- Mercedes Bélanger
Re: Spory Balkon
Wto Sie 11, 2015 11:23 pm
Kolejny, zwykły, koszmarnie nudny dzień, podczas którego szukała sobie jakiegokolwiek produktywnego zajęcia. Odrabianie zadania domowego z eliksirów chwilowo przerastało ją mentalnie, a że większość osób zbywała ją w tempie natychmiastowym - snuła się po szkole bez jakiegokolwiek celu. Czuła się przy tym nieprzyzwoicie samotna. Głupie to było, ale jakże prawdziwe. Ostatnio nawet, kiedy zaczęły wzruszać ją do łez historie wyczytane w podręczniku do historii magii, Mercedes stwierdziła, że nawet polubiła towarzyszący jej wszędzie, melancholijny nastrój i być może dalsze jego pielęgnowanie nie jest tak głupim pomysłem. Kariera pirotechnika mogła zakończyć się dość niespodziewanie i nawet pomimo towarzyszącym śmierci, naprawdę ładnym efektom świetlnym i akustycznym wątpiła w to, aby jej rodzice to docenili. Zamiast tego mogła wciąż brnąć w bezcelowe użalanie się nad sobą, pisać wiersze, od czasu do czasu naciąć rękę w widocznym miejscu. Tak, żeby przypadkiem nie naruszyć przy tym żyły.
Nogi niosły ją i niosły, aż wreszcie stała przy spiralnych schodach prowadzących wprost na wieżę astronomiczną. Przez głowę rudzielca przeszła prosta myśl, że w taką pogodę musi być tam pusto, a więc miała małe szanse na spotkanie z kimkolwiek. Myliła się. Kiedy tylko wspięła się na górę i rozejrzała wokoło dostrzegła rozmawiającą ze sobą trójkę osób. Gryfona z tego samego rocznika, starszą, nie wyglądającą zbyt sympatycznie dziewczynę i... Irytka.
- Eee... - przełknęła ślinę - cześć. - rzuciła, chociaż gdzieś głęboko czuła, że przerwała w ważnej rozmowie. Po dłuższym zastanowieniu dotarło do niej, że to raczej Irytek przerwał w ważnej rozmowie, a ona przerwała w mniej ważnej rozmowie, ale w takich sytuacjach wchodzenie w szczegóły było potrzebne jak psu rzep na dupie. Chciała zawrócić, pójść w swoją stronę i do końca tygodnia zapomnieć o wszystkim, a jednocześnie zostać i podpatrzeć poczynania ducha. Nasłuchała się, a nigdy nie widziała. Kobieca ciekawość.
Nogi niosły ją i niosły, aż wreszcie stała przy spiralnych schodach prowadzących wprost na wieżę astronomiczną. Przez głowę rudzielca przeszła prosta myśl, że w taką pogodę musi być tam pusto, a więc miała małe szanse na spotkanie z kimkolwiek. Myliła się. Kiedy tylko wspięła się na górę i rozejrzała wokoło dostrzegła rozmawiającą ze sobą trójkę osób. Gryfona z tego samego rocznika, starszą, nie wyglądającą zbyt sympatycznie dziewczynę i... Irytka.
- Eee... - przełknęła ślinę - cześć. - rzuciła, chociaż gdzieś głęboko czuła, że przerwała w ważnej rozmowie. Po dłuższym zastanowieniu dotarło do niej, że to raczej Irytek przerwał w ważnej rozmowie, a ona przerwała w mniej ważnej rozmowie, ale w takich sytuacjach wchodzenie w szczegóły było potrzebne jak psu rzep na dupie. Chciała zawrócić, pójść w swoją stronę i do końca tygodnia zapomnieć o wszystkim, a jednocześnie zostać i podpatrzeć poczynania ducha. Nasłuchała się, a nigdy nie widziała. Kobieca ciekawość.
- Gwendoline Tichý
Re: Spory Balkon
Sro Sie 12, 2015 8:29 am
A więc poltergeits, wspaniale. Na dodatek gej, spoglądając na jego zaloty wobec zapewne zbitego z tropu Gryfona – a to oznaczało tylko jedno – kategoryczny koniec rozmowy na dzisiaj. Co z miejsca z toru ciągnięcia konwersacji zepchnęło Gwendoline na ten obok, w którym była bardziej skupiona na myśleniu o dalszych planach dnia niż wysłuchiwaniu tego jak bardzo duch był niezadowolony z tego, że uczeń przeniesiony z innej szkoły nie słyszał o nim już we Francji. Nie istotne. Nie zamierzała łapać Sir Irytka do fiolki, więc nie zamierzała go też badać i zgłębiać jego dzikiej i uroczej natury. Odpowiadać też nie było ku czemu, bo najwidoczniej martwy absztyfikant skupił się mocniej na Gryfońskiej księżniczce, zdejmując dziewczynie ten nieprzyjemny, rdzawy problem z barków, kiedy na horyzoncie pojawił się następny. Ale w tej chwili to już zaczynało się robić całkiem śmieszne, Gwendoline aż parsknęła i pomachała do Gryfonki lekkim gestem przywołania dłonią.
- Witaj, nie idź, zapraszamy. Właśnie miałam skoczyć po kulę dyskotekową. - odparła, o dziwo całkowicie bez sarkazmu. Dzisiaj i tak nic już nie zwojuje, a robienie sobie nowych znajomych nie wypadało w ostatecznym rozrachunku tak najgorzej. - Pewnie przyszłaś tu zauroczona tuż za Irytkiem. Obraził się na mnie zamiast opowiedzieć mi jaki jest wspaniały. - ominęła o'Connella i jego nowego chłopaka szerokim łukiem i przystanęła, żeby oprzeć się plecami o framugę drzwi.
- Witaj, nie idź, zapraszamy. Właśnie miałam skoczyć po kulę dyskotekową. - odparła, o dziwo całkowicie bez sarkazmu. Dzisiaj i tak nic już nie zwojuje, a robienie sobie nowych znajomych nie wypadało w ostatecznym rozrachunku tak najgorzej. - Pewnie przyszłaś tu zauroczona tuż za Irytkiem. Obraził się na mnie zamiast opowiedzieć mi jaki jest wspaniały. - ominęła o'Connella i jego nowego chłopaka szerokim łukiem i przystanęła, żeby oprzeć się plecami o framugę drzwi.
- David o'Connell
Re: Spory Balkon
Sro Sie 12, 2015 9:11 pm
Czy Irytek wydawał się uroczy? Oczywiście, że David użył chwilę wcześniej ironii. Jednak cały dziwny zbieg okoliczności, który doprowadził do tej wymiany zdań w tym właśnie – bardzo pozytywnym dla niego momencie – sprawił, że przeżył szybką refleksję na temat poltergeista.
- Przeuroczy. – Powiedział przekonująco. To był wyższy poziom ironii, w którym z jednej strony naprawdę uważał Irytka za wredną mendę, z drugiej jednak nie widział nic złego w byciu taką mendą, a wręcz postrzegał go jako ciekawe przerwanie szkolnej rutyny (umówmy się – oberwanie kredą było łagodniejsze od plucia zębami, przeciw któremu czasem nie miał nic przeciwko). Sam doskonale rozumiał jego zachowania, w końcu był człowiekiem, który dla rozrywki rozpoczynał bijatyki.
Jako osoba małomówna przemilczał chwilę, nie komentując następnej wypowiedzi. Potem, zanim zdążył zdradzić jakiś ciekawy, ale mało istotny szczegół planu („a, takie tam łamanie zasad w celu rozrywki” czy coś podobnego, wypowiedziane bez obawy o konsekwencje, czyli standardowo jak na Carneya) w odpowiedzi na ostatnie pytanie Irytka, na balkonie dostrzegł kolejną osobę.
Zastanawiał się, co do cholery wszyscy w tym zamku robią, zamiast spać o tak wczesnej porze i w tak szarą pogodę. Na litość, przecież jeszcze nie było zajęć. Gwendoline minęła go, żeby zacząć typowe dla siebie lanie wody i mydlenie oczu, a on stał jak kołek, słuchając jej i nie mącąc rozmowy swoimi wypowiedziami. Bardzo pasowało mu, kiedy mówił ktoś inny.
Ta sytuacja naprawdę zrobiła się trochę śmieszna. Jakby nie patrzeć, teoretycznie miało wyglądać na to, że przerwano im randkę.
- Przeuroczy. – Powiedział przekonująco. To był wyższy poziom ironii, w którym z jednej strony naprawdę uważał Irytka za wredną mendę, z drugiej jednak nie widział nic złego w byciu taką mendą, a wręcz postrzegał go jako ciekawe przerwanie szkolnej rutyny (umówmy się – oberwanie kredą było łagodniejsze od plucia zębami, przeciw któremu czasem nie miał nic przeciwko). Sam doskonale rozumiał jego zachowania, w końcu był człowiekiem, który dla rozrywki rozpoczynał bijatyki.
Jako osoba małomówna przemilczał chwilę, nie komentując następnej wypowiedzi. Potem, zanim zdążył zdradzić jakiś ciekawy, ale mało istotny szczegół planu („a, takie tam łamanie zasad w celu rozrywki” czy coś podobnego, wypowiedziane bez obawy o konsekwencje, czyli standardowo jak na Carneya) w odpowiedzi na ostatnie pytanie Irytka, na balkonie dostrzegł kolejną osobę.
Zastanawiał się, co do cholery wszyscy w tym zamku robią, zamiast spać o tak wczesnej porze i w tak szarą pogodę. Na litość, przecież jeszcze nie było zajęć. Gwendoline minęła go, żeby zacząć typowe dla siebie lanie wody i mydlenie oczu, a on stał jak kołek, słuchając jej i nie mącąc rozmowy swoimi wypowiedziami. Bardzo pasowało mu, kiedy mówił ktoś inny.
Ta sytuacja naprawdę zrobiła się trochę śmieszna. Jakby nie patrzeć, teoretycznie miało wyglądać na to, że przerwano im randkę.
- Irytek
Re: Spory Balkon
Sro Sie 12, 2015 11:10 pm
Niecodziennie nazywano go uroczym. Nie żeby jakoś mu na tym zależało, dopóki zauważali jego obecność i urozmaicali mu monotonną egzystencję, nie przeszkadzało mu jakkolwiek by go określali. Nawet samo jego imię - Irytek, nie było przecież jego pomysłem, a tylko przezwiskiem zdenerwowanych jego wygłupami ludzi, a które przylgnęło do niego na tyle mocno, że przyjęło się powszechnie go tak nazywać.
- Oh, to takie wzruszające...! - otarł wierzchem dłoni twarz, jakby pozbywał się pojedynczej łzy i odwrócił się, dostrzegając kolejną osobę. Czyżby przypadkiem wbił się na poranną imprezę? Żadne z trójki dzieciaków nie wyglądało na specjalnie rozrywkowych, a nagła zmiana interesującego go tematu i początek długiego, ludzkiego rytuału powitań, pytań o samopoczucie i plany na dzień był zatrważająco nudny i odrzucający dla rudzielca. Już wiadomym było, że nie powiedzą mu co planują. Oczywiście mógł mieć na nich oko i dowiedzieć się tego na własną rękę, jeśli nie trafi mu się nic ciekawszego do roboty. Brał pod uwagę śledzenie ich, ale nie w tej chwili, kiedy szczerzyli się do nowo przybyłej gryfonki. Skrzyżował ręce, zawisając metr nad ziemią, głową do dołu. - Nie martw się, jeszcze się o tym przekonasz. - stwierdził w stronę blondynki, po czym pokazał jej język i zniknął. Stracił zainteresowanie towarzystwem i ruszył w dalszą stronę, tym razem kierując się do kuchni by 'pomóc' w przygotowywaniu śniadania. Lubił co jakiś czas doprawić jedno czy dwa dania i wyczekiwać aż ktoś się na nie skusi. To było jak bingo, tylko takie z wizytami w kiblu wylosowanych, szczęśliwych 'numerków'.
[zt]
- Oh, to takie wzruszające...! - otarł wierzchem dłoni twarz, jakby pozbywał się pojedynczej łzy i odwrócił się, dostrzegając kolejną osobę. Czyżby przypadkiem wbił się na poranną imprezę? Żadne z trójki dzieciaków nie wyglądało na specjalnie rozrywkowych, a nagła zmiana interesującego go tematu i początek długiego, ludzkiego rytuału powitań, pytań o samopoczucie i plany na dzień był zatrważająco nudny i odrzucający dla rudzielca. Już wiadomym było, że nie powiedzą mu co planują. Oczywiście mógł mieć na nich oko i dowiedzieć się tego na własną rękę, jeśli nie trafi mu się nic ciekawszego do roboty. Brał pod uwagę śledzenie ich, ale nie w tej chwili, kiedy szczerzyli się do nowo przybyłej gryfonki. Skrzyżował ręce, zawisając metr nad ziemią, głową do dołu. - Nie martw się, jeszcze się o tym przekonasz. - stwierdził w stronę blondynki, po czym pokazał jej język i zniknął. Stracił zainteresowanie towarzystwem i ruszył w dalszą stronę, tym razem kierując się do kuchni by 'pomóc' w przygotowywaniu śniadania. Lubił co jakiś czas doprawić jedno czy dwa dania i wyczekiwać aż ktoś się na nie skusi. To było jak bingo, tylko takie z wizytami w kiblu wylosowanych, szczęśliwych 'numerków'.
[zt]
- Mercedes Bélanger
Re: Spory Balkon
Sro Sie 12, 2015 11:51 pm
Mercedes teatralnie zmarszczyła brwi, chcąc w dosadny sposób zaznaczyć, że w ogóle nie rozumie tego, co mówi do niej blondyneczka. Kto to w ogóle był? Nie zauważyła jej w szkole przez pięć lat? No dobrze, nie kojarzyła wszystkich zbyt dobrze, szczególnie podobnych do niej szaraków, ale Gwendoline rzucała się w oczy już z bardzo daleka. W oczach rudzielca na bal karnawałowy nie musiała się nawet przebierać.
- Właściwie... to wcale mu się nie dziwię, że zwiał. - powiedziała patrząc Ślizgonce prosto w oczy. Koszmarnie się czuła z takim tekstem, ale przerażenie wzięło górę i słowa jakby same wypłynęły z ust... Tak działa życie. - Nie sprawiasz wrażenia zbyt sympatycznej. - cmoknęła z ustami i po prostu sobie poszła. Machnęła jeszcze tylko Davidowi na odchodne, bo znowu będą gadać, że z niej kłoda bez empatii i zainteresowania domem. Definitywnie wolała śledzić Irytka niż przerywać im w czymśtam. Cokolwiek robili o takiej porze w takim miejscu. Ahoj.
[w cholerę]
- Właściwie... to wcale mu się nie dziwię, że zwiał. - powiedziała patrząc Ślizgonce prosto w oczy. Koszmarnie się czuła z takim tekstem, ale przerażenie wzięło górę i słowa jakby same wypłynęły z ust... Tak działa życie. - Nie sprawiasz wrażenia zbyt sympatycznej. - cmoknęła z ustami i po prostu sobie poszła. Machnęła jeszcze tylko Davidowi na odchodne, bo znowu będą gadać, że z niej kłoda bez empatii i zainteresowania domem. Definitywnie wolała śledzić Irytka niż przerywać im w czymśtam. Cokolwiek robili o takiej porze w takim miejscu. Ahoj.
[w cholerę]
- Gwendoline Tichý
Re: Spory Balkon
Czw Sie 13, 2015 8:45 am
To wszystko naprawdę było bardzo przyjemnym zaskoczeniem. Nie, nie to, ze przyszli, ale, że poszli. Cisza jaka zapanowała po tym jak zniknęła dusząca obecność ducha – Gwendoline miała naprawdę w głębokim poważaniu jakiego rodzaju – i nijakiej Gryfonki, była odświeżająca bardziej niż ulewa, jaka ciągle utrzymywała się na zewnątrz, tak dobrze słyszana kiedy tłukła kroplami o balkon.
- Poszło szybciej niż sądziłam. - wydawała się zadowolona mimo to, że zarobiła po garść niechęci od jednego i drugiego. Zwróciła częściowo twarz w stronę nadal stojącego jak kołek Carneya; tyle wystarczyło, by złapać z nim kontakt wzrokowy. - A ty chyba masz od dzisiaj chłopaka. Po co wam w szkole coś tak...?
Pohamowała się, takie słowa nie były w jej stylu wespół z tak niedojrzałym zachowaniem. Musiała wznieść się ponad jakąkolwiek urazę, przełknąć to i odciągnąć w niebyt, w którym było mu najwygodniej.
- Choć pewnie się o niego nie prosiliście, rozumiem. - dość, duch jeszcze gotów będzie pomyśleć, że jest sławny. - Wybito mnie z tematu i z twojej miny widzę, że ciebie też. W każdym razie zapamiętałam co mówiłeś i pomyślę nad tym wszystkim. Nie wybadałam w końcu jeszcze podstaw i możliwości wejścia do tego specjalnego Działu, ale będę z tobą w kontakcie. - przejechała palcami po framudze drzwi przy których nadal stała - Chyba dalsza rozmowa na ten temat ściągnie tu już tylko ludzi z imprezy w domu Slytherinu po wygranym meczu. Po tym co się tu przed chwilą stało jestem pewna, że za 5 minut zachce im się zaczerpnąć świeżego powietrza akurat tutaj.
- Poszło szybciej niż sądziłam. - wydawała się zadowolona mimo to, że zarobiła po garść niechęci od jednego i drugiego. Zwróciła częściowo twarz w stronę nadal stojącego jak kołek Carneya; tyle wystarczyło, by złapać z nim kontakt wzrokowy. - A ty chyba masz od dzisiaj chłopaka. Po co wam w szkole coś tak...?
Pohamowała się, takie słowa nie były w jej stylu wespół z tak niedojrzałym zachowaniem. Musiała wznieść się ponad jakąkolwiek urazę, przełknąć to i odciągnąć w niebyt, w którym było mu najwygodniej.
- Choć pewnie się o niego nie prosiliście, rozumiem. - dość, duch jeszcze gotów będzie pomyśleć, że jest sławny. - Wybito mnie z tematu i z twojej miny widzę, że ciebie też. W każdym razie zapamiętałam co mówiłeś i pomyślę nad tym wszystkim. Nie wybadałam w końcu jeszcze podstaw i możliwości wejścia do tego specjalnego Działu, ale będę z tobą w kontakcie. - przejechała palcami po framudze drzwi przy których nadal stała - Chyba dalsza rozmowa na ten temat ściągnie tu już tylko ludzi z imprezy w domu Slytherinu po wygranym meczu. Po tym co się tu przed chwilą stało jestem pewna, że za 5 minut zachce im się zaczerpnąć świeżego powietrza akurat tutaj.
- David o'Connell
Re: Spory Balkon
Pon Sie 17, 2015 12:15 am
Stał jak wryty, nie bardzo rozumiejąc, co się właściwie przed chwilą stało. Od kiedy zaczął tę szkołę nie miał tak dziwnego spotkania – może przez to, że nie zdarzało mu się na żadne chodzić, ale mimo wszystko trzeba było przyznać, że sytuacja była nietypowa. Chociażby przez Irytka, który nie wyrządził żadnej szkody, nie mówiąc już o tym, że zaraz za nim zjawiła się tu Gryfonka z aktualnego rocznika Carneya.
I ten cały dialog, jaki przed chwilą tutaj nastąpił. No i jawnie niemiła Gwendoline, słodka zielona landrynka. Jeszcze tylko brakowało, żeby David zaczął emocjonalnie reagować na otaczający go świat, a ten dzień byłby nienormalny do granic wytrzymałości. A przecież było jeszcze wcześnie rano! Przeniósł wzrok na Jaszczurkę i powoli wzruszył ramionami.
- Przynajmniej nie jest nudno.
Wysłuchał jej wypowiedzi, po cichu zgadzając się z tym, że dzisiaj już do niczego konkretnego nie dojdą. Kiwnął głową, żeby jej to okazać.
- W takim razie… - Urwał i zrobił kilka kroków w kierunku wyjścia z balkonu, po czym podniósł rękę w geście pożegnania. Nie czekając na żadną reakcję przeszedł na schody i zbiegł po nich spokojnie.
Był zmoknięty i rozbawiony. Po raz kolejny zdjął z twarzy przylepione, mokre kosmyki. Kiedy minął załom korytarza jedną ręką odpiął najwyższy guzik koszuli i poluzował krawat, po czym niespiesznie ruszył do wyjścia z zamku.
Nie mógł już doczekać się zadania, jakie mogła postawić przed nim Ślizgonka.
[z/t]
I ten cały dialog, jaki przed chwilą tutaj nastąpił. No i jawnie niemiła Gwendoline, słodka zielona landrynka. Jeszcze tylko brakowało, żeby David zaczął emocjonalnie reagować na otaczający go świat, a ten dzień byłby nienormalny do granic wytrzymałości. A przecież było jeszcze wcześnie rano! Przeniósł wzrok na Jaszczurkę i powoli wzruszył ramionami.
- Przynajmniej nie jest nudno.
Wysłuchał jej wypowiedzi, po cichu zgadzając się z tym, że dzisiaj już do niczego konkretnego nie dojdą. Kiwnął głową, żeby jej to okazać.
- W takim razie… - Urwał i zrobił kilka kroków w kierunku wyjścia z balkonu, po czym podniósł rękę w geście pożegnania. Nie czekając na żadną reakcję przeszedł na schody i zbiegł po nich spokojnie.
Był zmoknięty i rozbawiony. Po raz kolejny zdjął z twarzy przylepione, mokre kosmyki. Kiedy minął załom korytarza jedną ręką odpiął najwyższy guzik koszuli i poluzował krawat, po czym niespiesznie ruszył do wyjścia z zamku.
Nie mógł już doczekać się zadania, jakie mogła postawić przed nim Ślizgonka.
[z/t]
- Gwendoline Tichý
Re: Spory Balkon
Sro Sie 26, 2015 10:31 am
Gwendoline nie była osobą, dla której wymykanie się niektórych rzeczy spod kontroli było czymś przyjemnym - zawsze lubiła maniakalnie nad wszystkim panować - nie dlatego, że nie potrafiła czerpać radości z tajemnic i nieoczekiwanej natury życia, ale dlatego, że lubiła zmniejszać margines błędu do zera absolutnego, zwłaszcza, kiedy chodziło o interesy. A tutaj Irytek zalazł jej za skórę, choć widać było, że nie specjalnie przywiązywał wagę do głównego tematu rozmowy. Tutaj włam do Działu Ksiąg Zakazanych był najmniejszym (choć niewątpliwie nie najmniej ważnym) elementem układanki.
Ale przynajmniej nie było nudno.
- Pa. - skwitowała i odprowadziła go do wyjścia, przez chwilę jeszcze przysłuchując się krokom, dopóki szmer ulewy całkowicie ich nie zagłuszył. Jedną naglącą sprawę właśnie mogła sobie spokojnie odhaczyć i przejść dalej. Naprawdę musiała się zająć zdobyciem kilku ksiąg, jakimi mogła pochwalić się ta szkoła i dziewczyna nie kryła, że okropnie nie na rękę jest spięte i zdecydowane podejście nauczycieli, ponieważ banda małolatów postanowiła się pozabijać. Niby coś było o wpływie Śmierciożerców albo o Mrocznym Znaku, ale Francuzkę nie interesowały powody, liczyły się tylko zgniłe owoce, jakie posypały się wszystkim na głowy i niektórym przyłożyły naprawdę mocno.
Ruszyła się niechętnie z miejsca, czując, jak jej ciało omiótł chłodny powiew wiatru i podążyła śladami Carneya, choć kierując się prosto do lochów.
z/t
Ale przynajmniej nie było nudno.
- Pa. - skwitowała i odprowadziła go do wyjścia, przez chwilę jeszcze przysłuchując się krokom, dopóki szmer ulewy całkowicie ich nie zagłuszył. Jedną naglącą sprawę właśnie mogła sobie spokojnie odhaczyć i przejść dalej. Naprawdę musiała się zająć zdobyciem kilku ksiąg, jakimi mogła pochwalić się ta szkoła i dziewczyna nie kryła, że okropnie nie na rękę jest spięte i zdecydowane podejście nauczycieli, ponieważ banda małolatów postanowiła się pozabijać. Niby coś było o wpływie Śmierciożerców albo o Mrocznym Znaku, ale Francuzkę nie interesowały powody, liczyły się tylko zgniłe owoce, jakie posypały się wszystkim na głowy i niektórym przyłożyły naprawdę mocno.
Ruszyła się niechętnie z miejsca, czując, jak jej ciało omiótł chłodny powiew wiatru i podążyła śladami Carneya, choć kierując się prosto do lochów.
z/t
- Jerome Drake
Re: Spory Balkon
Czw Mar 03, 2016 9:13 pm
Lekcje już dawno dobiegły końca, ku uciesze Puchona. Nie specjalnie uśmiechało mu się siedzenie w ławce przez długie godziny i słuchanie wykładów nawet, jeśli sam wybrał te przedmioty. Zwykle i tak nie działo się na nich nic ciekawego. Dlatego po ostatnich zajęciach zmył się z klasy jako pierwszy i wstąpił do dormitorium tylko po to, by się przebrać. Pozbył się szaty i mundurka, a zastąpił je starymi jeansami, t-shirtem i czerwoną kraciastą koszulą, podwiniętą do łokci.
Nie miał dzisiaj specjalnie pomysłu na spędzenie popołudnia, dlatego postanowił zaszyć się na Wieży Astronomicznej. Ludzie nie zaglądali tu aż tak szalenie często, więc balkon wydawał mu się dobrym miejscem na odpoczynek i pogrążenie się w myślach.
Usiadł na murku i spuścił nogi przez balkon, spoglądając na błonia. Wyjął z kieszeni koszuli paczkę fajek i wepchnął sobie jedną do ust, po czym schował paczkę. Odpalił ją zapalniczką i dalej wpatrywał się w przestrzeń przed sobą.
A gdyby tak wybrać się na wycieczkę do Lasu? Tylko przydałoby się towarzystwo. Samemu jakoś tak nudno.
Nie miał dzisiaj specjalnie pomysłu na spędzenie popołudnia, dlatego postanowił zaszyć się na Wieży Astronomicznej. Ludzie nie zaglądali tu aż tak szalenie często, więc balkon wydawał mu się dobrym miejscem na odpoczynek i pogrążenie się w myślach.
Usiadł na murku i spuścił nogi przez balkon, spoglądając na błonia. Wyjął z kieszeni koszuli paczkę fajek i wepchnął sobie jedną do ust, po czym schował paczkę. Odpalił ją zapalniczką i dalej wpatrywał się w przestrzeń przed sobą.
A gdyby tak wybrać się na wycieczkę do Lasu? Tylko przydałoby się towarzystwo. Samemu jakoś tak nudno.
- Marceline Flint
Re: Spory Balkon
Pią Mar 04, 2016 6:43 pm
Marcela wdrapała się na wieżę astronomiczną, uznając, że nie ma ochoty na siedzenie w dormitorium. Potrzebowała świeżego powietrza. Jakichś widoczków. Świętego spokoju. Braku ględzenia o szkodliwości substancji smolistych tych życzliwych, acz czasem za bardzo wtrącających się.
Poza tym, co lepszego miała do roboty w dormitorium? Uczenie się?
Poza tym, chciała porysować. Rysowała gdzieś od pierwszej klasy, bo na lekcjach nie było możliwości skołowania skądś fortepianu, a jeśli musiała się odstresować, ołówek i parę karykatur nauczycieli zdawało egzamin. Później nawet wyrobiła sobie całkiem przyzwoity styl, a i lubiła rysować poza lekcjami raz na jakiś czas. Zapakowała więc do torby piórnik-żyrafkę, rysownik i przebrała się z mundurka w nieco wygodniejsze rzeczy - grube rajstopy, wielkie buciory, sukienkę i ogromny sweter. Cóż, jej sposób ubierania był raczej dość... mugolski - i to chyba tyle, bo jeśli chodzi o resztę mugoloznawstwa, to nie miała pojęcia, o co chodzi z tym całym prądem, co to są winady (czy coś w tym stylu) i tak dalej.
Nic więc dziwnego, że gdy zobaczyła, jak jakiś chłopak siedzący na balkonie odpala papierosa jakimś małym... pudełkiem, czy czymś w tym rodzaju, otworzyła oczy szeroko ze zdumienia. Nie widziała co prawda zbyt dobrze z daleka, ale uznała, że musi się dowiedzieć. Koniecznie.
- Co to jest? - zaczęła bez zbędnych wstępniaków, od razu przechodząc do interesującej ją kwestii. - To takie wiesz. - wyciągnęła kciuk w górę, zginając go kilkukrotnie. - Pyk, pyk, płomień.
Nie umiała wytłumaczyć normalnie, o co jej chodzi, bo za bardzo zaciekawiła ją zapalniczka, więc jedynym racjonalnym w jej mniemaniu wyjściem były kalambury. Co prawda jej ton wyrażał delikatną frustrację faktem, że nie wie o co chodzi, ale postanowiła się tym nie przejmować. Wpatrywała się w chłopaka z zaciekawieniem, wyczekując odpowiedzi, po chwili jednak wyciągnęła z torby paczkę papierosów i włożyła jednego z nich do ust, nie odpala go jednak póki co w nadziei, że może uda jej się od chłopaka wycyganić to coś z płomykiem. Przy okazji zwolniła sobie ręce, więc mogła schować paczkę.
- Też masz dosyć słuchania o tym, że dostaniesz raka?- spytała pogodnie, przekładając nogi za barierkę i machając nimi.
Poza tym, co lepszego miała do roboty w dormitorium? Uczenie się?
Poza tym, chciała porysować. Rysowała gdzieś od pierwszej klasy, bo na lekcjach nie było możliwości skołowania skądś fortepianu, a jeśli musiała się odstresować, ołówek i parę karykatur nauczycieli zdawało egzamin. Później nawet wyrobiła sobie całkiem przyzwoity styl, a i lubiła rysować poza lekcjami raz na jakiś czas. Zapakowała więc do torby piórnik-żyrafkę, rysownik i przebrała się z mundurka w nieco wygodniejsze rzeczy - grube rajstopy, wielkie buciory, sukienkę i ogromny sweter. Cóż, jej sposób ubierania był raczej dość... mugolski - i to chyba tyle, bo jeśli chodzi o resztę mugoloznawstwa, to nie miała pojęcia, o co chodzi z tym całym prądem, co to są winady (czy coś w tym stylu) i tak dalej.
Nic więc dziwnego, że gdy zobaczyła, jak jakiś chłopak siedzący na balkonie odpala papierosa jakimś małym... pudełkiem, czy czymś w tym rodzaju, otworzyła oczy szeroko ze zdumienia. Nie widziała co prawda zbyt dobrze z daleka, ale uznała, że musi się dowiedzieć. Koniecznie.
- Co to jest? - zaczęła bez zbędnych wstępniaków, od razu przechodząc do interesującej ją kwestii. - To takie wiesz. - wyciągnęła kciuk w górę, zginając go kilkukrotnie. - Pyk, pyk, płomień.
Nie umiała wytłumaczyć normalnie, o co jej chodzi, bo za bardzo zaciekawiła ją zapalniczka, więc jedynym racjonalnym w jej mniemaniu wyjściem były kalambury. Co prawda jej ton wyrażał delikatną frustrację faktem, że nie wie o co chodzi, ale postanowiła się tym nie przejmować. Wpatrywała się w chłopaka z zaciekawieniem, wyczekując odpowiedzi, po chwili jednak wyciągnęła z torby paczkę papierosów i włożyła jednego z nich do ust, nie odpala go jednak póki co w nadziei, że może uda jej się od chłopaka wycyganić to coś z płomykiem. Przy okazji zwolniła sobie ręce, więc mogła schować paczkę.
- Też masz dosyć słuchania o tym, że dostaniesz raka?- spytała pogodnie, przekładając nogi za barierkę i machając nimi.
- Jerome Drake
Re: Spory Balkon
Pią Mar 04, 2016 7:29 pm
Jerome usłyszał czyjeś zbliżające się kroki i nieco się odwrócił. Zbliżała się do niego jakaś dziewczyna ze starszego rocznika. Nie znał jej zbyt dobrze, ale kojarzył imię.
Uniósł jedną brew, gdy się zbliżyła.
Proszę, darujmy sobie próby donoszenia na mnie.
Przeleciało mu to przez głowę, zanim panna zainteresowała się jego małą zabawką.
- Huh? - zapytał trzymając papierosa w zębach i nie do końca rozumiejąc, o co jej chodzi. Czasem zapominał, że część z jego gadżetów nie do końca pasowała do magicznego świata.
- A! Zapalniczka - poprawił się, gdy dotarło to do niego z sekundowym opóźnieniem. Wyjął z kieszeni cacuszko i odpalił na wysokości oczu dziewczyny, ale w bezpiecznej odległości, by jej przypadkiem nie podpalić.
Pocieszyło go, gdy dziewczyna wyjęła własne papierosy. Przynajmniej miał już pewność, że nie poleci z donosem do nauczycielki. Uśmiechnął się szelmowsko i odpalił jej fajkę.
Przysunął się trochę, podskakując na miejscu.
- Brat mi ją przysłał. W tym pojemniku znajduje się paliwo. W środku jest knot, taki jak w świecach, a zapalane są za pomocą krzesiwa, gdy zrobisz tak - wytłumaczył, prezentując wszystko dokładnie.
- Chcesz się pobawić? - zaproponował, podając jej zapalniczkę.
W międzyczasie pokiwał głową.
- Drażni mnie, że nawet pełnoletnich traktują tu jak dzieci. No ile można? Ja rozumiem, że pierwszaczki nie powinny sięgać po fajki, ale nam by już dali spokój - oświadczył z pełnym przekonaniem.
Momentami miał dość tego wszechobecnego przewrażliwienia. Przecież nie paradował z petem po korytarzach i nie sprowadzał dzieciarni na zła ścieżkę. On kulturalnie siadał sobie czasem na balkonie z dala od ludzi i palił w towarzystwie palaczy lub sam. Co w tym takiego złego? To, że czasem palił nielegalne substancje? Ups.
Uniósł jedną brew, gdy się zbliżyła.
Proszę, darujmy sobie próby donoszenia na mnie.
Przeleciało mu to przez głowę, zanim panna zainteresowała się jego małą zabawką.
- Huh? - zapytał trzymając papierosa w zębach i nie do końca rozumiejąc, o co jej chodzi. Czasem zapominał, że część z jego gadżetów nie do końca pasowała do magicznego świata.
- A! Zapalniczka - poprawił się, gdy dotarło to do niego z sekundowym opóźnieniem. Wyjął z kieszeni cacuszko i odpalił na wysokości oczu dziewczyny, ale w bezpiecznej odległości, by jej przypadkiem nie podpalić.
Pocieszyło go, gdy dziewczyna wyjęła własne papierosy. Przynajmniej miał już pewność, że nie poleci z donosem do nauczycielki. Uśmiechnął się szelmowsko i odpalił jej fajkę.
Przysunął się trochę, podskakując na miejscu.
- Brat mi ją przysłał. W tym pojemniku znajduje się paliwo. W środku jest knot, taki jak w świecach, a zapalane są za pomocą krzesiwa, gdy zrobisz tak - wytłumaczył, prezentując wszystko dokładnie.
- Chcesz się pobawić? - zaproponował, podając jej zapalniczkę.
W międzyczasie pokiwał głową.
- Drażni mnie, że nawet pełnoletnich traktują tu jak dzieci. No ile można? Ja rozumiem, że pierwszaczki nie powinny sięgać po fajki, ale nam by już dali spokój - oświadczył z pełnym przekonaniem.
Momentami miał dość tego wszechobecnego przewrażliwienia. Przecież nie paradował z petem po korytarzach i nie sprowadzał dzieciarni na zła ścieżkę. On kulturalnie siadał sobie czasem na balkonie z dala od ludzi i palił w towarzystwie palaczy lub sam. Co w tym takiego złego? To, że czasem palił nielegalne substancje? Ups.
- Marceline Flint
Re: Spory Balkon
Pią Mar 04, 2016 8:50 pm
Marcela całkowicie zignorowała uniesioną brew chłopaka, bo właściwie nie odebrała tego jako coś negatywnego. W końcu złych zamiarów nie miała, nie?
- Zapalniczka - powtórzyła Marcela nieco niepewnie za chłopakiem, tak jakby próbowała utrwalić jakieś trudne pojęcie, po czym uśmiechnęła się uroczo. Gdy chłopak nagle wyciągnął zapalniczkę, odsunęła głowę lekko, jednak wpatrywała się w płomyk wielkimi oczami.
- Dziękuję - mruknęła, zaciągając się dymem i próbując nie okazywać za bardzo tego, jak bardzo spodobał jej się ten mugolski wynalazek. Nieważne, że wcześniej i tak pokazała taką fascynację, jakby zobaczyła jakąś rakietę czy coś równie niecodziennego.
W każdym razie, Marcela wysłuchała wykładu na temat zapalniczki i jej budowy, nie odrywając od niej wzroku. Gdy padła propozycja pobawienia się tym nowo poznanym cudem mugolskiej techniki, Marceli aż zaświeciły się oczy i uśmiechnęła się najpiękniej jak potrafiła.
- Jasne, tylko... - zaczęła, biorąc niepewnie zapalniczkę do rąk. - ...nic mi się nie stanie? Albo tobie? Albo jej?
Nie zaczekała jednak na odpowiedź, bo od razu przekręciła kółeczkiem. Nie zrobiła tego jednak odpowiednio szybko, więc usłyszała tylko szuranie, ale od razu spróbowała znowu. I tym razem się udało.
- Jejku, też chcę taką. - powiedziała do siebie z zachwytem, podpalając papierosa, który nieco jej przygasł. Zaciągnęła się po raz kolejny. Mimo to nie oddała zapalniczki, za to pykała nią sobie raz po raz.
- Wiesz, im się chyba wydaje, że jeszcze mogą nas jakoś naprostować - powiedziała, prychając z rozbawieniem. Cóż, widziała po sobie, że ani Ravenclaw, ani szlabany, ani pogadanki nie zrobiły z niej prymuski posłusznej regulaminowi. Wciągnęła dym do płuc, gdy o tym pomyślała, tak jakby chciała podkreślić, jak bardzo wspomniane próby naprostowania nic nie dały. - Ale masz rację. Wiadomo, że szkoła i zasady i bla bla bla, ale to bez sensu. Poza tym, my chyba pierwszorocznych do palenia nie zmuszamy.
Zamilkła na chwilę.
- Jasne, zły przykład i tak dalej, ale jak dzieciak zobaczy jak ktoś w domu pali to już to nie obowiązuje?
Marcela się rozgadała - jak zwykle zresztą, kiedy się bulwersowała.
...albo była szczęśliwa. Albo zaciekawiona. Albo zdenerwowana. Właściwie to Marceline po prostu zazwyczaj dużo gadała.
I nie przeszkadzał jej fakt, że nie znała zbyt dobrze danej osoby - po prostu udawało jej się zwykle docierać do innych ot tak. Lubili ją.
- A właśnie, jak ty w ogóle masz na imię? Ja jestem Marceline - przedstawiła się. Przez tę całą zapalniczkę jakby zapomniała o tym kluczowym elemencie poznawania nowych osób. No ale trudno, nic wielkiego się nie stało. Zerknęła na chłopaka, zaciągając się papierosem.
- Zapalniczka - powtórzyła Marcela nieco niepewnie za chłopakiem, tak jakby próbowała utrwalić jakieś trudne pojęcie, po czym uśmiechnęła się uroczo. Gdy chłopak nagle wyciągnął zapalniczkę, odsunęła głowę lekko, jednak wpatrywała się w płomyk wielkimi oczami.
- Dziękuję - mruknęła, zaciągając się dymem i próbując nie okazywać za bardzo tego, jak bardzo spodobał jej się ten mugolski wynalazek. Nieważne, że wcześniej i tak pokazała taką fascynację, jakby zobaczyła jakąś rakietę czy coś równie niecodziennego.
W każdym razie, Marcela wysłuchała wykładu na temat zapalniczki i jej budowy, nie odrywając od niej wzroku. Gdy padła propozycja pobawienia się tym nowo poznanym cudem mugolskiej techniki, Marceli aż zaświeciły się oczy i uśmiechnęła się najpiękniej jak potrafiła.
- Jasne, tylko... - zaczęła, biorąc niepewnie zapalniczkę do rąk. - ...nic mi się nie stanie? Albo tobie? Albo jej?
Nie zaczekała jednak na odpowiedź, bo od razu przekręciła kółeczkiem. Nie zrobiła tego jednak odpowiednio szybko, więc usłyszała tylko szuranie, ale od razu spróbowała znowu. I tym razem się udało.
- Jejku, też chcę taką. - powiedziała do siebie z zachwytem, podpalając papierosa, który nieco jej przygasł. Zaciągnęła się po raz kolejny. Mimo to nie oddała zapalniczki, za to pykała nią sobie raz po raz.
- Wiesz, im się chyba wydaje, że jeszcze mogą nas jakoś naprostować - powiedziała, prychając z rozbawieniem. Cóż, widziała po sobie, że ani Ravenclaw, ani szlabany, ani pogadanki nie zrobiły z niej prymuski posłusznej regulaminowi. Wciągnęła dym do płuc, gdy o tym pomyślała, tak jakby chciała podkreślić, jak bardzo wspomniane próby naprostowania nic nie dały. - Ale masz rację. Wiadomo, że szkoła i zasady i bla bla bla, ale to bez sensu. Poza tym, my chyba pierwszorocznych do palenia nie zmuszamy.
Zamilkła na chwilę.
- Jasne, zły przykład i tak dalej, ale jak dzieciak zobaczy jak ktoś w domu pali to już to nie obowiązuje?
Marcela się rozgadała - jak zwykle zresztą, kiedy się bulwersowała.
...albo była szczęśliwa. Albo zaciekawiona. Albo zdenerwowana. Właściwie to Marceline po prostu zazwyczaj dużo gadała.
I nie przeszkadzał jej fakt, że nie znała zbyt dobrze danej osoby - po prostu udawało jej się zwykle docierać do innych ot tak. Lubili ją.
- A właśnie, jak ty w ogóle masz na imię? Ja jestem Marceline - przedstawiła się. Przez tę całą zapalniczkę jakby zapomniała o tym kluczowym elemencie poznawania nowych osób. No ale trudno, nic wielkiego się nie stało. Zerknęła na chłopaka, zaciągając się papierosem.
- Jerome Drake
Re: Spory Balkon
Pią Mar 04, 2016 9:49 pm
Chłopak przyglądał jej się z lekkim zaciekawieniem. Odrobinę bawiło go to, z jaką fascynacją czarodzieje przyglądają się czasem mugolskim wynalazkom, ale tylko odrobinę. A przynajmniej w przypadku dziewcząt nie miał w zwyczaju tego okazywać. To byłoby bardzo nieuprzejme.
Zaśmiał się.
- Jeśli umiesz obchodzić się z ogniem, to nie? Po prostu uważaj, by jej do niczego przypadkowo nie zbliżać i się nie poparzyć - poinstruował lekkim tonem, choć Marceline i tak już robiła swoje.
Przyglądał się przez chwilę błyszczącym oczom dziewczęcia. Ta radość i fascynacja były na swój sposób rozbrajające.
Wzruszył ramionami i rozsiadł się wygodniej.
- Mogę mu wspomnieć w następnym liście, by przysłał mi drugą. - Puścił do niej oko, jak to miał w zwyczaju, gdy dopisywał mu humor.
Znowu się zaśmiał.
- Albo to, albo gadają tak, "bo tak wypada". Regulamin im chyba zabrania olać sprawę. - Zachichotał. - Jak gdyby staruszek miał im robić nieprzyjemności, bo nie truli głowy kilku palącym uczniom. - Pokręcił głowa z niedowierzaniem i znowu zerknął na błonia. Znajdowali się całkiem wysoko. Na szczęście Jerome nie miał lęku wysokości. Trochę by się to gryzło z jego miłością do latania na miotle.
Wzruszył ramionami.
- Niektórzy może i zmuszają, ale tym to chyba nawet ja bym truł trochę głowę. - Zaciągnął się mocniej.
- Szkołę chyba mało obchodzi, co się dzieje w domu. Szkoła to szkoła. Dom to dom - zaczął przedrzeźniać jedną z nauczycielek, która zbyła ten argument, gdy chłopak był w trzeciej klasie.
- Tu mamy się zachowywać wedle ich zasad i gdzieś mają, jak wygląda nasze życie poza tą placówką. Podobnie Ministerstwo. Niby nie wolno czarować poza szkołą przed siedemnastką, a co? Ludzie i tak to robią i nikt im nic nie udowodni. Trzeba tylko wiedzieć jak. - Na wszystko było zawsze jakieś rozwiązanie. Wystarczyło tylko wiedzieć jakie, a Drake z pewnością należał do tego typu ludzi, którzy robili wszystko by dowiedzieć się jakie i żyć po swojemu, olewając zasady oraz nie narażając się przy tym zbytnio.
Z chwilowego zamyślenia wyrwało go nagłe pytanie.
- Jerome. Jerome Drake. - Uśmiechnął się jednym kącikiem.
Przedstawiał się zwykle imieniem i nazwiskiem, bo ludzie obu używali równie często. Z resztą, nazywano go już na tyle różnych sposobów, że nawet nie chciało mu się tego wymieniać.
- Ludzie nazywają mnie też często Farciarzem - dodał po chwili i się zaśmiał. Tę ksywkę akurat lubił, bo dobrze go opisywała.
Zaśmiał się.
- Jeśli umiesz obchodzić się z ogniem, to nie? Po prostu uważaj, by jej do niczego przypadkowo nie zbliżać i się nie poparzyć - poinstruował lekkim tonem, choć Marceline i tak już robiła swoje.
Przyglądał się przez chwilę błyszczącym oczom dziewczęcia. Ta radość i fascynacja były na swój sposób rozbrajające.
Wzruszył ramionami i rozsiadł się wygodniej.
- Mogę mu wspomnieć w następnym liście, by przysłał mi drugą. - Puścił do niej oko, jak to miał w zwyczaju, gdy dopisywał mu humor.
Znowu się zaśmiał.
- Albo to, albo gadają tak, "bo tak wypada". Regulamin im chyba zabrania olać sprawę. - Zachichotał. - Jak gdyby staruszek miał im robić nieprzyjemności, bo nie truli głowy kilku palącym uczniom. - Pokręcił głowa z niedowierzaniem i znowu zerknął na błonia. Znajdowali się całkiem wysoko. Na szczęście Jerome nie miał lęku wysokości. Trochę by się to gryzło z jego miłością do latania na miotle.
Wzruszył ramionami.
- Niektórzy może i zmuszają, ale tym to chyba nawet ja bym truł trochę głowę. - Zaciągnął się mocniej.
- Szkołę chyba mało obchodzi, co się dzieje w domu. Szkoła to szkoła. Dom to dom - zaczął przedrzeźniać jedną z nauczycielek, która zbyła ten argument, gdy chłopak był w trzeciej klasie.
- Tu mamy się zachowywać wedle ich zasad i gdzieś mają, jak wygląda nasze życie poza tą placówką. Podobnie Ministerstwo. Niby nie wolno czarować poza szkołą przed siedemnastką, a co? Ludzie i tak to robią i nikt im nic nie udowodni. Trzeba tylko wiedzieć jak. - Na wszystko było zawsze jakieś rozwiązanie. Wystarczyło tylko wiedzieć jakie, a Drake z pewnością należał do tego typu ludzi, którzy robili wszystko by dowiedzieć się jakie i żyć po swojemu, olewając zasady oraz nie narażając się przy tym zbytnio.
Z chwilowego zamyślenia wyrwało go nagłe pytanie.
- Jerome. Jerome Drake. - Uśmiechnął się jednym kącikiem.
Przedstawiał się zwykle imieniem i nazwiskiem, bo ludzie obu używali równie często. Z resztą, nazywano go już na tyle różnych sposobów, że nawet nie chciało mu się tego wymieniać.
- Ludzie nazywają mnie też często Farciarzem - dodał po chwili i się zaśmiał. Tę ksywkę akurat lubił, bo dobrze go opisywała.
- Marceline Flint
Re: Spory Balkon
Pią Mar 04, 2016 10:20 pm
Marcela skinęła głową na instrukcje, choć wspomnianych rzeczy zdążyła się domyślić sama. No, może kolor jej włosów sugerował coś innego, niemniej była całkiem bystra.
- Myślałam raczej o jakichś wybuchach czy coś... - mruknęła tak cicho, że Jerome mógł tego właściwie nie usłyszeć, ale Marcyś nie skupiła na tym swojej uwagi. Bardziej zainteresowała ją kolejna kwestia wypowiedziana przez Jerome'a - i po raz kolejny w tej rozmowie miała taką minę, jak dziecko przed otwieraniem prezentów świątecznych.
- Naprawdę mógłbyś? Jej, to byłoby cudowne. Mogłabym... no, podpalać papierosy. - zakończyła nieco mniej entuzjastycznie, ale można było odnieść wrażenie, że to tylko taka gra, a tak naprawdę dziewczyna po prostu żartowała. W każdym razie wizja posiadania takiej mugolskiej zapalniczki na własność to było coś! Mogłaby opowiadać ludziom, że to ma knot i krzesiwo i takie tam.
- Wiesz, nienawidzę, jak cokolwiek motywuje się tym, co "wypada" a co nie. Regulamin regulaminem, ale już zdarzyło mi się od niektórych wysłuchiwać, że mi jako Krukonce szlabanów mieć "nie wypada". - wyszczerzyła się, po czym znowu zaciągnęła się papierosem. No cóż, trafiła kiedyś na jakąś nawiedzoną znajomą ciotki. W każdym razie Marcela swoje szlabany uznawała za swoisty powód do dumy. Nie dość, że były tylko przykrą konsekwencją fajnych rzeczy, to w dodatku wkurzały dziadków. Nie to, żeby ich złość była w jakiś sposób przyjemna, ale lepsze to, niż tępienie mugolaków, byle tylko byli dumni z wnusi, nie?
Na kolejne zdanie skinęła jedynie głową.
- Szkoda tylko, że życie nie jest takie czarno-białe, jak niektórzy chcieliby, żeby było. Wiesz, byle dało się je upchnąć w regulaminy. - podsumowała jego słowa, po czym zaciągnęła się papierosem.
Gdy chłopak jej się przedstawił, uśmiechnęła się.
- Farciarzem? - powtórzyła za nim, ale jej ton był dość... sceptyczny? No, jej ta ksywka chyba nie przypadła do gustu. - Ja na przykład stawiałabym na Jerry. Ładniej.
Uśmiechnęła się uroczo, tak jakby zdrobnienie naprawdę przypadło jej do gustu. Marcela bardzo lubiła zdrobnienia imion.
- Myślałam raczej o jakichś wybuchach czy coś... - mruknęła tak cicho, że Jerome mógł tego właściwie nie usłyszeć, ale Marcyś nie skupiła na tym swojej uwagi. Bardziej zainteresowała ją kolejna kwestia wypowiedziana przez Jerome'a - i po raz kolejny w tej rozmowie miała taką minę, jak dziecko przed otwieraniem prezentów świątecznych.
- Naprawdę mógłbyś? Jej, to byłoby cudowne. Mogłabym... no, podpalać papierosy. - zakończyła nieco mniej entuzjastycznie, ale można było odnieść wrażenie, że to tylko taka gra, a tak naprawdę dziewczyna po prostu żartowała. W każdym razie wizja posiadania takiej mugolskiej zapalniczki na własność to było coś! Mogłaby opowiadać ludziom, że to ma knot i krzesiwo i takie tam.
- Wiesz, nienawidzę, jak cokolwiek motywuje się tym, co "wypada" a co nie. Regulamin regulaminem, ale już zdarzyło mi się od niektórych wysłuchiwać, że mi jako Krukonce szlabanów mieć "nie wypada". - wyszczerzyła się, po czym znowu zaciągnęła się papierosem. No cóż, trafiła kiedyś na jakąś nawiedzoną znajomą ciotki. W każdym razie Marcela swoje szlabany uznawała za swoisty powód do dumy. Nie dość, że były tylko przykrą konsekwencją fajnych rzeczy, to w dodatku wkurzały dziadków. Nie to, żeby ich złość była w jakiś sposób przyjemna, ale lepsze to, niż tępienie mugolaków, byle tylko byli dumni z wnusi, nie?
Na kolejne zdanie skinęła jedynie głową.
- Szkoda tylko, że życie nie jest takie czarno-białe, jak niektórzy chcieliby, żeby było. Wiesz, byle dało się je upchnąć w regulaminy. - podsumowała jego słowa, po czym zaciągnęła się papierosem.
Gdy chłopak jej się przedstawił, uśmiechnęła się.
- Farciarzem? - powtórzyła za nim, ale jej ton był dość... sceptyczny? No, jej ta ksywka chyba nie przypadła do gustu. - Ja na przykład stawiałabym na Jerry. Ładniej.
Uśmiechnęła się uroczo, tak jakby zdrobnienie naprawdę przypadło jej do gustu. Marcela bardzo lubiła zdrobnienia imion.
- Jerome Drake
Re: Spory Balkon
Sob Mar 05, 2016 6:44 pm
Jerome nie uważał dziewczyny za mniej inteligentną z powodu koloru włosów. W sumie, to byłoby idiotyczne z uwagi na to, że sam nosił jasną czuprynę. Typowa instrukcja obchodzenia się z ogniem była raczej żartobliwa i miała na celu uspokojenie jej, że nic bardziej niezwykłego się nie wydarzy. Musiałaby mieć niebywałego pecha, żeby po pierwszym zetknięciu się z zapalniczką, eksplodowała ją sobie w rękach. Choć z drugiej strony, tacy ludzie też po świecie chodzili...
Może i nie mówiła całkowicie serio na temat tego, jak bardzo chciałaby mieć takie cacuszko, ale czy to oznaczało, że uczynny kolega nie mógłby jej dać czegoś takiego w prezencie? To był dla niego drobiazg. Ile kosztowała zapalniczka w świecie mugoli? Galeona? Dwa? Jerome do końca nie wiedział, ale nie zamierzał się tym specjalnie przejmować zwłaszcza, że nie zamierzał obciążać tym zakupem swojego rachunku. Jak zwykle...
Drake się zaśmiał.
- Taa. Krukonom nie wypada się źle uczyć i łamać zasad; Ślizgonom nie wypada być altruistami; Gryfoni nie powinni znęcać się nad słabszymi; a Puchoni nie powinni być leniwi. - zaczął wymieniać, przedrzeźniając te wszystkie głosy mówiące co "wypada".
Rozłożył ręce.
- Cóż, ja jakoś nie zamierzam zapylać jak pszczółka tylko dlatego, że dano mi żółte szaty. - Parsknął i znów oparł ręce na murku. Papieros nadal bez przerwy znajdował się w jego ustach. Chłopak jak zwykle trzymał go w zębach i nie specjalnie przeszkadzało mu to jakoś w mówieniu. Jeden z wielu jego trików.
Jerry... Średnio mi pasuje, ale trudno.
Nachylił się trochę do niej i uśmiechnął.
- Dla ciebie może być Jerry. - Puścił do niej oko.
- Ale pod jednym warunkiem - dodał tajemniczo się uśmiechając i zeskoczył z murku, by stanąć obok dziewczyny. Oparł się plecami o ścianę.
- Ja będę mógł cię nazywać Mary. Umowa stoi? - Uniósł jedną brew, czekając na jej odpowiedź.
Może i nie mówiła całkowicie serio na temat tego, jak bardzo chciałaby mieć takie cacuszko, ale czy to oznaczało, że uczynny kolega nie mógłby jej dać czegoś takiego w prezencie? To był dla niego drobiazg. Ile kosztowała zapalniczka w świecie mugoli? Galeona? Dwa? Jerome do końca nie wiedział, ale nie zamierzał się tym specjalnie przejmować zwłaszcza, że nie zamierzał obciążać tym zakupem swojego rachunku. Jak zwykle...
Drake się zaśmiał.
- Taa. Krukonom nie wypada się źle uczyć i łamać zasad; Ślizgonom nie wypada być altruistami; Gryfoni nie powinni znęcać się nad słabszymi; a Puchoni nie powinni być leniwi. - zaczął wymieniać, przedrzeźniając te wszystkie głosy mówiące co "wypada".
Rozłożył ręce.
- Cóż, ja jakoś nie zamierzam zapylać jak pszczółka tylko dlatego, że dano mi żółte szaty. - Parsknął i znów oparł ręce na murku. Papieros nadal bez przerwy znajdował się w jego ustach. Chłopak jak zwykle trzymał go w zębach i nie specjalnie przeszkadzało mu to jakoś w mówieniu. Jeden z wielu jego trików.
Jerry... Średnio mi pasuje, ale trudno.
Nachylił się trochę do niej i uśmiechnął.
- Dla ciebie może być Jerry. - Puścił do niej oko.
- Ale pod jednym warunkiem - dodał tajemniczo się uśmiechając i zeskoczył z murku, by stanąć obok dziewczyny. Oparł się plecami o ścianę.
- Ja będę mógł cię nazywać Mary. Umowa stoi? - Uniósł jedną brew, czekając na jej odpowiedź.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach