- Sahir Nailah
Re: Spory Balkon
Pon Mar 16, 2015 9:47 pm
Być może tak sądził, być może nie... ale gdyby tak bardzo ją nie obchodziło, co o nim myśli, nie kazałaby się nie ujmować w papierową formę nostalgicznej, bo czarno-białej, postaci, która poruszać się może tylko w oczach naszej wyobraźni, albowiem jest trwała i płaska, gdy patrzeć na nią tym wzrokiem podarowanym przez Boga, którego tak było pewnemu chłopakowi - tak, Zackowi, o nim właśnie mówię, o tym, nad którym chyba nawet uroiłaś łzy, prawda..? Takie biedne, poszkodowane dziecko... On, nie Ty. A Ty..? Tyś też biedna. Chciałabyś, by ktoś przy Tobie przystanął, zrozumiał, przygarnął silnym ramieniem i zapewnił bezpieczeństwo..? Ktoś, przy kim mogłabyś być sobą, przy kim nie musisz udawać... Kogo udajesz przy Nailahu, maleńka? Tak jak zawsze trzymasz rękę na pulsie i starasz się wszystko kontrolować (jak toś sama stwierdziła) tak przy nim całkowicie tą kontrolę tracisz i ilekroć starasz się mu odebrać kierownicę przy szalonej przejażdżce po stromym zboczu, po nierównej drodze obsypanej ostrymi kamieniami, robisz to dłonią słabą i w zasadzie... chyba nawet niezdecydowaną. Miotasz się, starając się zrozumieć i nie chodzi mi o to, że próbujesz rozwikłać sprawę Nailaha, którego wrzuciłaś do odpowiadającego mu worka osób po prostu "złych", na które trzeba uważasz i najlepiej trzymać się z daleka, bo mogą dotkliwie pogryźć (fizycznie i mentalnie) - ty skupiasz się w gruncie rzeczy na samej sobie. Czy nie jest tak? Czy nie próbujesz pozbierać swojego rozbijanego jestestwa, kiedy Otchłań rozbijała twoje mury i nakazywała spojrzeć Ci na prawdziwą siebie, na to, co kształtujesz?
- Każda układanka zasługuje na poświęcenie jej paru chwil... Im dalej łączyć kolejnego elementy, tym może stawać się ciekawsza.- Uśmiechnął się, chociaż brak było emocji w jego mimice - wciąż więc zostajemy na wyjściowym progu, kiedy nie można pozbyć się wrażenia, że nie rozmawia się, zwłaszcza przy całej tej otoczce nocy, z kimś, kogo nazwać można uczniem, tym bardziej rówieśnikiem, a z... z jakimś fatum, z jakimś Cieniem wyjętym prosto z naszej głowy, któremu nadano fizyczny kształt ku naszemu utrapieniu, a do którego jednocześnie coś ciągnęło i nakazywało skupić na nim myśli - tak jak i on skupiał właśnie myśli na jednej Alice - drobnej dziewuszce o silnym, w gruncie rzeczy, harcie ducha, który zapraszał wręcz do obcowania z nim i kopania w żyznej, a jednocześnie bardzo zeschniętej ziemi, by szukać weń skarbów, przed którą Puchonka wręcz zdawała się wzbraniać.
- Tak sądzisz? - Obejrzał się za ramię, zastygając w bezruchu na kilka wydłużających się chwil, w których cisza zalęgła się między nimi - jemu nie przeszkadzała, on ją wręcz bardzo doceniał - w większości przypadków potrafiła powiedzieć więcej, niż tysiąc słów. - Moim zdaniem - całkiem urokliwe miejsce. - Obwieścił, kiedy już się obrócił, nie wyłapując przytyku w jego kierunku, bo i wszak: w myślach nie czytał. Na całe szczęście dla jego rozmówców...
Na następne słowa już nie odpowiedział - pochylił się lekko do przodu, splatając ze sobą palce dłoni, które zwiesił pomiędzy udami, uważnie lustrując spojrzeniem Alice - nie miała podejścia zgoła innego od innych, tego pogardliwego, pełnego niedowierzania - lubiłeś te spojrzenia, spijałeś z nich nienawiść, sycąc się nią i wlewając niczym krew do wanny, by potem móc weń nieprzerwanie tkwić. Cudowne. To było po prostu wspaniałe... Jak prosto działał ludzki umysł - nigdy nie przestaniesz się temu dziwić... tak samo i temu, jak w tej prostocie potrafił być skomplikowany.
Nailah zaśmiał się cicho, ponuro, bardzo krótko i pokręcił głową w dezaprobacie, wracając do poprzedniej pozycji, w której podpierał się dłońmi o kraniec kamiennego murku.
- Za kogo ty mnie masz, Alice? - Zapewne za tego, za kogo się podajesz: za Księcia Nocy, za Czarnego Kota, jedynego ze swego gatunku, którego sierść utkana była z ludzkich koszmarów i hebanowej mgły. A za kogo Ty miałeś ją? Za kogoś, kto dawno zagubił samego siebie i kto nie mógł się powstrzymać przed parciem do przodu, byle tylko zaspokoić ciekawość. - Jestem tylko siedemnastoletnim uczniem. - Rozłożył lekko ramiona w akcie bezradności. - A Ty, panno Hughes? Czemu bawisz się w Hogwart, czemu grasz przed wszystkimi taką miłą, skromną myszkę, gdy w rzeczywistości pożera Cię ogień dumy i walki o swoje? - Chwilowa zamiana ról. Czarnowłosy nie podał jej naboju w tej rundzie. Sam wziął pistolet i strzelił. A czy trafił..?
- Każda układanka zasługuje na poświęcenie jej paru chwil... Im dalej łączyć kolejnego elementy, tym może stawać się ciekawsza.- Uśmiechnął się, chociaż brak było emocji w jego mimice - wciąż więc zostajemy na wyjściowym progu, kiedy nie można pozbyć się wrażenia, że nie rozmawia się, zwłaszcza przy całej tej otoczce nocy, z kimś, kogo nazwać można uczniem, tym bardziej rówieśnikiem, a z... z jakimś fatum, z jakimś Cieniem wyjętym prosto z naszej głowy, któremu nadano fizyczny kształt ku naszemu utrapieniu, a do którego jednocześnie coś ciągnęło i nakazywało skupić na nim myśli - tak jak i on skupiał właśnie myśli na jednej Alice - drobnej dziewuszce o silnym, w gruncie rzeczy, harcie ducha, który zapraszał wręcz do obcowania z nim i kopania w żyznej, a jednocześnie bardzo zeschniętej ziemi, by szukać weń skarbów, przed którą Puchonka wręcz zdawała się wzbraniać.
- Tak sądzisz? - Obejrzał się za ramię, zastygając w bezruchu na kilka wydłużających się chwil, w których cisza zalęgła się między nimi - jemu nie przeszkadzała, on ją wręcz bardzo doceniał - w większości przypadków potrafiła powiedzieć więcej, niż tysiąc słów. - Moim zdaniem - całkiem urokliwe miejsce. - Obwieścił, kiedy już się obrócił, nie wyłapując przytyku w jego kierunku, bo i wszak: w myślach nie czytał. Na całe szczęście dla jego rozmówców...
Na następne słowa już nie odpowiedział - pochylił się lekko do przodu, splatając ze sobą palce dłoni, które zwiesił pomiędzy udami, uważnie lustrując spojrzeniem Alice - nie miała podejścia zgoła innego od innych, tego pogardliwego, pełnego niedowierzania - lubiłeś te spojrzenia, spijałeś z nich nienawiść, sycąc się nią i wlewając niczym krew do wanny, by potem móc weń nieprzerwanie tkwić. Cudowne. To było po prostu wspaniałe... Jak prosto działał ludzki umysł - nigdy nie przestaniesz się temu dziwić... tak samo i temu, jak w tej prostocie potrafił być skomplikowany.
Nailah zaśmiał się cicho, ponuro, bardzo krótko i pokręcił głową w dezaprobacie, wracając do poprzedniej pozycji, w której podpierał się dłońmi o kraniec kamiennego murku.
- Za kogo ty mnie masz, Alice? - Zapewne za tego, za kogo się podajesz: za Księcia Nocy, za Czarnego Kota, jedynego ze swego gatunku, którego sierść utkana była z ludzkich koszmarów i hebanowej mgły. A za kogo Ty miałeś ją? Za kogoś, kto dawno zagubił samego siebie i kto nie mógł się powstrzymać przed parciem do przodu, byle tylko zaspokoić ciekawość. - Jestem tylko siedemnastoletnim uczniem. - Rozłożył lekko ramiona w akcie bezradności. - A Ty, panno Hughes? Czemu bawisz się w Hogwart, czemu grasz przed wszystkimi taką miłą, skromną myszkę, gdy w rzeczywistości pożera Cię ogień dumy i walki o swoje? - Chwilowa zamiana ról. Czarnowłosy nie podał jej naboju w tej rundzie. Sam wziął pistolet i strzelił. A czy trafił..?
- Alice Hughes
Re: Spory Balkon
Pon Mar 16, 2015 9:58 pm
Nie poruszyła się gdy tak uważnie lustrował ją spojrzeniem. Czy widział więcej niż ona w otaczającej ich ciemności? Co jeszcze otrzymał godząc się na zostanie bestią? Czy miał jakiś wybór...? Pytania. Kolejne pytania które pozostaną bez odpowiedzi, nie miała bowiem zamiaru ich zadać... Wyciszała wszystkie nim do końca wybrzmiały w głowie. Kimkolwiek nie był i jakakolwiek nie stała za tym historia Krukon podjął już decyzję... Tak samo jak ona, nie chcąc być częścią tego wszystkiego. Dlaczego więc nadal pozostawała w miejscu pozwalając mijać kolejnym minutą? Dlaczego rozsądek, prowadzący ją zazwyczaj przez życie wyciszał się gdy widziała przed sobą bladą, naznaczoną pasmami czarnych włosów twarz? I dlaczego każde wypowiedziane przez nich zdanie zamiast liczbę pytań zmniejszać, budziło kolejne?
Uczeń... Wzniosła nieznacznie brew ku górze. Kolejna olewcza odpowiedź powodująca jedynie kpiący uśmiech... Aż dziwne do ilu rozmyślań prowokować potrafiło tak krótkie zdanie... Nie powinna jednak pozwolić na to by postać chłopaka zaprzątała jej myśli.
- Ja nie muszę grać Sahir... - Mruknęła cicho wiedząc, że bez problemu ją usłyszy i po raz kolejny używając jego imienia. - Na mój widok nikt nie odwraca głowy z obrzydzeniem... - Głos Panny Hughes - choć cichy - pozostawał zimny i pewny. Nawet ją samą zdziwił brak zlęknionego choć odrobinę tonu. Odpowiedź dziewczyny była krótka i szczera. Nie wychylanie się zbytnio i trzymanie większości osób na dystans nie było częścią żadnego planu. Przychodziło jej tak naturalnie, że rzadko kiedy sama zwracała na to uwagę.
Duma... Walka... Wydęła lekko wargi parskając cicho. Puchonka nie walczyła z nikim poza sama sobą. A egzekwowanie od siebie czegokolwiek trudno nazwać było werwą.
A duma?
Odwróciła wzrok od wampira by utkwić go na moment w rozpościerającej się ponad jego ramieniem pustce.
- Duma sama w sobie jest mniej warta niż błoto... - Powiedziała nie zdając sobie sprawy z tego czy mówi do niego czy do samej siebie. Skierowała znów spojrzenie na bladą i przechyliła lekko głowę. - Swoją droga tak się jej uczepiłeś jak by to ciebie paliła... Jak to jest gdy unosisz się honorem nie mając jednocześnie żadnych wartości? Nic się nie liczy? Bezcelowa egzystencja? To prawie smutne Nailah... - Kolejny kpiący uśmiech zagościł na jej ustach.
Uczeń... Wzniosła nieznacznie brew ku górze. Kolejna olewcza odpowiedź powodująca jedynie kpiący uśmiech... Aż dziwne do ilu rozmyślań prowokować potrafiło tak krótkie zdanie... Nie powinna jednak pozwolić na to by postać chłopaka zaprzątała jej myśli.
- Ja nie muszę grać Sahir... - Mruknęła cicho wiedząc, że bez problemu ją usłyszy i po raz kolejny używając jego imienia. - Na mój widok nikt nie odwraca głowy z obrzydzeniem... - Głos Panny Hughes - choć cichy - pozostawał zimny i pewny. Nawet ją samą zdziwił brak zlęknionego choć odrobinę tonu. Odpowiedź dziewczyny była krótka i szczera. Nie wychylanie się zbytnio i trzymanie większości osób na dystans nie było częścią żadnego planu. Przychodziło jej tak naturalnie, że rzadko kiedy sama zwracała na to uwagę.
Duma... Walka... Wydęła lekko wargi parskając cicho. Puchonka nie walczyła z nikim poza sama sobą. A egzekwowanie od siebie czegokolwiek trudno nazwać było werwą.
A duma?
Odwróciła wzrok od wampira by utkwić go na moment w rozpościerającej się ponad jego ramieniem pustce.
- Duma sama w sobie jest mniej warta niż błoto... - Powiedziała nie zdając sobie sprawy z tego czy mówi do niego czy do samej siebie. Skierowała znów spojrzenie na bladą i przechyliła lekko głowę. - Swoją droga tak się jej uczepiłeś jak by to ciebie paliła... Jak to jest gdy unosisz się honorem nie mając jednocześnie żadnych wartości? Nic się nie liczy? Bezcelowa egzystencja? To prawie smutne Nailah... - Kolejny kpiący uśmiech zagościł na jej ustach.
- Sahir Nailah
Re: Spory Balkon
Pon Mar 16, 2015 9:59 pm
Bardzo dobrze - wytrzymujesz to spojrzenie? Więc wytrzymuj je do końca - spojrzenie, które dosięgało samej duszy, dla którego nie było barier, jakich nie mógłby pokonać - niektóre ciężej było rozbić, niektóre łatwiej, ale nigdy nie była to walka przyjemna - pozostawiała na skórze nieprzyjemną świadomość tego, że z czegoś jest się ograbianym - z tych sekretów, które każdy z nas miał - mniejsze, bądź większe, nikt nie ma doskonałego życia, w którym nie byłoby pewnego "ale" - to "ale" zawsze go najbardziej ciekawiło, dlatego też bawił się w układanie puzzli, nawet jeśli szło to opornie i kompletnie bez współpracy, jak w przypadku Alice, która ciągle dbała teraz o to, żeby dystans zachować i nie dać się zdominować po raz wtóry - tak i Nailah odpuścił, jego ponura, ciężka aura, która otaczała jak smoła i nie chciała odkleić się od skóry cofała się kawałek po kawałku, aż doszła do momentu, w którym była teraz, czyli... zniknęła. Może nie było jej nigdy. Może Noc, miast dodawać swemu Władcy ponurego wyglądu, zabierała go i zamieniała na jakiś dziwny spokój, w którym nie było miliona nieprzychylnych spojrzeń, kpiny i wyznaczania ogromu granicy między tym, że On jest wampirem, a Ty - tylko zwykłym człowiekiem. Zwykłym-niezwykłym. Czy to jednak było swego rodzaju uwolnienie..? Nieee... to była tylko jedna z wielu masek, którą bardzo trudno ocenić, gdy nie widziało się jej dokładnie, gdy trudno było wyłapać dokładniejsze zagięcia w zmarszczkach mimicznych... Och, ale spójrz tylko - chmury się przerzedzały, księżyc wyjrzał zza chmur i okolił zimną aurą świat wraz z waszą dwójką - jeszcze nie w pełni, ale chyba nie było mu do tego tak daleko...
- Oooch, mylisz się, miła Alice. - Wyraźnie teraz było widać, jak jego wąskie, równo wycięte wargi wyginają się ku górze. - Ty po prostu jesteś zbyt maluczka, żeby ci, co mogliby z obrzydzeniem tą głowę odwrócić zwracali na ciebie jakąkolwiek uwagę. - Jakkolwiek okrutne by się nie wydawało, czyż nie była to prawda? Istoty takie jak Nailah, czarodzieje tacy jak Shane Collins, Caroline Rockers... - I Ty, i Ja, jesteśmy takimi samymi ofiarami uprzedzeń. Jak się czujesz z tym, że masz coś ze mną wspólnego? - Ta mała była przyjemną zabawką, niezwykle dzielnie się bawiącą i w gruncie rzeczy - nie potrafiłeś sięgnąć jej dna. Kopałeś łopatą w suchej ziemi, ale ledwo naruszałeś jej twardą, zbitą masę - szybko się takimi bezowocnymi zabawami nudziłeś i tylko czekać, aż to rzucisz w pizdu - twoja cierpliwość była nikła, bo i nie uważałeś, abyś potrzebował jej nadmiarów gromadzonych w podartym, zepsutym wnętrzu - po cóż, skoro ciekawiej było poddawać się zachciewajkom momentów?
Sahir znowu się zaśmiał, wyraźnie rozbawiony jej słowami i odchylił - spadnie... odchylił się za mocno, niemal oderwał nogi od podłoża... lecz nie. Nic się takiego nie stało. Wiatr porwał jego perlisty, łechcący uszy śmiech, nie mający jednak w sobie tego czystego wydźwięku kogoś śmiejącego się z dobrego żartu - ciągle otoczony był tą samą, ponurą pierzyną - jakże barwnie by brzmiał bez niej...
- Bardzo się cieszę, że komuś żal jest mojej marnej osoby. - Tym razem ten uśmiech COŚ wyrażał - a było to swoiste rozbawienie i nuta chyba... niedowierzania pomieszana z dezaprobatą - ale ledwo jedna kropelka, ledwo zauważalna. - Zadałaś bardzo dobre pytanie... Więc, skoro formalnie jesteś koleżanką ze starszej klasy, może nauczysz mnie, jak unosić się honorem i dumą na swoim przykładzie, skoro wypominasz mi to przy poprzedzającym stwierdzeniu, że błoto jest bardziej odeń wartościowe?
- Oooch, mylisz się, miła Alice. - Wyraźnie teraz było widać, jak jego wąskie, równo wycięte wargi wyginają się ku górze. - Ty po prostu jesteś zbyt maluczka, żeby ci, co mogliby z obrzydzeniem tą głowę odwrócić zwracali na ciebie jakąkolwiek uwagę. - Jakkolwiek okrutne by się nie wydawało, czyż nie była to prawda? Istoty takie jak Nailah, czarodzieje tacy jak Shane Collins, Caroline Rockers... - I Ty, i Ja, jesteśmy takimi samymi ofiarami uprzedzeń. Jak się czujesz z tym, że masz coś ze mną wspólnego? - Ta mała była przyjemną zabawką, niezwykle dzielnie się bawiącą i w gruncie rzeczy - nie potrafiłeś sięgnąć jej dna. Kopałeś łopatą w suchej ziemi, ale ledwo naruszałeś jej twardą, zbitą masę - szybko się takimi bezowocnymi zabawami nudziłeś i tylko czekać, aż to rzucisz w pizdu - twoja cierpliwość była nikła, bo i nie uważałeś, abyś potrzebował jej nadmiarów gromadzonych w podartym, zepsutym wnętrzu - po cóż, skoro ciekawiej było poddawać się zachciewajkom momentów?
Sahir znowu się zaśmiał, wyraźnie rozbawiony jej słowami i odchylił - spadnie... odchylił się za mocno, niemal oderwał nogi od podłoża... lecz nie. Nic się takiego nie stało. Wiatr porwał jego perlisty, łechcący uszy śmiech, nie mający jednak w sobie tego czystego wydźwięku kogoś śmiejącego się z dobrego żartu - ciągle otoczony był tą samą, ponurą pierzyną - jakże barwnie by brzmiał bez niej...
- Bardzo się cieszę, że komuś żal jest mojej marnej osoby. - Tym razem ten uśmiech COŚ wyrażał - a było to swoiste rozbawienie i nuta chyba... niedowierzania pomieszana z dezaprobatą - ale ledwo jedna kropelka, ledwo zauważalna. - Zadałaś bardzo dobre pytanie... Więc, skoro formalnie jesteś koleżanką ze starszej klasy, może nauczysz mnie, jak unosić się honorem i dumą na swoim przykładzie, skoro wypominasz mi to przy poprzedzającym stwierdzeniu, że błoto jest bardziej odeń wartościowe?
- Alice Hughes
Re: Spory Balkon
Pon Mar 16, 2015 10:01 pm
Alice pokręciła lekko głową.
- Wolę więc być "zbyt maluczka" niż stanowić utrapienie. - Wzniosła lekko ręce nakreślając w powietrzu nawias i skrzyżowała je z powrotem na piersi. Jeśli miała by wybierać między pogardliwą anonimowością a odrażającą sławą wybór był prosty. - I nie mam z tobą nic wspólnego Nailah. Uprzedzenia sięgają każdego, ty jednak na swoją opinie sam zapracowałeś.
Sahir stawiający sam siebie w pozycji ofiary... To aż prosiło się o skromne choć szyderstwo. Puchonka ugryzła się jednak w język nim dodała cokolwiek. Prowokacja nigdy nie była najlepszym wyjściem,nie miała więc zamiaru ulegać jej po raz kolejny.
Rozszerzyła nieco oczy i mimowolnie zrobiła krok do przodu gdy chłopak przechylił się na wąskiej dosyć barierce. Zupełnie jak by chciała... Złapać go? Zacisnęła usta sfrustrowana własnym, bezwarunkowym odruchem i cofnęła stopę nim ten się wyprostował.
Nie zleciał... Niestety... Choć sama nie potrafiła by się przyczynić do jego upadku wypadek był by całkiem kojącym rozwiązaniem...
Delikatny dreszcz przebiegł po karku dziewczyny gdy ciszę przerwał głęboki, nienaturalny śmiech.
Spięła się lekko szukając haczyka.
- Wielki i niedościgniony Sahir Nailah szuka informacji u marnej śmiertelniczki? Nie wartej nawet tego by obrzucić ją spojrzeniem? - Uniosła lekko brew poprawiając jednocześnie torbę jak by zamierzała odwrócić się na pięcie i odejść. Zamiast tego uśmiechnęła się jednak lekko, zwiększając jednocześnie czujność.
- Skoro chcesz rady... Naucz się słuchać... - Mówiła cicho i chłodno, mrużąc przy tym lekko oczy i nie spuszczając ich z wampira. - To nie duma jest bezwartościowa... Staje się taka gdy nic za nią nie stoi... Jeśli pielęgnujesz ją w sobie tylko po to by cię wypełniała zgubi cię szybciej niż myślisz... - Uniosła delikatnie kącik ust. Sama przekonała się o tym w końcu na własnej skórze kiedy spotkała go po raz ostatni. Dzisiaj wiedziała już, że są rzeczy warte obrony dużo bardziej niż urażona ambicja.
- Wolę więc być "zbyt maluczka" niż stanowić utrapienie. - Wzniosła lekko ręce nakreślając w powietrzu nawias i skrzyżowała je z powrotem na piersi. Jeśli miała by wybierać między pogardliwą anonimowością a odrażającą sławą wybór był prosty. - I nie mam z tobą nic wspólnego Nailah. Uprzedzenia sięgają każdego, ty jednak na swoją opinie sam zapracowałeś.
Sahir stawiający sam siebie w pozycji ofiary... To aż prosiło się o skromne choć szyderstwo. Puchonka ugryzła się jednak w język nim dodała cokolwiek. Prowokacja nigdy nie była najlepszym wyjściem,nie miała więc zamiaru ulegać jej po raz kolejny.
Rozszerzyła nieco oczy i mimowolnie zrobiła krok do przodu gdy chłopak przechylił się na wąskiej dosyć barierce. Zupełnie jak by chciała... Złapać go? Zacisnęła usta sfrustrowana własnym, bezwarunkowym odruchem i cofnęła stopę nim ten się wyprostował.
Nie zleciał... Niestety... Choć sama nie potrafiła by się przyczynić do jego upadku wypadek był by całkiem kojącym rozwiązaniem...
Delikatny dreszcz przebiegł po karku dziewczyny gdy ciszę przerwał głęboki, nienaturalny śmiech.
Spięła się lekko szukając haczyka.
- Wielki i niedościgniony Sahir Nailah szuka informacji u marnej śmiertelniczki? Nie wartej nawet tego by obrzucić ją spojrzeniem? - Uniosła lekko brew poprawiając jednocześnie torbę jak by zamierzała odwrócić się na pięcie i odejść. Zamiast tego uśmiechnęła się jednak lekko, zwiększając jednocześnie czujność.
- Skoro chcesz rady... Naucz się słuchać... - Mówiła cicho i chłodno, mrużąc przy tym lekko oczy i nie spuszczając ich z wampira. - To nie duma jest bezwartościowa... Staje się taka gdy nic za nią nie stoi... Jeśli pielęgnujesz ją w sobie tylko po to by cię wypełniała zgubi cię szybciej niż myślisz... - Uniosła delikatnie kącik ust. Sama przekonała się o tym w końcu na własnej skórze kiedy spotkała go po raz ostatni. Dzisiaj wiedziała już, że są rzeczy warte obrony dużo bardziej niż urażona ambicja.
- Sahir Nailah
Re: Spory Balkon
Pon Mar 16, 2015 10:06 pm
Tym razem się nie zaśmiał - nie, nie teraz; tym razem jedno kącik jego warg wygiął się ku górze i opuścił wzrok na krótki moment, spoglądając na swoje zniszczone kowbojki, w które wpuszczone zostały spodnie, bez żadnego konkretnego celu, zawieszając na chwilę rozmowę, by znów wiatr mógł być jedynym królem i tancerzem między nimi, plącząc ich włosy będące o wiele za daleko od siebie, by spotkały się na jednym torze - twój masochizm miał swoje ostre granice, a dzisiejszej nocy byłeś zbyt zmęczony psychicznie, żeby wszystko to odpierać i przy tym znakomicie się bawić - wszystko, co tutaj zostało powiedziane - ach, no wiedziałeś, wiedziałeś..!
- Gówno prawda. - Odparł jakże spokojnie, jakże twarda, z... jakże uprzejmym uśmiechem, kiedy znów odpowiedział na spojrzenie Alice, podnosząc się nagle z kamiennego murku - ciężka aura rozwinęła za nim swe czarne skrzydła i rozbiła się na smolistą mgłę, która ze świadomością żyjącego stworzenia zaraz rozplotła swe macki wokół swego ukochanego Pana. Więc tak - bardzo słusznie, żeś się w język ugryzła, ponieważ tutaj już kończyła się cierpliwość pana Nailaha i o jedno słowo za dużo mogłoby doprowadzić do skutków opłakanych, kolejnej ucieczki do przemocy fizycznej, zupełnie jakby była ona odpowiedzią na wszystko. Nie była. Ale każdy wiedział, jakie są prawa dżungli - przetrwają tylko najsilniejsi. Kiedy się coś mówi, ważne, by potrafić poprzeć te słowa pięścią. Tak i zaczął miękkim krokiem drapieżnika, z bezczelnym uśmieszkiem, ze spojrzeniem, które znów wynosiło go na posadę kogoś wyżej - na posadę istoty nader świadomej znajdowania się na szczycie łańcucha pokarmowego - były to kroki spokojne, kiedy podszedł do Alice, ale nie naruszył jej przestrzeni osobistej - nie tym razem. W jednej z rąk trzymał gitarę - zapomnienie o niej i zostawienie tutaj, w niegościnnych dlań warunkach, gdy nie było wiadomo, czy nie rozpada się deszcz, byłoby bardzooo niefortunne... Przejaw najwyższej głupoty..! A przecież na głupotę nie cierpiałeś, czyż nie, bystry Krukonie? Jedynym przejawem naruszenia jej przestrzeni było położenie bladej dłoni na jej ramieniu i lekkie nachylenie się ku niej, by spojrzeć w jej zwierciadła duszy swymi mocno podkrążonymi oczyma, poświęcając jej pełną uwagę, no ba! - tej, na którą niby nie warto nawet spoglądać..! Och, spokojnie. Jej sylwetka nie będzie zaprzątać wampirzych myśli. Ich występ ucinało zasunięcie kurtyny i zejście aktorów ze sceny.
- Kiedyś zrozumiesz, że to Ty nie potrafisz słuchać i trzymasz klapki na oczach, zamiast uważnie analizować i wyciągać wnioski. Powodzenia, dumna Alice. Módl się, żebyśmy się więcej nie spotkali. - Uśmiech przerodził się w chłodny, kiedy się wyprostował i jego dłoń przesunęła z jej ramienia na gałkę drzwi, przy których stała, by ją przekręcić i zniknąć w ciemnościach pomieszczenia - tutaj już naprawdę Noc pochłonęła Jego sylwetkę - nie było słychać nawet, żeby ktokolwiek tamtędy szedł, jakby... zniknął.
[z/t]
- Gówno prawda. - Odparł jakże spokojnie, jakże twarda, z... jakże uprzejmym uśmiechem, kiedy znów odpowiedział na spojrzenie Alice, podnosząc się nagle z kamiennego murku - ciężka aura rozwinęła za nim swe czarne skrzydła i rozbiła się na smolistą mgłę, która ze świadomością żyjącego stworzenia zaraz rozplotła swe macki wokół swego ukochanego Pana. Więc tak - bardzo słusznie, żeś się w język ugryzła, ponieważ tutaj już kończyła się cierpliwość pana Nailaha i o jedno słowo za dużo mogłoby doprowadzić do skutków opłakanych, kolejnej ucieczki do przemocy fizycznej, zupełnie jakby była ona odpowiedzią na wszystko. Nie była. Ale każdy wiedział, jakie są prawa dżungli - przetrwają tylko najsilniejsi. Kiedy się coś mówi, ważne, by potrafić poprzeć te słowa pięścią. Tak i zaczął miękkim krokiem drapieżnika, z bezczelnym uśmieszkiem, ze spojrzeniem, które znów wynosiło go na posadę kogoś wyżej - na posadę istoty nader świadomej znajdowania się na szczycie łańcucha pokarmowego - były to kroki spokojne, kiedy podszedł do Alice, ale nie naruszył jej przestrzeni osobistej - nie tym razem. W jednej z rąk trzymał gitarę - zapomnienie o niej i zostawienie tutaj, w niegościnnych dlań warunkach, gdy nie było wiadomo, czy nie rozpada się deszcz, byłoby bardzooo niefortunne... Przejaw najwyższej głupoty..! A przecież na głupotę nie cierpiałeś, czyż nie, bystry Krukonie? Jedynym przejawem naruszenia jej przestrzeni było położenie bladej dłoni na jej ramieniu i lekkie nachylenie się ku niej, by spojrzeć w jej zwierciadła duszy swymi mocno podkrążonymi oczyma, poświęcając jej pełną uwagę, no ba! - tej, na którą niby nie warto nawet spoglądać..! Och, spokojnie. Jej sylwetka nie będzie zaprzątać wampirzych myśli. Ich występ ucinało zasunięcie kurtyny i zejście aktorów ze sceny.
- Kiedyś zrozumiesz, że to Ty nie potrafisz słuchać i trzymasz klapki na oczach, zamiast uważnie analizować i wyciągać wnioski. Powodzenia, dumna Alice. Módl się, żebyśmy się więcej nie spotkali. - Uśmiech przerodził się w chłodny, kiedy się wyprostował i jego dłoń przesunęła z jej ramienia na gałkę drzwi, przy których stała, by ją przekręcić i zniknąć w ciemnościach pomieszczenia - tutaj już naprawdę Noc pochłonęła Jego sylwetkę - nie było słychać nawet, żeby ktokolwiek tamtędy szedł, jakby... zniknął.
[z/t]
- Alice Hughes
Re: Spory Balkon
Wto Mar 17, 2015 2:17 am
Słowa godne tego który ich wypowiedział... Pomyślała Alice nim serce załomotało jej w piersi nieznośnie mocno a każdy mięsień w ciele spiął się kiedy Nailah zeskoczył z barierki wolno kierując się w jej stronę. Zatrzymał się o krok przed nią i oparł rękę na ramieniu dziewczyny. Zadrżała lekko,powstrzymując jednocześnie chęć odepchnięcia dłoni Krukona, zupełnie jak by ta była zaraźliwa. Chociaż wystraszona, oddychała spokojnie kiedy nachylił się ku jej twarzy i przygwoździł ją nieomal spojrzeniem czarnych - podkrążonych nawet bardziej niż jej same - oczu.
Nim zdążyła odpowiedzieć cokolwiek wampir zniknął. A ona? Stała przez chwilę w miejscu, nie zdolna do najmniejszego nawet ruchu. Dopiero po kilku głębszych wdechach, zupełnie jak by ciało, - mimo, że tym razem nie podduszone - rozpaczliwie domagało się powietrza, podeszła w stronę kamiennego muru i oparła się na nim ciężko, przyglądając się jednocześnie błoniom. Księżyc przestał ukrywać się za chmurami i rozświetlił je teraz delikatnym blaskiem.
Czy faktycznie nie słyszała? A może nie chciała słyszeć? Przygryzła lekko wargę. Jeśli nawet miała klapki na oczach, zdejmowanie ich po to by patrzeć na Nailaha było jedynie stratą czasu.
Odwróciła się zerkając na drzwi za którymi zniknął. Nie miała pojęcia gdzie się poszedł, ale skoro udało jej się przeżyć ostatnią godzinę mogła chyba liczyć na to, że wróci bezpiecznie do dormitorium?
[z/t]
Nim zdążyła odpowiedzieć cokolwiek wampir zniknął. A ona? Stała przez chwilę w miejscu, nie zdolna do najmniejszego nawet ruchu. Dopiero po kilku głębszych wdechach, zupełnie jak by ciało, - mimo, że tym razem nie podduszone - rozpaczliwie domagało się powietrza, podeszła w stronę kamiennego muru i oparła się na nim ciężko, przyglądając się jednocześnie błoniom. Księżyc przestał ukrywać się za chmurami i rozświetlił je teraz delikatnym blaskiem.
Czy faktycznie nie słyszała? A może nie chciała słyszeć? Przygryzła lekko wargę. Jeśli nawet miała klapki na oczach, zdejmowanie ich po to by patrzeć na Nailaha było jedynie stratą czasu.
Odwróciła się zerkając na drzwi za którymi zniknął. Nie miała pojęcia gdzie się poszedł, ale skoro udało jej się przeżyć ostatnią godzinę mogła chyba liczyć na to, że wróci bezpiecznie do dormitorium?
[z/t]
- Mathias Rökkur
Re: Spory Balkon
Sro Kwi 08, 2015 9:45 am
Jakie słoneczne południe... aż się prosi tym razem przejść na szczyt jakiejś wieży i wypuścić braciszka. Tak jest. Mathias Rökkur i jego nieodłączny element w postaci kruka na ramnieniu... jeszcze trochę i będzie to jego znak rozpoznawczy.
Dlaczego do tej pory nie jest? Ponieważ Prefekt Naczelny Krukonów nie szukał towarzystwa na siłę, korzystał z niego, jeśli samo przyszło, ciekawe, czy tak się też stanie i tym razem?
Mało można powiedzieć o Rökkurze na pierwszy rzut oka. Z całą pewnością jednak każdemu rzucą elegancja, z jaką się ubiera młodzieniec i czarne oczy, które dzieli wraz ze swoim, zwierzęcym bratem. Jakie tajemnice kryje dusza Mathiasa? Co nim kieruje w życiu? Jakie ma ambicje? Czy jest czarnoksiężnikiem w tym całym, dość specyficznym pierwszym wrażeniu wizualnym? Dobre pytania, niemniej jego oczy nie ujawnią nikomu tak łatwo tej odpowiedzi... Trzeba dobrze go podejść, a dopiero wtedy poznasz rąbek jego sekretów. Pytanie tylko ile ułożysz z luźnych elementów swoistej układanki?
Czarodzej elegancko ubrany w jasną koszulę, ciemnoniebieski krawat i czarną kamizelkę z oznaką prefekta oparl się o poręcz balkonową i puścił swojego kruka, żeby ten poszybował w przestworzach.
Avernus... co by biedny Rökkur począł bez niego? Zawsze był w chwilach słabości i dawał siłę Mathiasowi, ostatnimi czasy miewa się całkiem nieźle. Wiadomo, zawsze coś się trafi nieprzyjemnego albo jakieś myśli będą dręczeć, niemniej w tej chwili Krukon jest... spokojny i pozbawiony jakiejkolwiek niepewności. Zapewne jest to kwestia spędzania czasu z krukiem i podziwiania jego akrobacji, jest niedaleko w końcu.
Co przyniesie dzisiejszy dzień? Zobaczymy.
Dlaczego do tej pory nie jest? Ponieważ Prefekt Naczelny Krukonów nie szukał towarzystwa na siłę, korzystał z niego, jeśli samo przyszło, ciekawe, czy tak się też stanie i tym razem?
Mało można powiedzieć o Rökkurze na pierwszy rzut oka. Z całą pewnością jednak każdemu rzucą elegancja, z jaką się ubiera młodzieniec i czarne oczy, które dzieli wraz ze swoim, zwierzęcym bratem. Jakie tajemnice kryje dusza Mathiasa? Co nim kieruje w życiu? Jakie ma ambicje? Czy jest czarnoksiężnikiem w tym całym, dość specyficznym pierwszym wrażeniu wizualnym? Dobre pytania, niemniej jego oczy nie ujawnią nikomu tak łatwo tej odpowiedzi... Trzeba dobrze go podejść, a dopiero wtedy poznasz rąbek jego sekretów. Pytanie tylko ile ułożysz z luźnych elementów swoistej układanki?
Czarodzej elegancko ubrany w jasną koszulę, ciemnoniebieski krawat i czarną kamizelkę z oznaką prefekta oparl się o poręcz balkonową i puścił swojego kruka, żeby ten poszybował w przestworzach.
Avernus... co by biedny Rökkur począł bez niego? Zawsze był w chwilach słabości i dawał siłę Mathiasowi, ostatnimi czasy miewa się całkiem nieźle. Wiadomo, zawsze coś się trafi nieprzyjemnego albo jakieś myśli będą dręczeć, niemniej w tej chwili Krukon jest... spokojny i pozbawiony jakiejkolwiek niepewności. Zapewne jest to kwestia spędzania czasu z krukiem i podziwiania jego akrobacji, jest niedaleko w końcu.
Co przyniesie dzisiejszy dzień? Zobaczymy.
- Ventus Zabini
Re: Spory Balkon
Sro Kwi 08, 2015 6:00 pm
Hogwart powinien mieć mniej schodów.
Tak, o wiele mniej niż zwykle, ale kurwa nie ma. Aby wejść na górę i zapalić z dala od wścibskich oczu kapusi, trzeba przejść miliard schodów i dopiero wtedy odzyskać spokój pod postacią dymu nikotynowego. Ach, już czuł jej smak. Kochana trucizna. Czasami miał wrażenie, że był samo destrukcyjny, ale niósł tą destrukcję także dla innych ludzi. Nikt nie powinien zbliżać się do Ventusa Zabini, bo ta istota to wcielenie najgorszych cnót człowieka. Był tylko zgnilizną, która nienawidziła z każdym dniem swoich przedstawicieli. Wszystko dla władzy, dla siły, dla bogactwa, dla sławy. Cholerne, pieprzone marionetki. Sprawiają, że świat to tylko zgliszcza tego, co tak naprawdę miało być. Nie ma żadnych morałów, jest egoizm, jest wojna, która niszczy każdą istotę. Przetrwa silniejszy. Słabi giną, gniją i uciekają. Udają, że są silni i przyłączają się do tych mocniejszych, aby nie być ofiarą i nie cierpieć, aby chronić swoje dzieci, rodziny.
Ventus tego nienawidził. To sprawiało, że on sam czuł się chory, czuł jak to wszystko go niszczy. To wszystko co istnieje zabierało piękno tego świata, zabierało wolność - coś co człowiek powinien mieć od zawsze. Teraz nawet myśli nie są wolne. Nic nie jest. Każdy jest zakuty w brudne łańcuchy jednego chorego człowieka, który pragnął czegoś, co nigdy nie należało do niego. Do sądzenia, kto może żyć i kto jest tego godny. Nie wiedział czemu pozwolono mu na tak wielką siłę, która jest teraz większą destrukcją od meteorytów przelatujących kosmos.
Wspiął się po schodach, przemierzył korytarz w stronę balkonu. Gdy dotarł zauważył jakiegoś krukona, który patrzył na czarnego kruka. Uwielbiał te ptaki. Sam posiadał takiego. Są to mądre i mroczne stworzenia. Przesądni uważają je za zwiastuny śmierci, ale on i tak kocha swojego Hexa. Spojrzał na chłopaka i skrzywił się nieznacznie. Jakoś teraz jak mijał krukonów - miał wrażenie, że też zaczną się mu narzucać i mówić co robi źle, a co dobrze. Jak ten cały Nolan. Bez słowa zapalił papierosa. Tak, zauważył, że jest to prefekt, ale nie bardzo go to obchodziło. Zawsze mógł zwiać stąd nim coś ten chłopczyna mu zrobi. Ven był od niego silniejszy. Nie dość, że był od niego wyższy to bardziej muskularny. Ven zawsze robił wszystko, aby być silnym. Czasami cieszył się, że tata jest wysoki i to po nim odziedziczył geny.
- Jak się nazywa?- kiwnął głową w stronę kruka. W końcu dając o sobie znak.
Sam Ven był ubrany w szaty swojego domu - jak należało, ale oczywiście miał też glany, do których był przyzwyczajony.
Tak, o wiele mniej niż zwykle, ale kurwa nie ma. Aby wejść na górę i zapalić z dala od wścibskich oczu kapusi, trzeba przejść miliard schodów i dopiero wtedy odzyskać spokój pod postacią dymu nikotynowego. Ach, już czuł jej smak. Kochana trucizna. Czasami miał wrażenie, że był samo destrukcyjny, ale niósł tą destrukcję także dla innych ludzi. Nikt nie powinien zbliżać się do Ventusa Zabini, bo ta istota to wcielenie najgorszych cnót człowieka. Był tylko zgnilizną, która nienawidziła z każdym dniem swoich przedstawicieli. Wszystko dla władzy, dla siły, dla bogactwa, dla sławy. Cholerne, pieprzone marionetki. Sprawiają, że świat to tylko zgliszcza tego, co tak naprawdę miało być. Nie ma żadnych morałów, jest egoizm, jest wojna, która niszczy każdą istotę. Przetrwa silniejszy. Słabi giną, gniją i uciekają. Udają, że są silni i przyłączają się do tych mocniejszych, aby nie być ofiarą i nie cierpieć, aby chronić swoje dzieci, rodziny.
Ventus tego nienawidził. To sprawiało, że on sam czuł się chory, czuł jak to wszystko go niszczy. To wszystko co istnieje zabierało piękno tego świata, zabierało wolność - coś co człowiek powinien mieć od zawsze. Teraz nawet myśli nie są wolne. Nic nie jest. Każdy jest zakuty w brudne łańcuchy jednego chorego człowieka, który pragnął czegoś, co nigdy nie należało do niego. Do sądzenia, kto może żyć i kto jest tego godny. Nie wiedział czemu pozwolono mu na tak wielką siłę, która jest teraz większą destrukcją od meteorytów przelatujących kosmos.
Wspiął się po schodach, przemierzył korytarz w stronę balkonu. Gdy dotarł zauważył jakiegoś krukona, który patrzył na czarnego kruka. Uwielbiał te ptaki. Sam posiadał takiego. Są to mądre i mroczne stworzenia. Przesądni uważają je za zwiastuny śmierci, ale on i tak kocha swojego Hexa. Spojrzał na chłopaka i skrzywił się nieznacznie. Jakoś teraz jak mijał krukonów - miał wrażenie, że też zaczną się mu narzucać i mówić co robi źle, a co dobrze. Jak ten cały Nolan. Bez słowa zapalił papierosa. Tak, zauważył, że jest to prefekt, ale nie bardzo go to obchodziło. Zawsze mógł zwiać stąd nim coś ten chłopczyna mu zrobi. Ven był od niego silniejszy. Nie dość, że był od niego wyższy to bardziej muskularny. Ven zawsze robił wszystko, aby być silnym. Czasami cieszył się, że tata jest wysoki i to po nim odziedziczył geny.
- Jak się nazywa?- kiwnął głową w stronę kruka. W końcu dając o sobie znak.
Sam Ven był ubrany w szaty swojego domu - jak należało, ale oczywiście miał też glany, do których był przyzwyczajony.
- Mathias Rökkur
Re: Spory Balkon
Czw Kwi 09, 2015 8:30 am
Mniej schodów? Hmm... jeśli pali się fajki, to nie dziwota, że kondycja leży i ciężko ze schodami. Trucizna... Mathias jej smakował swego czasu, ale rzucił to, to nie było dla niego, poza tym miał inne rzeczy na głowie, niż myślenie o dymku.
gnilizna, co? Najgorsze cnoty? Destrukcyjny? Może mimo wszystko nie jest tak źle, skoro idzie z nim rozmawiać, hm? W każdym razie Krukon ma swoją mroczną stronę, która nie pozwala mu być zniszczonym do cna... to była jego wewnętrzna siła, na całe szczęście... "W mroku żyję, by mrok łamać..." Tej zasady trzymał się kurczowo, to był jego cel życiowy. Między innymi dzięki tej zasadzie pragnie być łamaczem klątw i zaklęć, nie iść na łatwiznę, stać się kimś, kto nie jest jedynie z pozoru silny. Jego ambicje są ogromne... jeśli tylko czas da mu to osiągnąć, to Mathias wierzy, że zrobi coś dobrego dla świata i nie stanie się zapomniany, zostawi coś po sobie dobrego...
Co do ludzi... tutaj Mathias poniekąd zgodziłby się z Ventusem. Morały jeszcze istnieją... ale osoby, które mają swoje ideały i morały niestety kurczą się z dnia na dzień... Rökkur o tym wiedział i jego wiara w siebie była na tyle silna, że postanowił stać w zaparte, wierząc w swoje ideały i posiadając swój kodeks moralny, czego efektem jest brak czarnej magii w nim. Poznawał ją na tyle, żeby umieć z nią walczyć i oszukać, ale nigdy nie stanie się desperatem i nie będzie na tyle nieludzki, żeby używać tego syfu... tylko słabi używają czarnej magii... Ci, którzy myślą, że są silni, a idą na łatwiznę i żyją w iluzji swojej "przeogromnej" mocy. Co za "ironia"...
Oj, Ventus... jak byście się zgadziali z Rökkurem co do wojny... obaj ją postrzegacie tak samo, jota w jotę. Niemniej jest jedno ale. Mathias dostrzega też dobre cechy u ludzi, takie, jak chociażby chęć poszerzania horyzontów, przełamywanie wszelakich barier i ograniczeń, chęć poznawania, potęga uczuć zarówno złych, jak i dobrych, to, jak bardzo potrafimy się jednoczyć w potrzebie i nędzy... To fragment wielu cech, które są imponujące wśród ludzi... Trzeba patrzeć na dwie strohny medalu, Ventusie.
Krukonowi też nie było dobrze z tym, co się dzieje dookoła, ale wiedział o tym, że nie można się zatracić, trzeba pamiętać o swoim jestestwie i definicji siebie, trzeba pamiętać o tym, co nas łączy, a nie dzieli. Nadzieja definiuje organiczność nas wszystkich. Potrafi zdziałać cuda. Trzeba jedynie wiary, a można naprawdę wiele osiągnąć, nie można się tak łatwo poddawać. A Ty, Ventusie swoją chorobą zdajesz się już poddawać, nie za szybko, aby? Tak w przedbiegach?
Ehh... Wojna jest złem... nic jej nie usprawiedliwia... trzeba z tym walczyć, nie ma innej rady... byle tylko nie stracić siebie samego... trzeba mieć w sobie tą silną wolę... tylko ilu tak naprawdę ma w sobie tyle determinacji, co Mathias? Ilu? Nie wiadomo... Rökkur Patrzy póki co na to wszystko z boku... nie może jeszcze się zaangażować w to wszystko mocno, ale kiedy nadejdzie czas... stanie po stronie światła, bez wątpienia.
Ślizgon, który kochał kruki, no proszę... swoista nowinka, nie powiem. Oj tak... w swoim mrocznym z pozoru charakterze kryją ogromną mądrość... Ptak, który należy do Mathiasa jest na swój sposób wyjątkowy, o czym Ventus się dowie niebawem.
Nolan... ten, to miał gadane, kiedy próbował czarować Kim podczas dyżuru swego czasu... niezłe z niego ziółko...
Heh... wyższy i silniejszy, tak? Pytanie tylko ile słabości kryje ta pozorna siła... Silne ciało jest niczym bez silnego umysłu.
No proszę... ktoś tu jest... Mathias za bardzo się wyłączył w swoich myślach, a tu ktoś go od tego "uratował", kto to był? Odwrócił się w stronę Ślizgona i pierwsze, co widział, to fajki... Pokręcił głową, kiedy to zobaczył. Może i powinien był coś z tym zrobić, ale stwierdził, że niech się niszczy ten Ślizgon, kiedyś się przejedzie na tych fajkach, a Rökkur nie chce mieć satysfakcji z tego powodu, dlatego odpuści sobie... tym razem.
Po chwili usiadł kruk na lewym ramieniu Krukona, który oparł się plecami o obręcze balkonu. Bardzo bezpośrednio... Ventus mógł zajść za plecami, ale tego nie zrobił. Cóż... pozory chyba mogą mylić.
- Hm? Ahh... Avernus, piękna ptaszyna, nieprawdaż? -
Zapytał spokojnym, nieco obojętnym tonem nie przejmując się papierosem. Swoimi czarnymi oczyma zlustrował Zabiniego, chcąc nieco więcej się o nim dowiedzieć z pierwszego wrażenia, kruk zdawał się robić to samo. Jak się rozwinie i zakończy pierwsze starcie chłopaków? Zobaczymy. Ciekawe swoją drogą czy Ventusowi uda się coś zobaczyć w czarnych oczach braci.
gnilizna, co? Najgorsze cnoty? Destrukcyjny? Może mimo wszystko nie jest tak źle, skoro idzie z nim rozmawiać, hm? W każdym razie Krukon ma swoją mroczną stronę, która nie pozwala mu być zniszczonym do cna... to była jego wewnętrzna siła, na całe szczęście... "W mroku żyję, by mrok łamać..." Tej zasady trzymał się kurczowo, to był jego cel życiowy. Między innymi dzięki tej zasadzie pragnie być łamaczem klątw i zaklęć, nie iść na łatwiznę, stać się kimś, kto nie jest jedynie z pozoru silny. Jego ambicje są ogromne... jeśli tylko czas da mu to osiągnąć, to Mathias wierzy, że zrobi coś dobrego dla świata i nie stanie się zapomniany, zostawi coś po sobie dobrego...
Co do ludzi... tutaj Mathias poniekąd zgodziłby się z Ventusem. Morały jeszcze istnieją... ale osoby, które mają swoje ideały i morały niestety kurczą się z dnia na dzień... Rökkur o tym wiedział i jego wiara w siebie była na tyle silna, że postanowił stać w zaparte, wierząc w swoje ideały i posiadając swój kodeks moralny, czego efektem jest brak czarnej magii w nim. Poznawał ją na tyle, żeby umieć z nią walczyć i oszukać, ale nigdy nie stanie się desperatem i nie będzie na tyle nieludzki, żeby używać tego syfu... tylko słabi używają czarnej magii... Ci, którzy myślą, że są silni, a idą na łatwiznę i żyją w iluzji swojej "przeogromnej" mocy. Co za "ironia"...
Oj, Ventus... jak byście się zgadziali z Rökkurem co do wojny... obaj ją postrzegacie tak samo, jota w jotę. Niemniej jest jedno ale. Mathias dostrzega też dobre cechy u ludzi, takie, jak chociażby chęć poszerzania horyzontów, przełamywanie wszelakich barier i ograniczeń, chęć poznawania, potęga uczuć zarówno złych, jak i dobrych, to, jak bardzo potrafimy się jednoczyć w potrzebie i nędzy... To fragment wielu cech, które są imponujące wśród ludzi... Trzeba patrzeć na dwie strohny medalu, Ventusie.
Krukonowi też nie było dobrze z tym, co się dzieje dookoła, ale wiedział o tym, że nie można się zatracić, trzeba pamiętać o swoim jestestwie i definicji siebie, trzeba pamiętać o tym, co nas łączy, a nie dzieli. Nadzieja definiuje organiczność nas wszystkich. Potrafi zdziałać cuda. Trzeba jedynie wiary, a można naprawdę wiele osiągnąć, nie można się tak łatwo poddawać. A Ty, Ventusie swoją chorobą zdajesz się już poddawać, nie za szybko, aby? Tak w przedbiegach?
Ehh... Wojna jest złem... nic jej nie usprawiedliwia... trzeba z tym walczyć, nie ma innej rady... byle tylko nie stracić siebie samego... trzeba mieć w sobie tą silną wolę... tylko ilu tak naprawdę ma w sobie tyle determinacji, co Mathias? Ilu? Nie wiadomo... Rökkur Patrzy póki co na to wszystko z boku... nie może jeszcze się zaangażować w to wszystko mocno, ale kiedy nadejdzie czas... stanie po stronie światła, bez wątpienia.
Ślizgon, który kochał kruki, no proszę... swoista nowinka, nie powiem. Oj tak... w swoim mrocznym z pozoru charakterze kryją ogromną mądrość... Ptak, który należy do Mathiasa jest na swój sposób wyjątkowy, o czym Ventus się dowie niebawem.
Nolan... ten, to miał gadane, kiedy próbował czarować Kim podczas dyżuru swego czasu... niezłe z niego ziółko...
Heh... wyższy i silniejszy, tak? Pytanie tylko ile słabości kryje ta pozorna siła... Silne ciało jest niczym bez silnego umysłu.
No proszę... ktoś tu jest... Mathias za bardzo się wyłączył w swoich myślach, a tu ktoś go od tego "uratował", kto to był? Odwrócił się w stronę Ślizgona i pierwsze, co widział, to fajki... Pokręcił głową, kiedy to zobaczył. Może i powinien był coś z tym zrobić, ale stwierdził, że niech się niszczy ten Ślizgon, kiedyś się przejedzie na tych fajkach, a Rökkur nie chce mieć satysfakcji z tego powodu, dlatego odpuści sobie... tym razem.
Po chwili usiadł kruk na lewym ramieniu Krukona, który oparł się plecami o obręcze balkonu. Bardzo bezpośrednio... Ventus mógł zajść za plecami, ale tego nie zrobił. Cóż... pozory chyba mogą mylić.
- Hm? Ahh... Avernus, piękna ptaszyna, nieprawdaż? -
Zapytał spokojnym, nieco obojętnym tonem nie przejmując się papierosem. Swoimi czarnymi oczyma zlustrował Zabiniego, chcąc nieco więcej się o nim dowiedzieć z pierwszego wrażenia, kruk zdawał się robić to samo. Jak się rozwinie i zakończy pierwsze starcie chłopaków? Zobaczymy. Ciekawe swoją drogą czy Ventusowi uda się coś zobaczyć w czarnych oczach braci.
- Ventus Zabini
Re: Spory Balkon
Sob Kwi 11, 2015 2:38 pm
To nie tak, że on miał słabą kondycję. Dbał o siebie wiedząc, że musi być silny. Fajki nie psuły jego organizmu, mimo że niszczyły mu płuca, to on się starał, aby nie być jakimś ciotą. W końcu był pałkarzem w drużynie Q. Gdyby nie palił, w tym momencie byłby tykającą bombą, której do wybuchu zostałaby sekunda. Dym, ta cholerna trucizna, która opanowuje jego płuca sprawia, że jest jako tako spokojny. Tak jakby tylko tytoń sprawiał, że on może być spokojny, zamknięty w sobie, nie szukający zwady i nie irytujący się o jakieś bzdety. Był wtedy na chill-out’cie.
Mrok? Zabawne… Mrok jest potężny, zdradliwy. Jest jak wąż, który kusił Ewe w raju. Nigdy nie wiesz, kiedy cię pochłonie. Możesz myśleć, że masz kontrolę, ale tak naprawdę to iluzja i to właśnie ten mrok ciebie kontroluje. Myślisz, że to co robisz to twoja wola, ale tak naprawdę nie masz nad sobą władzy – jesteś nieświadomą marionetką, która nie ma pojęcia o swoich sznurkach. Nigdy nie zniszczysz czegoś, w czym tkwisz, bo jesteś od tego uzależniony. Czy wiesz, że będąc w mroku, nigdy go nie zniszczysz jesteś? To jest wręcz niemożliwe. To tak jakbyś miał zniszczyć swoją rodzinę lub dom. Jesteś do nich przyzwyczajony, znasz każdy zakamarek domu i nagle przychodzi dzień, w którym chcesz to zniszczyć. Nie dasz rady, bo jesteś do tego przywiązany.
Wiesz kim jesteś? Jesteś taki sam jak inni. Pragniesz sławy, chcesz, aby każdy cię pamiętał! A tego Ven nie lubi.
Po co łamać bariery? Skoro są, to po co je niszczyć. Po coś muszą istnieć, prawda? Niszczenie barier to jak dążenie do większej siły, która jest niebezpieczna. Jak człowiek chociaż trochę otrzyma siły i raz jej zasmakuje, będzie chciał więcej. To jak z kremowym piwem. Posmakujesz raz, wiesz że zawsze będziesz je pił, bo było dobre. W każdym postępowaniu człowieka jest jakaś zła cecha. Nic nie jest dobre, a Ven nie chce żyć na takim plugawym świecie, dlatego chce zniknąć…
Jego choroba, w której tkwi sprawia, że nie jest taki sam jak inni ludzie z jego domu. Nie sprawia, że kieruje się statusem krwi i pochodzeniem konkretnego człowieka. Nie chce zamykać się na innych i żyć w świecie, gdzie są tylko „czyści”, bo on widzi, że są brudni. Ven dzięki temu, że żyje na uboczu zauważa wiele rzeczy, których inni nie chcą dostrzegać. W końcu jest artystą. W końcu gra na gitarze, tworzy coś pięknego, śpiewa i pisze piosenki. Widzi więcej niż inni.
Człowiek nigdy nie powinien być pewny tego, co będzie jutro robił, ponieważ jutro może nie nadejść. Ty też Mathiasie nie bądź pewny tego, po której stronie staniesz. W końcu człowiek jest zdolny do wszystkiego, nawet szantażu.
Każdy wkłada Ślizgonów do jednego worka. Osądza ich bez poznania. To też irytowało. Tak jakby każdy człowiek w mniemaniu innych musi być identyczny.
Przyjrzał się postawie Kruka i jakoś tak go od niego odrzuciło. Sam chłopak wydawał mu się dziwny, ale zresztą dla Vena każdy człowiek jest dziwny.
Spojrzał na kruka. Cudowne ptaszysko. Takie inne niż wszystkie zwierzęta i w dodatku wolne. Może odlecieć i już nigdy nie wrócić w to samo miejsce. Może opuścić swojego pana. Czasami bał się, że hex go opuści – w prawdzie pozwalał mu na to, ale ten kruk zawsze do niego wracał. Nie wiedział czemu. Ven nie chciał go przy sobie więzić, więc dawał mu dużo swobody, ale wracał…
- To prawda – przyznał.- Też mam kruka, Hexa – dodał po chwili przyglądania się czarnym piórom istoty na ramieniu rozmówcy.- Większość ich nie docenia. Są bystrzejsze niż ludzie mogą sobie myśleć.
Ven nie był osobą, która starała się poznać innych. Wolał nie znać ludzi, aby się nie przyzwyczajać do ich obecności, ale to prawda, że lubił kruki. Czarne, majestatyczne stworzenia. Podszedł do barierki i spojrzał na błonia wciągając więcej dymu i przetrzymując go w środku trochę dłużej. Zmrużył lekko oczy i wypuścił dym w przestrzeń.
Mrok? Zabawne… Mrok jest potężny, zdradliwy. Jest jak wąż, który kusił Ewe w raju. Nigdy nie wiesz, kiedy cię pochłonie. Możesz myśleć, że masz kontrolę, ale tak naprawdę to iluzja i to właśnie ten mrok ciebie kontroluje. Myślisz, że to co robisz to twoja wola, ale tak naprawdę nie masz nad sobą władzy – jesteś nieświadomą marionetką, która nie ma pojęcia o swoich sznurkach. Nigdy nie zniszczysz czegoś, w czym tkwisz, bo jesteś od tego uzależniony. Czy wiesz, że będąc w mroku, nigdy go nie zniszczysz jesteś? To jest wręcz niemożliwe. To tak jakbyś miał zniszczyć swoją rodzinę lub dom. Jesteś do nich przyzwyczajony, znasz każdy zakamarek domu i nagle przychodzi dzień, w którym chcesz to zniszczyć. Nie dasz rady, bo jesteś do tego przywiązany.
Wiesz kim jesteś? Jesteś taki sam jak inni. Pragniesz sławy, chcesz, aby każdy cię pamiętał! A tego Ven nie lubi.
Po co łamać bariery? Skoro są, to po co je niszczyć. Po coś muszą istnieć, prawda? Niszczenie barier to jak dążenie do większej siły, która jest niebezpieczna. Jak człowiek chociaż trochę otrzyma siły i raz jej zasmakuje, będzie chciał więcej. To jak z kremowym piwem. Posmakujesz raz, wiesz że zawsze będziesz je pił, bo było dobre. W każdym postępowaniu człowieka jest jakaś zła cecha. Nic nie jest dobre, a Ven nie chce żyć na takim plugawym świecie, dlatego chce zniknąć…
Jego choroba, w której tkwi sprawia, że nie jest taki sam jak inni ludzie z jego domu. Nie sprawia, że kieruje się statusem krwi i pochodzeniem konkretnego człowieka. Nie chce zamykać się na innych i żyć w świecie, gdzie są tylko „czyści”, bo on widzi, że są brudni. Ven dzięki temu, że żyje na uboczu zauważa wiele rzeczy, których inni nie chcą dostrzegać. W końcu jest artystą. W końcu gra na gitarze, tworzy coś pięknego, śpiewa i pisze piosenki. Widzi więcej niż inni.
Człowiek nigdy nie powinien być pewny tego, co będzie jutro robił, ponieważ jutro może nie nadejść. Ty też Mathiasie nie bądź pewny tego, po której stronie staniesz. W końcu człowiek jest zdolny do wszystkiego, nawet szantażu.
Każdy wkłada Ślizgonów do jednego worka. Osądza ich bez poznania. To też irytowało. Tak jakby każdy człowiek w mniemaniu innych musi być identyczny.
Przyjrzał się postawie Kruka i jakoś tak go od niego odrzuciło. Sam chłopak wydawał mu się dziwny, ale zresztą dla Vena każdy człowiek jest dziwny.
Spojrzał na kruka. Cudowne ptaszysko. Takie inne niż wszystkie zwierzęta i w dodatku wolne. Może odlecieć i już nigdy nie wrócić w to samo miejsce. Może opuścić swojego pana. Czasami bał się, że hex go opuści – w prawdzie pozwalał mu na to, ale ten kruk zawsze do niego wracał. Nie wiedział czemu. Ven nie chciał go przy sobie więzić, więc dawał mu dużo swobody, ale wracał…
- To prawda – przyznał.- Też mam kruka, Hexa – dodał po chwili przyglądania się czarnym piórom istoty na ramieniu rozmówcy.- Większość ich nie docenia. Są bystrzejsze niż ludzie mogą sobie myśleć.
Ven nie był osobą, która starała się poznać innych. Wolał nie znać ludzi, aby się nie przyzwyczajać do ich obecności, ale to prawda, że lubił kruki. Czarne, majestatyczne stworzenia. Podszedł do barierki i spojrzał na błonia wciągając więcej dymu i przetrzymując go w środku trochę dłużej. Zmrużył lekko oczy i wypuścił dym w przestrzeń.
- Mathias Rökkur
Re: Spory Balkon
Nie Kwi 19, 2015 9:30 am
Przykro mi, Ventusie, ale Mathias do mroku nie jest przywiązany. Jedynie w nim obcuje, żeby go poznawać, bez mroku da sobie radę, dlatego też nie zawaha się go zniszczyć, ma w sobie tą siłę, żeby się przeciwstawić!
Mathias nie pragnie sławy, pragnie jedynie coś po sobie pozostawić, a to jest różnica, Ventusie. Poza tym jest człowiekiem, jak każdy z nas i dąży do samodoskonalenia w ten czy inny sposób... bo to jest ludzkie! Zresztą to samo też czynisz, Ventusie... ale właśnie w inny sposób!
Przebija się bariery po to również, żeby były silniejsze, żeby wiedzieć, co nas czeka i o czym jeszcze nie wiemy. Nie każdy chełpi się siłą, niektórzy jej używają w szczytnych celach, taki sam chce być Mathias. On jedynie chce zyskiwać na sile, żeby pomagać. Poza tym... prawdą jest, że i w dobrych chęciach trafią się złe uczynki, ale Ventusie, ujawniasz swoją słabość, chcąc zniknąć. Utopia jest tylko imaginacją, nie lepiej zamiast uciekać, to próbować mimo to do niej dążyć? Mathiasowi również zależy na tym, żeby było jak najmniej zła. Dlatego też jest czysty magicznie, a swoje ambicje kieruje ku temu, by było więcej dobra na świecie unikając tego, żeby ktoś przy tym ucierpiał, ale czasami musimy zrobić coś wbrew sobie i co? Stchórzysz, bo nie miałeś siły? Czy może dlatego, że wolisz bezzensownie zginąć czy zniknąć i trafić do swojej utopii?
Może i potrafisz dostrzec więcej, niż inni, ale czasami zaślepiają Cię te emocje, Ventusie. Swoją drogą chwała Ci za to, że nie jesteś stereotypowym Ślizgonem, chwała Ci za to, udowadniasz, że nie każdy jest taki zły, na jakiego wygląda, a skoro to udowadniasz, to dlaczego chcesz zniknąć myśląc, że dobra nie ma? Tak właśnie brzmisz.
Mathias nigdy nie jest w pełni pewny jutra, ale wie też, że nastawienie jest bardzo ważne i wierzy w to, że jutrzejszy dzień nastąpi i przyniesie coś nowego, a może i lepszego. Ma plany i jest zmotywowany, żeby je zrealizować, ma do tego siłę, a Ty, Ventusie?
Mathias jeszcze nie ocenił za bardzo Ventusa, za mało go zna, więc wstępnych opiń nie tworzy, niemniej jego sylwetka swoje robiła.
Po chwili, kiedy Ślizgon mówił o swoim zwierzęciu, to Krukon był wyraźnie mile zaskoczony, bo mimo wszystko rzadko widział Ślizgona, który by się tak wypowiadał, z reguły spotykał chuliganów i złośliwców.
A kiedy podszedł do barierki blisko Mathiasa, to Avernus podskoczył do ramienia Ventusa i na nim siedział. Często tak robił, kiedy komuś kruk zaufał, a słowa o Hexie nie uszły uwadze jednego i drugiego brata.
- Nie spodziewałem się kruka u Ślizgona szczerze mówiąc, miła odmiana. Może przyprowadzisz kiedy Hexa tutaj, co? Nasze kruki mogłyby się poznać w sumie, ciekawe, co by z tego wyszło. Często się tu pojawiam, żeby spędzać czas z Avernusem, choć niestety ostatnio jest krucho z czasem. -
Westchnął lekko i wzruszył ramionami. No cóż... tak to jest, będąc prefektem, a w tych niepokojących czasach teraz każdy z nich patroluje zamek, a to nie wróży wiele dobrego, prawda?
Po chwili spojrzał na Ventusa i jego fajkę... pomyślał sobie czy może da mu się zaciągnąć, swoisty test psychologiczny.
- Mogę spróbować Twoich fajek? Raz tylko bym się zaciągnął. -
I czekał na reakcję Ślizgona, ciekawe czy będzie raczej życzliwy czy złośliwy?
Mathias nie pragnie sławy, pragnie jedynie coś po sobie pozostawić, a to jest różnica, Ventusie. Poza tym jest człowiekiem, jak każdy z nas i dąży do samodoskonalenia w ten czy inny sposób... bo to jest ludzkie! Zresztą to samo też czynisz, Ventusie... ale właśnie w inny sposób!
Przebija się bariery po to również, żeby były silniejsze, żeby wiedzieć, co nas czeka i o czym jeszcze nie wiemy. Nie każdy chełpi się siłą, niektórzy jej używają w szczytnych celach, taki sam chce być Mathias. On jedynie chce zyskiwać na sile, żeby pomagać. Poza tym... prawdą jest, że i w dobrych chęciach trafią się złe uczynki, ale Ventusie, ujawniasz swoją słabość, chcąc zniknąć. Utopia jest tylko imaginacją, nie lepiej zamiast uciekać, to próbować mimo to do niej dążyć? Mathiasowi również zależy na tym, żeby było jak najmniej zła. Dlatego też jest czysty magicznie, a swoje ambicje kieruje ku temu, by było więcej dobra na świecie unikając tego, żeby ktoś przy tym ucierpiał, ale czasami musimy zrobić coś wbrew sobie i co? Stchórzysz, bo nie miałeś siły? Czy może dlatego, że wolisz bezzensownie zginąć czy zniknąć i trafić do swojej utopii?
Może i potrafisz dostrzec więcej, niż inni, ale czasami zaślepiają Cię te emocje, Ventusie. Swoją drogą chwała Ci za to, że nie jesteś stereotypowym Ślizgonem, chwała Ci za to, udowadniasz, że nie każdy jest taki zły, na jakiego wygląda, a skoro to udowadniasz, to dlaczego chcesz zniknąć myśląc, że dobra nie ma? Tak właśnie brzmisz.
Mathias nigdy nie jest w pełni pewny jutra, ale wie też, że nastawienie jest bardzo ważne i wierzy w to, że jutrzejszy dzień nastąpi i przyniesie coś nowego, a może i lepszego. Ma plany i jest zmotywowany, żeby je zrealizować, ma do tego siłę, a Ty, Ventusie?
Mathias jeszcze nie ocenił za bardzo Ventusa, za mało go zna, więc wstępnych opiń nie tworzy, niemniej jego sylwetka swoje robiła.
Po chwili, kiedy Ślizgon mówił o swoim zwierzęciu, to Krukon był wyraźnie mile zaskoczony, bo mimo wszystko rzadko widział Ślizgona, który by się tak wypowiadał, z reguły spotykał chuliganów i złośliwców.
A kiedy podszedł do barierki blisko Mathiasa, to Avernus podskoczył do ramienia Ventusa i na nim siedział. Często tak robił, kiedy komuś kruk zaufał, a słowa o Hexie nie uszły uwadze jednego i drugiego brata.
- Nie spodziewałem się kruka u Ślizgona szczerze mówiąc, miła odmiana. Może przyprowadzisz kiedy Hexa tutaj, co? Nasze kruki mogłyby się poznać w sumie, ciekawe, co by z tego wyszło. Często się tu pojawiam, żeby spędzać czas z Avernusem, choć niestety ostatnio jest krucho z czasem. -
Westchnął lekko i wzruszył ramionami. No cóż... tak to jest, będąc prefektem, a w tych niepokojących czasach teraz każdy z nich patroluje zamek, a to nie wróży wiele dobrego, prawda?
Po chwili spojrzał na Ventusa i jego fajkę... pomyślał sobie czy może da mu się zaciągnąć, swoisty test psychologiczny.
- Mogę spróbować Twoich fajek? Raz tylko bym się zaciągnął. -
I czekał na reakcję Ślizgona, ciekawe czy będzie raczej życzliwy czy złośliwy?
- Ventus Zabini
Re: Spory Balkon
Pią Kwi 24, 2015 2:05 pm
Spojrzał na chłopaka beznamiętnym spojrzeniem i westchnął. Nie spodziewałem się kruka u Ślizgona – poczuł irytację do tego chłopaka. Co do cholery ma dom do posiadanego zwierzęcia, czy każdy Ślizgon w oczach innych będzie miał w posiadaniu obślizgłe węże, bo taki jest ich dom? No pewnie, jeszcze bardziej go wkurzajcie cholernymi stereotypami. Myślcie sobie, że każdy jest taki jak inni. Miał ochotę skoczyć z tego balkonu, byle tylko nie rozmawiać z innymi ludźmi. Cholerne, plugawe marionetki. Jesteś silny? Brawo, ale za parę lat ty staniesz się lalkarzem i będziesz kontrolował marionetkę. Nie ważne kim ona będzie, twój podwładny w pracy, żona – to będą cholerne marionetki. Będziesz rozkazywać swoim dzieciom. Doradzać im, a raczej wywierać presję na to jak mają myśleć, jakimi poglądami się w życiu kierować. Nikt nie będzie wolny. I to Vena irytowało, że jego też czeka los stania się marionetką. Wystarczy, że osiągnie wiek dojrzały. Wciągnął mocno w płuca papierosa czując, że zaraz wybuchnie cholerną wściekłością. Wypuścił dym.
Spokój.
Cisza.
Nikotyna.
Obcy kruk na ramieniu. Popatrzył na zwierzę przez długą chwilę oczy mu zastygły w bezruchu. Zwierzęta. Mądre i inteligentne. Kolejne istoty, z których człowiek zrobił sobie marionetki. Dlatego Ven nie trzyma w zamknięciu swojego kruka. Ma tą świadomość, że kiedyś może iść do Hexa, a go tam nie będzie. Ucieknie i zniknie, ale zawsze jest i nadal tego nie rozumiał. Może one są głupie?
- To nie jest dobry pomysł, Hex jest drapieżny – spojrzał na Krukona.- Jest taki jak ja – dodał.- Unika tłumów.
Popatrzył się na końcówkę swojej fajki, a potem znowu na chłopaka. Bez słowa wyciągnął do niego dłoń z resztkami papierosa.
- Możesz wziąć całe – wzruszył ramionami.
…
Zdaje mi się, że byłeś na niego wściekły.
Pierdol się.
To nie było miłe.
A co mnie to obchodzi? Kretyn chce, niech się wysila, ale ja nie będę się z nikim bratał!
Rób jak chcesz.
…
Wsunął dłoń do kieszeni spodni i wyciągnął mały woreczek z ziarnami zboża. Zawsze ma w kieszeni takie fanty dla kruków, dlatego, że często chodzi do Hexa i zwykle tego nie planuje. Wysypał trochę ziaren na dłoń i poczekał na reakcję zwierzaka.
- Wiesz czego nie lubię? Gdy ludzie wrzucają cię do jednego worka, gdy sądzą, że wszystko jest takie jak mówią ci inni. To sprawia, że jest się marionetką. Nie myślisz jak chcesz, tylko tak jak inni chcą. Co ma związek mój dom do posiadania kruka? To tak jakbym myślał, że każdy Gryfon jest taki jak ten cały Potter – mruknął. Chyba każdy znał tego okularnika, a zwłaszcza Ven, który grał przeciw niemu w meczach.
Spokój.
Cisza.
Nikotyna.
Obcy kruk na ramieniu. Popatrzył na zwierzę przez długą chwilę oczy mu zastygły w bezruchu. Zwierzęta. Mądre i inteligentne. Kolejne istoty, z których człowiek zrobił sobie marionetki. Dlatego Ven nie trzyma w zamknięciu swojego kruka. Ma tą świadomość, że kiedyś może iść do Hexa, a go tam nie będzie. Ucieknie i zniknie, ale zawsze jest i nadal tego nie rozumiał. Może one są głupie?
- To nie jest dobry pomysł, Hex jest drapieżny – spojrzał na Krukona.- Jest taki jak ja – dodał.- Unika tłumów.
Popatrzył się na końcówkę swojej fajki, a potem znowu na chłopaka. Bez słowa wyciągnął do niego dłoń z resztkami papierosa.
- Możesz wziąć całe – wzruszył ramionami.
…
Zdaje mi się, że byłeś na niego wściekły.
Pierdol się.
To nie było miłe.
A co mnie to obchodzi? Kretyn chce, niech się wysila, ale ja nie będę się z nikim bratał!
Rób jak chcesz.
…
Wsunął dłoń do kieszeni spodni i wyciągnął mały woreczek z ziarnami zboża. Zawsze ma w kieszeni takie fanty dla kruków, dlatego, że często chodzi do Hexa i zwykle tego nie planuje. Wysypał trochę ziaren na dłoń i poczekał na reakcję zwierzaka.
- Wiesz czego nie lubię? Gdy ludzie wrzucają cię do jednego worka, gdy sądzą, że wszystko jest takie jak mówią ci inni. To sprawia, że jest się marionetką. Nie myślisz jak chcesz, tylko tak jak inni chcą. Co ma związek mój dom do posiadania kruka? To tak jakbym myślał, że każdy Gryfon jest taki jak ten cały Potter – mruknął. Chyba każdy znał tego okularnika, a zwłaszcza Ven, który grał przeciw niemu w meczach.
- Mathias Rökkur
Re: Spory Balkon
Pon Maj 18, 2015 7:04 pm
Ehh... Człowiek jest schematyczny, ale każdy je powiela tak samo... Póki co, to życie jest lalkarzem Mathiasa, a on próbuje pozbyć się nieprzyjemnych okowów.
A co do stereotypów... Krukon nie zamierzał nikogo krytykować, tylko okazać swoim zdaniem fakt, że dobrze, że nie każdy Ślizgon powiela schematy zatarte latami... to właśnie bardzo dobrze świadczy o tym domu! I niech to się nie zmienia!
Krukon nie trzyma swojego zwierzęcia siłą... sam chciał zostać przy nim, więc zaakceptował to, czego efektem jest w zasadzie to, że są bratnimi duszami... Mathias nie ma smyczy. Kruk może zawsze odlecieć, ale nie ma na to ochotę i powodów. Po prostu. Zwierzęta nie są głupie... wyczuwają dobro w ludziach i fakt, że potrzebują jakiegoś wsparcia... a przyznasz, Ventusie, że i Twój Hex potrafi Cię wesprzeć, hm?
Zadowolony nieco zjadł karmy od Ślizgona i poprzymilał się do niego, co wywołało lekki uśmiech u Prefekta.
- Dzięki. A o Avernusa się nie martw... cicha woda brzegi rwie. Czasami tłumy szkodzą, zgadzam się. -
Zaśmiał się cicho i dokończył fajka smakując trucizny... mocne strasznie. Krukon nieco się zakrztusił, ale powodem był również fakt, że Mathias po prostu dawno nie palił i Nikotyna jakoś go nie przyciągała do siebie. Zrobił mimo wszystko jakieś nieporadne kółeczko z dymu, po czym puknął się w pierś i powiedział do Ventusa:
- Mocne palisz... Ty to masz stalowe płuca. -
Pokręcił głową z wrażenia i oparty o balustradę spoglądał na Ciebie, kiedy dzieliłeś się swoimi przemyśleniami i w większości przyznawał Ci rację, niemniej wolał doprecyzować swoje myśli, skoro taki tematu został poruszony.
- Ludzie dużo gadają... grunt, to nie zapominać o własnym zdaniu. Można przyjąć do siebie zdanie innych, ale warto porównywać je ze swoim i w rezultacie wyciągać wnioski.
A co do kruka... nie chodziło mi o to, żeby ubliżyć, tylko pokazać szacunek z tytułu takiego, że łamiesz utarte schematy... i to jest fajne właśnie! A o Potterze, to lepiej nie mówić... ma gadane i tyle. -
Zaśmiał się i wzruszył nieco rozbawiony ramionami... Ventus jest pogubiony... to widać... niby wie, czego chce, ale i tak wyczuwalna jest jakaś doza niepewności... niemniej rozmowa z nim jest w jakiś sposób oświecająca i odświeżająca myślenie... Mathias to polubił i chętnie pogada dłużej.
A co do stereotypów... Krukon nie zamierzał nikogo krytykować, tylko okazać swoim zdaniem fakt, że dobrze, że nie każdy Ślizgon powiela schematy zatarte latami... to właśnie bardzo dobrze świadczy o tym domu! I niech to się nie zmienia!
Krukon nie trzyma swojego zwierzęcia siłą... sam chciał zostać przy nim, więc zaakceptował to, czego efektem jest w zasadzie to, że są bratnimi duszami... Mathias nie ma smyczy. Kruk może zawsze odlecieć, ale nie ma na to ochotę i powodów. Po prostu. Zwierzęta nie są głupie... wyczuwają dobro w ludziach i fakt, że potrzebują jakiegoś wsparcia... a przyznasz, Ventusie, że i Twój Hex potrafi Cię wesprzeć, hm?
Zadowolony nieco zjadł karmy od Ślizgona i poprzymilał się do niego, co wywołało lekki uśmiech u Prefekta.
- Dzięki. A o Avernusa się nie martw... cicha woda brzegi rwie. Czasami tłumy szkodzą, zgadzam się. -
Zaśmiał się cicho i dokończył fajka smakując trucizny... mocne strasznie. Krukon nieco się zakrztusił, ale powodem był również fakt, że Mathias po prostu dawno nie palił i Nikotyna jakoś go nie przyciągała do siebie. Zrobił mimo wszystko jakieś nieporadne kółeczko z dymu, po czym puknął się w pierś i powiedział do Ventusa:
- Mocne palisz... Ty to masz stalowe płuca. -
Pokręcił głową z wrażenia i oparty o balustradę spoglądał na Ciebie, kiedy dzieliłeś się swoimi przemyśleniami i w większości przyznawał Ci rację, niemniej wolał doprecyzować swoje myśli, skoro taki tematu został poruszony.
- Ludzie dużo gadają... grunt, to nie zapominać o własnym zdaniu. Można przyjąć do siebie zdanie innych, ale warto porównywać je ze swoim i w rezultacie wyciągać wnioski.
A co do kruka... nie chodziło mi o to, żeby ubliżyć, tylko pokazać szacunek z tytułu takiego, że łamiesz utarte schematy... i to jest fajne właśnie! A o Potterze, to lepiej nie mówić... ma gadane i tyle. -
Zaśmiał się i wzruszył nieco rozbawiony ramionami... Ventus jest pogubiony... to widać... niby wie, czego chce, ale i tak wyczuwalna jest jakaś doza niepewności... niemniej rozmowa z nim jest w jakiś sposób oświecająca i odświeżająca myślenie... Mathias to polubił i chętnie pogada dłużej.
- Ventus Zabini
Re: Spory Balkon
Czw Cze 04, 2015 2:41 pm
Życie?
Nienawidził tego zjawiska. Nie chciał tu być, ale musiał. To jest najgorsze. Musiał robić to co każe mu ojciec. Zacisnął dłoń na swoich spodniach. Dlaczego słowo musieć istnieje? Gdyby go nie było byłby jeden krok więcej do wolności. To włośnie powinność zniewala ludzi. Każdy musi robić coś, bo tak wypada. To smutne.
- Zwykle nie spotykam się z ludźmi drugi raz. Chyba, że przypadkiem i jeśli przypadek znowu postawi nas na drodze może wtedy zobaczysz Hex’a – mruknął.
Spoglądał na dym, który ty wciągnąłeś do płuc. Ostatni buch papierosa jest najsmaczniejszy. Najwięcej w nim nikotyny – przynajmniej z jego doświadczenia. Ven był do tego przyzwyczajony.
- Mocne papierosy bardziej mnie uspokajają – i niszczą – dodał w myślach.
Lubił się niszczyć i staczać w dół. Wychylił się nad barierką balkonu. Skoczyć i spaść w dół, ale czy wtedy pokazałby swoją słabość? Nie chciał, aby inni widzieli jego słabości.
Od zawsze był słaby.
Nie spojrzał w lustro pragnień, bo się bał.
Nie skoczył z wieży, bo się bał.
Słucha się ojca, bo się boi.
Poszedł do Ślizgonów, bo się bał.
Całe życie w strachu.
Nie wiedział jak z tym skończyć. To wszystko jest takie złe, takie bolesne.
- Szacunek w tych czasach jest mało warty. Każdy stara się zgnieść drugiego człowieka jak robaka. Każdy pragnie przetrwać, a szacunek nic im w tym nie pomoże – mruknął i ruszył do wyjścia z balkonu.- Żegnaj Krukonie – opuścił to miejsce jak zjawa. Nie interesowało go to, co się stanie z owym krukonem. Nie lubił ich za bardzo. Każdy z nich przypominał mu Nolana, który był zagadką.
[z/t]
Nienawidził tego zjawiska. Nie chciał tu być, ale musiał. To jest najgorsze. Musiał robić to co każe mu ojciec. Zacisnął dłoń na swoich spodniach. Dlaczego słowo musieć istnieje? Gdyby go nie było byłby jeden krok więcej do wolności. To włośnie powinność zniewala ludzi. Każdy musi robić coś, bo tak wypada. To smutne.
- Zwykle nie spotykam się z ludźmi drugi raz. Chyba, że przypadkiem i jeśli przypadek znowu postawi nas na drodze może wtedy zobaczysz Hex’a – mruknął.
Spoglądał na dym, który ty wciągnąłeś do płuc. Ostatni buch papierosa jest najsmaczniejszy. Najwięcej w nim nikotyny – przynajmniej z jego doświadczenia. Ven był do tego przyzwyczajony.
- Mocne papierosy bardziej mnie uspokajają – i niszczą – dodał w myślach.
Lubił się niszczyć i staczać w dół. Wychylił się nad barierką balkonu. Skoczyć i spaść w dół, ale czy wtedy pokazałby swoją słabość? Nie chciał, aby inni widzieli jego słabości.
Od zawsze był słaby.
Nie spojrzał w lustro pragnień, bo się bał.
Nie skoczył z wieży, bo się bał.
Słucha się ojca, bo się boi.
Poszedł do Ślizgonów, bo się bał.
Całe życie w strachu.
Nie wiedział jak z tym skończyć. To wszystko jest takie złe, takie bolesne.
- Szacunek w tych czasach jest mało warty. Każdy stara się zgnieść drugiego człowieka jak robaka. Każdy pragnie przetrwać, a szacunek nic im w tym nie pomoże – mruknął i ruszył do wyjścia z balkonu.- Żegnaj Krukonie – opuścił to miejsce jak zjawa. Nie interesowało go to, co się stanie z owym krukonem. Nie lubił ich za bardzo. Każdy z nich przypominał mu Nolana, który był zagadką.
[z/t]
- Mathias Rökkur
Re: Spory Balkon
Czw Cze 04, 2015 3:03 pm
Życie jednocześnie było darem i przekleństwem, co? Jednocześnie możesz poznać wiele rzeczy, podziwiać uroku rozwoju samego siebie i jednocześnie to życie może Cię zdeptać, pozbawić godności i nie zobaczysz nic, poza niedolą, smutkiem, i samodestrukcji.
Uśmiechnął się kącikiem ust i przytaknął na jego pierwsze słowa. Szanował jego pogląd czy tego chciał czy nie. Nie będzie się narzucać, a jeśli przypadek ich spotka ponownie... to się zobaczy czy w ogóle coś wyjdzie z ponownego spotkania.
- Nie ma problemu. Może się kiedyś spotkamy, może nie. Tak czy tak nie żałuję tego krótkiego, acz pouczającego spotkania. -
Uśmiechnął się szerzej jakoby chcąc nieco dodać otuchy zmęczonemu Ślizgonowi, bo ewidentnie był zmęczony... Życie aż tak go dobijało? Chłopie! Nawet 2 z przodu nie masz i już chcesz się staczać? Pomimo tego, w jakiej sytuacji się znajdujesz, to tylko Ty decydujesz o tym, kim będziesz... NIKT INNY!
Zaśmiał się cicho na usprawiedliwienie dotyczące otruwania samego siebie tą nikotyną... Potrafiło to być przyjemne, ale czy na dłuższą metę miało to sens? Trudno powiedzieć, chyba...
Gdyby się tym strachem podzielił z kimś bardziej obcym właśnie, to dostałby jakąś sensowną radę, hm? Niestety już tego się nie dowie.
Westchnął ciężko, kiedy słyszał ostatnie słowa nieznajomego w zasadzie, pokręcił głową, jakby nie rozumiał jego słów, nie zgadzał się z nimi. Po chwili ostatecznie Avernus podziękował na swój sposób Ventusowi za tymczasową opiekę i wrócił do ramienia Krukona.
- Takie myślenie nie ułatwia życia w trudniejszych czasach... Może i ma się przeciwników, ale jeśli ich szanujesz, to przewyższasz ich o godność... a bez godności bylibyśmy nikim. -
Ponownie westchnął, kiedy usłyszał słowa pożegnania. Nie zatrzymywał go. Życzył mu dobrze i miał nadzieję, że odnajdzie samego siebie w tym wszystkim... Że przetrwa.
- Trzymaj się... Nie trać nadziei, ona czyni nas ludźmi. -
odprowadził go wzrokiem, po czym bracia jakby zatrzymali się w czasie i po chwili sami stąd zniknęli.
z/t
Uśmiechnął się kącikiem ust i przytaknął na jego pierwsze słowa. Szanował jego pogląd czy tego chciał czy nie. Nie będzie się narzucać, a jeśli przypadek ich spotka ponownie... to się zobaczy czy w ogóle coś wyjdzie z ponownego spotkania.
- Nie ma problemu. Może się kiedyś spotkamy, może nie. Tak czy tak nie żałuję tego krótkiego, acz pouczającego spotkania. -
Uśmiechnął się szerzej jakoby chcąc nieco dodać otuchy zmęczonemu Ślizgonowi, bo ewidentnie był zmęczony... Życie aż tak go dobijało? Chłopie! Nawet 2 z przodu nie masz i już chcesz się staczać? Pomimo tego, w jakiej sytuacji się znajdujesz, to tylko Ty decydujesz o tym, kim będziesz... NIKT INNY!
Zaśmiał się cicho na usprawiedliwienie dotyczące otruwania samego siebie tą nikotyną... Potrafiło to być przyjemne, ale czy na dłuższą metę miało to sens? Trudno powiedzieć, chyba...
Gdyby się tym strachem podzielił z kimś bardziej obcym właśnie, to dostałby jakąś sensowną radę, hm? Niestety już tego się nie dowie.
Westchnął ciężko, kiedy słyszał ostatnie słowa nieznajomego w zasadzie, pokręcił głową, jakby nie rozumiał jego słów, nie zgadzał się z nimi. Po chwili ostatecznie Avernus podziękował na swój sposób Ventusowi za tymczasową opiekę i wrócił do ramienia Krukona.
- Takie myślenie nie ułatwia życia w trudniejszych czasach... Może i ma się przeciwników, ale jeśli ich szanujesz, to przewyższasz ich o godność... a bez godności bylibyśmy nikim. -
Ponownie westchnął, kiedy usłyszał słowa pożegnania. Nie zatrzymywał go. Życzył mu dobrze i miał nadzieję, że odnajdzie samego siebie w tym wszystkim... Że przetrwa.
- Trzymaj się... Nie trać nadziei, ona czyni nas ludźmi. -
odprowadził go wzrokiem, po czym bracia jakby zatrzymali się w czasie i po chwili sami stąd zniknęli.
z/t
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach