Go down
David o'Connell
Oczekujący
David o'Connell

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Nie Lip 19, 2015 4:11 pm
Carney wstał tego dnia wyjątkowo wcześnie. Kiedy z półprzymkniętymi oczami ziewał, siedząc na swoim łóżku, powoli zbliżała się piąta. Ubrał się i wyszedł możliwie najciszej, żeby przypadkiem nikogo nie obudzić. Od momentu, kiedy tylko otworzył oczy, po jego głowie obijała się nieodparta chęć na szluga, która nie pozwoliła mu położyć się i zignorować swoich zobowiązań.
Teraz, jakieś dwadzieścia minut później, kiedy czuł się już dostatecznie rozbudzony, obszedł pokój wspólny. Zrobił to kilkakrotnie, żeby mieć pewność, że nikogo nie ma w pomieszczeniu. Otworzył szeroko okno i dla ostatecznego sprawdzenia wsłuchał się w ciszę. O tak wczesnej porze jedynymi dźwiękami, jakie do niego dochodziły, było ćwierkanie ptaków i szum wiatru, do których po chwili dołączył odgłos pojedynczych kropel uderzających o szyby.
No, może i pogoda nie była pierwszorzędna, ale uznał, że lepsze to, niż tłuc się korytarzami (poza tym nie mógł zmarnować okazji do wykorzystania swojej niedawno zdobytej umiejętności).

Moment później leciał już nad błoniami, ledwie ruszając potężnymi skrzydłami. Powoli okrążał zamek, przyglądając się poszczególnym wieżom. Wybrał tę właściwą,  ale ociągał się z wylądowaniem. Łagodnym łukiem zbliżył się nad krawędź Zakazanego Lasu, potem wzbił się ponownie do góry, wystraszył jakieś zbłąkane gołębie i wrócił w poprzednie miejsce. Zatoczył duże koło, następnie przypikował w dół, żeby delikatnie wylądować na balkonie. To „delikatnie” trochę mu nie wyszło, ale mimo tego, że tylko centymetry dzieliły go od gruchnięcia w ścianę, był zadowolony z postępu, jakiego dokonał. Wybrał najbardziej osłonięte od widoku miejsce i zmienił się na powrót w swoją zwyczajną postać.
Było może wpół do szóstej. Deszcz zacinał coraz mocniej. Wiedział, że będzie na miejscu za wcześnie, ale wolał nie ryzykować, że Jaszczurka dotrze tutaj przed nim. Musiałby się wtedy spóźnić, żeby nie zdemaskować swojej umiejętności.
Przycisnął plecy do muru, próbując schronić się przed kroplami, mimo, że i tak był już mokry. Przypomniał sobie, że zostawił w pokoju wspólnym otwarte okno. Ktoś na pewno się tym zajmie, poza tym cóż – raczej ciężko by mu było zamknąć je za sobą.
Bardzo chętnie zapaliłby teraz papierosa.
Gwendoline Tichý
Oczekujący
Gwendoline Tichý

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Pon Lip 20, 2015 6:18 pm
Papierosy nie były najtrudniejszą rzeczą, jaką Gwendoline mogłaby przetransportować do tej szkoły, zwłaszcza poprzez portal, który zamknięty był w jednej z książek – choć był to już ostatni dzwonek tuż przed przeszukaniem, które miało rozpocząć się na dniach, najpewniej zaraz po zapowiadanym już od dawna meczu. Do Francuzki już dotarły informacje o tym, że uczniom ginęły rzeczy, które nie tylko wzbudzały zaniepokojenie swoimi magicznymi właściwościami, ale były bardzo osobiste: na przykład pieniądze. I teraz jeszcze Carney to potwierdził... Na dodatek ponoć do dormitoriów wjeżdżała jakaś szalona Aurorka i rozrzucała rzeczy tak, że potem uczniowie szukali ich na błoniach i dachu szkoły – to już się Francuzce nie podobało. Miała drogie ubrania, którym chciała oszczędzić rozerwania i zniszczenia. Jeśli to przeszukanie nie będzie spełniało wymagań młodej czarownicy oraz odczuje ona brak szacunku wobec swojej osoby, zapewne nie omieszka umieścić tego w raporcie, jaki dotrze do dyrektorki jej poprzedniej szkoły. Morderstwa swoją drogą, ale skoro nikogo podejrzanego nie skazują bo „nie ma dowodów”, to powinno się również z podobnym dystansem podchodzić do niewinnych i niepodejrzewanych w tej sprawie uczniów i potraktować ich jak ludzi, a nie zaszczute zwierzęta. … zresztą, co do tej materii Gwendoline na pewno jeszcze się przekona do czego będą zdolni ludzie przeszukujący Dom Węża.
Ale to dopiero za dwa dni, a teraz o tak wczesnej porze musiała zająć się sprawą innej wagi. Wsunęła do torby paczkę papierosów i opuściła swoje dormitorium, żeby pokierować kroki w stronę przesuwających się samoistnie schodów. Te oczywiście zbuntowały się dwa razy, czując się mądrzejsze od podróżniczki i chcąc jej pokazać, że jest za wcześniej by ta przemieszczała się swobodnie po tym kamiennym labiryncie. W końcu jednak dotarła do wieży i tym razem z ulgą powitała normalne, okrągłe schody, których schodki wyprowadziły ją na sam szczyt. Szła spięta i gotowa, całkiem wyspana jak na tę godzinę. Sama też, nawet mimo problemów na schodach, była tu 10 minut przed czasem, mrużąc oczy na widok kurtyny deszczu, jakiej dosłownie szara eminencja jawiła się na widoku Zakazanego Lasu, który rozciągał się za kamienną balustradą balkonu. Nieszczęsna i niepocieszona Jaszczurka przystanęła na granicy zadaszonej części i wzięła głęboki wdech wilgotnego, świeżego powietrza. Było zimno, więc założyła grubszą szatę, a teraz objęła się jeszcze dłońmi w pasie i zanurzyła wzrok w zniekształconym widoku krajobrazu, zbaczając nim – wzrokiem oczywiście – nieco na bok i zoczając swoją ociekającą od deszczu randkę, wciśniętą w zimny murek.
- Poranna kąpiel? - uśmiechnęła się miło, jak zawsze zresztą, ze słodkością przyprawiającą o myśli, czy dziewczyna podczas porannej toalety, dzień w dzień, nie przesuwa karmelem po pełnych wargach. Zanurzyła dłoń w swojej przepastnej torbie. - Mam tu coś dla ciebie.
W jej palcach zamajaczyła paczka papierosów. Biała i ozdobiona lekko połyskującym, srebrnym i zamaszystym napisem. Były francuskie.


Ostatnio zmieniony przez Gwendoline Tichý dnia Wto Lip 28, 2015 11:56 am, w całości zmieniany 1 raz
David o'Connell
Oczekujący
David o'Connell

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Wto Lip 21, 2015 8:01 pm
Kiedy wreszcie zobaczył Gwendoline, plecy miał już całkiem zesztywniałe, a z włosów kapały mu krople wody. Mimo to na jej żartobliwe powitanie zareagował spokojnie, wręcz miło – gdyby jeszcze jego usta się rozciągnęły, byłoby widać wyraźnie uśmiech. Bez tego tylko jego oczy nabrały pogodniejszego wyrazu, jakby „poranny prysznic” w deszczu był dla Carneya czymś wyjątkowo miłym. I tak było w istocie, przez sposób, w jaki postanowił się tutaj dostać. Czuł się dobrze będąc sam z tym wspomnieniem, pewien, że nie dzieli go z nikim.
- Możesz się przyłączyć. Tylko nie ma ciepłej wody.
Sięgnął po paczkę jakby od niechcenia, skrywając nieprzemożną chęć, która trawiła go bez przerwy od kiedy napisał Gwendoline list. Co prawda ręce mu się nie trzęsły, ale jego ruchy nie były tak opanowane jak zazwyczaj, kiedy wyjmował papierosa i odpalał go różdżką. Dopiero kiedy zaciągnął się porządnie, zwrócił uwagę na markę, wypisaną srebrnym napisem na opakowaniu. Pokiwał lekko głową, zastanawiając się, do czego to doszło. Co jak co, ale był to niezły przeskok: z tanich skrętów na zagraniczne i (sądząc po osobie, która je doręczyła) na pewno nie z najniższej półki. Wdychał dym, czując, jak z chwili na chwilę się uspokaja.
Cały ten poranek sprawił, że czuł się teraz bardzo dobrze. Kiedy już skończył (a skończył bardzo szybko) palić pierwszego papierosa (i sięgnął po następnego, musiał nadrobić braki nikotyny w organizmie), kiedy jeszcze raz się zaciągnął, przeniósł wreszcie wzrok na Gwendoline.
- Interesy, Jaszczurko.
Nie mogło być lepszego momentu na rozpoczęcie tej rozmowy.
Gwendoline Tichý
Oczekujący
Gwendoline Tichý

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Czw Lip 23, 2015 12:39 pm
Wbrew wszystkiemu ta dwójka chyba dogadywała się w naturalniejszy sposób niż podejrzewali, bo Gwendoline nie lubiła pojawiać się gdzieś pierwsza. Zwykle to ona atakowała kogoś, kto już znajdował się w miejscu docelowego polowania, więc sama czekając, mogłaby zostać zaskoczona. A tego nie lubiła najbardziej: zaskoczeń i niespodzianek. Miała tyle wypracowanych przez treningi odruchów, że jeśli dziewczętom z dormitorium kiedykolwiek wpadnie do głowy, żeby zrobić jej urodzinowe przyjęcie-niespodziankę – ktoś zginie.
Tutaj sytuacja była tylko troszeńkę inna, bo nie wybierała się stricte na polowanie, a przynajmniej nie takie, na jakie zwykle chadzała. Tu nie czaiła się na zwierzynę jako-taką, ale łosia do pomocy. Zwykle nie podejmowała decyzji co do partnerstwa tak szybko i swobodnie, ale miała dziwne przeczucie, a te nigdy jej nie myliło; poza tym była w tej szkole niemal całkowicie sama, 'plecy' były na wagę złota. Zwłaszcza takie, na które miała haka.
- Dziękuje, spasuję, koedukacyjne prysznice to nie do końca moja rzecz. - odparła i bez droczenia się oddała paczuszkę Gryfonowi. Mogłaby oczywiście pospierać i już na starcie dostać coś za dostarczenie takiego towaru, ale coś jej podpowiadało (wszelkie znaki na niebie i ziemi), że inwestycja w tak dziecinną igraszkę będzie ją w tej konkretnej chwili kosztować tyle samo, co utrata zainteresowania ofertą przez chłopaka. A nie o to w tym wszystkim chodziło. – To pierwszy i ostatni raz, kiedy dostajesz coś ode mnie za darmo. Nie jestem do tego przyzwyczajona i nie zamierzam pociągać tej tradycji dalej.
Patrzyła jak jeden biały papieros zostaje przytknięty srebrnym filtrem do ust wygłodniałego narkomana i kończy spalony w ofierze nałogowi. Najpierw jeden, rzucający na twarz chłopaka słodki czar spokoju i opanowania, jaki rozluźniał mięśnie i otumaniał umysł, pozwalając zapomnieć o dyskomforcie zimna i wilgoci, na rzecz wreszcie zaspokajanej potrzeby.
Pan Carney miał problem. Ale na szczęście to był jego problem, nie Panny Tichy.
- Gwendoline. - znowu go poprawiła, stojąc teraz oparta bokiem o ścianę i wpatrująca w zamyśleniu w widok za barierką na balkonie, nie zamierzała w końcu stać w smrodzie dymu papierosowego i czekać na audiencję. - Interesy. Mówiłeś, że nie chcesz rozprowadzać, więc nie będziesz tego robił, wolałabym, żebyś zajął się tworzeniem. I uprzedzając twoje pytania, nie, nie narkotyków. Mam dla ciebie subtelniejszą ofertę, dlatego pytałam o runy. - oderwała się od ściany i zaplotła smukłe ręce na piersi. Chłodne powiewy wiatru targały jej szatą. - Słyszałeś o amuletach? Różnej wielkości kawałkach materiałów pobrużdżonych wybitymi lub wymalowanymi na nich symbolami, jakie mają przynosić szczęście lub pecha. Ale mają poza tym naprawdę szerokie i czasem naprawdę potężne zastosowanie. Nawet wyrywające z łap śmierci. Potrzebuje kogoś, kto będzie je tworzył. Ja sama nie mam ku temu predyspozycji, bo to czasochłonne zajęcie, jakiego nie jestem w stanie wpisać w mój grafik. Poza tym... po to dzierżę pieniądze, żeby dać je zarobić innym. - przyjrzała się pochłaniającemu drugiego papierosa Gryfonowi. - Na przykład człowiekowi takiemu, jak ty, który wygląda jakby mu brakowało Galeonów. Masz to wręcz wypisane na twarzy: ”Biedak”. - przesunęła palcem po swoim ślicznym czółku i odlepiła całkowicie od swojego poprzedniego miejsca, żeby przejść kilka kroków w stronę rozmówcy. - Ale nie obrażaj się, mogę to zmienić. Potrafię docenić dobrze wykonane zadanie i jestem skłonna pomóc ci pozyskać księgę, jaka dokładnie wyjaśni ci na czym będzie polegała twoja praca.
David o'Connell
Oczekujący
David o'Connell

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Sob Lip 25, 2015 1:07 pm
Kiwnął głową na znak, że rozumie – nic za darmo. Nie było to dla niego nic nowego. Wszyscy mieli w kontaktach z innymi jakiś interes, tylko nie wszyscy byli z tym tak otwarci, jak Gwendoline. Zignorował próbę wbicia mu do głowy poprawnego sposobu zwracania się do niej. Spokojnie palił dalej, nie dając po sobie poznać, że w ogóle coś usłyszał.
Ponownie kiwnął głową, kiedy wspomniała o jego zastrzeżeniach do współpracy. Rozprowadzanie narkotyków to zdecydowanie nie była jego rzecz. Wymagała minimalnego wyczucia w kontaktach z ludźmi, rozmów i pewnej bezduszności, której prawdę mówiąc Davidowi brakowało. Obić komuś pysk? Jak najbardziej, ale sprzedać narkotyki? Może nie każdy zgodziłby się z jego wewnętrznym stopniowaniem szkodliwości, ale nie miał zamiaru nikomu go przedstawiać. Jedną z przyczyn był brak potencjalnego słuchacza, drugą – fakt, że Carney nie analizował swoich przemyśleń i nie do końca zdawał sobie sprawę z powodów swojej niechęci do sprzedawania dragów. Tłumił swoje myśli nikotyną, narkotykami i adrenaliną.
Wsłuchiwał się w plan, który przedstawiała mu Jaszczurka. Ręka z papierosem zastygła na chwilę, kiedy usłyszał słowo „twórca”. W całym swoim życiu (poza rysunkami, kiedy był dzieckiem i wypracowaniami na zajęcia) tworzył jedynie siniaki, obicia, rozcięcia i plany „jak się naćpać, żeby nikt nie widział”. Zaciągnął się, ale był zmuszony odpalić peta jeszcze raz - deszcz mu zdecydowanie nie służył.
- Słyszałem. – Potwierdził, wydychając wraz ze słowem dym. – To chyba dość stara magia.
Tego typu praktyki miały w sobie coś, co utrzymywało jego zainteresowanie. Nie były dla niego aż tak pasjonujące jak transmutacja, ale uważał, że lepsze to, niż jakieś zadanie, które sprawi, że zaśnie z nudy w trakcie jego wykonywania.
Oczy ponownie rozjaśnił mu wyraz prawie-uśmiechu, kiedy Gwendoline użyła zwrotu „mój grafik”. Zabrzmiało mu to strasznie poważnie, jak coś, co zupełnie nie pasuje do jego świata. Rozbawiło go to. Przeniósł na dziewczynę wzrok, akurat, kiedy stwierdziła, że widać po nim brak pieniędzy. Obchodziło go to tak bardzo, jak zeszłoroczny śnieg.
- Bardzo dobrze. – Nachylił się nieco w jej stronę. – Ale gdzie w tym moje niebezpieczeństwo? Mogę tworzyć runy, ale nie widzę w tym nic, co wywoła skok adrenaliny. – Ton, jakim to powiedział, nie zostawiał wątpliwości. Cenił sobie zagrożenie bardziej niż pieniądze.
Gwendoline Tichý
Oczekujący
Gwendoline Tichý

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Sob Lip 25, 2015 3:14 pm
Ucieszyła się w duchu, że jej rozmówca miał jako-takie pojęcie na temat pooranych runami owoców długich i pieczołowicie przygotowanych rytuałów i nie zmuszał jej do tłumaczenia wszystkiego albo odesłania z kwitkiem do biblioteki pięć pięter niżej, żeby znaleźć może stronę wyjaśnienia tematu amuletów w jakimś niebosko grubym podręczniku do run. Tu nie było takich książek, Francuzka może i nie przebrnęła przez całą bibliotekę, ale rozejrzała się po właściwych półkach, przeleciała wzrokiem przez stronice właściwych ksiąg i było tam jedynie napomknięcie o istnieniu tego rodzaju magii oraz odsyłacze do ksiąg, których z kolei nie znalazła. Owszem, był jeszcze Dział Ksiąg Zakazanych o którym obiło jej się o uszy, ale wstęp tam był zamknięty na cztery spusty, a ona była dopiero w trakcie włażenia nauczycielom w tyłki, żeby dostać niezbędny tam Glejt. Wszystko to jednak jak kamień w wodę, bez odzewu, na dodatek sowia poczta się spóźniała i tak przezabawny 'grafik' Gwendoline (który nota bene nie miał żadnej papierowej wersji) naciągał się do granic możliwości, starając się dawać wgląd na planowanie przyszłości, jednocześnie dzwoniąc na alarm, by nie zapomnieć o wciąż wlokących się w tyle sprawach. Np Monsieur Carney był taką sprawą – na szczęście już nie na długo.
Blondynka zatrzymała się obok niego, spokojnie wsłuchując w krótką i niezaskakująco w jego przypadku, treściwą listę oczekiwań. Ona gwarantowała mu górę Galeonów, a jego interesowało piszczenie w uszach i walka o bezpieczny powrót do łóżka i zasłużą pobudkę.
- Niebezpieczeństwo to bardzo drobny druczek na samym dole naszej umowy.- zaznaczyła i przeniosła wzrok na niedopięty guzik jego koszuli, pod którym smętnie wisiał niedociśnięty do końca krawat. Dziewczynę drażniły takie detale. - Ponieważ, to bardzo stara i chyląca się już ku zapomnieniu, magia, to jasnym jest, że odrzucono ją z jakiegoś niechcącego się wytłumaczyć powodu. Może dlatego, że pozostawia na twórcy ślad? A może dlatego, że wyczerpuje go i opuszcza po stworzeniu substytutu kamienia filozoficznego, pozbawionego energii na cokolwiek innego? A może dlatego, że kamień, który ma być podstawą amuletu musi najpierw tygodniami topić się w świeżo zebranym jadzie Akromantuli, musi być wydobyty z wnętrza Ciamarnicy albo musi posłużyć jako jedyna broń do uśmiercenia Memortka? - uśmiechnęła się półgębkiem. - Sam rytuał to jedynie 1/5 niebezpieczeństwa, reszta towarzyszy ci przy zbiorze odpowiednich do niego produktów. Poza tym jeśli się sprawdzisz, to będę cię zabierać ze sobą. Tam. - pokazała kciukiem rozciągający się za jej plecami Zakazany Las, skryty za szarą, cienką kurtyną deszczu. - Poza tym, to właśnie tam może znajdować się sama księga, która przygotuje cię do tej odpowiedzialnej roli. Tam albo tu, głęboko w szkole.
Nie wytrzymała i bez szybkich ruchów, żeby nie spłoszyć tego dzikiego byczka, sięgnęła dłońmi do jego koszuli i zapięła ten denerwujący guziczek.
- Niebezpieczeństwo i adrenalina są w to głęboko wpisane, sprzedawałam ci je dotychczas osłonięte, żebyś mógł na nie spojrzeć dopiero, kiedy staniesz z nimi twarzą w twarz i zmuszą cię do szybkiego podejmowania ratujących ci życie decyzji. Ale skoro tak mocno cie napalają, to uchylam ci rąbka tej mieszanej transakcji: Będzie okropnie, dlatego się do ciebie nie przywiązuje, dlatego wybrałam ćpunka pozbawionego opiekujących się nim przyjaciół, żeby podzielił się tą tajemnicą jedynie z robakami w grobie, kiedy okaże się za słaby.
David o'Connell
Oczekujący
David o'Connell

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Sob Lip 25, 2015 5:26 pm
Osoba obserwująca całe to spotkanie rzeczywiście mogłaby wziąć je za najzwyklejszą w świecie randkę – oczywiście zakładając, że do jej uszu nie dotarłyby wypowiadane przez dwójkę słowa. Zwłaszcza teraz, kiedy Carney patrzył na Gwendoline z pustym głodem, słuchając, jak wymienia możliwe niebezpieczeństwa. Ten wyraz można by łatwo pomylić z pożądaniem, był jednak bardziej głęboki i ostry. Takie spojrzenie mają drapieżniki, sekundę przed rzuceniem się na ofiarę.
- Potwory… - Powiedział tylko ledwie słyszalnie. Wrażenie, że spotkali się w ramach flirtu znacznie wzrosło, kiedy zapinała mu ostatni guzik koszuli, a on nie tylko nie zaprotestował – wyglądał dosłownie na wygłodniałego.
Bezpośredni sposób, w jaki ujęła kryteria jego wyboru zadziałał trochę jak pocztówka z miejsca, do którego planuje się niedługo pojechać. Przez chwilę poczuł mały skok adrenaliny, jakby już wybierał się realizować jakieś chore zadanie, którego cel znała wyłącznie stojąca przed nim Ślizgonka. Nie obchodziło go, że wypowiadała się o nim niemal z pogardą. Po pierwsze – była dziewczyną, po drugie – był na to odporny, po trzecie – miał dzięki niej zyskać możliwość zaspokajania swoich uzależnień. Wszystkich.
- Rozumiem, że na razie nie powiesz mi, po co miałabyś mnie zabrać do Zakazanego Lasu? – Rzucił niedopałek gdzieś na krawędź balkonu. Rozległ się cichutki syk gaszonego na mokrej podłodze ognia. David zadał pytanie, ale nie wyglądał, jakby oczekiwał od Jaszczurki wyczerpującej odpowiedzi – właściwie wyglądał, jakby nie oczekiwał jej wcale. Nie miał żadnych pytań, nie potrzebował żadnych detali. Sprawa zapowiadała się być przyjemnie niebezpieczna, dochodowa, rozwojowa, a Gwendoline raczej przekaże mu wszystkie niezbędne informacje, jeśli chce, żeby był jej pomocny.
- Jeszcze tylko powiedz mi, kiedy idziemy po książkę i skąd będziemy wiedzieć, gdzie jej szukać. – Rzucił, wciąż wlepiając w nią spojrzenie. – Albo nie. – Dodał szybko. – To drugie i tak pozostaje w twoich rękach, jako mózgu operacji. – Jasnym było, że nie chce zaprzątać sobie głowy żadnymi zbędnymi szczegółami. Jak zwykle – neutralizował sprawy, które ma załatwić, do niezbędnego minimum.
Patrzył na nią, ze zdziwieniem zauważając, że perspektywy, jakie przed nim otwiera, wspaniale rekompensują mu to, jak bardzo go irytuje (umówmy się – nie było jeszcze osoby, która chociaż trochę nie wyprowadzałaby go z równowagi swoją obecnością, a Gwendoline była wyjątkowo różowa, słodka, wygadana i bezduszna). Oznaczało to ni mniej, ni więcej jak to, że będzie w stanie z nią wytrzymać. Dawało to dość dobry obraz tego, jak bardzo zadowolony był z planów, jakie przed nim wyłożyła.
Nie miał najmniejszych obaw o to, czy dziewczyna go wyroluje. Nie chodzi o to, że nie przeszło mu to przez głowę – po prostu zupełnie go to nie obchodziło.
Gwendoline Tichý
Oczekujący
Gwendoline Tichý

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Wto Lip 28, 2015 12:26 pm
To spotkanie różniło się od randki tym, że towarzyszyło mu mnie kłamstw. Przynajmniej ze strony Ślizgonki, bo ta mimo, iż nie grała jeszcze całkowicie w otwarte karty, dopiero tłumacząc chłopakowi zasady, to mimo wszystko nie bawiła się zanadto w podchody, tym razem stawiając na prostotę wykonania tego planu. Nie miała zamiaru tytłać w więzy intryg i niedomówień kogoś, od kogo w przyszłości również będzie oczekiwała prostolinijności i dokładności. W końcu praca, do której chciała go nająć, nie wymagała przenikliwości umysłu, umiejętnej manipulacji zasobami ludzkimi czy też kłamania jak z nut. Miał być po prostu pojętny i skuteczny – nie zamierzała go kształcić między wierszami jak wydymać gierkami samą siebie. Zwłaszcza na widok tego zwierzęco wygłodniałego wzroku. Spokojnie, seksualne znaczenie takiego zjawiska nawet nie przemknęło przez głowę Gwendoline, to był raczej rodzaj jeszcze przez moment opanowanego dzikiego zapału, do jakiego widoku była przyzwyczajona w cholernie mocny sposób. Z tym, że nie u ludzi. Taki wzrok miały magiczne stworzenia do jakich gniazd zwykle schodziła. To wywołało maleńki i sztuczny skok adrenaliny w jej własnym ciele, ale na szczęście tu nie sięgała po broń i nie zamierzała nabić sobie wypchanej głowy Carney'a na kawał drewna, i powiesić nad kominkiem. A przynajmniej jeszcze nie.
- Potwory. - ujęła to słowo w taki sposób, jakby było tym ostatnim guziczkiem koszuli, ostatnim szwem, znaczkiem na pocztówce; pięknym zakończeniem wymarzonego, ubarwionego w ulubione kolory obrazka.
Gryfon był inny od ludzi, jakich dotychczas spotykała na swojej drodze i jednocześnie względem których postanowiła być uprzejma, ponieważ pokazali, że mogą się przydać. Ale tak samo jak wszyscy miał rzeczy, które chciał usłyszeć i to ubrane w sposób, w jaki najmocniej działało to na jego zmysły. Stawiało włoski na rękach, wyzwalało elektryzujące dreszcze i zmuszało do zaciśnięcia szczęk, przez co pod napiętą skórą na policzku poruszyła się ta maleńka kosteczka. Ta, która sygnalizuje napięcie na męskiej twarzy. O, tak jak teraz, właśnie. Można było grać na tym czarodzieju jak na instrumencie i mimo, iż nie dałby symfonicznego koncertu, to nadal był ekscytujący, a jego struny nadal groziły pocięciem palców. Należało tylko pamiętać, bo go nie przekarmić. Najwidoczniej niedosyt jest mu przyjemniejszy niż błogie rozleniwienie po obżarstwie.
- Nie powiem. To raczej jasne, że jeszcze ci nie ufam, ale jeśli nadarzy się okazja, że twoje towarzystwo będzie mi tam niezbędne, to poinformuje cię o tym co najmniej z kilkudniowym wyprzedzeniem. I biorę tylko ciebie, takie zaproszenie nie obejmuje biwaku z przyjaciółmi. - cofnęła się i przyjrzała z zadowoleniem upiętej koszuli, na nowo przenosząc ręce zaplecione na pierś. Wyczuwała, że ton Gryfona był spokojniejszy, może nawet w jakiś sposób zadowolony, usatysfakcjonowany? To wszystko naprawdę przypominało hierarchię stada, w którym nowo przybyły Ogier, widząc, że ma nad sobą pewną siebie pieczę i profesjonalnie określone zadania, uspokajał się i nie martwił zanadto – a o to chodziło. Miał nie myśleć więcej niż to absolutnie konieczne, w przeciwnym wypadku mogłoby się to skończyć tragicznie. - Co do książki nadal jest w fazie poszukiwań, póki co okręg moich informacji zamknął się na terenie Wielkiej Brytanii i mocno skłania w kierunku Hogwartu, teraz pozostaje mi określić czy tomiszcze jest w szkole czy poza nią. Bibliotekę już sprawdziłam, ale nie mam dojścia do Działu Ksiąg Zakazanych; wymaga pisemnego pozwolenia od nauczycieli, na który ja, z obecnie krótkim stażem, nie mam najmniejszych szans. - nie lubiła mówić o nawet tak minimalnych porażkach, dlatego podczas tego wyczerpującego wyjaśnienia obróciła się na pięcie i kilkoma niespiesznymi krokami zbliżyła do granicy kurtyny deszczu na balkonie. Na jej czarnych lakierkach pojawiło się kilka wilgotnych kropelek, a chłód omiótł odkryte nogi. Obróciła niejako głowę, pozwalając Carney'owi zobaczyć swój różowawy policzek, wystający spomiędzy cynamonowych pukli. - Może ty mógłbyś spróbować się tam dostać...?
David o'Connell
Oczekujący
David o'Connell

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Czw Lip 30, 2015 11:20 pm
Wydawał się zupełnie niewzruszony faktem, że Gwendoline mu nie ufa i nie kryje się z tym ani trochę. Carney nie uważał się za osobę godną zaufania (mimo, iż prawda była taka, że był taką osobą; nie manipulował, nie robił przekrętów, nie rozmawiał z ludźmi o niczym, a więc również o sprawach, o których nie powinien), poza tym nie obchodziła go cudza opinia. Niczyja. O niczym. Dziewczyna nie zdradzała oznak niechęci do współpracy, a na celu miał teraz dotrzeć do punktu, w którym podskoczy mu adrenalina – bez obijania mordy pierwszemu napotkanemu, bardziej agresywnemu osobnikowi (lub też bycia obitym, cóż, różnie bywa). Chociaż tym też by nie wzgardził.
Ponownie poczuł, jak napięcie przebiega po jego ciele, kiedy Jaszczurka mówiła o informowaniu przed wyprawą. Sama wzmianka była ekscytująca. David stwierdził, że ostatnimi czasy ma zdecydowanie za mało wrażeń, skoro reaguje na to aż tak żywo.
- Daj już spokój z tymi przyjaciółmi. – Powiedział, przez chwilę jeszcze stojąc blisko Gwendoline. Widać było, jak agresja i żar w oczach odchodzą wraz z napięciem, kiedy wracał do swojej codziennej miny i postawy. Nie ugasił ich – nie było o tym mowy, były to emocje zbyt silne – jednak dało się zauważyć, że musi mieć sporo doświadczenia w opanowywaniu się. Wcześniej Ślizgonka mogła obserwować, jak robi podobną rzecz pod wpływem narkotyków. Musiało to wywołać bliźniacze wrażenie, tym razem jednak, gdyby nie okoliczności, doświadczenie na niewiele by się zdało. – Nie mam zamiaru pozwolić komuś, żeby zepsuł mi zabawę. – Oznajmił, odsuwając się znów pod sam mur, w pewnej odległości od Gwendoline. Dziewczyna – jak już zresztą zdążyła wspomnieć – wiedziała, że Carney nie ma przyjaciół. Musiało bardzo jej zależeć na tym, żeby nikt się nie dowiedział. To był pierwszy raz, kiedy David zauważył u niej zachwianie tej całej gry dobrych manier i dyplomacji, chociaż nie był do końca pewien, czy faktycznie zrobiła to przypadkiem, czy jest to dyskretna i skrzętnie przemyślana forma szantażu, do jakiej – sądząc po poprzednich zagraniach – z pewnością byłaby zdolna.
Nie dawał tego po sobie znać (a przynajmniej się starał), ale wciąż był w dobrym humorze.
- Jeśli uważasz, że dostanę pisemne pozwolenie… - Powiedział, a pozytywny nastrój mało nie wkradł mu się na twarz. Sama idea tego, że jakiś nauczyciel mógłby lubić go na tyle i na tyle mu zaufać, żeby pozwolić mu grzebać w dziale ksiąg zakazanych, wydawała się być szalona. – To nie. Co innego, jeśli mam to zrobić nieoficjalnie. – Dawno nie miał szlabanów, prawie stęsknił się za woźnym. – Ale wiesz, jeszcze nie słyszałem, żeby komuś się udało wykraść coś stamtąd. – Mimo wypowiedzianych słów wyglądał, jakby było mu wszystko jedno, czy tam pójdzie, czy nie. – Musielibyśmy mieć jakiś plan, bo chyba nie chodzi ci o to, żebym zarobił szlaban czy stracił punkty, tylko o księgę.
W końcu to Gwendoline była tutaj od myślenia.
Gwendoline Tichý
Oczekujący
Gwendoline Tichý

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Nie Sie 02, 2015 12:46 pm
Wzajemne zaufanie (nawet jeśli było niezbędne dla nich w przyszłości) nie mogło zostać zbudowane na wymuszonych podstawach, musiało przyjść samo – jakkolwiek romantycznie to nie brzmi. Dlatego w tej chwili, póki nie wykiełkuje, należało dawkować serdeczność, informacje i nadstawianie karku. Zwłaszcza jeśli mieli zacząć współpracę z takim kopniakiem jak możliwy włam do Działu Ksiąg Zakazanych. Ale w tej materii plan był jeszcze bardzo plastyczny, jak nagrzana modelina, jaką dziewczyna non-stop, niespokojnie gniotła w palcach. W obliczu całego kręćka, jakie zrobili na błoniach, zmuszono ją do podwójnej czujności i potrójnego zastanowienia się nad swoimi krokami – ale to dobrze, bardzo dobrze, to miłe, że dbają o to by trybiki jej mózgu nie pokryły się rdzą.
Stanęła bokiem do Gryfona, ciesząc się orzeźwiającym i oczyszczonym z wiosennej handy, powietrzem. Całkiem bawiła ją ta amplituda ożywienia jej rozmówcy, który prawie jeżył się i rozprostowywał za sobą barwny ogon, żeby mocniej zaakcentował jak bardzo jest gotów nawet tu i teraz wyskoczyć przez barierkę i polować na magiczne stworzenia w Zakazanym Lesie.
- I słusznie. Przypuśćmy, że będę niczym bardzo zazdrosna dziewczyna i zmiotę z drogi wszelkie próby ingerencji między naszą dwójkę. Oczywiście biorąc pod uwagę, że nasz romans jest zakazany i oficjalnie mamy siebie nawzajem głęboko w... cul. - dokończyła w swoim ojczysty języku. - Ale to już wiesz.
Wodziła za nim wzrokiem i jej nikły uśmieszek mocno zrzedł, kiedy sprawy doszły wreszcie do materii tej gniecionej niezmiennie modeliny i zmusiły ją na nowo do rozpatrzenia wszelkich możliwości jakie obierze, by dostać wreszcie to, czego pragnie. Tym razem - o zgrozo – na głos, już nie tylko we własnej głowie. Wyciągnęła rękę na bok i poruszała palcami, patrząc na to jak krople wtapiając się w białą, aksamitną rękawiczkę i tworzą na niej szarawe, wilgotne plamki. Poruszała lekko palcami, jakby chcąc je rozprostować po długim zastoju – jej chyba też brakowało adrenaliny. Ciekawe było to, że chłopak zaczął się jej przyglądać w taki sposób, jakby szukał jakiś zmian w jej zachowaniu, ale nie tak, jakby miał zaraz wypalić kim jest i co zrobiła z Jaszczurką. Nie, chyba starał się... zobaczyć gdzie znajduje się u niej granica prowadzenia gry? Kiedy jest przyparta do granic balkonu i nieomal zmuszona wejść na deszcz i zacząć w końcu mówić do rzeczy, bez owijania w bawełnę? Niezły był. Naprawdę niezły. Aż zwróciła uwagę z powrotem na niego.
- Uważam, że nawet ćpając umiejętnie po kątach i szukając kopniaka adrenaliny, nadal nie mówi się o tobie tak głośno jak o szalonej Rockers, wampirzym Nailah'u czy Świętej Pamięci Collinsach. Sądzę wręcz, że masz większe zadatki na uzyskanie takiego pozwolenia niż ktokolwiek w tej szkole. Bo jesteś otwarty... całkiem szczery w swoich słowach, nie znajdujesz się na żadnej skrajności: ani będąc staromodnym złym charakterem, ani przesłodzonym, mieszkającym w różowej krainie dzieciakiem, jakiemu w końcu coś odbije i zarżnie przyjaciół z dormitorium łyżką zabraną na kolacji z Wielkiej Sali. - szurnęła wypastowanym lakierkiem po zimnej nieco wilgotnej posadzce. - Zresztą za próbę nic ci nie grozi, na pewno. Ja ze swojej strony staram się również znaleźć kogoś w moim domu z już czychającym w rękach pozwoleniem albo.... albo posłużę się Eliksirem Wielosokowym lub zaklęciem Kameleona. Zarówno dla ciebie jak i dla mnie, żeby w razie przyłapania mieć nawet podczas ucieczki linię obrony, bo teraz za dnia naokoło Działu krąży bibliotekarka, a nocą wasz uroczy woźny do którego nie spieszę się na randkę.
Tak, definitywnie chodziło o księgę, a nie ewentualny, radosny wpis do kartoteki. Nie tutaj i nie teraz, było aż nazbyt niespokojnie.
- Na pewno komuś się udało, tak samo, jak na pewno ktoś próbował wejść na zakazany korytarz, to tylko kwestia wejścia w odpowiednie kręgi. Ta szkoła nie jest pełna aniołków, ktoś tu na pewno notorycznie łamie regulamin, ale zgrabnie to za sobą zaciera. Albo dyrekcja go w tym wyręcza.
David o'Connell
Oczekujący
David o'Connell

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Sro Sie 05, 2015 12:19 am
Zakazany romans… Przenośnie i półprawdy, którymi operowała dziewczyna, były niezmiennie finezyjne i wyszukane. Carney sam dziwił się sobie, że po części bawi się w jej gry słowne – ale tylko po części, bo tak naprawdę nie lubi owijania w bawełnę i na dłuższą metę nie byłby w stanie tego ciągnąć. Miało to jednak swój urok, który nie zadziałałby na niego, gdyby dotyczył faktycznego flirtu. Ale przecież nie chodziło o flirt.
Nie lubił kombinować. Słuchając Jaszczurki miał coraz mocniejsze wrażenie, że chciałaby, żeby ruszył głową. Nie chodziło o to, że nie był by w stanie niczego wymyślić – raczej o to, że nie chciał wymyślać, a już na pewno nie podobała mu się idea bycia nakłanianym do tej czynności.
- Nie mam najmniejszego pojęcia, o kim mówi się w szkole. – Powiedział, przenosząc wzrok na chmury nad wierzchołkami drzew. – Ale co racja, to racja, o mnie się pewnie nie wspomina.
Przemilczał fragment, w którym opisywała swoje spostrzeżenia na jego temat. Nie bardzo mógł zrozumieć, jak można uznać go za osobę otwartą – no, chyba, że na nowe sposoby wywoływania skoków adrenaliny i nowe ćpanie. Szczery… Bez skrajności… Na chwilę przed oczami stanęło mu wspomnienie jednej z bójek, w których zachował się wyjątkowo brutalnie, oraz jej zakończenie, kiedy odchodził, słaniając się na nogach – nie z obrażeń, a przez to, że kompletnie stracił nad sobą panowanie i po tym ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Ciekawe: co powiedziałaby Ślizgonka, gdyby zobaczyła go wtedy?
Znowu zachciało mu się palić, postanowił jednak odwlec jeszcze trochę zużywanie kolejnego papierosa.
- Nawet, gdyby za próbę cokolwiek groziło… - Niezmiennie przyglądał się granicy drzew i chmur. – Trzeba by wybrać któregoś z profesorów. Do tego… - Zawahał się. – Czy nie potrzeba podać tytułu księgi, którą chce się dostać? – Nie był pewien, cholera, przecież nie ubiegał się nigdy o takie rzeczy. - Zresztą, takie pozwolenie dostają zwykle wybitni uczniowie. – Popatrzył w końcu z powrotem na Gwendoline. – Czy ja ci wyglądam na wybitnego ucznia?
Przez chwilę chodziło mu po głowie, czy nie łatwiej byłoby jakoś podpis podrobić albo zdobyć go podstępem. Potem skarcił się w myślach, przypominając sobie, że nie chce i nie będzie się tym męczyć. Zdecydowanie ktoś spośród ich dwójki powinien zajmować się planowaniem i zdecydowanie nie był to Carney.
David nie był kimś, kto do ekspresji używa westchnień, ale kiedy Jaszczurka po raz kolejny wspomniała o czymś, co wiąże się z rozmawianiem z ludźmi, był tego naprawdę bliski.
- Moja droga. – Powiedział brzmiąc niemal czule, ale kryjąc w tych słowach całe swoje zirytowanie. Miał dzisiaj dobry dzień, pozwolił więc sobie na tę formę wyrazu. Scena na chwilę znów zrobiła się randkowa. – Ja nie wchodzę w odpowiednie kręgi. Nie wchodzę w żadne kręgi.
Zrobił dłuższą przerwę w wypowiedzi. Wyglądało to trochę, jakby miał limit słów do wypowiedzenia w danym czasie.
- Jeśli dasz mi tytuł księgi, mogę spróbować poprosić o zgodę. Jak zaplanujesz włam do działu Ksiąg Zakazanych, pójdę do działu Ksiąg Zakazanych.
Te dwa zdania idealnie podsumowały sytuację, jaką chciał mieć przed sobą Carney: czystą, jasną i przejrzystą. Pójdź i zrób, cokolwiek – byle nie musiał się zastanawiać, jak to osiągnąć.
Irytek
Poltergeist
Irytek

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Sro Sie 05, 2015 12:56 am
Wiecie co to nuda? Jasne, każdy czasem ma za dużo wolnego czasu i zero pomysłu jak go spożytkować! Ale czy którekolwiek z was miało kiedyś całe lata wolnego? Nie godziny czy dni, nawet nie miesiące jak na przykład w czasie wakacji, tylko lata. Bez obowiązków, bez przyjaciół, bez celu i do tego na stałe w jednym miejscu, gdzie nawet telewizora nie było, a o internecie nikt zapewne nie słyszał! Cóż, tak właśnie wyglądała codzienność Irytka, który wędrował sobie po zamku bezcieleśnie, niewidoczny dla nikogo, zastanawiając się co tym razem 'odwalić' i komu zaleźć za skórę by chociaż troszeczkę urozmaicić sobie egzystencję. Wtedy właśnie usłyszał niezmiernie intrygujące zdanie.
"Jak zaplanujesz włam do działu Ksiąg Zakazanych, pójdę do działu Ksiąg Zakazanych."
- A jak zaplanuje byś odciął sobie nogę i kopnął nią w dupę, to też to zrobisz? - zapytał, pojawiając się tuż przed gryfonem, materializując swoją rudą łepetynę centymetr od twarzy chłopaka. Poltergeist przyglądał mu się swoimi krwistymi ślepiami, jakby mierzył siły na zamiary, zanim uniósł się w powietrze i zerknął na uczennicę. Ślizgonka, no jasne, tylko w jednym domu od samego początku istnienia trafiały się same czarne owce. Jeśli ktokolwiek planował coś niedobrego i niecnego, to prawie zawsze byli to uczniowie Slytherinu, albo mieli z tym jakieś powiązania. Irytka nie interesowało nawet o czym młodzi rozmawiali, bo i bez tego czuł nieodpartą potrzebę wyrażenia swego zdania, choćby było zupełnie nie na temat. Z drugiej jednak strony zapowiadało się na coś ciekawszego niż sam spacer po brzydkie książki dla dorosłych, a jemu nigdzie się przecież nie spieszyło. - To co knujecie i czemu ja nic o tym nie wiem?
Gwendoline Tichý
Oczekujący
Gwendoline Tichý

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Nie Sie 09, 2015 11:37 am
Ślizgonka nie wiedziała jeszcze dokładnie jak wygląda tutaj sprawa ubiegania się o tego typu dokument, na dodatek nie znała jeszcze nikogo (a przynajmniej nie kojarzyła, ani nie pytała) kto takowe by otrzymał. Spostrzeżenia Carneya były słuszne, ale zdaje się, że Jaszczurka widziała to nieco inaczej.
- Nie jestem pewna, czy potrzebny jest tytuł księgi czy może wraz ze zgodą dostaje się absolutną i nieograniczoną możliwość na jednorazowe wstąpienie do Działu i przeczytanie tam czegokolwiek, ale zapewne bez możliwości zabrania nawet najmniejszego tomiszcza ze sobą, w charakterze lektury „poduszkowej”. - odparła czując, że najbardziej przypasowałaby jej druga możliwość, ale wydawała się dziewczynie po prostu zbyt piękna. Zbyt idylliczna. - Z drugiej strony po ostatnich zawirowaniach nawet jeśli jakimś nieludzkim sposobem mogłoby się nam udać, to mogliby posłać za nami, albo za mną jak wolisz, nauczyciela, jaki będzie zaglądał mi przez ramię. To nie jest znowuż taki najgorszy scenariusz, zwłaszcza, że mam wystarczająco czasu i cierpliwości by go zmęczyć i zirytować, ale też biorę pod uwagę właśnie taką możliwość. - odetchnęła, czując jak dusi się przez nadmiar spraw jakie wzięła na kark. Wszystko będzie takie łatwe, jak już załatwi całe formalności stające jej gulą w gardle i będzie mogła przejść do praktyki. Ale póki co pozostawało jej się tylko dusić. - Mój drogi. Dobrze, postaram się oczywiście zdobyć nazwę i...
Przerwała, bo nagle tuż przed twarzą jej rozmówcy zmaterializował się byt astralny, którego wcześniej nie widziała. W tej szkole było dużo duchów, miała to na względzie i potrafiły one przenikać ściany oraz wiodły własne stabilne życie, ale znikać na zawołanie nie potrafił żaden. Najwyraźniej prawie żaden. Dziewczyna zmrużyła delikatnie oczy nie wiedząc ile z tego usłyszało stworzenie o skrzekliwym głosie i odbarwiającej się kolorem rdzy czuprynie. Najwyraźniej jednak nie dużo, bo zwróciło uwagę tylko na niepełną i wybrakowaną w cenne i istotne szczegóły wypowiedź Gryfona.
- Cóż to takiego...? - mruknęła, kojarząc tego konkretnego ducha tylko z maleńkiego, krótkiego wspomnienia, w którym męczył on jakiś pierwszorocznych, nie chcąc ich przepuścić na ruchome schody i obrzucając ich kredą. To dawało do myślenia, mógł podnosić i używać przedmioty, co już plasowało go o podium wyżej niż resztę czmychających przed Zaświatami mieszkańców Hogwartu. Z Sahirem na czele. - Niestety duszku, ta tajemnica pozostanie poza twoim obrębem wiedzy, nie dla ciebie już ziemskie namiętności. - uśmiechnęła się doń lekko. - Poza tym to nie wydaje ci się za nudną tajemnicą? W końcu na pewno w każdym z pokoleń, jakie się tu przewijały na pewno natykałeś się na cwaniaczków, jacy chcieli wściubić nos do Działu.
David o'Connell
Oczekujący
David o'Connell

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Nie Sie 09, 2015 10:00 pm
Carney przysłuchiwał się optymistycznej wizji, jaką miała Gwendoline w sprawie pozyskania dojścia do ksiąg z niedostępnego dla nikogo działu. Nie chciał psuć jej nadziei, ale naprawdę nie sądził, żeby dało się zdobyć pozwolenie na wertowanie tamtejszych regałów. Największą szansę dawało im znalezienie tytułu oraz dostatecznie ignoranckiego profesora. Wyniesienie tomu z biblioteki może faktycznie było możliwe po spełnieniu tamtych warunków.
Ślizgonka miała o sobie wysokie mniemanie, skoro sądziła, że jest w stanie wyprowadzić w pole nauczycieli z Hogwartu. Tutaj też nie miał zamiaru uprzedzać, że mogłoby się okazać to problematyczne – skoro tak uważa, to albo się na tym przejedzie, albo naprawdę musi być niezła. Czas pokaże.
Słuchał i wpatrywał się leniwym wzrokiem w Jaszczurkę, kompletnie nieprzygotowany na to, co miało za chwilę nastąpić: na Irytka. Do tej pory przechodził przez kolejne klasy bez bliższych z nim spotkań; jeśli coś się działo albo stanowił jedną osobę z napadniętej grupy, albo obserwował, jak dręczy innych. Przez lata spędzone w tej szkole zdążył przyzwyczaić się do różnych dziwnych rzeczy: do znikających stopni, kapryśnych drzwi, ukrytych przejść czy obecności duchów, ale trudno wymagać od kogoś, żeby był gotowy na pojawiającą się przed nim w najmniej oczekiwanym momencie twarz. Jako człowiek o stalowych nerwach i kamiennej twarzy nie wrzasnął, nie zamachał rękami – ale nikt nie mógłby się powstrzymać od gwałtownego odsunięcia twarzy do tyłu. I chociaż spojrzenie nie było już leniwe, a usta lekko wykrzywiły się, wyrażając niezadowolenie, jedynym, co zdradziło skok adrenaliny były gwałtownie kurczące się źrenice (na pewno doskonale widoczne z tak bliska). David, w przeciwieństwie do większości ludzi w takiej sytuacji, momentalnie poczuł się jeszcze lepiej, niż przed chwilą – trzeba przyznać, że bardzo rzadko zdarzało mu się coś, co jest w stanie go zaskoczyć.
Ponownie powtórzył sobie w myślach, że ma zdecydowanie za mało wrażeń, skoro zaskoczenie przez poltergeista zadziałało w ten sposób.
Zignorował chamskie pytanie – słowa rzadko kiedy były w stanie go urazić, a rzucanie się z pięściami na Irytka też nie dałoby efektu (ani tym bardziej żadnej zabawy). Odchrząknął i wyprostował się, kiedy ten odsunął się wreszcie sprzed jego twarzy.
Tak jak się spodziewał, Gwendoline podjęła rozmowę, zanim zdążył zastanowić się, czy w ogóle jest sens otwierać gębę. Potem dotarło do niego, jakich słów używa i zaczął poważnie się zastanawiać, czy ich nowy rozmówca kiedykolwiek usłyszał, żeby ktokolwiek zwracał się do niego w ten sposób. No, to mogło być ciekawe. W ogóle nie martwił się informacjami, jakie mogły wyciec – jak zwykle, Carney był bezrefleksyjny.
- Jaszczurko – powiedział oficjalnym tonem, zwracając się do Gwendoline w odpowiedzi na jej pytanie – przedstawiam ci Irytka, szkolnego poltergeista. Jak pewnie zdążyłaś zauważyć, jest uroczy, zupełnie jak ty.
Irytek
Poltergeist
Irytek

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Nie Sie 09, 2015 11:13 pm
W pierwszej chwili nie wiedział co takiego Slytherinowa pannica miała na myśli, pytając "cóż to" z ciemnymi ślepiami wbitymi w jego cudną, choć niematerialną osobę. Dopiero, gdy zwróciła się do niego per "duszku", spojrzał na nią jak na wybryk natury, mrugając kilkakrotnie nim podniósł powoli palec ku górze, wycelował nim w uczennicę i kręcąc głową mruknął.
- Ty chyba sobie żartujesz... - aż nie wiedział do czego najpierw się przyczepić. "Ziemskie namiętności" błagały na kolanach o wybuch śmiechu i długi wywód na temat różnic pomiędzy poszczególnymi bytami paranormalnymi, z drugiej jednak strony po blondynce (której kolor włosów z pewnością nie był przypadkowy) odezwał się młody gryfon, dorzucając swoje parę groszy, niejako ratując sytuację. - Aww, uważasz, że jestem uroczy? - położył ręce na policzkach, rumieniąc się i z zachwytem spoglądając na Davida. Oczywiście zaczerwienienie w okolicy twarzy było odegrane i zaplanowane, wszak Irytek nie miał w sobie krwi, która mogłaby zmieniać barwę jego skóry. Nie musiał jej nawet mieć, sam doskonale panował nad swoim wizerunkiem, mógł go zmieniać i kształtować dowolnie, tak też dodanie trochę różu na polikach nie stanowiło żadnego wyzwania. Rudzielec wrócił płynnie do swego adoratora, okrążając go w powietrzu. - Nie wiem tylko czy mam się cieszyć z porównania do ślizgońskiej jaszczurki, która przez cały swój dotychczasowy, jakże interesujący pobyt w zamku nie zauważyła różnicy między mną, a Prawie Bezrozumnym Nickiem. - posłał Gwen zranione spojrzenie, które w jego wykonaniu było nie tylko potwierdzeniem focha, lecz także zapowiedzią mocnego dręczenia, mającego na celu wypalenie jej w pamięci słowa Irytek i wszystkiego do czego może on być zdolny. Ależ ona miała farta, że wciąż niezmiernie ciekawiły go ich plany, bo już teraz dawałby biedaczce do wiwatu, a w tym był mistrzem nad mistrzami. - Tooo co planujecie? - tym razem zadał to pytanie bezpośrednio do o'Connella, wpatrując się w niego z rosnącym wyczekiwaniem, świdrując jego każdy gest i całą sylwetkę swymi czerwonymi tęczówkami. Na razie chłopak zdobył względy poltergeista, w przeciwieństwie do swojej towarzyszki, lecz zmienny humor tego nieprzewidywalnego bytu i wyczerpujące się zapasy cierpliwości skłaniały do nieowijania w bawełnę... ewentualnie szaleńczej ucieczki.
Sponsored content

Spory Balkon - Page 8 Empty Re: Spory Balkon

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach