- Susie Salmon
Re: Spory Balkon
Wto Cze 10, 2014 8:16 pm
Susie Salmon nie można było zaliczyć do grona aniołków. Powie to każdy, kto choć raz był z nią na imprezie. Jednak po rodzicach odziedziczyła nie tylko głowę do interesów i skłonność do zadawania pytań oraz tworzenia profili psychologicznych ludzi, ale również urok osobisty i rozsądek, który zdecydowanie przydawał się do ratowania tyłków Puchonom. Reasumując, pani prefekt należała raczej do grona rozrywkowych ludzi. Ale wiadomo, młodość musi się wyszaleć itp. itd.
- Nie przesadza pan odrobinkę? To tylko jedne zajęcia, nie zamordowałam nikogo...- tu zrobiła stosowną pauzę- ... w tym tygodniu.- dodała z powagą, ale wystarczył ułamek sekundy, aby jej usta znów wykrzywił złośliwy uśmieszek. A może raczej bardziej kokieteryjny i przekorny? O tej porze nie myślała zbyt trzeźwo...
- Ciepłe łóżko i syty posiłek daje jedynie złudne poczucie bezpieczeństwa, co może być zgubne dla nas wszystkich.- stwierdziła, kwitując w tym zdaniu wszystko na temat tego, jak bardzo "bezpieczna" czuje się w Hogwarcie.
Z drugiej strony, gdzie indziej poczułaby się naprawdę dobrze? Stała na granicy dwóch światów, nie wiedząc , w którą stronę powinna się udać. Rodzice nie wybaczyliby jej, gdyby porzuciła wygodną posadkę w firmie ojca, na rzecz życia w czarodziejskim świecie, gdzie szerzyła się dyskryminacja na podstawie czystości krwi.
- Gdy był pan w moim wieku, kim chciał pan zostać?- kolejne pytanie z pełnych usteczek Łososia.
Zaczął prószyć śnieg, więc Susie cofnęła się nieco wgłąb wierzy. Łuk znaczący wyjście na balkon, znajdował się w cieniu, więc Susie niemal cała zginęła w czerni. Oparła głowę o o ścianę i spojrzała w górę. Teraz jedynie profil jej nieskazitelnej, młodej twarzy muskała poświata ognia. Usta wciąż trwające w delikatnym uśmiechu. Brązowe oczy, w których można było znaleźć zarazem młodzieńcze szaleństwo i roztrzepanie, jak i swego rodzaju mądrość. Niesforny kosmyk ciemnych włosów, ocierający się o miejsce, gdzie widniała niewielka blizna. Pamiątka po lekcjach jazdy konnej, na które niegdyś uczęszczała z matką. Lekko zadarty nosek, do którego dobrał się już mróz. Policzki, na których swoje piętno odcisnął rumieniec, kontrastujący z bladą cerą Salmon. Wyraz twarzy wciąż niezmienny, pełen zadumy, radości, strachu i pragnienia zrobienia tylu szalonych rzeczy, przez które wciąż toczyła walkę sama ze sobą i wytrwale się powstrzymywała. Bo w końcu na to wszystko miała przyjść jeszcze pora...
- Nie przesadza pan odrobinkę? To tylko jedne zajęcia, nie zamordowałam nikogo...- tu zrobiła stosowną pauzę- ... w tym tygodniu.- dodała z powagą, ale wystarczył ułamek sekundy, aby jej usta znów wykrzywił złośliwy uśmieszek. A może raczej bardziej kokieteryjny i przekorny? O tej porze nie myślała zbyt trzeźwo...
- Ciepłe łóżko i syty posiłek daje jedynie złudne poczucie bezpieczeństwa, co może być zgubne dla nas wszystkich.- stwierdziła, kwitując w tym zdaniu wszystko na temat tego, jak bardzo "bezpieczna" czuje się w Hogwarcie.
Z drugiej strony, gdzie indziej poczułaby się naprawdę dobrze? Stała na granicy dwóch światów, nie wiedząc , w którą stronę powinna się udać. Rodzice nie wybaczyliby jej, gdyby porzuciła wygodną posadkę w firmie ojca, na rzecz życia w czarodziejskim świecie, gdzie szerzyła się dyskryminacja na podstawie czystości krwi.
- Gdy był pan w moim wieku, kim chciał pan zostać?- kolejne pytanie z pełnych usteczek Łososia.
Zaczął prószyć śnieg, więc Susie cofnęła się nieco wgłąb wierzy. Łuk znaczący wyjście na balkon, znajdował się w cieniu, więc Susie niemal cała zginęła w czerni. Oparła głowę o o ścianę i spojrzała w górę. Teraz jedynie profil jej nieskazitelnej, młodej twarzy muskała poświata ognia. Usta wciąż trwające w delikatnym uśmiechu. Brązowe oczy, w których można było znaleźć zarazem młodzieńcze szaleństwo i roztrzepanie, jak i swego rodzaju mądrość. Niesforny kosmyk ciemnych włosów, ocierający się o miejsce, gdzie widniała niewielka blizna. Pamiątka po lekcjach jazdy konnej, na które niegdyś uczęszczała z matką. Lekko zadarty nosek, do którego dobrał się już mróz. Policzki, na których swoje piętno odcisnął rumieniec, kontrastujący z bladą cerą Salmon. Wyraz twarzy wciąż niezmienny, pełen zadumy, radości, strachu i pragnienia zrobienia tylu szalonych rzeczy, przez które wciąż toczyła walkę sama ze sobą i wytrwale się powstrzymywała. Bo w końcu na to wszystko miała przyjść jeszcze pora...
- Liadon Ichimaru
Re: Spory Balkon
Sro Cze 11, 2014 8:07 pm
-Od takich rzeczy się zaczyna. Najpierw ucieka się z lekcji, potem kradnie cukierki. Na koniec planuje stworzenie armii inferiusów.
Nie było jednak widać srogości w jego oczach. Dzikie wesołe błyski tańczyły w zielonych tęczówkach przygladając się dziewczynie. Sam nie oddalił się poreczy. Nie bał się wysokości. Już nie. Futerkowy problem, miał swoje mocne strony. Przedewszystkim odporność na wiele wiele rzeczy. Nawet roztrzaskanie się z takiej wysokości o ziemię byłoby możliwe do przetrwania.
-Cóż, nie jest to błędne. Jednak życie w ciągłym strachu nie jest chyba dla nas dobre. Coś o tym wiem. -Uśmiechnął sie lekko, jednak nie wiele w tym uśmiechu było radości. Raczej gest uprzejmości.- Zresztą jak często bywa z wieloma rzeczami. Bezpieczeństwo to kwestia umyslu.
Zakończył zatapiając się na chwilę w myślach. Szybko jednak się z nich wyrwał.
-Ja? hmm... Cóż w twoim wieku chyba dużo o tym nie myślałem. Miałem nadzieję zostać tu w Hogwarcie...
W końcu było to pierwsze i chyba jedyne miejsce w którym czuł się jak w domu. Z drobnego puchu padającego z nieba nic sobie nie zrobił. Nie bywało mu zimno, nie w takich miejscach. Tutaj rozpalał go wewnętrzny ogień.
-a Ty kim byś chciała zostać?
Nie było jednak widać srogości w jego oczach. Dzikie wesołe błyski tańczyły w zielonych tęczówkach przygladając się dziewczynie. Sam nie oddalił się poreczy. Nie bał się wysokości. Już nie. Futerkowy problem, miał swoje mocne strony. Przedewszystkim odporność na wiele wiele rzeczy. Nawet roztrzaskanie się z takiej wysokości o ziemię byłoby możliwe do przetrwania.
-Cóż, nie jest to błędne. Jednak życie w ciągłym strachu nie jest chyba dla nas dobre. Coś o tym wiem. -Uśmiechnął sie lekko, jednak nie wiele w tym uśmiechu było radości. Raczej gest uprzejmości.- Zresztą jak często bywa z wieloma rzeczami. Bezpieczeństwo to kwestia umyslu.
Zakończył zatapiając się na chwilę w myślach. Szybko jednak się z nich wyrwał.
-Ja? hmm... Cóż w twoim wieku chyba dużo o tym nie myślałem. Miałem nadzieję zostać tu w Hogwarcie...
W końcu było to pierwsze i chyba jedyne miejsce w którym czuł się jak w domu. Z drobnego puchu padającego z nieba nic sobie nie zrobił. Nie bywało mu zimno, nie w takich miejscach. Tutaj rozpalał go wewnętrzny ogień.
-a Ty kim byś chciała zostać?
- Susie Salmon
Re: Spory Balkon
Sro Cze 11, 2014 8:59 pm
Susie zastanowiła się przez chwilę. Choć czując na sobie spojrzenie mężczyzny, było jej ciężko się skupić. Jej częstą oznaką zdenerwowania było pocieranie nosa, poprawianie włosów, przygryzanie wargi. W tym momencie miała ochotę robić wszystko naraz. Kim chciała zostać? Gdyby tylko wiedziała! Wszystkie stanowiska, które mogłyby być względnie zaakceptowane przez rodziców, były nudne i spalone. Nie wytrzymała i powoli podeszła do balustrady, stając obok profesora. Jej dłonie natychmiast zacisnęły się na kamiennym, zdobionym zabezpieczeniu, a oczy usilnie starały znaleźć jakiś punkt zaczepienia.
- Myślę, że chciałabym wstąpić do wojska. Do prostego, mugolskiego wojska. Najlepiej męskiego oddziału. Nie znoszę babskiego trajkotania i humorków.- zadrżała, choć sama nie wiedziała dlaczego.
Nie pacz w dół. Nie pacz w dół. Nie pacz w dół. Nie pacz w dół.- coraz rozpaczliwiej powtarzała to zdanie w myślach, jak modlitwę.
Spojrzała.
- Ale pewnie mój lęk wysokości utrudniałby zbyt wiele...- to zdanie wymówiła ledwie słyszalnie, choć w ciszy, jaka ich nagle otoczyła, wydawało się ono nienaturalnie głośne. W tej chwili zamarła i miała wrażenie, że za sekundę zemdleje. Po cholerę ona tu podchodziła. Co chciała udowodnić? Sobie, czy jemu? Świat wirował, a ziemia to się oddalała, to przybliżała, jakby Salmon nałykała się jakichś środków odurzających. Przełknęła ślinę i z pewnością jej skóra była jeszcze bledsza niż zwykle. Rumieńce stały się jedynie delikatniej zaróżowionymi miejscami, a w czekoladowych oczach pojawiła się panika. Nie ruszy się stąd. Nie da rady. Nogi jakby wrosły jej w betonową posadzkę balkonu. Prędzej zemdleje, niż się cofnie. Zaciskała palce na poręczy, aż zbielały jej knykcie. Minęła minuta, dwie, trzy, cztery... Susie osunęła się w dół, przechylając niebezpiecznie przez poręcz. Wyglądało na to, że jej najgorsze obawy zawsze musiały się spełniać. Peszek...
- Myślę, że chciałabym wstąpić do wojska. Do prostego, mugolskiego wojska. Najlepiej męskiego oddziału. Nie znoszę babskiego trajkotania i humorków.- zadrżała, choć sama nie wiedziała dlaczego.
Nie pacz w dół. Nie pacz w dół. Nie pacz w dół. Nie pacz w dół.- coraz rozpaczliwiej powtarzała to zdanie w myślach, jak modlitwę.
Spojrzała.
- Ale pewnie mój lęk wysokości utrudniałby zbyt wiele...- to zdanie wymówiła ledwie słyszalnie, choć w ciszy, jaka ich nagle otoczyła, wydawało się ono nienaturalnie głośne. W tej chwili zamarła i miała wrażenie, że za sekundę zemdleje. Po cholerę ona tu podchodziła. Co chciała udowodnić? Sobie, czy jemu? Świat wirował, a ziemia to się oddalała, to przybliżała, jakby Salmon nałykała się jakichś środków odurzających. Przełknęła ślinę i z pewnością jej skóra była jeszcze bledsza niż zwykle. Rumieńce stały się jedynie delikatniej zaróżowionymi miejscami, a w czekoladowych oczach pojawiła się panika. Nie ruszy się stąd. Nie da rady. Nogi jakby wrosły jej w betonową posadzkę balkonu. Prędzej zemdleje, niż się cofnie. Zaciskała palce na poręczy, aż zbielały jej knykcie. Minęła minuta, dwie, trzy, cztery... Susie osunęła się w dół, przechylając niebezpiecznie przez poręcz. Wyglądało na to, że jej najgorsze obawy zawsze musiały się spełniać. Peszek...
- Liadon Ichimaru
Re: Spory Balkon
Czw Cze 12, 2014 7:27 pm
Liadon zakrecił różdżką w powietrzu mrucząc coś cicho. Nic się nie wydarzyło, ale sam jakby się nieco do siebie usmiechnął. Jak gdyby usłyszał całkeim śmieszny, ale nieco nie przyzwoity dowcip. Znowu spojrzał w kierunku dziewczyny, tym razem z ogromnym zdziwieniem.
-Kariera wojskowa... Chyba nieco pomyliłaś placówki naukowe.- Powiedział spokojnie ale z wyraźnym zdziwieniem w głosie. Jego zdaniem taka dziewczyna wogóle nie nadawała się na bycie żołnierzem, czy też aureorem. Skoro z założenia wychodziła, że jesli ktoś chce ją uśmiercić to z pewnością umrze. Lepiej było się jednak tym nie dzielić. Każdy może mieć własne marzenia, a te nierealne są najlepsze.
-Lęk wysokości? Oh to naprawdę głupie.- Powiedział spoglądając na nią rozbawiony.- Masz różdżkę, dlaczego masz się bać wysokości?
Szybko jednak spoważniał marszcząc brwi. Dziewczyna wyraźnie nie żartowala i bardziej przypominało to fobie niż zwykły strach. Widząc jak dziewczyna się niebezpiecznie przechyla z refleksem, którego każdy by pozazdrościł chwycił ją za kark i z łatwością uniósł odstawiajac na odległość swej ręki od barierki.
-Ej, wszystko w porządku?-Rzucił pomagając jej usiąść na ziemi.
-Kariera wojskowa... Chyba nieco pomyliłaś placówki naukowe.- Powiedział spokojnie ale z wyraźnym zdziwieniem w głosie. Jego zdaniem taka dziewczyna wogóle nie nadawała się na bycie żołnierzem, czy też aureorem. Skoro z założenia wychodziła, że jesli ktoś chce ją uśmiercić to z pewnością umrze. Lepiej było się jednak tym nie dzielić. Każdy może mieć własne marzenia, a te nierealne są najlepsze.
-Lęk wysokości? Oh to naprawdę głupie.- Powiedział spoglądając na nią rozbawiony.- Masz różdżkę, dlaczego masz się bać wysokości?
Szybko jednak spoważniał marszcząc brwi. Dziewczyna wyraźnie nie żartowala i bardziej przypominało to fobie niż zwykły strach. Widząc jak dziewczyna się niebezpiecznie przechyla z refleksem, którego każdy by pozazdrościł chwycił ją za kark i z łatwością uniósł odstawiajac na odległość swej ręki od barierki.
-Ej, wszystko w porządku?-Rzucił pomagając jej usiąść na ziemi.
- Susie Salmon
Re: Spory Balkon
Pią Cze 13, 2014 5:59 pm
Czymś co Susie bardzo w sobie lubiła, to wyjątkowo rozwinięta wyobraźnia. Nie było chyba rzeczy, której nie mogłaby zobaczyć w swojej głowie. Niestety to oznaczało również, że często się wyłączała, wgapiała pustymi oczami w punkt i rozmyślała nad czymś. Niektórzy patrzyli na to niezbyt przychylnie, zwłaszcza nauczyciele, ale dziewczyna rzadko się tym przejmowała. W końcu kiedyś, kiedy mama czytała jej mugolskie bajki na dobranoc, mały Łosoś marzył o świecie magii i czarów. A teraz proszę! Znalazła się w samym środku równoległego świata, który zamieszkiwali czarodzieje i czarownice, a także wiele innych, często niebezpiecznych i dziwacznych stworzeń. Szkoda tylko, że nie było tak bajecznie, jak sobie to wyobrażała.
Włosy opadły jej na twarz, a poszczególne kosmyki zdobiły białe płatki śniegu. Starała się oddychać spokojnie, ale świat wirował, a razem z nim twarz profesora. Zupełnie nie panowała nad odruchami, jakie towarzyszyły temu incydentowi, więc dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że mocno trzyma się Liadona. Zupełnie jakby bała się, że gdy go puści, to spadnie, zginie. Jej palce powoli, niechętnie rozluźniły uścisk i zsunęły się z ramion i szaty mężczyzny. Gdyby tylko oszołomienie i przerażenie nie zawładnęło wyrazem jej ślicznej buźki, pewnie zarumieniłaby się po same uszy i speszona odwróciła wzrok.
Jednak nie mogła przestać wpatrywać się w zieleń jego oczu. Jedynie ona zdawała się być stałym, nie poruszającym się elementem, który powstrzymywał ją przed zamknięciem się ciężkich powiek. Sama nie wiedziała kiedy po jej policzkach popłynęły słone łzy i zorientowała się dopiero, kiedy obraz stał się jeszcze bardziej rozmazany, a jedna z nich zabłądziła na jej wargach. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że drży. Niemal zginęła. Spadła. Zabiła się. Przez tak nierozważną i głupią rzecz! Wiedziała co się stanie, kiedy podejdzie do balustrady! Wiedziała jak silnie reaguje na duże wysokości.
Nie wytrzymała i przeniosła ciężar ciała tak, aby móc wtulić się w profesora. Sama się zdziwiła, jak bardzo jej zachowanie było nielogiczne, lekkomyślne i nie na miejscu, patrząc na to, iż Liadon był nauczycielem. Ale nie obchodziło ją to! Miała w nosie co sobie o niej pomyśli. Mógł sobie na nią nawet nawrzeszczeć. Potrzebowała kotwicy. Kogoś kto upewni ją, że za chwilę znów nie straci równowagi i nie runie w ciemną otchłań. Chciała poczuć się bezpieczna, a wyobrażenie swojego ciała, nieruchomo leżącego u stóp wieży, wcale jej w tym nie pomagało.
- Pan... Ja... To... To dopiero głupie pytanie.- mógł to uznać jako "Dziekuję". Bawienie się w takie czułości nie było w jej stylu, a jednak to, że siedziała teraz wtulona w nauczyciela, którego zresztą dopiero co oficjalnie poznała, było nie lada widowiskiem i radziłabym to zapisać w kalendarzu. Drobne, delikatne dłonie znów zaciskały się na materiale jego ubrania.
Drżała z zimna i emocji, jakie się w niej kłębiły. Uspokajała się w myślach, że to tylko głupi wypadek, ale wciąż drżała i łkała cicho w tors Liadona.
- Co za upokorzenie...- jęknęła niezadowolona, jednak jakiekolwiek próby wzięcia głębszego oddechu, unormowania pracy serca, spełzały na niczym.
Włosy opadły jej na twarz, a poszczególne kosmyki zdobiły białe płatki śniegu. Starała się oddychać spokojnie, ale świat wirował, a razem z nim twarz profesora. Zupełnie nie panowała nad odruchami, jakie towarzyszyły temu incydentowi, więc dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że mocno trzyma się Liadona. Zupełnie jakby bała się, że gdy go puści, to spadnie, zginie. Jej palce powoli, niechętnie rozluźniły uścisk i zsunęły się z ramion i szaty mężczyzny. Gdyby tylko oszołomienie i przerażenie nie zawładnęło wyrazem jej ślicznej buźki, pewnie zarumieniłaby się po same uszy i speszona odwróciła wzrok.
Jednak nie mogła przestać wpatrywać się w zieleń jego oczu. Jedynie ona zdawała się być stałym, nie poruszającym się elementem, który powstrzymywał ją przed zamknięciem się ciężkich powiek. Sama nie wiedziała kiedy po jej policzkach popłynęły słone łzy i zorientowała się dopiero, kiedy obraz stał się jeszcze bardziej rozmazany, a jedna z nich zabłądziła na jej wargach. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że drży. Niemal zginęła. Spadła. Zabiła się. Przez tak nierozważną i głupią rzecz! Wiedziała co się stanie, kiedy podejdzie do balustrady! Wiedziała jak silnie reaguje na duże wysokości.
Nie wytrzymała i przeniosła ciężar ciała tak, aby móc wtulić się w profesora. Sama się zdziwiła, jak bardzo jej zachowanie było nielogiczne, lekkomyślne i nie na miejscu, patrząc na to, iż Liadon był nauczycielem. Ale nie obchodziło ją to! Miała w nosie co sobie o niej pomyśli. Mógł sobie na nią nawet nawrzeszczeć. Potrzebowała kotwicy. Kogoś kto upewni ją, że za chwilę znów nie straci równowagi i nie runie w ciemną otchłań. Chciała poczuć się bezpieczna, a wyobrażenie swojego ciała, nieruchomo leżącego u stóp wieży, wcale jej w tym nie pomagało.
- Pan... Ja... To... To dopiero głupie pytanie.- mógł to uznać jako "Dziekuję". Bawienie się w takie czułości nie było w jej stylu, a jednak to, że siedziała teraz wtulona w nauczyciela, którego zresztą dopiero co oficjalnie poznała, było nie lada widowiskiem i radziłabym to zapisać w kalendarzu. Drobne, delikatne dłonie znów zaciskały się na materiale jego ubrania.
Drżała z zimna i emocji, jakie się w niej kłębiły. Uspokajała się w myślach, że to tylko głupi wypadek, ale wciąż drżała i łkała cicho w tors Liadona.
- Co za upokorzenie...- jęknęła niezadowolona, jednak jakiekolwiek próby wzięcia głębszego oddechu, unormowania pracy serca, spełzały na niczym.
- Liadon Ichimaru
Re: Spory Balkon
Pią Cze 13, 2014 9:33 pm
Liadon mógłby się nieco podpisać pod takimi wyobrażeniami. Kiedy był mały, jeszcze w domu dziecka często wyobrażał sobie że te wszystkie dziwne wydarzenia wokół niego nie są przypadkiem. Że jest kimś wyjątkowym, że pewnego dnia przyjdzie ktoś oswiadczając mu, że jest od dawna poszukiwanym dziedzicem tronu jakiegoś nieznanego kraju. Już nigdy nie musiałby się martwić o pieniądze czy jedzenie.
Podtrzymywał rękami dziewczynę, która chwyciła się go kurczowo jakby miała się utopić. Zmarszczył brwi nie będąc pewnym czy to jakiś atak epilepsi bądź inne choróbstwo.
-Hej wszystko w porzadku?- Zapytał się raz jeszcze nie pewnym głosem. Wciąż wpatrywał się w jej twarz nie chcąc stracić kontaktu z dziewczyną. W końcu nieco się przestraszył. Jeśli mu tutaj umrze, to wszystkie ślady będa prowadziły do Wilkołaka. W takiej sytuacji nie miałby co liczyć na uczciwe dochodzenie. Jednakże lzy spływające po twarzy z wyrazem paniki nieco go uspokoiły. Jeśli to był poprostu napad fobi to nic strasznego nie powinno się stać. Wpatrywał się wciąż ze zmrużonymi oczyma i widoczną troską w oczach podtrzymując mocno dziewczynę. Z nieco zaskoczoną miną przyjął na siebie jej ciężar. Nieco zmieszany położył jedną ręke na jej plecach lekko poklepując jakby starając się dodać otuchy. Drugą wciąż trzymał ją pod pachą, tak na wszelki wypadek gdyby nagle zechciała wywinać tu orła. Nie był w takich sprawach najlepszy, wiec nie wiedząc co zrobić zaczął delikatnie głaskac ją po włosach mając nadzieje, ze to ją uspokoi.
-No tak faktycznie, nie zbyt mądre.- Powiedział uśmiechając się lekko.- Ale już dobrze, tak? Nie puszczę Cię, nie pozwolę Ci spaść.
Nie liczył na żadne dziękuję. Wdzięczność była czymś co naprawdę rzadko mógł otrzymać Wilkołak. Zresztą wciąż niebardzo wiedział co począć. Już nie pamiętał kiedy ostatnim razem ktoś rzucił się na niego oczekujac oparcia, pomocy lub czegoś więcej.
-Ej, nie nic się nie stało...- Nachylił się starając ją się nieco odsunąć by mógł spojrzec na jej twarz.- Już wszystko w porządku, tak?
Podtrzymywał rękami dziewczynę, która chwyciła się go kurczowo jakby miała się utopić. Zmarszczył brwi nie będąc pewnym czy to jakiś atak epilepsi bądź inne choróbstwo.
-Hej wszystko w porzadku?- Zapytał się raz jeszcze nie pewnym głosem. Wciąż wpatrywał się w jej twarz nie chcąc stracić kontaktu z dziewczyną. W końcu nieco się przestraszył. Jeśli mu tutaj umrze, to wszystkie ślady będa prowadziły do Wilkołaka. W takiej sytuacji nie miałby co liczyć na uczciwe dochodzenie. Jednakże lzy spływające po twarzy z wyrazem paniki nieco go uspokoiły. Jeśli to był poprostu napad fobi to nic strasznego nie powinno się stać. Wpatrywał się wciąż ze zmrużonymi oczyma i widoczną troską w oczach podtrzymując mocno dziewczynę. Z nieco zaskoczoną miną przyjął na siebie jej ciężar. Nieco zmieszany położył jedną ręke na jej plecach lekko poklepując jakby starając się dodać otuchy. Drugą wciąż trzymał ją pod pachą, tak na wszelki wypadek gdyby nagle zechciała wywinać tu orła. Nie był w takich sprawach najlepszy, wiec nie wiedząc co zrobić zaczął delikatnie głaskac ją po włosach mając nadzieje, ze to ją uspokoi.
-No tak faktycznie, nie zbyt mądre.- Powiedział uśmiechając się lekko.- Ale już dobrze, tak? Nie puszczę Cię, nie pozwolę Ci spaść.
Nie liczył na żadne dziękuję. Wdzięczność była czymś co naprawdę rzadko mógł otrzymać Wilkołak. Zresztą wciąż niebardzo wiedział co począć. Już nie pamiętał kiedy ostatnim razem ktoś rzucił się na niego oczekujac oparcia, pomocy lub czegoś więcej.
-Ej, nie nic się nie stało...- Nachylił się starając ją się nieco odsunąć by mógł spojrzec na jej twarz.- Już wszystko w porządku, tak?
- Mistrz Gry
Re: Spory Balkon
Pią Cze 13, 2014 10:08 pm
Gdy Susie przyciskała głowę do torsu mężczyzny musiała zauważyć, iż jest strasznie gorący. Mimo chłodnego wieczoru i tego, że pod płaszczem miał tylko ten cienki podkoszulek biło od niego ciepło. Nie to było jednak najdziwniejsze. Po między cichym urywanym szlochem, dziewczyna zaczęła słyszeć jakieś głosy. Jakby szepty, które wydawały się bardzo odległe. A jednak stawały się coraz głośniejsze. Mglisty obraz wydarzeń zmaterializował się przed jej oczyma. Jakby oglądała słabej jakości film wyświetlany rzutnikiem na mgle, czy parze wodnej.
Nieostry kontur chłopca wydawał się być bardzo blisko, poruszał się jakby walczył z niewidzialnym oprawcą. Mgliste promienie światła sprawiły, że zamarł. Blond włosy chłopczyk, tak teraz mogłaś być tego pewna, był pokoju a obok niego poruszało się kilka innych cieni. Wydawało się, że byli to inni chłopcy w łóżkach. Śpiący już współlokatorzy przekręcali się co jakiś czas, rozmazując i odzyskując ostrość. Nieco widmowa postać blond chłopca, który wydawał się być najwyraźniejszy, nabrała czerwonego koloru. Wtedy nastąpiło pierwsze uderzenie, które powaliło go na kolana. Nieme łzy bólu spływały po jego policzkach, gdy odgłosy pękanych kości rozeszły się mglistym echem. Rzuciło nim znowu tym razem dużo silniej a odgłos pękania rozszedł się po całym pokoju mącąc ciszę. To kości zaczęły się przestawiać. Tym razem nic nie mogło go powstrzymać od krzyku przepełnionego bólem, który poniósł się echem. Rzucał się na ziemi jakby nie widzialna siła od środka chciała rozerwać jego ciało i faktycznie skromna piżamka zaczęła pękać pod naporem rosnącego ciała. Dopiero teraz rozbudzone dzieci wpadły w panikę. Źrenice rozszerzyły się do granic możliwości zasłaniając niemal całkowicie oczy. Nos i twarz zaczęły się wydłużać do wtóru pęknięć kości i skóry. Szczęka również zaczęła rosnąć uwydatniając coraz ostrzejsze kły. Ciało chłopca drżało konwulsyjnie w rytm uderzeń serca. Coraz szybciej i mocniej, powiększając się i zmieniając...
Seria obrazów zakończyła się tak szybko jak się rozpoczęła. Powoli szczegóły zaczynały zacierać w pamięci dziewczyny. Również szepty ucichły, jakby staczały się w otchłań świadomości.
- Susie Salmon
Re: Spory Balkon
Pią Cze 13, 2014 10:54 pm
Słyszała bicie serca. Rytmiczne, uspokajające, usypiające.
Czuła ciepło ogrzewające jej zmarznięty policzek i dłoń. Przyjemne uczucie pieszczące zakończenia jej nerwów i sprawiające, że nie miała najmniejszej ochoty odsuwać się od mężczyzny. Stała pomiędzy przyzwoitością, a pokusą błogiego odprężenia. W końcu kazała przyzwoitości iść w cholerę, a sama mocząc łzami materiał podkoszulki Liadona, załkała po raz kolejny.
Przymknięte oczy i rozmazany przez łzy widok, nie pozwoliły dostatecznie szybko zorientować się, że coś jest nie tak. Ale było. Obrazy zalały jej umysł, a Susie nie miała pojęcia gdzie jest. Zaczęła się rozglądać, ale coś jej podpowiadało, że nie ma zbyt wiele czasu.
Zobaczyła dzieci. zwłaszcza jeden chłopiec rzucił jej się w oczy. Skądś znała tą blond czuprynę i delikatną twarz, która wkrótce miała zacząć nabierać twardych męskich rysów. I wtedy chłopiec upadł.
Boże...- pomyślała Susie, odruchowo chcąc zakryć sobie dłonią usta, ale zorientowała się, że nie była w stanie się poruszyć. Chciała mu pomóc, dopaść do niego i przytulić, uspokoić, zrobić cokolwiek.
Mogła jedynie przyglądać się temu wszystkiemu i wciąż szeptać- Nie, nie, nie...
Widok łamał serce i Salmon wyraźnie czuła, jak zaczyna brakować jej tchu, a w jej klatce piersiowej pojawił się ból. Ale on był niczym w porównaniu z tym, co odczuwał chłopiec, więc Puchonka zignorowała go i kolejny raz spróbowała się poruszyć.
Rzeczywistość wessała ją, przyprawiając o jeszcze większą migrenę. Oszołomiona zorientowała się, że Liadon coś do niej mówił. Wyglądała jakby nie rozumiała o co mu chodzi. Tępo wpatrywała się w butelkową zieleń jego oczu. W uszach dziewczyny wciąż odbijało się bicie serca profesora, a ciepło bijące od jego skóry, chwilami zdawało się wręcz parzyć.
Kiedy znała zmienne, rozwiązanie równania było dziecinnie łatwe.
- Wilkołak.- jedyne słowo, które była w stanie wypowiedzieć. Jej ręka całkowicie bezwładnie powędrowała do włosów Liadona. Susie ujęła w dwa palce kosmyk blond pukli, aby chwilę później opuścić dłoń, nie odwracając zdumionego spojrzenia.
Nie przyszło jej nawet do głowy, żeby się odsunąć. Bo niby po co? Nie skrzywdzi jej. Nie teraz. Była tego pewna. Odszukała w sobie siły, zdobywając się na delikatny, pokrzepiający uśmiech. Jego troska, odbiła się w jej czekoladowych tęczówkach i wróciła do niego ze zdwojoną siłą. To była Susie, ona nie potrafiła inaczej.
Czuła ciepło ogrzewające jej zmarznięty policzek i dłoń. Przyjemne uczucie pieszczące zakończenia jej nerwów i sprawiające, że nie miała najmniejszej ochoty odsuwać się od mężczyzny. Stała pomiędzy przyzwoitością, a pokusą błogiego odprężenia. W końcu kazała przyzwoitości iść w cholerę, a sama mocząc łzami materiał podkoszulki Liadona, załkała po raz kolejny.
Przymknięte oczy i rozmazany przez łzy widok, nie pozwoliły dostatecznie szybko zorientować się, że coś jest nie tak. Ale było. Obrazy zalały jej umysł, a Susie nie miała pojęcia gdzie jest. Zaczęła się rozglądać, ale coś jej podpowiadało, że nie ma zbyt wiele czasu.
Zobaczyła dzieci. zwłaszcza jeden chłopiec rzucił jej się w oczy. Skądś znała tą blond czuprynę i delikatną twarz, która wkrótce miała zacząć nabierać twardych męskich rysów. I wtedy chłopiec upadł.
Boże...- pomyślała Susie, odruchowo chcąc zakryć sobie dłonią usta, ale zorientowała się, że nie była w stanie się poruszyć. Chciała mu pomóc, dopaść do niego i przytulić, uspokoić, zrobić cokolwiek.
Mogła jedynie przyglądać się temu wszystkiemu i wciąż szeptać- Nie, nie, nie...
Widok łamał serce i Salmon wyraźnie czuła, jak zaczyna brakować jej tchu, a w jej klatce piersiowej pojawił się ból. Ale on był niczym w porównaniu z tym, co odczuwał chłopiec, więc Puchonka zignorowała go i kolejny raz spróbowała się poruszyć.
Rzeczywistość wessała ją, przyprawiając o jeszcze większą migrenę. Oszołomiona zorientowała się, że Liadon coś do niej mówił. Wyglądała jakby nie rozumiała o co mu chodzi. Tępo wpatrywała się w butelkową zieleń jego oczu. W uszach dziewczyny wciąż odbijało się bicie serca profesora, a ciepło bijące od jego skóry, chwilami zdawało się wręcz parzyć.
Kiedy znała zmienne, rozwiązanie równania było dziecinnie łatwe.
- Wilkołak.- jedyne słowo, które była w stanie wypowiedzieć. Jej ręka całkowicie bezwładnie powędrowała do włosów Liadona. Susie ujęła w dwa palce kosmyk blond pukli, aby chwilę później opuścić dłoń, nie odwracając zdumionego spojrzenia.
Nie przyszło jej nawet do głowy, żeby się odsunąć. Bo niby po co? Nie skrzywdzi jej. Nie teraz. Była tego pewna. Odszukała w sobie siły, zdobywając się na delikatny, pokrzepiający uśmiech. Jego troska, odbiła się w jej czekoladowych tęczówkach i wróciła do niego ze zdwojoną siłą. To była Susie, ona nie potrafiła inaczej.
- Liadon Ichimaru
Re: Spory Balkon
Sob Cze 14, 2014 2:14 pm
Liadon wciąż bił się nieco z myslami nie pewny co zrobić z omdlewającą mu na rękach dziewczyna. Do tego ten cały potok łez. Pokaz był godny wzruszajacych scen pogrzebu i innych takich scen. Lekko dziewczyną potrząsnął by upewnić się, że jest przytomna. Wpatrywał się w jej twarz starając się złapać jakiś kontakt, ale wygladało na to że nie obejdzie się bez wizyty w skrzydle szpitalnym.
-Co?-Zapytał nieco zduszonym głosem, rad że się wreszcie odezwała. Jednak słowo, które wypowiedziała napełniło go tylko wiekszym lękiem. Wydawało się, że dziewczyna zwariowała. Choc byc może był to jakis kiepski żart. Przez myśl mu nie przeszło, że ma na mysli jego. Przez twarz przebiegł mu jakiś cień, gdy zbliżyła dlon do jego twarzy.
-Dobra, zdecydowanie zabieram Cię do Skrzydła Szpitalnego.- Powiedział nie bardzo mogac odwzajemnić jej słaby uśmiech. Przyłożył jej rękę do czoła, samemu nie wiedzieć czemu. Taki mugolski nawyk, jeszcze z sierocińca. Przecież nie potrafił nawet dobrze wyczuć tak temperatury. Chwycił ja za ramiona i uniósł kilka cali stawiając po chwili. Jakby chciał sprawdzić utrzyma równowagę. Schował rózdżke do kieszeni płaszcza i rozejrzał się po balkonie. Sam był odporny na wiele trucizn, ale może tutaj się czegoś nawachała. Nie byla by pierwszą uczennicą, która próbowała się otróć.
-No już idziemy...- Powiedział spokojnie siląc się na uśmiech i jedną ręką chwytając jej torbe, a drugą przytrzymał ją pod ramię by przypadkiem nie wywinęła orła. Delikatnie skierowal ją w kierunku schodów spoglądając uważnie na nią.
-Co?-Zapytał nieco zduszonym głosem, rad że się wreszcie odezwała. Jednak słowo, które wypowiedziała napełniło go tylko wiekszym lękiem. Wydawało się, że dziewczyna zwariowała. Choc byc może był to jakis kiepski żart. Przez myśl mu nie przeszło, że ma na mysli jego. Przez twarz przebiegł mu jakiś cień, gdy zbliżyła dlon do jego twarzy.
-Dobra, zdecydowanie zabieram Cię do Skrzydła Szpitalnego.- Powiedział nie bardzo mogac odwzajemnić jej słaby uśmiech. Przyłożył jej rękę do czoła, samemu nie wiedzieć czemu. Taki mugolski nawyk, jeszcze z sierocińca. Przecież nie potrafił nawet dobrze wyczuć tak temperatury. Chwycił ja za ramiona i uniósł kilka cali stawiając po chwili. Jakby chciał sprawdzić utrzyma równowagę. Schował rózdżke do kieszeni płaszcza i rozejrzał się po balkonie. Sam był odporny na wiele trucizn, ale może tutaj się czegoś nawachała. Nie byla by pierwszą uczennicą, która próbowała się otróć.
-No już idziemy...- Powiedział spokojnie siląc się na uśmiech i jedną ręką chwytając jej torbe, a drugą przytrzymał ją pod ramię by przypadkiem nie wywinęła orła. Delikatnie skierowal ją w kierunku schodów spoglądając uważnie na nią.
- Susie Salmon
Re: Spory Balkon
Sob Cze 14, 2014 4:29 pm
Wciąż oszołomiona niedawną wizją, potrzebowała chwili, aby odzyskać zdolność normalnego funkcjonowania. Kilka kroków i Susie zaparła się z całych sił, jak uparty pies na spacerze- nie doszukujmy się podtekstów.
- Hej! Pan... Pan jest wilkołakiem.- potrząsnęła głową z niedowierzaniem i zamrugała kilkakrotnie, jakby sama nie wierzyła w to co mówi. A przecież była tego całkowicie pewna. Widziała to i rozpoznała go. Poczuła jak serce jej się ściska na wspomnienie uroczego, małego chłopca, który zwijał się z bólu i dzielnie tłumił w sobie krzyk.
Trzymała Liadona za przedramię, jakby obawiała się, że ten zaraz jej zwieje. Jak to możliwe, że wszystko zaczynało nabierać dla niej sensu, kiedy powinno nie mieć go w ogóle? Miała w nosie, że był nauczycielem. Jeśli nawet dostanie szlaban, co z tego? Widziała coś, co wymykało się jej wiedzy i zaczynała się o siebie poważnie martwić.
- Wszystko ze mną w porządku! Chyba... Tak myślę... Cholera go wie! Ale widziałam coś i ja...- mówiła szybko, bez składu i ładu, ale sama nie uporządkowała jeszcze swoich myśli. Nie na tyle, aby móc się nimi dzielić z innymi.
Ufała swojemu instynktowi, a ten w tej chwili wręcz krzyczał, że to co widziała było prawdą. Tylko dlaczego to widziała i co to było?
- Pan też to widział?- zapytała z nadzieją w oczach. Nie była psychiczna. Nie mogła być...
Znów ogarną ją strach, ale bynajmniej nie dlatego, że nawiązywała fizyczny kontakt z wilkołakiem. To zaliczyłaby raczej do rzeczy interesujących i niezwykle miłych. Nadal czuła ciepło, bijące od nauczyciela i walczyła ze sobą, aby nie zmniejszyć dzielącej ich odległości. Nienawidziła zimy...
Bała się, że to z nią jest coś nie tak i naprawdę to wszystko sobie ubzdurała. Jej bujna wyobraźnia mogła zadziałać pod wpływem tych wszystkich bodźców i pokazać jej fałszywy obraz. Jednocześnie nie potrafiła pozbyć się przekonania, że ma słuszność i nie mając pojęcia co powinna robić, po prostu szukała odpowiedzi u profesora.
- Hej! Pan... Pan jest wilkołakiem.- potrząsnęła głową z niedowierzaniem i zamrugała kilkakrotnie, jakby sama nie wierzyła w to co mówi. A przecież była tego całkowicie pewna. Widziała to i rozpoznała go. Poczuła jak serce jej się ściska na wspomnienie uroczego, małego chłopca, który zwijał się z bólu i dzielnie tłumił w sobie krzyk.
Trzymała Liadona za przedramię, jakby obawiała się, że ten zaraz jej zwieje. Jak to możliwe, że wszystko zaczynało nabierać dla niej sensu, kiedy powinno nie mieć go w ogóle? Miała w nosie, że był nauczycielem. Jeśli nawet dostanie szlaban, co z tego? Widziała coś, co wymykało się jej wiedzy i zaczynała się o siebie poważnie martwić.
- Wszystko ze mną w porządku! Chyba... Tak myślę... Cholera go wie! Ale widziałam coś i ja...- mówiła szybko, bez składu i ładu, ale sama nie uporządkowała jeszcze swoich myśli. Nie na tyle, aby móc się nimi dzielić z innymi.
Ufała swojemu instynktowi, a ten w tej chwili wręcz krzyczał, że to co widziała było prawdą. Tylko dlaczego to widziała i co to było?
- Pan też to widział?- zapytała z nadzieją w oczach. Nie była psychiczna. Nie mogła być...
Znów ogarną ją strach, ale bynajmniej nie dlatego, że nawiązywała fizyczny kontakt z wilkołakiem. To zaliczyłaby raczej do rzeczy interesujących i niezwykle miłych. Nadal czuła ciepło, bijące od nauczyciela i walczyła ze sobą, aby nie zmniejszyć dzielącej ich odległości. Nienawidziła zimy...
Bała się, że to z nią jest coś nie tak i naprawdę to wszystko sobie ubzdurała. Jej bujna wyobraźnia mogła zadziałać pod wpływem tych wszystkich bodźców i pokazać jej fałszywy obraz. Jednocześnie nie potrafiła pozbyć się przekonania, że ma słuszność i nie mając pojęcia co powinna robić, po prostu szukała odpowiedzi u profesora.
- Liadon Ichimaru
Re: Spory Balkon
Sob Cze 14, 2014 6:54 pm
Zawahał sie gdy dziewczyna postawiła opór. Wydała się nagle strasznie ożywiona, jakby zobaczyła przynajmniej ducha. Prawdziwego szoku doznał gdy dziewczyna oskarżyła go o... No właściwie to go zdemaskowała bez widocznej przyczyny. Lekko rozdziawił usta w niemym zdziwieniu nie wiedząc co powiedzieć.
-Widziałas coś...-Zapytał powoli coraz bardziej zaskoczony. Wciaż ze zmarszczonymi brwiami myślał gorączkowo nad sposobem wymigania sie od tego. Jednak uwagę mocno przyciagnęły słowa dziewczyny.
-Właściwie to co miałem zobaczyć?- Zapytał tym razem opanowanym głosem. Uważnie się jej przygladał.
-Chyba nieco Ci sie zakreciło w głowie i dostałas halucynacji...-Powiedział powoli, jakby zastanawiając się czy to tylko skutek niedawnego ataku fobii.- Powinnaś chyba odwiedzić skrzydlo szpitalne, albo... jesli chcesz opowiedzieć co własciwie się stało.
Wciąż patrzył na nią spod nastroszonych brwi.
-Widziałas coś...-Zapytał powoli coraz bardziej zaskoczony. Wciaż ze zmarszczonymi brwiami myślał gorączkowo nad sposobem wymigania sie od tego. Jednak uwagę mocno przyciagnęły słowa dziewczyny.
-Właściwie to co miałem zobaczyć?- Zapytał tym razem opanowanym głosem. Uważnie się jej przygladał.
-Chyba nieco Ci sie zakreciło w głowie i dostałas halucynacji...-Powiedział powoli, jakby zastanawiając się czy to tylko skutek niedawnego ataku fobii.- Powinnaś chyba odwiedzić skrzydlo szpitalne, albo... jesli chcesz opowiedzieć co własciwie się stało.
Wciąż patrzył na nią spod nastroszonych brwi.
- Susie Salmon
Re: Spory Balkon
Sob Cze 14, 2014 7:32 pm
Sama nie wiedziała dlaczego, ale mina profesora była dla niej niezwykle satysfakcjonująca. Puściła go i splotła ręce na piersi. Miała minę mówiącą "Nie rób ze mnie idiotki bo tak przerobię ci facjatę, że staniesz się nowym gatunkiem trola.", a wszystkiego dopełniało prześwietlające na wylot spojrzenie. Susie nie podejrzewała się o tak wielkie pokłady arogancji i pewności siebie. Stała wyprostowana z głową lekko przekrzywioną i zadartą, ponieważ Liadon był zdecydowanie wyższy. No i dzieliło ich kilka centymetrów, które wydawały się wyznaczać jakąś niewidzialną granicę. Och... Łosoś nie miał nic przeciwko przekroczenia jej.
Wyglądało to komicznie. Jakby kot starał się przestraszyć lwa.
- Nie wiem co widziałam. To znaczy... Nie wiem dlaczego to widziałam i czym to było spowodowane. Po prostu widziałam pana. Był pan mały. To chyba był sierociniec- tak sądzę. Przemienił się pan na oczach innych chłopców.- przełknęła ślinę.- Cierpiał pan...- wyszeptała, a jej głos był wręcz przesiąknięty współczuciem i bezradnością.- To jest szalone, wiem. Ale mówię prawdę, musi mi pan uwierzyć.- oddychała szybciej. Obawiała się, że odeśle ją do skrzydła szpitalnego, albo natychmiast powiadomi dyrektora i już jutro będzie siedzieć na kozetce w św. Mungu.
Skołowana, zła, głodna, zmęczona i zziębnięta, patrzyła na Liadona swoimi czekoladowymi oczyma i marzyła tylko o tym, aby znów ja przytulił. Wciąż zadawała sobie pytanie, co wywołało wizję. Ale wiedziała, że z jakichś powodów nowo poznany nauczyciel, będzie stanowił ważny element jej przyszłości. Oby to nie znaczyło, że zwyczajnie obleje ją z transmutacji. Wtedy to się obrazi...
Wyglądało to komicznie. Jakby kot starał się przestraszyć lwa.
- Nie wiem co widziałam. To znaczy... Nie wiem dlaczego to widziałam i czym to było spowodowane. Po prostu widziałam pana. Był pan mały. To chyba był sierociniec- tak sądzę. Przemienił się pan na oczach innych chłopców.- przełknęła ślinę.- Cierpiał pan...- wyszeptała, a jej głos był wręcz przesiąknięty współczuciem i bezradnością.- To jest szalone, wiem. Ale mówię prawdę, musi mi pan uwierzyć.- oddychała szybciej. Obawiała się, że odeśle ją do skrzydła szpitalnego, albo natychmiast powiadomi dyrektora i już jutro będzie siedzieć na kozetce w św. Mungu.
Skołowana, zła, głodna, zmęczona i zziębnięta, patrzyła na Liadona swoimi czekoladowymi oczyma i marzyła tylko o tym, aby znów ja przytulił. Wciąż zadawała sobie pytanie, co wywołało wizję. Ale wiedziała, że z jakichś powodów nowo poznany nauczyciel, będzie stanowił ważny element jej przyszłości. Oby to nie znaczyło, że zwyczajnie obleje ją z transmutacji. Wtedy to się obrazi...
- Liadon Ichimaru
Re: Spory Balkon
Sob Cze 14, 2014 8:14 pm
Znowu na jego twarzy zagościło zaskoczenie. Skąd mogła wiedzieć o tym, że mieszkał w sierocińcu. Własciwie to jakim cudem mogła "zobaczyć" coś tak odległego z jego przeszłości. Wróć jak wogóle mogła cokolwiek zobaczyć. Z tego co do tej pory usłyszał legilimencjaby pasowała. JEdnakże od dawna wiedział, że jego umysł jest twierdzą nie do zdobycia. zresztą widziała by to wtedy jego oczyma. Innym sposobem byłoby zobaczenie jego wspomnień poprzez...
Zawahał się ujrzawszy, że dziewczyna się mu uważnie przypatruje, a wręcz butnie. Uśmiechnął się lekko, w nieco wymuszony sposób.
-Czyli widziałas mnie tak?- Powiedział wciąż z uśmiechem który teraz nosił znaki politowania.- Popraw sie jeśli się mylę, ale spotkałaś mnie dzisiaj po raz pierwszy. A to co sobie wyobraziłaś było chłopcem. Nie natomiast dwudziesto kilkuletnim mężczyzną, skąd więc taka pewność, że to ja. Skąd pewność, że był to sierociniec a nie obóz harcerski.- Pochylił nieco głowę spoglądając na nią uważnie.- No chyba, że wcześniej miałaś już różnego rodzaju wizje, które nie były czystą imaginacją...
Mówił spokojnie, może nawet za spokojnie. Uśmiechnął się raz jeszcze, teraz już chyba szczerze. Potarł dziewczynę lekko po ramieniu chcąc dodać jej otuchy.
-Chyba za dużo dziś się juz wydarzyło.- Powiedział dodając zdawkowo.-Jeśli Cię to jednak uspokoi możesz opowiedzieć mi jak to widziałaś.
Zawahał się ujrzawszy, że dziewczyna się mu uważnie przypatruje, a wręcz butnie. Uśmiechnął się lekko, w nieco wymuszony sposób.
-Czyli widziałas mnie tak?- Powiedział wciąż z uśmiechem który teraz nosił znaki politowania.- Popraw sie jeśli się mylę, ale spotkałaś mnie dzisiaj po raz pierwszy. A to co sobie wyobraziłaś było chłopcem. Nie natomiast dwudziesto kilkuletnim mężczyzną, skąd więc taka pewność, że to ja. Skąd pewność, że był to sierociniec a nie obóz harcerski.- Pochylił nieco głowę spoglądając na nią uważnie.- No chyba, że wcześniej miałaś już różnego rodzaju wizje, które nie były czystą imaginacją...
Mówił spokojnie, może nawet za spokojnie. Uśmiechnął się raz jeszcze, teraz już chyba szczerze. Potarł dziewczynę lekko po ramieniu chcąc dodać jej otuchy.
-Chyba za dużo dziś się juz wydarzyło.- Powiedział dodając zdawkowo.-Jeśli Cię to jednak uspokoi możesz opowiedzieć mi jak to widziałaś.
- Susie Salmon
Re: Spory Balkon
Sob Cze 14, 2014 9:50 pm
Była nieustępliwa. W dodatku czuła narastającą w niej irytację. Boże... Dlaczego ona się tak złościła? Właśnie pobili rekord w zadawaniu głupich pytań i pakowania się w dziwaczne sytuacje. Czasem po prostu twierdziła, że jest tak a nie inaczej, nie mając żadnych podstaw ku temu. Aż chce się odpowiedzieć "Bo tak!". Ale oczywiście "Bo tak!" nie jest racjonalnym argumentem i raczej nie stałaby się w ten sposób bardziej wiarygodna. Problem w tym, że sama nie wiedziała dlaczego była pewna, że chłopcem jest stojący tu przed nią nauczyciel i skąd wziął się ten pomysł z sierocińcem?
- Tak zniewalająco zielone oczy ma tylko pan.- w porę ugryzła się w język, przypominając sobie, że to nie pora na głupie żarty. Nawet jeśli to była szczera prawda i wyjątkowo trafny fakt, zdecydowanie przemawiający za jej racją. Zostawi to sobie na jakąś wyjątkowo nudną lekcję transmutacji. Puchoni i tak raczej nie przejmą się aż tak bardzo utratą kilku punktów. Nie mogła powstrzymać bezczelnego uśmiechu wkradającego się na jej usta.
- Niektóre rzeczy się zmieniają kiedy dorastamy, a niektóre są w nas zbyt głęboko zakorzenione. Nie mam pewności, że to był sierociniec. Czysty przypadek, że to było pierwsze skojarzenie, jakie nasunęło mi się, kiedy zobaczyłam rzędy łóżek, a w nich śpiących chłopców. Ten, który nie spał był blondynem o wyjątkowym spojrzeniu, które było widoczne zwłaszcza wtedy, kiedy zwijał się z bólu na podłodze.- czuła rozdzierającą rozpacz, kiedy o tym mówiła. Niemal fizycznie ją to bolało.- Nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego tak uważam, ale to był pan i ja to wiem.- wzięła głębszy oddech i choć po uśmiechu, który jeszcze przed momentem gościł na jej twarzy, nie było śladu, w jej oczach kryla się jakaś łagodność. Jak to kobieta, czuła w obecnej sytuacji złość, ale też nie potrafiła do końca wyładować jej na Liadonie.- Ja naprawdę nie wiem co się stało. To po prostu się stało. Niech pan po prostu mi powie, że nie jestem wariatką i że faktycznie jest pan wilkołakiem. Przecież zna pan mój stosunek do tego typu spraw i wie, że nie puszczę pary z gęby.- jęknęła zmęczona udawaniem twardej Susie. Nie wiedziała, która godzina, ale padała na twarz i byłaby naprawdę wdzięczna za odstawienie w jakieś miejsce, gdzie mogłaby się zdrzemnąć. Nie obchodziło ją, czy to będzie dormitorium, czy też kanapa w profesorskim gabinecie. Miało być ciepło i cicho.
- Tak zniewalająco zielone oczy ma tylko pan.- w porę ugryzła się w język, przypominając sobie, że to nie pora na głupie żarty. Nawet jeśli to była szczera prawda i wyjątkowo trafny fakt, zdecydowanie przemawiający za jej racją. Zostawi to sobie na jakąś wyjątkowo nudną lekcję transmutacji. Puchoni i tak raczej nie przejmą się aż tak bardzo utratą kilku punktów. Nie mogła powstrzymać bezczelnego uśmiechu wkradającego się na jej usta.
- Niektóre rzeczy się zmieniają kiedy dorastamy, a niektóre są w nas zbyt głęboko zakorzenione. Nie mam pewności, że to był sierociniec. Czysty przypadek, że to było pierwsze skojarzenie, jakie nasunęło mi się, kiedy zobaczyłam rzędy łóżek, a w nich śpiących chłopców. Ten, który nie spał był blondynem o wyjątkowym spojrzeniu, które było widoczne zwłaszcza wtedy, kiedy zwijał się z bólu na podłodze.- czuła rozdzierającą rozpacz, kiedy o tym mówiła. Niemal fizycznie ją to bolało.- Nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego tak uważam, ale to był pan i ja to wiem.- wzięła głębszy oddech i choć po uśmiechu, który jeszcze przed momentem gościł na jej twarzy, nie było śladu, w jej oczach kryla się jakaś łagodność. Jak to kobieta, czuła w obecnej sytuacji złość, ale też nie potrafiła do końca wyładować jej na Liadonie.- Ja naprawdę nie wiem co się stało. To po prostu się stało. Niech pan po prostu mi powie, że nie jestem wariatką i że faktycznie jest pan wilkołakiem. Przecież zna pan mój stosunek do tego typu spraw i wie, że nie puszczę pary z gęby.- jęknęła zmęczona udawaniem twardej Susie. Nie wiedziała, która godzina, ale padała na twarz i byłaby naprawdę wdzięczna za odstawienie w jakieś miejsce, gdzie mogłaby się zdrzemnąć. Nie obchodziło ją, czy to będzie dormitorium, czy też kanapa w profesorskim gabinecie. Miało być ciepło i cicho.
- Liadon Ichimaru
Re: Spory Balkon
Nie Cze 15, 2014 4:51 pm
Wciąż wpatrywał sie bacznie w dziewczynę, jak gdyby obawiał się, że zemdleje. Nie bardzo wiedzial jak rozwiązać tę sytuację. Rozważal nawet prostą modyfikacje pamięci. Dumbledore napewno by tego nie pochwalił ale nie musi przecież o wszystkim wiedzieć. Szybko jednak wyrzucił ten pomysł z głowy. Zmieszał się jeszcze bardziej słyszac jej wywód. Nie był pełen detali i szczegułów. Wydawało się, jakby obserwowała to zza jakieiś mglistej ściany. Z pewnością nie bylo to jego wspomnienie, nie była też to żadna forma legilimencji. Zamyślił się chwile zastanawiajac nad tym co usłyszał. Najgorsza była trafność tej historii. Sam dobrze tego nie pamiętał, rzadko pamiętało się swoje przemiany. Jednakże opis odpowiadał jego pierwszej w życiu przemianie. Uśmiechnął się lekko gdy dziewczyna kolejny raz sie odezwała.
-Oh, oczywiście że jesteś wariatką. Ale powiem Ci w sekrecie, że tylko wariaci są coś warci.- Powiedział nieco bezwiednie, poczym ostatecznie otrząsnął sie z zamyślenia. Puścił dziewczyne, która wydawała się już rozbudzona i w pełni sił.
-A teraz przypominam tego chlopca?- Zapytał wskazując różdżką w swoja twarz. Napuchła szybko, jakby przybrał przynajmniej kilkadziesiąt kilo. Włosy przybrały czarny kolor, a teczówki niebieski. Machnął po chwili znowu przywracając sobie normalny wygląd.
-Myślę, że Ci się coś przywidziało... A to, że chłopiec mnie przypominał to kwestia tego, że byłem ostatnią osobą którą zobaczyłaś nim to się wydarzyło. Taki niesmaczny dowcip wykręcony przez zmęczony, niewyspany umysł.
Mowiąc to spojrzał w nieco karcący sposób na dziewczynę. Odzyskał już spokój i wiedział, że powinien iść w zaparte. Niczego mu w końcu nie udowodni, a jeśli dobrze to rozegra to wszystko się rozejdzie po kościach.
-Zresztą sama już chyba nie jesteś taka pewna. Mowiłaś że chłopczyk był blondynem, że zwijał się z bólu. Nie mówiłaś że ja nim byłem... Chyba w głębi już sama zwątpiłaś...
Powiedział uśmiechając się juz bez wymuszenia i podając jej torbę.
-Oh, oczywiście że jesteś wariatką. Ale powiem Ci w sekrecie, że tylko wariaci są coś warci.- Powiedział nieco bezwiednie, poczym ostatecznie otrząsnął sie z zamyślenia. Puścił dziewczyne, która wydawała się już rozbudzona i w pełni sił.
-A teraz przypominam tego chlopca?- Zapytał wskazując różdżką w swoja twarz. Napuchła szybko, jakby przybrał przynajmniej kilkadziesiąt kilo. Włosy przybrały czarny kolor, a teczówki niebieski. Machnął po chwili znowu przywracając sobie normalny wygląd.
-Myślę, że Ci się coś przywidziało... A to, że chłopiec mnie przypominał to kwestia tego, że byłem ostatnią osobą którą zobaczyłaś nim to się wydarzyło. Taki niesmaczny dowcip wykręcony przez zmęczony, niewyspany umysł.
Mowiąc to spojrzał w nieco karcący sposób na dziewczynę. Odzyskał już spokój i wiedział, że powinien iść w zaparte. Niczego mu w końcu nie udowodni, a jeśli dobrze to rozegra to wszystko się rozejdzie po kościach.
-Zresztą sama już chyba nie jesteś taka pewna. Mowiłaś że chłopczyk był blondynem, że zwijał się z bólu. Nie mówiłaś że ja nim byłem... Chyba w głębi już sama zwątpiłaś...
Powiedział uśmiechając się juz bez wymuszenia i podając jej torbę.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach