Go down
Susie Salmon
Martwy †
Susie Salmon

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Nie Cze 15, 2014 6:13 pm
Nie była pewna już niczego i dobrze wiedziała, że profesor ma rację- znowu. Nie udowodni mu niczego i chyba nawet przestało jej na tym zależeć. Bardziej dbała o to, aby udowodnić coś sobie. Przecież to co widziała nie mogło się wziąć ot tak! Dano jej zabawkę i nie dołączono instrukcji obsługi.
Zmrużyła ślepia jak wkurzona kotka i niemal prychnęła. Czy on naprawdę uważał ją za skończoną idiotkę? Jej matka jest psychologiem. Widziała setki takich osób jak on. Zaprzeczających, błądzących pomiędzy argumentami, chwytających się każdej szansy aby się obronić. Żałosne, ale jak najbardziej ludzkie i zrozumiałe.
- Jeśli na wstępie uznał pan, że nie zasługuję na szczerość, a jedynie na nieskuteczne odwracanie uwagi, to ta rozmowa nie ma przyszłości.- stwierdziła, tocząc z nim walkę na spojrzenia.- A teraz pan wybaczy, ale idę zobaczyć kiedy jest najbliższa pełnia.- skłoniła się teatralnie, po czym odwróciła, zarzucając burzą ciemnych włosów.
Przystanęła jeszcze tylko na chwilę, ale nie patrzyła już na Liadona.
- Proszę pamiętać, że wariaci są zdolni do szalonych rzeczy, profesorze Ichimaru.- powiedziała to w najbardziej bezczelny, zuchwały i lekceważący sposób, na jaki było ją stać i oczywiste było, że się uśmiecha. To był bardzo wyjątkowy uśmiech, który można było przypisać tylko do Susie Salmon. Jednocześnie zalotny, niepokojący i oznaczający, że Łosoś ma zamiar wpakować się w poważne tarapaty.
Ruszyła przed siebie. Zatrzyma ją, czy pozwoli jej odejść i igrać z ogniem, drążąc jego temat?
Liadon Ichimaru
Nauka
Liadon Ichimaru

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Pon Cze 16, 2014 2:01 pm
Wciąż uśmiechał się dobrodusznie. Właściwie to był pewien, ze dziewczyna nic nie wskóra. Nie zmieszał się gdy dziewczyna zarzuciła mu nie szczerość. Czy uważała, że powinien opowiadac swą historię życia każdej napotkanej osobie? A może na ladne proszę powinien dawać klucz do swojego pamiętnika? Liadon odprowadził ją wzrokiem do schodów.
-Zaczekaj...- Powiedział tylko wciąż wlepiając w nią swe oczy. Uniósł torbę na wyciagnięcie lewej ręki w kierunku dziewczyny.- Zapomniałaś, a przyda Ci sie do nauki astronomii... Do pełni około dwa tygodnie.
Powiedział w sposób jawnie oznaczający, iż każdy kto ogladał dzisiejsze niebo powinien to wiedzieć. Kosmyki włosów rozwiane tanczyły na zimowym wietrze, twarz natomiast miał w cieniu rzucanym przez nie gasnący ogień trzaskajacy za nim.
-Słyszenie głosów widzenie rzeczy, których nikt inny nie słyszy ani nie widzi, nie jest dobrą oznaką nawet w swiecie czarodziejów.
Powiedział spokojnie czekając, aż dziewczyna weźmie swą własność.
Susie Salmon
Martwy †
Susie Salmon

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Pon Cze 16, 2014 5:52 pm
Liadon prowadził pamiętnik? Jakie to męskie...
Niechętnie przystanęła i zawróciła, zaciskając usta w wąską linię. Nienawidziła, kiedy ktoś zwracał się do niej takim tonem. Nie lubiła być pouczana i nienawidziła, kiedy ktoś udowadniał jej, jak mało wie. A przecież wcale nie była głupia. Wręcz przeciwnie, wiele razy słyszała, że zachowuje się ponad swój wiek. Schlebiało jej to, więc starała się dorównywać starszym. Prawda była jednak taka, że jej natura marzycielki kłóciła się z odpowiedzialnym i dorosłym postępowaniem.
Podeszła powoli, zła na niego i siebie samą. Wyciągnęła rękę po torbę i kiedy chwytała obszyty skórą pasek, jej palce musnęły dłoń profesora. Gorąca. Jej serce zabiło szybciej, a spojrzenie natychmiast skierowało się na twarz Liadona. Oglądała ją tej nocy już tyle razy, wciąż w innym świetle. Wydawało jej się, że zdążyła zapamiętać już wszystkie szczegóły, ale wciąż odkrywała coś nowego. Zafascynowana obserwowała, jak blond kosmyki tańczą na wietrze i zapragnęła złapać jeden z nich w palce, zniewolić, uzależnić od swoich zachcianek. Nie mogła...
Zarzuciła torbę na ramię i ze zdziwieniem stwierdziła, że zdążyła się już stęsknić za tym dziwnym, acz wyjątkowym ciepłem, które wytwarzało ciało zielonookiego.
- A mówi mi pan to, bo... ?- zirytowany, zimny jak otaczający ich śnieg, głos. A jednak żadna złość, czy nienawiść nie mogła dosięgnąć i oziębić czekoladowych oczu, które zawsze miały w sobie tyle ciepła, niewinności i dobra, że Salmon nawet będąc wściekłą, wyglądała zaledwie na zatroskaną.- Skoro to były halucynacje, wyimaginowane wizje podsuwane przez przemęczony umysł, nie mam na nie wpływu. Widziałam coś, zinterpretowałam to i przekazałam panu, ponieważ dotyczyło pana. Zrobiłam z siebie idiotkę? Trudno...- wzruszyła ramionami, wciąż przygnębiona i oszołomiona tym, co wydarzyło się dzisiejszej nocy. Gubiła się i potrzebowała pomocy.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Pon Cze 16, 2014 9:54 pm
Gdy tylko dziewczyna dotknęła skóry profesora to stało się ponownie. Tym razem wyglądało to jednak inaczej. Dziewczyna spoglądała z pewnej wysokości na scenę rozgrywającą się w dole. W półokręgu drgającego światła leżał jakiś mężczyzna, ledwo widoczny.
Ocknął się już w okowach. Ciężkie łańcuchy opinały jego nadgarstki i kostki, a u szyi widniała obroża z łańcuchem. Donośne brzdęki rozniosły się echem gdy podnosił się ciężko. Gołe plecy błyszczały, jakby zlane były wodą bądź zimnym potem. Dopiero gdy się wyprostował w kręgu światła ujrzeć można było jego jasne, niemal złote włosy. Również dość potężną budowę. Chwycił jedną ręką za łańcuch u szyi ciągnąc go do góry z całych sił. Niestety był do czegoś mocno przymocowany, również okowy jego rąk nie dawały za wygraną. Zresztą nie miał zbyt wiele swobody, mógł co najwyżej wyprostować się na klęczkach. Widać było, że nie do końca wie gdzie się znajduje. Wtem z ciemności coś wystrzeliło uderzając w nagie plecy. Więzień wygiął się podrywając gwałtownie tak, że łańcuchy napięły się trzeszcząc. Wydawało się, że podłoga zatrzęsła się nieco, mimo to ogniwa były mocne i nie pękały. Wżynały się w skórę Liadona pozostawiając piekące ślady. Były ze srebra. Wyraźnie oprzytomniał zarzucając głową jakby się rozglądał. Chyba coś powiedział, ale nic poza skwierczeniem ognia nie było słychać. W cieniu tuż za nim stała górująca postać centaura rżącego kopytem po posadzce. Zaliczył kilka kolejnych uderzeń batem, nim centaury zaczęły zadawać mu pytania. Ich treść ginęła jednak w odległych trzaskach ognia. Wyraźnie pluł im butnie w twarz, śmiejąc się najwyraźniej. Mimo to śmiech szybko ustąpił krzykom, gdy pierwsze srebrne narzędzia zaczęły pracować nad ciałem wilkołaka. Te jednak również ginęły w oddali. To co jednak przyciągało uwagę było w oddali. Jak gdyby ogromny kocioł, pod którym strzelały płomienie, rzucając światło na jakieś inne pomieszczenie.
Najwyraźniej nie był to pierwszy dzień przesłuchań, przechodzili chyba przez jakąś rutynę. Być może rozgrzewkę. Cięcia na skórze szybko przestawały krwawić, niemal w oczach lecząc się. Wtedy chyba padła jakaś ostateczna decyzja między wysokimi centaurami.
Kocioł w odległej przestrzeni poruszył się jakby został podniesiony znad paleniska i zniknął z kręgu światła przezeń rzucany. W tej samej celi centaury rozciągnęły ramiona mężczyzny. Mimo usilnych prób wyrwania spoczął na klęczkach z wyciągniętymi na boki ramionami. Tym razem nie zdolny nawet do najmniejszego poruszenia mógł tylko patrzeć i wyrywać się bezsilnie. Centaury natomiast wprowadziły zupełnie nowe narzędzie perswazji. Rozgrzany do białości stalowy zbiornik wypełniony płynnym srebrem, wkroczył w okrąg światła. Wilkołak klął, szarpiąc się rozpaczliwie. Był wyraźnie przerażony i błagał by tego nie robili. Gdy jednak zbiornik zawisł nad jego karkiem, a pytanie ponownie rozbrzmiało echem w sali ginąc w trzaskach płomieni, nie odpowiedział. Łańcuchy dzwoniły w rytm dygotania jego ciała przebijając się do uszu dziewczyny. Drżał może ze strachu, może z wściekłości. Ciało zaczynało pokrywać się potem mieszając się z krwią z ran. Rozległo się skrzypienie gdy jedna z postaci okuta w grube rękawice zaczęła przekręcać kranik. Kilka kropel spadło na kark wilkołaka, a noc przeszył przeraźliwy krzyk nie tłumiony już przez trzask ognia. Krople srebra spływały powoli po jego ciele drążąc głębokie bruzdy i wreszcie zagłębiając się w ciele. Krople które powoli tężały dosłownie wrastały w jego ciało. Każda wżynała się torując sobie drogę przez skórę. Kolejne przelały się przez jego ramię błądząc przez jego tors, żłobiąc głębokie świeże rany. Chlust lodowatej wody nadszedł znienacka i wbrew oczekiwaniom nie przyniósł ulgi. Skwierczenie rozległo się gdy woda zaczęła gotować się w miejscu spotkania z płynnym metalem potęgując krzyki bólu. Pod wpływem chłodu zastygał w ranach. Ile to trwało? Ciągnęło się jakby zapętlony film oglądany przez maniaka. Kiedy przerwali mężczyzna był pół przytomny z bólu, a jego świeże rany wciąż przepełnione były zastygającym srebrem. Gdy łańcuchy rozciągające jego ręce zostały poluźnione, opadł bezsilnie całym ciężarem i uderzając twarzą w ziemię. Poprzez jego plecy i tors przebiegało wiele wyżłobionych przez srebro ran, w większości księżycowy metal zastygł tworząc srebrne plamy na ciele ofiary. Również te na ziemi tworzył małe kałuże stygnąc i parując, kształtując srebrzyste lustra. Wydawało się, że w końcu został sam. Leżąc w kręgu światła. Na ziemi pojawiła się srebrzysta plamka, luna światła która podróżowała leniwie. Wreszcie odbiła się w srebrzystym lustrze. Był to sierp księżyca, rażący oczy mężczyzny. Poruszył się nieznacznie, jednak zastygły metal w ranach wyraźnie sprawił mu ból w niektórych miejscach wbijając się w skórę. Mógł tylko się patrzeć. Ciszę zaczął wypełniać rytmiczny i głośny odgłos krwi tłoczonej przez serce, którego głośny huk wydawał się rozrywać ciszę nocną. Uniósł drżącą rękę z której odpadły kawałki metalu. Narastający ból wygiął go gwałtownie stawiając na kolana, a w nocy dało się słyszeć odgłosy łamanych kości. Gdy odrzucił głowę do tyłu raz jedyny mogłaś ujrzeć wyraźnie twarz. Wydłużająca się szczęka i marszczący nos. długie kły i uszy... I zielone oczy których źrenice tak się zwężyły, że niemal zniknęły.
Znowu stałaś na balkonie czując jak zimny pot Cię oblewa. Tym razem twoja wizja trwała nieco dłużej i ogarnęła Cię nagła słabość.
Liadon Ichimaru
Nauka
Liadon Ichimaru

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Pon Cze 16, 2014 9:57 pm
Może i prowadził dziennik. Nigdy nie wiadomo kiedy pamięć zacznie szwankować. W jego przypadku były to jednak bardziej notatki. Poczuł lekkie ukłucie jakby prąd przeszył mu rekę gdy dziewczyna wzięła od niego torbę. Uśmiechnał się tylko na jej słowa odpowiadając ale do niej chyba nic nie dotarło. Zmarszczył brwi spogladajac na bok jakby coś go tam zainteresowało. Gałązka rozjarzyła się nieco mocniej, jakby niewidzialna ręka podniecała ogień. Pokręcił tylko głową stwierdzając, że oczy płatają mu figle i znowu spojrzał na dziewczyne. Wydwała się nie obecna.
-Ej? Wszystko w porzadku?-Zapytał pstrykając palcami przed nią.
Susie Salmon
Martwy †
Susie Salmon

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Wto Cze 17, 2014 10:48 am
I tym razem nie była na to przygotowana. Kolejna wizja, jeszcze gorsza i sprawiająca dziewczynie psychiczne tortury. Nie miała wątpliwości, że widziała Liadona. Jego twarz, choć trwająca w grymasie bólu i wściekłości, zachowała cząstkę profesora stojącego z nią na balkonie. Tego samego człowieka, który uratował jej życie. Tego samego, który obłaskawiał ją pobłażliwymi uśmiechami. Tego samego, który wciąż wydawał się coś rozważać i był dla Susie zagadką.
Wydawało jej się, że spadała w dół. Serce podeszło jej do gardła, nie była w stanie krzyczeć, modlić się, płakać. Przecież zaraz uderzy o ziemię, zostanie z niej mokra plama. Nic z tych rzeczy. Zawisła w powietrzu jak duch. Patrzyła na scenę oczami anioła stróża- z góry. Wydała z ust cichy jęk. Nie wiedziała, czy na balkonie, gdzie przed chwilą jeszcze była, również go słychać. Miała nadzieję, że nie. Bo jak musiała wyglądać? Z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami, patrząca gdzieś w dal, nieobecna, roniąca łzy nad czymś, czego profesor w tej chwili nie dostrzegał?
Jak poprzednio nie była w stanie pomóc nieszczęśnikowi. Tortury odciskały piętno na jego ciele. Traktowano go jak potwora, dzikie zwierzę. Czym mógł zawinić? Susie nie chciała na to patrzeć, ale jej powieki jak na złość, nie zamykały się. Czuła, jakby i ją torturowano, przez samo to, iż musiała obserwować poczynania sadystycznych centaurów.
Wtedy przyciągnięto kocioł, a dziewczyna zorientowała się co miało nastąpić. Histeryczny krzyk wydobył się z jej ust.
Nie, nie, nie! Zostawcie go! Nie! To go boli!- zawodzenie wydawało się odbić od centaurów oraz torturowanego więźnia i wrócić z całą mocą na balkon. Jej krzyk przerywał nocną ciszę. Była przerażona. W akompaniamencie jej szlochu, okropnego skwierczenia, brzdęku łańcuchów i krzyków blondyna, rozgrywała się scena, która była najgorszym obrazem, jaki Susie kiedykolwiek widziała.
A potem wszystko ucichło i zostali we dwoje. Srebrna poświata księżyca otuliła mężczyznę. Dziewczyna wstrzymała oddech. Piękne ciało teraz zmasakrowane, brudne, wyczerpane, leżące na ziemi. Wpatrywał się w światło księżyca i Susie sama nie wiedziała, czy było to pragnienie, potrzeba, czy wręcz przeciwnie- strach.
Nasłuchiwała bicia jego serca, chwytając się tego dźwięku z całych sił. Ponieważ to znaczyło, że wciąż żył. Zupełnie zapomniała o tym, że widzi coś co prawdopodobnie działo się w przeszłości. Przecież w rzeczywistości Liadon był cały i zdrowy, rozmawiał z nią, uczył w Hogwarcie i nawet żartował podczas świąt z Beth. Tętno przyspieszyło, a serce Susie starało się mu dorównać. Dreszcz przeszedł mieniące się od potu i krwi ciało Liadona. Trzask łamanych kości; mężczyzna wygiął się w łuk. Już to widziała, kiedy zamieniał się jako mały chłopiec. Zielone oczy, te zielone oczy. Ludzkie, piękne oczy zmieniające się w ślepia bestii.

Wizja wyrzuciła ją z siebie i Susie czuła się, jakby ktoś strzelił w nią z gumki recepturki. Podskoczyła oszołomiona, nie wiedząc co przegapiła. Jak jeden mężczyzna mógł znieść tyle bólu? Bolała ją głowa, było jej gorąco pomimo mrozu i ogólnie jej organizm był wykończony.
Jedynym plusem było to, że potrafiła w miarę jasno myśleć, no i oczywiście znów widziała coś, co dotyczyło profesora. Przeszłości profesora, o ile się nie myliła. Choć równie dobrze mogła być to przyszłość. Widziała przyszłość. To chore! Ona była chora! Powinna zacząć jakąś terapię. Może zacznie palić zioło, upije się? Będzie spokojniejsza. Choć w sumie najrozsądniej po prostu iść spać. Prześpi się z tym i rano wszystkie problemy będą wydawać się błahe.
- Odprowadzi mnie pan do dormitorium?- zapytała drżącym głosem.- Chyba mój zmęczony umysł znów podsunął mi jakąś wizję.- nie dało się, nie słyszeć w tym ironii. Jej charakterek nigdy się nie zmieni.
Liadon Ichimaru
Nauka
Liadon Ichimaru

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Wto Cze 17, 2014 9:18 pm
Liadon wpatrywał sie w dziewczynę. Wygladała na przemęczoną i chorą. Chociaż cieżko mu było to ocenić. Znał się nieco na tym, ale w mdłym świetle ciężko było coś konkretnego wypatrzeć.
-Tak to chyba najlepszy pomysł.-Powiedział walcząc z własna ciekawością. Gdyby jednak przyznał, iż interesuje go kolejna halucynacja dałby podstawy do wierzenia w nie. Tego wolał raczej uniknąc. Odwrócił się na chwilę wykonujac jakiś skomplikowany ruch rożdżką a gałązka zniknęła pochłaniając resztki światła.
-Za Tobą- Powiedział czekając, aż dziewczyna się ruszy.
z.t
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Sob Lis 22, 2014 9:54 pm
[z/t dla Susie]
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Pią Gru 12, 2014 12:25 pm
Najlepsza strona, której nie da się nie zauważyć - to, że Ciebie po prostu nie ma, nie pojawiałeś się nawet na zajęciach, mijając je szerokimi krokami, niepomny na to, czy dostaniesz za to w końcu szlaban, czy może przyjdą po ciebie w końcu nauczyciele i zaciągną za uszy tam, gdzie powinieneś być - siedzisz tutaj, czy wszyscy widzą? - On jeden, w promieniach słońca, co nieśmiało wychyla się spomiędzy chmur i niedługo, kiedy popołudnie przeminie na dobre, szykować się będzie do snu, zwiastując dzień dla Ciebie i dla tych drapieżników, którym czas odmierzano wobec srebrnej tarczy księżyca, nie złotej gwiazdy mieniącej się ognistymi promieniami - już chyba cała szkoła wiedziała, że Ty właśnie do takich należysz - tych, których trzeba mijać z daleka, na których patrzono nieufnym spojrzeniem i na których widok pokazywano krzyże i czosnek, żeby tylko odstraszyć - Ty jeden w całej szkole, w którym widziano niebezpieczeństwo i którego chciano się pozbyć. Jak skutecznie? Na razie to były tylko niewinne zabawy - przynajmniej dla nich, podczas których umykałeś, choć winieneś odgryźć ręce tym, których odważyli się ją na ciebie unieść - jak wilk, na którego zastawiono pułapki i który musiał uciekać, kiedy ludzie przyparli go do ściany - ten dziki, który przecież nikomu nie wadził, chodząc swoimi ścieżkami, lecz czy nikogo nie krzywdził? Przecież właśnie od tego się zaczęła cała afera, która z dnia na dzień się zaostrzała, zamiast znikać - od tego, gdy ktoś zobaczył, jak atakujesz Zacka Ravena i jak Elizabeth Cook go przed Tobą broni. Dzika Bestia, ot co - taka nie powinna stąpać między tymi "cywilizowanymi".
Drogi czytelniku, nie zrozum tego opacznie. Nie doszukuj się smutku w tej ostoi spokoju, jaka wokół się unosiła - w bieli śniegu, co rozpościerał się u stóp zamku i nakrywał szaro-ciemno zielone połacie Zakazanego Lasu, wraz z przycupniętą u jego potęgi wrót chatką Hagrida; w powietrzu, którym można odetchnąć pełną piersią - mroźnym, lecz przyjemnym i odświeżającym, które wdrażało w żyły tchnienie świeżości, by je roznosić po całym ciele i odprężać; nie próbuj doszukiwać się żalu - po co? Zajmij się pięknem, jakie masz na wyciągnięcie ręki - wystarczy przenieść się tam, gdzie nie było żadnego człowieka - właśnie na szczyt tej wieży, pustej, tak jak i niewielu spacerowało po otwartych terenach z widoku, jaki można było stąd ogarnąć oczyma - wydaje się, że jesteś tutaj tylko Ty i nikt więcej - no, może jeszcze ten, który siedział na sięgającym bioder murku, który chronił granice wieży z przepaścią, w której zsunięcie się groziłoby rychłą śmiercią. Czarnowłosy chłopak odziany w czarny płaszcz nie lękał się tego - czując dłoń Śmierci, Jego bliskiej Siostry, na ramieniu, zwiesił nogi w dół, tam, gdzie wystarczyło się już tylko zsunąć żeby przekonać się, czy latanie jest rzeczywiście dla ludzkości zakazane, czy może tylko ktoś zakpił sobie kłamstwem, iż bez skrzydeł się nie uniesiemy. Poza tym Desperatom, jak mógłbym go nazwać, nie ma tutaj nikogo. Więc wejdź, proszę.
Przekonaj się, czy wystarczająco strach może ogarnąć kogoś, kto słyszy w myśli głos podświadomości: "ten chłopak zaraz skoczy..."
Effie Alvord
Oczekujący
Effie Alvord

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Sob Gru 13, 2014 5:02 pm
Czasem dobrze jest zrobić sobie dzień wolnego. Odpocząć od tych wszystkich obowiązków, nie przejmować się niczym choć jeden raz. Nie zastanawiać się czy starczy Ci czasu by napisać wszystkie wypracowania na następny dzień, no i nie zadręczać się tym, że coś Ci nie wyszło. Chociaż jeden raz spędzić cały dzień tak jak chcesz, nie mając niczego narzuconego z góry. Effie potrzebowała takiego dnia. Postanowiła dzisiaj nie iść na lekcje, nie przejmować się niczym. Chciała się zaszyć w jednym miejscu i nie ruszać stamtąd do wieczora. Była świadoma tego, że być może następnego dnia nauczyciele nie będą zbyt łagodni, poniesie konsekwencje takiego zachowania. No cóż trudno, przecież nie pierwszy i ostatni raz w życiu. Wybrała balkon, gdzie zdarza się nauczycielowi astronomii przyprowadzać swoich uczniów na lekcje. Nie było szczególnego powodu dlaczego akurat tam przyszła. Była zajęta myślami o czymś innym, by zastanawiać się gdzie dokładnie idzie. Rozejrzała się kilka razy, na początku nie zauważając, że ktoś jeszcze się tu znajduje. Spostrzegła to dopiero po chwili. Nie spodziewała się tego, nie chciała towarzystwa. Utkwiła wzrok w sylwetce chłopaka, siedzącego na murku. Zdecydowanie nie był to codzienny widok, mało kto tak beztrosko siedziałby nie bojąc się, że za chwilę może coś się wydarzyć i spadnie. Przez parę sekund zastanawiała się co zrobić. Podejść czy może odejść udając, że nie zauważyła go, że nawet jej tu nie było. Najchętniej wybrałaby tą drugą opcję, ale nie potrafiła. Coś kazało jej sprawdzić czy wszystko w porządku. Co jeśli tajemniczy chłopak miał nie po kolei w głowie i chciał zrobić coś głupiego. Zdecydowanie nie chciała mieć potem wyrzutów sumienia, zadręczając się tym, że po części to jej wina. Bez pośpiechu, podeszła do niego. Nie starała się być cicho, nie chciała go w końcu wystraszyć, jeszcze tego by brakowało, by przez nią skończył tam na dole nieżywy. - Wszystko w porządku? - zapytała. Nie przychodziło jej do głowy żadne inne pytanie. Co innego miałaby powiedzieć? Nie jest to raczej codzienna sytuacja. Stała obok, wychyliła głowę i z przestrachem spojrzała w dół. Lęk wysokości dawał o sobie znać. Nie rozumiała jak on mógł tak po prostu tam siedzieć, nie obawiając się niczego.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Pon Gru 15, 2014 6:14 am
Usłyszałeś, jak drzwi się otwierają - gdybyś naprawdę miał formę kota, a nie był nim tylko w swym charakterze i sposobie bycia, z pewnością właśnie drgnęłoby ci ucho i nos, próbujący wychwycić zapach tej istotki, która się dostała do twojego małego, zamkniętego i odosobnionego królestwa, w którym właśnie panowałeś. Nie było tu ciepło, ale dzięki czarnemu płaszczowi i promieniom słońca padającym na twarz mogło się zrobić wręcz zbyt gorąco - wszystko przez bezruch mroźnego powietrza i brak wiatru, ale to dobrze, w tym momencie było akurat - wygrzewałeś się w promieniach tej potężnej gwiazdy, pozwoliłeś sobie nawet na przymknięcie oczu - błędnik ci nie wariował, chociaż powinien - no zobacz, zobacz tylko! - nie zamykaj tych powiek, daj sobie spokój - patrz, jak długi lot miałbyś zapewniony, gdybyś się tylko trochę zsunął z tego murku już nieco w miejscu, w którym usiadłeś, nagrzanego twoją osobą. Trzask drzwi - dociera do twych uszu - chociaż cichy, najwyraźniej nikt nie próbował robić tu zamieszania, w twym azylu - jak dobrze..! Potem kroki - najwyraźniej ta osoba nie była wcale zrażona twoją obecnością - a może przyszła tutaj, żeby cię zepchnąć..? Wcale nie było to aż takie nieprawdopodobne. Zacisnąłeś palce na krawędzi kamienia, czekając na to, co miało nastąpić - nie próbowała się skradać, więc chyba jednak nie było tak źle - tylko czemu czujesz taki spokój w sercu, skoro bierzesz pod uwagę utratę żywota..? Marnego, bo marnego, ale to o niego zawsze walczyłeś jak lew, by jeszcze trwać na tym pomylonym świecie, jeszcze trochę, jeszcze krótką chwilkę - tymczasem tu..? Zdenerwowanie i wola walki nadejść nie chciała - wszystko uleciało, musiało lewitować nad twoją głową i nie byłeś w stanie tego pozbierać...
Spojrzałeś na bok, otwierając oczy, by spojrzeć na dziewczę, które obok ciebie stanęło - poznawałeś ją, była z twojej klasy, Puchonka... również musiała sobie zrobić przerwę od zajęć - dlaczego..? Zresztą trzeba mieć konkretny powód, żeby na lekcje się nie udać? Tutaj nie chadzał woźny, więc nic dziwnego, że i ją tu przywiało...
Wyciągnąłeś rękę, żeby odgrodzić dziewczę od przepaści, nad którą się wychyliła na poziomie brzucha.
- Zabrzmiało to tak samo trywialnie jak to, gdy ci powiem: uważaj, bo spadniesz. - Na twoich wargach zagościł delikatny uśmiech, kiedy cofnąłeś dłoń. - Pytasz się kogoś, na kogo wyciągają krucyfiksy i czosnek? - Był ktoś, kto nie widział i nie słyszał o całej tej akcji? Przestałeś być niewidzialny, wszyscy się usuwali przed tobą jakbyś samym spojrzeniem, czy dotykiem, zabijał, albo zmawiali modlitwy i sypali solą, gdy przechodziłeś obok, wyciągając czosnek i różaniec, jakby to rzeczywiście miało działaś na wampiry. - Jest w miarę w porządku. Dziękuję. - Jego głos był przyjemny, miękki i spokojny, pieścił uszy i wsuwał się gładko w pamięć.
W porządku... to bardzo względne pojęcie.
- Powinniśmy stąd uciekać, zanim zaczną się lekcje Astronomi. - Odwróciłeś się jakby nigdy nic i z lekkim uśmiechem wskazałeś dziewczynie drzwi, by razem z nią opuścić wierzę.

[z/t x2]
Ciril Hootcher
Oczekujący
Ciril Hootcher

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Wto Lut 03, 2015 12:54 pm
Latanie na miotle było jednym z przyjemniejszych zajeć, jakie na dzisiejszą eskapadę mógł wybrać sobie młody Gryffon. Temperatura w prawdzie w dalszym ciągu nie sprzyjała całemu przedsięwzięciu, w trakcie lotu czuć było nieprzyjemne powiewy zimowego wiatru. Działo się tak, mimo faktu, iż słońce przyjemnie grzało wędrując gdzieś wzdłuż nieba. Ubrany w swoją czarną szatę, z szyją przepasaną czerwono- żółtym szalikiem latał nad okolicami Hogwartu, nie omijając błoni i rzeki. Wszystko, co zobaczył, zdawało się potwierdzać, że wiosna zaczyna przejmować stery także i w magicznej szkole. Robiła to w bardzo wyrazisty sposób nie pobłażając przy tym ulubionym białym zaspom Neve Collins. Zimowa Dziewczyna zapewne ubolewa gdzieś nad losem swojej ukochanej pory roku, nie zwracając uwagi na fakt, iż teatr cyklu życia i śmierci to nie solowa rola tej drugiej. Pomimo tego całego procesu topnienia, który w żadnym wypadku nie był ładnym widowiskiem, można było poczuć już przyjemny wiosenny klimat, o którym zapomniało się Cirilowi.
Dzisiejszy pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Blondyn już dawno nie miał tak dobrego humoru, ciemne chmury nad jego głową zaczęły jakoby ustępować tym wszystkim pozytywnym emocjom. Każdemu należy się chociaż jeden dobry dzień, zwłaszcza, gdy wiedzie się takie życie, jakie obrał sobie Hootcher.
Na zakończenie jakże owocnego w uśmiech lotu, postanowił spojrzeć ostatni raz na zamek z jego najwyższej wieży. Słyszał, że znajduje się tam spory balkon, na którym bardzo dobrze jest lądować. Nigdy tam nie był, toteż podszedł do tych plotek z nutką niedowierzania. Gdy znalazł się na miejscu niezwłocznie wylądował, aby zaraz podejść do barierki i zmierzyć wzrokiem cały widoczny horyzont.
avatar
Slytherin
Regulus Black

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Wto Lut 03, 2015 1:28 pm
Regulusowi nie bardzo podobał się koniec zimy. Wraz z przyjściem ciepła, wiosny, tracił energię, stawał się ospały. Ta pora roku przynosiła ogromne zmiany w świecie, wszystko odżywało, wracała zieleń, kolory kwiatów. Wiosnę mamy za dobrą, choć zmiany już nie zawsze się nam podobają. Regulusowi nie podobały się w ogóle.
W Hogwarcie bardzo źle się działo. Rodzice już powoli zaczęli naciskać na zmienienie mu szkoły. Jedynie tradycja rodzinna rodu ich od tego odciągała, inne argumenty były na nic. On nie chciał odchodzić z tej szkoły, coś go tu trzymało. Po pierwsze - bycie daleko (bo rodzice rozważali Durmstrang) odciągnie go całkowicie od jego planów. Tu, na miejscu miał większe pole do popisu... Po drugie - Pani Zima. Łączył ich niesłowny, niepisemny pakt, którego musiał dotrzymać. Czuł, że musiał. Było jeszcze miliony innych powodów, do których nie chciał się przyznać przed sobą, a co dopiero przed innymi.
Chłopak lubił przebywać w wieżach, mimo że zwykle spotykał tu dziwnego człowieka, związanego z jego Panią Zimą - Takano. Samolubnego kretyna. Nie lubił go i nigdy nie polubi, ale Królowa mogła robić co chciała... Kto jej zabroni posiadać ulubieńca, nawet, gdy Król krzywi się, gdy na niego patrzy...
Wyszedł na balkon niemal dokładnie w czasie, kiedy wylądował na nim jakiś chłopak... Oho, czyżby znowu jakiś upierdliwy człowieczek? Może powinien od razu zawrócić się i wyjść...
Ciril Hootcher
Oczekujący
Ciril Hootcher

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Wto Lut 03, 2015 1:40 pm
Chwila wystarczyła, aby dzień bez przeszkód zmienił się nie do poznania. Spoglądał w dal, czując powiewy wiatru an swej bladej twarzy. Loki miotane były we wszystkie możliwe strony, to samo działo się z czerwono- żółtym szalikiem. Świszczący wiatr i zaduma nie zagłuszyły jednak odgłosu kroków. Ktoś wchodził na tę wysoką wieżę schodami, co wydawać się mogło nie lada wyzwaniem. Ilością stopni do pokonania to miejsce ustępowało zapewne jedynie Wielkiemu Murowi Chińskiemu, choć i tego nie byłbym do końca pewien.
Zamknął oczy i ostatnią chwil rozkoszował się samotnością tego pięknego dnia. Przywykł do samotności, nie przeszkadzało mu to już tak bardzo, jak kiedyś. Słońce lekko majaczyło za niewielkimi chmurami, co raz ogrzewając lico młodego czarodzieja. Zieleń zaczęła przebijać się przez zmarzlinę, wiosna nadchodziła dużymi krokami… Może biegła? Któż to wiedział?
Wiedziała o tym Pani Zima, odczuwała to zapewne całą swoją duszą. Jesienny Chłopiec już widział jej posępną minę i przypomniał sobie jej walkę z Matką Naturą na Błoniach, gdzie przyszło mu z nią rozmawiać.
Kroki ucichły. Przybysz dotarł na miejsce, zapewne zdziwiony, że spotkał tu jeszcze inną osobę. Hootcher odwrócił się na pięcie i oparł na barierce. W jednej ręce trzymał miotłę.
- Widzę, że nie tylko ja postanowiłem nacieszyć się ostatnimi widokami zimy?- zapytał przyjmując poważny grymas twarzy. Usta złączyły się, białe zęby znikły pod zasłoną ciemności.
Czego szukasz?- przemknęło mu przez myśl.
avatar
Slytherin
Regulus Black

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Wto Lut 03, 2015 10:15 pm
Jeśli dusza Pani Zimy odczuwała odejście tej pory roku, może to właśnie było powodem jego ospałego nastroju. W końcu ta dusza w pewnej części należała do niego, podobnie jak skromna część dziewczyny była jego... Pakt między nimi był dziwny, acz nienaruszalny. Trudna sprawa, której gdy nie poczuje się na własnej skórze... Nikt nie zrozumie.
Niespecjalnie miał ochotę przebywać z kimkolwiek. Zwykle kręcili się wokół niego znajomi ze Slytherinu, których często miał po dziurki w nosie i blokowali mu swobodny przepływ myśli. Dlatego często się od nich zwijał i wychodził w jakieś puste miejsce - na wieżę lub błonia... Gdzieś, gdzie było cicho i spokojnie.
Jak widać nawet tutaj nie można być samemu. Kto wie, może ten chłopak, robiący na nim... średnie wrażenie, nie będzie chociaż zaniżał IQ tego miejsca. Tak robili znajomi, którymi się otaczał... Łatwiej było z nimi rozmawiać. Inteligentni ludzie zauważają zbyt dużo detali.
- Zima jest zbyt piękna, aby mogła pozwolić o sobie zapomnieć. - przyznał tylko po czym wyszedł bliżej barierki, o którą oparł się łokciami. Wyglądał jak zwykle... Jak szara kartka w ładnej oprawie. Ubranie jak zwykle miał nienaganne - spodnie na kant, ciemna koszula, idealnie wyprasowane, bez ani jednego chociaż zagniecenia. To była ramka. Zaś poza ubraniem widać było zupełnie zwyczajnego chłopaka, z trochę ciemniejszymi włosami niż zazwyczaj, trochę bledszą cerą. Średnio wysoki i chudy... Jedyną odskocznią od tej zwyczajności był pierścień - piękny, srebrny, z zielonym oczkiem. - Gracz w Quidditcha? Pewnie o mnie słyszałeś. Regulus Black. Jestem szukającym.
Sponsored content

Spory Balkon - Page 4 Empty Re: Spory Balkon

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach