to do niego z opóźnionym zapłonem. A wtedy było już za późno. Oparł ręce o kolana, wbijając paznokcie w rzepkę (taka namiastka uszczypnięcia się; sprawdzenia, czy to, co właśnie się dzieje... nie jest tylko snem). Usiłował złapać oddech nim znowu ruszy przed siebie. Odwrócił się dopiero, gdy zaniepokoiła go pewna myśl... Jakim cudem Rogaty... milion razy bardziej wysportowany od Lupina... jeszcze go nie dogonił?
Pustka.
Nicość uderzyła w nieco z zaskakującym impetem.
Widział tylko ciemną ścieżkę i nic poza nią.
Potter zniknął w magiczny sposób, a Lupin poczuł się rozdarty wewnętrznie. Coś w środku niego wrzeszczało głośno, by wrócił po swojego... brata. Natychmiast. Nim stanie mu się coś złego.
Ale z drugiej strony... Krzyk Evans wciąż rozbrzmiewał mu w uszach.
Miał ochotę zawyć z rozpaczy. Zupełnie jak zwierzę, które ktoś wrzuci do klatki. Miotające się od jednego rogu do drugiego, zagryzające szczękę na prętach, goniące swój własny ogon.
Dlaczego miał wrażenie, że cokolwiek zrobi, skończy się to tragicznie?
Nim podjął decyzję, czy wrócić, czy iść do przodu... Los zadecydował za niego. Zza rogu wypadła przerażona Lily, rzucając się prosto w jego ramiona. To stało się zbyt szybko. Szok przytłoczył go, pozbawił na chwilę zdolności logicznego myślenia. Był w stanie tylko przytulić ją mocniej do siebie, ciesząc się, że widzi ją całą. Położył dłoń na jej głowie, głaskając przyjaciółkę uspokajająco po włosach mechanicznym ruchem.
- Lilka... Co... Co się, do cholery, stało? Co... tam jest? - zebrał się na odwagę, by w końcu zadać to pytanie i zerknął nerwowo w stronę części labiryntu, z której uciekła Evans.
Nie przyszło mu do głowy, by zapytać ją... Skąd wiedziała, że on i Rogaty znajdują się w labiryncie...
Nogi miał jak z waty, a dłonie drżały jak u alkoholika w stanie delirki.
Jednak jego ciało zaadaptowało się do przywierającej do każdego skrawka jego ciała półciemności. I choć pole widzenia wciąż było mocno ograniczone, to miał wrażenie, że zmysł słuchu zaczął działać ze zdwojoną siłą. Na dziwnej zasadzie paradoksów - bo choć każdy szept wypowiedziany głosem Lilki usłyszałby bez wątpienia, to pozostałe dźwięki były tylko czymś zbędnym, zakłócającym jego koncentrację - a przede wszystkim dziwnie przytłumionym, dostającym się do niego zza niewidzialnej, dźwiękoszczelnej kotary. Pewnie dlatego, pędząc przed siebie w szaleńczym tempie, nie zwracał uwagi na kroki Jamesa. A raczej ich brak.
Dotarło to do niego z opóźnionym zapłonem. A wtedy było już za późno. Oparł ręce o kolana, wbijając paznokcie w rzepkę (taka namiastka uszczypnięcia się; sprawdzenia, czy to, co właśnie się dzieje... nie jest tylko snem). Usiłował złapać oddech nim znowu ruszy przed siebie. Odwrócił się dopiero, gdy zaniepokoiła go pewna myśl... Jakim cudem Rogaty... milion razy bardziej wysportowany od Lupina... jeszcze go nie dogonił?
Pustka.
Nicość uderzyła w nieco z zaskakującym impetem.
Widział tylko ciemną ścieżkę i nic poza nią.
Potter zniknął w magiczny sposób, a Lupin poczuł się rozdarty wewnętrznie. Coś w środku niego wrzeszczało głośno, by wrócił po swojego... brata. Natychmiast. Nim stanie mu się coś złego.
Ale z drugiej strony... Krzyk Evans wciąż rozbrzmiewał mu w uszach.
Miał ochotę zawyć z rozpaczy. Zupełnie jak zwierzę, które ktoś wrzuci do klatki. Miotające się od jednego rogu do drugiego, zagryzające szczękę na prętach, goniące swój własny ogon.
Dlaczego miał wrażenie, że cokolwiek zrobi, skończy się to tragicznie?
Nim podjął decyzję, czy wrócić, czy iść do przodu... Los zadecydował za niego. Zza rogu wypadła przerażona Lily, rzucając się prosto w jego ramiona. To stało się zbyt szybko. Szok przytłoczył go, pozbawił na chwilę zdolności logicznego myślenia. Był w stanie tylko przytulić ją mocniej do siebie, ciesząc się, że widzi ją całą. Położył dłoń na jej głowie, głaskając przyjaciółkę uspokajająco po włosach mechanicznym ruchem.
- Lilka... Co... Co się, do cholery, stało? Co... tam jest? - zebrał się na odwagę, by w końcu zadać to pytanie i zerknął nerwowo w stronę części labiryntu, z której uciekła Evans.
Nie przyszło mu do głowy, by zapytać ją... Skąd wiedziała, że on i Rogaty znajdują się w labiryncie...
- James Potter
Re: Labirynt
Sro Paź 01, 2014 3:39 pm
Tego, że wybrał złą drogę mógł być pewien ledwie po kilkunastu krokach. W końcu fakt, że nie tylko nie słyszał już głosu Lily, ale w zasadzie nie słyszał niczego, mógł być dość... sugestywny. Z drugiej jednak strony - hej, kto niby powiedział, że ścieżka, która wiodłaby do Gryfonki byłaby idealnie oświetlona, przyjazna już od pierwszego rzutu oka i upstrzona wręcz wskazówkami, że zmierza w dobrym kierunku? Ano właśnie. Dlatego też po tych kilkunastu krokach James nie zamierzał wcale zawracać, mimo wszystko zamierzając sprawdzić, co - lub kto - kryło się w dalszej części wybranej przez niego drogi. Jak do tej pory pewien mógł być jedynie tego, że Remus z całą pewnością skręcił w prawo - możliwości, że mógłby tak po prostu zapaść się pod ziemię w magicznym labiryncie jakoś do siebie nie dopuszczał i nie brał jej pod uwagę. Gdyby więc obaj skręcili w tę samą stronę, dawno już powinien go dogonić. Tymczasem zaś, nawet mimo niemal zupełnego braku oświetlenia, mógł być świadomy tego, że z całą pewnością przyjaciel nie szedł przed nim.
Mimo, że jakiekolwiek dźwięki wokół niego ucichły, i tak nasłuchiwał uważnie, na wypadek, gdyby znów gdzieś miała odezwać się Evans. Im dłużej jednak szedł przed siebie, tym bardziej mógł jedynie upewnić się w tym, że nie miało to absolutnie żadnego sensu. Pozostawało więc liczyć na to, że może jednak Remusowi udało się dotrzeć do Lily i pomóc jej, skoro wszystko wskazywało na to, że tej pomocy potrzebowała. Jeśli zaś byłoby tak, to dobrym pomysłem zdawało się być ponowne odszukanie Lunatyka. Już więc miał rzeczywiście zawrócić, kiedy gdzieś za jego plecami odezwał się doprawdy niezbyt przyjemny głos.
Już dobrych kilka chwil temu James był coraz mniej skłonny postrzegać cały ten labirynt jako świetną okazję do przeżycia czegoś ciekawego, być może nawet zabawnego. Teraz jednak, zwłaszcza słysząc treść wypowiedzianych pod jego adresem słów, mógł niemal poczuć, jak przeszył go niemiły dreszcz.
- Szukam kogoś - odezwał się mimo to, jedynie odwracając się, by zlokalizować właścicielkę głosu. Na myśl nasuwało się bowiem, że o miejscu nieodpowiednim dla żywych mógł mówić któryś z hogwarckich duchów. Duchy płci żeńskiej powszechnie znało się w zamku jedynie dwa, z czego w tym przypadku zdecydowanie nie było warto brać pod uwagę Jęczącej Marty. Jeśli zaś takie rozumowanie by Pottera nie zawiodło i miałoby się okazać, że miał do czynienia z Szarą Damą, to raczej nie było powodów ku temu, by rzeczywiście w trybie natychmiastowym odwracać się na pięcie i wiać z powrotem, ile sił w nogach. No jasne, że nie. Takie rozwiązanie nie przystało Gryfonom. Nawet, jeśli czasami zdawało się być tym najrozsądniejszym.
Mimo wszystko James już wystarczająco wiele razy miał okazję udowodnić, że ze swoim zdrowym rozsądkiem nie dogadywał się zbyt dobrze, by teraz swoje zachowanie zmieniać. Dlatego też zamiast potulnie skorzystać z uprzejmej sugestii głosu, zamierzał zaczekać na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
W końcu kto powiedział, że tajemnicze głosy, zasłyszane w ponurym, ciemnym labiryncie nie mogły być pomocne?
Mimo, że jakiekolwiek dźwięki wokół niego ucichły, i tak nasłuchiwał uważnie, na wypadek, gdyby znów gdzieś miała odezwać się Evans. Im dłużej jednak szedł przed siebie, tym bardziej mógł jedynie upewnić się w tym, że nie miało to absolutnie żadnego sensu. Pozostawało więc liczyć na to, że może jednak Remusowi udało się dotrzeć do Lily i pomóc jej, skoro wszystko wskazywało na to, że tej pomocy potrzebowała. Jeśli zaś byłoby tak, to dobrym pomysłem zdawało się być ponowne odszukanie Lunatyka. Już więc miał rzeczywiście zawrócić, kiedy gdzieś za jego plecami odezwał się doprawdy niezbyt przyjemny głos.
Już dobrych kilka chwil temu James był coraz mniej skłonny postrzegać cały ten labirynt jako świetną okazję do przeżycia czegoś ciekawego, być może nawet zabawnego. Teraz jednak, zwłaszcza słysząc treść wypowiedzianych pod jego adresem słów, mógł niemal poczuć, jak przeszył go niemiły dreszcz.
- Szukam kogoś - odezwał się mimo to, jedynie odwracając się, by zlokalizować właścicielkę głosu. Na myśl nasuwało się bowiem, że o miejscu nieodpowiednim dla żywych mógł mówić któryś z hogwarckich duchów. Duchy płci żeńskiej powszechnie znało się w zamku jedynie dwa, z czego w tym przypadku zdecydowanie nie było warto brać pod uwagę Jęczącej Marty. Jeśli zaś takie rozumowanie by Pottera nie zawiodło i miałoby się okazać, że miał do czynienia z Szarą Damą, to raczej nie było powodów ku temu, by rzeczywiście w trybie natychmiastowym odwracać się na pięcie i wiać z powrotem, ile sił w nogach. No jasne, że nie. Takie rozwiązanie nie przystało Gryfonom. Nawet, jeśli czasami zdawało się być tym najrozsądniejszym.
Mimo wszystko James już wystarczająco wiele razy miał okazję udowodnić, że ze swoim zdrowym rozsądkiem nie dogadywał się zbyt dobrze, by teraz swoje zachowanie zmieniać. Dlatego też zamiast potulnie skorzystać z uprzejmej sugestii głosu, zamierzał zaczekać na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
W końcu kto powiedział, że tajemnicze głosy, zasłyszane w ponurym, ciemnym labiryncie nie mogły być pomocne?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach